
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
Jeśli ten krótki wstęp się spodoba postaram się napisać dalszą część. Szczególnie, że jak na razie, w treści kiepsko został wyjaśniony tytuł, który odnosi się do większej całości, zarysowanej w mojej głowie. Nie wiem tylko, czy jest sens ubierać to w konkretne słowa. Życzę miłego czytania!
– Nautilus, tutaj mówi wasz ulubiony DJ Roman! – wykrzyczał do mikrofonu komandor podporucznik Murat. – Pogoda nad polem bitwy nie najlepsza, deszczowe chmury nadciągają od południa, a kule świszczą w powietrzu! Czas na trochę muzyki! – ryknął, odciągając pałąkowaty mikrofon od ust w sposób, który umożliwiał dowództwu usłyszenie pełnej gamy dźwięków pola walki.
– Skończ pierdolić, Murat – usłyszał w hełmofonie spokojny głos wiceadmirała Neya. – Czego wam potrzeba?
Komandor podporucznik nie znosił Neya. Ot, kolejny dupek, który większość życia przesiedział w sztabie, awansował i został jednym z głównodowodzących floty, nie mając prawie żadnego pojęcia o walce w pierwszym szeregu. Do tego był Unitą, nie obywatelem Marchii.
– "Chemików" nam trzeba, kurwa! – wykrzyczał Murat. – Od godziny się dopraszam!
– "Chemicy" są już w drodze – usłyszał w odpowiedzi spokojny głos. – Coś jeszcze?
– Over! – ryknął, przekrzykując wybuch.
Torpeda uderzyła niedaleko. Zbyt blisko. Z miejsca, gdzie niedawno stało umocnione stanowisko z działkiem gaussa unosiły się kłęby dymu. Murat zaklął pod nosem, wywołał Berthiera. Chwilę trwało, zanim najemnik odpowiedział.
– Rezydencja państwa Berthier – usłyszał w hełmofonie. – Niestety nie możemy teraz odebrać. – Salwa z karabinu. – Zostaw wiadomość po sygnale. Piiiiiip.
– Tu DJ Romek! Berthier, co u was?
– Słoneczko świeci, ptaszki ćwierkają! – zachrypiał najemnik. – Rozpierdolili nam dwa gaussy – przekrzyczał salwę. – Ney kazał szturmować i przejąć następną linię!
– Ale trzymacie się jakoś?!
– Trzymamy. Nawet, kurwa, idziemy do przodu!
– Dacie radę! Over!
– Over.
Wybuch granatu, zaraz po nim kolejna torpeda. Murat wychylił się zza zasłony tylko po to, by błyskawicznie schować się z powrotem. Na głowę spadł mu deszcz gleby i małych kamyczków. Żołnierz obok nie miał tyle refleksu ani szczęścia. Ołowiane kuleczki rozdarły mu twarz, szyję i ramię.
– Prawo humanitarne – zamruczał pod nosem. Nadał TMa Jabirowi. Starszy chorąży sztabowy był przy nim już po kilku minutach. Murat nie zauważył nawet kiedy się pojawił, zajęty obserwowaniem ognia zaporowego, którym Kombinat częstował chłopaków Berthiera. Najemnicy trzymali się dzielnie, co rusz odpowiadając zadziwiająco celnymi salwami z BFów.
– Melduję się, panie komandorze podporuczniku! – zasalutował Jabir.
– Widziałeś, co wyprawiają kochani najemnicy? – spytał, nie odrywając wzroku od najcięższego boju.
– Tak jest, panie komandorze podporuczniku!
– To zbieraj naszych chłopców. Mają spiąć dupy, rozwiązać zwarcie i idziemy pomóc Berthierowi! Patrz! – Ręką wskazał na lukę w umocnieniach, nie dalej jak dwieście metrów od ich pozycji. – Widzisz?
Starszy chorąży sztabowy skinął bezgłośnie, schował się z powrotem za zasłonę. W samą porę, kule zadźwięczały metalicznie kilkanaście centymetrów od miejsca, gdzie przed chwilą była jego głowa.
– Tam zwiążemy ich ogniem! – ryknął dowódca. – To da najemnikom czas na ściągnięcie CKMów. Za pięć minut widzę was gotowych do zmiany pozycji!
– Tak jest, panie komando…
– Wypierdalaj!
Murat, skulony, przebiegł kilkanaście metrów do miejsca, w którym łącznik próbował wezwać wsparcie floty.
– Gdzie jest pieprzony Połubiński? – krzyknął prosto w ucho młodego żołnierza. Ten coś odkrzyknął, komandor podporucznik nie zrozumiał, słowa zagłuszyła wybuchająca torpeda. Stanowczym ruchem wyrwał łącznikowi kabel transmitera, przypiął do wejścia w swoim hełmofonie.
– Dowództwo floty, tu komandor podporucznik Murat! – wykrzyczał. – Przydałaby się nam na tym cudownym pikniku latająca bateria torped kapitana Olka!
– Odmawiam – powiedział sucho głos dyspozytora.
– Co to, kurwa, ma znaczyć? – huknął wojskowy. – Jakie "odmawiam"? Ja cię, pierdolcu, nie proszę! Ja informuję!
– Odmawiam – powtórzył ten sam beznamiętny głos. – Brak zgody dowództwa.
Murat wyrwał kabel transmitera z gniazda, zaklął, kopnął osłonę.
– Próbuj wywołać kapitana Połubińskiego, z siódmej lotniczej – powiedział pochylając się i wskazując palcem łącznika. – Bezpośrednio. Kiedy ci się uda, przekieruj go do mnie. Chcę pogadać z nim osobiście.
Łącznik skwapliwie pokiwał głową, podłączył się z powrotem do transmitera.
Sytuacja była kiepska. Szesnasty Batalion Desantowo – Szturmowy za wszelką cenę starał się przebić na pomoc najemnikom. Świszczący grad kul, granaty i okazjonalne salwy torped sprawiały, że z pozoru proste zadanie stawało się heroicznym wyczynem.
Dwóch żołnierzy padło zaraz po wyjściu zza osłony. Nie pomogły osobiste tarcze magnetyczne, które powinny niwelować pęd pocisków. Reszta batalionu odpowiedziała ogniem, kilku Czarnych Kombinatu padło na ziemię. Przygnieceni ogniem BFów schowali się za załomami budynków, za murkami. Tylko CKMy nieustannie szyły w stronę atakujących strumieniem ołowiu.
– Dawać marker! – krzyknął do specgrupy dowódca, kiedy tylko znaleźli się za względnie bezpiecznym kawałkiem muru. – Marker, kurwa! W CKMy!
Trzyosobowej specgrupie desantowej "Szesnastki" nie trzeba było powtarzać. Zarośnięty wojak ze smokiem na naramienniku sprawnie nabił granatnik, wystrzelił wychylając się zza murka. Kilka chwil później w niebo uniosła się gęsta smuga czerwonego dymu. Zarośnięty uśmiechnął się paskudnie.
Huk artyleryjskiego "hellfire" wstrząsnął ziemią, głuchym dudnieniem poniósł się dalej. Murek osłonił ich przed latającymi w powietrzu kawałkami cegieł, betonu i przed kamieniami. Wojak ze smokiem uśmiechnął się. Krzywo, brzydko, pokazując luki w uzębieniu.
– Precyzja über alles – stwierdził sucho.
– Panie komandorze podporuczniku – zabrzmiał w hełmofonie głos łącznika – udało mi się wywołać kapitana Połubińskiego.
– Dawaj go.
Zaszumiało, ktoś kaszlnął.
– Cześć, Olek! – krzyknął do mikrofonu Murat. – Dlaczego nie chcą cię wpuścić na naszą potańcówkę?
– Nie wiem – usłyszał w odpowiedzi. – Jebana polityka. Chyba szykują coś większego. Nie wiem czy nie zakończenie wojny.
– Wątpię. Nie po to nas tu wysłali.
– To nie jest ani moja, ani twoja decyzja, Murat – odpowiedział w zamyśleniu Połubiński. – Mnie oddelegowali w twoje okolice, mam eskortować jakieś transportowce. Chyba wycofują część wojsk. Ale… Zrobią co uznają za słuszne.
– Pierdolę taką słuszność, kapitanie. – Salwy ucichły, przez dłuższą chwilę nic nie wybuchało. Komandor podporucznik, ruchem dłoni, nakazał zmianę pozycji. Byle bliżej Berthiera. Pomóc, dać czas.
– Masz tam gdzieś może Elif? – spytał z nutką nadziei.
– Nie. Podobno wysłali ją na twój teren. Nie wiedziałeś?
– Miałeś jej pilnować!
– Pilnowałem, aż poprosiła o przeniesienie.
Murat nie odpowiedział. Przebiegł do następnej osłony, przywarł plecami do ściany. Nikt nie strzelał, jedynie specgrupa oddała kilka salw, niszcząc jeden z nielicznych pozostałych CKMów.
– Nie wiesz, czy chociaż "Chemików" nam tu przyślą?
– Nie mam wtyków w generalnym.
– Dzięki, Olek – rzucił. Rozłączył się.
Szesnasty Batalion Desantowo – Szturmowy był na tyle blisko, że bez najmniejszego problemu mógłby związać wroga ogniem zaporowym, umożliwiając najemnikom przeprowadzenie szybkiego rajdu na stanowiska Czarnych i przejęcie kolejnej linii obrony.
"Surrender".
Murat zamrugał. Kilka razy. Nie pomogło, napis nie znikał z szyby hełmofonu. Skurwysyny, pomyślał. Jebane suki. Każą nam się poddać, kiedy do czegoś dochodzimy. A rozkaz dostarczają najpodlejszą drogą. Dziwki.
Najemnicy również dostali rozkaz. W ciszy, która zapanowała wraz z przerwaniem ognia, przekleństwa Berthiera, drącego się wniebogłosy, było słychać bardzo wyraźnie. Twarz Murata ozdobił gorzki uśmiech.
Cisnął BFa na ziemię, reszta oddziału, ze zdumieniem i lekkim ociąganiem, podążyła za jego przykładem. Czarni już wysypywali się zza murów, zza załomów, rogów. Wychodzili z budynków, z bronią w dłoniach. Nie strzelali.
– Murat! – w słuchawce zadźwięczał głos najemnika. – Nie wiem jak ty, ale ja nie mam zamiaru dać się żywcem. Jestem, kurwa, najemnikiem, a najemnicy nie mają żadnych praw podczas kapitulacji. Mój oddział rozstrzelają na miejscu.
Komandor podporucznik zamyślił się. Los jego oddziału też nie przedstawiał się wesoło. Nie byli co prawda najemnikami sensu stricto, jednak kapitulacja wojsk Unii stawiała go w bardzo gównianym położeniu. Murtat był wojskowym Wschodniej Marchii. Teren ten, niedawno samowładny, został podczas wojny zajęty przez Kombinat. Czarni nie słynęli z humanitarnego podejścia do jeńców, nikogo więc nie zdziwiło, że bez żadnego sądu rozstrzelali jeńców. Nieliczne oddziały, które w tym czasie, z różnych przyczyn, znajdowały się poza terenami państwa, przyłączyły się do Unii, by wspomóc ją w wojnie i odzyskać własne terytorium. Przez Kombinat uznane zostały za wojska alianckie Unii. Tak sprawa wyglądała dopóki Unia toczyła wojnę. Teraz jednak Marchiści byli zwyczajnymi najemnikami. W dodatku bezpłatnymi.
– Jakie mamy szanse? – spytał Berthiera, jednocześnie ruchem dłoni sygnalizując chłopakom, że mają przygotować się do walki.
– Nie możemy liczyć na wsparcie Unitów, ale ich tutaj i tak jest niewielu. Większość to najemnicy i Marchiści. Pewnie pójdą za nami, jeśli zaatakujemy. Nie możemy też liczyć na wsparcie artylerii, "Chemików" ani kawalerii. Na szczęście większość CKMów już rozwaliliśmy. Może się udać.
Chłodna kalkulacja.
– Możemy pierwszy oddział wziąć z flanki po skosie, wystrzelać, zanim jeszcze zorientują się, o co chodzi – kontynuował najemnik. – Jeśli tylko udałoby się później jakoś stąd wydostać…
– Czekaj, Bertier. Mam coś.
Zbawienie.
– Chłopaki, konnica nadciąga – usłyszeli w hełmofonach. Połubiński. Kiedyś członek Korpusu Oficerów Wschodniej Marchii, teraz dowódca siódmej lotniczej, złożonej z pilotów, którzy uniknęli dostania się do niewoli i rozstrzelania.
Wysoki, przenikliwy dźwięk silników jonowych wywołał wybuch euforii wśród najemników. Czarni przystanęli zdezorientowani. Pocisk z działa elektromagnetycznego rozbił w pył najbliższe działo przeciwlotnicze. Kolejny huk. Po nim jeszcze jeden. Z baterii przeciwlotniczej została tylko kupa złomu i gruzu.
Czarni wycofywali się do budynków, robili to jednak niespiesznie, odpowiadając ogniem na zaczepki najemników.
UTSy Połubińskiego zawisły kilkadziesiąt centymetrów nad ziemią. Żołnierze wsypali się do środka, zajęli miejsca w luku transportowym.
– Dzięki, stary. – Murat nie krył zadowolenia takim rozwojem sprawy. – Uratowaliście nam dupy: moim ludziom i chłopakom Bertiera. Jednak dowództwo nie poskąpiło pomocy?
– Poskąpiło – stwierdził pilot, a jego głos brzmiał tak poważnie i rzeczowo, że komandor podporucznik poczuł się nieswojo.
– Podpierdoliliśmy flotę.
Murat znał ten głosik nastolatki. Słodka Elif, choć nastolatką nie była, mogłaby udawać licealistkę. Młodziutka buzia, gęste, kasztanowe włosy, idealna figura. I sokole oko.
– Podobno się przeniosłaś? – spytał. Powinien rzucić się na nią, ucieszyć. Pokazać, że się martwił. Że tęsknił.
Jego głos był zimny i szorstki.
– Połubiński mówił, że złożyłaś już papiery?
Spoglądała na niego chabrowymi oczyma.
– Pies jebał tę bandę – powiedziała powoli. – Potraktowali nas jak śmiecie. Odwaliliśmy brudną robotę, to można nas skreślić, wywalić. Trzeba im, cholernym Unitom, pokazać, że z nami nie ma tak łatwo.
– Za Marchię! – krzyknął Murtat, komandor podporucznik Wschodniej Marchii.
– Za Marchię! – odpowiedzieli żołnierze.
– Ale najpierw Kombinat – dorzucił Połubiński, podrywając UTSa.
Nie mam zielonego pojęcia, o co chodzi, więc jako reklama całości sprawdza się średnio. Niemniej, kupuję typ humoru i uważam, że dialogi zrobione są bardzo dobrze i żywo. Więc jakbym dostał coś podobnego w fabule,w której wiedziałbym o co biega, tobym ocenił nieźle.
W kwestii stopni: wziąłeś je z marynarki wojennej, co mi zgrzyta, ponieważ komandorzy podporucznicy ciągle kierują moją myśl ku okrętom.
Zwróć uwagę na pisownię skrótów.
To były minusy.
Plusy: dolna strefa stanów wysokich --- żywo, żwawo się czyta. Pomimo krótkości tekstu zawarte w nim podstawowe informacje, pozwalające połapać się, co, jak i dlaczego.
Rada, mimo że nie pytasz o zdanie: zamiast w głowie przechowywać, przelej pomysł na papier. To pomaga w konstrukcji dłuższych tekstów.
Pytanie: wmieszasz w to magię w jakiejkolwiek postaci? Jeśli tak, to przykro mi, na mnie jako czytelnika nie licz...
@AdamKB:
Stopnie z marynarki wojennej wziąłem dlatego, że wyszedłem z założenia, że desantówce przyszłości bliżej będzie do marynarki, niż do wojsk lądowych. Głównie z racji przygotowania do misji kosmicznych.
Magii mówię tutaj: nie. Skłaniam się raczej do s-f.
Magii mówię tutaj: nie. Skłaniam się raczej do s-f. - I dobrze, bo nieźle Ci to wychodzi.
Dobrze budowane dialogi, niezłe opisy. Ogółem - Fajny opis wojny. Z takimi właśnie ,,opisami'' miałem problem, a więc duży plus.
W skrócie: Nieźle się zapowiada. Tak, chcę kontynuacji.
Pozdrawiam,
Horn.
Exturio napisał: Magii mówię tutaj: nie. Skłaniam się raczej do s-f.
Bardzo dobrze. Masz następnego, który czeka na ciąg dalszy. Pozdrawiam.
No, no, nieźle. Czekam na część dalszą.
Całkiem przyzwoicie, choć nie porywająco. Mimo wszystko przeczytam dalsze części, jak będę miał czas.
Dam 4/6 za ciekawy, wciągający opis bitwy. Dobrze się czyta, choć miejscami nieco chaotycznie.
Ale treści to tu jeszcze nie ma
"Przychodzę tu od lat, obserwować cud gwiazdki nad kolejnym opowiadaniem. W tym roku przyprowadziłam dzieci.” – Gość Poniedziałków, 07.10.2066