
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
– NIE!!! Nie, nie, nie… – Marta siedziała na szpitalnym korytarzu i krzyczała.
Podeszła pielęgniarka, zrobiła jej zastrzyk i poszła sobie. Tak po prostu, bez słowa. Z resztą co miała mówić? Że jej przykro? Banał. Nie, nikt już nie mógł Marcie nic powiedzieć, bo nikt nie mógł jej zrozumieć. Nikt nie czuł takiego bólu, jak ona.
Przez pięć lat starała się o dziecko. Przeszła wszystko: leczenie hormonalne, operację jajowodów, in vitro… Cztery razy poroniła. Za piątym razem przez całą ciążę nie mogła wstawać z łóżka. A teraz, kiedy w końcu się udało, kiedy w końcu urodziła swoją upragnioną córeczkę, usłyszała, że mała nie ma szans przeżyć nawet roku. Jej nerki nie pracują tak jak powinny, serduszko ma wadę a płuca są za słabe. Mała Natalka urodziła się tylko po to, żeby umrzeć.
Marta nie zauważyła, kiedy szwagierka usiadła obok niej. Po prostu w pewnym momencie podniosła głowę, a ona już tam była. Poznała ją, chociaż widziała ją zaledwie drugi raz w życiu. Z nieznanych Marcie powodów Anastazja była czarną owcą w rodzinie jej męża – nie zapraszano jej na rodzinne uroczystości, nie wysyłano jej życzeń na święta i nie wymawiano jej imienia. Zupełnie jakby nie istniała. A jednak Anastazja w jakiś sposób dowiedziała się o chorobie swojej bratanicy i znalazła się na szpitalnym korytarzu pod drzwiami, za którymi konała Natalka.
– W takiej sytuacji pozostaje nam tylko modlitwa… – zaczęła
– Modlitwa?!? Co mi da modlitwa?!? Bóg pozwolił mojemu dziecku zachorować…. On jest zły, albo…– Marta przez łzy szukała słów
– Albo bezsilny?
– Właśnie…
– Może to dlatego, że nie modlisz się do tego boga, co trzeba…
– Nie rozumiem…
– Mój brat nie powiedział ci czym się zajmuję? No tak, pewnie watykański świętoszek wstydzi się siostry wiedźmy.
– Wiedźmy?
– W zasadzie jestem kapłanką Lilith – matki demonów i Samaela jej kochanka. Bo widzisz, na świecie istnieje równowaga między dobrem a złem, żadna ze stron nie jest silniejsza i żadna nie wygra przed dniem Harmagedonu. Ale z siłami zła można pertraktować.
– Pertraktować… Potrafisz uratować moje dziecko?
– Jest sposób, ale…
– Ale?
– Coś za coś. Pamiętaj – świat jest w równowadze, której nie można zaburzyć. Jeżeli Samael, anioł śmierci ominie twoją córkę, będzie musiał zabrać inne życie.
– Czyje?
– Istoty młodej i niewinnej, tak jak Natalka. Jakieś inne dziecko. Może go nie znasz, może nigdy go nie spotkasz, ale ono umrze, żeby twoja córka mogła żyć. Zgadzasz się?
– Tak.
– Na pewno? To też będzie dziecko. Też będzie mieć matkę, która będzie cierpieć tak, jak ty teraz…
– Ale to nie będzie moje dziecko i to nie będę ja.
– Choć ze mną.
Anastazja zabrała ja do swojego domu. Zwykłej willi na przedmieściach. Nic specjalnego. Tylko w piwnicy urządzono kaplicę. Dokładnie naprzeciw wejścia, na niewielkim kamiennym ołtarzyku stał posążek Baphometa siedzącego ze skrzyżowanymi kopytami na ziemskim globie. Po jego bokach czerwoną farbą namalowano dwa pentagramy. W ten po lewej wpisano imiona Adam i Eva, w ten po prawej Samael i Lilith. Pomieszczenie wypełniał duszący aromat kadzidełek.
Kapłanka zapaliła dwie czerwone świece przed posążkiem. Następnie wzięła kawałek kredy i narysowała nim okrąg na podłodze, a w jego wnętrzu symbol podobny do pacyfy. Gestem przywołała Martę i kazała jej uklęknąć w okręgu, twarzą do Baphometa. Sama zajęła się rozstawianiem czarnych świec po linii kręgu powtarzając przy tym jakieś modlitwy czy zaklęcia w niezrozumiałym języku. Co jakiś czas rysowała też na podłodze litery i symbole.
Kiedy skończyła Marta poczuła uderzenie gorąca i jakiś dziwny zapach. Jeszcze gęstszy i bardziej mdlący, niż zapach kadzidełek. Zapach śmierci. Do tej pory traktowała cały rytuał trochę z przymrużeniem oka, zawsze była racjonalistką i nie wierzyła w takie rzeczy, ale teraz zaczęła się bać. Coś się działo. Coś, czego nie mogła zrozumieć, ani racjonalnie wytłumaczyć, ale co czuła. Ale jeśli to miało uratować jej dziecko, to chciała kontynuować, nawet gdyby musiała za to zapłacić własnym życiem.
Spojrzała na kapłankę. Anastazja stała obok niej, na samym środku kręgu. Oczy miała zamknięte. Jak w transie powtarzała bez przerwy „Samael, Samael, Samael”.
Dziwny zapach nasilił się. Marta zaczęła słyszeć jakieś głosy. Wiedziała, że nie są już same. Coś, czego nie widziała było obok. Kapłanka zamilkła i otwarła oczy.
– Jesteś pewna? – zapytała
– Dla mojego dziecka wszystko.
Anastazja podała jej rękę i poprowadziła do posążku. Sięgnęła po nóż. Leżał u samych stóp, czy też raczej kopyt demona i Marta wcześniej go nie zauważyła. Nagle poczuła przemożną chęć ucieczki, ale powstrzymała ją.
– Tylko jedna kropla… – wyszeptała kapłanka spierzchłymi wargami i zacięła szwagierkę w serdeczny palec. Czerwona kropla spadła na posążek. – Przymierze między tobą, a Samaelem zostało zawarte.
Marcie zakręciło się w głowie, a ziemia osunęła jej się spod stóp.
Obudził ją dźwięk telefonu. Leżała na kanapie w salonie Anastazji. Dzwoniła jej własna komórka. Spojrzała na wyświetlacz – mąż.
– Halo?
– Marta! No nareszcie! Gdzie ty się w ogóle podziewasz?!?
– Ja…
– Nie ważne, słuchaj musisz natychmiast przyjechać do szpitala!
– Coś się stało? Co z Natalką?
– Ona… ona jest zdrowa…
– Co?
– Lekarze nie wiedzą jak to się mogło stać. Mówią, że to cud. Wczoraj dusiła się bez respiratora a dzisiaj oddycha jak gdyby nigdy nic. I serce też jest porządku…. Właśnie badają nerki… Nasze modlitwy zostały wysłuchane…
– Moje modlitwy… – poprawiła Marta i rozłączyła się.
Wybiegła z domu jak oparzona i wskoczyła za kierownicę. Musi się dostać do szpitala jak najszybciej. Musi wziąć na ręce swoje dziecko. Swoje zdrowe dziecko.
– Nawet nie podziękowała… – mruknęła Anastazja obserwując ją przez okno.
To był moment. Już dojeżdżała do szpitala. Jeszcze tylko jeden zakręt. Najpierw zobaczyła niebieski balonik. A potem tamtą dziewczynkę. Miała trzy, góra cztery latka. Kręcone blond włoski i duże, niebieskie oczy. Czerwony płaszczyk, czarne lakierki i torebkę z myszką Mickey. Marta zauważyła to wszystko i zapamiętała mimo, że widziała to tylko przez ułamek sekundy. Potem….
Potem balonik poleciał do nieba. Torebka z myszką Mickey upadła na krawężnik. A dziewczynka odbiła się od maski, zrobiła salto w powietrzu i z głośnym plaśnięciem upadła kilka metrów dalej. Wypadła z butów, które zostały przed samochodem. Siła uderzenia ciała o asfalt była tak duża, że kręgosłup dziecka pękł i głowa oderwała się od torsu. Zmasakrowana zakrwawiona kula z kręconymi blond włoskami potoczyła się wzdłuż krawężnika.
Jakieś inne dziecko. Może go nie znasz, może nigdy go nie spotkasz, ale ono umrze, żeby twoja córka mogła żyć.
Marta zaczęła krzyczeć. Nie przestała nawet, gdy przyjechała policja, gdy wyprowadzono ją z samochodu, zakuto w kajdanki i wsadzono do suki. Przestała krzyczeć dopiero w celi, kiedy zabrakło jej tchu.
To była tylko i wyłącznie jej wina. Jechała nie tym pasem, co trzeba, w dodatku o wiele za szybko. Zabiła niewinne dziecko. Będzie miała szczęście jeśli dostanie mniej, niż dziesięć lat. Nie ma szans, na widzenie z dzieckiem w areszcie. Może po procesie co da się zrobić, ale teraz na pewno nie… To wszystko powiedział jej adwokat, którego wynajął jej mąż.
Marcie było wszystko jedno. Wiedziała, dlaczego tak się stało. I chociaż pękało jej serce, to w głębi duszy wiedziała, że drugi raz zrobiłaby to samo. Tak zabiła niewinną istotkę, ale ocaliła swoją córeczkę. Tylko po co sama miała żyć skoro nie mogła być przy niej?
Anastazja niechętnie zwlokła się z łóżka i podreptała do drzwi. Jakiś idiota dobijał się do niej w środku nocy. Pewnie pijak.
– Ludzie to nie mają za grosz przyzwoitości – sarknęła otwierając
– Witaj siostrzyczko
– Wejdź. Dawno się nie widzieliśmy… Bardzo dawno…
– Wierz mi, wolałbym żeby tak zostało…
– Więc po co tu przylazłeś?
– Marta nie żyje. Powiesiła się w celi.
– Przykro mi. Zapytałabym kiedy pogrzeb, ale jak cię znam, to wolisz, żebym nie przychodziła…
– Nie będzie żadnego pogrzebu!
– Nie rozumiem…
– Rozumiesz… Jesteś nekromantką potrafisz…
– Chcesz, żebym wskrzesiła trupa?
– Nie trupa, tylko moją Martusię! Moją żonę, bez której nic nie ma sensu….
– To nie takie proste, jak ci się wydaje…
– Ale możliwe?
– Nie wiem. Teoretycznie tak. Jest taki starożytny rytuał, ale nikt go nie odprawiał od wieków… Mogłabym spróbować, ale wymaga ofiary…
– Ile?
– Wy katolicy i wasze podejście…. Myślisz, ze wszystko da się kupić za pieniądze? Tu potrzebna jest ofiara z życia. Coś za coś. Życie za życie.
– Więc przyprowadzę ci jakiegoś bezdomnego…
– Nie. To nie tak. Nie każde życie. To musi być ktoś bliski, ktoś kogo łączy z Martą wspólna krew. Może siostra?
– Ona jest jedynaczką…
– Rodzice?
– Nie żyją. Ona nie ma nikogo z rodziny…. Nikogo oprócz… Natalki…
– Zabiłbyś własną córkę?!?
-Żeby ocalić żonę, tak!
– Nie jestem pewna, czy Marta by tego chciała…
– Ja tego chcę!
– Skoro tak… Jestem tylko pośrednikiem… Jutro będzie pełnia, musisz przynieść tu zwłoki przed północą. I córkę…
"A dziewczynka odbiła się od maski, zrobiła salto w powietrzu i z głośnym plaśnięciem upadła kilka metrów dalej. Wypadła z butów, które zostały przed samochodem. Siła uderzenia ciała o asfalt była tak duża, że kręgosłup dziecka pękł i głowa oderwała się od torsu. Zmasakrowana zakrwawiona kula z kręconymi blond włoskami potoczyła się wzdłuż krawężnika."
Obejrzyj sobie parę zdjęć z wypadków samochodowych. Głowa może być pęknięta na części, mózg wypływa, twarz zmasakrowana, ale jeszcze nie widziałem, żeby była urwana. Chyba całą grozę chciałaś pokazać w tej scenie a la gore.
Nie ma tu nic strasznego, tekst nie wywołał u mnie żadnych emocji. Poczytaj parę książek i zobacz jak wygląda konstrukcja dialogów. Widać, że miałaś pomysł, ale ci nie wyszło. Szczególnie ostatnia scena - prędzej chyba wywoła uśmiech niż grozę. Pozostaje ćwiczyć.
Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy podczas czytania to dziwna konstrukcja dialogów. Są takie... Suche, wyprane ze wszystkiego. Nie wiem czy taki efekt chciałaś uzyskać.
Tekst wygląda na szkic raczej. Podczas czytania nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że spieszyłaś się i nie dokończyłaś pisać. Rozwijać. Wszystko wydaje mi się być takie jakieś urwane, niepełne.
Pomysł jest całkiem fajny, ale na Twoim miejscu całkowicie skupiłbym się odczuciach matki w celi. To, co tutaj już jest (oczywiście tylko do sceny w samochodzie) mogłoby być wstępem do faktycznej treści. Powiedzmy - zjawy i demony nawiedzające w celi coraz bliższą całkowitego obłąkania kobietę. Żeby to uzasadnić Anastazja może napomknąć o możliwości niewielkich "skutków ubocznych" rytuału. Nie musi być w tym w ogóle gore (które tutaj miało służyć za jedyne ogniwo łączące tekst z MASAKRĄ 2010, jak sądzę?), a całkiem fajny horror psychologiczny z elementami fantastycznymi mógłby z tego wyjść.
Scenę z wypadkiem proponowałbym zakończyć na: Potem balonik poleciał do nieba. To bardzo ładne zdanie, taktownie podsumowujące całą sytuację.
Pozdrawiam, życząc powodzenia w dalszym pisaniu. :)
ilość wielokropków w ostatnim fragmencie mnie powaliła. Doliczyłam się 20. Za to kropek zaledwie siedmiu. Na litość, znalazłam jedną kropkę po wielokropku. Technicznie uwala to tekst i stanowi podpis "jestem bardzo początkującą Autorką". Jako ćwiczenie polecam usunąć z tekstu WSZYSTKIE wielokropki i zastąpić je kropkami, przecinkami, ewentualnie wykrzyknikami (ale tu też ostrożnie). Na cały tekst, może jeden wielokropek ma jakieś uzasadnienie.
"- Choć ze mną." - chodź
Fabuła niestety nie powala i nie zakrywa mankamentów techniczno-warsztatowych. A tych jest masa. Zaczynając od samego początku, kobieta siedzi na szpitalnym korytarzu, sama i wrzeszczy 'niee' i przechodząca pielęgniarka robi jej zastrzyk i idzie dalej. No litości. Szwagierka-satanistka zjawiająca się jak duch, oferująca pomoc i w krótkich, żołnierskich słowach odprawiająca coming-out na korytarzu szpitala przyprawiła mnie o kolejne zwątpienie. Opis wypadku to już w ogóle załamka - zresztą Michał Strogow wytknął powyżej i zgadzam się z nim. Od siebie tylko dodam - jak to jechała 'nie tym pasem'? Pod prąd?!
Psychologia postaci niestety leży i kwiczy. Wszystkie, bez wyjątku, są kompletnie beznamiętne i bez wyrazu, zachowują się jakby tylko wypowiadały kwestie które Autorka im przydzieliła a nie jak prawdziwi ludzie. Mogłaś się wykazać, pokazując dlaczego Marta popełniła samobójstwo w więzieniu, opisać emocje czy wizje demonów czy żal czy cokolwiek, a tu tylko wzmianka 'zabiła się'. Teksty męża w ostatnim akapicie są tak niemiłosiernie infantylne, że brzmią jak wypowiadane przez góra 15to-latka.
pozdrawiam i życzę owocnej pracy nad warsztatem
B
Pomysł był, wprawy zabrakło. Pracy sporo przed Toba, ale warto - zawsze warto :) Powodzenia i pozdrawiam.
Kiedyczytam takie teksty, przypomina mi się powieść Ewy Lach "Imienimy babci Józefiny" i dramatyczne opowiadania pisywane przez nastoletnią Polę.
PS. Proponuję, żebyś przeczytała tekst "Przeszczep", umieszczony kilka postów nad Twoim, i zobaczyła, jakimi środkami autor osiąga dramatyczny efekt.
A jeżeli już mówimy o lekturach, to przydałoby Ci się też przeczytanie poradnika Feliksa W. Kresa "Galeria złamanych piór", szczególnie rozdziału "Jaśnie pan zaimek".
OK, do konkursu.
Akurat co do wypadku, który tak się wam nie spodobał to jest on oparty na autentycznym przypadku. Sama na ćwiczeniach z medycyny sądowej widziałam zwłoki dziecka, któremu po zderzeniu z samochodem urwało głowę. Z tym, że był to chłopiec. Wbrew temu, co się wydaje większości głowa dość często zostaje urwana podczas wypadków komunikacyjnych, jeśli nie wierzycie odsyłam do dowolnego podręcznika z medycyny sądowej...
Reszta uwag może ma jakiś sens i zostanie wzięta pod uwagę:)
Dobra, zwracam honor; widziałem inne zdjęcia. Nie zmienia to faktu, że grozy w opowiadaniu nie ma, a próba obrazowego opisania wypadku, grozy nie wprowadza.
Groza, wielkoropiki, wrażenie - itp. itd. każdy ma prawo pisać, co chce w tym temacie, bo to kwestia li tylko odczuć i odbioru.
Ale rozbraje mnie, jak ktoś się wypowiada merytorycznie "bo widział kilka fotek na necie"... Medycynę się studiuje 6 lat i to bynajmniej nie przez Google.
Uwierz mi, że nawet jak czegoś nie ma w internecie, to jeszcze nie znaczy, że to nie istnieje.
Ludzie, żebyśmy się dobrze zrozumieli:
Napisałam to opowiadanie dla zabicia czasu, w jakies pół godziny - o tak z nudów wałesałam się po necie i trafiłam na informacje o konkursie. Miałam wolną chwilę, więc coś naskrobałam. I zamieściłam tutaj tak dla żartu i z ciekawości, żeby zobaczyć: bede ostatnia w tym konkursie, czy nie.
Wiem, że jest marne stylistycznie, niedporacowane itp. itd. - w końcu pisałam je tylko w pół godziny, wiec nie można oczekiwać Szekspira...
Zaskoczyło mnie, że lktoś policzył wszystkie znaki interpunkcyjne - ale ok, widocznie traktujecie temat poważniej niż ja.
Ale z tymi zdjęciami z wypadków na necie, to się załamałam...
pochlebiasz sobie, nie wszystkie znaki interpunkcyjne - tylko te z ostatniego akapitu :P Liczenie ich zajęło mi jakieś 30 sekund.
Tak to już na tym forum jest, że nie zachwycamy się wszystkim, co wrzucone, tylko przede wszystkim wytykamy błędy. Konstruktywna krytyka pomaga w doskonaleniu warsztatu. U Ciebie naprawdę widać, że opowiadanie jest niedopracowane.
Nie chwaliłabym się, że "napisane w pół godziny dla żartu" - to brak szacunku dla czytelnika, a jak widzisz, trochę ludzi tu czyta. Jeśli już, to trzeba było taką klauzulę umieścić na początku przed tekstem - wtedy ci, którzy otwierają opowiadanie mając nadzieję na przeczytanie czegoś dobrego, ominęliby i nie tracili czasu na coś, co Autor wrzucił sobie 'dla zabawy'.
A i nie dowiesz się, czy będziesz ostatnia - przyznawane są wyróżnienia najlepszym, albo się je dostanie albo nie. Listy najgorszych nie ma.
pozdrawiam,
B
No to widzę, że masz wprawę w liczeniu znaków interpunkcyjnych :)
Co klauzuli przed tekstem - przeceniłam trochę to forum chyba, bo założyłam, że każdy, kto przeczyta to opowiadanie po prostu zdrowo się uśmieje zamiast liczyć przecinki i kropki...
Ale wytykanie błędów tak was zajmuje, że nie macie już czasu na poczucie humoru... Czy nikt nie dostrzegł, że to parodia siejących "grozę" opowieści parafialnych egzorcystów z cyklu "uważajcie na szatana, bo jest on zły":?!? Nikogo nie rozbawił quasi-rytuał satanistyczny w stylu teledysku metalowej kapeli?
Jedna osoba tylko dostrzegła, że"Szczególnie ostatnia scena - prędzej chyba wywoła uśmiech niż grozę."
hmm... jeśli to miała być parodia, to musisz naprawdę *duuuuuużo* poćwiczyć. To, że ostatnia scena prędzej wywoła uśmiech niż grozę, naprawdę nie oznacza, że tekst jest parodią :)
Zamiar spardowiowania sczytny, wykonanie złe.
Parodiowanie w ten sposób jest trudne, bo musisz wyczuć granicę między powagą, a przesadnym naśmiewaniem się. To jest trochę napisane "za serio", jak na parodię, tym bardziej, że zgłosiłaś to do konkursu.
Droga Wiedźmo Helgo!
Większości osób publikujących i komentujących tutaj nieobce jest zjawisko "poczucia humoru". Jednak aby napisać tekst parodiujący cokolwiek, trzeba się postarać. Stworzyć zgrabny, nie bójmy się tego słowa, pastisz, który w ciekawy sposób kpić będzie z wyżej przez Ciebie wymienionych tworów (siejących "grozę" opowieści parafialnych egzorcystów z cyklu "uważajcie na szatana, bo jest on zły"). Jeśli już z czegoś kpić, to wypada (zgodnie z duchem pastiszu) do czegoś nawiązać, lub na czymś się wzorować. U Ciebie zaś żadnego wzorowania się nie widać. Ot, jest opowiadanie. Pełne błędów, które nie uchodzą w żadnym tekście literackim. Bowiem słowo "parodia" nie odnosi się do sposobu zapisu, a tylko i wyłącznie do prezentowanej treści.
Odniosę się jeszcze, pozwolisz, do jednego zdania, które mnie zbulwersowało: Napisałam to opowiadanie dla zabicia czasu, w jakies pół godziny - o tak z nudów (...). Dalej dodajesz jeszcze: widocznie traktujecie temat poważniej niż ja.
Błagam, trochę szacunku dla odbiorców. Jeśli piszesz sobie dla zabicia czasu, z nudów, i w dodatku jesteś w pełni świadoma mizerności, ziejącej z ułożenia powyższych ośmiu tysięcy ośmiuset dwudziestu jeden znaków (wliczając spacje) - na Boga! - zostaw to w jakimś zakamarku swojego dysku twardego. Niech sobie leży, dojrzewa. Jak już będzie w pełni dojrzałe zrób z tego porządny tekst, o którym nie będziesz mogła powiedzieć: Wiem, że jest marne stylistycznie, niedporacowane itp. itd. Proszę.
Rozumiem, że wzdrygasz się na sam dźwięk słowa "krytyka". Jednak ludzie, którzy się tutaj wypowiedzieli wiedzą co nieco o pisaniu i z pewnością pomogliby Ci, gdybyś tylko im na to pozwoliła. Szczególnie, że Czytelnik często dostrzega znacznie więcej, niż sam autor, a - nie łudźmy się - nie każdy ma na podorędziu człowieka gotowego przeczytać jego dzieło i z zabójczą precyzją wytknąć wszystkie błędy, nieścisłości i niedoróbki.
Czasami warto spojrzeć na swoje dzieło surowym okiem i pokornie poddać się ocenie innych, bardziej doświadczonych ludzi. To, w połączeniu z ćwiczeniem, najprostsza droga do sprawnego płodzenia ciekawych dzieł.
Z pozdrowieniami,
exturio
Pomysł stary i wielokroć przerabiany. Samo opowiadanie przeciętne, odniosłem wrażenie, że napisane na szybko bez przemyślenia tematu.
"Będzie miała szczęście jeśli dostanie mniej, niż dziesięć lat. Nie ma szans, na widzenie z dzieckiem w areszcie. Może po procesie co da się zrobić, ale teraz na pewno nie... To wszystko powiedział jej adwokat, którego wynajął jej mąż." - błąd merytoryczny. Za wypadek ze skutkiem śmiertelnym można dostać, zgodnie z Kodeksem Karnym, maksymalnie 8 lat. A co do widzenia z dzieckiem to bzdura (filmowa najpewniej), żaden adwokat by tak nie powiedział. Wiem, co mówię.
Ogólnie średnio, jednak nie zniechęcaj się. Trening czyni mistrza.
Pozdrawiam.
Nadal się upieram, że to parodia, ale widzę, że wszyscy ta tym forum to ateiści... a w każdym razie od wieków żaden z was w kościele nie był... No cóż, to tylko dobrze o was świadczy :) Choć szkoda, że nie widzicie w tym co napisałam treści a jedynie styl...
A co do pisania w pół godziny - nie widzę powodu, dla którego miałabym to ukrywać...
P.S.
Co do kwalifikacji prawnej to ok improwizowałam... Ale primo kto powiedział, że akcja dzieje się w Polsce po rządami obecnego kk??? Secundo kwestia kwalifikacji prawnej jest bardziej złożona niż Eferelin Rand sugeruje i objętość tego forum nie pozwala na dokładne rozwinięcie tematu...
Ale primo kto powiedział, że akcja dzieje się w Polsce po rządami obecnego kk???
Brzytwa Ockhama: jeżeli mamy akcję osadzoną w czymś, co wyglada jak nasza rzeczywistość, zakładamy, że jest to nasza rzeczywistość.
A propo miejsca akcji - wszyscy bohaterowie mają imiona polskie, o polskiej pisowni, więc gdzie akcja ma się dziać?
Kwalifikacja prawna: sądy praktycznie nigdy nie wymierzają maksymalnej kary, a szczególnie przy tzw. przestępstwach nieumyślnych (jak było w tym przypadku). Ponadto, gdy osoba nie była wcześniej karana - to nigdy maksymalna kara nie jest wymierzana jako pierwszy wyrok (pomijam jakieś ekstremalne przypadki typu - zabili babcię za 10 zł, a potem zgwałcii zwłoki). No i proszę, zmieściłem się. Jeszcze nigdy nie widziałem odstępstwa od opisanych wyżej reguł.
Pozdrawiam.