
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
Droga do odkupienia wiedzie przez…
…Obłęd?
To próbowali nam wmówić. Zamkniętym w czterech ścianach ze sobą i własnym umysłem. Ja nie widzę w tym szaleństwa. Widzę za to… samotność. Tak dawno Cię tutaj nie było. Tak dawno, że niemal zapomniałem jak wyglądasz. Ale nie… nie mogę. Oznaczałoby to utratę wszystkiego. Tej jedynej rzeczy z której nie zdołali nas obedrzeć, gdy odebrali już wszystko. Własną twarz. Uczucia. Emocje. Myśli. A gdy pozbawili nas już tego… postanowili pozbyć się i imion i nazwisk.
Pamiętasz kim jestem? Ja nie mogę.
Jestem Nikim. Może dlatego nazywają mnie Nullus. Bo zapomniałem.
Tu gdzie jestem, nazywają nas także Białymi. Nie lubię tego określenia. Wiesz co oznacza? Patrzę na nasze ubrania – na te białe szpitalne worki – i widzę tylko biel. Biel ścian. Ubrań. Twarzy bardziej przypominających gipsowe maski. Jest ich tak wiele… i ciągle się powtarzają. Widzę je, każdego ranka gdy otwierają drzwi.
Biały oznacza Nikogo.
Gdy strzępki wspomnień ostatecznie rozpływają się przez teraźniejszością, gdy uśpiony lekami umysł zaczyna odmawiać współpracy w końcu wręczają Ci białą, szpitalną szatę. Jeśli zachowujesz przy sobie jakieś resztki przeszłości, zaczynają Cię odzierać i z nich. Imię. Nazwisko. Twarze. Rodzina. Znajomi. Przyjaciele. Wrogowie.
Jakie to ma znaczenie?
Tabletka. Tabletka. Tabletka.
I kolejna. Dla naszego dobra. By nie pamiętać. By nie cierpieć.
By nie pamiętać utraty, wydzierają nam wszystko. Nie mając nic, nie można cierpieć, prawda? Dlaczego więc.. czuję ból? Od tak wielu dni staram się zapomnieć Twoją twarz. A Ty wciąż tkwisz tam, głęboko, pod powiekami – kolejna granitowa maska, która nabiera życia, gdy otwierają się ciemnobłękitne ślepia.
Mówią mi, że nie istniejesz.
Co za głupota, prawda? Nie widzą? Czy może nie chcą widzieć? Nie słyszą?
Czy oni nie słyszą, gdy ja wymawiam Twoje imię? Tą jedyna rzecz, którą wciąż pamiętam, bo Ty nie dajesz mi zapomnieć?
Mówią, że Ciebie nie ma.
A ja pamiętam Twój dotyk i Twoja twarz. Uśmiech i głos brzmiący jak uderzające o siebie srebrzyste dzwoneczki. Gdy wypowiadasz swoje imię. Brzmi pięknie w Twoich ustach. Rzadko mam okazję słyszeć ludzka mowę. Raczej krótkie, nieartykuowane dźwięki.
Pamiętasz?
Raz próbowałaś mi przypomnieć sobie człowieczeństwo.
Nienawykłe do mowy usta zwęziły się, próbując wyartykułować słowa. Próbowałem powtórzyć Twoje imię – tą samą, ludzką mową. Zamiast tego – krótkie, chrapliwe dźwięki zwierzęcia. Próbowałem wielokrotnie. A Ty tylko patrzyłaś, a pełne blade usta wykrzywiały się w uśmiechu. Byłaś cierpliwa.
Czasami, gdy zamykałem oczy słyszałem Twój oddech. I odgłos uderzających o siebie dzwoneczków, gdy zaczynałaś śpiewać. Śpiewałaś cicho, niepewnie jakby bojąc się, że ktoś usłyszy. Szkoda. Miałaś piękny głos.
A potem cichłaś w pół taktu i gdy otwierałem oczy, Ciebie już nie było.
Samotność bywa straszna.
Wiesz, dlaczego wciąż się na to zgadzam? Bo wiem, że jesteś gdzieś obok. I czasami musisz odejść. By wrócić.
Zawsze wracasz. Minęło parę dni, ale ja wiem, że wrócisz.
Wrócisz, bo musisz mi o sobie przypomnieć.
Taka była umowa.
Zabawne. Czy nie sądzisz, że komiczna z nas para? Zarośnięta, śmierdząca małpa w szpitalnych szatach, której inni potrafili wydrzeć człowieczeństwo, pozostawiając prawo do życia. I Ty.
Blady, śnieżnowłosy anioł. Dziewczyna o dużych, ciemnych oczach, w których tlą się idealnie czarne źrenice. Pamiętasz..? Mówiłem Ci, że lubię w nie patrzeć. Nie w Twoje oczy – w te dwa czarne punkciki źrenic, w których kryła się idealna pustka. Był jeszcze prosty nos, silnie zaznaczone kości policzkowe i pełne usta, prawie zawsze wykrzywione w złośliwym uśmieszku.
Wiem, że śmiałaś się ze mnie. Z tym pobłażaniem, jakie lepsze istoty zachowują dla gorszych.
Pamiętam też długie paznokcie, stukające nerwowo o ściany pokoju, wybijające takt jakiejś dawno zapomnianej melodii. To było wtedy gdy nie mogłaś śpiewać. Była już noc, a Oni nakazali ciszę.
Ale Ty nie potrafisz żyć w ciszy, prawda? Ty jesteś istotą melodii. Ty żyjesz poza ciszą. Ich ciszą. Ty…
.. Ty nie jesteś stąd.
Może dlatego tak bardzo jesteś dla mnie ważna. Może dlatego wciąż zachowuje pozory życia.
Wiesz… mówią, że jestem szaleńcem. Jednym z wielu. Jednym z Białych.
Wyjaśnij mi… jak mogę nim być? Jak mogę być szaleńcem, gdy moim jedynym obłędem jest miłość?
*
Cisza. Kolejny dzień ciszy.
Nie pamiętam dni. Ani tygodni. Ani miesięcy. Ani lat.
To tylko Czas, tylko chwila, tylko moment.
To nie ma większego znaczenia.
Oni znów tu są. Znów przeszkadzają mi pisać. Chowam te listy do Ciebie pod poduszką, tu gdzie codziennie składam głowę. To mnie uspokaja. Pisanie.
Każdego dnia przynoszą nowe tabletki.
Każą mi zapomnieć. I dziwią się, że nie potrafię.
Dziwią się, że wciąż powtarzam Twoje imię. To musi być dla nich zabawne. Szaleniec, wciąż powtarzający jedno słowo. Jedno imię, które nie jest nawet jego własnym. Uważają je za mój wymysł, tak jak i Ciebie.
Nie rozumiem ich. Ale o tym ciii… zanim znów zakażą mi pisać.
*
Pamiętasz, jak mówiłem Ci, że pisanie stanowi moją jedyną przyjemność, poza Twoimi wizytami? Nie należę do rozmownych. W zasadzie nie pozostaje mi ich za wiele poza tymi listami do Ciebie.
W zasadzie bardziej to przypomina monolog. Tak samo, gdy ty jesteś obok, a ja mówię do Ciebie. Nie wiem czy mnie rozumiesz. Ja wypowiadam dźwięki, starając się ubrać je w słowa. Nadać temu choć pozór typowej, ludzkiej rozmowy. A Ty tylko siedzisz obok i patrzysz na mnie dużymi, ciemnymi oczami, jakby próbując zrozumieć. Co pewien czas kiwasz głową lub białe włosy szamoczą się niczym węże wokół Twojej twarzy, gdy próbujesz zaprzeczyć.
Rozumiesz mnie.
A przynajmniej próbujesz.
Upływa kolejny dzień, a Ciebie wciąż nie ma. Zaczynam się martwić. Kolejna kartka listów trafia nieprzeczytana do kosza.
Wciąż czekam. Tak wiele mam Ci do powiedzenia.
*
Pamiętasz, gdy po raz pierwszy mówiłem, że Cię kocham?
Wiesz, że nie przywiązuje znaczenia do słów. A „kocham" było dla mnie takim samym słowem, jak „jem", „śpię", czy „nienawidzę". Kolejny czasownik, tak chętnie powtarzany na ustach poetów. Jedno, kolejne słowo pośród miliona innych. A jednak, gdy wymówiłem je po raz pierwszy…
W zasadzie nie pamiętam dlaczego to zrobiłem. Może wystarczyło mi spojrzenie na Twoje włosy, widok ciemnych, półprzymkniętych oczu znad długich rzęs? Może fakt, że ciągle mnie słuchasz, nie wymagając za to niczego? Może to, że jesteś tu jedyną osobą do której mogę mówić? Jedynym wspomnieniem, jakiego nie potrafią mi wydrzeć?
A Oni mówią, że Ciebie nie ma. Że nie istniejesz.
I znów podają tabletkę. Nie biorę. Trafia pod łóżko, do stosu innych.
Ja wciąż czekam… kolejny list trafia do stosu innych.
*
Te listy wciąż trzymają mnie w tym miejscu. Zaczynam pamiętać.
*
Im więcej odzyskuję wspomnień, tym bardziej niewyraźna się stajesz. Zaczynam Cię zatracać, wiesz? Twój obraz przestaje być istotny, przestaje mieć znaczenie. Już mnie nie odwiedzasz, a ja nie czekam na Twój powrót. Zamiast białych włosów i dźwięku dzwoneczków zaczynam widzieć… co?
Blada, raczej wąska twarz, okalana pasmami kędzierzawych, brunatnych włosów. Mówią, że to moja żona. Te głosy wewnątrz… które znów zaczynam słyszeć. Mówią, że nazywała się Justyna i że nie żyje. Że minęło ponad pięć lat. Widzę małą, szczupłą twarzyczkę i te same oczy. Oczy kobiety. Mówią, że miał na imię Robert i był moim synem. Zginął. Pięć lat temu. Wypadek samochodowy. Matka prowadziła auto.
Dlaczego nie czuję..? DLACZEGO. Nic. Nie. Czuję? Znów zamykam oczy i poszukuję Twojej twarzy. Nie ma jej. Jest dziecko i jego matka.
*
Podnoszę kolejną tabletkę. Połykam, czując jak grzęźnie mi w gardle. Przypomina to trochę dziecięce doświadczenia – mała twarzyczka wykrzywia się, usta rozszerzają próbując zmieścić wewnątrz jak najwięcej przedmiotów. Ja otwieram je, próbując zmieścić jak najwięcej tabletek. Połykam, czując że za chwilę odbiorą mi dopływ powietrza.
Zamykam oczy i uśmiecham się, bo wiem że gdy je znów otworzę, zobaczę Twoją twarz.
Otwieram.
Stoisz obok i naprawdę nie rozumiem, jak Oni mogli mi wmawiać, że nie jesteś realna. Wyciągam dłoń i czuję ciepło Twojego dotyku na skórze. Opuszki palców badawczo szperają po bladej skórze, trafiają na usta i oczy. Jesteś, stoisz obok, a ja zaczynam się na siebie złościć gdy dłoń mimowolnie opada na łóżko.
Ale taka była umowa, prawda..?
Czekam. Odpływają kolejne słowa, kolejne wspomnienia i myśli… twarz dziecka i jego matki zanika. Zostajesz tylko Ty.
Pamiętam Cię. Pamiętam Twoje imię…
Nazywasz się Śmierć.
Znowu?
Temat dzisiejszej lekcji: topos szpitala psychiatrycznego w twórczości młodych fantastów.
;-)
Kilka przeoczeń:
"i imion i nazwisk." Szanowna pani zgubiła przecinek przed drugim "i".
"Gdy strzępki wspomnień ostatecznie rozpływają się przez teraźniejszością" To chyba nie tak miało być.
"Raczej krótkie, nieartykuowane dźwięki. " Dodałbym "ł".
"Wiesz, że nie przywiązuje znaczenia do słów. " Tutaj powinno być "ę".
Jeszcze co do "nullusa" - bardziej by moim zdaniem pasował Nemo. Cóż. To tylko moje zdanie.
Bardzo ciekawy styl pisania. Uwielbiam takie krótkie zdania i sposób opowiadania. Sam tak czasem piszę.
Opowiadanie jest świetne, bardzo dobre zakończenie. No i szpital psychiatryczny - kocham to. Ode mnie miałabyś mocne 5+.