- Opowiadanie: Geroaind - Wszystko idzie zgodnie z planem

Wszystko idzie zgodnie z planem

Miała być to część więk­szej ca­ło­ści, ale nie wy­szło, więc zo­sta­je opo­wia­da­nie na­pi­sa­ne gdzieś 2-3 lata temu.  In­spi­ra­cje to głów­nie re­la­cje z po­gro­mu lwow­skie­go w 1918 roku.

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Oceny

Wszystko idzie zgodnie z planem

Ve­slav z nie­po­ko­jem przy­glą­dał się dy­mo­wi uno­szą­ce­mu się z po­łu­dnio­wej czę­ści mia­sta. Ogień roz­prze­strze­niał się bły­ska­wicz­nie, nie­bez­piecz­nie zbli­ża­jąc się do ko­szar, w po­bli­żu któ­rych miesz­ka­ła jego ro­dzi­na. Wren­czyn, uko­cha­ne mia­sto męż­czy­zny, któ­re­mu po­świę­cił całe swoje życie, mimo prób obro­ny ule­ga­ło za­bój­czej sile ognia.

Ścią­gnę­li ich z gar­ni­zo­nu wcze­snym ran­kiem, kiedy jesz­cze nic nie za­po­wia­da­ło tej tra­ge­dii. Po­wie­dzia­no im, że w mie­ście są roz­ru­chy i muszą wes­przeć woj­sko­we pa­tro­le, które krą­ży­ły po Wren­czy­nie od po­cząt­ku wojny. Pa­trząc na datę nie było to nic nie­zwy­kłe­go, ty­po­wy czter­dzie­sty trze­ci dzień Vau­lis.

Świę­to to nie wid­nia­ło w żad­nych ka­len­da­rzach (przy­naj­mniej w tych ofi­cjal­nych), ale każdy wie­dział, o co cho­dzi, gdy przy­wo­ły­wa­no ten dzień. To wtedy hel­fgar­ska armia osta­tecz­nie zdo­by­ła mia­sto, krwa­wo roz­pra­wia­jąc się z jego miesz­kań­ca­mi. Dziś Wren­czyn wy­glą­dał zu­peł­nie ina­czej, także pod wzglę­dem et­nicz­nym, ale dawne an­ta­go­ni­zmy po­zo­sta­ły. I tak każ­de­go czter­dzie­ste­go trze­cie­go dnia wio­sny Mer­horń­czy­cy ata­ko­wa­li hel­fgar­skie woj­sko, a to od­po­wia­da­ło im tak samo. Kilka osób zgi­nę­ło, kil­ka­dzie­siąt po­wie­szo­no, kil­ka­set ze­sła­no do prac w ko­pal­niach czy przy wy­rę­bie lasów i mia­sto wra­ca­ło do nor­mal­ne­go życia, je­dy­nie tro­chę bar­dziej znisz­czo­ne.

Dziś było jed­nak zu­peł­nie ina­czej. Za­miesz­ki mu­sia­ły wy­mknąć się spod kon­tro­li i prze­do­stać poza Plac Mie­dzia­ny, gdzie za­wsze wy­bu­cha­ły i gdzie za­wsze były tłu­mio­ne. Dziś świat był jed­nak zu­peł­nie inny niż kie­dyś, a więc i tutaj wy­da­rze­nia przy­bra­ły inny bieg. Po­zo­sta­ło je­dy­nie cze­kać, aż gert­ni­cy zdo­ła­ją zdu­sić bunt i uto­pić go we krwi.

Ve­slav był jed­nak zbyt ze­stre­so­wa­ny i zbyt in­te­li­gent­ny, by cze­kać. Po­cząt­ko­wo za­sta­na­wiał się, czemu do­wódz­two nie pośle ich w bój, prze­cież byli eli­tar­ną jed­nost­ką stwo­rzo­ną wręcz do tłu­mie­nia za­mie­szek i bun­tów prze­ciw­ko wła­dzy Wiel­kie­go Księ­cia. Jego wąt­pli­wo­ści roz­wia­ły się.

To wszyst­ko szło tak źle i było za bar­dzo na rękę Hel­fga­ro­wi, że nie mogło być przy­pad­kiem, a przy­naj­mniej on w takie przy­pad­ki nie wie­rzył. Z każdą upły­wa­ją­cą mi­nu­tą coraz le­piej ro­zu­miał, że nic nie wy­mknę­ło się spod kon­tro­li. Pożar się tylko roz­sze­rzał, a prze­raź­li­we krzy­ki ludzi i swąd spa­lo­nych ciał było czuć nawet na wieży. Wręcz prze­ciw­nie, wszyst­ko szło zgod­nie z be­stial­skim pla­nem.

 

‡†‡

 

Oj­ciec obu­dził Gernę chwi­lę po pół­no­cy, a ta zro­zu­mia­ła co się stało po krót­kiej wy­mia­nie spoj­rzeń. Rzu­ci­ła się do ogrom­nej, dę­bo­wej szafy i wy­cią­gnę­ła z niej wi­kli­no­wy kosz z naj­po­trzeb­niej­szy­mi rze­cza­mi. Muszą ucie­kać. 

Czuła to już od wczo­raj­szej ko­la­cji, kiedy oj­ciec z nie­po­ko­jem zdał jej re­la­cję z wi­zy­ty u matki w lecz­ni­cy. Me­dy­cy nawet go nie przy­ję­li w ga­bi­ne­cie, mu­siał stać na ze­wnątrz. Po­cząt­ko­wo żar­to­wa­li, jed­nak z każdą chwi­lą sta­wa­li się coraz bar­dziej wro­dzy, a w pew­nym mo­men­cie ka­za­li mu się po pro­stu wy­no­sić, bo to szpi­tal dla za­słu­żo­nych dla pań­stwa Hel­fgar­czy­ków, a nie mer­horń­skich ko­la­bo­ran­tów. Wście­kły i upo­ko­rzo­ny roz­mo­wą wy­szedł z po­miesz­cze­nia. Jesz­cze moc­niej prze­ra­ził go widok na wą­skich ulicz­kach mia­sta.

Lu­dzie ży­ją­cy w takim mie­ście jak Wren­czyn nigdy nie prze­by­wa­li po zmro­ku w ob­cych dziel­ni­cach, a tego dnia jego ro­dzin­na Czer­wień, od­le­gła od cen­trum mia­sta, była pełna roz­go­rącz­ko­wa­nych nie­zna­jo­mych, któ­rzy jakby na coś cze­ka­li. Cho­dzi­li gru­pa­mi, żywo dys­ku­to­wa­li przy­ci­szo­ny­mi gło­sa­mi, a po całej dziel­ni­cy nio­sło się jedno słowo: Precz. Precz z Mer­hor­nem, precz z wy­zy­ski­wa­cza­mi, przecz z oszu­sta­mi, precz ze zdraj­ca­mi. Łą­czo­no je jesz­cze z wie­lo­ma in­ny­mi sło­wa­mi niż te wy­mie­nio­ne, ale każde wy­po­wie­dzia­ne zda­nie miało jed­no­znacz­ny wy­dźwięk i za­po­wia­da­ło wiel­ki wstrząs.

Póź­niej mó­wio­no, że po­dob­no naj­pierw ude­rzo­no na dziel­ni­ce bie­do­ty na po­łu­dniu mia­sta, w po­bli­żu portu. Po­dob­no ata­ku­ją­cym po­ma­ga­ły ta­jem­ni­cze grupy do­sko­na­le uzbro­jo­nych ludzi, za­cho­wu­ją­cych się jak za­wo­do­wi wo­jow­ni­cy. Po­dob­no armia wiel­kie­go księ­cia, któ­rej za­wsze wszę­dzie było pełno, gdzieś znik­nę­ła. Po­dob­no za­mknię­to bramy ulicz­ne, by nikt nie wy­do­stał się z rąk „pa­trio­tów”, któ­rzy wła­śnie oczysz­cza­li mia­sto, usu­wa­jąc szkod­ni­ki. Ale to nie­praw­da, bo armia hel­fgar­ska ni­g­dzie nie znik­nę­ła i tłu­mi­ła za­miesz­ki, które ob­ję­ły je­dy­nie część mia­sta i były mniej­sze niż w po­przed­nich la­tach. Tak przy­naj­mniej twier­dził gu­ber­na­tor Wor­kan, kiedy po kilku go­dzi­nach ocze­ki­wa­nia do­pusz­czo­no przed jego ob­li­cze grupę mer­horń­skich kup­ców. Prze­ka­za­ne mu in­for­ma­cje o żoł­nier­zach bez na­szy­wek ata­ku­ją­cych skle­py i osie­dla na­zwał „idio­tycz­ny­mi”, in­for­ma­cję o za­się­gu za­mie­szek i licz­bie ofiar uznał za „nie­re­al­ną”.

Gerna wraz z ojcem nie mogła o tym wszyst­kim wie­dzieć, ale za to do­sko­na­le wi­dzia­ła grupę pod­pi­tych męż­czyzn, ota­cza­ją­cą He­za­na, do­zor­cę go­spo­dy, w któ­rej się za­trzy­ma­li. Hezan pró­bo­wał za­trzy­mać ban­dy­tów, nie padł nawet pod cio­sa­mi, które mu za­da­no. Nie ustą­pił i bro­nił wej­ścia do bu­dyn­ku tak długo jak mógł. Upadł do­pie­ro po ude­rze­niu gru­bym i twar­dym kijem w tył głowy. Po chwi­li zbli­żył się do niego jeden ze zzia­ja­nych na­past­ni­ków i dobił swą bro­nią, koń­cząc roz­pacz­li­wą obro­nę ofia­ry.

Ostat­niej sceny życia bo­ha­ter­skie­go do­zor­cy już nie wi­dzia­ła, bo wraz ojcem bie­gła wą­skim ko­ry­ta­rzem łą­czą­cym ich go­spo­dę z bu­dyn­kiem sta­rej świą­ty­ni. Od czasu pod­bo­ju peł­ni­ła ona funk­cję ma­ga­zy­nu wody z akwe­duk­tów. Po chwi­li zna­leź­li się na dachu ma­ga­zy­nu, w miej­scu, gdzie daw­niej roz­pa­la­no świę­ty ogień. Z niego droga była już dosyć pro­sta, a mia­no­wi­cie wy­star­czy­ło zejść po dłu­giej dra­bi­nie na przy­le­ga­ją­cą do bu­dyn­ku ulicę.

Pierw­szy po­cisk prze­bił gar­dło ojca, drugi ranił ją w bok. Strze­lec z ob­le­śnym uśmie­chem zbli­żał się do nich po­wo­li, cią­gle ce­lu­jąc w dziew­czy­nę. Ta rzu­ci­ła się ra­to­wać ojca, pró­bu­jąc roz­pacz­li­wie za­ta­mo­wać krwa­wie­nie z szyi mar­twe­go już czło­wie­ka. Zre­zy­gno­wa­na roz­pła­ka­ła się, cią­gle po­trzą­sa­jąc cia­łem. Tuż za sobą sły­sza­ła cięż­ki od­dech ban­dy­ty. Pod­nio­sła głowę, chcąc god­nie umrzeć i lekko za­ci­snę­ła po­wie­ki, spo­dzie­wa­jąc się po­czuć prze­szy­wa­ją­cy ból, ale ten nigdy nie nad­szedł. Zdez­o­rien­to­wa­na Gerna od­wró­ci­ła się, ale ni­g­dzie nie wi­dzia­ła strze­la­ją­ce­go męż­czy­zny.

 

‡†‡

 

Świat się zmie­niał, ale nie zmie­niał się stary Der­mund. Wy­star­czy­ła nie­wiel­ka sa­kiew­ka, by ka­pi­tan pu­ścił go na mia­sto, a na jego miej­sce wsta­wił ja­kie­goś mło­de­go chłyst­ka, który pew­nie jesz­cze wczo­raj nie wie­dział, że bę­dzie mu­siał wal­czyć i zgi­nąć za Hel­fgar. No cóż, bywa. Po tym wszyst­kim, co wi­dział na znisz­czo­nych uli­cach mia­sta, Ve­slav nie ża­ło­wał żad­ne­go Hel­fa­gar­czy­ka i szcze­rze mó­wiąc to ży­czył jemu i wszyst­kim innym na wieży, by ta się pod nimi za­wa­li­ła i za­bra­ła ich pro­sto do pie­kła.

Nigdy nie był typem re­wo­lu­cjo­ni­sty, za­wsze śmie­szy­li go ci za­pa­leń­cy pró­bu­ją­cy wznie­cić jakąś re­wol­tę czy po­wsta­nie na zie­miach daw­ne­go Mer­hor­nu. Dziś jed­nak utoż­sa­miał się z nimi jak nigdy. Chciał mor­do­wać Hel­fgar­czy­ków, spa­lić ich flagi i mia­sta za to wszyst­ko. Za każdą pła­czą­ca matkę, którą spo­tkał, za każdy spa­lo­ny bu­dy­nek, za każde za­bi­te dziec­ko, za każ­de­go mar­twe­go męż­czy­znę. Nie­na­wi­dził ich, po pro­stu ich nie­na­wi­dził.

I po­my­śleć, że my­ślał tak czło­wiek, który jesz­cze kil­ka­na­ście lat temu na ochot­ni­ka wstą­pił do Wol­nej Kom­pa­nii Re­dar­skiej, który gar­dził hi­sto­rią Mer­hor­nu i uwa­żał, że naród ten jest za słaby, by mieć wła­sne pań­stwo, po­mi­mo tego, że był jego człon­kiem. Wła­dza chcia­ła znisz­czyć i za­stra­szyć opo­zy­cję, a je­dy­nie ją wzmac­nia­ła i zra­ża­ła do sie­bie nawet naj­więk­szych ka­rie­ro­wi­czów i ego­istów.

Mu­siał do­stać się do ko­szar za wszel­ką cenę. Jego ro­dzi­ce byli bar­dzo sta­rzy, z pew­no­ścią nie zdo­ła­li się obro­nić, a brat ledwo wy­szedł z cho­ro­by i nadal więk­szość czasu prze­by­wał w łożu. Biegł skró­ta­mi, prze­bie­gał przez zglisz­cza domów i obok pła­czą­cych ludzi. Mu­siał zdą­żyć. Biegł tak szyb­ko, że bał się, że pęk­nie mu serce. Mu­siał zdą­żyć.

Ale nie zdą­żył. Brat leżał przy stud­ni. Le­d­wie go roz­po­znał, jego twarz i lewy bok były nie­mal cał­ko­wi­cie spa­lo­ne, a na ciele za­uwa­żył kilka, jeśli nie kil­ka­na­ście ran. Nadal był w bia­łej ko­szu­li, którą za­wsze za­kła­dał do snu.

Ve­slav za­uwa­żył, że przy jego lewym boku leży coś błysz­czą­ce­go i się­gnął po to. Po­zła­ca­ny szty­let z wi­ze­run­kiem ich ro­dzin­ne­go mia­sta, dał go bratu na uro­dzi­ny kilka lat temu. Głu­cho się ro­ze­śmiał i ze łzami w oczach w ge­ście wście­kło­ści i roz­pa­czy miał wrzu­cić ten sym­bol świa­ta, któ­re­go już nie ma i nie bę­dzie do stud­ni, ale w ostat­niej chwi­li się zre­flek­to­wał i za­cho­wał go, dla po­tom­nych. 

 Prze­kro­czył próg domu, a ra­czej jego po­zo­sta­ło­ści. Gdy wszedł na ko­ry­tarz omal nie zo­stał przy­gnie­cio­ny przez belkę, która wła­śnie w tym mo­men­cie spa­dła z dachu. Ni­g­dzie nie mógł zna­leźć ciał ro­dzi­ców, choć prze­szu­kał wszyst­kie po­ko­je i skryt­ki.

Piec. Ta strasz­na myśl po­ja­wi­ła mu się nagle w gło­wie i na­tych­miast ru­szył w kie­run­ku kuch­ni, któ­rej do­tych­czas nie od­wie­dził. Wy­glą­da­ła cał­kiem nie­źle w po­rów­na­niu do in­nych czę­ści domu, ale na pod­ło­dze i ścia­nach cią­gnę­ły się krwa­we smugi. Ve­slav lekko uchy­lił drzwicz­ki sta­re­go pieca na chleb i na­tych­miast je za­trza­snął.

Za­trzy­mał się do­pie­ro przy bra­mie wy­cho­dzą­cej na ulicę, w ostat­niej chwi­li re­flek­tu­jąc się, że w oko­li­cy za­pew­ne nadal są woj­sko­wi. Choć tak wła­ści­wie mógł zro­bić co­kol­wiek, bo jego krzyk sły­sza­ła chyba cała oko­li­ca. Po­sta­no­wił więc zro­bić co­kol­wiek.

Był zbyt wście­kły, by przej­mo­wać się bez­pie­czeń­stwem. Po­sta­no­wił sobie, że dziś kogoś za­bi­je. Nie, nie za­bi­je, on go zma­sa­kru­je. Szu­kał po­ten­cjal­ne­go celu, ale oko­li­ca była tak znisz­czo­na, że nawet ci prze­klę­ci ban­dy­ci ją po­rzu­ci­li.

Po chwi­li na­tknął się na kilka ciał wo­ja­ków, a przy nich łuk i kil­ka­na­ście strzał. Wziął broń i ru­szył dalej. Nad mia­stem po­wo­li za­cho­dzi­ło słoń­ce, a gu­ber­na­tor Wor­kan wła­śnie pisał ode­zwę, która za kilka go­dzin za­wi­śnie na każ­dym rogu każ­dej ulicy znisz­czo­ne­go mia­sta. Ogień i za­miesz­ki za­czę­ły prze­do­sta­wać się do tych lep­szych i bar­dziej czy­stych, nie za­bru­dzo­nych mer­horń­ski­mi szkod­ni­ka­mi dziel­nic, więc po­sta­no­wio­no skoń­czyć ope­ra­cję, która do­sko­na­le wy­peł­ni­ła swoje za­da­nie. Mer­horń­czy­cy nie pod­nio­są głowy przez dłu­gie lata, a hel­fgar­ska bie­do­ta za­ję­ta nie­na­wi­ścią do nich nie bę­dzie upo­mi­na­ła się o po­pra­wie­nie swego bytu w pań­stwie, które z roku na rok było coraz bar­dziej nie­wy­dol­ne go­spo­dar­czo. Więk­szość ban­dy­tów na­tych­miast się podda i zo­sta­nie roz­bro­jo­na, a ci nie­licz­ni bun­tow­ni­cy zo­sta­ną wy­ła­pa­ni i sym­bo­licz­nie po­wie­sze­ni, by nikt nie mówił, że wła­dza po­pie­ra­ła po­grom. Po­grom, który było można z ła­two­ścią po­wstrzy­mać.

Ve­slav nie mógł tego jed­nak wie­dzieć i dalej szu­kał kogoś, kto swoją krwią od­po­wie mu za to wszyst­ko, co tego dnia wi­dział. I zna­lazł.

 

Koniec

Komentarze

D-d-d… Dy­żur­ny! Wszyst­ko po­ni­żej to su­ge­stie:

Ve­slav z nie­po­ko­jem przy­glą­dał się dy­mo­wi wy­do­by­wa­ją­ce­mu się z po­łu­dnio­wej czę­ści mia­sta.

Ja bym ra­czej po­wie­dział o dymie uno­szą­cym się nad czę­ścią mia­sta, wy­do­by­wać to ra­czej z ko­mi­na…

Ogień coraz bar­dziej się roz­prze­strze­niał, nie­bez­piecz­nie zbli­ża­jąc się do ko­szar, w po­bli­żu któ­rych miesz­ka­ła jego ro­dzi­na.

Jak dla mnie “coraz bar­dziej” zbęd­ne, może le­piej “roz­prze­strze­niał się bły­ska­wicz­nie”?

wła­śnie roz­pa­da­ło się na jego oczach pod na­po­rem po­ża­ru.

“Roz­pa­da­ło się” nie pa­su­je do po­ża­ru.

 

Pa­trząc na dzi­siej­szą datę nie było to nic nie­zwy­kłe­go, ty­po­wy czter­dzie­sty trze­ci dzień Vau­lis.

Nieco nie­zgrab­na kon­struk­cja.

Za­miesz­ki mu­sia­ły wy­mknąć się spod kon­tro­li i prze­do­stać poza Plac Mie­dzia­ny, gdzie za­wsze wy­bu­cha­ły i gdzie za­wsze były tłu­mio­ne.

Dość śred­nia stra­te­gia par­ty­zanc­ka…

 Po­cząt­ko­wo za­sta­na­wiał się, czemu do­wódz­two nie pośle ich w bój, prze­cież byli eli­tar­ną jed­nost­ką stwo­rzo­ną wręcz do tłu­mie­nia za­mie­szek i bun­tów prze­ciw­ko wła­dzy Wiel­kie­go Księ­cia. Szyb­ko prze­stał to robić.

Pro­po­nu­ję zmie­nić, może “jego wąt­pli­wo­ści roz­wia­ły się”, ina­czej zbyt da­le­ko stoi za­imek od cza­sow­ni­ka.

To wszyst­ko szło zbyt źle i było za bar­dzo na rękę Hel­fga­ro­wi, nie mogło być przy­pad­kiem, a przy­naj­mniej on w takie przy­pad­ki nie wie­rzył.

Pro­po­nu­ję prze­re­da­go­wać pod kątem łą­cze­nia zdań skła­do­wych. Może “że” po prze­cin­ku po “Hel­fga­ro­wi”?

Z każdą upły­wa­ją­cą mi­nu­tą, w cza­sie któ­rej pożar się tylko roz­sze­rzał, a prze­raź­li­we krzy­ki ludzi i swąd spa­lo­nych ciał było czuć nawet na wieży PRZE­CI­NEK ro­zu­miał, że nic nie wy­mknę­ło się spod kon­tro­li.

Nieco nie­zgrab­ne zda­nie, imie­słów i czte­ry cza­sow­ni­ki. Do tego “z każdą mi­nu­tą” nie pa­su­je do “ro­zu­miał”, ew. “ro­zu­miał coraz le­piej” na przy­kład.

 

“Nic nie wy­mknę­ło się” – także do re­dak­cji.

 

Oj­ciec obu­dził Gernę chwi­lę po pół­no­cy, a ta na­tych­miast zro­zu­mia­ła co się stało po krót­kiej wy­mia­nie spoj­rzeń.

Prze­re­da­go­wać su­ge­ru­ję. “Na­tych­miast” i “po” – nad­miar okre­śleń czasu.

Rzu­ci­ła się do ogrom­nej, dę­bo­wej szafy i wy­cią­gnę­ła z niej wi­kli­no­wy kosz z naj­po­trzeb­niej­szy­mi rze­cza­mi, szyb­ko przy­mo­co­wu­jąc go do swo­ich ple­ców. Muszą ucie­kać.

Su­ge­ru­ję uzgod­nić czas.

Me­dy­cy za­miast po­wie­dzieć mu o pla­nach ko­lej­nych ope­ra­cji i jak zwy­kle za­żą­dać ko­lej­nej wy­so­kiej za­pła­ty, na którą nigdy nie bę­dzie go stać PRZE­CI­NEK nawet go nie przy­ję­li.

Nieco za­wi­łe zda­nie jak na pro­stą in­for­ma­cję..

 

<muszę awa­ryj­nie prze­rwać, do­koń­czę w tym po­ście>

facebook.com/tadzisiejszamlodziez

Bar­dzo dzię­ku­ję za su­ge­stie, po­sta­ram się więk­szość wska­za­nych w tek­ście pro­ble­mów roz­wią­zać jak naj­szyb­ciej.

Pa­trząc na dzi­siej­szą datę nie było to nic nie­zwy­kłe­go, ty­po­wy czter­dzie­sty trze­ci dzień Vau­lis.

Nieco nie­zgrab­na kon­struk­cja.

Za­miesz­ki mu­sia­ły wy­mknąć się spod kon­tro­li i prze­do­stać poza Plac Mie­dzia­ny, gdzie za­wsze wy­bu­cha­ły i gdzie za­wsze były tłu­mio­ne.

Dość śred­nia stra­te­gia par­ty­zanc­ka…

Oba te frag­men­ty aku­rat mają wy­dźwięk zgod­ny z moimi za­mia­ra­mi, więc ra­czej nie będę ich zmie­niał. Resz­tę po­sta­ram się prze­re­da­go­wać.

 

Po­cząt­ko­wo żar­to­wa­li, z każdą chwi­lą sta­wa­li się coraz bar­dziej wro­dzy, a w pew­nym mo­men­cie ka­za­li mu się po pro­stu wy­no­sić,

Przy­dał­by się spój­nik przed “z każdą”, np. “jed­nak”.

Wście­kły i upo­ko­rzo­nych roz­mo­wą wy­szedł z lecz­ni­cy, ale naj­bar­dziej prze­ra­ził go widok na wą­skich ulicz­kach mia­sta.

ale – tu nie ma prze­cze­nia.

 

Mała uwaga – nazwa mia­sta i pań­stwa wy­da­je się po­cho­dzić z bar­dzo od­le­głych ob­sza­rów dźwię­ko­wych.

Lu­dzie ży­ją­cy w takim mie­ście jak Wren­czyn nigdy nie prze­by­wa­li po zmro­ku w ob­cych dziel­ni­cach, a tego dnia ich Czer­hień, od­le­gła od cen­trum mia­sta, była pełna roz­go­rącz­ko­wa­nych nie­zna­jo­mych, któ­rzy jakby na coś cze­ka­li.

Nie jest jasne, do kogo od­no­si się “ich”.

Łą­czo­no je jesz­cze z wie­lo­ma in­ny­mi sło­wa­mi niż te wy­mie­nio­ne, ale każde wy­po­wie­dzia­ne zda­nie miało jed­no­znacz­ny wy­dźwięk i za­po­wia­dały wiel­ki wstrząs.

Pro­szę uzgod­nić.

 Po­dob­no armia wiel­kie­go księ­cia, któ­rej za­wsze wszę­dzie było pełno PRZE­CI­NEK gdzieś znik­nę­ła.

Nagle nar­ra­tor zo­sta­wia bo­ha­te­ra przy lecz­ni­cy i unosi się nad mia­stem, wi­dząc sy­tu­ację jak na mapie…

 

Dużo po­sta­ci wpro­wa­dzasz jak na krót­ki tekst. Więk­szość z nich po­ja­wia się na krót­ko. To psuje po­czu­cie spój­no­ści fa­bu­ły.

Hezan pró­bo­wał za­trzy­mać ban­dy­tów, nie padł nawet pod cio­sa­mi noży, które na niego spa­dły. Nie ustą­pił i bro­nił wej­ścia do bu­dyn­ku tak długo jak mógł. Upadł do­pie­ro po ude­rze­niu gru­bym i twar­dym kijem w tył głowy.

Po­wtó­rze­nie “spa­dły”/”padł”, wąt­pię w to opie­ra­nie się nożom.

Po chwi­li zbli­żył się do niego jeden z zzia­ja­nych na­past­ni­ków i pod­niósł mu głowę, wbi­ja­jąc miecz pro­sto w roz­war­te usta.

Dziw­ne i chyba nawet trud­ne do wy­ko­na­nia – ktoś leży, a ty mu trzy­masz głowę i wbi­jasz ją dru­gim ra­mie­niem, do tego długi miecz, do tego tam, gdzie jest masa ele­men­tów ciała sta­wia­ją­cych opór. Mógł mu tęt­ni­ce ciąć z góry, na sto­ją­co.

Ostat­niej sceny życia bo­ha­ter­skie­go do­zor­cy, który praw­do­po­dob­nie swoim po­świę­ce­niem ura­to­wał jej życie PRZE­CI­NEK już nie wi­dzia­ła, bo wraz ojcem bie­gła wą­skim ko­ry­ta­rzy­kiem łą­czą­cym ich go­spo­dę z bu­dyn­kiem sta­rej świą­ty­ni, od czasu pod­bo­ju peł­nią­cej funk­cję ma­ga­zy­nu wody z akwe­duk­tów.

Dłu­gie, pod­rzę­do­zo­we zda­nie jak na akcję.

Po chwi­li prze­szli przez sieć skom­pli­ko­wa­nych ko­ry­ta­rzy i wy­szli na dachu ma­ga­zy­nu, w miej­scu, gdzie daw­niej roz­pa­la­no świę­ty ogień.

Prze­szli / wy­szli.

Pierw­szy bełt prze­bił gar­dło ojca, drugi ranił ją w bok.

Za­re­pe­to­wa­nie kuszy nie jest tak szyb­kie.

Zado­wo­lo­ny z sie­bie kusz­nik z ob­le­śnym uśmie­chem zbli­żał się do nich po­wo­li,

Plus nad­miar okre­śleń dla kusz­ni­ka, do tego stoją po obu stro­nach.

Gdy zdała sobie z tego spra­wę zre­zy­gno­wa­na roz­pła­ka­ła się, cią­gle po­trzą­sa­jąc cia­łem.

Zu­peł­nie zbęd­ne, od­bie­ra dy­na­mi­kę.

Już tuż za sobą sły­sza­ła cięż­ki od­dech ban­dy­ty, SPÓJ­NIK TU ALBO KROP­KA pod­nio­sła głowę, chcąc god­nie umrzeć.

Kiedy usły­sza­ła gło­śny od­głos wy­strza­łu z kuszy lekko za­ci­snę­ła po­wie­ki, spo­dzie­wa­jąc się po­czuć prze­szy­wa­ją­cy ból, ale ten nigdy nie nad­szedł.

Masz sporo zdań od kiedy / gdy. Do tego masz dwa okre­śle­nia jed­no­cze­sno­ści (kiedy… spo­dzie­wa­jąc). Ostat­nie le­piej chyba jako od­dziel­ne zda­nie.

Zdez­o­rien­to­wa­na Gerna ob­ró­ci­ła się lekko, ale ni­g­dzie nie wi­dzia­ła strze­la­ją­ce­go kusz­ni­ka. 

?

by ta się pod nimi za­wa­li­ła i po­grze­ba­ła ich w swych gru­zach.

Nie­zgrab­ne.

I po­my­śleć, że mówił tak czło­wiek

On to mówił czy my­ślał?

Nie zdą­żył.

Za szyb­ko wpro­wa­dzasz quest i go fa­ilu­jesz.

Brat leżał przy stud­ni, pew­nie chciał na­brać wody na obiad, bo pró­bo­wał w ra­mach po­wro­tu do zdro­wia zająć się kuch­nią, która była jego pasją.

Mie­szasz nar­ra­cję kon­kret­ną i ogól­ną.

Wziął je i ru­szył dalej.

Dwie kusze?

a gu­ber­na­tor Wor­kan wła­śnie pisał ode­zwę, która za kilka go­dzin za­wi­śnie na każ­dym rogu każ­dej ulicy znisz­czo­ne­go mia­sta.

Znowu skok nar­ra­cji. Może od­dziel jako nowy pa­ra­graf?

Po­grom, który było można z ła­two­ścią po­wstrzy­mać, jak zresz­tą widać.

Hmm, nie pa­su­je czas, ale ogól­nie bym to wy­wa­lił.

 

Strasz­nie zdaw­ko­we i abs­trak­cyj­ne pod­su­mo­wa­nie na końcu, do tego nie-za­koń­cze­nie.

 

Na zmia­nę opo­wia­dasz hi­sto­rię oso­bi­stą i in­try­gę po­li­tycz­ną. Jedno i dru­gie zdaje się mieć po­ten­cjał, ale te dwie per­spek­ty­wy ani nie są w pełni roz­wi­nię­te, ani się nie za­zię­bia­ją od­po­wied­nio. In­try­ga po­li­tycz­na brzmi cie­ka­wie, ale jest opo­wie­dzia­na w za­sa­dzie in­fo­dum­pa­mi, za to hi­sto­rie tych dwóch po­sta­ci są za krót­kie, a same po­sta­cie za mało roz­wi­nię­te, by czy­tel­ni­ko­wi na nich za­le­ża­ło.

 

 

facebook.com/tadzisiejszamlodziez

Cie­ka­wa trans­for­ma­cja wyj­ścio­we­go te­ma­tu. Tro­chę za dużo cha­osu w spo­so­bie nar­ra­cji. Tekst dość ku­le­je pod wzglę­dem tech­ni­ka­liów, ale Gre­asy­Smo­oth zro­bił Ci szcze­gó­ło­wą ła­pan­kę – wy­star­czy za­apli­ko­wać te rady i na pewno bę­dzie le­piej. To co ja bym jesz­cze po­pra­wił, to oprócz lep­sze­go wma­so­wa­nia in­fo­dum­pów (aku­rat nie uwa­żam, że ko­niecz­nie muszą być czymś złym same przez się – choć w tym przy­pad­ku – są, przez to, że są nie­uza­sad­nio­ne) – to mniej prze­ska­ki­wa­nia mię­dzy gło­wa­mi, moc­niej­sze się trzy­ma­nie per­spek­ty­wy danej po­sta­ci.

Jako ca­łość nie jest źle, ale tekst wy­ma­ga jesz­cze sporo pracy

 

po­zdra­wiam,

 

Jim

en­tro­pia nigdy nie ma­le­je // Outta Sewer: Jim, in­dio­to Ty, nadal chyba nie ro­zu­miesz

Witaj.

Widzę, nie nie­daw­no się za­re­je­stro­wa­łeś, zatem wi­ta­my na Por­ta­lu. :)

W Hyde Parku są cie­ka­we kon­kur­sy z super na­gro­da­mi dla No­wych Użyt­kow­ni­ków, a w dzia­le „Pu­bli­cy­sty­ka – Po­rad­nik au­tor­stwa Dra­ka­iny, który po­mo­że za­zna­jo­mić się z Por­ta­lem. ;0

 

Widzę, że uster­ki tech­nicz­ne były już wcze­śniej wy­pi­sa­ne.

Mnie wpa­dły w oko m. in. te (to także tylko su­ge­stie):

Me­dy­cy za­miast po­wie­dzieć mu o pla­nach ko­lej­nych ope­ra­cji i jak zwy­kle za­żą­dać ko­lej­nej wy­so­kiej za­pła­ty, na którą nigdy nie bę­dzie go stać (prze­ci­nek?) nawet go nie przy­ję­li.

Wście­kły i upo­ko­rzo­nych roz­mo­wą wy­szedł z lecz­ni­cy, ale naj­bar­dziej prze­ra­ził go widok na wą­skich ulicz­kach mia­sta. – li­te­rów­ki

Łą­czo­no je jesz­cze z wie­lo­ma in­ny­mi sło­wa­mi niż te wy­mie­nio­ne, ale każde wy­po­wie­dzia­ne zda­nie miało jed­no­znacz­ny wy­dźwięk i za­po­wia­da­ły wiel­ki wstrząs. – i tu?

Po­dob­no za­mknię­to bramy ulicz­ne, by nikt nie wy­do­stał się z rąk „pa­trio­tów”, któ­rzy wła­śnie oczysz­cza­li mia­stoszkod­ni­ków. – i tu?

Po­dob­no armia wiel­kie­go księ­cia, któ­rej za­wsze wszę­dzie było pełno (prze­ci­nek?) gdzieś znik­nę­ła.

Gerna wraz z ojcem nie mogła o tym wszyst­kim wie­dzieć, ale za to do­sko­na­łe wie­dzia­ła i wi­dzia­ła grupę pod­pi­tych męż­czyzn, która ota­cza­ła He­za­na, do­zor­cę go­spo­dy, w któ­rej się za­trzy­ma­li. – po­wtó­rze­nia

Już tuż za sobą sły­sza­ła cięż­ki od­dech ban­dy­ty, pod­nio­sła głowę, chcąc god­nie umrzeć. – styl

 

Bar­dzo re­ali­stycz­ne opisy walk oraz emo­cji bo­ha­te­rów. Ca­łość spra­wia wra­że­nie je­dy­nie frag­men­tu/stresz­cze­nia ob­szer­niej­szej pracy.

Po­zdra­wiam ser­decz­nie. :)

Pe­cu­nia non olet

Hej

Mamy kon­flikt dwóch nacji, bo­ha­te­rów po­sta­wio­nych w dra­ma­tycz­nej sy­tu­acji i żądny krwi mo­tłoch czyli wszyst­ko by za­cie­ka­wić czy­tel­ni­ka. I mnie hi­sto­ria bar­dzo za­cie­ka­wi­ła. Akcja jest zgrab­nie po­pro­wa­dzo­na od po­cząt­ku do końca :). Je­dy­na rzecz, która mnie nur­tu­je to czy aby ca­łość nie jest frag­men­tem więk­szej ca­ło­ści. Bo po prze­czy­ta­niu nie mo­głem się oprzeć wra­że­niu, że jest to wpro­wa­dze­nie do dłuż­szej hi­sto­rii.

Po­zdra­wiam

"On jest dziw­nym wir­tu­ozem – Na or­ga­nach ludz­kich gra Bu­dząc za­chwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Po­wiedz, kogo ob­cho­dzi gra, Z któ­rej żywy nie wy­cho­dzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złu­dze­nia! Na sobie te­stu­je­my Każdą praw­dę i mit."

Gre­asy­Smo­oth, jesz­cze raz dzię­ku­ję za bar­dzo szcze­gó­ło­we uwagi i po­sta­ram się je wpro­wa­dzić do tek­stu.

 

Jim, także dzię­ku­ję i po­zdra­wiam. Po­sta­ram się za­sto­so­wać do porad.

 

bruce, z po­rad­ni­kiem się już za­po­zna­łem, a z kon­kur­sa­mi po­sta­ram się za­po­znać w przy­szło­ści. Jeśli cho­dzi o twoje wra­że­nie to pier­wot­nie miał to być pro­log do więk­szej ca­ło­ści, ale prze­rwa­łem pracę nad tym pro­jek­tem z kilku po­wo­dów, więc po­zo­sta­ło je­dy­nie kilka za­ry­sów kon­kret­nych czę­ści, ta­kich jak ten. Tro­chę go prze­re­da­go­wa­łem i stwo­rzy­łem w miarę za­mknię­tą opo­wieść. Nie pla­nu­je kon­ty­nu­acji (jeśli już to w for­mie wła­śnie ta­kich krót­kich opo­wia­dań), więc nie wi­dzia­łem po­wo­du, by ozna­czać to jako frag­ment, skoro nie ma i nie bę­dzie ra­czej roz­wi­nię­cia. Wy­bacz, jeśli był to błąd. Rów­nież po­zdra­wiam

 

Bar­dja­skier, dzię­ku­ję i cie­szę się, że ta opo­wieść oka­za­ła się dla Cie­bie cie­ka­wa. Co do two­ich wąt­pli­wo­ści to jak wyżej, taki był plan, ale nie wy­szło.

 

 

Ro­zu­miem, po­zdra­wiam i dzię­ku­ję, po­wo­dze­nia. :)

Pe­cu­nia non olet

Me­dy­cy za­miast po­wie­dzieć mu o pla­nach ko­lej­nych ope­ra­cji i jak zwy­kle za­żą­dać ko­lej­nej wy­so­kiej za­pła­ty, na którą nigdy nie bę­dzie go stać(+,) nawet go nie przy­ję­li.

Po­dob­no armia wiel­kie­go księ­cia, któ­rej za­wsze wszę­dzie było pełno(+,) gdzieś znik­nę­ła.

 

Dalej też bra­ku­je prze­cin­ków, ale to już sam szu­kaj, edy­tu­jąc tekst, który jest ewi­dent­nie frag­men­tem i tak po­wi­nien być ozna­czo­ny.

Ko­ala­75, dzię­ku­ję za uwagę i mam py­ta­nie: czy uwzględ­nia­jąc moje po­przed­nie wy­ja­śnie­nie nadal uwa­żasz, że jest to frag­ment? Moim zda­niem nie ma po­trze­by, by go tak ozna­czyć ale jeśli to by­ło­by bar­dziej zgod­ne z re­gu­la­mi­nem to oczy­wi­ście to zmie­nię (jeśli to moż­li­we). 

Oba­wiam się, Ge­ro­ain­dzie, że ta hi­sto­ria chyba do mnie nie tra­fi­ła.

W przed­mo­wie wy­zna­łeś, że in­spi­ro­wa­ły Cię wy­da­rze­nia z po­cząt­ku XX wieku, w ta­gach za­war­łeś in­for­ma­cję, iż rzecz dzie­je się w śre­dnio­wie­czu, a opi­sa­łeś ją sło­wa­mi nie za­wsze pa­su­ją­cy­mi do tam­tych cza­sów, skut­kiem czego nie mogę po­wie­dzieć, że ta hi­sto­ria spodo­ba­ła mi się, zwłasz­cza że do­strze­głam tu po­ka­za­nie za­le­d­wie epi­zo­du, a nie pełne przed­sta­wie­nie wy­da­rzeń w mie­ście i prze­żyć jego miesz­kań­ców.

 

Ve­slav był jed­nak zbyt ze­stre­so­wa­ny… → Skąd w cza­sach tej hi­sto­rii znano słowo ze­stre­so­wa­ny?

 

prze­cież byli eli­tar­ną jed­nost­ką… → Czy w śre­dnio­wie­czu uży­wa­no okre­śle­nia eli­tar­na jed­nost­ka?

 

przecz oszu­sta­mi, precz ze zdraj­ca­mi. → Pew­nie miało być: …przecz z oszu­sta­mi, precz ze zdraj­ca­mi.

 

tłu­mi­ła za­miesz­ki, który ob­ję­ły je­dy­nie część mia­sta… → Li­te­rów­ka.

 

ale za to do­sko­na­łe wi­dzia­ła grupę… → Li­te­rów­ka.

 

zbli­żył się do niego jeden z zzia­ja­nych na­past­ni­ków… → …zbli­żył się do niego jeden ze zzia­ja­nych na­past­ni­ków

 

wy­star­czy­ło zejść na przy­le­ga­ją­cą do bu­dyn­ku ulicę po dłu­giej dra­bi­nie. → A może: …wy­star­czy­ło zejść po dłu­giej dra­bi­nie na przy­le­ga­ją­cą do bu­dyn­ku ulicę.

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

re­gu­la­to­rzy, dzię­ku­je za opi­nię, choć szko­da, że opo­wieść się nie spodo­ba­ła.

Nie­zbyt ro­zu­miem za­rzut co do po­ka­za­nia je­dy­nie epi­zo­du, jeśli cho­dzi o pro­blem z ozna­cze­niem to już to wy­ja­śnia­łem (jeśli taka wola to mogę zmie­nić ozna­cze­nie), jeśli cho­dzi o frag­men­ta­rycz­ne uka­za­nie pro­ble­mu to nie wiem, co w tym dziw­ne­go. Chcia­łem prze­ka­zać ogól­ne wra­że­nie, a nie do­świad­cze­nia każ­de­go z ty­się­cy miesz­kań­ców tej lo­ka­cji.

Myślę, że w śre­dnio­wie­czu nie uży­wa­no więk­szo­ści z wy­ko­rzy­sta­nych w opo­wia­da­niu słów, a chyba żadne opo­wia­da­nie na tym por­ta­lu nie brzmi jak frag­ment Bo­gu­ro­dzi­cy czy La­men­tu świę­to­krzy­skie­go, choć czę­sto jest in­spi­ro­wa­ne śre­dnio­wie­czem. Nie bar­dzo ro­zu­miem co to ma też do rze­czy, czę­sto wi­du­ję Twoje ko­men­ta­rze na temat od­po­wied­nie­go dla epoki słow­nic­twa i widzę, że mamy zu­peł­nie różne wizje tego te­ma­tu.

Dzię­ku­ję też za po­zo­sta­łe po­praw­ki, po­sta­ram się je wpro­wa­dzić do tek­stu.

 

Nie­zbyt ro­zu­miem za­rzut co do po­ka­za­nia je­dy­nie epi­zo­du…

Nie za­rzu­cam Ci, że opi­sa­łeś epi­zod, ale przy­stę­pu­jąc do lek­tu­ry byłam przy­go­to­wa­na na krót­kie opo­wia­da­nie, więc to, co prze­czy­ta­łam, roz­cza­ro­wa­ło mnie nieco.

 

Chcia­łem prze­ka­zać ogól­ne wra­że­nie, a nie do­świad­cze­nia każ­de­go z ty­się­cy miesz­kań­ców tej lo­ka­cji.

I pew­nie dla­te­go, że prze­ka­za­łeś tylko ogól­ne wra­że­nia, bez choć­by nieco szer­sze­go kon­tek­stu, nie zdo­ła­łeś we mnie wzbu­dzić więk­sze­go za­in­te­re­so­wa­nia. Hi­sto­ria, która zro­dzi­ła się w Two­jej gło­wie i która jest dla Cie­bie jasna i oczy­wi­sta, po­da­na w tak okro­jo­nej for­mie nie dla każ­de­go bę­dzie czy­tel­na. Dla mnie nie była.

 

…a chyba żadne opo­wia­da­nie na tym por­ta­lu nie brzmi jak frag­ment Bo­gu­ro­dzi­cy czy La­men­tu świę­to­krzy­skie­go, choć czę­sto jest in­spi­ro­wa­ne śre­dnio­wie­czem.

Nie wy­ma­gam, aby autor opo­wia­da­nia dzie­ją­ce­go się w daw­nych cza­sach od­po­wied­nio sty­li­zo­wał język i uży­wał słów, które dziś mało kto ro­zu­mie, ale jeśli czy­tam, że śre­dnio­wiecz­ny bo­ha­ter prze­ży­wa stres, to taka sy­tu­acja jest dla mnie mało wia­ry­god­na, zwłasz­cza że zja­wi­sko stre­su po raz pierw­szy zo­sta­ło opi­sa­ne w 1956 roku.

 

Dzię­ku­ję też za po­zo­sta­łe po­praw­ki, po­sta­ram się je wpro­wa­dzić do tek­stu.

Bar­dzo pro­szę, Ge­ro­ain­dzie. Miło mi, że mimo wszyst­ko mo­głam się przy­dać. :)

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

re­gu­la­to­rzy, oso­bi­ście uwa­żam, że takie stany psy­chi­ki jak stres są po­nad­cza­so­we i data ich opi­sa­nia nie ma tu więk­sze­go zna­cze­nia (zresz­tą nauka w na­szym ro­zu­mie­niu to coś no­we­go i wiele oczy­wi­stych dla nas pojęć wtedy nie było w obie­gu).

Zga­dzam się, że tro­chę bra­ku­je tu szer­sze­go wpro­wa­dze­nia, ale nie­ste­ty mam ten­den­cję do two­rze­nia ogrom­nych hi­sto­rii bez końca, więc wo­la­łem to za­mknąć w krót­szym tek­ście (i tak zbyt dużo w nim prze­sko­ków cza­so­wych). 

Jesz­cze raz dzię­ku­ję za pomoc.

Ow­szem, pewne stany psy­chi­ki są po­nad­cza­so­we, jed­na­ko­woż na­zy­wa­nie ich ter­mi­na­mi, któ­rych w daw­nych cza­sach nie znano, uwa­żam za nie­wła­ści­we, zwłasz­cza że można użyć in­nych słów, które rów­nie do­brze od­da­dzą stan bo­ha­te­ra, np: Ve­slav był jed­nak zbyt spię­ty/ zde­ner­wo­wa­ny/ nie­spo­koj­ny/ za­nie­po­ko­jo­ny/ prze­ję­ty

Dodam jesz­cze, że wszyst­kie moje uwagi to tylko su­ge­stie i pro­po­zy­cje. To Twoje opo­wia­da­nie i bę­dzie na­pi­sa­ne ta­ki­mi sło­wa­mi, które uznasz za naj­wła­ściw­sze.

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Nar­ra­cja jest cie­ka­wie pro­wa­dzo­na, bar­dzo po­do­ba mi się motyw pro­wa­dze­nia dwóch nie­za­leż­nych przez pe­wien czas nar­ra­cji. Zna­czy, mam wra­że­nie, że nie­za­leż­nych. I tu jest chyba sedno – ewi­dent­nie czuję, że chcia­łeś coś jesz­cze do­rzu­cić w tek­ście, ale nie zro­bi­łeś tego, Au­to­rze. Ja to od­czu­łęm, nim nawet do­czy­ta­łem to z wstę­pu au­tor­skie­go.

Tempo tek­stu jest od­po­wied­nie jak na taki utwór, choć wła­śnie w nim naj­bar­dziej ob­ja­wia się ścię­cie re­ali­za­cji. Tech­nicz­nie czuć cza­sem chro­bo­ta­nie w bu­do­wie zdań, ale da się prze­łknąć.

Czyli nie­zły, nawet jeśli nie­kom­plet­ny kon­cert fa­jer­wer­ków.

Won't so­me­bo­dy tell me, an­swer if you can; I want so­me­one to tell me, what is the soul of a man?

No­Whe­re­Man, dzię­ku­ję i cie­szę się, że Ci się spodo­ba­ło. Nie­ste­ty mam ten­den­cję do two­rze­nia wiel­kich opo­wie­ści, więc oba­wia­łem się, że gdy­bym pró­bo­wał coś tutaj zmie­niać, to bym nigdy tego tek­stu nie skoń­czył.

Nowa Fantastyka