- Opowiadanie: HollyHell91 - Gołębiątko

Gołębiątko

Długo się za­sta­na­wia­łam, czy w ogóle tę opo­wiast­kę pu­bli­ko­wać. Teraz wy­da­je mi się nieco na­iw­na i od­bior­ca jest nie­ja­sny (dziec­ko czy do­ro­sły?). Osta­tecz­nie stwier­dzi­łam, że warto coś wrzu­cić - cho­ciaż­by dla spraw­dze­nia, czy mój warsz­tat cho­ciaż tro­szecz­kę się po­pra­wił.

Ser­decz­nie dzię­ku­ję za betę Am­bush i Gre­asy­Smo­oth.

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

Gołębiątko

Nie były to spo­koj­ne na­ro­dzi­ny. Go­łę­biąt­ko ledwo zdą­ży­ło wy­kluć się z jaja, a już mu­sia­ło ucie­kać. “A sio!” – krzy­czał czło­wiek, wście­kły i obrzy­dzo­ny za­ra­zem. “Sio mi stąd, la­ta­ją­ce szczu­ry!”.

Tak się aku­rat zło­ży­ło, że miej­scem na­ro­dzin Go­łę­biąt­ka był bal­kon w pew­nym brzyd­kim, sza­rym bloku, który znaj­do­wał się w tak samo sza­rym i smut­nym pol­skim mie­ście. 

Go­łę­biąt­ko nigdy nie za­po­mnia­ło chwi­li, gdy oszo­ło­mio­ne stra­chem ucie­ka­ło od agre­so­ra. Po­sta­no­wi­ło wtedy, że już nigdy nie zbli­ży się do bal­ko­nów i tego po­sta­no­wie­nia do­trzy­ma­ło. 

Draż­ni­ły je też to­wa­rzy­szą­ce mu na co dzień go­łę­bie: wiecz­nie smut­ne i bez prze­rwy na­rze­ka­ją­ce. Gdy jeden zna­lazł oka­za­ły kawał chle­ba, drugi mu za­zdro­ścił i robił na złość. Zda­rza­ły się nawet kra­dzie­że pie­czy­wa i zia­re­nek. 

Toteż Go­łę­biąt­ko, gdy tylko wy­ro­sło, bez wa­ha­nia wy­ru­szy­ło w po­dróż. 

– Muszę stąd uciec – po­wie­dzia­ło do matki przed od­lo­tem. – To nie jest moje miej­sce. Jeśli tu zo­sta­nę, będę tacy jak wy: smut­ni i bez na­dziei. 

Nie cze­ka­jąc nawet na od­po­wiedź zszo­ko­wa­nej go­łę­bi­cy, za­ło­po­ta­ło skrzy­dła­mi i ob­ra­ło kie­ru­nek – Za­chód. 

 

 

Lot nie trwał długo: jesz­cze przed na­sta­niem wie­czo­ru Go­łę­biąt­ko po­zna­ło, że znaj­du­je się po dru­giej stro­nie gra­ni­cy. Jego oczom uka­za­ły się pięk­ne drze­wa, ma­je­sta­tycz­ne bu­dyn­ki, wy­so­kie i szkla­ne domy. Czar­ne drogi wy­mie­rzo­ne jak od li­nij­ki, pola maków na­sy­co­ne czer­wie­nią i złoty rze­pak zda­wa­ły się two­rzyć ide­al­ną har­mo­nię i po­rzą­dek. Serce za­bi­ło Go­łę­biąt­ku moc­niej – po raz pierw­szy z ra­do­ści, a nie stra­chu. 

Pta­szek, szczę­śli­wy i pełen opty­mi­stycz­nych wizji, usiadł na drze­wie, które upodo­bał sobie naj­bar­dziej. Z jego ga­łę­zi miał na­praw­dę nie­zły widok – wprost na pięk­ną, śre­dnio­wiecz­ną ka­te­drę. Go­łę­biąt­ko uśmiech­nę­ło się do sie­bie, po czym żwawo roz­po­czę­ło bu­do­wę pro­wi­zo­rycz­ne­go gniaz­da. Jutro ułoży sobie coś lep­sze­go, po­my­śla­ło. By­le­by się tylko prze­spać po mę­czą­cej po­dró­ży. 

 

Śniło mu się, że jest pięk­nym, bia­łym orłem. Osie­dlił się w naj­lep­szym moż­li­wym miej­scu – na dzwon­ni­cy pięk­nej, śre­dnio­wiecz­nej ka­te­dry. Żyje jak król i praw­do­po­dob­nie jest kró­lem, bo głowę zdobi mu złota ko­ro­na. Pięk­na żona, rów­nież or­li­ca, wła­śnie wla­tu­je przez okno wieży. Wrę­cza mu po­si­łek: tłu­ściut­ką i do­rod­ną mysz polną. 

– Je­steś cu­dow­na, ko­cha­nie – mówi Go­łę­biąt­ko-Orzeł. – Nikt tak nie go­tu­je jak ty. 

Po czym po­ły­ka śnia­da­nie, mru­żąc oczy z za­do­wo­le­nia. Po po­sił­ku wy­bie­ra się na po­wietrz­ny spa­cer i za­ta­cza­jąc koła w po­wie­trzu, lą­du­je na swoim ulu­bio­nym drze­wie, zwa­nym przez oko­licz­nych Eiche. Nagle za­czy­na wiać wiatr, który roz­pacz­li­wie pró­bu­je zrzu­cić Go­łę­biąt­ko-Or­ła z ga­łę­zi. Chwy­ta się ono moc­niej drze­wa, ale czuje, że zaraz spad­nie. 

– Kto ty tu? Czego tu?! – Nie­przy­jem­ne, brzmią­ce jak drut kol­cza­sty głosy, wy­bu­dzi­ły Go­łę­biąt­ko ze snu. Na­past­ni­cy pró­bo­wa­li znisz­czyć jego skle­co­ne na­pręd­ce gniazd­ko. Osta­tecz­nie im się to udało. Pta­szek mu­siał ucie­kać. 

Zna­lazł schro­nie­nie w domku dla pta­ków w go­spo­dar­stwie. Co praw­da obie­cy­wał sobie, że nigdy nie bę­dzie się zbli­żał do sie­dlisk ludz­kich, ale nie miał w tym mo­men­cie in­ne­go wy­bo­ru. Poza tym to nie był bal­kon, lecz domek dla pta­ków. Stąd nikt nie po­wi­nien go wy­ga­niać. 

Jak bar­dzo się my­li­ło, bied­ne Go­łę­biąt­ko! 

Już ko­lej­ne­go dnia prze­pę­dza­ły go czar­ne orły, na­przy­krza­jąc się swoim gar­dło­wym krzy­kiem. 

– Brzyd­kie go­łę­biąt­ko! Brzyd­kie! – skrze­cza­ły obrzy­dli­wie. – Nie po­trze­bu­je­my tu ta­kich! 

Nie na­my­śla­jąc się wiele, pta­szek uciekł do za­gro­dy oto­czo­nej siat­ką. Wci­snął się w kąt małej drew­nia­nej przy­bu­dów­ki i do­pie­ro wtedy po­zwo­lił sobie na łzy stra­chu i smut­ku. 

Gdy już się nieco uspo­ko­ił, spo­strzegł dzi­wacz­ne­go ptaka w rogu za­gro­dy. Na pewno nie był to gołąb, a tym bar­dziej orzeł. 

Ptak miał czar­ne pióra na grzbie­cie, które niżej prze­cho­dzi­ły w sza­rość, by pod samym dzio­bem zmie­nić kolor na nie­bie­ski. Z dzio­ba zwi­sa­ła mu jakby dżdżow­ni­ca, a pod gar­dłem huś­ta­ły się dwa jaja ob­le­czo­ne czer­wo­ną skórą. Go­łę­biąt­ko było tak zszo­ko­wa­ne tą szpe­to­tą, że nic nie po­tra­fi­ło po­wie­dzieć, nawet gdy obrzy­dli­wy ptak doń się zbli­żał. 

– Kto ty je­steś? – Obrzy­dli­wy Ptak spoj­rzał na Go­łę­biąt­ko w taki spo­sób, jakby to ono było z nich dwóch tym Obrzy­dli­wym. 

– Je­stem Go­łę­biąt­ko – od­po­wie­dzia­ło po chwi­li. 

– Nowy, ha? – Obrzy­dli­wy Ptak za­trząsł ja­ja­mi pod brodą. Go­łę­biąt­ko wzdry­gnę­ło się na ten widok. 

– Je­stem indyk – przed­sta­wił się. 

– Miło mi – skła­ma­ło Go­łę­biąt­ko. 

Do­pie­ro wtedy się zo­rien­to­wa­ło, że czar­ne orły nadal sie­dzą nie­opo­dal domku dla pta­ków. Jed­nak in­dy­ka nie prze­zy­wa­ły brzyd­kim i nie prze­ga­nia­ły go. 

– Je­steś tu sam, ha? – za­py­tał Obrzy­dli­wy Ptak. Dla ma­łe­go go­łę­bia indyk już na za­wsze miał po­zo­stać Obrzy­dli­wym Pta­kiem. 

– Tak – od­po­wie­dzia­ło zgod­nie z praw­dą i na­tych­miast tej szcze­ro­ści po­ża­ło­wa­ło. Roz­gląd­nę­ło się trwoż­nie. Zza przy­bu­dów­ki wy­chy­lił się ko­lej­ny indyk.

– My rów­nież szu­ka­li­śmy tu lep­sze­go życia – za­śmiał się Obrzy­dli­wy Ptak, wi­dząc prze­ra­żo­ną minę Go­łę­biąt­ka. – I zna­leź­li­śmy. Nie mu­si­my nic robić. Czar­ne orły przy­no­szą nam je­dze­nie. 

W tym mo­men­cie jeden z czar­nych orłów pod­rzu­cił in­dy­kom wiel­kie­go śli­ma­ka. Go­łę­biąt­ko na­tych­miast po­czu­ło głód, choć śli­mak nie był jego przy­sma­kiem. 

Drugi indyk rzu­cił się na przy­smak, trzę­sąc ohyd­ną gli­stą na dzio­bie ni­czym lew grzy­wą. Po­ły­ka­jąc śli­ma­ka, spoj­rzał wrogo na ma­łe­go go­łę­bia. 

– Nie mo­żesz tu zo­stać. – Głos in­dy­ka za­brzmiał zło­wro­go. – To nasz teren, ha! 

Nagle zza szopy za­czę­ły wy­ła­niać się ko­lej­ne in­dy­ki i za­cie­śnia­ły wokół Go­łę­biąt­ka krąg. Wszyst­kie trzę­sły ohyd­ny­mi ja­ja­mi pod dzio­bem i już miały za­ata­ko­wać, gdy skrzy­dła ma­łe­go go­łę­bia po­nio­sły go w górę. Na szczę­ście in­stynkt za­dzia­łał, bo samo Go­łę­biąt­ko jesz­cze przez długi czas było oszo­ło­mio­ne ze stra­chu. 

Le­cia­ło pro­sto przed sie­bie, nie zwa­ża­jąc na kie­ru­nek. Nie wie­dząc, że zmie­rza w stro­nę Pół­no­cy, ob­ser­wo­wa­ło stop­nio­wo ma­le­ją­ce pod nim drze­wa i bu­dyn­ki.

 

 

Dużo czasu za­ję­ło Go­łę­biąt­ku, zanim się uspo­ko­iło i prze­sta­ło bać. Dość wie­dzieć, że w pew­nym mo­men­cie za­uwa­ży­ło szare i czar­ne bu­dyn­ki, które z każ­dym ki­lo­me­trem sta­wa­ły się więk­sze i więk­sze. Osta­tecz­nie Go­łę­biąt­ko do­tar­ło do naj­więk­sze­go sku­pi­ska ludz­kie­go, jakie zo­ba­czy­ło do­tych­czas w swoim życiu. 

Ma­lut­kie, wy­da­wa­ło­by się z tej wy­so­ko­ści, domki przy­po­mi­na­ły tro­chę mro­wi­sko. Po chwi­li pta­szek uj­rzał inny bu­dy­nek: pła­ski i wy­jąt­ko­wo duży, oto­czo­ny jesz­cze więk­szym be­to­no­wym pla­cem. Na placu tym za­uwa­żył ptaki. Jed­nak były one dziw­ne: nie po­ru­sza­ły się i po­kry­wa­ła je… bla­cha? Z pew­no­ścią były ogrom­ne. 

Go­łę­biąt­ko prze­ra­zi­ło się roz­mia­rów wiel­kich, bla­sza­nych pta­ków i jesz­cze szyb­ciej za­ma­cha­ło skrzy­deł­ka­mi. Po kilku chwi­lach za­ma­ja­czy­ła przed nim kon­struk­cja, ja­kiej nigdy wcze­śniej nie wi­dzia­ło: w po­rów­na­niu do in­nych bu­dow­li była bar­dzo cien­ka i szczu­pła, do­dat­ko­wo wień­czy­ła ją duża kula. 

Za­chę­co­ne pięk­nym wi­do­kiem, pod­le­cia­ło do ogrom­nej kuli. Spo­strze­gło, że małe domki zo­sta­ły za­stą­pio­ne wy­so­ki­mi i szkla­ny­mi. Nowe oto­cze­nie, ogrom­na licz­ba ludzi i wszę­do­byl­ski hałas spo­wo­do­wa­ły u ptasz­ka nie­ma­ły za­wrót głowy. Pra­gnął osiąść w nieco przy­jem­niej­szym i cich­szym miej­scu.

Jego uwagę przy­ku­ła inna kon­struk­cja. Go­łę­biąt­ko na­tych­miast do niej pod­le­cia­ło. Bu­dow­la przy­po­mi­na­ła bramę zwień­czo­ną nie­ru­cho­my­mi po­sta­cia­mi i końmi, które cią­gnę­ły za­przęg. Pta­szek in­stynk­tow­nie po­czuł, że z tych po­sta­ci bije jakaś siła; usiadł więc na jed­nej z nich i dum­nie wy­piął pierś. 

Przed nim na placu znaj­do­wa­ło się mnó­stwo ludzi. Ro­bi­li zdję­cia bra­mie, co tylko po­twier­dzi­ło przy­pusz­cze­nia Go­łę­biąt­ka, że spo­czął na waż­nym miej­scu. 

Nagle na głowę ptasz­ka spa­dło coś prze­źro­czy­ste­go i lek­kie­go, bar­dzo utrud­nia­ją­ce­go od­dy­cha­nie. Ogar­nę­ła go pa­ni­ka: sza­mo­tał się, uno­sił skrzy­dła i trze­po­tał głową, pró­bu­jąc zdjąć prze­zro­czy­ste­go du­si­cie­la. Pierw­szą jego myślą były pa­skud­ne, czar­ne orły. “Chcą mnie za­du­sić! Śle­dzi­ły mnie!” – my­ślał roz­pacz­li­wie. 

W tym samym mo­men­cie du­szą­ca, sze­lesz­czą­ca płach­ta zo­sta­ła zdję­ta. Go­łę­biąt­ko znów mogło swo­bod­nie od­dy­chać. Przed nim stał duży i praw­do­po­dob­nie star­szy gołąb.

– Pełno tu śmie­ci – za­czął roz­mo­wę przy­jaź­nie. 

Go­łę­biąt­ko, choć było wdzięcz­ne za ra­tu­nek, od­czu­ło też złość. Już nie było je­dy­nym pta­kiem, który dum­nie zdo­bił rzeź­bę. 

– Chyba nie je­steś stąd? – za­py­ta­ło Go­łę­biąt­ko ostrzej niż za­mie­rza­ło. 

– No tak, ak­cen­tu się nie ukry­je – za­śmiał się Duży Gołąb. – Je­stem z Pol­ski. 

– Ja też! 

– Tak my­śla­łem. A co cię tu przy­wia­ło? 

Go­łę­biąt­ko nawet nie mu­sia­ło się za­sta­na­wiać: 

– Sza­rość, smu­tek, wro­gość, za­wiść… 

– Aha, aha – przy­tak­nął Duży Gołąb. – Te same po­wo­dy mnie zmu­si­ły do zmia­ny kli­ma­tu. Ale wiesz, że każde miej­sce ma swoje wady? 

– Teraz widzę. – Go­łę­biąt­ko po­tar­ło dziób o skrzy­dło: nadal miało wra­że­nie, że draż­ni je pla­sti­ko­wa torba. – Wszę­dzie śmie­ci, czar­ne or­li­ska kar­mią­ce obrzy­dli­we i le­ni­we in­dy­ki… Czemu tych in­dy­ków nie prze­pę­dza­ją? 

Duży Gołąb wzru­szył skrzy­dła­mi. 

– Też mnie to draż­ni, bra­cie. 

Ptaki za­mil­kły. Gwar na placu przy­bie­rał na sile. Pta­szek za­uwa­żał na nim coraz wię­cej śmie­ci. Czuł na­ra­sta­ją­cą iry­ta­cję. 

– Ale nie wie­rzę, że każde miej­sce ma swoje wady – po­wie­dział nagle. 

Duży Gołąb prze­stą­pił z nóżki na nóżkę. 

– Ile kra­jów wi­dzia­łeś poza Pol­ską? – za­py­tał. 

Go­łę­biąt­ko nieco się za­wsty­dzi­ło. Do­my­śla­ło się, do czego star­szy gołąb zmie­rza. 

– Ten jeden tylko – od­po­wie­dzia­ło nie­chęt­nie. 

To­wa­rzysz par­sk­nął pro­tek­cjo­nal­nie. Gwar ludzi był coraz gło­śniej­szy. Opa­ko­wa­nie po lo­dach za­ha­czy­ło o dziób Go­łę­biąt­ka. Gniew za­czął w nim wrzeć. 

– Lecę dalej – po­wie­dzia­ło twar­do. – Na Za­chód. Sły­sza­łem, że tam miesz­ka­ją bie­li­ki. Wiele razy sły­sza­łem o bie­li­ko­wym śnie. Na pewno musi tam być fan­ta­stycz­nie. Bez czar­nych orłów, bez śmie­ci na każ­dym kroku. 

Duży Gołąb po­krę­cił prze­czą­co głową. 

– Oj, zdzi­wisz się. Czar­nych orłów może tam nie ma, ale są inne czar­ne ptaki i nie mniej zło­śli­we niż tutaj… – Chrząk­nął. – Tak czy owak, życzę po­wo­dze­nia – dodał szcze­rze. 

Go­łę­biąt­ko nie sły­sza­ło ostat­niej wy­po­wie­dzi życz­li­we­go, acz iry­tu­ją­ce­go ko­le­gi. Wznio­sło się już w prze­stwo­rza i skie­ro­wa­ło dalej na Za­chód. 

 

 

Po­dróż do krót­kich nie na­le­ża­ła: ocean był o wiele więk­szy, niż się ptasz­ko­wi zda­wa­ło. Nie był przy­zwy­cza­jo­ny do da­le­kich wy­praw. Nagle za­uwa­żył sta­tek, więc pod­le­ciał do niego ura­do­wa­ny. Przy­cup­nął na nim i ku swo­je­mu za­do­wo­le­niu stwier­dził, że ni­ko­mu nie prze­szka­dza. 

Po ja­kimś cza­sie do­strzegł ogrom­ne­go czło­wie­ka, który miał nie­ty­po­wy kolor i stał nie­ru­cho­mo w wo­dzie. Po­cząt­ko­wo stru­chlał, ale w miarę, gdy sta­tek się zbli­żał do obiek­tu, uzmy­sło­wił sobie, że to tylko ogrom­na rzeź­ba przy­po­mi­na­ją­ca ko­bie­tę, która trzy­ma w dłoni dziw­ny przed­miot, a jej głowę zdobi dziw­ne na­kry­cie głowy.

Go­łę­biąt­ko unio­sło skrzy­dła i skie­ro­wa­ło się w stro­nę mia­sta. Prze­la­tu­jąc nad ciem­no­nie­bie­ską wodą, za­uwa­ży­ło pły­wa­ją­cych w niej mnó­stwo bia­łych przed­mio­tów – praw­do­po­dob­nie śmie­ci. Morze prze­ci­na­ły białe i czer­wo­ne stat­ki, które pły­nę­ły tuż obok sie­bie, two­rząc ide­al­nie równe pasy. 

Gdy pta­szek skie­ro­wał wzrok na mia­sto znaj­du­ją­ce się na­prze­ciw­ko, otwo­rzył dziób ze zdzi­wie­nia. Tego typu bu­dyn­ków jesz­cze nigdy i ni­g­dzie nie wi­dział. Były tak wy­so­kie, że się­ga­ły chyba do sa­me­go nieba i stały tak bli­sko sie­bie, że nie star­czy­ło już miej­sca dla drzew i zie­le­ni. 

Za­wa­hał się. Nie tak wy­obra­żał sobie bie­li­ko­wy sen. Nie wie­dział wła­ści­wie, czego się spo­dzie­wał, ale na pewno nie be­to­no­wych sie­dlisk ludz­kich, bez­czel­nie na­ru­sza­ją­cych stre­fę wszyst­kich pta­ków. 

Go­łę­biąt­ko wes­tchnę­ło gło­śno i wzru­szy­ło skrzy­deł­ka­mi. Skoro już prze­by­ło tak da­le­ką drogę, spró­bu­je się za­do­mo­wić w tym dziw­nym miej­scu. A nie­ła­two było zna­leźć bez­piecz­ną przy­stań. Bied­ne­go ptasz­ka z każ­dej stro­ny ośle­pia­ły neony, a gwar i hałas były kil­ku­krot­nie gło­śniej­sze niż w kra­inie czar­nych orłów. Po­czuł przy­tło­cze­nie i nie­przy­jem­ne ko­ła­ta­nie serca. 

Osta­tecz­nie Go­łę­biąt­ko przy­sia­dło na ryn­nie zwi­sa­ją­cej z niż­sze­go bu­dyn­ku, który aku­rat nie raził neo­nem. Z tego punk­tu po­sta­no­wi­ło ro­ze­znać się w nowym oto­cze­niu.

Nagle pod­sko­czy­ło gwał­tow­nie, a serce o mało nie wy­sko­czy­ło mu z pier­si. Prze­stra­szo­ne na­głym wy­rzu­tem, roz­gląd­nę­ło się za jego przy­czy­ną, a ta oka­za­ła się dość wiel­ka. Po dru­giej stro­nie sie­dział bie­lik, który miał tak ogrom­ne brzu­szy­sko, że Go­łę­biąt­ko aż na­bra­ło sza­cun­ku do nie­po­zor­nej rynny. 

– Co jest, zio­muś? – za­py­tał Brzu­cha­ty, bo tak Go­łę­biąt­ko na­zwa­ło go w my­ślach. 

– Zio­muś? – po­wtó­rzy­ło głu­cho. 

Brzu­cha­ty przy­su­wał się do ptasz­ka w dość po­kracz­ny i po­wol­ny spo­sób. Pta­szek po­cząt­ko­wo chciał uciec, ale ogrom­ny be­bech no­we­go to­wa­rzy­sza tak go za­fa­scy­no­wał, że za­po­mniał o lęku. 

– A nie je­steś zio­muś? – spy­ta­ło chyba brzu­szy­sko, za­miast sa­me­go bie­li­ka. 

Go­łę­biąt­ko unio­sło głów­kę tak wy­so­ko, jak tylko mogło, by uj­rzeć dziób roz­mów­cy. Do­pie­ro wtedy za­uwa­ży­ło, że mieli on reszt­ki ja­kiejś ryby. 

– Wy­glą­dasz na prze­stra­szo­ne­go – za­ga­ił po­now­nie Brzu­cha­ty. 

– Wcale nie – skła­ma­ło Go­łę­biąt­ko. – Je­stem tylko nieco przy­tło­czo­ny. – I spoj­rza­ło wy­mow­nie na neony i wy­so­kie bu­dyn­ki. 

– Aha, czyli imi­grant – za­śmiał się bie­lik, chwy­ta­jąc w dziób ko­lej­ną ogrom­ną i tłu­stą rybę, którą wy­do­był nie wia­do­mo skąd. – Przy­zwy­cza­isz się. 

Nagle roz­le­gły się strza­ły. Go­łę­biąt­ko od­ru­cho­wo skry­ło się za ple­ca­mi bie­li­ka, który nawet nie drgnął. Lu­dzie roz­pro­szy­li się w po­pło­chu, szu­ka­jąc kry­jó­wek w po­bli­skich skle­pach. Spraw­ca za­mie­sza­nia stał na środ­ku placu i wy­cią­gnął rękę do góry, dzier­żąc w niej pi­sto­let. Krzy­czał coś nie­zro­zu­mia­łe­go i wy­ko­nał jesz­cze kilka strza­łów. Na szczę­ście nikt nie ucier­piał – po­li­cja po­ja­wi­ła się dosyć szyb­ko i ujęła awan­tur­ni­ka. Do­pie­ro gdy ra­dio­wóz od­je­chał z prze­stęp­cą, lu­dzie za­czę­li wy­cho­dzić z ukry­cia. 

Go­łę­biąt­ko rów­nież wy­chy­li­ło się zza ple­ców no­we­go to­wa­rzy­sza, jed­no­cze­śnie prze­stra­szo­ne i za­wsty­dzo­ne. Brzu­cha­ty po­ki­wał tylko dzio­bem i po­wie­dział: 

– Przy­zwy­cza­isz się. 

 

Pta­szek sko­rzy­stał z za­pro­sze­nia no­we­go zna­jo­me­go i od­po­czął w gnieź­dzie bie­li­ka, ulo­ko­wa­nym na drze­wie, które znaj­do­wa­ło się na te­re­nie du­że­go parku w samym cen­trum mia­sta. W tym miej­scu o wiele bar­dziej mu się po­do­ba­ło: bu­dyn­ki ma­ja­czy­ły w dali i nie przy­tła­cza­ły, a wszech­obec­na zie­leń sku­tecz­nie uspo­ka­ja­ła, od­ci­na­jąc od nad­mier­nych wra­żeń. 

– Uwa­żaj na kruki. – Brzu­cha­ty uczył no­we­go ko­le­gę życia w mie­ście. – Nie wszyst­kie są agre­syw­ne, ale nie­ste­ty więk­szo­ści nie można ufać. 

– Jak wy­glą­da­ją kruki? – spy­ta­ło Go­łę­biąt­ko, sta­ra­jąc się za­pa­mię­tać każdą radę. 

– Nie wiesz, jak wy­glą­da­ją kruki? To skąd ty je­steś? 

– Z Pol­ski. 

– Aa… no, u was tam ich wiele nie ma. To takie czar­ne pta­szy­ska… 

– Takie jak czar­ne orły? – pta­szek wzdry­gnął się na samo wspo­mnie­nie. 

– Nie do końca. Przede wszyst­kim kruki są o wiele mniej­sze. Ale pra­wie za­wsze trzy­ma­ją się w gru­pach, więc nie bę­dziesz miał szans, jeśli cię za­cze­pią. 

Go­łę­biąt­ko spu­ści­ło dziób. Jesz­cze do końca nie do­szło do sie­bie po wczo­raj­szej strze­la­ni­nie, a tu się oka­zu­je, że z nie­mal każ­dej stro­ny czy­ha­ją ko­lej­ne nie­bez­pie­czeń­stwa. 

Brzu­cha­ty za­uwa­żył re­ak­cję ptasz­ka i po­sta­no­wił go po­cie­szyć. 

– Ze mną nic ci nie grozi! Chodź, coś prze­ką­si­my, to po­lep­szy ci się humor. 

Go­łę­biąt­ko po­słusz­nie po­dą­ży­ło za opa­słym bie­li­kiem. Nie miało ocho­ty opusz­czać parku, w któ­rym po raz pierw­szy od przy­by­cia do tego za­tło­czo­ne­go mia­sta po­czu­ło się swoj­sko. Jed­nak nowy to­wa­rzysz przy­po­mniał mu o gło­dzie, który na­tych­miast dał o sobie znać, wy­da­jąc z brzusz­ka bur­cze­nie.

I znów po­ja­wił się przed jego ocza­mi nie­chcia­ny widok: ogrom­ne wie­żow­ce, mię­dzy któ­ry­mi tło­czy­ły się masy ludzi, tylko gdzie­nie­gdzie do­pusz­cza­ły pro­mie­nie słoń­ca. 

W końcu wy­lą­do­wa­li na dachu jed­nej z re­stau­ra­cji, jak wy­wnio­sko­wa­ło Go­łę­biąt­ko po ogrom­nej ilo­ści je­dze­nia, wy­no­szo­ne­go z bu­dyn­ku przez ludzi. Brzu­cha­ty nie ob­ser­wo­wał ich dłu­żej niż mi­nu­tę, gdy nagle roz­po­czął po­lo­wa­nie. Cap­nął rzu­co­ne­go na chod­nik, na wpół zje­dzo­ne­go ham­bur­ge­ra i wró­cił na dach re­stau­ra­cji, rzu­ca­jąc po­si­łek tuż obok wiel­kie­go znaku w ko­lo­rze żół­tym. 

– Smacz­ne­go! – za­wo­łał do ptasz­ka, po czym po­now­nie zle­ciał na chod­nik. 

Go­łę­biąt­ko nie wie­rzy­ło w to, co wi­dzia­ło. Bie­lik do­słow­nie po­ły­kał w ca­ło­ści nie­mal nie­tknię­te ham­bur­ge­ry, le­żą­ce bli­sko śmiet­ni­ka. Nie od­pu­ścił też fryt­kom, licz­nie po­roz­rzu­ca­nym po bruku. Ptasz­ko­wi zda­wa­ło się, że wiel­kie brzu­szy­sko bie­li­ka zaraz pęk­nie. 

W końcu skie­ro­wał wzrok na ham­bur­ge­ra, który leżał nie­opo­dal. Skub­nął trosz­kę bułki i mięsa – sma­ko­wa­ło za­ska­ku­ją­co do­brze. Za­chłan­nie zjadł­szy swoją por­cję, roz­gląd­nął się za ko­lej­nym łupem. Nie mu­siał jed­nak sam szu­kać, bo nowy to­wa­rzysz przy­niósł mu ko­lej­ną por­cję, co praw­da nieco mniej­szą od po­przed­niej, ale pta­szek nie za­mie­rzał nią wzgar­dzić. 

Na­je­dze­ni skie­ro­wa­li się z po­wro­tem do gniaz­da w parku. Pta­szek był w już o wiele lep­szym hu­mo­rze. Uczu­cie nad­mier­nej sy­to­ści uko­ły­sa­ło ich do snu. 

 

 

Było już ciem­no i nie­mal kom­plet­nie cicho, gdy ptasz­ka zbu­dził okrop­ny ból brzu­cha. Do­świad­czał go po raz pierw­szy i nie wie­dział, jak temu za­ra­dzić. Pró­bo­wał więc zbu­dzić no­we­go przy­ja­cie­la. 

Nie­ste­ty Brzu­cha­ty nawet nie otwo­rzył oczu, a tak na­praw­dę, będąc pre­cy­zyj­nym, nie mu­siał tego robić, bo cią­gle miał je otwar­te. To­wa­rzysz nie od­dy­chał i nie ru­szał się. 

Go­łę­biąt­ko z bo­lą­cym ser­cem i brzu­chem wy­le­cia­ło z gniaz­da, bojąc się zo­stać sam na sam z nie­ży­wym kom­pa­nem. Nie wie­dzia­ło kom­plet­nie, co ma teraz zro­bić. Wy­lą­do­wa­ło na ławce i gorz­ko za­pła­ka­ło. 

Nagle do uszu ptasz­ka do­tar­ło kra­ka­nie. Na­tych­miast prze­stał pła­kać a za­czął na­słu­chi­wać. Kra­ka­nie nie wy­do­by­wa­ło się z jed­ne­go dzio­ba. Go­łę­biąt­ko przy­po­mnia­ło sobie o ostrze­że­niu Brzu­cha­te­go do­ty­czą­ce­go kru­ków i nie­mal od­ru­cho­wo wzbi­ło się w po­wie­trze. Zro­bi­ło to w samą porę: zdą­ży­ło za­ob­ser­wo­wać z góry, jak gro­ma­da czar­nych pta­ków za­cze­pia go­łę­bia po­dob­ne­go do niego. Za­ło­po­ta­ło moc­niej skrzy­dła­mi i po­le­cia­ło przed sie­bie, na oślep, jak naj­da­lej od agre­syw­nych kru­ków. 

Im dłu­żej le­cia­ło, tym bar­dziej było roz­go­ry­czo­ne, za­smu­co­ne i wście­kłe. Nadal bolał go brzuch, wła­śnie stra­ci­ło no­we­go przy­ja­cie­la, na nie­mal każ­dym kroku były kruki, a prze­ra­ża­ją­ce dźwię­ki strze­la­ni­ny nadal od­bi­ja­ły się echem w pa­mię­ci. Na do­da­tek ośle­pia­ły go ogrom­ne bil­l­bo­ar­dy, neony i za­pa­lo­ne świa­tła w oknach. Miało dosyć do­słow­nie wszyst­kie­go, co go ota­cza­ło. 

Niż­szy, ale bar­dziej roz­le­gły kom­pleks z ogrom­nym pla­cem był miłym za­sko­cze­niem dla prze­ra­żo­ne­go Go­łę­biąt­ka. Za­uwa­ży­ło tam wi­dzia­ne wcze­śniej dziw­ne i ogrom­ne bla­sza­ne ptaki. Ale już nie wy­da­wa­ły mu się groź­ne jak w po­przed­nim kraju. Po­sta­no­wił po­pro­sić je o pomoc. 

W miarę, gdy się do nich zbli­żał, strach na­wra­cał. W po­rów­na­niu do nich był zia­ren­kiem pia­sku na plaży. Jed­nak nie zre­zy­gno­wał z po­pro­sze­nia o radę. Nie­ste­ty ptaki, choć wiel­kie, były głu­che. Nie po­ma­ga­ły proś­by, płacz, nawet stu­ka­nie o bla­chę. 

W pew­nym mo­men­cie pta­szek za­uwa­żył, że do jed­ne­go z pta­ków zo­sta­ły przy­łą­czo­ne scho­dy, a po nich do środ­ka wcho­dzą lu­dzie. Wy­brał mo­ment, w któ­rym mógł­by nie­po­strze­że­nie do­stać się do wnę­trza bla­sza­ne­go ptaka i udało mu się. Po pro­stu za­miast bez­po­śred­nio wla­ty­wać (co nie­wąt­pli­wie na­ro­bił­by ogrom­ne­go ha­ła­su i am­ba­ra­su), grzecz­nie drep­tał za jedną z wa­li­zek. 

Nie­po­strze­że­nie usa­do­wił się na gór­nej półce mię­dzy wa­liz­ka­mi i cze­kał, co się sta­nie. Naj­waż­niej­sze było dla niego to, że opusz­czał ten nie­bez­piecz­ny, neo­no­wy kraj. 

 

 

Nie­mal całą po­dróż Go­łę­biąt­ko prze­spa­ło, więc można ją było śmia­ło okre­ślić jako kom­for­to­wą. Tym samym spo­so­bem, któ­rym we­szło, rów­nież wy­do­sta­ło się z wiel­kie­go ptaka. 

Za­do­wo­lo­ne i za­cie­ka­wio­ne, gdzie też się teraz znaj­du­je, Go­łę­biąt­ko na­tych­miast po­fru­nę­ło w górę, by eks­plo­ro­wać nowy teren. 

Jed­nak oka­za­ło się, że wcale on nie był nowy. 

Z wy­so­ko­ści przy­ku­ły jego uwagę pięk­ne ogro­dy, któ­rych jedną po­ło­wę zaj­mo­wa­ły białe róże, a drugą – czer­wo­ne. Widok ten zda­wał się Go­łę­biąt­ku tak wspa­nia­ły, że aż za­par­ło mu dech w pier­siach. 

Wy­lą­do­wał w pięk­nym ogro­dzie, tuż obok ma­je­sta­tycz­ne­go stawu. Inne ptaki wokół wy­da­ły mu się dziw­nie zna­jo­me. 

Za­py­tał ja­kie­goś go­łę­bia, który aku­rat prze­cho­dził obok: 

– Kto ty je­steś? 

Gołąb prze­krzy­wił dziób i spoj­rzał na ptasz­ka za­sko­czo­ny.

– Gołąb mały. A ty kto? 

– Też gołąb. Nie wy­glą­dam? 

– No wła­śnie nie…

Go­łę­biąt­ko za­nie­po­ko­jo­ne spoj­rza­ło w taflę wody stawu. Nie mogło uwie­rzyć w to, co widzi. Dziób był żółty, mocny i ostro za­krzy­wio­ny. Z oczu biła pew­ność sie­bie i mą­drość. Ptak w od­bi­ciu wody był o wiele więk­szy niż ten, któ­re­go wi­dział przed wy­lo­tem. Miał pięk­ne, śnież­no­bia­łe pióra. Roz­pię­tość skrzy­deł rów­nież była im­po­nu­ją­ca. Nagle spadł mu na głowę złoty li­stek, który uło­żył się w taki spo­sób, że łu­dzą­co przy­po­mi­nał ko­ro­nę. 

 – Je­stem… Orzeł biały…? – wy­krztu­si­ło, nie mogąc wyjść z po­dzi­wu. 

– Gdzie ty miesz­kasz? – za­py­tał za­cie­ka­wio­ny nowy ko­le­ga gołąb.

– W końcu mię­dzy swymi – od­po­wie­dzia­ło in­stynk­tow­nie Go­łę­biąt­ko-Orzeł. 

Wciąż onie­mia­ły z za­chwy­tu nad swoją nie­spo­dzie­wa­ną me­ta­mor­fo­zą, ro­zej­rzał się. Tutaj nie było śmie­ci i nikt go nie wy­ga­niał. Nie było ni­g­dzie czar­nych orłów, ani in­dy­ków, ani kru­ków. Lu­dzie nie strze­la­li do sie­bie i ota­cza­ła go pięk­na przy­ro­da, a nie ogrom­ne, be­to­no­we wie­żow­ce. Nie był też już brzyd­kim Go­łę­biąt­kiem. Jego sen, tak bru­tal­nie prze­rwa­ny wtedy przez czar­ne orły, wła­śnie się speł­niał. 

– W pol­skiej ziemi… a ta zie­mia mą oj­czy­zną… – mówił cicho do sie­bie. 

Jed­nak nie na tyle cicho, by nie zo­stać usły­sza­nym. Nie­spo­dzie­wa­nie pod­le­cia­ła pięk­na or­li­ca, z któ­rej oczu biła do­broć i mą­drość.

Uśmiech­nę­ła się i do­po­wie­dzia­ła: 

– Zdo­by­ta krwią i bli­zną… 

Za­pro­si­ła go do gniaz­da ulo­ko­wa­ne­go w oknie pięk­ne­go, sta­re­go zamku.

Mi­nę­ło wiele dni, a on nadal nie mógł uwie­rzyć w swoje szczę­ście. Pew­ne­go ranka uko­cha­na przy­nio­sła mu śnia­da­nie w po­sta­ci tłu­ściut­kiej myszy po­lnej. Do­kład­nie jak w tam­tym śnie. 

W gło­wie Or­ła-Go­łę­biąt­ka po­ja­wił się głos: Czy ją ko­chasz? 

Ko­cham szcze­rze… – od­po­wie­dzia­ło sobie w my­ślach. 

Or­li­ca uwiel­bia­ła de­ko­ro­wać głowę swo­je­go wy­bran­ka zło­tym li­ściem – tak jak w dniu, gdy się po­zna­li. Orzeł-Go­łę­biąt­ko uwiel­bia­ło wtedy prze­glą­dać się w tafli stawu. 

– Że tak szczę­śli­wym można być – nie wie­rzę! 

Koniec

Komentarze

Sym­pa­tycz­na bajka. Or­ni­to­lo­gicz­nie co praw­da nie­praw­dzi­wa, ale ma swój urok.

Bar­dziej po­do­ba­ły mi się ele­men­ty ko­micz­ne, niż te po­waż­nie pa­trio­tycz­ne, ale widać, że uło­ży­ła Ci się w gło­wie spój­na opo­wieść.

No i do­cze­ka­łam się opty­mi­stycz­ne­go za­koń­cze­nia.

Moim zda­niem ca­łość zy­ska­ła­by na kon­den­sa­cji.

"nie mam jak po­rów­nać sa­mo­po­czu­cia bez ba­ła­ga­nu..." - Anan­ke

Baj­ko­wy pa­trio­tyzm czy pa­trio­tycz­na bajka z hap­py­en­dem? Czy tak, czy ina­czej, swój urok, jak orze­kła Am­bush, ma.

Dość bli­sko po­cząt­ku na­tkną­łem się na “Go­łą­biąt­ko­wi” za­miast “Go­łą­biąt­ku”, jak w dal­szych par­tiach tek­stu.

Przy­jem­na od­skocz­nia od hhorrr­ror­rówww…

Hej Am­bush,

jesz­cze raz dzię­ku­ję za miły ko­men­tarz i oczy­wi­ście za betę.

Bar­dziej po­do­ba­ły mi się ele­men­ty ko­micz­ne, niż te po­waż­nie pa­trio­tycz­ne

Yy, są tu ele­men­ty ko­micz­ne? ;p to świet­nie, ale nie były za­mie­rzo­ne. Może mam ta­lent ko­me­dio­wy, o któ­rym nie wiem…

 

 

Witaj AdamKB,

Przy­jem­na od­skocz­nia od hhorrr­ror­rówww…

dzię­ku­ję, sta­ram się.

Błąd po­pra­wio­ny, dzię­ku­ję za od­wie­dzi­ny i ko­men­tarz!

Bez sztu­ki można prze­żyć, ale nie można żyć

Cześć,

 

“Asio!” – krzy­czał czło­wiek, wście­kły i obrzy­dzo­ny za­ra­zem. “Sio mi stąd, la­ta­ją­ce szczu­ry!” 

A sio

 

Serce za­bi­ło Go­łą­biąt­ku moc­niej – po raz pierw­szy z ra­do­ści, a nie stra­chu. 

Szczę­śli­we i pełne opty­mi­stycz­nych wizji osia­dło na drze­wie, które upodo­ba­ło sobie naj­bar­dziej.

Serce usia­dło? :)

 

– Kto ty tu? Czego tu?! – Nie­przy­jem­ne, brzmią­ce jak drut kol­cza­sty głosy, wy­bu­dzi­ły Go­łą­biąt­ko ze snu.

Wiem o co cho­dzi­ło, ale czy głosy mogą brzmieć jak drut kol­cza­sty?

 

W opi­sie in­dy­ka te jaja pod brodą są nie­zręcz­ne :P

 

ogrom­na ilość ludzi i wszę­do­byl­ski hałas spo­wo­do­wa­ły u ptasz­ka nie­ma­ły za­wrót głowy.

Nie je­stem na 100% pewna, czy ilość, czy licz­ba. Z jed­nej stro­ny lu­dzie są po­li­czal­ni, z dru­giej stro­ny to ogrom­na licz­ba, ale mimo wszyst­ko sta­wia­ła­ła­bym na licz­bę.

 

Nie je­stem do końca tar­ge­tem, więc drugą po­ło­wę prze­ska­no­wa­łam wzro­kiem. Tekst ma swój urok, ale myślę, że w ta­kiej for­mie do­brze zro­bił­by mu li­fting. Tro­chę skon­den­so­wać, a koń­ców­ka wy­brzmia­ła­by moc­niej.

Hmmm. Nie prze­mó­wi­ło do mnie. Takie mo­ra­li­za­tor­sko-pa­trio­tycz­ne, jak i “Ka­te­chizm”, do któ­re­go na­wią­zu­jesz. A tu czasy się zmie­ni­ły i nie uwa­żam, że chęć życia w kraju z niż­szą in­fla­cją, a za to bez nie­sław­ne­go ładu, jest czymś zdroż­nym.

I nie widzę po­wo­du prze­mia­ny w orła. W “Brzyd­kim ka­cząt­ku” jesz­cze jakoś można do­pu­ścić, że ła­bę­dzie jajo wmie­sza­ło się mię­dzy kacze. Ale skąd orle jajo na bal­ko­nie? Go­łę­bie jaja chyba są mniej wię­cej wiel­ko­ści pi­łecz­ki ping­pon­go­wej, a orle – zbli­żo­ne do ku­rzych. Chyba trud­no je po­my­lić i wy­sie­dzieć, jeśli jest się go­łę­bi­cą.

Za­pro­si­ła go do gniaz­da ulo­ko­wa­ne­go w oknie pięk­ne­go, sta­re­go zamku. Tam uwili przy­tul­ne gniazd­ko.

Dru­gie? ;-)

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

 Witaj.

Mo­ra­li­za­tor­ska bajka z wy­raź­ny­mi ele­men­ta­mi pa­trio­tycz­ny­mi. :) Sporo za­ska­ku­ją­cych zwro­tów akcji.

Dziw­na wy­da­je mi się spra­wa mamy – jak ona wy­glą­da­ła? 

 

Z tech­nicz­nych – moje wąt­pli­wo­ści/su­ge­stie:

Pierw­sza kwe­stia – czemu nie go­łę­biąt­ko?

 

“Sio mi stąd, la­ta­ją­ce szczu­ry!” (brak krop­ki)

 

Go­łą­biąt­ko nigdy nie za­po­mnia­ło chwi­li, gdy oszo­ło­mio­ne stra­chem ucie­ka­ło od agre­so­ra. Po­sta­no­wi­ło wtedy, że już nigdy nie zbli­ży się do bal­ko­nów i tego po­sta­no­wie­nia do­trzy­ma­ło

Trau­ma była na tyle silna, że nie­mal do końca życia od­czu­wał od­ra­zę do bal­ko­nów. Draż­ni­ły go też to­wa­rzy­szą­ce mu na co dzień go­łę­bie: wiecz­nie smut­ne i bez prze­rwy na­rze­ka­ją­ce. (…) Toteż Go­łą­biąt­ko, gdy tylko wy­ro­sło, bez wa­ha­nia wy­ru­szy­ło w po­dróż. – moim zda­niem na­le­ży kon­se­kwent­nie trzy­mać się ro­dza­ju ni­ja­kie­go, a tu nagle w środ­ku jest męski;

tu po­dob­nie:

Ro­bi­li zdję­cia bra­mie, co tylko po­twier­dzi­ło przy­pusz­cze­nia Go­łą­biąt­ka, że sie­dzi na czymś waż­nym. Nagle na głowę spa­dło mu coś prze­źro­czy­ste­go i lek­kie­go, co bar­dzo utrud­nia­ło od­dy­cha­nie. Ogar­nę­ła go pa­ni­ka: sza­mo­tał się, uno­sił skrzy­dła i trze­po­tał głową, pró­bu­jąc zdjąć prze­zro­czy­ste­go du­si­cie­la. Pierw­szą jego myślą były pa­skud­ne, czar­ne orły. “Chcą mnie za­du­sić! Śle­dzi­ły mnie!” – my­ślał roz­pacz­li­wie. 

Tu rów­nież:

Go­łą­biąt­ko, choć było wdzięcz­ne za ra­tu­nek, od­czu­ło też złość. Już nie był je­dy­nym pta­kiem, który dum­nie zdo­bił rzeź­bę. 

I tu:

Im dłu­żej lecia­ło, tym bar­dziej było roz­go­ry­czo­ne, za­smu­co­ne i wście­kłe. Nadal bolał go brzuch, wła­śnie stra­ci­ło no­we­go przy­ja­cie­la, …

Tu:

Miało dosyć do­słow­nie wszyst­kie­go, co go ota­cza­ło. 

I w kilku in­nych miej­scach

 

 

Dużo jest po­wtó­rzeń, jak np.:

Po­sta­no­wi­ło wtedy, że już nigdy nie zbli­ży się do bal­ko­nów i tego po­sta­no­wie­nia do­trzy­ma­ło. 

Trau­ma była na tyle silna, że nie­mal do końca życia od­czu­wał od­ra­zę do bal­ko­nów.

– Muszę stąd uciec – po­wie­dzia­ło do matki przed od­lo­tem. – To nie jest moje miej­sce. Jeśli tu zo­sta­nę, będę tacy jak wy: smut­ni i bez na­dziei. 

Nie cze­ka­jąc nawet na od­po­wiedź zszo­ko­wa­nej matki, za­ło­po­ta­ło skrzy­dła­mi i ob­ra­ło kie­ru­nek – Za­chód. Lot nie trwał długo: jesz­cze przed za­cho­dem słoń­ca Go­łą­biąt­ko po­zna­ło…

Ro­bi­li zdję­cia bra­mie, co tylko po­twier­dzi­ło przy­pusz­cze­nia Go­łą­biąt­ka, że sie­dzi na czymś waż­nym. Nagle na głowę spa­dło mu coś prze­źro­czy­ste­go i lek­kie­go, co bar­dzo utrud­nia­ło od­dy­cha­nie.

W pew­nym mo­men­cie pta­szek za­uwa­żył, że do jed­ne­go z pta­ków zo­sta­ły przy­łą­czo­ne scho­dy, a po nich do środ­ka wcho­dzą lu­dzie. Wy­brał mo­ment, w któ­rym mógł­by nie­po­strze­że­nie do­stać się do środ­ka bla­sza­ne­go ptaka i udało mu się.

Czy ce­lo­wo tak jest?

 

Na szczę­ście in­stynkt za­dzia­łał, bo same Go­łą­biąt­ko jesz­cze przez długi czas było oszo­ło­mio­ne ze stra­chu. – czemu tu licz­ba mnoga?

 

Go­łą­biąt­ko prze­ra­zi­ło się roz­mia­rów wiel­kich, bla­sza­nych pta­ków i jesz­cze szyb­ciej za­ma­cha­ło skrzy­deł­ka­mi. – po­sy­pa­ła się skład­nia ca­łe­go zda­nia

 

… że to tylko ogrom­na rzeź­ba przy­po­mi­na­ją­ca ko­bie­tę, która trzy­ma w dłoni dziw­ny przed­miot i ma gło­wie dziw­ne na­kry­cie głowy. – brak wy­ra­zu „na”

 

Prze­la­tu­jąc nad ciem­no-nie­bie­ską wodą, za­uwa­ży­ło pły­wa­ją­cych w niej mnó­stwo bia­łych przed­mio­tów – praw­do­po­dob­nie śmie­ci. – w tym zda­niu także po­sy­pa­ła się skład­nia

 

Go­łą­biąt­ko przy­po­mnia­ło sobie o ostrze­że­niu Brzu­cha­te­go do­ty­czą­ce­go kru­ków i nie­mal od­ru­cho­wo wzbi­ło się w po­wie­trze. – tu także

 

Widok ten zda­wał się Go­łą­biąt­ko­wi tak wspa­nia­ły, że aż za­par­ło mu dech w pier­siach. – nie­po­praw­na forma gra­ma­tycz­na

 

Nie był też już brzyd­kim Go­łą­biąt­kiem. – to mnie roz­ba­wi­ło, bo go­łę­bie ucho­dzą na pięk­ne ptaki, ale ro­zu­miem, że na­wią­zu­jesz do zna­nej bajki :))

 

Po­zdra­wiam. :)

Pe­cu­nia non olet

Hej Old­Gu­ard,

Wiem o co cho­dzi­ło, ale czy głosy mogą brzmieć jak drut kol­cza­sty?

dla mnie tak ;p

 

W opi­sie in­dy­ka te jaja pod brodą są nie­zręcz­ne :P

No wi­dzisz, a Am­bush się po­do­ba­ło ;p

 

Nie je­stem do końca tar­ge­tem, więc drugą po­ło­wę prze­ska­no­wa­łam wzro­kiem. Tekst ma swój urok, ale myślę, że w ta­kiej for­mie do­brze zro­bił­by mu li­fting. Tro­chę skon­den­so­wać, a koń­ców­ka wy­brzmia­ła­by moc­niej.

Hm, już druga osoba o tym wspo­mi­na, więc coś musi być na rze­czy.

 

Dzię­ku­ję pięk­nie.

 

 

 

Dzień dobry Fin­klo,

Takie mo­ra­li­za­tor­sko-pa­trio­tycz­ne, jak i “Ka­te­chizm”, do któ­re­go na­wią­zu­jesz.

Dla­te­go się tak długo wa­ha­łam, czy to w ogóle pu­bli­ko­wać.

A tu czasy się zmie­ni­ły i nie uwa­żam, że chęć życia w kraju z niż­szą in­fla­cją, a za to bez nie­sław­ne­go ładu, jest czymś zdroż­nym.

O, to cie­ka­we, my­śla­łam, że na­ra­żę się na śmiesz­ność, gdy do­bit­nie wy­ra­żę, że w sumie tu mi do­brze (jesz­cze ) ;p

 

I nie widzę po­wo­du prze­mia­ny w orła. W “Brzyd­kim ka­cząt­ku” jesz­cze jakoś można do­pu­ścić, że ła­bę­dzie jajo wmie­sza­ło się mię­dzy kacze.

Super, na­wią­za­nie do bajki An­der­se­na wy­ła­pa­ne.

 

Ale skąd orle jajo na bal­ko­nie? Go­łę­bie jaja chyba są mniej wię­cej wiel­ko­ści pi­łecz­ki ping­pon­go­wej, a orle – zbli­żo­ne do ku­rzych. Chyba trud­no je po­my­lić i wy­sie­dzieć, jeśli jest się go­łę­bi­cą.

Ech, ta prze­mia­na to była me­ta­fo­ra, cały tekst to bajka, my­śla­łam, że w tej sy­tu­acji nie musi być wszyst­ko zgod­ne z rze­czy­wi­sto­ścią.

 

Dru­gie? ;-)

Ajci, jak ja mo­głam to prze­ga­pić? Już po­pra­wiam.

 

Dzię­ku­ję pięk­nie.

 

 

Witaj bruce,

Dziw­na wy­da­je mi się spra­wa mamy – jak ona wy­glą­da­ła? 

Ee… A my­ślisz, że po­trzeb­ny jest jej opis?

 

Pierw­sza kwe­stia – czemu nie go­łę­biąt­ko?

Bo byłam pewna, że go­łą­biąt­ko jest po­praw­ne… go­łę­biąt­ko. O cho­le­ra. Pod­kre­śli­ło mi “go­łą­biąt­ko”, a nie pod­kre­śli­ło “go­łę­biąt­ka”… Szlag, muszę wszyst­ko po­pra­wiać.

 

moim zda­niem na­le­ży kon­se­kwent­nie trzy­mać się ro­dza­ju ni­ja­kie­go, a tu nagle w środ­ku jest męski;

Po­pra­wi­łam wszyst­ko to, co za­uwa­ży­łam, ale za jakiś czas zer­k­nę znowu.

 

Dużo jest po­wtó­rzeń

Czy ce­lo­wo tak jest?

Nie ;p też się temu przyj­rzę, jak będę miała dłuż­szą wolną chwi­lę.

 

Widok ten zda­wał się Go­łą­biąt­ko­wi tak wspa­nia­ły, że aż za­par­ło mu dech w pier­siach. – nie­po­praw­na forma gra­ma­tycz­na

Yy, wy­bacz moją igno­ran­cję, ale gdzie do­kład­nie?

 

Nie był też już brzyd­kim Go­łą­biąt­kiem. – to mnie roz­ba­wi­ło, bo go­łę­bie ucho­dzą na pięk­ne ptaki, ale ro­zu­miem, że na­wią­zu­jesz do zna­nej bajki :))

Taak! :)

 

Resz­tę uwzględ­nię przy dłuż­szej wol­nej chwi­li, jak już wspo­mnia­łam.

Ser­decz­nie dzię­ku­ję za ła­pan­kę i ko­men­tarz, ogrom­niem wdzięcz­na :)

Bez sztu­ki można prze­żyć, ale nie można żyć

Ko­cha­na, ja cza­sem nie wiem zu­peł­nie, jak się co pisze… :)

 Norma. :))

 

 

Widok ten zda­wał się Go­łą­biąt­ko­wi tak wspa­nia­ły, że aż za­par­ło mu dech w pier­siach. – nie­po­praw­na forma gra­ma­tycz­na

Yy, wy­bacz moją igno­ran­cję, ale gdzie do­kład­nie?

Wy­da­je mi się, że ten wska­za­ny wyraz jest źle od­mie­nio­ny. 

 

Co do mamy, za­sta­na­wia mnie jej wy­glą­da w po­rów­na­niu z go­łę­bia­mi i or­ła­mi.

 

 

 

Pe­cu­nia non olet

Holly, nie mia­łam na myśli ta­kie­go ubawu, że szlo­cha­łam ze śmie­chu. Ale na przy­kład in­dy­ki mnie uśmiech­nę­ły.

"nie mam jak po­rów­nać sa­mo­po­czu­cia bez ba­ła­ga­nu..." - Anan­ke

Ech, Holly, przy­kro mi to pisać, ale ta bajka zu­peł­nie nie przy­pa­dła mi do gustu, za­rów­no z po­wo­du oso­bli­wych ma­rzeń ptaka, jak i cią­głych po­dró­ży, które nie­wie­le go na­uczy­ły, a na prze­mo­ra­li­zo­wa­nym fi­na­le skoń­czyw­szy. In­ny­mi słowy – to nie moja bajka.

 

“Sio mi stąd, la­ta­ją­ce szczu­ry!” . → Zbęd­na spa­cja przed krop­ką.

 

Draż­ni­ły go też to­wa­rzy­szą­ce… → Go­łę­biąt­ko jest ro­dza­ju ni­ja­kie­go, więc: Draż­ni­ły je też to­wa­rzy­szą­ce

 

żwawo roz­po­czę­ło bu­do­wę swo­je­go pro­wi­zo­rycz­ne­go gniaz­da. → Zbęd­ny za­imek – czy bu­do­wa­ło­by cudze gniaz­do?

 

– Kto ty je­steś? – spoj­rzał Obrzy­dli­wy Ptak na Go­łę­biąt­ko… → – Kto ty je­steś? – Obrzy­dli­wy Ptak spoj­rzał na Go­łę­biąt­ko

 

bo same Go­łę­biąt­ko… → …bo samo Go­łę­biąt­ko

 

Długo Go­łę­biąt­ku za­ję­ło, zanim się uspo­ko­iło… → Długo trwa­ło, nim Go­łę­biąt­ko się uspo­ko­iło… Lub: Dużo czasu za­ję­ło Go­łę­biąt­ku, zanim się uspo­ko­iło

 

był pła­ski i wy­jąt­ko­wo duży, oto­czo­ny jesz­cze więk­szym be­to­no­wym pla­cem. Na placu tym za­uwa­żył ptaki. Jed­nak były one dziw­ne: nie po­ru­sza­ły się i chyba były… bla­sza­ne? Z pew­no­ścią były ogrom­ne. → Lekka by­ło­za. Po­wtó­rze­nie.

 

po­sta­cia­mi, które były po­wo­żo­ne przez rów­nież nie­ru­cho­me konie. → Po­sta­cie mogą po­wo­zić za­przę­giem, ale konie nie będą po­wo­zić po­sta­cia­mi.

 

i ma gło­wie dziw­ne na­kry­cie głowy. → Brzmi to fa­tal­nie, w do­dat­ku cze­goś za­bra­kło.

Pro­po­nu­ję: …i ma na gło­wie dziw­ne na­kry­cie.

 

Prze­la­tu­jąc nad ciem­no-nie­bie­ską wodą… → Prze­la­tu­jąc nad ciem­nonie­bie­ską wodą

 

Nie wie­dział wła­ści­wie, czego się spo­dzie­wałocze­ki­wał… → Spo­dzie­wać się i ocze­ki­wać to sy­no­ni­my – zna­czą to samo.

 

a gwar i hałas był kil­ku­krot­nie gło­śniej­szy… → Pi­szesz o dwóch czyn­ni­kach, więc: …a gwar i hałas były kil­ku­krot­nie gło­śniej­sze

 

Go­łę­biąt­ko na­tych­miast unio­sło się w górę… → Masło ma­śla­ne – czy mogło unieść się w dół?

Pro­po­nu­ję: Go­łę­biąt­ko na­tych­miast po­fru­nę­ło w górę

 

Widok ten zda­wał się Go­łę­biąt­ko­wi tak wspa­nia­ły… → Widok ten zda­wał się Go­łę­biąt­ku tak wspa­nia­ły

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Je­stem na nie. Głów­nie dla­te­go, że strasz­nie, strasz­nie nie lubię li­te­ra­tu­ry pa­trio­tycz­nej. :(

 

Co mi się rzu­ci­ło w oczy:

– Takie jak czar­ne orły? – Wzdry­gnął się pta­szek na samo wspo­mnie­nie.

,,Pta­szek wzdry­gnął się na samo wspo­mnie­nie”. Wzdry­ga­nie się nie jest czyn­no­ścią gę­bo­wą.

Uczu­cie nad­mier­nej sy­to­ści za(u)ko­ły­sa­ło ich do snu.

Show us what you've got when the motherf...cking beat drops...

Hej bruce,

Wy­da­je mi się, że ten wska­za­ny wyraz jest źle od­mie­nio­ny. 

Po­pra­wio­ne i resz­ta uwag też zo­sta­ła uwzględ­nio­na.

 

Co do mamy, za­sta­na­wia mnie jej wy­glą­da w po­rów­na­niu z go­łę­bia­mi i or­ła­mi.

Hah, świet­ne py­ta­nie, nie za­sta­na­wia­łam się nawet nad tym. Tak czy owak, lo­gi­ka i tak zo­sta­ła tu po­rząd­nie za­bu­rzo­na przez nagłą me­ta­mor­fo­zę go­łę­bia w orła. A po­nie­waż lo­gi­ka jest jed­nym z klu­czo­wych ele­men­tów opo­wia­dań/po­wie­ści… Moje “dzie­ło” nie ma racji bytu, na to wy­cho­dzi ;p

 

 

Am­bush,

Holly, nie mia­łam na myśli ta­kie­go ubawu, że szlo­cha­łam ze śmie­chu. Ale na przy­kład in­dy­ki mnie uśmiech­nę­ły.

To i tak dużo!

 

 

re­gu­la­to­rzy,

w ogóle nie dziwi mnie Twój od­biór. Jeśli mam być szcze­rza, mnie samej ta opo­wiast­ka śred­nio się po­do­ba, więc jak ma się po­do­bać innym?

cią­głych po­dró­ży, które nie­wie­le go na­uczy­ły

tak.

a na prze­mo­ra­li­zo­wa­nym fi­na­le skoń­czyw­szy

tak. Może w końcu do­trze do mnie, że lu­dzie nie lubią mo­ra­li­zo­wa­nia…

 

Na­uczy­łam się też ko­lej­nej rze­czy. Jesz­cze przed pu­bli­ka­cją tej bajki mia­łam wąt­pli­wo­ści: czy na­le­ży pu­bli­ko­wać opo­wie­ści, byle iść do przo­du i pisać co­kol­wiek, nawet jak się nie jest do nich prze­ko­na­nym, czy le­piej mieć nawet dłuż­szą prze­rwę, ale po­ka­zać wtedy coś na­praw­dę do­bre­go? Teraz uwa­żam, że lep­sza jest ta druga opcja.

Po­praw­ki zo­sta­ły uwzględ­nio­ne. Dzię­ku­ję za Twój czas!

Bez sztu­ki można prze­żyć, ale nie można żyć

Hej SNDWLKR,

Je­stem na nie. Głów­nie dla­te­go, że strasz­nie, strasz­nie nie lubię li­te­ra­tu­ry pa­trio­tycz­nej. :(

Spo­dzie­wa­łam się tego :)

 

Błędy po­pra­wio­ne. Dzię­ku­ję!

Bez sztu­ki można prze­żyć, ale nie można żyć

…czy na­le­ży pu­bli­ko­wać opo­wie­ści, byle iść do przo­du i pisać co­kol­wiek, nawet jak się nie jest do nich prze­ko­na­nym, czy le­piej mieć nawet dłuż­szą prze­rwę, ale po­ka­zać wtedy coś na­praw­dę do­bre­go? Teraz uwa­żam, że lep­sza jest ta druga opcja.

Hol­ly­Hell, od za­wsze wia­do­mo, że uczy­my się na wła­snych błę­dach, a gdy­by­śmy ich nie po­peł­nia­li, może nie umie­li­by­śmy do­cho­dzić do słusz­nych wnio­sków.

Miło mi, że mo­głam się przy­dać. ;)

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Ja Ci po­wiem, że od po­cząt­ku czy­ta­nia przy­cho­dzi­ło mi na myśl, iż jest to zna­ko­mi­ty tekst na wła­śnie ogło­szo­ny w Hyde Parku kon­kurs o “Ob­co­ści”. I za­chę­cam na stwo­rze­nie w tym tonie po­dob­ne­go-kon­kur­so­we­go, bo masz po­mysł! :) 

Je­stem ogól­nie zwo­len­nicz­ką wpla­ta­nia do opek za­po­mnia­nych już nie­ste­ty ele­men­tów pa­trio­tycz­nych, a Tobie to udało się bar­dzo do­brze. Znam sporo ludzi, któ­rzy prze­szli po­dob­ną drogę, byli tam, gdzie głów­ny bo­ha­ter, w tej samej ko­lej­no­ści i wró­ci­li po­dob­nie, jak on, do oj­czy­zny. :)

 

Co do lo­gi­ki, o któ­rej wspo­mi­nasz, zwal za­wsze na SF. :)

 

Po­zdra­wiam. :) 

Pe­cu­nia non olet

Hol­ly­Hel­l91

Na­uczy­łam się też ko­lej­nej rze­czy. Jesz­cze przed pu­bli­ka­cją tej bajki mia­łam wąt­pli­wo­ści: czy na­le­ży pu­bli­ko­wać opo­wie­ści, byle iść do przo­du i pisać co­kol­wiek, nawet jak się nie jest do nich prze­ko­na­nym, czy le­piej mieć nawet dłuż­szą prze­rwę, ale po­ka­zać wtedy coś na­praw­dę do­bre­go? Teraz uwa­żam, że lep­sza jest ta druga opcja.

 

Czy ja wiem, czy na pewno? A jak “za­rdze­wie­jesz”? O ile masz komu (poza por­ta­lem) po­ka­zać swoje tek­sty – to może i ma to sens, ale jeśli jak w moim przy­pad­ku por­tal jest je­dy­nym miej­scem gdzie się kon­fron­tu­jesz z ja­ką­kol­wiek kry­ty­ką – to szli­fo­wa­nie w sa­mot­no­ści i wy­ściu­bia­nie łebka raz na ruski rok nie jest chyba naj­lep­szą stra­te­gią (zresz­tą – nie słu­chaj sta­re­go hi­po­kry­tycz­ne­go Jima: sam znik­ną­łem stąd na długo i myślę, że ze szko­dą, bo przez ten czas po pro­stu nie pi­sa­łem, a mo­głem – tu choć­by nie­re­gu­lar­nie – coś pu­bli­ko­wać, a pi­sa­nie “sobie a muzom” oka­za­ło się tym razem nie dla mnie – mimo, że kie­dyś tak po­tra­fi­łem… czyż­by au­to­te­licz­na mo­ty­wa­cja pi­sa­nia we mnie wy­ga­sła?).

 

Zwy­kle za­czy­nam nawet naj­bar­dziej ne­ga­tyw­ny ko­men­tarz od po­zy­ty­wów, teraz jed­nak zro­bię na od­wrót. Na po­czą­tek tek­sto­wi do­wa­lę, a potem na­pi­szę, co mi się po­do­ba­ło. Bo to, co mi się po­do­ba­ło, jest waż­niej­sze i chciał­bym, żeby to wy­brzmia­ło jak naj­bar­dziej pod ko­niec mo­je­go ko­men­ta­rza, a kry­ty­kę… cóż kry­ty­kę trze­ba jakoś prze­cier­pieć.

 

To co tu jest dla mnie naj­więk­szym ne­ga­ty­wem, to jest opar­cie się o ste­reo­ty­py

 

Nie po­dró­żo­wa­łem zbyt wiele po świe­cie, ale przy­kła­do­wo w Nowym Jorku byłem.

To naj­bar­dziej wy­lud­nio­ne mia­sto na świe­cie.

Takie przy­naj­mniej stwa­rza wra­że­nie przez więk­szość czasu. Tro­chę się to zmie­nia wie­czo­ra­mi, ale praw­dę mó­wiąc – każde pol­skie mia­sto, w któ­rym jest wię­cej niż 100 ty­się­cy miesz­kań­ców jest mniej wy­mar­łe niż Nowy Jork.

Dla­cze­go tak jest? Nie wiem. Może dla­te­go, że lu­dzie dużo pra­cu­ją i nawet go­dzin­ny lunch jedzą w swo­ich biu­row­cach. Nie­mniej jed­nak więk­szość ulic NY jest po pro­stu prze­ra­ża­ją­co pusta. Jak w za­się­gu wzro­ku gdzieś do­strze­żesz czło­wie­ka (zwy­kle jest to jakiś bez­dom­ny ku­ca­ją­cy gdzieś z boku) to jest to wiel­kie świę­to. By zo­ba­czyć tłum ludzi spe­cjal­nie po­je­cha­łem na times squ­are i tam rze­czy­wi­ście ludzi było dużo, choć o wiele mniej niż po­ka­zu­ją na fil­mach. Więk­sze tłumy mo­gła­byś zo­ba­czyć w War­sza­wie, Po­zna­niu, Ka­to­wi­cach, Gdań­sku czy Kra­ko­wie.

Praw­dą jest duża licz­ba strze­la­nin i to, że po lu­dziach tam to już spły­wa. Prze­sa­dzo­ne bar­dzo są te za­cho­wa­nia kru­ków, ma­ją­ce być chyba pa­ra­le­lą za­cho­wań lud­no­ści ko­lo­ro­wej. Byłem w naj­bar­dziej za­ka­za­nych z mu­rzyń­skich dziel­nic, pod­ry­wa­łem mu­rzyń­ską bar­man­kę w samym środ­ku Bro­nxu, sły­sza­łem groź­by, że ktoś kogoś za­strze­li, ale nikt przy mnie do ni­ko­go nie strze­lał, nikt mi zębów nie wybił, nikt w ogóle nic do mnie nie miał (może się bali, że ich zjem, jedna dziew­czy­na jak ją spy­ta­łem o drogę to ucie­kła, więc może po pro­stu je­stem strasz­niej­szy niż oni, albo mój język an­giel­ski jest jesz­cze gor­szy niż przy­pusz­czam i może za­miast spy­tać “jak dojść do Pro­spect Park West” spy­ta­łem “czy mogę panią zgwał­cić”?).

Nie wiem jak jest w Niem­czach bo nigdy tam nie byłem, ale po­dej­rze­wam, że to co po­ka­zu­jesz, też mocno się opie­ra na ste­reo­ty­pach, ewen­tu­al­nie ja­kichś ma­te­ria­łach z te­le­wi­zji, nie ma­ją­cych za bar­dzo po­kry­cia w rze­czy­wi­sto­ści.

A jeśli ro­bi­my bajkę – w do­my­śle – dla dzie­ci – to nie po­win­ni­śmy utrwa­lać kłam­li­wych ste­reo­ty­pów, praw­da?

Nawet to, że Ame­ry­ka­nie są tak nie­mi­ło­sier­nie grubi – jest ste­reo­ty­pem. Będąc w NY byłem jedną z naj­grub­szych osób jakie wi­dzia­łem (ow­szem, mam po­stu­rę świę­te­go mi­ko­ła­ja z re­klam Coca Coli, to pew­nie dla­te­go ;-) ). Ow­szem – pro­cen­to­wo naj­wię­cej ludzi zmaga się z oty­ło­ścią wła­śnie w USA (około 1/3), ale my w Pol­sce nie je­ste­śmy wiele lepsi u nas ponad 23% osób cier­pi na oty­łość (a licz­bo­wo oczy­wi­ście naj­wię­cej oty­łych jest w Chi­nach). Ro­zu­miem, że w bajce wszyst­ko musi być prze­sa­dzo­ne, ale może nie ko­niecz­nie aż tak?

 

I to – opar­cie na ste­reo­ty­pach – to dla mnie naj­więk­szy man­ka­ment tego tek­stu.

Inne – już Ci wy­mie­nio­no, więc nie będę ich po­wta­rzał. Na­to­miast po­zwo­lę sobie nie zgo­dzić się co do oceny ca­ło­ści, za­my­słu, te­ma­ty­ki itp.

 

Po pierw­sze: to nic złego, że utwór jest pa­trio­tycz­ny i po­ka­zu­je, że wszę­dzie do­brze, ale w domu naj­le­piej.

Co praw­da ja sam się od­gra­żam nie­raz, że jak ko­lej­ny raz z rzędu wy­gra­ją ci, co chcą z Pol­ski uczy­nić taką gor­szą i bar­dziej prza­śną Bia­ło­ruś, to w końcu spa­ku­je ma­nat­ki i od­le­cę do cie­płych kra­jów (naj­pew­niej do Czech, bo mowa po­dob­na) – ale tego nie robię. I nawet jeśli ta banda zdraj­ców i nie­udacz­ni­ków znów wygra wy­bo­ry, nawet jak in­fla­cja bę­dzie gla­piń­sko­wać dalej – zo­sta­nę tu, bo to jest mój kraj, a bez tego sze­lesz­czą­ce­go brzmie­nia ję­zy­ka – uschnę.

I o tym mówić warto. Bo warto i w tym XXI wieku ko­chać ten – swój prze­cież – kraj. To nic, że tu “głu­pich sieją, a mą­drych orzą”. Ważne, by ko­cha­jąc wła­sny kraj – nie nie­na­wi­dzić in­nych. By nie sze­rzyć dur­nych ste­reo­ty­pów. Nie opo­wia­dać dur­not o zgni­łym za­cho­dzie.

I dla­te­go – po­mysł bajki mi się po­do­ba. Po­do­ba mi się, by po­ka­zać, że jed­nak warto tu być. Że jest tu coś, czego nie ma ni­g­dzie in­dziej. Że nie tylko za­wiść, nędza i pre­ten­sje.

To mi się po­do­ba.

I choć w bajce Twej wiele rze­czy mnie mier­zi­ło (przede wszyst­kim te wy­ssa­ne już nie z palca, a wręcz z Księ­ży­ca ste­reo­ty­py) – to za­mysł do­ce­niam. A bajki – ogól­nie – bar­dzo lubię.

Ow­szem, Pol­ska teraz się zmie­nia w jakąś szop­kę, gdzie strach ro­dzić, strach żyć, strach pra­co­wać – ale jeśli wszy­scy stąd wy­je­dzie­my, to nigdy się tu nie zmie­ni na lep­sze. A czy ja chcę sły­szeć za­miast pięk­ne­go pol­skie­go “Dąb” ja­kieś “Eiche”? Jeśli stąd wszy­scy wy­je­dzie­my to miej­sce prze­sta­nie być Pol­ską.

 

 

en­tro­pia nigdy nie ma­le­je // Outta Sewer: Jim, in­dio­to Ty, nadal chyba nie ro­zu­miesz

bruce,

dzię­ki, ten ko­men­tarz to miód na moje serce. Po­my­ślę o kon­kur­sie, cho­ciaż jesz­cze nie za­mie­rza­łam brać w nich udział… Uwa­żam, że je­stem jesz­cze za cien­ka w uszach (tak się mówi, czy coś po­mer­da­łam?)

 

 

reg,

ja za­wsze się cie­szę, gdy mnie od­wie­dzasz i za­wsze Twoje uwagi są dla mnie super ważne

 

 

Jim,

Czy ja wiem, czy na pewno? A jak “za­rdze­wie­jesz”? O ile masz komu (poza por­ta­lem) po­ka­zać swoje tek­sty – to może i ma to sens, ale jeśli jak w moim przy­pad­ku por­tal jest je­dy­nym miej­scem gdzie się kon­fron­tu­jesz z ja­ką­kol­wiek kry­ty­ką – to szli­fo­wa­nie w sa­mot­no­ści i wy­ściu­bia­nie łebka raz na ruski rok nie jest chyba naj­lep­szą stra­te­gią

No wła­śnie. Nie chcę za­rdze­wieć. Moich wy­po­cin nie pu­bli­ku­ję ni­g­dzie in­dziej, bo żaden inny por­tal nie wy­da­wał mi się od­po­wied­ni.

 

To co tu jest dla mnie naj­więk­szym ne­ga­ty­wem, to jest opar­cie się o ste­reo­ty­py

Masz rację, może tro­chę po­le­cia­łam ze ste­reo­ty­pa­mi. Co do No­we­go Jorku nie będę się kłó­cić, bo nigdy tam nie byłam. Jed­nak w Niem­czech aku­rat miesz­ka­łam, w tym w sto­li­cy, i do­świad­cze­nia Go­łę­biąt­ka nie są wy­ssa­ne z palca.

Zga­dzam się też z tym, że nie po­win­nam za bar­dzo wy­ko­rzy­sty­wać nie­chę­ci do in­nych kra­jów, by po­tra­fić do­strzec pięk­no w swoim.

 

Co praw­da ja sam się od­gra­żam nie­raz, że jak ko­lej­ny raz z rzędu wy­gra­ją ci, co chcą z Pol­ski uczy­nić taką gor­szą i bar­dziej prza­śną Bia­ło­ruś, to w końcu spa­ku­je ma­nat­ki i od­le­cę do cie­płych kra­jów (naj­pew­niej do Czech, bo mowa po­dob­na) – ale tego nie robię. I nawet jeśli ta banda zdraj­ców i nie­udacz­ni­ków znów wygra wy­bo­ry, nawet jak in­fla­cja bę­dzie gla­piń­sko­wać dalej – zo­sta­nę tu, bo to jest mój kraj, a bez tego sze­lesz­czą­ce­go brzmie­nia ję­zy­ka – uschnę.

Ow­szem, Pol­ska teraz się zmie­nia w jakąś szop­kę, gdzie strach ro­dzić, strach żyć, strach pra­co­wać – ale jeśli wszy­scy stąd wy­je­dzie­my, to nigdy się tu nie zmie­ni na lep­sze. A czy ja chcę sły­szeć za­miast pięk­ne­go pol­skie­go “Dąb” ja­kieś “Eiche”? Jeśli stąd wszy­scy wy­je­dzie­my to miej­sce prze­sta­nie być Pol­ską.

Zga­dzam się z Tobą w stu pro­cen­tach, mam do­kład­nie takie same od­czu­cia. Cie­szę się, że ktoś to na­pi­sał i że nie je­stem w tym sama.

 

Ser­decz­nie dzię­ku­ję za Twój jakże bo­ga­ty ko­men­tarz, za Twój czas i chęci, za mile słowa.

Po­zdra­wiam naj­ser­decz­niej :)

 

Bez sztu­ki można prze­żyć, ale nie można żyć

bruce,

dzię­ki, ten ko­men­tarz to miód na moje serce. Po­my­ślę o kon­kur­sie, cho­ciaż jesz­cze nie za­mie­rza­łam brać w nich udział… Uwa­żam, że je­stem jesz­cze za cien­ka w uszach (tak się mówi, czy coś po­mer­da­łam?)

Za­chę­cam, na­ma­wiam, trzy­mam kciu­ki. yessmiley

Pe­cu­nia non olet

Ser­decz­nie dzię­ku­ję za Twój jakże bo­ga­ty ko­men­tarz, za Twój czas i chęci, za mile słowa.

Po­zdra­wiam naj­ser­decz­niej :)

cała przy­jem­ność po mojej stro­nie :)

Tak jak pi­sa­łem – od­na­la­złem w utwo­rze wię­cej do­bre­go niż złego, choć za te ste­reo­ty­py na­le­żą się sier­mięż­ne baty na nagie czte­ry li­te­ry. Jesz­cze jedną rzecz tu dodam, że faj­nie tu zo­ba­czyć ja­kieś kla­sycz­ne bajki, prze­zna­czo­ne wła­śnie dla naj­młod­sze­go czy­tel­ni­ka – fan­ta­sty­ka nie musi być od razu do­ro­sła i nie wia­do­mo jak skom­pli­ko­wa­na, baśń jest cie­ka­wą formą, ale – bar­dzo trud­ną do na­pi­sa­nia. Mimo swo­jej po­zor­nej pro­sto­ty. Więc brawa za w miarę spraw­ne zmie­rze­nie się z tym ga­tun­kiem.

 

Teraz do­pie­ro za­uwa­ży­łem Twoją “stóp­kę” czy jak to tam się zwie:

Życie mnie mnie, a Cię mnie?

Ge­nial­ne. Tym bar­dziej, że je­stem cały wy­mię­ty ;-)

 

po­zdra­wiam,

 

Jim

en­tro­pia nigdy nie ma­le­je // Outta Sewer: Jim, in­dio­to Ty, nadal chyba nie ro­zu­miesz

Jim,

 

po­zwo­lę sobie na of­ftop. Kiedy byłeś w NY? Mam wra­że­nie, że jed­nak bli­żej mia­stu do ste­reo­ty­pów niż Two­je­go opisu ;) byłam w NY we wrze­śniu, jest tłum­nie (zwłasz­cza na Times Squ­are), cho­ciaż może nie tak tłum­nie jak zwy­kło się uwa­żać, ale wy­lud­nio­ne mia­sto i brak ludzi w za­się­gu wzro­ku to też skraj­ność. Jasne, neony na każ­dym kroku i strze­la­ni­ny to gruba prze­sa­da (szcze­gól­nie te ostat­nie, bo li­czy­łam, że zo­ba­czę po­li­cyj­ny po­ścig i się prze­li­czy­łam :(), ale to aku­rat nie ra­zi­ło jakoś wy­bit­nie w tym opo­wia­da­niu, bo miało za za­da­nie uwy­pu­klić od­czu­cia go­łę­biąt­ka. 

 

Co do nie­utr­wa­la­nia ste­reo­ty­pów w baj­kach dla dzie­ci, to się zgo­dzę. W ide­al­nym świe­cie by tak nie było, ale nie­ste­ty – na co dzień opi­su­ję dla jed­ne­go wy­daw­nic­twa książ­ki dla dzie­ci, więc tro­chę ich mu­sia­łam prze­czy­tać ^^ i czę­sto-gę­sto wła­śnie na ste­reo­ty­pach ba­zu­ją. Po­dej­rze­wam, że jest to tro­chę jak z nauką fi­zy­ki – naj­pierw trze­ba uprasz­czać, wręcz kła­mać, a do­pie­ro na póź­niej­szym eta­pie na­stę­pu­ję od­kła­my­wa­nie (nic a nic nie znam się na fi­zy­ce, ale po­wyż­sze to pa­ra­fra­za wy­po­wie­dzi Dra­ga­na, a ten się zna ;)).

 

Sorry za of­ftop HH91 ;)

Jeśli można, to po­cią­gnę of­ftop:

Dra­gan ma z pew­no­ścią rację co do fi­zy­ki, zna się jak mało kto :)

 

W NY byłem jesz­cze przed pan­de­mią w 2018.

Też byłem na Times Squ­are – wła­śnie po to, by tro­chę tego tłumu po­czuć (ale na­praw­dę – wi­dy­wa­łem więk­sze tłumy w Pol­sce) – cie­ka­wost­ka z oko­lic Times Squ­are, to paru mu­rzy­nów pró­bo­wa­ło mi tam wci­snąć CD z utwo­ra­mi, które sami stwo­rzy­li i tak oso­bi­ście ulicz­nie sprze­da­wa­li – ale na szczę­ście byłem wcze­śniej ostrze­żo­ny o tym i nie ku­pi­łem. Bo ci wspa­nia­li biz­nes­me­ni sprze­da­ją po 10$ puste CD-ki.

(to wyżej to oko­li­ce Te­ne­ment Mu­seum)

 

Nie wiem w ja­kich go­dzi­nach cho­dzi­łaś po NY, ale mi się zda­rzy­ło w bar­dzo róż­nych. Rano je­cha­łem me­trem (ow­szem, za­tło­czo­nym) do pracy. Potem parę razy wy­cho­dzi­łem z ro­bo­ty w trak­cie by coś prze­ką­sić (chcia­łem na przy­kład spró­bo­wać “praw­dzi­wych ame­ry­kań­skich hot­do­gów” – ta­kich z budki… i cóż – ko­lej­ne roz­cza­ro­wa­nie, nawet nie zja­dłem w ca­ło­ści, był tak obrzy­dli­wie bez smaku i jakaś bułka pa­skud­na do tego, wy­da­wa­ło się to po pro­stu zbio­rem kon­ser­wan­tów, za to stek w re­stau­ra­cji – drogi, ale dobry… i to wiecz­ne py­ta­nie czy podać wodę… nawet w dro­gich re­stau­ra­cjach – można było za­ży­czyć sobie dar­mo­wą wodę z kranu :) )

I jak wy­cho­dzi­łem z ro­bo­ty – bez wzglę­du na to, czy była to 10, 12 czy 14 – Man­hat­tan był pusty. Po­je­cha­łem na Broad­way – pusto. Nie wiem jak z po­zo­sta­ły­mi dziel­ni­ca­mi, ale pa­mię­tam takie dziw­ne wra­że­nie, że tam po pro­stu ludzi nie ma.

Za to wszę­dzie jest strasz­nie brud­no – przy­kład – zdję­cie jakie zro­bi­łem w cza­sie po­by­tu (wszę­dzie były takie po­roz­rzu­ca­ne śmie­ci, gdzie­nie­gdzie zgar­nię­te na więk­szą kupę):

(to wyżej to aku­rat E Hu­ston Stre­et)

 

Żeby być bar­dziej pre­cy­zyj­nym: pod wie­czór NY robi się tłocz­ny – wtedy, gdy lu­dzie szu­ka­ją ja­kiejś roz­ryw­ki a klu­bów jest ogra­ni­czo­na licz­ba i nie do każ­de­go wszyst­kich wpusz­cza­ją (w czę­ści jest jakaś se­lek­cja, albo karty człon­kow­skie, albo wpusz­cza­ją przy­kła­do­wo tylko ludzi, któ­rzy faj­nie wy­glą­da­ją – serio – taka dys­kry­mi­na­cja, jak ktoś jak ja ma wy­gląd Świę­te­go Mi­ko­ła­ja, to nie może wejść) – to z ko­niecz­no­ści lu­dzie się tło­czą na ze­wnątrz, bo albo pró­bu­ją gdzieś wejść, albo szu­ka­ją in­ne­go miej­sca, albo prze­miesz­cza­ją się z klubu do klubu.

 

Co do strze­la­nin – w tym barze, po środ­ku mu­rzyń­skiej dziel­ni­cy, w któ­rym pod­ry­wa­łem fio­le­to­wo­wło­są, mu­rzyń­ską bar­man­kę (nie­sku­tecz­nie) sły­sza­łem jak jeden z gości do dru­gie­go krzy­czał “aj szut ju, aj szuj ju!” – ale ani gana nie wy­cią­gnął, ani nic, ot tak sobie po­krzy­czał, tam­ten drugi nic mu nie od­po­wie­dział, ogól­nie dziw­na sy­tu­acja. Za to w wia­do­mo­ściach co chwi­le było o ja­kichś strze­la­ni­nach, więc mu­sia­ło ich być sporo, do tego cie­ka­we było jak świad­ko­wie tak bez­na­mient­nie o tym opo­wia­da­ją. Wy­glą­da­ło to mniej wię­cej tak, ko­bie­ta, około trzy­dziest­ki, spo­koj­nym tonem opo­wia­da, jakby po­da­wa­ła prze­pis na cia­sto:

– Tak, sły­sza­łam strza­ły, wy­da­je mi się, że z broni krót­kiej z oko­lic tam­te­go za­uł­ka. O tam. A potem wy­strzał z broni dłu­giej, naj­praw­do­po­dob­niej strzel­ba. 

 

A bajki – by nie były zło­giem ste­reo­ty­pów bar­dzo trud­no na­pi­sać. Sam zo­sta­łem wy­klę­ty za mój re­tel­ling baśni an­der­se­na – że taki an­ty­fe­mi­ni­stycz­ny i że szo­wi­ni­stycz­na świ­nia męska ze mnie (co w sumie jest praw­dą, świ­niak ze mnie, wie­przek na czte­ry kopyt kuty, knur wręcz). Dla­te­go tak każdą próbę ba­śnio­twór­stwa do­ce­niam (jak tą pod którą of­fto­pu­je­my).

en­tro­pia nigdy nie ma­le­je // Outta Sewer: Jim, in­dio­to Ty, nadal chyba nie ro­zu­miesz

bruce,

Za­chę­cam, na­ma­wiam, trzy­mam kciu­ki.

dzię­ku­ję, że tak we mnie wie­rzysz ;p

 

 

 

Old­Gu­ard,

Sorry za of­ftop HH91 ;)

Nie prze­pra­szaj, do­wia­du­ję się bar­dzo cie­ka­wych rze­czy.

 

 

 

Jim,

Więc brawa za w miarę spraw­ne zmie­rze­nie się z tym ga­tun­kiem.

dzię­ki, tym bar­dziej, że po raz pierw­szy w życiu się z nim zmie­rzy­łam.

 

Ge­nial­ne. Tym bar­dziej, że je­stem cały wy­mię­ty ;-)

Nie­ste­ty tutaj już nie mogę ze­brać sobie za­sług, bo po­mysł na stop­kę pod­su­nął mi pe­wien eg­za­min ma­tu­ral­ny, sama tego nie wy­my­śli­łam :P

 

Dla­te­go tak każdą próbę ba­śnio­twór­stwa do­ce­niam (jak tą pod którą of­fto­pu­je­my).

Dzię­ki, do­ce­niam, że do­ce­niasz :) I dzię­ki też za po­dzie­le­nie się swo­imi do­świad­cze­nia­mi i zdję­cia, to bar­dzo cie­ka­we.

Bez sztu­ki można prze­żyć, ale nie można żyć

Jimie, 

 

nie ma in­ne­go wątku, a HH91 się nie gnie­wa, więc cią­gnę dalej ;)

 

Mi na TS czar­no­skó­rzy chcie­li wci­snąć tylko zioło i sie­bie ^^ Spraw­dzi­ło się hasło, że jeśli cze­goś nie można do­stać na TS, to nie do­sta­nie się tego w całym NYC.

 

Mnie też róż­nych, cho­ciaż przy­znam, że naj­wię­cej fak­tycz­nie wie­czo­rem i nocą, w ciągu dnia byłam w ty­po­wo tu­ry­stycz­nych miej­scach, więc może nie mia­łam oka­zji do­świad­czyć praw­dzi­wie wy­lud­nio­ne­go mia­sta. A co do brudu, też mam kilka po­dob­nych zdjęć + nie­przy­jem­ne do­świad­cze­nia ze szczu­ra­mi wiel­ko­ści kotów ^^

 

Ucie­ka­jąc jesz­cze bar­dziej w of­ftop, zna­jo­my miesz­kał pół roku na Bronk­sie, pierw­szej nocy za­strze­li­li mu kogoś pod okna­mi, więc pew­nie jest to po­wszech­niej­sze, ale nadal wy­da­je mi się, że nie aż tak, by lu­dzie cał­ko­wi­cie na to zo­bo­jęt­nie­li. 

Hol­ly­Hel­l91

dzię­ki, tym bar­dziej, że po raz pierw­szy w życiu się z nim zmie­rzy­łam.

To tym bar­dziej godne po­dzi­wu

 

pod­su­nął mi pe­wien eg­za­min ma­tu­ral­ny

fajne mają teraz te eg­za­mi­ny ma­tu­ral­ne zatem :)

Aż takie mocne masz wspo­mnie­nia ze szkół, czy sama uczysz?

 

 

 

Old­Gu­ard

To jed­nak skraj­nie nie­spra­wie­dli­we, że Tobie czar­no­skó­rzy sami ofe­ro­wa­li sie­bie, a ja nie dość, że nie po­de­rwa­łem czar­no­skó­rej fio­le­to­wo­wło­sej bar­man­ki, to jesz­cze białe dziew­czy­ny przy spy­ta­niu o drogę ucie­ka­ły przede mną z krzy­kiem “dont tocz mi! dont tocz mi!”, a nawet jak za­in­sta­lo­wa­łem rand­ko­wą apli­ka­cję, to tylko Por­to­ry­kan­ki mnie za­cze­pia­ły my­śląc, że mogę im zie­lo­ną kartę za­ła­twić czy coś tam (hi­sto­ria nie­po­wo­dzeń mi­ło­snych Jima, tom VII, roz­dział 32)

 

Może te Twoje ró­żo­we włosy robią róż­ni­cę :)

Tak, to na pewno o to cho­dzi! *

 

Przed ko­lej­nym wy­jaz­dem ko­niecz­ne to far­bo­wa­nie brody na nie­bie­sko :)

 

----------------------------------------------------------------------------

*bo prze­cież nie przez róż­ni­cę płci, wieku i ki­lo­gra­mów ;-)

en­tro­pia nigdy nie ma­le­je // Outta Sewer: Jim, in­dio­to Ty, nadal chyba nie ro­zu­miesz

dzię­ku­ję, że tak we mnie wie­rzysz ;p

Serio piszę, Hol­ly­Hel­l91. Gdyby nie fakt, że mam już go­tow­ca, spla­gia­to­wa­ła­bym od Cie­bie bez­czel­nie tego go­łę­bia, nawet wbrew swoim za­sa­dom. devil

Pe­cu­nia non olet

Jim,

To tym bar­dziej godne po­dzi­wu

dzię­ki :)

 

fajne mają teraz te eg­za­mi­ny ma­tu­ral­ne zatem :)

Aż takie mocne masz wspo­mnie­nia ze szkół, czy sama uczysz?

Ani to, ani to. Kilka lat temu w wia­do­mo­ściach gło­śno było o in­ter­pre­ta­cji frasz­ki “Życie mnie mnie”. A to był test gim­na­zjal­ny, po­my­li­ło mi się :) ale tak mi się spodo­ba­ło, że jak je­stem nie w sosie i mój chło­pak pyta co mi jest, to do­po­wia­dam “życie mnie mnie”. I on tez pod­chwy­cił :p

 

To jed­nak skraj­nie nie­spra­wie­dli­we, że Tobie czar­no­skó­rzy sami ofe­ro­wa­li sie­bie, a ja nie dość, że nie po­de­rwa­łem czar­no­skó­rej fio­le­to­wo­wło­sej bar­man­ki, to jesz­cze białe dziew­czy­ny przy spy­ta­niu o drogę ucie­ka­ły przede mną z krzy­kiem “dont tocz mi! dont tocz mi!”, a nawet jak za­in­sta­lo­wa­łem rand­ko­wą apli­ka­cję, to tylko Por­to­ry­kan­ki mnie za­cze­pia­ły my­śląc, że mogę im zie­lo­ną kartę za­ła­twić czy coś tam (hi­sto­ria nie­po­wo­dzeń mi­ło­snych Jima, tom VII, roz­dział 32)

Hha­ha­ha oh my ;p

 

 

bruce,

Serio piszę, Hol­ly­Hel­l91. Gdyby nie fakt, że mam już go­tow­ca, spla­gia­to­wa­ła­bym od Cie­bie bez­czel­nie tego go­łę­bia, nawet wbrew swoim za­sa­dom. devil

Haha no co Ty nie uwie­rzę, że to jest aż takie dobre, (tym bar­dziej że nie do­sta­ło mi się ani jed­ne­go punk­ci­ka). Chyba że Ci cho­dzi o sam po­mysł, no to może. Dzię­ki za słowa za­chę­ty :)

Bez sztu­ki można prze­żyć, ale nie można żyć

Haha no co Ty nie uwie­rzę, że to jest aż takie dobre, (tym bar­dziej że nie do­sta­ło mi się ani jed­ne­go punk­ci­ka). Chyba że Ci cho­dzi o sam po­mysł, no to może. Dzię­ki za słowa za­chę­ty :)

Na pewno sporo bym po­zmie­nia­ła, po­nie­waż nie znam aż tak do­brze (z reala to w sumie nie znam ich wcale i bar­dzo mnie to cie­szy :)) ) opi­sy­wa­nych kra­jów, jakie zwie­dził bo­ha­ter, ale od sa­me­go po­cząt­ku, kiedy za­czę­łam czy­tać o jego wę­drów­ce i swo­istym “wy­ob­co­wa­niu”, sko­ja­rzy­łam treść z za­sa­da­mi wspo­mnia­ne­go kon­kur­su. :) Myślę, że żaden uczest­nik na nic po­dob­ne­go by nie wpadł, ja rów­nież. :)

Pe­cu­nia non olet

Jim,

 

masz za to ma­te­riał na książ­kę :P spi­sać hi­sto­rie i bę­dzie hit ;)

Old­Gu­ard

Byle mi HiT nie wy­szedł ;)

en­tro­pia nigdy nie ma­le­je // Outta Sewer: Jim, in­dio­to Ty, nadal chyba nie ro­zu­miesz

O, się wzię­ło i pa­trio­tycz­nie zro­bi­ło. Zbyt pa­trio­tycz­nie, jak dla mnie :)

Chcia­ła­bym w końcu prze­czy­tać coś opty­mi­stycz­ne­go!

HiT to ra­czej obok pa­trio­ty­zmu nawet nie stał :)

 

 

en­tro­pia nigdy nie ma­le­je // Outta Sewer: Jim, in­dio­to Ty, nadal chyba nie ro­zu­miesz

li­czy­łam, że zo­ba­czę po­li­cyj­ny po­ścig i się prze­li­czy­łam :(

Iii tam, po to to nie trze­ba je­chać do Sta­nów. Zgad­nij, jaka była pierw­sza rzecz, którą zo­ba­czy­łem po przy­jeź­dzie do Ka­to­wic… Mama się py­ta­ła, czy na pewno chcę zo­stać. :P

Show us what you've got when the motherf...cking beat drops...

Oo, to muszę jeź­dzić zde­cy­do­wa­nie czę­ściej do Ka­to­wic :D

Dobry wie­czór. Tekst uznał­bym za udany, gdyby nie przy­wa­lił mi na ko­niec mię­dzy oczy pa­trio­tycz­ną pomp­ką rodem z kraju, z któ­re­go Go­łę­biąt­ko tak szyb­ko ra­czy­ło się ewa­ku­ować, ści­ga­ne przez kruki. Wcią­gnę­ła mnie ta hi­sto­ryj­ka, ale nie prze­ko­na­ła swoją ale­go­rycz­no­ścią, a miej­sca­mi spo­wo­do­wa­ła unie­sie­nie brwi (gruby orzeł, czar­ne kruki– aż strach in­ter­pre­to­wać :P)

 

Z plu­sów – na pewno jest to na­pi­sa­ne do­brze i spraw­nie. Hi­sto­ria wcią­ga, choć po­wta­rzal­ność sy­tu­acji, w któ­rej Go­łę­biąt­ko nie może sobie ni­g­dzie zna­leźć miej­sca, jest tro­chę nu­rzą­ca. Po­do­ba­ją mi się scen­ki, dia­lo­gi, opisy, to wszyst­ko skła­da się tu na miły w od­bio­rze ca­ło­kształt. 

Roz­cza­ro­wu­je za­koń­cze­nie, bo fa­bu­ła oka­za­ła się w sumie taką jakąś mało zło­żo­ną pętlą, pro­wa­dzą­cą do prze­ka­zu, który mnie uwie­ra (ale nie chcę wcho­dzić w dys­ku­sję o pa­trio­ty­zmie i ko­go­kol­wiek oce­niać, ani ura­zić!). 

 

 

Tu chyba bra­ku­je prze­cin­ka?

Pta­szek (+,) szczę­śli­wy i pełen opty­mi­stycz­nych wizji usiadł na drze­wie, które upodo­bał sobie naj­bar­dziej.

 

Cza­sem mamy do czy­nie­nia z Go­łę­biąt­kiem (ono), a cza­sem go­łę­biem (czyli sam­czy­kiem). Mnie ten brak kon­se­kwen­cji razi, choć moze, skoro nasz bo­ha­ter śmi­gał sobie po Sta­nach, to gen­der neu­tral ma sens ;)

 

Strza­ły się IMO od­da­je, a nie wy­ko­nu­je, chyba że takie do łuku :)

Krzy­czał coś nie­zro­zu­mia­łe­go i wy­ko­nał jesz­cze kilka strza­łów

 

Dzię­ku­ję, ser­decz­nie po­zdra­wiam, Ło­siot 

 

Ir­ka­_Luz,

O, się wzię­ło i pa­trio­tycz­nie zro­bi­ło. Zbyt pa­trio­tycz­nie, jak dla mnie :)

Spo­dzie­wa­łam się ta­kich re­ak­cji, mimo wszyst­ko dzię­ku­ję za od­wie­dzi­ny :)

 

 

Ło­siot,

Tekst uznał­bym za udany, gdyby nie przy­wa­lił mi na ko­niec mię­dzy oczy pa­trio­tycz­ną pomp­ką rodem z kraju, z któ­re­go Go­łę­biąt­ko tak szyb­ko ra­czy­ło się ewa­ku­ować, ści­ga­ne przez kruki.

Yyy, dzię­ku­ję? ;)

 

Wcią­gnę­ła mnie ta hi­sto­ryj­ka, ale nie prze­ko­na­ła swoją ale­go­rycz­no­ścią, a miej­sca­mi spo­wo­do­wa­ła unie­sie­nie brwi (gruby orzeł, czar­ne kruki– aż strach in­ter­pre­to­wać :P)

hehe

 

Dzię­ku­ję za miłe słowa i ro­zu­miem roz­cza­ro­wa­nie za­koń­cze­niem – sama je­stem z niego śred­nio za­do­wo­lo­na. Wple­ce­nie zna­ne­go wier­szy­ka w treść miało być eks­pe­ry­men­tem, jak widać, śred­nio uda­nym.

 

Cza­sem mamy do czy­nie­nia z Go­łę­biąt­kiem (ono), a cza­sem go­łę­biem (czyli sam­czy­kiem). Mnie ten brak kon­se­kwen­cji razi, choć moze, skoro nasz bo­ha­ter śmi­gał sobie po Sta­nach, to gen­der neu­tral ma sens ;)

Haha, tak, no­wo­cze­sna bajka :p

 

Dzię­ku­ję za uwagi i ko­men­tarz!

Bez sztu­ki można prze­żyć, ale nie można żyć

Nowa Fantastyka