
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
3.
Kryspin chodził nerwowo po niewielkiej kawalerce medium. Kuchnia, pokój, przedpokój, pokój, kuchnia. I od nowa. Nie potrafił usiedzieć w miejscu. Spojrzał na Oriona, który półleżał w starym fotelu. Błękitne, zamglone oczy wpatrywały się w ścianę tuż nad telewizorem. Kontakt z rzeczywistością ograniczony był do niezbędnego minimum.
Chłopak klapnął na kanapę, próbował skupić się na filmie, ale myśli wciąż krążyły wokół Kruka. Martwił się. Doskonale wiedział gdzie, po co i do kogo poszedł nekromanta. Czuł to. I wcale mu się to nie podobało. Miał bardzo złe przeczucia. Tępe łupanie w głowie nie poprawiało mu samopoczucia.
Nagle Orion drgnął i prawie zleciał z fotela. Chwycił się kurczowo podłokietników, podciągnął.
Kryspin zauważył, że blada zazwyczaj twarz medium przybrała popielaty odcień, a błękitne oczy straciły typowe, mętne spojrzenie.
Orion zerwał się z fotela, podszedł do regału i nerwowo zaczął przeglądać wytarte grzbiety książek. Oderwał się na chwilę, jakby o czymś sobie przypomniał. Spojrzał na Kryspina.
– Sprzątnij gazety z kanapy, poszukaj w kuchni bandaży, igieł, środków odkażających, plastrów – powiedział dziwnie przyduszonym głosem. – Kamael zaraz przyniesie tu Kruka. Jest źle i to bardzo. Z medycznego punktu widzenia ten idiota jest już martwy. Spróbuję go wyciągnąć, ale cholera wie, czy nie jest za późno.
Chłopak bez słowa wykonał polecenie, choć pytania cisnęły mu się na usta. Nauczył się jednak trzymać język za zębami, kiedy było to konieczne i mniej lub bardziej spokojnie czekać na dalszy rozwój wypadków. Kiedy niósł do salonu bandaże, ktoś załomotał do drzwi. Orion bez słowa wpuścił do środka rozsierdzonego Kamaela, z nieprzytomnym Krukiem na plecach. Kryspin pomógł mu położyć nekromantę na kanapie i zaraz zabrał sie za opatrywanie ran. Kamael zniknął na chwilę w kuchni. Wrócił z butelką piwa, połowę wypił duszkiem. Zaciskając zęby patrzył ponuro na bladą twarz Kruka.
Orion usiadł w fotelu, przymknął oczy. Do ust włożył sobie ciemnozieloną tabletkę.
– Mam do was prośbę. Bądźcie cicho, najlepiej w ogóle się nie odzywajcie. Nic nie może mnie rozproszyć.
– Orion, bez urazy, ale dasz radę? – Kryspin nerwowo wyłamywał palce.
– Mam nadzieję – odpowiedział szczerze. – Hypnos nie na darmo jest bratem Tanatosa. A teraz usiądź gdzieś i nie przeszkadzaj.
Chłopak posłuchał od razu. Przycupnął na parapecie wpatrując się w medium z napięciem. Kamael pił piwo za piwem nie odzywając się słowem. Dyszał ciężko ze złości, zaciskając pięści.
Orion westchnął cicho, odchylił głowę do tyłu.
Kruku, obyś nie zaczął jeszcze tańczyć.
Chwiejesz się w rytm muzyki, której nie słyszysz. Ale widzisz niezdarne podrygiwanie cieni. Kalekich istot wirujących w pokracznym, upiornym tańcu. Korowód ciągnie się po horyzont, gdzie ciemnoczerwone niebo zlewa się z popękaną ceglastą ziemią.
Chodź.
Słyszysz i idziesz. Powoli, niezdarnie, jak przez gęstą maź. Królestwo Pustki zaprasza cię, wita z otwartymi ramionami, jak starego znajomego.
Krok.
Tańcz.
Przy pierwszym obrocie tracisz równowagę, prawie się przewracasz. Zataczasz się, wszystko wiruje szaleńczo. Tuż przed tobą pojawiają się wykrzywione pokracznie sylwetki. Zaraz do nich dołączysz, staniesz jedną z nich.
Nie! Pojawia się nagła myśl. Nie twoja, ale głos wydaje ci się znajomy.
Nie!, powtarza mocniej, dobitniej.
Zamierasz w pół kroku. Zawieszony w czasie nie wiesz co robić.
Wracaj!
Tańcz!
Sprzeczne słowa. Trwasz w bezruchu starając się zrozumieć, co się właściwie dzieje. Próbujesz sobie przypomnieć. Co? Nie wiesz, ale dociera do ciebie, że nie powinno cię tu być. Umierasz, dociera do ciebie nagle. Przekroczyłeś już granicę, ale nadal masz furtkę.
I nagle w Królestwie Pustki pojawia się ból. Potworny, paraliżujący zmysły. Twoje ciało wyje z cierpienia.
Ból oznacza jedno.
Życie.
Kryspin ze strachem obserwował chodzącego nerwowo Kamaela, bojąc się odezwać choć słowem. Twarz Szepczącego była blada i ściągnięta, ciemne niczym otchłań oczy z uporem nie odrywały spojrzenia od podłogi. Chłopak doszedł do wniosku, że jeszcze chwila i sam oszaleje. Czekanie było najgorsze.
Nagle Orion ze świstem wciągnął powietrze. Kamael zamarł w pół kroku, Kryspin wstrzymał oddech.
– Mamy go – wychrypiał Orion z trudem. – Ledwo, ale mamy.
Kamael doskoczył do Kruka. Nekromanta oddychał płytko, nierówno, charcząc dziwnie. Ale oddychał, na mroki południa, oddychał! Kamael miał ochotę wrzeszczeć z radości, ale głos uwiązł mu w gardle. Oczy zapiekły go dziwnie, odwrócił się by nikt nie zobaczył napływających łez. Kruku, ty skurwysynie, skopię ci tyłek jak dojdziesz do siebie, obiecał w myślach. Stary, nie masz pojęcia jak się cieszę.
– Powinien przetrwać – odezwał się ponownie Orion. – Kryspin, pilnuj go. Ja muszę się chyba przespać – powiedział jeszcze, a potem osunął się w ciemność.
Pozostał główny problem – licz.
Przez te sześć dni, podczas których Kruk budził się i na powrót tracił przytomność, znacznie urósł w siłę. Jeszcze dwa i posiądzie całą moc. Rzesze nieumarłych krążyły po cmentarzach i podmiejskich lasach. Powietrze drżało i gęstniało miejscami. Orion dziwił się, że w telewizji nie widział jeszcze wstrząsających raportów o zombie. Nic, cisza. Jedynie jakieś doniesienia o wzmożonej aktywności hien cmentarnych i sekt satanistycznych. Widać Robert planował wielkie wejście i nie chciał, by coś zepsuło niespodziankę. To dawało im dwa dni. Mało czasu. Cholernie mało.
– Licza można pokonać tylko w jeden sposób – odezwał się Kruk przerywając ponure milczenie. Głos rzęził mu bardziej niż zwykle, po każdym zdaniu krzywił się dziwnie, jakby mówienie sprawiało mu ból. Orion nie wątpił, że faktycznie tak było. – Trzeba zniszczyć jego relikwiarz, inaczej skurwysyn naprawdę będzie nieśmiertelny, prawie jak ten cholerny feniks odradzający się z popiołów. Potem będzie już z górki.
– Oczywiście – powiedział Orion z krzywym uśmiechem. – Starczy znaleźć naczynie duszy, zniszczyć je, potem wykończyć licza i zagonić kukły, które nagle pozostaną bez pana, na powrót do ziemi. Łatwizna. Czemu ja na to nie wpadłem?
Przez chwilę medium i nekromanta mierzyli się wzrokiem.
– Wiem, gdzie jest relikwiarz – powiedział Kruk. – Po to właśnie polazłem wtedy na cmentarz. Żeby się tego dowiedzieć, znaleźć nić. Wbrew obiegowej opinii nie jestem durniem, który wierzył, że sam pokona licza.
Orion i Kryspin wlepili w niego oszołomione spojrzenia. Kamael zaniósł się serdecznym śmiechem.
– Drań z ciebie – powiedział wreszcie, gdy przestał rżeć. – A ja naprawdę posądzałem cię o postradanie rozumu.
Twarz Kruka wykrzywiła się w parodii uśmiechu.
– Problem polega na tym, że relikwiarz zniszczyć może jedynie nekromanta, inaczej gówno z tego będzie. Drugi musi skopać liczowi tyłek, rozwlec jego kości, najlepiej spalić, a potem zapanować nad kukłami.
Kryspin poczuł dziwne mrowienie na całym ciele. Wiedział, że to cholernie niebezpieczne. Wiedział też, że żaden z nich nie poprosi go o pomoc. Odetchnął głęboko.
– Zrobię to – powiedział cicho czując na sobie uważne spojrzenie Kruka. Podniósł głowę, spojrzał w czarne, ponure oczy. – Zniszczę relikwiarz, powiedz tylko, gdzie on jest.
Zapadła ciężka cisza. Każdy z nich zamknął się w swoich myślach.
Orion chyba chciał coś powiedzieć, ale nie wiedział jak zacząć. Patrzył wyczekująco na Kruka, ale ten uparcie milczał. Widać było jednak, że i jemu się to nie podoba.
– No co, może macie w zanadrzu jeszcze jednego nekromantę? – spytał Kryspin nieco buńczucznie. Zielone oczy lśniły pogodnie, co kompletnie nie pasowało do powagi sytuacji.
– Czterech – powiedział Orion
– Trzech – poprawił Kruk. – Jeden nie przeżył narodzin licza. A pozostała trójka gówno tak naprawdę umie. – Zamyślił się na chwilę. – Ty w sumie też, ale i tak więcej niż oni.
– No to wszystko jasne – odparł chłopak z uśmiechem. Orion ze zdziwieniem stwierdził, że był to szczery, niewymuszony uśmiech. Jakim cudem chłopak potrafił zachować pogodę ducha?
Zapadło niezręczne milczenie.
– Niech tak będzie, nic innego nie wymyślimy – powiedział wreszcie niechętnie Orion. Pozostali skinęli głowami.
– Mam coś dla ciebie – Kamael wstał i podszedł do leżącego na kanapie Kruka. Na wyciągniętej dłoni leżał poznaczony bliznami siekacz. Kruk spojrzał pytająco na Szepczącego. Ten skinął głową z drapieżnym uśmiechem.
– Taki mały as w rękawie.
4.
Orion i Kryspin dotarli do małego, drewnianego domku, ogrodzonego starym, ale zadbanym drewnianym płotem. Furtka zaskrzypiała donośnie, gdy chłopak trącił ją nogą. Uzbrojony w kilka metalowych drucików zabrał się za otwieranie zamka.
Orion miał najgorsze przeczucia. A on nauczył się słuchać intuicji. W jego fachu często była to kwestia życia lub śmierci. Obserwował nieufnie trawy i zarośla, spodziewając co najmniej kilku nieumarłych strażników. Obrócił się, gdy usłyszał szczęk otwieranego zamka. Kryspin z wiecznie pogodnym uśmiechem przyklejonym do twarzy, gestem zapraszał go do środka.
Wnętrze było uporządkowane, nieco tylko zakurzone. Kryspin od razu przeszedł do drugiego pokoju, w którym, według słów Kruka, miał być relikwiarz. Pomieszczenie było puste. Żadnych mebli, jedynie granatowe zasłony przy oknie. Chłopak patrzył uważnie w podłogę, na biało-brązową mozaikę. Wypatrzył zapadnięty nieco kafelek, podważył go metalowym prętem, pociągnął za ukrytą dźwignię. W ścianie na przeciwko pojawiła się luka, półka, na której leżał relikwiarz.
Tak. Bez żadnych wątpliwości był autentyczny. Gładka, matowa powierzchnia kości słoniowej. Misterne, ciemnobrązowe wzory oplatające pudełeczko ze wszystkich stron. I pulsujące niczym bijące serce ślady mocy. Kryspin zrobił krok w jego stronę, ale zaraz cofnął się jak oparzony. Zmarszczył brwi. W skupieniu patrzył w miejsce, w którym zaczynała się niewidzialna bariera.
– No to zaczynamy zabawę – powiedział siląc się na beztroski uśmiech. Zacisnął i rozprostował dłonie. Powoli, w skupieniu zaczął poruszać placami prawej dłoni, zupełnie jakby grał na niewidzialnej klawiaturze. Coś zasyczało jak piłka, z której gwałtownie schodzi powietrze. Lewa dłoń ostrożnie zbadała teren, przeszła bez problemu. Chłopak uśmiechnął się, zrobił kolejny krok do przodu. Od celu dzieliły go niecałe dwa metry. Zamarł uderzony nagłą falą chłodu, która zmroziła mu serce. Coś tu było. Czaiło się, niewidoczne i śmiertelne niebezpieczne.
Orion nie śmiał drgnąć. Wiedział, że chwila utraty czujności nie tylko może, ale z pewnością będzie kosztowała chłopaka życie. A dostanie się do relikwiarza i tak było tą łatwiejszą częścią zadania. Czekał więc, w napięciu, bojąc się nawet oddychać.
Kryspin rozglądał się uważnie. Ściana, podłoga, ściana, sufit. Szukał czegoś niepasującego do obrazka. Jest! Tam, w załamaniu między kafelkami, tuż przy swojej stopie, dostrzegł złotą, utkaną jakby z cieniutkiego drucika kulkę wielkości groszku. Siatka. Przed oczami stanęło mu zdjęcie, które pokazał mu kiedyś Kruk. Poszatkowane w drobne, niemal równe kawałki mięsa ciało jakiejś kobiety. Bezdomnej, która w starym, opuszczonym domu chciała znaleźć bezpieczny nocleg. Kazał mu zapamiętać, czym kończy się nieostrożność.
Wzdrygnął się. Skup się, inaczej skończysz jak ona.
Powoli, bardzo powoli jak na zwolnionym filmie sięgnął do kieszeni, cały czas obserwując złotą kuleczkę. Wyciągnął srebrny kawałek szkła wielkości karty do gry. Niemożliwie wolno schylił się i przyłożył go do podłogi, tam, gdzie przyczajona czekała śmiercionośna niespodzianka. Usłyszał dźwięk przypominający kamień wpadający do wody. Odetchnął z ulgą, schował szkiełko. Podszedł do relikwiarza, uśmiechnął się do Oriona.
– To teraz ta trudniejsza część – powiedział nieco drżącym głosem.
Licz stał na środku polany. Wokół niego chwiało się kilku nieumarłych. Kilkadziesiąt innych przemykało na granicy drzew.
– Kruk, jednak przeżyłeś – odezwał się Robert świszcząco, kalecząc większość głosek. – Jestem pod wrażeniem.
Nekromanta nie odpowiedział. Palił powoli skręta, delektując się ziołowym posmakiem. Patrzył ponuro na Roberta. Miał dziwne uczucie deja vu.
– Zmieniłeś zdanie? – spytał licz. Krukowi się wydawało, czy w jego głosie usłyszał iskrę nadziei? Pokręcił głową w milczeniu. Zaciągnął się.
– A więc zginiesz głupcze. Tym razem nikt nie uratuje ci tyłka – zaskrzeczał. – Niczego się nie nauczyłeś.
– Mylisz się – powiedział cicho Kruk. – Przygotowałem się, latarenko.
Zielony ogień liżący wykrzywioną nienaturalnie czaszkę wzmógł się nagle. Powietrze zgęstniało. Rozległ się trzask. Wokół kościanych palców pojawiły się fioletowe strumienie energii. Kruk zachwiał się od wybuchu mocy, gwałtownie wciągnął powietrze. Robert wydał z siebie niepokojący syk.
– Myślałem, że jesteś w lepszej formie – odezwał się obcy głos i fala energii rzuciła liczem parę metrów w bok. Kamael nie spuszczał ciemnych oczu z przeciwnika.
– Patrz, ja też – wychrypiał Kruk przewracając się z pleców na brzuch. Dźwignął się ciężko na kolana.
Robert zaryczał wściekle zbierając się z ziemi. Załopotały czarne poły płaszcza. Martwe kukły rzuciły się na dwójkę intruzów.
Kruk pokręcił głową, warknął coś gardłowo. Setki ptasich szkieletów obleczonych czarną mgłą zalały nieumarłych, rozdrapując i rozdziobując je na strzępy. Licz zawył widząc co się dzieje. Miał przed sobą osłabionego, ale wciąż groźnego nekromantę i wściekłego Szepczącego. Nie miał zamiaru dawać im jakichkolwiek szans. Wniósł ręce do góry. Rzeczywistość pękła nagle jak opuszczony na twardy bruk wazon. Wokół zawirowały cienie. Dzikie, nieujarzmione, uwolnione z oków beznamiętności, wyrwane z Krainy Pustki.
I wściekłe. Bardzo wściekłe.
Wrząca w nich nienawiść była wręcz namacalna. Otworzyły usta. Rozległ się upiorny wrzask. Wibrujący, przeszywający serce, okropny ryk przepełniony żądzą mordu. Kamael skrzywił się zatykając uszy. Co za jazgot, zdążył pomyśleć, nim zalała go fala cieni. Zdołał się utrzymać na nogach, ale i tak nieźle nim szarpało. Zagryzł zęby i błagał w myślach, by Kruk miał wystarczająco dużo siły. Uwolnił swoją moc. Cienie zawyły i odsunęły się od niego. Ich ludzkie pierwiastki jestestwa wyły z przerażenia wyczuwając w nim nieludzką istotę. Kamael uśmiechnął się krzywo. A potem uderzył.
Powietrze zaiskrzyło, gdy fala energii Szepczącego zderzyła się z atakiem licza. Powietrze zgęstniało jeszcze bardziej. Gdzieś z lewej dobiegł go znajomy krzyk wkurzonego nekromanty. Cienie zapiszczały i rozwiały niczym mgła. Kruk z trudem dźwignął się z klęczek, splunął krwią. Bladą twarz wykrzywiał dziwny, zły uśmiech.
– Jakim cudem? – wrzasnął licz z niedowierzaniem patrząc na wstającego z trudem nekromantę. Po takim ataku powinien być martwy, rozszarpany, zmiażdżony, starty w proch. A on się śmieje! Jakim cudem?!
Kruk sięgnął pod koszulkę, wyciągnął mały, biały przedmiot zawieszony na srebrnym łańcuszku. Zorany bliznami ząb.
Robert pomacał się po szczęce. Błękitne ogniki w oczodołach zalśniły złowrogo, gdy odkrył puste miejsce. Zrobił krok do przodu i zamarł, jakby ktoś go zamroził. Ogień liżący kości przygasł. Upadł na ziemię, szarpiąc się dziko. Wyglądał jakby z kimś walczył. Szamotał się i wił w konwulsjach.
Kamael obserwował to z rosnącym uśmiechem na twarzy.
– Kam, wykończ go, teraz jest praktycznie bezsilny. – Kruk zataczał się nieco. – Ja zajmę się kukłami.
Zielone, pogodne zazwyczaj oczy patrzyły w sufit z absolutną obojętnością. Kryspin był blady, wyglądał jak wytopiona z wosku lalka. Nie oddychał. Był martwy. Na amen.
Orionowi drżały ręce. Miał sobie to za złe. Że sie zgodził, że pozwolił na to chłopakowi, że teraz nie może nic zrobić.
Bał się reakcji Kruka. Chyba bardziej niż czegokolwiek.
Spojrzał szklanym wzrokiem na odłamki kości słoniowej. Resztki relikwiarza. Gwóźdź do trumny licza.
Miał nadzieję, że było warto.
Samotna łza spłynęła po suchym, poszarzałym policzku.
Cholernie naiwną nadzieję.
Czas więc na ocenę całości.
Mam wrażenie, że Kryspin został zabity tylko po to, żeby nie było słodkiego happy endu. Fabuła mało ciekawa, styl jest w porządku. Nie podobało mi się w ogólnym rozrachunku.
Twój styl jest tutaj największym atutem. Przeczytałem z przyjemnością, chociaż bardziej podobały mi się inne Twoje opowiadania.
No cóż, bywa :) Człowiek cały czas się uczy :D
A mnie się podobało. Czyta się lekko i bardzo przyjemnie. Dobry relaksator.
Co do śmierci Kryspina, to zgadzam się ze zdaniem Michała Strogow.
Pozdrawiam.
Dzięki Eferelin.
Muszę pamiętać, że czytelnik nie siedzi w mojej głowie i niektóre rzeczy lepiej uzasadniać :)
Rhei, cytat o kalkulacji z Kogel Mogel, nie tyczy się Ciebie. Nie śmiałabym nazywać Cię "nareszcie coś mądrego powiedziałaś kobieto". Miała to byc żartobliwa aluzja do mojego feralnego pomysłu metaforycznego rozniecania ognia, ale boję się żebyś nie wzięła tego do siebie. W charakterze jakiegoś przytyku, czy coś. :)
pozdrawiam
Aga
Ależ Aga, spokojnie, nie wzięłam :D
Acz przyznam, że czasem pasowałoby to do mnie, oj pasowałoby ;)