- Opowiadanie: ernestresch - Co z ciebie wyrośnie?

Co z ciebie wyrośnie?

Krót­kie opo­wia­da­nie w let­nim wiej­skim kli­ma­cie ze szczyp­tą magii. Nijak ma­ją­ce się do obec­nej za okna­mi aury wiecz­ne­go przed­wio­śnia.

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Co z ciebie wyrośnie?

– Ile mamy jesz­cze wy­trzy­mać? – Przy­gar­bio­ny męż­czy­zna klę­czał przed drew­nia­nym po­sąż­kiem pulch­nej, uśmiech­nię­tej ko­bie­ty. Na oł­ta­rzu do­pa­la­ła się nasta już war­stwa świec ofiar­nych.

– Bo­gi­ni Ro­dzi­cho, zmi­łuj się nad nami bied­ny­mi i ze­ślij desz­cze, bo po­mrze­my.

Sto­ją­cy obok wy­chu­dły chłop w prze­po­co­nej, prze­tar­tej ko­szu­li zła­pał go za ramię.

– Daj spo­kój Zdzi­chu, bo­gi­ni ma nas w dupie. Po­gódź się z tym.

– Sta­chu, nie zwra­caj się tak do pani! Zwłasz­cza w mojej obec­no­ści! – Zdzi­sław sta­nął na obie nogi i rzu­cił gniew­ne spoj­rze­nie szwa­gro­wi.

– A będę się zwra­cał, jak mi się bę­dzie po­do­bać! Bo­gi­ni pewno sama zżar­ła już wszyst­kie za­ko­pa­ne na­sio­na. Dla­te­go jest taka pę­ka­ta i za­do­wo­lo­na z sie­bie.

Zdzich nie wy­trzy­mał ko­lej­ne­go bluź­nier­stwa. Nie­wpraw­ny cios pię­ścią prze­le­ciał tuż przed twa­rzą Sta­cha i tra­fił fi­gur­kę w po­śla­dek.

– Wy­bacz mi pani! – Zdzi­chu zbladł.

– Do­brze! Jesz­cze złap za cyca. Może wtedy ześle ci deszcz! – Sta­chu za­śmiał się i za­char­czał, kiedy jego szwa­gier wście­kły od­wró­cił się w stro­nę drzwi ka­plicz­ki i wy­szedł.

Spoj­rzał na po­są­żek, który siłą ude­rze­nia prze­su­nął się o do­brych kilka pal­ców. Pod co­ko­łem, w szcze­li­nie mię­dzy de­ska­mi oł­ta­rza le­ża­ło, mie­nią­ce się ko­lo­ra­mi ziar­no. Wy­cią­gnął kozik i płyn­nym ru­chem wy­dłu­bał zna­le­zi­sko spo­mię­dzy desz­czu­łek. Obej­rzał je do­kład­nie i za­mru­czał.

– Ki czort.

Opa­li­zo­wa­ło w pro­mie­niach słoń­ca. Z boku wy­su­nął się mały pęd, który wijąc się, szu­kał miej­sca za­cze­pie­nia. Scho­wał na­sion­ko w dłoni i opu­ścił ka­plicz­kę, kie­ru­jąc się pro­sto do swo­je­go go­spo­dar­stwa na wzgó­rzu za wsią.

Te­go­rocz­na susza prze­cią­ga­ła się strasz­li­wie. Nie pa­da­ło od póź­nej wio­sny i oko­licz­ne pola, już przed kil­ko­ma nie­dzie­la­mi, za­mie­ni­ły się pylne pust­ko­wia. Wszyst­kie za­wią­za­ne wio­sną sa­dzon­ki ro­ślin po­wy­mie­ra­ły, a każdy moc­niej­szy po­dmuch wia­tru, two­rzył po­tęż­ne ku­rza­wy. Po­ziom wód opadł na tyle, że wody ze stud­ni nie star­cza­ło nawet dla trzód. Stru­mie­nie w oko­licz­nych la­sach wy­schły i można tam na­tknąć się na coraz to wię­cej pa­dłych z go­rą­ca zwie­rząt.

Do­tarł­szy do chle­wa le­żą­ce­go u pod­staw wzgó­rza, od­wi­nął pęd z palca i wsa­dził na­sion­ko w zie­mię.

– Zo­ba­czy­my, co z cie­bie wy­ro­śnie.

Pod­lał ob­fi­cie reszt­ką wody, jaka zo­sta­ła w bu­kła­ku i ru­szył do domu, gdzie z obia­dem po­win­ny cze­kać już, Jaśka i trój­ka ich dzie­ci.

 

***

 

Sta­chu wstał na­za­jutrz rano, prze­cią­gnął się i ro­zej­rzał. Jaśka jesz­cze spała, sio­stra Zdzi­cha odzie­dzi­czy­ła urodę po swo­jej matce. Wspo­mnie­nie te­ścio­wej przy­po­mnia­ły mu, o po­trze­bie na­kar­mie­nia świń i o bo­skiej sa­dzon­ce.

Z wia­drem peł­nym resz­tek do­tarł do chle­wi­ka i ku swo­je­mu zdzi­wie­niu za­uwa­żył, że wszyst­kie świ­nie ta­pla­ły się w głę­bo­kim błot­ku. Prze­tarł oczy. Z miej­sca, gdzie wczo­raj za­sa­dził na­sion­ko, po­wo­li są­czy­ła się woda, za­le­wa­jąc wy­bieg dla świń.

Nowe źró­dło na far­mie Sta­cha stało się te­ma­tem dnia we wsi. Mimo strasz­li­we­go go­rą­ca, miej­sco­wi zbie­ra­li się wokół, oglą­da­jąc i ko­men­tu­jąc. Świń­ski wy­bieg zo­stał osu­szo­ny, a woda skie­ro­wa­na w stro­nę wy­go­nu, gdzie mogła się swo­bod­nie zbie­rać.

Go­spo­darz nie­chęt­nie po­ka­zał wiej­skiej star­szyź­nie miej­sce za­sa­dze­nia cu­dow­ne­go ziar­na, które zdą­ży­ło wy­pu­ścić już dwa mie­nią­ce się sre­brzy­ście, po­ru­sza­ją­ce de­li­kat­nie ciem­no­zie­lo­ne li­ście.

– Czy bo­gi­ni prze­ka­za­ła ci we śnie albo w wizji czego od nas ocze­ku­je? – za­py­tał bia­ło­wło­sy Grzy­mił, naj­star­szy chłop we wsi.

– Czy to jakaś znana ro­śli­na? Czy wiemy, czy gleba to bę­dzie dla niej od­po­wied­nia? Ro­dzi­cha jest bo­gi­nią pól, może le­piej było po­sa­dzić to na polu? – za­sta­no­wił się Or­nulf, uczo­ny ob­co­kra­jo­wiec od lat miesz­ka­ją­cy we wsi.

– Myślę, że skoro ro­śli­na tak szyb­ko wy­kieł­ko­wa­ła, to jest to dla niej od­po­wied­nie miej­sce. Bo­gi­ni za­pew­ne sama wska­za­ła ci miej­sce. Praw­da Sta­chu? – spy­tał bez­po­śred­nio Bdzie­gost, soł­tys.

Po dłu­giej de­ba­cie po­sta­no­wio­no oto­czyć miej­sce pło­tem. Na stra­ży usta­wić straż­ni­ka, co by nikt świę­te­go pędu nie za­dep­tał, a kiedy upał ze­lże­je zbu­do­wać tam świą­tyn­kę ku czci Ro­dzi­chy. Z oka­zji końca suszy i bło­go­sła­wień­stwa od bogów soł­tys za­pro­po­no­wał zor­ga­ni­zo­wać wie­czo­rem świę­to.

Kiedy star­szy­zna ro­ze­szła się, do Sta­cha pod­szedł Zdzi­chu z ka­mion­ko­wą bu­tel­czy­ną.

– No po­wiem ci szwa­grze – za­czął Zdzi­chu, wpa­tru­jąc się je­zior­ko błysz­czą­ce w pro­mie­niach słoń­ca. – Może fak­tycz­nie Ro­dzi­cha lu­bi­ła kle­pa­nie w tyłek. Twoje zdro­wie!

Wie­czo­rem w cen­trum wsi za­czę­ła się za­ba­wa, która zgro­ma­dzi­ła całą oko­li­cę. Przez pół nocy, całe hordy wie­śnia­ków piel­grzy­mo­wa­ły, by obej­rzeć mały zie­lo­ny pęd wy­ra­sta­ją­cy z ziemi, skła­da­jąc mu drob­ne po­da­run­ki z fi­gu­rek, je­dze­nia i monet.

Sta­chu ru­szył do domu do­pie­ro nad ranem, kiedy niebo ro­bi­ło się już ró­żo­we. Naj­pierw zde­cy­do­wał się jed­nak zaj­rzeć do ro­śli­ny. Do­tarł pod chlew i zo­ba­czył, że z pędu, mię­dzy li­ść­mi wy­rósł mie­nią­cy się róż­ny­mi ko­lo­ra­mi kwiat o dłu­gich czer­wo­nych prę­ci­kach. Do­tknął ich, a te de­li­kat­nie go oplo­tły, wy­da­jąc się tulić do niego.

– Może po­wi­nie­nem zo­stać ka­pła­nem – za­sta­no­wił się i spoj­rzał na sto­ją­cą przy ro­śli­nie fi­gur­kę uśmiech­nię­tej bo­gi­ni, którą ktoś przy­niósł z ka­plicz­ki.

 

***

 

Zmę­czo­ny al­ko­ho­lem i za­ba­wą spał długo, obu­dzo­ny do­pie­ro prze­raź­li­wy­mi wrza­ska­mi Jaśki.

– Sta­chu! Wsta­waj Sta­chu! Chliw za­la­ło, pro­sia­ki się topią!

Pod­niósł się obo­la­ły i ku­le­jąc, wy­szedł na tył go­spo­dar­stwa. Nie było tu ni­ko­go. W miej­scu, gdzie do nie­daw­na znaj­do­wał się wiej­ski wygon, teraz błysz­cza­ło się po­kaź­ne je­zio­ro, się­ga­ją­ce już pierw­szych wiej­skich za­bu­do­wań. Przy nich, jak mrów­ki, bie­ga­li miej­sco­wi, na­pręd­ce ko­piąc wały, by po­wstrzy­mać pod­no­szą­cą się nie­ubła­ga­nie wodę.

Wy­ko­pa­ne wczo­raj od­wod­nie­nie wy­bie­gu dla świń, nie speł­nia­ło już swo­jej funk­cji. Woda pod­my­wa­ła nie­zbyt so­lid­nie za­mo­co­wa­ną świ­niar­nię, która za­czę­ła się już zsu­wać w stro­nę wy­bie­gu. Świ­nie kwi­cza­ły, ko­pa­ły, dra­pa­ły i gry­zły, pró­bu­jąc wy­do­stać się przez drew­nia­ne ścia­ny. Sta­chu wspiął się na chlew, za­czął szar­pać drew­nia­ne belki rę­ka­mi, kiedy to nie przy­nio­sło efek­tu, pró­bo­wał pod­wa­żyć je wi­dła­mi. Wszyst­ko na próż­no. Drew­nia­ny bu­dy­nek zsu­nął się cał­kiem do wy­ko­pu, przy­du­sza­jąc świ­nie. Zwie­rzę­ta kwi­cza­ły jesz­cze przez chwi­lę, po czym kwik za­mie­nił się w cichy bul­got. Spoj­rzał w dół. Nie­zbyt głę­bo­ko pod wodą, w miej­scu, gdzie do nie­daw­na rósł ko­lo­ro­wy kwiat, teraz znaj­do­wał się po­kaź­ny nie­bie­ski owoc, a do­ko­ła któ­re­go fa­lo­wa­ły gęste li­ście.

– Prze­klę­ta zie­le­ni­na! – wark­nął Sta­chu.

Zre­zy­gno­wa­ny po­czła­pał do domu. Nie chciał wię­cej kło­po­tów, za­mie­rzał ubrać się i czym prę­dzej ru­szyć do star­szy­zny po po­ra­dę. Za­kła­da­jąc ko­szu­lę, spoj­rzał przez małe okno w kie­run­ku wsi. Tama pu­ści­ła, a mro­wie miej­sco­wych sal­wo­wa­ło się wła­śnie uciecz­ką do naj­wyż­sze­go punk­tu we wsi, do jego go­spo­dar­stwa.

Nie mi­nę­ło wiele czasu kiedy cała wieś do­tar­ła na wzgó­rze wraz z to­boł­ka­mi, owca­mi, kro­wa­mi i wszyst­kim, co udało się ura­to­wać z po­wo­dzi. Farma na wzgó­rzu za­mie­ni­ła się, w prze­peł­nio­ną ludź­mi wyspę na nowym je­zio­rze.

W izbie znaj­do­wa­ło się kil­ka­na­ście osób, głów­nie wiej­ska star­szy­zna i soł­tys. Resz­ta oca­la­łych zaj­mo­wa­ła miej­sca przy sto­do­le i w in­nych za­cie­nie­niach, chro­niąc się przed pa­lą­cym, po­łu­dnio­wym słoń­cem. Na­stro­je po­gar­sza­ły się z mi­nu­ty na mi­nu­tę. Z ze­wnątrz sły­chać było pod­nie­co­ne dys­ku­sje, o ro­sną­cym po­zio­mie wody, o gnie­wie bogów, o ko­niecz­nej po­ku­cie i o nie­uchron­nej śmier­ci. Star­si usie­dli z go­spo­da­rzem przy stole w głów­nej sieni i za­czę­li pytać:

– Może coś bo­gi­ni prze­ka­za­ła ci w snach? – za­py­tał Grzy­mił.

– A może, nie po­wi­nie­neś był tego sa­dzić koło świ­niar­ni? Wszak Ro­dzi­cha jest bo­gi­nią pół, nie zaś trzo­dy chlew­nej, którą to od­da­je­my pod opie­kę Swar­le­zo­wi. – Za­sta­no­wił się Or­nulf.

– Przy­dał­by się nam ka­płan albo inny mę­drzec. Głu­pioś po­stą­pił, sa­dząc to bez skon­sul­to­wa­nia się. – Pod­su­mo­wał Bdzie­gost.

– Wczo­raj mó­wi­li­ście prze­cież, że to cud! Żeśmy bło­go­sła­wie­ni – Bro­nił się Stach.

– Wczo­raj nie wie­dzie­li – ode­zwał się Zdzich – żeś ob­ra­żał bo­gi­nię w jej ka­plicz­ce.

Sie­dzą­cy przy stole spoj­rze­li naj­pierw w stro­nę Zdzi­cha, a na­stęp­nie na jego szwa­gra, który cof­nął się do ścia­ny.

– Praw­da to? – za­py­tał soł­tys.

– Nie­praw­da, nie ob­ra­ża­łem! – wrza­snął Sta­chu.

– Sły­sza­łem, jak zło­rze­czył Gren­dzie, kie­dy­śmy byli na grzy­bach! – syk­nął Grzy­mił.

– A tak, ja sły­sza­łem, jak świń­ski żart opo­wia­dał o Swar­le­zie! – Dodał Or­nulf.

– Ni­ko­go nie sza­nu­je! – wrza­snął Zdzich – sio­strę moją i ma­tu­lę ob­śmie­wa za ich ple­ca­mi!

– Pa­no­wie, za cha­be­ty go, klą­twę na nas ze­słał swym bez­wstyd­nym za­cho­wa­niem – roz­ka­zał soł­tys.

Stach pró­bo­wał uciec, ale dwóch miej­sco­wych zła­pa­ło go, nim jesz­cze wy­do­stał się z izby. Jaśkę i dzie­ci za­mknię­to w sto­do­le. Mimo po­wszech­ne­go gwaru po całej wy­spie sły­chać było jej jęki i za­wo­dze­nie.

Woda pręd­ko się pod­no­si­ła, więc nie było czasu na dy­wa­ga­cje. Wszy­scy star­si jed­no­gło­śnie stwier­dzi­li, że „boska” ro­ślin­ka jest klą­twą rzu­co­ną za bluź­nier­stwa i trze­ba wy­rwać ją z ko­rze­nia­mi, zło­żyć modły i bła­gać bo­gi­nię, by wszyst­ko wró­ci­ło do normy.

 

***

 

– Wyłów to Sta­chu, wszy­scy na cie­bie liczą, jeśli wszyst­ko wróci do normy, to po­my­śli­my, czy cię wy­gnać – rzu­cił soł­tys.

Stach przy­tak­nął, zmó­wił krót­ką mo­dli­twę i sko­czył do kry­sta­licz­nie czy­ste­go je­zio­ra w kie­run­ku znaj­du­ją­ce­go się teraz do­brych kil­ka­na­ście stóp pod wodą źró­deł­ka. Na­brał po­wie­trza i za­nur­ko­wał. Tam też, za­miast ro­śli­ny uj­rzał miej­sce, jak z dziw­nej baśni: gęsty pod­wod­ny las, z dzie­siąt­ka­mi kwia­tów, ma­ły­mi i du­ży­mi ko­lo­ro­wy­mi owo­ca­mi, czer­wo­ny­mi ja­go­da­mi i in­ny­mi ro­śli­na­mi, któ­rych nigdy nie wi­dział. Za­ro­śla po­kry­wa­ły nie tylko miej­sce źró­dła, ale cały świń­ski wy­bieg i chlew, który wy­da­wał się teraz być przy­twier­dzo­nym do pod­ło­ża dzie­siąt­ka­mi pną­czy. Zanim zdą­żył otrzą­snąć się z osłu­pie­nia, jedno z nich uchwy­ci­ło jego nogę i za­czę­ło cią­gnąć w dół. Pró­bo­wał wal­czyć, ale ro­śli­na oka­za­ła się znacz­nie sil­niej­sza. Szar­piąc, ścią­gnę­ła go w stro­nę chle­wi­ka, przed któ­rym stała mała pulch­na, uśmiech­nię­ta try­um­fal­nie fi­gur­ka Ro­dzi­chy. 

Koniec

Komentarze

Opo­wia­da­nie z 9 kwiet­nia, a do­pie­ro dziś wie­czo­rem za­czę­ło mi się wy­świe­tlać na stro­nie… Może to ro­bo­ta Ro­dzi­chy…? ;)

 

Wspo­mnie­nie te­ścio­wej przy­po­mnia­ło mu, o po­trze­bie na­kar­mie­nia świń

Strasz­ne zda­nie! (Mam na­dzie­ję, że Twoja te­ścio­wa tego nie czyta).

 

W tek­ście jest tro­chę li­te­ró­wek i błęd­nie za­pi­sa­nych dia­lo­gów.

 

Co do fa­bu­ły – za­sta­no­wi­ło mnie, że to ro­śli­na pro­du­ko­wa­ła całą tę wodę. Ale bo­go­wie już tacy prze­wrot­ni by­wa­ją ;) A jak do­wia­du­je­my się z fi­na­łu – są rów­nież mści­wi i okrut­ni.

Ale, jak mówi stara mą­drość – mu­si­my uwa­żać czego sobie ży­czy­my.

Do po­czy­ta­nia.

 

Po­zdra­wiam!

 

 

"Przy­sze­dłem ogień rzu­cić na zie­mię i jakże pra­gnę ażeby już roz­go­rzał" Łk 12,49

Jak Kuba Bogu… I to jesz­cze z wiel­kim pro­cen­tem.

Prze­cin­ko­lo­gia, sza­now­ny Au­to­rze, na lewą nóżkę ku­le­je. A tak we w ogól­no­ści czy­ta­ło się nawet nie­źle.

Kha­ire!

 

Ode mnie do­słow­nie parę su­biek­tyw­nych uwag, bo opo­wiast­ka cał­kiem mi po­de­szła. Po­do­ba mi się nie­na­chal­na sty­li­za­cja i te drob­ne smacz­ki świa­to­twór­cze, które świad­czą o tym, że ktoś się nad tym świa­tem nieco po­chy­lił. Nie tylko zna­la­zło się miej­sce dla paru imion bogów i kilku róż­nią­cych się od sie­bie miesz­kań­ców wio­ski, ale nawet ob­co­kra­jo­wiec ma imię rze­czy­wi­ście obce, nie­pa­su­ją­ce do resz­ty.

 

Tym nie­mniej od sieni przy­tło­czy­ła mnie licz­ba epi­te­tów:

– Ile mamy jesz­cze wy­trzy­mać? – nie­wy­so­ki, przy­gar­bio­ny męż­czy­zna klę­czał przed drew­nia­nym po­sąż­kiem pę­ka­tej, uśmiech­nię­tej ko­bie­ty, z tra­wia­sty­mi war­ko­czy­ka­mi, u jej stóp do­pa­la­ła się nasta już war­stwa kop­cą­cych świec ofiar­nych.

Szyb­ki, lecz nie­wpraw­ny cios prawą pię­ścią prze­le­ciał tuż przed twa­rzą Sta­cha i tra­fił pę­ka­tą fi­gur­kę w drew­nia­ny po­śla­dek.

Wiem, że wszyst­ko by się chcia­ło do­okre­ślić i od­ma­lo­wać w szcze­gó­łach, ale co za dużo, to nie­zdro­wo. To nie Ilia­da :) Na­wia­sem, wy­da­je mi się, że kilka krót­szych zdań, pre­zen­tu­ją­cych od­mien­ne per­spek­ty­wy za­zwy­czaj robi lep­szą ro­bo­tę niż jed­noz­da­nio­wy ta­sie­miec. Jak po­ni­żej:

Wy­ko­pa­ne wczo­raj od­wod­nie­nie wy­bie­gu dla świń, nie speł­nia­ło już swo­jej funk­cji, bo po­ziom wody pod­niósł się na tyle, że ten zna­lazł się po­ni­żej lu­stra, a nie­zbyt so­lid­nie za­mo­co­wa­na do pod­ło­ża świ­niar­nia, teraz pod­my­wa­na przez wody je­zior­ka, za­czę­ła się po­wo­li zsu­wać w jego stro­nę.

Od­pa­dłem już przy “ten” :)

 

Po­zdra­wiam,

D_D

Twój głos jest mio­dem... dla uszu

Witaj. 

Zapis dia­lo­gów oraz sporo kwe­stii ję­zy­ko­wych (np. “kie­ru­jąc się w kie­run­ku”) i in­ter­punk­cyj­nych trze­ba jesz­cze ko­niecz­nie po­pra­wić. 

Po­mysł za­baw­ny, po­mi­mo mro­żą­cych krew w ży­łach wy­da­rzeń, czego Ci gra­tu­lu­ję. :) 

Po­zdra­wiam ser­decz­nie, po­wo­dze­nia. :)

Pe­cu­nia non olet

Witam i dzię­ku­ję wszyst­kim za ko­men­ta­rze.

 

Dzię­ki nim, udało mi się od­chu­dzić opo­wia­da­nie o ład­nych 10%, tylko po­pra­wia­jąc i wy­cią­ga­jąc co z niego naj­lep­sze. Ba! Dzię­ki temu zy­ska­ło nowy tytuł.

 

@Na­zgul – wy­ja­śnie­nie opóź­nie­nia jest dość pro­ste. Wsta­wi­łem je jako kopię ro­bo­czą i za­uwa­ży­łem do­pie­ro dzień póź­niej. Co do te­ścio­wej. Moja fak­tycz­nie chcia­ła prze­czy­tać, ale nie było oka­zji. Myślę, że po­de­ślę jej wer­sję ocen­zu­ro­wa­ną.

Za­baw­ne. Można się było uśmiech­nąć. :)

Witaj er­ne­ście. Jak wspo­mnie­li po­przed­ni­cy, wy­ko­na­nie w kilku miej­scach ku­le­je, ale nie na tyle, by prze­szka­dzać w lek­tu­rze.

Nie była to może prze­sad­nie skom­pli­ko­wa­na hi­sto­ria, ale wra­że­nia mam po­zy­tyw­ne. Tro­chę z baśni, tro­chę z przy­po­wiast­ki fi­lo­zo­ficz­nej, jasny morał. Prze­czy­ta­łem z za­cie­ka­wie­niem. Po­zdra­wiam!

A mówi się, że od przy­byt­ku głowa nie boli, ale kiedy ów przy­by­tek za­le­wa do­by­tek… ;)

Wy­ko­na­nie mo­gło­by być lep­sze. Su­ge­ru­ję po­wtór­kę z za­pi­sy­wa­nia dia­lo­gów.

 

Po­ziom wód opadł na tyle, że wody ze stud­ni nie star­cza­ło nawet dla trzód. → Nie brzmi to naj­le­piej.

Pro­po­nu­ję: Wody w stud­ni było tak mało, że nie wy­star­cza­ło nawet dla trzo­dy.

 

po­win­ny cze­kać już, Jaśka i trój­ka ich dzie­ci. → …po­win­na cze­kać już Jaśka i trój­ka ich dzie­ci.

 

Wspo­mnie­nie te­ścio­wej przy­po­mnia­ły mu… → Li­te­rów­ka.

 

Nowe źró­dło na far­mie Sta­cha… → Czy to na pewno była farma a nie go­spo­dar­stwo/ za­gro­da?

 

na­pręd­ce ko­piąc wały, by po­wstrzy­mać pod­no­szą­cą się nie­ubła­ga­nie wodę. → O ile mi wia­do­mo, wały się usy­pu­je, nie kopie.

 

po­kaź­ny nie­bie­ski owoc, do­ko­ła któ­re­go fa­lo­wa­ły gęste li­ście. → …po­kaź­ny nie­bie­ski owoc, do­ko­ła któ­re­go fa­lo­wa­ły gęste li­ście. Lub: …po­kaź­ny nie­bie­ski owoc, a do­ko­ła niego fa­lo­wa­ły gęste li­ście.

 

Farma na wzgó­rzu za­mie­ni­ła się… → Ra­czej: Go­spo­dar­stwo na wzgó­rzu za­mie­ni­ło się… Lub: Za­gro­da na wzgó­rzu za­mie­ni­ła się

 

Wszak Ro­dzi­cha jest bo­gi­nią pół, nie zaś trzo­dy chlew­nej, którą to od­da­je­my pod opie­kę Swar­le­zo­wi. – Za­sta­no­wił się Or­nulf.Wszak Ro­dzi­cha jest bo­gi­nią pól nie zaś trzo­dy chlew­nej, którą to od­da­je­my pod opie­kę Swar­le­zo­wi – za­sta­no­wił się Or­nulf.

 

– Przy­dał­by się nam ka­płan albo inny mę­drzec. Głu­pioś po­stą­pił, sa­dząc to bez skon­sul­to­wa­nia się.Pod­su­mo­wał Bdzie­gost. → – Przy­dał­by się nam ka­płan albo inny mę­drzec. Głu­pioś po­stą­pił, sa­dząc to bez skon­sul­to­wa­nia się – pod­su­mo­wał Bdzie­gost.

 

– Wczo­raj mó­wi­li­ście prze­cież, że to cud! Żeśmy bło­go­sła­wie­ni – Bro­nił się Stach. -> – Wczo­raj mó­wi­li­ście prze­cież, że to cud! Żeśmy bło­go­sła­wie­ni – bro­nił się Stach.

 

– A tak, ja sły­sza­łem, jak świń­ski żart opo­wia­dał o Swar­le­zie! – Dodał Or­nulf.– A tak, ja sły­sza­łem, jak świń­ski żart opo­wia­dał o Swar­le­zie! – dodał Or­nulf.

 

zło­żyć modły i bła­gać bo­gi­nię… → Mo­dłów się nie skła­da, modły można wzno­sić.

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Nowa Fantastyka