- Opowiadanie: Oczova - Popielica

Popielica

Roz­bu­do­wa­ne opo­wia­da­nie, z frag­men­tem wcze­śniej udo­stęp­nio­nej scen­ki o tym samym ty­tu­le. Scen­ka, którą wcze­śniej wrzu­ci­łem była dla mnie ide­al­nym otwar­tym za­koń­cze­niem dla peł­nej wer­sji opo­wia­da­nia. Enjoy. Mam na­dzie­je, że bę­dzie sma­ko­wa­ło. Za­wsze bar­dzo chęt­nie przyj­mę wszel­kie uwagi.

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Popielica

Ko­niec paź­dzier­ni­ka był coraz bli­żej. Je­sień żyła w pełni, ma­lu­jąc li­ście drzew cie­pły­mi od­cie­nia­mi żółci, ochry i czer­wie­ni. Po­ran­ki na Za­chod­niej De­sty­nii z dnia na dzień sta­wa­ły się chłod­niej­sze. Ju­trzen­ce to­wa­rzy­szy­ła sub­tel­na woń nad­cią­ga­ją­cej nie­śpiesz­nie zimy, która za­czę­ła dawać o sobie znać, mu­ska­jąc po­wierzch­nię ziemi błysz­czą­cy­mi, sre­brzy­sty­mi dro­bi­na­mi.

Stro­mo­ska­ła z wolna bu­dzi­ła się do życia. W mie­ście pa­no­wał zwy­cza­jo­wy, wcze­sno­po­ran­ny gwar. Po­ga­węd­ki pie­ka­rza i szew­ca, za­chwa­la­ją­ce­go miły aro­mat świe­żo wy­pie­czo­ne­go pie­czy­wa. Tu­bal­ny śmiech mły­na­rza re­cho­czą­ce­go ze spro­śne­go żartu o żonie ka­mie­nia­rza. Stu­kot skrzyń wy­peł­nio­nych wa­rzy­wa­mi i owo­ca­mi, ukła­da­nych przez wła­ści­cie­la skle­pu wa­rzyw­ne­go. Gło­śne trza­śnię­cia otwie­ra­nych, drew­nia­nych okien­nic, szu­ra­nie mio­tły po ka­mien­nym bruku i chlu­pot fe­ka­liów wy­le­wa­nych do ście­ków.

Stru­gi świa­tła wpa­da­ją­ce przez okno tra­fi­ły pro­sto w uśpio­ne lico He­ster. Skrzy­wi­ła się i przy­kry­ła po­ście­lą. Mid­ni­ght­ma­re szarp­nął za jeden z koń­ców i ścią­gnął ją z jej głowy. He­ster, po­now­nie się na­kry­ła. Kruk za­skrze­czał z obu­rze­niem i ko­lej­ny raz po­cią­gnął, po­ry­wa­jąc ze sobą całe po­sła­nie.

– Co cię opę­ta­ło? – za­py­ta­ła sen­nym gło­sem, sia­da­jąc z za­mknię­ty­mi po­wie­ka­mi na pry­czy – chcia­ła­bym choć raz po­spać trosz­kę dłu­żej. Mogę?

Ptak prze­krzy­wił głowę i spoj­rzał na nią, de­mon­stru­jąc sprze­ciw. Pod­le­ciał do niej, przy­cup­nął na ko­la­nie i za­kra­kał po swo­je­mu.

– Tak, wiem. Sporo pracy przed nami. Mó­wiąc „nami”, masz oczy­wi­ście na myśli mnie, hmm?

Po­ki­wał głową i za­czął ocie­rać się czule o jej po­li­czek.

– Co ja bym bez cie­bie zro­bi­ła? – za­gad­nę­ła, spo­glą­da­jąc na swego to­wa­rzy­sza, za­spa­ny­mi, zło­ci­sty­mi ocza­mi.

Wsta­ła, prze­cią­ga­jąc się so­lid­nie. Ru­szy­ła w stro­nę to­a­let­ki, prze­cze­su­jąc pal­ca­mi dłu­gie, ciem­no­brą­zo­we włosy i wlała do mied­ni­cy świe­żą wodę. Zmo­czy­ła buzię, co od razu ją orzeź­wi­ło. Do­pro­wa­dzi­ła się do po­rząd­ku i roz­pa­li­ła pa­le­ni­sko. Przy­go­to­wa­ła po­bu­dza­ją­cy zio­ło­wy napar, by na­brać ener­gii i po­wo­li szy­ko­wa­ła się do wyj­ścia. Za­ło­ży­ła ja­sno­zie­lo­ną lnia­ną szatę, wy­god­ne buty i prze­ło­ży­ła przez ramię skó­rza­ną torbę.

– Ko­niecz­nie muszę iść do ko­wa­la. Coś jest nie tak z jed­nym z za­wia­sów w drzwiach. Przy­po­mnij mi, gdy­bym za­po­mnia­ła. Po­trze­bu­ję psz­cze­li wosk i świe­ce na zapas… Od­wie­dzę też starą Rastę. Spo­rzą­dzi­łam dla niej ma­zi­dło na ko­la­na.

Prze­szła środ­kiem izby, zmie­rza­jąc do re­ga­łu wy­ło­żo­ne­go róż­ny­mi na­czyn­ka­mi, na­peł­nio­ny­mi wszel­kie­go ro­dza­ju spe­cy­fi­ka­mi i ścią­gnę­ła małą, gli­nia­ną mi­secz­kę, którą wło­ży­ła do torby.

– Co jesz­cze mia­łam wziąć… – sto­jąc przed re­ga­łem pró­bo­wa­ła sobie przy­po­mnieć – syrop z la­wen­dy, wy­ciąg z je­mio­ły… zdaje się, że to wszyst­ko.

– KRA! KRA! KRA! – wy­krzy­czał Mid­ni­ght­ma­re.

– W po­rząd­ku! Od­wie­dzi­my rzeź­ni­ka. O tym na pewno nie dasz mi za­po­mnieć. Zresz­tą nie­zbęd­ny jest mi gęsi tłuszcz na maści.

Wy­szli na chłod­ne paź­dzier­ni­ko­we po­wie­trze. Do­mo­stwo He­ster mie­ści­ło się na rogu Alei Sło­necz­nej i Sze­ro­kie­go Przej­ścia. Udali się roz­świe­tlo­ną słoń­cem ulicą na rynek, a potem na targ. Brnąc mię­dzy tłu­mem, wi­ta­li mi­ja­nych ludzi, gdy nagle ktoś za­wo­łał:

– He­ster! He­ster! – krzy­cza­ła wie­ko­wa ko­bie­ta, pod­cho­dząc wolno.

– Dzień dobry Rasto. Pla­no­wa­łam cię dzi­siaj od­wie­dzić. Mam dla cie­bie maść – po­wie­dzia­ła i się­gnę­ła do sakwy, wyj­mu­jąc lek.

– Witaj dzie­cin­ko. Po­trze­bo­wa­łam odro­bi­ny słoń­ca. Moje stare kości są sztyw­ne. Krót­ki spa­cer mi nie za­szko­dzi. To grzech nie sko­rzy­stać z tak pięk­nej po­go­dy.

– Masz rację. Paź­dzier­nik jest w tym roku wy­jąt­ko­wy, cho­ciaż ran­kiem bywa dosyć chłod­no. W takie dni naj­chęt­niej nie wy­cho­dzi­ła­bym z łóżka, ale pe­wien łaj­dak nie daje mi spać. – Spoj­rza­ła na swego pie­rza­ste­go przy­ja­cie­la, pusz­cza­jąc do niego oko.

– Do­brze, że jest ktoś, kto cię pil­nu­je. Gdyby nie on, spa­ła­byś pew­nie do po­łu­dnia.

Uśmie­cha­jąc się, po­dzię­ko­wa­ła za le­kar­stwo i ode­szła na drugą stro­nę ulicy. Mid­ni­ght­ma­re uszczyp­nął He­ster w ucho i mruk­nął.

– Tak, chodź­my dalej.

Po­dą­ża­li dep­ta­kiem, od­wie­dza­jąc po dro­dze han­dla­rza mię­sem, ulu­bio­ne­go sprze­daw­cę Mid­ni­ght­ma­re'a i po­śpie­szy­li do naj­słod­sze­go sto­iska na kier­ma­szu – psz­cze­la­rza, u któ­re­go He­ster ku­pi­ła wosk, świe­ce oraz kilka mio­dów.

– Wra­caj­my już. Chcę po po­łu­dniu iść na wrzo­so­wi­ska. Jeśli przy­mroz­ki mają po­ja­wiać się czę­ściej, nie ma co zwle­kać. Zro­bię za­wcza­su za­pa­sy.

Wró­ciw­szy do domu, He­ster za­czę­ła roz­pa­ko­wy­wać za­ku­pio­ne to­wa­ry, a Mid­ni­ght­ma­re po­fru­nął szczę­śli­wy na żerdź z ka­wał­kiem wą­trób­ki w dzio­bie. W tym samym mo­men­cie usły­sze­li dziw­ne pstryk­nię­cia, a prze­strzeń nad bla­tem za­czę­ła skrzyć. Z po­cząt­ku po­je­dyn­cze iskry za­mie­ni­ły się w skrzą­cą ka­ska­dę. Strze­la­ły we wszyst­kie stro­ny, aż w końcu z cen­trum wy­strze­lił nad­pa­lo­ny ury­wek per­ga­mi­nu. Roz­bły­ski zga­sły, a pa­pier wy­lą­do­wał na stole. He­ster po­chwy­ci­ła go i za­uwa­ży­ła wy­pi­sa­ną na nim wia­do­mość:

– „He­ster Nox. Przy­bądź na Mgli­ste Wody. Wzywa cię prze­zna­cze­nie”. Pod­pi­sa­no, Moira Fade.

Prze­czy­ta­ła notkę kilka razy, a na­stęp­nie skon­ster­no­wa­na rzu­ci­ła okiem w stro­nę Mid­ni­ght­ma­re'a.

– „Wzywa cię prze­zna­cze­nie”…? Za­pro­sze­nie po­cho­dzi od ba­gien­nej wieszcz­ki, nie mam co do tego wąt­pli­wo­ści, ale czego ona może ode mnie chcieć? – roz­my­śla­ła na głos.

Po­grą­żo­na w my­ślach, wyj­rza­ła przez okno. Do­cie­ka­ła, po co Moira ją we­zwa­ła. Nagle przy­po­mnia­ła sobie o zbio­rach.

– Wy­cho­dzę na wrzo­so­wi­sko. Sie­dząc i my­śląc, nic nie wskó­ram, a zima jest o krok.

Wzię­ła ple­cio­ny ko­szyk, spa­ko­wa­ła lnia­ne worki i szpu­lę ju­to­we­go sznur­ka.

– Wy­bie­rzesz się ze mną, czy zo­sta­jesz?

Mid­ni­ght­ma­re stęk­nął, opusz­cza­jąc bez­sil­nie skrzy­dła i scho­wał głowę w pióra.

– Ro­zu­miem. Skoro je­steś taki zmę­czo­ny. Od­po­czy­waj – od­po­wie­dzia­ła z czu­ło­ścią, po czym wy­szła.

Po kilku go­dzi­nach wró­ci­ła, lekko za­dy­sza­na, dźwi­ga­jąc cięż­ki kosz za­pcha­ny ko­rze­nia­mi mnisz­ka i ży­wo­ko­stu, worki pełne owo­ców ja­rzę­bi­ny i głogu, a z ple­ców zwi­sał jej wór wy­peł­nio­ny miętą, dzie­wan­ną i wrzo­sem. Zrzu­ci­ła zbio­ry z ra­mion i sia­dła cięż­ko, by od­po­cząć.

– Dzię­ki za pomoc – bąk­nę­ła do ptaka sie­dzą­ce­go na żer­dzi, rzu­ca­jąc mu ka­wa­łek su­ro­we­go mięsa, które cap­nął zwin­nie.

– Pod­czas zbie­ra­nia ziół, uka­za­ła mi się wieszcz­ka, od któ­rej do­sta­łam li­ścik. Chcia­łam ją za­gad­nąć, ale gdy tylko pod­cho­dzi­łam, zni­ka­ła.

Sie­dzia­ła dłuż­szą chwi­lę, ze wzro­kiem błą­dzą­cym po ni­co­ści, roz­my­śla­jąc.

– Jutro pój­dzie­my na bagna. Zło­ży­my wi­zy­tę Mo­irze Fade.

***

Wy­ru­szy­li przed świ­tem. Skie­ro­wa­li się bru­ko­wa­ną ulicą wy­cho­dzą­cą na po­łu­dnio­wy za­chód. Kil­ka­na­ście me­trów za gra­ni­ca­mi Stro­mo­ska­ły, miej­ska, ka­mien­na droga za­mie­nia­ła się w udep­ta­ny grunt.

– Czeka nas mała wę­drów­ka przy­ja­cie­lu. Po­łu­dnio­wym go­ściń­cem do­trze­my bez­po­śred­nio do celu.

Po­gła­ska­ła to­wa­rzy­sza piesz­czo­tli­wie pod dzio­bem. Za­do­wo­lo­ny pod­niósł łepek, wydał gar­dło­wy odzew i od­fru­nął, aby krą­żyć po oko­li­cy.

Mi­ja­jąc je­zio­ro Na­po­ria po­ło­żo­ne nie­da­le­ko Stro­mo­ska­ły, do­tar­li do roz­sta­ju dróg. Jedna z nich pro­wa­dzi­ła na wschód, aż do morza, druga prze­ciw­le­gła do niej wio­dła do Wiel­kich Lasów Erya, a trze­cia na Po­łu­dnio­wy Go­ści­niec, któ­rym wę­dro­wa­li dalej w kie­run­ku Mgli­stych Wód. Kra­ina to­nę­ła w mo­no­to­nii przed­świ­tu, za­kłó­ca­nej je­dy­nie świer­go­tem sikor i ru­dzi­ków, ukry­tych w po­bli­skich ko­ro­nach drzew.

Do­tar­li do Lasu Ala­torn. Jego pół­noc­na część była nie­zwy­kle pięk­na. Pełna ogrom­nych dębów i buków, o roz­prze­strze­nia­ją­cych się gdzie po­pad­nie, po­tęż­nych ga­łę­ziach. Wscho­dzą­ce le­ni­wie słoń­ce two­rzy­ło nad nim le­d­wie wi­docz­ną łunę. He­ster i Mid­ni­ght­ma­re wkro­czy­li w Ala­torn, po­dą­ża­jąc szla­kiem pro­wa­dzą­cym na po­łu­dnie. To­wa­rzy­szył im śpiew wielu ga­tun­ków pta­ków, któ­rych po­łą­czo­ne głosy two­rzy­ły nie­po­wta­rzal­ną pieśń.

Nad­cho­dzą­ca mdła sza­rość brza­sku wę­dro­wa­ła po­śród kniei. Prze­bi­ja­ją­ce się co jakiś czas pierw­sze pro­mie­nie słoń­ca, pa­da­ły na zie­mię, ni­czym zło­ci­ste włócz­nie, dziu­ra­wiąc na­po­ty­ka­ną mgłę. Teren krok za kro­kiem się zmie­niał. Z każdą chwi­lą drze­wa rosły rza­dziej, ale las był nie­mniej dusz­ny. Miej­sca­mi mi­ja­li po­wa­lo­ne, nie­ra­dzą­ce sobie z nad­mia­rem wil­go­ci, prze­gni­łe ko­na­ry, otu­lo­ne zie­lo­nym, mszy­stym kocem. Za­pach mchu i liści przy­sła­niać za­czął słod­ka­wy i nie­przy­jem­ny fetor zgni­li­zny. He­ster wie­dzia­ła, że mo­cza­ry są nie­opo­dal. Po­twier­dzi­ła przy­pusz­cze­nia, wi­dząc wy­ra­sta­ją­ce głazy, po­kry­te ma­gicz­ny­mi ru­na­mi. Znaki w ma­ho­nio­wym od­cie­niu za­schnię­tej krwi, miały na­kie­ro­wy­wać wę­drow­ców, ale rów­nież sta­no­wi­ły ostrze­że­nie.

– Je­ste­śmy bli­sko – po­in­for­mo­wa­ła, prze­jeż­dża­jąc pal­ca­mi po gra­fi­to­wej bryle.

Mid­ni­ght­ma­re kłap­nął i po­le­ciał wzdłuż ścież­ki, spraw­dza­jąc drogę wyj­ścio­wą z pusz­czy. Wró­cił nie­ba­wem i spo­czął na wy­cią­gnię­tej ręce He­ster, kra­cząc kil­ku­krot­nie i dzio­biąc ją sub­tel­nie.

– Tak. Sądzę, że opary nigdy tutaj nie ustę­pu­ją.

Po kil­ku­na­stu mi­nu­tach zna­leź­li się na owład­nię­tych cięż­ką i ta­jem­ni­czą at­mos­fe­rą mo­kra­dłach, prze­siąk­nię­tych cha­rak­te­ry­stycz­nym swą­dem. Sza­rzy­zna wpraw­dzie odro­bi­nę zrzed­nia­ła, ale by­naj­mniej nie prze­mi­ja­ła. Po­ran­na gwiaz­da stale mi­gro­wa­ła wyżej, roz­świe­tla­jąc ba­gien­ne wy­zie­wy i roz­cią­ga­jąc cie­nie wy­sta­ją­cych gdzie­nie­gdzie błot­nych dębów i olszy. Wąską ścież­kę, którą zmie­rza­li, ze­wsząd po­ra­sta­ła bujna ro­ślin­ność. He­ster ma­new­ro­wa­ła ostroż­nie po­mię­dzy kłę­ba­mi wy­so­kich traw i tu­rzy­cy. Tu i tam, z nie­wiel­kich sa­dza­wek wy­strze­li­wa­ły w górę wy­so­kie ta­ta­ra­ki.

Nie­ocze­ki­wa­nie w noz­drza ude­rzył ją wzma­ga­ją­cy się, silny mia­zmat roz­kła­du. Sły­chać też było coraz gło­śniej­szy, bzy­czą­cy szmer. Szyb­ko wy­kry­li źró­dło wstręt­nej woni, uj­rzaw­szy mar­twe­go, gni­ją­ce­go je­le­nia, oto­czo­ne­go rze­szą wi­ru­ją­cych much i wiel­kie­go, pło­we­go sępa roz­ry­wa­ją­ce­go mu wnętrz­no­ści. He­ster przy­sta­nę­ła. Mid­ni­ght­ma­re burk­nął po cichu, a pta­szy­sko szarp­nę­ło za­krwa­wio­nym łbem, wy­ry­wa­jąc przy oka­zji kawał ży­la­ste­go ciała, które z plu­skiem wpa­dło do wody. Od­wró­ci­ło do nich łysy łeb, wrza­snę­ło prze­raź­li­wie i ule­cia­ło, by sta­nąć na zde­chłym byku. Roz­po­starł prze­rze­dzo­ne skrzy­dła i znów za­krzy­czał prze­ni­kli­wie. He­ster zro­bi­ła kilka kro­ków w tył, a Mid­ni­ght­ma­re pod­ska­ki­wał i kra­kał gwar­no, jak tylko mógł.

– Mercy! Daj spo­kój – krzyk­nę­ła przy­gar­bio­na, star­sza ko­bie­ta opar­ta o ko­stur, prze­ni­ka­jąc mgła­wi­cę. – Jak trak­tu­jesz na­szych gości? – za­py­ta­ła, ły­piąc na sępa. Ten skrzek­nął raz jesz­cze, ewi­dent­nie nie­za­do­wo­lo­ny. Ze­sko­czył ze zdo­by­czy i po­wró­cił do po­że­ra­nia pa­dli­ny.

– Moira Fade? – za­gab­nę­ła He­ster, przy­glą­da­jąc się ni­skiej sta­rusz­ce.

– A kogo in­ne­go się spo­dzie­wa­łaś? Wy­cze­ki­wa­łam cię. Nie zwra­caj­cie uwagi na tę wred­ną ga­dzi­nę.

Od­wró­ci­ła się i skie­ro­wa­ła w stro­nę, z któ­rej przy­szła. He­ster po­dą­ży­ła za nią.

Przez dłuż­szy czas szły w mil­cze­niu, póki nie do­tar­ły na roz­le­głą po­la­nę. Mgła za­snu­wa­ła ją sub­tel­nym, bia­łym wo­alem. Moira brnę­ła wolno na kra­niec łąki.

– To ty wy­sła­łaś mi wia­do­mość! A póź­niej uka­za­łaś mi się na wrzo­so­wi­sku, ale gdy za­mie­rza­łam po­dejść, znik­nę­łaś jak kam­fo­ra. Dla­cze­go?

– Wi­dzia­łaś mnie wy­łącz­nie w for­mie ete­rycz­nej. Nie­trwa­łej i chwi­lo­wej.

– W jaki spo­sób? Nie sły­sza­łam o tego ro­dza­ju cza­rach.

– Ob­cu­jąc z tu­tej­szą, wy­jąt­ko­wą mgłą, można do­świad­czyć nie­zwy­kło­ści uro­ków na­tu­ry. Udało mi się do­strzec to, co dla zwy­kłych śmier­tel­ni­ków jest nie­osią­gal­ne – mó­wiąc to, pod­nio­sła rękę i po­ru­sza­ła nią ła­god­nie we mgle.

– Czy po­tra­fisz wsłu­chać się w jej fi­ne­zyj­ny, nikły szept? – unio­sła głowę, za­my­ka­jąc oczy i ło­wiąc uchem bez­dź­więcz­ne tony – czy zdo­łasz po­czuć nie­zli­czo­ną ilość nie­wy­czu­wal­nych czą­stek two­rzą­cych tę nie­zwy­kłą jed­ność?

He­ster zer­k­nę­ła na nią spe­szo­na. Zwró­ci­ła twarz ku niebu i pró­bo­wa­ła się sku­pić.

– Nie wy­si­laj się. Wciąż je­steś pod­lot­kiem. Twój pąk le­d­wie się roz­wi­nął. Żyjąc tyle, co ja, bę­dziesz miała oka­zję po­znać każdy ro­dzaj magii. Nie li­cząc tej złej, o któ­rej nikt nie po­wi­nien pa­mię­tać. Za­le­ża­ło mi na tym, żeby cię spro­wa­dzić. W ostat­nim cza­sie na­wie­dzi­ła mnie pewna wizja. Po­cząt­ko­wo ją zba­ga­te­li­zo­wa­łam, my­śląc, że to zwy­czaj­ne prze­wi­dze­nie. Jed­nak po­ja­wi­ła się po­now­nie, a każde jej na­dej­ście przy­po­mi­na­ło ude­rze­nie młota o ko­wa­dło. To nie było kon­kret­ne pro­roc­two, o nie! Zwy­kłam ma­wiać na takie zja­wi­sko „dro­go­wskaz”. To coś na kształt krót­kie­go bły­sku, uka­zu­ją­ce­go mi miej­sca lub osoby, któ­rych do­ty­czyć mają pre­dyk­cje. Wiele lat temu, gdy miesz­ka­łam jesz­cze na kon­ty­nen­cie, w jed­nym z ta­kich roz­bły­sków uj­rza­łam to miej­sce.

– To zna­czy, że ist­nie­je taka, która ma zwią­zek ze mną?

– Je­steś głu­cha czy głu­pia? Ile razy mam po­wta­rzać? Nie przy­pad­ko­wo dro­go­wskaz wska­zał mi cie­bie. To nie zda­rza się czę­sto. Poza tym nie tru­dzi­ła­bym się tak bar­dzo, dla byle głu­po­ty – oznaj­mi­ła zi­ry­to­wa­na.

– Do­tar­ły­śmy.

 

***

We­szły do domu Moiry. Wy­glą­dał do­kład­nie tak, jak He­ster go sobie wy­obra­ża­ła. Wnę­trze prze­siąk­nię­te było za­pa­chem bia­łej szał­wii i cedru. W głów­nej izbie, na samym środ­ku stał pięk­ny, drew­nia­ny, ry­tu­al­ny stół usia­ny zna­ka­mi i sym­bo­la­mi. Prze­ła­do­wa­ne mik­stu­ra­mi półki i re­ga­ły zaj­mo­wa­ły więk­szość po­miesz­cze­nia. Z su­fi­tu zwi­sa­ły bu­kie­ty su­szo­nych grzy­bów i ro­ślin.

Moira po­de­szła do ścia­ny, zdej­mu­jąc płaszcz i od­wie­sza­jąc go na że­la­zny pręt. Obe­szła sto­lik i z szaf­ki wy­ję­ła to­por­nie wy­ko­na­ną czarę, nóż i ka­wał­ki szmat.

– Po­wiem ci po­krót­ce, jak to bę­dzie wy­glą­da­ło – rze­kła, prze­cie­ra­jąc czar­ne ostrze.

– Metod prze­po­wia­da­nia przy­szło­ści jest kilka. Od wró­że­nia z dymu, chi­ro­man­cji, zio­ło­wych fusów, kart, po me­to­dę bu­dzą­cą pewne kon­tro­wer­sje. Mówię o Krwa­wej Wróż­bie. Wszak­że magia ta od wie­ków jest za­ka­za­na i nie po­win­nam jej prak­ty­ko­wać, ale uwa­żam, że to naj­czyst­sza i naj­bar­dziej wia­ry­god­na forma otrzy­ma­nia wizji. Odro­bi­na two­jej krwi da mi moż­li­wość zaj­rze­nia głę­biej niż po­zo­sta­łe tech­ni­ki.

– Jak to dzia­ła? – spy­ta­ła He­ster wy­raź­nie po­bu­dzo­na i ze­stre­so­wa­na.

– Nie każ mi tłu­ma­czyć po kolei prze­bie­gu ry­tu­ału, któ­re­go i tak nie zro­zu­miesz – stwier­dzi­ła szorst­ko Moira – twoja krew po­zwo­li mi wej­rzeć w twoją przy­szłość. Wię­cej wie­dzieć nie mu­sisz. Je­steś go­to­wa?

– Myślę, że tak… Tak. Zrób­my to! – od­par­ła zde­cy­do­wa­nie i zbli­ży­ła się do ry­tu­al­ne­go stołu.

Moira zła­pa­ła ją mocno za nad­gar­stek. Wolną ręką po­chwy­ci­ła spo­czy­wa­ją­cy na stole, ostry szty­let wy­ko­na­ny z czar­ne­go ob­sy­dia­nu, a na­stęp­nie roz­cię­ła wnę­trze dłoni. He­ster syk­nę­ła i skrzy­wi­ła się z bólu. Z na­cię­cia mo­men­tal­nie wy­pły­nę­ła po­so­ka.

Ści­snę­ła nie­de­li­kat­nie po­ra­nio­ną rękę, aby do czary spły­nę­ło wię­cej juchy. Gdy wy­peł­ni­ła czę­ścio­wo na­czy­nie, wzię­ła le­żą­cy pod ręką skra­wek ma­te­ria­łu i przy­ło­ży­ła od nie­chce­nia do rany. He­ster ob­ję­ła rękę i po­pra­wi­ła pro­wi­zo­rycz­ny opa­tru­nek, spo­glą­da­jąc na dal­sze po­czy­na­nia sio­stry-wiedź­my.

Ja­sno­wi­dzą­ca ujęła pu­char. Unio­sła go na wy­so­kość głowy. Za­mknę­ła oczy i mru­cza­ła pod nosem, nie­mal­że bez­gło­śnie, nie­zna­ną He­ster in­kan­ta­cję. Ciecz w kie­li­chu zgęst­nia­ła, za­bul­go­ta­ła i osta­tecz­nie za­pło­nę­ła. Po­chy­lo­na, nie­ustan­nie szep­ta­ła. Ogień w na­czy­niu prze­stał się palić, a ona co żywo wy­pi­ła mik­stu­rę.

He­ster pa­trzy­ła na nią z nie­skry­wa­ną trwo­gą. Trwa­ła w bez­ru­chu jak spe­try­fi­ko­wa­na, nie wie­dząc, co robić. Moirę do­pa­dły silne drgaw­ki. Za­czę­ła się krztu­sić gęstą sub­stan­cją wy­pły­wa­ją­cą z ust. Chwy­ci­ła za szyję, nie mogąc zła­pać tchu. Wy­trzesz­cza­ła prze­krwio­ne oczy, pa­trząc na zie­lar­kę, a w na­stęp­nej chwi­li owład­nę­ły nią gwał­tow­ne tor­sje.

– Co się dzie­je? – spy­ta­ła prze­ra­żo­na He­ster, pró­bu­jąc w jakiś spo­sób pomóc. Po­czu­ła, jak nie­wi­dzial­na siła ją od­py­cha, gdy Moira pod­nio­sła w jej kie­run­ku roz­po­star­tą dłoń.

– Nie… prze­ry­waj… w-wi­dze­nia! – wy­stę­ka­ła zgię­ta wpół, kasz­ląc, plu­jąc i od­dy­cha­jąc z tru­dem.

He­ster od­su­nę­ła się i zde­ner­wo­wa­na wpa­try­wa­ła w dal­szy ciąg ce­re­mo­nii. Moira wy­tar­ła twarz rę­ka­wem, sa­piąc i splu­wa­jąc reszt­ka­mi ciem­ne­go płynu. Z nagła ze­sztyw­nia­ła, wznio­sła się pa­rę­na­ście cen­ty­me­trów ponad zie­mię, a wzrok jej zmęt­niał. De­mo­nicz­nym gło­sem wy­re­cy­to­wa­ła prze­zna­czo­ną He­ster prze­po­wied­nię:

„Wie­czor­ną porą, kiedy niebo się ro­ze­rwie,

Sierp sre­brzy­sty mrocz­ność prze­rwie.

Kiedy kości się roz­pad­ną,

A pył szary cie­nie skrad­ną.

W zło­wróżb­ną pół­noc pra­sta­re echa przy­wo­ła­ne,

Dzie­cię mroku zbu­dzą obie­ca­ne.

Po­pie­li­ca upad­kiem świa­tła i ciem­no­ści świ­tem się sta­nie.

Po­wro­tu czar­nej magii i pra­daw­nych sił za­rze­wiem zo­sta­nie.

Kiedy z nieba gwiaz­dy za­czną spa­dać,

Go­to­wa bę­dzie, by cier­pie­nie zadać”.

Po tych sło­wach opa­dła z po­wro­tem na pod­ło­gę i usia­dła. Przez krót­ki czas mil­cza­ła, od­dy­cha­jąc głę­bo­ko.

– Czy to już ko­niec? Nic ci nie jest?

Prze­stra­szo­na i prze­ję­ta, przy­kuc­nę­ła obok fo­te­la, w któ­rym za­le­gła Moira. Po­ma­łu do­cho­dzi­ła do sie­bie. Od­dy­cha­ła coraz spo­koj­niej. Wej­rza­ła na He­ster ocza­mi prze­peł­nio­ny­mi trwo­gą.

– Ta prze­po­wied­nia… to… to nie może być praw­da… to się nie może wy­da­rzyć!

– Słowa, które wy­po­wie­dzia­łaś… co to ozna­cza? Kim jest Po­pie­li­ca? Je­steś pewna, że wizja do­ty­czy mnie?

– Dziec­ko… – szep­nę­ła nie­omal po mat­czy­ne­mu, a jej oczy wy­peł­nił żal i smu­tek.

– Krew nie kła­mie. Wszech­świat za­wró­cił w naj­ciem­niej­sze stro­ny. Muszę… coś z tym zro­bić. Zna­leźć roz­wią­za­nie…

Po­wo­li sta­nę­ła na nogi. Po­de­szła do szaf­ki i wy­cią­gnę­ła sze­ro­kie puz­der­ko. Stała nad nim przez mo­ment, bijąc się z my­śla­mi, po czym ze­bra­ła garść czer­wo­ne­go pyłu. Zbli­ża­jąc się do He­ster, wy­cią­gnę­ła go w jej kie­run­ki i dmuch­nę­ła z ca­łych sił. Ni­cze­go nie­świa­do­ma He­ster nie zdą­ży­ła za­re­ago­wać. Padła nie­przy­tom­na.

– Prze­bacz mi sio­stro! Nie mia­łam in­ne­go wyj­ścia – przy­zna­ła smut­no Moira.

Omi­nę­ła nie­przy­tom­ną cza­row­ni­cę, za­bra­ła ko­stur i wy­szła. Mid­ni­ght­ma­re sie­dzą­cy na jed­nym z nie­wie­lu ro­sną­cych w po­bli­żu drzew, za­uwa­żył wy­cho­dzą­cą z chaty Moirę. Roz­cią­gnął skrzy­dła i za­kra­kał parę razy, wy­glą­da­jąc za swoją to­wa­rzysz­ką, ale się nie po­ja­wi­ła. Wy­czu­wał, że stało się coś złego.

Moira przy­sta­nę­ła kilka me­trów od wej­ścia, zło­ży­ła dło­nie, a mgła stop­nio­wo za­czę­ła ją ota­czać. Gdy owład­nę­ła ją całą, otwo­rzy­ła sze­ro­ko oczy i wy­szep­ta­ła:

– Ste­nik Mater!

 

***

 

Ste­nik usły­szał pu­ka­nie do drzwi.

– Wejść – rzekł, nie od­ry­wa­jąc oczu i pióra od za­pi­sków. Do po­ko­ju we­szła Moira Fade, wspie­ra­jąc się o laskę. Tuż za nią wszedł Mole.

– Mój Panie, to ta zołza z ba­gien. Ta od wró­że­nia.

– Do­sko­na­le wie, kim je­stem po­kur­czu! Zejdź mi z drogi – wy­rzu­ci­ła ze zło­ścią i trą­ci­ła sługę.

– Dzię­ku­ję Mole – od­po­wie­dział za­rząd­ca, skro­biąc nie­prze­rwa­nie po pa­pie­rze. Słu­żą­cy od­szedł w kąt. Prze­cho­dząc na śro­dek po­miesz­cze­nia, Moira ro­zej­rza­ła się do­oko­ła. Ścia­na po pra­wej stro­nie po­kry­ta była pięk­nie wy­ko­na­ny­mi go­be­li­na­mi przed­sta­wia­ją­cy­mi bru­tal­ne sceny po­lo­wań i ro­do­wy herb Ma­te­rów, na któ­rym wid­niał pło­ną­cy miecz. Po dru­giej znaj­do­wa­ły się wy­cho­dzą­ce na pół­noc, duże okna. W po­wie­trzu wy­czu­ła przy­jem­ny za­pach eg­zo­tycz­ne­go oli­ba­num.

Cze­ka­ła, aż skoń­czy pisać. Skrzy­pie­nie nie miało końca. Znie­cier­pli­wio­na stuk­nę­ła laską o par­kiet. Ste­nik uniósł na nią wzrok i prze­rwał pi­sa­nie. Odło­żyw­szy pióro, prze­su­nął za­pi­ski na bok, pod­niósł głowę, a na twa­rzy za­wi­tał mu nie­szcze­ry uśmiech. Po­de­rwał się i roz­ło­żył sze­ro­ko ra­mio­na.

– Moira Fade! We wła­snej oso­bie. Spo­tkał mnie rzad­ki za­szczyt. Usiądź, pro­szę. Mole! Pomóż go­ścio­wi zająć miej­sce – od­parł i wska­zał dło­nią krze­sło sto­ją­ce obok.

– Je­stem stara, ale nie po­trze­bu­ję po­mo­cy! – fuk­nę­ła sta­rusz­ka i mach­nę­ła w stro­nę sługi. Gdy tylko spo­czę­ła, Ste­nik wró­cił na sta­no­wi­sko, zło­żył ręce na brzu­chu i ode­tchnął.

– Spo­łecz­ność Stro­mo­ska­ły oraz ja, je­ste­śmy ci nie­zmier­nie wdzięcz­ni za twój wkład w uję­ciu panny Nox. No­wi­ny, które prze­ka­za­łaś mi dwa dni temu, zja­wia­jąc się tu jak duch, są nie­po­ko­ją­ce, ale dadzą mi moż­ność roz­wią­za­nia całej sy­tu­acji. De­cy­zja, którą pod­ję­łaś, z pew­no­ścią nie na­le­ża­ła do ła­twych, bio­rąc pod uwagę re­gu­ły obo­wią­zu­ją­ce waszą, jakby to ująć… wspól­no­tę. Wiedz, że po­stą­pi­łaś słusz­nie. Uchro­ni­łaś nas przed nad­cho­dzą­cym złem, jakie by ono nie było. Kto wie, do czego zdol­na jest He­ster Nox. Za dnia nie­po­zor­na, skrom­na, zie­lar­ka. Ser­decz­na, miła i przy­ja­zna. Po­ma­ga­ją­ca na co dzień lu­dziom z ich do­le­gli­wo­ścia­mi. W nocy skry­wa­ją­ca po­nu­re se­kre­ty słu­żeb­ni­ca cieni. – Po­ru­szał scep­tycz­nie głową.

Moira spo­glą­da­ła na niego z nie­ukry­wa­ną nie­chę­cią.

– Przy­by­wam wła­śnie w tej spra­wie. Mi­nę­ła nie­speł­na doba, odkąd mia­łam ko­lej­ną wizję. Mo­nu­men­tal­ne pło­mie­nie, horda kru­ków zwia­stu­ją­cych śmierć i na­ro­dzi­ny zła. To nie może być zbieg oko­licz­no­ści. To, co zro­bi­łam He­ster…ujaw­nie­nie ci tre­ści prze­po­wied­ni…za­mie­rza­łam je­dy­nie za­po­biec przy­szłym wy­da­rze­niom, ale widzę, że po­peł­ni­łam ogrom­ny błąd. Co pla­nu­jesz Mater?

– Przy­znam, że czuję się odro­bi­nę skon­fun­do­wa­ny – wy­znał, marsz­cząc czoło i cmo­ka­jąc z dez­apro­ba­tą. Wstał i pod­szedł do Moiry, ła­piąc ją za barki.

– Przy­by­łaś, zo­sta­wia­jąc swoje zgni­łe, śmier­dzą­ce gów­nem i tru­pa­mi mo­cza­ry, w ja­kiejś ma­gicz­nej, nie­cie­le­snej po­sta­ci, twier­dząc, że to spra­wa „nie­cier­pią­ca zwło­ki”. Opo­wia­dasz o wizji, z któ­rej wy­ni­ka, że po­wró­ci czar­na magia i zło, a źró­dłem bę­dzie ta wiot­ka dziew­ka prze­by­wa­ją­ca w jed­nej z moich cel. A teraz po­ja­wiasz się i od­czu­wasz wy­rzu­ty su­mie­nia? To z two­jej winy całe to za­mie­sza­nie! – od­parł, nie­sio­ny tar­ga­ją­cą nim zło­ścią.

Ści­ska­jąc ją bo­le­śnie, wy­szep­tał:

– Wiem, że czu­jesz się z tym źle. Wbi­łaś nóż w plecy sio­stry i tru­chle­jesz, co ją spo­tka – stwier­dził, na po­wrót sia­da­jąc za biur­kiem.

– Zwa­żyw­szy na twe wy­zna­nia i ze­bra­ne in­for­ma­cje, nie­ste­ty nie po­zo­sta­je mi nic in­ne­go jak usu­nąć pro­blem, jaki sta­no­wi nasza uko­cha­na zna­chor­ka. Nie wolno mi po­zo­sta­wić tego bez roz­wią­za­nia. W za­kre­sie moich obo­wiąz­ków leży za­pew­nie­nie bez­pie­czeń­stwa na­sze­mu mia­stu, miesz­ka­ją­cej w nim ho­ło­cie, ale rów­nież za­bez­pie­cze­nie ca­łe­go re­gio­nu. Czy mam zba­ga­te­li­zo­wać to, co do tej pory usły­sza­łem? Czym jest jedna mar­twa wiedź­ma w po­rów­na­niu do setek ludzi miesz­ka­ją­cych w mie­ście lub ty­się­cy za­miesz­ku­ją­cych kraj? Jeśli do ni­cze­go mia­ło­by nie dojść, czy mogę ry­zy­ko­wać?

– Nie martw się. Nie po­dzie­lisz losu He­ster Nox. Pa­mię­taj, to dzię­ki tobie ist­nie­je moż­li­wość po­wstrzy­ma­nia plagi nie­szczęść i je­stem ci za to bar­dzo wdzięcz­ny – oświad­czył, wbi­ja­jąc prze­ni­kli­we nie­bie­skie śle­pia w go­ścia.

Moira pró­bo­wa­ła wy­ko­rzy­stać zdol­no­ści i wy­czy­tać z za­rząd­cy przy­szłe za­mia­ry, ale na­tra­fi­ła na jakąś blo­ka­dę.

– Wszyst­ko w po­rząd­ku? – za­gad­nął z drwią­co.

– Wy­glą­dasz na spię­tą i za­wie­dzio­ną. Ste­nik pa­trzył na nią z po­gar­dą w oczach, wzru­szył ra­mio­na­mi i wej­rzał na le­żą­cy na bla­cie skó­rza­ny no­tat­nik.

– Prze­glą­da­jąc dom He­ster Nox, moi lu­dzie oprócz prze­róż­nych za­klę­tych ksiąg, któ­rych nikt z wy­jąt­kiem tobie po­dob­nych nie zro­zu­mie, ziel­ska i dziw­nych mik­stur, zna­leź­li cie­ka­wą lek­tu­rę na­pi­sa­ną w ję­zy­ku po­wszech­nym.

– Się­gnął po ksią­żecz­kę i za­czął ją wer­to­wać.

– Nie są­dzi­łem, że zwy­kłe chwa­sty mogą mieć ma­gicz­ne wła­ści­wo­ści, a tu pro­szę. Od­szu­kał in­te­re­su­ją­cy go frag­ment i skie­ro­wał dzien­nik ku Mo­irze, która zro­zu­mia­ła, dla­cze­go nie mogła do niego do­trzeć. Na stro­ni­cy, którą wska­zy­wał, znaj­do­wał się ry­su­nek i opis dziu­raw­ca. Jed­nej z sil­niej­szych ro­ślin ochron­nych. Wyraz szczę­ścia nie zni­kał mu z fa­cja­ty. Ko­lej­ny raz zła­pał za pu­char i wziął duży łyk.

– Wspa­nia­le! – wy­krzyk­nął, klasz­cząc – skoro jedna spra­wa jest jasna, a tobie za­le­ży, by prze­śle­dzić moje dal­sze plany, zdra­dzę ci mój naj­bliż­szy za­mysł.

Wsta­jąc, przy­wo­łał Mola, który sta­nął za krze­słem, za­ję­tym przez Moirę. Na­czel­nik oparł się o stół, po­chy­la­jąc do niej.

– Wi­dzisz, skoro zwy­kła zie­lar­ka sta­no­wi tak wiel­kie za­gro­że­nie, to co do­pie­ro taka, która po­tra­fi prze­wi­dy­wać przy­szłe wy­da­rze­nia, hmm? A co z całą resz­tą? Świat pełen jest ta­kich jak wy.

– Bądź prze­klę­ty Ste­ni­ku Ma­ta­rze!

Jego spoj­rze­nie szyb­ko po­wę­dro­wa­ło na słu­gu­sa, a oka­za­ły wy­szczerz, znik­nął, za­stą­pio­ny gry­ma­sem zde­ter­mi­no­wa­nia i nie­na­wi­ści. Kiw­nął krót­ko, a Mole wy­cią­gnął zza pa­zu­chy srebr­ny kozik, szarp­nął Moirę gwał­tow­nie za włosy i ener­gicz­nym ru­chem roz­ciął gar­dło. Nie zdą­ży­ła krzyk­nąć. Ob­su­nę­ła się na pod­ło­gę, stę­ka­jąc i dła­wiąc się krwią. Drga­ła, wy­pusz­cza­jąc ago­nal­ne tchnie­nia. Laska upa­dła z gło­śnym hu­kiem. Gęsta krew le­ni­wie spły­wa­ła po po­sadz­ce.

– Mole! Znajdź gra­ba­rza. Niech wy­wie­zie to tru­chło na te smro­dli­we bagna. Nie musi grze­bać ciała. Jej sęp bez wąt­pie­nia skusi się na taki kąsek – oznaj­mił, pa­trząc na ciało z obrzy­dze­niem i po­wró­cił, jak gdyby nigdy nic do prze­rwa­ne­go pi­sa­nia.

– Jesz­cze jedno! Wy­ślij kogoś do Sza­rych Gła­zów. Wszyst­ko ma być go­to­we na nasze przy­by­cie.

 

***

 

Ka­mien­ne mury celi ocie­ka­ły wodą. Z nie­wiel­kie­go otwo­ru pod su­fi­tem wpa­da­ło zimne po­wie­trze i krzty­na świa­tła. Przy­ku­ta, zzięb­nię­ta He­ster, sie­dząc z pod­ku­lo­ny­mi no­ga­mi na kle­pi­sku, wy­ście­lo­nym nie­wiel­ką ilo­ścią prze­siąk­nię­tej słomy, po­dą­ża­ła pal­cem za ście­ka­ją­cy­mi kro­pla­mi. Uwię­zio­na, stra­ci­ła ra­chu­bę czasu. Ostat­nia rzecz, jaką pa­mię­ta­ła to od­wra­ca­ją­ca się w jej stro­nę Moira, dmu­cha­ją­ca dziw­nym, czer­wo­na­wym pro­chem. Potem na­sta­ła ciem­ność. Od­zy­sku­jąc przy­tom­ność, le­ża­ła już w lochu.

Raz na dzień do piw­ni­cy scho­dził niski i zgar­bio­ny czło­wie­czek przy­no­szą­cy wodę oraz reszt­ki je­dze­nia. Pro­wiant wrzu­cał pod nogi więź­niar­ki, a lo­do­wa­tą ciecz wle­wał do miski umiej­sco­wio­nej bli­sko wej­ścia. Robił to tak nie­chluj­nie, że więk­szość lą­do­wa­ła na ziemi. Gdy tylko od­cho­dził, He­ster, grze­cho­cząc łań­cu­chem, pod­cho­dzi­ła i ła­pa­ła za miskę. Na­pręd­ce zwil­ża­ła po­pę­ka­ne i spra­gnio­ne wody usta, na­stęp­nie szyb­kim hau­stem wy­pi­ja­ła po­zo­sta­łą za­war­tość. Nie­kie­dy obok prze­bie­ga­ły wy­głod­nia­łe szczu­ry szu­ka­ją­ce po­ży­wie­nia. Nie­któ­re z nich wspi­na­ły się na kraty, wy­cią­ga­ły nosy i ga­pi­ły za­cie­ka­wio­ne w ta­jem­ni­czą isto­tę.

TRZASK! – Dźwięk od­su­wa­nej za­su­wy spło­szył małe stad­ko szczu­rów i wy­stra­szył He­ster, która wsta­ła na­tych­miast, na­słu­chu­jąc od­gło­sów do­cho­dzą­cych z klat­ki scho­do­wej. Tym razem, nie li­cząc trzy­ma­ją­ce­go klu­cze, sku­lo­ne­go czło­wie­ka, przy­szło dwóch szy­kow­nie ubra­nych męż­czyzn. Pierw­szy, wy­so­ki i szczu­pły, drugi krępy i nieco niż­szy.

– Dobry wie­czór He­ster.

Ste­nik Mater po­wi­tał uprzej­mie osa­dzo­ną, pod­cho­dząc bli­żej krat. He­ster zro­bi­ła to samo. Z miej­sca roz­po­zna­ła naj­waż­niej­szą osobę w mie­ście. Dru­gim męż­czy­zną był za­pew­ne jego za­stęp­ca.

– Panie Mater! Cóż to ma zna­czyć? Dla­cze­go tutaj je­stem? Gdzie jest mój kruk? Co z nim zro­bi­li­ście? – py­ta­ła za­la­na łzami.

– Wię­zisz mnie parę dni bez żad­nych wy­ja­śnień. Czym za­wi­ni­łam? – wy­krzyk­nę­ła, ska­cząc wzro­kiem od jed­ne­go do dru­gie­go. Ste­nik słu­chał cier­pli­wie z ob­li­czem nie­ska­la­nym tro­ską, bądź nie­po­ko­jem. Nie drga­ła mu naj­mniej­sza zmarszcz­ka.

– Czy zro­bi­łaś coś złego? Jesz­cze nie. Tym­cza­so­wy areszt to je­dy­nie nie­zbęd­ny śro­dek ostroż­no­ści za­po­bie­ga­ją­cy ewen­tu­al­nym wy­pad­kom i nie­chcia­nym in­cy­den­tom. Po no­wi­nach, które otrzy­ma­łem, nie mogę zo­stać obo­jęt­ny. W grę wcho­dzą przy­szłe losy nas wszyst­kich.

– Jesz­cze nie? Czego niby mam się do­pu­ścić? O jakie no­wi­ny cho­dzi?

– Och, no tak, prze­cież ty nic nie wiesz. Wy­bacz, nie po­my­śla­łem. – Cmok­nął, krę­cąc głową.

– Nie­daw­no do mo­je­go ga­bi­ne­tu wkro­czy­ła ba­gien­na wieszcz­ka. Wkro­czy­ła, to za dużo po­wie­dzia­ne, hmm… ob­ja­wi­ła mi się. Gdy za­nie­mo­głaś pod wpły­wem ho­kus-po­kus, które na cie­bie rzu­ci­ła, przy­by­ła i opo­wie­dzia­ła po­krót­ce, co za­szło w jej domu. Wy­ja­wi­ła treść pew­nej prze­po­wied­ni i na­ka­za­ła za­dbać o twoje bez­pie­czeń­stwo, do­pó­ki nie wpad­nie na po­mysł, jak temu za­ra­dzić. Jako obroń­ca mia­sta i oko­lic, mu­sia­łem za­re­ago­wać. Wy­sła­łem więc straż­ni­ków, któ­rzy za­bra­li twe bez­wład­ne ciało i przy­wieź­li je tutaj. Zgod­nie z jej proś­bą, umie­ści­łem cię w bez­piecz­nym miej­scu. Czu­łem lekką urazę, gdyż nie zja­wi­ła się oso­bi­ście, lecz w pełni zre­kom­pen­so­wa­ła afront, na­cho­dząc mnie dzi­siaj. Od­by­li­śmy owoc­ną i efek­tow­ną roz­mo­wę. Ode­szła nie­speł­na go­dzi­nę temu.

Ob­ser­wo­wał He­ster, wy­cze­ku­jąc ja­kiej­kol­wiek re­ak­cji. Ona, wpa­trzo­na w nie­istot­ny punkt z trud­no­ścią brała ko­lej­ne wde­chy.

– Do­brze się czu­jesz? – do­cie­kał, uda­jąc tro­skę. – A może do two­jej prze­klę­tej głowy do­tar­ło w końcu, że ta szu­wa­ro­wa se­kut­ni­ca cię zdra­dzi­ła?

– Nie wie­rzę ci! Wiedź­my mają za­sa­dy. Nie zdra­dza­my swo­ich. Moira by tego nie… zro­bi­ła! – wy­krztu­si­ła, sama nie wie­rząc, w to, co mówi, bo któż inny mógł opo­wie­dzieć o wszyst­kim Ma­te­ro­wi.

Osu­nę­ła się na ko­la­na, szlo­cha­jąc. Ste­nik pa­trzył na nią z góry. Przez uła­mek se­kun­dy można by po­my­śleć, że twa­rzą prze­mknę­ło mu coś na miarę współ­czu­cia, ale pręd­ko za­stą­pio­ne zo­sta­ło wy­ra­zem awer­sji i znie­sma­cze­nia.

– Naj­wi­docz­niej, ni­ko­mu nie warto ufać. Nawet naj­bliż­si zdol­ni są do zdra­dy – od­po­wie­dział wpa­trzo­ny w pło­mień po­chod­ni.

– Sta­ro­wi­na pra­gnę­ła po­stą­pić wła­ści­wie. Spójrz na to z innej per­spek­ty­wy. Od­kry­ła, iż je­steś na­sie­niem zła. Iskrą, która wznie­ci ciem­ne moce. Jak to tam dalej szło… – zła­pał za brodę, bro­dząc w pa­mię­ci za sło­wa­mi wróż­bit­ki – aaa, masz za­da­wać cier­pie­nie, zga­sić świa­tło, ogól­nie nie­zbyt przy­jem­na ta wy­rocz­nia, nie są­dzisz?

He­ster spoj­rza­ła na niego bła­gal­nie.

– Wy­puść mnie! Udo­wod­nię, że nie stwa­rzam za­gro­że­nia. Od lat po­ma­gam i leczę miesz­kań­ców Stro­mo­ska­ły – tłu­ma­czy­ła, wsta­jąc.

– Wiem, wiem. Cho­dzą­cy z cie­bie skarb i ro­zu­miem, że nic z tego, o czym mó­wi­ła Moira nie musi się wy­da­rzyć, jed­nak pew­no­ści nie mam – wy­znał, zer­ka­jąc na otwór przy su­fi­cie.

– Czas ucie­ka, a przed nami droga.

– Spro­wadź Moirę Fade! – za­wo­ła­ła He­ster. – Mo­gła­by po­now­nie spoj­rzeć w przy­szłość.

– Ża­łu­ję, ale to nie bę­dzie moż­li­we – wy­znał, spusz­cza­jąc wzrok – nie­szczę­sna Moira wsku­tek zbie­gu oko­licz­no­ści opu­ści­ła ten ziem­ski padół.

He­ster jęk­nę­ła, chwy­ta­jąc za pierś.

– Mnie­mam, że jest ak­tu­al­nie w dro­dze na ba­gni­sko. Praw­da Mole?

– Oczy­wi­ście mój Panie. Zgod­nie z roz­ka­zem.

Ste­nik po raz ostat­ni ode­zwał się w do niej i ci­chym, smut­nym gło­sem wy­znał:

– Moja droga, przy­naj­mniej jedna z was nie cier­pia­ła długo. Za­wsze to ja­kieś po­cie­sze­nie – wy­znał i wy­ra­ził swe za­do­wo­le­nie naj­sze­rzej, jak mógł.

He­ster pod­nio­sła głowę. Wargi jej drga­ły.

– Mole! Przy­go­tuj aresz­to­wa­ną. Wy­ru­sza­my o zmierz­chu! Ra­ska­rze, każ ude­rzyć w dzwo­ny. Niech oby­wa­te­le zbio­rą się na rynku i zleć komuś zna­le­zie­nie tego cho­ler­ne­go ptaka! Ra­skar ski­nął głową i wspól­nie po­szli na górę.

Mole na­ten­czas wło­żył po­chod­nię w uchwyt, a póź­niej otwo­rzył celę.

– Pod ścia­nę! – wrza­snął. He­ster po­de­szła do ścia­ny, w któ­rej za­mo­co­wa­ny był łań­cuch. Mole przy­czła­pał z ob­le­śnym gry­ma­sem. Cap­nął ją do­tkli­wie za ło­kieć i po­cią­gnął, od­wra­ca­jąc w swoją stro­nę. Za­czął gme­rać przy łań­cu­chu, chcąc wy­piąć go z muru. Ści­snął skuty nad­gar­stek He­ster i całą siłą pchnął ją na mur. Wy­czu­wa­ła wstręt­ny odór gni­ją­cych zębów, krwa­wią­cych dzią­seł oraz słod­ki smród potu.

– Baba Jaga za­sta­na­wia się pew­nie, co ją czeka? – spy­tał, nie kry­jąc pod­nie­ce­nia, ob­li­zu­jąc pysz­czy­dło.

– Mój Pan przy­go­to­wał coś spe­cjal­ne­go.

– Co chce zro­bić twój pan?

– Niech nie pyta. Mole nie od­po­wie. To wiel­ka ta­jem­ni­ca – od­szcze­kał.

– A teraz, He­ster Nox ma być cicho! Mole wyjął z kie­sze­ni brud­ną szma­tę, ob­wią­zał twarz He­ster, która za­czę­ła się szar­pać i wić. Mole spo­licz­ko­wał ją.

– Prze­sta­nie wierz­gać, to nie bę­dzie bo­la­ło. Po­pra­wił kne­bel i z mie­cha przy­wią­za­ne­go do pasa wyjął gruby, ju­to­wy worek. Wy­trzesz­czo­ne ze stra­chu oczy He­ster wpa­try­wa­ły się w ura­do­wa­ną, szczer­ba­tą gębę Mola, który na­rzu­cił jej wór na głowę.

 

***

 

Dzwon­ni­ce za­bi­ły z każ­dej stro­ny. Miesz­kań­cy wy­glą­da­li za­cie­ka­wie­ni z okien, zer­ka­jąc to w jedną, to w drugą stro­nę, ale znacz­na część po­spiesz­nie wy­bie­ga­ła z domów, żeby spraw­dzić, co się dzie­je. Rze­sze oby­wa­te­li po­dą­ża­ły w kie­run­ku pół­noc­nej bramy, po­ga­nia­ni przez miej­ską straż.

Na przo­dzie szedł Ste­nik Mater, nio­sąc po­chod­nię i pro­wa­dząc cały po­chód. Ko­lej­no po­dą­żał Ra­skar Mort­ma­tel oraz kilku straż­ni­ków. Za nimi w wię­zien­nym wozie sie­dzia­ła He­ster. Lu­dzie nie wie­dzie­li, dokąd zmie­rza­ją. Szli ślepo w ślad za wozem. Po mniej wię­cej trzy­dzie­stu mi­nu­tach mar­szu więk­szość po­ję­ła, że ich celem jest urwi­sko, na które wio­dła za­tar­ta, ledwo wi­docz­na ścież­ka. Mało osób od­wie­dza­ło klify.

Niebo sen­nie zmie­nia­ło od­cień, szy­ku­jąc się do po­wi­ta­nia zmro­ku. Po paru ki­lo­me­trach Ste­nik przy­sta­nął, do­tarł­szy do celu. Zwró­cił twarz ku przy­by­wa­ją­cej lud­no­ści i wkrót­ce potem prze­mó­wił:

– Oby­wa­te­le Stro­mo­ska­ły! Wszy­scy bez wąt­pie­nia wie­cie, że za­wsze pra­gną­łem, aby w na­szym mie­ście, wraz z ota­cza­ją­cy­mi go te­re­na­mi pa­no­wał spo­kój i do­bro­byt. To mój nad­rzęd­ny cel, któ­re­mu po­świę­cam się każ­de­go dnia – gło­sząc swój wywód, po­ło­żył prawą dłoń na pier­si i lekko skło­nił głowę.

– Oj­ciec po­wta­rzał mi po wie­lo­kroć, że jeśli mam się cze­muś po­świę­cić, muszę to zro­bić do głębi, albo w ogóle nie pró­bo­wać. I tak też czy­nię. – W tłu­mie roz­le­gły się spo­ra­dycz­ne okla­ski i po­chwal­ne głosy.

– Wspo­mi­na­jąc o po­świę­ce­niu, nie mówię wy­łącz­nie o wielu go­dzi­nach prze­zna­czo­nych na spi­sy­wa­nie ra­por­tów, wy­mia­nie li­stów ze sto­li­cą, czy dba­niu o to, by ulice były bez­piecz­ne. – Za­prze­czył, ścią­ga­jąc brwi, a jego ton uległ zmia­nie. Stał się tward­szy i bez­kom­pro­mi­so­wy.

– Rolą na­czel­ni­ka jest także umie­jęt­ność po­dej­mo­wa­nia trud­nych de­cy­zji, z któ­ry­mi nie wszy­scy mogą się zga­dzać. De­cy­zji, które nie­któ­rym mogą wy­da­wać się nie­mo­ral­ne i złe. Ja po­dej­mu­je to ry­zy­ko w imie­niu wyż­sze­go dobra. Tłum po­ru­szy­ła fala szep­tów. Lud­ność za­czę­ła nie­po­ko­ją­co spo­glą­dać po sobie, szem­rząc jeden do dru­gie­go, gło­wiąc się, co wła­ści­wie tu robią. Ste­nik zlu­stro­wał zim­nym, błę­kit­nym spoj­rze­niem ota­cza­ją­cą go zgra­ję, na­stęp­nie kon­ty­nu­ował wywód.

– Nie będę trzy­mał was dłu­żej w nie­pew­no­ści. Przy­by­li­śmy tutaj nie przez przy­pa­dek. Szare Głazy zaj­mu­ją szcze­gól­ną po­zy­cję w hi­sto­rii tego kraju. Każdy z nas zna do­brze opo­wieść o upad­ku Ka­te­dry Voh­dar. Od tam­tej pa­mięt­nej chwi­li mi­nę­ło pra­wie pięć­set lat, a my sto­imy dzi­siaj, nie­za­chwia­ni, na ru­inach nie­gdy­siej­szej sto­li­cy mrocz­nych sił, którą roz­ja­śni­my w tenże wie­czór bla­skiem pło­mie­ni tra­wią­cych mrocz­ne na­sie­nie.

Z każ­dym ko­lej­nym wy­po­wie­dzia­nym sło­wem był coraz bar­dziej po­bu­dzo­ny i pod­eks­cy­to­wa­ny.

– Ra­ska­rze przy­pro­wadź więź­nia!

Za­stęp­ca prze­mknął za tłu­mem, po czym wró­cił, cią­gnąc ze sobą skrę­po­wa­ną He­ster. Wśród ob­ser­wa­to­rów na­stą­pi­ło po­ru­sze­nie. Prze­sta­li szep­tać. Wpa­trze­ni ze stra­chem w drob­ną po­stać. Ra­skar po­pro­wa­dził ją na przy­go­to­wa­ne wcze­śniej miej­sce. Przy­wią­zał liną do jed­ne­go z więk­szych frag­men­tów ru­mo­wi­ska i za­ma­szy­stym ge­stem zdjął worek z głowy dziew­czy­ny.

– He­ster Nox! – krzyk­nął Ste­nik. Oby­wa­te­le wy­trzesz­cza­li oczy z nie­do­wie­rza­niem i zer­ka­li na zwią­za­ną ko­bie­tę. Nie­któ­rzy ko­men­to­wa­li całe zaj­ście, mimo to nikt nie śmiał za­pro­te­sto­wać lub sta­nąć w jej obro­nie.

– Oto osoba od­po­wie­dzial­na za chaos. Zna­cie ją jako lo­kal­ną aku­szer­kę i zie­lar­kę. Nie­wąt­pli­wie wspo­ma­ga­ła was w le­cze­niu cho­rób czy przy na­ro­dzi­nach wa­szych dzie­ci. Trze­ba przy­znać, że wy­ko­ny­wa­ła swą pracę su­mien­nie i po­rząd­nie, ale nie daj­cie się zwieść! To nic in­ne­go jak for­tel. Cza­row­ni­ce od wie­ków żyły po­śród nas, zmyśl­nie za­tru­wa­jąc nasze umy­sły i mą­ci­ły by­stre i przej­rzy­ste nurty na­sze­go spo­łe­czeń­stwa. Prze­ko­nu­jąc, że ani tro­chę się nie róż­ni­my. Prze­cią­ga­ły nie­świa­do­mych na swoją stro­nę, chcąc tym samym uśpić naszą czuj­ność. Po­sia­dam nie­za­prze­czal­ne do­wo­dy na to, że obec­na tu He­ster Nox, za­mie­rza­ła w nie­da­le­kiej przy­szło­ści do­pro­wa­dzić do po­now­ne­go wy­bu­dze­nia czar­nej magii, co spro­wa­dzi­ło­by na nas za­gła­dę.

Ste­nik nie zwa­żał już na nic. Na­krę­co­ny sy­tu­acją wzniósł wy­so­ko łu­czy­wo.

– Za­pa­mię­taj­cie ten dzień, jako dzień wiel­kich zmian i po­czą­tek nowej ery! Nie­chaj ta mo­gi­ła po­now­nie sta­nie się sym­bo­lem klę­ski ciem­no­ści!

Gdy skoń­czył zda­nie, pod­pa­lił stos. Ko­bie­ty za­czę­ły krzy­czeć i pła­kać, wo­ła­jąc imię ska­za­nej na śmierć. Męż­czyź­ni za­kry­wa­li im twa­rze, aby widok pło­ną­cej żyw­cem zna­chor­ki nie utkwił w ich pa­mię­ci. Część miesz­kań­ców w po­śpie­chu po­wró­ci­ła do Stro­mo­ska­ły. Zło­ci­ste ję­zy­ki ognia li­żą­ce ciało He­ster pręd­ko się roz­sze­rza­ły. Mimo za­kne­blo­wa­nych ust wrza­ski można było usły­szeć na całym kli­fie. Roz­niósł się po nich rów­nież swąd pło­ną­ce­go ciała. Ogień rósł na okrą­gło, wresz­cie za­pło­nął bielą jasną, ni­czym naj­ja­śniej­szy śnieg roz­pro­mie­nio­ny ostrym świa­tłem zi­mo­we­go słoń­ca, ośle­pia­jąc świad­ków eg­ze­ku­cji. Ogrom­ne kłęby czar­ne­go dymu ula­ty­wa­ły, nik­nąc w czer­ni nocy. W oka­mgnie­niu żar zma­lał i zgasł. Po wiel­kim kopcu i cza­row­ni­cy po­zo­sta­ła za­le­d­wie ster­ta po­pio­łu i tlą­cych resz­tek.

 

***

 

Po­piół. Szary, szorst­ki, a jed­no­cze­śnie de­li­kat­ny roz­prze­strze­niał się w miej­scu, w któ­rym spło­nę­ła, a wiatr z każ­dym naj­lżej­szym po­ry­wem uno­sił dro­bi­ny. Noc za­pa­dła na dobre. Oko­li­ca opu­sto­sza­ła. Ostat­ni świad­ko­wie i gapie opu­ści­li Szare Głazy i wró­ci­li błot­ni­stą drogą do mia­sta. W po­bli­żu przez długi czas wy­brzmie­wał wy­łącz­nie cichy sze­lest liści po­ru­sza­nych wia­trem oraz po­głos fal ude­rza­ją­cych o skały.

Zza ciem­nych, po­nu­rych chmur wy­chy­nął sier­po­wa­ty księ­życ. Wtedy też na drze­wie ro­sną­cym naj­bli­żej po­go­rze­li­ska usiadł Mid­ni­ght­ma­re, wy­da­jąc ciche i po­nu­re od­gło­sy. Jego błysz­czą­ce oczy­ska, na kształt czar­nych ob­sy­dia­nów wpa­trzo­ne były w po­pie­la­ty ko­piec. Co rusz prze­krzy­wiał ner­wo­wo głowę, jakby z nie­cier­pli­wo­ścią na coś cze­kał. Za nim, na są­sied­nich drze­wach i gru­zach przy­sia­da­ły ko­lej­ne kruki. Pół­księ­życ sen­nie sunął po nie­bie, przy­sła­nia­ny wie­lo­krot­nie ciem­ny­mi i cięż­ki­mi chmu­ra­mi, a ptaki bez­u­stan­nie ga­pią­ce się w ten sam punkt, wzle­cia­ły nagle, skrze­cząc głę­bo­ko i chra­pli­wie. Czar­na chma­ra po­szy­bo­wa­ła w górę, two­rząc skrzy­dla­ty wir, gdy z po­pio­łów wy­chy­nę­ła blada dłoń.

Po­pie­la­ta koń­czy­na wy­nu­rzy­ła się, jak gdyby chcia­ła za­czerp­nąć po­wie­trza, roz­py­la­jąc wkoło pro­chy i ru­nę­ła bez ruchu. Chwi­lę póź­niej drgnę­ła znów, a obok po­wsta­ła druga. Z cza­sem, ra­mio­na na­bra­ły po tro­sze sił. Chy­bo­tli­we, pró­bo­wa­ły pod­nieść to, co ukry­te spo­czy­wa­ło w po­go­rze­li­sku. Po­piel­na isto­ta wal­czy­ła, aby po­wstać. Szczu­płe dło­nie wspie­ra­ły się, raz za razem o zie­mię wy­ła­nia­jąc ko­ści­sty kor­pus. Spod skóry wy­sta­wał krę­go­słup i żebra, jakby ktoś na­cią­gnął na nie je­dy­nie zsza­rza­łe, cien­kie płót­no. Po­wsta­ła nie­zdar­nie, drżąc. Kości i stawy wy­da­wa­ły dźwię­ki su­chych, ła­ma­nych ba­dy­li.

Po­sta­wi­ła pierw­sze, nie­udol­ne kroki i prze­wró­ci­ła się, wznie­ca­jąc chmu­rę pyłu. Sku­lo­na, skrzy­żo­wa­ła ręce na pier­siach i z burz­li­wym wej­rze­niem ogar­nę­ła oto­cze­nie. Nocna za­sło­na po­zwa­la­ła jej do­strzec bar­dzo nie­wie­le, roz­su­wa­na na krót­ki czas bla­skiem księ­ży­ca. Roz­glą­da­jąc się, do­strze­ga­ła po­chła­nia­ne przez na­tu­rę, zglisz­cza daw­nej świą­ty­ni, łącz­nie z ma­syw­nym, wy­sta­ją­cym z gleby frag­men­tem, do któ­re­go zo­sta­ła uprzed­nio przy­wią­za­na. Sły­sza­ła w od­da­li nie­spo­koj­ne morze na­cie­ra­ją­ce na ska­li­ste ścia­ny klifu. Tuż za cmen­ta­rzy­skiem spo­strze­gła czar­ną ścia­nę lasu. Usły­sza­ła de­li­kat­ne dra­pa­nie i na jed­nej z ga­łę­zi wy­pa­trzy­ła zer­ka­ją­ce­go na nią ol­brzy­mie­go kruka. Oczy za­pło­nę­ły jej prze­lot­nie we­wnętrz­nym ogniem. Ptak za­kra­kał za­nie­po­ko­jo­ny. Po raz ko­lej­ny z wy­sił­kiem sta­nę­ła na nogi.

Za­czął padać deszcz, a ła­god­ny szum opa­da­ją­cych kro­pel za­wład­nął po­bli­żem. Lo­do­wa­te czą­stecz­ki wody po­wo­li spłu­ki­wa­ły z niej brud, za­mie­nia­jąc go w szare błoto spły­wa­ją­ce po nagim ciele. Łak­ną­ce tlenu płuca świsz­cza­ły, gdy wcią­ga­ła zimne po­wie­trze. Brała jeden od­dech za dru­gim, by na­stęp­nie wydać prze­raź­li­wy, roz­no­szo­ny echem krzyk. Zie­mia za­drża­ła. Szcząt­ki ka­te­dry, pod wpły­wem nie­wi­dzial­nej mocy unio­sły się, by po chwi­li runąć z głu­chym ło­sko­tem. Mid­ni­ght­ma­re kra­cząc, od­le­ciał w mrok.

Koniec

Komentarze

Hej 

Po­mysł na­praw­dę nie­zły. Prze­po­wied­nia, lu­dzie chro­nią­cy się przed nią do­pro­wa­dza­ją do jej speł­nie­nia. Wszyst­ko faj­nie się skle­ja :) Cie­ka­we opisy wpro­wa­dza­ją czy­tel­ni­ka w kli­mat hi­sto­rii. Jed­nak opo­wia­da­nie moim zda­niem jest za dłu­gie. Cała roz­mo­wa wiedź­my z urzęd­ni­kiem wy­da­je się zbęd­na 

(już więk­szość wiemy z tego co oni oma­wia­ją ). Po­czą­tek– lista za­ku­pów bo­ha­ter­ki jakby nie była ład­nie opi­sa­na, w końcu za­czy­na mę­czyć. Ale to tylko moje od­czu­cia :) 

Po­zdra­wiam 

"On jest dziw­nym wir­tu­ozem – Na or­ga­nach ludz­kich gra Bu­dząc za­chwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Po­wiedz, kogo ob­cho­dzi gra, Z któ­rej żywy nie wy­cho­dzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złu­dze­nia! Na sobie te­stu­je­my Każdą praw­dę i mit."

Fa­bu­ła fak­tycz­nie cie­ka­wie po­my­śla­na – set­nik oba­wia­jąc się prze­po­wied­ni, swo­imi czy­na­mi, tak na­praw­dę po­ma­ga w jej speł­nie­niu. Ale hi­sto­ria ma też swoje słabe stro­ny. Ta zdra­da wiedź­my wy­da­ła mi sie bar­dzo na­iw­na, wręcz in­fan­tyl­na. Trud­no było mi uwie­rzyć w jej mo­ty­wa­cję i nie­wie­dzę czym to się skoń­czy… A za­cho­wa­nie set­ni­ka – prze­wi­dy­wal­ne do bólu. Choć to po pro­stu zły czło­wiek był :)

Mo­men­ta­mi tekst się dłu­żył.

Z pier­du­łek – na po­cząt­ku kilku aka­pi­tów po­ja­wia się ta­jem­ni­cze zero “0”.

 

Ogól­nie tekst do po­czy­ta­nia, aku­rat na nie­dziel­ny wie­czór.

 

Po­zdra­wiam!

"Przy­sze­dłem ogień rzu­cić na zie­mię i jakże pra­gnę ażeby już roz­go­rzał" Łk 12,49

Witaj.

 

Po pierw­sze brawa za awa­tar. Moim zda­niem Mona Lisa to naj­pięk­niej­sza ko­bie­ta świa­ta. Tu jest nieco upięk­szo­na, nie­mniej ob­ra­zek na­wią­zu­je do słyn­ne­go ar­cy­dzie­ła. :)

 

 

Z tech­nicz­nych spraw – su­ge­stie oraz wąt­pli­wo­ści:

He­ster, po­now­nie się na­kry­ła. – zbęd­ny prze­ci­nek?

– Co ja bym bez Cie­bie zro­bi­ła? – w dia­lo­gach formy grzecz­no­ścio­we za­pi­su­je­my ma­ły­mi li­te­ra­mi

 

Prze­szła środ­kiem izby, zmie­rza­jąc do re­ga­łu, wy­ło­żo­ne­go róż­ny­mi, na­czyn­ka­mi, na­peł­nio­ny­mi wszel­kie­go ro­dza­ju spe­cy­fi­ka­mi … – zbęd­ne dwa środ­ko­we prze­cin­ki?

– Co jesz­cze mia­łam wziąć… – sto­jąc przed re­ga­łem pró­bo­wa­ła, (zbęd­ny prze­ci­nek?) sobie przy­po­mnieć – syrop z la­wen­dy, wy­ciąg z je­mio­ły…(brak spa­cji?) zdaje się, że to wszyst­ko.

– Moira Fade? – za­gab­nę­ła He­ster, przy­glą­da­jąc się ni­skiej sta­rusz­ce. – czy ce­lo­wo neo­lo­gizm?

– Czy to już ko­niec? Moira przy­tak­nę­ła. – błęd­ny zapis dia­lo­gu.

Prze­stra­szo­na i za­uwa­żal­nie prze­ję­ta, przy­kuc­nę­ła obok fo­te­la, w któ­rym za­le­gła Moira. – dwa razy styl

– Słowa, które wy­po­wie­dzia­łaś…(brak spa­cji)co to ozna­cza?

Muszę…(tu też) coś z tym zro­bić.

0– Przy­by­łaś, zo­sta­wia­jąc swoje zgni­łe … – omył­ko­wo wpi­sa­ło się zero

000Jego spoj­rze­nie szyb­ko po­wę­dro­wa­ło na słu­gu­sa, a oka­za­ły wy­szczerz, znik­nął, za­stą­pio­ny gry­ma­sem zde­ter­mi­no­wa­nia i nie­na­wi­ści. – tutaj trzy

Ta­kich zer na po­cząt­ku zda­nia jest wię­cej w tek­ście.

 

Ści­ska­jąc bo­le­śnie, wy­szep­tał jej do ucha: – Wiem, że czu­jesz się z tym źle. Wbi­łaś nóż w plecy sio­stry i tru­chle­jesz, co spo­tka – stwier­dził, pusz­cza­jąc i na po­wrót sia­da­jąc za biur­kiem. – po­wtó­rze­nia

Dia­log w wielu miej­scach wy­glą­da, jakby za­rząd­ca roz­ma­wiał sam ze sobą.

Tym razem, nie li­cząc trzy­ma­ją­ce­go klu­cze, sku­lo­ne­go czło­wie­ka, przy­szło dwoje szy­kow­nie ubra­nych męż­czyzn. Pierw­szy, wy­so­ki i szczu­pły, drugi krępy i nieco niż­szy. – męż­czyź­ni to ro­dzaj męski

Wio­dła na nie za­tar­ty, ledwo wi­docz­ny szlak. – tu jakby brak czę­ści zda­nia

Ostat­ni świad­ko­wie i gapie opu­ści­li Szare Głazy i wró­cił błot­ni­stą drogą do mia­sta. – to chyba także

Zza ciem­nych, po­nu­rych chmur wy­chy­nął sier­po­wa­ty księ­życ. (…) Pół­księ­życ sen­nie sunął po nie­bie, przy­sła­nia­ny – sierp księ­ży­ca to nie jego po­ło­wa

Kwe­stie ję­zy­ko­we trze­ba jesz­cze do­kład­niej po­spraw­dzać i po­pra­wić, ja już nie wy­pi­su­ję dal­szych.

 

Hi­sto­ria o mło­dej zie­lar­ce i jej wier­nym kruku jest wcią­ga­ją­ca i po­zy­tyw­nie dzia­ła na czy­tel­ni­ka, spra­wia­jąc po­cząt­ko­wo wra­że­nie do­brej, mo­ra­li­za­tor­skiej baśni. Potem nagle staje się mrocz­niej­sza.

Za­bi­cie sta­rej wiedź­my – mocno za­sta­na­wia­ją­ce, skoro miała swoją laskę i umia­ła cza­ro­wać oraz znała przy­szłość. Spa­le­nie mło­dej cza­row­ni­cy także dość wąt­pli­we, bo wszak przy­zna­wa­ła ona, że jest wiedź­mą, zna czary, czemu więc się nie obro­ni­ła? Za­koń­cze­nie za­ska­ku­je, jakby cała opo­wie­dzia­na hi­sto­ria zo­sta­ła nagle prze­rwa­na, bez za­miesz­cze­nia pla­no­wa­nej kon­ty­nu­acji.

Ogól­ny wy­dźwięk ca­łe­go opo­wia­da­nia jest ogrom­nie smut­ny i przy­gnę­bia­ją­cy – ni­ko­mu nie można ufać, każdy jest po­ten­cjal­nym wro­giem i zdraj­cą, nawet sio­stra-przy­ja­ciół­ka.

 

 

Po­zdra­wiam. :)

 

Pe­cu­nia non olet

dzię­ki. Lista za­ku­pów fak­tycz­nie jest lekko mę­czą­ca. Jeśli cho­dzi o scenę z roz­mo­wą wiedź­my i Ste­ni­ka, bar­dzo mi na niej za­le­ża­ło. Uzna­łem, że jest to dość istot­na scena. Dzię­ki raz jesz­cze :) Po­zdra­wiam

 

 

dzię­ki :) Wiedź­ma-wieszcz­ka była już stara i miała chyba dni se­nio­ra :D Wy­obra­zi­łem sobie, że po usły­sze­niu tej prze­po­wied­ni stra­ci­ła nad sobą kon­tro­lę. Nic ta­kie­go nie wy­da­rzy­ło się od setek lat, więc nie wie­dzia­ła do końca jak po­stą­pić. Ste­nik był dup­kiem! Ze­rów­ki były i znik­nę­ły :) Dzię­ki za po­świę­co­ny czas :)

 

 

Ste­nik był dup­kiem!

yeslaugh

"Przy­sze­dłem ogień rzu­cić na zie­mię i jakże pra­gnę ażeby już roz­go­rzał" Łk 12,49

Witaj :) Mona Lisa z moją twa­rzą z pew­no­ścią nie jest upięk­szo­na :D, ale dzię­ki :*Błędy po­pra­wi­łem. Na­zbie­ra­ło się tych prze­cin­ków, sam nie wiem skąd.Na sier­po­wa­ty księ­życ po­tocz­nie mówi się chyba pół­księ­życ? Nie? :D Tak sobie wy­obra­zi­łem, że wiedź­my w tym świe­cie rodzą się z pew­ny­mi pre­dys­po­zy­cja­mi. Moira miała zdol­no­ści do prze­po­wia­da­nia przy­szło­ści i wy­czy­ty­wa­nia z ludzi in­ten­cji (Nie mogła wy­czy­tać in­ten­cji Ste­ni­ka bo wypił zioło). He­ster miała zdol­ność do sa­mo­re­ge­ne­ra­cji i umie­jęt­no­ści po­ma­ga­ły jej w le­cze­niu ludzi, ale nie były wiedź­ma­mi po­sia­da­ją­cy­mi wiele mocy. Nie rzu­ca­ły ty­po­wych cza­rów. Chcia­łem, aby były w tym bar­dziej ludz­kie. Każda na­da­je się do cze­goś in­ne­go. Oprócz Po­pie­li­cy :) Mam na­dzie­ję, że się nie za­pę­tli­łem i wiesz o co mi cho­dzi :)

 

Czy­ta­jąc na spo­koj­nie nie przy­szło mi do głowy, że jest smut­ny, ale dzię­ku­ję Ci za ten ko­men­tarz, bo fak­tycz­nie to smut­ne. Nie spo­glą­da­łem na to opo­wia­da­nie od tej stro­ny. Bar­dzo dzię­ku­ję za wszel­kie uwagi :*

Ok, ro­zu­miem. Czyli to takie spe­cy­ficz­ne czary. Pół­księ­życ trak­to­wa­łam nieco ina­czej niż sierp, ale to Twój tekst, ok. :)

 

Ja tak od­czy­ta­łam ca­łość opo­wia­da­nia – mocno za­smu­ca­ją­ce. Lu­dzie, któ­rym po­ma­ga­ła, stali i nikt się nie od­wa­żył sta­nąć w jej obro­nie (co sam pod­kre­śli­łeś), wiedź­ma ją zdra­dzi­ła, długo nie czuła żad­nych wy­rzu­tów su­mie­nia z tego po­wo­du. Po­pie­li­ca w sumie jest taką nie­szczę­śli­wą po­sta­cią, od­wrot­nie niż wcze­śniej. 

Pe­cu­nia non olet

Wszyst­kie świ­dro­wa­ły po­pio­ły.

Świ­dra­mi?

 

spłu­ki­wa­ły z niej bród,

 

Ogień rósł na okrą­gło,

dziw­nie to brzmi

 

 

wyjął z kie­sze­ni brud­ną szma­tę, zwią­zał twarz He­ster,

jak można zwią­zać twarz?…

 

można by po­my­śleć, że twa­rzą prze­mknę­ło mu coś

ulicą może coś prze­mknąć, ale twa­rzą?

 

Twój pęk le­d­wie się roz­wi­nął.

A nie pąk?

dum spiro spero

dzię­ki za czuj­ność :) mimo, że czy­ta­łem tekst kilka razy, to za­wsze coś umknie.

W mie­ście pa­no­wał zwy­cza­jo­wy, wcze­sno­po­ran­ny gwar.

 

Zwy­cza­jo­wy to taki po­wszech­nie przy­ję­ty.

 

Stu­kot skrzyń wy­peł­nio­nych wa­rzy­wa­mi i owo­ca­mi, ukła­da­nych przez wła­ści­cie­la skle­pu wa­rzyw­ne­go.

Stru­gi świa­tła wpa­da­ją­ce przez okno tra­fi­ły pro­sto w uśpio­ne lico He­ster.

Nie po­do­ba­ją mi się stru­gi, to że tra­fi­ły i na do­da­tek to nie lico było uśpio­ne.

 

Ptak prze­krzy­wił głowę i spoj­rzał na nią, de­mon­stru­jąc sprze­ciw.

Bar­dzo dużo za­im­ków.

Do­pro­wa­dzi­ła się do po­rząd­ku i roz­pa­li­ła pa­le­ni­sko.

Ra­czej ogień.

 

Prze­szła środ­kiem izby, zmie­rza­jąc do re­ga­łu wy­ło­żo­ne­go róż­ny­mi na­czyn­ka­mi, na­peł­nio­ny­mi wszel­kie­go ro­dza­ju spe­cy­fi­ka­mi i ścią­gnę­ła małą, gli­nia­ną mi­secz­kę, którą wło­ży­ła do torby.

Regał za no­wo­cze­sny. Wy­ło­żo­na to może być mo­zai­ka.

 

Dia­log ze starą ko­bie­tą jest drę­twy.

 

Mid­ni­ght­ma­re uszczyp­nął He­ster w ucho i mruk­nął.

Dwu­kro­pek po mruk­nął.

 

– Pod­czas zbie­ra­nia ziół, uka­za­ła mi się wieszcz­ka, od któ­rej do­sta­łam li­ścik. Chcia­łam ją za­gad­nąć, ale gdy tylko pod­cho­dzi­łam, zni­ka­ła.

To po­wi­nien być dal­szy ciąg wy­po­wie­dzi bo­ha­ter­ki, bo wy­glą­da to jak roz­mo­wa dwóch osób, a mówi tylko ona.

 

Dużo błę­dów.

 

"nie mam jak po­rów­nać sa­mo­po­czu­cia bez ba­ła­ga­nu..." - Anan­ke

Oczo­va, cał­kiem zaj­mu­ją­co opi­sa­łeś wy­pad­ki po­prze­dza­ją­ce scen­kę za­pre­zen­to­wa­ną na po­cząt­ku roku, co dało mi więk­sze po­ję­cie o świe­cie, w któ­rym przy­szło żyć He­ster. Ża­łu­ję tylko, że wszyst­ko, co ją spo­tka­ło, było toż­sa­me z losem jakże wielu ów­cze­snych zie­la­rek po­są­dza­nych o czary i wszel­kie zło.

Nie ukry­wam, że z chęt­nie prze­czy­ta­ła­bym, co dzia­ło się z bo­ha­ter­ką po­wsta­łą z po­pio­łów, al­bo­wiem otwar­te za­koń­cze­nie budzi cie­ka­wość i przy­pusz­cze­nia, co do jej dal­szych losów.

Wy­ko­na­nie, co stwier­dzam z wiel­ki smut­kiem, po­zo­sta­wia wiele do ży­cze­nia.

 

Je­sień żyła w pełni… → A może: Je­sień trwa­ła w pełni… Lub: Świat żył peł­nią je­sie­ni

 

miły aro­mat świe­żo wy­pie­czo­ne­go pie­czy­wa. → Nie brzmi to naj­le­piej.

Może wy­star­czy: …miły aro­mat świe­że­go pie­czy­wa. Lub: …miły aro­mat świe­żo wy­pie­czo­ne­go chle­ba.

 

Stu­kot skrzyń wy­peł­nio­nych wa­rzy­wa­mi i owo­ca­mi, ukła­da­nych przez wła­ści­cie­la skle­pu wa­rzyw­ne­go. → Może wy­star­czy: Stu­kot skrzyń wy­peł­nio­nych wa­rzy­wa­mi i owo­ca­mi, ukła­da­nych przez wła­ści­cie­la skle­pu.

 

Gło­śne trza­śnię­cia otwie­ra­nych, drew­nia­nych okien­nic… → Czy do­okre­śle­nie jest ko­niecz­ne – czy okien­ni­ce mogły być inne, nie drew­nia­ne?

Wy­star­czy: Gło­śne trza­śnię­cia otwie­ra­nych okien­nic

 

Stru­gi świa­tła wpa­da­ją­ce przez okno… → Ra­czej: Smu­gi świa­tła wpa­da­ją­ce przez okno

 

Kruk za­skrze­czał z obu­rze­niem i ko­lej­ny raz po­cią­gnął, po­ry­wa­jąc ze sobą całe po­sła­nie.Po­sła­nie to miej­sce do spa­nia wraz z po­ście­lą – czy kruk jest w sta­nie po­rwać je całe?

 

spoj­rzał na nią, de­mon­stru­jąc sprze­ciw. Pod­le­ciał do niej, przy­cup­nął na ko­la­nie… → Zbęd­ne za­im­ki. Wy­star­czy: …spoj­rzał, de­mon­stru­jąc sprze­ciw. Pod­le­ciał, przy­cup­nął na ko­la­nie

 

Zmo­czy­ła buzię, co od razu ją orzeź­wi­ło. → Zmo­czy­ła twarz, co od razu ją orzeź­wi­ło.

Buzię mają dzie­ci.

 

zmie­rza­jąc do re­ga­łu wy­ło­żo­ne­go róż­ny­mi na­czyn­ka­mi… → A może: …zmie­rza­jąc do re­ga­łu za­sta­wio­ne­go róż­ny­mi na­czyn­ka­mi

 

Brnąc mię­dzy tłu­mem… → Ra­czej: Brnąc w tłu­mie… Lub: Prze­ci­ska­jąc się przez tłum

 

Kil­ka­na­ście me­trów za gra­ni­ca­mi Stro­mo­ska­ły… → Oba­wiam się, że w cza­sach tego opo­wia­da­nia sys­tem me­trycz­ny nie był znany. Su­ge­ru­ję uży­cie innej miary.

 

ukry­tych w po­bli­skich ko­ro­nach drzew. → …ukry­tych w ko­ro­nach po­bli­skich drzew.

 

prze­jeż­dża­jąc pal­ca­mi po gra­fi­to­wej bryle. → Czy tu aby nie miało być: …prze­jeż­dża­jąc pal­ca­mi po gra­ni­to­wej bryle.

 

prze­siąk­nię­tych cha­rak­te­ry­stycz­nym swą­dem. → …prze­siąk­nię­tych cha­rak­te­ry­stycz­nym swę­dem.

Czy to na pewno był swąd?

Pro­po­nu­ję: …prze­siąk­nię­tych cha­rak­te­ry­stycz­ną wonią zgni­li­zny.

 

Wąską ścież­kę, którą zmie­rza­li, ze­wsząd po­ra­sta­ła bujna ro­ślin­ność. → Skoro ścież­ka ist­nia­ła i po niej szli, to nie mogła jej po­ra­stać bujna ro­ślin­ność.

Pro­po­nu­ję: Wąską ścież­kę, którą zmie­rza­li, z obu stron po­ra­sta­ła bujna ro­ślin­ność.

 

Po­cząt­ko­wo ją zba­ga­te­li­zo­wa­łam, my­śląc, że to zwy­czaj­ne prze­wi­dze­nie. → Czy tu aby nie miało być: Po­cząt­ko­wo ją zba­ga­te­li­zo­wa­łam, my­śląc, że to zwy­czaj­ne przy­wi­dze­nie.

Sprawdź zna­cze­nie słów przy­wi­dze­nieprze­wi­dze­nie.

 

Z su­fi­tu zwi­sa­ły bu­kie­ty su­szo­nych grzy­bów i ro­ślin. → Su­szo­ne ro­śli­ny w bu­kie­tach widzę, ale bu­kie­tów su­szo­nych grzy­bów zo­ba­czyć nie po­tra­fię.

 

Moira po­de­szła do ścia­ny, zdej­mu­jąc płaszcz i od­wie­sza­jąc go na że­la­zny pręt. → Czy do­brze ro­zu­miem, że Moira jed­no­cze­śnie pod­cho­dzi­ła do ścia­ny, zdej­mo­wa­ła płaszcz i od­wie­sza­ła go?

A może miało być: Moira po­de­szła do ścia­ny, zdję­ła płaszcz i od­wie­siła go na że­la­zny pręt.

 

wznio­sła się pa­rę­na­ście cen­ty­me­trów ponad zie­mię… → Rzecz dzie­je się w izbie, więc: wznio­sła się nieco ponad pod­ło­gę…

Cen­ty­me­try nie mają racji bytu w tym opo­wia­da­niu.

 

Do po­ko­ju we­szła Moira Fade, wspie­ra­jąc się o laskę. → Do po­ko­ju we­szła Moira Fade, wspie­ra­jąc/ pod­pie­ra­jąc się laską.

Wspie­ra­my się czymś, o coś można się oprzeć.

 

– Mój Panie, to ta zołza z ba­gien.– Mój panie, to ta zołza z ba­gien.

Formy grzecz­no­ścio­we pi­sze­my wiel­ką li­te­rą, kiedy zwra­ca­my się do kogoś li­stow­nie.

 

To, co zro­bi­łam He­ster…ujaw­nie­nie ci tre­ści prze­po­wied­ni…za­mie­rza­łam… → Brak spa­cji po wie­lo­krop­kach.

 

Wstał i pod­szedł do Moiry, ła­piąc ją za barki. → Czy do­brze ro­zu­miem, że w trak­cie pod­cho­dze­nia do Moiry łapał ja za barki?

A może miało być: Wstałpod­szedł do Moiry i zła­pał ją za barki.

 

 – Wszyst­ko w po­rząd­ku? – za­gad­nął drwią­co.– Wszyst­ko w po­rząd­ku? – za­gad­nął drwią­co.

 

– Wy­glą­dasz na spię­tą i za­wie­dzio­ną. Ste­nik pa­trzył na nią z po­gar­dą w oczach… → Brak pół­pau­zy od­dzie­la­ją­cej wy­po­wiedź od di­da­ska­liów. Winno być:

– Wy­glą­dasz na spię­tą i za­wie­dzio­ną. Ste­nik pa­trzył na nią z po­gar­dą w oczach

Tu znaj­dziesz wska­zów­ki, jak za­pi­sy­wać dia­lo­gi.

 

Prze­glą­da­jąc dom He­ster Nox, moi lu­dzie oprócz prze­róż­nych za­klę­tych ksiąg, któ­rych nikt z wy­jąt­kiem tobie po­dob­nych nie zro­zu­mie, ziel­ska i dziw­nych mik­stur, zna­leź­li cie­ka­wą lek­tu­rę na­pi­sa­ną w ję­zy­ku po­wszech­nym.

– Się­gnął po ksią­żecz­kę i za­czął ją wer­to­wać. → Di­da­ska­liów nie nie za­pi­su­je­my w nowym wier­szu. Winno być:

Ptrze­szu­ku­jąc dom He­ster Nox, moi lu­dzie, oprócz prze­róż­nych za­klę­tych ksiąg, któ­rych nikt z wy­jąt­kiem tobie po­dob­nych nie zro­zu­mie, ziel­ska i dziw­nych mik­stur, zna­leź­li cie­ka­wą lek­tu­rę na­pi­sa­ną w ję­zy­ku po­wszech­nym. – Się­gnął po ksią­żecz­kę i za­czął ją wer­to­wać.

 

Ko­lej­ny raz zła­pał za pu­char i wziął duży łyk.Ko­lej­ny raz zła­pał pu­char i wypił duży łyk.

Ła­pie­my coś, nie za coś. Łyków się nie bie­rze.

 

a oka­za­ły wy­szczerz, znik­nął, za­stą­pio­ny gry­ma­sem zde­ter­mi­no­wa­nia i nie­na­wi­ści. → Oba­wiam się, że to zbyt współ­cze­sny po­to­cyzm, aby miał rację bytu w tym opo­wia­da­niu.

 

pod­cho­dzi­ła i ła­pa­ła za miskę. → …pod­cho­dzi­ła i ła­pa­ła miskę.

 

TRZASK! – Dźwięk od­su­wa­nej za­su­wy spło­szył małe stad­ko szczu­rów i wy­stra­szył He­ster… → Czy za­su­wa wy­da­ła dźwięk wiel­ki­mi li­te­ra­mi? Od­su­wa­na za­su­wa nie brzmi naj­le­piej.

Pro­po­nu­ję: Trzask otwie­ra­ne­go zamka spło­szył małe stad­ko szczu­rów i wy­stra­szył He­ster

 

Pierw­szy, wy­so­ki i szczu­pły, drugi krępy i nieco niż­szy. → Ktoś krępy jest nie­wy­so­ki z de­fi­ni­cji, więc to oczy­wi­ste, że mu­siał być niż­szy od wy­so­kie­go.

 

– Panie Mater! Cóż to ma zna­czyć? Dla­cze­go tutaj je­stem? Gdzie jest mój kruk? Co z nim zro­bi­li­ście? – py­ta­ła za­la­na łzami.

– Wię­zisz mnie parę dni bez żad­nych wy­ja­śnień. Czym za­wi­ni­łam? – wy­krzyk­nę­ła, ska­cząc wzro­kiem od jed­ne­go do dru­gie­go. Ste­nik słu­chał cier­pli­wie z ob­li­czem nie­ska­la­nym tro­ską, bądź nie­po­ko­jem. Nie drga­ła mu naj­mniej­sza zmarszcz­ka. → To jest wy­po­wiedź tej samej osoby. Nar­ra­cji nie za­pi­su­je­my z di­da­ska­lia­mi. Winno być:

– Panie Mater! Cóż to ma zna­czyć? Dla­cze­go tutaj je­stem? Gdzie jest mój kruk? Co z nim zro­bi­li­ście? – py­ta­ła za­la­na łzami. – Wię­zisz mnie parę dni bez żad­nych wy­ja­śnień. Czym za­wi­ni­łam? – wy­krzyk­nę­ła, ska­cząc wzro­kiem od jed­ne­go do dru­gie­go.

Ste­nik słu­chał cier­pli­wie z ob­li­czem nie­ska­la­nym tro­ską bądź nie­po­ko­jem. Nie drgę­ła mu naj­mniej­sza zmarszcz­ka.

 

– Och, no tak, prze­cież ty nic nie wiesz. Wy­bacz, nie po­my­śla­łem.Cmok­nął, krę­cąc głową. → Zbęd­na krop­ka po wy­po­wie­dzi. Di­da­ska­lia mała li­te­rą. Winno być:

– Och, no tak, prze­cież ty nic nie wiesz. Wy­bacz, nie po­my­śla­łem – cmok­nął, krę­cąc głową.

 

można by po­my­śleć, że twa­rzą prze­mknę­ło mu coś na miarę współ­czu­cia… → …można by po­my­śleć, że przez twa­rz/ na twa­rzy prze­mknę­ło mu coś na miarę współ­czu­cia

 

Jak to tam dalej szło… – zła­pał za brodę, bro­dząc w pa­mię­ci za sło­wa­mi wróż­bit­ki – aaa, masz za­da­wać cier­pie­nie, zga­sić świa­tło, ogól­nie nie­zbyt przy­jem­na ta wy­rocz­nia, nie są­dzisz? Jak to tam dalej szło… – Zła­pał się za brodę, bro­dząc w pa­mię­ci za sło­wa­mi wróż­bit­ki.Aaa, masz za­da­wać cier­pie­nie, zga­sić świa­tło, ogól­nie nie­zbyt przy­jem­na ta wy­rocz­nia, nie są­dzisz?

 

– Oczy­wi­ście mój Panie.– Oczy­wi­ście mój panie.

 

– Mój Pan przy­go­to­wał coś spe­cjal­ne­go.– Mój pan przy­go­to­wał coś spe­cjal­ne­go.

 

Dzwon­ni­ce za­bi­ły z każ­dej stro­ny.Dzwon­ni­ca to bu­dy­nek, a bu­dyn­ki nie biją. Bić mogą dzwo­ny w dzwon­ni­cach.

Pro­po­nu­ję: Za­bi­ły dzwo­ny w całym mie­ście.

 

Po paru ki­lo­me­trach Ste­nik przy­sta­nął… → Ki­lo­me­try nie maja racji bytu w tym opo­wia­da­niu.

 

Ja po­dej­mu­je to ry­zy­ko w imie­niu wyż­sze­go dobra. → Li­te­rów­ka.

 

– He­ster Nox! – krzyk­nął Ste­nik. Oby­wa­te­le wy­trzesz­cza­li oczy z nie­do­wie­rza­niem i zer­ka­li na zwią­za­ną ko­bie­tę. → Nar­ra­cji nie za­pi­su­je­my z di­da­ska­lia­mi. Winno być:

– He­ster Nox! – krzyk­nął Ste­nik.

Oby­wa­te­le wy­trzesz­cza­li oczy z nie­do­wie­rza­niem i zer­ka­li na zwią­za­ną ko­bie­tę.

 

 …burz­li­wym wej­rze­niem ogar­nę­ła oto­cze­nie. → …i burz­li­wym wej­rze­niem ogar­nę­ła oto­cze­nie.

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

bar­dzo dzię­ku­ję za wszel­kie uwagi. Tekst jest w na­pra­wie, że tak po­wiem. I nie­któ­re wątki i błędy :)

 

Bar­dzo pro­szę, Oczo­va. Miło mi, że mo­głam się przy­dać. ;)

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Nowa Fantastyka