- Opowiadanie: Furin - Wieża

Wieża

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Wieża

„Wieża"

 

 

 

 

Zdmuchniesz kurz, oblepiający grzbiety starych ksiąg,

Delikatnie przerzucisz tysiące pożółkłych stron.

Będziesz ślęczeć godzinami, by rozszyfrować runiczne słowa,

Zagłębisz się w lekturze w poszukiwaniu czegoś niezwykłego,

A gdy dobrniesz już do końca,

Cała magia i tajemniczość ulecą jak kolorowy motyl.

Stwierdzisz, że zmarnowałeś swój czas.

Nikt nie powiedział, że od razu odnajdziesz to, czego szukasz.

 

 

 

 

 

 

 

Prolog

 

Wyruszał w podróż w poszukiwaniu szczęścia. Zawsze uważał, że szczęście odnajdzie w książkach, w mądrości, w podróżach.

– Wyjeżdżam – powiedział jej letniego popołudnia. – Koniec szkoły. A tu nic mnie nie trzyma. Chcę spełnić swoje marzenia, wypełnić przeznaczenie.

– Rozumiem. – Na jej twarzy malowała się sztuczna radość. – Będę na ciebie czekać.

– Nie wiem kiedy wrócę i czy w ogóle wrócę. Jeżeli znajdę szczęście gdzieś tam… – Patrzył na horyzont wyobrażając sobie piaski pustyni, palmy, morze.

– Często szczęście jest blisko, na wyciągnięcie ręki, ale tego nie zauważamy, a może nie chcemy zauważyć – powiedziała smutna, ale on jej nie słuchał, myślami błądząc gdzieś daleko.

Odeszła.

 

 

 

 

I

 

Strzelista budowla robiła ogromne wrażenie, majestatycznie wznosząc się ponad koronami starych drzew. Na tle lekko różowego nieba, wyglądała w istocie mistycznie. Jakby magia unosiła się wokół tego miejsca tworząc aurę tajemniczości.

Jeździec stanął w strzemionach i oceniał odległość jaka dzieli go od kamiennej wieży.

Wielka radość przepełniała jego serce. Po wielu latach poszukiwań, eksperymentów, badań i nauk w końcu trafił na jej trop.

Uderzył konia pod boki i zjechał ze wzgórza, na którym nocował. Do lasu prowadziła droga, wyjeżdżona i ubita.

„Nie jestem pierwszym, który tu przybył." – pomyślał jeździec. Jechał powoli rozglądając się i podziwiając krajobraz. Dookoła rosła wysoka trawa pokryta rosą, kołysząca się leniwie w rytm letniego wiatru. Gdzieniegdzie, spomiędzy zielonych kłosów wyrastały pojedyncze krzewy i drzewa. Wszystko skąpane w porannych promieniach słońca miało swój urok. Choć widział już nieraz takie miejsca, to te było wyjątkowe.

Rozkoszował się muzyką przyrody i wsłuchiwał się, co ma do powiedzenia. Poznał jej język. Czy to smutne opowieści deszczu, plotki niesione przez wiatr, tajemniczy szept liści, bzyczenie owadów. Natura posługiwała się swoim językiem, który znają nieliczni. Wszystko przez żądze, którymi jesteśmy ogarnięci, tłumiąc przy tym głos serca, a ono z czasem przestaje mówić, bo i po co, jeżeli i tak nikt go nie słucha.

Wędrowiec zawsze słuchał swego serca.

Jechał powoli, nie śpiesząc się. Podczas podróży nauczył się cierpliwości. Czuł podniecenie, jednak nie dał mu się ponieść. Gdy dojechał do skraju lasu słońce było wysoko na niebie. Postanowił odpocząć i wysłuchać do końca historii tego miejsca. Przyroda obdarowała go pożywieniem, za to że potrafił jej słuchać.

– Było niewielu tutaj, którzy przyszli i znali język natury – powiedziała kołysząca się trawa. – Większość tutaj przybyłych kierowała się rozumem ogarniętym zdobyciem władzy, pieniędzy… A ty, wędrowcze w jakim celu tu przyjechałeś?

Jeździec przez chwilę skupiał myśli, po czym odpowiedział.

– Przybywam z pytaniem. Szukałem wielu dróg na tym świecie, by poznać odpowiedź.

– Jakie to pytanie? – spytał zaciekawiony wiatr.

– Tylko jednej osobie mogę je zadań. – Wędrowiec rozsiadł się i popijał wodę z metalowej manierki.

– Na pytania, które zadajemy, często tylko my znamy odpowiedź. Jest ona ukryta gdzieś głęboko w nas – powiedział stary dąb, którego gałęzie dawały cień jeźdźcowi.

– Ja nie potrafię odnaleźć jej sam. Dlatego tu przybyłem.

– Jak masz na imię przybyszu? – spytał dąb.

– Ecres – odpowiedział znów po głębszym zastanowieniu.

– A twój wierzchowiec?

– Dante.

– Dante, weź więc Ecresa i ruszajcie w drogę. Drzewa przepuszczą was spokojnie do Wieży.

Koń zarżał, wesoło telepiąc łbem, lekko tupiąc kopytami.

Ecres wsiadł na wierzchowca i ruszył przez las. Drzewa rozchyliły gałęzie. Promienie słońca tworzyły jasną ścieżkę, prosto do kamiennej budowli.

 

II

 

Starzec siedział z zamkniętymi oczami na drewnianym fotelu. Przeczesywał dłońmi siwą, długą brodę opadającą na podłogę. Promienie słońca wpadające przez otwarte okno wieży smagały jego pomarszczoną twarz, odbijając się w szkiełkach okularów.

Czekał. .

W końcu do komnaty przybył ciepły, letni, kołyszący delikatnie siwe kosmyki włosów powiew wiatru.

– Jest już w lesie – szeptał.

– Odczytał moje znaki. – Uśmiechnął się do siebie starzec. – Kiedy będzie?

– Za chwilę – szepnął ponownie.

Siwe kosmyki opadły swobodnie. W komnacie znów zapanował spokój. Starzec wstał powoli i podszedł do okna zamiatając podłogę czarną szatą. Zobaczył jeźdźca stojącego pod płotem ogrodu.

 

III

 

 

Wędrowiec zeskoczył z konia. Dante prychał niespokojnie. „Jest chyba uczulony na magię." – pomyślał kiwając przecząco głową. Poprowadził konia za uzdę przechodząc przez drewniane drzwiczki w płocie. Rozglądał się po ogrodzie, który był przepełniony cudownymi roślinami, o których istnieniu nawet nie miał pojęcia.

 

Przywiązał Dantego do drzewa.

– Zostań tu przyjacielu. Wrócę niedługo.

W odpowiedzi koń parsknął i kiwnął łbem. Przybysz udał się dalej ścieżką. Drzwi Wieży były uchylone i zapraszały go do środka.

Przekroczył próg. Do jego nozdrzy doszedł ostry zapach starych ksiąg i kurzu. Rozejrzał się, ale oprócz kamiennych schodków prowadzących do góry nie było nic. Stąpał po stopniach powoli, delikatnie jakby bał się, że zaraz się rozsypią. Czuł wewnętrzną radość, że w końcu jest na miejscu i zaraz otrzyma odpowiedź na pytanie, które zadaje sobie od lat.

Był w połowie drogi, gdy zobaczył wejście do komnaty. Całej wypełnionej oblepionymi kurzem księgami. Jakby nikt nie zaglądał do niej od wieków. Wszedł do środka przechodząc między górami ksiąg. Zapach staroci był w niej ostrzejszy. Podszedł do okna z brudnymi szybami i otworzył je na oścież. Świeże powietrze przebiło się do środka, a promienie zachodzącego powoli słońca rozświetliło pomieszczenie.

Kobierce na ścianach z orientalnymi motywami wyszywane złotą nicią, oddawały swój czar i blask nawet przez warstwę brudu i kurzu. Góry ksiąg, także ożyły. Jakby promienie słońca przywróciły im życie.

Wędrowiec dojrzał na środku komnaty drewniany stół. Na nim leżało wielkie tomiszcze, obok kałamarz, pióro i szklanka z mętną wodą. Podszedł do niego i dmuchnął mocno wzbijając tumany kurzu.

Ostatnia strona zapisana była do połowy dziwnymi znakami, których nie potrafił odczytać. Przerzucił kilka stron do tyłu. Wszystko było zapisane w niezrozumiałym dla niego języku. Tak bardzo chciał wiedzieć, co tam pisze.

Zamknął księgę, aż zagrzmiało. Otworzył na pierwszej stronie, na której wypisane było kształtnymi literami: „Na pierwszy rzut oka wszystko wydaje się trudne. Widzimy zazwyczaj to, co chcemy zobaczyć, poddając się gdy coś jest dla nas niezrozumiałe. Rozwiązania zazwyczaj są proste i na wyciągnięciu ręki."

Wędrowiec zamyślił się przez chwilę nad tymi słowami. Postanowił je rozszyfrować, bo nie mogło być to trudne. Pojął język natury, zgłębiał wiedzę od wielu lat, dotarł już nawet do Wieży, więc i to nie powinno stanowić dla niego żadnego problemu.

Choć mógł to zostawić i iść dalej, czuł, że powinien rozszyfrować zagadkę. Miał przeczucie, że zapisane są w księdze wielkie prawdy, które powinien poznać. Stał tak przez chwilę spoglądając to na słowa, to na przedmioty leżące na stole. Jego wzrok padł na szklankę. Zobaczył lustrzane odbicie liter złudnie podobne do znaków, które były napisane na stronach księgi.

„Rozwiązania zazwyczaj są proste i na wyciągnięcie ręki." – pomyślał Ecres. – „Ale najtrudniej na nie wpaść."

Wziął szklankę i zaczął wertować księgę. Przeczucie go myliło. Wszystko zapisane było zawiłym, podręcznikowym językiem nie ukazując niczego nadzwyczajnego. Wędrowiec zawiedziony swym odkryciem odstawił szklankę i zamknął księgę. Rozejrzał się jeszcze po komnacie. Nie było w niej już nic godnego zainteresowania. Spostrzegł jedynie, że słońce chowało się już powoli za linią horyzontu. Szybkim krokiem wyszedł i zaczął wspinać się na sam szczyt.

 

 

 

 

IV

 

 

 

 

Gwiazdy migotały na niebie, gdy Ecres pokonywał ostatnie schody Wieży. Zatrzymał się przed tym jeszcze w kilku komnatach, ale w księgach nadal nie znalazł nic, czego by nie wiedział.

Stanął przed wielkimi drzwiami zmęczony całodniową wspinaczką. Chwycił za złotą kołatkę w kształcie róży i zastukał kilkakrotnie. Nikt jednak nie otworzył. Zastukał ponownie.

Cisza.

Chwycił za klamkę i delikatnie otworzył drzwi. Jego oczom ukazała się komnata. Jasno oświetlona, jednak nie tak ozdobna jak inne, w których był. Jedyne, co łączyło ją z pozostałymi to wzgórza książek przez, które znów musiał się przebijać. Wdrapał się na jedną z górek, a z tej na kolejną. Wydawało mu się, że komnata nie ma końca.

Wdarł się na najwyższą z gór i z niej zobaczył starca siedzącego na drewnianym krześle przy oknie. Serce zabiło mu mocniej. Pędem zbiegł na dół, potknął się i upadł na zdobiony dywan. Szybko wstał i otrzepał się z brudu. Starzec nadal siedział niewzruszony, jakby nie wiedział o jego obecności. W końcu leniwie wstał i ruchem ręki zaprosił go na sąsiednie krzesełko, którego wcześniej nie zauważył. Nie zauważył, także stołu uginającego się pod ciężarem wypełnionych półmisków i talerzy.

Wędrowiec usiadł na wskazane miejsce. Starzec nadal nic nie mówiąc wziął filiżankę herbaty i upił z niej łyk. Ecres zrobił to samo.

– Przepraszam za mój brak kultury. Dobry wieczór, starcze. – Skłonił się nerwowo wędrowiec. – Nazywam się Ecres.

Starzec wciąż milczał. Wypił kilka małych łyczków herbaty i odstawił porcelanową filiżankę na podstawkę nie patrząc na gościa.

– Przybywam z daleka, a podróż zajęła mi wiele lat bym, w końcu odnalazł wieżę…

– Niektórzy nigdy jej nie odnajdują. – Przerwał Ecresowi starzec, którego głos był dźwięczny jak śpiew ptaków.

– A więc przybywam tu…

– Wiem kim jesteś, skąd przybywasz i jaki jest cel twojej podróży. Jednak niepotrzebnie zmarnowałeś tyle lat na poszukiwaniu Wieży. Przebrnąłeś przez tysiące ksiąg, przeżyłeś tysiące przygód by zadać mi to jedno pytanie, na które sam znasz odpowiedź.

Wędrowiec był zdziwiony wypowiedzią starca, ale słuchał go uważnie.

– Odpowiedź na pytanie miałeś na wyciągnięcie ręki, ale ty wybrałeś tą dłuższą, lecz łatwiejszą drogę. Poznałeś świat, zgłębiłeś wiedzę, poznałeś nawet język natury tylko po to by uzyskać odpowiedź, którą znasz.

– Wspinając się tutaj przeszedłem przez wiele komnat. Książki, które posiadasz starcze, też nie znają odpowiedzi.

– Bo to komnaty zazwyczaj zawierają odpowiedzi na pytanie, ale nie wszyscy je widzą, albo chcą je widzieć.

– Ale nie znały odpowiedzi na moje pytanie – powiedział zirytowany przybysz.

– Gdybyś słuchał mnie uważnie już dawno pojąłbyś w czym rzecz. – Starzec wziął leniwie herbatnik i zamaczał go w herbacie.

– Jak odnaleźć szczęście? Czym jest szczęście? Nie odpowiedziały na pytanie.

– Dały wskazówki.

Wędrowiec pojął w czym rzecz, bo przez całą swoją podróż los zostawiał mu wskazówki, którymi się kierował.

– Serce.

– Serce. – Powtórzył starzec. – Tak brzmi twoje imię. Serce. Zapisane od tyłu.

– Ale nadal nie rozumiem…

– Słuchasz go prawda?

– Słucham.

– Więc posłuchaj też siebie. Przeczytałeś tysiące ksiąg, w których znalazłeś zbędną wiedzę. Nie odnalazłeś jednego.

– Mianowicie?

Starzec przymknął oczy i zamilkł.

„Nie odnalazłeś siebie." – powiedziało serce.

 

V

 

 

 

 

 

 

Minęło kilka dni odkąd wędrowiec mieszkał w wieży. Siedział ciągle rozprawiając ze swoim sercem i odnajdując siebie, poznając i akceptując. Gdy w końcu mu się udało zwrócił się ponownie do starca.

– Teraz rozumiem.

Starzec milczał.

– Ale nadal nie odnalazłem szczęścia.

– Poznałeś już wszystko. A czy poznałeś miłość? – spytał starzec wciąż siedząc na swoim drewnianym krześle.

– Miłość to ból i cierpienie, to tęsknota i troska. Nie chcę poznawać miłości. Nie jest mi wcale potrzebna – powiedział wędrowiec.

– Więc nie jest ci potrzebne szczęście.

– Jak to?

– Miłość daje szczęście. Choć faktycznie uczucia, które wymieniłeś towarzyszą miłości.

– A ty starcze odnalazłeś miłość?

– Jestem już za stary by jej szukać. Zmarnowałem lata siedząc przy książkach, gdy mogłem nauczyć się tego wszystkiego z życia. Dawałem ci znaki by cię nakierować, byś nie zmarnował swojego życia jak ja.

– Paradoksem jest radzenie komuś czegoś, czego nie doświadczyło się samemu. – Rzucił kąśliwie Ecres.

– Lepiej uczyć się na czyichś błędach niż na swoich – odpowiedział ze spokojem starzec. – To, czego tak szukasz miałeś na wyciągnięcie ręki. To była miłość, która przepełniłaby twoje serce. I choć na nią składa się więcej bólu, trosk, cierpień i tęsknota to wielu woli zaryzykować, dlatego by poczuć szczęście. Ty budzisz się codziennie z myślą „Czym jest szczęście? Jak mogę je znaleźć?". A miałeś je tuż, tuż.

– Ewa?

– Pięknie jest budzić się z myślą o niej, prawda? – spytał starzec, znając odpowiedzieć.

– Ale wolałem zgłębiać wiedzę, przekopać tony książek…

– Szczęście jest wtedy – przerwał mu starzec – gdy osoba, która jest twoimi myślami, uśmiecha się do ciebie. Wtedy twoje serce wypełnia radość. Radujecie się oboje na swój widok. Jest to tylko uśmiech, a daje tyle radości, bo jest to uśmiech osoby, którą miłujemy i nawet tysiące innych uśmiechów nie wzbudzą takiej radości, jak ten jeden uśmiech ukochanej osoby. To jest prawdziwe szczęście.

Wędrowiec słuchał w milczeniu uświadamiając sobie swój błąd.

– Gdy czujemy znany nam zapach ukochanej osoby od razu widzimy ją przed oczami. I gdzie by nie była, zawsze będziemy o niej pamiętać. Miłość jest we wszystkim. W przedmiotach, zapach, muzyce. Zawsze gdy słyszysz jakąś piosenkę kojarzy ci się z tą osobą… Czujesz zapach, który przywraca wspomnienia. Ona jest z tobą zawsze i wszędzie. We wszystkim, co kiedyś was wiązało. To magia miłości – mówił dalej starzec. – To jest odpowiedź na twoje pytanie. Ale czy będziesz chciał być szczęśliwi zależy tylko od ciebie.

W ten dzień starzec pierwszy raz nauczył się czegoś nowego, a nauka ta wypłynęła ze słów Serca.

– Wyjątkiem od reguły nieomylności jest mylenie się w ważnych dla nas sprawach.

 

 

Epilog

 

Krople deszczu obijały się o szklane okna przez, które wygląda kobieta. Przyłożyła delikatną, małą dłoń do szyby jakby chciała kogoś dotknąć, przywołać.

Tęsknota.

Codziennie wyglądała przez okno a on nadal nie przybywał. Traciła już wszelką nadzieję, ale serce kazało jej czekać. Bo takie właśnie są kobiety i ich serca.

W świetle grzmotów i piorunów ukazywała się postać jeźdźca na czarnym koniu. Wjechał powoli na podwórko ociekając wodą. Zeskoczył z objuczonego wierzchowca prosto do kałuży.

Gorące łzy zaczęły napływać do oczu, by później spłynąć wodospadem po bladych policzkach kobiety. Nie były to już łzy bólu, cierpienia, tęsknoty. Były to łzy szczęścia.

Wybiegła szybko z domu boso, grzęznąc w błocie, rzuciła się na jeźdźca tuląc i całując.

Stali tak w deszczu a ich serca mówiły jak jedno. Nie potrzebne były słowa. Wszystko ukryte było w ich spojrzeniach, w ich gestach…

Zaprowadziła go do środka. Nie mogła się nim nacieszyć ani na moment spuścić z niego wzroku. Zdjął płaszcz i wziął ją na ręce. Posadził na łóżku w pokoju. Po chwili przyniósł gorącej wody w miednicy i postawił przed nią by mogła zanurzyć w niej nogi.

– Czekał na ciebie, wierzyłam, że w końcu wrócisz – powiedziała delikatnym głosem kobieta.

– Ewo, wybacz. – Spuścił wzrok. – Byłem głupcem.

Opowiedział jej tego wieczoru o swoich przygodach, o tym jak pojął język natury, jak dotarł do wieży.

– I właśnie to starzec otworzył mi oczy. Powiedział mi mądrość, o której nigdy nie zapomnę. „Szczęście jest wtedy gdy osoba, która jest twoimi myślami, uśmiecha się do ciebie. Wtedy twoje serce wypełnia radość. Radujecie się oboje na swój widok. Jest to tylko uśmiech, a daje tyle radości, bo jest to uśmiech osoby, którą miłujemy i nawet tysiące innych uśmiechów nie wzbudzą takiej radości, jak ten jeden uśmiech ukochanej osoby." – dokończył opowiadanie.

„To jest właśnie szczęście." – rozbrzmiał w głowie przybysza głos starca. Uśmiechnął się.

– Tak. To jest właśnie szczęście. – Uśmiechnęła się Ewa.

Koniec

Komentarze

"Dookoła rosła wysoka trawa pokryta rosą, kołysząca się leniwie w rytm letniego wiatru. Gdzieniegdzie, spomiędzy zielonych kłosów " Może źdźbeł?

"Choć widział już nieraz takie miejsca, to te było wyjątkowe. " Coś tu nie gra.

"Tak bardzo chciał wiedzieć, co tam pisze. " Przywołam tekst z pewnej strony internetowej: "jak widzisz gówno to mówisz <sram> czy <jest nasrane>?"

"książek przez, które znów musiał się przebijać." Źle postawiłeś przecinek.

Opowiadanie przyzwoicie napisane. Nie podoba mi się, może dlatego, że nie zgadzam się z tezami tam postawionymi, no i tematyka mi się nie podoba.

To, co dla Ciebie podłogą dla mnie może być sufitem, więc... :) Dziękuję za ocenę i szczerość.

Bajeczka z morałem. Ja akurat za takimi nie przepadam, ale są tacy, co lubią i im sie pewnie spodoba.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Jest to napisane przyzwoicie, chociaż wkradło się też dużo błędów: literówek, parę razy zazgrzytały mi przypadki i czasy.

Niezbyt mi się podobało, ponieważ nie przepadam za tekstami wypełnionymi moralizatorstwem i "prawdami objawionymi" - w tym przypadku odniosłem wrażenie (być może mylne), że cała fabuła jest tylko pretekstem do sprzedania tych przemyśleń.

Pozdrawiam.

W świetle grzmotów i piorunów [...]  Grzmoty i pioruny dają światło? Zawsze myślałam, że to błyskawice. Grzmot to odgłos.

Nowa Fantastyka