- Opowiadanie: knowak - Post

Post

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Biblioteka:

Łosiot

Oceny

Post

Elys sta­nę­ła przed od­wiecz­nym dy­le­ma­tem. Czy zjeść tak, by jak naj­szyb­ciej na­peł­nić brzuch? Czy jed­nak de­lek­to­wać się sma­kiem po­traw­ki z ryżem i kur­cza­kiem? Oved spoj­rzał na nią z ukosa.

– Jak ty nie chcesz, to ja chęt­nie zjem. Post już za dwa dni.

Wy­glą­da na to, że brat po­mógł jej pod­jąć de­cy­zję. Na­tych­miast chwy­ci­ła za wi­de­lec. Oved skie­ro­wał na nią to szcze­gól­ne spoj­rze­nie, jakie rzuca brat kiedy ma na­dzie­ję, że jed­nak po­dzie­lisz się je­dze­niem, a ty po­sta­na­wiasz je do­koń­czyć.

Nie­ste­ty miał rację. Po­win­ni przy­go­to­wać ciało do co­ty­go­dnio­we­go, ca­ło­dzien­ne­go postu. Z wie­lo­let­nie­go do­świad­cze­nia wie­dzia­ła, że przed tym szcze­gól­nym cza­sem le­piej za­nad­to nie roz­py­chać żo­łąd­ka. W końcu mu­sie­li wy­trwać bez je­dze­nia i picia cały dzień, a do­pie­ro po cza­sie Bło­go­sła­wień­stwa wy­si­łek wy­na­gra­dza­ła im uczta.

– My­ślisz, że wujek z ciot­ką znowu opusz­czą post? – za­py­tał Oved, po­pi­ja­jąc wodę. Choć był młod­szy od Elys o kilka lat, było widać mię­dzy nimi coraz więk­sze po­do­bień­stwo. Oboje mieli ciem­ne włosy, zie­lo­ne oczy oraz nie­wiel­kie nosy. Jed­nak Oved wzro­stem już nie­mal do­go­nił Elys. Dziew­czy­na po­go­dzi­ła się z tym, że nie bę­dzie nigdy na­le­ża­ła do gi­gan­tów. Przy­naj­mniej nie miała od­sta­ją­cych uszu.

– Czy mogą sobie znowu po­zwo­lić na opusz­cze­nie postu dla Ke­ro­sa? Nie mam po­ję­cia. Do tej pory cięż­ko mi było sobie wy­obra­zić, że kto­kol­wiek mógł­by zo­stać w domu. gdyby się tym tak nie chwa­li­li, nikt by nawet nie tego nie za­uwa­żył. Prze­cież wszy­scy i tak są wtedy na głów­nym placu, nawet straż­ni­cy.

– Dzi­wię się, że ka­pła­ni nie do­bra­li im się za to skóry – mruk­nął chło­pak.

– Fan­ta­zju­jesz. Na­słu­cha­łeś się kilku hi­sto­rii o krwa­wych ka­pła­nach, a mnie nigdy nic złego z ich stro­ny nie spo­tka­ło.

– Mó­wisz tak tylko dla­te­go, że Rif­fin zo­sta­nie jed­nym z nich.

– Zo­sta­nie albo nie. Sły­sza­łam, że tylko jeden na pię­ciu kan­dy­da­tów prze­cho­dzi po­myśl­nie stu­dia. Poza tym widzę tą twoją minę. To tylko przy­ja­ciel. Prze­cież znamy się od dzie­ciń­stwa.

– Jasne – rzu­cił tylko Oved i wstał od stołu. Elys wes­tchnę­ła. Szyb­ko do­koń­czy­ła śnia­da­nie i wy­szła z domu. W prze­ci­wień­stwie do brata miała swoje obo­wiąz­ki.

Stare po­wie­dze­nie w ich ro­dzi­nie gło­si­ło, że czło­wie­ka można po­znać po jego bu­tach. Jej dzia­dek śmiał się, że ci cho­dzą­cy w zbyt cia­snych chcą ucho­dzić za mę­czen­ni­ków i ide­ali­stów, a w rze­czy­wi­sto­ści nie od­róż­ni­li­by buta od pod­ko­wy. Lu­dzie po­sia­da­ją­cy po­rząd­ne obu­wie wy­ka­zu­ją się nie tylko roz­sąd­kiem, ale i ma­jąt­kiem. Ci, któ­rzy cho­dzą w nisz­cze­ją­cych san­da­łach nie­wie­le sobą re­pre­zen­to­wa­li – nie wy­ka­zy­wa­li chęci do da­le­kiej wę­drów­ki. Nie za­mie­rza­li zo­sta­wić na ziemi swo­je­go nie­po­wta­rzal­ne­go śladu. Je­dy­nie pła­skie i po­spo­li­te wgnie­ce­nia.

Elys od dziec­ka uwiel­bia­ła cho­dzić boso.

Jej stopy do­ty­ka­ły twar­dej ziemi, zwin­nie umy­ka­jąc przed ko­rze­nia­mi drzew i ostry­mi ka­mie­nia­mi, z któ­rych w dużej mie­rze skła­da­ła się droga. Miała na sobie zwiew­ną su­kien­kę, a dłu­gie, ciem­ne włosy la­ta­ły we wszyst­kie stro­ny.

Śmia­ła się, gdy truch­tem zmie­rza­ła do staj­ni, by zająć się końmi. Wiele osób dzi­wi­ło jej się, że aż tak lu­bi­ła swoją pracę. Ale konie to­wa­rzy­szy­ły jej już od dzie­ciń­stwa. Trak­to­wa­ła je jak swo­ich przy­ja­ciół. Tylko mało sub­tel­ne uwagi nie­któ­rych zna­jo­mych na temat jej za­pa­chu przy­po­mi­na­ły Elys, że cza­sa­mi spę­dza aż za dużo czasu ze swo­imi pod­opiecz­ny­mi.

Kiedy do­tar­ła na miej­sce, Masym i Hilia już wy­cze­sy­wa­li swoje konie.

– Turga tak się nie­cier­pli­wi­ła, że pra­wie mnie kop­nę­ła! – po­wi­tał ją Masym. Chło­pak, choć nie­wie­le star­szy od niej, był po­tęż­nie zbu­do­wa­ny. Nie­jed­no­krot­nie sam pod­ku­wał konie. Krót­kie, czar­ne włosy i zie­lo­ne oczy ła­go­dzi­ły jego wy­gląd. Elys wie­dzia­ła, że więk­szo­ści dziew­czyn i mło­dych ko­biet, które zja­wia­ły się w staj­ni, by­naj­mniej nie przy­cią­ga­ło za­in­te­re­so­wa­nie końmi.

Wzię­ła szczot­kę i po­de­szła do Turgi. Siwa klacz była jej fa­wo­ryt­ką. Przy­tu­li­ła ją de­li­kat­nie, gła­dząc po grzy­wie. Od­po­wie­dzia­ło jej we­so­łe par­sk­nię­cie.

– Kar­mi­łeś ją już? – za­py­ta­ła.

– Ja to zro­bi­łam – od­po­wie­dzia­ła jej Hilia, wy­so­ka ciem­no­wło­sa dziew­czy­na.

– Dzię­ki – rzu­ci­ła Elys. Po czym i tak pod­su­nę­ła kla­czy pod pysk ka­wa­łek słomy.

– Na­ciesz się nią, póki jest – skwi­to­wa­ła Hilia. Jje oczy wy­ra­ża­ły smu­tek. – Po­dob­no mają ją za­brać do sto­li­cy.  

– Na dzie­więć darów Ke­ro­sa! Jak to? – Elys nie wie­rzy­ła wła­snym uszom.

– To pięk­na klacz. Wie­dzia­łaś, że któ­re­goś dnia to się wy­da­rzy. Ale nie martw się, pracy przy in­nych nie za­brak­nie.

– Ona nie jest jesz­cze go­to­wa… – wy­szep­ta­ła Elys. Zła­pa­ła Turgę de­li­kat­nie za grzy­wę, drugą ręką wy­cze­su­jąc jej sierść. Od dawna wie­dzia­ła, że to wy­jąt­ko­wa klacz. Takie nie po­zo­sta­ją długo w miej­sco­wo­ści ta­kiej jak Pamor ale łu­dzi­ła się, że mają razem jesz­cze dużo czasu. W głębi duszy wie­dzia­ła, że Turge jest już wy­star­cza­ją­co silna by ru­szyć dalej. To ona sama nie była na to go­to­wa.

– Roz­ch­murz się – rzu­ci­ła do niej Hilia. – Po­dob­no ku­piec ma przy­je­chać do­pie­ro za trzy posty. Spę­dzi­cie razem jesz­cze tro­chę czasu. Na razie weź się za czysz­cze­nie kopyt.

Elys bez­wied­nie po­ki­wa­ła głową. Wzię­ła ze sto­ja­ka ko­pyst­kę i za­czę­ła czysz­cze­nie od lewej przed­niej nogi. Turga jak zwy­kle cier­pli­wie dała się opo­rzą­dzać. Wie­dzia­ła, że gdy tylko skoń­czą co­dzien­ną pie­lę­gna­cję, czeka je prze­jażdż­ka.

Za­to­czy­ły kilka kół do­oko­ła placu. Zaraz potem Elys wy­pro­wa­dzi­ła ją poza za­gro­dę. Naj­pierw po­wo­li je­cha­ły przez Pamor. Ich wieś była tak nie­wiel­ka, że z ła­two­ścią ogar­nia­ła ją wzro­kiem sie­dząc na grzbie­cie konia. W środ­ku znaj­do­wał się nie­wiel­ki rynek, na któ­rym raz w ty­go­dniu od­by­wał się targ. Ota­cza­ły go trzy linie za­bu­do­wy, a drew­nia­ne do­mo­stwa od­dzie­la­ły ra­czej wy­dep­ta­ne ścież­ki niż drogi. Miej­sco­wość z jed­nej stro­ny ota­czał nie­wiel­ki las, a z dru­giej pole, na któ­rym pra­co­wa­ła więk­szość miesz­kań­ców.

Razem z Turgą ru­szy­ła w otwar­tą prze­strzeń. Do Gedun, naj­bliż­sze­go mia­sta, w któ­rym spę­dza­li każdy ko­lej­ny post i na­stę­pu­ją­ce po nim świę­to Bło­go­sła­wień­stwa Ke­ro­sa, pro­wa­dzi­ła pro­sta droga. Pie­szo po­ko­ny­wa­ło się ją około pół go­dzi­ny. To ozna­cza­ło, że razem z Turgą mogą sobie po­zwo­lić na chwi­lę swo­bod­ne­go ga­lo­pu.

Do­pie­ro gdy zna­la­zła się z dala od wszyst­kich, mogła w końcu wy­po­wie­dzieć to, co zaj­mo­wa­ło jej myśli.

– Mamy się po­że­gnać? Tak szyb­ko? – wy­szep­ta­ła do ucha kla­czy, po­wstrzy­mu­jąc łzy. Mocno zżyła się z Turgą, miała wra­że­nie, że ist­nie­je mię­dzy nimi spe­cjal­na więź. Czę­sto dzie­li­ła się z nią róż­ny­mi tro­ska­mi, a ich wspól­ne chwi­le w pro­stym ga­lo­pie były ostat­nio naj­lep­szy­mi w jej życiu. Nie przy­pusz­cza­ła, żeby w przy­szło­ści mogła mieć z kim­kol­wiek po­dob­ną re­la­cję. Przez chwi­lę nawet roz­wa­ża­ła, czy nie po­su­nąć się do pod­stę­pu i na przy­kład nie czy­ścić kla­czy kopyt przez kilka dni. Kupcy z więk­szych miast rze­czy­wi­ście byli bar­dzo wy­ma­ga­ją­cy. Ale szyb­ko od­rzu­ci­ła tę myśl. Nie mogła skrzyw­dzić Turgi. Nie po­tra­fi­ła­by.

– Za dwa dni ko­lej­ny post, a ja się boję – szep­ta­ła wciąż do ucha kla­czy. – Czy uda mi się wró­cić do domu? Dla­cze­go nigdy nie pa­mię­tam jak to się dzie­je? A jeśli to ty po mnie przy­jeż­dżasz? A co ze mną bę­dzie, gdy cie­bie za­brak­nie?

Jej słowa gi­nę­ły w wie­trze i koń­skiej grzy­wie. W końcu za­wró­ci­ły do Pamor. Elys, już nieco bar­dziej uspo­ko­jo­na, wzię­ła głę­bo­ki wdech. Po­ra­dzi sobie, jak za­wsze. Prze­trwa ko­lej­ny post. A co do kupca, to czas po­ka­że. Jeśli rze­czy­wi­ście za­bio­rą im Turgę, to po­sta­ra się jak naj­le­piej wy­ko­rzy­stać ten czas, który im po­zo­stał.

Do końca dnia zaj­mo­wa­ła się swo­imi obo­wiąz­ka­mi. Przy­go­to­wa­ła paszę, po­sprzą­ta­ła boksy, raz jesz­cze wy­cze­sa­ła sierść Turgi. Ani się obej­rza­ła, gdy za­padł wie­czór. A miała za­miar po­roz­ma­wiać z ciot­ką i wujem.

Dla­te­go na­stęp­ne­go dnia, gdy tylko wsta­ła, zja­dła śnia­da­nie i do­pro­wa­dzi­ła się do ładu, po­szła w kie­run­ku ich domu. Nie róż­nił się on od in­nych za­bu­do­wań na wsi: pro­sta, drew­nia­na chat­ka.

Za­pu­ka­ła do drzwi i otwo­rzy­ła je, nie cze­ka­jąc na od­po­wiedź. Ciot­ka jak zwy­kle sie­dzia­ła na fo­te­lu i ro­bi­ła na dru­tach. Pod­nio­sła głowę i ski­nię­ciem wska­za­ła Elys krze­sło obok sie­bie. Dziew­czy­na usia­dła i od­cze­ka­ła chwi­lę. Za­sta­na­wia­ła się, jak za­cząć tą roz­mo­wę. Ciot­ka za to upar­cie mil­cza­ła.

– Po­dob­no Turga ma zo­stać sprze­da­na – po­wie­dzia­ła w końcu.

– Nie dzi­wię się. To wspa­nia­ła klacz. W do­dat­ku miała do­sko­na­łe­go opie­ku­na – uśmiech­nę­ła się de­li­kat­nie do Elys. – Pew­nie cięż­ko ci się z tym po­go­dzić.

– Tak. – dziew­czy­na chcia­ła coś dodać, ale nie umia­ła.

– Ile czasu wam jesz­cze zo­sta­ło?

– Za trzy posty ma przy­je­chać ku­piec – Elys spoj­rza­ła na ciot­kę. Tak jak po­dej­rze­wa­ła, ta na słowo „post” lekko drgnę­ła. – Zo­sta­ło nam jesz­cze tro­chę czasu, ale…

– Czas. Prze­dziw­na rzecz, praw­da? – star­sza ko­bie­ta odło­ży­ła druty i spoj­rza­ła Elys pro­sto w oczy. – Zbyt dużo go zmar­no­wa­łam. Na te po­zo­ry. Na te kłam­stwa. Dałam sobie ode­brać całe życie. Dziec­ko, idziesz jutro na post?

– Ja… mia­łam cię spy­tać o to samo.

– Nie. To była naj­słusz­niej­sza de­cy­zja w moim życiu.

– Ale… jak mo­żesz? – za­py­ta­ła z nie­do­wie­rza­niem. – To nasza tra­dy­cja. Nasza wspól­na wiara. Post czyni nas sil­niej­szy­mi, a uczta…

– Tak, ko­cha­na. Znam to. Sły­sza­łam to wię­cej razy niż je­steś w sta­nie sobie wy­obra­zić. I oto pro­szę: nie biorę w tym udzia­łu. I sie­dzę przed tobą, tak samo silna i zdro­wa jak byłam.

Elys przyj­rza­ła się uważ­niej ciot­ce. Jej mi­mi­ka zdra­dza­ła, że nie mówi jej wszyst­kie­go. Już miała otwo­rzyć usta, by zadać ko­lej­ne py­ta­nie, kiedy do domu wszedł wuj.

– Te po­ma­rań­cze ina­czej sma­ku­ją – oznaj­mił. Elys zmru­ży­ła oczy. Jej wuj był bar­dzo bez­po­śred­nim czło­wie­kiem, ale cza­sa­mi z tru­dem na­dą­ża­ła za jego to­kiem my­śle­nia.

– Jakie po­ma­rań­cze? – spy­ta­ła po­wo­li.

– Te, które po­da­ją nam na uczcie.

– To z po­wo­du postu. Po całym dniu gło­dów­ki każde danie na po­cząt­ku sma­ku­je nieco ina­czej – za­uwa­ży­ła. – Poza tym rze­czy­wi­ście, jest w nich bło­go­sła­wień­stwo Ke­ro­sa. Rif­fin kilka razy mi wspo­mi­nał, że cały po­si­łek przy­go­to­wa­ny na ucztę jest po­kra­pia­ny chyba po­świę­co­ną wodą.

– My­lisz się, El. Ale nie dzi­wię ci się, nam też za­ję­ło wiele lat, by przej­rzeć, co tak na­praw­dę z nami robią. Chce­my dać przy­kład, że inne życie jest moż­li­we.

– Ale po co wam to? – za­py­ta­ła bez­rad­nie Elys. Nie mogła zro­zu­mieć, czemu ciot­ka z wujem sprze­ci­wia­ją się uświę­co­nej tra­dy­cji.

Zwłasz­cza, że dla Aroń­czy­ków wspól­no­ta była wszyst­kim. Oczy­wi­ście, każdy mógł mieć wła­sne cele, ma­rze­nia, a nawet wiarę. Ale za­wsze oka­zy­wa­ło się, że w naj­więk­szych trud­no­ściach – woj­nach, klę­skach ży­wio­ło­wych – ich jed­ność była naj­więk­szą siłą pań­stwa. Wiara w Ke­ro­sa i pew­ność jego darów, jego wspar­cia do­da­wa­ła wszyst­kich siły. Elys bez re­li­gii czu­ła­by, że nie ma dla niej na­dziei, a ży­ciem rzą­dzi przy­pa­dek. Zwłasz­cza, że cuda Ke­ro­sa i jego opie­ka nad Aron były tak ewi­dent­ne, prak­tycz­nie na­ma­cal­ne.

Wspól­no­ta spra­wia­ła, że razem sta­wa­li się lepsi. Elys nie wy­obra­ża­ła sobie życia bez mą­dro­ści star­szych, bez nie­win­nej ra­do­ści naj­młod­szych, bez szcze­gól­nej nici po­ro­zu­mie­nia z ró­wie­śni­ka­mi. Oni byli dla niej prze­wod­ni­ka­mi i punk­tem opar­cia, a i ona sta­ra­ła się dawać co naj­mniej tyle, ile otrzy­ma­ła. Elys ko­cha­ła wol­ność, ale nigdy nie uwa­ża­ła, by mocne opie­ra­nie się na wspól­no­cie jak­kol­wiek ją ogra­ni­cza­ło.

Tym bar­dziej nie ro­zu­mia­ła po­dej­ścia wuja i ciot­ki. Po co re­zy­gno­wać z tego, co daje im wszyst­kim tyle szczę­ścia?

– Wiemy, że po wsi krążą już plot­ki. Jutro, przy wy­mar­szu nie bę­dzie­my się wa­ha­li prze­ka­zy­wać tego, co czu­je­my. Mamy na­dzie­ję, że kto­kol­wiek po­sta­ra się wyjść poza sche­mat i zo­sta­nie z nami – wuj za­ło­żył ręce na pier­siach w lekko wy­zy­wa­ją­cym ge­ście. Elys po­krę­ci­ła głową. Nie miała za­mia­ru się kłó­cić. Mogła je­dy­nie w cza­sie ko­lej­ne­go postu mo­dlić się o po­now­ne przy­łą­cze­nie jej bli­skich do wspól­no­ty.

Miała do sie­bie pre­ten­sje, bo przez całą resz­tę dnia nie sku­pia­ła się na Tur­dze. A prze­cież obie­ca­ła sobie, że te ostat­nie wspól­ne ty­go­dnie po­świę­ci głów­nie uko­cha­nej kla­czy. Gdy tylko słoń­ce za­czę­ło za­cho­dzić, przy­go­to­wa­ła ostat­ni po­si­łek przed po­stem. Wy­star­cza­ją­cy, by star­czy­ło jej sił na naj­bliż­szą dobę, ale nie za duży, by nie na­ra­zić się na nie­ustę­pli­wy głód. Wbrew swoim pra­gnie­niom, przez dłuż­szy czas nie mogła za­snąć. Czuła, że ju­trzej­szy dzień z wszyst­ki­mi tro­ska­mi i wy­rze­cze­nia­mi bę­dzie dla niej praw­dzi­wym wy­zwa­niem.

Musi je pod­jąć i zwy­cię­żyć. To doda jej wiary za­rów­no w bożą opatrz­ność, jak i w swoją siłę.

Obu­dzi­ło ją de­li­kat­ne szarp­nię­cie za ramię. To Hilia, z którą miała się spo­tkać na rynku. Elys wy­mru­cza­ła coś, co miała na­dzie­ję, że brzmi jak po­dzię­ko­wa­nie.

– Rif­fin i Masym rów­nież są już go­to­wi – po­wie­dzia­ła Hilia. Co praw­da do świtu po­zo­sta­ła jesz­cze ponad go­dzi­na i w po­miesz­cze­niu pa­no­wał mrok, ale Elys mo­gła­by przy­siąc, że widzi wy­mow­ny uśmie­szek na ustach przy­ja­ciół­ki.

Szyb­ko ubra­ła się w przy­go­to­wa­ny wcze­śniej od­święt­ny strój. Pro­sta tu­ni­ka, w jed­no­li­tym, czer­wo­nym ko­lo­rze. Tra­dy­cyj­nie sym­bo­li­zo­wał on pełne od­da­nie się Ke­ro­so­wi: swo­je­go ciała i krwi.

Prze­bra­nie się po­mo­gło Elys na dobre po­zbyć się sen­no­ści. Razem z Hilią ru­szy­ła w kie­run­ku rynku. Zwy­kle w mo­men­cie wyj­ścia na miej­sce postu pa­no­wa­ło na­boż­ne mil­cze­nie, a rów­nież całą trasę ogra­ni­cza­no roz­mo­wy do mi­ni­mum. W razie ko­niecz­no­ści po­ro­zu­mie­wa­no się szep­tem.

Tym razem jed­nak na rynku pa­no­wał roz­gar­diasz jak w dzień han­dlo­wy. Elys szyb­ko zo­rien­to­wa­ła się, że to jej wuj i ciot­ka są po­wo­dem po­ru­sze­nia.

Uprze­dza­li, że za­mie­rza­ją za­chę­cić in­nych do re­zy­gna­cji z postu. Wy­glą­da­ło na to, że nie szło im naj­le­piej.

– Ala­mie, pro­szę cię! Na szcze­li­ny mocy, pójdź­cie z nami!

– To ja cię pro­szę. Zo­stań ten jeden raz. Prze­ko­naj się. Prze­cież mo­żesz oddać Ke­ro­so­wi cześć w inny spo­sób. Cud i tak się wy­da­rzy. – od­po­wie­dział nie­wzru­szo­ny wuj.

– A jeśli nie? A jeśli przez was spad­nie na nas prze­kleń­stwo? – za­py­ta­ła star­sza ko­bie­ta z tłumu. Więk­szość miesz­kań­ców po­par­ła ją wy­mow­nym po­mru­kiem.

– Nie bę­dzie­my was za­trzy­my­wać. Rób­cie to, co uwa­ża­cie za sto­sow­ne. My bę­dzie­my trzy­mać się na­szej de­cy­zji – oznaj­mi­ła ciot­ka. Razem z wujem osten­ta­cyj­nie wy­co­fa­li się do swo­je­go domku. Jesz­cze przez jakiś czas dało się sły­szeć jęki i na­wo­ły­wa­nia. W końcu star­szy na­ka­zał wy­marsz.

– Mu­si­my ru­szać, by zdą­żyć przed bla­skiem dnia. Nie ma czasu do stra­ce­nia. W dro­dze po­leć­my ich dusze Ke­ro­so­wi, który pra­gnie tylko, byśmy wszy­scy mogli w pełni ko­rzy­stać z jego do­bro­ci.

Po czym za­in­to­no­wał pieśń i po­wo­li ru­szył w kie­run­ku drogi pro­wa­dzą­cej do Gedun. Za nim po­dą­ży­li po­zo­sta­li. Mimo, że pod­czas po­dró­ży do mia­sta nigdy nie spo­tka­ło ich nic złego, to le­piej było trzy­mać się razem. Kro­czy­li w cał­ko­wi­tej ciem­no­ści. Zbli­ża­ła się je­sień i chłód dawał im się we znaki. Gdyby zda­rzył się nie­szczę­śli­wy wy­pa­dek, le­piej mieć przy sobie bli­skich.

Elys jak zwy­kle szła w gru­pie z Hilią, Rif­fi­nem i Ma­sy­mem.

– Nie­złe za­mie­sza­nie – szep­nął w końcu Masym. – Nie przy­po­mi­nam sobie po­dob­nej sy­tu­acji.

– Już ga­dasz jak sta­rzec – prych­nę­ła Hilia. – „Za moich cza­sów wszy­scy cho­dzi­li na post. Nie to co teraz. Ci mło­dzi w ogóle nie mają sza­cun­ku. Nasze po­ko­le­nie było ostat­nim, które choć tro­chę…”

Chło­pak dał jej kuk­sań­ca w bok.

– Prze­stań. Przy­znaj, że też się cie­szysz, że dzie­je się coś no­we­go. Zo­ba­czy­my, czy ktoś się do nich przy­łą­czy. Albo czy to im przej­dzie. El, oni za­wsze byli tacy… na kontrze?

– Wuj za­wsze miał swoje zda­nie. Ale za­wsze był ra­czej re­li­gij­ny. Zresz­tą chyba nadal wie­rzy, ale cho­dzi mu o sam post. Szcze­rze mó­wiąc, nie wiem do końca o co im cho­dzi.

Wszy­scy za­mil­kli i cze­ka­li, jak od­nie­sie się do tego Rif­fin. Chło­pak za­wsze mocno in­te­re­so­wał się wiarą. Jego krew­ny był ka­pła­nem i już jakiś czas temu za­pew­nił Rif­fi­na, że po­sta­ra się o przy­ję­cie go do klasz­to­ru. Z tego, co Elys ko­ja­rzy­ła, miało to się stać za dwa lata.

– Wia­do­mo, że post jest wy­ra­zem na­szej wiary. Keros go nie po­trze­bu­je, ale po­zwa­la nam le­piej przy­go­to­wać się na przy­ję­cie daru – za­czął po­wo­li. – Myślę, że wy­rzą­dza­ją krzyw­dę przede wszyst­kim sobie. Mnie też cza­sem jest cięż­ko wy­trzy­mać… do­dat­ko­wa świa­do­mość tego, że w sali obok już czeka na nas je­dze­nie… ale potem nigdy nie ża­łu­ję. Je­stem dumny z sie­bie, że znów dałem radę.

Po­zo­sta­li jak zwy­kle nie wie­dzie­li, co od­po­wie­dzieć. Elys od­czu­wa­ła to bar­dzo po­dob­nie do Rif­fi­na, ale nie prze­pa­da­ła za dzie­le­niem się swo­imi my­śla­mi z kim­kol­wiek innym niż z Turgą pod­czas ga­lo­pu.

– Za­mknę­łaś wczo­raj wy­bieg? – spy­ta­ła Hilię, zmie­nia­jąc temat. Przez cały naj­bliż­szy dzień nie będą mogli zaj­mo­wać się końmi, więc na­le­ża­ło od­po­wied­nio za­bez­pie­czyć teren, dając im jed­no­cze­śnie moż­li­wość swo­bod­ne­go ruchu.

– Oczy­wi­ście. Mam wra­że­nie, że one za­wsze wie­dzą, że ten dzień nad­cho­dzi.

– Bo konie są mą­drzej­sze od ludzi – Masym gor­li­wie po­ki­wał głową. – Ostat­nio mój de­li­kat­nie mnie szturch­nął, kiedy za­czą­łem czysz­cze­nie nie od tej nogi, co trze­ba.

– To nie jest mą­drość, tylko dobra pa­mięć i przy­zwy­cza­je­nie – za­pro­te­sto­wa­ła Elys. – In­te­li­gen­cję widać le­piej w tym jak się ko­mu­ni­ku­ją.

– Jak dzie­lą się je­dze­niem – przy­tak­nę­ła Hilia. – Albo po­tra­fią chro­nić swoje stado. Choć to bar­dziej mą­drość po­mie­sza­na z sys­te­mem war­to­ści.

– Ża­łu­ję, że nie mogą z nami teraz być – Elys mó­wi­ła to nie­mal za każ­dym razem, gdy od­da­la­li się na post. Ale za­sa­dy były jasne. Nie brało się ze sobą nic: ani zwie­rząt, ani wody, ani pie­nię­dzy, ani ja­kich­kol­wiek in­nych sprzę­tów. Pro­sty strój i czuj­na dusza, jak mó­wi­ło stare po­wie­dze­nie.

Mu­sia­ła jed­nak przy­znać, że to miało sens. Po­wo­li roz­mo­wy przy­ga­sa­ły. I ciało, i umysł kie­ro­wa­ły się ku pro­stej wę­drów­ce i ota­cza­ją­cej ich przy­ro­dzie. Ku mro­ko­wi nocy, który po­wo­li za­czy­nał ustę­po­wać świa­tłu.

W końcu do­tar­li szczę­śli­wie do Gedun. Mia­sto wy­da­wa­ło się Elys wiel­kie i po­tęż­ne, ale zda­wa­ła sobie spra­wę, że w skali kraju nie było warte więk­szej uwagi, choć nie­mal wszyst­kie domy wy­bu­do­wa­no z cegły i ka­mie­nia. A na samym środ­ku znaj­do­wał się plac, na który zmie­rza­li wszy­scy miesz­kań­cy re­gio­nu. To tam, pod samą świą­ty­nią Ke­ro­sa, miał odbyć się ko­lej­ny post.

Zbli­żał się świt. Elys i po­zo­sta­li przy­by­li szyb­ko za­ję­li wła­ści­we po­zy­cje. Każdy obec­ny na placu miał klę­czeć z za­mknię­ty­mi ocza­mi w ocze­ki­wa­niu na wschód słoń­ca. Sta­ra­no się za­cho­wać od­po­wied­nie od­le­gło­ści mię­dzy sobą, by nie za­kłó­cać sku­pie­nia.

Za­le­gła cisza. Nie­mal na­ma­cal­na, trwa­ła i trwa­ła. Co jakiś czas za­kłó­cał ją płacz ma­łe­go dziec­ka. Choć post obo­wią­zy­wał do­pie­ro po­wy­żej pią­te­go roku życia, dzie­ci po­dą­ża­ły razem z ca­ły­mi ro­dzi­na­mi na ce­re­mo­nię; ina­czej nie miał­by kto się nimi zająć. Z tego, co Elys wie­dzia­ła, z postu wy­łą­cze­ni byli rów­nież żoł­nie­rze. Od­by­wa­li go ro­ta­cyj­nie, każda jed­nost­ka w inny dzień ty­go­dnia. W innym przy­pad­ku Aron sta­ło­by się naj­ła­twiej­szym celem mi­li­tar­nym świa­ta.

Po­tęż­ne ude­rze­nie dzwo­nu ogło­si­ło na­dej­ście pierw­sze­go pro­my­ka słoń­ca.

Elys upa­dła twa­rzą na zie­mię. Cze­ka­ła w bez­ru­chu.

Znów ude­rze­nie. I jesz­cze jedno. W sumie dzie­więć, sym­bo­li­zu­ją­cych dary Ke­ro­sa.

„Za­baw­ne”, po­my­śla­ła Elys wsta­jąc, gdy wy­brzmiał ostat­ni dzwon. „Tyle lat i wciąż nie mogę za­pa­mię­tać wszyst­kich mocy. Na pewno była jakaś z nad­ludz­ką siłą, z nie­za­wod­ną pa­mię­cią, prze­ni­ka­niem przez ścia­ny, na­śla­do­wa­nie głosu… i jesz­cze ja­kieś”.

Jej roz­my­śla­nia prze­rwał głos ka­pła­na.

– Przy­ja­cie­le! Razem roz­po­czy­na­my ko­lej­ne zma­ga­nie. Wiemy, że nasza siła woli bę­dzie wy­sta­wio­na na próbę. Ale wiemy też, że dziś nasz dobry bóg prze­ka­że w nasze ręce ko­lej­ny dar. Miej­cie w sobie wiarę i siłę.

– Cze­ka­my na jego mi­ło­sier­dzie – od­po­wie­dzia­ła Elys, razem ze wszyst­ki­mi ze­bra­ny­mi.

– Wy­trwaj­cie. Na­gro­da jest pewna, a duch sil­niej­szy niż ciało. Wza­jem­nie się po­krze­piaj­cie – wołał ka­płan. – Pod­nie­ście głowy. Walka o wspa­nia­łe życie nigdy się nie koń­czy. Tak samo jak nie koń­czy się chwa­ła Ke­ro­sa!

– Wie­rzy­my w jego dary. – Lud wy­po­wie­dział ry­tu­al­ną for­mu­łę, po czym wszy­scy po­wsta­li.

Pierw­szą część czu­wa­nia spę­dza­no ak­tyw­nie. Wier­ni pod­cho­dzi­li w ko­lej­kach do mis z wodą i ob­my­wa­li głowę, na­stęp­nie ręce i nogi. Przez to ła­twiej było prze­brnąć przez czas, gdy ciało do­ma­ga­ło się po­ran­ne­go po­sił­ku.

Na­stęp­ne go­dzi­ny wy­peł­ni­ło czy­ta­nie świę­tych ksiąg. Tu trud­niej było o za­cho­wa­nie sku­pie­nia. Pa­mię­ta­ła opo­wia­da­nie o tym, jak Keros prze­mie­rzał zie­mię w swoim ciele, two­rząc w ziemi pęk­nię­cia, z któ­rych wy­do­by­wa­ła się jego moc. Lu­dzie jed­nak ob­cho­dzi­li się za­chłan­nie z jego da­ra­mi. Uży­wa­li ich do za­bójstw i wojen. Dla­te­go Keros po­sta­wił gra­ni­cę: jego dar bę­dzie się po­ja­wiał do­kład­nie co sie­dem dni. I tylko w tym cza­sie bę­dzie można z niego ko­rzy­stać, pod­cho­dząc do szcze­li­ny po­wsta­łej po trzę­sie­niu ziemi, ob­wiesz­cza­ją­cym przyj­ście jego mocy. Jeden z dzie­wię­ciu darów ob­ja­wi się nie­chyb­nie, choć nikt nie wie, gdzie się to zda­rzy ani który z nich otrzy­ma­ją lu­dzie. Post był ocze­ki­wa­niem na ten cud.

Ta hi­sto­ria, jak i wiele in­nych, były Elys do­brze znane. Nie­któ­re pań­stwa twier­dzi­ły, że trzę­sie­nia ziemi nio­są­ce nad­na­tu­ral­ną moc to je­dy­nie nie­od­gad­nio­ny dotąd fe­no­men przy­rod­ni­czy. Inne re­li­gie utrzy­my­wa­ły, że szcze­li­ny po­ja­wia­ją się z zu­peł­nie nie­prze­wi­dy­wal­ną czę­sto­tli­wo­ścią i za­gad­ką po­zo­sta­je czas, przez który bę­dzie można ko­rzy­stać z udzie­lo­nej mocy. Elys nie ro­zu­mia­ła, jak lu­dzie mogą tak błą­dzić.

Jej myśli stop­nio­wo ula­ty­wa­ły do zu­peł­nie in­nych spraw. Z mi­nu­ty na mi­nu­tę coraz bar­dziej do pu­ste­go brzu­cha. Za­ci­snę­ła moc­niej zęby. Wie­dzia­ła, że po kry­zy­sie zwią­za­nym z bra­kiem obia­du przyj­dzie po­pra­wa.

Go­rzej, że mniej wię­cej wtedy po­ja­wiał się zu­peł­nie inny ból.

Nie po­tra­fi­ła go na­zwać, ale po re­ak­cjach in­nych wi­dzia­ła, że też to czują. Nie­okre­ślo­ne na­pię­cie. Chęć dzia­ła­nia. Z mi­nu­ty na mi­nu­tę coraz bar­dziej ner­wo­we zer­ka­nie w kie­run­ku bu­dyn­ku, w któ­rym znaj­do­wa­ło się je­dze­nie. Nie był to ty­po­wy głód. Za­czy­na­ły de­li­kat­nie drżeć jej ręce.

Ka­pła­ni zda­wa­li się do­sko­na­le o tym wie­dzieć. Ude­rze­nie gongu zwia­sto­wa­ło roz­po­czę­cie ko­lej­nej czę­ści na­bo­żeń­stwa: śpiew na cześć Ke­ro­sa. Dzie­więć dłu­gich pie­śni. Elys po­wta­rza­ła słowa bez zro­zu­mie­nia. Cie­szy­ła się je­dy­nie, że nie musi już bez­czyn­nie sie­dzieć i słu­chać czy­tań. Wie­dzia­ła, że każda ko­lej­na pieśń przy­bli­ża ją do końca zma­gań.

–  Od­da­li­śmy chwa­łę na­sze­mu bogu śpie­wem. Teraz po­kłoń­my się jego ma­je­sta­to­wi i dajmy mu naj­cen­niej­szy dar: swój czas. Trwaj­my w bez­ru­chu i słu­chaj­my, co nam chce po­wie­dzieć. Do­ce­niaj­my każdy od­dech, każde ude­rze­nie serca. – za­po­wie­dział ka­płan, po czym sam usiadł na pię­tach. Resz­ta wier­nych przy­bra­ła iden­tycz­ną po­zy­cję.

Za­czę­ła się naj­więk­sza męka.

W teo­rii był to czas, kiedy mogła wejść w głąb sie­bie. Cisza, która da­wa­ła prze­strzeń do prze­my­śle­nia wszyst­kie­go w świe­tle wiary. Ale Elys nawet w naj­mniej­szym stop­niu nie mogła sku­pić się na Ke­ro­sie.

Nie umia­ła tego wy­tłu­ma­czyć. Nie cho­dzi­ło o pusty żo­łą­dek. Pa­ra­dok­sal­nie czuła się pełna sił. Nawet za bar­dzo. Mu­sia­ła się ru­szyć. A tego wła­śnie nie mogła zro­bić.

Ka­pła­ni nie­jed­no­krot­nie ka­ra­li za na­ru­sze­nie ciszy. Gdy tylko ktoś po­rzu­cał na­ka­za­ną po­zy­cję, otrzy­my­wał cios skó­rza­nym pasem. Po­dob­ną karę wy­mie­rza­no za od­zy­wa­nie się. A Elys miała ocho­tę krzy­czeć. Z mi­nu­ty na mi­nu­tę coraz bar­dziej pa­lą­cą.

Nie­mal pła­cząc z wy­sił­ku, za­czę­ła się mo­dlić.

– Boże… – szep­ta­ła tak cicho, jak tylko się ośmie­li­ła. – Boże, ja na­praw­dę pró­bu­ję. Ale nie po­tra­fię. Pomóż mi prze­trwać. Chcia­ła­bym cię po­słu­chać, ale na­praw­dę… to za dużo…

Ko­ły­sa­ła się de­li­kat­nie, do przo­du i do tyłu, na tyle, by nie na­ru­szyć po­zy­cji.

Ro­zej­rza­ła się nie­pew­nie do­oko­ła. Z roz­mów z in­ny­mi wy­ni­ka­ło, że nie tylko ona miała takie pro­ble­my ze sku­pie­niem pod­czas me­dy­ta­cji. Nawet Gaf­fin przy­znał, że dla niego ten czas jest bar­dzo trud­ny. Tłu­ma­czył, że to efekt zbli­ża­ją­ce­go się daru Ker­so­sa: dusza na­peł­nia się tę­sk­no­tą do boga, a jed­no­cze­śnie złe duchy sta­ra­ją się za wszel­ką cenę prze­szko­dzić w tym kon­tak­cie.

Naj­wy­raź­niej de­mo­ny nie próż­no­wa­ły. Elys wi­dzia­ła nie­spo­koj­ne ruchy oczu u Hilii. Za­ci­ska­nie i roz­luź­nia­nie pię­ści przez Ma­sy­ma. Ner­wo­wy, płyt­ki od­dech Gaf­fi­na.

Ty­dzień po ty­go­dniu to samo zma­ga­nie.

Spoj­rza­ła przed sie­bie, na świą­ty­nię. Zbu­do­wa­na z czer­wo­nej cegły, oto­czo­na efek­tow­ny­mi ko­lum­na­mi i zwień­czo­na naj­wyż­szą wieżą, jaką kie­dy­kol­wiek wi­dzia­ła. Poza po­sił­ka­mi po od­by­ciu postu prak­tycz­nie nigdy do niej nie przy­cho­dzi­ła. Świę­te miej­sce, pełne ta­jem­nic. Ale nawet ten widok nie po­mógł jej od­zy­skać sku­pie­nia.

Spoj­rza­ła na słoń­ce. Było coraz niżej, praw­da? Ile czasu jesz­cze  mogło po­zo­stać?

Czy ci ka­pła­ni przed nimi w końcu się ruszą? Czy ude­rzą w dzwon, ogła­sza­jąc cud Ke­ro­sa? A może przed­tem była jesz­cze inna mo­dli­twa? Już nie pa­mię­ta­ła.

Teraz po­wró­cił także ból żo­łąd­ka. Na nowo od­czu­ła też su­chość w gar­dle. Wbiła pa­znok­cie w nogi. Miała na­dzie­ję, że wtedy skupi się na innym bólu. Ła­twiej­szym do wy­trzy­ma­nia.

Słoń­ce wy­glą­da­ło, jakby upar­cie trwa­ło w jed­nym miej­scu. A chyba nie mogło się cof­nąć, praw­da?

Po bli­żej nie­okre­ślo­nym cza­sie po­czu­ła dziw­ny za­pach. Mie­szan­ka ziół i kwia­tów. To naj­wyż­szy ka­płan prze­cho­dził mię­dzy zgro­ma­dzo­ny­mi z ka­dzi­dłem.

– Niech nasze mo­dli­twy wznio­są się ku tobie jak ten dym. Niech będą tobie przy­jem­ne. Choć upa­da­my, sta­ra­my się, by nasza uf­ność wzra­sta­ła…

„Prze­stań ma­chać tym za­sra­nym ka­dzi­dłem i za­dzwoń w końcu cho­ler­nym dzwo­nem”, po­my­śla­ła Elys za­gry­za­jąc wargi. Nawet nie słu­cha­ła, o czym mówi ka­płan. Po kilku mi­nu­tach wszy­scy do­oko­ła niej wsta­li, więc i ona się pod­nio­sła. Obo­la­łe nogi ledwo ją unio­sły.

– Spójrz­my na słoń­ce! Spójrz­my na zie­mię! Zbli­ża się wiel­ki cud!

Ro­zej­rza­ła się do­oko­ła nie­pew­nie. Wzrok jej się wy­ostrzył, gdy zer­k­nę­ła w stro­nę świą­ty­ni. Czy to już?

Po­tęż­ny, czy­sty dźwięk dzwo­nu. Prze­nik­nął całe jej ciało, wzbu­dza­jąc dresz­cze na skó­rze. Po chwi­li do dzwo­nu do­łą­czył gong. Bębny roz­po­czę­ły me­lo­dię, któ­rej in­ten­syw­ność na­ra­sta­ła z se­kun­dy na se­kun­dę. Zwień­czo­ną wy­bu­chem dźwię­ków: po­mie­sza­nych ludz­kich krzy­ków i wie­lo­to­no­wej mu­zy­ki. Elys od­chy­li­ła głowę do tyłu i ode­tchnę­ła z ulgą. Znowu się udało. Teraz nad­szedł czas na na­gro­dę.

– Otrzy­ma­li­śmy ko­lej­ny dar! – krzyk­nął ka­płan, nie­mal w eks­ta­zie. Zgro­ma­dze­ni na placu okra­si­li jego słowa wi­wa­ta­mi. – Gdzieś w na­szym kraju otwo­rzy­ła się teraz zie­mia. Już za chwi­lę po­dej­dą tam miej­sco­wi lu­dzie i wszy­scy, któ­rzy po­zna­ją miej­sce jego łaski. Każdy otrzy­ma jedną z dzie­wię­ciu mocy, którą nam ze­słał dla bu­do­wa­nia po­ko­ju i lep­sze­go świa­ta na naj­bliż­sze dni. On wie, co jest dla nas naj­lep­sze. Za­koń­czył się post! Roz­po­czy­na­my czas ra­do­ści z jego do­bro­ci!

Elys i po­zo­sta­li wy­krzyk­nę­li na znak apro­ba­ty. Wy­ło­wi­ła spoj­rze­nie Hilii. Po­dob­nie jak jej, pełne ulgi. Ale kryło się w nim coś wię­cej.

Żądza. Pra­gnie­nie, by w końcu skosz­to­wać nie tylko zgro­ma­dzo­ne­go w świą­ty­ni je­dze­nia, ale też świę­to­wa­nia. Nie­po­skro­mio­nej ra­do­ści. Na­mięt­no­ści.

– Jedz­my, pijmy i świę­tuj­my na jego chwa­łę! – za­wo­łał jesz­cze ka­płan.

Wier­ni ru­szy­li bie­giem do otwar­tej teraz świą­ty­ni. Elys prze­py­cha­ła się, by jak naj­szyb­ciej do­trzeć do stołu. Ktoś przed nią upadł, więc wy­mi­nę­ła go, by nie tra­cić czasu. Wbie­gła przez otwar­te drzwi; przy pierw­szym stole już nie było miej­sca, lu­dzie prze­py­cha­li się by chwy­cić z mis naj­bliż­sze owoce. Elys do­pie­ro przy trze­cim udało się się­gnąć po ob­ra­ną po­ma­rań­czę. Łap­czy­wie we­pchnę­ła ją do ust.

Boże, jakie to było dobre. Czuła, jakby nigdy nie jadła nic lep­sze­go.

Praw­do­po­dob­nie nie jadła nic lep­sze­go od ostat­nie­go postu. Czyli od ty­go­dnia.

Z każ­dym ko­lej­nym kęsem czuła, że wraca jej siła i roz­są­dek.

– Ależ cięż­ko dziś było – rzu­cił sto­ją­cy obok niej Masym. Przy­stoj­ny chło­pak za­ja­dał się wła­śnie do­rod­ną grusz­ką. Praw­dę mó­wiąc, nawet nie pró­bo­wał prze­żuć ka­wał­ków które miał w buzi. Elys po­ki­wa­ła głową.

– Cię­żej niż zwy­kle – po­twier­dzi­ła. Nie­ja­sne wspo­mnie­nia pod­po­wia­da­ły jej, że to samo mó­wi­ła po­przed­nio. I jesz­cze wcze­śniej.

– Ciesz­my się, póki nie ma zimy i owoce są świe­że – do­rzu­ci­ła Hilia.

– One za­wsze sma­ku­ją wy­jąt­ko­wo – szep­nę­ła Elys, a jej przy­ja­cie­le po­ki­wa­li głową.

Po kilku mi­nu­tach za­ja­da­nia owo­ców na­peł­ni­ła żo­łą­dek. Za­wsze sta­ra­ła się nie jeść za dużo naraz, by nie ro­ze­pchać żo­łąd­ka. Ale też po każ­dym kęsie na­stę­po­wał ko­lej­ny.

Mu­zy­ka, do tej pory cicha i sub­tel­na, stała się nieco gło­śniej­sza i bar­dziej ener­gicz­na. Elys po­czu­ła, że od­zy­ska­ła siły i po tylu go­dzi­nach sie­dze­nia w bez­ru­chu ma ocho­tę po­tań­czyć.

Nie była je­dy­na. Szyb­ko utwo­rzy­li jeden krąg, póź­niej drugi. Zaraz potem roz­po­czę­li tańce w rzę­dach na­prze­ciw­ko sie­bie. Ni­ko­mu nie prze­szka­dza­ło, że robią takie rze­czy w świą­ty­ni: ka­pła­ni za­wsze po­wta­rza­li, że po za­koń­czo­nym po­ście świę­to­wa­nie to wręcz ko­niecz­ność. I że bóg jest szczę­śli­wy, gdy oglą­da ich nie­skrę­po­wa­ną ra­dość.

Elys też była szczę­śli­wa.

Wy­rzu­ci­ła z sie­bie wszyst­kie tro­ski. Ktoś zna­lazł wino. Po ja­kimś cza­sie roz­mo­wy stały się swo­bod­niej­sze, a tańce bar­dziej dy­na­micz­ne. I bliż­sze.

– Czuję… czuję, że teraz nie mo­że­my prze­stać – szep­nę­ła w tańcu do jed­ne­go part­ne­ra. Nie była nawet pewna, jak miał na imię.

– Nie wy­pusz­czę cię – od­po­wie­dział.

Mimo póź­niej go­dzi­ny i je­sien­nej pory, w świą­ty­ni nikt nie na­rze­kał na zbyt niską tem­pe­ra­tu­rę. Elys niby czuła się zu­peł­nie świa­do­ma i jakby uwol­nio­na, ale rów­no­cze­śnie wy­da­rze­nia tej nocy coraz bar­dziej zle­wa­ły jej się w jedno.

Jak zwy­kle nie wie­dzia­ła, gdzie i kiedy za­snę­ła.

Jak zwy­kle obu­dzi­ła się w swoim domu, w łóżku.

Jak zwy­kle nie wie­dzia­ła, jak tam tra­fi­ła.

Prze­krę­ci­ła się na bok i jęk­nę­ła. Spoj­rza­ła za okno. Słoń­ce już od dawna świe­ci­ło na nie­bie, mu­sia­ło być bli­sko po­łu­dnia. Rzad­ko kiedy wsta­wa­ła o ta­kich po­rach po po­ście i ce­le­bra­cji – za­zwy­czaj pod­no­si­ła się z łóżka wcze­snym po­po­łu­dniem. Ko­lej­ny dzień po ta­kich wy­da­rze­niach za­wsze był nie­mal w ca­ło­ści stra­co­ny. Do­pie­ro na wie­czór mogła choć tro­chę zająć się końmi.

Nie­da­le­ko usły­sza­ła jęk. Naj­wy­raź­niej ktoś oprócz niej rów­nież się obu­dził. Za­mknę­ła z po­wro­tem oczy. Miała na­dzie­ję, że uda jej się jesz­cze zdrzem­nąć na go­dzi­nę lub dwie.

Znowu jęki. Tym razem nieco do­no­śniej­sze.

– Po­mo­cy! – Usły­sza­ła chra­pli­we wo­ła­nie. Otwo­rzy­ła sze­ro­ko oczy. Kilka se­kund póź­niej wy­bie­gła już z domu. Wie­dzia­ła, do kogo na­le­ży ten głos.

Moc­nych pchnię­ciem otwo­rzy­ła drzwi i ro­zej­rza­ła się po wnę­trzu do­mo­stwa.

– Cio­ciu? Wuju? Gdzie je­ste­ście?

– Tutaj! – Usły­sza­ła stęk­nię­cie z sy­pial­ni. Elys szyb­ko po­bie­gła do po­ko­ju. Ale nie była przy­go­to­wa­na na to, co zo­ba­czy­ła.

Jej wuj leżał na łóżku, cały blady i ob­la­ny potem. Co kilka se­kund jego cia­łem wstrzą­sa­ły drgaw­ki. Ciot­ka nie wy­glą­da­ła le­piej; za­pad­nię­te oczy, drżą­ce mię­śnie, bar­dzo nie­zdro­wy od­cień skóry. Elys nie­pew­nie zro­bi­ła krok w ich stro­nę.

– Co się stało? Czy ktoś was otruł? Może to z za­wi­ści…

– Za­tru­wa­no nas przez całe życie – wy­char­czał wuj. Elys szcze­rze się zdzi­wi­ła, że męż­czy­zna wciąż jest przy­tom­ny. Ale ewi­dent­nie ma­ja­czył.

– Po­cze­kaj­cie chwi­lę. Spro­wa­dzę pomoc – za­pew­ni­ła spa­ni­ko­wa­na dziew­czy­na.

– Nie! – jęk­nął wuj, ale Elys już wy­bie­gła z domu. Pędem wpa­dła do Gaf­fi­na i obu­dzi­ła go zde­cy­do­wa­nym szarp­nię­ciem.

– Co…? – spy­tał chło­pak, otwie­ra­jąc za­spa­ne oczy.

– Ciot­ka i wuj! Ktoś ich mu­siał otruć!

Gaf­fin na­tych­miast oprzy­tom­niał.

– Mu­sisz im pomóc! Chodź ze mną! – Po­cią­gnę­ła chło­pa­ka za rękę i szyb­ko przy­pro­wa­dzi­ła go do domu swo­jej ro­dzi­ny.

Gdy tylko Gaf­fin na nich spoj­rzał, na jego ob­li­czu od­ma­lo­wa­ła się groza.

– Co im jest? Po­wiedz! – Elys po­trzą­snę­ła przy­ja­cie­lem. Ten tylko po­krę­cił głową.

– El, nie je­stem le­ka­rzem. Nigdy o tym nie sły­sza­łem, ale to wy­glą­da źle. Mu­sisz wziąć konia i po­je­chać do Gedun. Jak naj­szyb­ciej znajdź le­ka­rza i spro­wadź go tu.

– Nie… po­trze­ba… le­ka­rza… – wy­dy­szał wuj. – To… or­ga­nizm się oczysz­cza… trze­ba prze­cze­kać…

Gaf­fin zła­pał Elys za ra­mio­na i spoj­rzał jej głę­bo­ko w oczy.

– Jedź. Na­tych­miast. Le­karz miesz­ka w dru­gim domu na prawo od świą­ty­ni. Opisz mu ob­ja­wy i ścią­gnij go tu jak naj­szyb­ciej. Niech Keros ma ich w opie­ce. W tym je­dy­na na­dzie­ja. Ja się nimi za­opie­ku­ję do tego czasu.

– Dzię­ku­ję – wy­szep­ta­ła Elys z wdzięcz­no­ścią. Gaf­fin tylko po­ki­wał głową i sku­pił wzrok na wuju i ciot­ce.

Nie było czasu do stra­ce­nia. Elys pędem po­bie­gła do staj­ni. Tam cze­ka­ły na nią znie­cier­pli­wio­ne konie. Wie­dzia­ła, że miały wy­star­cza­ją­co dużo je­dze­nia, by być go­to­we do jazdy. Nie miała czasu na nic wię­cej.

Od­wią­za­ła Turgę i już po chwi­li ga­lo­pem ru­szy­ły w kie­run­ku mia­sta. Od razu za­czę­ła jej szep­tać o wy­da­rze­niach z mi­nio­ne­go dnia i dzi­siej­sze­go po­ran­ka. Wie­rzy­ła, że klacz ją ro­zu­mie. Nie po­pę­dza­ła jej, bo wi­dzia­ła, że daje z sie­bie wszyst­ko. Ro­zu­mia­ła po­wa­gę sy­tu­acji.

Elys usły­sza­ła grzmot.

Spoj­rza­ła na niebo, ale nie zo­ba­czy­ła ani jed­nej chmu­ry. Po chwi­li znowu do­biegł ją do­no­śny po­mruk. Turga za­rża­ła z nie­po­ko­jem i sta­nę­ła dęba. Elys moc­niej chwy­ci­ła się jej grzy­wy. Nie­po­ko­ją­cy dźwięk na­ra­stał, jakby wul­kan szy­ko­wał się do wy­bu­chu. Turga nie mogła się uspo­ko­ić. Co ją tak prze­stra­szy­ło?

I wtedy, w lesie tuż obok niej, zie­mia za­czę­ła się trząść.

Po­tęż­na siła prze­szła jakby falą, tak że Turga stra­ci­ła rów­no­wa­gę i upa­dła. Elys w ostat­niej chwi­li od­sko­czy­ła, uni­ka­jąc zgnie­ce­nia przez klacz, która rżała prze­ra­żo­na. Dziew­czy­na chcia­ła jej pomóc, ale sama nie po­tra­fi­ła ustać na no­gach. Ob­ser­wo­wa­ła z grozą, jak drze­wa przed nią łamią się jak za­pał­ki i za­pa­da­ją w głąb ziemi, która w jed­nym miej­scach się wy­brzu­sza­ła, a w in­nych za­pa­da­ła. To­wa­rzy­szył temu doj­mu­ją­cy dźwięk, prze­ni­ka­ją­cy pro­sto do głowy Elys, mimo że ta sta­ra­ła się za­tkać uszy.

Nie mogła się ru­szyć. Każda próba przej­ścia choć­by kilku kro­ków koń­czy­ła się na­tych­mia­sto­wym upad­kiem. Zresz­tą nie miała nawet po­ję­cia, dokąd mo­gła­by uciec. Pa­trząc po drze­wach wi­dzia­ła, że pęk­nię­cie prze­su­wa się ra­czej w głąb lasu. Ale nie miała pew­no­ści, czy nie do­się­gnie i jej.

Z prze­ra­ża­ją­cym hu­kiem, jakby pę­ka­ją­ce­go na pół świa­ta, wszyst­ko się do­ko­na­ło. I za­pa­dła cisza.

Elys od­dy­cha­ła głę­bo­ko, za­cho­wu­jąc czuj­ność. Do­pie­ro po kilku chwi­lach od­wa­ży­ła się po­my­śleć, że to już ko­niec. Na­tych­miast ro­zej­rza­ła się do­oko­ła, szu­ka­jąc Turgi. Klacz jed­nak była już da­le­ko. Ucie­ka­ła ga­lo­pem jak naj­da­lej od roz­pa­dli­ny.

– Turga! – jęk­nę­ła Elys, wy­cią­ga­jąc ku niej ręce w roz­pa­czy. Nie miała szans jej do­go­nić. Nie wie­dzia­ła nawet, czy jesz­cze kie­dyś zo­ba­czy uko­cha­ną klacz.

A to ozna­cza­ło też, że nie po­mo­że ciot­ce ani wu­jo­wi.

Z roz­pa­czy wy­bu­chła pła­czem. Miała wra­że­nie, że ten wzbie­rał w niej od ty­go­dni. Z wście­kło­ścią biła pię­ścia­mi w zie­mię.

– Ke­ro­sie! Bła­gam, boże, pomóż! – za­wy­ła w kie­run­ku nieba. Bez od­po­wie­dzi.

Wsta­ła i otrze­pa­ła się z fru­stra­cją.

– Jak zwy­kle – mruk­nę­ła do sie­bie. – Przy­naj­mniej Turga nie zła­ma­ła nogi, skoro może ga­lo­po­wać. Na pewno znaj­dzie drogę do domu, to mądra klacz.

 Ro­zej­rza­ła się do­oko­ła. Drze­wa le­żą­ce w nie­ła­dzie, zie­mia, która wy­glą­da­ła, jakby jakiś ol­brzym zro­bił w niej pia­skow­ni­cę.

Wzię­ła głę­bo­ki wdech na oczysz­cze­nie myśli. I wtedy to po­czu­ła. I zo­ba­czy­ła.

Moc. Wy­do­by­wa­ją­ca się ze szcze­lin. Nie w ma­te­rial­nej for­mie, ale wy­czu­wal­na wszyst­ki­mi zmy­sła­mi. Tuż obok niej.

Za­chwia­ła się, tym razem przy­gnie­cio­na przez wszech­obec­ną siłę. Jak mogła tego nie za­uwa­żyć? Do­świad­czy­ła wła­śnie cudu Ke­ro­sa. Na­dej­ścia jego daru, czego sama była świad­kiem. Nie­pew­nie, z obawą ru­szy­ła przed sie­bie, ostroż­nie sta­wia­jąc każdy krok.

Nagle przy­sta­nę­ła. Prze­cież post skoń­czył się wczo­raj. Skąd w takim razie na­dej­ście daru? Po­ja­wiał się tylko raz w ty­go­dniu. Do­pie­ro co świę­to­wa­li ko­lej­ne przy­by­cie jed­nej z dzie­wię­ciu mocy Ke­ro­sa na zie­mię. Może to zwy­kłe trzę­sie­nie ziemi?

Nie. Wy­czu­wa­ła do­oko­ła sie­bie boską moc, która ją jakby przy­na­gla­ła do po­dej­ścia bli­żej. Do przy­ję­cia dla sie­bie daru.

Po chwi­li wszyst­ko stało się dla niej jasne. To sam Keros, w swo­jej do­bro­ci, od­po­wie­dział na jej mo­dli­twy. Przy­spie­szy­ła kroku, idąc w stro­nę lasu. Bóg spe­cjal­nie na jej proś­bę otwo­rzył tę szcze­li­nę. Na pewno dał im moc, która uzdro­wi ciot­kę i wuja. To tylko pod­kre­śla­ło jego do­broć: trosz­czył się nawet o tych, któ­rzy wy­stą­pi­li prze­ciw­ko niemu. Na ustach Elys za­go­ścił uśmiech. Teraz wszyst­ko w jej rę­kach.

Po­de­szła na pa­gó­rek, la­wi­ru­jąc po­mię­dzy prze­wa­lo­ny­mi drze­wa­mi. Szcze­li­na przy­zy­wa­ła ją, a ona w końcu sta­nę­ła tuż nad nią. Spoj­rza­ła nie­pew­nie przed sie­bie. Nie miała po­ję­cia, jak ma po­brać moc. Jeden krok za wiele i spa­dła­by w prze­paść. To ra­czej nie byłby naj­lep­szy spo­sób. Za­czę­ła się więc mo­dlić.

– Boże, ty dałeś mi ten dar. Pro­szę, pomóż mi żebym po­mo­gła wu­jo­wi i ciot­ce. I wszyst­kim, któ­rzy tego po­trze­bu­ją. Ale nie wiem, jak to zro­bić – wy­zna­ła.

Chwi­lę od­cze­ka­ła. Nic się nie wy­da­rzy­ło. A prze­cież czuła, że dar jest do­słow­nie na wy­cią­gnię­cie ręki.

Nie­pew­nie zbli­ży­ła się jesz­cze odro­bi­nę do szcze­li­ny. Po­chy­li­ła się i zer­k­nę­ła do środ­ka.

I wtedy za­la­ła ją cała po­tę­ga Ke­ro­sa.

Cof­nę­ła się, oszo­ło­mio­na. Prze­peł­nia­ło ją… Nie po­tra­fi­ła tego na­zwać. Coś nie z tego świa­ta. Nie wie­dzia­ła do­kład­nie, co może zro­bić, ale od­czu­wa­ła w sobie nie­okre­ślo­ne nowe moż­li­wo­ści. I we­wnętrz­ne przy­na­gle­nie, by ich użyć.

Wciąż czuła, jak moc wy­peł­nia całe jej ciało. Roz­cho­dzi­ła się w nim mia­ro­wo. Przy­no­si­ła wy­peł­nie­nie, a jed­nak w pew­nym mo­men­cie Elys po­czu­ła gwał­tow­ny ból w oko­li­cy brzu­cha. Sap­nę­ła i padła na ko­la­na.

Z za­sko­cze­niem za­uwa­ży­ła krew na swoim ubra­niu. Po­ma­ca­ła nie­pew­nie brzuch. W środ­ku zna­la­zła głę­bo­ką ranę. Bez­rad­nie ro­zej­rza­ła się wokół sie­bie.

Tuż obok niej stał ka­płan, trzy­ma­jąc w ręce miecz. Cały we krwi. Jej krwi.

– Za­ła­twi­łem tę jedną. Na razie ni­ko­go wię­cej nie widzę – krzyk­nął w kie­run­ku drzew.

– Nikt się nie zbli­ża od stro­ny pola! – Do­szedł ją głos z od­da­li. – Ale mu­si­my ob­ser­wo­wać, na pewno sporo wie­śnia­ków przyj­dzie zo­ba­czyć, co się stało.

Elys za­mru­ga­ła nie­pew­nie. Nie wie­dzia­ła co się dzia­ło, oczy za­czę­ły jej za­cho­dzić mgłą.

– Cie­ka­we, jaka to moc? – Za­sta­na­wiał się na głos ka­płan, zu­peł­nie nie zwra­ca­jąc uwagi na Elys. – Mam na­dzie­ję, że nie­ogra­ni­czo­na siła.

– Ja bym wolał prze­ni­ka­nie przez ścia­ny – od­po­wie­dział jego to­wa­rzysz. – Ale mu­si­my po­cze­kać na Naj­wyż­sze­go Ka­pła­na, żeby to spraw­dził.

Elys za­chwia­ła się i upa­dła na plecy. Czuła, jak życie z niej wy­cie­ka. Ale nie moc. Ta cały czas w niej była. Z wy­sił­kiem przy­ło­ży­ła ręce do rany. Może uda jej uzdro­wić sie­bie samą…

– Pro­szę… – szep­nę­ła z wy­sił­kiem, plu­jąc przy tym krwią – Pro­szę, boże… pomóż…

Po chwi­li znów ode­zwał się ka­płan.

– A może wcale nie mu­si­my na niego cze­kać? Sami sprawdź­my, jaka to moc.

– Masz rację – od­po­wie­dział po­wo­li jego to­wa­rzysz. – Myślę, że to bar­dzo, bar­dzo dobry po­mysł.

– Jeśli naj­wyż­sze­mu się nie spodo­ba, mo­że­my mu zor­ga­ni­zo­wać bar­dzo bli­skie spo­tka­nie z głę­bią szcze­li­ny. Umrze bli­sko swo­je­go boga. Na pewno ma­rzył o takim wła­śnie końcu.

Obaj za­nie­śli się śmie­chem i za­czę­li po­dą­żać w kie­run­ku prze­pa­ści, z któ­rej wy­do­by­wa­ła się moc.

– Pro­szę… – szep­nę­ła raz jesz­cze Elys. Po chwi­li na za­wsze osu­nę­ła się w ciem­ność. 

Koniec

Komentarze

Dzien dobry,

 

Bar­dzo zacne opo­wia­da­nie. Akcja roz­krę­ca się po­wo­li, na szczę­ście warto było naj­pierw przejść się tym nie­śpiesz­nym spa­cer­kiem po wsi i oko­li­cach, żeby wziąć udział w nie­złej akcji na sam ko­niec. Udana kon­struk­cja – za­ry­so­wa­nie świa­ta z punk­tu wi­dze­nia bo­ha­ter­ki, by na ko­niec podać czy­tel­ni­ko­wi cząst­kę praw­dy, może nie bar­dzo za­ska­ku­ją­cej (ale jed­nak), ale bar­dzo kon­tra­stu­ją­cej z tym siel­skim ob­raz­kiem na po­cząt­ku. 

 Co jesz­cze mi się po­do­ba? Bo­gac­two. Jest sporo po­sta­ci, wiele z nich coś mówi, sporo się w tu w sumie dzie­je, sporo oglą­da­my i sporo się do­wia­du­je­my – eks­tra Ci to wy­szło, bo bez cha­osu i in­fo­dum­pów, wszyst­ko trzy­ma się kupy. Bar­dzo spraw­nie ogar­nię­te.

 

Co mi się NIE po­do­ba oprócz tego, że jest to dla mnie tylko ko­lej­ne fan­ta­sy, z róż­ny­mi po­wy­my­śla­ny­mi na­zwa­mi kra­jów i bogów i magią i tak dalej (nie lubie, nigdy nie lu­bi­łem, ale to nie Twoja wina :)))?

 

Chyba głów­nie to, że spo­sób wy­sła­wia­nia się po­sta­ci wy­da­je mi się nie pa­so­wać do kli­ma­tów ma­łe­go jed­nak – nie bójmy się tego słowa – za­du­pia. Po­sta­ci wy­po­wia­da­ją się w spo­sób su­ge­ru­ją­cy cał­kiem nie­złe wy­kształ­ce­nie, mocno in­te­lek­tu­al­nie. Może to z cze­goś wy­ni­ka, ale ja nie wiem z czego i mnie to tutaj tro­chę ra­zi­ło. 

 

Są pewne po­tknie­cia:

 

Poza tym widzę, tą twoją minę 

Ale konie to­wa­rzy­szyły jej już od dzie­ciń­stwa. Trak­to­wa­ła ich jak swo­ich przy­ja­ciół.

Jje oczy wy­ra­ża­ły smu­tek

Dla­te­go na­stęp­ne­go dnia. Gdy tylko wsta­ła,

FFFF – WTF?

aroń­czy­cy – do roz­wa­że­nia – bo to są miesz­kan­cy ja­kie­goś kraju, to chyba wiel­ką li­te­rą? Miesz­kań­ca mia­sta pi­sze­my zdaje się małą, a kraju – wiel­ką? Typu – ja je­stem gdańsz­cza­ni­nem i Po­la­kiem. Czy jak to było? 

 

Boże… – szep­ta­ła tak cicho, jak tylko się ośmie­li­ła. – Boże, ja na­praw­dę pró­bu­ję. 

Ten ich bóg ma swoje bar­dzo kon­kret­ne imię. Nie wy­da­je mi się, że takie zwra­ca­nie się do boga z kon­kret­nym imie­niem było re­ali­stycz­ne. W ka­to­li­cy­zmie to dzia­ła, wia­do­mo dla­cze­go, Bóg to Bóg i króka piłka. Ale IMO w tej sy­tu­acji ona po­win­na się zwra­cać do swo­je­go bó­stwa jego imie­niem, a po­ję­ciem ogól­nym. 

 

A, i jesz­cze jedno, taka mała wąt­pli­wość – wszy­scy tu robią wiel­kie halo z jed­no­dnio­wej gło­dów­ki, jakby to było nie wiem jak wiel­kie wy­rze­cze­nie. Tym­cza­sem nie­je­dze­nie przez 24 go­dzi­ny to pikuś. 

 

Ogól­nie – udane i dzię­ku­ję za moż­li­wość prze­czy­ta­nia 

 

po­zdra­wiam,

 

Ło­siot 

Hej Ło­siot!

Wiel­kie dzię­ki za wszyst­kie uwagi, cie­szę się, że się po­do­ba­ło :)

Po­tknię­cia już u sie­bie po­pra­wi­łem :)

 Rze­czy­wi­ście, jest to ko­lej­ne fan­ta­sy, z róż­ny­mi po­wy­my­śla­ny­mi na­zwa­mi kra­jów i bogów i magią i tak dalej, choć­bym nie wia­do­mo jak wma­wiał sobie, że jest ina­czej (to pew­nie przy­pa­dłość każ­de­go au­to­ra ^^). Mam na­dzie­ję, że sama hi­sto­ria doda tej otocz­ce wię­cej ory­gi­nal­no­ści i pi­kan­te­rii.

Nie­do­pa­so­wy język – świę­ta racja. Będę mu­siał to tro­chę prze­ro­bić.

Jeśli cho­dzi o gło­dów­kę, to – SPOJ­LER – za­mysł był taki, że wiel­kie halo, jakie z tego robią jest efek­tem nar­ko­ty­ku, który po­da­ją im w uczcie po po­ście. Co ty­dzień, o tej samej porze, więc ciało z każdą go­dzi­ną coraz bar­dziej się go do­ma­ga.

 

Akcja przy­jem­nie się roz­krę­ca. Wu­jo­wie sprze­ci­wia­ją­cy się re­li­gii i ich po­dej­rze­nia na samym po­cząt­ku po­wo­du­ją, że przez resz­tę opo­wia­da­nia czy­tel­nik pró­bu­je wszyst­ko do tego do­pa­so­wy­wać. W ten spo­sób np. przez całą scenę z gło­dów­ką mia­łem wra­że­nie, że Elys może się pod­dać. Nawet, jeśli udało jej się wiele razy w prze­szło­ści, na­mo­wy wujów mogły tym razem coś zdzia­łać :) Samo roz­wią­za­nie za­gad­ki oraz ko­men­tarz do re­li­gii ogó­łem rów­nież na plus.

 

Niżej kilka uwag sty­li­stycz­nych i gra­ma­tycz­nych. Przy oka­zji, w po­przed­nim ko­men­ta­rzu na­pi­sa­łeś, że “u sie­bie już po­pra­wi­łeś”. Wer­sję por­ta­lo­wą też mo­żesz (a nawet po­wi­nie­neś) edy­to­wać, nie jest to trak­to­wa­ne jako faux pas ;)

– My­ślisz, że wujek z ciot­ką znowu opusz­czą post? – za­py­tał Oved, po­pi­ja­jąc wodę. Choć był młod­szy od Elys o kilka lat, było widać mię­dzy nimi coraz więk­sze po­do­bień­stwo.

Elys był teraz młod­szy o kilka lat, mimo to po­do­bień­stwo mię­dzy nimi było coraz więk­sze – “coraz więk­sze” su­ge­ru­je, że przez jakiś czas po­do­bień­stwo mię­dzy nimi się zwięk­sza­ło, tym­cza­sem przed “mimo to” stoi in­for­ma­cja o punk­cie w cza­sie. Do tego stała róż­ni­ca w wieku nie jest po­wo­dem, dla któ­re­go po­do­bień­stwo mia­ło­by się nie zwięk­szać.

 

– Zo­sta­nie albo nie. Sły­sza­łam, że tylko jeden na pię­ciu kan­dy­da­tów prze­cho­dzi po­myśl­nie stu­dia. Poza tym widzę, tą twoją minę. To tylko przy­ja­ciel. Prze­cież znamy się od dzie­ciń­stwa.

Zbęd­ny prze­ci­nek. Samo zda­nie też jest dziw­ne. Ra­czej nie in­for­mu­je­my kogoś, że za­uwa­ży­li­śmy jego minę, tylko np. pro­si­my go, żeby jej nie robił.

 

Stare po­wie­dze­nie w ich ro­dzi­nie gło­si­ło, że czło­wie­ka można po­znać po jego bu­tach. Jej dzia­dek śmiał się, że ci cho­dzą­cy w zbyt cia­snych chcą ucho­dzić za mę­czen­ni­ków i ide­ali­stów, a w rze­czy­wi­sto­ści nie od­róż­ni­li­by buta od pod­ko­wy.

A w rze­czy­wi­sto­ści” su­ge­ru­je, że resz­ta zda­nia bę­dzie kon­tro­wać “chcą ucho­dzić za mę­czen­ni­ków i ide­ali­stów“. Tym­cza­sem nie­wy­god­ne pod­ko­wy ide­al­nie wpa­so­wu­ją się w ideę osoby no­szą­cej buty dla mę­czeń­stwa. Nie za bar­dzo umiem też zna­leźć wspól­ne cechy cia­snych butów i pod­ko­wy. Za­kła­dam, że cho­dzi o to, że są nie­wy­god­ne, ale pod­ków nie da się nawet nosić jako obu­wia.

 

Lu­dzie po­sia­da­ją­cy po­rząd­ne obu­wie wy­ka­zu­ją się nie tylko roz­sąd­kiem, ale i ma­jąt­kiem. Ci, któ­rzy cho­dzą w nisz­cze­ją­cych san­da­łach nie­wie­le sobą re­pre­zen­to­wa­li – nie wy­ka­zy­wa­li chęci do da­le­kiej wę­drów­ki.

Wy­da­je mi się, że za­sto­so­wa­nie “wy­ka­zu­ją“ w taki spo­sób su­ge­ru­je, że lu­dzie, któ­rzy mają po­rząd­ne obu­wie są roz­sąd­ni, a nie od­wrót. Ina­czej mó­wiąc wy­ni­ka z tego, że jeśli kupię sobie po­rząd­ne obu­wie, to stanę się roz­sąd­ny. Praw­do­po­dob­nie po­praw­ne jest coś w stylu “dobre obu­wie jest wy­ra­zem roz­sąd­ku”.

 

Nie za­mie­rza­li zo­sta­wić na ziemi swo­je­go nie­po­wta­rzal­ne­go śladu. Je­dy­nie pła­skie i po­spo­li­te wgnie­ce­nie.

Ra­czej wię­cej niż jedno: wgnie­ce­nia.

 

Ale konie to­wa­rzy­szy­ły jej już od dzie­ciń­stwa. Trak­to­wa­ła ich jak swo­ich przy­ja­ciół.

ich → je

 

Tylko mało sub­tel­ne uwagi nie­któ­rych zna­jo­mych na temat jej za­pa­chu przy­po­mi­na­ły jej

Po­wtó­rze­nie.

 

Wzię­ła szczot­kę i po­de­szła do Turgi. Siwa klacz była jej fa­wo­ryt­ką. Przy­tu­li­ła ją de­li­kat­nie, gła­dząc za grzy­wę.

Bez “za“. Można zmie­nić na “gła­dząc po grzy­wie”, “gła­dząc jej grzy­wę”.

 

Od dawna wie­dzia­ła, że to wy­jąt­ko­wa klacz. Takie nie po­zo­sta­ją w długo w miej­sco­wo­ści [ta­kiej] jak Pamor[+,] ale łu­dzi­ła się, że mają razem jesz­cze dużo czasu.

Bez “w“, bra­ku­je “ta­kiej“ i prze­cin­ka.

 

W środ­ku znaj­do­wał się nie­wiel­ki rynek, na któ­rym od­by­wał się targ raz w ty­go­dniu.

Zła ko­lej­ność: na któ­rym raz w ty­go­dniu od­by­wał się targ.

 

Przez chwi­lę nawet roz­wa­ża­ła, czy nie po­su­nąć się do pod­stę­pu i na przy­kład nie czy­ścić kla­czy kopyt przez kilka dni.

Nie je­stem eks­per­tem ję­zy­ko­wym, ale wy­da­je mi się, że w pol­skim po­dwój­ne za­prze­cze­nia nie są po­twier­dze­nia­mi, więc z tego zda­nia wy­ni­ka, że bo­ha­ter­ka chce w ra­mach pod­stę­pu czy­ścić ko­py­ta. Po­praw­nie by­ło­by np. “czy nie po­su­nąć się do pod­stę­pu i na kilka dni nie prze­stać czy­ścić kopyt“. Ktoś bar­dziej kom­pe­tent­ny mógł­by się jesz­cze wy­po­wie­dzieć :P

 

Dla­te­go na­stęp­ne­go dnia. Gdy tylko wsta­ła

Błęd­na krop­ka i wiel­ka li­te­ra, to cią­gle to samo zda­nie.

 

Rif­fin kilka razy mi wspo­mi­nał, że cale po­si­łek przy­go­to­wa­ny na ucztę jest po­kra­pia­ny chyba po­świę­co­ną wodą.

Li­te­rów­ka: cały.

 

woj­nach, klę­skach ży­wio­ło­wych, FFFF

? :)

 

Wy­star­cza­ją­cy, by star­czy­ło jej sił na naj­bliż­szą dobę, ale nie za duży, by nie na­ra­zić się na nie­ustę­pli­wy głód.

Po­si­łek nie może być za duży, bo ina­czej bo­ha­ter­ka bę­dzie głod­na? Błąd lo­gicz­ny.

 

Z tego, co Elys wie­dzia­ła, z postu wy­łą­cze­ni byli rów­nież żoł­nie­rze. Od­by­wa­li go ro­ta­cyj­nie, każda jed­nost­ka w inny dzień ty­go­dnia.

Z tego co ro­zu­miem, post od­by­wa się co ty­dzień. W takim razie czy żoł­nie­rze ob­cho­dzą go nie­za­leż­nie od wszyst­kich z wła­sną ce­re­mo­nią itp.? Za­kła­dam, że nie mogą tego robić na tym samym placu, co cała resz­ta, bo toczy się tam wtedy nor­mal­ne miej­skie życie. Jeśli opo­wia­da­nie z za­ło­że­nia ma wpro­wa­dzać w nację, może warto coś o tym wspo­mnieć.

 

Ta hi­sto­ria, jak i wiele in­nych, były Elys do­brze znane. Nie­któ­re pań­stwa twier­dzi­ły, [że] trzę­sie­nia ziemi nio­są­ce nad­na­tu­ral­ną moc to je­dy­nie nie­od­gad­nio­ny dotąd na­uko­wy fe­no­men.

Bra­ku­ją­ce “że“.

 

Teraz po­kłoń­my się jego ma­je­sta­to­wi i dajmy mu naj­cen­niej­szy dar: swój czas. Trwaj­my z bez­ru­chu i słu­chaj­my, co nam chce po­wie­dzieć.

z → w

 

Przy­stoj­ny chło­pak za­ja­dał się wła­śnie do­rod­ną grusz­ką, praw­dę mó­wiąc, nawet nie pró­bo­wał prze­łknąć ka­wał­ków które miał w buzi pod­czas je­dze­nia. Elys po­ki­wa­ła głową.

Spo­śród dwóch wy­róż­nio­nych wcze­śniej sty­lów je­dze­nia, po ca­ło­dzien­nej gło­dów­ce spo­dzie­wał­bym się ra­czej po­chła­nia­nia bez więk­sze­go sku­pie­nia na smaku. Bar­dziej pa­so­wa­ło­by mi “nie pró­bo­wał nawet prze­żu­wać”, chyba że jest to alu­zja to wspo­mnia­ne­go wcze­śniej nie­zwy­kłe­go smaku po­ma­rań­czy, które mogły nawet być czymś skra­pia­ne ;) Edit po prze­czy­ta­niu ca­ło­ści: nie znam się nar­ko­ty­kach i nie wiem, w jaki spo­sób wchła­nia się ten kon­kret­ny, ale wszy­scy (nawet nie­świa­do­mie) po­win­ni dążyć do tego, żeby jak naj­szyb­ciej go przy­jąć.

 

Słoń­ce już od dawna świe­ci­ło na nie­bie, mu­sia­ło być bli­sko po­łu­dnia. Rzad­ko kiedy wsta­wa­ła o ta­kich po­rach po po­ście i ce­le­bra­cji. Ko­lej­ny dzień po ta­kich wy­da­rze­niach za­wsze był nie­mal w ca­ło­ści stra­co­ny.

Słoń­ce już od dawna świe­ci­ło na nie­bie” – bo­ha­ter­ka wsta­ła późno. “Rzad­ko kiedy wsta­wa­ła o ta­kich po­rach po po­ście“ – jeśli wsta­nie późno nie jest nor­mal­ne, to bo­ha­ter­ka z re­gu­ły wsta­wa­ła wcze­śnie. Tym­cza­sem ostat­nie zda­nie mówi, że bo­ha­ter­ka z re­gu­ły wsta­wa­ła późno, czym za­prze­cza po­przed­nie­mu.

 

Po­zdra­wiam

It's hard to light a can­dle, easy to curse the dark in­ste­ad

Hej ostam!

Wiel­kie dzię­ki za wszyst­kie uwagi! Skoro tak można, to na­nio­sę je tutaj razem z po­przed­ni­mi, dla ogól­nej dba­ło­ści o język pol­ski :)

Mimo drob­nych po­tknięć sty­li­stycz­nych (które Ci już ostam wy­pi­sał po­wy­żej) to jest cie­ka­we i dość wcią­ga­ją­ce opo­wia­da­nie, z faj­nym po­my­słem na świat fan­ta­sy i z kli­ma­tem tro­chę jak w he­ro­icz­nej, tro­chę jak w dark fan­ta­sy.

Od stro­ny kon­struk­cji fa­bu­ły naj­słab­szy wy­da­je się wątek zwią­za­ny z kla­czą: wpro­wa­dzasz go jako klu­czo­wy, bar­dzo ważny dla bo­ha­ter­ki, a potem w za­sa­dzie od­pusz­czasz. Można tak zro­bić, oczy­wi­ście, ale warto by wtedy do niego wró­cić, na przy­kład kazać bo­ha­ter­ce w ostat­nich prze­bły­skach życia po­ża­ło­wać, że wię­cej ulu­bie­ni­cy nie zo­ba­czy, albo po­my­śleć z go­ry­czą, że jesz­cze parę dni temu pro­blem roz­sta­nia z uko­cha­nym zwie­rzę­ciem był jej je­dy­nym zmar­twie­niem…

ninedin.home.blog

Cześć ni­ne­din,

Wiel­kie dzię­ki za tą uwagę! Tak jak mó­wisz, wątek kla­czy rze­czy­wi­ście wy­ma­ga tro­chę upo­rząd­ko­wa­nia. Myślę, że pójdę w kie­run­ku Two­jej pro­po­zy­cji ostat­nich prze­bły­sków życia. Chyba też tro­chę nie­zgrab­ne jest, kiedy klacz ucie­ka w po­pło­chu, a Elys re­agu­je na za­sa­dzie: “och, nie, a w sumie to na pewno sobie po­ra­dzi”. Tu się chyba tro­chę roz­je­cha­ło tempo i jej emo­cje.

Hej, cał­kiem miło się czy­ta­ło. Fak­tycz­nie jak wyżej w ko­men­ta­rzach język po­sta­ci tro­chę nie pa­su­je do oto­cze­nia. Cie­ka­wy po­mysł na świat, dało się to sobie zwi­zu­ali­zo­wać mimo szer­sze­go kon­tek­stu.

Witaj.

 

Z tech­nicz­nych – su­ge­stie do prze­my­śle­nia:

Do tej pory cięż­ko mi było sobie wy­obra­zić, że kto­kol­wiek mógł­by zo­stać w domu. gdyby się tym tak nie chwa­li­li, nikt by nawet nie tego nie za­uwa­żył. – albo wiel­ka li­te­ra, albo brak czę­ści zda­nia

Poza tym widzę twoją minę. – gra­ma­tycz­ny – błęd­na od­mia­na wy­ra­zu

Jje oczy wy­ra­ża­ły smu­tek. – li­te­rów­ka

Takie nie po­zo­sta­ją długo w miej­sco­wo­ści ta­kiej jak Pamor (prze­ci­nek/) ale łu­dzi­ła się, że mają razem jesz­cze dużo czasu. – po­wtó­rze­nie

W głębi duszy wie­dzia­ła, że Turge jest już wy­star­cza­ją­co silna (prze­ci­nek?) by ru­szyć dalej. – wcze­śniej pi­sa­łaś inne brzmie­nie jej imie­nia

Pie­szo po­ko­ny­wa­ło się ją (w?) około pół go­dzi­ny.

Jej słowa gi­nę­ły w wie­trze i koń­skiej grzy­wie. W końcu za­wró­ci­ły do Pamor. – brzmi nieco tak, jakby to słowa za­wró­ci­ły

– Tak. – dziew­czy­na chcia­ła coś dodać, ale nie umia­ła. – błęd­ny zapis dia­lo­gu

– Za trzy posty ma przy­je­chać ku­piec – Elys spoj­rza­ła na ciot­kę. – i tutaj

– Czas. Prze­dziw­na rzecz, praw­da? – star­sza ko­bie­ta odło­ży­ła druty i spoj­rza­ła Elys pro­sto w oczy. – tu rów­nież

Cud i tak się wy­da­rzy. – od­po­wie­dział nie­wzru­szo­ny wuj. – po­dob­nie tu

 

A zatem dia­lo­gi wy­ma­ga­ją jesz­cze po­pra­wek.

 

Wiara w Ke­ro­sa i pew­ność jego darów, jego wspar­cia do­da­wa­ła wszyst­kich siły. – li­te­rów­ki

Wy­star­cza­ją­cy, by star­czy­ło jej sił na naj­bliż­szą dobę, ale nie za duży, by nie na­ra­zić się na nie­ustę­pli­wy głód. – styl

 

El, oni za­wsze byli tacy… na kontrze? – Wuj za­wsze miał swoje zda­nie. Ale za­wsze był ra­czej re­li­gij­ny. – po­wtó­rze­nia

 

Nie­ste­ty, widzę, że Przed­mów­cy wska­za­li już uster­ki, ale nie są po­pra­wio­ne. Kwe­stie tech­nicz­ne na­le­ży przej­rzeć do końca, ja resz­ty już nie wy­pi­su­ję.

 

Co do tre­ści opo­wia­da­nia, jest ono moc­nym sprze­ci­wem, takim – na­zwa­ła­bym je – „li­te­rac­kim pro­te­stem” wobec na­rzu­ca­nia woli i kie­ro­wa­nia ślepo po­słusz­ny­mi ludź­mi w imię roz­ma­itych zasad, w tym na­rzu­ca­nej siłą wiary. Tro­chę mam tu sko­ja­rze­nia z „Fa­ra­onem”, tro­chę z „We­hi­ku­łem czasu” (szcze­gól­nie tym pierw­szym). Bar­dzo po­etyc­ko opi­su­jesz mi­łość bo­ha­ter­ki do konia i ich wza­jem­ną więź. Stwo­rzo­ny świat fan­ta­sy jest cie­ka­wy, bra­ku­je mi nieco roz­wi­nię­cia pew­nych wąt­ków, a także in­nych pro­por­cji mię­dzy czę­ścia­mi.

 

Cał­kiem od­ręb­ną kwe­stią jest po­ru­szo­ny tu, ważny temat postu re­li­gij­ne­go. Będąc w kra­jach, trak­tu­ją­cych owe dni po­szcze­nia bar­dzo ry­go­ry­stycz­nie, mu­si­my się do­sto­so­wać, bo nie mamy in­ne­go wyj­ścia. Ich miesz­kań­cy trak­tu­ją post, jak opi­sa­ni tutaj – są mu ab­so­lut­nie pod­po­rząd­ko­wa­ni. My się nie wy­chy­la­my ze stra­chu. Kiedy nasz kraj od­wie­dza­ją za­gra­nicz­ni tu­ry­ści, nie za­uwa­żą ta­kich dni, jak np. Wiel­ki Pią­tek, Środa Po­piel­co­wa czy nawet Wi­gi­lia, o „sza­rych” piąt­kach nie wspo­mi­na­jąc. Cóż… To tylko taka moja luźna dy­gre­sja. :)

 

Po­zdra­wiam ser­decz­nie i życzę po­wo­dze­nia w two­rze­niu po­wie­ści, wspo­mi­na­nej w przed­mo­wie. :)

 

Pe­cu­nia non olet

Hej Mar­ta­Klau­dia­11, dzię­ki za uwagę i prze­czy­ta­nie,faj­nie że się po­do­ba­ło :)

bruce – bar­dzo dzię­ku­ję za uwagi. Wy­da­je mi się, że ko­rzy­sta­nie z in­ter­ne­tu mnie prze­ro­sło, bo nawet pró­bo­wa­łem na­nieść nową wer­sję, ale naj­wy­raź­niej coś się nie od­świe­ży­ło lub ogól­nie po­szło nie tak ;)

Rze­czy­wi­ście chcia­łem, żeby po­ru­sza­ło ważny temat. Choć mia­łem je w gło­wie już od dłuż­sze­go czasu, aku­rat tak się zło­ży­ło że z opu­bli­ko­wa­niem go wstrze­li­łem się w Wiel­ki Post, co i mnie po­bu­dza do re­flek­sji. 

Jesli cho­dzi o po­wieść to jest już skoń­czo­na (przy­naj­mniej jeśli cho­dzi o pierw­sze po­praw­ki :D), ale czuję nie­do­syt hi­sto­rii i pró­bu­ję je za­wrzeć w kilka opo­wia­dań. Mam na­dzie­ję, że nie­dłu­go trafi tu ko­lej­ne z nich :)

 

Życzę zatem po­wo­dze­nia w re­ali­za­cji tych za­mie­rzeń, po­zdra­wiam ser­decz­nie i także dzię­ku­ję. :)

Pe­cu­nia non olet

Opi­sa­łeś dwa i pół dnia z życia Elys, po­ka­zu­jąc jej pracę i po­zwa­la­jąc po­znać prze­my­śle­nia dziew­czy­ny. W tle mamy świat, w któ­rym przy­szło żyć bo­ha­ter­ce, a także dość do­kła­da­ny opis ty­tu­ło­we­go oso­bli­we­go ry­tu­ału.

Choć opo­wia­da­nie wy­da­je się skoń­czo­ne, a los Elys przy­pie­czę­to­wa­ny, nie mogę po­zbyć się wra­że­nia, że Post jest czę­ścią cze­goś więk­sze­go, al­bo­wiem nie­któ­re wątki po­zo­sta­ły nie­roz­wi­nię­te, po­zo­sta­wia­jąc spory nie­do­syt.

Zga­dzam się z Ło­sio­tem, że język, któ­rym po­słu­gu­ją się nie­wy­kształ­ce­ni bo­ha­te­ro­wie wy­cho­wa­ni w ma­leń­kiej wsi, brzmi nie­wia­ry­god­nie, wręcz oso­bli­wie.

Wy­ko­na­nie, nie­ste­ty, po­zo­sta­wia sporo do ży­cze­nia – przyj­rzyj się zwłasz­cza za­pi­so­wi dia­lo­gów i po­sta­raj się ogra­ni­czyć nad­miar za­im­ków.

 

Na­tych­miast chwy­ci­ła za wi­de­lec.Na­tych­miast chwy­ci­ła za wi­de­lec.

Chwy­ta­my coś, nie za coś.

 

Do tej pory cięż­ko mi było sobie wy­obra­zić… → Do tej pory trud­no mi było sobie wy­obra­zić

https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/Ciezko-a-trudno;19058.html

 

w domu. gdyby się tym tak nie chwa­li­li… ­-> …w domu. Gdyby się tym tak nie chwa­li­li

Po­sta­wiw­szy krop­kę, nowe zda­nie roz­po­czy­na­my wiel­ką li­te­rą.

 

Poza tym widzę twoją minę.Poza tym widzę twoją minę.

 

że ci cho­dzą­cy w zbyt cia­snych chcą ucho­dzić za… → Nie brzmi to naj­le­piej.

 

ciem­ne włosy la­ta­ły we wszyst­kie stro­ny. → Włosy ra­czej nie la­ta­ją.

Pro­po­nu­ję: …ciem­ne włosy po­wie­wa­ły we wszyst­kie stro­ny.

 

Wiele osób dzi­wi­ło jej się, że aż tak lu­bi­ła swoją pracę. → Zbęd­ny za­imek.

 

– Ja to zro­bi­łam – od­po­wie­dzia­ła jej Hilia… → Zbęd­ny za­imek – wiemy, komu od­po­wie­dzia­ła.

 

pod­su­nę­ła kla­czy pod pysk ka­wa­łek słomy. → Ka­wa­łek słomy to tylko ka­wa­łek ło­dy­gi, le­d­wie źdźbło, któ­rym się konia nie na­kar­mi.

Pro­po­nu­ję: …pod­su­nę­ła kla­czy pod pysk garść siecz­ki/ wiąz­kę siana.

 

Jje oczy wy­ra­ża­ły smu­tek. → Li­te­rów­ka.

 

Na razie weź się za czysz­cze­nie kopyt. -> Na razie weź się do czysz­cze­nia kopyt.

Choć zdaję sobie spra­wę, że Hilia może nie wy­ra­żać się po­praw­nie.

http://filologpolski.blogspot.com/2016/11/brac-siewziac-sie-za-cos-brac-siewziac.html

 

Za­to­czy­ły kilka kół do­oko­ła placu. → Nie brzmi to naj­le­piej.

Pro­po­nu­ję: Kil­ka­krot­nie oto­czy­ły plac.

 

– Nie dzi­wię się. To wspa­nia­ła klacz. W do­dat­ku miała do­sko­na­łe­go opie­ku­na – uśmiech­nę­ła się de­li­kat­nie do Elys. → – Nie dzi­wię się. To wspa­nia­ła klacz. W do­dat­ku miała do­sko­na­łe­go opie­ku­na.Uśmiech­nę­ła się de­li­kat­nie do Elys.

Tu znaj­dziesz wska­zów­ki, jak za­pi­sy­wać dia­lo­gi.

 

– Pew­nie cięż­ko ci się z tym po­go­dzić. → – Pew­nie trud­no ci się z tym po­go­dzić.

 

– Tak. – dziew­czy­na chcia­ła coś dodać, ale nie umia­ła. → – Tak. – Dziew­czy­na chcia­ła coś dodać, ale nie umia­ła.

 

– Za trzy posty ma przy­je­chać ku­piec – Elys spoj­rza­ła na ciot­kę. → Brak krop­ki po wy­po­wie­dzi.

 

– Czas. Prze­dziw­na rzecz, praw­da? – star­sza ko­bie­ta odło­ży­ła druty… → – Czas. Prze­dziw­na rzecz, praw­da? – Star­sza ko­bie­ta odło­ży­ła ro­bót­kę

Gdyby odło­ży­ła tylko druty, mu­sia­ła­by wyjąć je z ro­bót­ki.

 

Jej mi­mi­ka zdra­dza­ła, że nie mówi jej wszyst­kie­go. → Zbęd­ny za­imek – wia­do­mo, do kogo mówi.

 

Jej wuj był bar­dzo bez­po­śred­nim czło­wie­kiem… → Zbęd­ny za­imek – wia­do­mo, czyim jest wujem.

 

Wiara w Ke­ro­sa i pew­ność jego darów, jego wspar­cia do­da­wa­ła wszyst­kich siły. → Po­wtó­rze­nie. Li­te­rów­ka.

Pro­po­nu­ję: Wiara w Ke­ro­sa, pew­ność jego darów i wspar­cia do­da­wa­ła wszyst­kim siły.

 

Mamy na­dzie­ję, że kto­kol­wiek po­sta­ra się wyjść poza sche­mat i zo­sta­nie z nami – wuj za­ło­żył ręce na pier­siach w lekko wy­zy­zwa­ją­cym ge­ście. → Brak krop­ki po wy­po­wie­dzi. Di­da­ska­lia wiel­ką li­te­rą. Męż­czy­zna ma jedną pierś.

Pro­po­nu­ję: Mamy na­dzie­ję, że kto­kol­wiek po­sta­ra się wyjść poza sche­mat i zo­sta­nie z nami.Wuj za­ło­żył ręce na pier­si w lekko wy­zy­wa­ją­cym ge­ście.

 

Wy­star­cza­ją­cy, by star­czy­ło jej sił na naj­bliż­szą dobę… → Nie brzmi to naj­le­piej.

Pro­po­nu­ję: Do­sta­tecz­nie ob­fi­ty, by wy­star­czy­ło jej sił na naj­bliż­szą dobę

 

Cud i tak się wy­da­rzy. – od­po­wie­dział nie­wzru­szo­ny wuj. → Zbęd­na krop­ka po wy­po­wie­dzi.

 

Razem z wujem osten­ta­cyj­nie wy­co­fa­li się do swo­je­go domku. → Zbęd­ny za­imek – czy wy­co­fa­li­by się do cu­dze­go domu?

 

Mnie też cza­sem jest cięż­ko wy­trzy­mać…Mnie też cza­sem jest trud­no wy­trzy­mać

 

– Bo konie są mą­drzej­sze od ludzi – Masym gor­li­wie po­ki­wał głową. → Brak krop­ki po wy­po­wie­dzi.

 

by nie za­kłó­cać sku­pie­nia.

Za­le­gła cisza. Nie­mal na­ma­cal­na, trwa­ła i trwa­ła. Co jakiś czas za­kłó­cał… → Po­wtó­rze­nie.

 

Wiemy, że nasza siła woli bę­dzie wy­sta­wio­na na próbę. Ale wiemy też, że dziś nasz dobry bóg prze­ka­że w nasze ręce ko­lej­ny dar. Miej­cie w sobie wiarę i siłę. → Czy wszyst­kie za­im­ki są ko­niecz­ne?

 

Do­ce­niaj­my każdy od­dech, każde ude­rze­nie serca. – za­po­wie­dział ka­płan… → Zbęd­na krop­ka po wy­po­wie­dzi.

 

Praw­dę mó­wiąc, nawet nie pró­bo­wał prze­żuć ka­wał­ków które miał w buzi.Praw­dę mó­wiąc, nawet nie pró­bo­wał roz­gry­zać ka­wał­ków które miał w ustach.

Grusz­ka to nie guma do żucia, można gryźć, ale nie można jej żuć. Buzie mają dzie­ci.

 

Z roz­pa­czy wy­bu­chła pła­czem.Z roz­pa­czy wy­bu­chnęła pła­czem.

Obie formy są po­praw­ne, z tym że cza­sow­nik wy­buch­nę­ła za­re­zer­wo­wa­ny jest dla istot ży­wych, na­to­miast wy­bu­chła dla rze­czow­ni­ków nie­ży­wot­nych.

 

Z za­sko­cze­niem za­uwa­ży­ła krew na swoim ubra­niu. → Zbęd­ny za­imek – tam nie było in­ne­go ubra­nia.

 

Może uda jej uzdro­wić sie­bie samą… → Pew­nie miało być: Może uda się jej uzdro­wić sie­bie samą

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Po­ka­zu­jesz ka­wa­łek swo­je­go świa­ta, ale tekst trąci frag­men­ta­rycz­no­ścią. Bo­ha­ter­ka zgi­nę­ła, zanim mogła coś osią­gnąć. Klacz ucie­kła i nie wia­do­mo, co z nią dalej bę­dzie. Nie do­wia­du­je­my się nawet, co to za moc spły­nę­ła na miesz­kań­ców, czy wuj i ciot­ka wyjdą z tego…

Po czym i tak pod­su­nę­ła kla­czy pod pysk ka­wa­łek słomy.

A konie jedzą słomę? I czy słoma wy­stę­pu­je w ka­wał­kach?

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Nowa Fantastyka