- Opowiadanie: TheXX - Światła równoległe. Aniołowie

Światła równoległe. Aniołowie

Je­stem nowa i to mój pierw­szy tekst, który za­miesz­czam.

Pi­sa­nie go peł­ni­ło dla mnie funk­cję te­ra­peu­tycz­ną. Mam na­dzie­ję, że otrzy­mam od Was oceny i uwagi, które pod­po­wie­dzą mi, jaki jest mój tekst w od­bio­rze i nad czym po­win­nam pra­co­wać.

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

Światła równoległe. Aniołowie

„A jeśli czło­wiek chce oglą­dać inny cud, rów­nie zdu­mie­wa­ją­cy co roz­le­głość wszech­świa­ta, niech zbada to, co zna naj­drob­niej­sze­go. Nie­chaj roz­to­cze ukaże mu w swoim ma­leń­kim ciele czę­ści nie­skoń­cze­nie mniej­sze (…) i niech ostat­ni przed­miot, do któ­re­go zdoła dojść, sta­nie się przed­mio­tem na­szej roz­pra­wy; po­my­śli może, że jest to osta­tecz­na ma­łość w przy­ro­dzie. (…) Nie­chaj ujrzy tam nie­skoń­czo­ność świa­tów, z któ­rych każdy ma swój fir­ma­ment, swoje pla­ne­ty, swoją zie­mię (…) na tej ziemi zwie­rzę­ta i wresz­cie ży­jąt­ka, w któ­rych od­naj­dzie to samo, co zna­lazł w owych pierw­szych (…).”

Bla­ise Pas­cal „Myśli”

 

 

 

Mojej Mamie 

 

 

 

Wszyst­kie dźwię­ki, jakie tylko może wy­da­wać deszcz, do­bie­ga­ły moich uszu. Jed­nym z nich był szum. Po­wsta­wał w wy­ni­ku ude­rzeń du­żych, cięż­kich kro­pel wody w chod­nik, szosę, dachy wy­prze­dza­ją­cych i wy­mi­ja­ją­cych mnie sa­mo­cho­dów. Je­cha­łam na ro­we­rze, trzy­ma­jąc się po­bo­cza. Pe­da­ło­wa­łam ener­gicz­nie. Pod wpły­wem pręd­ko­ści spod sze­ro­kich opon wy­try­ski­wa­ła woda, two­rząc ko­lej­ny spe­cy­ficz­ny dźwięk, przy­po­mi­na­ją­cy szum pracy dy­na­ma. Już od dawna jed­nak świa­tła w ro­we­rze można było mieć le­do­we, na ba­te­rie i takie też mia­łam.

Wszyst­kie szumy two­rzy­ły har­mo­nij­ną kom­po­zy­cję. Łzy mie­sza­ły się ze stru­ga­mi desz­czu, spły­wa­ją­cy­mi z za­cią­gnię­te­go nie­dba­le na głowę kap­tu­ra. Nie prze­szka­dza­ło mi to, że mo­kłam, choć same łzy były czymś wię­cej niż po­tra­fi­łam znieść. Wy­je­cha­łam na prze­jażdż­kę ce­lo­wo. Do tej pory za­wsze po­zwa­la­ła mi się uspo­ko­ić lub na­brać skrzy­deł. Dzi­siaj było zu­peł­nie ina­czej. Tym razem mu­sia­łam użyć na­usz­nych słu­cha­wek, by za­głu­szyć świat, który mnie ota­czał, za­głu­szyć życie.

 Au­to­ma­tycz­na play­li­sta była jak za­wsze nie­za­wod­na. Pio­sen­ki, które mi pro­po­no­wa­ła, były ade­kwat­ne do sy­tu­acji. Od­po­wia­da­ły ak­tu­al­nym emo­cjom i sty­mu­lo­wa­ły, by od­czu­wać je głę­biej. Wy­star­czy­ło naj­pierw wpi­sać kilka ty­tu­łów.

Al­go­ryt­my na po­cząt­ku lat 20. XXI wieku cał­kiem do­brze sobie ra­dzi­ły. Śle­dzi­ły nasze ob­ser­wa­cje i po­lu­bie­nia. Zwra­ca­ły uwagę na to, co wy­świe­tla­my i ile czasu spę­dza­my przy danym ma­te­ria­le. Swego czasu po­wstał żart o tym, że smart­fo­ny nas pod­słu­chu­ją. Po­wta­rza­ło się go za­wsze, kiedy zbie­giem oko­licz­no­ści wy­świe­tla­ła się re­kla­ma pro­duk­tu, o któ­rym przed chwi­lą wspo­mnie­li­śmy.

Pierw­sze usły­sza­ne dźwię­ki jed­nej z pio­se­nek przy­nio­sły mi wspo­mnie­nia z po­cząt­ku lat dwu­ty­sięcz­nych. Wtedy wszyst­ko było inne. Po­czu­cie bez­pie­czeń­stwa i pew­ność spo­koj­ne­go bytu (jesz­cze) ist­nia­ły w moim życiu. Nie chcę my­śleć, że było to tylko złu­dze­niem bez­tro­ski dzie­ciń­stwa. Do dziś mam upo­rczy­wą na­dzie­ję, że był to wynik sprzy­ja­ją­ce­go mi losu, że cho­ciaż te kilka lat miały być dobre same w sobie.

Skon­cen­tro­wa­łam się na tym, co przy­nio­sła pio­sen­ka – wie­lo­płasz­czy­zno­we wspo­mnie­nia. Za każ­dym razem, kiedy jej słu­cha­łam, przed ocza­mi sta­wa­ły mi ob­ra­zy. Przy­po­mi­na­ła mi dawne sy­tu­acje. Czu­łam dawne za­pa­chy.

Chwi­lę po roku dwu­ty­sięcz­nym mia­łam za­le­d­wie kilka lat. Wie­dza o tam­tym okre­sie zo­sta­ła za­pa­mię­ta­na z punk­tu wi­dze­nia cie­ka­wej świa­ta dziew­czyn­ki. Męż­czyź­ni ukła­da­li wtedy włosy na żel, ro­bi­li iro­ke­zy lub mo­de­lo­wa­li kępki wło­sów na jeża. Słu­cha­li mu­zy­ki z di­sc­ma­na. Piotr był jed­nym z nich – wtedy jesz­cze osiem­na­sto­let­ni chło­pak, ale w moich oczach był do­ro­sły. Spę­dza­li­śmy wspól­nie dużo czasu, bo by­li­śmy spo­krew­nie­ni. Ina­czej ba­ła­bym się z nim roz­ma­wiać. Dzie­ci w tam­tych cza­sach bały się star­szych chło­pa­ków i ucie­ka­ły z bo­iska, kiedy oni się na nim po­ja­wia­li.

Oprócz sa­me­go Pio­tra pa­mię­ta­łam jesz­cze jego ciem­ne­go ko­lo­ru Audi i wy­ciecz­ki, na które mnie nim za­bie­rał. Radio w sa­mo­cho­dzie czę­sto po­da­wa­ło wła­śnie tę pio­sen­kę. Wspo­mnie­nia były tak żywe, że nie mia­łam pew­no­ści, czy jadę na ro­we­rze jako do­ro­sła, czy sie­dzę w sa­mo­cho­dzie Pio­tra jako dziec­ko.

Słu­cha­łam tej pio­sen­ki w życiu mnó­stwo razy. Za­wsze nio­sła ze sobą głę­bo­kie wspo­mnie­nie, jed­nak nie tak bar­dzo jak teraz. Wspo­mnie­nie od­czu­wal­ne zmy­sła­mi. Dawne wy­da­rze­nia zda­wa­ły się z po­wro­tem, po­now­nie tu być. Moje oczy wciąż wi­dzia­ły szarą rze­czy­wi­stość i świa­tła dro­go­we od­bi­ja­ją­ce się w mo­krej ulicy 2022 roku. Resz­ta zmy­słów nie­mal się­ga­ła in­ne­go uni­wer­sum. To, w któ­rym fi­zycz­nie było dane mi żyć, w ostat­nim cza­sie nie przy­nio­sło mi zbyt wiele do­bre­go.

 Pan­de­mia, dia­gno­za, wy­buch wojny u na­szych są­sia­dów. Mniej­sze pro­ble­my prze­sta­ły być za­uwa­żal­ne, kiedy te stały się co­dzien­no­ścią. Nie tylko świat zmie­nił się dia­me­tral­nie. Zmie­ni­ło się rów­nież życie moich bli­skich i moje.

 

No­wo­twór ata­ku­je nie tylko cho­re­go, ale i umy­sły jego naj­bliż­szych, któ­rzy na po­cząt­ku nie po­tra­fią uwie­rzyć w po­dob­ne nie­szczę­ście i jed­no­cze­śnie wie­rzą, że wszyst­ko bę­dzie do­brze. Oka­zu­je się potem, że me­dy­cy­na jesz­cze nie radzi sobie na tyle, by za­dzia­łać sku­tecz­nie. Tym bar­dziej w czwar­tym sta­dium. Można dzi­wić się, że pół wieku wcze­śniej pierw­szy raz wy­lą­do­wa­li­śmy na Księ­ży­cu, a wtedy szy­ko­wa­li­śmy się do lotu na Marsa. Jako ludz­kość nie by­li­śmy jesz­cze nie­śmier­tel­ni, nie by­li­śmy nawet w pełni zdro­wi. Wręcz prze­ciw­nie.

 Ci uprzy­wi­le­jo­wa­ni (nie mia­łam do nich pre­ten­sji), wy­ko­rzy­sta­li do­stęp­ne za­so­by pie­nięż­ne naj­efek­tyw­niej jak mogli, ale w in­nych dzie­dzi­nach niż me­dy­cy­na. Nie­do­fi­nan­so­wa­na, za­nie­dby­wa­na przez ko­lej­ne rządy służ­ba zdro­wia w jed­nej czę­ści świa­ta ku­la­ła, w dru­giej może była lep­sza, mimo to lu­dzie wciąż umie­ra­li. W al­ter­na­tyw­nej wer­sji rze­czy­wi­sto­ści moż­li­wość lotu na Marsa i ogól­no­do­stęp­ność an­ti­do­tum na raka by­ły­by oczy­wi­ste i osią­gnię­te rów­no­le­gle. Nasz mózg bez pro­ble­mu po­tra­fił wy­obra­zić sobie po­dob­ną sy­tu­ację bez błędu po­znaw­cze­go. Jed­nak nie do­szło do tego w rze­czy­wi­sto­ści, w któ­rej tkwi­li­śmy. Tutaj po­mo­gła­by wy­łącz­nie wcze­śniej­sza dia­gno­za, ale mo­ment kry­tycz­ny był da­le­ko za nami. Czas po­zo­sta­wał nie­mi­ło­sier­ny i biegł dalej. Po­strze­ga­ło się go wtedy li­ne­ar­nie. Po­dró­ży w nim ofi­cjal­nie jesz­cze nie wy­na­le­zio­no. W czte­ro­wy­mia­ro­wej cza­so­prze­strze­ni nie można było nic zdzia­łać. My­śla­łam o tym ty­go­dnia­mi, aż stała się dla mnie klat­ką.

 

Przed oczy­ma sta­nę­ły ko­lej­ne ob­ra­zy z prze­szło­ści. Tym razem kon­kret­niej­sze niż nie­ru­cho­me mi­gaw­ki. Zo­ba­czy­łam przed sobą biały balon, uno­szą­cy się nad ulicą na wy­so­ko­ści moich ra­mion. Miał cięż­ki kształt, jakby był pełen wody.  Nagle pękł, ni­czym prze­kłu­ty igłą. Przy tej wi­zu­ali­za­cji to­wa­rzy­szy­ło mi jedno z naj­in­ten­syw­niej­szych do­świad­czeń déjà vu, jakie do tam­tej pory było mi dane prze­żyć. Nie pa­mię­ta­łam skąd do­kład­nie zna­łam ten obraz, jed­nak wie­dzia­łam, że jest mi bar­dzo bli­ski. Bu­dził cie­pło, cho­ciaż wo­ko­ło było mokro, zimno, sza­ro-nie­bie­sko. Sta­ra­łam się uchwy­cić myśl i prze­dłu­żyć uczu­cie o jesz­cze chwi­lę z na­dzie­ją, że przy­po­mnę sobie skąd po­cho­dzi. Wy­obraź­nia zwi­zu­ali­zo­wa­ła mi obraz: sie­dzę na tyl­nych fo­te­lach sa­mo­cho­du, obi­tych lekko kru­szą­cą się eko­skó­rą. Na ze­wnątrz pada deszcz. Z sa­mo­cho­do­we­go radia leci pio­sen­ka. Czu­łam jak żywa, że je­stem jesz­cze dziec­kiem.

Sa­mo­chód, w któ­rym sie­dzia­łam, na­le­żał do Pio­tra. Uczu­cie, że prze­szłość wy­da­rza się teraz, było silne. Mo­gło­by bu­dzić nie­po­kój, mimo to czu­łam rów­no­wa­gę wy­wo­ła­ną wra­że­niem spo­wol­nie­nia czasu.

Nie udało mi się po­zo­stać w tym sta­nie długo. Z ma­rzeń prze­szło­ści wy­rwa­ło mnie nagłe szarp­nię­cie. Koło nie­spo­dzie­wa­nie po­śli­zgnę­ło się na za­mo­kłej od desz­czu ulicy. Tylna część ro­we­ru chcia­ła wy­prze­dzić przed­nią i prze­su­nę­ła się pod kątem pro­stym do kie­run­ku jazdy. Zdą­ży­łam tylko sil­nie za­ci­snąć oba ręcz­ne ha­mul­ce z na­dzie­ją, że utrzy­mam rów­no­wa­gę do cał­ko­wi­te­go utra­ce­nia pręd­ko­ści. Prze­chy­la­łam się gwał­tow­nie na bok. Byłam bli­ska ude­rze­nia głową w jezd­nię, która w desz­czu wy­glą­da­ła jak tafla lu­stra. I tak się też stało. Udało się wy­ha­mo­wać na tyle, by ude­rze­nie nie było zbyt silne. Upa­dłam na plecy. Rower od­je­chał spode mnie jesz­cze ka­wa­łek do przo­du. Za­trzy­mał się kilka me­trów dalej. Tylne koło wciąż się krę­ci­ło. W tym cza­sie ulica od­bi­ja­ła sy­gna­li­za­cje świetl­ne, świa­tła sa­mo­cho­dów i blade świa­tło miej­skich la­tar­ni. Leżąc i pa­trząc na nie oraz taflę mo­krej ulicy, czu­łam się jak na skra­ju dwóch świa­tów.

Pró­bo­wa­łam się otrzą­snąć i wstać, nie mo­głam jed­nak pod­nieść się z ziemi. Praw­do­po­dob­nie w wy­ni­ku do­zna­ne­go szoku. Sa­mo­cho­dy prze­jeż­dża­ją­ce w po­bli­żu za­trzy­ma­ły się. Je­dy­ną osobą, która kon­ty­nu­owa­ła jazdę była nad­jeż­dża­ją­ca z prze­ciw­ka po­stać na ro­we­rze. Kiedy zbli­ży­ła się wy­star­cza­ją­co bli­sko, do­strze­głam, że była to ko­bie­ta. W wi­kli­no­wym ko­szy­ku za­wie­szo­nym na kie­row­ni­cy jej ro­we­ru, sie­dzia­ło dziec­ko w czer­wo­nym prze­ciw­desz­czo­wym płasz­czy­ku.

 Ko­bie­ta była mniej wię­cej w moim wieku, star­sza może nie wię­cej niż dwa lata. Za­trzy­ma­ła się po­mię­dzy sa­mo­cho­da­mi, które wciąż stały nie­ru­cho­mo, jakby bacz­nie ob­ser­wo­wa­ły sy­tu­ację. Może cho­dzi­ło po pro­stu o to, że czas dla kie­row­ców się za­trzy­mał.

Ko­bie­ta wzię­ła dziec­ko na ręce, wy­ję­ła je z ko­szy­ka i po­sta­wi­ła na ziemi. Była to dziew­czyn­ka ubra­na w czer­wo­ny płasz­czyk prze­ciw­desz­czo­wy z kap­tu­rem. Teraz z bli­ska mo­głam do­strzec wzór w małe, białe śnie­żyn­ki. Ko­bie­ta po­de­szła do mnie py­ta­jąc, czy wszyst­ko ze mną w po­rząd­ku. W tym cza­sie dziec­ko po­de­szło do mo­je­go ro­we­ru i przez chwi­lę mu się przy­glą­da­ło. Na­stęp­nie za­czę­ło tup­tać po ka­łu­żach w stro­nę tyl­ne­go koła, które wciąż po­wo­li się krę­ci­ło. Dziew­czyn­ka przy­kuc­nę­ła przy nim, przy­su­nę­ła swoją buzię bli­sko i bacz­nie się przy­glą­da­ła. Nagle zła­pa­ła je swoją małą rącz­ką, za­trzy­ma­ła, po czym szarp­nę­ła nim w miarę swo­ich moż­li­wo­ści i wpra­wi­ła je w ruch o prze­ciw­nym kie­run­ku.

Wtedy zro­zu­mia­łam, kim są ko­bie­ta i dziec­ko. Oraz że to, co wi­dzia­łam przed chwi­lą nie było ani rze­czy­wi­sto­ścią, ani wspo­mnie­niem.

Nad na­szy­mi gło­wa­mi za­pa­li­ło się nagle jasne, białe, ra­żą­ce świa­tło, a wszyst­ko, co było do­oko­ła mnie znik­nę­ło.

 

 

***

Zna­la­złam się w ja­snym po­miesz­cze­niu z bia­ły­mi ścia­na­mi, przy­po­mi­na­ją­cym sale ope­ra­cyj­ne. Na jed­nej ze ścian znaj­do­wa­ło się lu­stro, któ­re­go obraz się­gał wy­so­ko ponad moją głowę, aż po sam sufit. Na dole zaś tylko pasa. Prze­szłam po­wo­li na drugi ko­niec po­ko­ju, któ­re­go nie mo­głam do­strzec w lu­strza­nym od­bi­ciu. Lu­stro mnie nie wi­dzia­ło, jed­nak ja wciąż mo­głam na nie spoj­rzeć. Wi­dzia­łam w nim od­bi­cie bia­łych, wy­ka­fel­ko­wa­nych ścian, ma­syw­nych i mo­nu­men­tal­nych. Po­czu­cie od­izo­lo­wa­nia, które wzbu­dzi­ła we mnie ich do­mi­na­cja, ka­za­ło mi my­śleć, że je­dy­nym wyj­ściem z po­miesz­cze­nia, w któ­rym nie wie­dzia­łam, jak się zna­la­złam, mu­sia­ło być owo lu­stro. Wró­ci­łam więc w ob­szar, gdzie mo­głam znów zo­ba­czyć swoje od­bi­cie. Naj­pierw sta­nę­łam przed nim i za­czę­łam się prze­glą­dać. Mo­głam do­strzec na sobie ozna­ki wy­czer­pu­ją­cej po­dró­ży, szcze­gól­nie we wło­sach, które od­ma­wia­ły współ­pra­cy i nie chcia­ły się ukła­dać tak, bym czuła się kom­for­to­wo. O ile o ja­kim­kol­wiek kom­for­cie można było mówić w obec­nej sy­tu­acji.

Od­sap­nę­łam i za­ci­snę­łam usta. Zła­pa­łam się za głowę w dez­orien­ta­cji. Moje od­bi­cie w lu­strze wy­ko­ny­wa­ło do­kład­nie to samo. Po­pa­trzy­łam sobie w oczy. Uj­rza­łam wtedy w nich dłu­go­trwa­ły ból, zmę­cze­nie, zawód wszyst­kim, czego do­świad­czy­łam. Żad­nej iskry na­dziei. Wciąż nie było w nich jed­nak po­czu­cia bez­sen­su.

Chcąc po­cie­szyć sama sie­bie, dać sobie tro­chę czu­ło­ści i em­pa­tii zbli­ży­łam dłoń do tafli lu­stra, by po­ło­żyć ją na dłoni swo­je­go od­bi­cia. Kiedy mój palec i palec od­bi­cia do­tknę­ły się, za­miast zimna szkła po­czu­łam struk­tu­rę skóry, co spo­wo­do­wa­ło, że gwał­tow­nie od­sko­czy­łam do tyłu w szoku, zdzi­wie­niu i stra­chu. Nie spusz­cza­łam wciąż z oczu swo­je­go od­bi­cia, które za­cho­wa­ło się iden­tycz­nie. Za­mar­łam po tym w miej­scu z prze­stra­szo­nym wy­ra­zem twa­rzy.

Po kil­ku­na­stu se­kun­dach, gdy serce prze­sta­ło tak sil­nie bić, po­sta­no­wi­łam się po­ru­szyć. Potem ko­lej­ny raz i ko­lej­ny. W lu­strze wciąż wi­dzia­łam wier­ne od­bi­cie. Je­dy­ną rze­czą jaką mo­głam zro­bić w po­miesz­cze­niu bez wyj­ścia, było spraw­dze­nie, czy po­now­ne do­tknię­cie lu­stra po­skut­ku­je tym samym. Spró­bo­wa­łam więc jesz­cze raz, po­wo­li zbli­ża­jąc rękę do tafli szkła. Od­bi­cie pró­bo­wa­ło do­kład­nie tego sa­me­go. Kiedy po­ło­ży­łam dłoń na miej­scu, po­now­nie po­czu­łam nie tylko struk­tu­rę, ale też cie­pło ludz­kiej skóry. To­wa­rzy­szą­ce mi wtedy uczu­cie nie było stra­chem, a sil­nym po­czu­ciem za­in­try­go­wa­nia. Nie­pew­ność jed­nak nie po­zwo­li­ła mi zro­bić ko­lej­ne­go ruchu. Jeśli, to co się wy­da­rza­ło było praw­dą, osoba, nie – łu­dzą­co po­dob­na do mnie, ale iden­tycz­na, także mogła wy­ko­nać jakiś ruch, czego nie ro­bi­ła przez ko­lej­ne se­kun­dy, które trwa­ły i trwa­ły wiecz­ność.

Po­sta­no­wi­łam zro­bić ko­lej­ny krok i spleść palce z osobą z na­prze­ciw­ka, zła­pać ją za dłoń. W tym samym cza­sie, kiedy po­ru­szy­łam ręką, nagle po­czu­łam silne szarp­nię­cie w przód. Zdą­ży­łam przed tym tylko otwo­rzyć usta, po czym wy­do­by­ło się ze mnie wrza­śnię­cie wy­wo­ła­ne szo­kiem. Krzyk­nę­łam, po­nie­waż czu­łam, że upa­dam do przo­du. O dziwo od­bi­cie w lu­strze ro­bi­ło to samo. Przez mo­ment my­śla­łam, że ude­rzę głową w szkło lub zde­rzy­my się gło­wa­mi. Moż­li­wo­ści były tylko dwie. Tym­cza­sem lecąc coraz bar­dziej ku przo­do­wi, prze­nik­nę­ły­śmy przez swoje ciała i wy­lą­do­wa­ły­śmy po prze­ciw­nych stro­nach lu­stra.

Koniec

Komentarze

Witaj na Por­ta­lu, gra­tu­lu­ję de­biu­tu. :)

 

Su­ge­stie oraz wąt­pli­wo­ści co do spraw tech­nicz­nych – do prze­my­śle­nia:

Można dzi­wić się, że pół wieku wcze­śniej pierw­szy raz wy­lą­do­wa­li­śmy na księ­ży­cu, a wtedy szy­ko­wa­li­śmy się do lotu na Marsa. – wiel­ką li­te­rą?

Nagle zła­pa­ła je swoją małą rącz­ką, za­trzy­ma­ła (prze­ci­nek?) po czym szarp­nę­ła nim w miarę swo­ich moż­li­wo­ści i wpra­wi­ła je w ruch o prze­ciw­nym kie­run­ku.

Oraz że to, co wi­dzia­łam przed chwi­lą (prze­ci­nek?) nie było ani rze­czy­wi­sto­ścią, ani wspo­mnie­niem.

Nad na­szy­mi gło­wa­mi za­pa­li­ło się nagle jasne, białe, ra­żą­ce świa­tło, a wszyst­ko, co było do­oko­ła mnie (prze­ci­nek?) znik­nę­ło.

Chcąc po­cie­szyć sama sie­bie, dać sobie tro­chę czu­ło­ści i em­pa­tii (prze­ci­nek?) zbli­ży­łam dłoń do tafli lu­stra, by po­ło­żyć ją na dłoni swo­je­go od­bi­cia.

Jeśli, (ten prze­ci­nek prze­nieść wyraz dalej?) to co się wy­da­rza­ło było praw­dą, osoba, nie – łu­dzą­co po­dob­na do mnie, ale iden­tycz­na, także mogła wy­ko­nać jakiś ruch, czego nie ro­bi­ła przez ko­lej­ne se­kun­dy, które trwa­ły i trwa­ły wiecz­ność.

Tym­cza­sem lecąc co raz bar­dziej ku przo­do­wi, prze­nik­nę­ły­śmy przez swoje ciała i wy­lą­do­wa­ły­śmy po prze­ciw­nych stro­nach lu­stra. – or­to­gra­ficz­ny – razem

 

Opo­wia­da­nie sta­no­wi swego ro­dza­ju mo­no­log głów­nej bo­ha­ter­ki, bę­dą­cej za­ra­zem nar­ra­tor­ką. Opi­su­je ona swoje od­czu­cia, wspo­mnie­nia, emo­cje, wra­że­nia. W tym mo­no­lo­gu sięga czę­sto do lat dzie­ciń­stwa, do prze­szło­ści. Po­ru­szo­ne przy­pad­kiem in­for­ma­cje o nie­ule­czal­nych cho­ro­bach wpro­wa­dza­ją nie­po­kój i ocze­ki­wa­nie tra­gicz­ne­go fi­na­łu, w tym – nawet śmier­ci. Za­koń­cze­nie chyba naj­bar­dziej mnie za­sko­czy­ło, po­nie­waż wy­da­je się urwa­nym nagle w pół sceny, nie­do­koń­czo­nym, nie­peł­nym. Mi­mo­wol­nie je­stem cie­ka­wa, co dalej. :)

Po­zdra­wiam ser­decz­nie i życzę Ci po­wo­dze­nia. :)

Pe­cu­nia non olet

Bruce, dzię­ku­ję za uwagi i miłe słowo :)

I ja dzię­ku­ję, po­zdra­wiam. :)

Pe­cu­nia non olet

Ważne, że pi­sa­nie Ci po­ma­ga. Pew­nie, że tekst wy­ma­ga pew­nych po­pra­wek – jak to czę­sto bywa w pierw­szych opo­wia­da­niach, są w nim rze­czy, które są jasne dla Cie­bie, a nie­ko­niecz­nie dla czy­tel­ni­ka – jak na przy­kład zna­cze­nie urwa­ne­go i nie­ja­sne­go za­koń­cze­nia. Ale start masz o tyle nie­zły, że pi­szesz ład­nie sty­li­stycz­nie, po­praw­nym ję­zy­kiem – to jest już dużo, bo umie­jęt­no­ści tech­nicz­nych, jak roz­pla­no­wa­nie fa­bu­ły, pre­cy­zyj­ne pro­wa­dze­nie nar­ra­cji itd, czlo­wiek uczy się, pi­sząc. Po­wo­dze­nia!

ninedin.home.blog

Cześć TheXX! Cał­kiem spodo­bał mi się Twój tekst. Na­pi­sa­łaś coś in­tym­ne­go i (praw­do­po­dob­nie) na­sy­co­ne­go pry­wat­ny­mi od­nie­sie­nia­mi/wra­że­nia­mi. Oso­bi­ste mo­men­ty sta­no­wią naj­moc­niej­szą stro­nę tek­stu. Jego słab­szą stro­ną są (moim zda­niem) pod­su­mo­wa­nia sy­tu­acji spo­łecz­no-eko­no­micz­no-te­cho­no­lo­gicz­nej wcze­sne­go XXI wieku. W takim de­li­kat­nym (?) tek­ście wy­sta­ją jak gwóźdź prze­zna­czo­ny do “fi­ne­zyj­ne­go” wbi­cia młot­kiem, co też się po­nie­kąd dzie­je. 

Z rze­czy tech­nicz­nych – coś mi spo­wal­nia­ło czy­ta­nie i po głęb­szej re­flek­sji winę przy­pi­su­ję sło­wom, które nie­po­trzeb­nie ha­mu­ją tempo tek­stu. Trud­no mi to opi­sać, więc dla przy­kła­du wrzu­cam mo­dy­fi­ka­cję ostat­nie­go aka­pi­tu [SPO­ILER]

 

Po­sta­no­wi­łam zro­bić ko­lej­ny krok i spleść palce z osobą z na­prze­ciw­ka, zła­pać ją za dłoń. W tym samym cza­sie, Kiedy po­ru­szy­łam ręką, nagle po­czu­łam silne szarp­nię­cie w przód. Zdą­ży­łam przed tym tylko otwo­rzyć usta, po czym wy­do­by­ło się ze mnie wrza­śnię­cie wy­wo­ła­ne szo­kiem. Krzyk­nę­łam, po­nie­waż bo czu­łam, że upa­dam do przo­du. O dziwo Od­bi­cie w lu­strze ro­bi­ło to samo. Przez mo­ment Pomy­śla­łam, że ude­rzę głową w szkło lub zde­rzy­my się gło­wa­mi. Moż­li­wo­ści były tylko dwie. Tym­cza­sem lecąc coraz bar­dziej ku przo­do­wi, prze­nik­nę­ły­śmy przez swoje ciała i wy­lą­do­wa­ły­śmy po prze­ciw­nych stro­nach lu­stra.

Oczy­wi­ście wszyst­ko co piszę uznaj za su­biek­tyw­ną opi­nię i przyj­mij tylko to co ze­chcesz. Ogól­nie po­do­ba mi się Twój styl, jest zgrab­ny i nie­na­chal­ny, cho­ciaż do do­szli­fo­wa­nia (jak u wszyst­kich). To do­brze, że pi­sa­nie było dla Cie­bie te­ra­peu­tycz­ne. Pisz wię­cej! :)

Dzię­ku­ję ser­decz­nie, Arq Von Shell, za do­kład­ny opis wra­żeń po lek­tu­rze i za uwagi.

Witaj

Bar­dzo do­brze mi się czy­ta­ło. Dałem się po­nieść Two­jej opo­wie­ści. Prze­pla­ta­łaś re­flek­sje nad oso­bi­stym ży­ciem ze wspo­mnie­nia­mi o świe­cie sprzed lat. Świet­nie po­ka­za­łaś jazdę na ro­we­rze w desz­czu za­koń­czo­ną upad­kiem. Ko­niec in­try­gu­ją­cy. 

Nie wszyst­ko za­ła­pa­łem, ale wy­da­je mi się, że tu waż­niej­szy jest na­strój, który zbu­do­wa­łaś niż to, by wszyst­ko zro­zu­mieć. 

Po­zdra­wiam

 

Ro­zu­miem powód, dla któ­re­go po­wstał tekst, ale jed­no­cze­śnie muszę wy­znać, że tego ro­dza­ju twór­czość nie na­le­ży do chęt­nie prze­ze mnie czy­ta­nych, al­bo­wiem jest zbyt oso­bi­sta. Pod­czas lek­tu­ry nie umia­łam w pełni wczuć się w opi­sy­wa­ne prze­ży­cia bo­ha­ter­ki i to za­rów­no te wra­ca­ją­ce do dzie­ciń­stwa, jak i do­ty­czą­ce te­raź­niej­szo­ści, a zwłasz­cza to, co wy­da­rzy­ło się po wy­pad­ku. Ostat­nia scena oka­za­ła się dla mnie nie­zro­zu­mia­ła.

Wy­ko­na­nie po­zo­sta­wia nieco do ży­cze­nia.

 

Al­go­ryt­my na po­cząt­ku lat 20. XXI wieku… → Al­go­ryt­my na po­cząt­ku lat dwu­dzie­stych XXI wieku

 

wspo­mnie­nia z po­cząt­ku lat dwu­ty­sięcz­nych. → Rok dwu­ty­sięcz­ny był tylko jeden, więc chyba nie można mówić o po­cząt­kach lat dwu­ty­sięcz­nych.

 

jego ciem­ne­go ko­lo­ru Audi i wy­ciecz­ki… → …jego ciem­ne­go ko­lo­ru audi i wy­ciecz­ki

Nazwy po­jaz­dów pi­sze­my małą li­te­rą.

https://sjp.pwn.pl/zasady/109-20-10-Nazwy-roznego-rodzaju-wytworow-przemyslowych;629431.html  

 

Radio w sa­mo­cho­dzie czę­sto po­da­wa­ło wła­śnie tę pio­sen­kę. → Ra­czej: Radio w sa­mo­cho­dzie czę­sto na­da­wa­ło wła­śnie tę pio­sen­kę.

 

Dawne wy­da­rze­nia zda­wa­ły się z po­wro­tem, po­now­nie tu być.Z po­wro­tempo­now­nie to sy­no­ni­my, zna­czą to samo.

 

To, w któ­rym fi­zycz­nie było dane mi żyć, w ostat­nim cza­sie nie przy­nio­sło mi zbyt wiele do­bre­go. → Czy oba za­im­ki są ko­niecz­ne? Z dru­gie­go bym zre­zy­gno­wa­ła.

 

Miał cięż­ki kształt, jakby był pełen wody. → Oba­wiam się, że kształt nie może być cięż­ki.

Pro­po­nu­ję: Jego kształt spra­wiał wra­że­nie, że jest cięż­ki, jakby pełen wody.

 

sie­dzę na tyl­nych fo­te­lach sa­mo­cho­du, obi­tych lekko kru­szą­cą się eko­skó­rą. → …sie­dzę na tyl­nym fo­te­lu sa­mo­cho­du, obi­tym lekko kru­szą­cą się eko­skó­rą.

Nie wy­da­je mi się, aby można sie­dzieć na wię­cej niż jed­nym fo­te­lu.

 

ulica od­bi­ja­ła sy­gna­li­za­cje świetl­ne, świa­tła sa­mo­cho­dów i blade świa­tło miej­skich la­tar­ni. → Czy to ce­lo­we po­wtó­rze­nia?

 

Za­trzy­mał się kilka me­trów dalej. Tylne koło wciąż się krę­ci­ło. W tym cza­sie czu­łam się jak na skra­ju dwóch świa­tów. Pró­bo­wa­łam się otrzą­snąć i wstać, nie mo­głam jed­nak pod­nieść się z ziemi. Praw­do­po­dob­nie w wy­ni­ku do­zna­ne­go szoku. Sa­mo­cho­dy prze­jeż­dża­ją­ce w po­bli­żu za­trzy­ma­ły się. Je­dy­ną osobą, która kon­ty­nu­owa­ła jazdę była nad­jeż­dża­ją­ca z prze­ciw­ka po­stać na ro­we­rze. Kiedy zbli­ży­ła się wy­star­cza­ją­co… → Przy­kład się­ko­zy.

 

Była to dziew­czyn­ka ubra­na w czer­wo­ny płasz­czyk prze­ciw­desz­czo­wy z kap­tu­rem. → Po­wta­rzasz in­for­ma­cję, czte­ry zda­nia wcze­śniej już na­pi­sa­łaś, jak ubra­ne było dziec­ko.

 

Dziew­czyn­ka przy­kuc­nę­ła przy nim, przy­su­nę­ła swoją buzię bli­sko i bacz­nie się przy­glą­da­ła. → Zbęd­ny za­imek – czy mogła przy­su­nąć cudzą buzię?

 

Na dole zaś tylko pasa. → Nie ro­zu­miem zda­nia – co to jest pasa?

 

po­now­nie po­czu­łam nie tylko struk­tu­rę, ale też cie­pło ludz­kiej skóry. To­wa­rzy­szą­ce mi wtedy uczu­cie nie było stra­chem, a sil­nym po­czu­ciem za­in­try­go­wa­nia. → Nie brzmi to naj­le­piej.

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Cześć,

 

mam wra­że­nie, że zbyt dużo w tek­ście emo­cji i uczuć a za mało fa­bu­ły. Jako wpraw­ka, zna­le­zie­nie uj­ścia dla emo­cji, czy po pro­stu wy­rzu­ce­nie z sie­bie “cze­goś”, myślę, że jest bar­dziej niż okej – czyta się płyn­nie, opisy nie nużą, cie­ka­wie wy­cho­dzą te prze­sko­ki po­mię­dzy “te­raź­niej­szo­ścią”, prze­szło­ścią, a sceną w la­bo­ra­ta­rium. Bra­ku­je “tylko”, albo “aż” ja­kie­goś fa­bu­lar­ne­go spo­iwa, hi­sto­rii, która po­łą­czy­ła­by to wszyst­ko w opo­wieść, w spój­ną ca­łość. Trzy­mam kciu­ki za roz­wi­nię­cie tego pi­sar­skie­go po­ten­cja­łu :)

 

Po­zdra­wiam ser­decz­nie!

Che mi sento di morir

Jak na pierw­szy tekst to jest na­praw­dę do­brze pod wzglę­dem ję­zy­ko­wym. Sama fa­bu­ła dość mocno in­tym­na i tro­chę nie­ja­sna, bli­sko stru­mie­nia świa­do­mo­ści. Jako fan roz­bu­do­wa­nych fabuł wo­lał­bym tro­chę wię­cej fa­bu­lar­ne­go mięsa, wię­cej bo­ha­te­rów, tro­chę kwe­stii dia­lo­go­wych, ale ro­zu­miem, że wszyst­ko przed Tobą.

Cześć

Opo­wia­da­nie ma cha­rak­ter oso­bi­ste­go pa­mięt­ni­ka, sku­pio­ne­go na uczu­ciach i na­stro­jach nar­ra­to­ra.

Ję­zy­ko­wo jest po­praw­nie, cho­ciaż ozdob­ni­ki i po­wtó­rze­nia można by­ło­by ska­so­wać, aby uzy­skać wię­cej dy­na­mi­ki tek­stu np.

 

i przez chwi­lę mu się przy­glą­da­ło. Na­stęp­nie za­czę­ło tup­tać po ka­łu­żach w stro­nę tyl­ne­go koła, które wciąż po­wo­li się krę­ci­ło. Dziew­czyn­ka przy­kuc­nę­ła przy nim, przy­su­nę­ła swoją buzię bli­sko i bacz­nie się przy­glą­da­ła.

Jeśli po­zwo­lisz sobie na spoj­rze­nie na opo­wia­da­nie ocza­mi czy­tel­ni­ka, o bę­dziesz mogła ulep­szyć swój warsz­tat w bu­do­wa­niu bo­ha­te­rów i fa­bu­ły (które tu są frag­men­ta­rycz­ne), aby nas in­try­go­wa­ły, za­smu­ca­ły lub roz­śmie­sza­ły…

Po­zdra­wiam!

Ro­zu­miem, że to de­biut i stąd tekst urywa się w takim mo­men­cie. Chyba po­win­na być dana in­for­ma­cja, że jest to frag­ment, ale wtedy ja na przy­kład bym nie czy­tał. Pisz.

Po­ru­sza­ją­ce. Za­bie­ra czy­tel­ni­ka w świat emo­cji au­to­ra. Dobry język (je­dy­na uwaga : dla­cze­go woda wy­try­ski­wa­ła spod kół, a nie po pro­stu try­ska­ła ?).

Zga­dzam się z wie­lo­ma przed­pi­ś­ca­mi; opo­wia­da­nie jest tak oso­bi­ste, że aż trud­no ła­do­wać mi się w nie z wła­sny­mi bu­ta­mi, mało fa­bu­ły, dużo emo­cji i prze­my­śleń.

Nie prze­pa­dam za stru­mie­nia­mi świa­do­mo­ści w li­te­ra­tu­rze.

Jak na mój gust, jest tu dużo oby­cza­jów­ki, a nie­wie­le fan­ta­sty­ki. Zna­czy, ona tu jest, tylko do­sta­je mało czasu an­te­no­we­go. W za­mian opi­su­jesz szum desz­czu, jazdę na ro­we­rze – rze­czy, które do­sko­na­le znam.

Ro­zu­miem, że w koń­ców­ce bo­ha­ter­ka prze­cho­dzi do ja­kie­goś świa­ta al­ter­na­tyw­ne­go. Chęt­nie do­wie­dzia­ła­bym się o nim wię­cej.

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Nowa Fantastyka