- Opowiadanie: GreasySmooth - Pełną parą na smoka

Pełną parą na smoka

Ser­decz­ne po­dzię­ko­wa­nia dla Am­bush i Radka za pomoc przy be­to­wa­niu.

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

Pełną parą na smoka

Smok le­ciał po­wo­li, wy­nio­sły i ma­je­sta­tycz­ny na tle chmur. Z każ­dym ru­chem dłu­gich skrzy­deł roz­brzmie­wa­ło skrzy­pie­nie za­wia­sów, jęki blach, trzesz­cze­nie nitów.

Ob­ser­wo­wał świat z wy­so­ko­ści. Żadna isto­ta nie mogła się ukryć przed ocza­mi, które w wiel­kiej licz­bie po­kry­wa­ły nie­mal cały tułów, grzbiet i głowę. Oczy ja­śnie­ją­ce czer­wienią po­zwa­la­ły doj­rzeć pa­dli­nę na ziemi, nie­bie­skie do­strze­ga­ły cie­pło krwi w ży­łach istot pod­nieb­nych, czar­ne wy­czu­lo­ne były na ruch, szare po­tra­fi­ły przej­rzeć toń wody, pur­pu­ro­we – ciem­ność nocy. Tylko tam, gdzie po­kry­ty był me­ta­lem, nie miał oczu.

Smok do­strzegł ofia­rę – do­rod­ne­go je­le­nia na środ­ku roz­le­głej po­la­ny. Roz­warł pasz­czę, nur­ku­jąc gwał­tow­nie. Od­sło­nił dwa rzędy ostrych zębów, po­kry­tych rdzą i za­schnię­tą krwią. Zwie­rzę ze­rwa­ło się do pa­nicznej uciecz­ki, nada­rem­no.

Po chwi­li opan­ce­rzo­ne koń­czy­ny tłu­kły w czasz­kę i grzbiet prze­ra­żo­ne­go je­le­nia, dłu­gie łap­ska go unie­ru­cha­mia­ły, a zęby roz­dzie­ra­ły skórę. Smok spi­jał krew, miaż­dżył chrząst­ki, roz­szar­py­wał ścię­gna.

Jed­nak to tłoki w kor­pu­sie wy­ci­ska­ły z po­to­ku krwi naj­cen­niej­szy po­karm – że­la­zo i szpik. Dla­te­go po­twór mu­siał jeść tak wiele. W tym mar­no­traw­nym ob­żar­stwie wy­ra­ża­ła się jego prze­wrot­ność. Me­ta­lem le­żą­cym luzem na ziemi stwór gar­dził, za­miast tego po­lu­jąc dzień i noc na zwie­rzę­ta i ludzi.

Nikt nie wie­dział, skąd stwór się wziął. Nikt też nie po­tra­fił wy­tłu­ma­czyć, jak twór tak skom­pli­ko­wa­ny, po­wo­ła­ny do życia dziw­nymi za­ślu­bi­na­mi magii i tech­ni­ki, mógł nie znać ni­cze­go in­ne­go, jak tylko krwio­żer­cze­go głodu. Nie­któ­rzy mó­wi­li, że smok jest dzie­łem ja­kie­goś zło­wro­gie­go bó­stwa, bo który czło­wiek mógł­by zbu­do­wać coś tak zmyśl­ne­go, a za­ra­zem strasz­li­we­go.

 

Pro­wa­dzo­no ich gę­sie­go, na oczach tłumu ga­piów. Z każ­dym kro­kiem bose stopy roz­chla­py­wa­ły wodę z kałuż, w któ­rych błoto mie­sza­ło się z tre­ścią rynsz­to­ka. Na ich szare ko­szu­le, byle jak skro­jo­ne i brud­ne, opa­da­ły roz­czo­chra­ne włosy. A jed­nak w oczach ja­śnia­ła de­spe­rac­ka na­dzie­ja. W końcu dano im szan­sę, jak­kol­wiek nie­wiel­ką, od­ku­pie­nia swo­ich win, a te były licz­ne, cięż­kie i po­wszech­nie znane.

Roz­mo­kła, na wpół wy­bru­ko­wa­na droga pro­wa­dzi­ła na plac zwany Wę­glo­wym. Tego dnia trud­no było zna­leźć skra­wek wol­ne­go miej­sca, bo rze­mieśl­ni­cy wy­szli z warsz­ta­tów, han­dla­rze po­za­my­ka­li kramy, a pie­ka­rze zo­sta­wi­li chleb w pie­cach. Otóż na środ­ku placu stał, nie­mal na wy­cią­gnię­cie ręki, cud tech­ni­ki – la­ta­ją­cy sta­tek pa­ro­wy.

Kto znał li­te­ry, ten mógł od­czy­tać na bur­cie nazwę – „Smuga”. Wokół stat­ku czu­wa­li straż­ni­cy, usta­wie­ni w dwóch rzę­dach. Trzy­ma­li ludzi na dy­stans, cza­sem kogoś stro­fu­jąc albo wy­gra­ża­jąc drew­nia­ny­mi la­ga­mi. To wła­śnie do pil­no­wa­ne­go przez nich stat­ku kie­ro­wa­li swoje kroki nie­szczę­śni­cy.

Uczu­cia tar­ga­ją­ce ciżbą ludz­ką były jak za­wsze zmien­ne i pstre. Nie­któ­rzy ży­czy­li ska­zań­com po­raż­ki, inni po­wo­dze­nia w walce z po­two­rem. Ktoś snuł wizje śmier­ci w mę­czar­niach, ktoś inny na­rze­kał, że to wszyst­ko dro­gie i nie­po­trzeb­ne.

– A co, jak tę ma­chi­nę ukrad­ną i od­le­cą? – mar­twi­ła się star­sza ko­bie­ta. – Prze­cież to naj­gor­si z naj­gor­szych! – do­da­ła i splu­nę­ła pod nogi.

– Brata mi za­bi­łeś, Borgo, ty szu­braw­cze! – wrza­snął zaraz gniew­nie mło­dzie­niec z tłumu. Ku zdzi­wie­niu sto­ją­cych nie­opo­dal ga­piów krępy bro­dacz idący w po­cho­dzie nie od­py­sko­wał, opu­ścił wzrok. 

W rze­czy samej więk­szo­ści pro­wa­dzo­nych nie trze­ba było tłusz­czy miej­skiej przed­sta­wiać. Py­ta­no cza­sem o imię wy­so­kie­go chu­dziel­ca, spło­szo­ne­go i niepa­su­ją­ce­go do grup­ki nie­go­dziw­ców. Cza­sem też ktoś z tłumu łapał spoj­rze­nie ru­do­wło­sej ko­bie­ty. Prze­waż­nie milkł wtedy i od­wra­cał wzrok.

 

Gdy ska­zań­cy wcho­dzi­li do stat­ku po­wietrz­ne­go, roz­le­gły się nagle pełne en­tu­zja­zmu okrzy­ki i wi­wa­ty. To pod­je­cha­li ofi­ce­ro­wie gwar­dii, sir Rij­kart i sir Em­me­rik. Pierw­szy po­przy­siągł na swój honor, że be­stię zwy­cię­ży lub zgi­nie. Drugi stra­cił przez stwo­ra dwóch braci i ­przy­siągł ich po­mścić. To oni mieli pil­no­wać kar­no­ści na „Smu­dze”.

Sir Rij­kart przy­wdział szkar­łat­ny płaszcz, a in­kru­sto­wa­na i po­zła­ca­na rę­ko­jeść ra­pie­ra ja­śnia­ła w słoń­cu. Po dru­giej stro­nie pasa wi­siał pi­sto­let z okła­dzi­na­mi z drew­na ma­ho­nio­we­go. Na gład­kiej stali na­pier­śni­ka można było zo­ba­czyć wła­sne od­bi­cie, jeśli ktoś stał nie­opo­dal.

Sir Em­me­rik przy­ozdo­bił rękaw płasz­cza dwie­ma czar­ny­mi szar­fa­mi ku pa­mię­ci swo­ich braci. Przy ofi­ce­ra pasie wi­siał dwu­lu­fo­wy pi­sto­let z na­prze­mien­nym spu­stem, wy­pro­du­ko­wa­ny przez za­kład Her­sche­la. Taki pi­sto­let był wart co naj­mniej czte­ry wsie.

Szla­chet­nie uro­dze­ni pa­no­wie we­szli po tra­pie, ob­rzu­ca­jąc kon­struk­cję nie­uf­nym spoj­rze­niem. Każdy z nich wo­lał­by wal­czyć konno. Znali jed­nak do­brze los śmiał­ków, któ­rzy wy­je­cha­li na wierz­chow­cu, by rzu­cić wy­zwa­nie be­stii.

 

Agtan, głów­ny kon­struk­tor, cof­nął się o dwa kroki, prze­no­sząc wzrok z tłumu na sta­tek. Przedłu­żą­jące się ocze­ki­wa­nie i gwar da­wa­ły mu się we znaki. Lećmy już, do kroć­set, po­my­ślał. Miał przed sobą kon­struk­cję, któ­rej zarys kre­ślił pió­rem na per­ga­mi­nie przez dłu­gie mie­sią­ce, nie­rzad­ko ślę­cząc nad sto­łem do póź­nej nocy.

Kon­struk­tor za­dbał o uzbro­je­nie. Z bur­ty stat­ku wy­sta­wa­ły lufy sprzę­żo­nych dzia­łek. U dołu przy­mo­co­wa­ne były wy­rzut­nie bomb z za­pal­ni­ka­mi cza­so­wy­mi. Na dzio­bie, pod prze­zro­czami kok­pi­tu, umo­co­wa­no długi taran.

Agtan przyj­rzał się pół­okrą­głej wy­pu­kło­ści na górze stat­ku, pod wir­ni­ka­mi. Czy nie za bar­dzo zwra­ca­ła uwagę? Jed­nak miał wokół sie­bie mo­tłoch, a w środ­ku będą to­wa­rzy­szyć mu ska­zań­cy. Żaden z nich nie miał prawa snuć po­dej­rzeń…

Tro­chę wiary, po­wie­dział do sie­bie. Ob­rzu­cił znowu spoj­rze­niem ka­dłub stat­ku. Czuł dumę, bo wie­dział, że na desce kre­ślar­skiej opi­sał ma­szy­nę, która nie miała sobie rów­nych.

Jed­nak gdy zbli­żył się do stat­ku, prze­klął pod nosem, za­uwa­ża­jąc krzy­wo przy­pa­so­wa­ną bla­chę i nit z niedo­bi­tym łbem na bur­cie. Par­ta­cze z Gil­dii Me­cha­ni­ków mogą ze­psuć naj­lep­szy kon­cept… Wes­tchnął cięż­ko, pu­ka­jąc dla uspo­ko­je­nia ner­wów w drew­nia­ną część po­szy­cia. Ka­dłub miał być wy­sta­wio­ny na dzia­ła­nie sił me­cha­nicz­nych i ma­gicz­nych za­ra­zem. Oby po­do­łał…

Wszedł na po­kład jako ostat­ni, ob­rzu­ca­jąc mo­tłoch prze­lot­nym spoj­rze­niem. Z jed­nej stro­ny ich po­dziw dla ma­szy­ny łech­ta­ła jego dumę. Z dru­giej stro­ny do­sko­na­le pa­mię­tał, że tłum miej­skiej bie­do­ty tak samo wy­legł na ulicę, gdy wy­gna­no mi­strza To­sle­va, uzna­ne­go za bez­boż­ni­ka i świę­to­krad­cę za jego po­my­sły. Mo­je­go mi­strza, po­my­ślał, czu­jąc ukłu­cie go­ry­czy. Wszedł po­wo­li do ma­szy­ny.

Trap za­mknął się za Ag­ta­nem, a po chwi­li roz­le­gły się bul­got wody, stu­kot tło­ków i sy­cze­nie pary. Ma­chi­na wy­plu­ła z sie­bie chmu­rę czar­ne­go, gry­zą­ce­go dymu z dziu­ry przy kotle wę­glo­wym. Po chwi­li para za­sy­cza­ła gło­śniej i wir­ni­ki za­czę­ły się ob­ra­cać, wpierw po­wo­li, potem coraz szy­bciej. Gapie za­czę­li kasz­leć, od­wra­cać głowy i za­sła­niać oczy, ale nie co­fa­li się, chcąc zo­ba­czyć lot ma­szy­ny.

 

Z tyłu stat­ku mie­ści­ła się nie­wiel­ka mesa, oświe­tlo­na przez dwa małe, okrą­głe prze­zro­cza. W po­miesz­cze­niu było go­rą­co przez bli­skość kotła i dusz­no, prze­ni­kał je za­pa­ch pa­lo­ne­go węgla. Stu­kot tło­ków i sy­cze­nie pary roz­brzmie­wa­ły bez ustan­ku. Ska­za­ni we­szli po kolei, po­chy­la­jąc głowy w ni­skiej fu­try­nie, a dwaj gwar­dzi­ści sta­nę­li w drzwiach.

Borgo, który zabił wię­cej ludzi, niż miał zębów w nie­wy­pa­rzo­nej gębie, od razu za­czął prze­szu­ki­wać kre­dens za ławą. Po chwi­li krzyk­nął z ra­do­ści, bo od­krył w jed­nej z szu­flad zapas pod­su­szo­ne­go, pół­su­ro­we­go mięsa.

– Ten ostat­ni po­si­łek ni­cze­go sobie, kam­ra­ci! – krzyk­nął głę­bo­kim, char­czą­cym gło­sem, pod­no­sząc ka­wa­ł mię­si­wa do ust. Sir Rij­kart i Sir Em­me­rik po­pa­trzy­li po sobie, krzy­wiąc się z nie­sma­ku, ale nic nie po­wie­dzieli.

Ska­za­niec zabrał się do przeszu­ki­wa­nia ko­lej­nych szu­fla­d, ale gdy uchwyt jed­nej z nich ode­rwał się i spadł na pod­ło­gę z brzę­kiem, za­nie­chał dal­szych po­szu­ki­wań i usiadł cięż­ko na ławie przy dłu­gim bla­cie.

– Zo­staw coś dla nas, Borgo – za­drwił drugi ze ska­zań­ców, blady i czar­no­wło­sy męż­czy­zna, sia­da­jąc na­prze­ciw­ko.

– Czemu nie dam rady, to zo­sta­wię, Evan – od­parł mor­der­ca, gła­dząc się po buj­nej bro­dzie. – Ale może to już być cał­kiem mało.

Od­gryzł wiel­ki kęs mię­si­wa i żuł przez chwi­lę, de­lek­tu­jąc się. Potem zwró­cił się do krę­pe­go męż­czy­zny o ciem­nej kar­na­cji i wy­so­kie­go chu­dziel­ca, któ­rzy przy­sie­dli tro­chę dalej.

– A was, kom­pa­ni, za co? – spy­tał, mając usta wciąż na wpół pełne.

Naj­pierw ode­zwał się ten ciem­no­skó­ry, po­wo­li, ła­ma­ną mową wspól­ną.

– Gu­dryk z ple­mie­nia Pło­mien­ne­go Księ­ży­ca. My kupca z mia­sta zła­pa­li­ i za­rżnę­li­.

– Pa­trz­cie – po­wie­dział Borgo. – A to czemu?

– Bo nam się nu­dzi­ło.

Tłu­ma­cze­nie przy­ję­to bez za­strze­żeń.

– A ty? – Teraz z kolei pytał Evan.

– Na­zy­wam się Berek. Za karty. Zna­czy za oszu­ki­wa­nie.

Borgo spoj­rzał na niego po­dejrz­li­wie. Ofi­ce­ro­wie, coraz bar­dziej znie­sma­cze­ni, cof­nę­li się w głąb ko­ry­ta­rza i za­czę­li coś mię­dzy sobą szep­tać.

– Łżesz albo coś po­mi­ną­łeś. Za oszu­ki­wa­nie nie ma winy ka­tow­skiej – po­wie­dział Borgo do Berka.

– Upi­łem i orżną­łem syna radcy miej­skie­go, i to tak, że na dwóch ta­blicz­kach dług spi­sy­wa­no. Zgar­nę­li mnie i oskar­żyli o mor­der­stwo ja­kie­goś nie­szczę­śni­ka, co się zapił albo uto­pił tego sa­me­go dnia – wy­ja­śnił oszust po­nu­rym gło­sem.

Bro­dacz po­pa­trzył na niego, za­sta­na­wia­jąc się, czy dać wiarę tej opo­wie­ści. Głos za to za­brał ten blady, zwany Eva­nem:

– Mą­drze to wy­my­śli­li. Ska­za­ny za mor­der­stwo nie ma praw do eg­ze­ku­cji długu ani do prze­ka­za­nia go w spad­ku – po­wie­dział, ki­wa­jąc głową z uzna­niem.

Borgo wzru­szył ra­mio­na­mi. Nie dla niego były praw­ni­cze roz­wa­ża­nia. Wziął ko­lej­ny kęs, prze­łknął, bek­nął gło­śno i bez cie­nia wsty­du, po czym cią­gnął dalej:

– Mnie zna­cie, bo każdy mnie zna. Ten tutaj to Evan zwany Gałką. – Wska­zał na czar­no­wło­se­go. Ten ukło­nił się te­atral­nie, ale na jego bla­dej, po­cią­głej twa­rzy nie drgnął ani jeden mię­sień.

– Gałką? – spy­tał Berek ze zdzi­wie­niem w gło­sie.

– Każdy myśli, że gałka oczna łatwo ustę­pu­je. To nie­praw­da, jest twar­da i wy­trzy­ma­ła, po­trze­ba do niej szcze­gó­lnych na­rzę­dzi – po­wie­dział Evan, uśmie­cha­jąc się de­li­kat­nie ką­ci­kiem ust.

Berek wbił wzrok w pod­ło­gę, prze­ły­ka­jąc przy tym ślinę. Borgo przed­sta­wiał dalej:

– Ten mil­czą­cy… – tu skie­ro­wał palec na bar­czy­ste­go męż­czy­znę, ły­se­go, po­zba­wio­ne­go brwi – …to Cichy. O ile wiem, był wy­ki­daj­łą jed­ne­go z ksią­żąt że­bra­czych. Wię­cej nie wiem, a on nie powie. I może po praw­dzie tak jest le­piej, ha!

Wy­mie­nio­ny po­ki­wał tylko głową.

– A ko­bie­ta? – spy­tał Gu­dryk, po­wo­li do­bie­ra­jąc słowa. – Włosy być jak ogień?

– Fiona? – spy­tał Borgo, nagle prze­cho­dząc w po­waż­ny ton. – Na nią to uwa­żaj­cie, kam­ra­ci.

Wi­dząc, że kom­pa­nia nie do końca jest prze­ko­na­na, po­łknął resz­tę mięsa i za­in­to­no­wał pieśń:

 

Ad­mi­ra­le, plu­dry ob­sra­ne

Co za strach cię ob­le­ciał

A on na to, doj­rza­łem wła­śnie

Rude włosy w lu­ne­cie

 

Ad­mi­ra­le, sfora pi­rac­ka

Zaraz bę­dzie nas biła

A on wzdy­cha, ach, gdy­bym tylko

Mógł po­pły­nąć do tyłu!

 

Sil­nik za­rzę­ził, a sta­tek za­ko­ły­sał się w górę i w dół, jakby na­praw­dę pły­nął przez fale.

 

Dwaj gwar­dzi­ści stali w cia­snym ko­ry­ta­rzu. Przez prze­zro­cza le­d­wie są­czy­ło się świa­tło, tak, że w środ­ku pa­no­wał pół­mrok. Żaden z nich nie mógł przy­wyk­nąć się do ka­ko­fo­nii stu­ko­tu i sy­cze­nia, do­by­wa­ją­cej się z sil­ni­ka pod pod­ło­gą.

– To na­praw­dę ona? Po­grom­czy­ni floty sir We­ster­ho­fa? – spy­tał cicho sir Em­me­rik, za­nie­po­ko­jo­ny sło­wa­mi pio­sen­ki.

Sir Rij­kart po­ki­wał tylko głową.

– Widzi mi się więc, panie bra­cie, że do­sta­nie­my się mię­dzy dwie be­stie – dodał Em­me­rik.

Jego to­wa­rzysz ścią­gnął usta i po chwi­li się ode­zwał:

– Nasz los trze­ba przy­jąć męż­nie. Co in­ne­go mnie mar­twi, panie bra­cie.

– Co ta­kie­go?

– To, że tak ha­nieb­nie i szka­rad­nie ma wy­glą­dać przy­szłość wo­jo­wa­nia.

Sir Em­me­rik ob­rzu­cił spoj­rze­niem cia­sny ko­ry­tarz i od­parł, nie bez smut­ku:

– Czasy się zmie­nia­ją, mości Rij­kar­cie. Nikt jesz­cze po­cho­du czasu nie po­wstrzy­mał.

– Ow­szem, zmie­nia­ją się czasy, ale na co? Cnota to pi­sto­let w lewej ręce, sza­bla w pra­wej. Gdy nasza cnota i honor miną, co po­zo­sta­nie? Walka brata z bra­tem, zamęt i roz­pu­sta, mości Em­me­ri­ku. Każdy czło­wiek, mały i duży, za­cznie są­dzić wszyst­ko we­dług swo­je­go uwa­ża­nia.

Jego roz­mów­ca po­ki­wał smut­no głową, ale nic nie od­po­wie­dział.

– Cza­sem wdzięcz­ny je­stem, choć to śmiech przez łzy, że los nie ob­da­rzył mnie po­tom­ka­mi – skwi­to­wał Rij­kart.

Do przej­ścia pod­szedł ska­za­niec zwany Ci­chym i ski­nął lekko głową.

– Co z wami? – spy­tał bez­na­mięt­nie Sir Em­me­rik.

Cichy wska­zał ręką ko­ry­tarz.

– Od­po­wia­daj, jak ofi­cer gwar­dii się do cie­bie zwra­ca, kmio­cie – wark­nął Sir Rij­kart, ob­na­ża­jąc ra­pier.

Ska­za­niec cof­nął się, pod­no­sząc rękę jakby w ge­ście obron­nym. Evan pod­szedł szyb­kim kro­kiem i skło­nił się nieco prze­sad­nie, mó­wiąc:

– Ła­ska­wi bra­cia wy­ba­czą, ten po­czci­wiec jest nie­mo­wą.

– A, tak – od­parł Sir Rij­kart, co­fa­jąc się, nieco zmie­sza­ny. – Czego mu trze­ba?

– Do wy­chod­ka, za prze­pro­sze­niem.

Prze­cho­dząc, Cichy łyp­nął spode łba na Sir Rij­kar­ta. Ofi­cer, wi­dząc to, od­ru­cho­wo się­gnął do rę­ko­je­ści przy pasie.  

 

Agtan sie­dział w fo­te­lu nieco sztyw­no, trzy­ma­jąc ręce przy sobie. Jego to­wa­rzysz­ka prze­ra­ża­ła go, a bez­u­stan­ne drże­nie ka­dłu­ba na­su­wa­ło myśli o ja­kimś błę­dzie kon­struk­cyj­nym.

– Nie bę­dzie prze­szko­dą dla pani… – za­ga­ił nie­pew­nie.

– Pani! – Ni to wark­nę­ła, ni to się ro­ze­śmia­ła.

– Prze­pra­szam, zna­czy… Że bitwa od­bę­dzie się w trzech, a nie dwóch wymia­rach?

Uśmiech­nę­ła się, ob­na­ża­jąc nieco wy­bra­ko­wa­ne zęby. Agtan nie był pe­wien, czy mu się przy­wi­dzia­ło, czy też na­praw­dę jeden z kłów Fiony był za­ostrzo­ny na końcu.

– Prze­ciw­nie, chłop­cze. Na morzu za­wsze bra­ko­wa­ło mi spo­sob­no­ści, by kogoś zajść z góry albo z dołu. – Mó­wiąc to, wy­szcze­rzy­ła zęby. Za­kło­po­ta­nie kon­struk­to­ra wy­raź­nie ją ba­wi­ło. Tak, jeden z kłów był długi i nie­na­tu­ral­nie ostry, za­uwa­żył ze zgro­zą Agtan.

Fiona pa­trzy­ła przez chwi­lę na chmu­ry wi­docz­ne przez oszklo­ne prze­zro­cza, po czym spy­ta­ła:

– Do rze­czy, oku­lar­niku. Jak tego stwo­ra po­dejść?

– Pię­ciu ba­da­czy brało się za opi­sa­nie smoka…

– Do rze­czy, mówię! – wark­nę­ła.

Wie­dział, że po­wi­nien do­ma­gać się sza­cun­ku jako uczo­ny, ale cała od­wa­ga ule­cia­ła z niego na progu kok­pi­tu.

– Tak, ekhm… jest wol­niej­szy, ale ma­new­ro­wać może, że tak po­wiem, nieco le­piej od nas. Nie lubi du­żych wy­so­ko­ści – od­parł nie­pew­nie.

– Co ma słabe?

– Wy­da­je mi się… Skrzy­dła. Skrzy­dła są dłu­gie, ru­cho­me, skom­pli­ko­wa­ne. We­dług moich ob­li­czeń nisz­cze­ją nieco zbyt szyb­ko, by mógł uzu­peł­nić wszyst­kie ubyt­ki. Za­pew­ne nie są, że tak po­wiem, w peł­nym po­rząd­ku. Po­ra­zić z góry bombą, strze­lić ha­kow­ni­cą za­wsze można, to go może coś dra­śnie. Ale jak sta­ra­nu­je­my skrzy­dła…

– Do­brze! Damy mu po­pa­lić, naj­wy­żej zgi­nie­my! – za­krzyk­nę­ła Fiona. – Tyle razy śmier­ci ucie­ka­łam, że nawet je­stem cie­ka­wa.

To po­szło le­piej, niż się spo­dzie­wa­łem, po­my­ślał Agtan. Bę­dzie miał moż­li­wość walki ramię w ramię z ka­pi­tan Fioną. W do­dat­ku, jeśli wszyst­ko pój­dzie do­brze, to ja prze­ży­ję, a nie ona, po­my­ślał. To już byłby ma­te­riał na opo­wie­ści.

Od­ru­cho­wo po­ło­żył dłoń przy sercu, gdzie w ukry­tej kie­sze­ni płasz­cza kie­sze­ni miał zwi­nię­ty per­ga­min – jeden z ostat­nich ist­nie­ją­cych od­pi­sów tek­stów mi­strza To­sle­va. W dzie­le Roz­wa­ża­nia o ma­ria­żu magii i ma­szy­ny znaj­do­wa­ły się po­my­sły, które mło­de­go kon­struk­to­ra mogły za­prowadzić wprost na stos.

 

Cichy biegł przez ja­ski­nię, która coraz bar­dziej się zwę­ża­ła. W końcu mu­siał prze­ci­skać się przez szcze­li­nę, ra­niąc skórę o wy­sta­ją­ce ka­mie­nie. Kroki be­stii zda­wały się przy­bli­żać, aż zmie­niły się w jed­no­staj­ny łomot, do­cho­dzą­cy z każ­de­go kie­run­ku naraz.

Wy­prę­żył się, nie wie­dząc nawet, którędy miał się prze­ci­skać, by uciec przez za­gro­że­niem. Ota­cza­ła go gęsta, nie­prze­nik­nio­na ciem­ność.

Gry­zą­cy dym za­krę­cił mu w nosie. Nagle po­czuł ude­rze­nie w twarz…

 

– Wsta­waj! – wrza­snął Borgo, waląc go jesz­cze raz w twarz.

– Spo­kój tam! – krzyk­nął z ko­ry­ta­rza jeden z ry­ce­rzy, na co bro­dacz skrzy­wił się, ale nic nie od­po­wie­dział.

Cichy po­trze­bo­wał chwi­li, by oprzy­tom­nieć. Ota­cza­ły go drwią­ce gęby, ale nie­wie­le sobie z tego robił. Wy­tarł spo­co­ne czoło. Od­głos tło­ków, re­zo­nu­ją­cy echem przez cały sta­tek, świ­dro­wał jego głowę. 

Cichy skrzy­wił się i zro­bił dwa gesty. Ma­cha­ją­ce skrzy­dła, pod­rzy­na­ne gar­dło.

– Co on po­ka­zy­wać? My po­two­ra czy po­twór nas? – spy­tał Gu­dryk.

– Nie bądź głupi – od­parł Borgo, wsta­jąc. Pod­szedł do prze­zro­czy, a kom­pa­ni szyb­ko wró­ci­li do roz­mo­wy, nie poświęcając mu już uwagi.

 

Evan dawno już na­uczył się oka­zy­wać sza­cu­nek i brać ary­sto­kra­tów pod włos. Gdy skło­nił się nisko, dzię­ku­jąc za przy­wi­lej wy­pusz­cze­nia do wy­chod­ka, Sir Rij­kart pa­trzył na niego z uzna­niem.

Po­cze­kaj, ry­ce­rzy­ku, po­my­ślał Evan, idąc przez ciem­ny ko­ry­tarz. Jesz­cze zo­ba­czy­my, co masz pod pan­ce­rzem. Nigdy nie miał na stole tor­tur ni­ko­go szla­chet­nie uro­dzo­ne­go. Czy ci dumni lu­dzie sta­wia­liby opór do końca, czy może od razu za­czy­na­li­by ję­czeć i bła­gać o li­tość?

Gdy szedł ni­skim, na wpół za­ciem­nio­nym ko­ry­ta­rzem, przy­po­mniał sobie wie­czór w dziu­pli jed­ne­go ze śródmiej­skich mach­ci­ków, zwa­ne­go Kisz­ką. Za­cią­gnął go tam kom­pan z szaj­ki, Terek, dziw­nie na­le­ga­jąc aku­rat na to miej­sce. Ów Kisz­ka cie­szył się pew­ną renomą, ale po­dej­rze­wa­no go o chla­pa­nie ję­zy­kiem do wła­dzy. Ponoć robił to na tyle rzad­ko, by nie dać się zła­pać bra­ciom ze świa­ta cie­nia, a na tyle czę­sto, by do­cią­żyć sa­kiew­kę.

Czy to Terek, czy Kisz­ka wyda­li go stra­żom, a może obaj dzia­ła­li razem? A może nowo mia­no­wa­ny do­wód­ca chciał się po­pi­sać spraw­no­ścią, i śle­pym tra­fem padło na Evana?  

Wes­tchnął, uzna­jąc, że od od­po­wie­dzi na to py­ta­nie i tak nie­wie­le za­le­ży. Tam­ten wie­czór, suto za­kra­pia­ny, po­świę­co­ny na ko­ści i kar­ty, był ostat­nim miłym wspo­mnie­niem. Trzy ko­lej­ne dni spę­dzo­ne w aresz­cie w ka­za­ma­tach ra­tu­sza, w zim­nej celi na gli­nia­nym kle­pi­sku, tak dały mu w kość, że gorąc i du­cho­ta stat­ku po­wietrz­ne­go wy­da­wa­ły się wręcz przy­jem­ne.

 

Sir Em­me­rik po­chy­lił głowę, wcho­dząc do kok­pi­tu. Fiona ob­ró­ci­ła się i przez chwi­lę pa­trzy­li sobie w oczy. W końcu ry­cerz od­chrząk­nął. 

– Pani bę­dzie ła­ska­wa… – za­czął nie­pew­nie.

– Jesz­cze zaraz damą zo­sta­nę! – rzu­ci­ła.

Gwar­dzi­sta przy­jął to ze spo­ko­jem.

– Tak, może da­ruj­my sobie kon­we­nan­se. Jak to się stało, że po­ko­na­łaś Sir We­ster­ho­fa? Znano go jako mi­strza ma­new­rów, a ty mia­łaś tylko fre­ga­tę, dwie kor­we­ty…

– Dwie fre­ga­ty – po­pra­wi­ła go Fiona. – Do tego jesz­cze trzy ka­no­nier­ki.

Sir Em­me­rik po­ki­wał głową. Fiona spoj­rza­ła przez prze­zro­cze, da­le­ko na linię ho­ry­zon­tu. Jej głos na­brał ma­rzy­ciel­skie­go tonu.

– Wie­dzia­łam, że mój prze­ciw­nik bę­dzie miał w za­na­drzu jakiś for­tel pro­sto z ksiąg, więc rzu­ci­łam się na niego pełną parą. „Har­pię” ka­za­łam usta­wić burtą do floty wroga i po­rzu­cić, poza garst­ką nie­zbęd­nych ludzi. Zmu­si­łam We­ster­ho­fa do okrą­ża­nia jej z dwóch stron, roz­dzie­la­jąc stat­ki na dwie for­ma­cje. Wtedy resz­ta floty ude­rzy­ła for­ma­cję pły­ną­cą od ster­bur­ty. A ci, co zo­sta­li na „Har­pii”, roz­pa­li­li znowu kotły i sta­ra­no­wa­li „Gryfa”, po czym te kotły wy­sa­dzi­li.

Sir Em­me­rik po­ki­wał głową. Na jego ob­li­czu za­go­ści­ł wyraz zwąt­pie­nia.

– Więc po­świę­ci­łaś swo­ich ludzi?

– Wie­dzie­li, że życie w służ­bie u mnie jest za­baw­ne, ale nie­ko­niecz­nie dłu­gie – od­par­ła, wzru­sza­jąc ra­mio­na­mi.

Po chwi­li ob­ró­ci­ła się i spoj­rza­ła mu pro­sto w oczy.

– Szo­ro­wać wasze złote noc­ni­ki, nosić wam fry­ka­sy, kiedy ich wła­sne dzie­ci cho­dzi­ły­by głod­ne? Dałam im wol­ność i przy­go­dę, a oni do­brze wie­dzie­li, ile to kosz­tu­je – stwier­dzi­ła.

Sir Em­me­rik nie miał na to od­po­wie­dzi. Ski­nął głową i wy­szedł bez słowa, wy­raź­nie stro­pio­ny.

Gar­dzą, bo się boją, po­my­śla­ła z sa­tys­fak­cją Fiona. Lu­bi­ła na­pa­wać się stra­chem, który sama jej obec­ność wzbu­dza­ła wśród przy­kład­nie ży­ją­cych ludzi. Pa­trząc na wid­no­krąg przez szybę kok­pi­tu za­czę­ła wspo­mi­nać pierw­szy krok w świe­cie nie­go­dzi­wo­ści.

 

Ota­czał ją tłum męż­czyzn z ogo­rza­ły­mi, bro­da­ty­mi twa­rza­mi. Śmia­li się, ob­na­ża­jąc wy­bra­ko­wa­ne zęby. Herszt podał jej długi, za­krzy­wio­ny nóż. 

Jej męża trzymał wielki drab, wykręcając mu ręce.

– Jeśli chce pa­nien­ka ujść bez hańby, to niech pa­nien­ka kroi – po­sta­wił jasno wa­run­ki ka­pi­tan.

Spoj­rza­ła w oczy swo­je­mu mał­żon­ko­wi. Wró­ci­ła my­śla­mi do noc­ne­go przy­mu­su, do dnia ślubu, o który nikt jej nie spy­tał, do drwin jego ro­dzi­ny, do razów wy­mie­rza­nych w po­licz­ki i w plecy, do ja­snych wa­run­ków mał­żeń­stwa, gdzie jej oj­ciec zy­ski­wał pie­nią­dze, a mąż sza­cow­ne na­zwi­sko.

Jej mąż, wy­mie­rza­jąc jej razy, mówił o po­pra­wie. Ale ona wtedy czuła, jakby tam, gdzie kie­dyś wi­dzia­ła dno swego serca, otwie­ra­ły się coraz głęb­sze po­kła­dy cze­lu­ści. A z niej pły­nę­ły mrocz­ne wizje i pod­szep­ty.

Po­de­szła po­wo­li, ale cios wy­mie­rzy­ła pew­nie i szyb­ko. Ostrze wbiło się naj­pierw płyt­ko, obry­zgu­jąc brzuch nie­szczę­śni­ka krwią. Ten był tak zszo­ko­wa­ny, że wydał z sie­bie tylko krót­ki jęk. Pa­trzył na nią sze­ro­ko otwar­ty­mi oczy­ma. Wło­ży­ła całą swoją siłę, by ko­lej­nym pchnię­ciem po­ko­nać opór mię­śni. Do­pie­ro wtedy jej mał­żo­nek za­wył z bólu.

– Pięk­nie! – wy­char­czał ka­pi­tan, gdy jego kom­pa­ni wi­wa­to­wa­li, kla­ska­li w dło­nie i gwiz­da­li. – Ale dla­cze­go w brzuch?

– Żeby się mę­czył – od­par­ła bez za­wa­ha­nia. Zo­ba­czy­ła w oczach ka­pi­ta­na coś na kształt uzna­nia.

 

Gdy Evan znów prze­kro­czył próg mesy, w noz­drza ude­rzył go za­pach potu, ta­nie­go jadła i dymu. Dusz­ne, go­rą­ce po­wie­trze kłuło w gar­dle i draż­ni­ło płu­ca, za­le­ga­jąc w nich jak lepka za­wie­si­na. Mu­siał wy­si­lić się, by nie kaszl­nąć, nie chcąc oka­zy­wać sła­bo­ści. 

Ze zdzi­wi­eniem do­strzegł Borgo, zgar­bio­nego, z ocza­mi przy­kle­jo­ny­mi do prze­zro­cza. Resz­ta kom­pa­nii po­grą­żo­na była w roz­mo­wie i nie zwra­ca­ła uwagi na bro­da­cza.

Opraw­ca prze­ci­snął się wzdłuż stołu i pod­szedł do kom­pa­na. Za­uwa­żył, że na po­licz­ku bu­dzą­ce­go po­wszech­ny strach męż­czy­zny lśni­ła sa­mot­na łza.

– Wzru­szy­łeś się? Ty, Borgo? – spy­tał Evan z nie­do­wie­rza­niem.

Mor­der­ca wzdry­gnął się, za­sko­czo­ny, po czym mil­czał przez chwi­lę, jakby szu­kał słów.

– Tak, a co? – wy­ce­dził z sie­bie w końcu. – Sam zer­k­nij.

Evan po­czuł nutkę nie­po­ko­ju, gdy sta­nął przy wzier­ni­ku, zo­sta­wia­jąc za ple­ca­mi czło­wie­ka zwa­ne­go w pew­nych szyn­kach „księ­ciem mor­der­ców”, choć znał go prze­cież od dawna, i uwa­żał nawet za przy­ja­cie­la.

W dole widać było za­to­kę oświe­tlo­ną po­po­łu­dnio­wym słoń­cem. Na spo­koj­nym, nie­zmą­co­nym morzu skrzy­ły się re­flek­sy świa­tła. Łachy pia­sku przy brze­gach ja­śnia­ły jak pla­stry miodu. Przy­brzeż­ne osady, skry­te po­śród lasów, wy­da­wa­ły się dzie­cię­cy­mi za­baw­ka­mi.

– Po­myśl – do­szło Evana zza ple­ców. – Gów­niak byłem, ulica jak bagno, oj­ciec bił, star­szy brat bił, strasz­ne rze­czy wi­dzia­łem co dzień… Ale gdyby mnie wtedy to po­ka­za­li…

Evan mruk­nął na znak, że słu­cha. Co to za napad ckli­wo­ści?

– Co zro­bi­łem, to zro­bi­łem, to mi się gor­sza śmierć jesz­cze niż przez tę ich be­stię na­le­ży. Ale czy mo­głem być inny? – cią­gnął Borgo.

Po­ło­żył nie­na­tu­ral­ny ak­cent na „mo­głem”. Evan wes­tchnął i po­pa­trzył w kie­run­ku dru­gie­go prze­zro­cza. Jemu za­chwy­ty nad przy­ro­dą były obce, po­dob­nie jak roz­trzą­sa­nie tego, co nigdy nie za­szło. W mło­dym wieku od­krył, że jedna tylko rzecz tra­fia mu do serca, i był nią ból za­da­wa­ny bez­sil­nej ofie­rze. Czuł się nie­swo­jo, sa­me­mu będąc teraz na łasce sił, nad któ­ry­mi w naj­mniej­szym stop­niu nie pa­no­wał.

Z dru­giej stro­ny Evan przez lata na­brał cze­goś na kształt sym­pa­tii do bro­da­te­go mor­der­cy. Może i Borgo był po­zba­wio­ny ele­gan­cji, nadto ży­wio­ło­wy, zu­pe­łnie nie­me­to­dycz­ny, ale prze­cież ten sam zło­wro­gi ge­niusz na­pę­dzał tryby ich serc. W grun­cie rze­czy Evan po pro­stu nie chciał go ura­zić. Była to przy­jaźń, któ­rej nikt w pół­świat­ku nie ro­zu­miał, ale do któ­rej każdy się przy­zwy­cza­ił.

– Nie wiem, Borgo. My­śli­ciel z cie­bie wy­lazł jak ta lala. Może spy­taj tego od kart – od­parł z ocią­ga­niem i nutką drwi­ny, wciąż pa­trząc na kra­jo­braz. Po chwi­li od­wró­cił wzrok w stro­nę kom­pa­na i pojął ze zgro­zą, że ten wziął pro­po­zy­cję na po­waż­nie. Borgo pa­trzył na niego przez chwi­lę w mil­cze­niu, z ocza­mi pło­ną­cy­mi jak w go­rącz­ce. Wresz­cie zła­pał Evana za fraki i za­czął go­rącz­ko­wo szep­tać:

– Ty masz łeb, Evan! On nie od nas, on musi się coś wię­cej wy­zna­wać!

Pu­ścił go i przy­siadł się znowu do resz­ty kom­pa­nii. Evan wes­tchnął i po­dążył za nim. Co jemu, do kroć­set, do łba wpa­dło?

 

Berek przez chwi­lę si­ło­wał się z otwie­ra­czem i pusz­ką.

– Ty dać, ja otwo­rzyć – po­wie­dział Gu­dryk, wy­cią­ga­jąc po­tęż­ną dłoń.

Oszust nie po­słu­chał, na­ci­snął tylko jesz­cze moc­niej. Bla­cha pu­ści­ła i za­chla­pała go sza­ra­wa ma­ma­ły­ga. Kom­pa­ni skrzy­wi­li się, gdy do­szedł ich za­pach. Głód był jed­nak sil­niej­szy i po chwi­li sma­ro­wa­li pajdy chle­ba pasz­te­tem. 

– Takie je­dze­nie złe, przez nie wy za­bi­jać i kraść – wy­ce­dził Gu­dryk ła­ma­ną mową wspól­ną. – U nas wo­ło­wi­na dobra, trawę jeść, mię­si­sta.

– Ty też za­bi­łeś bez po­wo­du – za­uwa­żył Berek przy­tom­nie.

– Aj, to co in­ne­go! – od­parł bar­ba­rzyń­ca i wziął ogrom­ny kęs.

Borgo i Evan do­sie­dli się i też po­czę­sto­wa­li pasz­te­tem zwa­nym „bo­ro­wym”, roz­po­zna­wal­nym po gra­we­run­ku wołu le­śne­go na pusz­ce. Evan skrzy­wił się, ale Borgo zjadł grubą pajdę jed­nym kłap­nię­ciem i jesz­cze ob­li­zał palce. Zaraz też na­chy­lił się i szep­nął kon­spi­ra­cyj­nie, zer­ka­jąc na dwóch gwar­dzi­stów, sto­ją­cych w ko­ry­ta­rzu.

– Oni do­brze się biją, te ofi­cer­ki?

Berek łyp­nął na niego, wy­raź­nie spło­szo­ny. Wpierw nikt z kom­pa­nii nie miał od­wa­gi za­brać głosu. Po chwi­li ode­zwał się Evan.

– Ty się bi­jesz, Borgo. Ty wbi­jasz nóż pod żebra w ciem­nym za­uł­ku, wa­lisz po gębie w karcz­mie – po­wie­dział po­nu­ro.

– Wbi­ja­łem! – żach­nął się Borgo. – Jak stąd wyjdę, to już bę­dzie co in­ne­go… – Wes­tchnął i mach­nął ręką, nie znaj­du­jąc słów. Na mi­strzu tor­tur miej­skie­go pół­świat­ka nie zro­bi­ło to jed­nak żad­ne­go wra­że­nia.

– Ale oni wal­czą na­praw­dę. To nie to samo. Roz­sie­ka­ją cię bez par­do­nu – do­koń­czył Evan, nie przej­mu­jąc się za­pew­nie­nia­mi to­wa­rzy­sza.

Wy­czuł jed­nak, że spra­wa nie jest za­mknię­ta, bo po­zo­sta­li pa­trzy­li na niego w sku­pie­niu.

– Ja nie bać się – szep­nął wresz­cie Gu­dryk.

Cichy uniósł za­ci­śnię­tą pięść nad blat na znak, że jego też to do­ty­czy. Evan ro­zej­rzał się po kom­pa­nach, upew­nił się, że ofi­ce­ro­wie nie zwra­ca­ją na nich szcze­gól­nej uwagi.

– Po­cze­kaj­my, aż bę­dzie walka, za­mie­sza­nie – za­pro­po­no­wał.

Gu­dryk rzu­cił okiem w stro­nę kok­pi­tu.

– A ko­bie­ta, ona pomóc?

Evan uśmiech­nął się.

– Ka­pi­tan Fiona sły­nie z tego, że za­wsze po­ma­ga – od­parł drwią­cym tonem. – Za dwie trze­cie łupu. Co w na­szej sy­tu­acji staje się łatwe do prze­łknię­cia, praw­da?

Zer­k­nął wy­mow­nie po ze­bra­nych. Nikt nie opo­no­wał. Wtedy Evan wstał i oświad­czył, tym razem gło­śno:

– Ale naj­pierw mamy spra­wę na­tu­ry mo­ral­nej do roz­wa­że­nia.

– Tak jest! – krzyk­nął Borgo, wsta­jąc. – Tylko naj­pierw do wy­chod­ka pójdę!

Jego za­cho­wa­nie od razu zwró­ci­ło uwagę ofi­ce­rów.

 

Fiona po­dzi­wia­ła kra­jo­braz Gór Wy­spo­wych, gę­stych borów, spo­śród któ­rych wy­ra­sta­ły nie­wy­so­kie wzgó­rza z ka­mie­ni­sty­mi zbo­cza­mi. To tutaj naj­czę­ściej wi­dy­wa­no stwo­ra.

– Moja ciot­ka ma­wia­ła, że po śmier­ci dusza ula­tu­je do nieba. Więc przy­naj­mniej bę­dzie­my mieli bli­żej! – rzu­ci­ła pi­lot­ka i za­chi­cho­ta­ła nieco zło­wiesz­czo.

Kon­struk­tor od­chrząk­nął i wstał z fo­te­la.

– Za prze­pro­sze­niem – mruk­nął pod nosem. Jesz­cze wy­cho­dząc, dodał: – Nie ze­psuj ni­cze­go.

Od­cze­ka­ła chwi­lę, a potem szep­nę­ła do sie­bie:

– Ja ci dam, chu­dziel­cu… Żebym cie­bie nie ze­psu­ła.

Chwy­ci­ła mocno za ster i wy­ko­na­ła dwa skrę­ty, raz w lewo, raz w prawo. Wy­obra­zi­ła sobie jed­ne­go z tych śmiesz­nych ary­sto­kra­tów, pa­da­ją­ce­go na ścia­nę z brzę­kiem pan­ce­rza.

Za­czę­ła się za­sta­na­wiać nad swoim po­ło­że­niem. Miała już plan walki z be­stią, nieco inny od po­my­słu tego chu­dziel­ca. Ale prze­cież po­trze­bo­wa­ła także planu dla sie­bie. Nie za­mie­rza­ła wra­cać do wię­zie­nia, a sta­tek przy­padł jej do gustu. To by było coś, ka­pi­tan Fiona zla­tu­ją­ca z nieba, by się ze­mścić na tych, któ­rzy ją poj­ma­li.

Tak, ukrad­nie sta­tek, ale musi prze­cież mieć wspól­ni­ka. Za­czę­ła roz­wa­żać każ­de­go z więź­niów po kolei. Ten wy­so­ki zda­wał jej się zbyt spię­ty, ten z brodą zbyt bru­tal­ny… I jak prze­ka­zać im wia­do­mość, nie zwra­ca­jąc uwagi zbroj­nych i in­ży­nie­ra?

Spoj­rza­ła w bez­kres nieba i na pie­rzy­nę skłę­bio­nych chmur. Po­sta­no­wi­ła dać sobie czas do na­my­słu.

Znowu wy­chy­li­ła sta­tek w prawo, a potem w lewo. Przez lata na morzu na­uczy­ła się w trak­cie nawet lek­kie­go ma­new­ru wy­czu­wać zły roz­kład ba­la­stu. Sta­tek po­wietrz­ny był co praw­da czymś nieco innym, ale i tu można było wy­czuć, że cię­żar nie jest roz­ło­żo­ny równo. Nie mogła się po­zbyć wra­że­nia, że od góry ob­cią­że­nie było za duże.

Zaklę­ła, gdy ster po­zio­my za­ciął się na chwi­lę w po­zy­cji wy­chy­le­nia na ster­bur­tę. Szarp­nę­ła nim, przez co od­sko­czył ze zgrzy­tem w prze­ciw­nym kie­run­ku, przez co stat­kiem wstrzą­snę­ło. Usły­sza­ła prze­kleń­stwa z mesy.

 

Agtan szedł ko­ry­ta­rzem, wsłu­chu­jąc się w pracę sil­ni­ka. Sy­cze­nie pary i stu­kot tło­ków zda­wa­ły mu się brzmieć nieco ina­czej, niż pod­czas prób. A może za­nad­to się mar­twił? Mi­mo­wol­nie za­czął ob­ra­cać w gło­wie moż­li­we przy­pad­ki. Wy­ciek pary? Nad­mier­ne skra­pla­nie tejże? A może zmia­na ci­śnie­nia przy skrę­ca­niu wy­pa­czy­ła skraj­ny ko­cioł? A jeśli po­piół za­le­gał w pa­le­ni­sku? A w końcu kotły mogły po pro­stu wy­buch­nąć…

Zga­nił sie­bie za nad­mier­ny lęk i pod­szedł do drzwi wy­chod­ka. Za­mknął ka­bi­nę od we­wnątrz i wes­tchnął z ulgą. Zdjął spodnie i roz­sia­dł się na gru­bo cio­sa­nym, drew­nia­nym sie­dzi­sku. Za­czął za­sta­na­wiać się nad swoim po­ło­że­niem.

Gry­zło go to, że na stat­ku, który sam za­pro­jek­to­wał, i któ­re­go bu­do­wę nad­zo­ro­wał przez pra­wie rok, klnąc i po­ga­nia­jąc le­ni­wych me­cha­ni­ków, go­ścić mu­siał i dwóch na­dę­ciu­chów, i stado be­stii.

I ko­bie­tę…

W pierw­szej chwi­li na myśl o sła­bej płci czuł po­gar­dę. Ale po chwi­li na­szła go nowa myśl. Gdyby tak udało się prze­ko­nać tę rudą… Uśmiech­nął się do sie­bie na po­mysł bez szans na re­ali­za­cję. Po­my­ślał o sza­tach ska­za­nej, luźno le­żą­cych na jędr­nych pier­siach. Się­gnął ręką do na­brzmie­wa­ją­ce­go na­rzą­du i za­czął go pie­ścić. Wy­obra­żał sobie, jak ją roz­bie­ra, jak usta­wia obok steru…

Nagle roz­le­gło się gło­śne pu­ka­nie.

– Otwie­rać! – sły­chać było jed­ne­go ze ska­zań­ców. Po chwi­li za­ło­mo­tał znowu.

Agtan prze­klął pod nosem.

– Za­ję­te! – od­krzyk­nął, spło­szo­ny.

– Otwie­raj, bo wy­wa­żę, oku­lar­ni­ku za­faj­da­ny! – do­szło go znowu zza drzwi. Po chwi­li konstr­uk­tor usły­szał, jak jeden z ry­ce­rzy za­czy­na rugać ska­zań­ca z głębi ko­ry­ta­rza.

Wes­tchnął i wcią­gnął znowu spodnie. Nagle sta­tek skrę­cił gwał­tow­nie na bak­bur­tę, a zaraz potem na ster­bur­tę. Agtan ude­rzył łok­ciem w ścia­nę i syk­nął z bólu.

Pod­niósł się i za­klął pod nosem. Wy­szedł, prze­pusz­cza­jąc w ko­ry­ta­rzu Borgo.

– Po­srał się pan kre­ślarz? – spy­tał ska­za­niec, mi­ja­jąc go. Po czym zła­pał Ag­ta­na za ramię, na­chy­lił się i szep­nął kon­spi­ra­cyj­nie:

– Mamy ja­kieś szan­se z tym smokiem?

Wi­dząc, że Agtan nie spie­szy się z od­po­wie­dzią, wes­tchnął cicho i za­trza­snął za sobą drzwi.

– Tylko im ję­zy­ki po­uci­nać – rzu­cił Sir Rij­kart z głębi ko­ry­ta­rza i od­szedł. Agtan, ro­ze­źlo­ny, ru­szył ko­ry­ta­rzem. Czy tak wła­śnie czuł się mistrz To­slev, wy­klę­ty i po­ni­żo­ny przez ludzi nie­god­nych czy­ścić mu buty? Tak twier­dził były asy­stent mi­strza, zwol­nio­ny z ka­te­dry i zmu­szo­ny do że­bra­ni­ny po wy­gna­niu sa­me­go To­sle­va.

Nie­szczę­sny asy­stent za­rze­kał się, że po­twór, który nękał mia­sto, robił to w akcie ze­msty. Jak­kol­wiek ża­ło­sny wy­da­wał się wtedy ten bie­dak, jego słowa nie da­wa­ły Ag­ta­no­wi spo­ko­ju.

Gdy kon­struk­tor podcho­dził do kok­pi­tu, stat­ek znów skrę­cił to w jedną stro­nę, to w drugą. Bla­chy ster­bur­ty wy­da­ły z sie­bie prze­cią­gły jęk.

Poi­ry­to­wa­ny Agtan wpa­ro­wał do kok­pi­tu.

– Co to ma zna­czyć? – żach­nął się.

– Nie tym tonem, sy­necz­ku – wark­nę­ła Fiona, pa­trząc mu w oczy.

Mie­rzy­li się chwi­lę wzro­kiem, a potem kon­struk­tor wes­tchnął i usiadł cięż­ko na fo­te­lu. Z iry­ta­cją za­uwa­żył, że ko­bie­ta cały czas świ­dru­je go wzro­kiem.

– A ty wi­dzia­łeś kie­dyś tego stwo­ra na wła­sne oczy?

– Nie – skła­mał bez chwi­li za­sta­no­wie­nia Agtan. Miał już tego lotu ser­decz­nie dosyć. Dla po­pra­wy na­stro­ju wró­cił my­śla­mi do ustę­pu z dzie­ła mi­strza To­sle­va, od któ­re­go czuł ciar­ki na rę­kach:

 

Kto po­świę­ci czas na bacz­ne i po­zba­wio­ne uprze­dzeń ba­da­nie przy­ro­dy, ten do­strze­że z pew­no­ścią za­sa­dę, która obo­wią­zu­je w niej po­wszech­nie: że sil­niej­szy ma prawo wła­dać słab­szym, i za po­mo­cą słab­sze­go ro­snąć w siłę. A prawo to znaj­du­je swój naj­do­skona­lszy wyraz w tym, że sil­niej­szy, kar­miąc się słab­szym, staje się dzię­ki niemu wyż­sze­go ro­dza­ju isto­tą.

 

W mesie pa­no­wa­ła at­mos­fe­ra pod­nie­ce­nia. Więk­szość ze­bra­nych za­sta­na­wia­ła się, czy to jakiś żart, czy też na­praw­dę dwóch naj­groź­niej­szych ży­ją­cych prze­stęp­ców za­mie­rza pro­wa­dzić dys­pu­tę ni­czym ucze­ni.

Sir Rij­kart stał w drzwiach, wy­raź­nie podi­ry­to­wa­ny, ale Sir Em­me­rik bez wa­ha­nia wszedł mię­dzy ska­za­nych. Borgo wy­stą­pił na śro­dek ma­łe­go po­miesz­cze­nia, przed stół. 

– Tego, czci­god­ni pa­no­wie ofi­ce­ro­wie i wy, kom­pa­ni, ze­szli­śmy się…

– Ze­bra­li­śmy – roz­legł się te­atral­ny szept Evana.

– Tak, ze­bra­li­śmy się, tego… No, krót­ko: czy Borgo, co w “Wi­siel­cu” zabił czte­rech mło­dzia­ków z tego po­wo­du, że piąty uciekł, który stłukł kie­dyś star­ca na kwa­śne jabł­ko za krzy­we spoj­rze­nie na ulicy… – za­czerp­nął po­wie­trza. Widać było, że wspo­mnie­nia spra­wia­ją mu ogrom­ny ból.

– Wdowa – pod­rzu­cił Evan.

– Tak, Evan, racja! Co wrzu­cił wdowę do pa­le­ni­ska, bo na­zwa­ła go cha­mem, nie bez racji prze­cież!

Po ze­bra­nych widać było lek­kie znie­cier­pli­wie­nie. Borgo za­uwa­żył to i skwi­to­wał:

– Krót­ko i wę­zło­wa­to! Czy Borgo, gdyby mu po­ka­zać coś lep­sze­go, jak jesz­cze bie­gał po ulicy w po­dar­tych por­t­kach i mącił ka­łu­że kij­kiem, to byłby, może nie, że dobry, ale jako taki? Nie za­bi­jał­by…

Przy ostat­nich sło­wach głos mu za­drżał. Evan chrząk­nął i wtrą­cił gło­sem nie­mal uro­czy­stym:

– Ośmie­lę się, bo by­ło­by wiel­kim za­szczy­tem, gdyby szla­chet­nie uro­dze­ni bra­cia naj­pierw wy­da­li swój oświe­co­ny sąd.

Sir Rij­kart mach­nął gniew­nie ręką. Sir Em­me­rik jed­nak od­parł z pełną po­wa­gą:

– Py­ta­nie jest to zu­peł­nie po­waż­ne i wielu uczo­nych mę­dr­ców ła­ma­ło sobie nad nim głowy. Po­wtórz­my dla ja­sno­ści: czy cha­rak­ter czło­wie­ka jest mu dany wraz z na­ro­dzi­na­mi, czy też wy­ku­wa się w toku życia jak w warsz­ta­cie ko­wal­skim.

Ska­za­ni słu­cha­li w peł­nym sku­pie­niu.

– Oddam głos mości Rij­kar­to­wi, któ­re­mu ustę­pu­ję mie­czem i ję­zy­kiem, a osąd mój jest ten sam.

Sir Rij­kart sta­nął pro­sto, od­chrząk­nął i za­czął mówić, jakby od nie­chce­nia, kła­dąc rękę na ra­pie­rze:

– Każ­de­mu czło­wie­ko­wi wy­zna­czo­ne jest jego miej­sce. Syn mły­na­rza ma zo­stać mły­na­rzem, syn go­spo­da­rza sam bę­dzie orał pole. Tak samo cha­rak­ter czło­wie­ka jest mu dany. To praw­da, że wiel­kie po­ru­sze­nia serca mogą na chwi­lę za­głu­szyć na­tu­ral­ny cha­rak­ter. Ale gdy te usta­ną, czło­wiek nie­chyb­nie wraca do tego, co mu przy­ro­dzo­ne.

Spoj­rzał po ze­bra­nych, na­brał po­wie­trza i cią­gnął dalej:

– Wiara w to, że czło­wie­ka można zmie­nić, jest nie tylko na­iw­na, ale nie­bez­piecz­na. Bo co zna­czy cały po­rzą­dek świa­ta, jeśli dajmy na to, zie­lar­ka mo­gła­by zo­stać ka­płan­ką, a ciura – ry­ce­rzem? – Tu ofi­cer za­śmiał się sam do sie­bie pod nosem. – Rzeka, wy­pły­wa­jąc z ko­ry­ta, spro­wa­dza nie­szczę­ście. Tak samo czło­wiek musi być trzy­ma­ny w ry­zach, by chro­nić od­wiecz­ny po­rząd­ek rze­czy.

Ska­za­ni słu­cha­li tego w sku­pie­niu, zwie­sza­jąc głowy. Na ostat­nie słowa Borgo wes­tchnął cicho, za to oszust kar­cia­ny par­sk­nął ze śmie­chu i po­krę­cił głową.

– Znaj­du­je­cie mój wywód śmiesz­nym? – spy­tał groź­nie ofi­cer, zwra­ca­jąc się do Berka.

Evan syk­nął przez usta, chcąc go po­wstrzy­mać, ale chu­dzie­lec po­wie­dział but­nie:

– A mi się zdaje, że ja­śnie pa­no­wie wi­dzi­cie nie­ubła­gany los tam, gdzie ko­rzyść wasza.

– Po­twarz! – wrza­snął gwar­dzi­sta, się­ga­jąc do sza­bli. – Klę­kaj i prze­pra­szaj, gnido!

Wy­do­był sza­blę, któ­rej ostrze za­brzę­cza­ło zło­wiesz­czo. Wy­czuć można było sub­tel­ną zmia­nę na­stro­ju wśród ze­bra­nych. Za­ci­śnię­te usta, za­gry­zio­ne wargi, ły­pią­ce czuj­nie oczy. Sir Em­me­rik cof­nął się ku wyj­ściu, pod­no­sząc rękę w po­jed­naw­czym ge­ście. 

Wtedy Gu­dryk zro­bił zde­cy­do­wa­ny krok, za­gra­dza­jąc szlach­ci­co­wi drogę. Wy­prę­żył dum­nie pierś, a był o pół głowy wyż­szy od ofi­ce­ra. Sir Em­me­rik spoj­rzał w oczy ska­zań­ca, wy­raź­nie za­lęk­nio­ny. Ręka ofi­ce­ra za­wi­sła w po­wie­trzu w po­ło­wie drogi do broni u pasa, jakby wciąż miał na­dzie­ję na po­ko­jo­we za­ła­twie­nie spra­wy.

I wtedy roz­legł się ko­bie­cy głos:

– Smok! Widzę go!

Dys­pu­tę trze­ba było naj­wy­raź­niej zo­sta­wić na potem.

 

Agtan po­ło­żył się na pod­ło­dze luku z bom­ba­mi i przy­kle­ił oczy do wzier­ni­ka.

– Nie widzę go! – wrza­snął. Echo po­nio­sło się po ko­ry­ta­rzach.

– Na lewo od dużej po­la­ny! – do­szedł go krzyk Fiony z kok­pi­tu. – Chyba nas nie widzi!

Kon­struk­tor prze­mie­ścił się tak, by pa­trzeć pod innym kątem.

– Psia­mać, gdzie on jest… – mruk­nął pod nosem. Berek po­czuł, jak włos jeży mu się na gło­wie.

– Cho­le­ra, nic nie widać… – szep­tał dalej Agtan. Po czym nagle wydał z sie­bie trium­fal­ny okrzyk:

– Jest! Lekko do góry i pięć­dzie­siąt stop­ni na bak­bur­tę! – wrza­snął!

– Gło­śniej, ile stop­ni? – do­szło go z kok­pi­tu.

– Ostro w lewo i do góry! – wrza­snął kon­struk­tor. Roz­le­gły się zgrzy­ty, a sta­tek skrę­cił gwał­tow­nie.

Agtan trwał chwi­lę w bez­ru­chu, po­dzi­wia­jąc ma­je­sta­tycz­ne skrzy­dła i po­tęż­ny kor­pus. Czy­tał wszyst­kie dzie­ła mi­strza To­sle­va, nie­któ­re wiele razy. Był nie­mal wdzięcz­ny lo­so­wi, że mógł zo­ba­czyć pół­ży­wą kon­struk­cję na wła­sne oczy.

W końcu wes­tchnął i pod­szedł do jed­nej z bomb, wyjął ją z kraty i usta­wił w po­jem­ni­ku zrzu­to­wym. Przez chwi­lę gme­rał przy bom­bie drżą­cy­mi rę­koma. Spoj­rzał w oczy Berkowi:

– Na mój sy­gnał!

Znowu wyjrzał przez dolne prze­zro­cze. Berek wy­tarł pot z rąk i zła­pał za dźwi­gnię. Wstrzy­mał od­dech…

– Pusz­czaj!

Sły­chać było zgrzyt, przez dziu­rę wdar­ło się zimne po­wie­trze, a bomba wy­pa­dła. Luk domknął się ze zgrzytem. Agtan w napięciu obserwował jej lot. Po chwi­li sły­chać było do­no­śny wy­buch gdzieś w dole. 

– I jak? – spy­tał Berek.

– Psia­krew… – zaklął kon­struk­tor pod nosem.

– Ła­do­wać znowu? – spy­tał nie­pew­nie Berek.

– Nie ma czasu! – krzyk­nął Agtan, ma­cha­jąc go­rącz­ko­wo ręką. Po chwi­li krzyk­nął:

– W lewo i w dół! Sir Em­me­ri­ku, bę­dzie­cie strze­lać!

 

Borgo przy­ło­żył oko do wzier­ni­ka i zła­pał za drą­żek, kie­ru­ją­cy sprzę­żo­ny­mi dział­ka­mi.

– Nie idzie tym wy­ce­lo­wać! – jęk­nął.

– Strze­laj, kmio­cie! – wrza­snął Sir Em­me­rik, sto­jąc mię­dzy ska­zań­ca­mi i pa­trząc przez swój wi­zjer. – Już! Zaraz w nas ude­rzy!

Borgo splu­nął pod stopy, pa­trząc na ry­ce­rza spode łba. Zła­pał moc­niej drą­żek i usta­wił, jak mu się zda­wa­ło, w kie­run­ku stwo­ra. Ten zbli­żał się szyb­ko, ma­cha­jąc skrzy­dła­mi. Można już było doj­rzeć oczy, zę­bi­ska…

Borgo za­drżał, wi­dząc dia­bel­stwo, ze dwoma chyba kopami oczu. Nie mógł po­zbyć się wra­że­nia, że ono też go widzi.

Dziw­ne myśli po­ja­wiły mu się w gło­wie jak nie­pro­szeni go­ście. Zda­wa­ło mu się, że potok chłod­nej gór­skiej wody ob­le­wa go, zmy­wa­jąc wszy­stko, co złe i brud­ne. Jego gniew, zbrod­nie, jego żal i od­ra­za wobec sa­me­go sie­bie, wszyst­ko roz­pusz­cza­ło się w świe­tli­stej wo­dzie.

Bę­dziesz czy­sty, a twoje winy pójdą w za­po­mnie­nie, usły­szał łagodny szept.

Po­tęż­ny cios tra­fił mor­der­cę w twarz.

– Już! – wrza­snął sir Em­me­rik. – Strze­laj!

Borgo ock­nął się i po­cią­gnął za spust. Roz­legły się dwa strza­ły naraz i gło­śny wizg.

– Tra­fi­łem! – wrza­snął go­rącz­ko­wo. – Na po­hy­bel!

– Spada? – spy­tał gwar­dzi­sta z na­dzie­ją.

– Nie, to zna­czy, jakby za­nur­ko­wał…

Na­sta­ła chwi­la ciszy, którą za­kłó­cał tylko mia­ro­wy war­kot sil­ni­ka i syk pary. Ska­zań­cy po­pa­trzy­li po sobie. Zaraz gniew­ny wizg roz­legł się znowu, nie­po­ko­ją­co bli­sko.

– Widzi go ktoś?! – za­wo­łał nie­pew­nie Sir Em­me­rik. 

– Nie widzę! – sły­chać było okrzy­ki z dru­giej burty.

– Nie widzę! – wrza­snął Agtan z luku.

– Nie widzę! – wy­dar­ła się Fiona z kok­pi­tu.

Nagle stal gruchnęła o stal i „Smuga” od­sko­czy­ła gwał­tow­nie w bok. Roz­legł się ko­lej­ny wizg, a potem statkiem wstrząsnęło po­tęż­ne ude­rze­nie. Borgo ledwo zła­pał ma­net­kę ce­lu­ją­cą ka­ra­bi­nem, a Sir Em­me­rik wy­ło­żył się jak długi na pod­ło­dze. Z dru­giej stro­ny do­szły ich krzy­ki. Dziób statku zaczął się obniżać.

– Czemu ob­ni­żasz lot?! – wrza­snął z dołu Agtan.

– To nie ja! – odwrza­snę­ła Fiona, pró­bu­jąc prze­krzy­czeć od­gło­sy sil­ni­ka, który nagle za­czął rzę­zić.

– Wi­dzia­łem go, leci do góry! – wy­darł się Sir Rij­kart. Huknął strzał od bak­bur­ty, a po chwi­li sły­chać było prze­kleń­stwa Evana.

 

Na­sta­ła chwi­la peł­nej na­pię­cia ciszy. Nagle statkiem zatrzęsło. Zasyczał uciekający gaz.

– Pro­szę, tylko nie po­szy­cie sil­ni­ka… – jęk­nął Agtan. Po chwi­li krzyk­nął:

– Mocno w lewo!

Roz­le­gło się trzesz­cze­nie i skrzy­pie­nie, po czym krzyk Fiony z kok­pi­tu:

– Chwi­la, coś się za­cię­ło! Ster nie dzia­ła!

Sta­tek gwał­tow­nie ob­ni­żył lot. Agtan zła­pał się dra­bi­ny i wspiął się na główny pokład. Nie ma co cze­kać, po­my­ślał.

– Do mnie, jeden od­waż­ny! – krzyk­nął.

Gu­dryk spoj­rzał py­ta­ją­co na Sir Em­me­ri­ka, który po­ki­wał głową. Ska­za­niec wspiął się za in­ży­nie­rem po­ziom wyżej. Agtan uniósł cięż­ką po­kry­wę, która ustą­pi­ła ze zgrzy­tem. Chłód grubych bla­ch uspo­ko­ił go. Usły­szał z dołu wrza­ski, jakby ktoś kłó­cił się z Sir Rij­kar­tem. Po chwi­li roz­le­gły się głu­che ude­rze­nie, strzał i wrzask, potem znowu ude­rze­nia. Kon­struk­to­ra do­szedł głos ofi­ce­ra, wo­ła­ją­ce­go o pomoc.

Za­my­ka­jąc właz za sobą, za­uwa­żył przy dra­bi­nie rude włosy Fiony. Ode­tchnął z ulgą, gdy drzwi się za­klesz­czy­ły. Jesz­cze jej tu bra­ko­wa­ło, po­my­ślał.

 

Evan z tru­dem, ję­cząc z bólu, dźwi­gnął się i oparł o ścia­nę. Wi­dział przez prze­zro­cze szyb­ko zbli­ża­ją­cą się zie­mię. A więc to ko­niec. Trzy­mał swoją ko­szu­lę zwi­nię­tą przy ranie, nada­rem­no pró­bu­jąc za­ta­mo­wać upływ krwi.

Wszyst­ko wy­da­rzy­ło się ni­czym ude­rze­nie pioruna. Fiona wy­bie­gła z kok­pi­tu, sir Rij­kart na­ka­zał jej wró­cić. Pod­nie­sio­na ręka z pi­sto­le­tem, Cichy pod­bi­ja­ją­cy ją, strzał prze­bi­ja­ją­cy sufit, syk po­wie­trza wpa­da­ją­ce­go do środ­ka. Ry­cerz i ska­za­niec sza­motali się w uści­sku. Trzask karku ry­ce­rza, gdy Evan gwał­tow­nie wy­krę­cił mu głowę. Prze­ra­że­nie w oczach sir Em­me­ri­ka, a potem strza­ły, jeden za dru­gim. Krew bro­czą­ca z boku Evana, Cichy ostat­kiem sił prze­wra­ca­ją­cy ofi­ce­ra na zie­mię, aku­rat, gdy ze stro­ny sil­ni­ka do­biegł rumor, a stat­kiem gwał­tow­nie za­ko­ły­sa­ło na bok. 

Po raz pierwszy od bardzo dawna Evan czuł się zupełnie bezsilny. Walczył, żeby nie upaść, kiedy statek podskakiwał. Z tru­dem łapał od­dech, wcią­ga­jąc nie­rów­ny­mi hau­sta­mi go­rą­ce po­wie­trze. Szum wia­tru i stu­kot tło­ków mie­sza­ły się w pie­kiel­nej sym­fo­nii. Wtedy do głowy przy­szła mu myśl, która na chwi­lę za­głu­szy­ła wszyst­ko inne.

Czy to czuły moje ofia­ry, gdy le­ża­ły spę­ta­ne, cze­ka­jąc na mnie?

Kącik ust opraw­cy za­drżał mi­mo­wol­nie. Oparł głowę o drew­nia­ną fu­try­nę, chcąc ode­gnać wspo­mnie­nia, które za­czę­ły nie­mal pa­rzyć.

Znowu zer­k­nął przez prze­zro­cze i ode­tchnął z ulgą. Już nie­dłu­go. Za­śmiał się do sie­bie, sły­sząc wrzask pi­rat­ki i go­rącz­ko­we wa­le­nie w bla­chę. Walcz, ko­bie­to, walcz. Kto wie, los bywa prze­wrot­ny, po­my­ślał, za­ci­ska­jąc zęby pod­czas ko­lej­nej fali bólu z rany.

 

Agtan sie­dział w pancernej kuli, ledwie mieszcząc się obok po­tęż­ne­go bar­ba­rzyń­cy. Wdy­cha­ł zapach jego potu, czu­ł na­prę­żo­ne, twar­de jak stal mię­śnie. Nie było wąt­pli­wo­ści, „Smuga” za­czy­nała pi­ko­wać. To zna­czy­ło, że za­ło­dze na po­kła­dzie zo­sta­ły mi­nu­ty życia. Kon­struk­tor otwo­rzył górne wyj­ście, przy czym owio­nął go po­dmuch lo­do­wa­te­go po­wie­trza.

Gu­dryk wy­czoł­gał się nie­pew­nie, mru­żąc oczy od bla­sku słoń­ca i wia­tru. Agtan podał mu pi­sto­let.

– Srebr­ne kule, za­bi­ją stwo­ra.

Ani jedno, ani dru­gie nie było praw­dą, ale Gu­dryk wy­prę­żył pierś, rozglądając się w górze i kurczowo trzy­ma­jąc się liny. Agtan usły­szał me­ta­licz­ny wizg, czym prę­dzej za­mknął wyj­ście. Usły­szał wrza­ski i ude­rze­nie o pan­cerz, a potem prze­zro­cze obry­zga­ła krew. Wziął głę­bo­ki od­dech. Mam jeden strzał, po­my­ślał. Szarp­nął za dźwi­gnię.

Roz­legł się huk, od któ­re­go Ag­ta­no­wi za­szu­mia­ło w uszach. W kie­run­ku be­stii wy­strze­li­ły z wielu stron po­wro­zy za­koń­czo­ne ku­la­mi. Naj­pierw jedna z nich przy­cze­pi­ła się do ko­py­ta, po chwi­li ko­lej­ne zła­pa­ły za skrzy­dła i brzuch. 

Kon­struk­tor uśmiech­nął się do sie­bie. Wresz­cie coś wy­cho­dzi. Roz­legł się ko­lej­ny huk i liny, tym razem za­koń­czo­ne ha­ko­wa­ny­mi kol­ca­mi, oplo­tły be­stię. Smok wydał z sie­bie prze­raź­li­wy wizg. Po­kry­te me­ta­lem łap­ska za­czę­ły naj­pierw wymachiwać bez­ład­nie, a potem szar­pać po­wro­zy. Jed­na z lin z na­ma­gne­so­wa­ny­mi ku­la­mi pękła, jedna z tych kol­cza­stych zo­sta­ła wy­rwa­na, obry­zgu­jąc wszyst­ko wokół krwią.

Ktoś walił w dolne drzwi, wrzesz­cząc opę­tań­czo. Agtan po­czuł chłód w trze­wiach na myśl, że wzmoc­nio­ny szyb dra­bi­ny, obok któ­re­go prze­cho­dził wał kor­bo­wy, mógł­by po­zwo­lić prze­trwać upa­dek na zie­mię. Będę mu­siał po­ra­dzić sobie z tymi dzi­ku­sa­mi, po­my­ślał ze zgro­zą. Be­stia wa­li­ła ła­pa­mi, a na prze­zro­czach za­czę­ły po­ja­wiać się pęk­nię­cia.

Potem roz­legł się huk i po­tęż­ne ude­rze­nie po­zba­wi­ło Ag­ta­na przy­tom­no­ś­ci.

 

Pod­niósł się z tru­dem, cały obo­la­ły. Kula, dzię­ki któ­rej prze­żył upa­dek, była roz­łu­pa­na na pół. Wokół niego wa­la­ły się bla­chy i nad­pa­lo­ne­ drew­no z ka­dłu­ba. Ma­sował po­obi­ja­ne koń­czy­ny, kasz­ląc od dymu.

Dolna część stat­ku pękła wpół, a górna zo­sta­ła nie­mal do­szczęt­nie po­gru­cho­ta­na. Agtan po­czuł ukłu­cie żalu na myśl o pracy, którą włożył w tę machinę. Za­czął krą­żyć wokół wraku i li­czyć ciała. Gwar­dzi­ści, Cichy, Evan… Prze­klął pod nosem. Z coraz więk­szym nie­po­ko­jem za­sta­na­wiał się, czy ktoś jeszcze przeżył, gdy usły­szał me­ta­licz­ny wizg.

 

Zgięta metalowa szyna przykuwała szyję Berka do kadłuba. Nogę miał zakleszczoną między stalą a drewnem – piekła, ale nie mógł przekręcić głowy, żeby na nią spojrzeć.

Wtedy zo­ba­czył przed sobą po­tęż­ne, czer­wo­ne ręce, które zła­pa­ły za szynę. Stal zaczęła się odginać z jękiem. Znad resztek kadłuba zo­ba­czył twarz Borgo, po­dra­pa­ną i po­obi­ja­ną. Ska­za­niec ze­sko­czył, wło­żył długi pręt w bla­chy, które wię­zi­ły stopę oszu­sta, za­parł się i po chwi­li go oswo­bo­dził. Po­mógł Ber­ko­wi stanąć na no­gach. Gestem nakazał mu milczenie i po­pro­wa­dził wokół resz­tek gór­ne­go po­szy­cia.

 

Agtan ostrożnie podszedł do smoka. Koń­czy­ny be­stii były gro­te­sko­wo powy­krę­ca­ne, głowa na wpół zmiaż­dżo­na. Zwie­rzę drga­ło jakby w ago­nii. Po oczach na tu­ło­wiu i grzbie­cie nie było śladu. Zgod­nie z pla­nem.

In­ży­nier pa­trzył przez dłuż­szą chwi­lę na ciel­sko, na zro­go­wa­cia­łą skórę, na po­kry­te rdzą bla­chy. Część po­szy­cia stat­ku prze­bi­ła tułów, a w ka­łu­ży krwi widać było prze­wo­dy i bla­chy. 

Stwór spoj­rzał na niego parą oczu, która mu po­zo­sta­ła. Otwo­rzył sze­rzej pasz­czę i prze­su­nął łeb w kie­run­ku kon­struk­to­ra. Agtan po­czuł, jak serce bije mu moc­niej. Cof­nął się o krok i wstrzy­mał od­dech. Wtedy jed­nak bestia obróciła głowę, jakby zauważyła coś za ple­ca­mi kon­struk­to­ra. 

Agtan usły­szał w gło­wie zna­jo­my szum, z któ­re­go po­wo­li wy­ło­nił się cichy, ko­ją­cy szept. Poczuł dławiący strach. Powoli, usiłując opanować drżenie głosu, wypowiedział słowa w dawno zapomnianym języku:

Przy­nio­słem ci w darze tru­chła ludzi groź­nych i sil­nych. W ich szpi­ku tkwi siła nie­zna­na pro­stacz­kom z gminu. Pożyw się nią, a potem zjed­nocz­my się. Mogę zbu­do­wać dla nas ciało z że­la­za, na­pę­dza­ne parą i twoją magią za­ra­zem.

Przez chwi­lę trwał w bez­ruchu, cze­ka­jąc na od­po­wiedź. Do­szedł go szept, przy­no­szący ulgę i lek­kość ducha. Zobaczył oczyma duszy obraz na­gie­go męż­czy­zny z me­ta­lo­wy­mi skrzy­dła­mi, na któ­re­go ciele ja­śnia­ły gałki oczne. Był do­stoj­ny, pięk­ny, dla mo­tło­chu prze­ra­ża­ją­cy, jacyś po­czci­wi lu­dzie klę­ka­li przed nim…

Przy­po­mnia­ły mu się słowa z tek­stu Mi­strza. Wyż­sze­go ro­dza­ju isto­tą…

Po­czuł odrazę do słabego, kru­chego cia­ła. Do­szło do niego, jak bar­dzo ma dość tych wszyst­kich ludzi, któ­rzy nim po­mia­ta­li.

Twój umysł za­słu­gu­je na lep­szą po­wło­kę, szep­tał głos.

Agtan poczuł, jak coś wije mu się wokół nóg, ale nie miał siły ani ochoty się bronić

 

Berek pa­trzył z prze­ra­że­niem, jak Agtan za­sty­ga, pa­trząc przed sie­bie błęd­nym wzro­kiem. Wijący się kłąb mięsa, nakrapiany oczami, pełzł po­wo­li ku niemu, ob­ła­żąc in­ży­nie­ra ni­czym chma­ra ro­ba­ków. Po chwi­li nieszczęśnik zadygotał jak w febrze. Naj­pierw krzyk­nął, a po chwi­li wydał z sie­bie opę­tań­czy wrzask. Padł na zie­mię i znik­nął pod ob­ła­żą­cą go masą.

A potem stwór za­czął peł­znąć w kie­run­ku ska­zań­ców. Borgo zła­pał oszu­sta za ramię i za­cią­gnął go za po­kie­re­szo­wa­ną bla­chę, która kie­dyś była ścia­ną luku bom­bo­we­go. Chwy­cił obu­rącz jedną z po­zo­sta­łych bomb.

– Wi­dzia­łeś, co on z tym dia­bel­stwem zro­bił? – spy­tał go­rącz­ko­wo.

Berek usłyszał cichy szum, zagłuszający ból i zmęczenie. Oparł się o ścia­nę luku, ale Borgo trza­snął go bez wa­ha­nia w twarz.

– Wi­dzia­łeś? – warknął gniew­nie.

Berek przypomniał sobie, jak Agtan ustawiał bombę. Za­drżał, wi­dząc, że me­cha­nizm cza­so­wy jest strza­ska­ny. Wy­pa­lił bez za­sta­no­wie­nia:

– Su­wa­dło na puste pole, wtedy czer­wo­ny przy­cisk. Ale ty…

Borgo szepnął, gra­mo­ląc się do po­zo­sta­ło­ści luku:

– Idź zdrów, Berek.

– Do kata, Borgo, nie damy…

– Idź – wark­nął mor­der­ca.

Po czym dodał z goryczą:

– Nie ma więk­sze­go zła niż zło uczo­ne. Mnie to cho­ciaż cza­sem su­mie­nie gry­zło…

Wy­cią­gnął jedną z po­zo­sta­łych w luku bomb i przy­ci­snął do ciała. Prawą dłoń uło­żył przy włącz­ni­ku. Berek zro­zu­miał, że nic tu nie wskó­ra. Po­pa­trzył pro­sto w oczy mordercy, chcąc po­wie­dzieć coś na po­że­gna­nie, ale w gło­wie miał pust­kę. Borgo po­pę­dził go gniew­nym ru­chem dłoni, więc oszust wy­śli­zgnął się przez ro­ze­rwa­ne po­szy­cie ka­dłu­ba. Za­czął biec, mimo ogromnego bólu, ku drze­wom nie­opo­dal.

Huknęło. Ognisty podmuch opalił mu plecy. Od­ru­cho­wo rzu­cił się na zie­mię i leżał przez chwi­lę, cięż­ko dy­sząc. Gdy ze­brał już od­wa­gę, wstał i rozejrzał się wokół sie­bie, dy­sząc cięż­ko – chmu­ra dymu skry­wa­ła po­bo­jo­wi­sko, a wszę­dzie wokół po­roz­rzu­ca­ne były pło­ną­ce i dy­mią­ce frag­men­ty nie­szczę­sne­go stat­ku. 

Przy­kuc­nął w wy­so­kiej tra­wie i ob­ser­wo­wał wrak przez długi czas, ale nikt ani nic się nie ru­sza­ło. Do­pie­ro w trak­cie cze­ka­nia do­szło do niego, jak bar­dzo jest zmę­czo­ny, głod­ny i prze­ra­żo­ny. Serce biło mu jak młotem. Z pier­si wy­do­był się mi­mo­wol­nie ni to szloch, ni to jęk. Prze­ży­łem, po­my­ślał, wciąż nie mogąc w to uwie­rzyć. Znowu wy­sze­dłem na swoje.

 

Gdy kurz opadł, Berek za­czął szpe­rać po wraku i przy cia­łach. Przy Sir Em­me­ri­ku zna­lazł kiesę z mo­ne­ta­mi, in­kru­sto­wa­ny nóż i sy­gnet z ru­bi­nem. Z Sir Rij­kar­ta zo­sta­ły tylko strzę­py. Choć oszust nie na­le­żał do po­boż­nych, to przy miej­scu, gdzie wy­sa­dził się Borgo, na­ry­so­wał znak Emhesa – bóstwa i opie­ku­na mia­sta.

Przy­kuc­nął, oglą­da­jąc łupy. Uśmiech­nął się do sie­bie na myśl o trun­kach, kar­tach, luź­nych ko­bie­tach. Do kata, ze dwa księ­ży­ce kar­na­wa­łu!

Nagle usły­szał od­głos od­cią­ga­ne­go kurka do pi­sto­le­tu.

– Dwie trze­cie dla mnie? – spy­ta­ła nie­mal ak­sa­mit­nym gło­sem Fiona.

– Dwie trze­cie… Tak, na­tu­ral­nie – od­po­wie­dział, jakby była to naj­bar­dziej oczy­wi­sta rzecz pod słoń­cem.

– Lubię układ­nych – po­wie­dzia­ła z uzna­niem ka­pi­tan Fiona Po­żo­ga.

Koniec

Komentarze

Czemu to szort? 

Pecunia non olet

Dziękuję za zwrócenie uwagi, zaraz by mnie reg dopadła!

facebook.com/tadzisiejszamlodziez

… bo się skusiłam nazwą, a tu taki szok z ilością znaków… laugh

Pecunia non olet

Witaj.

Podoba mi się bardzo wizerunek smoka oraz zadania każdego koloru jego oczu – to nietypowe i bardzo oryginalne. :)

Wspomnienia uczestników wyprawy oraz opisy ich wyglądu i emocji także są ważnym walorem całego opowiadania. :)

Tajemnica konstruktora robi niezwykłe wrażenie, urozmaicając fabułę! Podobnie, jak zakończenie. :)

 

 

Przykładowe sugestie oraz wątpliwości co do spraw językowych (do przemyślenia):

Sir Emmerik, ubrany nie mniej pysznie, przyozdobił rękaw płaszcza dwoma czarnymi szarfami ku pamięci swoich braci. – gramatyczny – „szarfa” to rodzaj żeński, nie męski

O ile wiem, był wykidajłem dla jednego z książąt żebraczych. – gramatyczny – czy nie „wykidajłą”?

Dwa gwardziści stali w ciasnym korytarzu. – literówka?

W dziele Rozważania o mariażu magii i maszyny znajdowały się pomysły, które młodego konstruktora mogły zawieść wprost na stos. – ortograficzny – tak zapisany oznacza „nie dotrzymać obietnicy”

Kroki bestii zdawały się przybliżać, aż zmieniły się w jednostajny łomot, dochodzący z każdego kierunku naraz. Wyprężył się, nie wiedząc nawet, w którym kierunku się poruszać, by uciec przez zagrożeniem. powtórzenie

Evan poczuł nutkę niepokoju, gdy stanął przy wzierniku, zostawiając za plecami człowieka zwanego w pewnych szynkach „księciem morderców”, choć znał go przecież od dawna, i uważał nawet za coś w rodzaju przyjaciela. – czy tu celowo „coś”?

W dole widać było zatokę, oświetloną popołudniowym słońcem. – zbędny przecinek?

Co zrobiłem, to zrobiłem, to mi się gorsza śmierć jeszcze niż przez ich bestię należy. – gramatyczny – ponownie błędna odmiana wyrazu

Fiona podziwiała krajobraz Gór Wyspowych, gęstych borów, spośród których wyrastały niewysokie góry z kamienistymi zboczami. – powtórzenie

Zganił siebie za nadmierny lęk i podszedł do drzwi wychodka. Zamykając drzwi od wewnątrz westchnął z ulgą. – i tu

W końcu westchnął i podszedł do jednej z bomb, wyjął ją z kraty i ustawił w pojemniku zrzutowym. Ustawił coś na niej drżącymi rękami. – i tutaj także

Po chwili statek opuścił dziób, by po chwili znów wrócić do pionu. – również tu jest powtórzenie

Postanowiła dać sobie jeszcze czas na namysł co do konkretnego plany. – literówka?

Gdy konstruktor podchodził do kokpitu, statkiem znów skręcił to w jedną stronę, to w drugą. – tu posypała się składnia lub jest literówka

 

Skazańcy popatrzyli się po sobie. – zbędne?

– Widzi go ktoś? – zawołał niepewnie Sir Emmerik. – skoro zawołał, czy nie powinien być wykrzyknik?

 

– Czemu obniżasz lot? – wrzasnął z dołu Agtan.

– To nie ja! – wrzasnęła Fiona, próbując przekrzyczeć odgłosy silnika, który nagle zaczął rzęzić.

– tutaj i brak wykrzyknika, i jest powtórzenie

 

Agtan złapał się drabiny i wspiął się na poziom pokład. – w tym zdaniu brak części lub są literówki

 

Podniesiona ręka z pistoletem, Cichy podbijający ją, strzał przecijający sufit, syk powietrza wpadającego do środka. – literówka?

 

Agtan siedział wciśnięty obok potężnego barbarzyńcy, wdychając jego pot, czując jego naprężone mięśnie. – powtórzenie

 

. W kierunku bestii wystrzeliły z wielu stron powrozy zakończone kulami. Najpierw jedna z nich przyczepiła się do kopyta, po chwili kolejne złapały za skrzydła i brzuch. – czy ja dobrze rozumiem, ten smok miał kopyta?

 

 

Konstruktor uśmiechnął się do siebie. Wreszcie coś wychodzi. Rozległ się kolejny huk i liny, tym razem zakończone hakowanymi kolcami, oplotły bestię. Smok wydał z siebie przeraźliwy wizg. Pokryte metalem łapska zaczęły najpierw fruwać bezładnie, a potem szarpać za wiążące go powrozy. Jedna z lin z namagnesowanymi kulami pękła, jedna z tych kolczastych została wyrwana, obryzgując wszystko wokół krwią. Ktoś walił w dolne drzwi, wrzeszcząc opętańczo. Poczuł chłód w trzewiach na myśl, że wzmocniony szyb drabiny, obok którego przechodził wał korbowy, mógłby pozwolić przetrwać upadek na ziemię. – w tym fragmencie są różne podmioty (konstruktor, potem: smok, a potem: ktoś), zatem nie do końca jest jasne, do którego z nich odnosi się słowo „poczuł”

 

Część poszycia kadłubu przebiła tułów, a w kałuży krwi widać było przewody i blachy. – gramatyczny – czy jest forma „kadłubu”?

 

Przez chwilę trwał w bezdechu, czekając na odpowiedź. Po chwili znów usłyszał szept, przynoszący ulgę i lekkość ducha. – powtórzenie

Odruchowo rzucił się na ziemie. – literówka?

 

 

Nie wiem, czemu czasem piszesz „sir” małą, a czasem wielką literą – każdorazowo (przy braku ujednolicenia) to błąd ortograficzny.

A zatem pod kątem językowym warto jeszcze sprawdzić cały tekst do końca.

 

Można wspomnieć o wulgaryzmach.

Świetny tekst, pozdrawiam serdecznie i klikam. ;)

Pecunia non olet

Bardzo dziękuję bruce, biorę się za poprawianie, cieszę się, że się dobrze czytało :)

facebook.com/tadzisiejszamlodziez

Cóż GreasySmooth, nie jesteś całkiem normalny;) Ta opowieść, podobnie jak wiele innych, jest jak rolercoaster, a wiem co mówię, bo niedawno byłam w Energylandii.

Jak już wsiadam w wagonik, to zaciskam ręce na poręczy i lecę!

Barwnymi bohaterami mógłbyś obdzielić kilka opek, dużo się dzieje, a co najlepsze poziom absurdu i niejednoznaczności jest taki, że kibicowała raz tym, a raz owym.

 

Lożanka bezprenumeratowa

Powinno czekać na swoją kolej, ale nick autora przeważył. Nic to, że smok to nie Zygmunt. Czytało misię tak, że chociaż w paru miejscach coś zgrzytnęło, było to nieważne. Co będzie dalej? To było istotne. Opisy postaci o dziwo nie przeszkadzały, dopełniały obraz. Długość tekstu nie odczuwalna. Zakończenie wisienką na torcie. Zaprasza do czekania na kontynuację, o przygodach tych co przeżyli. Może rudej? Pozdrawiam. :)

Dziękuję, misiowa szóstka jak czarne perły (piratki) :)

 

Kto wie, pierwotnie Fiona miała mieć przydomek Rozwałka i miała porywać statki kosmiczne.

facebook.com/tadzisiejszamlodziez

I ja dziękuję za taki świetny tekst. Pozdrawiam. :)

Pecunia non olet

Mocną stroną opowiadania jest wartka akcja, mechaniczny smok, barwne postacie i mocne zakończenie.

Z pewnością perełka w steampunku portalowym.

Nie zamierzała wracać do więzienia, a statek przypadł jej do gustu. To by było coś, kapitan Fiona zlatująca z nieba, by zemścić się na tych, którzy ją pojmali.

Też bym poczytał :-)

Pokój – szczęśliwość; ale bojowanie Byt nasz podniebny

Dzięki Radku, to bardzo miłe słowa, ukłony za betę :)

facebook.com/tadzisiejszamlodziez

Hej 

 

 

“Mocną stroną opowiadania jest wartka akcja, mechaniczny smok, barwne postacie i mocne zakończenie.”

 

Zgadzam się z komentarzem Radek, oraz pozostałych :) i dodam, że bardzo mi się podobała walka ze smokiem, opisana z perspektywy wydarzeń z wnętrza statku, relacjonowanie akcji przez bohaterów dodaje niepewności o los załogi i można lepiej wczuć się w ich położenie :) 

 

Generalnie superlatywy już padły i zgadzam się z nimi w 100% :) 

 

Ale pozwolę sobie napisać co mi nie zagrało ;)

 

Opowiadanie zaczyna się od przedstawienia smoka, a dalej mamy przedstawianie bohaterów. 

A, że jest ich sporo to te przedstawianie trwa aż do spotkania ze smokiem. 

Oczywiście ich historie są barwne i konieczne do opowiedzenia by czytelnik zżył się z nimi i wybrał sobie swojego ulubieńca przed finałem, jednak trochę znużyło mnie w trakcie czytania, odhaczanie kolejnych historii. 

Jest też sprawa samych bohaterów: Zabójca – no wiadomo, że nie może przeżyć, rycerze – no nie mają swojej historii więc też nie, inżynier – po scenie z masturbacją też nie ma szans, zostaje nam oszukany przez sąd szuler i rudzielec :) – pirat zawadiaka niby “zła” ale wiadomo da się lubić :). 

I tu mam największy problem z historiami bohaterów, bo na koniec nie ma żadnych wątpliwości kto przeżyje :).

 

Oczywiście to co napisałem nie psuje opowiadania, które w mojej ocenie jest bardzo dobre :)

 

Klikam i pozdrawiam :) 

 

 

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

Będę tego żałować…

 Z każdym ruchem długich skrzydeł rozbrzmiewało skrzypienie

Hmmmmmmmmmmmmmmmm. A mechaniczne smoki są fajne ^^

 Tylko tam, gdzie pokryty był metalem, nie miał oczu.

Zaraz, zaraz, a on nie jest cały z metalu? (Ponadto – ftaghn!)

 Rozwarł paszczę, nurkując gwałtownie.

Nieaerodynamiczne.

 Zwierzę zerwało się do panicznej ucieczki, nadaremno.

Hmmm.

 unieruchomiały

Unieruchamiały.

 Jednak to tłoki w korpusie wyciskały z potoku krwi najcenniejszy pokarm – żelazo i szpik.

Co sugeruje, że to żelazo jakoś we krwi pływa. Chyba trochę przesadzasz z patetycznym stylem.

 W tym marnotrawnym obżarstwie wyrażała się jego przewrotność.

Hmm.

 Nikt też nie potrafił wytłumaczyć, jak twór powołany do życia wielkim znawstwem i wysiłkiem, dziwnymi zaślubinami magii i techniki, mógł nie znać niczego innego, jak tylko krwiożerczego głodu.

Pokrętne zdanie. Po pierwsze, skoro nikt nie wiedział, skąd się gadzina ulęgła, to nie wiadomo, czy "wielkim wysiłkiem", czy po prostu spontanicznie. Po drugie ogólnie źle się to parsuje, a i gramatyka okulała. Trudno mi to w tej chwili poprawić tak, żeby pasowało do całości.

 bo przecież który człowiek

"Przecież" skasuj.

 których błoto po tygodniu ulew mieszało się z treścią rynsztoka

Nieuporządkowane, źle się parsuje.

 opadały poczochrane włosy

Rozczochrane.

 W końcu dano im szansę, jakkolwiek niewielką, odkupienia swoich win, a te były liczne, ciężkie i powszechnie znane.

Hmmm.

 plac zwany „Węglowym”

Cudzysłów zbędny.

 dumnie, niemal na wyciągnięcie ręki

Czy to się łączy?

 Uczucia targające ciżbą ludzką były jak zawsze zmienne i pstre.

Cokolwiek purpurowe, chociaż nie do bólu zębów.

 – A co, jak tę machinę ukradną i odlecą? – Martwiła się starsza kobieta.

Paszczowe, "martwiła" małą.

 skwitowała i splunęła pod nogi

https://sjp.pwn.pl/szukaj/skwitowa%C4%87.html

 wrzasnął zaraz gniewnie młodzieniec z tłumu.

Skracaj. To oczywiste, że gniewnie – i z treści wypowiedzi, i po tym, że wrzasnął.

 wbił wzrok w stopy

Angielskawe.

 Drugi stracił na rzecz potwora dwóch braci

"Na rzecz" traci się lub zyskuje abstrakty, ale w żadnym razie braci: https://wsjp.pl/haslo/podglad/46465/na-rzecz

 inkrustowana i pozłacana rękojeść

Na bogato: https://sjp.pwn.pl/szukaj/inkrustowany.html

 Na gładkiej stali napierśnika można było uchwycić własne odbicie

Raczej w gładkiej stali, ale nie jestem pewna tego chwytania.

 ubrany nie mniej pysznie

W zasadzie jest to poprawne, ale jakoś dziwnie się parsuje.

 cofnął się dwa kroki

Cofnął się o dwa kroki.

 Dłużące się oczekiwanie

Lepiej: przedłużające się. "Dłużące się" sugeruje znużenie, nudę, a on chyba ma dość oczekiwania i hałasu.

 do późnych godzin nocnych

Dziennik telewizyjny. Lepiej: do późnej nocy.

 pod przezroczami kokpitu

Zwykle przezrocze kojarzy się jednoznacznie z obrazkiem: https://sjp.pwn.pl/szukaj/przezrocze.html Okno na statku to bulaj albo iluminator.

 Jednak przecież miał wokół siebie motłoch

Dlaczego "przecież"?

 Trochę wiary, powiedział do siebie w cichości serca.

Trochę przesadzasz.

 Obrzucił znowu kadłub wzrokiem.

Spojrzeniem! Szyk ciut zaburzony.

 Czuł dumę, bo wiedział, że na desce kreślarskiej opisał maszynę, która nie miała sobie równych w skomplikowaniu i wytrzymałości.

Mocno zapewniasz. Zdanie mało naturalne.

 zachwyt nieco opadł

Hmmmm.

 nit z nie dobitym łbem

https://sjp.pwn.pl/zasady/168-45-3-Z-imieslowami-przymiotnikowymi;629516.html

 Partacze z Gildii Mechaników mogli zepsuć najlepszy koncept…

Mogą. To twierdzenie ogólne, bez cechy czasu, więc powinien być teraźniejszy.

 Z jednej strony ich fascynacja maszyną łechtała jego dumę.

Hmm.

 pomysły na temat maszyn parowych

Na temat mogą być prace, ale nie pomysły.

 po chwili rozległ się odgłos silników – bulgotanie wody, stukot tłoków i syczenie pary

Odgłos pracy silników, to raz. Dwa, opisujesz kilka odgłosów. Trzy, ja bym napisała tak: po chwili rozległy się bulgot wody, stukot tłoków i syczenie pary. Prościej i dynamiczniej.

 Machina wypluła wokół siebie chmurę czarnego, gryzącego dymu z dziury przy kotle węglowym.

Zaaraz – to wokół siebie, czy kierunkowo?

 zaczęły obracać się

Zaczęły się obracać.

 chcąc być świadkami wzbicia się machiny w powietrze.

Hmm.

 W pomieszczeniu było gorąco przez bliskość kotła i duszno od zapachu palonego węgla.

Zdanie mogłoby być zgrabniejsze, a "zapach węgla" trochę mi się podoba, a trochę porusza Bezlitosną Maszynerię Naukową w moim mózgu. W końcu to nie od tego jest duszno.

 Stukot tłoków i syczenie pary świdrowały uszy

Czy to są świdrujące dźwięki?

 od razu zaczął obszukiwać kredens za ławą

Przeszukiwać, obszukuje się ludzi.

 odkrył w jednej z szuflad zapas podsuszonego, półsurowego mięsa.

To mesa – czy kubryk? A skoro wyprawa potrwa, to chyba by ich nakarmili?

 głębokim, charczącym głosem

Hmmmmmmm.

 Sir Rijkart i Sir Emmerik popatrzyli po sobie krzywiąc się z niesmaku, ale nic nie powiedzieli.

Przecinek przed "krzywiąc". Czy oni tu nie mają pilnować dyscypliny? Właśnie zaszedł akt wyraźnej samowoli.

 powiedział z lekką drwiną

A może po prostu: zadrwił?

 Odgryzł wielki kęs zimnego mięsiwa i żuł chwilę z zadowoleniem.

Źle się to parsuje.

 Najpierw odezwał się ten ciemnoskóry, mówiąc powoli, łamaną mową wspólną.

"Mówiąc" możesz skasować.

 – Patrzcie – odparł Borgo.

Nie odparł, bo nie jest atakowany, to nie dyskusja.

 – A ty? – teraz z kolei pytał Evan.

Tu dużą: https://fantazmaty.pl/pisz/poradniki/jak-zapisywac-dialogi/

 – Berek. Za karty. Znaczy za oszukiwanie.

Dopiero po paru linijkach się połapałam, że facet ma na imię "Berek"…

 Oficerowie, coraz bardziej zniesmaczeni rozmową, cofnęli się w głąb korytarza i zaczęli coś między sobą szeptać.

Oficerowie, coraz bardziej zniesmaczeni, cofnęli się w głąb korytarza i zaczęli coś między sobą szeptać. Oni chyba myślą, że tu są dla ozdoby…

 Ujęto mnie

Hmm. Może i oszust by tak mówił…

 jakby zastanawiając się, czy dać wiarę tej opowieści

Bo może faktycznie się zastanawiał?

 Głos za to zabrał ten blady, zwany Evanem:

Skracaj: Głos zabrał ten blady, Evan.

 uśmiechając się delikatnie kącikiem ust

Uśmiechając się samym kącikiem ust.

 Borgo przedstawiał dalej

Przedstawiał kolejnych łotrzyków.

 Więcej nie potrafię powiedzieć

Anglicyzm.

 Żaden z nich nie potrafił przyzwyczaić się

Żaden z nich nie mógł przywyknąć.

 Nasz los trzeba przyjąć mężnie.

Hmm.

 Łaskawi bracia wybaczą

A co on tak poufale?

 na Sir Rijkarta

"Sir" to nie imię, pisze się małą literą.

 Miał wrażenie, że bezustanne drżenie kadłuba odbierało mu resztki pewności siebie.

C.t. (odbiera), ale zdanie ogólnie mocno zapewniające.

 zagaił niepewnie konstruktor.

Po co zaznaczasz, że konstruktor? Był podmiotem poprzedniego zdania, więc nie spodziewałam się nikogo innego.

 w trzech, a nie dwóch miarach

Nie miałam pojęcia, o co chodzi, dopóki nie przeszłam dalej. O ile wiem, to zawsze były "wymiary", nie "miary".

 Utrzymanie ich musi go dużo kosztować.

Anglicyzm.

 Damy mu popalić, a najwyżej zginiemy!

"A" nie jest tu potrzebne.

 To już byłby materiał na opowieści.

Hmm.

 we wszytej w poły płaszcza kieszeni

https://sjp.pwn.pl/szukaj/poła.html Masz na myśli ukrytą kieszeń?

 w którym kierunku miał się przeciskać

C.t.

 Otulała go gęsta, nieprzenikniona ciemność.

Otulanie ma zupełnie nieodpowiednie konotacje.

 kichnął, czując gryzący dym. Nagle poczuł uderzenie w twarz…

A może tak: gryzący dym zakręcił mu w nosie, kichnął. Nagle poczuł uderzenie w twarz…

 drwiące gęby

Hmm.

 Wytarł czoło, na które przez gorąco wstąpił pot.

Skracaj, nie tłumacz jak krowie: Wytarł spocone czoło.

 Sir Rijkart wydawał się niemal okazywać uznanie.

Powtórzone "okazywać", ale całe to zdanie podrzędne dość niezgrabne.

 stole do tortur

"Do" wytnij.

 na wpół zaciemnionym korytarzem

Czyli jakim?

 , dziwnie nalegając akurat na to miejsce

Hmm.

 Ów Kiszka cieszył się pewnym rezonem, ale podejrzewano go o chlapanie językiem do władzy.

… ? https://sjp.pwn.pl/szukaj/rezon.html

 Czy to Terek albo Kiszka wydali go strażom, a może obaj działali razem?

"Terek albo Kiszka" nie wyklucza "Terek i Kiszka". Może tak: Czy to Terek, czy Kiszka wydał go strażom? Może obaj?

 chciał popisać się

"Się" na miejscu akcentowanym. Sio.

 Westchnął, uznając, że od rozstrzygnięcia tej sprawy i tak niewiele zależy.

Hmm.

 Tamten wieczór, suto zakrapiany, okraszony kośćmi i kartami, był ostatnim miłym wspomnieniem.

Nie wiem, czy kości mogą coś okrasić. Wieczór za to na pewno nie może być wspomnieniem.

 glinianej posadzce

Posadzka ma inne konotacje. Na klepisku. Drugie "mu" dalej w tym zdaniu skasuj.

 Sir Emmerik pochylił głowę, wchodząc do kokpitu. Fiona obróciła głowę

Powtórzenie dość mocno widoczne. Rozważ uniknięcie.

 – Pani będzie łaskawa… – zaczął niepewnie.

– Jeszcze zaraz damą zostanę! – rzuciła zgryźliwie.

Tnij przysłówki. Zwykle z samej treści wypowiedzi można się domyślić sposobu jej wygłoszenia.

 Tak, może darujmy sobie konwenanse.

Bardzo nowoczesne.

 porzucić, poza szkieletową załogą

Nie po polsku. Zostawiłam na niej tylko niezbędnych ludzi.

 po czym owe kotły wysadzili

Te kotły.

 Sir Emmerik potrzebował chwili na przyjęcie tej informacji.

Hmm? Jakieś to… wytrącające z zawieszenia niewiary. Dystansujące.

Na jego obliczu zagościło zwątpienie.

Wyraz zwątpienia.

 Sprzątać wasze złote nocniki, nosić wasze potrawy, gdy ich własne dzieci by chodziły głodne? Dałam im wolność i przygodę, a oni dobrze wiedzieli, jaka jest tego cena – stwierdziła.

Szorować wasze złote nocniki, nosić wam frykasy, kiedy ich własne dzieci chodziłyby głodne? Dałam im wolność i przygodę, a oni dobrze wiedzieli, ile to kosztuje.

Lubiła pławić się w strachu

Hmm.

 zaczęła wspominać pierwszy krok w świecie niegodziwości

Może: wspomniała pierwszy krok na ścieżce niegodziwości?

 obnażając wybrakowane zęby

Nawiązujesz do opisu Fiony?

 Ich herszt

Wystarczy herszt, wiadomo, czyj.

 Jej męża trzymał za ręce wielki drab, wyginając mu ręce.

Powtórzenie rzuca się w oczy, czasownik bardzo słaby.

 do jasnych warunków

Powtórzenie.

 małżeństwa, gdzie jej ojciec zyskiwał pieniądze, a mąż szacowne nazwisko.

Niezbyt zgrabne.

 Jej mąż, wymierzając jej razy, mówił o poprawie. Ale ona wtedy czuła, jakby tam, gdzie kiedyś widziała dno swego serca, otwierały się coraz głębsze pokłady czeluści.

…? Czeluście nie mają pokładów…

 Ten był tak zszokowany, że wydał z siebie tylko krótkie jęknięcie.

Zdołał wydać z siebie tylko krótki jęk.

 Obróciła przy tym ostrze nieco w kierunku wskazówek zegara.

Hmm.

 odparła bez zawahania

Bez wahania. Co Wy wszyscy z tym "za"? I – zdania się rymują.

 Musiał wysilić się, by nie kaszlnąć

Hmm. Z wysiłkiem powstrzymał kaszel?

 z oczami przyklejonymi do przezrocza

?

 stanął przy wzierniku

Wziernik służy do zaglądania w głąb, nie do wyglądania na zewnątrz.

 zwanego w pewnych szynkach „księciem morderców”

Hmm.

 Łachy piasku przy brzegach jaśniały jak plastry miodu.

Plastry miodu jaśnieją?

 Co to za napad ckliwości?

Właśnie?

 Jemu wszelkie zachwyty nad przyrodą były obce,

"Wszelkie" zbędne.

 trafia do jego serca

Trafia mu do serca.

 Czuł się nieswojo, samemu będąc teraz w podobnej sytuacji.

Hmmm.

 czegoś na rodzaj sympatii

Na kształt, albo w rodzaju.

 ten sam złowrogi geniusz napędzał tryby ich serc

Dziwna metafora.

Pod koniec dnia Evan po prostu nie chciał go urazić.

Angielski idiom, w polszczyźnie bezsensowny. Kalkowanie go zostaw politykom, którzy i tak ględzą.

 on musi coś więcej się wyznawać

Anglicyzm.

 Blacha puściła, zachlapując go szarawą mamałygą

Blacha puściła, zachlapała go szarawa mamałyga.

 zjadł grubą pajdę na jeden raz

Może: zjadł grubą pajdę jednym kłapnięciem.

 Wpierw żaden z kompanii

Hmmm. Przebudowałabym całe zdanie.

 Na mistrzu tortur miejskiego półświatka nie zrobiło to wszystko jednak żadnego wrażenia.

"Wszystko" tylko psuje rytm.

 Rozsiekają ciebie bez pardonu

Tu akurat powinien być krótki zaimek.

 nie przejmując się zastrzeżeniami towarzysza

https://sjp.pwn.pl/szukaj/zastrze%C5%BCenia.html

 Wyczuł jednak, że sprawa nie jest zamknięta, bo pozostali patrzyli na niego w skupieniu.

Hmm.

 – Poczekajmy, aż będzie walka, zamieszanie – zawyrokował.

Zawyrokowałby, gdyby zdecydował, a on tylko zaproponował.

 Co w naszym położeniu staje się łatwe do przełknięcia, prawda?

Hmm.

 Zerknął wymownie po kompanii.

Hmm.

 wykonała dwa delikatne skręty

Nie miała tytoniu… ale serio, argh. Skręciła. Kropka. I na pewno nie zrobiła tego "delikatnie", skoro arystokraci mieli wpaść na ściany. Przy okazji – myślałam, że pilotka i Fiona – to różne osoby. Ale chyba jednak nie?

 Miała już plan na walkę z bestią,

Plan walki z bestią.

 by zemścić się

By się zemścić.

 czas na namysł co do konkretnego planu

Czas do namysłu. Kropka.

 wrażenia, jakby jego góra była dziwnie obciążona

Wrażenia, że od góry obciążenie jest za duże.

 Przeklęła,

Zaklęła.

 odskoczył ze zgrzytem w przeciwnym kierunku, potrząsając statkiem

Ster nie potrząsnął statkiem.

 Syczenie pary i stukot tłoków zdawały mu się brzmieć nieco inaczej

Hmm.

 zaczął obracać w głowie możliwe przypadki

Niezbyt to po polsku.

 Nadmierne skraplanie tejże?

? Przecież para skrapla się po cyklu pracy silnika? https://en.wikipedia.org/wiki/Rankine_cycle

 A może zmiana ciśnienia przy skręcaniu wypaczyła skrajny kocioł?

Skoro statek jest sterowany piórem, to – jaka zmiana ciśnienia? Chyba że nasz wynalazca ma wyjść na paranoika?

 Zganił siebie za nadmierny lęk

Mało naturalne.

 Zaczął zastanawiać się nad swoim położeniem.

Hmm. I co oni wszyscy z tym wychodkiem, to już trzeci raz.

 Agtan przeklął pod nosem.

– Zajęte! – odkrzyknął, spłoszony.

Miota się trochę.

 założył znowu spodnie

Wciągnął spodnie.

 – Mamy jakieś szanse?

Aha. Czyli od początku są w zmowie. Hmm. Czy ja wiem…

 Widząc, że Agtan nie spieszy się do odpowiedzi, westchnął cicho i zamknął drzwi za sobą z głośnym trzaskiem.

Widząc, że Agtan nie spieszy się z odpowiedzią, westchnął cicho i zatrzasnął za sobą drzwi.

 , nie czekając na odpowiedź.

Powtórzenie.

 Czy to właśnie czuł mistrz Toslev

Czy tak właśnie czuł się mistrz Toslev.

 potwór, który nękał miasto, był starannie zaplanowaną zemstą

Potwór nie jest zemstą. Może nękać miasto w akcie zemsty.

 Jakkolwiek żałosny nie wydawał się wtedy ten biedak Agtanowi, to jego słowa nie dawały mu spokoju.

Jakkolwiek żałosny wydawał się wtedy ten biedak, jego słowa nie dawały Agtanowi spokoju.

 statkiem znów skręcił

Statek znów skręcił.

 Podirytowany

Poirytowany.

 zasadę, która obowiązuje w niej powszechnie: że silniejszy ma prawo władać słabszym, i za pomocą słabszego rosnąć w siłę

Uwaga nieliteracka – guzik prawda. Za nietzscheanizm go wygnali, nie za wynalazczość, dobrze myślę?

 najdoskonlaszy

Litróweczka.

 W mesie panowała atmosfera podniecenia.

Hmm. Sterylne.

 czy będzie to jakiś żart

Po co tu "będzie"?

 Sir Rijkart stał w drzwiach, wyraźnie podirytowany, ale Sir Emmerik wszedł bez zawahania pomiędzy skazanych.

Patrz wyżej. I szyk: bez wahania wszedł między skazanych.

 Widać było, że mimo żartobliwego tonu wspomnienia sprawiają mu ogromny ból.

Poplątane trochę.

 Sir Emmerik jednak odparł z pełną powagą:

– Pytanie jest to zupełnie poważne

Powtórzenie. A swoją drogą, rozumiem, że facet jest rycerzem – ale czy właśnie rycerza w tej wyprawie potrzeba? Czy nie sierżanta, który zapanuje nad skazańcami? Bo albo jest to wyprawa dla chwały – albo dla korzyści praktycznych. Że smok jest dziełem konstruktora i co najmniej część uczestników wyprawy została w to wtajemniczona, to już odgadłam, nie wiem tylko, po co Ci ten temat przeszłości i jej roztrząsania. Niby Agtan ma zadrę. Ale też jest to zadra typowego szalonego naukowca (choć nie ma chyba wiele wspólnego z nauką). A na temat przeszłości wskazujesz wielką linijką (dyskusje bohaterów, ich refleksje, retrospekcje), więc jeśli okaże się w końcu nieważny, to będę zła. Tak czy siak, sir Emmerik nie należy do ludzi, którym powierzyłabym to zadanie. Jest zupełnie niekompetentny, jeśli o utrzymanie dyscypliny chodzi, robią z nim, co chcą.

 wykuwa się w toku życia jak w warsztacie kowalskim

Dziwna metafora.

 Skazani słuchali w pełnym skupieni.

Literówka.

 mogą na chwilę powstrzymać to, co istotne

Czyli co?

 szablę, która wydała z siebie złowieszczy brzęk

… z siebie?

 Wyczuć można było subtelną zmianę nastroju wśród zebranych.

Tłumaczysz jak krowie na rowie. To przeciwskuteczne.

 Napięte usta

?

 mierzył pół głowy ponad hełmem oficera

A był o pół głowy wyższy od oficera.

 Sir Emmerik spojrzał w oczy skazańca, wyraźnie stropiony.

… tylko stropiony? https://sjp.pwn.pl/szukaj/stropiony.html

 Ręka oficera zawisła w powietrzu w połowie drogi do broni u pasa, jakby wciąż miał nadzieję na pokojowe załatwienie sprawy.

Hmm?

 Do stanowisk!

Na stanowiska!

 Agtan położył się na podłodze luku z bombami i przykleił oczy do wziernika.

Co Ty z tym przyklejaniem oczu, fuj. O wzierniku – p. wyż.

 doszedł krzyk Fiony z kokpitu.

Doszedł go krzyk Fiony z kokpitu.

 , wyraźnie zdenerwowany.

Co Ty nie powiesz…

 Rozległy się zgrzyty, a statek skręcił gwałtownie.

Powiąż to mocniej.

 półżywą konstrukcję

Hmm. Czy ja wiem.

 westchnął i podszedł do jednej z bomb, wyjął ją z kraty i ustawił w pojemniku zrzutowym

Westchnął i podszedł do kraty, by wyjąć bombę i ustawić ją w pojemniku zrzutowym.

 Spojrzał w oczy Berka:

Spojrzał Berkowi w oczy. Kurczę, to imię… niefortunne. Nic dziwnego, że facet źle skończył.

 zgrzyt znamionował domknięcie luku

Nie wariuj. Luk domknął się ze zgrzytem.

 Agtan obserwował przez wziernik z pełnym napięcia wyrazem twarzy.

Ponieważ to jemu zaglądamy przez ramię, wystarczy: Agtan w napięciu obserwował jej lot.

 Po chwili słychać było donośny wybuch gdzieś w dole.

Po chwili gdzieś w dole dał się słyszeć huk.

 przeklął konstruktor

Zaklął konstruktor.

 diabelstwo z tuzinem chyba oczu

Na początku miał ich całe mnóstwo. Tuzin to dwanaście. Może i Borgo nie umie liczyć…

 Nie mógł pozbyć się wrażenia, że potwór widzi go.

Wiedział, że ono też go widzi.

 pojawiły się w jego głowie

Pojawiły mu się w głowie.

 Jego gniew, zbrodnie, jego żal i odraza wobec samego siebie, wszystko rozpuszczało się w świetlistej wodzie.

… ale dlaczego? To smok robi? Czemu?

 usłyszał miękki szept

Łagodny szept. Aksamitny nawet. Ale nie miękki, bo to anglicyzm.

 Borgo ocknął się i bezwiednie pociągnął za spust.

Dlaczego bezwiednie?

 – Spada? – spytał gwardzista z nadzieją w głosie.

– Spada? – spytał gwardzista z nadzieją.

 – Nie, to znaczy jakby zanurkował…

– Nie, to znaczy, jakby zanurkował…

 Nagle gruchnęło stalą o stal

Nagle stal gruchnęła o stal.

 a potem potężne uderzenie w rufę.

Uderzenie się nie rozległo, i jest aliteracja.

 po chwili znów wrócić

Można wrócić inaczej?

 Borgo ledwo złapał się za manetkę celującą karabinem

Manetka nie jest częścią ciała Borga. Złapał manetkę, albo chwycił się manetki.

 wydarł się z kolei Sir Rijkart z drugiej strony. Rozległ się strzał od bakburty, a po chwili słychać było przekleństwa Evana.

Skracaj zdania w dynamicznych momentach: wydarł się sir Rijkart. Huknął strzał od bakburty, a po nim przekleństwa Evana.

 Nagle statkiem zatrzęsło, a po chwili słychać było syk uciekającego gazu.

Jak wyżej: Nagle statkiem zatrzęsło. Zasyczał uciekający gaz.

 Proszę, tylko nie poszycie silnika…

Nie jestem inżynierem, ale coś mi tu nie gra.

 Agtan złapał się drabiny i wspiął się na poziom pokładu.

Agtan wspiął się na główny pokład.

 Chłodne, grube blachy uspokoiły go.

…?

 pomyślał ze zgryzotą

Znowu tłumaczysz.

 

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Trzymał swoją koszulę zwiniętą przy ranie, nadaremno próbując zatamować upływ krwi.

Skracaj, dynamizuj: Zwiniętą koszulę przycisnął do rany, ale krew nadal płynęła.

 Wszystko wydarzyło się niczym uderzenie błyskawicy.

Uderza piorun, a zdanie jest zapewniające. Nie wiem, dlaczego w trzech następnych dajesz same imiesłowy – to ma wyglądać onirycznie?

 wykręcił jego głowę

Wykręcił mu głowę.

 Po raz pierwszy od bardzo dawna Evan czuł bezsilność.

Po raz pierwszy od bardzo dawna Evan czuł się bezsilny.

 Ledwo miał siłę trzymać się w pionie, w czym nie pomagało stałe trzęsienie się kadłuba.

Walczył, żeby nie upaść, kiedy statek podskakiwał.

 Przed oczami stanął mu tłum postaci, patrzących z milczącym wyrzutem.

Mhm, obejrzał program "Ziarno" i stał się lepszym człowiekiem… Prawie nie podparłeś tego olśnienia, wiec spada z sufitu. Są też dwa ące.

 zaciskając zęby podczas kolejnej fali bólu z rany.

Nienaturalne.

 Agtan siedział wciśnięty obok potężnego barbarzyńcy

?

 zostały ostatnie minuty życia

"Ostatnie" psuje tylko rytm.

 rozglądając się nad siebie

Rozglądając się w górze.

 łapska zaczęły najpierw fruwać bezładnie

Przecież cały smok fruwa?

 szarpać za wiążące go powrozy

Wystarczy: szarpać powrozy.

 że wzmocniony szyb drabiny, obok którego przechodził wał korbowy, mógłby pozwolić przetrwać upadek na ziemię.

To trzeba było zasugerować wcześniej.

 Będę musiał poradzić sobie z tymi dzikusami

Hmm.

 Bestia waliła łapami

Rym.

 o ogromnej pracy, która poszła na zaprojektowanie machiny

O pracy, którą włożył w tę machinę.

 Z coraz większym niepokojem zastanawiał się, co się stało z pozostałymi

Hmm.

 Zgięta metalowa szyna sterczała przy szyi Berka, blokując swobodę ruchu. Jego noga była zakleszczona w stali i drewnie – czuł w niej piekący ból, ale nie mógł przekręcić głowy, by na nią spojrzeć.

Zgięta metalowa szyna przykuwała szyję Berka do kadłuba. Nogę miał zakleszczoną między stalą a drewnem – piekła, ale nie mógł przekręcić głowy, żeby na nią spojrzeć.

 Stal zaczęła się odginać, wydając z siebie jęk.

Stal zaczęła się odginać z jękiem.

 Znad rumowiska zobaczył twarz

Czyli rumowisko zasłania mu resztę?

 po chwili oswobodził kończynę

Hmm.

 Pomógł Berkowi ustać na nogach.

Stanąć na nogach. Ustać – czyli nie upaść, a on dopiero wstaje.

 Pokazał mu gestem, żeby milczał

Gestem nakazał mu milczenie.

 Agtan podszedł ostrożnie do smoka

Agtan ostrożnie podszedł do smoka.

 wzrok bestii przeniósł się w bok

Rym, poza tym wzrok się nie przenosi.

 Drgnęła w jego głowie żyłka strachu.

…?

 Wypowiedział powoli, próbując opanować drżący głos, słowa w dawno zapomnianym języku

Powoli, usiłując opanować drżenie głosu, wypowiedział słowa w dawno zapomnianym języku.

 W ich szpiku tkwi siła nieznana prostaczkom z gminu.

Mmm, ale tylko dwóch z nich nie było prostaczkami z gminu… przynajmniej oficjalnie.

trwał w bezdechu

?

 Zobaczył przed oczyma duszy

Zobaczył oczyma duszy.

 Przypomniały mu się słowa z tekstu Mistrza. Wyższego rodzaju istotą..

Brak kropki, albo o jedną za dużo. To, że smok go zeżre, to jest więcej niż pewne. Nietzsche. Pff.

 Poczuł zmęczenie słabym, kruchym ciałem.

Niejasne – to ciało go męczy?

 Doszło do niego, jak bardzo miał dość tych wszystkich ludzi, którzy nim pomiatali.

C.t. Ma dość.

 Agtan poczuł, jak coś wije się wokół jego nóg, ale nie miał siły, ani ochoty się bronić.

Agtan poczuł, jak coś wije mu się wokół nóg, ale nie miał siły ani ochoty się bronić. … tego nie przewidziałam.

 Istota złożona z kłębiących się tkanek i oczu pełzła

Hmm. Może: Wijący się kłąb mięsa, nakrapiany oczami, pełzł?

Po chwili nieszcześnik zaczął drgać jak w febrze

Nieszczęśnik zadygotał jak w febrze.

 Berek usłyszał cichy szum, przez który zapomniał o bólu i zmęczeniu.

Berek usłyszał cichy szum, zagłuszający ból i zmęczenie.

 bez zawahania w twarz

Spróbowałeś kiedyś wymówić to "bez zawahania"? Bez wahania i już.

ponowił gniewnie pytanie.

To nie salon. Może: warknął?

 Berek przypomniał sobie sekwencję czynności Agtana przy ustawianiu bomby.

Nienaturalne. Berek przypomniał sobie, jak Agtan ustawiał bombę.

 widząc, że mechanizm czasowy był strzaskany

C.t. Jest strzaskany.

 Borgo odezwał się szeptem

Borgo szepnął. Tnij "się".

 Po czym dodał gorzkim tonem:

Po czym dodał z goryczą.

Nie ma większego zła niż zło uczone. Mnie to chociaż czasem sumienie gryzło…

Dobra, ale skąd to wynika? Borgo wiedział, co Agtan knuje, przynajmniej do pewnego stopnia, ale w końcu sam też w tym uczestniczył, i chyba nie zamierzał go zdradzić ani wydać. Zgodził się na to. Skąd nagle te wyrzuty?

 Popatrzył prosto w oczy Borgo, chcąc powiedzieć coś na pożegnanie, ale w głowie miał pustkę.

Borga. Imiona odmieniamy.

 Morderca popędził go gniewnym ruchem dłoni

Hmm.

 Zaczął biec, forsując się mimo bólu, ku drzewom nieopodal.

Forsując się, czyli męcząc. Nie.

 Zza jego pleców doszedł potężny wybuch.

Huknęło. Ognisty podmuch opalił mu plecy.

 ciężko dysząc. Gdy zebrał już odwagę, wstał i obejrzał się wokół siebie, dysząc ciężko

Dwa razy dyszy ciężko, a wokół siebie (lepiej: dookoła) mógłby się rozejrzeć, nie obejrzeć – obejrzeć można się przez ramię.

 Jego serce biło jak młot.

Serce biło mu jak młotem.

 łup i tak był dobry

Jaki łup, skoro zostały tylko strzępy?

korka do pistoletu

Bez "do". I – kurka pistoletu. Pistolet na korki to zabawka.

 

Nalałeś wody. Trochę bym odlała, ale nie za dużo, bo świat stworzyłeś jędrny i dotykalny. Kasuj "jakby" – to Twój świat, wiesz, jak wygląda. Przysłówki i inne objawy autorskiej niepewności też kasuj. Nie tłumacz mi jak krowie na rowie, że facet w zdecydowanie denerwującej sytuacji jest zdenerwowany – pokazałeś to już przez kontekst i wygląda to tak, jakbyś nie wierzył w umiejętność czytania odbiorcy. Uważaj na powtórzenia (sporo ich) i na konotacje. Tekst czyta się dość płynnie (widzę, że miałeś już wyczesywanie błędów), ale zawsze może być lepiej.

 

Chciałabym wiedzieć, kto właściwie posłał na tę wyprawę Emmerika i Rijkarta, i co oni mu zrobili. Ich poglądy nie współgrają z tym, jak się zachowują – głoszą określony porządek świata, ale nie starają się go utrzymać, najwyżej narzekają, że jest łamany (inna rzecz, że znam i takich ludzi…). Cała ta "dysputa" mogłaby być farsą urządzoną dla ich zabawy (wtedy mówiłaby coś o nich), albo szczerą próbą podniesienia maluczkich (ale czy to się nie kłóci z zajmowanym przez panów stanowiskiem?), ale jest nie wiadomo, czym. Wprowadza pewien aspekt tematu (wpływ przeszłości na życie człowieka), który potem znika.

 

W ogóle, jeśli o fabułę chodzi – to jest początek większej całości. Nie mam pojęcia, dlaczego przeżyli ci, co przeżyli, co to ma do tematu (czy widzę coś, czego nie ma?) i w ogóle o co chodzi. Bo tak: dotykasz kwestii darwinizmu społecznego i natura vs. wychowanie. Dotykasz całkiem mocno. I kiedy myślę, że będzie z tego jakieś filozoficzne mizianko, Ty je porzucasz. Wprowadzasz sporą gromadkę postaci – i najciekawsze, te, którym poświęciłeś najwięcej czasu, ubijasz, ot, tak sobie. (Co prawda, ubijasz także Emmerika i Rijkarta, którzy wyszli tekturowi… ale co to zmienia?) Tyle dobrego, że chociaż w jednym przypadku (Agtana) śmierć jest wyraźnym następstwem konkretnego głupiego czynu – ale co z pozostałymi? Fiona – nie wiem, co ona tu robi. Miała potencjał, ale pozostał potencjałem. Smok też – najpierw jest maszyną, potem nie, potem zostaje telepatą zsyłającym sny i pokusy, ale tylko troszkę… jakbyś nie wiedział, czego od niego chcesz.

 

Mówiąc wprost, tekst mnie rozczarował. Steampunkowe smoki, filozoficzne zapędy, piraci i szalony naukowiec… obiecałeś Arcyklejnot, a dostałam pozłotkę. frown

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Aaaa, muszę się pozbierać po tym oraniu. Dziękuję Tarnino za poświęcony czas i celne uwagi!

facebook.com/tadzisiejszamlodziez

@Bardjaskier:

Opowiadanie zaczyna się od przedstawienia smoka, a dalej mamy przedstawianie bohaterów. 

Nawet nie zwróciłem uwagi, ale rzeczywiście. Mi się to czytało na tyle wartko, że nie zauważyłem tego elementu konstrukcyjnego. Jednak czy to źle?

Można jednego bohatera przedstawić opisem, drugiego akcją, a trzeciego dialogiem (by o nim plotkowano), ale po co? Tak się czyta lepiej, bo można wchłonąć i zapoznać się z nimi.

 

@Tarnina:

Nieaerodynamiczne.

Przy nurkowaniu stać Cię na nieaerodynamiczne zachowania i nawet ich potrzebujesz. Vide Apache, który tym się różnił od normalnego Mustanga, że miał hamulce aero, niezbędne przy nurkowaniu właśnie, żeby nie przekroczyć prędkości konstrukcyjnej, chociażby.

 

“Utrzymanie ich musi go dużo kosztować.”

Anglicyzm.

O really?

Nie umiem znaleźć angielskiej konstrukcji, do której to jest podobne. Nie mam pojęcia, jak byłoby po polsku poprawnie. Pytam poważnie!

“Wings support” dotyczyłoby raczej technicznych aspektów mocowania płatów. Bo raczej nie masz na myśli maintaining?

Na angielski tłumaczyłbym raczej: “wings are costly” w znaczeniu, że potrzeba dużo energii i zmian w organiźmie, żeby latać.

 

Na początku miał ich całe mnóstwo. Tuzin to dwanaście. Może i Borgo nie umie liczyć…

Albo miał je tak rozłożone, że w tym momencie Borgo widział ich tylko dwanaście. Koń ma jedno oko, jeśli się patrzy na niego z lewej strony. Mamy intuicję związaną z budową konia (vide oświeceniowe: koń jaki jest, każdy widzi), ale niekoniecznie cyborgicznego smoka.

Pająk ma osiem oczu (z jednej strony, z przodu) i też wydaje się sporo.

Chciałabym wiedzieć, kto właściwie posłał na tę wyprawę Emmerika i Rijkarta, i co oni mu zrobili.

Może po prostu w innych sytuacjach dawali radę. Inaczej się walczy na sterowcu, mając za załogę bandę skazańców.

Ich poglądy nie współgrają z tym, jak się zachowują – głoszą określony porządek świata, ale nie starają się go utrzymać, najwyżej narzekają, że jest łamany (inna rzecz, że znam i takich ludzi…).

Albo uważają porządek świata, który wyznają za tak naturalny, że sam się utrzymuje vide homeostaza i jego burzenie jest tylko chwilową niedogodnością i cierpieniem.

Tak jak z podróżą w czasie (do przodu) – wystarczy poczekać.

Cała ta "dysputa" mogłaby być farsą urządzoną dla ich zabawy (wtedy mówiłaby coś o nich), albo szczerą próbą podniesienia maluczkich (ale czy to się nie kłóci z zajmowanym przez panów stanowiskiem?), ale jest nie wiadomo, czym. Wprowadza pewien aspekt tematu (wpływ przeszłości na życie człowieka), który potem znika.

Hm. A chciałabyś zrobić z tego wątek powracający w opowiadaniu?

W ogóle, jeśli o fabułę chodzi – to jest początek większej całości. Nie mam pojęcia, dlaczego przeżyli ci, co przeżyli, co to ma do tematu (czy widzę coś, czego nie ma?) i w ogóle o co chodzi. Bo tak: dotykasz kwestii darwinizmu społecznego i natura vs. wychowanie. Dotykasz całkiem mocno. I kiedy myślę, że będzie z tego jakieś filozoficzne mizianko, Ty je porzucasz.

Nazywamy to plot-twistem :-)

Czytelnik myśli, że będzie miał nudne rozważania pedagogiczne (John Locke, Rousseau), a dostaje akcję. W życiu też nie zawsze przeżywają ci, którzy na to zasługują.

Gandalf o tym opowiadał w Morii, kiedy wyjaśniał Frodo, że nie należy zabijać Goluma.

Mówiąc wprost, tekst mnie rozczarował. Steampunkowe smoki, filozoficzne zapędy, piraci i szalony naukowiec… obiecałeś Arcyklejnot, a dostałam pozłotkę.

Wow! Czy to cytat?

Będę używał :-)

Pokój – szczęśliwość; ale bojowanie Byt nasz podniebny

Aaaa, muszę się pozbierać po tym oraniu.

Polecam się ^^

 Przy nurkowaniu stać Cię na nieaerodynamiczne zachowania i nawet ich potrzebujesz.

Serio? Hamulce rozumiem, ale jak on będzie sterował?

 Nie umiem znaleźć angielskiej konstrukcji, do której to jest podobne.

It must cost a lot to maintain them. Albo: The maintenance must be very costly.

 Nie mam pojęcia, jak byłoby po polsku poprawnie.

Bez zmiany okolicznych zdań, no, trudno to poprawić. Ale może: Na pewno wkłada dużo wysiłku w ich utrzymanie.

 “Wings support” dotyczyłoby raczej technicznych aspektów mocowania płatów. Bo raczej nie masz na myśli maintaining?

Nie, maintenance swoją drogą, ale chodziło mi o konstrukcję "it must", której dosłowne tłumaczenie bardzo niedawno, zdaje mi się, weszło do polszczyzny. Zauważ, że ona służy do wyciągania wniosków: skoro cośtam, to musi być cośtam. A po polsku zawsze się mówiło: skoro cośtam, to na pewno cośtam.

 Na angielski tłumaczyłbym raczej: “wings are costly” w znaczeniu, że potrzeba dużo energii i zmian w organiźmie, żeby latać.

To akurat ja też zrozumiałam.

 Albo miał je tak rozłożone, że w tym momencie Borgo widział ich tylko dwanaście.

Hmm, możliwe. Ale spójrz:

 Borgo zadrżał, widząc diabelstwo z tuzinem chyba oczu.

Dla mnie to wygląda tak, jakby Borgo nie znał liczebników ponad tuzin, a i tuzina nie był pewny. Takie: o, kurka, to ma z tuzin oczu! Znaczy, dużo ma.

 Może po prostu w innych sytuacjach dawali radę.

Też prawda. Nie twierdzę, że wszyscy w świecie przedstawionym muszą być dobrzy w swoim fachu, albo w ogóle myśleć, zauważam tylko, że decydent nie był dobry i nie myślał za bardzo. Albo nie miał wszystkich informacji, jak widać.

 Albo uważają porządek świata, który wyznają za tak naturalny, że sam się utrzymuje vide homeostaza i jego burzenie jest tylko chwilową niedogodnością i cierpieniem.

Hmm. Ale zamiast się oburzyć i wyśmiać pomysł "dysputy", wchodzą w nią bez wahania. Dlaczego?

A chciałabyś zrobić z tego wątek powracający w opowiadaniu?

Ale on wraca w opowiadaniu! Aż nagle przestaje.

 Nazywamy to plot-twistem :-)

Nie, nazywamy to brakiem plot-twistu :P

 W życiu też nie zawsze przeżywają ci, którzy na to zasługują.

A tego nie sugerowałam. Poza tym – to opowiadanie, nie życie. Opowiadanie powinno być o czymś. I nie zasłaniaj mi się tu Gandalfem, bo u Gandalfa to akurat było mocno powiązane z ogólną myślą. Zresztą opowiadał o tym jeszcze w Bag End :P

 Wow! Czy to cytat?

Będę używał :-)

Jak będziesz używał, to będzie cytat XD

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Hej Radek Nie ma w tym nic złego :), ale mnie osobiście wydaje się ten zabieg trochę monotonny :) Pozdrawiam :)

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

@Tarnina. Chyba nie odważę się napisać czegoś dłuższego, niż szort, krótki szort. :)

chodziło mi o konstrukcję "it must", której dosłowne tłumaczenie bardzo niedawno, zdaje mi się, weszło do polszczyzny. Zauważ, że ona służy do wyciągania wniosków: skoro cośtam, to musi być cośtam. A po polsku zawsze się mówiło: skoro cośtam, to na pewno cośtam.

Jeszcze w prozie dziewiętnastowiecznej było (parafrazuję):

– Skoro takie drogie, to musi dobre. [intencjonalnie opuszczone “być”]

– Musi to na Rusi, a w Polsce jak kto chce.

 

(przykład użycia w dwóch znaczeniach: domniemanej konieczności i przymusu).

Serio? Hamulce rozumiem, ale jak on będzie sterował?

Gdybym był smokiem, sterowałbym ogonem i dostosowywaniem oporu skrzydłami. Mniej więcej, jak jerzyk.

Hmm. Ale zamiast się oburzyć i wyśmiać pomysł "dysputy", wchodzą w nią bez wahania. Dlaczego?

Bo to zazwyczaj najlepsza metoda dowiedzenia się, co inni myślą.

Takie: o, kurka, to ma z tuzin oczu! Znaczy, dużo ma.

Tak, możliwe też.

I nie zasłaniaj mi się tu Gandalfem, bo u Gandalfa to akurat było mocno powiązane z ogólną myślą.

Opowiadanie może być również o tym, że niekoniecznie przeżywają ci, którzy na to zasługują. Np. w Grze o tron.

Pokój – szczęśliwość; ale bojowanie Byt nasz podniebny

– Skoro takie drogie, to musi dobre. [intencjonalnie opuszczone “być”]

Mmmm, no, nie wiem. To może być przypadek. Czy jest na sali etymolog? Co prawda u Lema też bywa "musiałam je zgubić", ale…

 Gdybym był smokiem, sterowałbym ogonem i dostosowywaniem oporu skrzydłami. Mniej więcej, jak jerzyk.

Aerodynamika smoków. Temat na doktorat XD

 Bo to zazwyczaj najlepsza metoda dowiedzenia się, co inni myślą.

Tak, ale czy panów rycerzy interesuje, co chłopstwo myśli?

 Opowiadanie może być również o tym, że niekoniecznie przeżywają ci, którzy na to zasługują.

Może być, pewnie. Ale to chyba nie jest.

 Chyba nie odważę się napisać czegoś dłuższego, niż szort, krótki szort. :)

Ależ, Misiu. Życie boli :) a przetrzepanie przeze mnie chyba boli mniej ;)

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Co prawda u Lema też bywa "musiałam je zgubić", ale…

Obawiam się, że tu się musiał wkraść nie anglicyzm, ale praindoeuropeizm.

btw: mi mówiono, że “obawiam się” w tym kontekście, to też anglicyzm. Prawda?

Aerodynamika smoków. Temat na doktorat XD

Nie przesadzajmy, na weekendowy felieton fantastyczny. Pamiętam, że prędkość przeciągnięcia Smoka Wawelskiego (rozmiar określony Smoczą Jamą) była liczona.

Życie boli :)

Życie jest piękne, słodkie i przyjemne. Pozwolę sobie zgłosić zdanie odrębne.

Pokój – szczęśliwość; ale bojowanie Byt nasz podniebny

btw: mi mówiono, że “obawiam się” w tym kontekście, to też anglicyzm. Prawda?

Nie wydaje mi się. Praindoeuropeizm? Może się kojarzy angielsko, bo takie powściągliwe i five-o-clock, może dlatego, że analogiczna konstrukcja jest w angielskim często używana. Nie wiem.

Nie przesadzajmy, na weekendowy felieton fantastyczny.

No, to dawaj. (Liczono też siłę wywieraną przez Moc na X-Winga.)

Życie jest piękne, słodkie i przyjemne.

Zrób korektę paru tekstów, zobaczymy, co po tym powiesz :P

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Zrób korektę paru tekstów, zobaczymy, co po tym powiesz :P

Proszę o wybaczenie off-topu, bo smok jest jeszcze w temacie i tytule, ale jednym z aspektów radości życia jest unikanie nieprzyjemnych czynności, kiedy się da.

Betuję teksty, które sobie wybieram.

 

 

Pokój – szczęśliwość; ale bojowanie Byt nasz podniebny

jednym z aspektów radości życia jest unikanie nieprzyjemnych czynności, kiedy się da.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Fajny smok. Dobrze zrozumiałam, że to konstrukcja wygnanego wynalazcy? Trzeba uważać na geniuszy…

Fajnie wprowadzasz postacie – opisałeś skazańców tak, że nabrali cech osobistych. Oficerowie na ich tle wypadają blado.

Sama wyprawa wydaje mi się straszliwie niedopracowanym pomysłem. Z jednej strony ludzie, którzy już nie mają nic do stracenia, z drugiej nader szczupła garstka dowódców. Nawet nikt na etapie planowania nie pomyślał, że można przejąć stery, kiedy konstruktor pójdzie do kibla? Straszliwie niezgrany ten zespół. A składa się z ciekawych ludzi, jak drużyna w RPG. Tylko ze wspólnym celem krucho. Po co oni tam właściwie są? Wydaje mi się, że do obsługi bomb aż tylu nie potrzeba.

Po dokładnym wprowadzeniu na horyzoncie pojawia się smok i od tej pory akcja gna na łeb, na szyję. Niby tak powinno być, bo podczas walki już nie ma na nic czasu, ale momentami trochę się gubiłam. Na przykład nie mam pojęcia, co ma na myśli Borgo, kiedy pyta o diabelstwo.

Babska logika rządzi!

Jest taki stary film quasi-historyczny, nazywa się Mary Bryant (po polsku, jak łatwo przetłumaczyć “Niesamowita podróż”), opisujący, że na statki załadowano tłum skazańców, gubernatora, księdza (anglikańskiego) i najwyżej kompanię eskorty.

Ta zbieranina kolonizowała Australię (chyba Nową Walię, żeby być precyzyjnym). Ludzie wpadali na takie pomysły i to w miarę działało, bo skazańcy (surprise, surprise) są jednostkami aspołecznymi.

 

Po co oni tam właściwie są? Wydaje mi się, że do obsługi bomb aż tylu nie potrzeba.

Jako przynęta lub pokarm dla smoka?

LMAO → czyli stałaś się niekompletna

https://youtu.be/KLr8gnYpVsg?t=33

Pokój – szczęśliwość; ale bojowanie Byt nasz podniebny

Ludzie wpadali na takie pomysły i to w miarę działało, bo skazańcy (surprise, surprise) są jednostkami aspołecznymi.

Nie wiem, czy działało, ale kolonizacja Australii to jednak przedsięwzięcie trochę innej natury, niż łowy na smoka.

W zasadzie skazańcy mogli tu trafić jako mięso armatnie, ale celem wyprawy jest jednak ubicie gada.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

No, kojarzę kolonizację Australii, ale czy tam też było tak, że jak sternik idzie na siku, to kontrolę nad łajbą może przejąć każdy, kto się przypałęta?

No, są jako pokarm. Ale czy to był oficjalny plan, czy też konstruktor miał aż taki wpływ na wyprawę?

Babska logika rządzi!

czy tam też było tak, że jak sternik idzie na siku, to kontrolę nad łajbą może przejąć każdy, kto się przypałęta?

I zaraz ją zatopić, bo się właduje na skały? (Ewolucja przez dobór naturalny?)

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

I zaraz ją zatopić, bo się właduje na skały? (Ewolucja przez dobór naturalny?)

Z tego, co słyszałem, to się zdarzało. Normalnie skazańcy (jako towar) byli jakoś unieruchamiani. Jednak historia znała przypadki, kiedy przejmowali statek, wybijali załogę i zonk, nikt nie umie sterować.

Bywało też, że ktoś umiał…

Pokój – szczęśliwość; ale bojowanie Byt nasz podniebny

Fuks.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Mocno zastanawia mnie to, czy tytuł nie wybrzmiałby lepiej, gdyby dodać do niego (z racji wymowy całego opowiadania) wykrzyknika… – Do rozważenia przez Autora i Czytelników. :)

Pecunia non olet

Dziękuję Finklo za klika i cieszę się, że pewne elementy spotkały się z Twoim uznaniem.

 

I dzięki Radku za wytrwałe bronienie fabuły :) Zakładam, że misja ma charakter nieco straceńczy, skoro statek to prototyp, a bestia już udowodniła, że uzbrojeni ludzie jej niestraszni. Więc można sobie wyobrazić, że mało który żołnierz czy oficer był chętny. A skazańcy niby mogą liczyć na ułaskawienie, niekoniecznie będą też sobie nawzajem ufać. Z kolei sam konstruktor zapewne wiedział, jak się pilotuje. Ale tak, nieco logicznie pęka w szwach, guilty as charged.

facebook.com/tadzisiejszamlodziez

I dzięki Radku za wytrwałe bronienie fabuły :) Zakładam, że misja ma charakter nieco straceńczy, skoro statek to prototyp, a bestia już udowodniła, że uzbrojeni ludzie jej niestraszni. Więc można sobie wyobrazić, że mało który żołnierz czy oficer był chętny.

Po prostu nie twierdzę, że to najlepsza fabuła świata, jednak również nie wydaje mi się specjalnie wadliwa.

Załoga niszczyciela ORP Piorun też utrzymywała kontakt wzrokowy i bojowy z okrętem Bismarck, który udowodnił, że potrafi zatapiać pancerniki. Niektórzy ludzie mają po prostu taką robotę.

U Ciebie nie mieli na pokładzie dyplomowanego zabójcy smoków, więc z zasady musieli kombinować, a to zawsze się rozłazi w szwach. Np.: “no to nafaszerujemy piratkę Fionę prochem i zobaczymy jak sobie z tym poradzi układ trawienno--tłokowy smoka”. No nie ma tego w opowiadaniu, ale determinację skazańców – rozumiem.

Pokój – szczęśliwość; ale bojowanie Byt nasz podniebny

Dzię dobry.

 

Pytano czasem o imię wysokiego chudzielca, spłoszonego i niepasującego do grupki niegodziwców. Czasem też ktoś z tłumu łapał spojrzenie rudowłosej kobiety.

Czyżby nasi protagoniści?

 

Włosy być jak ogień?

Fiona? – spytał Borgo

Rudowłosa Fiona, co? Zobaczymy, w co się zamieni w nocy.

 

że bitwa odbędzie się w trzech, a nie dwóch miarach?

Dłuższą chwilę zajęło mi zrozumienie tego zdania. Rozumiem, że tekst jest stylizowany, ale czy słowo „wymiary” byłoby aż takie niewłaściwe?

 

W młodym wieku odkrył, że jedna tylko rzecz trafia do jego serca, i był nią ból zadawany bezsilnej ofierze. Czuł się nieswojo, samemu będąc teraz w podobnej sytuacji.

Znaczy… jak? W podobnej sytuacji? Czy on jest teraz bezsilną ofiarą, a ktoś zadaje mu ból?

 

Puścił go i przysiadł się znowu do reszty kompanii. Evan westchnął i podążył za nim. Co jemu, do kroćset, do łba wpadło?

Lekka przesada…

 

Smok! Widzę go! Do stanowisk!

Wiesz, niby trochę to trwało, zanim dotarliśmy do smoka, ale w zasadzie mi się nie dłużyło.

 

Wyższego rodzaju istotą..

Nie wiem, czy miała być jedna, czy trzy kropki, ale na pewno nie dwie.

 

Wyciągnął jedną z pozostałych w luku bomb

Zrobił to już wcześniej, o tutaj: Chwycił oburącz jedną z pozostałych bomb.

 

Co do ogółu.

Actually, bardzo dobre opowiadanie. Wciągające! Po wielu łapankach, w tym Tarninowej epopei, zostało już mało bubli. Większość postaci moralnie niejednoznaczna, mi się. Połączenie magii i technologii (chociaż skłaniające się w stronę technologii), tym bardziej mi się. No i Fiona nie zamieniła się w ogra XD więc w zasadzie same plusy. Chociaż dodam, że ja na miejscu Agtana nie ładowałbym na statek takich potężnych bomb. Przecież on w zasadzie nie chciał zabić smoka.

 

Idę zgłosić do klikalni. Pozdróweczka.

Precz z sygnaturkami.

Większość postaci moralnie niejednoznaczna

…?

Fiona nie zamieniła się w ogra XD

A to minus XD

Chociaż dodam, że ja na miejscu Agtana nie ładowałbym na statek takich potężnych bomb. Przecież on w zasadzie nie chciał zabić smoka.

O, racja!

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Actually, bardzo dobre opowiadanie. Wciągające!

O, dziękuję, cieszę się, że dobrze się czytało :)

 

Co do bomb – zapewne chciał mieć smoka osłabionego, ale nie zniszczonego, ale też mógł brać pod uwagę, że bestia nie da się złapać i trzeba będzie po prostu ubić. Być może też musiał zbudować statek tak, żeby dla jakiejś włądzy albo sponsora był wiarygodny… No ale tak, jest pewien zgrzyt.

 

W zamierzeniu ten statek ma być trochę groteskowy, niezbyt dobrze zaplanowany i zbudowany, może to nie wybrzmiało.

facebook.com/tadzisiejszamlodziez

Tarnino, strażniczko poprawnej polszczyzny, pewnie to niewłaściwie ująłem. Przykładami tego, o co mi chodzi, są Fiona i Borgo. Fiona, która zaczynała jako posłuszna żona, ale na skutek odpowiedniej… hm, perswazji, zabija swojego męża i staje się renegatem, ale jednak nie potworem – na koniec mogła spokojnie zabić Berka i wziąć 100% łupu, a nie zrobiła tego. Borgo, który od dawien dawna zabija, ale – tym razem na skutek pięknego przeżycia i odrobiny magii – zaczyna sobie zadawać pytania, a co by było, gdyby? Ale nie zmienia się też w jakiegoś pokutnika, co byłoby niewiarygodne.

 

Precz z sygnaturkami.

W zamierzeniu ten statek ma być trochę groteskowy, niezbyt dobrze zaplanowany i zbudowany, może to nie wybrzmiało.

No, nie, chociażby dlatego, że konstruktor jest z niego dumny i nikt z załogi nie narzeka.

 

ETA: Oj, kliknęliśmy jednocześnie – żartowałam z tą Fioną :)

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Biorę się za nanoszenie poprawek, dziękuję Tarnino jeszcze raz :)

facebook.com/tadzisiejszamlodziez

heart

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Uczucia targające ciżbą ludzką były jak zawsze zmienne i pstre.

Czy ja Cię właśnie zdemaskowałam? wink

 

Dopiero wtedy jej małżonek zawył z bólu.

Uczono mnie, że małżonek i małżonka mogą powiedzieć tylko sami zainteresowani. Osoby trzecie winny mówić “twój mąż”, “jego żona”…

(Zapomnijmy o powyższym…)

Skazani słuchali w pełnym skupieniu.

Zgadzam się z Bardem, że ilość opisów na początku nieco przytłacza. Na szczęście są to faktycznie barwne postacie, więc nie są to złe opisy, tylko jest ich dużo, a chce się już przejść do historii. Fabuła jest ciekawa i wciągająca. W kilku miejscach mnie rozbawiłeś. Smoka mi trochę szkoda, bo jednak mieszkam w Krakowie ;) Podobało mi się! Klik (o ile jeszcze potrzebny)!

Szczególna wersja Parszywej dwunastki, tu w okrojonym składzie. Mamy więc doborową grupę ptrzestępców, którym winy zostaną darowane, jeśli zdołają pokonać złego smoka. A smok jest dość szczególny, by nie rzec, osobliwy. I tylko szkoda, że dość wcześnie można się zorientować, kto jest jego twórcą.

Bohaterowie pokazani w sposób należyty, dają nadzieję na widowiskowe starcie z bestią i faktycznie, tutaj nie zawodzą.

Wykonanie pozostawia sporo do życzenia.

 

Me­ta­lem le­żą­cym luźno na ziemi stwór gar­dził… → Na czy polega luźne leżenie metalu? Czy metal może też leżeć ciasno?

A może miało być: Me­ta­lem le­żą­cym luzem na ziemi stwór gar­dził… Lub: Me­ta­lem leżącym na ziemi stwór gar­dził

 

Na ich szare ko­szu­le, grubo skro­jo­ne i brud­ne… → Na czym polega grube skrojenie koszuli?

 

– A co, jak tę ma­chi­nę ukrad­ną i od­le­cą? – Mar­twi­ła się star­sza ko­bie­ta.– A co, jak tę ma­chi­nę ukrad­ną i od­le­cą? – mar­twi­ła się star­sza ko­bie­ta.

 

– Brata mi za­bi­łeś, Borgo, ty szu­braw­co!– Brata mi za­bi­łeś, Borgo, ty szubrawcze/ szu­braw­cu!

Tu znajdziesz odmianę rzeczownika szubrawiec.

Choć zdaję sobie sprawę, że młodzieniec z tłumu nie musiał mówić poprawnie.

 

To pod­je­cha­li ofi­ce­ro­wie gwar­dii, Sir Rij­kart i Sir Em­me­rik. → Dlaczego wielkie litery?

Ten błąd pojawia się kilkakrotnie także w dalszej części opowiadania.

 

i nit z nie do­bi­tym łbem na bur­cie. → …i nit z niedo­bi­tym łbem na bur­cie.

 

Ska­za­niec wziął się za ob­szu­ki­wa­nie ko­lej­nych szu­fla­d… → Ska­za­niec zabrał się do przeszukiwania ko­lej­nych szu­fla­d

http://filologpolski.blogspot.com/2016/11/brac-siewziac-sie-za-cos-brac-siewziac.html

 

Czego nie dam rady, to zo­sta­wię, Evan – od­parł mor­der­ca… → Czemu nie dam rady, to zo­sta­wię, Evan – od­parł mor­der­ca

Choć rozumiem, że morderca nie musiał wyrażać się poprawnie.

 

Wska­zał na czar­no­wło­se­go.Wska­zał czar­no­wło­se­go.

Wskazujemy kogoś, nie na kogoś.

 

O ile wiem, był wy­ki­daj­łą dla jed­ne­go z ksią­żąt że­bra­czych. → Czy to znaczy, że wyrzucał zewsząd żebraczego księcia?

A może miało być: O ile wiem, był wy­ki­daj­łą jed­ne­go z ksią­żąt że­bra­czych.

 

Cichy wska­zał ręką na ko­ry­tarz.Cichy wska­zał ręką ko­ry­tarz.

 

łomot, do­cho­dzą­cy z każ­de­go kie­run­ku naraz.

Wy­prę­żył się, nie wie­dząc nawet, w któ­rym kie­run­ku miał się prze­ci­skać→ Czy to celowe powtórzenie?

 

kom­pa­ni szyb­ko wró­ci­li do roz­mo­wy, nie zwra­ca­jąc już… → Nie brzmi to najlepiej.

 

Ów Kisz­ka cie­szył się pew­nym re­zo­nem… → Rezon to cecha charakteru, czy na pewno cieszył się rezonem, czyli pewnością siebie.

A może miało być: Ów Kisz­ka cieszył się pewną renomą

 

– Wie­dzie­li, że życie w mojej służ­bie jest za­baw­ne… → A może: – Wie­dzie­li, że życie w służ­bie u mnie jest za­baw­ne

 

Jej męża trzy­mał za ręce wiel­ki drab, wy­gi­na­jąc mu ręce. → Nie brzmi to najlepiej.

Proponuję: Jej męża trzy­mał wiel­ki drab, wykręcając mu ręce.

 

Spoj­rza­ła w oczy swo­je­mu mał­żon­ko­wi. → Czy zaimek jest konieczny?

 

Wło­ży­ła całą swoją siłę, by ko­lej­nym pchnię­ciem po­ko­nać opór mię­śni. → Zbędny zaimek – czy używałaby cudzej siły?

 

Resz­ta kom­pa­nii po­grą­żo­na była w roz­mo­wie i nie zwra­ca­ła uwagi na bro­da­cza.

Opraw­ca prze­ci­snął się wzdłuż stołu i pod­szedł do kom­pa­na. → Nie brzmi to najlepiej.

 

– Tak, a co? – wy­ce­dził z sie­bie w końcu. → Zbędny zaimek – czy mógł to wycedzić z kogoś?

Wystarczy: – Tak, a co? – wy­ce­dził w końcu.

 

Ale gdyby mnie wtedy to po­ka­za­li… → Ale gdyby mi wtedy to po­ka­za­li

 

On nie od nas, on musi coś wię­cej się wy­zna­wać! → Czy tu aby nie miało być: On nie od nas, on musi się na czymś więcej wy­zna­wać!

 

od­parł bar­ba­rzyń­ca i wziął ogrom­ny kęs. → …od­parł bar­ba­rzyń­ca i ugryzł ogrom­ny kęs.

 

pasz­te­tem zwa­nym „bo­ro­wym”, roz­po­zna­wal­nym po gra­we­run­ku wołu le­śne­go na pusz­ce. → Czy na puszce z pasztetem na pewno był grawerunek? Bo nie wydaje mi się, aby pasztet pakowano do artystycznie zdobionych puszek puszek.

Za SJP PWN: grawerstwo «rzemiosło artystyczne polegające na wykonywaniu rysunków i napisów w metalu, drewnie, szkle lub kości»

 

– Jak stąd wyjdę, to już bę­dzie co in­ne­go… – Wes­tchnął i mach­nął ręką, nie znaj­du­jąc słów.– Jak stąd wyjdę, to już bę­dzie co in­ne­go… – wes­tchnął i mach­nął ręką, nie znaj­du­jąc słów.

Tu znajdziesz wykaz czasowników dla didaskaliów dialogowych.

 

Chwy­ci­ła mocno za ster… → Chwy­ci­ła mocno ster

 

– Otwie­rać! – sły­chać było jed­ne­go ze ska­zań­ców. -> – Otwie­rać! – Sły­chać było jed­ne­go ze ska­zań­ców.

 

– Otwie­raj, bo wy­wa­żę, oku­lar­ni­ku za­faj­da­ny! – do­szło go znowu zza drzwi. -> – Otwie­raj, bo wy­wa­żę, oku­lar­ni­ku za­faj­da­ny! – Do­szło go znowu zza drzwi.

 

Wi­dząc, że Agtan nie spie­szy się do od­po­wie­dzi… → Wi­dząc, że Agtan nie spie­szy się z od­po­wie­dzią… Lub: Wi­dząc, że Agtan nie kwapi się do od­po­wie­dzi

 

– Tylko im ję­zy­ki po­uci­nać – rzu­cił Sir Rij­kart z głębi ko­ry­ta­rza i od­szedł, nie cze­ka­jąc na od­po­wiedź.

Agtan, ro­ze­źlo­ny, ru­szył ko­ry­ta­rzem. → Czy to celowe powtórzenie?

 

Gdy kon­struk­tor podcho­dził do kok­pi­tu, stat­kiem znów skrę­cił to w jedną stro­nę, to w drugą. ->Czy dobrze rozumiem, że konstruktor, podchodząc do kokpitu, skręcił statkiem to w jedną, to w drugą stronę?

A może miało być: Gdy kon­struk­tor podcho­dził do kok­pi­tu, stat­kiem znów skrę­ciło/ rzuciło w jedną i w drugą stronę.

 

A prawo to znaj­du­je swój naj­do­skon­la­szy wyraz→ Literówka.

 

Borgo wy­stą­pił na śro­dek ma­łe­go po­miesz­cze­nia, przed stół. → Jak się występuje na środek przez stół?

 

Przy ostat­nich sło­wach głos mu za­drżał. Evan chrząk­nął i wtrą­cił gło­sem nie­mal uro­czy­stym: → Czy to celowe powtórzenie?

Proponuję w drugim zdaniu: Evan chrząk­nął i wtrą­cił tonem nie­mal uro­czy­stym:

 

Evan syk­nął przez usta… → Czy dookreślenie jest konieczne, czy mógł syknąć nie używając ust?

 

Berek wy­tarł pot z rąk i zła­pał za dźwi­gnię.Berek wy­tarł pot z rąk i zła­pał dźwi­gnię.

 

Borgo przy­ło­żył oko do wzier­ni­ka i zła­pał za drą­żek… → Borgo przy­ło­żył oko do wzier­ni­ka i zła­pał drą­żek

 

Trzy­mał swoją ko­szu­lę zwi­nię­tą przy ranie… → A może: Trzy­mał przy ranie zwiniętą ko­szu­lę

 

Gu­dryk wy­prę­żył pierś, roz­glą­da­jąc się nad sie­bie… → …Gu­dryk wy­prę­żył pierś, roz­glą­da­jąc się nad sobą

 

Agtan usły­szał me­ta­licz­ny wizg, czym prę­dzej za­mknął wyj­ście. Usły­szał wrza­ski… → Powtórzenie.

 

a potem szar­pać za wią­żą­ce go po­wro­zy. → …a potem szar­pać wią­żą­ce go po­wro­zy.

 

po­tęż­ne, czer­wo­ne ręce, które zła­pa­ły za szynę. → …po­tęż­ne, czer­wo­ne ręce, które zła­pa­ły szynę.

 

Stal za­czę­ła się od­gi­nać, wy­da­jąc z sie­bie jęk… → Zbędny zaimek.

A może: Stal za­czę­ła się od­gi­nać ze szczękiem

 

Drgnę­ła w jego gło­wie żyłka stra­chu. → Gdzie w głowie mieści się żyłka strachu?

 

Wyż­sze­go ro­dza­ju isto­tą.. → Jeśli zdanie, tak jak w tekście Mistrza, miała kończyć kropka, jest o jedną kropkę za dużo, a jeśli wielokropek, brakuje jednej kropki.

 

Po­czuł zmę­cze­nie sła­bym, kru­chym cia­łem. → Chyba miało być: Po­czuł zmę­cze­nie w sła­bym, kru­chym ciele.

 

Berek pa­trzył z prze­ra­że­niem, jak Agtan za­sty­ga, pa­trząc przed sie­bie… → Nie brzmi to najlepiej.

 

Po chwi­li nie­szcze­śnik za­czął drgać jak w fe­brze. → Literówka.

 

po chwi­li wydał z sie­bie opę­tań­czy wrzask. → Czy zaimek jest konieczny?

 

Leżał przez chwi­lę, cięż­ko dy­sząc. Gdy ze­brał już od­wa­gę, wstał i obej­rzał się wokół sie­bie, dy­sząc cięż­ko – chmu­ra dymu skry­wa­ła po­bo­jo­wi­sko, a wszę­dzie wokół po­roz­rzu­ca­ne…-> Nie brzmi to najlepiej.

Proponuję w drugim zdaniu: Gdy już ze­brał się na od­wa­gę, wstał i wciąż oddychając z trudem, spojrzał wokół – chmu­ra dymu skry­wa­ła po­bo­jo­wi­sko, a wszę­dzie po­roz­rzu­ca­ne

https://wsjp.pl/haslo/podglad/29891/ktos-zebral-sie-na-odwage

 

Berek za­czął szpe­rać po wraku i przy cia­łach. Przy Sir Em­me­ri­ku zna­lazł… – >Szperamy w czymś, nie po czymś. Powtórzenie.

Proponuję: Berek za­czął szpe­rać we wraku i przepatrywać ciała. Przy Sir Em­me­ri­ku zna­lazł

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Uczono mnie, że małżonek i małżonka mogą powiedzieć tylko sami zainteresowani. Osoby trzecie winny mówić “twój mąż”, “jego żona”…

Nie, "małżonek" jest po prostu bardziej oficjalny (urzędowy), tutaj ta oficjalność służy ironii. Patrz tu:

 

https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/malzonek-i-malzonka;2616.html

https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/Malzonek-korzysta-ze-zwolnienia;15575.html

https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/malzonek-i-malzonka;13536.html

 

Kuurczę, reg, aż tyle przegapiłam? crying

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Tarnino, proszę, nie płacz. :)

Gdybym przeczytała opowiadanie ponownie, pewnie okazałoby się, że coś tam jeszcze można znaleźć. Wszak niełatwo jest wyłuskać wszystkie błędy, potknięcia i usterki kiedy czyta się tekst tylko raz, a czytelnik stara się jednocześnie śledzić akcję i robić łapankę. 

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

heart

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Pewnie masz rację, Tarnino! Wskazówki, które otrzymałam dotyczyły zasad savoir vivre, a nie poprawności językowej. Jedno z drugiego powinno wynikać, dlatego tym bardziej zaczynam wątpić w źródło tej informacji… Szkoda. Dzięki. Przepraszam. blush ← tak teraz wyglądam…

Za co mnie przepraszasz? Miałaś złe informacje, i tyle. Nic się nie stało heart

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Autorzy/Propagatorzy fake news’ów powinni przepraszać! Dobrze, że zgasiłaś to w zarodku.

 

yes

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Doszedłem do kieszeni płaszcza. Przepraszam najmocniej, to nie moja wina, że Tarnina znalazła tyle błędów!

facebook.com/tadzisiejszamlodziez

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

O, herbata, lubię herbatę!

 

Poprawione prawie wszystko, nad kilkoma kwestiami się zastanawiam.

 

Zapewne dodam kilka kwestii dla wyjaśnienia białych plam w fabule.

 

Borgo pyta o szanse w walce ze smokiem, dodałem kilka słów dla jasności.

facebook.com/tadzisiejszamlodziez

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

No, niby spoko, fajnie zarysowany świat, ciekawy pomysł na potwora… ale wydaje mi się, że problem stanowi stosunkowo duża liczba postaci. Bo – tak przynajmniej myślę – z jednej strony każdego da się ,,jakoś” opisać. Z drugiej – chyba nie wszyscy dostali wystarczająco dużo czasu antenowego (najgorzej panowie szlachcice – ani krzty charyzmy), więc o niektórych zapomniałem w międzyczasie, innymi do końca historii nie zdążyłem się przejąć. :\

Początkowa ekspozycja trochę za długa. 

,,Nie jestem szalony. Mama mnie zbadała."

Dziękuję, cieszę się, że zobaczyłeś tutaj coś ciekawego :)

facebook.com/tadzisiejszamlodziez

Podobało mi się :)

Przynoszę radość :)

Ooo, super, coraz wyższe poziomy pochwał by Anet :) Dziękuję!

facebook.com/tadzisiejszamlodziez

;)))))

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka