- Opowiadanie: drakaina - Przygody człowieka poczciwego na wojnie

Przygody człowieka poczciwego na wojnie

Ulę­gło się w ostat­niej chwi­li, choć z po­wo­du ra­dy­kal­ne­go braku czasu w lutym po­ło­ży­łam krzy­żyk na tym kon­kur­sie. Nie­mniej mia­łam ocho­tę po­ba­wić się cy­ta­ta­mi, więc wsta­wiam to, co jest, może kie­dyś prze­ro­bię to na sen­sow­niej­sze.

 

Tek­ścik jest nie­wąt­pli­wie efek­tem lu­to­wej po­dró­ży kwe­ren­do­wej po kra­jach Mo­nar­chii Habs­bur­skiej i za­sad­ni­czo nie dzie­je się w kon­kret­nych re­aliach, choć naj­bli­żej mu wojny sied­mio­let­niej (1756-63) albo wojny o suk­ce­sję au­striac­ką (1740-48), tyle że w obu tych przy­pad­kach no­men­kla­tu­ra nie­zu­peł­nie taka, a po czę­śći wojny au­striac­ko-pru­skiej roku 1866, choć wtedy z kolei mie­li­by inną broń ;) A ca­łość za­wdzię­cza to i owo dzie­łu o I woj­nie świa­to­wej, więc wy­jąt­ko­wo nie o re­alia sensu stric­to tu cho­dzi.

Wszel­kie po­do­bień­stwa są za­mie­rzo­ne.

Motta są w tek­ście, mi­ni­mal­nie zmo­dy­fi­ko­wa­ne.

 

Po umiesz­cze­niu w prze­dłu­żo­nym ter­mi­nie wpro­wa­dzi­łam po­praw­ki, więc jury może uznać, że się nie kwa­li­fi­ku­je. Może to uznać rów­nież z po­wo­du nie­orto­dok­syj­ne­go wy­ko­rzy­sta­nia cy­ta­tów.

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

Przygody człowieka poczciwego na wojnie

1. Rze­czy po pro­stu się zda­rza­ją

 

Josef Vodička nie miał ocho­ty iść na wojnę. Nie miał jed­nak rów­nież wyj­ścia: do mia­stecz­ka przy­je­chał ofi­cer po­bo­ro­wy wraz z kil­ko­ma ska­czą­cy­mi wokół niego ka­pra­la­mi, i wpi­sał Jo­se­fa na listę. Po praw­dzie po­wi­nien był wpi­sać na nią Václava Mar­ti­ne­ca, ale Václav miał za ojca za­moż­ne­go kupca, który za­brzę­czał dwa razy sa­kiew­ką: nad uchem ofi­ce­ra i nad uchem pro­bosz­cza. Ten drugi szyb­ko po­twier­dził, że Václav w naj­bliż­szą so­bo­tę się żeni, ten pierw­szy na­to­miast do­pa­trzył się na li­ście po­mył­ki.

A Josef stał z boku i się gapił. Gapił się, kiedy stary Mar­ti­nec na­ra­dzał się z ko­mi­sją, i kiedy ka­pral szep­tał do prze­ło­żo­ne­go, wska­zu­jąc na Jo­se­fa. Kiedy zaś ofi­cer ski­nął ręką, pod­szedł i za­py­ta­ny podał po­słusz­nie na­zwi­sko. I nadal się gapił, gdy wy­szło na jaw, że to jego szu­ka­li, a nie Václava, choć miał o rok za dużo.

Nie miał zatem Josef Vodička, jako się rze­kło, wyj­ścia: po­szedł w ka­ma­sze. Do­stał, zna­czy się, mun­dur, sza­blę i ka­ra­bin jak się pa­trzy, oraz przy­dział do pułku dzie­więć­dzie­sią­te­go pierw­sze­go.

Wzru­szył ra­mio­na­mi. Oj­cow­ski warsz­tat przej­mie star­szy brat, Miloš, a Josef i tak ma do szew­stwa dwie lewe ręce. Za­zwy­czaj spę­dzał dni na ga­pie­niu się, jak star­si Vodičkowie pra­cu­ją albo na ga­pie­niu się, jak za­moż­niej­si miesz­cza­nie spa­ce­ru­ją po rynku.

– Idź, Josef – po­wie­dział oj­ciec, kle­piąc młod­sze­go syna po ra­mie­niu – uwa­żaj, żeby cię jaka kula nie do­pa­dła. Jak zo­ba­czysz ka­wa­łek świa­ta, to może zmą­drze­jesz.

No i po­szedł.

Z po­cząt­ku, jak już ma­sze­ro­wał w mun­du­rze, z ka­ra­bi­nem na ra­mie­niu i całym do­byt­kiem w tor­ni­strze, mylił krok, a ka­pral, ten sam, co kilka nie­dziel wcze­śniej wy­pa­trzył Vodičkę na rynku, kiedy gapił się na ko­mi­sję po­bo­ro­wą, darł się na niego bar­dziej niż na in­nych re­kru­tów.

Za to kiedy tra­fi­li na ma­sze­ru­ją­cy w prze­ciw­nym kie­run­ku od­dział nie­przy­ja­ciel­ski i wy­wią­za­ła się po­tycz­ka, Josef wresz­cie się za­słu­żył. A było tak, że kiedy szar­żu­ją­cy na nich ka­wa­le­rzy­sta za­mach­nął się na ka­pra­la sza­blą, Vodička, który wła­śnie z pie­ty­zmem prze­ła­do­wy­wał broń, rzu­cił w dia­bły stem­pel i przy­bit­kę, i za­mie­rzył się kolbą ka­ra­bi­nu na jeźdź­ca tak mocno, że tam­ten le­d­wie utrzy­mał się w sio­dle, a sza­bla po­le­cia­ła da­le­ko.

Ku nie­po­mier­ne­mu zdu­mie­niu żoł­nie­rza ka­pral na­wrzesz­czał na niego, że mar­nu­je proch i używa broni nie­re­gu­la­mi­no­wo. Przez pół pa­cie­rza Josef gapił się na prze­ło­żo­ne­go, po czym wy­du­kał:

– Adyć jażem panu ka­pra­lo­wi dup­sko ura­to­wał. – Po­dra­pał się po bro­dzie, bo mu się zdało, że sza­bla ra­czej by do­się­gła głowy ka­pra­la. – Albo i łeb – dodał.

Na po­pa­sie skoń­czył w kar­nia­ku, bez zupy, choć da­li­bóg nie wie­dział, dla­cze­go. Po­wi­tał to jed­nak wzru­sze­niem ra­mion, po­dob­nie jak wcze­śniej ma­gicz­ną prze­mia­nę na­zwi­ska Mar­ti­nec w Vodička. Sam le­d­wie umiał się pod­pi­sać, a czy­tał tylko wiel­kie na­pi­sy na szyl­dach, więc co tam wie­dział o tym, jak się li­te­ry za­cho­wu­ją?

A w kar­ce­rze był przy­naj­mniej sam, nikt mu do ucha nie chra­pał, ni­czy­je pchły na niego nie prze­ska­ki­wa­ły, ni­czy­je buty nie śmier­dzia­ły przy nosie. Do­brze by­ło­by Jo­se­fo­wi w kar­nia­ku, gdyby nie duch.

– Nie śpij – ode­zwał się gło­sem Fe­ren­ca Molnára, który prze­cież zgi­nął w tam­tej po­tycz­ce na dro­dze, i może Josef le­piej by zro­bił, gdyby ra­to­wał jego dup­sko, a nie ka­pra­lo­we, bo choć Uher, to Molnár po cze­sku gadał i był po­rząd­ny kom­pan.

– Nie śpię – od­burk­nął Vodička zgod­nie z praw­dą. – Obu­dzi­łeś mnie.

– Idź po­wiedz ka­pra­lo­wi, że za wsią za­sadz­ka.

Josef za­ga­pił się na ducha, który wy­glą­dał zu­peł­nie jak Fe­renc po tym, jak kula prze­ciw­ni­ka roz­wa­li­ła mu pół twa­rzy. Ani chybi Molnár, za­wy­ro­ko­wał.

– Nie mogę – od­parł. – Je­stem w kar­ce­rze.

– To tylko szopa! Wywal drzwi, idź do ka­pra­la, po­wiedz mu, że za wsią za­sadz­ka.

„Ka­pral wsa­dził mnie do szopy za to, że mu łeb oca­li­łem” – po­my­ślał Vodička. „Pójdę do ka­pi­ta­na”.

Jak po­my­ślał, tak zro­bił. A ra­czej chciał zro­bić, bo kiedy za­czął wy­wa­żać drzwi, na ze­wnątrz roz­legł się gniew­ny głos (chyba tego Ka­re­la, co to ma­sze­ro­wał dwa sze­re­gi za Jo­se­fem) i ka­zał mu spać.

– No i co mam zro­bić? – za­py­tał Vodička ducha, ale ten zdą­żył się już ulot­nić.

„Może mi się to przy­śni­ło?” Tak by­ło­by naj­le­piej, a jed­nak Josef nie mógł za­snąć ani przed po­ja­wie­niem się Fe­ren­ca, ani teraz. I przy­po­mniał sobie, że to nie pierw­szy duch, który z nim gada. Prze­cież jak był jesz­cze mały, to mu się zja­wi­ła babka Eliška, co rok wcze­śniej po­mar­ła, i rze­kła, że pożar bę­dzie. Oj­ciec nie uwie­rzył, bo wszy­scy ga­da­li, że jego młod­szy chło­pak pół­głó­wek i bajki opo­wia­da, a potem warsz­tat się spa­lił. No i Jo­se­fo­wi się obe­rwa­ło, że złe wy­wo­łał, a to prze­cież babka za­po­wie­dzia­ła, nie on.

„Le­piej słu­chać du­chów” – wy­kon­cy­po­wał, więc pod­szedł jesz­cze raz do drzwi szopy.

– Słu­chaj, Karel – za­ga­dał. – Idź do ka­pra­la i po­wiedz mu, że za wsią za­sadz­ka.

Od­po­wie­dział mu śmiech. Drzwi uchy­li­ły się i Karel podał więź­nio­wi fajkę.

– Zapal sobie, może dasz radę za­snąć. Masz, chło­pie, jedną spo­koj­ną noc, to nie usie­dzisz na rzyci?

Josef od­su­nął rękę z fajką.

– Fe­renc mi po­wie­dział. Za wsią za­sadz­ka. Idź po­wiedz ka­pra­lo­wi.

Widać było, że Karel też nie wie, co zro­bić, ale w końcu pac­nął się w czoło.

– Nie mogę iść do ka­pra­la – oznaj­mił trium­fal­nie – bo mam tu stać i pil­no­wać, żebyś z szopy nie wy­lazł!

– Nie wy­le­zę, obie­cu­ję.

Karel się lekko za­cu­kał.

– Przed chwi­lą chcia­łeś wyjść.

– Bo ktoś musi iść do ka­pra­la. Albo ka­pi­ta­na. Po­wie­dzieć. Jak ty to zro­bisz, to ja nie muszę, więc będę tu sie­dział.

Przez cały jeden pa­cierz Karel prze­stę­po­wał z nogi na nogę i pykał nie­spo­koj­nie z fajki. W końcu ro­zej­rzał się – a ciem­no było, choć oko wykol – i ski­nął na Jo­se­fa.

– Mam lep­szy po­mysł – po­wie­dział. – Chodź­my spraw­dzić tę za­sadz­kę.

Josef nie był cał­ko­wi­cie prze­ko­na­ny, że ten po­mysł jest lep­szy, choć był na pewno lep­szy niż nic, więc po­tak­nął. Karel chwy­cił ka­ra­bin, a to­wa­rzy­szo­wi podał sza­blę.

– Żebyś nie był bez­bron­ny – mruk­nął.

 

2. Teraz pa­no­wie widzą, że nic nie widać

 

Nie po­trze­bo­wa­li dużo czasu, by uznać, że po­mysł jed­nak był zły. Noc sta­wa­ła się coraz czar­niej­sza, cie­niut­ki sierp księ­ży­ca pra­wie nie dawał świa­tła, a wy­kro­ty i ko­rze­nie utrud­nia­ły marsz. Na do­da­tek Karel sta­nął nagle w pół kroku i chwy­cił Jo­se­fa za rękaw.

– Ej – szep­nął – a w którą stro­nę za wsią ta za­sadz­ka?

Josef też się za­trzy­mał i za­czął my­śleć, bo Fe­renc mu tego nie po­wie­dział.

– Chyba w inną niż ta, z któ­rej przy­szli­śmy – po­wie­dział w końcu nie­pew­nie. – Bo gdyby była po tej samej, to byśmy w nią wpa­dli?

– Pew­ni­kiem w tę, w którą mamy dalej ma­sze­ro­wać – od­parł Karel po na­my­śle.

Chwi­lę póź­niej usta­li­li, że po ciem­ku nie zo­rien­tu­ją się ani skąd ich ko­lum­na na­de­szła, ani dokąd miała się udać. Wszyst­ko wokół wy­glą­da­ło tak samo, a na do­da­tek z pra­wej do­bie­ga­ły głosy mó­wią­ce po nie­miec­ku.

– Nasi – stwier­dził z ulgą Josef.

– Albo Pru­sa­cy. – Karel po­zba­wił go opty­mi­zmu. – Czyli pu­łap­ka – dodał trium­fal­nie.

– Jeśli nasi, to też nie­do­brze.

– Dla­cze­go?

– Bo ani cie­bie, ani mnie nie po­win­no tu być.

Za­pa­dło mil­cze­nie.

– Praw­da – za­wy­ro­ko­wał w końcu Karel.

W ciszy roz­brzmie­wa­ły tylko głosy pta­ków i po­je­dyn­cze nie­miec­kie słowa, za­głu­sza­ne przez szmer po­to­ku. Jakby ten ktoś, kto wcze­śniej gadał, po­szedł dalej.

– Ej. – Karel szturch­nął Jo­se­fa łok­ciem. – Co za Fe­renc ci to po­wie­dział?

– Ten, co mu pół głowy urwa­ło – od­parł Vodička bez na­my­słu. – Wtedy, kiedy ka­pra­la ura­to­wa­łem.

Drugi żoł­nierz za­klął szpet­nie.

– A niech cię, Josef, a ja się, durny, na­bra­łem.

– Kiedy to świę­ta praw­da – za­pe­rzył się Vodička.

I opo­wie­dział kam­ra­to­wi, jak naj­pierw babka Eliška ostrze­gła przed po­ża­rem, a parę go­dzin temu po­rząd­ny Uher Fe­renc przed za­sadz­ką.

– Może trza było iść do ka­pi­ta­na – pod­su­mo­wał Karel.

Josef miał już po­wie­dzieć, że tak wła­śnie twier­dził od po­cząt­ku, kiedy usły­szał nie­miec­kie słowa tuż nad uchem. Za­mach­nął się sza­blą, ale chyba tra­fił w to­wa­rzy­sza, bo usły­szał stłu­mio­ny krzyk, a potem silne ręce chwy­ci­ły go za kark i po­cią­gnę­ły w las. Nie wie­dział, czy to za­sadz­ka, czy że­la­zna ręka au­striac­kiej spra­wie­dli­wo­ści; w ciem­no­ści nie roz­po­znał­by mun­du­rów.

Chwi­lę póź­niej ośle­pił go blask ogni­ska, nadal zaś nie wi­dział do­brze ludzi sie­dzą­cych wokół.

Jeden z nich coś mówił, z czego Josef zro­zu­miał nie­wie­le, bo po nie­miec­ku to umiał­by wziąć od­po­wied­nią za­pła­tę za buty, choć ostat­nio na­uczył się no­we­go słowa, które z za­mi­ło­wa­niem po­wta­rzał ka­pi­tan Kraus: Spion. To wła­śnie po­wta­rzał coraz gło­śniej męż­czy­zna, któ­re­go po­stać le­d­wie oświe­tla­ły czer­wo­na­we pło­mie­nie.

Vodička roz­ło­żył bez­rad­nie ręce.

– Spion! – oznaj­mił nie­zna­jo­my i, są­dząc po tonie, wydał komuś roz­kaz.

Ten pod­szedł do Jo­se­fa, klep­nął go po ra­mie­niu i za­ga­dał po cze­sku, choć wy­ma­wiał słowa dzi­wacz­nie.

– Czego sto­isz i się ga­pisz? Pan po­rucz­nik chcą wie­dzieć, co tu ro­bisz.

Myśli Jo­se­fa nigdy wcze­śniej nie krą­ży­ły aż tak jak sza­lo­ne. Ci lu­dzie mu­sie­li być pru­ską pu­łap­ką, nie wi­dział innej moż­li­wo­ści. Jeśli uzna­ją go za szpie­ga, roz­strze­la­ją. Jeśli uda mu się zbiec do swo­ich, pew­nie też roz­strze­la­ją.

– Ucie­kłem z kar­ce­ru – mruk­nął. – Wsa­dzi­li mnie, bom, za prze­pro­sze­niem, dupę ka­pra­lo­wi ura­to­wał.

– I co? – za­py­tał tam­ten. – Po­sta­no­wi­łeś do nas do­łą­czyć?

Py­ta­nie za­sko­czy­ło Vodičkę. W za­sa­dzie, po­my­ślał, było mu obo­jęt­ne, za kogo się bije. I tak nie wie­dział, o co cho­dzi któ­rej­kol­wiek ze stron. Dia­beł go jed­nak pod­ku­sił, że za­miast wzru­szyć ra­mio­na­mi i wypo­wie­dzieć sa­kra­men­tal­ne „ano”, od­rzekł:

– Praw­dę rze­kł­szy, chcia­łem spraw­dzić, czy Fe­renc praw­dę o pu­łap­ce mówił.

Pru­ski żoł­nierz od­wró­cił się do kom­pa­nów i za­ga­dał po nie­miec­ku.

Spion, spion! – ode­zwa­ły się okrzy­ki.

Od ogni­ska pod­niósł się i pod­szedł do Vodički star­sza­wy wą­sa­ty męż­czy­zna, ani chybi co naj­mniej pod­ofi­cer. Josef na wszel­ki wy­pa­dek wy­prę­żył się i za­sa­lu­to­wał. Tam­ten za­ga­dał do tłu­ma­cza.

– Pan po­rucz­nik py­ta­ją, czy wiesz, w którą stro­nę pójdą dalej wasze od­dzia­ły?

– No, ani chybi w tę, gdzie je­ste­śmy, skoro tu jest pu­łap­ka? – Na widok miny ro­zu­mie­ją­ce­go po cze­sku żoł­nie­rza dodał szyb­ko: – A tak poza tym to chyba na Cze­skie Bu­dzie­jo­wi­ce.

Ofi­cer uśmiech­nął się pod wąsem i rzu­cił parę słów tłu­ma­czo­wi. Tym razem Josef zro­zu­miał jedno słowo: Idiot.

Po­my­ślał nagle, że może kró­lo­wie i ce­sa­rzo­wie go nie ob­cho­dzą, bo nigdy ich nie wi­dział, ale nie życzy prze­cież śmier­ci ani nie­wo­li Ka­re­lo­wi, któ­re­mu chyba udało się uciec przed Pru­sa­ka­mi, ani nawet Zden­ko­wi z Oło­muń­ca, co to gadał przez sen tak, że to­wa­rzy­sze bu­dzi­li go przez całą noc, więc kto tra­fił z nim do na­mio­tu albo na kwa­te­rę, cho­dził potem nie­wy­spa­ny, albo choć­by i ka­pra­lo­wi, skoro raz mu już życie ura­to­wał. I to mimo nie­wdzięcz­no­ści, z jaką się spo­tkał. Nie chciał przy­sta­wać do nie­przy­ja­ciół i bić się z tymi ludź­mi.

Słowo, które wy­po­wie­dział pru­ski po­rucz­nik, obie­ca­ło zaś sze­re­go­we­mu Vodičce, który nigdy nie chciał iść na wojnę, że jeśli speł­ni po­kła­da­ne w nim na­dzie­je, jeśli okaże się rze­czy­wi­ście idio­tą, może pusz­czą go wolno, a on wróci do ro­dzin­ne­go mia­stecz­ka albo po­wę­dru­je, gdzie go oczy po­nio­są.

Na­chy­lił się więc do tłu­ma­cza i wy­szep­tał:

– Fe­renc nie żyje.

Kilka pa­cie­rzy póź­niej do­tar­ło do niego, że wpadł jak śliw­ka w kom­pot. Kiedy bo­wiem wy­ja­śnił żoł­nie­rzo­wi, że o za­sadz­ce po­in­for­mo­wał go duch, po­rucz­nik bar­dzo się opo­wie­ścią za­in­te­re­so­wał. Tak bar­dzo, że kazał wsa­dzić Vodičkę do aresz­tu i trzy­mać pod stra­żą. Ale, niech Bóg broni, nie roz­strze­li­wać, bo puł­kow­ni­ka in­te­re­su­ją tacy dzi­wa­cy.

Zna­lazł się więc Josef Vodička w ko­lej­nej szo­pie, a żoł­nierz, który go tym razem pil­no­wał, nie gadał ani słowa po cze­sku.

 

3. Po­li­ty­ka to umie­jęt­ność prze­wi­dy­wa­nia, co się sta­nie…

 

Zni­kąd nie mogąc spo­dzie­wać się po­mo­cy, Josef za­sta­na­wiał się, czy po­wi­nien we­zwać pa­tro­na spraw bez­na­dziej­nych, któ­re­go imie­nia nie mógł sobie przy­po­mnieć, czy jed­nak le­piej Fe­ren­ca. Zde­cy­do­wał się na to ostat­nie i w osłu­pie­nie go wpra­wi­ło, że duch zja­wił się w za­sa­dzie na za­wo­ła­nie. Wy­glą­dał jesz­cze go­rzej niż na polu bitwy i za po­przed­nim spo­tka­niem, więc Josef sta­rał się nie pa­trzeć na kości i zęby wy­glą­da­ją­ce spod po­szar­pa­ne­go po­licz­ka. Wid­mo­wy wojak był też wy­raź­nie za­gnie­wa­ny.

– Mó­wi­łem, żebyś do do­wódz­twa szedł, a nie po la­sach się włó­czył! – na­krzy­czał na Vodičkę zu­peł­nie jak ka­pral. No, może ździeb­ko grzecz­niej, bo jed­nak Uher, to praw­dzi­wych mię­si­stych prze­kleństw po cze­sku nie znał.

– Jak mia­łem do ko­go­kol­wiek cho­dzić – zi­ry­to­wał się na głu­po­tę ducha Josef – skoro Karel mnie pil­no­wał, więc ani pójść sam, ani mnie pu­ścić ni­g­dzie nie mógł!

Szy­der­cza mina ducha uświa­do­mi­ła mu, że może po­win­ni byli we dwóch iść do ofi­ce­rów, a nie włó­czyć się po la­sach.

– No, wła­śnie! – po­tak­nął Molnár trzy­ma­ją­cą się kupy po­łów­ką głowy. – Że też wam to, cym­ba­ły, do za­ku­tych łbów nie przy­szło!

Tu Vodička po­czuł się ura­żo­ny, bo prze­cież przy­szło, tylko uzna­li to za zły po­mysł.

– Pomóż mi się stąd wy­do­stać – burk­nął na ducha.

Nie są­dził, że zjawy po­tra­fią trząść się ze śmie­chu. Fe­renc nie­wąt­pli­wie to wła­śnie zro­bił, a śmiał się tak, że ka­wał­ki ciała od­pa­da­ły od kości, na szczę­ście jed­nak zni­ka­ły, zanim do­się­gły ziemi. Josef nie miał ocho­ty dep­tać po szcząt­kach to­wa­rzy­sza.

– Jak mam cię stąd wy­do­stać? – za­py­tał duch Molnára, kiedy już za­koń­czył pokaz wid­mo­we­go śmie­chu. – Ja prze­ni­kam przez ścia­ny, ale cie­bie nie wy­cią­gnę.

Tak, to sta­no­wi­ło prze­szko­dę, o któ­rej Vodička nie po­my­ślał.

– Mam inny po­mysł – po­wie­dział w końcu tonem takim, że duch spoj­rzał na niego z za­cie­ka­wie­niem po­mie­sza­nym z prze­stra­chem.

Kiedy Josef prze­stał mówić, a mówił długo o kró­lach i ce­sa­rzach, któ­rych żaden z nich nie wi­dział, widmo prze­krzy­wi­ło oca­la­łe pół głowy, po­dra­pa­ło się w nie­ist­nie­ją­cy po­li­czek, po czym nie­chęt­nie od­par­ło:

– W sumie mnie też to obo­jęt­ne.

 

Na­stęp­ne­go dnia Josef Vodička zo­stał prze­wie­zio­ny przed ob­li­cze pru­skie­go puł­kow­ni­ka, który wy­ka­zy­wał wiel­kie za­in­te­re­so­wa­nie żoł­nie­rzem roz­ma­wia­ją­cym z du­cha­mi.

– Oczy­wi­ście – przy­tak­nął gor­li­wie – mój duch może wam sporo po­wie­dzieć o przy­szło­ści, pod wa­run­kiem, że nie ka­że­cie mi bić się prze­ciw­ko moim to­wa­rzy­szom.

– Nie wiem nic o przy­szło­ści – szep­nął mu za uchem nie­wi­docz­ny w tej chwi­li Fe­renc – tego nie było w umo­wie!

– Cicho! – zbesz­tał go Josef. – Bę­dziesz zmy­ślał!

Puł­kow­nik zmarsz­czył brwi, a tłu­macz zer­k­nął na Vodičkę po­dejrz­li­wie.

– Mel­du­ję po­słusz­nie, że duch mówi, że pan puł­kow­nik ma pięk­ny mun­dur! – skła­mał gład­ko żoł­nierz.

Nagły ruch po­wie­trza koło łydek ani chybi był zna­kiem, że Fe­renc chciał go kop­nąć, zu­peł­nie jakby Vodička był Zden­kiem i gadał przez sen.

– Roz­ka­zu­ję, by duch się zma­te­ria­li­zo­wał! – oznaj­mił przez tłu­ma­cza puł­kow­nik.

– Żeby co zro­bił? – za­py­ta­li Josef i Fe­renc jed­no­cze­śnie.

Kiedy zo­sta­ło im to wy­ja­śnio­ne, a roz­kaz wy­ko­na­ny, puł­kow­nik zro­bił wiel­kie oczy i wy­raź­nie sporo go kosz­to­wa­ło, żeby nie krzyk­nąć z prze­ra­że­nia. Po praw­dzie stan Molnára się po­gar­szał. Jesz­cze tro­chę i po­zo­sta­nie mu rap­tem pół czasz­ki z wy­le­wa­ją­cym się mó­zgiem, oce­nił Vodička. I uznał, że mu to nie prze­szka­dza, choć nieco dziw­ne było, że widmo tak zmie­nia wy­gląd.

Do wie­czo­ra Fe­renc opo­wia­dał puł­kow­ni­ko­wi o cze­ka­ją­cych go or­de­rach, zwy­cię­stwach i awan­sach, aż Josef mu­siał go nieco po­wścią­gnąć i kazał wpleść w to jakąś choć­by drob­ną po­raż­kę, bał się bo­wiem, by Pru­sak nie przej­rzał pod­stę­pu.

Przez na­stęp­ne dni do ducha usta­wi­ła się ko­lej­ka. Wszy­scy chcie­li wie­dzieć, jak po­to­czą się ich losy i wszyst­ko by­ło­by do­brze, gdyby nie przy­je­chał ważny ge­ne­rał i nie za­py­tał o wynik roz­po­czy­na­ją­cej się wła­śnie bitwy.

Roz­ocho­co­ny Fe­renc roz­to­czył przed nim wizję pięk­ne­go zwy­cię­stwa. Josef mu­siał przy­znać, że to­wa­rzysz z dnia na dzień opo­wia­dał coraz barw­niej, a to, że wpla­tał raz za razem uher­skie słowa, tylko do­da­wa­ło mu wia­ry­god­no­ści. Vodička za­czął roz­wa­żać, czy jeśli uda­ło­by się uciec od Pru­sa­ków, nie zdoła zbić na tych wróż­bach ma­jąt­ku ta­kie­go, że ani on, ani oj­ciec, ani nawet brat nie będą mu­sie­li wię­cej pra­co­wać, tylko kupią wiel­ki dom. Taki, któ­re­go bę­dzie im za­zdro­ścić nawet stary Mar­ti­nec wraz z Vaclávem…

I wtedy przy­szła wia­do­mość, która po­grze­ba­ła wszyst­kie pięk­ne plany. A kon­kret­nie przy­je­chał na spie­nio­nym koniu po­sła­niec i oznaj­mił ge­ne­ra­ło­wi, że jego od­dzia­ły wła­śnie wy­co­fu­ją się w roz­syp­ce.

Fe­renc na wszel­ki wy­pa­dek roz­pły­nął się w po­wie­trzu, jakby go tam nigdy nie było, Josef zaś gapił się to na po­słań­ca, to na ge­ne­ra­ła, i usi­ło­wał oce­nić po czer­wo­no­ści ich twa­rzy, któ­re­go wcze­śniej szlag trafi.

Zanim jed­nak któ­ry­kol­wiek padł tknię­ty apo­plek­sją, dwóch pru­skich żoł­da­ków wtrą­ci­ło Vodičkę do lochu. Ta­kie­go praw­dzi­we­go, a nie szopy, w któ­rej mógł­by moc­nym ude­rze­niem ra­mie­nia roz­wa­lić drzwi. Tu nie po­trze­ba było straż­ni­ka, żeby Josef na­brał prze­ko­na­nia, że nigdy nie wy­do­sta­nie się na wol­ność… Na do­da­tek Fe­renc mil­czał jak za­klę­ty i nie chciał się zma… zmat… zmato… No, po­ja­wić.

 

4. Kilka zna­ków na­gry­zmo­lo­nych na kart­ce pa­pie­ru może zmie­nić bieg ludz­kich spraw

Go­dzi­ny, dni, ty­go­dnie – czas w lochu zda­wał się nie ist­nieć. Naj­wy­raź­niej też ucie­ka­ją­cy w po­pło­chu Pru­sa­cy za­po­mnie­li o więź­niu. Na szczę­ście loch oka­zał się piw­ni­cą za­mecz­ku, w któ­rym sta­cjo­no­wał ge­ne­rał, więc znaj­do­wa­ły się tu za­pa­sy oraz sporo skrzyń, które dało się spa­lić, a krze­si­wo Josef miał, jak za­wsze, przy sobie. Żył więc sobie w spo­ko­ju, jadł pru­skie ziem­nia­ki i nad­gry­zio­ne przez szczu­ry su­szo­ne mięso, zli­zy­wał wodę są­czą­cą się po wil­got­nej ścia­nie z roz­bi­te­go okien­ka pod skle­pie­niem i po­pi­jał reszt­ką wę­grzy­na z roz­bi­te­go gą­sior­ka, więc po kilku dniach do­szedł do wnio­sku, że nigdy tak do­brze mu się nie po­wo­dzi­ło.

Gry­zło go tylko jedno. Za­pa­sy się kur­czy­ły. I jesz­cze jedno. W końcu ktoś się w piw­ni­cy zjawi, a kto­kol­wiek to bę­dzie, nie za­chwy­ci się zna­le­zie­niem de­zer­te­ra albo zło­dzie­ja. Na zo­sta­nie uzna­nym za ko­go­kol­wiek in­ne­go Josef nie li­czył.

– Fe­renc! – za­wo­łał.

Od­po­wie­dzia­ła mu cisza.

– Fe­renc, do stu dia­błów!

Ni­cze­go to nie zmie­ni­ło, cisza po­zo­sta­ła ciszą.

– Fe­re­eeeeenc! – ryk­nął Vodička na cały głos, w na­dziei, że na górze ktoś jest i go usły­szy.

Nic. A ziem­nia­ków zo­sta­ło może na trzy dni.

Zresz­tą w sumie… co mógł­by zdzia­łać Fe­renc? Drzwi nie wy­wa­ży, stra­wy nie do­nie­sie, co naj­wy­żej uko­ły­sze do wiecz­ne­go snu pięk­ną opo­wie­ścią o pa­ła­cu, który Josef mógł­by kupić, gdyby jeź­dził z wiesz­czą­cym du­chem po jar­mar­kach.

Kiedy nie­szczę­śnik piekł nad mar­nym ogien­kiem ostat­nie­go ziem­nia­ka, po­wie­trze obok niego za­fa­lo­wa­ło. A potem znowu. I bar­dzo, bar­dzo po­wo­li, w po­nu­rym lochu za­czął się ma… mate… po­ja­wiać nie kto inny jak Fe­renc.

Wy­glą­dał na­praw­dę jak widmo: pół­prze­zro­czy­sty, ro­ze­dr­ga­ny w sła­bej po­świa­cie ognia.

Josef zdu­miał się nieco, że duchy mogą być zmę­czo­ne, ale wzru­szył ra­mio­na­mi.

– Do­brze, że wró­ci­łeś – burk­nął – ła­twiej bę­dzie umie­rać z to­wa­rzy­szem przy boku.

– Nasi tu idą – wy­dy­szał w od­po­wie­dzi Molnár.

W serce Vodički wstą­pi­ła nowa na­dzie­ja.

– Przy­pro­wa­dzisz ich?

Duch po­krę­cił ze smut­kiem głową, a ra­czej cie­niem ka­wał­ka cze­re­pu, w któ­rym nawet mózg już nie bar­dzo było widać.

– Za słaby je­stem – od­parł. – Pew­nie mój czas się koń­czy.

Na­dzie­ja szyb­kim kro­kiem opu­ści­ła serce i duszę Jo­se­fa.

– La­ta­łem… po całej oko­li­cy – szep­tał, a ra­czej char­czał Fe­renc. – My­śla­łem, że dam radę spro­wa­dzić pomoc, ale nikt nie za­uwa­żał nagle wzno­szą­cych się w po­wie­trze li­ści, choć usi­ło­wa­łem ukła­dać z nich słowa…

Opo­wia­dał dalej o tym, jak pró­bo­wał zwró­cić uwagę ka­pra­la i ka­pi­ta­na, a choć­by kogoś z żoł­nie­rzy, skie­ro­wać ich ku za­mknię­te­mu w lochu to­wa­rzy­szo­wi.

– Mhm, żeby mnie roz­strze­la­li – mruk­nął po­nu­ro Josef, bo przy­po­mniał sobie, że na­dej­ście wojsk au­striac­kich ­mo­że się dla niego źle skoń­czyć.

– Je­steś jeń­cem – od­parł Fe­renc sła­bym gło­sem. – Może ci da­ru­ją.

„Jeń­cem…” Vodička pod­sko­czył, ziem­niak spadł z pa­ty­ka i po­to­czył się w kąt. Potem go znaj­dzie, na razie miał po­mysł, który może zdoła oca­lić tym razem jego wła­sne dup­sko. Coś, o czym wspo­mniał duch…

– Fe­renc, ty umiesz pisać?

Po­łów­ka czasz­ki po­tak­nę­ła.

– Ale nie zdo­łam…

„A niech to dia­bli!”

– Mam po­mysł!

W sta­rym kre­den­sie w kącie piw­ni­cy wi­dział pa­pier i pióro. Część za­pi­sa­na, ale może znaj­dzie się pusta kart­ka…

Go­rącz­ko­wo za­czął szu­kać w szu­fla­dach i zna­lazł. Nawet reszt­kę atra­men­tu w sta­rym ka­ła­ma­rzu.

– Po­pro­wa­dzisz moją rękę – po­wie­dział do Fe­ren­ca, który przy­cup­nął po­sęp­nie w kącie.

Duch z po­cząt­ku nie zro­zu­miał, lecz chwi­lę póź­niej tłu­ma­czył Jo­se­fo­wi, jak po­wi­nien wo­dzić pió­rem. Po­ćwi­czy­li na za­pi­sa­nej kart­ce, a na­stęp­nie z ogrom­nym wy­sił­kiem Vodička prze­niósł znaki na brud­ną, ale pustą kartę.

– Dasz radę? – za­py­tał w końcu Fe­ren­ca.

– Mam na­dzie­ję – od­parł Uher i chwi­lę póź­niej kart­ka unio­sła się ku znaj­du­ją­ce­mu się wy­so­ko za­kra­to­wa­ne­mu okien­ku. Przez chwi­lę szy­bo­wa­ła pod su­fi­tem, a na­stęp­nie zni­kła, wy­wia­na przez nie cał­kiem zwy­czaj­ny wiatr na ze­wnątrz.

Po­zo­sta­wa­ło mieć na­dzie­ję, że dal­sza część planu się po­wie­dzie.

 

***

 

Ostat­ni ziem­niak, od­na­le­zio­ny pod ścia­ną, dawno zo­stał zje­dzo­ny i Jo­se­fo­wi nie­źle do­skwie­rał głód, kiedy wresz­cie w od­da­li roz­le­gły się krzy­ki, kroki, rże­nie koni i cały zgiełk zwią­za­ny z prze­mar­szem woj­ska.

A potem, co było do prze­wi­dzenia i na co wię­zień miał na­dzie­ję, dały się sły­szeć cięż­kie kroki na scho­dach wio­dą­cych do piw­ni­cy. Prze­kleń­stwa, ude­rze­nia w drzwi. Chwi­lę póź­niej do środ­ka wpa­dli żoł­nie­rze z sie­kie­ra­mi i zba­ra­nie­li na widok sto­ją­ce­go na środ­ku z za­ło­żo­ny­mi rę­ka­mi Vodički.

– Zde­nek – po­wie­dział Josef z ulgą, bo wśród ta­ra­nu­ją­cych drzwi zna­lazł się ktoś zna­jo­my i przy­naj­mniej nie bę­dzie mu­siał tłu­ma­czyć, kim jest.

– Josef! – od­parł Zde­nek ze zdu­mie­niem. – A ka­pral się pie­klił, że zde­zer­te­ro­wa­łeś! Omal Ka­re­la nie roz­strze…

Prze­rwa­ły mu krzy­ki do­cho­dzą­ce z góry.

– Tak, jest tutaj! – wrza­snął Zde­nek.

Wy­glą­da­ło na to, że plan się po­wiódł.

 

***

 

Kilka dni póź­niej w Cze­skich Bu­dzie­jo­wi­cach sam ar­cy­ksią­żę przy­glą­dał się dzi­wacz­nej ce­re­mo­nii, w któ­rej Josef Vodička nie tylko zo­stał mia­no­wa­ny sier­żan­tem w sta­nie spo­czyn­ku, ale także na­stęp­nie zwol­nio­ny ho­no­ro­wo z armii z do­ży­wot­nią pen­sją za „wy­bit­ne za­słu­gi wy­wia­dow­cze, które do­pro­wa­dzi­ły do wy­gra­nej bitwy pod… dnia… roku”.

– Jak­żeś tego do­ko­nał? – za­py­tał Karel, kiedy je­cha­li razem fur­man­ką do mia­sta, w któ­rym ich drogi miały się ro­zejść. Karel stra­cił w wy­gra­nej bi­twie rękę, więc i on do­stał zwol­nie­nie z armii.

– Nie uwie­rzysz – od­parł Vodička – ale i tak ci opo­wiem.

I opo­wie­dział o wszyst­kim, co się wy­da­rzy­ło, od kiedy schwy­ta­li go Pru­sa­cy.

– Po­mógł ci duch? – W gło­sie Ka­re­la brzmia­ło nie­do­wie­rza­nie.

– Ano.

– Ale list?

– Fe­renc, jako po­rząd­ny Uher, po nie­miec­ku gada, nikt pod­pi­su pru­skie­go ge­ne­ra­ła nie wi­dział… Uzna­li mnie za dy… dyw… No wiesz, kogoś, kto na­mie­szał.

– Ty prze­cież pisać nie umiesz! – wy­buch­nął Karel.

– Już umiem, Fe­renc mnie na­uczył – od­parł nie­wzru­szo­ny Josef. – To zna­czy, umiem na­pi­sać po nie­miec­ku tyle, żeby oca­lić dup­sko. „Cho­ler­ny Czech wpro­wa­dził nas w błąd co do ukła­du wojsk nie­przy­ja­cie­la, bitwa prze­gra­na, za­rzą­dzam od­wrót, Cze­cha do lochu!”.

Karel dra­pał się w brodę.

– Tyle?

– Mó­wi­łem, że nie uwie­rzysz. – Vodička wzru­szył ra­mio­na­mi i na­chy­lił się do wio­zą­ce­go ich chło­pa, wska­zu­jąc karcz­mę. – Stań, na­le­ży nam się so­lid­ny na­pi­tek.

Kiedy zaś wie­czo­rem do­tarł pod oj­cow­ski warsz­tat, w świe­tle za­cho­dzą­ce­go słoń­ca za­ma­ja­czy­ła mu szkie­le­to­wa po­stać żoł­nie­rza, który za­sa­lu­to­wał sier­żan­to­wi w sta­nie spo­czyn­ku.

– Ty toś na awans za­słu­żył, Fe­renc, przy­ja­cie­lu – szep­nął, zanim po­pchnął drzwi do­mo­stwa. – Dobry z cie­bie czło­wiek, choć żeś Uher i duch.

Koniec

Komentarze

Cześć!

Za­cznę od tego, że po­dzi­wiam, że udało Ci się ukoń­czyć tekst w tak krót­kim cza­sie oraz, że byłaś w sta­nie za­pla­no­wać ukoń­cze­nie opo­wia­da­nia do­kład­nie na drugą w nocy :P Chcia­ła­bym mieć taką zdol­ność pla­no­wa­nia i or­ga­ni­za­cji.

Co do opo­wia­da­nia, trosz­kę widać, że na­pi­sa­ne było po­spiesz­nie, nie­któ­re zda­nia można by wy­gła­dzić. Ale poza tym to bar­dzo przy­jem­ny tekst, tło do­brze za­ry­so­wa­ne, fa­bu­ła za­cie­ka­wi­ła od po­cząt­ku, faj­nie się przez nią pły­nę­ło, ki­bi­co­wa­łam temu po­czci­we­mu głup­ko­wi ;)

Co do cy­ta­tów, chyba wy­star­czył­by jeden, ale ory­gi­nal­nie z tymi czte­re­ma.

Po­zdra­wiam!

Misię też czy­ta­ło bez przerw. Nie wie, czy to Cię ucie­szy, ale tak jakoś Szwejk się przy­po­mniał. Vodičkowa ko­mi­ty­wa z du­chem świet­na i ład­nie uza­sad­nio­na wcze­śniej­szym epi­zo­dem z babką Elišką. Nie dało się nie sprzy­jać Jo­se­fo­wi i ucie­szy­ło, że tak mu się udało. Misię kli­kło za to, że do­brze dzień za­czę­ło.

Hej 

Mamy bo­ha­te­ra, któ­re­go trze­ba wrzu­cić w ta­ra­pa­ty to niech opo­wia­da­nie dzie­je się pod­czas wojny – ta­ra­pa­ty go­to­we, opo­wia­da­nie musi być fan­ta­sy więc damy ducha, a że duch ma sporo moż­li­wo­ści to po­mo­że wy­ka­ra­skać się na­sze­mu bo­ha­te­ro­wi z kło­po­tów. 

Widzę dra­ka­ina, że tro­chę po­szłaś na skró­ty, pew­nie przez to o czym wspo­mi­na avei . Zga­dzam się, że opo­wia­da­nie czy­ta­ło się do­brze jed­nak sam hi­sto­ria jest za pro­sta jak dla mnie.

Po­zdra­wiam  

"On jest dziw­nym wir­tu­ozem – Na or­ga­nach ludz­kich gra Bu­dząc za­chwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Po­wiedz, kogo ob­cho­dzi gra, Z któ­rej żywy nie wy­cho­dzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złu­dze­nia! Na sobie te­stu­je­my Każdą praw­dę i mit."

Ko­ala­75

 

Hej 

To kliki do bi­blio­te­ki się do­sta­je w za­leż­no­ści od tego kto jak dzień za­czął :/ ?

zyło, że tak mu się udało. Misię kli­kło za to, że do­brze dzień za­czę­ło.zyło, że tak mu się udało. Misię kli­kło za to, że do­brze dzień za­czę­ło.zyło, że tak mu się udało. Misię kli­kło za to, że do­brze dzień za­czę­ło.zyło, że tak mu się udało. Misię kli­kło za to, że do­brze dzień za­czę­ło.v

Misię kli­kło za to, że do­brze dzień za­czę­ło.Misię kli­kło za to, że do­brze dzień za­czę­ło.

Misię kli­kło za to, że do­brze dzień za­czę­ło.

"On jest dziw­nym wir­tu­ozem – Na or­ga­nach ludz­kich gra Bu­dząc za­chwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Po­wiedz, kogo ob­cho­dzi gra, Z któ­rej żywy nie wy­cho­dzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złu­dze­nia! Na sobie te­stu­je­my Każdą praw­dę i mit."

Bar­dja­skier

 

Kliki są bar­dzo su­biek­tyw­ne i z tego, co za­uwa­ży­łam nie­ko­niecz­nie mają od­wzo­ro­wa­nie w po­zo­sta­wio­nym ko­men­ta­rzu. Dużo za­le­ży od tego, kto trafi na Twój tekst. Ła­twiej mają sta­rzy by­wal­cy, bo inni sta­rzy by­wal­cy czę­ściej do nich za­glą­da­ją. Sys­tem jest jaki jest, w mojej skrom­nej opi­nii da­le­ko mu do ide­al­ne­go, zwłasz­cza w przy­pad­ku tek­stów no­wych użyt­kow­ni­ków, ale nie­ła­two stwo­rzyć coś lep­sze­go, gdy lu­dzie po­świę­ca­ją swój pry­wat­ny czas.

Żeby ko­men­tarz nie był za of­fto­po­wy, to dodam jesz­cze, że zga­dzam się, że hi­sto­ria jest dość pro­sta, ale mimo to do­brze mi się czy­ta­ło. Cza­sem faj­nie po­czy­tać coś prost­sze­go, ot dla re­lak­su.

Avei&Bar­dja­skier, nie wie­rzę, że po­trak­to­wa­li­ście ostat­nie moje zda­nie z ko­men­ta­rza tak po­waż­nie. Wcze­śniej­sze uza­sad­nie­nie było, imo, wy­star­cza­ją­ce. Czy muszę pisać osob­no, że czy­ta­nie spra­wi­ło mi przy­jem­ność i usa­tys­fak­cjo­no­wa­ło? Że wolę takie niż hor­ror lub po­sta­po na po­czą­tek dnia? Nie mogę za­żar­to­wać?

Ko­ala­75

 

Ja zu­peł­nie nie po­trak­to­wa­łam po­waż­nie Two­je­go ostat­nie­go zda­nia z ko­men­ta­rza. Spodo­ba­ło Ci się i dałeś klika, ot nic nad­zwy­czaj­ne­go. Uwa­żam, że do­brze widać w ko­men­ta­rzu, że tekst spra­wił Ci przy­jem­ność, więc to, że chcesz mu dać klika, nie jest dla mnie dziw­ne. Mój ko­men­tarz był ra­czej ogól­ny. Po pro­stu cza­sem widzę, że lu­dzie trosz­kę po­na­rze­ka­ją w ko­men­ta­rzu, a i tak dadzą klika albo prze­ciw­nie, po­wie­dzą, że wszyst­ko faj­nie, a klika nie dadzą :) Nie ma do­brej de­fi­ni­cji na klika, stąd pew­nie taka roz­bież­ność. Dla jed­nych wy­star­czy tylko, że tekst jest na­pi­sa­ny spraw­nie, dla in­nych tekst musi mieć to coś. Trud­no dys­ku­to­wać, kto ma rację, gdy wszyst­ko jest bar­dzo su­biek­tyw­ne.

Żar­tuj dalej, pro­szę.

Po­zdra­wiam!

“Avei&Bar­dja­skier, nie wie­rzę, że po­trak­to­wa­li­ście ostat­nie moje zda­nie z ko­men­ta­rza tak po­waż­nie. Wcze­śniej­sze uza­sad­nie­nie było, imo, wy­star­cza­ją­ce. Czy muszę pisać osob­no, że czy­ta­nie spra­wi­ło mi przy­jem­ność i usa­tys­fak­cjo­no­wa­ło? Że wolę takie niż hor­ror lub po­sta­po na po­czą­tek dnia? Nie mogę za­żar­to­wać?”

 

 

Hej 

Mo­żesz i jeśli to był żart to biję się w pierś nie zro­zu­mia­łem go. To chyba przez wa­len­tyn­ki bo nie mam jesz­cze pre­zen­tu i jakiś taki ner­wo­wy się zro­bi­łem :) 

 

Po­zdra­wiam bez urazy 

"On jest dziw­nym wir­tu­ozem – Na or­ga­nach ludz­kich gra Bu­dząc za­chwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Po­wiedz, kogo ob­cho­dzi gra, Z któ­rej żywy nie wy­cho­dzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złu­dze­nia! Na sobie te­stu­je­my Każdą praw­dę i mit."

Witam wszyst­kich!

 

@Avei

Za­cznę od tego, że po­dzi­wiam, że udało Ci się ukoń­czyć tekst w tak krót­kim cza­sie oraz, że byłaś w sta­nie za­pla­no­wać ukoń­cze­nie opo­wia­da­nia do­kład­nie na drugą w nocy :P Chcia­ła­bym mieć taką zdol­ność pla­no­wa­nia i or­ga­ni­za­cji.

Och, ja je­stem ra­dy­kal­nym prze­ci­wień­stwem zdol­no­ści pla­no­wa­nia… Gdy­bym ją po­sia­da­ła, to jakiś tekst kon­kur­so­wy wi­siał­by na por­ta­lu mie­siąc temu, zanim ru­szy­łam w po­dróż, a nie wy­my­śla­ła­bym go i pi­sa­ła do­słow­nie na ostat­nią mi­nu­tę :P

Po­nie­waż jed­nak wy­czu­wam sar­kazm, to wy­ja­śnię, bo może się komuś przy­dać na przy­szłość: tu wy­ko­rzy­sta­łam le­git­nie fakt, że w re­gu­la­mi­nie jest wy­raź­nie na­pi­sa­ne, że nie ma pro­ble­mu z po­praw­ka­mi, tyle że po wi­zy­cie jur­ków nie będą one miały wpły­wu na wy­ni­ki kon­kur­su. (By­wa­ją kon­kur­sy z za­ka­zem wpro­wa­dza­nia ja­kich­kol­wiek zmian po de­dlaj­nie albo wręcz po pu­bli­ka­cji, do ogło­sze­nia wy­ni­ków). Ergo, za­sto­so­wa­łam le­gal­ny trick: wrzu­ta jak naj­bar­dziej go­to­we­go tek­stu w ostat­niej chwi­li i potem szyb­ka re­dak­cja, za­miast robić to w wor­dzie ;) Dziś rano wy­gła­dzi­łam jesz­cze kilka zdań, bo wczo­raj jed­nak chcia­łam iść spać. Wczo­raj au­ten­tycz­nie nie mia­łam czasu na pi­sa­nie tego tek­stu: pół­to­rej go­dzin­ki przed po­łu­dniem i potem do­pie­ro po 22…

Ską­d­inąd an­ty-wy­ści­gi, kto wrzu­ci opo­wia­da­nie kon­kur­so­we ostat­ni, to był jedna z tra­dy­cji por­ta­lu, ostat­nio nieco za­nie­dba­na.

 

Co do cy­ta­tów, chyba wy­star­czył­by jeden, ale ory­gi­nal­nie z tymi czte­re­ma.

Tylko że nie mo­głam się zde­cy­do­wać, a de­cy­do­wa­nie się za­ję­ło­by mi cenny czas, który mu­sia­łam prze­zna­czyć na pi­sa­nie, żeby w ogóle zdą­żyć XD

 

Co do kli­ków: bi­blio­te­ka to za­le­d­wie po­ziom “jest po­rząd­nie tech­nicz­nie i czyta się okej”.

 

Aha, of­fto­py mi nie prze­szka­dza­ją. Nie wiem, w co by się mu­sia­ły za­mie­nić, żebym za­pro­te­sto­wa­ła.

 

@bar­dja­skier

Mamy bo­ha­te­ra, któ­re­go trze­ba wrzu­cić w ta­ra­pa­ty to niech opo­wia­da­nie dzie­je się pod­czas wojny – ta­ra­pa­ty go­to­we

Ge­ne­za wo­jen­no­ści była jed­na­ko­woż od­mien­na ;) 1) sporo piszę o woj­nach albo z woj­na­mi w tle, bo się nimi po tro­chu zaj­mu­ję, więc re­alia przy­cho­dzą mi w miarę łatwo, bez wiel­kie­go ri­ser­czu; 2) obie­ca­łam Ji­mo­wi ja­kieś ko­lej­ne mi­li­ta­ria; 3) w nie­dzie­lę w po­łu­dnie zwie­dza­łam pra­skie mu­zeum wo­jen­ne, więc na­pa­trze­nie się na au­striac­kie mun­du­ry z cza­sów trzech wojen wy­mie­nio­nych w przed­mo­wie nie było bez zna­cze­nia…

 

tro­chę po­szłaś na skró­ty

Jak się ma kilka go­dzin na spi­sa­nie luź­ne­go po­my­słu, który przy­szedł czło­wie­ko­wi do głowy w ostat­niej chwi­li i w na­głym olśnie­niu, kiedy czło­wiek sie­dzi za kie­row­ni­cą i nawet nie może nic za­pi­sać, to kręte ścież­ki po pro­stu są nie­moż­li­we ;) To miała być mi­nia­tur­ka za­ba­wa, żadne tam po­waż­ne opo­wie­ści.

 

@Miś

 

Miło, że uśmiech­nę­ło, a oczy­wi­ście Szwejk pa­tro­nu­je ca­łe­mu przed­się­wzię­ciu z ja­kie­goś wid­mo­we­go przy­byt­ku wid­mo­we­go Pa­li­ve­ca ;) Wszyst­kie na­zwi­ska są wzię­te ze Szwej­ka, choć nie ma tych naj­bar­dziej zna­nych (acz­kol­wiek ku­si­ło mnie wy­pi­sa­nie na szyl­dzie fi­na­ło­wej karcz­my Pa­li­vec wła­śnie), po­dob­nie jak alu­zje są cał­ko­wi­cie świa­do­me i ce­lo­we. Nawet tytuł lekko na­wią­zu­je, roz­wa­ża­łam “wo­ja­ka”, ale osta­tecz­nie po­je­cha­łam Rejem. Wspo­mi­nam o Szwej­ku zresz­tą w przed­mo­wie, choć nie wprost :)

 

PS. Po­nie­waż chyba Bard zadał py­ta­nie o ozna­cza­nie nic­ków, ale zni­kło, to jed­nak od­po­wiem: nie da się tego zro­bić w spo­sób przy­wo­łu­ją­cy wska­za­ną osobę. Zob. punkt ostat­ni mo­je­go po­rad­ni­ka dla żół­to­dzio­bów.

http://altronapoleone.home.blog

dra­ka­ina

Ergo, za­sto­so­wa­łam le­gal­ny trick: wrzu­ta jak naj­bar­dziej go­to­we­go tek­stu w ostat­niej chwi­li i potem szyb­ka re­dak­cja, za­miast robić to w wor­dzie ;)

Spryt­nie :)

 

Wczo­raj au­ten­tycz­nie nie mia­łam czasu na pi­sa­nie tego tek­stu: pół­to­rej go­dzin­ki przed po­łu­dniem i potem do­pie­ro po 22…

Zde­cy­do­wa­nie bez sar­ka­zmu: pi­sa­nie opo­wia­da­nia na go­dzi­ny to coś dla mnie nie­zwy­kłe­go. Ja jed­nak wciąż miesz­czę się w ty­go­dniach, cho­ciaż kie­dyś to były mie­sią­ce, więc i tak idę do przo­du ;) Mam na­dzie­ję kie­dyś do­trzeć do dni (szor­tów nie liczę, cho­dzi mi o peł­no­praw­ne opo­wia­da­nia). Ale może za­wsze to będą ty­go­dnie, bo jed­nak wolę, żeby tekst cho­ciaż trosz­kę od­le­żał.

 

Ską­d­inąd an­ty-wy­ści­gi, kto wrzu­ci opo­wia­da­nie kon­kur­so­we ostat­ni, to był jedna z tra­dy­cji por­ta­lu, ostat­nio nieco za­nie­dba­na.

Przy­znam, że na­sta­wia­łam się, że wię­cej opo­wia­dań po­ja­wi się na ostat­nią chwi­lę. Strasz­nie pla­nu­ją­cy lu­dzie na tym por­ta­lu :P

 

Co do kli­ków: bi­blio­te­ka to za­le­d­wie po­ziom “jest po­rząd­nie tech­nicz­nie i czyta się okej”.

Niby tak, ale jed­nak nie dla wszyst­kich. Po­zwo­lę sobie jed­nak nie po­da­wać dla kogo.

 

Aha, of­fto­py mi nie prze­szka­dza­ją. Nie wiem, w co by się mu­sia­ły za­mie­nić, żebym za­pro­te­sto­wa­ła.

Awan­tu­rę? To dość po­pu­lar­na tutaj forma of­fto­pów, z tego, co za­uwa­ży­łam ;)

Niby tak, ale jed­nak nie dla wszyst­kich

Zer­k­nę­łam i na szczę­ście Ty nie masz z tym pro­ble­mów ;) Nie­mniej cza­sem to bywa po pro­stu zbieg oko­licz­no­ści (np. dłu­gie tek­sty cze­ka­ją dłu­żej na czy­tel­ni­ków) plus re­al­ne, na­tych­mia­sto­we “kliki” są do­stęp­ne dla loży i piór­ko­wi­czów (wzglę­dy tech­nicz­ne, ale też po czę­ści kon­tro­la np. nad mul­ti­kon­ta­mi itd.), pod­czas gdy poza tym są for­mal­nie zgło­sze­nia w wątku. A tu z kolei sporo za­le­ży od tego, kiedy dy­żur­ny lo­ża­nin wej­dzie i po­kli­ka – to zaj­mu­je tro­chę czasu, bo trze­ba zwe­ry­fi­ko­wać ko­men­ta­rze, więc nie robi się tego z biegu. 

 

Awan­tu­rę? To dość po­pu­lar­na tutaj forma of­fto­pów, z tego, co za­uwa­ży­łam ;)

Do­pie­ro od nie­daw­na. Tak na­praw­dę ta forma wcale nie była po­pu­lar­na, do czasu. To było wy­jąt­ko­wo nie­tok­sycz­ne miej­sce. Ale, jak wia­do­mo, kie­dyś były czasy, dzi­siaj nie ma cza­sów…

 

http://altronapoleone.home.blog

Czech w au­striac­kim woj­sku ---> Szwejk. No i się spraw­dzi­ło, na ile mogło w tak zmie­nio­nych (i słabo czy­tel­nych) oko­licz­no­ściach przy­ro­dy. Zna­czy, wojny licho wie któ­rej.

Wnio­sek po lek­tu­rze: na­le­ży mieć za­przy­jaź­nio­ne­go ducha.

Cał­kiem miło i gład­ko się czy­ta­ło. Dzię­ku­ję!

Mi rów­nież przy­po­mnia­ło Szwej­ka.

 

mi­kro­ła­pa­necz­ka:

 

Nie sadził, że zjawy po­tra­fią się trząść ze śmie­chu

za­bra­kło ogon­ka:

Nie sądził, że zjawy po­tra­fią się trząść ze śmie­chu

 

 

Takie bar­dzo dra­ka­ino­we a za­ra­zem tro­chę nie-dra­ka­ino­we opo­wia­da­nie. Po­do­bał mi się humor i to, że za­sko­czy­łaś mnie, że tym razem nic nie było o roz­bi­tych od­dzia­łach ani o okro­pień­stwach wojny, ani o lo­so­wo­ści ofiar ;)

Bar­dja­skier ma rację, że hi­sto­ria jest pro­sta, a może nawet wręcz zbyt pro­sta, ra­tu­je ją jed­nak kli­mat. Nie wszyst­ko się czyta dla fabuł, cza­sem wy­star­czy na­ni­za­ny na ni­tecz­kę łań­cu­szek zda­rzeń, pod­krę­co­ny od­po­wied­nim ję­zy­kiem i sty­li­sty­ką.

Za­bra­kło mi w tym opo­wia­da­niu ta­kie­go mocno pla­stycz­ne­go trzy­ma­nia się re­aliów, które lubię w Two­ich opo­wia­da­niach, a które po­zwa­la­ło­by na do­kład­ne umiej­sco­wie­nie w cza­sie hi­sto­rii, ale o tym pi­sa­łaś już w przed­mo­wie – więc zo­sta­łem ostrze­żo­ny, a jed­nak – tro­chę mi tego bra­ko­wa­ło, bo lubię do­cie­kać czego wła­ści­wie do­ty­czą opi­sy­wa­ne zda­rze­nia – tutaj tego do­ciec się nie dało, naj­bar­dziej pa­so­wa­ło mi to (mimo, co sama za­uwa­ży­łaś – ana­chro­nicz­ne­go w tym przy­pad­ku uzbro­je­nia) do wojny au­striac­ko-pru­skiej roku 1866 (tempo dzia­łań, choć tro­chę mi się nie zga­dza ich wynik).

Wy­da­je mi się, że utwór dość do­brze wpi­su­je się w ramy kon­kur­su (aż 4 cy­ta­ty – brawo), akcja jest wart­ka i cie­ka­wa – i jest to za­ra­zem lep­sze jak i gor­sze niż w in­nych Two­ich utwo­rach. Lep­sze – bo w kon­kur­sie tym ocze­ku­je­my ak­cyj­nia­ka, gor­sze – bo zna­jąc dra­ka­inę – ocze­ku­je­my cze­goś o wiele bar­dziej re­flek­syj­ne­go. Lep­sze – bo jest tu wię­cej hu­mo­ru, gor­sze – bo mniej tu głębi.

Ca­łość po­zo­sta­wia mnie z taką oceną mocno sto­ją­cą okra­kiem. Z jed­nej stro­ny po­do­ba, z dru­giej nie po­do­ba, nie jest to let­nie (czyli ni­ja­kie) – tylko na prze­mian zimne i cie­płe (tak jak mam wzglę­dem swo­je­go tek­stu na ten kon­kurs, który pod wie­lo­ma wzglę­da­mi też jest bar­dzo "nie mój").

Pod­su­mo­wu­jąc – nie wiem jaką tu wy­sta­wić ocenę, ale po­sta­no­wi­łem się po­dzie­lić swo­imi wra­że­nia­mi, może Ci coś z nich przyj­dzie.

 

po­zdra­wiam,

 

Jim

 

en­tro­pia nigdy nie ma­le­je // Outta Sewer: Jim, in­dio­to Ty, nadal chyba nie ro­zu­miesz

Hej, Jimie, to było opo­wia­da­nie pi­sa­ne po­nie­kąd z de­dy­ka­cją dla Cie­bie, bo chcia­łeś mi­li­ta­riów ;) Nie­mniej do­szłam do wnio­sku, że mając rap­tem parę go­dzin na na­pi­sa­nie ca­ło­ści, nie będę się bawić w kon­kret­ne re­alia, zwłasz­cza że to miał być ra­czej taki szwej­kow­ski ab­surd wo­jen­ny. Ergo osta­tecz­nie po­le­cia­ły wszyst­kie ele­men­ty moc­niej umiej­sca­wia­ją­ce rzecz w cza­sie.

I zu­peł­nie szcze­rze: miło mi się pi­sa­ło po pro­stu nie­zo­bo­wią­zu­ją­cą, nie­po­waż­ną hi­sto­ryj­kę ;)

Acz­kol­wiek przy­znam też, że za­ba­wę z re­alia­mi uwiel­biam i też mi jej po­nie­kąd bra­ko­wa­ło, nie­mniej o re­zy­gna­cji i pój­ściu w swo­isty uni­wer­sa­lizm za­de­cy­do­wał osta­tecz­nie brak czasu na pi­sa­nie XD

http://altronapoleone.home.blog

dra­ka­ino

Jimie, to było opo­wia­da­nie pi­sa­ne po­nie­kąd z de­dy­ka­cją dla Cie­bie, bo chcia­łeś mi­li­ta­riów ;)

I to w Wa­len­tyn­ki! To… to może być po­czą­tek pięk­nej przy­jaź­ni ;)

 

I zu­peł­nie szcze­rze: miło mi się pi­sa­ło po pro­stu nie­zo­bo­wią­zu­ją­cą, nie­po­waż­ną hi­sto­ryj­kę ;)

Je­steś roz­grze­szo­na :) Tym bar­dziej, że mi się ją też bar­dzo miło czy­ta­ło :)

 

en­tro­pia nigdy nie ma­le­je // Outta Sewer: Jim, in­dio­to Ty, nadal chyba nie ro­zu­miesz

Kli­ma­ty ze Szwej­ka acz prze­nie­sio­ne do XIX wieku i wojny pru­sko – au­striac­kiej roku 1866 acz­kol­wiek w niej pod­da­ni ce­sar­ko-kró­lew­scy nie mieli zbyt wielu wy­gra­nych bitew. Czy­ta­ło się faj­nie, można było się tu i ów­dzie uśmiech­nąć :)  

Hej, MPJ – dzię­ki :) Ale ory­gi­nal­nie kli­ma­ty miały być osiem­na­sto­wiecz­ne, potem wy­cię­łam re­alia, bo nie mia­łam czasu ich do­pra­co­wy­wać (np. po­szu­kać, jak po­win­na wy­glą­dać, na do­da­tek w prze­kła­dzie na pol­ski no­men­kla­tu­ra stop­ni woj­sko­wych w cza­sach Marii Te­re­sy…), i wtedy się zbli­ży­ło do 1866 ;) A już cał­kiem ory­gi­nal­nie to w ogóle miał być oczy­wi­ście rok 1805 albo 1809, ale potem uzna­łam, że jeden język “na­szych” i “nie­przy­ja­ciół” daje więk­sze moż­li­wo­ści fa­bu­lar­ne…

http://altronapoleone.home.blog

Witaj.

Rów­nież mia­łam sko­ja­rze­nia z po­czci­wym Szwej­kiem. Dobry humor, do tego woj­sko­wość mocno osa­dzo­na cha­rak­te­ry­stycz­ny­mi zwro­ta­mi w epoce – ja jesz­cze cią­gle muszę się tego mo­zol­nie uczyć. :)

Po­wo­dze­nia, po­zdra­wiam, klik. :)

Pe­cu­nia non olet

Kha­ire!

 

Do­tar­łem i ja. Na wstę­pie za­zna­czę, że je­stem ab­so­lut­nie za­do­wo­lo­ny z lek­tu­ry, a jako czło­nek gangu świe­ża­ków mam tę prze­wa­gę, że nie zna­jąc Two­ich wcze­śniej­szych tek­stów, nie mogę uty­ski­wać na to, że jest go­rzej lub spo­dzie­wa­łem się cze­goś in­ne­go smiley

Że pro­sta hi­sto­ria? Może i pro­sta, ale w li­mi­cie ~30k zna­ków hi­sto­rie po­krę­co­ne jak ba­ra­nie rogi rzad­ko trzy­ma­ją się kupy i naj­czę­ściej czyta się je jak gry pa­ra­gra­fo­we. Szcze­rze, cza­sem wolę taką aneg­do­tę na zna­jo­mym ską­d­inąd tle, z nie­ko­niecz­nie sil­ny­mi, spryt­ny­mi i omni­po­tent­ny­mi po­sta­cia­mi, lek­kim hu­mo­rem i smacz­ny­mi smacz­ka­mi.

Cza­sem faj­nie po­czy­tać coś prost­sze­go, ot dla re­lak­su.

Ot, to.

 

Tekst, jak czy­ta­łem, był już po­pra­wia­ny, na szcze­gól­ne wy­bo­je się więc nie za­ła­pa­łem. Może z wy­jąt­kiem tego frag­men­tu:

– Żądam, by duch się zma­te­ria­li­zo­wał – oznaj­mił przez tłu­ma­cza puł­kow­nik.

– Żeby co zro­bił? – za­py­ta­li Josef i Fe­renc jed­no­cze­śnie.

Kiedy zo­sta­ło im to wy­ja­śnio­ne, puł­kow­nik zro­bił wiel­kie oczy i wy­raź­nie sporo go kosz­to­wa­ło, żeby nie krzyk­nąć z prze­ra­że­nia.

To jest IMO za duży skrót my­ślo­wy. W do­my­śle oczy­wi­ście Fe­renc po­słu­chał roz­ka­zu, ale po­win­no to być na­pi­sa­ne. Przy­zna­ję, że byłem już dalej w tek­ście i wró­ci­łem do tego zda­nia w po­szu­ki­wa­niu in­for­ma­cji, jaki jest wła­ści­wie jego stan, bo nie byłem tego do końca pe­wien.

 

Z kolei na of­fto­pie, w kwe­stii kli­ków, która gdzieś tam się po­ja­wi­ła w ko­men­ta­rzach – ten sys­tem z boku jest śred­nio zro­zu­mia­ły, ale w duchu punk­tu 13 sa­vo­ir vivre’u nie do­py­tu­ję. Cy­tu­jąc po­now­nie avei:

Dużo za­le­ży od tego, kto trafi na Twój tekst. Ła­twiej mają sta­rzy by­wal­cy, bo inni sta­rzy by­wal­cy czę­ściej do nich za­glą­da­ją. Sys­tem jest jaki jest, w mojej skrom­nej opi­nii da­le­ko mu do ide­al­ne­go, zwłasz­cza w przy­pad­ku tek­stów no­wych użyt­kow­ni­ków, ale nie­ła­two stwo­rzyć coś lep­sze­go, gdy lu­dzie po­świę­ca­ją swój pry­wat­ny czas.

To za­pew­ne sums it all up, ale z punk­tu wi­dze­nia zie­lo­ne­go użyt­kow­ni­ka jest tu po pro­stu dużo do zga­dy­wa­nia. Wczo­raj np. czy­ta­łem po­now­nie, kim są Dy­żur­ni, któ­rzy wy­świe­tla­ją mi się pod tek­stem. Nie byłem pe­wien, bo nigdy ich nie wi­dzia­łem :)

Twój głos jest mio­dem... dla uszu

Du­ago­_De­ri­sme:

Wczo­raj np. czy­ta­łem po­now­nie, kim są Dy­żur­ni, któ­rzy wy­świe­tla­ją mi się pod tek­stem. Nie byłem pe­wien, bo nigdy ich nie wi­dzia­łem :)

Dy­żur­ni z paska sza­re­go to nie­ak­tu­al­ne dane, za­pi­ski sprzed lat (w Po­rad­ni­ku Dra­ka­iny jest o tym mowa). Też o to nie­daw­no py­ta­łam. 

Pe­cu­nia non olet

Dzię­ku­ję wam za opi­nie! Skrót my­ślo­wy wy­edy­tu­ję (na por­ta­lu wolno, można i na­le­ży edy­to­wać tek­sty!). Po­praw­ki do­tych­czas były wła­sne, nie wg ko­men­ta­rzy, bo nie zdą­ży­łam ich po pro­stu na­nieść przed wkle­je­niem…

 

A tu ma­leń­kie of­fto­po­we wy­ja­śnie­nie:

 

kim są Dy­żur­ni, któ­rzy wy­świe­tla­ją mi się pod tek­stem

To jest nie­dzia­ła­ją­ca belka i dy­żur­ni sprzed ponad de­ka­dy… Obec­ny gra­fik dy­żur­nych jest do­stęp­ny w wątku o dy­żu­rach oraz chyba go lin­ko­wa­łam w po­rad­ni­ku, ale w tej chwi­li muszę biec do ar­chi­wum i nie po­szu­kam ;)

http://altronapoleone.home.blog

<tu było pół stro­ny A4 ko­men­ta­rza, który zjadł por­tal. je­stem ZŁA>

 

Udany tekst, do­brze ba­lan­su­ją­cy ele­men­ty ko­me­dii i ab­sur­du rodem z tej tra­dy­cji, z któ­rej wy­wo­dzą się cy­ta­ty, i zde­cy­do­wa­nie po­waż­niej­szej re­flek­sji o woj­nie i wo­jen­nym losie pro­ste­go sze­re­gow­ca z po­bo­ru. Bar­dzo efek­tow­nie, jak już udo­wod­ni­łaś wcze­śniej – widać to było już w opo­wia­da­niach o Gien­ku – łą­czysz ab­sur­dal­ny humor i ko­me­dię w stylu odzie­dzi­czo­nym z tra­dy­cji wła­śnie typu “od Szwej­ka do Ma­chul­skie­go” z umie­jęt­no­ścią szki­co­wa­nia w tle cał­kiem po­waż­nych i uni­wer­sal­nych pro­ble­mów (tutaj: los pro­ste­go re­kru­ta w ma­chi­nie wojny, zwłasz­cza wojny mo­car­stwa, które aku­rat nim rzą­dzi, a któ­re­go język i biu­ro­kra­cja są dlań obce i nie­zro­zu­mia­łe). Fa­bu­ła IMHO udana, do­bra­na pod to, na co św. Limit po­zwa­la. Po­do­ba mi się tym razem brak kon­kret­nych re­aliów, bo pod­kre­śla uni­wer­sal­ność sy­tu­acji,

ninedin.home.blog

O, widzę, że Osvald wy­sta­wił jeden na za­chę­tę :)

 

Duch Szwej­ka unosi się nad tym opo­wia­da­niem. Trud­no mi oce­nić, bo tak do­brze tra­fia w moje kli­ma­ty… Aż ża­łu­ję, że nie pod­gry­zam bram­bo­ra­ków, po­pi­ja­jąc Sve­tlym Le­za­kiem….

 

Oby mnie nie wzię­li do woj­ska (Kat. A), bo tak by to wy­glą­da­ło.

darł się po nim bar­dziej niż po in­nych re­kru­tach.

Można drzeć się po kimś?

Za to kiedy tra­fi­li na ma­sze­ru­ją­cy w prze­ciw­nym kie­run­ku od­dział nie­przy­ja­ciel­ski i wy­wią­za­ła się po­tycz­ka, Josef zdo­łał się za­słu­żyć.

Hmm, tro­chę by mu­sie­li mieć ba­ła­gan, żeby dwie ko­lum­ny ma­sze­ro­wa­ły na sie­bie i się spo­tka­ły, to zna­czy Pru­sa­ków bym o to nie po­dej­rze­wał :)

 

Mam mi­ni­mal­ny zgrzyt w za­zna­cze­niu, ale może wła­śnie tak się pisze, albo to z – z.

za­mie­rzył się kolbą ka­ra­bi­nu na jeźdź­ca i strą­cił go z konia.

Je­stem noga z tego okre­su, ale to pie­chur da radę tak przy­wa­lić kon­ne­mu, sie­dzą­ce­mu w miarę sta­bil­nie, żeby go zrzu­cić?

– Adyć jażem panu ka­pra­lo­wi dup­sko ura­to­wał. – Po­dra­pał się po bro­dzie, bo mu się zdało, że sza­bla ra­czej by do­się­gła głowy ka­pra­la. – Albo i łeb – dodał.

<3

bo kiedy za­czął wy­wa­żać drzwi, na ze­wnątrz roz­legł się gniew­ny głos, chyba tego Ka­re­la, co to ma­sze­ro­wał dwa sze­re­gi za Jo­se­fem, na­ka­zu­ją­cy spać.

Skon­fun­do­wa­ło mnie to i mu­sia­łem trzy razy prze­czy­tać, zanim za­ła­pa­łem, że wcze­śniej ma­sze­ro­wał, a teraz na­ka­zy­wał. Ale może to ja.

choć oko wykol

Było ledwo co.

– Ej – szep­nął – a w którą stro­nę za wsią ta za­sadz­ka?

<3

 

za­głu­sza­ne przez szmer po­to­ka.

Po­to­ku?

 

Wzię­cie do nie­wo­li wy­ma­ga lek­kie­go za­wie­sze­nia nie­wia­ry, ale czyta się tak do­brze, że le­ci­my dalej.

W za­sa­dzie, po­my­ślał, było mu obo­jęt­ne, za kogo się bije, i tak nie wie­dział, o co cho­dzi któ­rej­kol­wiek ze stron.

Su­ge­ru­ję prze­re­da­go­wać, bo kon­struk­cja nieco nie­zgrab­na. Dużo prze­cin­ków, przed “i tak” pa­so­wa­ło­by “skoro”.

Kilka pa­cie­rzy póź­niej uznał, że wpadł jak śliw­ka w kom­pot.

Może “do­szło do niego” za­miast uznał? To nie jest bo­ha­ter od uzna­wa­nia :)

Nie sa­dził, że zjawy po­tra­fią się trząść ze śmie­chu.

Or­to­graf?

Tak, to sta­no­wi­ło prze­szko­dę, o któ­rej Vodička ni po­my­ślał.

Ce­lo­we?

Naj­wy­raź­niej też w po­pło­chu Pru­sa­cy za­po­mnie­li o więź­niu.

Może “ucie­ka­jąc w po­pło­chu”?

Na szczę­ście loch był naj­wy­raź­niej piw­ni­cą za­mecz­ku, w któ­rym sta­cjo­no­wał ge­ne­rał, więc znaj­do­wa­ły się tu za­pa­sy oraz sporo skrzyń, które dało się spa­lić, a krze­si­wo Josef jak za­wsze miał przy sobie.

Dwa okre­śle­nia po dwóch stro­nach i ali­te­ra­cja.

 

Żył sobie więc w spo­ko­ju, jadł pru­skie ziem­nia­ki i nad­gry­zio­ne przez szczu­ry su­szo­ne mięso, zli­zy­wał wodę są­czą­cą się po wil­got­nej ścia­nie z roz­bi­te­go okien­ka pod skle­pie­niem i po­pi­jał reszt­ką wę­grzy­na z roz­bi­te­go gą­sior­ka, więc po kilku dniach do­szedł do wnio­sku, że nigdy tak do­brze mu się nie po­wo­dzi­ło.

<3

A potem, prze­wi­dy­wal­nie, cięż­kie kroki na scho­dach wio­dą­cych do piw­ni­cy.

Hmm, to nie an­gli­cyzm, “pre­dic­ta­bly”?

 

Pikne!

facebook.com/tadzisiejszamlodziez

Jak ten Josef sam na to wpadł?! Widać nie taki głu­piut­ki jakby się zda­wa­ło.

Bar­dzo do­brze mi się czy­ta­ło. Opo­wia­da­nie ma ręce i nogi. Ko­men­ta­rze su­ge­ru­ją, że to pro­ste opo­wia­da­nie bez głębi… Ja uwa­żam, że to zgrab­na, zwię­zła i za­baw­na hi­sto­ria. Po­zdra­wiam!

Nie­wąt­pli­wie sym­pa­tycz­ne, jed­na­ko­woż tekst co nieco się cią­gnie. Jakby tak skró­cić go o pół stro­ny, byłby bar­dziej dy­na­micz­ny. No i akcji/zda­rzeń co nieco jed­nak bra­ku­je…

Chyba opo­wia­da­nie do ge­ne­ral­ne­go prze­pra­co­wa­nia. No, ale czasu było mało, bo to tekst kon­kur­so­wy, a ter­min gonił.

Po­zdrów­ka.

Ob­wiesz­cze­nie!

Ksią­że CM III Uty­ra­ny przy­był pod Twój tekst i jako, że nikt wię­cej nie zo­stał, po do­ko­na­niu ostat­niej ma­sa­kry odło­żył gi­lo­ty­nę na zaś oce­nił go spra­wie­dli­wie, uczci­wie i… (tu wkle­ić jesz­cze parę faj­nych sy­no­ni­mów).

Na cześć za­koń­cze­nia ksią­żę­cej wy­pra­wy po kon­kur­so­wych opo­wia­da­niach:

HIP! HIP!

CIACH!

world louis GIF

Sa­mo­zwań­czy Lotny Dy­żur­ny-Par­ty­zant; Nie­ofi­cjal­ny czło­nek sto­wa­rzy­sze­nia Mal­kon­ten­tów i Hi­po­chon­dry­ków

Dzię­ki, Gre­asy, za­rów­no za miłe słowa, jak i za po­praw­ki – już wpro­wa­dzo­ne. Wpraw­dzie bram­bo­ra­ków mi się w Pra­dze nie udało zjeść, ale duch Szwej­ka łaził ze mną po mie­ście i w końcu pod­po­wie­dział (w ostat­niej chwi­li) po­mysł na opko :)

Naj­bar­dziej oczy­wi­ście cie­szy te kilka <3 !!!

 

Je­stem noga z tego okre­su, ale to pie­chur da radę tak przy­wa­lić kon­ne­mu, sie­dzą­ce­mu w miarę sta­bil­nie, żeby go zrzu­cić?

Jeśli jeź­dziec się wy­chy­la, żeby kogoś ciąć sza­blą, to nie sie­dzi bar­dzo sta­bil­nie, a na do­da­tek jeśli szar­żu­je, to tym bar­dziej. To trosz­kę jak kopia w ręku ry­ce­rza. Nie­mniej po­nie­waż w sumie tu wy­star­czy, żeby cię­cie nie wy­szło, facet mógł się za­chwiać w sio­dle i utrzy­mać, ale celu chy­bić. Ergo zmie­ni­łam na “rzu­cił w dia­bły stem­pel i przy­bit­kę, i za­mie­rzył się kolbą ka­ra­bi­nu na jeźdź­ca tak mocno, że tam­ten le­d­wie utrzy­mał się w sio­dle, a sza­bla po­le­cia­ła da­le­ko”.

 

 

Hra­biax – witam w skrom­nych pro­gach :)

Jak ten Josef sam na to wpadł?! Widać nie taki głu­piut­ki jakby się zda­wa­ło.

No, oj­ciec mu mówi, że może w świe­cie zmą­drze­je, więc zmą­drzał ;) A swój rozum pew­nie za­wsze miał.

 

 

Roger – jak na ra­dy­kal­ny wy­ścig z cza­sem to i tak nie naj­go­rzej wy­szło, są­dząc z opi­nii ;)

 

 

Ju­ro­ra nr 1 po­wi­tać, ale mam na­dzie­ję, że tą gi­lo­ty­ną nie chcesz ura­czyć ani au­tor­ki, ani bo­ha­te­rów frown

http://altronapoleone.home.blog

Przy­znaj się, że Ci duch Haska rękę pro­wa­dził. ;-)

Uwio­dło mnie mocne na­wią­za­nie do Szwej­ka, takie z głę­bo­kim za­nu­rze­niem w kli­ma­cie, a nie tylko cy­ta­cik czy imio­na po­sta­ci.

Fa­bu­ła ow­szem, pro­sta, ale w zu­peł­no­ści wy­star­czy do po­ka­za­nia ab­sur­dów wojny. Wpraw­dzie z tej per­spek­ty­wy wojna wy­glą­da na coś rów­nie mało szko­dli­we­go jak bo­ha­ter, ale chyba muszę się z tym jakoś po­go­dzić.

Bo­ha­ter sym­pa­tycz­ny, ki­bi­co­wa­łam mu. Ja bym chyba nie po­tra­fi­ła ta­kie­go blba przed­sta­wić tak życz­li­wie.

Tro­chę mi bra­ko­wa­ło obie­cy­wa­ne­go w ty­tu­le Reja.

Spryt­ne i no­wa­tor­skie wy­ko­rzy­sta­nie kon­kur­so­wych cy­ta­tów.

Zgo­dzę się, że tekst nie­zu­peł­nie w Twoim stylu – nie ma le­ni­we­go roz­wi­ja­nia się akcji, szcze­gó­ło­wych opi­sów pierw­szych sy­tu­acji… Mnie aku­rat to bar­dzo od­po­wia­da­ło.

Jak i humor, oczy­wi­ście.

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Przy­znaj się, że Ci duch Haska rękę pro­wa­dził. ;-)

Przy­zna­łam się do ducha Szwej­ka ;)

 

Tro­chę mi bra­ko­wa­ło obie­cy­wa­ne­go w ty­tu­le Reja.

Tytuł jest tro­chę przy­pad­ko­wy, nie mia­łam czasu nad nim po­my­śleć, więc wpi­sa­łam tro­chę co­kol­wiek, a potem nie chcia­łam zmie­niać. Miał jakoś na­wią­zy­wać do Szwej­ka. Ale miał być nieco inny.

 

Mnie aku­rat to bar­dzo od­po­wia­da­ło.

Bar­dzo mnie to cie­szy blush

http://altronapoleone.home.blog

Aha, i jesz­cze treść listu i sam po­mysł na wyj­ście z kło­po­tów ge­nial­ny w swo­jej pro­sto­cie.

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Dzię­ku­ję! Au­stria­cy by­wa­li mi­li­tar­nie wy­bit­nie durni ;)

http://altronapoleone.home.blog

Daję 5/6 za to że Ci się chcia­ło tak spraw­nie po­pro­wa­dzić fa­bu­łę

Mega się czyta, ogro­my + za fa­bu­łe, w moim typie – cze­kam na wie­cej! 

 

 

moja stro­na: https://pracowniaa.pl/

Mega się czyta, ogro­my + za fa­bu­łe, w moim typie – cze­kam na wie­cej! 

moja stro­na: https://pracowniaa.pl/

To­bit­ko, wi­ta­my Cię ser­decz­nie na Por­ta­lu, tekst Dra­ka­iny rze­czy­wi­ście za­słu­gu­je na brawa, skoro pro­sisz o wię­cej, zaj­rzyj do Jej in­nych opo­wia­dań (na­praw­dę warto!), lecz moim zda­niem nie po­win­naś tu, w miej­scu prze­zna­czo­nym na ko­men­ta­rze do tego kon­kret­ne­go opo­wia­da­nia, re­kla­mo­wać swo­jej stro­ny, lecz robić to na wła­snym pro­fi­lu, po/przy swej dzi­siej­szej re­je­stra­cji. Au­tor­ka oma­wia­ne­go tu tek­stu stwo­rzy­ła rów­nież Po­rad­nik dla No­wi­cju­szy (dział Pu­bli­cy­sty­ka). Po­zdra­wiam ser­decz­nie. :)

Pe­cu­nia non olet

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Dzię­ku­ję! Au­stria­cy by­wa­li mi­li­tar­nie wy­bit­nie durni ;)

Przy­po­mi­na mi to ustęp z Za­moy­skie­go dot. przy­jęć to­wa­rzy­szą­cych trak­ta­to­wi wie­deń­skie­mu :)

The ac­ti­vi­ty or­ga­ni­sed for the next mor­ning was a visit to the bat­tle­fields of Aspern-Es­sling and Wa­gram. This tur­ned out to be a bad idea. The Rus­sian party, from the Tsar and his bro­ther Grand Duke Con­stan­ti­ne down to the most ju­nior sub­al­tern, ne­edled their Au­strian co­un­ter­parts, sug­ge­sting that Aspern-Es­sling had har­dly been a vic­to­ry and de­fe­at had only been aver­ted thro­ugh luck, and that the de­fe­at of Wa­gram was a surer me­asu­re of their mi­li­ta­ry worth.

facebook.com/tadzisiejszamlodziez

O, wła­śnie :)

 

Moim ulu­bień­cem jest w tymże roku 1809 ar­cy­ksią­żę Fer­dy­nand d’Este, który miał odbić Toruń, ale po­szedł złym brze­giem Wisły i do­pie­ro jak do­szedł na miej­sce, to się prze­ko­nał, że nie sfor­su­je rzeki, bo mo­stów nie ma, a on nie ma in­ży­nie­rów.

Na do­da­tek po­nie­kąd dzię­ki temu je­stem na świe­cie, bo gdyby ar­cy­ksią­żę był mą­drzej­szy, to Po­nia­tow­ski mógł­by nie zdą­żyć do Kra­ko­wa przed Ro­sja­na­mi, a gdyby Kra­ków nie zo­stał przy­łą­czo­ny do Księ­stwa War­szaw­skie­go, to moja saska ro­dzi­na nie przy­by­ła­by w roku 1810 do Kra­ko­wa…

http://altronapoleone.home.blog

Przy­jem­ne.

 

Fa­bu­ła pro­sta, ale jest w niej to, co być po­win­no – to zna­czy przy­go­da i bo­ha­ter, który z wła­sny­mi pro­ble­ma­mi radzi sobie sam, do­stęp­ny­mi środ­ka­mi (do któ­rych za­li­czam ducha). Tekst jest dość sta­tycz­ny, mo­men­ta­mi nieco mi się cią­gnął, ale jego nie­wiel­ka dłu­gość spra­wi­ła, że nie miało to kiedy uro­snąć do rangi pro­ble­mu. Choć kiedy bo­ha­ter po raz trze­ci tra­fił za kraty, trosz­kę wes­tchną­łem sobie w duchu. ;) Finał może nieco na­cią­ga­ny (bo od kiedy biu­ro­kra­cja wy­ba­cza de­zer­cję tylko dla­te­go, że czło­wiek zo­stał przy oka­zji bo­ha­te­rem), ale nie­zwy­kle sym­pa­tycz­ny.

Naj­ja­śniej błysz­czy tu kre­acja bo­ha­te­ra, który w spo­sób oczy­wi­sty jest pro­stym czło­wie­kiem w sy­tu­acji, która go prze­ra­sta, ale który radzi sobie, jak może. I to jest od­da­ne pięk­nie.

Ję­zy­ko­wo zgrab­nie, humor bawi, ni­g­dzie się nie po­ty­ka­łem. Także warsz­ta­to­wo jak na­le­ży.

 

Pod­su­mo­wu­jąc – bar­dzo so­lid­ny tekst. Wy­bacz zdaw­ko­wość ko­men­ta­rza, ale jak nie ma czego się cze­piać, to i nie bar­dzo jest o czym pisać.

Bar­dzo po­do­ba­ła mi się wy­bra­na przez cie­bie i kon­se­kwent­nie pro­wa­dzo­na nar­ra­cja oraz lekki, nie­wy­mu­szo­ny humor ca­ło­ści. Tekst mnie wcią­gnął, a ja z za­cie­ka­wie­niem śle­dzi­łam losy bo­ha­te­ra oraz jego du­cho­we­go wspar­cia.

No, Szwejk w wy­da­niu fan­ta­stycz­nym bar­dzo mi się po­do­bał :) Choć mam wra­że­nie, że z CK De­zer­te­rów też to i owo za­czerp­nę­łaś. Bar­dzo fajna lek­tu­ra. Uśmiech­nę­ło mi się, Vodička wzbu­dził moją sym­pa­tię. Miło spę­dzi­łam czas :)

Chcia­ła­bym w końcu prze­czy­tać coś opty­mi­stycz­ne­go!

Ośmior­ni­co, bar­dzo dzię­ku­ję!

 

“Du­cho­we wspar­cie” rulez!

 

Irko, takoż dię­ku­ję, no i mam na­dzie­ję, że speł­ni­ło to wa­run­ki prze­czy­ta­ła­nia w końcu coś opty­mi­stycz­ne­go ;)

Co do CK De­zer­te­rów to tak słabo ich pa­mię­tam, że czer­pa­nie mogło być co naj­wy­żej nie­świa­do­me. Świa­do­mie chcia­łam się od­wo­łać do “Soli ziemi” Wit­tli­na, ale nie zna­la­złam w necie. Chyba czas sobie od­świe­żyć.

http://altronapoleone.home.blog

"Żad­ne­go bo­ha­ter­stwa nie da się za­pla­no­wać; może się ono je­dy­nie przy­tra­fić."

 

Choć sama nie na­le­żę do fanów Szwej­ka, to mam jed­ne­go pod bo­kiem i nawet ja widzę in­spi­ra­cję. Tak czy owak, trud­no mi się tu cze­go­kol­wiek cze­piać – bar­dzo przy­jem­nie, le­ciut­ko się czyta, humor jest do­pa­so­wa­ny do ca­ło­ści, bo­ha­te­ro­wie może nie naj­lot­niej­si, ale fest z nich chło­pa­ki i biorą spra­wy we wła­sne ręce, i jesz­cze czte­ry motta (to o 300% wię­cej, niż wy­ma­ga­li­śmy!) dys­kret­nie włą­czo­ne w ca­łość. Kom­po­zy­cja taka, jak trze­ba.

 

To jest po pro­stu dobre opo­wia­da­nie. Nie­ko­niecz­nie wie­ko­pom­ne. Ale myśl od­po­czy­wa w nim jak w świe­żej po­ście­li ;)

 

Po wykaz tych kilku prze­cin­ków pisz na Ber­dy­czów, to jest, na priv.

 

Po­pro­si­my też o adres, na który przy­bę­dzie za­słu­żo­na na­gro­da.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Hur­tow­nia nie­rze­tel­nych opi­nii przed­sta­wia

 

CHŁAM

 

pod ty­tu­łem:

 

KO­MEN­TARZ JU­ROR­SKI

 

Wiódł upiór Szwej­ko­we­go, do­brze im się dzia­ło

Ale że to ju­ro­ko­wi nie­zno­śne się zdało

Iż mu­siał opo­wia­st­ce kom­ple­men­ty pra­wić

Wziął kij w rękę: ten – rze­cze – z szwan­ku mnie wy­ba­wi

Czyta, w ten rozum krzyk­nie: lek­kie i za­baw­ne

Juror nic, jeno pisze, że dłu­gie, nie­straw­ne

Czyta dalej, roz­są­dek chwa­li wy­ko­na­nie

Juror kijem po­stra­szył, bo wtór­ne i tanie

Na ko­niec prze­strze­żo­ny, gdy nie chwa­lił tre­ści

Skoń­czył juror jak upiór z cze­skiej opo­wie­ści

I ten wi­nien, co kijem w dobre opko mie­rzył

I ten, co w żur­skich ry­mach w pu­en­tę uwie­rzył…

 

In­ter­pre­ta­cja dla le­ni­wych:

 

Tech­nicz­nie nie mam uwag. Nad wyraz so­lid­nie na­pi­sa­ne opo­wia­da­nie. Jeśli cho­dzi o treść, trze­ba do­ce­nić kon­se­kwen­cję i swo­bo­dę w bu­do­wa­niu at­mos­fe­ry cze­skiej ko­me­dii. Ten ro­dzaj tek­stu ma oczy­wi­ście swoje wady i nie każ­de­mu może się spodo­bać. Mamy w końcu hi­sto­rię, gdzie fa­bu­ła (choć trud­no pisać, że licha) w prak­ty­ce zło­żo­no­ścią nie po­wa­la. Gdzie bo­ha­ter jest kosz­mar­nie bier­ny i na prze­strze­ni całej opo­wie­ści obija się bez­ład­nie ni­czym rzu­co­ny kau­czuk. Mamy w końcu bar­dzo spe­cy­ficz­ną kre­ację bo­ha­te­rów: nie­skom­pli­ko­wa­ny, po­czci­wy i nie­roz­gar­nię­ty głów­ny plus tylko ciut bar­dziej roz­gar­nię­ci po­zo­sta­li. Czy­sto teo­re­tycz­nie, przyj­mu­jąc takie spoj­rze­nie na tekst, może się on wydać śred­nio efek­tow­ny: nie­zbyt szyb­ki, nieco pre­tek­sto­wa fa­bu­ła, o bo­ha­te­rach już było. Można to lubić bar­dziej, mniej lub wcale. Tyle że przyj­rzaw­szy się opo­wia­da­niu okiem ju­ro­ra (który ma w końcu wy­brać naj­lep­sze opo­wia­da­nie, a nie roz­wa­żać, co i jak bar­dzo wpi­su­je się w jego pre­fe­ren­cje czy­tel­ni­cze; i nie, nie twier­dzę, że ten się nie wpi­su­je, zwy­czaj­nie sta­ram się wy­ło­żyć, skąd taka ocena, a nie inna) widzę, że tu wszyst­ko jest. Do­sta­je­my pe­wien ga­tu­nek tek­stu, w któ­rym każdy ele­ment pa­su­je do cha­rak­te­ry­sty­ki owego ga­tun­ku. Za­da­ję sobie py­ta­nie, co w takim tek­ście po­wi­nie­nem zna­leźć i czego po­wi­nie­nem po nim ocze­ki­wać i, jak wspo­mnia­łem, wszyst­ko jest. Każdy ele­ment speł­nia swoją rolę i za­ło­że­nia, od kre­acji bo­ha­te­rów, przez okre­ślo­ną „przy­pad­ko­wość” zda­rzeń, aż po ele­ment fan­ta­stycz­ny, który uwa­żam za war­tość do­da­ną opo­wia­da­nia.

Ory­gi­nal­ność: to co? Może bym w końcu tro­chę na coś po­na­rze­kał? Tak, żeby nie było za słod­ko. :) Jeśli twier­dzę po­wy­żej, że każdy ele­ment pa­su­je do kla­sy­ki ga­tun­ku to trud­no jed­no­cze­śnie pisać o wiel­kiej ory­gi­nal­no­ści. Na­to­miast muszę też pod­kre­ślić, że sam dobór ga­tun­ku, miej­sca akcji, typu hu­mo­ru sta­no­wi jed­nak po­wiew świe­żo­ści w kon­kur­sie, co zo­sta­ło prze­ze mnie za­uwa­żo­ne i do­ce­nio­ne.

War­tość ko­me­dio­wa: humor jest. Tyle że nie­zbyt zło­żo­ny (znów wy­ni­ka to z do­bo­ru ga­tun­ku, ale, hej, każdy wybór ma swoje wady i za­le­ty :)). Wszyst­ko, co tutaj do­sta­je­my, to tak na­praw­dę kla­sy­ka ga­tun­ku i z jed­nej stro­ny jest to kla­sy­ka z za­cho­wa­niem jej po­zio­mu (a nie tylko tania pod­rób­ka), z dru­giej owa kla­sy­ka ozna­cza w tym przy­pad­ku dość mi­zer­ny zasób form bu­do­wa­nia i pre­zen­ta­cji hu­mo­ru w opo­wia­da­niu.

Wy­ko­rzy­sta­nie motta: tutaj z kolei bar­dzo zgrab­ny po­mysł, by w taki, a nie inny spo­sób bu­do­wać tekst w opar­ciu o motta. To na pewno wy­róż­nia opo­wia­da­nie na tle in­nych. A przede wszyst­kim, co dla mnie naj­waż­niej­sze, nie mogę tego na­zwać sztu­ką dla sztu­ki. Nie mia­łem tutaj wra­że­nia upchnię­cia na siłę, owe cy­ta­ty są fak­tycz­nie po­wią­za­ne z kon­kret­ny­mi czę­ścia­mi opo­wia­da­nia co uwa­żam bez wąt­pie­nia za war­tość do­da­ną tek­stu.

Dzię­ku­ję za udział w kon­kur­sie.

Sa­mo­zwań­czy Lotny Dy­żur­ny-Par­ty­zant; Nie­ofi­cjal­ny czło­nek sto­wa­rzy­sze­nia Mal­kon­ten­tów i Hi­po­chon­dry­ków

Bar­dzo przy­jem­na i we­so­ła lek­tu­ra. Widzę dużo wiel­kich ko­men­ta­rzy, więc po­sta­ram się z kolei stresz­czać: duch czy tez na­wią­za­nie do do­bre­go wo­ja­ka Szwej­ka czy­tel­ne, wszyst­kie ele­men­ty, ja­kich można by się od ta­kiej ‘cze­skiej’ opo­wie­ści spo­dzie­wać – są, pro­ta­go­ni­sta prze­żył, a w do­dat­ku wy­glą­da na to, że jest po­rząd­nym czło­wie­kiem i bę­dzie mu cał­kiem wy­god­nie po­pa­try­wac to na pra­cu­ją­ca ro­dzi­nę, to na bo­gat­szych miesz­czan i w tym po­pa­try­wa­niu pykać sobie fajkę, albo piwo po­pi­jać.

 

I ten finał mi się naj­bar­dziej po­do­ba ;-)

 

Nie, nie ma nic od­kryw­cze­go ani ory­gi­nal­ne­go, ale jest przy­jem­ne opo­wia­da­nie na­pi­sa­ne na na­praw­dę do­brym po­zio­mie. Dzię­ku­ję!

"Świ­ryb" (Ba­ilo­ut) | "Fi­sho­lof." (Cień Burzy) | "Wiesz, je­steś jak brud i za­raz­ki dla ma­lu­cha... niby syf, ale jak dzie­cia­ka uod­par­nia... :D" (Emel­ka­li)

Bar­dzo sym­pa­tycz­ny głów­ny bo­ha­ter i osa­dze­nie akcji w cie­ka­wych re­aliach to na duży plus. Fa­bu­ła in­te­re­su­ją­ca, choć dość pro­sta. Pod kątem stylu też nie­źle.

A co to jest Uher? Nie­miec­ko­ję­zycz­ny Czech?

Opo­wia­da­nie fajne, czy­ta­ło mi się gład­ko, zga­dzam się ze wszyst­kim do­brym, co na­pi­sał CM. Ele­ment fan­ta­stycz­ny (duch) oży­wia akcję.

Ro­zu­miem, że od­twa­rza re­alia wojny pru­sko-au­striac­kiej z 1866 roku. Wspo­mnia­na bitwa (zwy­cię­ska dla Au­strii) to Trau­te­nau?

 

Mam za­strze­że­nie do nazwy “sza­bla” dla ta­sa­ka pie­cho­ty, chyba że cze­goś bar­dzo nie wiem. O po­tocz­nym okre­śle­niu “pół-sza­bla” sły­sza­łem, ale nie wi­dzia­łem. Za­sta­na­wia­łem się też, co do wy­ko­nal­no­ści za­sta­wie­nia się kolbą od ciosu sza­blą, ale tu się nie cze­piam, bo mi tego za­gad­nie­nia wy­obraź­nia nie sięga. Ro­zu­miem, że cho­dzi o ude­rze­nie jak ma­czu­gą? Opisy walk – trak­tu­ję tu tro­chę pre­tek­sto­wo.

Pokój – szczę­śli­wość; ale bo­jo­wa­nie Byt nasz pod­nieb­ny

Dzię­ku­ję, Radku, za w sumie po­zy­tyw­ną opi­nię :)

 

A co to jest Uher?

Wę­gier. Nawet pol­scy gó­ra­le tak mó­wi­li, a cza­sem mówią nadal – np. po uher­skiej stro­nie to zna­czy (wedle dzi­siej­szej sy­tu­acji) “na Sło­wa­cji” XD

 

Ro­zu­miem, że od­twa­rza re­alia wojny pru­sko-au­striac­kiej z 1866 roku. Wspo­mnia­na bitwa (zwy­cię­ska dla Au­strii) to Trau­te­nau?

Z po­cząt­ku to miały ra­czej być re­alia wojny o suk­ce­sję au­striac­ką, ewen­tu­al­nie sied­mio­let­niej, a potem po­szłam w nie­do­okre­ślo­ność czasu i taką mie­szan­kę XVIII w. i 1866, czyli może być Trau­te­nau, a może być do­wol­na inna wy­gra­na przez Au­stria­ków bitwa. Nie szłam tu w do­kład­ność re­aliów, ra­czej w pe­wien ogra­ni­czo­ny, ale jed­nak uni­wer­sa­lizm.

 

Mam za­strze­że­nie do nazwy “sza­bla” dla ta­sa­ka pie­cho­ty

Pro­blem z “ta­sa­kiem” jest taki, że mało komu bę­dzie się ko­ja­rzył z bro­nią białą. Prze­ży­łam to z oka­zji “Teu­fels­dre­iec­ka”, gdzie pro­ble­mem był “ko­mor­nik” na okre­śle­nie chło­pa miesz­ka­ją­ce­go u in­nych “na ko­mo­rze”, więc idę na kom­pro­mi­sy z do­kład­no­ścią. W Pol­sce jest spore ter­mi­no­lo­gicz­ne zróż­ni­co­wa­nie, ale w in­nych ję­zy­kach już nie­ko­niecz­nie, a np. w wi­ki­pe­dii przej­ście z pol­skie­go ta­sa­ka na an­giel­ską wer­sję daje tylko kon­kret­ny ro­dzaj mie­cza czy mie­czy­ka (w każ­dym razie broni o pro­stej, a nie za­krzy­wio­nej głow­ni).

 

Za­sta­na­wia­łem się też, co do wy­ko­nal­no­ści za­sta­wie­nia się kolbą od ciosu sza­blą

Ale on się nie za­sta­wia. Sy­tu­acja jest taka, że ka­wa­le­rzy­sta za­mie­rza się sza­blą na ka­pra­la, a sto­ją­cy obok bo­ha­ter za­miast ła­do­wać dalej broń chwy­ta ją za lufę i po pro­stu wali w ka­wa­le­rzy­stę. Nie blo­ku­je ude­rze­nia, ale sam ude­rza czło­wie­ka, w kor­pus za­pew­ne, co spra­wia, że za­mach sza­blą nie tra­fia, ka­wa­le­rzy­sta chwie­je się w sio­dle i ogól­nie nic mu nie wy­cho­dzi ;)

http://altronapoleone.home.blog

Sym­pa­tycz­ne :)

Przy­no­szę ra­dość :)

Cześć, Dra­ka­ino!

 

Twoje tek­sty ję­zy­ko­wo były dla mnie za­wsze wy­zwa­niem – bo po­tra­fisz pisać pięk­nie, ale wy­ma­ga­jąc mak­sy­mal­ne­go sku­pie­nia (przy­naj­mniej ode mnie :P). A tu nie­spo­dzian­ka! Tekst bar­dzo lekki, roz­ryw­ko­wy, choć ję­zy­ko­wo wciąż bar­dzo ładny.

To co naj­bar­dziej mi się po­do­ba, to bo­ha­ter, który jest jed­nym z moich ulu­bio­nych typów – pro­sty, ale nie bez­wol­ny. Przy­da­rza­ją mu się rze­czy, a on radzi sobie z nimi na swój spo­sób i lo­gi­kę, która z boku może wy­glą­dać tyleż lo­gicz­nie, co wia­ry­god­nie.

Sza­nu­ję za wy­wo­dy w przed­mo­wie na temat re­aliów. Nie wiem, czy zna­la­zł­by się tu choć jeden, któ­re­mu przy­szło­by na myśl je kwe­stio­no­wać :P

Za­koń­cze­nie wy­da­je mi się mocno na­cią­ga­ne. Ono pa­su­je do opo­wie­ści, jest bar­dzo sym­pa­tycz­ne (i z tego co widzę, to zgod­ne z wy­ma­ga­nia­mi kon­kur­su), acz­kol­wiek tro­chę nie­do­wie­rzam w sku­tecz­ność tego wy­bie­gu.

Bar­dzo przy­jem­ny tekst – przy­go­dów­ka w wo­jen­nej za­wie­ru­sze – przy­jem­na roz­ryw­ka, choć nie wiem, czy zo­sta­nie ze mną na dłu­żej.

 

Po­zdrów­ka!

Nie za­bi­ja­my pie­sków w opo­wia­da­niach. Nigdy.

Hej, Kro­ku­sie!

 

Miło, że po­zy­tyw­nie za­sko­czy­ło, za­wszeć war­tość do­da­na oraz nieco wię­cej szczę­ścia we wszech­świe­cie…

 

Za­koń­cze­nie wy­da­je mi się mocno na­cią­ga­ne (…) tro­chę nie­do­wie­rzam w sku­tecz­ność tego wy­bie­gu.

Au­stria­cy mieli nie­prze­cięt­ne wręcz szczę­ście do dur­nych i nie­udacz­nych do­wód­ców i to na naj­wyż­szych szcze­blach – tu Szwejk na­praw­dę nie jest prze­sa­dzo­ny. Ow­szem, tro­chę psim swę­dem tra­fił im się jeden z naj­wy­bit­niej­szych do­wód­ców wszech cza­sów, ksią­żę Eu­ge­niusz Sa­baudz­ki, ale ja tu gra­łam w to, że na miej­scu jest ra­czej jakiś po­mniej­szy ge­ne­rał po­kro­ju ar­cy­księ­cia Fer­dy­nan­da d’Este, a nie Ra­detz­ky’ego ;) Fer­dy­nand d’Este wsła­wił się mia­no­wi­cie tym, że po­szedł w roku 1809 od­bi­jać Toruń, tylko nie wy­wie­dział się o moż­li­wo­ści prze­pra­wy, więc sta­nął pod tym To­ru­niem, tylko po nie­wła­ści­wej stro­nie Wisły, a że sa­pe­rów za bar­dzo nie miał, to nie miał jak sobie tej prze­pra­wy skom­bi­no­wać… No więc za­kła­dam, że to ra­czej był ten typ lub wła­śnie ktoś ze Szwej­ka, kto łyk­nął i nawet nie za­py­tał XD

http://altronapoleone.home.blog

Cześć, dra­ka­ino!

Nie­ste­ty, je­stem na NIE.

Moi dziad­ko­wie mieli sporo ksią­żek w po­dob­nym kli­ma­cie na pół­kach. Pa­mię­tam, że bu­szo­wa­łam po ich bi­blio­tecz­ce, pod­czy­ty­wa­łam tro­chę, ale nic mnie nie wcią­gnę­ło na tyle, by do­koń­czyć lek­tu­rę. Po po­bież­nym przej­rze­niu ko­men­ta­rzy pod Twoim tek­stem, w któ­rych co chwi­la przy­wo­łu­je się ducha Szwej­ka, tro­chę się tego opo­wia­da­nia bałam. Na szczę­ście oka­za­ło się bar­dzo lekką, przy­jem­ną i dow­cip­ną lek­tur­ką. Na po­zio­mie zda­nia/stylu, jak to zwy­kle u Cie­bie, bar­dzo po­rząd­nie. Do­brze się ba­wi­łam pod­czas czy­ta­nia.

Ale chyba nie na tyle do­brze, żeby dać TAKa. Tu­dzież – nie wy­da­je mi się, że sam aspekt roz­ryw­ko­wy wy­star­cza na piór­ko. Za­bra­kło mi tu cze­goś, ja­kiejś iskry, która na­praw­dę przy­ku­ła­by uwagę i po­zwo­li­ła to opo­wia­da­nie za­pa­mię­tać na dłu­żej. Fa­bu­ła jest bar­dzo pro­sta, po­cią­gnię­ta jak po sznur­ku, w do­dat­ku wszyst­ko koń­czy się po­śpiesz­nie, bez za­sko­cze­nia – ot, wy­da­rzy­ło się, co się miało wy­da­rzyć, cię­cie. Takie przy­naj­mniej od­nio­słam wra­że­nie.

Roz­ba­wi­ło parę razy, ale ogól­nie nie prze­pa­dam za hi­sto­ryj­ka­mi o nie­ogar­nię­tych mią­gwach, w któ­rych ko­mizm wy­ni­ka z głu­po­ty/roz­trze­pa­nia bo­ha­te­ra. Nie był to po­ziom Jasia Fa­so­li i chwa­ła Ci za to, ale Josef, cho­ciaż sym­pa­tycz­ny, jed­nak iry­to­wał swoją pro­sto­tą, a wręcz, mo­men­ta­mi, bez­myśl­no­ścią. Sy­tu­ację nieco ra­to­wa­ła nar­ra­cja po­pro­wa­dzo­na z dy­stan­sem do wy­da­rzeń i bo­ha­te­ra.

Szwej­ka nie czy­ta­łam, więc no­stal­gicz­nych wra­żeń nie wy­wo­ła­ło. Widzę tu po­rząd­ny, roz­ryw­ko­wy tekst do chap­nię­cia przy kawce, ale ra­czej nie zo­sta­nie ze mną na dłu­żej. A tego jed­nak wy­ma­ga­ła­bym od tek­stu piór­ko­we­go.

 

– Zapal sobie, może po­mo­że ci za­snąć.

Niby wy­po­wiedź po­sta­ci, więc można przy­mknąć oko, ale dla mnie to już zbyt hard­ko­ro­we.

 

Na widok miny ro­zu­mie­ją­ce­go po cze­sku żoł­nie­rza dodał szyb­ko. – A tak poza tym to chyba na Cze­skie Bu­dzie­jo­wi­ce.

Czy tu w di­da­ska­liach nie po­wi­nien być dwu­kro­pek?

 

– No wła­śnie! – po­tak­nął Molnár trzy­ma­ją­cą się kupy po­łów­ką głowy.

A tutaj chyba wiel­ka li­te­ra, skoro po­tak­nął ru­chem głowy, nie pasz­czą?

 

Żył więc sobie w spo­ko­ju, jadł pru­skie ziem­nia­ki

Za­sta­na­wiam się, dla­cze­go w piw­ni­cy trzy­ma­no ugo­to­wa­ne ziem­nia­ki? Bo su­ro­wych chyba nie żarł?

 

Pod­su­mo­wu­jąc: przy­jem­ny, roz­ryw­ko­wy tekst, faj­nie i z hu­mo­rem na­pi­sa­ny, ale dla mnie to za mało na piór­ko.

three go­blins in a trench coat pre­ten­ding to be a human

@dra­ka­ina:

Sy­tu­acja jest taka, że ka­wa­le­rzy­sta za­mie­rza się sza­blą na ka­pra­la, a sto­ją­cy obok bo­ha­ter za­miast ła­do­wać dalej broń chwy­ta ją za lufę i po pro­stu wali w ka­wa­le­rzy­stę. Nie blo­ku­je ude­rze­nia, ale sam ude­rza czło­wie­ka, w kor­pus za­pew­ne, co spra­wia, że za­mach sza­blą nie tra­fia, ka­wa­le­rzy­sta chwie­je się w sio­dle i ogól­nie nic mu nie wy­cho­dzi ;)

IMHO to jesz­cze go­rzej, pró­bo­wa­łem to roz­pi­sać na ruchy. Ka­wa­le­rzy­sta, prze­cho­dzi z kłusu do skró­co­ne­go ga­lo­pu, szy­ku­je się do ude­rze­nia sza­blą (na swoją prawą) i tak sobie wjeż­dża mię­dzy pie­chu­rów? Nawet nie pró­bu­je prze­wró­cić ko­niem tego z lewej?

Pro­po­no­wał­bym sko­rzy­stać (prze­pi­sać) z cu­dze­go pa­ten­tu z cza­sów wojen na­po­le­oń­skich (chyba strzel­cy ir­landz­cy). Jeden strze­lec wy­pa­lił w ka­wa­le­rzy­stę w cza­sie ła­do­wa­nia broni wy­cio­rem, ra­tu­jąc ka­pra­la. Do­stał strasz­ny opr., bo “tylko po­cząt­ku­ją­cy za­po­mi­na­ją wy­cią­gnąć wy­cior” i medal. Czy­ta­jąc, za­sta­na­wia­łem się, czy miał pod­sy­pa­ne na pa­new­kę.

Jak wi­dzisz, ogól­nie mam pro­blem z tą sy­tu­acją.

Dzię­ku­ję, Radku, za w sumie po­zy­tyw­ną opi­nię :)

Ogól­nie – bar­dzo po­zy­tyw­ną :-)

 

Pokój – szczę­śli­wość; ale bo­jo­wa­nie Byt nasz pod­nieb­ny

@Radek

 

Ba­wiąc się w ad­wo­ka­ta dia­bła, gdzie dia­błem je­stem ja sama: ni­g­dzie nie jest po­wie­dzia­ne, że to jest szyb­ka szar­ża ka­wa­le­ryj­ska ;)

 

Na­to­miast aneg­do­tę śred­nio ku­pu­ję, bo jak on wy­strze­lił, skoro do­pie­ro czy­ścił?

 

 

@Gra­vel

 

Miło, że przy­naj­mniej uśmiech­nę­ło.

 

Re: ziem­nia­ki. Jest na­pi­sa­ne, że on je piekł :)

http://altronapoleone.home.blog

Hej, Dra­ka­ino

 

– Nie wiem nic o przy­szło­ści – szep­nął mu za uchem nie­wi­docz­ny w tej chwi­li Fe­renc – tego nie było w umo­wie!

Tutaj dał­bym krop­kę po Fe­renc i za­czął wiel­ką li­te­rą, bo nijak pierw­sza część wy­po­wie­dzi nie łączy mi się z drugą.

 

No przy­znam, że taki to tekst nie­po­dob­ny do Cie­bie. Po pierw­sze ani razu nie zbli­ży­łem się do nie­bez­piecz­nej gra­ni­cy, gdzie my­śla­łem “kiedy coś się za­cznie dziać?” ;) po dru­gie akcja jest wart­ka i myślę, że to za­słu­ga ga­wę­dziar­skie­go stylu (Już pierw­szy aka­pit mnie kupił, na szczę­ście póź­niej nie było go­rzej).

Jak to bywa z hu­mo­ry­stycz­ny­mi tek­sta­mi, można tra­fić lub spu­dło­wać, do mnie aku­rat ten humor tra­fił. Jest lekki, nie­wy­mu­szo­ny i prze­bi­ja się nawet bar­dziej w nar­ra­cji niż w dia­lo­gach. Do­brze od­da­je za­gu­bie­nie Jo­se­fa w świe­cie – dziw­nym i peł­nym jesz­cze dziw­niej­szych reguł. Styl pa­su­je do bo­ha­te­ra, co po­zwa­la bar­dziej wejść w głowę czło­wie­ka, zde­cy­do­wa­nie za­słu­gu­ją­ce­go na okre­śle­nie “po­czci­wy”, a może i “na­iw­ny”. Ta pro­sto­ta cha­rak­te­ru oka­zu­je się ra­czej za­le­tą w osta­tecz­nym roz­ra­chun­ku.

Trud­no mi wy­mie­nić wadę, kiedy wszyst­ko mi za­gra­ło, ale coś się znaj­dzie – ele­ment fan­ta­stycz­ny jest nie­wiel­ki i w sumie nie grze­szy ory­gi­nal­no­ścią. Mimo wszyst­ko uwa­żam, że opo­wia­da­nie jest dość równe pod kątem ja­ko­ści resz­ty ele­men­tów, a po­nie­waż oce­niam je wy­so­ko, zo­sta­je mi tylko przy­bić TAKa.

Po­zdra­wiam

@dra­ka­ina:

Na­to­miast aneg­do­tę śred­nio ku­pu­ję, bo jak on wy­strze­lił, skoro do­pie­ro czy­ścił?

Jak wiesz, wy­cior w cza­sach na­po­le­oń­skich (i jesz­cze póź­niej) miał z jed­nej stro­ny stem­pel, a z dru­giej mo­co­wa­nie do paska ma­te­ria­łu do czysz­cze­nia (oczko, wi­de­lec – róż­nie).

Wy­strze­le­nie wy­cio­rem było moż­li­we, kiedy się wsy­pa­ło pro­chu, do­bi­ło i od razu pod­nio­sło do ra­mie­nia. Stąd moja wąt­pli­wość, czy strze­lec nie musi pod­sy­pać. Za­le­tą jest to, że wy­cior le­ciał ostrą stro­ną.

Pokój – szczę­śli­wość; ale bo­jo­wa­nie Byt nasz pod­nieb­ny

Piór­ko­wo będę na TAK. Bar­dzo cenię tek­sty, w któ­rych zza hu­mo­ru (u cie­bie z jed­nej stro­ny bez­pre­ten­sjo­nal­ne­go, z dru­giej za­nu­rzo­ne­go w naj­lep­szej tra­dy­cji po­wiedz­my-hu­mo­ry­stycz­nej prozy eu­ro­pej­skiej) wy­glą­da­ją po­waż­ne te­ma­ty. Bar­dzo też lubię sty­li­za­cję i od­wo­ła­nia kul­tu­ro­we (na któ­rych zbu­do­wa­łaś tekst) i ogrom­nie do­ce­niam to, jak sku­tecz­nie, z sym­pa­tią, a IMHO bez pa­trze­nia z góry i pa­ter­na­li­zmu, pi­szesz hi­sto­rie i cha­rak­te­ry swo­ich bo­ha­te­rów.

ninedin.home.blog

Jest na­pi­sa­ne, że on je piekł :)

Ok, umknę­ło. Sorry xD

three go­blins in a trench coat pre­ten­ding to be a human

Cześć!

 

Dobry wojak Szwejk roz­ma­wia z du­cha­mi. Po­czci­wy bo­ha­ter do­brze pa­su­je do po­wo­li to­czą­cej się opo­wie­ści, w któ­rej wojna sta­no­wi je­dy­nie dobrą oka­zję do wy­rwa­nia się (wy­wa­le­nia kło­po­tu) z szew­skie­go warsz­ta­tu. Nic tylko zwie­dzać. Bar­dzo spodo­ba­ła mi się pierw­sza scena, w któ­rej samą sy­tu­acją umie­jęt­nie po­ka­zu­jesz bo­ha­te­ra i jego po­ło­że­nie. Mało słów, dużo tre­ści, głowa ma co robić, jest super!

 

Wę­drów­ka Jo­se­fa szyb­ko przy­bie­ra nie­spo­dzie­wa­ny obrót, kiedy to wkra­cza duch chcą­cy z bli­żej nie­okre­ślo­nych po­wo­dów pomóc bo­ha­te­ro­wi. I tutaj mamy już w za­sa­dzie ka­ba­ret, w któ­rym po­mi­mo wszyst­ko za­wsze do­brze się koń­czy. Lekko, ale tre­ści­wie, więc do de­ta­li nie ma co przy­wią­zy­wać więk­sze­go zna­cze­nia. To w sumie i za­le­ta i wada tej opo­wie­ści – taka wojna na we­so­ło (choć tu i tam wzmian­ki okro­pieństw się prze­wi­ja­ją) – może cał­kiem po­trzeb­na w dzi­siej­szych cza­sach.

 

Za­koń­cze­nie zmu­sza bo­ha­te­ra do re­wi­zji po­cząt­ko­wych wy­obra­żeń, Josef po­tra­fi wy­my­ślić i zre­ali­zo­wać plan (z nie­wiel­ką po­mo­cą sił nad­przy­ro­dzo­nych). Nawet z pi­smem sobie chło­pak po­ra­dził… loch sprzy­ja edu­ka­cji/mo­ty­wa­cji?

 

Przy­jem­ny tekst, lekki i z pew­nym dy­stan­sem na­pi­sa­ny. Motyw fan­ta­stycz­ny w po­sta­ci ducha obec­ny (choć nie za wiele tu fan­ta­sty­ki…), ale jak na piór­ko to tro­chę zbyt mało imho, za­bra­kło efek­tu wow, za­bra­kło cze­goś, co zo­sta­ło­by w gło­wie na dłu­żej: dy­le­ma­tu, ja­kie­goś zwro­tu akcji, ta­jem­ni­cy czy po­ry­wa­ją­cej kre­acji świa­ta.

 

Po­zdra­wiam!

„Po­szu­ki­wa­nie praw­dy, która, choć­by naj­gor­sza, mo­gła­by tłu­ma­czyć jakiś sens czy choć­by kon­se­kwen­cję w tym, czego je­ste­śmy świad­ka­mi wokół sie­bie, przy­no­si je­dy­ną moż­li­wą od­po­wiedź: że samo po­szu­ki­wa­nie jest, lub może stać się, ową praw­dą.” J.Kaczmar­ski

Cześć,

Po­wiem, że bar­dzo mi się po­do­ba­ło twoje opo­wia­da­nie. Jest in­te­re­su­ją­ce i za­baw­ne. Po­do­ba­ła mi się po­stać głów­ne­go bo­ha­te­ra Vodička.

Po­zdra­wiam,

dra­ka­ina

Nie ma za­sko­cze­nia, że do­brze mi się czy­ta­ło. Jak zwy­kle po­do­ba mi się Twój styl i uję­cie te­ma­tu. A że umiesz tak szyb­ko na­pi­sać opo­wia­da­nie ta­kiej ja­ko­ści, to nic, tylko za­zdro­ścić.

W każ­dym razie, jeśli cho­dzi o opo­wia­da­nie, to na­praw­dę mi się po­do­ba­ło. Przy­go­dy dur­no­wa­te­go, ale i do­bro­dusz­ne­go Jo­se­fa, pro­sta­ka, ale i spry­cia­rza były wy­wa­żo­ne, nie durne, jak sam bo­ha­ter, za­baw­ne i lek­kie, a kiedy trze­ba to i za­ska­ku­ją­ce. Kon­cep­cja po­moc­ne­go ducha bar­dzo na miej­scu. Cie­kaw je­stem, dla­cze­go Fe­renc z cza­sem tak bar­dzo mar­niał? Ow­szem, wspo­mniał, że czas mu się koń­czy, ale prze­cież duchy tak nie robią ;)

A scena ze zmy­śla­ją­cym suk­ce­sy du­chem jest godna wszel­kiej zmy­ślo­nej bzdu­ry! Ce­sar­scy do­sta­li za swoje.

Dzię­ku­ję za super lek­tu­rę!

XXI cen­tu­ry is a fuc­king fa­ilu­re!

Nowa Fantastyka