Zostało dziesięć minut. Dziesięć pieprzonych minut. Dzwoniło mu w głowie, po spojrzeniu na zegar w kokpicie samochodu. Dociskał gaz mocniej i mocniej. Zdecydowanie mocniej niż pozwalały na to jego umiejętności. Cztery minuty temu stracił reflektor. Mogłoby to wyglądać jak film akcji, gdy jadąc chodnikiem stwarzał zagrożenie życia swojego i innych, ale tak nie było. Tak, kaskader to byłaby praca dla niego. Nie był jednak kaskaderem. Kolejny raz w ciągu ostatnich kilku minut cudem uniknął zderzenia, lub jak wolał to optymistycznie nazywać, dokonał cudu.
– Przecież nie mogłem się spodziewać korka.
Kurwa, jak to nie mógł. Sytuacja powtarza się nie pierwszy raz. Łamał przepis za przepisem, a zegar tykając zabierał mu kolejne sekundy. Im mniej czasu zostało, tym bardziej obrotomierz był blisko czerwonego pola. Prawo jazdy stracił pół roku temu i wydawało mu się, że gorzej już nie będzie. Redukcja i gaz. Świat przemykał za szybami niczym klatki animacji, podczas gdy on igrając ze śmiercią, pędził na przedpremierowy pokaz filmu.
Było późno i nie chodziło o spotkanie, ale też porę dnia. Zbliżała się ósma wieczorem. Ludzie często spóźniają się do kina, ale on jako dziennikarz musi się pokazać w towarzystwie, pouśmiechać, porozmawiać z aktorami, z kolegami po fachu, załapać na darmowe drinki i tym bardziej wiedzieć o czym pisze. Dokładnie tak o czym. Cały czas miał w tyle głowy, że tylko to mu zostało. Usłyszał w głowie własne myśli:
Jestem recenzentem, który pisze o czymś bez wpływu na to jak – usłyszał w głowie własne myśli.
Przestał mieć wpływ na to, jak pisze recenzję, gdy pierwszy raz wziął za to pieniądze przed obejrzeniem materiału. Wciąż miał w pamięci słowa.
– Ty pomożesz nam, my pomożemy tobie. Film zarobi to i tobie też coś się dostanie ekstra. – Tak dostało się coś, a następnie przyszły kolejne propozycje „pozytywnych recenzji”. Z czasem zarabiał więcej w ten sposób niż w samej gazecie. Traktował to jako bonus, a sumienie okazało się elastyczne. Było jak pieprzona guma.
– Jak ten film się nazywa? – pytanie dzwoniło mu w uszach.
– Łowca Robotów? – Zaciągając ręczny i wbijając na chodnik zbił drugi reflektor i doznał oświecenia. Przypomniał sobie tytuł. Zdarzenie to zrównało się z pojawieniem się neonu oświetlającego plakat, który widział nad wejściem do kina. „Łowca Androidów” nowy film Martina Scorsese. Powtórzył nazwę w głowie zatrzaskując drzwi, które przycięły pasy bezpieczeństwa. Nie lubił ograniczeń i nigdy ich nie używał.
Niewiele pamiętał z seansu, a to co zapamiętał, chciał jak najszybciej zapomnieć. Tylko Clint Eastwood ratował sytuację. Inni dziennikarze również mieli ambiwalentne uczucia. Dokładnie widzieli, jaki film był, ale pieniądze wzięli. Widział Joensa. Ten stary dziad był nieprzekupny, co więcej krytykował nawet najlepsze filmy. Jak on mu teraz zazdrości. Ten stary grzyb będzie mógł napisać, co naprawdę myśli. Tak to pozwoli mu się oczyścić i spokojnie zasnąć. Ja on mu kurwa zazdrościł.
Jebać Joensa – pomyślał.
Poszedł się napić z pozostałymi. Wszyscy czuli to samo, a whisky stanowiła jedyny ratunek, przed tym co ich czeka dziś wieczorem. Na trzeźwo to wychwalanie się nie uda.
Opuszczając przedpremierowy pokaz, zamówili mu TAXI. Samochód i tak został odholowany. Wysiadając pod mieszkaniem, wiedział co go czeka. Na samą myśl o klepaniu w maszynę do pisania, czuł jak jego elastyczne sumienie zaciska mu się wokół żołądka i zbiera mu się na wymioty.
Chmurzyło się. Czuł w powietrzu, że nadchodzi deszcz.
Kawiarka miała pomóc mu zrobić to co nieuniknione. To był drugi krok, który poprzedził pierwszy – zimny prysznic otrzeźwił go wstępnie. Wiedział, że musi znaleźć balans, pomiędzy byciem trzeźwym, a tłumieniem sumienia. Nikt normalny by nie uwierzył, jak ciężka jest ta praca i jak wielu nas ginie z wypalenia. Trzeci krok to usiąść przy maszynie i zacząć pisać.
„ŁOWCA ANDROIDÓW” – wystukał nagłówek na maszynie. Trzeci krok dokończył rytuał rozpoczęcia pisania. Od tego momentu sam poczuł się jak maszyna, po czym przeszedł do nowej linii. Napisał, że nie mógłby sobie wyobrazić innego aktora jako Dekarta niż Clint Eastwood. Dalej rozpoczęła się męka, bo reszta nie jest nawet wstanie zbliżyć się do jego poziomu. Widać, że film był nakręcony w pośpiechu, aby zgarnąć pieniądze jak najszybciej. Szykowała się jedna z największych klap 1982 roku. Tak naprawdę miał świadomość, że wiele filmów kina klasy B jest na podobnym poziomie. Kartonowe dekoracje wyglądają sztucznie. Jak tu napisać o nich cokolwiek dobrego. Sceny łączą się jak towary na półkach sklepowych w markecie. Prawdziwa tandeta. Czując ogarniające wkurzenie jednocześnie wiedział, że recenzja jest sponsorowana i musi napisać, że film jest dobry.
– Nie, wziąłem kasę za to, że jest świetny. Kurwa muszę wychwalać jaki jest świetny i co mnie w nim zachwyciło. Jak to boli!
Z każdym uderzeniem w klawisze wchodził w automatyzm. Każde zdanie powodowało, że guma ściskała mu żołądek coraz mniej. Po pierwszych zdaniach wszedł w tryb odmóżdżonej maszyny, robiącej swoje. Ból powrócił na sam koniec, gdy musiał się pod tym podpisać.
Gdy skończył, ledwo żył. Był pełen wyrzutów sumienia. Nawet guma nie może się rozciągać w nieskończoność. Przytulił poduszkę. O dach zaczęły uderzać krople deszczu z każdą chwilą mocniej i mocniej.
Sen przyszedł nagle. Zobaczył jakby fragment filmu ze sceną na dachu. Widział nieznanego aktora z białymi włosami, który przemawia do Deckarda, którym jest Harrison Ford. Aktor z białymi włosami on musi być… Po jego twarzy spływają krople deszczu, a główny bohater schodzi na drugi plan. Tak to on jest… Słyszy aktora z białymi włosami, który powoli ociekając deszczem mówi swoje ostatnie słowa:
– „Widziałem rzeczy, którym wy ludzie nie dalibyście wiary. Statki szturmowe w ogniu sunące nieopodal ramion Oriona. Oglądałem promieniowanie skrzące się w ciemnościach blisko wrót Tannhausera. Wszystkie te chwile zostaną stracone w czasie jak łzy w deszczu. Pora umierać”.
Obudził się ze łzami w oczach. Obudził się i wiedział, że wszystkie te chwile ze snu zostaną stracone jak łzy w deszczu. Chwilę trwało zanim doszedł do siebie.
– Pora żyć. Pora zarabiać na chleb. Pora brać się do roboty. – Biorąc recenzję z maszyny do pisania chwilę się zawahał, po czym ruszył do gazety. Wiedział, że film jest słaby, ale przecież pora żyć, a nie umierać. Wiedział, że sprzedaje duszę. Czuł się jak pieprzona hybryda dziennikarza i prostytutki. Co gorsza wiedział, że ta ostatnia jest mniej kurwą niż on.
Szedł ze łzami w oczach podczas, gdy krople deszczu spływały mu po czole. Jedna myśl nie dawała mu spokoju. Ten sen. Jak piękny to byłby świat, w którym powstałby taki film i jak wspaniale byłoby w nim żyć.
*
19 lipca 2019 roku w innym świecie zmarł Rutger Hauer. Ostatni android – aktor o białych włosach. Obaj aktor i postać zmarli tego samego roku.