- Opowiadanie: krzkot1988 - Wiedźma z przerębli

Wiedźma z przerębli

Ostat­nie moje opo­wia­da­nie ukoń­czo­ne w 2022. Mam na­dzie­ję, że nie naj­gor­sze ;-) Dla wszyst­kich mi­ło­śni­ków Dzi­kich Pól, zi­mo­we­go prze­si­le­nia i ło­wie­nia pod lodem :-D

 

Wszyst­kie­go do­bre­go w nowym roku!

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Biblioteka:

Finkla, Użytkownicy, Użytkownicy IV, krar85

Oceny

Wiedźma z przerębli

Wieś Opisz­nia, ulo­ko­wa­na ja­kieś czter­dzie­ści wiorst na pół­noc od Po­łta­wy, była spo­koj­nym miej­scem. Jak więk­szość le­wo­brzeż­nej Ukra­iny, Dzi­ki­mi Po­la­mi nie­kie­dy zwa­nej, znaj­do­wa­ła się na ubo­czu za­in­te­re­so­wa­nia Pol­skiej Ko­ro­ny. Do­pó­ty rzecz jasna, do­pó­ki ziar­no, wy­ro­słe na tu­tej­szych czar­no­zie­mach, pły­nę­ło do brzu­chów pol­skich panów braci nie­prze­rwa­nym stru­mie­niem. Co praw­da, wśród nad­dnie­przań­skich wol­nych ko­za­ków ro­dził się ponoć fer­ment, ja­ko­by Rzecz­po­spo­li­ta chcia­ła cho­mą­to na nich na­ło­żyć i zrów­nać z pro­sty­mi chło­pa­mi, jed­nak nawet Dusia, w swo­ich szes­na­ście wio­sen, nie da­wa­ła temu ba­cze­nia. Wie­dzia­ła, że wszel­ka ga­da­ni­na o po­wsta­niu prze­ciw La­chom czy ukró­ce­niu pańsz­czy­zny, to tylko tat­ko­we gde­ra­nie po próż­ni­cy.

W Opisz­ni nigdy nic się bo­wiem nie zmie­nia­ło i pew­ni­kiem nigdy się nie zmie­ni. Wszy­scy sta­wa­li się jeno star­si z każ­dym mi­ja­ją­cym ro­kiem. Nowe ose­ski łkały po ko­leb­kach, dzie­ci do­ra­sta­ły i sta­wa­ły się ro­dzi­ca­mi, ro­dzi­ce star­ca­mi, a star­cy scho­dzi­li z tego łez pa­do­łu. Ot i cała zmia­na od za­ra­nia dzie­jów. Dusia ży­wi­ła tylko cichą na­dzie­ję, że uda jej się zna­leźć wresz­cie miej­sce dla sie­bie, na tym wiecz­nie ob­ra­ca­ją­cym się młyń­skim kole.

Zda­wa­ła sobie od dawna spra­wę, że jedni rodzą się do życia roz­pa­sa­nych pa­nisk i spę­dza­ją je w roz­pu­ście, nie zwa­ża­jąc na nic i ni­ko­go, inni zaś przy­cho­dzą na świat w bło­cie, po kres swych dni opła­ca­jąc długi i po­win­no­ści ojców, by w końcu do błota owego po­wró­cić. Każdy musi znać swe miej­sce. Ba­tiusz­ka Fotij po­wta­rzał, że “z pro­chu po­wsta­li­śmy i w proch się ob­ró­ci­my”. To jed­nak, na Du­si­ny rozum, pa­so­wa­ło bar­dziej do go­rą­cej i su­chej Ziemi Obie­ca­nej. Błoto, wedle niej, le­piej od­da­wa­ło na­tu­rę ludz­kie­go ży­wo­ta tu, na pra­wo­sław­nej Rusi. A prze­cie w oczach Pana ponoć wszy­scy byli równi. Skoro więc lu­dzie każ­de­go stanu są tacy sami, to cze­muż ich życie musi być tak różne? Cze­muż młod­szy bra­ci­szek Dusi o życie z go­rącz­ką strasz­ną wo­ju­je, skoro po­rząd­ny dok­tór z Ki­jo­wa po­sta­wił­by go na nogi w kilka dni? Cze­muż tatko mu­siał je­chać na targ i ostat­nie­go pro­sia­ka zbyć, byle tylko kupić ja­ko­weś ta­jem­ni­cze le­kar­stwo od zna­chor­ki, która na dwie wior­sty śmier­dzia­ła kłam­stwem? Cze­muż to wszyst­ko spo­ty­ka aku­rat jej do­mo­stwo?

Dziew­czy­na tchnę­ła w zło­żo­ne dło­nie, wy­peł­nia­jąc je na mo­ment pa­ru­ją­cym od­de­chem. Mróz latoś nie tak srogi był, jak oneg­daj. Może Pan Bóg da do­cze­kać wio­sny. Wcią­gnąw­szy głę­bo­ko kłu­ją­ce zi­mo­we po­wie­trze, chwy­ci­ła sty­li­sko wbi­tej w nie­wiel­ki pie­niek sie­kie­ry. Wzię­ła ze stosu ko­lej­ne po­la­no i roz­łu­pa­ła na mniej­sze szcza­py. Uczy­niw­szy po­dob­nie z pię­cio­ma na­stęp­ny­mi, po­now­nie za­to­pi­ła ostrze na­rzę­dzia w pnia­ku i ze­braw­szy na­rą­ba­ny opał po­dą­ży­ła w kie­run­ku dre­wut­ni.

 

Bro­dząc w głę­bo­kim śnie­gu, Dusia nie mogła wy­zbyć się wra­że­nia bycia ob­ser­wo­wa­ną. Lecz gdy przy­sta­nę­ła i po­wio­dła spoj­rze­niem po ota­cza­ją­cym ją śnież­no­bia­łym płót­nie, nie do­strze­gła ży­we­go ducha, choć­by mar­nej pta­szy­ny na po­zba­wio­nym li­sto­wia drze­wie. Takoż i nie­licz­ne kury, jakie im w obej­ściu zo­sta­ły, nie chcia­ły wy­ściu­bić dzio­ba z kur­ni­ka. Złą­czo­ne w jedną wiel­ką, pie­rza­stą kulę, ogrze­wa­ły się na­wza­jem, by spro­stać mro­zom. Można by rzec, iż wszel­kie Boże stwo­rze­nie nie róż­ni­ło się bar­dzo od ludzi. Nasi bra­cia mniej­si po­tra­fi­li dzia­łać razem, by byt sobie za­pew­nić, lecz gdy przy­cho­dzi­ła na któ­re­go kre­ska, każde zwie­rzę kła­dło głowę na pie­niek sa­mot­nie.

Dusia, dawno na­uczo­na ufać swoim uczu­lo­nym zmy­słom, tym razem mu­sia­ła się mylić. Była cał­kiem sama. Mimo to, kon­ty­nu­ując marsz w kie­run­ku skła­dzi­ku, po wie­lo­kroć jesz­cze ogląd­nę­ła się przez ramię. Nie zo­ba­czyw­szy ni­cze­go nie­po­ko­ją­ce­go, odło­ży­ła ster­tę drew­na na bok i po­czę­ła ukła­dać szcza­py w równe stosy, sor­tu­jąc wedle wiel­ko­ści.

Wten­czas do­pie­ro kątem oka do­strze­gła obcy kształt, który wy­chy­nął z cie­nia za dre­wut­nią. Nie zdą­ży­ła w żaden spo­sób za­re­ago­wać, gdy po­stać rzu­ci­ła się w jej kie­run­ku. Przed ocza­mi dziew­czę­cia mi­gnę­ły wil­cze śle­pia i ostre kły w roz­dzia­wio­nej pasz­czy. Le­d­wie zdo­ła­ła unieść ręce w obron­nym ge­ście, sta­ra­jąc się chro­nić twarz i gar­dło. Za­ci­snę­ła po­wie­ki w bez­sil­nym ocze­ki­wa­niu na mo­ment, gdy be­stia za­mknie szczę­ki na któ­rejś z jej koń­czyn. Ból jed­nak nie przy­cho­dził. Wilk tylko… za­śmiał się?

Dusia po­ma­łu roz­chy­li­ła po­wie­ki i opu­ści­ła dło­nie z lica. Oczy dra­pież­ne­go zwie­rza wciąż zer­ka­ły na nią groź­nie, lecz teraz pod nimi wi­docz­na była takoż i ludz­ka twarz. Młoda, uro­dzi­wa twarz Piet­ki, syna soł­ty­sa Opisz­ni, Ihora Ma­ka­ry­cza.

– Ano, Aw­do­tio Stie­pa­now­na, nie miał żem po­ję­cia, że z was takie stra­chaj­ło – po­wie­dział chło­pak kła­nia­jąc się za­ma­szy­ście, a jego uśmiech nie­mal do­rów­nał roz­war­te­mu py­sko­wi na­rzu­co­ne­go na plecy, wy­pa­tro­szo­ne­go wil­cze­go tru­chła.

Miast za­szczy­cić go od­po­wie­dzią, Dusia za­mach­nę­ła się wciąż dzier­żo­ną w dłoni desz­czuł­ką i po­czę­ła me­to­dycz­nie okła­dać nią wil­czy łeb.

– Ejże, uwa­żaj! – wy­krzyk­nął Pie­tia. – Ko­stium na Kol­ja­dę mi zmar­nu­jesz!

Aw­do­tia wstrzy­ma­ła rękę, choć wciąż ki­pia­ła ze zło­ści. Nie­do­ma­ga­nie ma­łe­go Ko­stii spra­wi­ło, że zu­peł­nie za­po­mnia­ła o nad­cho­dzą­cych świę­tach Na­ro­dze­nia Pań­skie­go. Cho­dze­nie po cha­łu­pach z Kol­ja­dą było wszak u nich tra­dy­cją, a Piet­ka, jako syn soł­ty­sa, mu­siał za­pre­zen­to­wać nie byle jaki za­mysł. Dusia jed­nak cał­kiem nie miała teraz głowy do ra­do­snych igra­szek.

– Pra­wie żem umar­ła przez cie­bie ze stra­chu! – rze­kła w końcu na­dą­sa­na. – Le­piej ciesz się, że nie mia­łam przy sobie sie­kie­ry! Mógł­byś stra­cić coś nie­coś wię­cej niźli tę śmier­dzą­cą skórę.

– Ano jużci. Prze­pra­szam – za­pew­nił ją Pie­tia, uno­sząc dło­nie w po­jed­naw­czym ge­ście. – Chcia­łem cię jeno tro­chę roz­we­se­lić. Wy­glą­da­ła żeś pie­kiel­nie po­nu­ro.

– A czy teraz wy­glą­dam na ura­do­wa­ną?

– No nie, ale nie je­steś już tylko po­nu­ra – od­parł chło­pak z fi­glar­nym bły­skiem w oku. – Teraz na równi je­steś smut­na i wście­kła. To jużci jakiś try­umf.

Dusia, po­mi­mo woli, uśmiech­nę­ła się ką­ci­kiem ust. Szyb­ko od­wró­ci­ła się od chło­pa­ka, by ukryć wy­pły­wa­ją­cy na po­li­ki wstyd i po­wró­ci­ła do prze­rwa­ne­go za­ję­cia.

– Cóż ty, na Chry­stu­so­we rany, tu ro­bisz? Nie po­wi­nie­neś ga­niać po wsi za szcze­bio­czą­cy­mi dziew­ka­mi?

Piotr oparł się ra­mie­niem o wspor­nik ko­mór­ki, który za­trzesz­czał groź­nie pod jego cię­ża­rem. Był wy­so­kim, ja­sno­wło­sym mło­dzia­nem, któ­re­go wy­pra­co­wa­na w polu im­po­nu­ją­ca po­stu­ra wi­docz­na była nawet pod gru­by­mi war­stwa­mi zi­mo­we­go odzie­nia.

– A skąd żeś pewna, że wła­śnie tego nie robię? – za­py­tał.

– Ja nie szcze­bio­czę – za­opo­no­wa­ła twar­do.

Mimo to, Aw­do­tia po­now­nie po­czu­ła cie­pło ru­mień­ców. Była trzy lata młod­sza od Pie­tii, a za­du­rzy­ła się w nim też ja­kieś trzy wio­sny temu. Zresz­tą nie­mal każda dziew­ka w Opisz­ni przed za­mąż­pój­ściem, a także wiele już przy­rze­czo­nych, spo­glą­da­ła za Pio­trem tę­sk­nym wzro­kiem. Ka­wa­ler był nie tylko przy­stoj­ny i swa­wol­ny, ale jako syn Ihora Ma­ka­ry­cza sta­no­wił też naj­lep­szą par­tię we wsi. Dusi serce chy­żej biło zaś wten­czas, gdy Piet­ka wy­cią­gał ban­du­rę i umi­lał im wie­czo­ry w karcz­mie swymi dum­ka­mi.

Ni razu jed­nak nie dawał do zro­zu­mie­nia, że od­wza­jem­nia jej za­chwyt. Ob­cho­dził się z nią jak wszy­scy inni, czyli omi­jał łu­kiem sze­ro­kim jak me­an­dry Dnie­pru, kiedy tylko to było moż­li­we. A wszyst­ko przez jedną dzie­cię­cą omył­kę sprzed dzie­się­ciu laty…

Mróz tam­tej zimy tęgi był okrut­nie. Nikt nie opusz­czał chaty, chyba że w krań­co­wej po­trze­bie. Sze­ścio­let­niej Dusi nie wią­za­ły jed­nak­że prawa roz­sąd­ku i pod nie­uwa­gę ro­dzi­ców wy­mknę­ła się po­śli­zgać na je­zio­rze. Po­wierzch­nia wody za­mro­żo­na była na nie mniej niż pięć wer­sz­ków, toteż dziew­czyn­ka, nie­wie­le po­du­maw­szy, plą­sa­ła po całym je­zio­rze, jak gdyby jej rozum od­ję­ło, nie­jed­no­krot­nie pa­da­jąc na twar­dy lód. Za­ba­wa za­koń­czy­ła­by się pew­ni­kiem je­dy­nie lek­kim prze­zię­bie­niem, gdyby nie prze­rę­bel.

Dusia by­naj­mniej nie wsko­czy­ła bez­myśl­nie w zie­ją­cą w lo­do­wej sko­ru­pie czar­ną dziu­rę. Nawet jako dzie­cię miała w gło­wie choć tyle oleju. Prze­rę­bel mu­sia­ła być dość świe­ża, ale zdą­ży­ła już po­kryć się cien­ką war­stwą zmar­z­li­ny i pró­szą­ce­go śnie­gu. Nie­za­mie­rzo­ne sidła oka­za­ły się nie do od­róż­nie­nia od resz­ty tafli. Może to tylko rybak za­po­mniał ozna­czyć nie­bez­piecz­ne miej­sce, może wiatr usu­nął wszel­kie po­zo­sta­wio­ne znaki. Tak czy owak, los spra­wił, że mała Aw­do­tia wy­wró­ci­ła się na cien­ki lód, prze­bi­ja­jąc go pustą głową i nur­ku­jąc w lo­do­wa­tą toń. Nie­mal na­tych­miast ode­bra­ło jej dech w pier­siach, a koń­czy­ny od­mó­wi­ły po­słu­chu. Wten­czas to po­chło­nę­ła ją ciem­ność, która to do tej pory sta­no­wi­ła nie­prze­nik­nio­ną ba­rie­rę w Du­si­nym umy­śle, od­dzie­la­ją­cą dziew­czę od wspo­mnień owego wy­da­rze­nia. Na­stęp­ne, co z pa­mię­ci wy­grze­bać mogła, to prze­bu­dze­nie na po­wierzch­ni lodu, w oto­cze­niu za­trwo­żo­nych spoj­rzeń są­sia­dów. Głowa bo­la­ła ją jak po pierw­szej przy­go­dzie z sa­mo­go­nem, lecz, o dziwo, nie było jej ani tro­chę zimno. Ja­ko­by coś ogrze­wa­ło ją od środ­ka.

Na­stęp­ne­go dnia cała Opisz­nia wie­dzia­ła już o wy­pad­ku, a szep­tem prze­ka­zy­wa­na hi­sto­ria ro­bi­ła się coraz bar­dziej nie­praw­do­po­dob­na. Osta­tecz­nie miesz­kań­cy do­szli do kon­sen­su­su, że ura­to­wać mu­sia­ły ją ru­sał­ki, albo sam Pan Wod­nik. Nie­któ­rzy utrzy­my­wa­li, że wi­dzie­li, jak stwór ja­ko­wyś roz­bi­jał od we­wnątrz grubą taflę lodu i wy­swa­ba­dzał dziew­czyn­kę. Wzię­ci na spyt­ki, by owo stwo­rze­nie opi­sa­li, wszy­scy przed­sta­wia­li zgoła inną po­stać. Nie­uf­ni i po­dat­ni na za­bo­bon miesz­kań­cy Opisz­ni ura­dzi­li jed­nak, że le­piej na zimne dmu­chać i do Aw­do­tii Stie­pa­now­nej się nie zbli­żać. Jeśli bo­wiem zły duch po­sta­no­wił oszczę­dzić jej życie, to któż wie, czego i kiedy za­żą­da w za­mian?

– Czyli za­szedł żeś spe­cjal­nie do mnie? – spy­ta­ła Dusia z po­wąt­pie­wa­niem. – Do Prze­klę­tej Aw­do­tii, Cho­dzą­cej To­piel­czy­ni, Ko­cha­ni­cy Czar­ta i dziew­ki, z którą za­mie­ni­łeś mniej słów przez całe życie swoje, niźli w ostat­nich pięć minut?

Chło­pak wy­raź­nie się zmie­szał, lecz po chwi­li od­zy­skał rezon.

– Omył­ki mło­do­ści, go­łą­becz­ko. Nigdy nie da­wa­łem wiary buj­dom, które star­si roz­po­wia­da­ją na twój temat. Ale biję się w pierś, za­bra­kło mi od­wa­gi, ażeby się z nimi spie­rać. Teraz jużci w wiek żem wstą­pił, że sam de­cy­du­ję, co mnie dumać i czy­nić.

Pie­tia przy­su­nął się do Aw­do­tii na tyle bli­sko, że ich pa­ru­ją­ce na mro­zie od­de­chy mie­sza­ły się ze sobą.

– A mu­sisz wie­dzieć, Dusiu, ser­deń­ko, że od dawna mam ba­cze­nie, jak na mnie pa­trzysz. – Chło­pak zro­bił ko­lej­ny krok do przo­du. – Wiem, że nie prze­pu­ści­łaś żad­ne­go z mych wy­stę­pów w za­jeź­dzie. Ja też na cie­bie spo­glą­da­łem ła­ska­wym okiem.

Po­gła­dził młodą pannę po po­licz­ku, po czym mu­snął pal­cem pła­tek jej ucha. Dusia aż za­drża­ła, a serce ło­mo­ta­ło jej w pier­si ni­czym cwa­łu­ją­cy od­dział za­po­ro­skich ko­za­ków. Pró­bo­wa­ła usta­lić, czy to sen, czy może sie­kie­ra od­bi­ła od któ­re­goś z polan i ude­rzy­ła ją w głowę. Jed­nak­że wszyst­kie znaki na nie­bie i na ziemi wska­zy­wa­ły, że sto­ją­cy przed nią Pie­tia był praw­dzi­wy.

– Dla­cze­go teraz? – za­py­ta­ła sła­bym gło­sem, lecz rozum jej wy­zbył się już wszel­kiej ostroż­no­ści.

– Toć nie ma lep­sze­go w roku czasu na wy­zna­nie uczuć, niźli Szczo­dry Wie­czór.

Chło­pak de­li­kat­nym ru­chem od­gar­nął jej czar­ne jak wę­giel, za­ple­cio­ne w mi­ster­ny war­kocz włosy i chwy­ciw­szy za kark przy­su­nął sta­now­czo do sie­bie. Dusia nie po­wstrzy­my­wa­ła go. Pra­gnę­ła tego. Pra­gnę­ła tego z całą mocą, jeno…

– Cze­kaj! – krzyk­nę­ła zde­cy­do­wa­nie gło­śniej, niźli za­mie­rza­ła. – Tatko po­wró­cić w każ­dej chwi­li może.

Łgała w tym mo­men­cie jak na­ję­ta. Oj­ciec bę­dzie do­pie­ro pół go­dzi­ny jak wy­szedł. Coś jed­nak mó­wi­ło jej, że to nie­od­po­wied­nie miej­sce na jej pierw­sze w życiu amory.

Pie­tia skrzy­wił się nieco na te słowa, ale zaraz uśmiech po­now­nie roz­pro­mie­nił mu twarz.

– Zgoda. Ale nie do­cze­kam jutra, bez spo­tka­nia z tobą. Wie­czo­rem, gdy skoń­czy­my ob­cho­dzić do­mo­stwa, przy je­zio­rze. Bę­dziesz?

Z oczy­wi­stych wzglę­dów je­zio­ro rów­nież nie na­le­ża­ło do ulu­bio­nych miejsc Dusi, ale oba­wia­ła się, że od­ma­wia­jąc po­now­nie, stra­ci szan­sę już na za­wsze. Dla­te­go, po chwi­li na­my­słu, przy­tak­nę­ła.

– Będę. Po­śpie­wa­my, po­tań­czy­my… po­wró­ży­my, co nie­sie przy­szłość.

– Znaj­dę cię tam, choć­by zgasł księ­życ i wszyst­kie gwiaz­dy – od­parł Pie­tia, po czym na­rzu­cił głę­biej wil­czy cze­rep i wyjąc jak osza­la­ły po­gnał w stro­nę wsi.

 

***

 

Otu­lo­na po­ży­czo­nym od ma­tu­li, pod­szy­tym fu­trem płasz­czem Aw­do­tia po­ci­ła się nie­mi­ło­sier­nie. Mimo iż słoń­ce wła­śnie chy­li­ło się ku za­cho­do­wi, mróz ani my­ślał tężeć. Wręcz prze­ciw­nie, prze­stał nawet szczy­pać dziew­czy­nę po nosie i po­licz­kach. Ani chybi szło na od­wilż, jesz­cze przed nowym ro­kiem. Pew­ni­kiem roz­grze­wa­ły ją też pa­lą­ce się wszę­dzie ogni­ska, okrą­żo­ne przez grupy ro­ze­śmia­nych, roz­śpie­wa­nych i nie­li­cho już pod­chmie­lo­nych miesz­kań­ców.

Wy­rzu­ty su­mie­nia nie po­zwa­la­ły jed­nak Aw­do­tii roz­ko­szo­wać się ra­do­snym, świą­tecz­nym na­stro­jem. Du­si­ni ro­dzi­ce bez ustan­ku czu­wa­li od kilku nocy nad małym Ko­stią, a ona miast pomóc, wy­cho­dzi­ła na schadz­kę. Choć ma­tusz­ka nie­mal wy­ga­nia­ła ją z domu, skoro wresz­cie jakiś męż­czy­zna zwró­cił na nią uwagę, to wciąż bra­kło jej spo­ko­ju na duszy. Obie­ca­ła sobie, że ko­niecz­nie musi przy­nieść bratu jakie słod­ko­ści z jar­mar­ku, by po czę­ści cho­ciaż oku­pić swe winy.

Nie­spo­dzie­wa­ne spo­tka­nie z Pie­tią wpra­wi­ło ją w stan mi­ło­sne­go odu­rze­nia, które jed­nak z wolna mi­ja­ło. Ni razu do tej pory nie uczest­ni­czy­ła w igrach i świą­tecz­nych spo­tka­niach wspól­no­ty. I bez tego pod do­stat­kiem miała rzu­ca­nych z ukosa nie­chęt­nych spoj­rzeń, nie­wy­bred­nych ko­men­ta­rzy czy mniej lub bar­dziej ukrad­ko­we­go splu­wa­nia przez ramię na jej widok. Choć za­wsze twier­dzi­ła, że zła wobec nich nie dzier­ży, w głębi serca nie­na­wi­dzi­ła ich wszyst­kich. Jesz­cze głę­biej zaś, w naj­ciem­niej­szych za­ka­mar­kach duszy, dalej miesz­ka­ła sze­ścio­let­nia Dusia, która co wie­czór pro­si­ła Matkę Boską jeno o to, by być lu­bia­ną i ak­cep­to­wa­ną.

Teraz zaś szła przez świę­tu­ją­cą hucz­nie wieś na ro­man­tycz­ne spo­tka­nie z naj­pięk­niej­szym zna­nym jej ka­wa­le­rem. Je­że­li ktoś jesz­cze rano prze­po­wie­dział­by, jak za­koń­czy się dla niej ten dzień, za­pew­ne za­po­znał­by się bli­żej z Du­si­ną pię­ścią za takie głu­pie żarty. Wciąż jesz­cze nie prze­ko­na­ła samej sie­bie, że wszyst­ko to dzie­je się na­praw­dę. Co niby Piet­ka w niej wi­dział? Ow­szem, miała młodą, nie­po­zna­czo­ną jesz­cze śla­da­mi cho­rób twarz oraz war­kocz gę­stych, czar­nych jak noc wło­sów, które na­pa­wa­ły ją szcze­gól­ną dumą, ale poza tym była jeno od­lud­kiem z wiecz­nie po­nu­rą miną, w do­dat­ku po­cho­dzą­cym z ro­dzi­ny bied­nej nawet jak na pańsz­czyź­nia­ne chłop­stwo.

Pew­no­ści sie­bie by­naj­mniej nie do­da­wał Aw­do­tii ten cichy gło­sik w tyle jej głowy, który zwy­kle zwia­sto­wał nie­bez­pie­czeń­stwo bądź inną nie­do­lę, a teraz pró­bo­wał zmu­sić ją, by za­wró­ci­ła do chaty i za­mknę­ła ją na czte­ry spu­sty.

Idąc wzdłuż wy­jeż­dżo­nych przez wozy ko­le­in, Aw­do­tia była tedy cała w ner­wach. Aby sku­pić nieco myśli, przy­glą­da­ła się idą­cym z na­prze­ciw­ka miesz­kań­com. Wielu z nich, jed­nak­że, wcale nie było po­dob­nych lu­dziom. W stro­nę do­mostw wę­dro­wał bo­wiem cały ko­ro­wód zwie­rząt, mi­tycz­nych stwo­rów i bi­blij­nych po­sta­ci. Jakiś pod­pi­ty za­lot­nik w niedź­wie­dziej skó­rze chciał do­paść od tyłu pannę z trój­zę­bem, zro­bio­nym ze sta­rych wideł, lecz w ostat­nim mo­men­cie po­tknął się o wła­sne nogi i wpadł głową w przy­droż­ną zaspę. Dziew­czy­na sta­nę­ła try­um­fal­nie nad swym nie­do­szłym ad­o­ra­to­rem i po­czę­ła de­li­kat­nie, acz me­to­dycz­nie kłuć go w po­ślad­ki. Prze­cho­dzą­cy obok śmia­li się gło­śno z ca­łe­go zaj­ścia i nawet Dusia po­zwo­li­ła sobie na lekki uśmiech. Bra­kło jej tego po­czu­cia wspól­no­ty i przy­na­leż­no­ści. Ko­cha­ła swoją ro­dzi­nę, a oni ją, lecz to nie było to samo. Kto wie, może dzi­siej­szy dzień w końcu od­mie­ni jej marny los?

 Aw­do­tia, prze­że­gnaw­szy się, prze­szła obok cer­kwi i skrę­ci­ła w węż­szą ścież­kę pro­wa­dzą­cą w lewo, nad je­zio­ro. Wcze­śniej drogę oświe­tlał jej jasno świe­cą­cy na bez­chmur­nym noc­nym nie­bie księ­życ. Po­mię­dzy drze­wa­mi zro­bi­ło się jed­nak na tyle ciem­no, że zmu­szo­na była za­pa­lić po­chod­nię. Trasa wio­dła dość stro­mo w dół, lecz Dusia znała ją nie­mal na pa­mięć, mimo iż rzad­ko stą­pa­ła nią od czasu wy­pad­ku. Bez wa­ha­nia wy­bie­ra­ła naj­bez­piecz­niej­szą drogę po ośnie­żo­nych ka­mie­niach. Drze­wa po­wo­li prze­rze­dza­ły się, a zie­mia ustę­po­wa­ła miej­sca ciem­ne­mu pia­sko­wi, który po­kry­wał nie­wiel­ką plażę.

Przy wy­zna­czo­nym ka­mie­nia­mi miej­scu na ogni­sko nie spo­strze­gła ni­ko­go. Dziew­czy­na sia­dła na jed­nej z pro­wi­zo­rycz­nych ław, po­sta­wio­nych wkoło pa­le­ni­ska, i cze­ka­ła. Przez głowę prze­szła jej myśl, że stała się obiek­tem okrut­ne­go żartu. Przy­le­cia­ła tu na skrzy­dłach na­iw­nej gęsi i cza­tu­je na mro­zie, pod­czas gdy Pie­tia z ko­le­ga­mi śmie­je się do roz­pu­ku nad go­rzał­ką, w cie­płej ta­wer­nie. A co, jeśli te wszyst­kie ba­ja­nia o złych si­łach za­miesz­ku­ją­cych je­zio­ro za­wie­ra­ły ziar­no praw­dy? Za­drża­ła, za­rów­no z zimna, jak i nie­po­ko­ju.

Nagle Aw­do­tia po­czu­ła czy­jeś palce, za­ci­ska­ją­ce się na jej ra­mie­niu. In­stynkt oka­zał się szyb­szy niźli umysł. Za­sko­czo­na, po­de­rwa­ła się z ławki i mach­nę­ła po­chod­nią w kie­run­ku na­past­ni­ka. Ża­giew szczo­drze ob­sy­pa­ła po­wie­trze iskra­mi, uka­zu­jąc twarz Pie­tii. Po jego przy­stoj­nym ob­li­czu prze­mknął gry­mas iry­ta­cji, który na­tych­miast za­ma­sko­wał uśmie­chem.

– Wy­bacz, żem spóź­nio­ny – rzekł, sa­do­wiąc się na miej­scu, które przed chwi­lą opu­ści­ła. – Mu­sia­łem wy­rwać się z za­klę­te­go kręgu na­mol­nych i nud­nych zło­to­wło­sych syren.

– To mu­sia­ło być okrop­ne – od­par­ła Dusia, za­kła­da­jąc ra­mio­na na pier­si. – Cie­szę się, że udało ci się wy­rwać z ich czar­cich objęć. Mogły wszak uwię­zić cię na całą noc.

Chło­pak mru­gnął do niej fi­glar­nie, po czym wstał i chwy­cił za ra­mio­na.

– Nie dąsaj się. Wie­czór cały du­ma­łem jeno o tobie. Jak Pana Boga ko­cham.

Aw­do­tia unio­sła brwi z po­wąt­pie­wa­niem.

– Czy gdyby ina­czej było – kon­ty­nu­ował Pie­tia, od­da­la­jąc się na mo­ment mię­dzy drze­wa – przy­go­to­wał­bym to?

W jego rę­kach znaj­do­wa­ły się wi­kli­no­wy kosz pełen sma­ko­ły­ków i ban­du­ra.

– Jak się za­pa­tru­jesz na mały kon­cert?

Dusia, nie mogąc zna­leźć od­po­wied­nich słów, ski­nę­ła jeno głową i opa­dła z po­wro­tem na drew­nia­ne sie­dzi­sko. Pie­tia pod­su­nął drugą ławkę i roz­ło­żył na niej za­war­tość ko­szy­ka, po czym za­brał się do roz­pa­la­nia ogni­ska. Dziew­czy­na dawno nie wi­dzia­ła tak bo­ga­tej ko­la­cji. Wie­przo­wa szyn­ka, ryba, pla­cek z owo­ca­mi, świe­ży chleb, twa­róg i dzban wina – Aw­do­tia na ta­kiej uczcie mo­gła­by prze­trwać ty­dzień lub dłu­żej. Z tego też po­wo­du, mi­ty­go­wa­ła się od je­dze­nia i za­le­d­wie skosz­to­wa­ła po­traw, mimo iż sma­ko­wa­ły wy­bor­nie.

Cze­ka­jąc, prze­ję­ta za­ci­snę­ła dło­nie na kra­wę­dzi ławy, aż po­bie­la­ły jej kłyk­cie. Wy­czu­wa­ła pal­ca­mi serca i inne sym­bo­le, wy­ry­te w drew­nie przez lata rę­ko­ma za­ko­cha­nych.

– Tak na­praw­dę, nie wie­dzie mi się do­brze z pan­na­mi – prze­rwał nagle ciszę Pie­tia, spra­wia­jąc, że Dusia pod­sko­czy­ła lekko na de­skach. – Po­wia­da­ją, żem gru­biań­ski, pro­stac­ki i za­pa­trzo­ny w sie­bie. Kto wie, może i słusz­nie pra­wią. Teraz za­pa­trzo­ny je­stem tylko w cie­bie.

Piotr usiadł w końcu na­prze­ciw­ko niej, chwy­cił ban­du­rę i po­czął stro­ić in­stru­ment.

– Ty po­do­ba­łeś mi się już wtedy, jak ze trzy wio­sny temu, ran­kiem po Nocy Ku­pa­ły, Żenia wy­la­ła na cie­bie wia­dro świe­żo ze­bra­nej ser­wat­ki. Wy­glą­dał żeś wten­czas na­praw­dę ża­ło­śnie.

– Ano, nie po­czy­tu­ję sobie tego jako mój chwa­leb­ny mo­ment – przy­znał, trą­ca­jąc prawą dło­nią stru­ny. – Ale jużci, na­le­ża­ło mi się! A zatem, czy macie ja­kieś spe­cjal­ne ży­cze­nia, Aw­do­tio Stie­pa­now­na?

– Skoro mia­łeś na mnie ba­cze­nie na swo­ich wy­stę­pach, to pew­ni­kiem wiesz już, co lubię – od­par­ła Dusia pro­wo­ka­cyj­nie.

Chło­pak nie od­rzekł słowa. Prze­biegł tylko pal­ca­mi kil­ka­krot­nie w górę i w dół gamy i za­czął grać. Mu­zy­ka uno­si­ła się spod jego dłoni ni­czym nę­cą­ce za­pa­chy z kuch­ni pań­skie­go dworu. Jed­nak do­pie­ro, gdy w po­wie­trzu roz­legł się jego głę­bo­ki ba­ry­ton, Dusia kom­plet­nie zo­sta­ła po­chło­nię­ta przez pieśń.

 

Po po­lach, do­li­nach, śnież­nych szczy­tach

Roz­pu­ści­ła czar­ne włosy ciem­na noc

Za­klę­cia­mi w wie­trze i we gwiaz­dach

Roz­pę­dza­ła czary złe jej moc

 

Zla­ty­wa­ły się de­mo­ny rwące duszę

Odzie­ra­jąc, ob­na­ża­jąc wnę­trze me

Usta czy­jeś prze­ry­wa­ły nocną głu­szę

Po­wia­da­jąc dro­gie słowa te:

 

Oj, da tylko zgi­nąć nie daj mi!

Oj, da tylko serce oddaj mi!

Oj, da przy­rze­czo­nym swym na­zwij mnie

Złego losu siłom mó­wiąc "nie"!

 

Roz­pu­ści­ła czar­ne włosy ciem­na noc

I do­pó­ki siłą swą osła­nia cię

Roz­dzie­lić nie mogła nawet śmier­ci moc

Dwóch od­de­chów, co jed­nym stały się…

 

Oj, da tylko zgi­nąć nie daj mi!

Oj, da tylko serce oddaj mi!

Oj, da przy­rze­czo­nym swym na­zwij mnie

Złego losu siłom mó­wiąc "nie"!

 

Gdy za­koń­czył, po czole Pie­tii in­ten­syw­nie spły­wał pot. Czy wy­si­łek to spra­wił, czy bli­skość go­re­ją­ce­go ogni­ska, tego Dusia nie wie­dzia­ła. Ona zaś prze­ży­wa­ła na­prze­mien­nie ataki ogrom­ne­go go­rą­ca i przej­mu­ją­ce­go zimna, na myśl o tym, co może wy­da­rzyć się dalej.

Piet­ka prze­tarł twarz rę­ka­wem ko­szu­li i odło­żył in­stru­ment. Chwy­cił po­kaź­nych roz­mia­rów pla­ster szyn­ki i po­chło­nął go, ni­czym rzecz­ny wir po­ry­wa­ją­cy pły­ną­cy z nur­tem liść.

– Po­wiedz­że, praw­da­li to, że ura­to­wa­ły cię wten­czas wodne duchy? – za­gad­nął, gdy zdo­łał już prze­łknąć mię­si­wo.

– Nie… Nie sądzę… To zna­czy nie wiem – od­par­ła za­sko­czo­na tym py­ta­niem Aw­do­tia. Cze­muż nagle przy­wo­ły­wał te strasz­ne chwi­le? I to wła­śnie w tym miej­scu. – Mię­dzy Bo­giem a praw­dą, ni­cze­go nie pomnę od mo­men­tu, gdy wpa­dłam pod lód, aż do czasu, kiedy od­na­leź­li mnie do­ro­śli. Może to zwy­kle wzbu­rze­nie, roz­bi­ta głowa, a może zo­sta­łam kró­lo­wą, na pod­wod­nym dwo­rze Pana Wod­ni­ka.

Uśmiech­nę­ła się smut­no, po czym opu­ści­ła wzrok i za­pa­trzy­ła się w pło­mie­nie.

– Głowa do góry! To jeno zwy­czaj­ne, ludz­kie nie­szczę­ście – za­pew­nił ją Pie­tia, wi­dząc, że po­peł­nił błąd. – Twoja dola mogła przy­paść każ­de­mu.

Wstał i wy­cią­gnął ku Dusi prawą dłoń.

– Ano chodź­że, wejdź­my razem na je­zio­ro i od­cza­ruj­my je na za­wsze – za­ofe­ro­wał.

Na twa­rzy dziew­czę­cia z po­cząt­ku wy­ma­lo­wa­ny był wyraz nie­do­ro­zu­mie­nia, który z wolna prze­isto­czył się w lęk, gra­ni­czą­cy z pa­ni­ką.

– T-t-te­raz? – wy­ją­ka­ła. – Prze­cież ciem­no już. I od­wilż za pasem, może być nie­bez­piecz­nie!

– To strach jeno przez cie­bie prze­ma­wia – oznaj­mił Pie­tia z do­bro­tli­wym i nieco pro­tek­cjo­nal­nym uśmie­chem. – Nie po­zbę­dziesz się go, póty nie sta­wisz mu czoła.

Wy­cią­gnię­ta pra­wi­ca chło­pa­ka wciąż wi­sia­ła w po­wie­trzu. Gdzieś w od­da­li roz­le­gło się prze­cią­głe “huuu” prze­bu­dzo­ne­go do­pie­ro co pusz­czy­ka, które spra­wi­ło, że serce Aw­do­tii na mo­ment za­mar­ło. Zdała sobie spra­wę, że Piotr ma słusz­ność. Przez lat dzie­sią­tek mu­sia­ła wy­słu­chi­wać, ja­ko­by to była inna, prze­klę­ta przez złe duchy i stra­co­na dla świa­ta. W końcu, po czę­ści sama za­czę­ła dawać temu wiarę. Wszyst­ko przez to fa­tal­ne miej­sce. A prze­cież to naj­zwy­czaj­niej­sze w świe­cie je­zior­ko. Pod­czas dłu­giej suszy sta­wa­ło się ni­czym wię­cej, jak dużą ka­łu­żą. Nikt nie wi­dział wów­czas żad­nych za­to­pio­nych kró­lestw, mio­ta­ją­cych się po pia­sku nimf, ni roz­ju­szo­nych ża­bo-lu­dzi z trój­zę­ba­mi.

Prze­łknę­ła gło­śno ślinę i bez słowa ski­nę­ła głową, po czym chwy­ci­ła dłoń Pie­tii. Chło­pak po­mógł jej się pod­nieść i po­pro­wa­dził w kie­run­ku brze­gu. Zro­bił dwa ostroż­ne kroki na za­mar­z­nię­tej tafli, a Aw­do­tia, wziąw­szy głę­bo­ki wdech, po­dą­ży­ła za nim. Gdy upew­ni­ła się, że za­stę­py anio­łów nie od­trą­bi­ły na sur­mach końca świa­ta, po­zwo­li­ła za­pro­wa­dzić się nieco dalej, na skraj kręgu świa­tła, rzu­ca­ne­go przez pod­ska­ku­ją­ce we­so­ło pło­mie­nie ogni­ska. Tak da­le­ko od jego cie­pła, po­now­nie ude­rzy­ło w nich chłod­ne nocne po­wie­trze. Dusia wy­cią­gnę­ła ra­mio­na przed sie­bie i nie­zgrab­nie przy­tu­li­ła się do wyż­sze­go mło­dzia­na, opie­ra­jąc głowę na jego pier­si. Przez chwi­lę bawił się ko­niusz­kiem czar­ne­go jak noc war­ko­cza, po czym sam za­mknął ją w ob­ję­ciach, by uspo­ko­ić drże­nie jej ciała. Gdy Aw­do­tia pod­nio­sła spoj­rze­nie, miała przed sobą je­dy­nie spo­koj­ną twarz i trzy mi­go­czą­ce gwiaz­dy, zdo­bią­ce pas mi­tycz­ne­go my­śli­we­go Orio­na. Usta mło­dych ze­tknę­ły się, a po­zba­wio­na ja­kich­kol­wiek do­świad­czeń w tej ma­te­rii Dusia przy­mknę­ła oczy i w pełni od­da­ła się we wła­da­nie part­ne­ra.

Trzask. Chrup­nię­cie. Aw­do­tia gwał­tow­nie unio­sła po­wie­ki. Lico zu­peł­nie za­sko­czo­ne­go Pie­tii nagle zna­la­zło się na po­zio­mie jej wzro­ku i zsu­wa­ło dalej. Spoj­rzaw­szy w dół, dziew­czy­na do­strze­gła, że jedna z jego nóg zna­la­zła się pod lodem. Chło­pak padł na ko­la­no, pod któ­rym rów­nież po­ja­wi­ła się sia­tecz­ka pęk­nięć. Dusia od­ru­cho­wo zła­pa­ła go za ra­mio­na i z ca­łych sił przy­cią­gnę­ła do sie­bie. Piotr był po­staw­nym, umię­śnio­nym mło­dzień­cem, lecz i tak nie po­wi­nien ważyć aż tyle. Oboje padli na lód. Na nie­szczę­ście, stopa chło­pa­ka wciąż była za­mknię­ta w lo­do­wych oko­wach.

– Ra­tuj­cie! – wy­krzyk­nął prze­ra­żo­ny Piet­ka.

Aw­do­tia nie wa­ha­ła się ni se­kun­dy. Przy akom­pa­nia­men­cie pę­ka­ją­ce­go lodu pod­peł­zła do wyrwy, przez którą na taflę wy­le­wa­ła się woda, i po­cią­gnę­ła za tkwią­cą w pu­łap­ce nogę. Choć dzię­ki cięż­kiej pracy w obej­ściu Dusi nie bra­kło siły, stopa le­d­wie jeno drgnę­ła. Po­pra­wi­ła uchwyt i szarp­nę­ła naj­moc­niej jak po­tra­fi­ła. Po­zba­wio­na buta koń­czy­na wy­strze­li­ła w górę, a Aw­do­tia prze­wró­ci­ła się na plecy. Pie­tia, śli­zga­jąc się, pę­dził już do brze­gu, pod­czas gdy ona wciąż wpa­try­wa­ła się w szcze­li­nę.

– Co ro­bisz?! – Do­tarł do niej głos chło­pa­ka. – Wra­caj­że!

W końcu od­wró­ci­ła się i na czwo­ra­kach po­wlo­kła się w stro­nę ogni­ska, co chwi­lę spo­glą­da­jąc za sie­bie. Do­pie­ro gdy jej dło­nie do­tknę­ły zim­ne­go pia­sku plaży, Piet­ka od­wa­żył się po­dejść i pomóc jej po­wstać.

– Prze­pra­szam, trwo­ga strasz­na mnie na mo­ment opa­dła – za­śmiał się ner­wo­wo. – Dzię­ki za pomoc. Zdaje mi się, że nie przy­pa­dłem do gustu twemu opie­kuń­cze­mu du­cho­wi z je­zio­ra.

Znowu się uśmie­chał, choć dło­nie wciąż mu drża­ły. Gdy spo­strzegł, że Dusia się im przy­glą­da, ukrył je za ple­ca­mi.

– Też żeś to wi­dział? – spy­ta­ła ostroż­nie.

– Co?

– Ręce. Coś krzep­ko dzier­ży­ło twoją stopę, dla­te­go nie mo­głam jej uwol­nić.

Pie­tia je­dy­nie otwo­rzył usta i spo­glą­dał na nią z mie­sza­ni­ną lęku i nie­do­wie­rza­nia. W końcu od­na­lazł po­now­nie język i mru­gnął do Aw­do­tii.

– Pró­bu­jesz mnie na­stra­szyć? Myśl przed­nia, jeno nie ze mną takie igrasz­ki. Jam jest bo­go­boj­ny chrze­ści­ja­nin i gdzieś mam te stare za­bo­bo­ny!

Pod­szedł do dziew­czy­ny i objął moc­nym ra­mie­niem.

– Chodź. Ogrze­je­my się wprzó­dy. Tak czy owak, na brze­gu nic nam nie za­gra­ża.

Dusia dała się po­pro­wa­dzić w kie­run­ku ogni­ska, jed­nak jej umysł wciąż de­spe­rac­ko pró­bo­wał usta­lić, czy to, co uj­rza­ła pod lodem było jeno wi­dzia­dłem, czy rze­czy­wi­sto­ścią. Ko­bie­ce dło­nie. Młode i de­li­kat­ne, nie do­tknię­te śla­da­mi cięż­kiej pracy. Na palcu lśni­ła złota ob­rącz­ka. Czy zwy­kłe prze­wi­dze­nie mogło być tak szcze­gó­ło­wym? Może w końcu tra­ci­ła rozum? Ow­szem, mie­wa­ła do­tych­czas dziw­ne prze­czu­cia, które prze­strze­ga­ły ją o nie­bez­pie­czeń­stwie, ale nigdy nie mie­wa­ła zwi­dów.

Pie­tia po­sa­dził wciąż nie­obec­ną my­śla­mi Aw­do­tię przy ogniu i usiadł obok. Wy­cią­gnąw­szy z dna kosza grubą derkę, okrył nią oboje. Dusia bez­na­mięt­nie wpa­try­wa­ła się w ogień, gdy po­czu­ła dłoń gła­dzą­cą ją po po­licz­ku i de­li­kat­nie od­wra­ca­ją­cą jej twarz ku sobie. Spo­tka­li się spoj­rze­nia­mi. W oczach chło­pa­ka tkwi­ło coś, czego wcze­śniej nie do­strze­ga­ła. Żądza i pier­wot­na dzi­kość. Z tyłu głowy po­now­nie po­czu­ła znane jej mro­wie­nie. W jej myśli wkradł się jed­nak nie zwy­czaj­ny nie­po­kój, lecz doj­mu­ją­cy lęk, na­ka­zu­ją­cy jej ucie­kać. Czasz­kę prze­szył ostry ból, a przed oczy­ma ni­czym bły­ska­wi­ca mi­gnął ka­lej­do­skop nie­zro­zu­mia­łych ob­ra­zów. Wów­czas Pie­tia za­mknął jej usta łap­czy­wym po­ca­łun­kiem, tłu­miąc rwący się na usta krzyk. Przy­po­mi­nał w tejże chwi­li groź­ne­go wilka znacz­nie bar­dziej, niźli gdy był odzia­ny w jego skórę.

Dło­nie chło­pa­ka po­czę­ły wę­dro­wać po jej ciele. Do­sta­ły się pod gruby płaszcz i bo­le­śnie ugnia­ta­ły pier­si, a na­stęp­nie zsu­wa­ły się niżej i niżej… Dusia za­ci­snę­ła mocno nogi i wy­tę­ży­ła siły, by ode­pchnąć na­past­ni­ka. To nie był jej Pie­tia, nie mógł być. Mu­siał być to zły czar ru­sał­ki z je­zio­ra. Leśna bo­gin­ka ist­nia­ła na­praw­dę i teraz chcia­ła ode­brać jej uko­cha­ne­go. Nie za­mie­rza­ła jej na to ze­zwo­lić.

Udało jej się ode­rwać wiel­kie jak boch­ny chle­ba łap­ska od swej na­giej skóry, wi­docz­nej teraz pod po­zba­wio­ną gu­zi­ków ko­szu­lą i roz­war­tym płasz­czem. Wy­mie­rzy­ła Pie­tii siar­czy­sty po­li­czek, w na­dziei, że go nieco otrzeź­wi i choć na mo­ment zwró­ci rozum. Wy­da­wał się skon­fun­do­wa­ny, ale po chwi­li jego twarz wy­krzy­wił gry­mas zło­ści. Aw­do­tia po­wsta­ła i za­czę­ła z wolna cofać się, nie spusz­cza­jąc z niego spoj­rze­nia. Nie wy­rzekł ni słowa, je­dy­nie wy­szcze­rzył zęby w uśmie­chu i za­gwiz­dał do­no­śnie. Za ple­ca­mi dziew­czy­ny roz­legł się sze­lest li­sto­wia i chru­pa­nie kro­ków na śnie­gu.

– Kuźwa, Piet­ka, dłu­żej to się nie dało? – za­py­tał czyjś głos. – Mało sobie żeśmy rzyci nie od­mro­zi­li.

Wy­so­ki i pi­skli­wy ton był na tyle swo­isty, że nawet ode­rwa­na od spo­łecz­ne­go życia wsi Aw­do­tia od razu roz­po­zna­ła w nim An­driu­chę, jed­ne­go ze sta­łych kom­pa­nów Pie­tii. Za­ry­zy­ko­wa­ła spoj­rze­nie do tyłu, które po­twier­dzi­ło jej do­my­sły. Obok An­drie­ja stał też ko­lej­ny jego kum, Misz­ka. Obaj byli mniej wię­cej w jej wieku, wy­so­cy jak sosny i chu­dzi jak jej igły.

– Ano, źle wam było? – ode­zwał się Pie­tia. – To trza było, psu­bra­ty, z lasu prę­dzej wy­cho­dzić. Na przy­kład wten­czas, jak mało co nie uto­ną­łem!

– Ka­za­łeś cze­kać na sy­gnał – burk­nął w od­po­wie­dzi Misz­ka.

– Dobra, jużci, nie­waż­ne. – Mach­nął ręką Piotr. – Miej­my to wszy­scy za sobą. Przy­trzy­maj­cie dziew­kę.

Dusia po­czu­ła, jak dwie pary su­chych łap chwy­ta­ją ją od tyłu za ręce i unie­ru­cha­mia­ją je na ple­cach.

– Z bli­ska to cał­kiem do­rod­na – oce­nił An­driu­cha ze zło­wro­gim uśmie­chem. – Przed­nia za­ba­wa ci się szy­ku­je. Pew­nyś, że mu­si­my ci jesz­cze mie­dzia­ki od­da­wać?

– Tak łatwo się nie wy­łgasz – za­prze­czył Pie­tia, szar­piąc się z rze­my­kiem spodni. – Za­kład jest za­kład. Ina­czej kijem bym jej nie tknął. Lu­dzie praw­dę po­wia­da­ją, to naj­praw­dziw­sza po­my­lo­na. Cho­dzi jak ocza­dzia­ła, mówi od rze­czy, a do­pie­ro co ja­kie­goś ataku do­sta­ła i w oczach miała jeno biał­ka.

Misz­ka się wzdry­gnął.

– A pew­nyś, że to nie spraw­ka…

– Nie masz tu żad­nych wod­nych du­chów! – prze­rwał mu Piet­ka. – To jeno przy­głu­pia dzie­wu­cha, która za długo pod lodem sie­dzia­ła. No dalej, roz­bie­raj­cie ją!

Kom­pa­ni Pie­tii spoj­rze­li po sobie, nie­pew­ni co czy­nić. Jedno groź­ne wark­nię­cie hersz­ta bandy wy­star­czy­ło jed­nak­że, by po­wzię­li de­cy­zję. Wzmoc­ni­li chwyt na rę­kach Aw­do­tii, ze­rwa­li ma­mi­ny płaszcz i za­bra­li się do roz­sz­nu­ro­wy­wa­nia sukni.

Du­si­ne myśli ga­lo­po­wa­ły na zła­ma­nie karku. Ma­tusz­ka ostrze­ga­ła ją, by miała ba­cze­nie, jeśli kto ją w ustron­ne miej­sce za­we­zwie. Wie­dzia­ła, co wy­da­rzyć się może. Ale Pie­tia… On by cze­goś ta­kie­go nie uczy­nił, praw­da? De­spe­rac­ko szu­ka­ła wzro­kiem drogi uciecz­ki. Nim jed­nak zdo­ła­ła ja­ką­kol­wiek myśl ma czyny prze­kuć, jej opę­ta­ny przez złe moce luby sta­nął tuż przed nią i spoj­rzał pro­sto w oczy. Nie wi­dzia­ła w nich ni krzty wa­ha­nia czy żalu. Wów­czas po­niósł się ogłu­sza­ją­cy huk.

Wy­ko­rzy­stu­jąc po­wsta­ły zamęt, Aw­do­tia, wło­żyw­szy w cios wszyst­kie siły, pchnę­ła dość ko­ści­stym ko­la­nem w przy­ro­dze­nie Piet­ki, eli­mi­nu­jąc tym samym bez­po­śred­nie za­gro­że­nie dla swej cnoty. Do­dat­ko­wą ko­rzy­ścią oka­za­ły się ręce uwol­nio­ne przez dwój­kę po­ma­gie­rów, spie­szą­cych z po­mo­cą kam­ra­to­wi. Dusia nie omiesz­ka­ła sko­rzy­stać z oka­zji i po­mknę­ła ku tafli je­zio­ra, szyb­ko dzie­lą­cej się na coraz to mniej­sze frag­men­ty kry. Uciecz­ka ku wsi po­zba­wio­na była sensu. Na wi­ją­cej się ku górze ścież­ce, rośli mło­dzień­cy do­pa­dli­by jej bez wy­sił­ku. Li­czy­ła, że zbrak­nie im jed­nak od­wa­gi na ry­zy­kow­ną prze­pra­wę po lo­dzie.

– Łap­cież ją! – sap­nął nie­pew­nym gło­sem Pie­tia.

An­driu­cha i Misza kar­nie po­gna­li za ucie­ka­ją­cą, lecz do­tarł­szy na skraj je­zio­ra, sta­nę­li jak wryci. Lód pod ich sto­pa­mi za­trzesz­czał bo­wiem groź­nie, jakby po­sy­łał im ostrze­że­nie. Piet­ka, który z wolna do­cho­dził już do sie­bie, do­łą­czył do kom­pa­nów i pchnął ich ku mrocz­nej toni.

– Co­ście się za­pa­trzy­li, jak sroka w gnat? Brać dziew­kę! – na­ka­zał. – Uka­tru­pię sukę!

Obaj mło­dzień­cy jed­nak za­par­li się no­ga­mi i ani my­śle­li wcho­dzić na top­nie­ją­cy w oczach lód.

– Sam sobie ją bierz, Piet­ka! – wark­nął An­driu­cha i sztur­cha­jąc kuma ra­mie­niem po­dą­żył w stro­nę lasu.

– Do­brze po­wia­da, Pie­tia – za­wtó­ro­wał mu Misz­ka. – Zba­ła­mu­cić wio­sko­wą dzi­wacz­kę to jedno, ale mor­do­wać dla cie­bie nie bę­dzie­my.

– A jużci! Idz­cież sobie! – Pie­tia od­pro­wa­dził ich zim­nym spoj­rze­niem. – Póź­niej się z wami roz­mó­wię. A jak choć słowo komu pi­śnie­cie, to tatka psami po­szczu­ję!

Oni już jed­nak znik­nę­li w ciem­no­ściach mię­dzy drze­wa­mi. Zgrzy­ta­jąc zę­ba­mi, Pie­tia od­wró­cił się po­now­nie w kie­run­ku ucie­ka­ją­cej Aw­do­tii, która zdo­ła­ła w tym cza­sie po­ko­nać nie­li­chą dy­stan­cję na coraz bar­dziej po­kru­szo­nym lo­dzie. Osza­la­ły z gnie­wu, chło­pak pu­ścił się bie­giem za nią, nie zwa­ża­jąc na ugi­na­ją­ce się pod jego sto­pa­mi kry i zimną wodę, która sta­ra­ła się go po­chwy­cić. Być może wła­śnie ta sza­leń­cza szar­ża po­zwo­li­ła mu bez szwan­ku po­ko­nać więk­szość od­le­gło­ści dzie­lą­cej go od po­ru­sza­ją­cej się znacz­nie roz­waż­niej ofia­ry.

– Stój, bo nie ręczę za sie­bie! – Piet­ka za­trzy­mał się o kilka kro­ków przed Aw­do­tią i wy­cią­gnął zza pasa rzeź­nic­ki nóż, pew­ni­kiem na­le­żą­cy do jego ojca, który nie­gdyś parał się tym fa­chem.

Dziew­czy­na do­tar­ła już do skrom­nej wy­sep­ki po­środ­ku je­zio­ra, któ­rej brze­gi w więk­szo­ści sta­no­wi­ły wy­so­kie wa­pien­ne skały, wy­rzeź­bio­ne przez wodę i two­rzą­ce po­tęż­ne na­wi­sy.

– W imię Boga Je­dy­ne­go, opa­mię­taj się, Pie­tia! To nie ty mó­wisz, to nimfa oma­mi­ła cię swoim cza­rem! – Dusia po raz ko­lej­ny spró­bo­wa­ła prze­mó­wić do uwię­zio­nej duszy praw­dzi­we­go Piet­ki.

Chło­pak za­wa­hał się na mo­ment, opu­ścił nóż i spoj­rzał na Aw­do­tię za­cie­ka­wio­ny­mi oczy­ma. Dziew­czy­na roz­po­zna­ła w tym spoj­rze­niu osobę, którą wi­dy­wa­ła dzie­siąt­ki razy pod­czas wy­stę­pów w ta­wer­nie. Czyż­by udało jej się prze­ła­mać zły urok?

Zno­wuż od­po­wie­dział jej śmiech. Po­dob­ny do tego, który wydał z sie­bie ran­kiem, gdy za­sko­czył Dusię w wil­czym prze­bra­niu. Teraz po­brzmie­wa­ły w nim jed­nak nuty szy­der­stwa i od­ra­zy.

– Ty głu­pia, na­iw­na krowo – rzekł Pie­tia ci­chym gło­sem, jed­nak do­sta­tecz­nie gło­śno, aby Aw­do­tia go sły­sza­ła. – Wbij­że sobie do tej pu­stej głowy, że nie ma żad­nych złych du­chów, bóstw, bo­gi­nek i ru­sa­łek. Są tylko lu­dzie, któ­rzy robią na tym świe­cie co chcą. Ja zaś, w każde zi­mo­we prze­si­le­nie, za­bie­ram tu ślicz­niut­kie dziew­ki, szep­czę do nich czułe słów­ka, a potem grze­je­my się we wspól­nych igrasz­kach. Te psie syny, An­driu­cha i My­chaj­ło, w tym roku za­ło­ży­li się ze mną, że pew­ni­kiem nie uda mi się zba­ła­mu­cić wio­sko­wej dzi­wacz­ki, przy­głu­piej Dusi od sta­re­go Stie­pa­na. A ja na to, że star­czy, bym pal­cem kiw­nął. No i pro­szę, oto je­steś! Nie prze­wi­dzia­łem jeno, że cał­kiem już żeś się z ro­zu­mem po­że­gna­ła. My­śla­łaś, że skąd­że się te dwa osły wzię­ły? Nimfa ich za­pro­si­ła?

Prze­rwał i wes­tchnął cięż­ko, po czym zro­bił krok w kie­run­ku Aw­do­tii.

– Na­praw­dę, nie chciał żem, co by tak to się skoń­czy­ło. Mie­li­śmy oboje się do­brze za­ba­wić. Wia­do­mo, na­stęp­ne­go dnia zła­mał­bym ci serce, ale po mie­sią­cu za­po­mnia­ła­byś, że co­kol­wiek za­szło. Teraz nie mogę ci pu­ścić tego pła­zem. Le­piej bę­dzie dla wszyst­kich, jeśli za­milk­niesz na za­wsze. Całej wsi zrobi się lżej na duszy.

Pie­tia po­stą­pił na­przód i zna­lazł się na wy­cią­gnię­cie ręki od Dusi.

– Wodna nimfa tego wie­czo­ra upo­mni się o swoje i za­bie­rze cię ze sobą na dno.

Aw­do­tia cof­nę­ła się o krok, lecz plecy jej na­tych­miast na­po­tka­ły twar­dą i po­ro­wa­tą po­wierzch­nię wa­pien­nej skały. Obraz, ma­lu­ją­cy się teraz przed jej ocza­mi, po­cho­dzić mu­siał z kosz­ma­ru. Zbyt strasz­no było bo­wiem po­my­śleć, że scena dzie­je się na­praw­dę.

Piet­ka, jej pierw­sza mi­łość, a jed­no­cze­śnie ostat­nia swo­łocz w ludz­kiej skó­rze, stał na tle wy­chy­la­ją­ce­go się zza chmur księ­ży­ca i z po­nu­rą miną roz­grze­wał dzier­żą­cy nóż nad­gar­stek, by zadać jedno pewne i sku­tecz­ne pchnię­cie. Nad nim ze skal­ne­go na­wi­su spusz­cza­ły się lo­do­we sople, ja­ko­by zęby w ogrom­nej pasz­czy, która za mo­ment po­chło­nie ich oboje. Pie­tia dla wła­snej roz­ryw­ki zabił jej nie­win­ność i nie­mal wszyst­ko, co było w niej dobre i ufne. A teraz do­koń­czy dzie­ła, od­bie­ra­jąc jej życie.

Chło­pak uniósł uzbro­jo­ne w nóż ramię i po raz ostat­ni spoj­rzał Aw­do­tii w oczy. Jego spoj­rze­nie zdało się jej nie­mal prze­pra­sza­ją­ce. Wziął mocny za­mach, a Dusia za­ci­snę­ła po­wie­ki. Przez głowę po­now­nie prze­mknę­ła jej myśl, jak bar­dzo ziem­skie życie ja­wi­ło się nie­spra­wie­dli­wym. Takie jego za­koń­cze­nie wy­da­wa­ło się jed­nak­że w okrut­ny spo­sób sa­tys­fak­cjo­nu­ją­ce. Przy­naj­mniej miała rację. Nic się nigdy nie zmie­nia…

Zdo­ła­ła jesz­cze wy­do­być z sie­bie sza­leń­cze, pier­wot­ne “NIE!”, w wy­ra­zie sprze­ci­wu wobec ta­kie­go po­rząd­ku świa­ta. Nie po­czu­ła bólu, nie usły­sza­ła świ­stu prze­ci­na­ne­go ostrzem po­wie­trza. Ja­ko­by nie wy­da­rzy­ło się nic. Po­wo­li, Du­si­ne po­wie­ki roz­chy­li­ły się odro­bi­nę. Piet­ka od­wró­co­ny był teraz ple­ca­mi i wpa­try­wał się prze­ni­kli­wie w strop skal­nej wnęki.

Aw­do­tia mi­mo­wol­nie po­dą­ży­ła za jego wzro­kiem. Pod skle­pie­niem pół­otwar­tej ja­ski­ni zbie­ra­ły się kłęby cze­goś na po­do­bień­stwo mgły, jed­nak tuman wy­da­wał się bar­dziej błę­kit­ny, niźli szary. Nie­re­al­na chmu­ra gro­ma­dzi­ła się wokół lo­do­wych sopli i two­rzy­ła tam nie­wiel­kie, żwawo ob­ra­ca­ją­ce się wiry.

Chło­pak po­wo­li od­wró­cił się po­now­nie ku Dusi, która, mimo nie­sa­mo­wi­to­ści ob­ser­wo­wa­ne­go zja­wi­ska, na­tych­miast prze­nio­sła na niego całą uwagę. Po­ża­ło­wa­ła tego na­tych­miast. Wie­dzia­ła bo­wiem od razu, że widok ten prze­śla­do­wać ją bę­dzie po kres jej dni.

Z pra­we­go oczo­do­łu Pie­tii Iho­ry­cza, syna soł­ty­sa Opisz­ni, wy­sta­wa­ła bo­wiem na­sa­da dłu­gie­go, cien­kie­go lo­do­we­go szpi­kul­ca, który po­wo­li na­sią­kał szkar­ła­tem. Cała po­ło­wa twa­rzy chło­pa­ka po­kry­ta była pla­ma­mi krwi i frag­men­ta­mi wy­rzu­co­nej siłą ude­rze­nia mó­zgo­wej ma­te­rii. Dru­gie oko wciąż pa­trzy­ło na Aw­do­tię z pre­ten­sją, mimo iż nie było w nim już życia.

Jak gdyby z ogrom­nej od­le­gło­ści, do uszu Dusi do­biegł cichy, stłu­mio­ny świst, a potem dzie­siąt­ki na­stęp­nych. Cia­łem Piet­ki tar­ga­ły kon­wul­sje, gdy wbi­ja­ły się w nie ko­lej­ne lo­do­we szty­le­ty. Pod jego sto­pa­mi stop­nio­wo po­więk­sza­ła się plama ciem­nej krwi, która w końcu do­tar­ła do stóp Dusi.

Wrza­snę­ła po­now­nie, jeno tym razem nie w gnie­wie, lecz bólu i doj­mu­ją­cym stra­chu. Po­kry­ta siat­ką drob­nych pęk­nięć tafla je­zio­ra osta­tecz­nie pękła, przy wtó­rze trzesz­czą­ce­go lodu i wy­strze­li­wu­ją­cej spod niego wody. Aw­do­tia padła na ko­la­na i ukry­ła twarz w dło­niach, za­no­sząc się pła­czem, który wy­ra­żał wszyst­ko, od żalu po ulgę.

Nie wie­dzia­ła, jak długo trwa­ła w tej po­zy­cji, jed­nak nogi zdą­ży­ły jej zdrę­twieć, a oczy pie­kły żywym ogniem. Z gru­bej sko­ru­py, która do nie­daw­na po­kry­wa­ła wodę, po­zo­sta­ły za­le­d­wie nie­licz­ne ślady. Klę­cza­ła na wą­skim, ka­mie­ni­stym brze­gu, a jej nogi co chwi­lę ob­my­wa­ły zimne fale. W któ­rymś mo­men­cie, otę­pia­ła Dusia po­czu­ła, że nie jest sama. Ob­ró­ci­ła bez­na­mięt­nie głowę i spoj­rza­ła na ja­sno­wło­są dziew­czy­nę, star­szą o kilka wio­sen od niej samej, obej­mu­ją­cą ra­mio­na­mi ko­la­na i spo­koj­nie wpa­tru­ją­cą się w ciem­ny, nocny pej­zaż. Ubra­na była je­dy­nie w gie­zło, a nagie stopy mo­czy­ła w wo­dzie, jakby w ogóle nie od­czu­wa­ła chło­du. Sie­dzia­ły tak dłuż­szy czas, nim Aw­do­tia prze­rwa­ła ciszę.

– To ty je­steś wodną nimfą?

– Wo­dia­ni­cą – od­par­ła, ski­nąw­szy głową. – Tak chyba mó­wi­cie na mnie po­dob­ne.

– Czy ty… Czy to twoja spraw­ka? – za­py­ta­ła Dusia, wska­zu­jąc miej­sce, gdzie wcze­śniej znaj­do­wa­ło się ciało Piet­ki.

– Uży­czy­łam ci jeno swo­jej mocy. Sama pró­bo­wa­łam cię je­dy­nie prze­strzec. Nie­raz ob­ser­wo­wa­łam, co czy­nił na brze­gu z in­ny­mi dziew­ka­mi.

– Czemu po­mo­głaś aku­rat mnie, nie im?

– Dzie­sięć wio­sen temu, woda zwią­za­ła nas ze sobą. Myślę… Myślę, że je­ste­śmy po­dob­ne i mo­że­my sobie na­wza­jem do­po­móc.

Ru­skie słowa wy­po­wia­da­ła nie­na­tu­ral­nie, z błę­da­mi. Z pew­no­ścią nie była to jej ro­dzi­ma mowa.

– Lasz­ka? Szlach­cian­ka? – za­py­ta­ła Aw­do­tia, skrzy­wiw­szy się na samą myśl.

Wo­dia­ni­ca po­nu­ro ski­nę­ła głową.

– Be­re­ni­ka Ko­niec­pol­ska. Przy­naj­mniej za życia.

– Aw­do­tia Stie­pa­now­na. Ale Dusią mnie zwą.

Za­mil­kła na mo­ment, po czym wsta­ła i wy­pro­sto­wa­ła się z de­ter­mi­na­cją.

– Co teraz? – za­py­ta­ła.

– Teraz za­miesz­ka­my razem. Zgoda?

Aw­do­tia przy­tak­nę­ła z wa­ha­niem. Be­re­ni­ka do­tknę­ła jej dłoni, na któ­rej zgro­ma­dzi­ła się odro­bi­na wody. Płyn za­czął wi­ro­wać hip­no­tycz­nie, by w końcu wsiąk­nąć w jej skórę. Gdy Dusia unio­sła wzrok, wo­dia­ni­cy już nie było. Od­wró­ci­ła się w stro­nę prze­ciw­le­głe­go brze­gu i z pew­no­ścią sie­bie wstą­pi­ła na taflę je­zio­ra. Gdy kro­czy­ła dum­nie na­przód, pod jej sto­pa­mi woda wi­ro­wa­ła i po­kry­wa­ła się po­ły­sku­ją­cym lodem.

Koniec

Komentarze

Witaj.

 

Pięk­na, przej­mu­ją­ca opo­wieść. Za­wie­ra mądre ostrze­że­nia i cie­ka­wym ję­zy­kiem ma­lu­je kra­jo­braz tam­tych lat. ;)

Do końca mia­łam na­dzie­ję, że Pie­tia fak­tycz­nie za­ko­chał się w Dusi… Ależ oszust!

 

 

Z tech­nicz­nych (moje su­ge­stie):

Przed ocza­mi dziew­czę­cia mi­gnę­ły wil­cze śle­pia i ostre kły, (zbęd­ny prze­ci­nek?) w sze­ro­ko roz­dzia­wio­nej pasz­czy.

 

Miast za­szczy­cić go od­po­wie­dzią, Dusia za­mach­nę­ła się wciąż dzier­żo­ną w dłoni i po­czę­ła me­to­dycz­nie okła­dać nią wil­czy łeb. – brak czę­ści zda­nia

 

Szyb­ko od­wró­ci­ła się od chło­pa­ka, by ukryć wy­pły­nąw­szy na po­li­ki wstyd i po­wró­ci­ła do prze­rwa­ne­go za­ję­cia. – tu nie mam pew­no­ści, czy słowo nie do­ty­czy dziew­czy­ny za­miast wsty­du, który wy­pły­wa

 

Była dwa lata młod­sza od Pie­tii, a za­du­rzo­na w nim była nie mniej, ani­że­li trzy. – po­wtó­rze­nie

 

Przez głowę po­now­nie prze­mknę­ła jej myśl, jak bar­dzo jej życie ja­wi­ło się nie­spra­wie­dli­wym. Takie jego za­koń­cze­nie wy­da­ło się jej jed­na­ko w okrut­ny spo­sób sa­tys­fak­cjo­nu­ją­ce. – po­wtó­rze­nia

 

Po­zdra­wiam, kli­kam. :)

Pe­cu­nia non olet

Po wie­lo­kroć dzię­ki skła­dam wać­pa­ni, za te słowa miłe i otu­chy przy­da­ją­ce, któ­rych sły­szeć pew­ni­kiem żem nie za­słu­żył. Omył­ki w hi­sto­ryi tejże, przez wać­pa­nią tak uprzej­mie wska­za­ne, bez zwło­ki żem ugła­dził. Zo­sta­waj­że, wać­pa­ni, w do­brem zdro­wiu! ;-)

laughheart

Wza­jem­nie! :))

Pe­cu­nia non olet

Bar­dzo lubię wschod­ni folk­lor, więc Twoja opo­wieść do­brze mnie na­stro­iła.

Co praw­da po­sta­cie masz nieco sche­ma­tycz­ne, a ko­niec Dusi był prze­wi­dy­wal­ny, ale i tak czy­ta­łam z przy­jem­no­ścią.

Po­do­ba­ły mi się przy­ro­da, wier­szyk i kli­mat.

"nie mam jak po­rów­nać sa­mo­po­czu­cia bez ba­ła­ga­nu..." - Anan­ke

Ładna baśń, cho­ciaż ra­czej nie dla dzie­ci. Strasz­na łajza z tego soł­ty­so­wi­cza, za­słu­żył sobie. A dziew­czy­na teraz to już na pewno ka­wa­le­ra sobie nie znaj­dzie.

Szyb­ko od­wró­ci­ła się od chło­pa­ka, by ukryć wy­pły­nąw­szy na po­li­ki wstyd

Imie­słów mi tutaj nijak nie pa­su­je. I nie ko­ja­rzę sty­li­za­cji, która by go do­pusz­cza­ła.

wy­cią­gnął zza pasa rzeź­nic­ki nóż, pew­ni­kiem na­le­żą­cy do jego ojca,

Czy sie­dem­na­sto­wiecz­na wieś po­trze­bo­wa­ła rzeź­ni­ka? Toż każdy świ­nio­bi­cie or­ga­ni­zo­wał we wła­snym za­kre­sie, po co innym pła­cić za usłu­gę, którą można zro­bić sa­me­mu?

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Ser­decz­ne dzię­ki za od­wie­dzi­ny dla ko­lej­nych czy­tel­ni­czek! (Swoją drogą cie­ka­we, czy tekst bar­dziej tra­fia w ko­bie­ce gusta czy to czy­sty przy­pa­dek :-P)

 

Am­bush, cie­szę się, że wschod­ni kli­mat się spodo­bał :-) Skoro do­brze cię na­stro­iłem, to mam na­dzie­ję, że cały rok 2023 bę­dzie grał jak z nut!

Co praw­da po­sta­cie masz nieco sche­ma­tycz­ne, a ko­niec Dusi był prze­wi­dy­wal­ny, ale i tak czy­ta­łam z przy­jem­no­ścią.

Fakt, że po­sta­cie nie są zbyt skom­pli­ko­wa­ne. Ale z dru­giej stro­ny, trud­no ocze­ki­wać ja­kie­goś prze­sad­nie bo­ga­te­go życia we­wnętrz­ne­go od XVII-wiecz­nych chło­pów. Ot, silne emo­cje i pasje nimi kie­ru­ją – mi­łość, lo­jal­ność, cier­pie­nie. Mogę za to obie­cać, że Dusia jesz­cze po­wró­ci i po tych wy­da­rze­niach prze­sta­nie być tak jed­no­wy­mia­ro­wa :-)

 

Fin­klo, po­do­ba mi się po­rów­na­nie do baśni, bo tak też miało być :-) Czy nie dla dzie­ci? Pew­nie nie, ale z dru­giej stro­ny ory­gi­nal­ne opo­wie­ści braci Grimm też zde­cy­do­wa­nie nie były :-P

Imie­słów mi tutaj nijak nie pa­su­je. I nie ko­ja­rzę sty­li­za­cji, która by go do­pusz­cza­ła.

We­dług mnie jest ok, ale da­le­ko mi do eks­per­ta od gra­ma­ty­ki ję­zy­ka pol­skie­go, więc mo­żesz mieć rację :-)

Czy sie­dem­na­sto­wiecz­na wieś po­trze­bo­wa­ła rzeź­ni­ka? Toż każdy świ­nio­bi­cie or­ga­ni­zo­wał we wła­snym za­kre­sie, po co innym pła­cić za usłu­gę, którą można zro­bić sa­me­mu?

I tak i nie. Z tego co wiem, w XVII wieku mięso na chłop­skich sto­łach wy­stę­po­wa­ło nie­zwy­kle rzad­ko, w naj­więk­sze tylko świę­ta. Także może nie tyle każdy or­ga­ni­zo­wał we wła­snym za­kre­sie, co w ogóle nie było ta­kiej po­trze­by. Bar­dziej mia­łem tu na myśli, że oj­ciec Pie­tii, nim zo­stał soł­ty­sem, parał się za­ję­ciem rzeź­ni­ka przy pań­skim dwo­rze, zaj­mu­jąc się ubi­ja­niem i przy­go­to­wy­wa­niem zwie­rząt ho­dow­la­nych na pań­skie stoły.

 

Po­zdra­wiam!

A, chyba że soł­tys z pań­skie­go dworu przy­niósł sobie na­rzę­dzia, kasę i po­wa­ża­nie u ludzi. Ale zie­mię też by mu­siał mieć… No nic, pew­nie dało się to jakoś wszyst­ko po­go­dzić.

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Cóż, Krzko­cie, nie po­dzie­lę od­czuć po­lek­tu­ro­wych wcze­śniej­szych czy­tel­ni­czek, bo mnie Wiedź­ma z prze­rę­bli okrut­nie zmor­do­wa­ła. Wy­jąw­szy cu­dow­ne oca­le­nie małej Dusi i obec­ność wo­dia­ni­cy w ostat­nich sce­nach, nie zna­la­złam tu nic ba­śnio­we­go, a tylko hi­sto­rię nie­zbyt mą­drej dziew­czy­ny, go­to­wej le­cieć na jedno ski­nie­nie chłop­ca, który do tej pory w ogóle jej nie do­strze­gał, dla któ­re­go nic nie zna­czy­ła, za­koń­czo­ną dra­ma­tycz­ny­mi wy­da­rze­nia­mi nad je­zio­rem i na je­zio­rze.

Do nie naj­lep­sze­go od­bio­ru wal­nie przy­czy­ni­ło się wy­ko­na­nie, po­zo­sta­wia­ją­ce bar­dzo wiele do ży­cze­nia. Naj­bar­dziej zmę­czy­ła mnie dość nie­udol­na sty­li­za­cja i uży­wa­nie słów nie­zgod­nie z ich zna­cze­niem, a także wpla­ta­nie cał­kiem współ­cze­snych sfor­mu­ło­wań do zdań ze zwro­ta­mi usi­łu­ją­cy­mi su­ge­ro­wać, że opi­sa­na hi­sto­ria dzia­ła się dawno.

Przy­kro mi to pisać, Krzko­cie, ale lek­tu­ry tego opo­wia­da­nia nie mogę uznać za sa­tys­fak­cjo­nu­ją­cą.

 

Wie­dzia­ła, że wsza­ka ga­da­ni­na o po­wsta­niu… → Skąd wzią­łeś to słowo?

A może miało być: Wie­dzia­ła, że wszel­ka ga­da­ni­na o po­wsta­niu

 

to cze­muż ich życia muszą być tak różne? → …to cze­muż ich życie musi być tak różne?

Życie nie ma licz­by mno­giej. https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/Zycie;20113.html

 

Dziew­czy­na tchnę­ła w zło­żo­ne dło­nie, wy­peł­nia­jąc je na mo­ment swym pa­ru­ją­cym od­de­chem. → Zbęd­ny za­imek – czy w opi­sa­nej sy­tu­acji mogła wy­peł­nić dło­nie cu­dzym od­de­chem?

 

chwy­ci­ła za sty­li­sko wbi­tej w nie­wiel­ki pie­niek sie­kie­ry. → …chwy­ci­ła sty­li­sko wbi­tej w nie­wiel­ki pie­niek sie­kie­ry.

http://filologpolski.blogspot.com/2016/11/brac-siewziac-sie-za-cos-brac-siewziac.html

 

Wten­czas do­pie­ro kątem oka do­strze­gła obcy kształt, wy­chy­nąw­szy z cie­nia za dre­wut­nią. → Skoro Dusia ukła­da­ła drwa w dre­wut­ni, to jak mogła wy­chy­nąć z cie­nia za dre­wut­nią?

A może miało być: Wten­czas do­pie­ro kątem oka do­strze­gła obcy kształt, który wy­chy­nął z cie­nia za dre­wut­nią.

 

Nie zdą­ży­ła w żaden spo­sób za­re­ago­wać, nim po­stać rzu­ci­ła się w jej kie­run­ku.Nie zdą­ży­ła w żaden spo­sób za­re­ago­wać, gdy po­stać rzu­ci­ła się w jej kie­run­ku.

 

i ostre kły w sze­ro­ko roz­dzia­wio­nej pasz­czy. → Zbęd­ne do­okre­śle­nie – roz­dzia­wio­na pasz­cza jest z de­fi­ni­cji sze­ro­ko roz­war­ta.

Wy­star­czy: …i ostre kły w roz­dzia­wio­nej pasz­czy.

 

Ból jed­na­ko nie przy­cho­dził. → Czy Dusia na pewno spo­dzie­wa­ła się przyj­ścia bólu jed­na­ko­wo?

Pro­po­nu­ję: Ból jed­nak/ jed­na­ko­woż nie przy­cho­dził.

Sprawdź zna­cze­nie słowa jed­na­ko. Ten błąd po­ja­wia się w opo­wia­da­niu wie­lo­krot­nie.

 

– No nie, ale nie je­steś już li tylko po­nu­ra… → – No nie, ale nie je­steś już tylko po­nu­ra

Za SJP PWN: li I podn. «czy (par­ty­ku­ła pi­sa­na łącz­nie z wy­ra­zem po­prze­dza­ją­cym), np. Po­wiesz­li wresz­cie praw­dę?»

 

Szyb­ko od­wró­ci­ła się od chło­pa­ka, by ukryć wy­pły­nąw­szy na po­li­ki wstyd… → Czy do­brze ro­zu­miem, ze Dusia, w po­sta­ci wsty­du, wy­pły­nę­ła na wła­sne po­licz­ki?

Pro­po­nu­ję: Szyb­ko od­wró­ci­ła się od chło­pa­ka, by ukryć wy­pły­wa­ją­cy na po­licz­ki wstyd

 

Po­wierzch­nia wody za­mro­żo­na była na do­brych dwa­dzie­ścia cen­ty­me­trów… – Dla okre­śle­nia gru­bo­ści lodu, le­piej by­ło­by użyć miej­sco­wej jed­nost­ki miary, nie cen­ty­me­trów, któ­rych w cza­sach tego opo­wia­da­nia w Opisz­nie nie znali. Może coś stąd się przy­da: https://pl.wikipedia.org/wiki/Miary_rosyjskie

 

Może to li rybak za­po­mniał ozna­czyć nie­bez­piecz­ne miej­sce… → Może to tylko rybak za­po­mniał ozna­czyć nie­bez­piecz­ne miej­sce

 

wy­wró­ci­ła się wprost na cien­ki lód, prze­bi­ja­jąc go swą pustą głową i nur­ku­jąc pro­sto w lo­do­wa­tą toń. → Nie brzmi to naj­le­piej. Skoro stała na lo­dzie, to nie mogła prze­wró­cić się na nic in­ne­go, jak tylko na lód. Dusia, wpadł­szy pod lód, nie nur­ko­wa­ła.

Pro­po­nu­ję: …wy­wró­ci­ła się na cien­ki lód, prze­bi­ła go pustą głową i wpa­dła wpro­st w lo­do­wa­tą toń.

 

Osta­tecz­nie miesz­kań­cy do­szli do kon­sen­su­su… → Skąd miej­sco­wi wie­śnia­cy wie­dzie­li, co to kon­sen­sus?

Pro­po­nu­ję: Osta­tecz­nie miesz­kań­cy zgod­nie do­szli do wnio­sku

 

ura­to­wać mu­sia­ły ją ru­sał­ki, libo sam Pan Wod­nik. → Co to zna­czy libo?

A może miało być: …ura­to­wać mu­sia­ły ją ru­sał­ki, albo sam Pan Wod­nik.

 

Ale biję się w pier­si… → Ale biję się w pier­ś

Pier­si mają ko­bie­ty, męż­czyź­ni, do bicia się w nią, mają jedną pierś.

 

rozum jej wy­zbył się już wsza­kiej ostroż­no­ści. → …rozum jej wy­zbył się już wszel­kiej ostroż­no­ści.

 

że to nie­od­po­wied­nie miej­sce ku jej pierw­szym w życiu amo­rom. → Można np.: dążyć ku cze­muś, ale o miej­scu nie po­wie­dzia­ła­bym, że może być ku cze­muś.

Pro­po­nu­ję: …że to nie­od­po­wied­nie miej­sce na jej pierw­sze w życiu amo­ry.

 

Otu­lo­na wy­po­ży­czo­nym od ma­tu­li, pod­szy­tym fu­trem płasz­czem… → Czy ma­tu­la miała wy­po­ży­czal­nię płasz­czy?

Pro­po­nu­ję: Otu­lo­na ­po­ży­czo­nym od ma­tu­li, pod­szy­tym fu­trem płasz­czem

 

Choć za­wsze twier­dzi­ła, że zła wobec nich nie dzier­ży… → Nie wy­da­je mi się, aby zło było czymś, co można dzier­żyć.

Pro­po­nu­ję: Choć za­wsze twier­dzi­ła, że zło­ści do nich nie ma

 

śmie­je się do roz­pu­ku nad go­rzał­ką, w cie­płej ta­wer­nie. → Ta­wer­na to knaj­pa por­to­wa, a Opisz­nia chyba nie leży nad mo­rzem, więc skąd tam ta­wer­na?

 

po czym za­brał się za roz­pa­la­nie ogni­ska. → …po czym za­brał się do roz­pa­la­nia ogni­ska.  

 

Cze­ka­jąc w prze­ję­ciu, za­ci­snę­ła dło­nie na kra­wę­dzi ławy… → Cze­ka­jąc, prze­ję­ta za­ci­snę­ła dło­nie na kra­wę­dzi ławy…

 

Teraz jeno, za­pa­trzo­ny je­stem tylko w cie­bie. → Dwa grzyb­ki w barsz­czy­ku – jenotylko to sy­no­ni­my, zna­czą to samo.

Wy­star­czy: Teraz za­pa­trzo­ny je­stem tylko w cie­bie.

 

chwy­cił za ban­du­rę i po­czął stro­ić in­stru­ment. → …chwy­cił ban­du­rę i po­czął stro­ić in­stru­ment.

 

Jed­na­ko do­pie­ro gdy w po­wie­trzu roz­legł się jego głę­bo­ki ba­ry­ton… → Czy jego ba­ry­ton na pewno roz­legł się jed­na­ko­wo?

A może miało być: Jed­na­k do­pie­ro gdy w po­wie­trzu roz­legł się jego głę­bo­ki ba­ry­ton

 

– Po­wiedz­że, praw­da li to… → – Po­wiedz­że, praw­dali to

 

Może to szok… → Skąd Dusia znała słowo szok?

 

T–T–Teraz? – wy­ją­ka­ła.T-t-te­raz? – wy­ją­ka­ła.

Przy za­pi­sie ją­ka­nia uży­wa­my dy­wi­zu, nie pół­pau­zy. Wy­star­czy jedna wiel­ka li­te­ra.

 

miała przed sobą je­dy­nie spo­koj­ną twarz i trzy mi­go­czą­ce gwiaz­dy, zdo­bią­ce pas mi­tycz­ne­go my­śli­we­go Orio­na. Ich usta ze­tknę­ły się… → Czy do­brze ro­zu­miem, że ca­ło­wa­ła się z Orio­nem?

 

i na czwo­ra­kach po­czła­pa­ła w stro­nę ogni­ska… → Skoro na czwo­ra­kach, to ra­czej: …i na czwo­ra­kach po­peł­zła/ po­wle­kła się w stro­nę ogni­ska

Sprawdź zna­cze­nie słowa czła­pać.

 

co chwi­lę oglą­da­jąc się za sie­bie. → Masło ma­śla­ne – czy mogła oglą­dać się przed sie­bie?

Pro­po­nu­ję: …co chwi­lę spo­glą­da­jąc za sie­bie.

 

Do­pie­ro gdy jej dło­nie do­tknę­ły ośnie­żo­nej plaży… → Kiedy śnieg po­krył plażę? Wcze­śniej na­pi­sa­łeś: …zie­mia ustę­po­wa­ła miej­sca ciem­ne­mu pia­sko­wi, który po­kry­wał nie­wiel­ką plażę.

 

Znowu się uśmie­chał, choć dło­nie mu takoż i drża­ły. → Co jesz­cze, prócz dłoni, drża­ło mu także?

Pro­po­nu­ję: Znowu się uśmie­chał, choć dło­nie wciąż mu drża­ły.

 

Pod­szedł do dziew­czy­ny i objął swym moc­nym ra­mie­niem. → Zbęd­ny za­imek – czy mógł ja objąć cu­dzym ra­mie­niem?

 

Czy zwy­kłe prze­wi­dze­nie mogło być tak szcze­gó­ło­wym? → Czy zwy­kłe przy­wi­dze­nie mogło być tak szcze­gó­ło­we?

Sprawdź zna­cze­nie słów prze­wi­dze­nieprzy­wi­dze­nie.

 

Wy­cią­gnąw­szy z dna kosza gruby pled, okrył nim ich oboje.  → Wy­cią­gnąw­szy z dna kosza grubą derkę, okrył nią oboje.

Mam wra­że­nie, ze mógł wy­cią­gnąć grubą derkę lub takiż koc, ale nie po­dej­rze­wam, by to był pled.

 

 W jej myśli wkradł się jed­na­ko nie zwy­czaj­ny nie­po­kój, lecz doj­mu­ją­cy lęk, na­ka­zu­ją­cy jej ucie­kać.  → W jej myśli wkradł się jed­na­k nie zwy­czaj­ny nie­po­kój, lecz doj­mu­ją­cy lęk, na­ka­zu­ją­cy ucie­kać.

 

Przy­po­mi­nał na­ten­czas groź­ne­go wilka… → Na­ten­czas zna­czy tyle co wtedy/ wów­czas, a tu rzecz się dzie­je teraz, więc: Przy­po­mi­nał teraz groź­ne­go wilka

 

Wy­da­wał się skon­fun­do­wa­ny, jed­na­ko po chwi­li… → Wy­da­wał się skon­fun­do­wa­ny, jed­na­k/ ale po chwi­li

 

Wy­so­ki i pi­skli­wy ton był na tyle cha­rak­te­ry­stycz­ny, że nawet od­se­pa­ro­wa­na od spo­łecz­ne­go życia wsi Aw­do­tia… → Wy­so­ki i pi­skli­wy ton był na tyle ty­po­wy/ swo­isty, że nawet od­gro­dzo­na/ odłą­czo­na od życia wsi Aw­do­tia

 

– Miej­my to wszy­scy z głowy.Mieć coś z głowy – ten zwrot, jako zbyt współ­cze­sny, nie brzmi tu do­brze.

Pro­po­nu­ję: – Miej­my to wszy­scy za sobą.

 

Cho­dzi jak w jakim tran­sie… → Skąd Pie­tia zna słowo trans?

Pro­po­nu­ję: Cho­dzi jak ocza­dzia­ła

 

No jużci, roz­bie­raj­cie ją!No już, roz­bie­raj­cie ją!

Sprawdź zna­cze­nie słowa jużci.

 

Jedno groź­ne wark­nię­cie hersz­ta bandy wy­star­czy­ło jed­na­ko, by po­wzię­li de­cy­zję.Jedno groź­ne wark­nię­cie hersz­ta bandy wy­star­czy­ło, by po­wzię­li de­cy­zję.

 

Nie wi­dzia­ła w nich ni krzty wa­ha­nia libo żalu. → Co to zna­czy libo?

Pro­po­nu­ję: Nie wi­dzia­ła w nich ni krzty wa­ha­nia, ni żalu.

 

Aw­do­tia, wło­żyw­szy w cios wszyst­kie swe siły, pchnę­ła swym dość ko­ści­stym ko­la­nem w przy­ro­dze­nie Piet­ki, eli­mi­nu­jąc tym samym bez­po­śred­nie za­gro­że­nie dla swej cnoty. → Nad­miar zbęd­nych za­im­ków – czy mogła wło­żyć w cios cudze siły? Czy mogła pchnąć Piet­kę cu­dzym ko­la­nem? Czy w opi­sa­nej sy­tu­acji mogła bro­nić cu­dzej cnoty?

 

ręce uwol­nio­ne przez dwój­kę po­ma­gie­rów, po­bie­żaw­szych z po­mo­cą kam­ra­to­wi. → …ręce uwol­nio­ne przez dwój­kę po­ma­gie­rów, spie­szą­cych z po­mo­cą kam­ra­to­wi.

 

Na wi­ją­cej się ku górze ścież­ce, rośli mło­dzień­cy… → Rosły był tylko Pie­tia, o dwóch po­zo­sta­łych pi­sa­łeś: Obaj byli mniej wię­cej w jej wieku, wy­so­cy jak sosny i chu­dzi jak jej igły.

Sprawdź zna­cze­nie słowa rosły.

 

po­gna­li za ucie­ka­ją­cą, jed­na­ko do­tarł­szy na skraj je­zio­ra… → …po­gna­li za ucie­ka­ją­cą, jed­na­k/ ale do­tarł­szy na skraj je­zio­ra

 

Lód pod ich sto­pa­mi za­bur­czał bo­wiem groź­nie, ni­czym roz­ju­szo­na niedź­wie­dzi­ca. → Lód nie bur­czy, roz­ju­szo­na niedź­wie­dzi­ca pew­nie też nie.

Pro­po­nu­ję, abyś od­pu­ścił sobie niedź­wie­dzi­cę: Lód pod ich sto­pa­mi za­trzesz­czał bo­wiem groź­nie.

Sprawdź zna­cze­nie słowa bur­czeć.

 

– A jużci! Idz­cież sobie!– A jużci! Idź­cie sobie!

 

zdo­ła­ła w tym cza­sie po­ko­nać nie­li­chy dy­stans na coraz bar­dziej nie­sta­bil­nej tafli je­zio­ra. → To zbyt współ­cze­sne słowa.

Pro­po­nu­ję: …zdo­ła­ła w tym cza­sie po­ko­nać nie­li­chą od­le­głość na coraz bar­dziej nie­pew­nej tafli je­zio­ra.

 

wa­pien­ne skały, wy­rzeź­bio­ne przez wodę i two­rzą­ce po­tęż­ne skal­ne na­wi­sy. → Nie brzmi to naj­le­piej.

Może wy­star­czy: …wa­pien­ne skały, wy­rzeź­bio­ne przez wodę i two­rzą­ce po­tęż­ne na­wi­sy.

 

– W imię Boga je­dy­ne­go, opa­mię­taj się, Pie­tia!– W imię Boga Je­dy­ne­go, opa­mię­taj się, Pie­tia!

 

Chło­pak za­wa­hał się na mo­ment, opu­ścił kozik… → Jaki kozik? Wszak przed chwi­lą miał w ręce nóż rzeź­nic­ki.

 

spoj­rzał na Aw­do­tię za­cie­ka­wio­ny­mi oczy­ma. Dziew­czy­na doj­rza­ła w tym spoj­rze­niu… → Nie brzmi to naj­le­piej.

Pro­po­nu­ję: …i spoj­rzał na Aw­do­tię z cie­ka­wo­ścią. Dziew­czy­na do­strze­gła w jego oczach

 

Aw­do­tia cof­nę­ła się o krok, jed­na­ko plecy jej na­tych­miast na­po­tka­ły… → Aw­do­tia cof­nę­ła się o krok, jed­na­k/ ale /lecz plecy jej na­tych­miast na­po­tka­ły

 

ze skal­ne­go na­wi­su spusz­cza­ły się lo­do­we sople, ja­ko­by zęby w ogrom­nej pasz­czy… → Zwrot spusz­cza­ły się su­ge­ru­je, że sople były w ruchu.

Pro­po­nu­ję: …ze skal­ne­go na­wi­su zwi­sa­ły lo­do­we sople, ja­kby/ niby zęby w ogrom­nej pasz­czy

Sprawdź zna­cze­nie słowa ja­ko­by.

 

Takie jego za­koń­cze­nie wy­da­wa­ło się jed­na­ko w okrut­ny spo­sób sa­tys­fak­cjo­nu­ją­ce. → Ra­czej: Takie jego za­koń­cze­nie wy­da­wa­ło się jed­na­k w okrut­ny spo­sób za­do­wa­la­ją­ce.

 

Ja­ko­by nie wy­da­rzy­ło się nic.Ja­k­by nie wy­da­rzy­ło się nic.

 

wpa­try­wał się prze­ni­kli­wie w sufit skal­nej wnęki. → W skal­nych wnę­kach/ ja­ski­niach/ pie­cza­rach nie ma su­fi­tów.

Pro­po­nu­ję: …wpa­try­wał się prze­ni­kli­wie w strop skal­nej wnęki.

 

U po­wa­ły pół­otwar­tej ja­ski­ni… → W ja­ski­niach nie ma po­wa­ły, al­bo­wiem po­wa­ła jest drew­nia­na.

Pro­po­nu­ję: Pod skle­pie­niem pół­otwar­tej ja­ski­ni

 

jed­na­ko tuman wy­da­wał się bar­dziej błę­kit­ny… → …jed­na­k tuman wy­da­wał się bar­dziej błę­kit­ny

 

prze­nio­sła na niego całą swą uwagę. → Zbęd­ny za­imek.

 

Po­ża­ło­wa­ła tego mo­men­tal­nie. → Ra­czej: Po­ża­ło­wa­ła tego na­tych­miast.

 

Ciało Piet­ki tar­ga­ło się, ni­czym w kon­wul­sjach, gdy ko­lej­ne lo­do­we szty­le­ty wbi­ja­ły się w jego ciało. → Nie brzmi to naj­le­piej. Cia­łem Piet­ki tar­ga­ły kon­wul­sje.

Pro­po­nu­ję: Cia­łem Piet­ki tar­ga­ły kon­wul­sje, gdy prze­bi­ja­ły je ko­lej­ne szty­le­ty sopli.

 

Nie wie­dzia­ła, jak długo spę­dzi­ła w tej po­zy­cji… → Co spę­dza­ła w tej po­zy­cji?

Pro­po­nu­ję: Nie wie­dzia­ła, jak długo trwa­ła w tej po­zy­cji

 

Ubra­na była je­dy­nie w halkę… → Ra­czej: Ubra­na była je­dy­nie w gie­zło

Oba­wiam się, że w opi­sy­wa­nych cza­sach ko­bie­ty nie no­si­ły halek, przy­naj­mniej nie w dzi­siej­szym ro­zu­mie­niu, dla­te­go pro­po­nu­ję gie­zło.

 

za­py­ta­ła Dusia, wska­zu­jąc na miej­sce… → …za­py­ta­ła Dusia, wska­zu­jąc miej­sce

Wska­zu­je­my coś, nie na coś.

 

Nie raz ob­ser­wo­wa­łam, co czy­nił na brze­gu z in­ny­mi dziew­ka­mi.Nie­raz ob­ser­wo­wa­łam, co czy­nił na brze­gu z in­ny­mi dziew­ka­mi.

 

z pew­no­ścią sie­bie wkro­czy­ła na taflę je­zio­ra. Gdy kro­czy­ła dum­nie… → Czy to ce­lo­we po­wtó­rze­nie?

Pro­po­nu­ję w pierw­szym zda­niu: …z pew­no­ścią sie­bie wstą­pi­ła na taflę je­zio­ra.

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Ser­decz­ne dzię­ki, reg, za wni­kli­we prze­czy­ta­nie tek­stu do końca, mimo że trud­no ci było go stra­wić :-)

Za więk­szość wska­za­nych błę­dów sypię głowę po­pio­łem i obie­cu­ję po­pra­wę (do­słow­nie i w prze­no­śni), ale z kil­ko­ma uwa­ga­mi będę po­le­mi­zo­wał ;-)

 

Przede wszyst­kim wy­ja­śnię kwe­stię pod­kre­ślo­nych błę­dów se­ryj­nych, tj. jed­nak, libo, wsza­ki, wsza­ka itd. Dążąc do mak­sy­mal­nej imer­sji w kli­mat pol­sko-ru­skie­go po­gra­ni­cza syp­ną­łem gar­ścią ru­sy­cy­zmo-ukra­ini­zmów, do­ko­nu­jąc tym być może gwał­tu na ję­zy­ku pol­skim. Po cza­sie wy­da­je mi się, że mo­głem ogra­ni­czyć ten za­bieg wy­łącz­nie do dia­lo­gów. I tak:

jed­na­ko (ros. однако) – jed­nak­że

libo – (ros. либо) – lub

wsza­ki, wsza­ka (ros. всяки, всяка) – formy krót­kie przy­miot­ni­ków ozna­cza­ją­ce wszel­ki, wszel­ka

 

Osta­tecz­nie miesz­kań­cy do­szli do kon­sen­su­su… → Skąd miej­sco­wi wie­śnia­cy wie­dzie­li, co to kon­sen­sus?

Pro­po­nu­ję: Osta­tecz­nie miesz­kań­cy zgod­nie do­szli do wnio­sku

Hmm, wy­da­je mi się, że nie trze­ba ko­niecz­nie wie­dzieć co to jest kon­sen­sus, aby do niego dojść. Po­dob­nie jak można do­znać ta­chy­kar­dii za­to­ko­wej, nie mając po­ję­cia co to :-P

Choć za­wsze twier­dzi­ła, że zła wobec nich nie dzier­ży… → Nie wy­da­je mi się, aby zło było czymś, co można dzier­żyć.

Pro­po­nu­ję: Choć za­wsze twier­dzi­ła, że zło­ści do nich nie ma

Dzier­żyć nie można, ale dzier­żeć już tak. Pod po­niż­szym lin­kiem aku­rat ten przy­kład nie wy­stę­pu­je, ale w innym słow­ni­ku na pewno wi­dzia­łem do­kład­nie ten zwrot.

https://spjs.ijp.pan.pl/haslo/index/2324/53887

 

śmie­je się do roz­pu­ku nad go­rzał­ką, w cie­płej ta­wer­nie. → Ta­wer­na to knaj­pa por­to­wa, a Opisz­nia chyba nie leży nad mo­rzem, więc skąd tam ta­wer­na?

Słowo ta­wer­na jako okre­śle­nie wy­łącz­nie por­to­we­go baru funk­cjo­nu­je sto­sun­ko­wo nie­daw­no. Wcze­śniej każdy nie­wiel­ki lokal tego typu można było na­zwać ta­wer­ną (łac. ta­ber­na).

https://sjp.pwn.pl/doroszewski/taberna;5506330.html

 

Czy zwy­kłe prze­wi­dze­nie mogło być tak szcze­gó­ło­wym→ Czy zwy­kłe przy­wi­dze­nie mogło być tak szcze­gó­ło­we?

Sprawdź zna­cze­nie słów prze­wi­dze­nie i przy­wi­dze­nie.

Po­now­nie muszę się od­wo­łać do słow­ni­ka Do­ro­szew­skie­go, który w tym wy­pad­ku chyba służy le­piej niż bar­dziej współ­cze­sne opra­co­wa­nia:

https://sjp.pwn.pl/doroszewski/przewidzenie;5485556.html

 

Na wi­ją­cej się ku górze ścież­ce, rośli mło­dzień­cy… → Rosły był tylko Pie­tia, o dwóch po­zo­sta­łych pi­sa­łeś: Obaj byli mniej wię­cej w jej wieku, wy­so­cy jak sosny i chu­dzi jak jej igły.

Sprawdź zna­cze­nie słowa rosły.

 

Do­ro­szew­ski po raz trze­ci ;-)

https://sjp.pwn.pl/doroszewski/rosly;5490534.html

 

ze skal­ne­go na­wi­su spusz­cza­ły się lo­do­we sople, ja­ko­by zęby w ogrom­nej pasz­czy… → Zwrot spusz­cza­ły się su­ge­ru­je, że sople były w ruchu.

Pro­po­nu­ję: …ze skal­ne­go na­wi­su zwi­sa­ły lo­do­we sople, jakbyniby zęby w ogrom­nej pasz­czy

Sprawdź zna­cze­nie słowa ja­ko­by.

Tu Do­ro­szew­ski ude­rza po­dwój­nie ;-)

https://sjp.pwn.pl/doroszewski/spuscic;5500360.html

https://sjp.pwn.pl/doroszewski/jakoby;5435658.html

 

Jesz­cze raz wiel­kie dzię­ki za pomoc!

Krzko­cie, jeśli w czym­kol­wiek po­mo­głam, bar­dzo się cie­szę. :)

Chcia­ła­by jed­nak abyś wie­dział, że kiedy sia­dam do opo­wia­da­nia, nie chcia­ła­bym, aby lek­tu­rę za­bu­rza­ły mi różne słowa i zwro­ty użyte przez au­to­ra w do­brej wie­rze, ale od czy­ta­ją­ce­go wy­ma­ga­ją­ce zna­jo­mo­ści ob­cych ję­zy­ków, nie­rzad­ko za­mierz­chłych, że o sie­dze­niu z nosem w słow­ni­kach nie wspo­mnę. A jeśli jesz­cze dodam do tego mie­szan­kę wy­ra­żeń współ­cze­snych, moim zda­niem nie­pa­su­ją­cych do czasu, w któ­rym dzie­je się hi­sto­ria, pew­nie nie zdzi­wi Cię, że lek­tu­ra ta­kie­go opo­wia­da­nia nie do­star­czy mi spo­dzie­wa­nej przy­jem­no­ści.

Ro­zu­miem Twoje przy­wią­za­nie do uży­tych słów i zwro­tów, i ro­zu­miem, że ze­chcesz je za­cho­wać w tek­ście, ale licz się także z tym, że taka sty­li­za­cja nie każ­de­mu musi przy­paść do gustu. Mnie nie przy­pa­dła. :(

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Za­koń­cze­nie ra­tu­je ca­łość, cho­ciaż jest prze­wi­dy­wal­ne, no może nie w szcze­gó­łach. Bo­ha­ter­ka jest tak głu­pia, że nie budzi współ­czu­cia. Sty­li­za­cja ję­zy­ka pro­wa­dzi do uzna­nia tek­stu za baśń. Śred­nie.

Dzię­ki misiu za prze­czy­ta­nie i ko­men­tarz :-) Dusia nie jest aż taka głu­pia. Kto z nas w jej wieku nie stra­cił cał­kiem głowy pod wpły­wem hor­mo­nów, niech pierw­szy rzuci ka­mie­niem, a potem cie­szy się, że nie mu­siał przez to prze­cho­dzić ;-)

Przy­kro mi, że tekst cię nie za­cie­ka­wił, ale z dru­giej stro­ny, z twoim "śred­nie" mam już pełne spek­trum ocen. Za­wsze to jakiś suk­ces :-D

Po­zwo­lę sobie wtrą­cić, bo i “moja Anna” Z “Cy­lin­dro­lan­dii” spo­ty­ka­ła się czę­sto z za­rzu­tem zbyt­niej na­iw­no­ści czy wręcz głu­po­ty (co było za­mie­rze­niem ce­lo­wym, sama o tym na­pi­sa­łam w ko­men­ta­rzach). Tym moc­niej za­brzmia­ła słusz­na i spra­wie­dli­wa ze­msta. 

Prze­pra­szam Au­to­ra, bo może tu na­mie­szam, ale od pew­ne­go mo­men­tu pod­czas lek­tu­ry tego – w moim od­czu­ciu – ar­cy­cie­ka­we­go opo­wia­da­nia mia­łam sko­ja­rze­nia ze zna­ko­mi­tym hor­ro­rem “Car­rie”, gdzie dziew­czy­na była rów­nie na­iw­na i ufna. :) Be­stial­skie po­stą­pie­nie z nią przez ró­wie­śni­ków wy­wo­ła­ło bunt i strasz­li­wą ze­mstę. :)

Pe­cu­nia non olet

Tro­chę mam pro­blem z tym tek­stem. Za­pew­ne znacz­na część tego to kwe­stia sty­li­za­cji – jeśli cho­dzi o ar­cha­iza­cję ję­zy­ka, to pre­fe­ru­ję ją w ra­czej tylko w dia­lo­gach, nar­ra­cję wolę bar­dziej uwspół­cze­śnio­ną, mocna ar­cha­iza­cja ję­zy­ka jed­nak spra­wia, że lek­tu­ra jest zwy­czaj­nie cięż­ka. Ale no, to jest kwe­stia moich pry­wat­nych upodo­bań. Bo poza tym wy­ko­na­nie spra­wia­ło wra­że­nie spój­ne­go i jakoś ten kli­mat bu­do­wa­ło, tylko to nie do końca mój kli­mat. Jeśli po­mi­nie­my kwe­stie ję­zy­ko­we, to hi­sto­ria, która nam po­zo­sta­je jest w za­sa­dzie bar­dzo pro­sta. Mimo wszyst­ko udało się za­wrzeć kilka faj­nych mo­ty­wów, nawet jeśli nie jakoś mocno od­kryw­czych, jak ostra­cyzm wobec in­no­ści w ma­łych spo­łecz­no­ściach. W sumie naj­bar­dziej z tego tek­stu spodo­ba­ła mi się chyba krót­ka wzmian­ka o matce wy­py­cha­ją­cej córkę w noc na wieść, że w końcu ma jakąś schadz­kę. W sen­sie, no to w sumie było prak­tycz­nie jedno zda­nie, ale za­ra­zem bar­dzo dużo mó­wią­ce i ład­nie bu­du­ją­ce po­stać. Samo za­koń­cze­nie – no ra­czej prze­wi­dy­wal­ne, cho­ciaż spo­dzie­wa­łem się nieco bar­dziej ba­śnio­wej kon­wen­cji, gdzie po pro­stu ucie­ka­jąc przed ga­chem wej­dzie do je­zio­ra i tam ją ja­kieś wodne licho przyj­mie. Zna­czy – ok, w sumie do­kład­nie to do­sta­li­śmy, ale z bar­dziej do­słow­ną ema­na­cją mocy i nieco bar­dziej dra­stycz­nie. 

Pod­su­mo­wu­jąc – nie do końca mój typ li­te­ra­tu­ry, ale jed­nak opo­wia­da­nie może i pro­ste, ale przy tym cał­kiem so­lid­ne.

Może nie wy­glą­dam, ale je­stem tu ad­mi­ni­stra­to­rem. Jeśli masz jakąś spra­wę - pisz śmia­ło.

Witaj po­now­nie, bruce. Dzię­ku­ję uprzej­mie za wy­stą­pie­nie w obro­nie Dusi ;-) Choć oczy­wi­ście do żad­nych ata­ków tu nie do­szło. Pod­pi­su­ję się pod twoim ko­men­ta­rzem “rę­cy­ma i no­gy­ma”!

A o tym, że osób na­iw­nych i uf­nych, nie tylko w sfe­rze mi­ło­snej, nie bra­ku­je, niech świad­czy licz­ba bar­dziej od Dusi do­świad­czo­nych pań, prze­le­wa­ją­cych co chwi­lę wszyst­kie oszczęd­no­ści ame­ry­kań­skim żoł­nie­rzom w Iraku bądź Wil­lo­wi Smi­tho­wi :-P (Lub panów ro­bią­cych to samo np. dla arab­skich mo­de­lek z in­sta­gra­ma). Cza­sem po pro­stu je­ste­śmy za­śle­pie­ni i nie za­wsze jest to wy­łącz­nie nasza wina :-)

 

Tobie rów­nież, Ar­nu­bi­sie, dzię­ku­ję ser­decz­nie za wi­zy­tę i ko­men­tarz. Za­uwa­ży­łem, że wy­po­wie­dzia­łeś się na temat tek­stu aku­rat w cza­sie, kiedy na­no­si­łem do niego po­praw­ki, m.in. te wska­za­ne przez reg, także być może teraz w kwe­stii ję­zy­ko­wej straw­no­ści tek­stu jest już nieco le­piej. Taką mam przy­naj­mniej na­dzie­ję ;-)

hi­sto­ria, która nam po­zo­sta­je jest w za­sa­dzie bar­dzo pro­sta

Zga­dzam się, nie jest to zde­cy­do­wa­nie tekst dla li­te­rac­kich de­tek­ty­wów. Motyw jest znany i ogra­ny, ale liczę, że udało mi się na nim od­ci­snąć coś swo­je­go. Za­sad­ni­czo ten tekst oraz ko­lej­ny, do­ty­czą­cy wspo­mnia­nej w opo­wie­ści Be­re­ni­ki, choć to za­mknię­te hi­sto­rie, mają do­ce­lo­wo stać się czę­ścią cze­goś więk­sze­go i sta­no­wić pew­ne­go ro­dza­ju za­zę­bia­ją­ce się ori­gin story. Czy­tel­nik po­zna­jąc mło­dość Dusi bę­dzie już wie­dział, gdzie ją to do­pro­wa­dzi­ło i jaką stała się ko­bie­tą. Wy­da­je mi się, że od­biór pew­nych ele­men­tów bę­dzie wów­czas nieco inny.

W sumie naj­bar­dziej z tego tek­stu spodo­ba­ła mi się chyba krót­ka wzmian­ka o matce wy­py­cha­ją­cej córkę w noc na wieść, że w końcu ma jakąś schadz­kę.

Bar­dzo cie­ka­wy wybór :-) Cie­szę się, że to wy­pa­trzy­łeś, bo bar­dzo za­le­ża­ło mi na pod­kre­śle­niu ele­men­tu ostra­cy­zmu. Dusia staje się dla spo­łecz­no­ści wiedź­mą nie wtedy, kiedy zy­sku­je ma­gicz­ne moce, tylko gdy zu­peł­nie przy­pad­ko­wo ocie­ra się o śmierć. Chcia­łem po­ka­zać jak łatwo i bez­pod­staw­nie można było, a może i jest, stać się wy­klu­czo­nym.

Samo za­koń­cze­nie – no ra­czej prze­wi­dy­wal­ne, cho­ciaż spo­dzie­wa­łem się nieco bar­dziej ba­śnio­wej kon­wen­cji.

Ca­łość tego skrom­ne­go pro­jek­tu ma wła­śnie opie­rać się na ze­tknię­ciu świa­ta baśni i ba­śnio­wej mo­ral­no­ści z bru­tal­ną rze­czy­wi­sto­ścią, także chyba efekt udało mi się osią­gnąć :-)

Dzię­ki za wi­zy­tę!

A o tym, że osób na­iw­nych i uf­nych, nie tylko w sfe­rze mi­ło­snej, nie bra­ku­je, niech świad­czy licz­ba bar­dziej od Dusi do­świad­czo­nych pań, prze­le­wa­ją­cych co chwi­lę wszyst­kie oszczęd­no­ści ame­ry­kań­skim żoł­nie­rzom w Iraku bądź Wil­lo­wi Smi­tho­wi :-P (Lub panów ro­bią­cych to samo np. dla arab­skich mo­de­lek z in­sta­gra­ma). Cza­sem po pro­stu je­ste­śmy za­śle­pie­ni i nie za­wsze jest to wy­łącz­nie nasza wina :-)

Ab­so­lut­nie po­pie­ram! :)

 

Pe­cu­nia non olet

Przy­znam, że nie za­chwy­ci­ło mnie to opo­wia­da­nie. Trud­no mi było prze­jąć się roz­ter­ka­mi du­cho­wy­mi Dusi, a roz­wój akcji wydał mi się zu­peł­nie prze­wi­dy­wal­ny. Na­głe­go przej­ścia Piet­ki do mor­der­czych za­mia­rów nie uwa­żam za bar­dzo prze­ko­nu­ją­ce (cóż to, pierw­szy raz w życiu za­li­czył kop­nia­ka mię­dzy nogi?) – to­wa­rzy­sze prę­dzej by go wy­śmia­li, niż ucie­kli. Za­koń­cze­nie spra­wia zaś wra­że­nie istot­nie ode­rwa­ne­go od resz­ty akcji: widać, że je­zior­ko ma ja­kieś cechy nad­przy­ro­dzo­ne, ale nic nie za­po­wia­da Lasz­ki wo­dia­ni­cy i dzi­wacz­ne­go przy­mie­rza krwi. Prze­sła­nie ra­czej nie wnosi wiele wię­cej od Czer­wo­ne­go Kap­tur­ka.

Po­mi­mo cel­ne­go prze­glą­du Re­gu­la­tor­ki wciąż jesz­cze nie bra­ku­je fraz, na któ­rych łatwo się po­tknąć przy lek­tu­rze. Cho­ciaż­by…

Złą­czo­ne pew­ni­kiem w jedną wiel­ką, pie­rza­stą kulę, ogrze­wa­ły się na­wza­jem, by spro­stać mro­zom. Można by rzec, iż wszel­kie Boże stwo­rze­nie nie róż­ni­ło się bar­dzo od ludzi. Nasi braci mniej­si po­tra­fi­li dzia­łać razem, by byt sobie za­pew­nić, lecz gdy przy­cho­dzi­ła na któ­re­go kre­ska, każde zwie­rzę kła­dło głowę na pie­niek sa­mot­nie.

Pew­nik nie jest od­mia­ną kleju czy spo­iwa. Bra­cia. Kry­ska.

Dusia, dawno na­uczo­na ufać swoim uczu­lo­nym zmy­słom

Wy­czu­lo­nym chyba.

lecz do­tarł­szy na skraj je­zio­ra sta­nę­li jak wryci.

Fra­ze­olo­gizm “sta­nąć jak wryty” od­no­si się zwy­kle do ogrom­ne­go zdu­mie­nia, więc tutaj nie bar­dzo pa­su­je. Poza tym prze­ci­nek przed “sta­nę­li”.

 

Po­zdra­wiam i życzę dal­sze­go owoc­ne­go roz­wo­ju!

Witaj!Skyward, by Brandon Sanderson | The Zen Leaf

Dzię­ki za wi­zy­tę i ko­men­tarz :-)

 

Przy­kro mi, że opo­wia­da­nie nie przy­pa­dło Ci do gustu, ale, jak widać po opi­niach, wy­szedł tzw hit-or-kit :-)

Z oceną czy akcja jest prze­wi­dy­wal­na, lub czy re­ak­cja Piet­ki była prze­sa­dzo­na nie będę po­le­mi­zo­wał, bo to su­biek­tyw­ne do­zna­nia (choć sam przy­znam, że fa­bu­ła jest bar­dzo pro­sta i nie­uchron­nie pro­wa­dzi od po­cząt­ku do tra­gicz­ne­go końca).

Po­zwo­lę sobie na­to­miast nie zgo­dzić się z opi­nią, że fan­ta­stycz­ne ele­men­ty w za­koń­cze­niu są ode­rwa­ne od resz­ty akcji. Od po­cząt­ku opo­wia­da­nia wiemy, że Dusia jest złą­czo­na wię­zią z je­zio­rem, które kryje w sobie wiele ta­jem­nic. Wy­da­je mi się, że wątek ten jest na tyle sil­nie pod­trzy­my­wa­ny w całym tek­ście, że osta­tecz­ne zjed­no­cze­nie bo­ha­ter­ki i wod­ne­go ducha łączy się w lo­gicz­ną ca­łość.

 

Pew­nik nie jest od­mia­ną kleju czy spo­iwa. Bra­cia. Kry­ska.

Kry­ska i kre­ska to wa­rian­ty tego sa­me­go wy­ra­zu i o ile w zw. fra­ze­olo­gicz­nym “przy­szła kry­ska na Ma­ty­ska” ra­czej nie miał­bym wy­bo­ru, w tym wy­pad­ku nie uwa­żam “kre­ski” za błąd. Z resz­tą pełna zgoda :-)

 

Wy­czu­lo­nym chyba.

“Uczu­lić” to dawna forma tego sa­me­go cza­sow­ni­ka.

 

https://sjp.pwn.pl/doroszewski/uczulic;5510397.html

 

Fra­ze­olo­gizm “sta­nąć jak wryty” od­no­si się zwy­kle do ogrom­ne­go zdu­mie­nia

Do­kład­nie to mia­łem na myśli :-) Z prze­cin­kiem oczy­wi­ście racja.

 

Po­zdra­wiam ser­decz­nie!

 

Sym­pa­tycz­ne :)

Przy­no­szę ra­dość :)

Spóź­nio­ne, ale sym­pa­tycz­ne po­dzię­ko­wa­nia :-)

Cześć!

 

Tro­chę nie w moich kli­ma­tach, ale czy­ta­ło się dosyć do­brze. Po­czą­tek wle­cze się nieco i pach­nie po­wie­ścio­wym ryt­mem, ale póź­niej jest już le­piej. Ele­ment fan­ta­stycz­ny mocno kla­sycz­ny i prze­wi­dy­wal­ny, ale całą hi­sto­rię po­ka­za­łeś prze­ko­ny­wu­ją­co. Dłuż­szy ko­men­tarz jutro. A póki co kli­czek.

 

Po­zdra­wiam!

„Po­szu­ki­wa­nie praw­dy, która, choć­by naj­gor­sza, mo­gła­by tłu­ma­czyć jakiś sens czy choć­by kon­se­kwen­cję w tym, czego je­ste­śmy świad­ka­mi wokół sie­bie, przy­no­si je­dy­ną moż­li­wą od­po­wiedź: że samo po­szu­ki­wa­nie jest, lub może stać się, ową praw­dą.” J.Kaczmar­ski

Jutro nie­ste­ty pa­dłem, więc je­stem do­pie­ro dzi­siaj.

 

Tro­chę po­ma­ru­dzę. Z jed­nej stro­ny de­ta­licz­nie i prze­ko­nu­ją­co zbu­do­wa­łeś scenę, z dru­giej po­chło­nę­ło to cał­kiem sporo zna­ków. Można do­brze po­znać po­ło­że­nie bo­ha­ter­ki, ale da­ło­by – imho – radę tro­chę to skom­pre­so­wać. Bo na po­cząt­ku dzie­je się na­praw­dę nie­wie­le, a “atak wilka” jest je­dy­nym prze­ryw­ni­kiem. Sama po­stać i jej pa­trze­nie na świat wy­pa­da­ją do­brze i spój­nie. Bo­ha­ter­ka jest może nieco ule­gła i na­iw­na z po­cząt­ku, ale póź­niej szyb­ko nad­ra­bia i za­cho­wu­je się po ludz­ku. Ku­pu­ję. Piotr­ka też ku­pu­ję, taki za­du­fa­ny w sobie syn lo­kal­ne­go wa­taż­ki prze­ko­na­ny, że stoi ponad in­ny­mi. Może tro­chę ste­reo­ty­po­wy, ale ludz­ki i na swój spo­sób pa­skud­ny. Wy­szedł.

Od mo­men­tu wy­ru­sze­nia nad je­zio­ro robi się nieco le­piej, bo umie­jęt­nie wy­ko­rzy­stu­jesz zbu­do­wa­ne po­sta­cie, a motyw spo­tka­nia dosyć długo wy­da­je się nie­jed­no­znacz­ny (no dobra, może jed­no­znacz­ny ale jest na czym bu­do­wać złu­dze­nia). Je­że­li cze­goś w tej sce­nie za­bra­kło, to nieco wię­cej fan­ta­sty­ki. Za­uwa­że­nie kątem oka rąk w wo­dzie to ręce to tro­chę zbyt mało, choć cie­ka­wość bu­du­je. Zgrzy­ta też tro­chę za­cho­wa­nie Pio­tra po wyj­ściu na brzeg. Nad­zwy­czaj spo­koj­nie przy­jął za­ist­nia­ła sy­tu­ację i po­mi­mo niej miał ocho­tę na dal­sze amory… Mam wra­że­nie, że ludzi po nie­spo­dzie­wa­nym wpad­nię­ciu do lo­do­wa­tej wody nieco ina­czej się za­cho­wu­ją. Niby detal, ale zgrzy­ta.

Fan­ta­sty­ki nie bra­ku­je za to w koń­ców­ce. Jest wresz­cie ty­tu­ło­wa wiedź­ma z prze­rę­bli, są kolce i wresz­cie roz­mo­wa bo­ha­te­rek. I tu prze­cho­dzi­my do jed­ne­go z więk­szych mi­nu­sów: ty­tu­łu. On bar­dzo mocno spo­le­ru­je, ja przy­naj­mniej tak to ode­bra­łem, od­bie­ra całą masę pola do spe­ku­la­cji, które uatrak­cyj­ni­ło­by ca­łość. W za­sa­dzie wy­kła­dasz sporo kart na stół. Gdyby to był mylny trop, ok, wtedy by po­ma­ga­ło, ale tak jest po­twier­dze­nie przy­pusz­czeń.

W każ­dym razie czy­ta­ło się nie­źle (po­mi­ja­jąc po­wyż­sze ma­ru­dze­nie), opo­wia­da­nie – choć prze­wi­dy­wal­ne, cie­ka­wie po­ka­za­ło hi­sto­rię ze szczyp­ta fan­ta­sty­ki, wschod­nie kli­ma­ty dały nieco świe­żo­ści (przy­naj­mniej dla mnie) i spra­wi­ły, że tekst ma pewne cechy cha­rak­te­ry­stycz­ne. Za­sta­na­wiam się też ile warstw zna­cze­nio­wych ma ta koń­co­wa scena, bo mam wra­że­nie, że nieco wię­cej niż jedną, ale muszę po­grze­bać.

 

Po­zdra­wiam!

„Po­szu­ki­wa­nie praw­dy, która, choć­by naj­gor­sza, mo­gła­by tłu­ma­czyć jakiś sens czy choć­by kon­se­kwen­cję w tym, czego je­ste­śmy świad­ka­mi wokół sie­bie, przy­no­si je­dy­ną moż­li­wą od­po­wiedź: że samo po­szu­ki­wa­nie jest, lub może stać się, ową praw­dą.” J.Kaczmar­ski

Witaj kra­rze! Ze swoim wro­dzo­nym, bły­ska­wicz­nym re­flek­sem dzię­ku­ję ci za wi­zy­tę, ko­men­tarz oraz klika do bi­blio­te­ki :-)

 

Po­czą­tek wle­cze się nieco i pach­nie po­wie­ścio­wym ryt­mem, ale póź­niej jest już le­piej.

To pew­nie cię nie zdzi­wi, że w za­mie­rze­niu ma to być ma­te­riał na po­czą­tek po­wie­ści :-P Jak na opo­wia­da­nie może rze­czy­wi­ście za dużo tu na­kre­śla­nia tła.

Można do­brze po­znać po­ło­że­nie bo­ha­ter­ki, ale da­ło­by – imho – radę tro­chę to skom­pre­so­wać.

Jak wyżej. Masz rację i pew­nie gdy­bym nie miał w gło­wie cze­goś wię­cej niż za­mknię­te opo­wia­da­nie, to kilku ele­men­tów spo­koj­nie mo­głem się po­zbyć.

Mam wra­że­nie, że ludzi po nie­spo­dzie­wa­nym wpad­nię­ciu do lo­do­wa­tej wody nieco ina­czej się za­cho­wu­ją. Niby detal, ale zgrzy­ta.

Mógł­bym po­wie­dzieć, że chło­pak chciał się po pro­stu jak naj­szyb­ciej roz­grzać :-P Ale fakt, tro­chę tu za­bra­kło wia­ry­god­no­ści.

I tu prze­cho­dzi­my do jed­ne­go z więk­szych mi­nu­sów: ty­tu­łu. On bar­dzo mocno spo­le­ru­je

To co mó­wisz jest oczy­wi­ste, dla­te­go też kom­plet­nie o tym nie po­my­śla­łem :-P Po­my­ślę nad czymś sto­sow­niej­szym.

 

Dzię­ki za od­wie­dzi­ny!

To pew­nie cię nie zdzi­wi, że w za­mie­rze­niu ma to być ma­te­riał na po­czą­tek po­wie­ści :-P

Wła­śnie tak to wy­glą­da ;-) I z ta­kiej per­spek­ty­wy – imho – jest w sam raz, bo głę­bia rysu świa­ta i tempo pa­su­ją do formy 300k +. Może warto dodać taką in­for­ma­cję w przed­mo­wie w przy­szło­ści, wtedy ko­men­tu­ją­cy po­pa­trzą na tekst z nieco innej per­spek­ty­wy (inna spra­wa, że słowo frag­ment za­zwy­czaj nieco od­rzu­ca czy­tel­ni­ków).

 

Po­zdra­wiam!

„Po­szu­ki­wa­nie praw­dy, która, choć­by naj­gor­sza, mo­gła­by tłu­ma­czyć jakiś sens czy choć­by kon­se­kwen­cję w tym, czego je­ste­śmy świad­ka­mi wokół sie­bie, przy­no­si je­dy­ną moż­li­wą od­po­wiedź: że samo po­szu­ki­wa­nie jest, lub może stać się, ową praw­dą.” J.Kaczmar­ski

Nowa Fantastyka