Kristof szukał w szufladzie interesujących go śrubek. Przebierał palcami wśród znanych kształtów, niekiedy odnajdując prawdziwe dziwadła. Mała śrubka z rurką w środku, śrubka z prostym mechanizmem, który wysuwał szufladkę szerokości włosa po włożeniu szpilki do łebka. Była też śrubka z małym zbiorniczkiem, z dziurkami na całej długości – śrubka sitko. Kristof wyobrażał sobie zastosowania dla tych niezwykłych wynalazków. Śrubki świdrowały mu wyobraźnię jakby ktoś nagwintował mu kiedyś mózg. Za plecami Kristofa siedział Andriej, nieustępliwie klejący podeszwę od buta. Mężczyzna był mocno skupiony, ale każda próba połączenia kawałka wzmocnionej gumy z całą resztą dawała podobny efekt – podeszwa odpadała z fantazyjną mieszanką zastygłych klejów. Kristof znużony narzekaniem Andrieja przy kolejnej nieudanej naprawie, zaproponował ze śmiechem:
– Andriej! Daj mi tę podeszwę. U mnie w Sektorze postawimy ją w muzeum sztuki i zarobię na tym więcej, niż ty byś zapłacił za dziesięć par nowych butów.
Andriej milczał, nie reagując na zaczepkę. Myślał o wspomnianym Sektorze, niebieskawej enklawie daleko stąd. Wspominał widok dumnych mieszkańców, którzy wierzyli, że nawet ich krew ma specjalny kolor. Jeszcze się przekonają, że czerwień wypływa z każdej tkanki. Andriej wyobrażając sobie błękitne niebo płaczące krwawym deszczem, odpowiedział w końcu:
– Kristofie, zanim byś dotarł do swojego Sektora z tą podeszwą, zdążylibyśmy sprowadzić dziesięciu chłopa do noszenia twojej trumny. Wyszłoby taniej i zabawniej. Chcąc nie chcąc, jesteś więźniem mojej puszki. Jednak nie lubię tego tak określać, bo wolę mieć towarzysza podróży przy sobie, nie jeńca. Nic mnie nie obchodzi jakie są fakty.
Kristof podszedł do półki z herbatą. Nastawił metalowy czajnik i spojrzał na półkę. Stał tam szereg wahadełek. To były właściwie małe statywy, jakby szubienice, z kulką przytwierdzoną do metalowej rurki zamiast sznurka. Kristof rozpoznał te kulki, to przecież były części 7Z002 Star. Dziesięć par butów? Trumna i dziesięciu chłopa? Jedna taka kulka to harem i dwa odrzutowce. No może jeden odrzutowiec, ale harem na pewno. Kristof pomyślał, że trzeba jakoś je wynieść. A potem zbiec spod opieki Andrieja.
– Andriej, ile tu będziemy? – zapytał Kristof, siadając z powrotem przy swoim biurku. Starał się nie patrzeć na kulki, przymykał oczy próbując ukryć ogarniającą go radość.
Andriej zerknął na ręczny zegarek, wskazówki stały martwo. Podciągnął rękaw na drugiej ręce, tam sprawny zegarek wskazywał dwunastą.
– Jest dwunasta. Nie wiem czy w nocy, czy w dzień. W każdym razie będziemy tu siedzieć, aż nie naprawię tych cholernych butów. Może dłużej.
Kristof grzebał w szufladzie. Pod światłem lampy obejrzał śrubkę z sitkiem. Porównywał ją z innymi śrubkami. Wglądała na dość długą.
– Andriej, a może weź tę sitkową śrubkę i wkręć nią podeszwę? Masz jakiś klej, żeby go pod ciśnieniem tam wpuścić?
Andriej zaśmiał się donośnie i odpowiedział:
– Tych śrubek mam ze trzy. Poza tym wiem, że sobie żartujesz, ale tu cię zaskoczę. Posiadam automatyczny wkrętak z dozownikiem do tego typu śrubek. Musiałem niestety go rozkręcić, żeby naprawić czajnik. Są priorytety. Zresztą… – Andriej zaczął mówić, ale machnął ręką i wstał do czajnika.
– Obejrzyj tego mojego buta jak chcesz. Może coś wymyślisz, ale lepszego niż śrubka z sitkiem.
Kristof zmienił miejsce. Na stole leżał but z wielką dziurą zamiast podeszwy oraz sama podeszwa. Sytuacja była beznadziejna, wyglądało na to, że tego buta już nie da się naprawić. Pod ścianą wyłożoną drewnianą boazerią, stały te same stelaże z kulkami co nad czajnikiem. Kristof obejrzał się w lewo. Wziął do ręki kulkę i próbował odkręcić. Odchodziła bez problemu, jakby gwint był niezwykle dobrze naoliwiony. Tak dobrze, że kulka odleciała, spadła na podłogę i poturlała się w stronę Andrieja. Śmiech wypełnił pomieszczenie.
– Kristof. Wiem, że ty lecisz w kulki tutaj z robotą, ale nie wiedziałem, że dosłownie.
– To nie tak, ja tylko sprawdzałem…
– Ja wiem, że ty sprawdzałeś – odpowiedział spokojnie Andriej – ty na razie głównie sprawdzasz, dowiadujesz się. Ja to widzę, na oku wszystko się nagrywa.
– Na oku?
– Tak, tutaj są kamery w każdym kącie, mogę sobie dowolnie podróżować po pomieszczeniu bez ruszenia się choćby o milimetr. Widziałem jak się rozglądasz po narzędziowni i odkryłem, że nie tylko masz niezdrową fascynację do specyficznych śrubek, ale też interesują cię zabawkowe kulki. Nie wiem, czy chcesz żeby to zostało zanotowane w dzienniku, ale co tam. Niech się pośmieją.
– Jak to zabawkowe? – oburzył się Kristof – przecież one warte są fortunę!
– Warte? – Andriej też odwrócił się do tyłu i spojrzał Kristofowi w oczy.
– Warte to one były w waszym Sektorze i może nadal są. My je dla was robimy jak Pan Bóg piach stworzył.
Andriej odkręcił kulkę od jednej z zabawek i na oczach Kristofa zmiażdżył ją w palcach. Pył i maleńkie druciki opadły powoli na podłogę.
– Tadam! Oto sztuczka. Uczeń lokalnej szkoły wiejskiej w Cyber Obwodzie, który nazwiemy raczej cyberodwłokiem, zamienia twoją drogocenną kulkę w piasek. Obraca ją w proch. U was tam, ile szkół trzeba skończyć, żeby ją dotknąć w specjalnej komorze przez sześć warstw rękawicy? Osiem lat nauk, żeby móc dotknąć w gumie czegoś, co tutaj człowiek naturalnie turla jak zabawkę, od urodzenia.
Kristof zamarł na chwilę, może te kulki są bezużyteczne. Ale bezużyteczne tutaj.
– Daj mi te kulki – Kristof wyciągną rękę w stronę Andrieja, jakby na zgodę. Andriej wygrzebał spod stołu worek z tuzinem zapakowanych w papier kulek.
– Proszę, masz. Rozumiem, że chcesz teraz pójść na spacerek? Dziewczyna z zapałkami, czy raczej z kuleczkami? No ciekawe. Chodź, odprowadzę cię do drzwi.
Andriej otworzył drzwi na zewnątrz, do pomieszczenia wleciał żar powietrza, Kristof poczuł jakby gałki oczne miały mu wyparować. Andriej zamknął szybko drzwi, po dziesięciu minutach temperatura wróciła do normy. Po chwili otworzył małą szufladkę w ścianie przy drzwiach. Odpakował dwie kulki i włożył do środka. Po zamknięciu szufladki nacisnął przycisk, patrząc na błysk zielonej lampki. Uspokojony wrócił na swoje siedzisko i nie patrząc na Kristofa powiedział:
– Dzięki temu, że kulki są tutaj warte tyle co piach na pustyni, możemy siedzieć w tej budzie do czwartej w nocy. Do czwartej w nocy za tydzień. Jestem tak samo tu udupiony jak ty. To, że cię pilnuje zmienia tylko tyle, że nie mogę cię po prostu wywalić za drzwi, ani zabić w żaden sposób. Tylko tyle. Za to muszę obserwować non-stop przez te cholerne wizje, które nawet przy drzemce budzą mnie za każdym razem, jak wstajesz się wylać. Czyli muszę utrzymać nas dwóch przy życiu, a ty ciągle kombinujesz.
Kristof podłamał się zupełnie.
– Jaki to ma sens? Masz jakieś wizje do pilnowania mnie, kulki, które gdzieś daleko są warte wszystko, a nie możesz naprawić buta. Nie masz cholernych butów!
Andriej wstał i usiadł przy stole z czajnikiem. Dotknął palcem gałki pod stołem.
– Kristof, jak będziesz grzeczny, to może buty nie będą potrzebne na razie.
Andriej pokręcił gałką i pomieszczenie zadrgało. Patrzył ze skupieniem w sufit, choć jego wzrok sięgał przestrzeni przed kontenerem, w którym się znajdowali. Mechanizm chodzący wysuwał powoli metalowe odnóża zagnieżdżając pojazd w głębi piachu.
– Kristof, pamiętaj. Jak będziesz grzeczny pójdziemy tak czy inaczej. Myślę, że potrzebujemy jeszcze dwóch miesięcy.
Kristof wstał na równe nogi.
– Co? Jakie kolejne dwa miesiące!? Jesteśmy tu chyba od pięciu godzin, co się dzieje?
Andriej wstał w ułamku sekundy i wbił w szyję Kristofa malutką strzykawkę. Po kilku sekundach zaatakowany mężczyzna upadł na ziemię. Andriej przeniósł go na łóżko od strony drugiej ściany. Kontener, w którym przebywali, grzązł coraz bardziej na ogromnej pustyni. Według informacji Andrieja, do końca odkopywania zostało jeszcze pół roku. Na szczęście zapas kulek wystarczył na ponad siedemdziesiąt lat. Starczyło na chłodzenie, na środki uspokajające, odcinające człowieka od rzeczywistości nawet na tydzień. Andriej odpakował jedną kulkę i połknął. Potem jeszcze cztery i z trudnością doczłapał do swojego łoża. Zasypiając, patrzył jeszcze dookoła pojazdu. Z zachodu nadlatywał dron zaopatrzeniowy. Andriej zasnął uśmiechnięty.
Wstał pierwszy, odczuwając silne wibracje. Kontener trząsł się rytmicznie, a kulkami podczepionymi pod małe szubienice bujało jak huśtawkami na placu zabaw. Andriej przetarł suche oczy, co było błędem. Czuł jakby nasypano mu piasku pod powiekami, ale cierpieniu towarzyszyło zadowolenie. Mimo wielu problemów pojazd był zdolny do dalszej podróży. Andriej usiadł i zbadał okolicę korzystając ze wspomaganej wizji. Wśród wszechobecnych piasków dostrzegł zarysy miasta. Drugi Babilon, czy raczej czwarty szalet, jak mawiali ludzie, rósł w oczach. Andriej zgarnął kilka kulek z pojemnika pod stołem i wsunął do szufladki przy drzwiach. W pomieszczeniu zrobiło się chłodniej, a korzystny poziom wilgotności złagodził problem z oczami. Kontener sprawnie kroczył po pustyni. Miażdżył napotkane szkielety i śmieci siłą metalowych nóg, nie spotykając zbędnego oporu. Powoli, ale skutecznie osiągał cel podróży. Drony regularnie dostarczały zapas kulek. Nie każdy jednak dolatywał do celu. Dron z numerem NI-786 uderzył w wystającą skałę, wypuszczając zapas kulek do piachu. Wśród gruzów nagle powstało źródło wody wraz z rośliną, której zieleń szybko przeszła w odcienie spalonej żółci. Setki tysięcy tych bezzałogowych statków latało w różne strony. Gdy jeden już leżał rozbity, natychmiast wytwarzano jego zamiennik w automatycznej fabryce. Andriej obserwował okolicę, czując coraz mocniejsze wibracje kontenera. Metalowe nogi uderzały o fundamenty i pozostałości dawnych przysypanych miast. Gruchotanie było nieprzyjemne, sprawiało wrażenie deptania po roztrzaskanych muszlach, takich dawno opuszczonych przez swoich obślizgłych mieszkańców, oblepionych resztkami śluzu. Zgiełk wybudził śpiącego Kristofa, leżącego już z otwartymi oczami. Mężczyzna patrzył tępo w blaszany sufit. Kontener trząsł się dalej, aż w końcu uderzył podszyciem o nieznaną strukturę. Osiadł niczym statek na mieliźnie. Nogi metalowego pojazdu odmówiły posłuszeństwa, co zirytowało Andrieja. Widział, że cel jest blisko, a szefostwo czeka. Szukał ukojenia nerwów. Bezmyślnie podniósł but z ziemi i zaciskając mocniej zęby, tak że poczuł ból, zaczął nożykiem oddzielać zaschnięty klej. Uspokajał się przy tym, a gdy już ponownie zyskał wprawę, przełączył widok na zewnętrzny. Jednocześnie pracując nad butem, wypatrywał dronów dostawczych. Ocenił też sytuację zakopanego kontenera. Bez butów czy kombinezonu operacja ręcznego wykopywania skończyłaby się porażką. Andriej usiadł zrezygnowany na rogu stołu. Poruszał ręką wśród śrubek, czując ich dziwaczne kształty. Może ten Kristof by coś poradził, ale co by mógł poradzić? Jeszcze nie kontaktuje, leży jak sparaliżowany. W głowie Andrieja zagrał sygnał. Dzwonił szef, a właściwie sam wielki tyran. Po serii sygnałów pulsujących w głowie jak zapchana żyła, odezwał się głos, a przed oczami Andrieja pokazał się dyrektor Cyriak. Był to główny przewodniczący, nadzorca i władca kompleksu blokowego. Przemówił:
– Andriej, Andriej. Widzę was, znaczy ciebie i twojego przyjaciela. Wiemy, o czym mówimy. W każdym razie widzę, ale coś się zatrzymaliście. Raczysz mi wyjaśnić, co was tak zajęło?
Andriej zacisnął pięść. Denerwowały go takie kąśliwe wypowiedzi. Odpowiedział jednak ze spokojem:
– Mój kontener zatrzymał się na jakichś ruinach. Nie mogę się ruszyć, brakuje mi sprzętu do akcji.
Cyriak roześmiał się:
– Ach Andriej, ty to masz zawsze pomysły. W tych ruinach panny nie znajdziesz. Ty to musisz sparzyć swój tyłek nieraz, żeby się nauczyć. Nic tam nie kombinuj, czekaj po prostu. Wyciągniemy cię w ciągu kilku dni. Łyknij sobie coś, bo szkoda zasobów na to twoje czekanie. Kumplowi też coś podrzuć. Do zobaczenia!
Andriej stracił obraz, widział już normalnie wnętrze kontenera. Wiedział, że te miłe słowa z rozmowy są tylko fikcją. Cyriak boi się, że zostanie nagrany i na wypadek wygranej ludzi z wrogiego Sektora, skazany na podstawie dowodów. Prawdopodobnie liczy na lżejsze traktowanie w przypadku porażki, jeżeli zostaną znalezione nagrania jego przyzwoitych wypowiedzi. Andriej włożył do ust dwie kulki i mieląc je zębami próbował wyczuć moment odpłynięcia świadomości. W końcu czuł senność, jakby żegnał się ze światem. Umierał, by znowu powstać. Odchodząc, za mgłą widział jak z oddali nadjeżdża pomoc.
***
Andriej wstał. Przy jego nogach na łóżku siedział Kristof trzęsący się z zimna. Przez otwarte drzwi do kontenera wlatywało chłodne powietrze. Andriej wyszedł zaciekawiony, chciał sprawdzić, czy nie śni. Spojrzał na Kristofa, ale ten wydawał się teraz całkowicie bezbronny i niezdolny do rozmowy. Kontener stał w małej hali. Wielkie wiatraki przy suficie prawdopodobnie uzupełniały system chłodzenia. Przed kontenerem za stołem siedział strażnik. Podniósł głowę i z zadowoleniem zawołał:
– Oho, wstaliście już? Myślałem, że w ogóle nie otworzycie oczu.
Andriej patrzył znużony. Widząc złośliwy uśmiech strażnika, zniknął na chwilę we wnętrzu kontenera. Po chwili wrócił, trzymając w rękach rozwalonego buta. Drugi miał już na nodze. Strażnik roześmiał się już całkowicie.
– I co tak cię śmieszy? Masz!
Andriej rzucił butem i podeszwą prosto w stół, przewracając leżące na nim papiery. Strażnik bez zastanowienia wykrzyczał imię operatora, upewniając się, że nasłuchująca go centrala zrozumie:
– Alfred, Alfred! Jednak wpadajcie tutaj po tego obdarciucha! Widać przerósł go transport nabytków z Sektora!
Po chwili z różnych miejsc hali wyłonili się zamaskowani strażnicy, znacznie lepiej umięśnieni niż urzędnik zza biurka. Stanęli przed kontenerem, ale nie wykazywali żadnych oznak agresji. Po prostu stali. Andriej znał już ten widok. Człapiąc z jedną bosą nogą, owiniętą szmatą, zmierzał ku stolikowi. Podniósł z ziemi papiery i ułożył je znowu na stole. Usiadł na krześle przed strażnikiem szukając wewnętrznego spokoju. Próbował jeszcze podnieść but leżący na podłodze, ale strażnik go powstrzymał:
– Zostaw. Miałeś kilka tygodni na naprawę i nie dałeś rady. Czy coś się zmieniło w ciągu kilku minut? Czemu nie wrzuciłeś buta po prostu do maszyny?
Strażnik uniósł głowę i spojrzał Andriejowi w oczy. Coś dostrzegł w tych oczach. Obłąkanie, które rozumiał.
– Wszystko jasne.
Odwrócił się w stronę strażników i krzyknął:
– Karpin, leć do kontenera i sprawdź co z maszyną.
Jeden z mężczyzn, tupiąc mocno stopami, wbiegł do kontenera. Słychać było wrzask Kristofa, który najwyraźniej wybudzony z letargu, przeraził się nagłą interwencją. Słychać było różne trzaski, upadające przedmioty. Karpin wrócił i zdał relację:
– Maszynka rozwalona. Coś znalazłem.
Karpin postawił na stole przed swoim szefem kulkę przykręconą do stelaża.
– On takich narobił całe mnóstwo – dodał oficjalnym tonem, który sprawiał mu trudność.
Strażnik podniósł kulkę bujającą się na stelażu i spojrzał na Andrieja kpiąco.
– Wy to się nudziliście naprawdę. Wolałeś zabawki robić, niż chodzić w butach. Kogo my wysyłamy na misje. Dzieciaków!? Wyprowadźcie go, dajcie mu się nażreć. Niech skacze na jednej nodze, skoro lubi dziecięce zabawy. My tu pozwalamy się bawić!
Strażnik wstał od stołu, machnął ręką na sprowadzonych mężczyzn i powiedział:
– Zawijajcie się stąd. Sam resztę załatwię.
Cała grupa wybiegła, zabierając Andrieja. Strażnik wszedł do kontenera i spojrzał na Kristofa. Jeniec wyglądał jakby nie do końca rozumiał sytuację. Patrzył tępo w przestrzeń, siedząc na łożu. Strażnik machnął ręką przed oczami i widząc reakcję zakomunikował:
– Pewnie jesteś głodny, zdezorientowany. Nie wiem co ten wariat w ciebie pakował, ale biorąc pod uwagę jak rozporządzał sprzętem, to nic dobrego się nie wydarzyło. Wstawaj, damy ci jeść i spać. A tak w ogóle, to nazywam się Kiszczuk. Miło mi cię powitać, ale nie czuj się zbyt zadowolony. W końcu nie chciałeś nas odwiedzić, prawda?
Kiszczuk pomógł wstać Kristofowi. Wyszli z kontenera i korytarzami przemierzali bazę.
– Spotkasz się z naszym głównym dowodzącym. Takie mamy zasady.
Kristof powoli poruszał nogami, ale czuł jakby wracała mu energia, mimo głodu. Po miesiącach przeleżanych w zamknięciu, spędzonych w stanie ciągłej nieprzytomności, tracił kontakt z rzeczywistością. Było mu wszystko jedno. Z zaciekawieniem obserwował mijane osobliwości. Wielkie korytarze, przyozdobione dywanami i dziwnymi roślinami, wypełniały również ciekawsze eksponaty. Kristof mijał wielkie akwaria, w których iskrzyły obrazy przeszłości. Lewitujące kulki mijały się wzajemnie – to budując, to burząc generowane na bieżąco struktury. Wydawały się prawdziwe, jakby faktycznie istniały małe cegiełki, szklane tafle i stalowe szkielety. W jednej z gablot coś na wzór człowieka zmieniało się między wieloma postaciami. Zyskiwało cechy to człowieka, to zwierzęcia. Zmieniało barwę, a nawet traciło i zyskiwało skórę. Kristof przeraził się. Jednak prowadzący go strażnik tylko się śmiał, widząc trwogę w oczach jeńca. Próbował zagadać Kristofa:
– Co, przerażają ciebie nasze małe wystawki? Przyzwyczaisz się, bo będziesz dla nas pracował. Nawet powinieneś się powoli przyzwyczajać.
Kristof zapytał:
– Jakim cudem tutaj dotarliśmy?
Kiszczuk odparł:
– Sam nie wiem. Z tym Andriejem to chyba po prostu mieliście szczęście.
– Jakoś dał radę mnie schwytać. Nie pamiętam nawet jakim cudem. Śpię od wielu miesięcy, budząc się na jakiś czas. Pamiętam tylko te śrubki jak z koszmaru. Fascynujące.
– Ha ha, a widziałeś kiedyś kontener z metalowymi nogami? A skąd wiesz czy w ogóle istniałeś przed tą misją? Może twoja kolonia nigdy nie istniała, znaczy ten cały Sektor. Moim zdaniem fikcja, przyjacielu. To bez znaczenia, jesteś nasz, inżynierze.
Trafili w końcu na korytarz zakończony metalowymi drzwiami, nitowanymi na brzegach, z kratą w oknie. Kiszczuk machnął ręką przed czujnikiem, drzwi otworzyły się. Pchnął do środka Kristofa.
– Miłej pracy! Ja już sobie idę.
Drzwi zatrzasnęły się za Kristofem, zostawiając go w niedużej sali. Przypominała klub z dawnych czasów. Na środku stał stół, a dookoła krzesła. Przy barze siedziało kilka osób, barman nalewał piwo. U szczytu stołu siedział człowiek w płaszczu, noszący czapę przypominającą wymyślny trójkąt. Obok przysiadły się dwie kobiety i kilku mężczyzn. Jakby przygotowani do gry w karty. Człowiek w czapie zawołał Kristofa:
– Siadaj z nami! Zaraz zaczynamy. Możesz mnie nazywać Cyriakiem. Nie bój się, co ty na imprezie nigdy nie byłeś? Myślałeś, że cię będziemy kijami nawalać?
Kristof niepewnie podszedł do grupy i usiadł przed człowiekiem z piramidą na głowie.
– Nie wiem jak się do ciebie zwracać, może… sir? Może jeszcze monsieur? Jak tam u was się mówi? Bym ci coś polał, ale ustaliłem zasady. Ty jesteś Kristof, wszystko wiem.
Kristof siedział cicho, nie reagując na dziwne słowa. Znał podobne sztuczki i czekał na prawdziwą przemowę.
– Nic nie mówisz. W porządku, my od ciebie oczekujemy konkretów, więc ty też dostaniesz konkrety. Zagramy w grę – powiedział Cyriak, wskazując na leżącą przed nim planszę.
Metalowy oktagon stał na środku stołu, wypełniony różnymi kulkami umieszczonymi w otworach. Niektóre kulki się piętrzyły, inne rozlokowano pojedynczo.
– Jeśli wygrasz, nakarmimy cię do syta. Jeśli nie, dostaniesz tyle jedzenia, żeby nam nie zejść z głodu. Chyba wystarczy nam taka motywacja. Prawda? Jest tylko jedno ale… – Cyriak przesunął palcem wskazującym kulkę na kolejne pole. Kobieta siedząca po jednej ze stron planszy, poruszyła się z jękiem. Cyriak przyłożył rękę do ucha w geście czujności:
– Hmm, cóż to za jęk? Przyjemność czy ból? Nie wiem przyjacielu, nie mam pojęcia, bo takimi bzdurami się nie przejmuję. Ale tobie powiem, że każdy ruch wywoła u jednej z naszych wspaniałych przyjaciółek jakiś efekt. U przyjaciół oczywiście też, ale słyszałem, że mniej się nimi przejmujesz. Jednak ani ty, ani ja nie jesteśmy w stanie całkowicie przewidzieć następstw naszej rozgrywki.
Kristof przypomniał sobie o kulkach, które widział w kontenerze. Przypomniał sobie lata nauki, kiedy kontakt z tymi osobliwościami był ściśle uregulowany. Bał się anomalii, które mogła wywołać gra. Tymczasem zniecierpliwiony Cyriak ponaglił:
– Twój ruch!
– Jakie są zasady? – zapytał Kristof.
– Proste, przesuwasz kulkę – odpowiedział z uśmiechem Cyriak.
– Jakie ruchy są dostępne? Nie wiem… co mogę zrobić? – dopytywał Kristof, próbując ocenić trud sytuacji.
Cyriak roześmiał się i powiedział:
– Słuchaj przyjacielu, Kristofie, ja też nie wiem. To jest najlepsze w tej grze. Przeczytam ci kawałek ulotki przygotowanej przeze mnie. Taka instrukcja do gry. Posłuchaj:
Kulki są brutalnym rozwiązaniem będącym bezpośrednim przekaźnikiem do otaczających systemów strunowych. Nie jest znana pełna specyfikacja, ani konkretne sposoby oddziaływania, jednak okazuje się, że prosta, powtarzalna metoda umożliwia tworzenie intencjonalnych nośników, modyfikujących stany w określonym zakresie przestrzennym. Kulki neutralizują się wzajemnie, im więcej znajduje się pojedynczych obiektów na ograniczonej przestrzeni, tym słabsze jest oddziaływanie. Na ich efektywność wpływa również kontakt z wydzielinami produkowanymi przez ludzi i zwierzęta.
– Jak widzisz, jesteśmy bezpieczni. Nikt nie umrze, ale jakie to życie z kwiatem zamiast zęba? To jest niezłe!
Kristof uznał, że to jakaś rozwinięta śmiertelna ruletka. Strącił jedną z kulek ze szczytu piramidki, na wolne pole u podnóża. Nic się nie wydarzyło. Cyriak obserwował twarze współtowarzyszy i na widok jednej z dziewczyn wybuchł śmiechem. Przy jej prawym oku pojawiły się zmarszczki.
– Ha! Niezły ruch! Zyskaliśmy miejscowe zaburzenie czasu, a może jakąś biologiczną ciekawostkę. Doskonały ruch. Moja kolej.
Dziewczyna dotknęła ręką twarzy, próbowała nie ujawniać emocji. Kristof jednak widział, że pod maską spokoju ukrywa narastającą rozpacz. Cyriak przesunął kulkę z podstawy pozbawionej czubka piramidy, powodując zjechanie spiętrzonych kulek w różne strony. Złapał się nagle za brzuch i splunął krwią na stół. Mężczyzna obok miał problem ze złapaniem oddechu, ale nic więcej się nie wydarzyło. Kristof podwinął rękaw koszuli, zauważył na nadgarstku fragment pokryty rybimi łuskami. Krzyknął do Cyriaka:
– Skończmy to natychmiast!
Ten śmiał się, obnażając zakrwawione zęby. Wytarł twarz ręką i powiedział:
– Jeszcze jedna runda. Damy radę. Dawaj, twój ruch!
Kristof czuł pot na czole. Siedzący obok ludzie patrzyli na niego z przerażeniem. Bał się tego co mogło nadejść. Może skrzywdzić siebie, może skrzywdzić kogokolwiek. Z zamysłu wyrwało go nagłe poruszenie. Do sali wbiegł obwiązany workami Andriej. Wrzasnął:
– Kristof, uciekaj!
Kristof wstał nagle od stołu. Ruszył w stronę drzwi. Andriej w biegu rzucił w niego jednym z worków i w ciągu chwili znalazł się przy stole. Ruchem ręki przewrócił planszę, rozsypując kulki. Cyriak próbował wstać, ale kaszląc patrzył jak z ręki wyrasta mu zielone pnącze. Próbował wrzasnąć, gryząc kwiaty wyrastające mu z dziąseł. Kristof odwrócił się widząc jak inni siedzący przeistaczają się w dziwne twory. Wyrastały z nich fragmenty drzew, inna osoba biegała w panice bez połowy ciała, która zniknęła z pola widzenia. Kristof nie mógł na to patrzeć, kierował się ku wyjściu. Po drugiej stronie drzwi leżał zakrwawiony strażnik. W rękach trzymał podeszwę pełną zastygłego kleju, a pod pachą miał wciśnięty uszkodzony but. Kristof odwrócił się znowu. Na stole siedział Andriej rozrzucając kulki z otwartego worka, niektóre z nich połykał. Widocznie liczył, że zdoła jeszcze kogoś uratować. Na głowie miał czapkę piramidę, łypał spode łba na Kristofa. Szaleńczy wzrok Andrieja mógł przerazić każdego. Nie patrząc już na leżącego strażnika, Kristof sięgnął do kieszeni. Wyczuł śrubkę, po czym uniósł ją bliżej oczu. Nie był w stanie ukryć rosnącej fascynacji, uśmiech na jego twarzy nie znał już granic. Gdzieś w głębi swoich myśli, w których tliła się resztka rozsądku, pewien głos wyznał, że w tej głowie ktoś grzebał. Jednak ten sam głos dodał, że wszystko poszło zgodnie z planem.