
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
ROZDZIAŁ 4
KINO NOCNE
– Nie, Bulion – odparł Papcio lodowatym głosem. Prawie czuło się, jakby mroźny podmuch przemknął przez jadalnię. – Znałeś mnie przedtem i mogłeś się domyślić, że nie zmieniłem się wiele przez te 150 lat. Mogłeś przewidzieć, jaka będzie moja odpowiedź. Nie rozumiem, po co w ogóle tu przychodziłeś.
– Ach, Bubel, nie wiesz nawet, co możesz zyskać… i co sthacić – dodał Bulion ciszej.
– Daj mi dzień do namysłu – Papcio Bubel zabębnił palcami o poręcze siedziska.
Bulion spojrzał okno na panujący na zewnątrz mrok nocy polarnej. Była 13:35. Roześmiał się drwiąco.
– Ooch, Bubel, nie tak łatwo mnie zbyć! Myślisz, że zapomniałem już, jak wygląda życie na biegunie? Dzień tutaj to hok. Dam ci 24 godziny do namysłu. po upływie tego czasu przybądź bez bhoni do Kamiennego Khęgu otaczającego biegun, lub przyślij kogoś ze swoich. Jeśli chcesz, ty albo któryś z fabhycznych elfów może się potem udać ze mną do Las Elfas… to niedaleko, moja fabhyka mieści się w podziemiach pod Wyjowilkami.
– W goblińskich tunelach, hę?
Bulion uśmiechnął się z pobłażaniem.
– Za dobę w Kamiennym Khęgu, OK.?
Papcio Bubel skinął głową.
– Dobrze. Ale wiedz, że uważam się za samozwańczego pretendenta do władzy papciowej. Nie zwykłem układać się z uzurpatorami.
Uwadze bystrookiego Sylwanusa nie uszedł grymas gniewu, który na ułamek sekundy wykrzywił twarz Buliona. Zaraz jednak Rosół przybrał swoją zwykłą, przyjacielską minę ze zbyt serdecznym uśmiechem.
– A więc bywaj, Bubel! Adieu!
– Czekaj… Krixxix cię odprowadzi – Papcio Bubel zerknął na Ramzesa. Czarodziej roześmiał się cicho śmiechem zgrzytliwym jak przerdzewiałe zawiasy od trumny i zagwizdał na palcach.
Klyp. Klyp. Klyp.
Z sufitu, na białej pajęczynie grubej jak lina okrętowa, zsunął się gigantyczny czarny pająk wysoki na dwa metry i długi na sześć, z zieloną jadowitą wydzieliną kapiącą ze szczękoczułek, i usadowił się za plecami Buliona.
– A kimże jest ów… Khixsix?
– Stoi za tobą – rzekł Papcio z miną niewiniątka. Rosół odwrócił się.
– AAAAAAA!!!
Bulion rzucił się do Wielkiego Holu i parę sekund później elfy usłyszały, jak ciężkie Brązowe Wrota zatrzasnęły się z hukiem. Papcio Bubel i wielu innych elfów rzuciło się do okna. Zdążyli zobaczyć czarną, luksusową limuzynę z płozami zamiast kół, która w okamgnieniu zniknęła z ich pola widzenia.
– Hehehehehehehehe – zarechotał Naczelny Nadzorca złośliwie. – Zuch pająk z ciebie, Krixxuniu. Postaram się dzisiaj nałapać dla ciebie trochę pysznych, tłuściutkich much. Co ty na to?
Krixxix zachrzęścił wszystkimi ośmioma owłosionymi odnóżami na znak, że się zgadza, choć miałby większą ochotę na małego, chrupkiego trolla albo soczystego goblina. Cóż, na bezgobliniu i mucha goblin. W ciągu ostatniego roku Krixxix, pupilek Ramzesa, którego istnienia wśród przepastnych lochów fabrycznych Katakumb przez blisko pół wieku nikt nie podejrzewał, został ulubieńcem i maskotką elfów z fabryki. Stało się to za przyczyną heroicznych czynów, jakich pająk dokonał podczas bitwy z goblinami. Tylko Sylwanus odnosił się do Krixxixa więcej niż z rezerwą, czemu trudno się dziwić, gdyż od dzieciństwa cierpiał na arachnofobię. Aktualnie siedział pod stołem nakryty uszami i drżał jak w febrze.
– Dobra. Rozejść się – oznajmił Papcio Bubel i ruszył w stronę Wielkiego Holu. Sylwanus i Vinzent ruszyli za nim.
– Papciu, naprawdę masz zamiar spotkać się jutro z tym całym Bulionem? – zapytał zdyszany Sylwanus, gdy w końcu udało im się dopaść Bubla na marmurowych schodach w holu[1].
– A czemu by nie? jeżeli się tam nie stawię, będę tchórzem.
– Nie boisz się, że to może być jakiś podstęp? – zaniepokoił się Vinzent. – Nie możesz się narażać, potrzebujemy cię…
– Za kogo ty mnie masz?! Za stetryczałego dziada, któremu trzeba zmieniać pampersy?!!! – wybuchnął Papcio Bubel. – OCZYWIŚCIE, że to JEST podstęp. Dlaczego niby Bulion miałby nalegać na to spotkanie, hę? Po co w ogóle składałby propozycję połączenia „Elfik & Elfik Corporation" z tym jego… no…
– Las Elfas – podsunął Sylwanus.
– Elfas-śmelfas. Znam dobrze tego kolędnika, podlec i matacz z niego, jakich mało. Nawet jako trzydziestoletni smark uwielbiał bawić się w intrygi. Miał cechę, która charakterystyczna jest dla większości ludzi: im bardziej szczerze mówiło się do niego, tym usilniej dopatrywał się w tych słowach głębszych sensów i aluzji. Nie rozumiał po prostu, jak mogło istnieć takie coś jak szczerość, kłamstwo i obłudę dostrzegał wszędzie. Bulion należy do tych, którzy uważają prawdę za rzecz względną.
– Ale czasem zdarza się tak, że coś, co jest prawdą dla jednego, dla drugiego może nią nie być… – zaprotestował Sylwanus. papcio nastroszył na to groźnie brwi.
– Prawda jest jedna. Jest albo tak, albo inaczej, nie ma „pośrodku", bo jeśli jest mamy do czynienia z nieprawdą. Nie może być dwóch racji. Półprawda to najgorszy rodzaj kłamstwa. Istnieją tylko prawda i fałsz.
– Wydaje mi się jednak, że Bulion naprawdę wierzył w to, o czym opowiadał – wierzył w postęp, siłę techniki…
– Średniowieczni inkwizytorzy, posyłając na stosy tysiące niewinnych osób oskarżonych o absurdalne zbrodnie, także wierzyli, że mają rację – zripostował Papcio. – A mieli?
– No nie, ale…
– To jest odpowiedź na wszystkie twoje pytania.
Tak rozmawiając przeszli przez galerię na pierwszym piętrze i po stromych schodach weszli na drugie, tuż obok drzwi do pokoju Papcia Bubla.
– Mam do was prośbę, chłopcy – odezwał się Papcio Bubel. – Chcę, abyście towarzyszyli mi jutro podczas spotkania z Bulionem. Co więcej, pójdziecie z nim do tej jego fabryki i wybadacie, co on tak naprawdę knuje. Poszedłbym sam, ale święta za pasem i będę miał w kolędę roboty [2], a wiecie, że nie mogę wszystkiego tak zostawić na pastwę Jura. To zdolny chłopak, ale brak mu charyzmy -uderzył z całej siły końcem laski o ziemię. Zawsze to robił, mówiąc o charyzmie. Z czasem dębową podporę Papcia zaczęto nazywać tym ładnym słowem. – Zgoda?
– Rozkaz, Papciu! – zasalutował Sylwanus.
– Agent zero-zero-Vinzent gotowy do akcji!
– Doskonale. Zjemy jutro wcześniej obiad i wyruszymy zaraz potem. Powiem Świrgielle, by pojechał z nami razem ze swoją dziesiątką żołnierzy. Aha, i weźcie ze sobą miecze. Mogą się przydać.
– Bulion powiedział, że mamy być bez broni.
– Mówił tylko o mnie. O obstawie nie padło ani słówko. No to – jutro o wpół do dwunastej w Sali Jadalnej. Tylko nic nikomu nie mówcie.
Papcio Bubel wszedł do swojego pokoju, a Sylwanus i Vinzent ruszyli długim, krętym korytarzem w stronę swego pokoju. Krew znowu żywiej płynęła w ich żyłach. Zanosiło się, że czeka ich kolejna w życiu przygoda, kolejna w życiu specjalna misja, poruczone im przez Papcia. Bo drobnego esesmańskiego zadania nie można przecież liczyć. Znowu czuli się, jakby świat leżał u ich stóp i tylko czekał na to, aby go podbić. (Ujęcie kamery z przodu i z dołu – kamera leży na podłodze, Sylwanus i Vinzent wolnym krokiem mijają ją z obu stron. Cięcie).
Do końca dnia dwóch młodych elfów nawet nie próbowało ukryć podniecenia. Nie minęło pół godziny, jak o ściśle tajnym zadaniu Sylwanusa i Vinzenta wiedziała cała fabryka. Wieczorem Vinzent nie mógł zasnąć i długo przewracał się z boku na bok w swoim łóżku. W końcu usiadł.
– Robaki masz?! – warknął Sylwanus z nosem wtulonym w poduszkę. – Śpijże wreszcie! Już prawie północ.
– Nie mów tylko, że nie myślisz o tym, co będzie jutro!
– Jutro będzie trollowe futro.
Vinzent w odpowiedzi rzucił w przyjaciela jaśkiem.
– Vinz, kolęda jasna, daj se śniegu! – Sylwanus odrzucił poduszkę z powrotem. – Śpij! Im szybciej zaśniesz, tym szybciej będzie jutro.
– Ty – młodszy elf podrapał się w czubek nosa – wiesz, że to nawet niegłupi pomysł jest? – rzucił się na łóżko z głośnym łomotem i parę sekund później zachrapał.
– CHRRRRRR.
Sylwanus zwinął uszy w naleśniki i włożył głowę pod poduszkę. Wolałbym już słuchać którejś z płyt Kurta, pomyślał. Elfi Metal brzmiał przy chrapaniu Vinzenta jak słodka, relaksująca muzyka.
– CHRRRR. CHR. SNPF. Sylwanus?
Starszy z elfów wciągnął ze świstem powietrze.
– Czego?!!!
– Która godzina? Jest już jutro?
– Zasnąłeś 10 minut temu.
Vinzent zerknął na podświetlany elektroniczny zegar. Była 0:05.
– Masz rację. CHRRRR.
Sylwanus zakolędował pod nosem i mocniej zwinął uszy. Z całej siły przycisnął rękami poduszkę do głowy. W końcu udało mu się zasnąć.
– Syl, śpisz?
-…
– No śpisz czy nie?
– … yy?
– No pytam się ciebie, czy śpisz?
– TERAZ JUŻ NIE – oznajmił spod poduszki Sylwanus głosem lodowatym i nieco przytłumionym.
– Zjadłbym co -rzekł Vinzent. Na potwierdzenie jego słów w brzuchu zaburczało mu na melodię „Wlazł kotek na płotek".
– To idź coś zjeść do kuchni i daj mi w końcu święty spokój!!!
– Chciałem ci tylko powiedzieć, że gdyby przyplątał się tu Inspektor Gadżet, to powiedz mu, że wezwała mnie Matka Natura, dobra?
– Na mózg ci padło, Vinz? Jaki znów „Inspektor Gadżet"?
– Papcio Bubel. Powiesz?
– Powiem, powiem.
Vinzent opuścił pokój na paluszkach i Sylwanus ponownie zapadł w płytki sen. Obudziło go miarowe stukanie, a potem ktoś gwałtownie otworzył drzwi do pokoju włączył światło.
– Co do kol… – zaczął Sylwanus zaspanym głosem. podniósł się na łokciu i zmrużył oczy. W drzwiach stał Papcio Bubel w koszuli nocnej, szlafmycy z pomponem i kapciach-króliczkach.
– Obchód robię – mruknął Naczelny Nadzorca. – A Vinzent co, wywiało go?
– Poszedł do klopa.
Papcio zgasił światło i poszedł dalej. Po chwili wrócił Vinzent.
– Mniam, mlask, gryz, ciamk, siorb, chrup, chlip, łyk…
– … – westchnął cicho Sylwanus.
– Gryz, chrup, mniam, mlask, BEEEK.
Głośne, pełne zadowolenia beknięcie zakończyło ucztę Vinzenta. Sylwanus usłyszał ciche skrobanie, jakby jego przyjaciel podrapał się za uchem. Vinzent wstał ponownie; deska w podłodze zatrzeszczała.
– Gdzie cię znowu niesie?! – zerwał się Sylwanus.
– Muszę przecież odnieść talerz.
– A po kiego grzyba go brałeś?
– No co, będę jadł 3 kilo krakowskiej bez talerza?
– Nie gadaj, żeś zeżarł całą kiełbachę z lodówki?!!!
– Ciiicho! Bubel się tu gdzieś kręci – powiedział Vinzent szeptem. – Nie całą, dałem pół kilo Kohutowi, bo dzisiaj on dyżuruje przy żłobie. Idę odnieść ten talerz.
Ponownie wybiegł z pokoju cicho niczym duch. Sylwanus ponownie zapadł w sen.
Łup.
Łup.
Łup.
Łup.
Łup.
Łup.
Łup.
Łup.
Łup.
Łup.
Łup.
Łup.
Łup.
Łup.
Łup.
Łup.
Łup.
Łup.
Łup.
Łup.
BUMS. BANG.
Brzdęk.
No nie, pomyślał Sylwanus. Vinzent pewnie zleciał z tych stromych schodów w Wielkich Holu. Zaraz się zrobi zbiegowisko. Trzeba zobaczyć, czy ten kolędnik nie wdepnął znowu w jakiś goblinnik[3]. Sylwanus wstał, usiadł na krawędzi łóżka, wzuł pantofle i wyszedł na korytarz. Zaraz za drzwiami wpadł na niego seledynowy jak płótno Vinzent.
– Spadłeś ze schodów? Co to za łomot? – zapytał Sylwanus.
– Yhy -przytaknął Vinzent. – Talerz mi się rozbił.
– Nic ci nie jest?
Vinzent pomacał się po całym ciele.
– Nie, chyba nie. Słuchaj, zaraz musimy tam pobiec i…
– Po jaką kolędę? Żeby nas … ciebie … Papcio nakrył?
– Nie łapiesz? Wszyscy się zaraz zlecą jak ćmy do świecy, żeby zobaczyć, co tak rąbnęło. My też tam musimy być, rozumiesz, wyglądałoby podejrzanie, gdybyśmy nie przybiegli. Ważne tylko, abyśmy nie byli pierwsi.
– Aaa, chwytam… Rany kobolda, ale ty masz podbite oko! Zaraz się zorientują, kto tak naprawdę łomotnął w holu… Zamknij się lepiej w kiblu, a ja najwyżej coś naściemniam Bublowi, jakby zajarzył, że cię nie ma.
Vinzent szybko pobiegł do łazienki, a Sylwanus odczekał chwilę i ruszył w stronę schodów. Zebrał się już tam spory tłumek, a w chwilę później pojawił się i Papcio Bubel ze sztormówką w dłoni.
– Co tu się wyrabia? – warknął i stanął u szczytu schodów. Jego mózg zarejestrował i przetworzył obraz dwudziestu stopni z niebieskawego marmuru, przykrytych pozwijanym czerwonym dywanem. Na samym dole leżał rozbity talerz.
– Kto to zrobił? – zapytał Naczelny Nadzorca. Zaległ złowroga cisza. – Pytam się, kto rozbił ten talerz? Cisza nocna jest, w łóżkach wam leżeć, a nie po fabryce się szlajać.
Cisza.
– Taa. Kohut usłyszy to i owo za to, że nie dopilnował kuchni.
Zszedł żwawo po schodach, a za nim podążyła ściśnięta gromada elfów. Papcio skierował swe kroki w prawo, ku drzwiom, nad którymi wisiała tarcza z herbem zielonej pietruszki, podpisana zawołaniem MAMMA MIA. Bubel rozwarł drzwi kopniakiem. Wszedł do środka i włączył światło, pozostawiając tłoczącą się i szemrającą grupę elfów za plecami.
Dostrzegli nieruchomego Kohuta przywiązanego do krzesła i zakneblowanego. Jego sumiaste, zakrywające usta wąsiska były zachlapane czymś czerwonym. Szkarłatne plamy widniały tu i ówdzie na kafelkowej podłodze oraz na drzwiach lodówki… Krzesła walały się po całej kuchni. W stół wbity był tasak, drzwi lodówki stały otworem. Talerz, na którym przedtem leżała kiełbasa, był pusty.
– Kohut! Nic ci nie jest? Co tu się stało?! – Papcio Bubel potrząsnął spętanym elfem. Kohut poruszył się, wypluł knebel i wrzasnął.
– NIE DOSTANIESZ SIĘ DO LODÓWKI, POTWORZE! PO MOIM TRUPIE!!! -zerwał się gwałtownie i rozdarł krępujące go sznury. -O, dobry wieczór, Papciu. Gdzie jest ten potwór, który przed chwilą szwendał się po kuchni?
– Jaki znowu potwór? Co tu się, do kolędy ciężkiej, dzieje?!
– To był straszliwy potwór o niewyraźnych, antropoidalnych kształtach, głowie ośmiornicy i twarzy pełnej macek, tułowiu gąbczastym i pokrytym łuskami, ogromnych szponach na przednich i tylnych łapach i długich, wąskich skrzydłach z tyłu. Zdawał się zionąć przerażającą i jakąś nienaturalną złośliwością, był jakby trochę wypukły i korpulentny. Głowa wyrastająca jakby z nóg była pochylona do przodu, tak że koniuszki czułek na twarzy ocierały się o wielkie przednie szpony obejmujące podkurczone i uniesione kolana – opisywał Kohut potwora, który nawiedził kuchnię. Elfy z tyłu wydały okrzyk przerażenia. – A potem – Kohut zamknął oczy i przełknął głośno ślinę – potwór ów stanął przed lodówką i wypowiedział takie oto słowa: „Ph'nglui mglw'nafh Cthulhu R'lyeh wgah'nagi fhtagn".
Papcio Bubel uniósł lewą brew.
– A potem związał cię, zabrał kiełbasę i uciekł?
– Też go widziałeś, Papciu? – zdziwił się Kohut.
– Znowu czytałeś te durne książki, hę?
Stojący w pierwszym rzędzie Sylwanus poczuł, jak ktoś przeciska się obok niego. Był to Vinzent ze swoją imponującą śliwą pod okiem.
– Co tu robisz, durniu kolędny?! – syknął Sylwanus.
– To ja zabrałem kiełbasę, Papciu – powiedział Vinzent skruszonym tonem. -Głodnym był.
– I zeżarłeś trzy i pół kilograma? – Papcio nie krył zdumienia.
– Nie, pół kilo mi zostawił – Kohut uśmiechnął się nieco bezczelnie spod pokrytych keczupem wąsów.
Wydawało się, że Papcio Bubel zaraz eksploduje. W tym momencie odsunął się fragment kuchennej ściany i przez tajemne przejście wszedł zaspany Ramzes. Podłubał w nosie małym palcem lewej ręki i zachrypiał:
– Co się stało?
– Wielki Cthulhu – sarknął Bubel wskazując palcem na Vinzenta – wpadł tutaj, porwał kiełbasę i uciekł.
– Yy… sorry, ale nie chwytam żartu, Bubel.
– Vinzent zjadł całą kiełbasę – wyjaśnił Naczelny Nadzorca.
– A to ci żarłok… a moich herbatników pleśniowych to nawet nie tknął.
– Rozejść się wszyscy. Do łóżek, już! A ty, Vinzent, nawet nie licz na to, że jutro pojedziesz ze mną na negocjacje z Bulionem.
– Papciu!!! – zaprotestował Vinzent żałośnie.
– Pozwól mu iść, Papciu – odezwał się Kohut. – Pokazał w zeszłym roku, że jest wiele wart, a poza tym on i Sylwanus znakomicie sprawdzają się jako duet. I sam przyznał się do tego, że zjadł kiełbachę. Postąpił uczciwie i honorowo, jak mało kto odważyłby się.
– Lepiej siedź cicho, Kohut. Jeszcze nie wymyśliłem dla ciebie kary za współudział w spisku, co nie znaczy, że tego nie zrobię w najbliższym czasie.
– Dobrze gada. Daruj mu. To elfik, jakich mało -wtrącił się ponownie Ramzes.
– I ty, Brutusie, przeciwko mnie?
– Bije ci? Ramzes jestem, pamiętasz?
– Aeech… niech wam będzie. Ale wracać do łóżek, już prawie pierwsza. I odtąd ma być cicho jak…
– … w grobie – dokończył Ramzes z paskudnym uśmiechem.
– Zamknij się, Ramzes. Dzisiaj nie wyciągnę żadnych konsekwencji z tego postępku. Ale żeby mi to było ostatni raz.
– Obiecuję, Papciu – przyrzekł solennie Vinzent. Papcio prawie mu uwierzył.
Nieodłącznie towarzyszący elfom szmer rozmów przetoczył się nad Wielki Holem, przesunął po stromych schodach z marmuru na drugie piętro, gdzie stopniowo rozpraszał się i cichł. Elfy, w tym Sylwanus i Vinzent, grzecznie wracały do łóżek.
Sylwanus zasypiał ponownie, kiedy Vinzent wstał raz jeszcze i na paluszkach zaczął skradać się ku drzwiom.
– No gdzie cię znowu, do kolędy, niesie?!!!
– No co, obstrukcję mam…
– A zrobić ci lewatywę?!
– Ych -Vinzenta już nie było w pokoju. Kiedy wrócił i rzucił się na łóżko, Sylwanus spał jak zabity. Po chwili pokój wypełnił się donośnym chrapaniem aż po najbardziej zakurzone kąciki. Sylwanusowi śnił się tartak.
[1] Papcio sadził kroki, jakby miał na nogach legendarne buty siedmiocalowe.
[2] Czytaj: „będę miał w kolędę wrzeszczenia na inne elfy" . Nikt nigdy nie widział, by Papcio robił cokolwiek innego, nikt też nie miał pojęcia, o co chodziło Bublowi, gdy mówił o „ważnych sprawach" .Tych spraw także nikt nie widział na oczy.
[3] Naturalny nawóz pochodzenia goblińskiego.