- Opowiadanie: MrBrightside - Sukcesor

Sukcesor

Bar­dzo się cie­szę, że udało mi się skoń­czyć ten tekst.

Hi­sto­ria, którą opi­sa­łem w “Suk­ce­so­rze” sta­no­wi pre­qu­el/spin-off opo­wia­da­nia “Trans­gre­sja”, które opu­bli­ko­wa­łem tutaj w 2018 roku (ależ ten czas leci!). Zna­jo­mość tam­te­go opo­wia­da­nia ab­so­lut­nie nie jest ko­niecz­na przed lek­tu­rą “Suk­ce­so­ra” – po pro­stu roz­wi­jam tu kilka wąt­ków tam le­d­wie za­ry­so­wa­nych.

Atry­but: miecz bez klin­gi

Motyw: pa­mię­taj o pracy nóg i uszu

Ser­decz­nie dzię­ku­ję So­na­cie za bły­ska­wicz­ną kon­sul­ta­cję.

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Sukcesor

O tam­tej porze roku słoń­ce błą­ka­ło się po nie­bie bez celu i bez końca, sca­la­ło dni w mgli­ste jedno, lecz przy tym wcale szcze­gól­nie nie grza­ło. Wście­kłe świa­tło z rzad­ka po­zwa­la­ło za­snąć, aż bo­la­ła od tego głowa. Sivan Hak­ki­nen miał wiele po­wo­dów, by nie zno­sić let­nie­go prze­si­le­nia, ale żaden nie rów­nał się z fak­tem, że to wła­śnie latem do­le­gli­wo­ści Oshy ro­bi­ły się nie do znie­sie­nia.

Gdy prze­cha­dza­li się za osadą, zbie­ra­jąc kwia­ty, Sivan cia­śniej otu­lił sio­strę ple­dem, a ta prze­rwa­ła ple­ce­nie wian­ka, przy­mknę­ła po­wie­ki i wy­cią­gnę­ła twarz ku chłod­nym pro­mie­niom. Osha łap­czy­wie czer­pa­ła ko­lej­ne wde­chy, choć sta­ra­ła się ukry­wać, że było jej cięż­ko.

– O czym my­ślisz? – spy­tał Sivan, gdy mil­cze­nie zro­bi­ło się nie­zno­śnie.

Wiało od wscho­du, od morza, od tań­cu­ją­cej nad ho­ry­zon­tem bla­dej kuli świa­tła.

– Modlę się.

Do kogo, sio­strzycz­ko?

Py­ta­nie, choć ci­snę­ło się na usta, nie padło. Sivan chciał ufać, że wiara w Aeona, zo­sta­wio­na im przez ojca osto­ja przy­zwo­ito­ści, go­re­je mocno także w sercu tej dziew­czy­ny. Nawet jeśli inu­ic­ki sza­man tak do­sko­na­le po­tra­fił prze­ma­wiać do cu­dzych umy­słów, że Sivan łapał się na wąt­pli­wo­ściach co do fun­da­men­tów wiary cy­wi­li­zo­wa­nych ludzi. Tu, na da­le­kiej pół­no­cy, łaska i gniew wiel­kie­go Aeona nie się­ga­ły głę­biej niż do serc dzie­ci Ho­uga­na Hak­ki­ne­na.

– Wiesz, cza­sa­mi śni mi się, że bie­gnę.

Ane­micz­ny uśmiech Oshy prze­rwał napad kasz­lu.

 – Bie­gnę, nie od­wra­cam się – cią­gnę­ła – byle dalej, byle na po­łu­dnie. Gdzie? Nigdy nie wiem, ale to nigdy nie ma zna­cze­nia. Wi­dzisz, bra­cisz­ku… Aeon nie ze­słał mi cen­niej­sze­go daru niż sen. Tylko wtedy znów mogę po­czuć się w pełni czło­wie­kiem.

Sivan gnie­wał się, że dotąd nie za­uwa­żył, jak cho­ro­ba i da­le­ka pół­noc za­czę­ły prze­ista­czać tego pod­lot­ka w ko­bie­tę.

– Nie mów tak. Eispoo znaj­dzie spo­sób, żeby ci pomóc.

Nic nie od­po­wie­dzia­ła. Wia­nek za­mknę­ła cha­brem, a potem we­tknę­ła go bratu na głowę.

– Ja wiem, że przyj­dzie mi tu umrzeć.

Chło­pak spo­glą­dał w jej ob­li­cze, tak cie­płe i spo­koj­ne jak fale o tam­tej porze roku.

– Dla­te­go się modlę, Sivan. Do każ­de­go, kto tylko ze­chce mnie wy­słu­chać. Bo jeśli jest choć­by mała szan­sa, żebym nie udu­si­ła się tutaj, wśród tych wro­gich ple­mion…

– Nie bądź nie­wdzięcz­na! Mamy po­sła­nie, stra­wę. Mamy gdzie żyć.

– To nie jest życie…

– Gdy Eispoo wróci z le­kar­stwem, za­cznie­my przy­go­to­wa­nia. Już wio­sną mo­gli­by­śmy wy­ru­szyć do Wiecz­ne­go Mia­sta.

– Sivan, ja nie prze­trwa­ła­bym po­dró­ży do sto­li­cy, a ty mó­wisz o Wiecz­nym Mie­ście! – Głos Oshy pra­wie się za­ła­mał. – Mu­sisz… zejść na zie­mię. A nie opo­wia­dać takie rze­czy.

Zdą­ży­li do­trzeć do za­bu­do­wań wio­ski. Inu­ita sto­ją­cy na stra­ży przy­wi­tał ich ni­kłym uśmie­chem. Gdy za­trzy­ma­li się pod do­rmi­to­rium, Sivan rzekł:

– Obie­cu­ję ci, że już nie­dłu­go razem z Eispoo cię stąd za­bie­rze­my. – Po­tarł kciu­ka­mi za­ru­mie­nio­ne przez wiatr po­licz­ki sio­stry, gdy uj­mo­wał jej twarz w dło­nie. – A potem bę­dzie­my wieść nudne życie w mie­ście, gdzie nasza wiara jest pra­wem i naj­więk­szą świę­to­ścią. Nudne i dłu­gie życie, Osho.

Bar­dzo chcia­ła uwie­rzyć w jego słowa.

– Wy­po­czy­waj. Zaj­rzę do cie­bie wie­czo­rem.

Spo­mię­dzy bu­dyn­ków wy­biegł pa­ro­bek Sabri, śnia­do­li­cy kom­pan Hak­ki­ne­nów. Do­padł do nich zdy­sza­ny:

– Hej! Pod jakim ka­mie­niem że­ście sie­dzie­li?! Eispoo wró­cił! Opa­tru­ją go w am­bu­la­to­rium!

Roz­pro­mie­nio­ny Sivan spoj­rzał na sio­strę, potem na chło­pa­ka.

– Idź, będę tuż za tobą – Dziew­czy­na do­sko­na­le od­czy­ta­ła jego za­mia­ry. – Sabri mnie od­pro­wa­dzi.

Sivan ob­da­rzył ich po równo nie­mym „dzię­ku­ję” roz­ra­do­wa­nych oczu. Mimo bez­chmur­ne­go nieba przed do­rmi­to­rium za­mi­go­ta­ły drob­ne płat­ki śnie­gu, wśród któ­rych, ni­czym mara, roz­pły­nął się Sivan Hak­ki­nen.

 

.

 

Esma Espen­sko­gar stą­pa­ła bar­dzo ostroż­nie. Woda chlu­pa­ła przy każ­dym kroku, ale przy tym sta­no­wi­ła mo­no­lit; pewne opar­cie dla stóp. Esma zmie­rza­ła ku swo­je­mu do­wód­cy, ten klę­czał po­środ­ku morza i dzier­żąc rę­ko­jeść za­nu­rzo­ne­go w wo­dzie ro­do­we­go mie­cza, Yli­vo­ima­inen, od­da­wał się mo­dli­twie.

Za­wiał wiatr, ko­bie­ta za­chwia­ła się, potem od­gar­nę­ła włosy z twa­rzy. Po­dmuch przy­wiódł dro­bi­ny pia­chu, które za­czę­ły przy­le­piać się do dłoni Esmy, a ta stu­dio­wa­ła je w sku­pie­niu. W końcu rze­kła:

– Do­tar­li.

Kygo Hak­ki­nen, do­wód­ca wy­pra­wy z nada­nia na­miest­ni­ka króla Pół­no­cy, ock­nął się z transu.

– Je­steś pewna?

– Z tak bli­ska w za­sa­dzie mój Do­gmat Pyłu nie może się po­my­lić.

Kygo za­chwiał się, gdy pró­bo­wał wstać. Esma do­pa­dła do niego.

– Nic mi nie jest – szep­nął i nosem mu­snął jej szyję. – Chcia­łem tylko znów po­czuć twój za­pach.

Ko­bie­ta szyb­ko zer­k­nę­ła za sie­bie. Od­dział, który zo­sta­wi­li na stat­ku, przy­po­mi­nał zle­wa­ją­ce się punk­ci­ki.

– Kygo, uro­czy­sto­ści prze­si­le­nia trwa­ją w naj­lep­sze. Gdy za parę ty­go­dni skoń­czą się ob­rzę­dy, nie ry­zy­ko­wa­li­by­śmy otwie­ra­nia ko­lej­ne­go fron­tu, i to tuż za na­szy­mi ple­ca­mi. Je­steś pe­wien, że to dobry czas?

– Prze­cież to nic…

– Nic? Na Aeona, to się może skoń­czyć wojną do­mo­wą!

Nie spoj­rzał na Esmę, kiedy z czu­ło­ścią po­gła­dził jej pod­brzu­sze.

– Lep­szej pory nie bę­dzie. Za parę ty­go­dni lu­dzie prze­sta­ną się do­my­ślać. Będą mieć pew­ność. A prze­cież to sam Aeon cię po­bło­go­sła­wił! Oddaj się jego za­my­słom. Kimże je­ste­śmy, by im się sprze­ci­wiać?

– Nadal uwa­żam, że od­cze­ka­nie tych kilku ty­go­dni to mniej­sze ry­zy­ko niż ko­lej­na wojna. Dla kró­le­stwa. – Za­gry­zła wargę. – Ale też dla nas.

Kygo wstał, tym razem bez prze­szkód. Z chlu­po­tem wy­cią­gnął z wody rę­ko­jeść, oka­za­ła się po­zba­wio­na ostrza.

– Mó­wisz do mnie ję­zy­kiem dworu, przez to pa­trzysz na ry­ci­nę, lecz nie wi­dzisz, co przed­sta­wia. Inu­sa­ami to nie wro­go­wie, tylko siła, którą wszy­scy w Hi­lver­sun zlek­ce­wa­ży­li. Wszy­scy oprócz nas, Esmo.

 

.

 

Drzwi am­bu­la­to­rium za­ry­glo­wa­no, a przed wej­ściem Inu­it­ka, jedna z przy­bocz­nych sza­ma­na, dys­ku­to­wa­ła ze szpa­ko­wa­tym, cał­kiem ele­ganc­kim żoł­nie­rzem. Uwagę przy­ku­wał jego po­ły­sku­ją­cy zło­tem łuk.

Sivan wy­lą­do­wał za win­klem są­sied­nie­go ba­ra­ku i, wie­dząc już, że głów­nym wej­ściem nie omi­nie tam­tej dwój­ki, ro­zej­rzał się za uchy­lo­nym oknem.

– Co to ma zna­czyć? To ofi­cjal­na au­dien­cja? – spy­ta­ła ka­płan­ka, uśmie­cha­jąc się przy tym de­li­kat­nie. Albo nie? Więk­szość po­stron­nych uwa­ża­ła, że wszy­scy Inu­sa­ami po pro­stu mają twa­rze za­sty­głe w po­dob­nym gry­ma­sie.

– Ależ skąd­że. – Nie­zna­jo­my spró­bo­wał od­po­wie­dzieć po­dob­ną miną. – Je­stem tutaj pry­wat­nie.

– To gwałt na świę­tej tra­dy­cji prze­si­le­nia. Zgo­dzi­li­śmy się na udział de­le­ga­cji, ale nic ponad to.

– Spę­dzę tu noc, prze­śpię się i wię­cej mnie nie zo­ba­czy­cie. Pro­szę tylko o jeden sien­nik.

Ka­płan­ka od­po­wie­dzia­ła śla­dem wy­uczo­ne­go uśmie­chu.

– O tej porze roku noc tutaj nie za­pa­da, dla­te­go wy­rusz tuż po prze­bu­dze­niu, dla wła­sne­go dobra.

Inu­it­ka ode­szła, a żoł­nierz ode­tchnął cięż­ko i wszedł do środ­ka.

Tym­cza­sem Sivan wy­ko­rzy­stał oka­zję i wpadł do am­bu­la­to­rium, w to­wa­rzy­stwie wście­kle wi­ru­ją­cych dro­bin śnie­gu. Przy Eispoo uwi­ja­ła się jedna z ku­zy­nek Sa­brie­go. Cią­żo­wy brzuch utrud­niał jej ruchy, lecz mimo to oliw­ko­wy­mi dłoń­mi spraw­nie ob­my­wa­ła po­ra­nio­ne pod­udzia naj­star­sze­go z po­tom­ków Ho­uga­na Hak­ki­ne­na. Ten sie­dział. Głowę miał po­chy­lo­ną. Mil­czał, cza­sa­mi tylko sy­czał z bólu. Sivan do­padł do brata, sia­da­jąc na kle­pi­sku tuż przed nim.

– Bra­cisz­ku! Tak bar­dzo się cie­szę!

Eispoo pa­trzył obo­jęt­nie gdzieś w bok. Nic nie mówił, tym­cza­sem Si­va­no­wi aż oczy lśni­ły.

– Bra­cisz­ku?…

Zdez­o­rien­to­wa­ny, zła­pał brata za rękę, naj­de­li­kat­niej jak tylko był w sta­nie, czym wy­rwał go z za­my­śle­nia. Naraz wró­cił cie­pły uśmiech Eispoo, jakże inny od gry­ma­su Inu­itów, jakby znów w trój­kę spę­dza­li noc po­lar­ną nad pa­le­ni­skiem w ba­ra­ku, za­bi­ja­jąc czas ga­da­niem o ni­czym.

– Sivan! Dzię­ku­ję. Wspa­nia­le za­ją­łeś się Oshą.

– Daj spo­kój. – Sivan mach­nął ręką. – Bra­cisz­ku, opo­wia­daj! Co udało się za­ła­twić w sto­li­cy?

Eispoo ge­stem po­dzię­ko­wał sa­ni­ta­riusz­ce i nie­pew­nym jak na niego kro­kiem, udał się do drzwi. Uni­kał spoj­rzeń brata do­ma­ga­ją­cych się od­po­wie­dzi.

– Bądź­cie go­to­wi – rzu­cił przez ramię. – Wy­ru­sza­my razem z Lau­ren­tem. Wszyst­ko wam opo­wiem w dro­dze.

Póź­niej wy­szedł. Sivan nie pod­niósł się z pod­ło­gi, tylko pa­trzył na uchy­lo­ne drzwi. Nic nie ro­zu­miał.

Wkrót­ce dziew­czy­na także się ulot­ni­ła, a wtedy ode­zwał się żoł­nierz, wy­ry­wa­jąc chło­pa­ka z osłu­pie­nia:

– Wy­da­jesz się mieć wię­cej z ojca niż Eispoo. Co praw­da nie po­zna­łem jesz­cze wa­szej sio­stry…

– Znał go pan? – pod­chwy­cił Sivan mimo oszo­ło­mie­nia.

– Ho­uga­na? Tak. Dawno temu.

– Po­mógł pan wró­cić Eispoo, praw­da? – Chło­pak nie­zgrab­nie ze­brał się na równe nogi. – Ja… Bar­dzo panu dzię­ku­ję. Bar­dzo. Prze­pra­szam, pójdę za nim. Muszę…

– Zo­sta­wił­bym go, póki co. Po­trze­bu­je tro­chę po­wie­trza, w prze­ciw­nym razie chyba się udusi. Bie­dak, nie był go­to­wy do­świad­czać sto­li­cy w jej peł­nej kra­sie.

– Był pan z nim w sto­li­cy?

– Na­zy­wam się Lau­rent Akwi­tań­czyk i żaden ze mnie pan. Myślę, że w two­ich ży­łach pły­nie dużo wię­cej błę­kit­nej krwi niż w moich.

– Eispoo nigdy się tak nie za­cho­wy­wał. Ja nie ro­zu­miem… Co tam się stało?

Lau­rent ode­tchnął głę­bo­ko, dając sobie czas na sta­ran­niej­sze do­bra­nie słów.

– Słu­chaj, Hi­lver­sun to teraz bar­dzo dusz­ne miej­sce. Na­miest­nik króla, a wasz dziad, Johan Hak­ki­nen, to już wie­ko­wy mag, któ­re­mu się może w każ­dej chwi­li ze­mrzeć. Na oczy­wi­ste­go na­stęp­cę jest szy­ko­wa­ny wasz kuzyn, Kygo. Ale Espen­sko­ga­ro­wie chcie­li­by coś uszczk­nąć dla sie­bie na zmia­nie na­miest­ni­ka, ka­pła­ni Aeona mają jesz­cze inny po­mysł na to sta­no­wi­sko… I tak to się tam wszyst­ko po­wo­li ko­tłu­je.

– Nie ro­zu­miem – po­wtó­rzył Sivan. – Co to ma do…

– Na pewno ro­zu­miesz. W sto­li­cy ni stąd, ni zowąd po­ja­wił się ko­lej­ny wnuk na­miest­ni­ka. Niby wszy­scy wie­dzie­li, że gdzieś tam za kołem pod­bie­gu­no­wym żyją bę­kar­ty Ho­uga­na, lecz każdy brał was za sku­tecz­nie wy­gna­nych. Obec­ność Eispoo w Hi­lver­sun mu­sia­ła wzbu­dzić i wzbu­dzi­ła po­płoch.

– Że niby Eispoo miał­by być nowym na­miest­ni­kiem? Co za bred­nie.

– A czemu nie? Spójrz na linię krwi. Obaj Eispoo i Kygo są wnu­ka­mi Jo­ha­na, po jego dwóch je­dy­nych, nie­ży­ją­cych sy­nach.

– Eispoo nie po­szedł do sto­li­cy robić za­ma­chu stanu, tylko po le­kar­stwo dla Oshy. Zna­leź­li­ście je, czy nie?

Lau­rent po­zwo­lił sobie po­ło­żyć dłoń na ra­mie­niu chło­pa­ka.

– Przy­kro mi.

Wia­do­mość do­tar­ła nie od razu. Sivan wy­rwał się Akwi­tań­czy­ko­wi, wzrok miał roz­bie­ga­ny. Wkrót­ce w po­miesz­cze­niu za­mi­go­ta­ły lo­do­we dro­bi­ny, a łucz­nik zo­stał w nim sam.

 

.

 

Za­to­pio­na w świe­tle prze­si­le­nio­we­go słoń­ca po­la­na lśni­ła płat­ka­mi kwia­tów. Gó­ro­wa­ły nad nią to­te­my, wznie­sio­ne na gra­ni­cy łąki i le­śne­go pod­szy­tu. Wśród traw roz­sta­wio­no ławy, w któ­rych przy­ozdo­bie­ni kwie­ciem Inu­sa­ami pod­ję­li de­le­ga­tów z Hi­lver­sun. Po­wie­trze prze­peł­niał słod­ki aro­mat.

– Nie po­do­ba mi się, że Jo­han­dot­tir bez słowa nas zo­sta­wił – uty­ski­wa­ła Esma Espen­sko­gar na to­wa­rzy­szą­ce­go de­le­ga­cji ka­pła­na Aeona, który ulot­nił się wkrót­ce po przy­by­ciu za Koło.

– Tak za­ży­czył sobie sza­man – od­parł Kygo, kosz­tu­jąc wina z żół­tych malin. – On jest tutaj go­spo­da­rzem.

Hak­ki­ne­no­wi od­po­wie­dzia­ło wy­mow­ne prych­nię­cie. To sie­dzą­cy za Esmą, po­staw­ny Bjer Espen­sko­gar nie kry­go­wał się, by wy­ra­zić swoje zda­nie.

– Pa­ra­no­ja – mruk­nął. – Je­dy­ny go­spo­darz tych ziem sie­dzi na tro­nie w Hi­lver­sun.

– Bra­cie, prze­cież nikt tego nie pod­wa­ża… – po­wie­dzia­ła Esma ze znie­cier­pli­wie­niem, wszak temat nie wy­pły­wał po raz pierw­szy.

– Na­miest­nik Johan trzy­mał dzi­ku­sów bar­dzo krót­ko. Po­sy­łał w prze­si­le­nie fi­gu­ran­ta, rzad­ko kiedy sam się wy­bie­rał.

– Prze­cież na­miest­nik w ostat­nich la­tach dużo cho­ro­wał.

– Wcze­śniej nie cho­ro­wał, a dzia­łał w taki sam spo­sób. A teraz? Z ho­no­ra­mi przy­je­cha­li­śmy ich witać!

Espen­sko­gar so­czy­ście splu­nął.

– Zmie­rzasz do cze­goś, Bjer? – ode­zwał się Kygo, lecz nie za­szczy­cił roz­mów­cy spoj­rze­niem.

Za Espen­sko­ga­rem po­ja­wi­ła się Inu­it­ka z po­kaź­nym wian­kiem, aż za­pach­nia­ło słod­ko. Mil­cza­ła, uśmie­cha­ła się jak wszy­scy tu­byl­cy.

– Za­mie­rzam po­ka­zać tro­chę cy­wi­li­za­cji dzi­ku­skom. – Bjer zła­pał ko­bie­tę za kibić i przy­cią­gnął do sie­bie, jakby była jego. Inu­it­ka nie wzbra­nia­ła się, nawet nie pi­snę­ła. – A wy, mam na­dzie­ję, pa­mię­ta­cie, że je­ste­ście tu w imie­niu króla.

Od­cią­gnął ko­bie­tę na bok, nie­zbyt da­le­ko. Potem znik­nę­li w za­ro­ślach.

– Nie boisz się, że za­tru­li wino? – spy­ta­ła Esma, gdy Kygo brał ko­lej­ny łyk ja­sne­go trun­ku.

– Tru­ci­zną nie można mnie zabić – od­parł, od­pra­wia­jąc Inu­it­kę, która ła­si­ła się do niego.

Pa­trzy­li, jak Inu­sa­ami wi­ru­ją w tańcu wokół to­te­mu i ze śpie­wem ob­rzu­ca­ją go kwia­ta­mi.

– No tak… A ja im nie ufam. Poza tym sły­sza­łam, że wino mo­gło­by za­szko­dzić dzie­dzi­co­wi na­szych rodów.

– Dzie­dzicz­ce.

Esma, za­sko­czo­na, na krót­ką chwi­lę zrzu­ci­ła maskę i spoj­rza­ła na Kygo. Uśmie­chał się.

– Mam prze­czu­cie, że to bę­dzie dzie­dzicz­ka.

 

.

 

W prze­stron­nym do­rmi­to­rium ciszę prze­ry­wa­ło je­dy­nie po­chra­py­wa­nie Lau­ren­ta Akwi­tań­czy­ka. Inu­ici zo­sta­wi­li swoje sien­ni­ki i udali się świę­to­wać. A że miesz­ka­li bar­dzo skrom­nie, to i ni­ko­go nie zo­sta­wi­li do pil­no­wa­nia przy­by­sza, bo i nie miał­by nawet czego ukraść.

Lau­rent śnił snem spo­koj­nym, woj­sko­wym zwy­cza­jem re­ge­ne­ro­wał się przed po­dró­żą. Ale ni­czym na­tręt­na mucha przy uchu za­czę­ły mu brzę­czeć chło­pię­ce głosy. Wkrót­ce drzem­ka stała się me­lo­dią prze­szło­ści.

– Nie bę­dzie chciał. Tra­ci­my czas – prze­ko­ny­wał Si­va­na Sabri.

– A za­py­ta­łeś, że wiesz?

– Zaraz to w ogóle bę­dzie po wszyst­kim. No ale przy­naj­mniej sobie za­py­tasz.

– Po pro­stu po­myśl, jak go obu­dzić.

– Dawaj, Sivan, chodź­my stąd. Twoje za­klę­cie z płat­ka­mi nam wy­star­czy. O resz­tę zadba wiel­ki Aeon.

Lau­rent pod­niósł się na łok­ciu z po­sła­nia, drugą ręką po­cie­rał oczy.

– Chłop­cy… Zli­tuj­cie się.

– Panie Lau­ren­cie! – wy­rwał się Sivan. – Czy pój­dzie pan z nami?

– Jeśli idzie­cie na Hi­lver­sun i dalej na Bramę, to chęt­nie. Jeśli nie, daj­cie czło­wie­ko­wi spać. – Łucz­nik po­ło­żył się z po­wro­tem, a do tego ob­ró­cił na bok, tyłem do nie­pro­szo­nych gości.

– Idzie­my po­dej­rzeć uro­czy­sto­ści sza­ma­na! Te, gdzie nie można za­glą­dać! – kon­spi­ra­cyj­nym szep­tem ode­zwał się Sabri, mając dość pod­cho­dów.

Lau­rent jed­nak po­now­nie ze­rwał się z po­sła­nia.

– Czy wy­ście osza­le­li?!

– To ostat­nia oka­zja, skoro nie­dłu­go i tak stąd wy­ru­sza­my! – prze­ko­ny­wał z kolei Sivan.

– Schwy­ta­ją was, nawet nie zdą­ży­cie pi­snąć. Do­bra­noc.

– Tak, w oko­li­cy po­ja­wi­li się żoł­nie­rze króla, przy­by­li naj­pew­niej z de­le­ga­cją ze sto­li­cy. Pan jest ar­skyt­tem, praw­da? – Sabri głową wska­zał złoty łuk. – Na pewno pan wie, jak ich omi­nąć. Z Inu­ita­mi sobie sami po­ra­dzi­my.

By­stry gno­jek…

– Sivan, po­słu­chaj. – Lau­rent usiadł. – Przy­jaź­ni­łem się z twoim ojcem. Ura­to­wał mi życie, już będąc na wy­gna­niu za Kołem, jako mut. Obie­ca­łem mu, że o was za­dbam, gdyby go za­bra­kło. Nie są­dzi­łem, że kie­dy­kol­wiek w ogóle do tego doj­dzie… No ale stało się, jak się stało. A ja nie rzu­cam słów na wiatr. Dla­cze­go chce­cie się tam pchać?

– Bo to cie­ka­we? – mruk­nął Sabri.

– Panie Lau­ren­cie – Sivan przy­jął po­waż­ną minę – dużo roz­ma­wia­li­śmy z Oshą. Ona miała dość tego, jak nas tutaj trak­tu­ją. Że ani z nas Inu­ici, ani ary­sto­kra­ci. Ja tego tak nie od­czu­wa­łem, ale teraz, gdy znowu jej się po­gor­szy­ło, za­czą­łem ro­zu­mieć, co czuła. Więc skoro mamy stąd odejść na za­wsze, chciał­bym móc jej opo­wie­dzieć, co sza­man przed nami cho­wał. Uwa­żam, że tyle nam się na­le­ży.

Za­skrzy­piał ry­giel wrót do­rmi­to­rium.

– Jeśli po­spał, to wy­no­cha z na­szej ziemi! – pie­kli­ła się Inu­it­ka, wkra­cza­jąc do środ­ka.

Lau­rent od razu chwy­cił łuk, na­to­miast Sivan zła­pał roz­mów­ców za barki. Za­mi­go­ta­ły śnie­żyn­ki i cała trój­ka znik­nę­ła.

Wy­lą­do­wa­li ka­wa­łek za bu­dyn­kiem, bli­sko lasu. Sivan mięk­ko, po­zo­sta­li stra­ci­li rów­no­wa­gę i prze­wró­ci­li się.

– Bru­tal­ne to twoje za­klę­cie. – Lau­rent syk­nął, po­cie­ra­jąc stłu­czo­ne ramię. – Jak się na­zy­wa?

– Na­zy­wa? – zdzi­wił się Sivan. – Po co miał­bym je na­zy­wać? Bez sensu.

– Na całym kon­ty­nen­cie ma­go­wie na­da­ją nazwy swoim za­klę­ciom. Oj­ciec ci o tym nie mówił? Nazwa ma zwy­kle zwią­zek z na­tu­rą czaru. To twoje za­klę­cie nie po­wo­du­je prze­nie­sie­nia w prze­strze­ni, praw­da? Spe­cja­li­zu­je się w tym inny ród. No i impet, z jakim wy­lą­do­wa­li­śmy, su­ge­ru­je…

– Oj­ciec mówił nam, żeby nie zdra­dzać se­kre­tów swo­ich za­klęć, bo nic do­bre­go z tego nie bę­dzie.

– Mą­drze mówił…

Inu­it­ka wy­bie­gła z do­rmi­to­rium i gwiz­dem za­alar­mo­wa­ła in­nych. Spo­mię­dzy ba­ra­ków wy­ło­ni­ło się kilka osób.

– Wi­dzisz, unik­nę­li­by­śmy tego, gdy­by­śmy od razu po­szli na miej­sce – syk­nął Sabri.

– Daj spo­kój, nie po­ra­dzisz sobie z pa­ro­ma łow­czy­mi? – Sivan mach­nął ręką. – Prze­cież nie wyślą za nami mut.

Roz­ma­wia­jąc, kie­ro­wa­li się już w głąb za­ro­śli. Lau­rent sie­dział tam, gdzie wy­lą­do­wał i nie wy­glą­dał, jakby gdzieś się wy­bie­rał.

– Nie pusz­czą teraz stąd pana tak łatwo – rzu­cił Sabri spo­mię­dzy ga­łę­zi. – Od­bę­dzie się prze­słu­cha­nie, może nawet przed samym sza­ma­nem. No i na pewno do­pie­ro gdy uro­czy­sto­ści się już skoń­czą.

W polu wi­dze­nia po­ja­wił się Inu­ita prze­cze­su­ją­cy przy­bu­dów­kę do­rmi­to­rium. Łucz­nik wes­tchnął.

– Prze­suń­cie się. W za­sa­dzie sam je­stem cie­kaw tych słyn­nych ob­rzę­dów.

W le­śnym śro­do­wi­sku obaj chłop­cy po­ru­sza­li się ina­czej. Wy­glą­da­li, jakby spę­dzi­li wśród drzew całe życie. Lau­rent sta­rał się na­śla­do­wać ruchy to­wa­rzy­szy, choć bra­ko­wa­ło mu gra­cji.

– Sabri, skąd je­steś? – pod­jął łucz­nik, gdy od­da­li­li się wy­star­cza­ją­co. – Wy­glą­dasz bar­dzo eg­zo­tycz­nie jak na te oko­li­ce.

– Praw­da? Raz pró­bo­wa­łem za­bar­wić włosy, żeby też mieć złote locz­ki jak pra­wie wszy­scy tutaj. Ale nie­ste­ty wy­szły rude.

– Ana­to­lia?

– Ka­pa­do­cja. Ale byłem też z Sar­ma­cji, gdy Po­łu­dnie sprze­da­ło mnie na Wschód pod­czas wojny o Dację. Potem przez chwi­lę byłem z Inf­lan­tów, póź­niej moi pa­no­wie prze­gra­li tam bitwę z kimś stąd. Prze­pra­wio­no mnie więc przez morze, krót­ko byłem z Espen­sko­gar­du, potem od­da­li mnie w ra­mach ja­kie­goś okupu, pro­szę wy­ba­czyć, nie znam szcze­gó­łów, Inu­itom. I oto je­stem Sa­brim zza Koła.

– Ro­zu­miem. To dla­te­go znasz ar­skyt­tów.

– Wi­dzia­łem was wielu, zwłasz­cza na woj­nach. Tych łuków nie można z ni­czym po­my­lić.

Ko­ro­na­mi drzew prze­miesz­czał się dwu­oso­bo­wy inu­ic­ki pa­trol. Z dru­giej stro­ny lasu sze­le­ści­ły pa­pro­cie. Tak pod bie­gu­nem wy­wa­bia­ło się ofia­ry. Sivan wziął spra­wy w swoje ręce i kil­ko­ma sko­ka­mi zgu­bił po­ścig.

– Bę­dzie­my mu­sie­li nad­ło­żyć drogi. – Sivan ro­zej­rzał się jesz­cze.

– Ta­niec Mi­go­tli­wych Zwier­cia­deł – rzekł Lau­rent.

– Słu­cham?! – od­parł zdez­o­rien­to­wa­ny Hak­ki­nen, cią­gle na­słu­chu­jąc.

– To twoje sza­lo­ne za­klę­cie wy­ma­ga ruchu, który umyka oczom. Wy­ma­ga też dro­bin śnie­gu, a te mi­go­czą w słoń­cu. Zde­cy­do­wa­nie po­wi­nie­neś je na­zwać Tań­cem Mi­go­tli­wych Zwier­cia­deł.

– Głu­pia nazwa.

– Nie­praw­da! Poza tym nie sły­sza­łeś chyba dotąd głu­piej nazwy dla za­klę­cia. Nie­któ­rzy z Za­cho­du czy Po­łu­dnia wy­my­śla­ją takie bzdu­ry…

Sivan za­śmiał się. Szcze­rze i nie­win­nie jak dzie­cia­ki po­dob­ne jemu, któ­rym jed­nak przy­szło żyć w spo­koj­niej­szej oko­li­cy.

– Tata miał kilka ta­kich za­klęć. Na­zy­wa­ły się tak głu­pio, że nawet nie umiem tego teraz po­wtó­rzyć. – Wspo­mnie­nia ska­la­ły go­ry­czą chwi­lę bez­tro­skie­go roz­ba­wie­nia. Uśmiech Hak­ki­ne­na roz­pły­nął się. – Panie Lau­ren­cie, skoro się zna­li­ście, może wie pan… co się z nim stało? Sza­man nigdy nie chciał nam po­wie­dzieć. Nikt nie chciał.

Nie są­dzi­łem, że jest ci aż tak cięż­ko. My­śla­łem, że le­d­wie pa­mię­tasz ojca. To kom­pli­ku­je spra­wy.

Lau­rent spoj­rzał na Hak­ki­ne­na tak jak oj­ciec spo­glą­da na syna. Jak na dziec­ko, któ­re­go nigdy nie miał.

– W tam­tych cza­sach horda na­cie­ra­ła głów­nie pół­noc­nym ko­ry­ta­rzem, więc te­re­ny za Kołem były klu­czo­we do obro­ny kró­le­stwa. Po­zna­łem Ho­uga­na, gdy już go wy­gna­li za ro­mans z Inu­it­ką, waszą matką. Oj­ciec był na­praw­dę uzdol­nio­nym ma­giem, więc nie dziwi mnie, że zo­stał mut. Mój od­dział przy­był z Hi­lver­sun, by wspo­móc mut, ale ta misja, je­sie­nią i zimą za Kołem, była, co tu dużo mówić, eks­tre­mal­na. Kilka fal od­par­li­śmy bra­wu­ro­wo, przez dłu­gie ty­go­dnie szło nam nie­źle. Ale gdy za­pa­dła po­lar­na noc, zro­bi­ło się bar­dzo źle. Hor­dzie ciem­ność zda­wa­ła się nie prze­szka­dzać, na­cie­ra­li tak, jak przed­tem. Nam prze­ciw­nie… I tę ostat­nią falę od­par­li­śmy. Okrut­nie po­ra­nie­ni wró­ci­li­śmy do wio­ski Inu­itów. Mnie udało się wy­li­zać. Ho­uga­na zmo­gła febra, na którą zmarł.

Mil­czysz…

– Nie jest to może naj­bar­dziej bo­ha­ter­ska śmierć, coś, o czym bar­do­wie śpie­wa­li­by w bal­la­dach… – cią­gnął Lau­rent. – Służ­ba w mut to cięż­ki ka­wa­łek chle­ba.

– Nie. Dzię­ku­ję, że pan mi to opo­wie­dział.

– Dzi­wię się, że Ho­ugan nie prze­strzegł was, by do nich nie do­łą­czać.

– Bra­ci­szek jest świet­nym mut.

– Eispoo cią­gle jest na­iw­ny. Łatwo go za­bar­wić na do­wol­ny kolor. Tacy lu­dzie nie żyją długo.

Twarz Si­va­na stę­ża­ła, ale potem uśmiech­nął się.

– Pro­szę się nie oba­wiać. Eispoo nie na­le­ży po pro­stu do mut. On jest hoida mut. Naj­wspa­nial­szy z nich wszyst­kich.

Nie­wia­ry­god­ne! Ho­uga­nie…

Oko­li­cę prze­szył syk. Cała trój­ka in­stynk­tow­nie padła na zie­mię. Naraz po­wie­trze zgęst­nia­ło, szczy­pa­ło w usta i oczy. Nie tak da­le­ko, za drze­wa­mi, niebo roz­dar­ła świe­tla­na szra­ma.

Runy na łuku ar­skyt­ta za­mie­ni­ły się.

– Co pan zro­bił, panie Lau­ren­cie?

– Nic. W ten spo­sób łuk mnie ostrze­ga przed po­tęż­ną magią.

 

.

 

W ba­ra­ku cuch­nę­ło mdłym ka­dzi­dłem. Jo­han­dot­tir sam nie wie­dział, czego się spo­dzie­wać po miej­scu, w któ­rym re­zy­do­wał sza­man w dni naj­waż­niej­sze­go dla Inu­sa­ami świę­ta. Spo­dzie­wał się wiele, ale nie ru­de­ry zbi­tej ze zbu­twia­łych desek.

Ar­cy­ka­pła­nie, czyż­byś nie­do­sta­tecz­nie mnie przy­go­to­wał? Czy po­mi­ną­łeś tak wiele, że zo­sta­łem za­sko­czo­ny już na samym po­cząt­ku piel­grzym­ki?

Wkrót­ce spo­mię­dzy to­te­mów wy­ło­nił się sza­man. Nie od­róż­niał się zbyt­nio od in­nych Inu­sa­ami, szatę nosił wor­ko­wa­tą i skrom­ną, może nawet skrom­niej­szą niż po­zo­sta­li. Tylko włosy miał rzad­kie i dłu­gie, pra­wie do ziemi.

Och, prze­bacz zwąt­pie­nie zwy­kłe­mu pro­stacz­ko­wi, wiel­ki Aeonie. Ar­cy­ka­płan się nie po­my­lił.

Du­chow­ni wy­mie­ni­li się po­zdro­wie­nia­mi. Sta­nę­li ramię w ramię przed wyrwą w ścia­nie, wpusz­cza­ją­cą do środ­ka mnó­stwo sło­necz­ne­go świa­tła, za­stę­pu­ją­ce­go oł­tarz. Jo­han­dot­tir po­chy­lił głowę, gdy krzy­żo­wał ręce na pier­siach, sza­man na­to­miast po pro­stu za­darł brodę ku pro­mie­niom.

– Ar­cy­ka­płan, król i na­miest­nik prze­sy­ła­ją naj­lep­sze ży­cze­nia z oka­zji świę­ta prze­si­le­nia – roz­po­czął cicho Jo­han­dot­tir.

– Od wy­gła­sza­nia ta­kich for­muł macie, zdaje się, na­stęp­cę na­miest­ni­ka.

Na­stęp­cę? Nie­by­wa­łe!

– Rzecz… jest nadal otwar­ta. Ar­cy­ka­płan za­pew­niał mnie, że czci­god­ni są już po sło­wie.

– Och, pod­sy­łał tu swoje ptasz­ki cał­kiem re­gu­lar­nie, ale przed­sta­wiał je­dy­nie żą­da­nia, żad­nych od­po­wie­dzi.

– Zatem je­stem, by roz­wiać wszel­kie wąt­pli­wo­ści.

– No tak. Na dobry po­czą­tek, wy­ja­śnij mi, czci­god­ny ka­pła­nie, dla­cze­go miał­bym wam pomóc sa­bo­to­wać wła­sne­go na­miest­ni­ka?

Do czego ten czło­wiek zmie­rza?

Jo­han­dot­tir pa­trzył na sza­ma­na, na jego de­li­kat­ny uśmiech, na wą­skie, roz­ba­wio­ne oczka i nie po­tra­fił z tej twa­rzy wy­czy­tać ni krzty­ny emo­cji. Zwró­cił się więc ku Inu­icie i roz­ło­żył ręce, by sza­man był ab­so­lut­nie pe­wien jego in­ten­cji.

– Kygo zła­mał świę­te prawo, a bę­kar­ty Ho­uga­na Hak­ki­ne­na są skre­ślo­ne przez grzech swego ojca. W oce­nie hie­rar­chów z Hi­lver­sun nie ma wśród Hak­ki­ne­nów god­ne­go na­stęp­cy na­miest­ni­ka.

Sza­man jakby osłabł. Oparł się dło­nią o naj­bliż­szy z to­te­mów.

– Przy­by­wasz, ka­pła­nie, w te świę­te dni, by spi­sko­wać – szep­nął. – To rani moje serce.

Za­chi­cho­tał.

A więc nie je­steś tak cał­kiem po­waż­ny…

– Prze­ciw­nie. To wyraz naj­wyż­szej tro­ski o naszą wspól­ną oj­czy­znę.

– Oczy­wi­ście – wes­tchnął sza­man. – To zatem jeśli nie Hak­ki­ne­no­wie, to kto?

– Mamy kan­dy­da­ta.

– Macie kan­dy­da­ta! Czyli ar­cy­ka­płan do­ga­dał się nie tylko ze mną, ale jesz­cze z ja­kimś po­mniej­szym rodem. A jako że na pół­no­cy tylko Hak­ki­ne­no­wie i Espen­sko­ga­ro­wie mają te pier­ście­nie… Jak je na­zy­wa­cie?

– To okru­chy krwi Aeona…

– Okru­chy! Bez okru­cha, choć­by­ście na­ma­ści­li na­miest­ni­kiem samą in­kar­na­cję tego wa­sze­go boga, nikt za nim nie pój­dzie.

 – Czci­god­ny, z całym sza­cun­kiem, toż to bluź­nier­stwo…

– Och, śmiesz kpić, wy­cią­ga­jąc teraz tę fał­szy­wą po­boż­ność. Chyba, że jest praw­dzi­wa, wtedy ar­cy­ka­płan kpi, pod­sy­ła­jąc mi tak nie­po­waż­ne­go dys­ku­tan­ta.

– Nie wy­rzek­nę się wiary, nawet w imię po­wie­rzo­ne­go mi za­da­nia! – Jo­han­dot­tir wy­piął pierś w na­głym przy­pły­wie mę­stwa.

Sza­man mie­rzył go wzro­kiem dłuż­szą chwi­lę, lecz naraz stra­cił za­in­te­re­so­wa­nie. Mach­nął ręką i jakby obo­la­ły, ru­szył po­mię­dzy to­te­my.

– Zatem nie mamy o czym roz­ma­wiać.

– Czci­god­ny jest wspa­nia­le zo­rien­to­wa­ny w po­li­ty­ce, jak na kogoś nie ru­sza­ją­ce­go się zza Koła – Jo­han­dot­tir po­sta­no­wił prze­jąć ini­cja­ty­wę.

– Gdy­bym nie był do­sko­na­le zo­rien­to­wa­ny, już dawno żadni Inu­sa­ami nie ży­li­by za Kołem. Prze­każ ar­cy­ka­pła­no­wi, że uwa­żam jego po­mysł za chy­bio­ny. Głupi! Tak jak nikt nie pój­dzie za na­miest­ni­kiem Inu­sa­ami, tak nie pój­dzie i za po­mniej­szym…

– Hie­rar­cho­wie widzą na sta­no­wi­sku na­miest­ni­ka ge­ne­ra­ła Eklun­da.

Sza­man przy­sta­nął. Aż się od­wró­cił.

– Eklun­da? Nie prze­sły­sza­łem się? Prze­cież to nie­ma­gicz­ny żoł­nierz.

– Do­kład­nie tak.

– Mo­żesz zatem prze­ka­zać ar­cy­ka­pła­no­wi, że jest nie tylko śmiesz­ny, ale i…

– Za Eklun­dem stoją masy nie­ma­gicz­ne­go woj­ska. Ma­go­wie sta­no­wią tak na­praw­dę rap­tem uła­mek ludu kró­le­stwa. Ta no­mi­na­cja wy­wró­ci­ła­by sto­lik. Z po­par­ciem tłumu, rody mu­sia­ły­by się ugiąć.

Po­wie­trze w ba­ra­ku zgęst­nia­ło.

Za dużo prze­klę­te­go ka­dzi­dła.

– Ten uła­mek ludu sta­no­wi o sile wojsk kró­le­stwa. Po­staw i kilka ba­ta­lio­nów za­ku­tych w stal cha­mów na­prze­ciw do­wol­ne­mu na­miest­ni­ko­wi z ościen­nych kró­lestw, a już teraz po­wiem ci, kto prze­trwa, a kto sczeź­nie.

– Że­by­śmy mieli ja­sność. Ta pro­po­zy­cja nie wy­ni­ka ze zwy­kłej nie­chę­ci hie­rar­chów do Hak­ki­ne­nów i Espen­sko­ga­rów. Pa­trzy­my na wszyst­ko z boku od lat, ana­li­zu­je­my i wy­cią­ga­my wnio­ski. Eklund gor­li­wie wy­zna­je wiel­kie­go Aeona. Przy sprze­ci­wie hie­rar­chów nigdy nie waży się pod­nieść ręki na Inu­sa­ami. Mo­gli­by­ście roz­kwit­nąć! Długo nie bę­dzie po­dob­nej oka­zji, by tyle zro­bić dla na­szej i wa­szej wiary.

Obaj na chwi­lę umil­kli.

 – Na­praw­dę tak uwa­ża­cie?

Zwąt­pił. Udało się.

– Tak. Na­praw­dę. Dla­te­go Kygo musi za­pła­cić ży­ciem za swój grzech. Jeśli bę­kar­ty Ho­uga­na Hak­ki­ne­na przy oka­zji zginą, nawet le­piej. Ar­cy­ka­płan jest gotów po­nieść brze­mię ich ofia­ry w imię więk­sze­go dobra.

– To… do­praw­dy po­świę­ce­nie.

– Do­sta­nie­cie przy­naj­mniej kilka bez­cen­nych lat, by wzra­stać w spo­ko­ju. Nie poślą was na wojnę, nie za­go­nią mut do bro­nie­nia kró­le­stwa przed hordą. Mo­gli­by­ście wy­cho­wać całe po­ko­le­nie w spo­ko­ju. Po pro­stu.

– Ar­cy­ka­płan i hie­rar­cho­wie, jak widzę, za­pla­no­wa­li wszyst­ko w naj­mniej­szym szcze­gó­le. Im­po­nu­ją­ce, nie mogę za­prze­czyć.

Jo­han­dot­tir do­tknął ust, bo od dłuż­szej chwi­li nie­przy­jem­nie wi­bro­wa­ły. Ledwo ich tknął, pękły i po­pły­nę­ła z nich krew.

– Myślę jed­nak, że sam wiem, co bę­dzie naj­lep­sze dla mo­je­go ludu. Tam, gdzie wy upa­tru­je­cie szan­sę, ja widzę ry­zy­ko. Nadal uwa­żam, że nie­ma­gicz­ny na­miest­nik to nie­po­ro­zu­mie­nie. Żeby mieć wła­dzę, trze­ba wła­dać magią. Tak w Hi­lver­sun, jak i w gę­stych la­sach Inu­sa­ami.

Do szczy­pią­cych ust do­łą­czył za­ma­za­ny obraz. Człon­ki ka­pła­na ocię­ża­ły, a barak zda­wał się ko­ły­sać jak kuter na wzbu­rzo­nych fa­lach.

Jo­han­dot­tir nie za­uwa­żył, kiedy sza­man po­ja­wił się tuż przed nim. Inu­ita po­ło­żył palce na pier­si ka­pła­na i de­li­kat­nie po­pchnął. Ciało bez­wład­nie po­pły­nę­ło w po­wie­trzu do tyłu, za­trzy­mu­jąc się na jed­nym z to­te­mów.

Jego dotyk jest tak zimny…

– Wy­słu­cha­łem, co mia­łeś mi do po­wie­dze­nia, czci­god­ny Jo­han­dot­ti­rze. Od­po­wiedź dla ar­cy­ka­pła­na mam krót­ką, choć ufam, że zo­sta­nę do­sko­na­le zro­zu­mia­ny bez po­śred­ni­ka.

Chłod­ne palce na­pie­ra­ły, a totem tra­cił twar­dość. Przy­po­mi­nał maź, w któ­rej za­ta­pia­ło się zdrę­twia­łe ciało ka­pła­na.

Ko­cham cię, Aeonie, mój panie… Dla­cze­go mnie opu­ści­łeś?

Sza­man nie cze­kał, aż po­chła­nia­nie ofia­ry minie. Wy­szedł przed barak, wszak zbli­żał się naj­waż­niej­szy mo­ment uro­czy­sto­ści prze­si­le­nia. Świe­tla­na szra­ma na nie­bie na­bie­ra­ła roz­mia­rów i bla­sku, lśni­ła już nie­mal jak dru­gie słoń­ce.

 

.

 

Inu­it­ki coraz na­chal­niej za­cze­pia­ły Kygo, by wcią­gnąć go we wspól­ne fe­to­wa­nie. Hak­ki­nen upar­cie od­ma­wiał, jed­nak wkrót­ce wszyst­kie ławy opu­sto­sza­ły, a prócz de­le­ga­tów ze sto­li­cy, nikt przy nich nie zo­stał.

W pew­nym mo­men­cie nawet Esma wsta­ła.

– Matka raz była za Kołem w trak­cie prze­si­le­nia – wy­zna­ła. – Zbli­ża się naj­waż­niej­sza chwi­la ce­re­mo­nii. One ci tego nie po­wie­dzą, ale to bar­dzo w złym tonie im teraz od­mó­wić.

Od tu­byl­czyń wo­nia­ło mdło, kwia­ta­mi i any­żem. Pew­nie przez to za­cho­wy­wa­ły się jak w tran­sie.

Kygo od­trą­cił na­tręt­ne ad­o­ra­tor­ki, by zwró­cić się do je­dy­nej ko­bie­ty, która w tam­tej chwi­li go in­te­re­so­wa­ła:

– Za­tań­czysz ze mną, panno Espen­sko­gar?

Po­bie­gli przed sie­bie jak dzie­ci. W akom­pa­nia­men­cie śpie­wów i mu­zy­ki, wi­ro­wa­li po­mię­dzy to­te­ma­mi; trzy­ma­li się za ręce. Mdły za­pach wzmógł się, ale prze­stał prze­szka­dzać. Z przy­tłu­mio­ny­mi przez aro­mat zmy­sła­mi nagle każdy tań­czył z każ­dym. Twa­rze zle­wa­ły się, choć w tej ludz­kiej masie Kygo wy­pa­try­wał tylko za Esmą. I za­wsze ją od­naj­dy­wał, a wtedy mieli oka­zję na chwi­lę pu­blicz­nej, nie­zo­bo­wią­zu­ją­cej bli­sko­ści.

Już wkrót­ce prze­sta­nie­my się kryć jak ma­ło­la­ty, naj­droż­sza.

Ce­re­mo­nia na­bie­ra­ła in­ten­syw­no­ści, a ludzi ze­bra­ło się już cał­kiem sporo. Hak­ki­ne­na za ręce zła­pał Inu­ita śmie­ją­cy się gło­śniej niż wszy­scy wokół. Kygo wy­rwał się z jego uści­sku, bo wstyd przy­znać, ale prze­stra­szył się. Chło­pak był młody, miał nie­spo­ty­ka­ne na Pół­no­cy, sko­śne, roz­ba­wio­ne oczka, pła­ski nos i prze­okrut­nie się szcze­rzył, zu­peł­nie nie­ade­kwat­nie do sy­tu­acji.

Pusz­czo­ny wolno Inu­ita upadł i prze­to­czył się obok współ­ple­mień­ca, sto­ją­ce­go sztyw­no w skó­rza­nym pan­ce­rzu, ple­ca­mi do bie­siad­ni­ków. Leżał, nie spie­szył się by wstać, za­miast tego chi­cho­tał, wy­cią­ga­jąc ręce ku niebu.

Kygo nieco otrzeź­wiał. Miał ocho­tę po­dejść do dzi­wa­ka i się przyj­rzeć, lecz nie zdą­żył zro­bić nawet kroku, bo zo­stał zła­pa­ny w silne ob­ję­cia, a potem ci­śnię­ty na bok.

– Też mi na­miest­nik! – ryk­nął Bjer i splu­nął. – Urwą ci łeb, ani się nie spo­strze­żesz, kiedy! Miło się tań­czy­ło, na krew Aeona?!

Kygo usiadł na tra­wie. Z boku widać było sza­leń­stwo wstę­pu­ją­ce w tłum, lecz także, że coś za­czy­na­ło się dziać ka­wa­łek dalej. Kil­ku­na­stu Inu­itów stało w okrę­gu, bez ruchu, wy­cze­ki­wa­li.

– Ponoć w złym tonie jest od­mó­wić. A wi­dzia­łem, Bjer, że je­steś świet­nie zo­rien­to­wa­ny w ety­kie­cie, gdy za­bie­ra­łeś tamte dziew­czę­ta w krza­ki.

Po­wie­trze za­czę­ło gęst­nieć, szczy­pać w usta. Nad gło­wa­mi bie­siad­ni­ków roz­war­ła się świe­tli­sta szra­ma, z któ­rej buch­nę­ło go­rą­cem.

– Takie bał­wo­chwal­cze tańce… Jak można prze­czyć wszyst­kim war­to­ściom, jakie wy­zna­je­my na Pół­no­cy?

– Nie wy­sła­no cię tutaj, byś opi­nio­wał moje po­czy­na­nia. Zaj­mij się swoją ro­bo­tą, a po­li­ty­kę zo­staw mnie.

– Po­wi­nie­neś za­brać tę siksę, moją sio­strę, i iść precz…

– Spójrz­cie tam! – na­de­szła Esma, wska­zu­jąc przed sie­bie.

Na wznie­sie­niu opo­dal, z li­che­go ba­ra­ku wy­ło­nił się sza­man. Przy­sta­nął po­mię­dzy dwoma to­te­ma­mi i wzniósł ręce ku ja­śnie­ją­cej szra­mie na nie­bie. Po­wie­trze wi­bro­wa­ło, fa­lo­wa­ło od wzma­ga­ją­ce­go się upału.

– Naj­droż­si! – prze­mó­wił. – To znowu się dzie­je! Okaż­my wdzięcz­ność, że ko­lej­ny rok udało nam się prze­trwać na tej nie­sprzy­ja­ją­cej ziemi!

Bie­siad­ni­cy uci­chli. Za­dzie­ra­li głowy i wpa­try­wa­li się w wodza z pod­eks­cy­to­wa­niem wy­ma­lo­wa­nym na zbla­zo­wa­nych do­tych­czas twa­rzach.

– Koło i wszyst­ko co za nim nie wy­ba­cza­ją mar­no­traw­stwa – cią­gnął sza­man. – Za chwi­lę nasze dzie­ci spo­tka naj­wyż­szy z za­szczy­tów. Golv’en Stro­om zjed­no­czy ich z tą zie­mią!

W inu­ic­kim okrę­gu zna­la­zło się jesz­cze dwoje dzie­cia­ków. Chło­piec z twa­rzą zde­for­mo­wa­ną jak ten, który wpadł na Kygo. Dziew­czyn­ka dużo bar­dziej szpet­na, o sztyw­nych ru­chach, nie była w sta­nie cho­dzić. Wszy­scy otu­ma­nie­ni, wili się w tra­wie, chi­cho­cząc.

Wkrót­ce szcze­li­na na nie­bie za­drża­ła. Jej za­war­tość, ni­czym gęsty olej, wdar­ła się na zie­mie Inu­itów, roz­la­ła po okrę­gu. Potem oto­czy­ła ciała po­zo­sta­wio­nych we­wnątrz dzie­ci. Agre­syw­nie wtła­cza­ła się do środ­ka każ­dym moż­li­wym otwo­rem, na co ofia­ry za­re­ago­wa­ły do­no­śnym re­cho­tem prze­cho­dzą­cym w ryk. Krót­kim, gdyż szyb­ko stra­ci­li przy­tom­ność. Pro­ces emi­to­wał po­twor­ne ilo­ści świa­tła i cie­pła, a gdy się za­koń­czył, sza­man wydał po­le­ce­nie przy­pro­wa­dze­nia jesz­cze jed­nej osoby. Dziew­czy­na była nie­przy­tom­na, gdy wrzu­co­no ją w okrąg.

Kygo spoj­rzał na wznie­sie­nie. Sza­man upew­niał się, że Hak­ki­nen na pewno pa­trzy.

– Wy­czu­wam Do­gmat Pyłu – ode­zwa­ła się Esma. – Ta dziew­czy­na to musi być jeden z bę­kar­tów Ho­uga­na.

– Golv’en Stro­om! – ryk­nął sza­man i wniósł ręce.

Rze­czy­wi­stość znów upłyn­ni­ła się i ście­kła z nieba, tym razem ko­tłu­jąc się wokół tylko jed­nej ofia­ry. Osha nie krzy­cza­ła, gdy roz­po­czę­ła się eg­ze­ku­cja. Nie miała sił, bo i tak nie mogła na­brać tchu. Pod­da­ła się męce w ciszy; być może przez to jej ciało przy­ję­ło tyle świe­tli­stej cie­czy, co ciała jej po­przed­ni­ków razem wzię­te.

Cała czwór­ka, na któ­rej prze­pro­wa­dzo­no Golv’en Stro­om, le­ża­ła w bez­ru­chu. Skóra mie­ni­ła się im jak dro­go­cen­ne ka­mie­nie, a prze­szy­wa­ły ją pręgi czar­nych, roz­ga­łę­zio­nych na­czyń. Inu­ici z naj­więk­szym pie­ty­zmem pod­no­si­li ciała i prze­no­si­li je do ba­ra­ku sza­ma­na. Krąg zo­stał prze­rwa­ny.

Co­kol­wiek tutaj wła­śnie za­szło, w życiu nie wi­dzia­łem bar­dziej spek­ta­ku­lar­nej eg­ze­ku­cji. Mu­si­my za­mie­nić dwa słowa, sza­ma­nie. Może nawet wię­cej niż dwa.

 

.

 

Trzeź­wy osąd. Na­le­ża­ło go za­cho­wać za wszel­ką cenę. Wi­dząc, co wła­śnie za­szło, Sivan wpadł w ka­ta­to­nię. Do­brze. Gdyby wrzesz­czał, gdyby za­czął sza­leć, dużo trud­niej by­ło­by go za­brać. Może w ogóle by­ło­by to nie­moż­li­we…

Lau­rent nie pusz­czał ręki syna Ho­uga­na Hak­ki­ne­na, gdy prze­dzie­ra­li się przez busz. Drogę to­ro­wał im Sabri i nagle przy­sta­nął. Dał znak, by za­cho­wać czuj­ność.

– Co jest, młody?

– Tu po­win­no być gwar­no. Nie wszy­scy Inu­sa­ami są wpusz­cza­ni na uro­czy­sto­ści.

Istot­nie, za­ro­śla prze­rze­dzi­ły się i widać było już pierw­sze ba­ra­ki. Zda­wa­ły się opusz­czo­ne, do uszu do­cie­ra­ły je­dy­nie pta­sie trele.

Skórę szczy­pał jed­nak nie­ty­po­wy jak na tę porę roku chłód.

Eispoo!

Sivan też to za­ła­pał. Wy­rwał się z uści­sku i ru­szył przed sie­bie. Oszo­ło­mie­nie za­czę­ło mijać, toteż nad­garst­ka­mi prze­cie­rał łzy z po­licz­ków. Lau­rent po­dą­żał parę kro­ków za nim, trzy­ma­jąc na­pię­ty łuk w po­go­to­wiu.

Wy­mar­ła wio­ska pre­zen­to­wa­ła się upior­nie, jakby wszy­scy opu­ści­li ją w po­śpie­chu albo w ogóle znik­nę­li. Je­dy­nym śla­dem ja­kie­go­kol­wiek oporu był fakt, że jeden z ba­ra­ków, po­mi­mo pełni nie­skoń­czo­ne­go, czerw­co­we­go słoń­ca, lśnił spo­wi­ty szro­nem. Do obu skrzy­deł jego wrót przy­szpi­lo­no dwoje za­mar­z­nię­tych ludzi, a z ich pier­si wy­pły­wa­ła na wpół skrze­pła krew.

Przed miej­scem kaźni stał Eispoo, a gdy zo­ba­czył nad­cho­dzą­ce po­sta­ci, na­brał głę­bo­ko po­wie­trza. Chłód na­tych­miast za­czął ustę­po­wać.

Co do… Prze­cież tych dwoje, są­dząc po pan­cer­zach, to mut!

– Bra­cie! – jęk­nął Sivan. – Na słod­kie­go Aeona, bra­cie…

– Do­brze, że je­ste­ście – ode­zwał się cicho Eispoo. – Lau­ren­cie, nie ma co dłu­żej zwle­kać. Za­bierz ich stąd na­tych­miast. Do­łą­czę do was, gdy tylko…

Sivan nie cze­kał, co jego brat ma do po­wie­dze­nia, po pro­stu do niego pod­szedł. Wtu­lił się w jego cie­pło. I gorz­ko za­pła­kał.

Pier­wo­rod­ny Ho­uga­na Hak­ki­ne­na nie ro­zu­miał. Spoj­rze­niem do­ma­gał się od­po­wie­dzi od ar­skyt­ta.

– Sza­man ją zabił – kwi­lił Sivan. – Och, bra­cisz­ku!

– To nie do końca tak. Wi­dzie­li­śmy za­klę­cie, któ­rym sza­man spro­wa­dza cie­pło na zimę – wy­ja­śnił Lau­rent. – Po­tęż­na magia. Naj­pew­niej wy­ko­rzy­stu­je ludz­kie ciała jako na­czy­nia, w któ­rych ma­ga­zy­nu­je ener­gię.

– Osha żyje? – Eispoo spoj­rzał na zdru­zgo­ta­ne­go brata. – Żyje, czy nie?

– Nie po­tra­fię okre­ślić, czy żyje. Nie po­tra­fię też stwier­dzić, czy ją to za­bi­ło. Sza­man chce prze­cież ko­rzy­stać z tej mocy w ciągu roku. Gdyby wy­star­cza­ło mu mar­twe na­czy­nie, nie tru­dził­by się uży­wa­niem ludz­kich ciał.

Zdję­ty emo­cja­mi, któ­rych żadną miarą nie chciał po­ka­zać, Eispoo objął brata. Gła­skał mu głowę, cicho za­nu­cił coś w Inu­ic­kim ję­zy­ku.

– Lau­ren­cie, idź­cie już.

– Chodź z nami! – Sivan po­krę­cił głową. – Bar­dzo cię pro­szę, bra­cisz­ku! Nie zo­sta­wiaj mnie sa­me­go…

– Lau­rent się tobą zaj­mie, do­pó­ki nie wrócę. A prze­cież mu­si­my za­brać jesz­cze Oshę, praw­da? Wie­rzę, że żyje. Jesz­cze wszyst­ko bę­dzie do­brze.

Ho­uga­nie, nie wy­parł­byś się tego chło­pa­ka.

– Prze­my­śla­łeś to, Eispoo? Sza­man zgro­ma­dził tam mut, któ­rzy nie wia­do­mo, jak się za­cho­wa­ją. Do tego są też de­le­ga­ci z Hi­lver­sun. A Kygo jest nie­obli­czal­ny.

– Mut li­czy­li, że nie wrócę przed prze­si­le­niem. – Chło­pak spoj­rzał na przy­twier­dzo­ne do wrót ciała. – Prze­li­czy­li się. Ale nie je­stem po­two­rem, miesz­kań­cy się po­cho­wa­li, cze­ka­ją. Wiem też, jak roz­ma­wiać ze swo­imi ludź­mi, żeby do­tar­ło. A jeśli ktoś zde­cy­du­je się pod­nieść rękę na mnie, czy moje ro­dzeń­stwo, to nie je­stem prze­cież chłop­cem do bicia. Umiem się bro­nić.

Młod­szy z Hak­ki­ne­nów cią­gle po­chli­py­wał, wy­cie­ra­jąc nos w rękaw.

– Wiem, że jest ci cięż­ko, ale nie czas na łzy, Sivan – szep­nął Eispoo, nie wy­pusz­cza­jąc brata z uści­sku. – Oj­ciec szu­kał­by roz­wią­za­nia. Prze­cież jesz­cze nie wszyst­ko stra­co­ne. – Na­stęp­nie spoj­rzał na ar­skyt­ta. – Ru­szaj­cie czym prę­dzej.

 

.

 

Gwar bie­sia­dy po­wró­cił na po­la­nę. Sza­man zstą­pił ze wznie­sie­nia po­mię­dzy współ­bra­ci, kur­tu­azyj­nie wypił dwa łyki wina z żół­tych malin, od­mó­wił jed­nak tańca. Jego celem byli go­ście ze sto­li­cy.

– Czyż Golv’en Stro­om nie jest naj­pięk­niej­szym, co w życiu wi­dzie­li­ście?

W od­po­wie­dzi Kygo za­czął bić brawo.

– Spek­ta­ku­lar­ne za­klę­cie. Praw­dzi­wa chlu­ba Inu­sa­ami.

Bjer prych­nął, jed­nak Kygo, nie­zra­żo­ny, kon­ty­nu­ował:

– Czy mam ro­zu­mieć, że w ten spo­sób roz­po­czą­łeś wy­wią­zy­wać się z umowy, czci­god­ny sza­ma­nie?

– Do­ko­na­łem tego, do czego zo­bo­wią­za­łem się wobec mo­je­go ludu przed du­cha­mi przod­ków. Za­pew­ni­łem im cie­pło, drogi na­miest­ni­ku. Jed­nak­że, nie będę ukry­wać, że przy oka­zji także część two­ich in­te­re­sów udało się za­spo­ko­ić.

– Wszyst­kie te dzie­ci nie żyją?

– Żyją. Ale, stety lub nie­ste­ty, śmierć przy eks­trak­cji jest nie­unik­nio­na.

Wśród zgro­ma­dzo­nych roz­legł się szmer po­ru­sze­nia. Wszy­scy pa­trzy­li przed sie­bie, bo oto przez wrota ba­ra­ku sza­ma­na prze­stą­pił Eispoo Hak­ki­nen, a potem ru­szył przed sie­bie w dół wznie­sie­nia, ze lśnią­cym cia­łem na rę­kach.

– Po­zbyć się go też nie po­tra­fi­łeś, gdy sam do cie­bie przy­szedł w Hi­lver­sun? – syk­nął Bjer wprost do ucha Kygo. – Sza­man ci nie po­mo­że.

Inu­sa­ami roz­pierz­chli się po lesie, słusz­nie prze­czu­wa­jąc nie­bez­pie­czeń­stwo.

– Cóż to? – zdzi­wił się sza­man. – Nie wolno ci tu być.

– Od­cho­dzę – oznaj­mił na to Eispoo. – Za­bie­ram Oshę i Si­va­na. Nigdy tu nie wró­ci­my, masz moje słowo.

– Och? Nie mogę cię stąd pu­ścić razem z tą dziew­czy­ną. Bez niej te zie­mie, Pół­noc, cały kon­ty­nent, wszy­scy zimą za­mar­z­ną.

– Na pewno sobie po­ra­dzi­cie.

– Zda­jesz sobie spra­wę, bę­kar­cie, że Golv’en Stro­om to wyrok? – wtrą­cił się Kygo. – Ona i tak umrze.

Na chwi­lę wszy­scy umil­kli.

– Uzdro­wię ją. Znaj­dę spo­sób. Jed­no­cze­śnie chcę, aby­ście wie­dzie­li, że nie cho­wam urazy. Cią­gle mo­że­my roz­stać się w po­ko­ju.

Na takie dic­tum sza­man roz­ło­żył ręce i uśmiech­nął się chy­trze ku Kygo. Bar­dzo był cie­kaw, w którą stro­nę po­to­czy się ta roz­mo­wa.

– Sęk w tym, że nie mo­że­my – od­parł na­masz­czo­ny na­miest­nik i dobył rę­ko­je­ści mie­cza.

– Ofe­ru­ję ci pokój, Kygo.

– Nie bę­dzie po­ko­ju, do­pó­ki ży­je­cie.

Eispoo przy­jął to do wia­do­mo­ści spo­koj­nie. Odło­żył sio­strę na trawę w cie­niu to­te­mu i zło­żył po­ca­łu­nek na jej czole.

Niech tak bę­dzie.

Sza­man od­da­lił się na spory ka­wa­łek, a w mię­dzy­cza­sie mut za­mknę­li Hak­ki­ne­nów i Espen­sko­ga­rów w spo­rym kręgu.

– Golv’en Stro­om! – ryk­nął sza­man, lecz… nic nie na­stą­pi­ło.

Kygo nie za­przą­tał sobie głowy in­ten­cja­mi Inu­ity i rę­ko­je­ścią mie­cza za­to­czył przed sobą koło, ma­te­ria­li­zu­jąc prze­ry­wa­ny okrąg przej­rzy­stej cie­czy. Jeśli sza­man uknuł coś nie­roz­sąd­ne­go, po pro­stu umrze.

– Wiedz, że to za­szczyt zgi­nąć od ran za­da­nych ro­do­wą spu­ści­zną Hak­ki­ne­nów – zwró­cił się do Eispoo. – Yli­vo­ima­inen to naj­wspa­nial­sza broń na kon­ty­nen­cie!

Bez­kształt­ne, le­wi­tu­ją­ce sku­pi­ska cie­czy za­czę­ły przy­bie­rać po­dłuż­ną formę. Eispoo dobył dwa szty­le­ty i chuch­nął na nie.

– Ka­ska­da Żmi­jom Wy­dar­ta! – ryk­nął Kygo.

Wzbu­rzo­na woda przy­ję­ła kształt oszcze­pów i wy­strze­li­ła, by szyć wro­gie ciała. Eispoo zmro­żo­nym ostrzem, był w sta­nie odbić ude­rze­nia, a potem za­mie­nić wodę w lód, by sku­tecz­nie zneu­tra­li­zo­wać kontr­atak zza ple­ców. Świat jed­nak za­mi­go­tał mu przed ocza­mi, wkrót­ce szarp­nę­ło nim i po­ja­wił się zu­peł­nie po dru­giej stro­nie po­la­ny.

– Po pro­stu stąd odejdź­my, bra­cie! – To Sivan jak zwy­kle po­ja­wił się zni­kąd. – Nie mu­sisz…

Prze­ka­li­bro­wa­nie po­ci­sków na zmien­ny cel nie sta­no­wi­ło dla Kygo naj­mniej­sze­go pro­ble­mu.

Cho­le­ra!

Eispoo pchnął brata na bok i krzyk­nął:

– Ark­tycz­ny Po­wi­dok!

Mach­nął ręką w górę, a tu­ma­ny lśnią­cej za­mie­ci wzbi­ły się w po­wie­trze i skry­ły synów Ho­uga­na Hak­ki­ne­na. Sku­tecz­nie wstrzy­ma­ło to ostrzał.

– Idź! – rzu­cił Eispoo, ła­piąc brata za ra­mio­na. – Pil­nuj Oshy, zajmę się wszyst­kim. A jeśli umrę…

– Nie umrzesz!

– Jeśli umrę – wy­ce­dził star­szy z braci – jeśli tak się sta­nie, ucie­kaj stąd czym prę­dzej. Obie­caj mi.

Nie­opo­dal Esma sta­nę­ła u boku ko­chan­ka, gdy ten oce­niał sy­tu­ację.

– Drań umie się bro­nić – mruk­nął Kygo.

Ko­bie­ta zło­ży­ła po­ca­łu­nek na ustach Hak­ki­ne­na. Ob­ję­ła jego głowę, ca­ło­wa­ła na­mięt­nie, długo, jakby byli zu­peł­nie sami. Tak, by każdy, kto pa­trzył, nie miał wąt­pli­wo­ści co do tego, co widzi.

– Je­stem tutaj – szep­nę­ła. – Śmierć na­szym wro­gom, na­miest­ni­ku.

Kygo za­to­czył koło Yli­vo­ima­ine­nem, in­du­ku­jąc ko­lej­ną salwę Ka­ska­dy. O wiele bar­dziej zma­so­wa­ną niż po­przed­nia. Gdy był pe­wien, że prze­ciw­ni­cy są za­ję­ci, bez­czel­nie przy­cią­gnął Esmę do sie­bie i także ją po­ca­ło­wał. O wiele kró­cej, niż by chciał.

– Ko­cham cię, Esmo.

 

.

 

Tym­cza­sem z lasu wy­biegł Lau­rent i do­pie­ro wtedy spo­strzegł, co wy­wo­ła­ło rwe­tes sły­szal­ny z od­da­li. Miał ocho­tę uty­ski­wać na bez­myśl­ność tych dzie­cia­ków, oznaj­mić im, że wy­ru­sza na­tych­miast i nic go nie ob­cho­dzi, jak roz­wią­żą swoje spra­wy, lecz wtedy runy na łuku ar­skyt­ta za­mie­ni­ły się.

Łucz­nik po­pa­trzył za sie­bie i wśród za­ro­śli wy­pa­trzył ster­czą­ce­go nie­ru­cho­mo mut. Za jego ple­ca­mi za­trzy­mał się Sabri, który pę­dził wraz z nim za Si­va­nem na miej­sce ob­rzę­dów. Lau­rent pod­szedł w ich stro­nę, lecz na­po­tkał na prze­szko­dę. Dło­nią zba­dał nie­wi­dzial­ną ścia­nę.

– Pół­prze­pusz­czal­na… – szep­nął. – To to samo za­klę­cie. Nie zbli­żaj się do mut, młody…

Sabri zdą­żył się już cof­nąć na tyle, że znikł wśród pa­pro­ci. Ode­zwał się jesz­cze:

– Ucie­kam byle dalej, mo­żesz być tego pe­wien! Och, w końcu udało się wszyst­kich tutaj ze­brać. Przy­kro mi, ar­skyt­cie, że też się tu zna­la­złeś. Pla­no­wa­łem to ina­czej.

– Słu­cham?…

– Sza­man na­ka­zał, bym ze­brał Hak­ki­ne­nów w świę­tym miej­scu. I tak za­mie­rza­li­ście odejść i mnie tu zo­sta­wić, więc stwier­dzi­łem, że czemu nie… Poza tym lubię, że je­stem teraz Sa­brim zza Koła, a nie znowu czy­imś pa­rob­kiem. – Umilkł, gdy nie­opo­dal huk­nę­ła ma­gicz­na eks­plo­zja. Po dłu­żej chwi­li za­brał głos po raz ostat­ni. Mówił szyb­ko. – No, po­wo­dze­nia, ar­skyt­cie. Co­kol­wiek sza­man sobie za­pla­no­wał, wiedz­cie, że nie życzę wam źle.

Za­szu­mia­ły roz­trą­ca­ne w biegu ro­śli­ny.

– Nie­by­wa­łe! – mruk­nął Lau­rent.

Się­gnął po strza­łę. Miała grot wy­ko­na­ny z krysz­ta­łu.

Ar­skytt na­piął cię­ci­wę i wy­ce­lo­wał wprost w mut.

– Prze­puść mnie.

Mut mil­czał.

Pchnię­ty ko­lej­ną eks­plo­zją, bli­sko Lau­ren­ta po­ja­wił się Bjer Espen­sko­gar. Przez impet stra­cił rów­no­wa­gę i prze­to­czył się, za­trzy­mu­jąc do­pie­ro na ba­rie­rze mut. Lau­rent in­stynk­tow­nie w niego wy­mie­rzył.

– Ci głup­cy wy­za­bi­ja­ją się, a wszyst­ko ku ucie­sze hersz­ta dzi­ku­sów!

Bjer do­pie­ro po chwi­li za­uwa­żył, że nie jest sam. Prych­nął, ście­ra­jąc pły­ną­cą po bro­dzie krew z roz­cię­tej wargi.

– Ar­skyt­cie, le­piej wy­myśl, jak prze­trwać tę farsę!

Przy­klęk­nął, po­ło­żył obie dło­nie na tra­wie. Z ziemi wy­do­był się po­mruk.

– Umie­raj, jeśli masz takie ży­cze­nie, Kygo. Przy­naj­mniej oszczę­dzisz Pół­no­cy swo­je­go na­miest­nic­twa. Wie­lo­war­stwo­we Kry­cie!

Bjera za­czę­ły ota­czać na­kła­da­ją­ce się na sie­bie hałdy ziemi, two­rząc ko­pu­łę. Wie­lo­war­stwo­we Kry­cie było bodaj naj­słyn­niej­szym z za­klęć, jakie wy­two­rzył ród Espen­sko­ga­rów. Szczy­ci­li się, że tej ścia­ny nic nie było w sta­nie na­ru­szyć.

 

.

 

Sivan wy­lą­do­wał przy Oshy, lecz w emo­cjach nie po­tra­fił zmu­sić się, by choć­by do­tknąć błysz­czą­cej skóry, aby przy­pad­kiem nie zadać sio­strze do­dat­ko­we­go bólu. Z bli­ska przy­po­mi­na­ła wo­sko­wą fi­gu­rę, nie czło­wie­ka. Ale rów­nież z bli­ska mógł za­uwa­żyć, że Osha cią­gle od­dy­cha. Że żyje.

Wzbu­rze­nie spra­wi­ło, że płat­ki śnie­gu nie­ustan­nie wi­ro­wa­ły wokół chło­pa­ka. Wzdry­gnął się, gdy usły­szał głos za ple­ca­mi:

– Za chwi­lę bę­dzie po wszyst­kim.

Dziew­czy­na ze sto­li­cy. Esma. Mó­wi­ła spo­koj­nie, jak matka pró­bu­ją­ca uspo­ko­ić roz­trzę­sio­ne­go syna.

Sivan nie stra­cił gardy i się­gnął po szty­let.

– Dla­cze­go to ro­bi­cie?! – krzyk­nął. – Cho­dzi o wła­dzę w sto­li­cy, praw­da? Nic nas to nie ob­cho­dzi! Po pro­stu daj­cie nam odejść i żyć w spo­ko­ju!

– Je­ste­ście w tym wszyst­kim naj­mniej ważni. Cho­dzi o za­sa­dy.

– Nie dam się zabić!

Sivan wzbu­rzył jesz­cze bar­dziej wi­ru­ją­ce dro­bi­ny śnie­gu, szy­ku­jąc się do skoku. Ale oto płat­ki, jeden po dru­gim, za­czę­ły opa­dać ku ziemi i za­ni­kać.

– Do­gmat Pyłu: Pierw­sze Prawo. – Wiedź­ma roz­ło­ży­ła ręce na boki. – Jeśli bę­dziesz się opie­rać, przy­spo­rzysz sobie tylko bólu.

 

.

 

Ani dra­śnię­cia! Ale w końcu opu­ścisz gardę. Będę cier­pli­wy.

Oto­czo­ny masą mniej i bar­dziej po­ła­ma­nych lo­do­wych prę­tów, Eispoo Hak­ki­nen wy­cze­ki­wał.

– Tylko się bro­nię. Nadal mo­że­my to prze­rwać i pójść każdy w swoją stro­nę, Kygo. Dla­cze­go je­steś taki upar­ty? W imię Aeona, opa­mię­taj się!

– Na­iw­ny, na­iw­ny dzi­ku­sie…

– Na­zy­waj mnie jak chcesz, ale pora prze­rwać ten obłęd!

– Wzy­wasz imię wiel­kie­go Aeona, choć nie masz po­ję­cia o czym mó­wisz. Wszyst­ko, co wiesz o Panu, to prze­kaz z dru­giej ręki, od Ho­uga­na. Ka­pła­ni nie za­pusz­cza­ją się za Koło. Twój ogląd świa­ta jest przez to spa­czo­ny.

– To praw­da, może i nie mia­łem oka­zji słu­chać kazań wie­leb­nych, ale i bez tego wiem, że ro­mans z człon­ki­nią in­ne­go ma­gicz­ne­go rodu to śmier­tel­ny grzech. Wszy­scy w Hi­lver­sun wie­dzą. A wy zda­je­cie się z tym coraz go­rzej kryć.

Cel­nie, dra­niu.

Kygo za­ci­snął zęby i rzekł:

– Znasz ten mit? Aeon spło­dził dzie­się­ciu po­tom­ków. Każdy otrzy­mał okruch jego krwi, a wraz z nim cząst­kę mocy. Dzie­ci Aeona uzna­ły, że nie będą dzie­lić się siłą z po­stron­ny­mi i za­czę­ły mno­żyć się mię­dzy sobą, jed­nak ich po­tom­stwo było chore, słabe, po­zba­wio­ne wszel­kiej mocy i szyb­ko umie­ra­ło. Wów­czas Aeon miał im za­ka­zać pło­dze­nia wspól­ne­go po­tom­stwa, a każdy miał zna­leźć part­ne­ra wśród nie­ma­gicz­nej lud­no­ści. Wtedy rody po­tom­ków Aeona roz­kwi­tły, roz­ro­sły się o licz­ne i zdro­we, wła­da­ją­ce mocą po­tom­stwo.

– A cie­bie sku­sił aku­rat za­ka­za­ny owoc? Dla­te­go tutaj je­ste­śmy? Przez twoją chuć?

– Dok­try­na ka­pła­nów jest błęd­na, bo opatrz­nie in­ter­pre­tu­ją in­ten­cje Aeona. Moc roz­my­wa się w ko­lej­nych po­ko­le­niach. To, czego wy­ma­ga­ją ka­pła­ni, do­pro­wa­dzi do wy­ma­za­nia mocy z ludz­kich ciał. Trze­ba prze­rwać ten impas. Za­mie­rzam to zro­bić na swo­ich za­sa­dach.

– Prze­cież to naj­zwy­klej­sza he­re­zja!

– Udo­wod­nię hie­rar­chom, że mam rację. Nasz po­to­mek bę­dzie tego żywym przy­kła­dem.

– Po­to­mek?! – pod­chwy­cił Eispoo. – Aż tak da­le­ko się po­su­nę­li­ście?!

– Gdy na Pół­no­cy nie osta­nie się żaden inny czło­nek głów­nej linii Hak­ki­ne­nów, nie będą mieli wy­bo­ru, tylko za­ak­cep­tu­ją nową rze­czy­wi­stość. Dla­te­go mu­si­cie umrzeć, Eispoo. By inni mogli żyć.

Pier­wo­rod­ny Ho­uga­na zła­pał jeden z lo­do­wych prę­tów i do­ty­kiem do­dat­ko­wo go zmro­ził. Zła­pał go obu­rącz, ni­czym miecz dwu­ręcz­ny, gotów na to, co miało na­dejść.

– Mój oj­ciec też sprze­nie­wie­rzył się świę­tym za­sa­dom, ale nikt nie ska­zy­wał go za to na śmierć. Po­wtó­rzę ostat­ni raz, nie mu­sisz tego robić, Kygo. Grze­chy można od­ku­pić! Po­słu­chaj, co mó­wisz!

– Spójrz na sie­bie! Cho­rych i po­zba­wio­nych mocy nie na­masz­cza­ją ty­tu­łem hoida mut. Nawet dzi­ku­sy zza Koła po­tra­fią się po­znać na mocy. Wasz oj­ciec po pro­stu ska­pi­tu­lo­wał, skre­ślił swoje i wasze życie. A ja za­mie­rzam wal­czyć o życie moich bli­skich.

 

.

 

Wę­dru­jąc wzdłuż ba­rie­ry, Lau­rent po­szu­ki­wał wy­ło­mu lub ja­kiej­kol­wiek skazy, lecz na próż­no. Je­dy­ne, na co zwró­cił uwagę, to że mut pod­trzy­mu­ją­cy za­klę­cie stoją w rów­nych od­stę­pach. Ar­skytt pod­szedł do naj­drob­niej­szej z Inu­itek, od­su­nął się o pa­rę­na­ście kro­ków i wy­ce­lo­wał w ko­bie­tę.

– Daj mi przejść.

Nie do­cze­kał się od­po­wie­dzi.

Nu­ro­se­kai ar­sta­ta sa­khar! – za­in­kan­to­wał łucz­nik.

Krysz­ta­ło­wy grot roz­bły­snął bia­łym świa­tłem a pusz­czo­na w ruch strza­ła eks­plo­do­wa­ła z ogłu­sza­ją­cym hu­kiem w kon­tak­cie z ba­rie­rą przed twa­rzą Inu­it­ki.

Ścia­na Golv’en Stro­omu nie zo­sta­ła nawet dra­śnię­ta, ale Lau­rent był za­do­wo­lo­ny z prze­pro­wa­dzo­nej próby. Po­są­go­wa mut, co praw­da, stała tam, gdzie do­tych­czas, ale jej ob­li­cze wy­krzy­wił ślad gry­ma­su.

 

.

 

– Fi­la­ry Oce­anu!

Ma­syw­ny ni­czym wie­ko­wy dąb gej­zer wy­strze­lił z ziemi i na ko­men­dę Kygo Hak­ki­ne­na pę­dził wprost na Eispoo. Ten, nie­pew­ny co do zwrot­no­ści przy­zwa­ne­go tworu, za­miast uniku zde­cy­do­wał przy­jąć cios. Impet Fi­la­ru pchnął go w tył, lecz osta­tecz­nie hoida mut przedarł wodną masę na pół, a potem mo­men­tal­nie ją za­mro­ził. Eispoo cały czas wy­dmu­chi­wał po­wie­trze z ust, a wów­czas tem­pe­ra­tu­ra oto­cze­nia za­uwa­żal­nie spa­da­ła.

Nie in­kan­to­wał żad­ne­go za­klę­cia, jak…

– Po­tra­fię rze­czy, o któ­rych w tych wa­szych skost­nia­łych ro­dach się nawet nie śniło.

– Plu­ga­wy bę­kar­cie…

Eispoo roz­piął rze­my­ki skó­rza­ne­go na­pier­śni­ka, zrzu­cił go. Po­dob­nie uczy­nił z ochra­nia­cza­mi na przed­ra­mio­nach. Po­zbył się także lnia­nej ko­szu­li. Od pasa w górę odzia­ny je­dy­nie w bi­tew­ne bli­zny, sta­nął przed swoim ry­wa­lem i rzekł:

– Chcesz walki na śmierć, to ją do­sta­niesz. Pa­mię­taj, że ofe­ro­wa­łem pokój.

Kygo wy­ko­nał mły­nek rę­ko­je­ścią Yli­vo­ima­inen. Ar­te­fakt sku­pił wokół sie­bie za­wie­szo­ne w po­wie­trzu kro­ple wody, kreu­jąc z nich ostrze mie­cza.

Śnież­na za­mieć Ark­tycz­ne­go Po­wi­do­ku raz jesz­cze wzbi­ła się z ziemi, tym razem ob­le­pia­jąc ciało Eispoo zmro­żo­ną po­wło­ką, skrzą­cą się w pro­mie­niach słoń­ca.

– Zew Po­lar­nej Spra­wie­dli­wo­ści – oznaj­mił zmie­nio­nym, skrze­kli­wym gło­sem.

Za­błysz­cza­ły ze­szklo­ne oczy, gdy hoida mut od­rzu­cił lo­do­wy oręż. Sta­wił krok przed sie­bie, potem ko­lej­ny. Trawa pod sto­pa­mi ob­le­ka­ła się szro­nem, a Eispoo po­su­wał się na­przód coraz szyb­ciej, a w końcu biegł.

Nie cze­ka­jąc, co na­stą­pi, Kygo ci­snął w prze­ciw­ni­ka nie­do­rzecz­ną, nie­zli­czo­ną ilość włócz­ni Ka­ska­dy, któ­rych deszcz jed­nak cią­gle zda­wał się chy­biać celu. Eispoo wybił się, sku­lił i ni­czym kol­cza­sty lo­do­wy po­cisk pę­dził, nio­sąc śmierć.

Kygo za­parł się, wzniósł tuż przed sobą Filar Oce­anu, w który huk­nął Eispoo z im­pe­tem, z jakim ode­rwa­ny klif ude­rza w morze. Kontr­atak wydał się sku­tecz­ny, lecz słup szyb­ko za­czął za­ma­rzać, a przez to sta­no­wił coraz mniej istot­ną prze­szko­dę.

Tak? A więc jak po­ra­dzisz sobie z dru­gim?

Ko­lej­ny Filar wy­strze­lił spod pierw­sze­go, wy­rzu­ca­jąc hoida mut da­le­ko w górę. Kygo cof­nął się rap­tem parę kro­ków, by zła­pać rów­no­wa­gę.

Teraz cię mam.

– Ka­ska­da Żmi­jom Wy­dar­ta!

Eispoo mógł tylko spa­dać. Pi­ko­wał więc, roz­trą­ca­jąc za­mra­ża­ne w locie włócz­nie. W końcu wy­su­nął przed­ra­mię, które przy­po­mi­na­ło bar­dziej ostrze i będąc już bli­sko ziemi po­zwo­lił sobie otrzy­mać kilka dra­śnięć, bo dzię­ki temu mógł ude­rzyć wprost w Kygo.

 

.

 

Nie dało się skryć. Pole wy­ty­czo­ne przez Golv’en Stro­om sta­no­wi­ła wy­łącz­nie po­la­na. Cofać się też nie można było w nie­skoń­czo­ność. Sivan na­praw­dę się sta­rał za­na­li­zo­wać swoją sy­tu­ację na chłod­no, lecz to pa­ni­ka za­czy­na­ła brać górę nad roz­sąd­kiem.

Spró­bo­wał prze­sko­czyć w oko­li­cę śle­pe­go punk­tu Esmy, lecz na nic to się zdało. Im bli­żej wiedź­my ce­lo­wał, tym do­sko­nal­sze było kry­cie Do­gma­tu Pyłu.

Bez płat­ków śnie­gu cały miraż tra­fia szlag! Moje nogi mogą pra­co­wać nawet moc­niej niż za­zwy­czaj, a i tak nie będę w sta­nie jej za­sko­czyć, bo wszyst­ko bę­dzie wi­dzia­ła!

Esma pró­bo­wa­ła przej­mo­wać ini­cja­ty­wę i sama wy­pro­wa­dzać kon­try, lecz jej piach po­ru­szał się wolno.

Nim za­ata­ku­je, pył szumi na wie­trze. Zdą­ży­łem się wy­czu­lić na ten dźwięk.

– Do­gmat Pyłu: Dru­gie Prawo.

Piach za­sze­le­ścił w nie­spo­ty­ka­ny dotąd spo­sób. Stał się agre­syw­ny, szyb­szy. Do­padł Si­va­na, nim ten zdo­łał od­sko­czyć, tnąc skórę i odzież.

To ko­niec! Och, wiel­ki Aeonie, to na­praw­dę ko­niec!

Tylko że świa­do­mość nie ula­ty­wa­ła. Rany, choć bar­dzo bo­le­sne, były po­wierz­chow­ne.

– Po pro­stu od­puść. Go­tu­jesz sobie strasz­ną śmierć, bę­kar­cie!

Skoki na bli­skie od­le­gło­ści nie da­wa­ły więk­sze­go wy­tchnie­nia. Dru­gie Prawo do­sko­na­le na­dą­ża­ło za celem.

W bi­twie Hak­ki­ne­nów ktoś prze­cią­gle zawył.

– To śmiesz­ne za­klę­cie nie po­mo­że ci… – za­wa­ha­ła się Esma.

– To Ta­niec Mi­go­tli­wych Zwier­cia­deł, suko!

Sivan prze­zwy­cię­żył ból i sko­czył ku wiedź­mie, dzier­żąc szty­let.

 

.

 

Cię­cie. Unik. Unik. Jesz­cze jeden unik. Blok i cię­cie. Jak z hordą.

Jucha Kygo wsią­ka­ła w szron. Kwi­czał. Tra­cił sku­pie­nie. Wy­wi­jał Yli­vo­ima­inen, ale w jego ruchy wkra­dał się chaos.

Mnie też to nuży. Kończ­my to.

Ale oto bo­jo­wa struk­tu­ra, którą przy­ję­ło ciało za spra­wą ak­ty­wa­cji Zewu, po­czę­ła za­ni­kać. Eispoo upadł na zie­mię, zro­bi­ło mu się cie­pło, a oczy z tru­dem ła­pa­ły ostrość.

Dla­cze­go… Dla­cze­go je­stem tak zmę­czo­ny?

Kygo nie miał już siły stać. Usiadł, dy­sząc cięż­ko.

– W końcu – sap­nął. – Wierz­gasz jak dzi­kie zwie­rzę, bę­kar­cie. Nie­wie­le dłu­żej dał­bym radę cię kieł­znać.

Eispoo spró­bo­wał od­po­wie­dzieć ko­lej­nym za­klę­ciem, ale zo­rien­to­wał się, że z wiel­kim tru­dem był w sta­nie w ogóle pod­nieść rękę. O wy­pro­wa­dze­niu ciosu nie mogło być mowy.

– Mó­wi­łem ci – na­krę­cał się Kygo. – Nie ma wspa­nial­sze­go oręża niż Yli­vo­ima­inen! Z chwi­lą, gdy dałeś się dra­snąć i moja woda skosz­to­wa­ła two­jej krwi, zy­ska­łem nowe me­dium, które po­wo­li, ale wy­trwa­le, wy­cią­ga­łem na ze­wnątrz. To za­ka­za­ne za­klę­cie, Sen o Klą­twie z Głę­bin. Nawet nie za­uwa­ży­łeś, że zdą­ży­łeś się wy­krwa­wić, o wiel­ki hoida mut.

Nie je­steś ode mnie sil­niej­szy, Kygo. Byłeś tylko bar­dziej cwany…

Świa­do­mość fa­lo­wa­ła jak obraz przed ocza­mi Eispoo. Upadł na twarz, opusz­czo­ny z sił, ale Kygo nie sa­tys­fak­cjo­no­wał taki finał. Ze szcze­lin w ziemi po Fi­la­rach Oce­anu przy­wo­łał wir wodny, który uniósł pół­ży­we ciało pier­wo­rod­ne­go syna Ho­uga­na Hak­ki­ne­na i po­sta­wił je tuż przed swym opraw­cą.

– Znajdź spo­kój w ob­ję­ciach Aeona.

Sivan. Ucie­kaj. Bła­gam. Obie­ca­łeś…

– Obyś mógł spoj­rzeć… temu dziec­ku w oczy… bez wsty­du… – wy­ję­czał Eispoo.

Kygo za­wa­hał się. Roz­ju­szy­ła go bez­czel­ność bę­kar­ta w mo­men­cie śmier­ci, ale też, że Eispoo na sam ko­niec tak cel­nie za­siał ziar­no zwąt­pie­nia. Na wszyst­ko było już jed­nak za późno.

Wir za­ko­tło­wał się z bul­go­tem, de­ka­pi­tu­jąc Eispoo Hak­ki­ne­na.

 

.

 

Po­cię­ty ra­na­mi, Sivan leżał na ple­cach, dy­szał cięż­ko i dawał się ośle­piać słoń­cu.

Ona nie jest żadną wo­jow­nicz­ką. Szpie­gu­je albo nie wia­do­mo co robi, ale jej zdol­no­ści nie służą do ata­ko­wa­nia. A i tak nie po­tra­fię się z nią mie­rzyć. Za bar­dzo po­le­ga­łem na Eispoo. Trze­ba było wię­cej ćwi­czyć! Teraz wszyst­ko prze­pa­dło!

Esma po­de­szła na­praw­dę bli­sko, może na dwa kroki od Si­va­na. Prze­sta­ła oba­wiać się jego prze­sko­ków, trzy­ma­ła go w gar­ści. Dro­bi­ny śnie­gu, które ge­ne­ro­wał, już dawno się roz­to­pi­ły, a no­wych nie miał siły stwo­rzyć.

– Dla­cze­go? Aeon mówi, że to wiel­ki, wiel­ki grzech zwią­zać się z inną ma­gicz­ną osobą. Dla­te­go wy­gna­li tatę. Dla­cze­go ro­bi­cie to samo?

– Nie Aeon tak mówi, tylko jego ka­pła­ni. To wiel­ka róż­ni­ca.

– Nie wie­rzy­cie?

Z tak bli­ska widać było, że gor­set wiedź­my od­sta­je na za­okrą­glo­nym brzu­chu, a pier­si miała pełne i na­brzmia­łe.

Zu­peł­nie jak ku­zyn­ki Sa­brie­go.

– Je­steś w ciąży – szep­nął Sivan. – Tak nie można!…

– Cś… To już na­praw­dę ko­niec. Do­gmat Pyłu: Trze­cie…

Z nie­opo­dal do­szedł ich ryk, oboje spoj­rze­li w stro­nę, z któ­rej do­cho­dził wrzask. To krzy­czał Kygo, z ra­do­ści, a może z bez­rad­no­ści, nad zwło­ka­mi swo­je­go opo­nen­ta. Esma uśmiech­nę­ła się na to pół­gęb­kiem. Wró­ci­ła do eg­ze­ku­cji, któ­rej nie zdą­ży­ła do­ko­nać.

Zbrod­nia­rze! Nik­czem­ni­cy! Za­słu­gu­ją tylko, by umrzeć!

Po swo­jej bi­twie Eispoo po­zo­sta­wił mnó­stwo lodu.

Po co two­rzyć śnieg, skoro mogę sko­rzy­stać z tego? Cóż mi zo­sta­ło, jeśli nie spró­bo­wać?!

W przy­pły­wie mę­stwa, ja­kie­go nigdy w życiu nie czuł, Sivan Mi­go­tli­wym Tań­cem uciekł do tyłu, da­le­ko poza za­sięg Do­gma­tu. Potem lód brata po­słu­żył jako ol­brzy­mie me­dium, a ilu­zja prze­no­sze­nia się w prze­strze­ni zo­sta­ła od­two­rzo­na.

Za­klę­cie Esmy nie na­dą­ża­ło. W końcu Sivan zde­cy­do­wał się wy­pro­wa­dzić cios. Po­wa­lił wiedź­mę bez­czel­nym fron­tal­nym ude­rze­niem, a nim zdą­ży­ła się zo­rien­to­wać, co za­szło, dźgał ją w brzuch raz i drugi… Krzy­czał, nawet nie li­czył, ile cio­sów zadał, w końcu po pro­stu prze­rwał i od­sko­czył na bez­piecz­ne kilka kro­ków.

Esma szyb­ko się wy­krwa­wia­ła. Kwi­li­ła, gdy w nie­mym szlo­chu obej­mo­wa­ła brzuch, dłoń­mi pró­bo­wa­ła za­ta­mo­wać upływ juchy, ale na nic się to zda­wa­ło. Z każ­dym ude­rze­niem serca była coraz słab­sza. Wkrót­ce sko­na­ła.

Sivan z za­krwa­wio­nym szty­le­tem wy­pa­try­wał Kygo. Chciał wie­dzieć, czy pa­trzy. Ten, osłu­pia­ły, pa­trzył.

Tym­cza­sem Lau­rent jedna za drugą po­sy­łał na­ła­do­wa­ne mocą strza­ły w kie­run­ku ba­rie­ry mut. Inu­it­ka, którą sobie upa­trzył, war­cza­ła i ję­cza­ła, lecz nie da­wa­ła za wy­gra­ną i pod­trzy­my­wa­ła me­dium za­klę­cia. Łucz­nik pro­wa­dził jed­nak zma­so­wa­ny ostrzał dzię­ki tech­ni­ce zwie­lo­krot­nio­nych strzał sto­so­wa­nej przez ar­skyt­tów. Nie mu­siał się­gać po ko­lej­ny bełt, on po pro­stu po­ja­wiał się w ręku w miej­scu wy­strze­lo­ne­go.

Inu­it­ka wresz­cie stra­ci­ła przy­tom­ność. Golv’en Stro­om wów­czas zo­stał prze­rwa­ny w miej­scu, gdzie stała, a ko­lej­na ze strzał eks­plo­do­wa­ła tuż przed jej sto­pa­mi, po­sy­ła­jąc jej ciało w głąb lasu.

– Teraz! Sivan, Eisp…

Wów­czas ar­skytt za­uwa­żył skalę tego, co za­szło. Sivan ści­skał szty­let, wa­ha­jąc się, co zro­bić. Miał świa­do­mość, że w bez­po­śred­nim star­ciu z nie­do­szłym na­miest­ni­kiem był bez szans. Na pewno miał. Ale prze­la­na krew brata mo­ty­wo­wa­ła jak nic in­ne­go.

Kygo przy­twier­dził rę­ko­jeść Yli­vo­ima­inen do brzu­cha i po­wo­li uno­sił ją ku górze, two­rząc ostrze ufor­mo­wa­ne z krwi.

Po­wie­trze stało się nie­na­tu­ral­nie wil­got­ne. Na ho­ry­zon­cie, od wscho­du, od morza, za­ma­ja­czy­ła ścia­na wody.

– Zrów­nam was z zie­mią – syk­nął bez­na­mięt­nie, z pust­ką w oczach.

Nu­ro­se­kai vsar mouro!

Biały pył wy­kwitł wokół dłoni łucz­ni­ka i po­mknął na spo­tka­nie z Si­va­nem. Gdy do­tarł, za­mknął chło­pa­ka we­wnątrz skrzą­cej za­mie­ci. Wy­ci­szy­ła ona zgiełk oko­li­cy, do­pusz­cza­jąc do głosu ar­skyt­ta:

Nie masz szans z Kygo, młody. Prze­rwa­łem ba­rie­rę sza­ma­na, to je­dy­na szan­sa, żeby stąd uciec. Wiem, że obie­ca­łem Ho­uga­no­wi was chro­nić, ale na li­tość Aeona, nie za cenę życia! Mogę się tylko do­my­ślać, co teraz czu­jesz… Nie bądź nie­roz­sąd­ny!

Sfera pry­snę­ła. Sivan za­ci­snął pię­ści, bo gorz­ka praw­da po­wo­li do­cie­ra­ła do za­śle­pio­ne­go ze­mstą serca. Potem spoj­rzał jesz­cze raz na złote ciało Oshy, chcąc za­pa­mię­tać je jak naj­do­kład­niej, a ta, o dziwo, drgnę­ła. Za­ję­cza­ła, wkrót­ce za­czę­ła krzy­czeć, ale nie było w tym krzy­ku nic ludz­kie­go. Wrzask, ni­czym sko­wyt z za­świa­tów, bu­dził taką grozę, że Inu­ici, mut, nawet sam sza­man za­czę­li ucie­kać.

Chło­pak ty­ta­nicz­nym wy­sił­kiem rzu­cił Ta­niec Mi­go­tli­wych Zwier­cia­deł, do­padł ucie­ka­ją­ce­go Lau­ren­ta, po czym ru­szy­li przed sie­bie dużo szyb­ciej niż resz­ta pró­bu­ją­ce­go ra­to­wać życie to­wa­rzy­stwa.

Sko­wyt Oshy prze­szedł w osza­ła­mia­ją­cy wizg. Nagle dziew­czy­na stała się po wie­lo­kroć ja­śniej­sza niż słoń­ce. Całą oko­li­cę spo­wi­ło świa­tło ener­gii, którą sza­man zgro­ma­dził na zimę.

 

.

 

Świat hu­czał o wy­da­rze­niach za Kołem. Johan Hak­ki­nen ze zgry­zo­ty zmarł. Z braku na­stęp­cy z głów­nej linii rodu, król za­czął szu­kać in­ne­go kan­dy­da­ta. I zna­lazł – Bjera Espen­sko­ga­ra. Drań prze­trwał eks­plo­zję jako jeden z nie­licz­nych. To ich Wie­lo­war­stwo­we Kry­cie to na­praw­dę im­po­nu­ją­ce za­klę­cie.

Po­dob­no na­miest­ni­kiem pró­bo­wał zo­stać sam sza­man, ale po­nie­waż prze­li­cy­to­wał, na na­czy­nie prze­zna­cza­jąc krew sta­re­go rodu, nie miał ku ta­kiej pro­po­zy­cji ar­gu­men­tów. Za­miast tego, zgod­nie z prze­wi­dy­wa­nia­mi, Bjer przy­du­sił spo­łecz­ność inu­sa­ami. Wielu kazał wy­za­bi­jać, zo­sta­wił tylu, by co­rocz­ne Golv’en Stro­om bez prze­szkód mogło być prze­pro­wa­dzo­ne. Resz­tę zli­kwi­do­wał jak chorą trzo­dę.

Lau­rent dał mi mapę Pół­no­cy. Po­dró­żo­wa­li­śmy razem gdzieś do wy­so­ko­ści sto­li­cy, on odbił do Hi­lver­sun, mnie brzy­dzi­ła sama myśl, że moja stopa mo­gła­by tam w ogóle sta­nąć.

Prze­kro­czy­łem Bramę Pół­no­cy kilka ty­go­dni temu. Byłem już chyba w Za­chod­nim Kró­le­stwie. Stąd wszyst­kie drogi zda­wa­ły się pro­wa­dzić do Wiecz­ne­go Mia­sta. Do­brze. Po­sta­no­wi­łem, że speł­nię ma­rze­nie nas wszyst­kich. Tyle mo­głem zro­bić.

Gdy wę­dro­wa­łem trak­tem przez las, z drze­wa spadł chło­piec. Sły­sza­łem, że za mną po­dą­ża, ale są­dząc po jego masie, był zbyt młody, by sta­no­wić za­gro­że­nie. Mia­łem rację. Bie­dak skrę­cił sobie kost­kę.

Opa­trzy­łem go i schło­dzi­łem uraz za­klę­ciem. Dzie­ciak był mocno nie­uf­ny, ale gdy zo­rien­to­wał się, że nie chcę mu zro­bić krzyw­dy, uspo­ko­ił się. Nie był zbyt roz­mow­ny.

Prze­ciw­nie jego oj­ciec, który nad­szedł nie­ba­wem, szu­ka­jąc go.

– Ser­decz­nie ci dzię­ku­ję za pomoc. Urwis ład­nie nam daje po ja­jach… Sta­ja­my tutaj nie­da­le­ko, potem ru­sza­my w stro­nę Wiecz­ne­go Mia­sta. Może masz ocho­tę się z nami za­brać?

– Czemu nie.

– W ogóle za­po­mnia­łem się przed­sta­wić. Je­stem En­tre­sto. – Wy­cią­gnął rękę. – En­tre­sto Mo­uni­re. A cie­bie jak zwą, przy­ja­cie­lu?

Uści­sną­łem mu dłoń. Przyj­rzał się mojej skó­rze po­zna­czo­nej bli­zna­mi po Do­gma­cie Pyłu, ale nic nie po­wie­dział.

– Na­zy­wam się Sivan. – Zaraz się po­pra­wi­łem. – Sivan Ho­ugan.

Koniec

Komentarze

Witaj.

Mi­gnę­ło mi tro­chę spraw ję­zy­ko­wych, ale sku­pia­łam się je­dy­nie na tre­ści. Mnó­stwo bar­dzo przy­pa­da­ją­cych mi do gustu nazw wła­snych, cie­ka­wy świat fan­ta­stycz­ny, re­la­cje mię­dzy bo­ha­te­ra­mi, cięż­ka cho­ro­ba Oshy w tle i po­ra­chun­ki mię­dzy zwa­śnio­ny­mi… Fajny kli­mat opo­wia­da­nia, mocne za­koń­cze­nie, ory­gi­nal­nie za­pre­zen­to­wa­na mapka. :)

Po­zdra­wiam ser­decz­nie, po­wo­dze­nia, klik. :)

Pe­cu­nia non olet

Cześć, Bruce!

Cie­szę się, że tyle ele­men­tów przy­pa­dło Ci do gustu! Spra­wy ję­zy­ko­we mogą być cier­niem w moim oku, to praw­da, zwłasz­cza że pióro mogło mi już nieco za­śnie­dzieć.

Z mapki je­stem super za­do­wo­lo­ny; zro­bio­na dłu­go­pi­sa­mi po­le­ca­ny­mi przez Gru­szel, a fotka strze­la­na wczo­raj – cho­ler­ne słoń­ce nie chcia­ło wy­cho­dzić, mu­sia­łem po­lo­wać na nie w krzo­kach jak jakiś zwy­rol. XD

Rów­nież po­zdra­wiam, dzię­ku­ję za klika. :>

I ja dzię­ku­ję, do­brze zro­bi­łeś, strze­la­jąc fotkę wczo­raj, bo za­ła­ma­nie po­go­dy nie­ste­ty na­de­szło, a zdję­cie wy­szło świet­nie. :) Opo­wia­da­nie rów­nież zna­ko­mi­te. :)

Coraz wię­cej sama mie­wam wąt­pli­wo­ści (szcze­gól­nie – mając mnó­stwo byków we wła­snych tek­stach), zatem nie po­dej­mu­ję się już wska­zy­wa­nia tech­nicz­nych spraw, aby nie po­peł­nić ja­ko­wejś gafy i nie wpro­wa­dzać w błąd. :)

Po­zdra­wiam, po­wo­dze­nia. :) 

Pe­cu­nia non olet

Będę mu­siał prze­czy­tać po­now­nie, bo się po­gu­bi­łem. Je­stem pro­stym zwie­rza­kiem i tak dużo magii oraz osób i re­la­cji mię­dzy nimi po­ko­na­ło mnie, ale nie mo­głem się ode­rwać i czy­ta­łem, czy­ta­łem do końca. :)

Wpa­dam z ko­men­ta­rzem po­be­to­wym. Więc tak. Na po­cząt­ku tek­stu bar­dzo ład­nie były od­da­ne emo­cje Si­va­na i jego lęk o sio­strę, a także ra­dość z zo­ba­cze­nia brata. Zo­stał też od razu wpro­wa­dzo­ny ta­jem­ni­czy, ma­gicz­ny kli­mat. Świa­to­twór­stwo rów­nież zgrab­nie na­kre­ślo­ne, cho­ciaż tro­chę się gu­bi­łam, bo po­ja­wi­ło się bar­dzo dużo imion i nazw, ale tu pod tym wzglę­dem nie ma dra­ma­tu, bo jed­nak się osta­tecz­nie w tym wszyst­kim po­ła­pa­łam. Po­dob­nie z licz­bą bo­ha­te­rów opo­wia­da­nia – jest ich dość wiele, po­wo­du­je to pe­wien chaos, ale też nie ma ka­ta­stro­fy. W bi­twie też tro­chę za dużo tych nazw za­klęć, ale za to bar­dzo ład­nie opi­sa­ne ich efek­ty. 

Co do bitwy – po­czą­tek wydał mi się mało dy­na­micz­ny, potem już było spoko. Mó­wie­nie nazwy za­klę­cia przed uży­ciem go – mocno Na­ru­to vibes :P Ogó­łem opko na­praw­dę mi się po­do­ba­ło. Bar­dzo sta­ran­ne, do­pra­co­wa­ne zda­nia. Świat i bo­ha­te­ro­wie też za­pro­jek­to­wa­ni z dużą sta­ran­no­ścią – Sivan jest pełny emo­cji i dzię­ki temu wy­raź­nie można zo­ba­czyć re­la­cje mię­dzy nim a jego ro­dzeń­stwem. Wła­śnie ta sta­ran­ność, którą widać, mnie tu chyba naj­bar­dziej ujęła. Nie za­uwa­ży­łam ni­g­dzie żad­ne­go więk­sze­go “ola­nia” ja­kie­goś ele­men­tu kre­acji świa­ta. Myślę, że to fan­ta­sy śmia­ło mo­gło­by być wy­dru­ko­wa­ne.

Misiu, cie­szę się, że po­mi­mo braku zro­zu­mie­nia, nie po­tra­fi­łeś się ode­rwać i do­czy­ta­łeś do końca. Jest w tym pe­wien ma­so­chi­zmu, któ­re­go nie ro­zu­miem, ale nie oce­niam. ;D

 

Z So­na­tą już ob­ga­da­li­śmy to opo­wia­da­nie, ale po­wiem, że fak­tycz­nie, Na­ru­to był jedną z in­spi­ra­cji przy po­wsta­wa­niu tego opo­wia­da­nia. In­kan­ta­cja za­klęć to tam spra­wa dru­go­rzęd­na, ra­czej cho­dzi­ło o in­ten­syw­ność akcji, którą chcia­łem prze­nieść na tekst pi­sa­ny. W “Trans­gre­sji” ta młóc­ka była dużo więk­sza, ciut bar­dziej nie­czy­tel­na i w “Suk­ce­so­rze” chcia­łem się zmie­rzyć z te­ma­tem po­now­nie, nieco to­nu­jąc nar­ra­cję, jed­no­cze­śnie nie re­zy­gnu­jąc z ory­gi­nal­ne­go po­my­słu. Czy wy­szło? Czy­tel­ni­cy oce­nią. Na­to­miast fakt, że uwa­żasz opo­wia­da­nie za dru­ko­wal­ne, jest bar­dzo miły. heart

 

 

MrB., po Twoim ko­men­ta­rzu, że to pe­wien ro­dzaj ma­so­chi­zmu, chyba nie będę czy­tał po­now­nie. Po­zdra­wiam. :)

P.S. Prze­czy­ta­łem ko­men­tarz So­na­ty i w więk­szo­ści się zga­dzam z nią.

Nie był to przy­tyk, ab­so­lut­nie! Ja bym się po pro­stu chyba nie zde­cy­do­wał na po­now­ną lek­tu­rę, gdyby pierw­sza oka­za­ła się dla mnie nie­ja­sna. Sku­si­łem się na coś ta­kie­go rap­tem parę razy, gdy już zna­łem ogląd hi­sto­rii i dzię­ki temu mo­głem wy­ła­pać parę de­ta­li, które przy pierw­szym czy­ta­niu mogły mi umknąć. Nie do końca zro­zu­mia­łem, jakie jest Twoje po­dej­ście.

Po­zdro­wie­nia!

Hmm, a czemu Kró­le­stwo Wschod­nie jest na po­łu­dniu? ;)

Tro­chę się gu­bi­łam na po­cząt­ku, nawet nie z uwagi na mno­gość po­sta­ci, ale przede wszyst­kim z po­wo­du nie­zna­jo­mo­ści świa­ta. Kto, z kim, prze­ciw komu i czemu wła­ści­wie. Pod ko­niec pewne rze­czy się po­wy­ja­śnia­ły, ale czy­ta­nie, kiedy nie wia­do­mo, o co biega, do ła­twych nie na­le­ży. Ale, co tam, warto było ;)

Po­do­bał mi się świat, który stwo­rzy­łeś, rody, które dys­po­nu­ją kon­kret­nym ro­dza­jem magii. Po­mysł z wy­gna­ny­mi po­tom­ka­mi ludzi któ­rzy zła­ma­li za­sa­dy, któ­rych chcą za­ła­twić lu­dzie, któ­rzy zła­ma­li za­sa­dy sam w sobie jest in­te­re­su­ją­cy ;) Sceny walki to nie moja bajka i pew­nie wo­la­ła­bym wię­cej się o świe­cie do­wie­dzieć, niż czy­tać, jak się na­pie­prza­li, choć muszę przy­znać, że czary spek­ta­ku­lar­ne.

Ge­ne­ral­nie na plus.

Chcia­ła­bym w końcu prze­czy­tać coś opty­mi­stycz­ne­go!

Witaj, Irko!

Wschod­nie jest na po­łu­dnie od Pół­noc­ne­go, ale to nie ozna­cza, że pod Wschod­nim nie ma ja­kie­goś Po­łu­dnio­we­go… ;D

Miło mi, że się po­do­ba­ło. Sta­ra­łem się okieł­znać chaos in­for­ma­cyj­ny i je­stem dość za­do­wo­lo­ny z efek­tu, ale ro­zu­miem, że mo­głaś mimo to po­czuć się za­gu­bio­na. Wo­la­ła­byś, mó­wisz, po­czy­tać o świe­cie. Wi­dzisz, wy­da­je mi się, że o tym świe­cie to aż za dużo tutaj miej­sca po­świę­ci­łem, z pół opka na pewno, a prze­cież ta ko­by­ła ma 60k. Cóż, żeby się sen­sow­nie o tym roz­pi­sać, trze­ba by chyba me­tra­żu książ­ki, a na to nie mam siły ani śmia­ło­ści. :>

Cie­szę się, że wpa­dłaś!

No, też tu widzę chaos – bar­dzo dużo ludzi, nazw za­klęć, wpro­wa­dza­nych ter­mi­nów… A że czy­ta­łam na trzy po­dej­ścia, to nie za­pa­mię­ta­łam wszyst­kie­go, co po­win­nam za­pa­mię­tać.

Po­do­bał mi się po­mysł na świat, w któ­rym po­tom­ko­wie boga wła­da­ją róż­ny­mi aspek­ta­mi jego mocy. I fajne przy­sto­so­wa­nie za­klęć do zim­ne­go kli­ma­tu.

Tro­chę mi się gryź­li In­nu­ici z sien­ni­ka­mi (oni tam upra­wia­ją trawę i zbie­ra­ją siano?), wian­ka­mi (no, kwia­ty pew­nie ja­kieś mają…) – są­dzi­łam, że oni są głów­nie mię­so­żer­ni, ro­śli­na­mi sobie nie za­przą­ta­ją głowy. Sorry, taki mają kli­mat. No, ale jeśli mogą sobie ma­ga­zy­no­wać cie­peł­ko na ciem­ną po­ło­wę roku, to za­pew­ne wiele zmie­nia.

Ogó­łem – to jest świat na książ­kę, a nie opo­wia­da­nie.

Wró­ci­ła do eg­ze­ku­cji, któ­rej nie zdą­ży­ła wy­mie­rzyć.

Wy­mie­rza się ra­czej karę, eg­ze­ku­cji się do­ko­nu­je. Jesz­cze w in­nych miej­scach coś po­dob­nie zgrzy­ta­ło.

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Miło Cię wi­dzieć, Fin­klo!

Inu­ici – nie są Inu­ita­mi, któ­rych znamy. Tak są na­zy­wa­ni przez ob­cych sobie, a sami sie­bie na­zy­wa­ją Inu­sa­ami i to jest wska­zów­ka, co do ich po­cho­dze­nia i także miej­sca akcji (nie jest to Gren­lan­dia). Wszyst­ko to jed­nak bzdur­ki, które ra­czej nie po­win­ny wpły­nąć na od­biór hi­sto­rii, którą chcia­łem opo­wie­dzieć.

Muszę jesz­cze do­py­tać, czy pi­sząc, że “to jest świat na książ­kę” mia­łaś na myśli:

  1. to jest świat na książkę, chętnie bym poczytała więcej i szkoda że tu tak mało;
  2. to jest świat na książkę, totalny chaos, nic nie rozumiem, patrzyłam tylko końca.

 

Jedno i dru­gie – w for­ma­cie opo­wia­da­nia temu świa­tu było za cia­sno. Na­to­miast w kilka razy dłuż­szym – może być miod­nie. Roz­wi­nął­by się, po­ka­zał wa­lo­ry, spo­koj­nie wpro­wa­dził­by czy­tel­ni­ka w ar­ka­na…

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Bar­dzo dobre fan­ta­sy, choć można się po­gu­bić w po­sta­ciach (ale już nie tak jak w dru­gim opo­wia­da­niu). Po­lu­bi­łam bo­ha­te­rów, naj­bar­dziej chyba łucz­ni­ka. Po­do­ba mi się po­mysł rodów i ich domen (co po­wta­rzam w ko­men­ta­rzu pod "Trans­gre­sją"). Bitwa rów­nież cie­ka­wie na­pi­sa­na, już bar­dziej przej­rzy­ście. Masz jed­nak ode mnie –5 za za­bi­cie Eispoo i –5 za ro­dzaj śmier­ci Esmy, bo że umrze to się do­my­śla­łamsmiley.

Jak ro­zu­miem Sivan zmie­nił na­zwi­sko na imię ojca, by się ukryć, ale jed­no­cze­śnie nie od­ci­nać od ko­rze­ni? Chęt­nie do­wie­dzia­ła­bym się o tym cze­goś wię­cej smiley.

Wię­cej za­chwy­tów jest pod dru­gim opo­wia­da­niem i by nie po­wie­lać na­pi­szę, że od­no­szą się i do Suk­ce­so­ra.

Kli­kam smiley.

 

Witaj, Mo­ni­que! Cie­szę się, że parę rze­czy się spodo­ba­ło.

Co do zmia­ny na­zwi­ska – chcia­łem wejść w spo­sób ro­zu­mo­wa­nia Si­va­na po tym wszyst­kim, co prze­szedł. Ród jego ojca opu­ścił go i chciał zgła­dzić (no dobra, może nie cały, ale Kygo miał wszel­kie pod­sta­wy by dzia­łać w imie­niu ko­lek­tyw­ne­go rodu), stąd ro­zu­miem, że chło­pak po pro­stu nie chciał być dłu­żej ko­ja­rzo­ny z Hak­ki­ne­na­mi. Po­nad­to przed­sta­wia­nie się poza Pół­no­cą tym na­zwi­skiem z pew­no­ścią po­wo­do­wa­ło­by py­ta­nia (to znany ród, po­sia­da­cze okru­cha, itd), stąd Sivan wy­my­ślił to tak, że nie ze­rwie z pa­mię­cią o ojcu, któ­re­go ko­chał i cenił, ale z resz­tą rodu już jak naj­bar­dziej. Tym samym stał się suk­ce­so­rem rodu Hak­ki­ne­nów, de facto za­po­cząt­ko­wu­jąc swój wła­sny ród (o któ­rym wię­cej w Trans­gre­sji).

Co do śmier­ci kon­kret­nych po­sta­ci – chcia­łem unik­nąć oczy­wi­sto­ści. Chcia­łem, by w osta­tecz­nym star­ciu każ­de­mu gro­zi­ła śmierć; by ni­ko­go nie chro­nił plot armor. W tym celu po­trze­bo­wa­łem wielu bo­ha­te­rów, bo wielu mu­sia­ło umrzeć. Sądzę, że gdy­bym po­sta­wił na mniej­szą licz­bę po­sta­ci, try­umf tych, któ­rzy prze­ży­li, nie wy­brzmiał­by, jak na­le­ży.

Dzię­ki za klika!

Po­zdra­wiam!

Oso­bli­we opo­wia­da­nie – bu­dzą­ce cie­ka­wość i chęć śle­dze­nia losów bo­ha­te­rów, a jed­no­cze­śnie licz­ne po­sta­ci i oso­bli­we wy­da­rze­nia owo śle­dze­nie mocno utrud­nia­ją, skut­kiem czego dość szyb­ko udało mi się po­gu­bić i prze­sta­łam wie­dzieć kto z kim i dla­cze­go, tak jak nie cał­kiem udało mi się pojąć, kto prze­ciw komu i co było tego po­wo­dem. 

Opo­wia­da­nie czy­ta­łam wczo­raj, ale zna­la­złam tu tyle magii, że jesz­cze teraz wszyst­ko mieni mi się przed ocza­mi. ;)

 

Sabri głową wska­zał na złoty łuk. → …Sabri głową wska­zał złoty łuk.

Wska­zu­je­my coś, nie na coś.

 

Mi udało się wy­li­zać. → Mnie udało się wy­li­zać.

 

Oboje na chwi­lę umil­kli. → Roz­ma­wia dwóch męż­czyzn, więc: Obaj na chwi­lę umil­kli.

Oboje to męż­czy­zna i ko­bie­ta.

 

co ciała jej po­przed­ni­ków razem wzię­tych. → …co ciała jej po­przed­ni­ków razem wzię­te.

 

Eispoo dobył dwóch szty­le­tów i chuch­nął na nie. → Eispoo dobył dwa szty­le­ty i chuch­nął na nie.

 

Zła­pał go obu­rącz, ni­czym miecz dwu­ręcz­ny… → Nie brzmi to naj­le­piej.

Pro­po­nu­ję: Zła­pał go obie­ma dłoń­mi, ni­czym miecz dwu­ręcz­ny

 

– Nie ma wspa­nial­sze­go orężu niż Yli­vo­ima­inen! → – Nie ma wspa­nial­sze­go oręża niż Yli­vo­ima­inen!

 

 – Zrów­nam was z zie­mią. – syk­nął bez­na­mięt­nie, z pust­ką w oczach. → Zbęd­na krop­ka po wy­po­wie­dzi.

 

na na­czy­nię prze­zna­cza­jąc krew sta­re­go rodu… → Li­te­rów­ka.

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Miło mi, że wpa­dłaś, Reg!

Po­praw­ki wpro­wa­dzi­łem.

Szko­da, że się zgu­bi­łaś, na­praw­dę sta­ra­łem się, żeby było przej­rzy­ście. :c Cie­szę się na­to­miast, że opo­wia­da­nie mimo wszyst­ko nie prze­szło bo­kiem, tylko coś tam z tego ma­gicz­ne­go star­cia z Tobą zo­sta­ło.

Dzię­ki!

Cóż, MrBri­ght­si­de, nie było trud­no po­gu­bić się w na­tło­ku po­sta­ci i wy­da­rzeń, ale nie tracę na­dziei, że nie­ba­wem na­pi­szesz coś, co pojmę w mig, coś, co bę­dzie jasną po­zy­cją Two­jej twór­czo­ści. ;)

 

edy­cja

Skoro po­pra­wi­łeś uster­ki, zgła­szam opo­wia­da­nie do Bi­blio­te­ki.

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Nie wy­obra­ża­łem sobie Kygo jako tak przy­pa­ko­wa­ne­go, ale wy­glą­da cza­do­wo. :>

Cześć!

 

Prze­czy­ta­ne, ko­men­tarz po za­koń­cze­niu kon­kur­su, czyli już nie­ba­wem.

 

Po­zdra­wiam!

„Po­szu­ki­wa­nie praw­dy, która, choć­by naj­gor­sza, mo­gła­by tłu­ma­czyć jakiś sens czy choć­by kon­se­kwen­cję w tym, czego je­ste­śmy świad­ka­mi wokół sie­bie, przy­no­si je­dy­ną moż­li­wą od­po­wiedź: że samo po­szu­ki­wa­nie jest, lub może stać się, ową praw­dą.” J.Kaczmar­ski

Przy­by­wam z ko­lej­nym ko­men­ta­rzem. ;)

 

O tam­tej porze roku słoń­ce błą­ka­ło się po nie­bie bez celu i bez końca, sca­la­ło dni w mgli­ste jedno, lecz przy tym wcale szcze­gól­nie nie grza­ło.

Ten po­czą­tek ma po­mie­sza­ny styl: po­etyc­kość prze­cho­dzi do po­tocz­no­ści. Tro­chę mi się to gry­zie, ale pierw­szy człon zda­nia jest bar­dzo ładny.

 

Nigdy nie wiem, ale to nigdy nie ma zna­cze­nia.

Je­że­li to za­mie­rzo­ne, to okej, a jeśli nie – jedno „nigdy” można usu­nąć.

 

Wstęp mi się po­do­ba. Znam już Twój styl z „Trans­gre­sji”, więc czuć tu Two­je­go ducha. ;)

 

Do­czy­ta­łam do tego mo­men­tu i do­sta­łam od­po­wiedź na “Trans­gre­sję”, także dalej nie będę wy­mie­niać błę­dów/dziw­nych zdań, bo nie wiem, czy po­sta­no­wisz je przej­rzeć pod kątem opo­wia­da­nia. Ro­zu­miem takie po­dej­ście i je sza­nu­ję, dla­te­go sama też nie będę się bawić we wska­zy­wa­nie błę­dów. ;)

 

Tutaj, po­dob­nie jak w po­przed­nim opo­wia­da­niu, za­czy­na­my od po­zna­wa­nia bo­ha­te­rów, mamy uryw­ki róż­nych sce­nek. Znowu da­jesz nam takie szyb­kie uka­za­nie bo­ha­te­rów, bez dłuż­sze­go za­trzy­ma­nia się na jed­nym kon­kret­nym. Ma to plusy i mi­nu­sy.

 

Wino z żół­tych malin? Są takie czy na po­trze­by opo­wia­da­nia? Cie­ka­we jak sma­ku­je. :)

 

O, na plus, że Kygo mówi o prze­czu­ciu, że to bę­dzie dzie­dzicz­ka, dość mam już stan­dar­do­wych dążeń męż­czyzn do dzie­dzi­ca i roz­pa­czy, kiedy ma się uro­dzić dziew­czyn­ka.

 

Na tym eta­pie jed­nak, znowu mam wra­że­nie cha­osu. Nie wiem za bar­dzo, co ma być wąt­kiem prze­wod­nim, do czego to zmie­rza, a prze­cież to opo­wia­da­nie, nie po­wieść na trzy­sta stron.

 

Dalej mamy chęć zo­ba­cze­nia ob­rzę­dów, ale zanim do tego doj­dzie, sporo roz­mów, które tak za wiele nie wno­szą.

 

Przez to, że dość mało Kygo do­sta­li­śmy, po­mysł za­bi­cia go nie po­dzia­łał na mnie tak mocno, jak mógł­by, gdy­bym le­piej go po­zna­ła.

 

Cie­szę się, że wra­ca­my fa­bu­łą do Kygo, Esmy i fe­to­wa­nia. Tutaj za­czy­na się cie­ka­wa akcja, ale potem na­stę­pu­je eg­ze­ku­cja i znowu mam takie wra­że­nie, że gdyby Oshy było wię­cej, mo­gła­bym prze­jąć się jej losem.

Hm, to, że Osha może jed­nak żyć, jest chyba nawet gor­sze niż eg­ze­ku­cja? Bo co to za życie, w świe­tli­stej ener­gii? Chyba że ro­dzaj śpiącz­ki.

 

Ujaw­nie­nie Kygo i Esmy wy­szło cał­kiem nie­źle, za­no­si­ło się na to po tym, co ich łą­czy­ło.

 

Dalej mamy walki, opisy mi się po­do­ba­ją, ale przez to, że fa­bu­ła jest dość roz­cią­gnię­ta, tro­chę za mało tych emo­cji.

 

No to tak, ogól­nie walki jak dla mnie są na­praw­dę do­brze na­pi­sa­ne, ale przez brak emo­cji, nie wcią­ga­ły tak bar­dzo. Za to Sivan i jego za­bi­cie Esmy i dziec­ka… No, tu to po­le­cia­łeś. Za­szo­ko­wa­ło mnie, że tak po­pro­wa­dzi­łeś fa­bu­łę. Dla mnie to na plus, bo aku­rat je­stem z tych, co to nie boją się czy­tać o trud­nych, mrocz­nych wy­da­rze­niach. To jest jedno z ta­kich roz­wią­zań, które autor musi prze­my­śleć.

 

Po akcji z za­bi­ciem Esmy tro­chę siada na­pię­cie. Jakoś szyb­ko się koń­czy całe wy­da­rze­nie, czyż­by limit ogra­ni­czał?

 

Po­do­ba mi się wple­ce­nie mapki do tek­stu. I takie na­wią­za­nie na ko­niec do „Trans­gre­sji”. ;)

Cześć jasna stro­no!

 

Z góry prze­pra­szam za długi czas ocze­ki­wa­nia, ale no­to­rycz­nie bra­ku­je mi doby na wszyst­ko, co po­wi­nie­nem/chcę zro­bić i muszę wy­bie­rać… życie.

 

Prze­czy­ta­łem i w gło­wie mam mały chaos. Bar­dzo spodo­ba­ła mi się jedna z pierw­szych scen na morzu, kiedy bo­ha­ter uka­zał nam miecz bez klin­gi. Wy­szło nieco zło­wro­go i mrocz­nie, czyli chyba wła­śnie tak, jak po­win­no. Także set­ting ory­gi­nal­ny, nigdy jesz­cze nie czy­ta­łem cze­goś ta­kie­go w inu­ic­kich kli­ma­tach. Pro­blem mia­łem na­to­miast z bo­ha­te­ra­mi, a ści­ślej mó­wiąc z ich ilo­ścią na po­cząt­ku. W dal­szej czę­ści, zwłasz­cza w koń­ców­ce, było już le­piej, bo wsze­dłem nieco w świat, ale na po­cząt­ku mia­łem pro­blem z po­ła­pa­niem się: kto, gdzie i o co tu cho­dzi. Bar­dzo wiele po­sta­ci, skoki z miej­sca na miej­sce zbyt szyb­kie, bym mógł się w tym wszyst­kim po­ła­pać. Ko­lej­na spra­wa to od­wo­ła­nia do hi­sto­rii, bę­dą­cej mo­to­rem dzia­łań spra­gnio­nych wła­dzy. Za­bra­kło pod­bu­do­wy, po­ka­za­nia tej sy­tu­acji, rzu­casz czy­tel­ni­ka w wir wy­da­rzeń i nie uła­twia to że­glu­gi przez tekst. Jeśli cho­dzi o styl, to na­pi­sa­ne jest przy­stęp­nie i cie­ka­wie, ale nie­ste­ty nie za­wsze ro­zu­mia­łem kto i dla­cze­go aku­rat robi. To tro­chę tak wy­glą­da, jakby było frag­men­tem więk­szej ca­ło­ści, albo też zbyt dużo zo­sta­ło w gło­wie.

Fan­ta­sty­ki sporo, zwłasz­cza osta­tecz­ne star­cie tu bry­lu­je, bo wiele się tam dzie­je. Bo­ha­te­ro­wie wy­ra­zi­ści, jak już się ich ogar­nie. Plus za mapę, po­sze­dłeś w ręcz­ną ro­bo­tę i chwa­ła ci za to! Nie­zły po­mysł wy­ma­ga­ją­cy jed­nak – imho – pew­ne­go do­pra­co­wa­nia, by wy­szło z tego dobre opko.

 

Po­zdra­wiam!

„Po­szu­ki­wa­nie praw­dy, która, choć­by naj­gor­sza, mo­gła­by tłu­ma­czyć jakiś sens czy choć­by kon­se­kwen­cję w tym, czego je­ste­śmy świad­ka­mi wokół sie­bie, przy­no­si je­dy­ną moż­li­wą od­po­wiedź: że samo po­szu­ki­wa­nie jest, lub może stać się, ową praw­dą.” J.Kaczmar­ski

Nowa Fantastyka