- Opowiadanie: Baska.Szczepanowska - Neandertalska Odyseja

Neandertalska Odyseja

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Biblioteka:

Finkla, Użytkownicy II, Użytkownicy III

Oceny

Neandertalska Odyseja

Wy­la­ty­wa­ły ni­czym iskry z pło­mie­ni. Jeden za dru­gim.

Rój po­de­rwa­nych do lotu dro­nów wy­ru­szył w kie­run­ku naj­więk­szej w Eu­ro­pie po­ła­ci pia­chu. Osią­gnąw­szy stre­fę PB.11-23, le­żą­cą w po­łu­dnio­wej czę­ści Pu­sty­ni Błę­dow­skiej, przy­stą­pi­ły do ska­no­wa­nia te­re­nu. Uzy­ska­ne dane prze­sy­ła­ły za­ko­do­wa­nym pa­smem wprost na panel ho­lo­pro­jek­to­ra. Moduł pa­mię­ci, roz­grza­ny nie­mal do czer­wo­no­ści, roz­pacz­li­wie rzę­ził, prze­twa­rza­jąc te­ra­baj­ty spły­wa­ją­cych in­for­ma­cji.

W dusz­nej dy­żur­ce, oprócz zde­ner­wo­wa­ne­go Vegi, pra­co­wa­ła jesz­cze psy­cho­log Viera oraz mło­dziut­ki straż­nik noc­nej zmia­ny. Bio­in­ży­nier nie ży­czył sobie ni­ko­go wię­cej, sta­ra­jąc się utrzy­mać całą akcję w ta­jem­ni­cy naj­dłu­żej, jak to było moż­li­we.

Wszy­scy dwo­ili się i tro­ili, sczy­tu­jąc dane prze­sy­ła­ne z dro­nów, żmud­nie prze­cze­su­ją­cych sek­tor po sek­to­rze.

A wszyst­ko to dzia­ło się w jed­nym celu. Zlo­ka­li­zo­wa­nia obiek­tu ba­daw­cze­go o na­zwie Yny-23, zbie­głej ne­an­der­tal­skiej ko­bie­ty.

 

***

 

Wbu­do­wa­ne w oszklo­ną bryłę no­wo­cze­snej ar­chi­tek­tu­ry oka­za­łe bu­dyn­ki In­sty­tu­tu Pol­skiej Aka­de­mii Nauk Bio­in­ży­nie­ryj­nych na wzgó­rzu Czu­bat­ka w Klu­czach, w ni­czym nie przy­po­mi­na­ły skrom­ne­go obiek­tu Lu­do­we­go Woj­ska Pol­skie­go, który pra­wie sto trzy­dzie­ści lat wcze­śniej mie­ścił się w tym samym miej­scu. Po Sta­no­wi­sku Do­wo­dze­nia nie było już nawet naj­mniej­sze­go śladu, gdyż bu­do­wa ta­ra­su wi­do­ko­we­go, a póź­niej sa­me­go In­sty­tu­tu, sku­tecz­nie wszyst­ko za­tar­ły.

Vegę zbyt­nio nie ob­cho­dzi­ła hi­sto­ria miej­sca, w któ­rym pra­co­wał. Wspar­ty o ba­rier­ki plat­for­my wi­do­ko­wej po­pi­jał po­ran­ną kawę. Ob­ser­wo­wał, jak pierw­sze pro­mie­nie wscho­dzą­ce­go słoń­ca mu­ska­ją otu­lo­ne po­ran­ną mgłą szczy­ty drzew i dalej, roz­le­wa­ją się po rów­nin­nym ob­sza­rze po­kry­tym piasz­czy­sty­mi wy­dma­mi.

Roz­my­ślał o ne­an­der­tal­skiej dziew­czy­nie.

Cie­ka­we, jak po­strze­ga swoje przy­by­cie tutaj? – za­sta­na­wiał się. – Wy­szła sobie pew­ne­go dnia z ja­ski­ni na po­lo­wa­nie, ale wpa­dła do bagna i uto­nę­ła. Obu­dzi­ła się kilka ty­się­cy lat póź­niej ze strzę­pa­mi wspo­mnień o po­przed­nim życiu i pa­trzy… – upił łyk kawy – a tu jakiś prysz­cza­ty typ czę­stu­je ją kawą. – Uśmiech­nął się pod nosem, ale zaraz spo­waż­niał. – Prze­cież to mu­siał być dla niej nie­zły przy­pał, choć trze­ba przy­znać, że szyb­ko ogar­nę­ła temat i w ciągu pół roku prze­sko­czy­ła kilka klas szko­ły życia. Przy­naj­mniej w wa­run­kach la­bo­ra­to­ryj­nych. – Roz­my­ślał, ob­ser­wu­jąc jak z rzed­ną­cych mgieł wy­ła­nia­ły się ko­lej­ne szcze­gó­ły kra­jo­bra­zu. – A gdyby tak teraz po­ka­zać jej to, ten widok? I za­miast trzy­mać w ho­lo­gra­ficz­nym akwa­rium i kar­mić teo­re­tycz­ny­mi bzde­ta­mi, za­cząć tłu­ma­czyć jej na żywo, jak wy­glą­da świat. To by do­pie­ro po­zwo­li­ło jej roz­wi­nąć skrzy­dła.

Idea uwol­nie­nia Yny była bar­dzo in­try­gu­ją­ca. Dziew­czy­na od ja­kie­goś czasu prze­sta­ła być dla niego tylko eks­pe­ry­men­tem na­uko­wym. Do­dat­ko­wo, wraz z przy­wró­ce­niem jej do życia po­ja­wi­ło się mnó­stwo pro­ble­mów etycz­nych, jak choć­by klu­czo­we, czy w świe­tle prawa może być uzna­na za czło­wie­ka?

Bio­in­ży­nier nie miał wąt­pli­wo­ści, inni nie­ste­ty je mieli. Vega po­padł w za­du­mę. Do­piw­szy kawę, zde­cy­do­wał, że przed­sta­wi prze­ło­żo­ne­mu swoją pro­po­zy­cję.

 

Ga­bi­net pro­fe­so­ra Kar­wow­skie­go, wedle opi­nii bio­in­ży­nie­ra, to ostat­nie miej­sce na świe­cie, które nada­wa­ło się do pracy. Biur­ko, szaf­ki, a nawet pod­ło­ga za­wa­lo­ne były ster­ta­mi ksią­żek, pu­bli­ka­cji na­uko­wych i bóg raczy jesz­cze wie­dzieć, czego. Vega, ce­nią­cy sobie po­rzą­dek, czuł się tu jak nar­ciarz, któ­re­go lada mo­ment za­sy­pie la­wi­na wszę­do­byl­skiej do­ku­men­ta­cji.

– Sze­fie, mam spra­wę – za­czął od progu. – Sądzę, że Yny do­ro­sła już do tego, aby zmie­rzyć się z naszą rze­czy­wi­sto­ścią.

– Prze­cież się mie­rzy. – Zza biur­ka do­biegł stę­ka­ją­cy dźwięk, a potem spod blatu wyj­rza­ła pro­fe­sor­ska głowa.

– No, tak teo­re­tycz­nie, ale mi cho­dzi o mie­rze­nie się w prak­ty­ce.

Prze­ło­żo­ny usiadł na krze­śle, prze­je­chał dło­nią po ły­sie­ją­cym czub­ku głowy, po czym po­gła­dził siwą bród­kę.

– Hm. – Wziął jakiś do­ku­ment z jed­nej ze stert na biur­ku i bąk­nął: – O, tu jest. Wszę­dzie tego szu­ka­łem. – I odło­żył na drugą hałdę, po czym wró­cił do roz­mo­wy z Vegą: – Zbierz opi­nie ludzi, któ­rzy z nią pra­cu­ją, a ja je prze­czy­tam, i być może… – zro­bił wy­mow­ną pauzę – … być może przed­sta­wię twoją pro­po­zy­cję na Ra­dzie In­sty­tu­tu.

 

 

W po­miesz­cze­niu la­bo­ra­to­ryj­nym, za­adop­to­wa­nym dla po­trzeb ne­an­der­tal­ki, ho­lo­gra­ficz­na ilu­zja wie­czor­nej sza­ro­ści z wolna ustę­po­wa­ła miej­sca noc­ne­mu mro­ko­wi. Wschod­ni fir­ma­ment stop­nio­wo za­czę­ły przy­ozda­biać ge­ne­ro­wa­ne elek­tro­nicz­nie gwiaz­dy, a tem­pe­ra­tu­ra zo­sta­ła nieco ob­ni­żona. Sub­tel­ny ruch po­wie­trza z wen­ty­la­cyj­ne­go na­wie­wu, imi­tu­ją­cy lekki wie­trzyk, po­ru­szał li­ść­mi brzo­zy kar­ło­wa­tej, ro­sną­cej nie­opo­dal groty. De­li­kat­ny szum roz­ko­ły­sa­nych ga­łą­zek na­stra­jał do snu.

Yny, wraz z to­wa­rzy­szą­cą jej od kilku ty­go­dni Vierą, skoń­czy­ła wie­czor­ną to­a­le­tę i prze­bie­ra­nie do noc­ne­go spo­czyn­ku. Pra­ko­bie­ta dzi­wi­ła się, czemu ma się myć w stru­my­ku, stwo­rzo­nym spe­cjal­nie dla niej przy gro­cie, a nie jak inni, nor­mal­nie w umy­wal­ce lub pod prysz­ni­cem. Viera po raz któ­ryś obie­ca­ła to za­ła­twić, ale jej ra­por­ty wciąż zde­rza­ły się z murem nie­zro­zu­mie­nia, po­cząw­szy od szefa dzia­łu badań. Po­dob­nie jej noty o po­stę­pach po­czy­nio­nych przez ne­an­der­tal­kę w za­kre­sie wer­ba­li­zo­wa­nia zło­żo­nych in­for­ma­cji.

Sub­tel­ny ruch po­wie­trza roz­pra­szał po­je­dyn­cze loki roz­pusz­czo­nych blond wło­sów Yny, gdy ze śmie­chem po­ka­zy­wa­ła pani psy­cho­log wylot dmu­cha­wy.

Czu­wa­ją­ca w dy­żur­ce druga bio­in­ży­nier, zmien­nicz­ka Vegi, uśmiech­nę­ła się pod nosem i za­sto­po­wa­ła na­wiew, aby dziew­czy­ny mogły sobie jesz­cze spo­koj­nie tro­chę po­sie­dzieć przed wej­ściem do ja­ski­ni.

 

– …ple­mię wy­ru­szy­ło wzdłuż swo­je­go brze­gu rzeki. Naj­bliż­sze warte za­cho­du pa­stwi­sko znaj­do­wa­ło się teraz ponad milę od ja­skiń. Mu­sie­li dzie­lić je ze sta­dem du­żych, po­dob­nych do an­ty­lop zwie­rząt…* – ak­sa­mit­ny ton głosu Viery od­bi­jał się sub­tel­nym echem od ścian groty i niósł dalej, z po­mo­cą gło­śni­ków, aż do dy­żur­ki.

Vega wszedł w mo­men­cie, gdy psy­cho­log koń­czy­ła czy­tać ko­lej­ny frag­ment Ody­sei*. Chło­pak przy­sta­nął przy we­nec­kim lu­strze i przez kilka minut przy­słu­chi­wał się roz­mo­wie dziew­czyn. Lubił nie­cier­pli­wy, a cza­sem nawet bun­tow­ni­czy ton głosu Yny. Roz­czu­la­ła go jej złość, gdy na­po­ty­ka­ła słowo, któ­re­go wy­po­wie­dze­nie spra­wia­ło jej trud­ność. Z przy­jem­no­ścią ob­ser­wo­wał, jak wal­czy­ła wtedy, upar­cie je po­wta­rza­jąc.

Yny zwy­cza­jo­wo wy­py­ty­wa­ła o opi­sy­wa­ne w książ­ce zda­rze­nia i rze­czy, o rzekę, o an­ty­lo­py, tryb życia bo­ha­te­rów, ale fi­nal­nie i tak spro­wa­dza­ła roz­mo­wę do tego, jak wy­glą­da współ­cze­sny świat, co znaj­do­wa­ło się na ze­wnątrz bu­dyn­ków In­sty­tu­tu, i kiedy bę­dzie mogła wyjść i sama to wszyst­ko zo­ba­czyć.

Vega wi­dział zmie­sza­ny wzrok Viery, która nie bar­dzo umia­ła jej od­po­wie­dzieć. Czuł zresz­tą, że Yny też sporo po­tra­fi­ła sobie już sama do­po­wie­dzieć.

 

Bio­in­ży­nier wes­tchnął i klap­nął na fotel. 

– Byłem u szefa – rzu­cił, sku­pia­jąc na sobie za­in­te­re­so­wa­nie zmien­nicz­ki i straż­ni­ka.

– Po minie wno­sząc, to roz­mo­wa po­szła ci za­iste owoc­nie – skwi­to­wa­ła iro­nicz­nie Druga, jak zwy­kło się tu na­zy­wać za­stęp­cę Vegi. Krót­ko ścię­ta dziew­czy­na, o po­god­nym uspo­so­bie­niu, nie tra­ci­ła jed­nak opty­mi­zmu. – Wkrót­ce będą się mu­sie­li z tym zmie­rzyć. I uwierz mi, Vega – czuj­nie spoj­rza­ła mu w oczy – jej ewen­tu­al­ne wy­pa­dy za ogro­dze­nie In­sty­tu­tu nie będą ich naj­więk­szym pro­ble­mem. Już teraz sporo się mówi i pisze w me­diach o jej nie­ludz­kim trak­to­wa­niu, jakby była zwie­rzę­ciem do­świad­czal­nym.

Przy­słu­chu­ją­cy się roz­mo­wie straż­nik nie za­brał głosu, ale pod­niósł się ocię­ża­le z sie­dzi­ska i pod­szedł do eks­pre­su do kawy. Jego ma­syw­ne dło­nie wy­glą­da­ły na dużo więk­sze w ze­sta­wie­niu z nie­wiel­ki­mi roz­mia­ra­mi fi­li­ża­nek. Za­łą­czył urzą­dze­nie i wol­nym kro­kiem po­szedł otwo­rzyć śluzę do lokum ne­an­der­tal­ki:

– Dziew­czy­ny, jaką dziś pi­je­cie na do­bra­noc?

– Won-sa-ty, ja chce bia-ła! – Yny prze­rwa­ła po­ga­dan­kę i gło­śno od­po­wie­dzia­ła Wą­sa­te­mu, jak wszy­scy tu na­zy­wa­li No­wa­ka, gór­ni­cze­go eme­ry­ta do­ra­bia­ją­ce­go na stró­żów­ce. Obie z Vierą ze­rwa­ły się z imi­ta­cji skały, którą wy­ło­żo­no wej­ście do ja­ski­ni i mi­giem wsu­nę­ły do dy­żur­ki.

 – Ja też po­pro­szę białą. I bar­dzo słabą – Viera do­da­ła, zer­ka­jąc na Yny. – Dla nas obu, że­by­śmy mogły się wy­spać.

– Ze-by mieeć si-łe tam iś. – Ne­an­der­tal­ka po­ka­za­ła ręką bli­żej nie­okre­ślo­ne miej­sce, jed­nak wszy­scy do­kład­nie zro­zu­mie­li, co miała na myśli. – Iś ody-se-ja – uści­śli­ła na ko­niec.

– Oba­wiam się, że jesz­cze tro­chę bę­dziesz mu­sia­ła po­cze­kać – bąk­nął Vega po­iry­to­wa­nym tonem i za­padł się jesz­cze głę­biej w sie­dzi­sko fo­te­la, skąd dys­kret­nie ob­ser­wo­wał ne­an­der­tal­kę.

Yny zmarsz­czy­ła wy­dat­ne łuki brwio­we, a straż­nik sap­nął wy­mow­nie. Nie za­brał jed­nak głosu, tylko z na­masz­cze­niem pod­krę­cił spo­re­go, ni­czym u mości Onu­fre­go Za­gło­by, wąsa. Potem ski­nął po­ro­zu­mie­waw­czo na Yny i wraz z nią po­dszedł do eks­pre­su, gdzie wspól­nie przy­stą­pi­li do przy­rzą­dza­nia aro­ma­tycz­ne­go na­po­ju.

– Stary leci w kulki. Chce opi­nie, jakby nie miał bie­żą­cych ra­por­tów. – Vega dalej drą­żył temat, ob­ser­wu­jąc spod oka Yny, która prze­ko­ma­rza­ła się z Wą­sa­tym, pró­bu­ją­cym nie roz­le­wa­jąc od­sta­wiać fi­li­żan­ki na spodki. – Ko­lej­ne ster­ty ni­ko­mu nie­po­trzeb­nych dyr­dy­ma­łów. Potem na na­ra­dach będą wsz­czy­nać takie de­ba­ty, że bu­dżet Konga dwa razy by do­pię­li. A jak po­trzeb­ne są kon­kre­ty, to amba fa­ti­ma. 

Straż­nik ustą­pił w końcu upar­tej dziew­czy­nie i po­zwo­lił jej sa­mo­dziel­nie upo­rać się z kawą, po czym stwier­dził mi­mo­cho­dem:

– Ja tylko chcia­łem uprzej­mie za­uwa­żyć, że cza­sem się zda­rza, że ktoś za­sy­pia na war­cie.

Vega nie od razu pojął sens słów Wą­sa­te­go.

– Ja i tak do­star­czam ubra­nia i ko­bie­ce ak­ce­so­ria dla Yny. Jak raz do­star­czę je przez przy­pa­dek pod biur­ko w dy­żur­ce, to na­praw­dę nie bę­dzie prze­cież pro­blem – do­rzu­ci­ła obo­jęt­nie Viera i upiła łyk tym razem bar­dziej mlecz­ne­go, niż ka­wo­we­go na­po­ju.

Yny wy­ka­za­ła się rów­nież bły­sko­tli­wo­ścią i w lot po­jąw­szy, dokąd zmie­rza tok ro­zu­mo­wa­nia przed­mów­ców, wska­za­ła na iden­ty­fi­ka­tor dyn­da­ją­cy na pier­si Wą­sa­te­go.

–  Mo-zna zgu-bic to. U mnie. 

Bio­in­ży­nier objął wszyst­kich wzro­kiem i zro­bił minę, jakby zo­stał wła­śnie czymś ogłu­szo­ny.

– Ja chyba tracę fe­no­men od­bior­czy, jeśli cho­dzi o wasze kon­spi­ra­cyj­ne kwę­ka­nia. Co wy wła­ści­wie pla­nu­je­cie?

– Vega, ty się nie an­ga­żuj, bo jakby wy­szło na jaw, że jed­nak jej ktoś po­ma­gał, pierw­szy wy­le­cisz na bruk, Panie Sze­fie – za­uwa­ży­ła roz­sąd­nie Viera.

– To co mam robić? – Bio­in­ży­nier się obu­rzył. – Stać jak jakaś la­dacz­ni­ca pod zga­szo­ną la­tar­nią?

 

***

 

– Roz­wa­żył pan już po­mysł z wy­pusz­cze­niem Yny choć­by na taras wi­do­ko­wy? Jak pan pew­nie już czy­tał, psy­cho­log, lo­go­pe­da, bio­log, ma­te­ma­tyk, a nawet straż­ni­cy nie widzą prze­ciw­ska­zań. Że o sobie nie wspo­mnę.

– Czy­ta­łem. Czy­ta­łem – prze­ło­żo­ny od­po­wie­dział la­ko­nicz­nie, ob­ser­wu­jąc z dy­żur­ki zma­ga­nia pra­ko­bie­ty z za­wią­zywaniem te­ni­só­wek.

– I… – Vega wstrzy­mał od­dech.

– I… – Pro­fe­sor po­now­nie siorb­nął łyk kawy – roz­wa­żam.

– A kiedy pan skoń­czy roz­wa­żać? – Bio­in­ży­nier nie ustę­po­wał.

– Jak skoń­czę, to skoń­czę. – Szef od­po­wie­dział spo­koj­nie. – I wtedy ci po­wiem.

– Ma pan aż tyle wąt­pli­wo­ści? – Vega czuł, że za­cho­wu­je się, jakby był w go­rą­cej wo­dzie ką­pa­ny, ale roz­wle­ka­nie tej kwe­stii w cza­sie dzia­ła­ło mu już na nerwy. – Wy­po­wie­dzie­li się wszy­scy z ekipy. Zna pan wszyst­kie za i prze­ciw.

– Synu i w tym sęk. – Pro­fe­sor po­skro­bał się zmie­sza­ny po ły­si­nie. – Owo­cem zna­jo­mo­ści rze­czy jest na ogół wąt­pli­wość** – rzu­cił cy­ta­tem, dając do zro­zu­mie­nia, że koń­czy roz­mo­wę na ten temat. Do­piw­szy kawę, wy­szedł z dy­żur­ki.

Bio­in­ży­nier, ma­ją­cy na kon­cie nie­jed­ną na­ga­nę za prze­kro­cze­nie pro­ce­dur, czuł, że w po­wie­trzu wiszą ko­lej­ne. Uznał, iż naj­wyż­szy czas po­czy­nić kroki, które po­zwo­lą Yny, choć na kilka chwil za­czerp­nąć wol­no­ści. Mu­siał jed­nak dzia­łać ostroż­nie, żeby nikt ze współ­pra­cow­ni­ków przy­chyl­nych dziew­czy­nie, ani tym bar­dziej on, nie po­niósł ja­kichś da­le­ko­sięż­nych kon­se­kwen­cji.

O Yny się nie mar­twił. Ne­an­der­tal­ka mogła na tym tylko zy­skać. Już wi­dział ocza­mi wy­obraź­ni na­głów­ki w ga­ze­tach, o in­te­li­gent­nej pra­ko­bie­cie, która wy­ki­wa­ła pół In­sty­tu­tu. 

 

***

 

Świa­tło ho­lo­gra­ficz­ne­go księ­ży­ca wkra­da­ło się w mrok ne­an­der­tal­skiej ja­ski­ni. Lu­nar­na po­świa­ta się­ga­ła aż do po­ło­żo­ne­go w głębi groty po­sła­nia. Oświe­tla­ła ster­tę futer otu­la­ją­cych nocne le­go­wi­sko pra­ko­bie­ty.

Mło­dziut­ki straż­nik, który z le­ni­wą uwagą ob­ser­wo­wał z dy­żur­ki lokum Yny, ziew­nął prze­cią­gle. Ospa­łe­go na­stro­ju nie zmą­ci­ła nawet wi­zy­ta Viery, która wró­ci­ła, bo za­po­mnia­ła zo­sta­wić ubra­nia dla ne­an­der­tal­ki. Wrzu­ci­ła je pod biur­ko i wy­szła. Pra­cow­nik ochro­ny ob­ser­wo­wał ją przez chwi­lę, ale otu­lo­ny lep­ki­mi mac­ka­mi znu­że­nia jak nigdy, za­snął.  

Gdy po­ło­że­nie księ­ży­ca się­gnę­ło ze­ni­tu, a wnę­trze ja­ski­ni za­to­nę­ło w mroku, okry­cie le­go­wi­ska drgnę­ło. Ka­me­ra za­re­je­stro­wa­ła zmia­ny, a czuj­nik ruchu roz­bły­snął na czer­wo­no, jed­nak chło­pak ma­ją­cy dziś nocną wartę nie za­re­ago­wał, zmo­żo­ny głę­bo­kim snem.

Yny tym­cza­sem wy­chy­nę­ła spod po­sła­nia i ru­szy­ła w kie­run­ku śluzy. Przy­ło­ży­ła do czyt­ni­ka fisz­kę iden­ty­fi­ka­cyj­ną Wą­sa­te­go i jak tylko właz się uchy­lił, prze­mknę­ła bez­sze­lest­nie do dy­żur­ki. Po­de­szła do jed­ne­go z biu­rek i na­ma­ca­ła pod jej bla­tem prze­sył­kę – długi płaszcz, buty oraz czap­kę. Po na­rzu­ce­niu na sie­bie ubrań wy­gła­dzi­ła i spię­ła włosy. Na­stęp­nie po­szu­ka­ła swo­je­go od­bi­cia w jed­nym z mo­ni­to­rów. Wy­pro­sto­wa­ła się, wcią­gnę­ła brzuch i wsu­nę­ła nie­sfor­ny lok za ucho.

Je­stem go­to­wa – zde­cy­do­wa­ła w duchu. Wzię­ła głę­bo­ki od­dech i po­now­nie uży­wa­jąc iden­ty­fi­ka­to­ra, wy­mknę­ła się na ko­ry­tarz In­sty­tu­tu.

Prze­miesz­cza­ła się szyb­ko i nie­mal bez­sze­lest­nie. Mrok roz­świe­tla­ny je­dy­nie pod­su­fi­to­wy­mi, le­do­wy­mi wstę­ga­mi, do­da­wał jej nieco pew­no­ści sie­bie. Mi­ja­jąc por­tier­nię, przy­spie­szy­ła, ale pra­cow­ni­cy ochro­ny i tak nie zwró­ci­li na nią więk­szej uwagi, bio­rąc ją naj­pew­niej za któ­re­goś z pra­cow­ni­ków In­sty­tu­tu. W ten spo­sób nie nie­po­ko­jo­na przez ni­ko­go Yny spraw­nie wy­do­sta­ła się na ze­wnątrz bu­dyn­ku.

Po­wiew świe­że­go po­wie­trza w pierw­szej chwi­li lekko ją oszo­ło­mił. Przy­sta­nę­ła na chwi­lę, za­cią­gając się głę­bo­ko jego orzeź­wia­ją­cym aro­ma­tem. Na­stęp­nie po­de­szła do ba­rier­ki ta­ra­su i skry­ta w cie­niu jed­ne­go z fi­la­rów, ro­zej­rza­ła się.

Roz­iskrzo­ne gwiaz­da­mi niebo roz­po­ście­ra­ło się po sam ho­ry­zont. Gwiaz­dy ble­dły do­pie­ro na wschod­nim nie­bo­skło­nie, gdzie nie­śmia­ło za­czy­na­ły się wkra­dać pierw­sze pasma po­ran­nej łuny.

W od­da­li ma­ja­czył ciem­ny pas zie­le­ni oka­la­ją­cej Białą Prze­mszę, który prze­ci­nał ja­śniej­szą, ol­brzy­mią łatę pia­chu na część pół­noc­ną i po­łu­dnio­wą.

Nie­śmia­łe po­ja­śnie­nie na wscho­dzie po­zwa­la­ło do­strzec je­dy­nie ob­ry­sy szcze­gó­łów ota­cza­ją­ce­go kra­jo­bra­zu, a i tak dziew­czy­na lu­stro­wa­ła je z za­cie­ka­wie­niem. 

Po­wiew wia­tru, który sma­gnął jej twarz, spro­wa­dził myśli Yny do tu i teraz. Uzna­ła, że naj­wyż­szy czas ru­szać dalej. Prze­my­ka­jąc wzdłuż ba­rier­ki, od czasu do czasu wy­chy­la­ła się, szu­ka­jąc od­po­wied­nie­go miej­sca, w któ­rym mo­gła­by ją prze­sko­czyć. W końcu dała susa i zbie­gła z góry, śli­zga­jąc się na po­ran­nej rosie. W po­ło­wie drogi upa­dła i ostat­nią część po­ko­na­ła, tur­la­jąc się.

 

Vega, prze­my­ciw­szy za­ko­do­wa­ny sy­gnał z kamer In­sty­tu­tu, śle­dził całą akcję na mo­ni­to­rze w swoim pry­wat­nym aucie za­par­ko­wa­nym nie­opo­dal. Jak tylko Yny do­tur­la­ła się na sam dół wznie­sie­nia, za­łą­czył ko­mu­ni­ka­tor.

– Wą­sa­ty? – Ner­wo­wym szep­tem przy­wo­łał wspól­ni­ka. – Elo, je­steś?

– No, elo. Cze­ka­my tu na nią. – Usły­szał od­po­wiedź. – Co się ner­wu­jesz?

– Licho nie śpi. Jak tylko zo­sta­nie wsz­czę­ty alarm, będę mu­siał biec do In­sty­tu­tu. Chcę mieć pew­ność, że do tego czasu ją prze­chwy­cisz.

 

U pod­nó­ża wznie­sie­nia Yny za­nur­ko­wa­ła w za­ro­ślach, a potem za­głę­bi­ła w leśne ostę­py. So­sno­wy las przy­wi­tał ją de­li­kat­nym sze­le­stem igli­wia, po­mru­ka­mi skrzy­pią­cych pni, od­gło­sami zwie­rząt. Cza­sem dźwięk ła­ma­ne­go ko­na­ru roz­bu­dzał ja­kie­goś śpią­ce­go ptaka, który za­nie­po­ko­jo­nym kwi­le­niem roz­pra­szał na mo­ment nocne sze­le­sty.

Yny, idąc w kie­run­ku pu­sty­ni, przy­słu­chi­wa­ła się od­gło­som na­tu­ry. Wkrót­ce za­czę­ła wy­ła­wiać wśród nich ta­jem­ni­cze dźwię­ki. Kie­ru­jąc się nimi, zbo­czy­ła nieco z ob­ra­ne­j drogi. Do­tar­ła na skraj Zie­lo­ne­go Stawu, gdzie na prze­ciw­le­głym brze­gu do­strze­gła nie­wiel­ką łunę, jakby od pło­mie­nia.

Ule­ga­jąc cie­ka­wo­ści, po­sta­no­wi­ła za­kraść się nieco bli­żej. Tak do­tar­ła do scho­wa­ne­go w za­głę­bie­niu ogni­ska, przy któ­rym czu­wa­ło dwóch męż­czyzn. Za­ab­sor­bo­wa­na przy­lgnę­ła do ziemi i pod osło­ną za­ro­śli, pod­czoł­ga­ła się bli­żej.

Nie­ste­ty, nie­mal od razu spo­strze­gli skry­wa­ją­ce­go się w za­ro­ślach in­tru­za i na­tych­miast rzu­ci­li się w jego kie­run­ku.

Yny jęk­nę­ła i naj­szyb­ciej jak po­tra­fi­ła, ze­rwa­ła się do uciecz­ki.

Na­past­ni­cy roz­dzie­li­li się. Jeden z nich za­szedł ją z boku. Zdez­o­rien­to­wa­na, skrę­ci­ła w kie­run­ku stawu.

Na od­głos plu­sku wody z traw i krze­wów po­ra­sta­ją­cych wokół stawu, roz­krzy­cza­ło się i po­de­rwa­ło ptac­two.

Yny roz­po­czę­ła uciąż­li­wą uciecz­kę. Na­siąk­nię­te wodą płaszcz i obu­wie stały się cięż­kie i utrud­nia­ły dziew­czy­nie od­da­la­nie się od brze­gu.

Wkrót­ce jeden z na­past­ni­ków do­ści­gnął ją i po­chwy­cił.

Yny wal­czy­ła za­cie­kle, okła­da­jąc męż­czy­znę pię­ścia­mi, gdzie po­pad­nie. Na­past­nik w końcu ją pu­ścił, nie od­da­wał jed­nak cio­sów, a je­dy­nie się osła­niał, blo­ku­jąc jej jed­no­cze­śnie próby od­pły­nię­cia.

Ne­an­der­tal­ka z wolna za­czy­na­ła słab­nąć. Wy­ko­rzy­stał to na­tych­miast i ryk­nął:

– Do stu dia­błów! Babo, to ja!

Ogar­nię­ta wa­lecz­nym sza­łem, wciąż cięż­ko od­dy­cha­jąc, przy­sto­po­wa­ła i przyj­rza­ła mu się jed­nak uważ­nie:

Opa­sły typ, gęba okrą­gła ni­czym księ­życ w pełni i dłu­ga­śne wą­si­ska. – Opi­sa­ła go w duchu i wciąż nieco oszo­ło­mio­na, wy­mam­ro­ta­ła:

– Won-sa-ty?

– Taaa, Won-sa-ty – prze­drzeź­nił ją. – Skoro już po­sta­no­wi­łaś po­znać tro­chę na­sze­go świa­ta na wła­sną rękę, to może, za­miast okle­py­wać mi ryja, przy­sią­dziesz się do ogni­ska, co? – za­chę­cił ją i nie cze­ka­jąc na apro­ba­tę, po­cią­gnął za sobą. – Trze­ba cię wy­su­szyć i w coś opa­tu­lić. Gie­nek, skocz do auta po koc – rzu­cił w kie­run­ku kom­pa­na, a sam dalej tłu­ma­czył ne­an­der­tal­ce: – Przy ogni­sku mamy też coś roz­grze­wa­ją­ce­go do picia.

– Ka-wa? – za­in­te­re­so­wa­ła się.

– Eeeee tam, Vega nabił ci głowę kawą, a ja mam coś lep­sze­go. Nie jest może tak sma­ko­wi­te, ale po­wiem ci Yny, daje na­praw­dę nie­złe­go kopa.

– Co to ko-pa?

– Zo­ba­czysz…

W miarę jak po­ran­na sza­rość za­stę­po­wa­ła nocny mrok, leśne ptac­two bu­dzi­ło się, wy­peł­nia­jąc oko­li­ce coraz śmiel­szy­mi tre­la­mi.

Nim wze­szło słoń­ce, to­wa­rzy­szy de­gu­stu­ją­cych al­ko­hol wy­pro­du­ko­wa­ny me­to­dą rze­mieśl­ni­czą zmo­gła sen­ność. Legli wśród traw i krza­ków, wokół do­ga­sa­ją­ce­go ogni­ska.

 

***

 

Tępy ból głowy to­wa­rzy­szył jej nie­skoń­cze­nie długi czas. Takie przy­naj­mniej od­no­si­ła wra­że­nie, odkąd obu­dzi­ła się w swoim ja­ski­nio­wym le­go­wi­sku. Do tego jesz­cze to po­twor­ne pra­gnie­nie.

Sy­czą­cy dźwięk otwie­ra­nej śluzy, gło­śne kroki wcho­dzą­cej psy­cho­log, jej draż­nią­cy, jak nigdy tembr głosu, wszyst­kie te dźwię­ki były jak szpi­kul­ce wbi­ja­ją­ce się bo­le­śnie w skroń ska­co­wa­nej ne­an­der­tal­ki.

Viera, w pełni ro­zu­mie­jąc ge­ne­zę bólu głowy swo­jej pod­opiecz­nej, sta­ra­ła się mówić wolno i cicho. Wy­ko­rzy­stu­jąc wy­jąt­ko­wo dziś nikłe za­in­te­re­so­wa­nie ne­an­der­tal­ki, za­gad­nę­ła uprzej­mie:

– Nie bę­dzie­my czy­tać książ­ki, ale dla od­mia­ny po­ćwi­czy­my coś pro­ste­go. Może ry­mo­wan­ki? Wiem, że je lu­bisz. No, dalej Yny, podaj rym do… do… – za­sta­no­wi­ła się przez chwi­lę. – Może do: pią­te­czek? Uczy­łam cię o dniach ty­go­dnia, praw­da? Pią-te-czek.

Dziew­czy­na jakby na mo­ment się oży­wi­ła, po­tar­ła dłoń­mi obo­la­łe skro­nie, po czym wy­szcze­rzy­ła zęby w ko­micz­nym uśmiesz­ku:

– Pio-te-czek ry-mu-je sie ze sło-wem… bim-ber.

 

Kar­wow­ski, ob­ser­wu­ją­cy lek­cję, za­czął się trząść ze śmie­chu. Bio­in­ży­nier na­to­miast, du­sząc się z wra­że­nia, usi­ło­wał ra­to­wać sy­tu­ację:

– Nooo i cał­kiem do­brze od­po­wie­dzia­ła. Cał­kiem.

– Nie da się ukryć – Szef skwi­to­wał, nie mogąc po­wtrzy­mać chi­cho­tu.

Psy­cho­log, która do­bro­dusz­nie po­sta­no­wi­ła na tym za­koń­czyć dzi­siej­sze za­ję­cia z ne­an­der­tal­ką, po­wró­ci­ła tym­cza­sem do dy­żur­ki, i nie chcąc prze­szka­dzać w roz­mo­wie, usia­dła przy swoim biur­ku.

Pro­fe­sor na jej widok spo­waż­niał, po­gła­dził brodę i zwró­ciw­szy się do Vegi, za­czął spo­koj­nie:

– Słu­chaj synu, ja i człon­ko­wie Rady In­sty­tu­tu sporo nad tym roz­my­śla­li­śmy. Wia­do­mo, że pew­nych rze­czy nie można od­wle­kać w nie­skoń­czo­ność, zwłasz­cza po tym, co się ostat­nio tutaj wy­da­rzy­ło. Zde­cy­do­wa­li­śmy więc ze­zwo­lić na krót­kie wy­pa­dy Yny po naj­bliż­szej oko­li­cy, ale na pew­nych bar­dzo, ba­aar­dzo – pod­kre­ślił – ry­go­ry­stycz­nych wa­run­ka­ch.

– O kuźwa! – Vega sko­czył na równe nogi. – To jest, słu­cham sze­fie – po­pra­wił się i na­sta­wił uszu.

– Naj­waż­niej­sze, to nie mo­żesz stra­cić jej z oczu. Bo jeśli stra­cisz… – Pro­fe­sor zro­bił wy­mow­ną pauzę, pod­czas któ­rej twarz Vegi nieco się wy­dłu­ży­ła. – To oso­bi­ście do­pil­nu­ję, żeby nikt nigdy nie zna­lazł two­je­go tru­chła.

– Po­pie­ram tę de­cy­zję – wtrą­cił się Wą­sa­ty, sie­dzą­cy dotąd cicho w swoim kącie. – Oczy­wi­ście nie z tru­chłem. – Za­śmiał się nie­zbyt szcze­rze. – Tylko z wy­pusz­cze­niem Yny.

Pro­fe­sor uważ­niej spoj­rzał na straż­ni­ka, zmarsz­czył brwi w za­my­śle­niu i iro­nicz­nie za­uwa­żył:

– Po­pie­ra pan? To do­brze. To bar­dzo do­brze. Szko­da tylko, że taki z pana straż­nik, a dał się pan zro­bić w konia. No, chyba, że pan się nie dał zro­bić…

– Ja? – Wą­sa­ty spo­waż­niał, przy­mru­żył oczy i wę­sząc oczy­wi­stą alu­zję, za­uwa­żył: – Ależ sze­fie, prze­cież nie dałem jej tego iden­ty­fi­ka­to­ra.

– Tego nie po­wie­dzia­łem. – Pro­fe­sor za­czął prze­cze­sy­wać brodę dło­nią. – Niech pan jed­nak od­po­wie, czy jak pan wcho­dził ostat­nio do Yny, to miał go pan ze sobą?

– Oczy­wi­ście, że tak – straż­nik po­twier­dził skwa­pli­wie.

– A jak pan wy­cho­dził?

Wą­sa­ty, wzno­sząc się na wy­ży­ny swo­jej gry ak­tor­skiej, zmarsz­czył brwi, jakby mu­siał sobie przy­po­mnieć, jak opusz­czał lokum Yny przez śluzę, którą otwarł od ze­wnątrz bio­in­ży­nier.

– Nie uży­wa­łem swo­jej fisz­ki – stwier­dził i udał za­sko­cze­nie. – Czyli naj­pew­niej mu­sia­łem ją tam zgu­bić. Tak było.

– Zgu­bić? – Kar­wow­ski ob­rzu­cił go po­dejrz­li­wym spoj­rze­niem. – Bar­dzo cie­ka­we, że pan tego nie za­uwa­żył. Bar­dzo cie­ka­we.

 

***

 

Pół­mrok wy­peł­nia­ją­cy dy­żur­kę dzia­łał usy­pia­ją­co. Viera i Druga po­szły już do domu, a Yny spała jak za­bi­ta w swoim le­go­wi­sku.

Wą­sa­ty, któ­re­go jesz­cze mę­czy­ły reszt­ki kaca, po­mi­mo upły­wu czasu i wy­pi­tej kawy, z tru­dem po­wstrzy­my­wał się przed za­śnię­ciem.

– Ciesz się, że nie udo­wod­ni­li nam współ­udzia­łu. – Bio­in­ży­nier po­gro­ził mu pal­cem. – Mnie chcie­li pre­mię za­brać. – Opadł na opar­cie fotel. – Ale jak to mówią, nikt ci nie za­bie­rze cze­goś, czego nie masz.

– Ja też nie na­rze­kam. Gdyby nie al­ko­ho­lo­wy ak­cent, to mało bra­ko­wa­ło, a okrzyk­nię­to by mnie bo­ha­te­rem, który ją od­na­lazł i ura­to­wał – Straż­nik za­śmiał się szel­mow­sko.

– Mia­łeś jej pil­no­wać, a nie spić! – Vega mo­men­tal­nie spo­waż­niał. – Ona była na­wa­lo­na jak sto­do­ła.

– Pa­no­wa­łem nad sy­tu­acją. – Wą­sa­ty mach­nął uspo­ka­ja­ją­co dło­nią i czknął tak po­tęż­nie, że Vega w pierw­szej chwi­li nie wie­dział, czy ma się znie­sma­czyć, czy jed­nak go po­dzi­wiać. Straż­nik tym­cza­sem przy­ło­żył zimny okład na pod­bi­te oko i po­dra­pa­ny po­li­czek, a w końcu stwier­dził z prze­ką­sem. – Za mocno się spi­nasz. Nie wy­pi­ła dużo. Ma bar­dzo słabą głowę. Bar­dzo. Poza tym chcia­łeś, żeby się cze­goś do­wie­dzia­ła o na­szej cy­wi­li­za­cji. Uzna­łem więc, że po­ka­że jej, co we­dług mnie mamy tu naj­lep­sze­go.

– To ra­czej bę­dzie dla niej prze­stro­ga – za­uwa­żył Vega.

– Tak, czy ina­czej, długo nie za­po­mni tej… ody­sei.

 

 

Przy­pi­sy:

* fragm. Ody­se­ja Ko­smicz­na 2001. Artur C.Clark. z ang. prze­ło­żył Ję­drzej Polak.

** cyt. „Owo­cem zna­jo­mo­ści rze­czy jest na ogół wąt­pli­wość” – Al­do­us Hux­ley.

Koniec

Komentarze

Opo­wia­da­nie w sam raz do po­po­łu­dnio­wej kawy. Roz­ryw­ko­wa li­te­ra­tu­ra, bez cię­ża­ru so­cjo­lo­gicz­nych dy­wa­ga­cji (a szko­da, bo po­mysł się do tego nada­wał). Jak ro­zu­miem miało być przy­jem­nie i roz­ryw­ko­wo. I to się udało!

 

Jeśli miał­bym się do cze­goś przy­cze­pić to myślę, że prze­ce­nio­no tutaj mocno zdol­no­ści in­te­lek­tu­al­ne ne­an­der­tal­czy­ka. Mi to oso­bi­ście tro­chę prze­szka­dza­ło. Tekst chyba też tro­chę prze­ga­da­ny. 

 

W ogól­nej oce­nie: do po­czy­ta­nia!

 

Po­zdra­wiam!

"Przy­sze­dłem ogień rzu­cić na zie­mię i jakże pra­gnę ażeby już roz­go­rzał" Łk 12,49

Hej 

Zga­dzam się z Na­zgu­lem ne­an­der­tal­czyk za­cho­wy­wał się zbyt ra­cjo­nal­nie rów­nież jak dla mnie. My­śla­łem, że opo­wia­da­nie pój­dzie w kie­run­ku roz­te­rek mo­ral­nych wzglę­dem Yny. Ok, mamy spi­sek, który po­dyk­to­wa­ny był chę­cią dania jej choć na­miast­ki wol­no­ści, ale i tak na końcu nieco się za­wio­dłem. Jed­nak opo­wia­da­nie czy­ta­ło się przy­jem­nie i było wcią­ga­ją­ce :) 

 

Po­zdra­wiam

"On jest dziw­nym wir­tu­ozem – Na or­ga­nach ludz­kich gra Bu­dząc za­chwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Po­wiedz, kogo ob­cho­dzi gra, Z któ­rej żywy nie wy­cho­dzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złu­dze­nia! Na sobie te­stu­je­my Każdą praw­dę i mit."

Witaj.

 

Ko­lej­na opo­wieść o zna­nej mi już, prze­sym­pa­tycz­nej bo­ha­ter­ce. ;)

Po­cząt­ko­wo nieco się po­gu­bi­łam, bo była mowa o jej po­szu­ki­wa­niach, a póź­niej – o po­by­cie w ośrod­ku. :)

Hu­mo­ru znów dużo. :) Choć al­ko­hol nieco mnie za­sko­czył. :)

 

Tech­nicz­ne su­ge­stie oraz wąt­pli­wo­ści:

… jak choć­by klu­czo­we, czy w świe­tle prawa może być uzna­na za czło­wie­ka? A wtedy, czy nie po­win­na po­sia­dać rów­nych mu praw? – po­wtó­rze­nie

Vega po­padł za­du­mę. – li­te­rów­ka?

…  bóg raczy jesz­cze wie­dzieć (prze­ci­nek?) czego.

…być może, (zbęd­ny prze­ci­nek?) przed­sta­wię twoją pro­po­zy­cję na Ra­dzie In­sty­tu­tu.

W po­miesz­cze­niu la­bo­ra­to­ryj­nym (prze­ci­nek?) za­adop­to­wa­nym dla po­trzeb ne­an­der­tal­ki (i tu?) ho­lo­gra­ficz­na ilu­zja wie­czor­nej sza­ro­ści z wolna ustę­po­wa­ła miej­sca noc­ne­mu mro­ko­wi.

Sub­tel­ny ruch po­wie­trza roz­pra­szał po­je­dyn­cze ko­sm­ki roz­pusz­czo­nych blond wło­sów Yny, gdy ze śmie­chem po­ka­zy­wa­ła pani psy­cho­log wylot dmu­cha­wy. – li­te­rów­ka?

Potem ski­nął po­ro­zu­mie­waw­czo na Ynyoboje po­de­szli do eks­pre­su, gdzie wspól­nie przy­stą­pi­li do przy­rzą­dza­nia aro­ma­tycz­ne­go na­po­ju. – tu nie zro­zu­mia­łam – któ­rzy oboje?

Bio­in­ży­nier, ma­ją­cy na kon­cie nie jedną na­ga­nę za prze­kro­cze­nie pro­ce­dur, czuł, że w po­wie­trzu wiszą ko­lej­ne. – razem?

Kie­ru­jąc się nimi, zbo­czy­ła nieco z ob­ra­ne­go kie­run­ku. – po­wtó­rze­nie

Nim wze­szło Słoń­ce, to­wa­rzy­szy de­gu­stu­ją­cych al­ko­hol wy­pro­du­ko­wa­ny me­to­dą rze­mieśl­ni­czą zmo­gła sen­ność. – czemu wiel­ką li­te­rą?

– Nie bę­dzie­my czy­tać książ­ki, ale dla od­mia­ny po­ćwi­czy­my coś pro­ste­go? – czy to jest zda­nie py­ta­ją­ce?

– Słu­chaj Synu, ja i człon­ko­wie Rady In­sty­tu­tu sporo nad tym roz­my­śla­li­śmy. – formy grzecz­no­ścio­we w dia­lo­gach pi­sze­my małą li­te­rą

 

Kar­wow­ski ob­rzu­cił go po­dejrz­li­wym spoj­rze­niem, a pod nosem cicho za­uwa­żył. – Bar­dzo cie­ka­we, że pan tego nie za­uwa­żył. – po­wtó­rze­nie

 

Już nie wy­pi­su­ję po­zo­sta­łych, ale kwe­stie tech­nicz­ne są do po­pra­wy w całym tek­ście.

 

Brak wspo­mnie­nia o wul­ga­ry­zmach.

 

Po­zdra­wiam. :)

Pe­cu­nia non olet

Na­zgul,

Dzię­ku­ję za ko­men­tarz. Chyba za bar­dzo chcę, żeby ne­an­der­tal­czy­cy byli po­dob­ni do nas ;)

Ad po­zo­sta­łych uwag – przy­da­dzą się, jeśli będą na­stęp­ne czę­ści.

Po­zdra­wiam :)

Bar­dja­skier,

 

roz­ter­ki mo­ral­ne – też mnie ku­si­ło, żeby się nieco za­głę­bić, ale, no… ne­an­der­tal­czy­cy mają swoje świę­to, to nie­chaj świę­tu­ją ;))

Dzię­ku­ję za od­wie­dzi­ny :)

bruce,

Oj, wsta­wiasz sobie tekst my­śląc, że do­pra­co­wa­łaś każdy szcze­gół i… życie szyb­ko we­ry­fi­ku­je twoje opty­mi­stycz­ne prze­świad­cze­nie :)

Bar­dzo dzię­ku­je za uwagi – oczy­wi­ście wszyst­kie wy­no­to­wa­łam.

Po­zdra­wiam ser­decz­nie :)

Hi, hi ! Dobre! Uśmiech­nę­ło mi się :)

Kaw­koj piew­cy pie­śni se­ro­wych

To tylko su­ge­stie, na spo­koj­nie sobie prze­myśl, ja mam masę dużo po­waż­niej­szych uste­rek w moich tek­stach… Po­zdro! :)

Pe­cu­nia non olet

Astri­dLumd­gren,

Cie­szę się, że hi­sto­ryj­ka wy­wo­ła­ła uśmiech ;)

Po­zdra­wiam,

Do­koń­czy­łem czy­ta­nie opo­wia­dan­ka (za­czą­łem prak­tycz­nie zaraz po opu­bli­ko­wa­niu i potem coś mnie ode­rwa­ło) – chcia­łem być nawet pierw­szym ko­men­tu­ją­cym, bo prze­cież się do­po­mi­na­łem dal­sze­go ciągu hi­sto­rii Yny – i cho­lew­ka – nie wy­szło :)

Hi­sto­ria mi się spodo­ba­ła, rze­czy­wi­ście po­zo­sta­wia pe­wien nie­do­syt na końcu, ale cza­sem taki nie­do­syt jest czymś do­brym. W od­róż­nie­niu od bruce po­do­ba­ła mi się nie­li­nio­wa kon­struk­cja – naj­pierw śro­dek potem po­czą­tek potem ko­niec.

 

Na­zgul

Jeśli miał­bym się do cze­goś przy­cze­pić to myślę, że prze­ce­nio­no tutaj mocno zdol­no­ści in­te­lek­tu­al­ne ne­an­der­tal­czy­ka. Mi to oso­bi­ście tro­chę prze­szka­dza­ło. Tekst chyba też tro­chę prze­ga­da­ny. 

 

Bar­dja­skier

Zga­dzam się z Na­zgu­lem ne­an­der­tal­czyk za­cho­wy­wał się zbyt ra­cjo­nal­nie rów­nież jak dla mnie.

 

Z tego co wiem, współ­cze­sne ba­da­nia wska­zu­ją na to, że ne­an­der­tal­czy­cy byli bar­dziej roz­wi­nię­ci in­te­lek­tu­al­nie od nas (i pew­nie wła­śnie to ich zgu­bi­ło).

Za­sta­na­wia mnie jed­nak, czy (bio­rąc nawet pod uwagę, że mózg ne­an­der­tal­ki jest więk­szy od na­sze­go i ma więk­sze moż­li­wo­ści) czło­wiek do­ro­sły – bez wzglę­du na to, czy Homo sa­piens sa­piens czy Homo sa­piens ne­an­der­ta­lis – jest w sta­nie tak szyb­ko się uczyć? Pla­stycz­ność mózgu ma­le­je z wie­kiem. Ow­szem, nawet osoba w takim wieku jak mój, wciąż uczy się no­wych rze­czy, ale tro­chę po­wąt­pie­wam, czy gdy­bym pro­wa­dził wcze­śniej tryb życia zbie­rac­ko-ło­wiec­ki był­bym w sta­nie się na­uczyć współ­cze­sne­go świa­ta. Z dru­giej stro­ny – Yny ma tak na­praw­dę nie­wie­le do na­ucze­nia (przy­naj­mniej na razie).

Za­sta­na­wia­ją­ca jest dla mnie też de­mi­li­ta­ry­za­cja Pu­sty­nii Błę­dow­skiej. Co praw­da pu­sty­nia bar­dzo szyb­ko za­ra­sta i nie­wie­le już z niej zo­sta­ło, ale tro­chę nie chce mi się wie­rzyć, żeby nawet za sto lat na­stą­pi­ła jej de­mi­li­ta­ry­za­cja (po­li­gon zaj­mu­je tylko część pu­sty­ni, ale jed­nak dość dużą część). Ćwi­czy­ły tu wa­run­ki pu­styn­ne woj­ska kilku państw, które w danym cza­sie miały nad­zór nad Pu­sty­nią – za­bor­cy, woj­ska Dru­giej Rzecz­po­spo­li­tej, Afri­ca Korps, Lu­do­we Woj­sko Pol­skie, pol­scy ko­man­do­si przed mi­sja­mi w Afga­ni­sta­nie i Iraku itp.

 

Tak czy siak – opo­wia­da­nie mi się po­do­ba­ło.

 

po­zdra­wiam,

 

Jim

en­tro­pia nigdy nie ma­le­je // Outta Sewer: Jim, in­dio­to Ty, nadal chyba nie ro­zu­miesz

W spra­wie in­te­li­gen­cji ne­an­der­tal­czy­ków ist­nie­je wiele kon­tro­wer­sji. Ze­tkną­łem się z opra­co­wa­niem, w któ­rym przy­po­rząd­ko­wy­wa­no im co naj­wy­żej trze­ci po­ziom in­ten­cjo­nal­no­ści (taki jak szym­pans, wrona i niedź­wiedź po­lar­ny). Z dru­giej stro­ny:

“They were be­lie­ved to be sca­ven­gers who made pri­mi­ti­ve tools and were in­ca­pa­ble of lan­gu­age or sym­bo­lic tho­ught.”Now, he says, re­se­ar­chers be­lie­ve that Ne­an­der­thals “were hi­gh­ly in­tel­li­gent, able to adapt to a wide va­rie­ty of eco­lo­gi­cal­zo­nes, and ca­pa­ble of de­ve­lo­ping hi­gh­ly func­tio­nal tools to help them do so. They were quite ac­com­pli­shed.”

https://www.smithsonianmag.com/science-nature/rethinking-neanderthals-83341003/

aż nie wia­do­mo, czemu wy­gi­nę­li, choć więk­szość z nas (w Pol­sce) jest po­tom­ka­mi w ja­kiejś czę­ści ne­an­der­tal­czy­ków. Odzie­dzi­czy­li­śmy po nich m. in. “zęby mą­dro­ści”.

 

Opo­wia­da­nie jest cie­ka­we, czyta się gład­ko, trzy­ma na­pię­cie od po­cząt­ku do końca.

 

EDIT (10 II 2023): nie trze­ci, a czwar­ty.

Pokój – szczę­śli­wość; ale bo­jo­wa­nie Byt nasz pod­nieb­ny

Radek

Czy­ta­łem gdzieś, nie pa­mię­tam nie­ste­ty gdzie, że ist­nie­je hi­po­te­za iż wła­śnie przez tę zbyt wy­so­ką in­te­li­gen­cję wy­gi­nę­li, mieli więk­sze od nas mó­zgo­czasz­ki (zresz­tą mó­zgo­czasz­ka homo sa­piens ma­le­je na prze­strze­ni ostat­nich chyba stu ty­się­cy lat) – choć oczy­wi­ście więk­szy mózg nie ozna­cza więk­szej in­te­li­gen­cji (sło­nie i wa­le­nie mają więk­sze od nas mózgi, a nie stwo­rzy­ły cy­wi­li­za­cji tech­nicz­nej… hmmm… ale czy to, że ją stwo­rzy­li­śmy do­wo­dzi, że je­ste­śmy mą­drzej­si od przy­kła­do­wo del­fi­nów? Del­fi­nie ję­zy­ki – bo to nie jeden a wiele, po­dob­nie z płe­twa­la­mi – są ponoć wiele razy bar­dziej skom­pli­ko­wa­ne niż ludz­kie). Nie­mniej – duże mózgi to duże głowy, a to ozna­cza wię­cej moż­li­wych kom­pli­ka­cji przy po­ro­dzie (w bólu ro­dzić bę­dziesz!) poza tym więk­szy, pla­stycz­niej­szy mózg to nie­ja­ko z au­to­ma­tu – dłuż­sze dzie­ciń­stwo, dłuż­szy czas bez­bron­no­ści.

 

en­tro­pia nigdy nie ma­le­je // Outta Sewer: Jim, in­dio­to Ty, nadal chyba nie ro­zu­miesz

Sym­pa­tycz­na ba­jecz­ka.

Ba­jecz­ka, bo pewne rze­czy wy­da­ją mi się nie­wia­ry­god­ne. Po co uczyć ne­an­der­tal­kę pol­skie­go? OK, moż­li­wość po­ro­zu­mie­wa­nia się by­ła­by fajna, ale pol­ski, z tą jego po­rą­ba­ną gra­ma­ty­ką? Ja chyba bym ob­sta­wia­ła język mi­go­wy, zdaje się, że oni mieli tro­chę ina­czej zbu­do­wa­ną krtań niż my, pew­nie nie każdy dźwięk mo­gli­by po­wtó­rzyć.

Po co opo­wia­dać jej filmy? Ja bym za­czę­ła od bar­dziej zna­jo­mych ele­men­tów. Może od po­ka­za­nia ho­dow­la­nych zwie­rząt? Wpraw­dzie po mleku ra­czej by ją nie­źle prze­czy­ści­ło…

A w kwe­stii uciecz­ki – wy­pu­ści­ła­bym jakiś kon­tro­lo­wa­ny prze­ciek do prasy i li­czy­ła na na­cisk opi­nii spo­łecz­nej. W ogóle na­ukow­cy pro­wa­dzi­li nad nią ja­kieś ba­da­nia? Pu­bli­ko­wa­li ar­ty­ku­ły? Bo wtedy dzien­ni­ka­rze wie­dzie­li­by już od dawna.

Ale czy­ta­ło się przy­jem­nie.

Bio­in­ży­nier wzdych­nął i klap­nął na fotel. 

Dla­cze­go nie “wes­tchnął”?

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

@Fin­kla:

Sym­pa­tycz­na ba­jecz­ka.

Znam inną de­fi­ni­cję bajki, ale za­kła­dam, że się nie znam.

Ro­zu­miem, że ba­jecz­ka to taka bajka, ale ma brzmieć de­pre­cjo­nu­ją­co?

Ja chyba bym ob­sta­wia­ła język mi­go­wy, zdaje się, że oni mieli tro­chę ina­czej zbu­do­wa­ną krtań niż my, pew­nie nie każdy dźwięk mo­gli­by po­wtó­rzyć.

Też w to wie­rzy­łem, ale ich kość gny­ko­wa wska­zu­je na to, że po­tra­fi­li mówić. Oczy­wi­ście zga­dzam się bez­dy­sku­syj­nie z “nie każdy dźwięk mo­gli­by po­wtó­rzyć”. Też nie umiem po­wtó­rzyć wszyst­kich dźwię­ków ję­zy­ka chiń­skie­go, a nawet fran­cu­skie­go. Język pol­ski ma przy­naj­mniej pro­stą fo­ne­ty­kę :-)

Co do ge­ne­ro­wa­nia gło­sek, to wi­dzia­łem ana­li­zy, że ptaki śpie­wa­ją­ce (prze­pra­szam wszyst­kich, ale wrona też) nie mają prawa mówić “ł”. Tak się skła­da, że więk­szość udo­mo­wio­nych wron mówi “hello” (heloł). Potem na­ukow­cy wska­zy­wa­li na spe­cy­ficz­ne po­ło­że­nie gło­ski na końcu wy­ra­zu, więc wła­ści­cie­le (przy­ja­cie­le) wron uczy­li je mówić “uła”, co też się udaje.

Nie sądzę, żeby ne­an­der­tal­czyk ustę­po­wał zbyt­nio wro­nie w dzie­dzi­nie ję­zy­ko­wej.

W ogóle na­ukow­cy pro­wa­dzi­li nad nią ja­kieś ba­da­nia? Pu­bli­ko­wa­li ar­ty­ku­ły? Bo wtedy dzien­ni­ka­rze wie­dzie­li­by już od dawna.

Nie­któ­re ba­da­nia są utaj­nia­ne z róż­nych po­wo­dów, na przy­kład na ży­cze­nie spon­so­ra. W więk­szo­ści przy­pad­ków in­for­ma­cje o ba­da­niach nie są pu­bli­ko­wa­ne przed wy­su­nię­ciem wnio­sków, a nawet wtedy do­stęp do “su­ro­wych da­nych” jest nie­zwy­kle ogra­ni­cza­ny. Oczy­wi­ście “chan­ge my mind”, jeśli łaska.

 

@Jim:

Na­cisk ewo­lu­cyj­ny na czło­wie­ka współ­cze­sne­go nie­wąt­pli­wie gwał­tow­nie ma­le­je od 12 tys. lat, co może wy­ja­śniać, dla­cze­go “głu­pie­je­my”. Cho­ciaż cy­wi­li­za­cja tech­nicz­na może przy­no­sić nowe wy­zwa­nia, co brzmi opty­mi­stycz­nie.

Wi­dzia­łem po­pu­lar­no­nau­ko­wą pre­zen­ta­cję hi­po­te­zy, że ne­an­der­tal­czy­cy wy­gi­nę­li, bo zaj­mo­wa­li ra­czej pół­noc­ne ob­sza­ry, czyli gwał­tow­ne ozię­bie­nie kli­ma­tu ich do­tknę­ło bar­dziej niż na­szych przod­ków.

Z dru­giej stro­ny było ich znacz­nie mniej i być może (też wi­dzia­łem tę hi­po­te­zę) wcale nie wy­gi­nę­li, ale skrzy­żo­wa­li się (zhy­bry­dy­zo­wa­li) z homo sa­piens sa­piens. Mię­dzy 2.5% a 6% genów Eu­ro­pej­czy­ków jest ne­an­der­tal­skich, czyli to mniej wię­cej od­po­wia­da pro­por­cji licz­by osob­ni­ków obu ga­tun­ków.

Pokój – szczę­śli­wość; ale bo­jo­wa­nie Byt nasz pod­nieb­ny

Ro­zu­miem, że ba­jecz­ka to taka bajka, ale ma brzmieć de­pre­cjo­nu­ją­co?

Nie, na pewno nie w po­łą­cze­niu ze sło­wem “sym­pa­tycz­na”. Ma się od­róż­niać od ry­mo­wa­nej hi­sto­ryj­ki z mo­ra­łem czy innej baśni.

Język. Ogól­nie, IMO, ucze­nie do­ro­słe­go osob­ni­ka in­ne­go ga­tun­ku ję­zy­ka, któ­re­go użyt­kow­ni­cy zga­dza­ją się, że jest wy­jąt­ko­wo trud­ny, to ostra jazda. Po na­my­śle sta­wia­ła­bym na kloc­ki z ob­raz­ka­mi. Czyli ra­czej uczy­ła­bym pi­sa­nia pik­to­gra­ma­mi niż mó­wie­nia. ;-)

No, mnie się wy­da­wa­ło, że samo od­kry­cie ne­an­der­tal­czy­ka w do­brym sta­nie by­ło­by new­sem. A co do­pie­ro oży­wie­nie (a to już jest nie­li­chy prze­łom w nauce, każdy chciał­by się tym po­chwa­lić, zanim ktoś inny się zaj­mie te­ma­tem). Ale też nie mam po­ję­cia, jak to by wy­glą­da­ło w rze­czy­wi­sto­ści.

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Jim,

Lubię eks­pe­ry­men­ty z nie­li­nio­wy­mi kon­struk­cja­mi, więc cie­szę się, że nie prze­szka­dza­ją one zbyt­nio w śle­dze­niu fa­bu­ły (w za­ło­że­niu mają uroz­ma­icać od­biór i zmu­sić wy­obraź­nię do pod­ję­cia więk­sze­go wy­sił­ku ;))

Yny to po­stać, mam na­dzie­ję, nie tak cał­kiem ode­rwa­na od rze­czy­wi­sto­ści ;) Tzn wy­obra­żam sobie, że gdyby się zja­wi­ła kie­dyś w na­szych cza­sach (bar­dzo chcę wie­rzyć, że kie­dyś tak bę­dzie), że oba­li­ła­by więk­szość mitów (wg mnie krzyw­dzą­cych ;)) które do­ty­czą jej m.in. in­te­li­gen­cji :)

Ewo­lu­cja po­glą­dów do­ty­czą­cych na­szych przod­ków/braci prze­bie­ga w kie­run­ku ra­czej zwięk­sza­nia ich moż­li­wo­ści in­te­lek­tu­al­nych, po­znaw­czych, kul­tu­ro­wych… Jest więc na­dzie­ja :)

Po­zdra­wiam i dzię­ki, że pod­le­cia­łeś :)

Fin­kla,

 

Po co uczyć ne­an­der­tal­kę pol­skie­go? … Ja chyba bym ob­sta­wia­ła język mi­go­wy – hm… może dla­te­go, że zna­le­zio­no ją w Pol­sce, wy­bu­dzo­no w Pol­sce, a może dla­te­go, że je­stem nie­po­praw­ną opty­mist­ką, wie­rzą­cą w jej zdol­no­ści ;)) – mimo oczy­wi­stych za i prze­ciw, które słusz­nie przy­to­czy­łaś.

Po­mi­mo iż czas, w jakim mia­ła­by się na­uczyć po­ro­zu­mie­wa­nia w tym ję­zy­ku (około pół roku) istot­nie wy­da­je się bar­dzo krót­ki, to… za­ło­ży­łam, że pod­da­no ją nie­zwy­kle in­ten­syw­nej nauce ;))

 

Po co opo­wia­dać jej filmy? – film by się nie nada­wał, ze wzglę­du na zbyt uprosz­czo­ną fa­bu­łę, ale tu jest mowa o książ­ce, która roz­po­czy­na się od po­ka­za­nia życia pra­lu­dzi, pro­wa­dzą­ca przez dzie­je ich ewo­lu­cji, po­przez te­raź­niej­szość, aż do przy­szło­ści. Po pół­rocz­nej edu­ka­cji m.in. kloc­ka­mi, o któ­rych pi­szesz (opi­sa­łam to w po­przed­nich czę­ściach, ale fak­tycz­nie, może i tu mo­głam coś wspo­mnieć), myślę, że wła­śnie tę książ­kę (oprócz lek­cji bio­lo­gii, hi­sto­rii itp.) wła­śnie bym ją ura­czy­ła. Tak myślę…

 

A w kwe­stii uciecz­ki – po­mysł zacny :)) Zwłasz­cza, że wspo­mnia­no o tym, iż prasa się żywo in­te­re­so­wa­ła jej te­ma­tem. 

 

Dzię­ku­je za cie­ka­we uwagi :) 

Po­zdra­wiam ser­decz­nie,

Radek,

Cie­szy mnie, że do­rzu­casz garść cie­ka­wych info w tej te­ma­ty­ce.

Z cie­ka­wo­stek, ostat­nio na­tknę­łam się na pu­bli­ka­cję, w któ­rej prze­bra­no ne­an­der­tal­czy­ka w ko­szu­lę, gar­ni­tur itp i po­sa­dzo­no za biur­kiem – nie do od­róż­nie­nia w za­sa­dzie od “nas” ;)

Po­zdro­wion­ka :)) 

Basiu, wy­ko­rzy­stam Fajne :) (na lic. Anet). Po­pra­wi­ło mi na­strój. Na­pisz se­qu­el. Ko­niecz­nie. :)

Ko­men­tarz bi­blio­tecz­ny:

Opo­wieść w la­bo­ra­to­rium o uczło­wie­cza­niu czło­wie­ka, tym razem ne­an­der­tal­czy­ka. Z jed­nej stro­ny na­ukow­cy, z dru­giej za­gu­bio­na ko­bie­ta, oto­czo­na na­praw­dę ob­cy­mi. Au­tor­ka po­ka­zu­je bu­do­wa­nie więzi, co bę­dzie dalej?

Jedno z naj­lep­szych opo­wia­dań na por­ta­lu, a w do­dat­ku cał­kiem po­bu­dza­ją­ce do my­śle­nia i szu­ka­nia wie­dzy o nas, o lu­dziach.

Pokój – szczę­śli­wość; ale bo­jo­wa­nie Byt nasz pod­nieb­ny

Witaj, Basiu, przy­by­wam pod tekst po­now­nie w roli dy­żur­ne­go :-)

 

Na po­cząt­ku chciał­bym za­uwa­żyć, że ta opo­wieść o Yny spodo­ba­ła mi się zde­cy­do­wa­nie bar­dziej, niż “Ne­an­der­tal­ski skill”. Wciąż miał­bym pewne za­strze­że­nia co do “pro­fe­sjo­na­li­zmu” ba­da­czy pra­cu­ją­cych nad tym pro­jek­tem oraz tempa, w jakim rosną in­te­lek­tu­al­ne moż­li­wo­ści dziew­czy­ny. Jed­nak ten tekst moc­niej ak­cen­tu­je hu­mo­ry­stycz­ny aspekt jej hi­sto­rii i wy­cho­dzi mu to na dobre. W tej kon­wen­cji ła­twiej przy­mknąć oko na nie­kon­wen­cjo­nal­ne me­to­dy na­ukow­ców, wszyst­kie “elo” i “przy­pa­ły” :-) 

Jeśli więc nie trak­to­wać tej opo­wie­ści prze­sad­nie po­waż­nie, za­czy­na bar­dzo wcią­gać. Cie­ka­wie kon­ty­nu­ujesz re­la­cje po­mię­dzy po­sta­cia­mi z po­przed­nie­go opo­wia­da­nia i wpro­wa­dzasz nowe, które wy­da­ją się le­piej prze­my­śla­ne niż np. sa­dy­stycz­ny pro­fe­sor z “Ne­an­der­tal­skie­go skil­la”. Viera i Wą­sa­ty przy­pa­dli mi do gustu :-)

Pod­su­mo­wu­jąc, jest w tym wszyst­kim pewna ko­mik­so­wość, ale w po­zy­tyw­nym sen­sie. Dla mnie istot­ny po­stęp warsz­ta­to­wy w sto­sun­ku do po­przed­nie­go tek­stu, więc chęt­nie kli­kam do bi­blio­te­ki!

 

P.S. Nie sku­ma­łem jaki zwią­zek ma pierw­szy aka­pit o dro­nach prze­cze­su­ją­cych Pu­sty­nię Błę­dow­ską w po­szu­ki­wa­niu Yny z resz­tą tek­stu. Czy to jakaś za­po­wiedź przy­szłych wy­da­rzeń, czy coś mi umknę­ło?

Ko­ala­75, 

 

Basiu, wy­ko­rzy­stam Fajne :) (na lic. Anet). –

wy­bacz, ale cóż to zna­czy? xd  to raz, a dwa, to cie­szy mnie po­pra­wie­nie Ci hu­mo­ru ;)

Dzię­ki, że zna­la­złeś czas na czy­ta­nie i kom. :)

 

Radek,

je­steś nie­oce­nio­ny :) dzię­ku­ję :)

krzy­ko­t1988,

 

Na po­cząt­ku chciał­bym za­uwa­żyć, że ta opo­wieść o Yny spodo­ba­ła mi się zde­cy­do­wa­nie bar­dziej, niż “Ne­an­der­tal­ski skill”.

cie­szy mnie, że widać choć trosz­kę po­stę­pów ;)

 

Jeśli więc nie trak­to­wać tej opo­wie­ści prze­sad­nie po­waż­nie, za­czy­na bar­dzo wcią­gać.

za­sad­ni­czo rzecz uj­mu­jąc, na takie “nie­prze­sad­nie po­waż­ne” po­dej­ście li­czy­łam :)

 

Nie sku­ma­łem jaki zwią­zek ma pierw­szy aka­pit o dro­nach prze­cze­su­ją­cych Pu­sty­nię Błę­dow­ską w po­szu­ki­wa­niu Yny z resz­tą tek­stu. Czy to jakaś za­po­wiedź przy­szłych wy­da­rzeń, czy coś mi umknę­ło?

Nie­li­nio­wy opis wy­da­rzeń nie­ste­ty rodzi takie nie­bez­pie­czeń­stwa, zwłasz­cza jeśli autor nieco ku­le­je z nar­ra­cją. Zatem bie­gnę z wy­ja­śnie­niem – w za­ło­że­niu to mo­ment, gdy Vega szuka Yny – po jej uciecz­ce z In­sty­tu­tu. W nor­mal­nych oko­licz­no­ściach Wą­sa­ty po­wi­nien na­wią­zać z nim kon­takt i przy­pro­wa­dzić ne­an­der­tal­kę, ale… no… bim­ber, te spra­wy… le­że­li schla­ni przy ogni­sku… Vega mu­siał dzia­łać. Zatem wy­słał drony, żeby ją zlo­ka­li­zo­wać.

Za­bieg z prze­sko­kiem cza­so­wym, w za­ło­że­niu, miał pod­nieść atrak­cyj­ność tek­stu xd oraz za­chę­cić do dal­sze­go czy­ta­nia xd Taki przy­naj­mniej był plan ;))

 

Po­zdra­wiam i dzię­ku­ję za zna­le­zie­nie czasu na prze­czy­ta­nie i po­dzie­le­nie się uwa­ga­mi :)

 

Nie­li­nio­wy opis wy­da­rzeń nie­ste­ty rodzi takie nie­bez­pie­czeń­stwa, zwłasz­cza jeśli autor nieco ku­le­je z nar­ra­cją.

 

Może odro­bin­kę, tyci tyci, ku­le­jesz z nar­ra­cją, ale nie de­mo­ni­zo­wał­bym. Dla mnie to było jasne i po­do­bał mi się ten za­bieg. Uwa­żam, że w ta­kiej ko­lej­no­ści opo­wia­da­nie się dużo le­piej czyta niż w ko­lej­no­ści li­nio­wej.

 

Za­bieg z prze­sko­kiem cza­so­wym, w za­ło­że­niu, miał pod­nieść atrak­cyj­ność tek­stu xd oraz za­chę­cić do dal­sze­go czy­ta­nia xd Taki przy­naj­mniej był plan ;))

W moim przy­pad­ku – plan się udał :) Ale każdy ma inną wraż­li­wość, inny od­biór.

 

po­zdra­wiam,

 

Jim

 

en­tro­pia nigdy nie ma­le­je // Outta Sewer: Jim, in­dio­to Ty, nadal chyba nie ro­zu­miesz

Jim,

Dzię­ku­ję, Mesje, za opnię :)) po­zdro­wion­ka xd

Hej Basiu

 

Bar­dzo sym­pa­tycz­na przy­go­da Yny, ucie­szy­łem się także wi­dząc, jak in­ży­nier Kar­wow­ski awan­so­wał na pro­fe­so­ra i ni­g­dzie w po­bli­żu nie ma Ma­li­nia­ka ;-)

 

*spo­ile­ry*

A tech­nicz­nie, po po­praw­kach – czyta się do­brze. Moim zda­niem teraz są do uspraw­nie­nia tylko zgrzy­ty kom­po­zy­cyj­ne.

Pierw­sza scena, jak mnie­mam mo­ment po­szu­ki­wa­nia zbie­ga po "uciecz­ce", nie za­my­ka się jed­no­znacz­nei, choć­by jed­nym, dwoma zda­nia­mi. Przy takim nie­li­nio­wym pro­wa­dze­niu nar­ra­cji spraw­dza­ją się także pewne znacz­ni­ki, uła­twia­ją­ce zro­zu­mie­nie czy­tel­ni­ko­wi czas akcji.

Po­nad­to epi­log, od "Kar­wow­ski, ob­ser­wu­ją­cy lek­cję, za­czął się trząść ze śmie­chu." prosi się o skró­ce­nie. Jego roz­bu­do­wa­nie o scenę dia­lo­gu że straż­ni­kiem roz­wad­nia kul­mi­na­cyj­ny żart z rymem ‘bim­ber’ do ‘pią­te­czek’.

 

Mam na­dzie­ję prze­czy­tać ko­lej­ne przy­go­dy Yny i miłej ekipy ba­daw­czej. Po­zy­tyw­ny wy­dźwięk czy­nów bo­ha­te­rów i happy end czy­nią tę opo­wiast­kę uro­kli­wą i za­baw­ną.

"Świ­ryb" (Ba­ilo­ut) | "Fi­sho­lof." (Cień Burzy) | "Wiesz, je­steś jak brud i za­raz­ki dla ma­lu­cha... niby syf, ale jak dzie­cia­ka uod­par­nia... :D" (Emel­ka­li)

Psy­cho­Fish,

 

 

in­ży­nier Kar­wow­ski awan­so­wał na pro­fe­so­ra i ni­g­dzie w po­bli­żu nie ma Ma­li­nia­ka ;-) – pi­sząc, nawet z nim nie sko­ja­rzy­łam ;) 

 

Dzię­ku­ję za garść cen­nych rad :)

Po­zdra­wiam ser­decz­nie,

Ła­god­nie pły­nie ko­mu­ni­ka­cja mię­dzy tymi dwoma róż­ny­mi epo­ka­mi. :) Nie­stan­dar­do­we jest też po­ło­że­nie in­sty­tu­tu i opisy przy­ro­dy. Naj­moc­niej­szy punkt, to frag­ment uciecz­ki przez las i sam Vega. :)

Szu­dracz,

i tu pod­le­cia­łaś :) dzię­ku­ję za ko­men­tarz, po­zdra­wiam :)

Nowa Fantastyka