- Opowiadanie: gylo24 - Luka, część 1

Luka, część 1

Cześć! Dziś chciał­bym za­pre­zen­to­wać opo­wia­da­nie pt. “Luka”, nad któ­rym pra­co­wa­łem od ja­kie­goś czasu. Jest to tylko 1/3 peł­ne­go opo­wia­da­nia z uwagi na to, że ca­łość wy­szła dosyć długa. Je­że­li się spodo­ba i kogoś z was za­in­try­gu­je to z przy­jem­no­ścią wrzu­cę po­zo­sta­łe dwie czę­ści. Za­chę­cam do oceny za­rów­no pod wzglę­dem całej hi­sto­rii jak i sty­li­sty­ki, no i czy opo­wia­da­nie da się w ogóle czy­tać. :D Za wszyst­kie opi­nie i po­świę­co­ny czas na czy­ta­nie ser­decz­nie dzię­ku­ję!

Oceny

Luka, część 1

I

Silne ude­rze­nie ple­ca­mi o pień drze­wa wy­dar­ło mu dech z pier­si i nieco oszo­ło­mi­ło. Biała mgieł­ka, która wy­do­sta­ła się z ust na zimne po­wie­trze, szyb­ko za­czę­ła zni­kać, roz­wia­na przez po­dmu­chy lek­kie­go wia­tru. Mimo to udało mu się utrzy­mać rów­no­wa­gę i stał teraz przy­par­ty do sze­ro­kie­go dębu, z któ­re­go ga­łę­zi za­czę­ły spa­dać pierw­sze je­sien­ne li­ście. Od­dech miał płyt­ki, klat­ka pier­sio­wa po­ru­sza­ła się in­ten­syw­nie, a w gło­wie lekko dzwo­ni­ło. Luka, wciąż oszo­ło­mio­ny, otwo­rzył de­li­kat­nie oczy i za­mru­gał kil­ka­krot­nie po­wie­ka­mi, pró­bu­jąc dojść do sie­bie. Był za­sko­czo­ny tym, że wcale nie czuł bólu, nagłe ude­rze­nie, je­dy­nie go za­sko­czy­ło i lekko ogłu­szy­ło, lecz nie stało mu się nic po­waż­ne­go.

Słoń­ce za­czę­ło wy­cho­dzić zza chmur do­kład­nie w tym samym mo­men­cie, gdy po­wie­ki Luki otwo­rzy­ły się w pełni, a ciche po­dzwa­nia­nie w uszach cał­ko­wi­cie usta­ło. Pro­mie­nie świa­tła ude­rzy­ły go w oczy, po­wo­du­jąc lek­kie zmru­że­nie po­wiek, a źre­ni­ce oczu, już i tak bar­dzo wą­skie, skur­czy­ły się do gra­nic moż­li­wo­ści. Pierw­sze co za­uwa­żył to kilka ja­skra­wo­czer­wo­nych liści, spa­da­ją­cych po­wo­li z w wy­so­kie­go dębu, któ­re­go ko­ro­na uno­si­ła się ponad jego głową. Nie­zwy­kle in­ten­syw­nie błę­kit­ne oczy prze­cho­dzą­ce w bla­sku słoń­ca w nie­mal czy­stą, de­li­kat­ną biel tuż przy źre­ni­cy, śle­dzi­ły jak li­ście z gra­cją, tań­czy­ły na lek­kim wie­trze, zbli­ża­jąc się coraz bli­żej do ziemi. Silny po­dmuch wschod­nie­go wia­tru nagle zmiótł je sprzed wzro­ku ob­ser­wa­to­ra, ujaw­nia­jąc czę­ścio­wo za­sło­nię­te przez li­ście, za­gro­że­nie.

Po­stać przy­po­mi­na­ją­ca wiel­kie­go, czar­ne­go psa zbli­ża­ła się do niego z ogrom­ną pręd­ko­ścią. Znacz­nie ma­syw­niej­sza niż ty­po­we czwo­ro­no­gi i z wy­glą­du bar­dziej przy­po­mi­na­ją­ca czło­wie­ka niż zwie­rzę. Czło­wie­ka, który po­ru­szał się zwin­nie na czte­rech koń­czy­nach, gład­ko i bez po­tknię­cia omi­ja­jąc licz­ne głazy oraz po­mniej­sze ka­mie­nie, ota­cza­ne przez gęstą trawę. Luka za­cho­wał spo­kój i wciąż opar­ty o drze­wo cze­kał na zbli­ża­ją­ce­go się prze­ciw­ni­ka, jed­no­cze­śnie do­strze­ga­jąc coraz wy­raź­niej jego zwie­rzę­cą na­tu­rę. Czuł, jak czas zwal­nia, a on sam mógł do­strzec coraz wię­cej szcze­gó­łów w zbli­ża­ją­cej się be­stii. W mo­men­cie, gdy po­twór zna­lazł się za­le­d­wie kilka kro­ków od swo­jej ofia­ry, wy­sko­czył w jego stro­nę, od­sła­nia­jąc swoją zwie­rzę­cą twarz z wy­szcze­rzo­ny­mi kłami i kie­ru­jąc swoje szpo­ny z dłu­gi­mi pa­zu­ra­mi w jego stro­nę.

Luka nie re­ago­wał, ob­ser­wo­wał jak po­kry­te sier­ścią szpo­ny, w któ­rych można było jesz­cze roz­po­znać dło­nie, zbli­ża­ły się do jego szyi. Spoj­rzał w gęsto owło­sio­ną twarz po­two­ra, tak bar­dzo nie­ludz­ką i ohyd­ną, która za­cho­wa­ła jed­nak ślady daw­ne­go czło­wie­czeń­stwa. Sze­ro­ko roz­war­ta żu­chwa uka­zy­wa­ła ostre, wil­cze zęby, oto­czo­ne śliną spły­wa­ją­cą gęsto po bro­dzie. Usta za­mie­ni­ły się w wą­skie paski czer­wie­ni, kości po­licz­ko­we uwy­dat­ni­ły, a skóra swoim od­cie­niem sza­ro­ści, przy­po­mi­na­ła chmu­ry zbie­ra­ją­ce się na rzę­si­sty deszcz. Czar­ne ni­czym ob­sy­dian źre­ni­ce roz­sze­rzy­ły się, za­kry­wa­jąc cał­ko­wi­cie tę­czów­kę i unie­moż­li­wia­jąc tym samym roz­po­zna­nie praw­dzi­we­go ko­lo­ru jego oczu. Sza­leń­czy wzrok, lśnią­cy na tle bia­łych jak śnieg, acz­kol­wiek prze­krwio­nych bia­łek oczu, za­sło­nię­ty był czę­ścio­wo przez czar­ne, dłu­gie i tłu­ste włosy. W ciem­nych, roz­sze­rzo­nych źre­ni­cach Luka doj­rzał swoje od­bi­cie, które przy­po­mnia­ło mu o dniu, w któ­rym spo­tkał pierw­szy raz te same oczy, które wtedy na­le­ża­ły jesz­cze do czło­wie­ka.

II

Ja­sno­wło­sy mło­dzie­niec sie­dzą­cy na sza­rym wierz­chow­cu wy­nu­rzył się po­wo­li z ot­chła­ni lasu. Przez chwi­lę roz­glą­dał się ostroż­nie po oko­li­cy, po czym cof­nął się kilka me­trów w głąb, by zejść z konia i przy­wią­zać go do jed­nej z ga­łę­zi po­bli­skie­go drze­wa. Z tego miej­sca mógł ob­ser­wo­wać, czy z po­bli­skiej po­la­ny nikt nie zbli­ża się do skra­ju lasu, będąc jed­no­cze­śnie pew­nym, że on sam po­zo­sta­nie nie­do­strze­żo­ny.

– Le­piej się nie wy­chy­lać, Ora. – Luka po­gła­skał wierz­chow­ca po pysku. Wyjął z juk jabł­ko, które na­stęp­nie podał swo­je­mu to­wa­rzy­szo­wi, ob­ser­wu­jąc, jak ten pa­ła­szu­je je ze sma­kiem. Do boku konia przy­mo­co­wa­ny był rów­nież krót­ki miecz umiesz­czo­ny w po­chwie, tak, że męż­czy­zna mógł w każ­dej chwi­li go chwy­cić i użyć.

– Słoń­ce jest wy­so­ko, a nam bra­ku­je wody. Nie wspo­mi­na­jąc o tym, że bę­dzie­my tam wi­docz­ni jak na dłoni, a tego byśmy na pewno nie chcie­li. Prze­cze­ka­my do wie­czo­ra i wtedy ru­szy­my – mówił dalej, bar­dziej do sie­bie niż wierz­chow­ca, który za­do­wo­lo­ny z so­czy­ste­go jabł­ka, przy­ta­ki­wał żywo, li­cząc na ko­lej­ną por­cję. Luka po­pa­trzył na konia i uśmiech­nię­ty po­kle­pał go po pysku.

Przy­siadł na tra­wie opar­ty o jedno z ma­syw­nych drzew i wyjął ze swo­ich spodni nie­wiel­ki scy­zo­ryk o ostrzu nie dłuż­szym niż jego palec wska­zu­ją­cy, po czym za­czął ob­ra­cać nim mię­dzy pal­ca­mi. W kom­plet­nej ciszy prze­ry­wa­nej je­dy­nie rże­niem wierz­chow­ca wsłu­chi­wał się w szum wia­tru, po­ru­sza­ją­ce­go licz­ny­mi li­ść­mi i trawą. Kiedy słoń­ce nieco ob­ni­ży­ło się na nie­bie, jego głowa oraz po­wie­ki oczu, po­dą­ży­ły w tym samym kie­run­ku, opa­da­jąc bez­wład­nie w stro­nę klat­ki pier­sio­wej. Dłoń dalej miał za­ci­śnię­tą na rę­ko­je­ści scy­zo­ry­ka.

Po chwi­li koń, sku­bią­cy do tej pory gęstą trawę, za­czął za­cho­wy­wać się nie­spo­koj­nie, po­ru­sza­jąc usza­mi oraz ko­py­ta­mi w miej­scu. Luka za­sko­czo­ny dziw­nym za­cho­wa­niem wierz­chow­ca, pod­niósł głowę i lekko się wy­pro­sto­wał. Z na­pię­tym cia­łem wsłu­chi­wał się w coraz wy­raź­niej­szy dźwięk, przy­po­mi­na­ją­cy zbli­ża­ją­ce się zwie­rzę, lub co gor­sza, in­ne­go czło­wie­ka. Ze scy­zo­ry­kiem mocno za­ci­śnię­tym w dłoni, wsłu­chi­wał się uważ­nie, skąd do­cho­dzą dźwię­ki i do ilu osób mogą na­le­żeć. Po kil­ku­na­stu moc­nych ude­rze­niach serca wstał nie­mal bez­sze­lest­nie i przy­warł ple­ca­mi do drze­wa, trzy­ma­jąc w lewej dłoni nie­wiel­kie ostrze go­to­we do ataku. Spoj­rzał na więk­szy miecz przy­pię­ty do wierz­chow­ca, ale nie­zau­wa­żo­ne wy­ję­cie go w tej chwi­li było bar­dzo ry­zy­kow­ne. Wie­dział, że zwle­kał zbyt długo z de­cy­zją, dla­te­go mały scy­zo­ryk mu­siał mu wy­star­czyć, a przy­naj­mniej na razie. Otu­chy do­da­wał mu jed­nak fakt, że zbli­żał się do niego tylko jeden czło­wiek.

Kroki ro­bi­ły się coraz gło­śniej­sze, a spraw­ne ucho mo­gło­by rów­nież usły­szeć wy­raź­ny, głę­bo­ki od­dech zbli­ża­ją­cej się po­sta­ci. Kiedy ta znaj­do­wa­ła się za­le­d­wie kilka kro­ków od miej­sca, gdzie ukry­wał się Luka, za­trzy­ma­ła się w miej­scu, a Luka usły­szał wtedy wy­raź­ny dźwięk przy­po­mi­na­ją­cy jęk za­chwy­tu.

– Cóż za pięk­ne stwo­rze­nie! – za­brzmiał, pod­eks­cy­to­wa­ny głos na­le­żą­cy do męż­czy­zny. Nie­mal na­tych­mia­sto­wo ru­szył żwawo w stro­nę konia, zu­peł­nie za­po­mi­na­jąc o całym świe­cie. – Czy je­steś tu kom­plet­nie sam… – urwał nagle.

W chwi­li, gdy męż­czy­zna wy­po­wia­dał ostat­nie słowo, Luka przy­ło­żył mu zimną stal ostrza pro­sto do gar­dła. Udało mu się to zro­bić w ide­al­nym mo­men­cie, tak, że chło­pak nie wi­dział jego twa­rzy, która wciąż scho­wa­na była za sze­ro­kim dębem.

– Jesz­cze krok i ten koń bę­dzie ostat­nim co zo­ba­czysz w życiu – po­wie­dział zim­nym i oschłym gło­sem. – Czego tu szu­kasz?

Przy­bysz stał w miej­scu, kom­plet­nie za­sko­czo­ny obec­no­ścią i za­cho­wa­niem Luki. On sam, wciąż scho­wa­ny za drze­wem, wy­sta­wiał zza niego je­dy­nie swoje lewe ramię. Nie­ru­cho­me utrzy­ma­nie ostrza w tej po­zy­cji kosz­to­wa­ło go wiele wy­sił­ku, nie mógł jed­nak po­zwo­lić by nie­zna­jo­my, zbli­żył się do niego, do­pó­ki nie pozna jego in­ten­cji.

– Spo­koj­nie, spo­koj­nie przy­ja­cie­lu! Nie mam złych za­mia­rów – od­parł przy­bysz drżą­cym gło­sem. – Za­uwa­ży­łem, że trawa w tym miej­scu jest nieco wy­dep­ta­na i two­rzy ścież­kę. – Luka za­klął pod nosem, tak że przy­bysz nie był w sta­nie go usły­szeć. – Po­my­śla­łem, że może znaj­dę tu kogoś do to­wa­rzy­stwa lub przy­naj­mniej po­szu­kam ja­kichś resz­tek je­dze­nia. Tylko jak zo­ba­czy­łem tego pięk­ne­go ogie­ra, nie mo­głem się po­wstrzy­mać, by nie po­dejść, prze­pra­szam, nie chcia­łem cię prze­stra­szyć.

– Szu­kasz ludzi? – od­po­wie­dział Luka. – Dla­cze­go? Ży­je­my w cza­sach, w któ­rych szu­ka­nie ludzi może być sy­no­ni­mem szu­ka­nia kło­po­tów.

– Sa­mot­ne po­dró­żo­wa­nie bez za­pa­sów to rów­nież nie lada kło­pot przy­ja­cie­lu – od­parł z lek­kim roz­ba­wie­niem w gło­sie. – Mógł­byś zdjąć mi ten nóż z szyi? Mó­wi­łem, że nie mam złych za­mia­rów, więc o ile nie chcesz pomóc mi z przy­cię­ciem za­ro­stu, to pro­szę, daj mi już spo­kój.

Ką­ci­ki ust Luki lekko drgnę­ły ku górze, w prze­ci­wień­stwie do jego dłoni, którą twar­do za­ci­skał na scy­zo­ry­ku.

– Je­steś uzbro­jo­ny? – za­py­tał.

– Oczy­wi­ście, że je­stem! – od­po­wie­dział z lekką drwi­ną. – My­ślisz, że prze­trwał­bym tak długo, mając za broń je­dy­nie swoje pa­znok­cie? – wydał z sie­bie dźwięk przy­po­mi­na­ją­cy par­sk­nię­cie. – Ale je­że­li ocze­ku­jesz, że oddam ci moją je­dy­ną broń to rów­nie do­brze, mo­żesz użyć tego swo­je­go no­ży­ka i po­zba­wić mnie życia!

Luka sza­no­wał taką po­sta­wę, sam po­stą­pił­by w iden­tycz­ny spo­sób. Od­da­nie je­dy­nej broni kom­plet­nie obcej oso­bie mogło być wy­ro­kiem śmier­ci, może nie na­tych­mia­sto­wej, ale od­ro­czo­nej w cza­sie. Dłoń Luki za­czę­ła lekko drżeć, dla­te­go w oba­wie, że jego roz­mów­ca to za­uwa­ży, po­sta­no­wił za­ry­zy­ko­wać. 

– Wiesz, po lek­kim za­sta­no­wie­niu, mam szcze­rą na­dzie­ję, że nie uży­jesz tego noża. Mimo wszyst­ko chciał­bym jesz­cze tro­chę pożyć. Mam ma­rze­nia, plany, am­bi­cje, chciał­bym po­wie­dzieć, że mam ro­dzi­nę, do któ­rej muszę wró­cić, lecz…

– Przy­mknij się – prze­rwał mu bru­tal­nie Luka. – Pod­nieś ręce do góry i nie ru­szaj się. Nie opusz­czaj ich, do­pó­ki ci na to nie po­zwo­lę. Ro­zu­miesz?

– Jasne, to dosyć pro­ste in­struk­cje – od­parł, znowu z lek­kim śmie­chem w gło­sie.

Luka opu­ścił dłoń z ostrzem. Wy­szedł po­wo­li zza drze­wa i skie­ro­wał dłoń oraz wzrok w kie­run­ku przy­by­sza. Nie spusz­cza­jąc wzro­ku z ob­ce­go, po­wo­li cofał się w stro­nę swo­je­go wierz­chow­ca, a gdy był tuż przy nim, wy­cią­gnął dłuż­szy miecz z po­krow­ca umiesz­czo­ne­go na boku konia, tym samym upusz­cza­jąc nie­przy­dat­ny już scy­zo­ryk w gęstą trawę. Skie­ro­wał miecz w stro­nę ob­ce­go, który zgod­nie z obiet­ni­cą, stał dalej w tym samym miej­scu, trzy­ma­jąc dło­nie w górze.

Przy­bysz wy­glą­dał bied­nie, miał na sobie dłu­gie, po­dar­te ma­te­ria­ło­we spodnie, mocno znisz­czo­ne buty oraz zde­cy­do­wa­nie za duży, roz­pię­ty, szary płaszcz, mocno de­for­mu­ją­cy jego syl­wet­kę. Spod jed­ne­go boku wy­sta­wa­ła rę­ko­jeść nie­wiel­kie­go mie­cza. Twarz, lekko wy­chu­dzo­na i po­kry­ta kil­ku­dnio­wym za­ro­stem, z wy­sta­ją­cy­mi ko­ść­mi po­licz­ko­wy­mi, bu­dzi­ła jed­nak za­ufa­nie i sym­pa­tie. Być może przez to, że na ustach, mimo wy­raź­ne­go stre­su, ma­lo­wał się de­li­kat­ny uśmiech, a brą­zo­we oczy spra­wia­ły wra­że­nie osoby miłej i sym­pa­tycz­nej. Czar­ne włosy, opa­da­ją­ce pra­wie do ra­mion, były czy­ste i lekko po­wie­wa­ły na wie­trze. Chło­pak nie mógł mieć wię­cej niż 25 lat. Luka za­uwa­żył rów­nież, że chło­pak miał na szyi za­wie­szo­ny me­ta­lo­wy sym­bol w kształ­cie po­trój­nej, le­wo­skręt­nej spi­ra­li, łą­czą­cej się w jed­nym cen­tral­nym punk­cie. Wy­da­wa­ło mu się, że skądś znał ten sym­bol.

– Mo­żesz opu­ścić ręce – stwier­dził Luka po chwi­li wpa­try­wa­nia się w przy­by­sza. – Ale ja swoją broń będę miał przy sobie, więc radzę ci się pil­no­wać – dodał, jed­no­cze­śnie opusz­cza­jąc miecz, lecz nie zdej­mu­jąc dłoni z rę­ko­je­ści.

– Dzię­ki za za­ufa­nie – po­wie­dział, opusz­cza­jąc dło­nie, na jego twa­rzy po­ja­wi­ła się wy­raź­na nutka ulgi. – Na­zy­wam się Rivel – po­wie­dział, uśmie­cha­jąc się od ucha do ucha i wy­cią­ga­jąc dłoń ku swo­je­mu roz­mów­cy. Wi­dząc jed­nak zimne spoj­rze­nie i brak re­ak­cji, cof­nął ją za­kło­po­ta­ny. – Ale mo­żesz mi mówić Wilk, znacz­nie bar­dziej lubię to imię.

 Chło­pak mimo za­kło­po­ta­nia dalej się uśmie­chał, dra­piąc się jedną dło­nią po gło­wie.  

Luka, nic nie od­po­wie­dział, ski­nął je­dy­nie po­ro­zu­mie­waw­czo głową i oparł się o po­bli­skie drze­wo, dalej ob­ser­wu­jąc przy­by­sza. Chło­pak imie­niem Rivel spe­szo­ny prze­niósł swój wzrok na wierz­chow­ca przy­wią­za­ne­go do ga­łę­zi i by zabić nie­zręcz­ną ciszę, za­py­tał.

– Czy… Mógł­bym? – Rivel wska­zał na konia za­ja­da­ją­ce­go trawę, pa­trząc na Luke skrom­nym, py­ta­ją­cym wzro­kiem.

Po­now­nie nie do­stał wer­bal­nej od­po­wie­dzi i ski­nie­nie głową mu­sia­ło mu na razie wy­star­czyć. Luka ob­ser­wo­wał uważ­nie, jak chło­pak pod­cho­dzi do zwie­rzę­cia, pró­bu­jąc wy­ba­dać czy na pewno nie ma złych in­ten­cji. Swoją dłoń w dal­szym ciągu, trzy­mał na rę­ko­je­ści mie­cza, by móc za­re­ago­wać, gdyby ten pró­bo­wał ukraść mu jego je­dy­ny śro­dek trans­por­tu oraz przy­ja­ciół­kę do roz­mów. Rivel pod­szedł do zwie­rzę­cia i de­li­kat­nie po­ło­żył dłoń na pysku i za­czął gła­skać. Koń, po­cząt­ko­wo nie­pew­ny co do przy­by­sza, po chwi­li po­ru­szał głową w stro­nę przy­by­sza, co ozna­cza­ło wię­cej niż zwy­kłą ak­cep­ta­cję.

– On jest pięk­ny. Cu­dow­ny! Za­wsze ko­cha­łem zwie­rzę­ta, cią­gnie mnie do nich bar­dziej niż do ludzi. A ten ogier jest tak pięk­ny – po­wie­dział z za­chwy­tem w gło­sie, lekko po­kle­pu­jąc Ore po pysku.

Luka wy­pu­ścił gło­śno po­wie­trze z płuc i nieco się roz­luź­nił. Za­cze­pił swój miecz o pas, a scy­zo­ryk, wcze­śniej upusz­czo­ny w trawę, scho­wał do kie­sze­ni w swoim płasz­czu.

– To jest Klacz – ode­zwał się w końcu z lek­kim za­że­no­wa­niem. – Na­zy­wa się Ora. Jest pięk­na, ow­szem, ale rów­nież cha­rak­ter­na. Ja mam na imię Luka.

– Och… Wy­bacz, fak­tycz­nie to klacz, pięk­na klacz. – Chło­pak spe­szył się po raz ko­lej­ny i za­czął po­now­nie dra­pać się po gło­wie.

– Jeśli mogę za­py­tać, to czego tu szu­kasz?

Ton głosu Luki tylko uda­wał grzecz­ność, co Rivel z pew­no­ścią za­uwa­żył.

– Chyba tego, co każdy w tych cza­sach. Pró­bu­je prze­żyć – od­po­wie­dział z wes­tchnie­niem, od­wra­ca­jąc się w stro­nę Luki i pa­trząc mu w błę­kit­ne oczy. – A nie jest to nie­ste­ty takie łatwe. Wiem, że nie wy­pa­da o to pro­sić, ale czy nie masz może… cze­goś do je­dze­nia? Nie mia­łem nic w ustach od… Nawet nie je­stem pewny od jak dawna.

Luka spoj­rzał na jego wy­chu­dzo­ną twarz oraz płaszcz, który wi­siał na nim, jak na cien­kiej ga­łę­zi drze­wa. Sam nie miał dużo, ale zo­sta­wia­jąc chło­pa­ka bez je­dze­nia, czuł­by wy­rzu­ty su­mie­nia przez wiele dłu­gich dni. Pod­szedł do konia i wyjął z juk dwa jabł­ka, które wrę­czył chło­pa­ko­wi.

– To nie dużo, ale sam nie mam wiele. Musi ci tyle wy­star­czyć – po­wie­dział, wrę­cza­jąc mu je­dze­nie, mając dalej ka­mien­ny wyraz twa­rzy.

Chło­pak ugryzł łap­czy­wie pierw­sze jabł­ko, a na jego twa­rzy wy­ma­lo­wa­ła się czy­sta eks­ta­za i uczta do­znań.

– Dzię… Kuję… ci! – wy­rzu­cił z sie­bie po­mię­dzy prze­ły­ka­niem.

Ora, wi­dząc jabł­ka, za­czę­ła lekko sztur­chać Ri­ve­la w ramie.

– Zo­sta­wię ci tro­chę, ko­cha­na – po­wie­dział, koń­cząc pierw­sze jabł­ko.

– Nie mu­sisz, nie­daw­no jadła. Jest bar­dziej cwana, niż na to wy­glą­da – od­po­wie­dział Luka. – Jedz śmia­ło.

Rivel po­ki­wał głową, po­chła­nia­jąc dru­gie jabł­ko.

– Dzię­ku­ję – rzekł, gdy już skoń­czył jeść, nie zo­sta­wia­jąc nawet ogryz­ka. – Nie wiem, jak mogę ci się od­wdzię­czyć.

– Nie mu­sisz dzię­ko­wać. Mo­żesz za to opo­wie­dzieć, gdzie idziesz.

Luka siadł na tra­wie i oparł się o to samo drze­wo, o które opar­ty był kilka dłu­gich minut wcze­śniej. Ru­chem dłoni, wska­zał no­we­mu to­wa­rzy­szo­wi miej­sce na­prze­ciw niego. Rivel usiadł z przy­jem­no­ścią i wes­tchnął głę­bo­ko z ogrom­ną ulgą.

– Och, jak miło w końcu usiąść, plecy bo­la­ły mnie tak okrut­nie! – wes­tchnął z uśmie­chem na twa­rzy.

Luka cze­kał na kon­ty­nu­ację zda­nia, Rivel jed­nak długo, roz­ko­szo­wał się chwi­lą od­po­czyn­ku. Do­pie­ro, za­uwa­ża­jąc py­ta­ją­ce spoj­rze­nie, kon­ty­nu­ował.

– Ach! Kie­ru­je się w stro­nę Bremo.

– Bremo? – za­py­tał zdzi­wio­ny Luka. – Po jaką cho­le­rę tam idziesz? Wiesz, co tam się dzie­je, praw­da?

Do­brze wie­dział co to za miej­sce. Bremo zbu­do­wa­ne, zo­sta­ło wokół nie­wiel­kie­go wznie­sie­nia, na szczy­cie, któ­re­go znaj­do­wa­ła się pięk­na i dumna for­te­ca o ścia­nach z bia­łe­go ka­mie­nia. Jej licz­ne wieże prę­ży­ły się ma­je­sta­tycz­nie ku niebu, mogąc po­mie­ścić setki osób, pre­zen­tu­jąc się skry­cie i ma­je­sta­tycz­nie. Twier­dza wzno­si­ła się na jed­nym z wielu wzgórz w tej oko­li­cy, jak rów­nież na naj­niż­szym z nich. W nie­wiel­kiej od­le­gło­ści za bu­dow­lą znaj­do­wa­ły się trzy­krot­nie wyż­sze pasma gór­skie, o ośnie­żo­nych, nie­tknię­tych ludz­ką stopą, szczy­tach, któ­rych widok zle­wał się z chmu­ra­mi. Lu­dzie, któ­rzy pierw­szy raz zbli­ża­li się do twier­dzy, nie byli w sta­nie, ode­rwać wzro­ku od nie­mal ma­gicz­ne­go wi­do­ku na­pa­wa­ją­ce­go ich serca ra­do­ścią oraz na­dzie­ją na lep­sze jutro.

Ta nie­ste­ty gasła tak szyb­ko, jak tylko przy­by­sze prze­kra­cza­li bramę mia­sta i uświa­da­mia­li sobie, że pięk­ne mia­sto to tylko ilu­zja, a sam zamek do­stęp­ny jest tylko dla nie­licz­nej grupy osób, któ­rych miesz­cza­nie na­zy­wa­li Pa­na­mi. Wokół, na wy­płasz­cze­niu wzgó­rza, znaj­do­wa­ły się licz­ne bu­dyn­ki miesz­kal­ne, któ­rych stan i wy­gląd w żad­nym stop­niu nie przy­po­mi­nał twier­dzy. Drew­nia­ne domki z dziu­ra­wy­mi da­cha­mi mie­ści­ły całe ro­dzi­ny, bied­ne i bez na­dziei na przy­szłość. Ubó­stwo i wy­zysk dało się doj­rzeć na każ­dym kroku. Tej czę­ści Bremo nigdy nie było widać z da­le­ka, a by ją do­strzec i po­czuć na­le­ża­ło prze­kro­czyć mury zamku. Całe mia­sto oto­czo­ne gru­bym, dzie­się­cio­me­tro­wym ka­mien­nym murem, zbu­do­wa­nym tak samo, jak for­te­ca z bia­łe­go ka­mie­nia, z tylko jedną bramą wjaz­do­wą, wy­da­wa­ło się nie do zdo­by­cia.

Lu­dzie sku­pie­ni byli na bar­dzo małym te­re­nie, a do­stęp do świe­żej wody i je­dze­nia był bar­dzo ogra­ni­czo­ny. Każdy skra­wek Bremo pa­tro­lo­wa­li uzbro­je­ni straż­ni­cy, a ja­kie­kol­wiek ozna­ki buntu czy nie­za­do­wo­le­nia z pa­nu­ją­cych wa­run­ków, krwa­wo ka­ra­no. Miesz­kań­cy pra­co­wa­li od świtu do nocy, pil­no­wa­ni przez straż­ni­ków, na wy­raź­ne ży­cze­nie Panów. Każdy go prze­kro­czył mury zamku, nie mógł czuć się bez­piecz­nie.

Mi­nę­ły dłu­gie lata odkąd Luka, wi­dział ostat­ni raz Bremo i z całą  pew­no­ścią nie chciał go wi­dzieć nigdy wię­cej.

– Nie po­wie­dzia­łem, że idę do Bremo, po­wie­dzia­łem, że kie­ru­je się w jego stro­nę – po­wie­dział z lek­kim uśmiesz­kiem. – Do sa­me­go mia­sta na pewno się nie wy­bio­rę, wierz mi.

– Był­byś skoń­czo­nym głup­cem, gdy­byś chciał do niego wejść – od­rzu­cił Luka. – Szu­kasz więc cze­goś kon­kret­ne­go?

Rivel otwo­rzył usta, lecz szyb­ko je za­mknął, a spryt­ny uśmie­szek znik­nął z jego twa­rzy. Od­wró­cił rów­nież wzrok, co przy­ku­ło uwagę jego roz­mów­cy.

– Nie. Chce się tam tylko do­stać i po­znać te oko­li­ce – stwier­dził gło­sem wy­raź­nie cich­szym i mniej pew­nym.

– Nie mu­sisz mówić, jeśli nie chcesz – rzekł na widok spe­szo­ne­go wę­drow­ca. – Je­że­li szu­kasz ma­gicz­nych rdze­ni spod Bremo, o któ­rych opo­wia­da się dzie­ciom to twoja spra­wa – ro­ze­śmiał się lekko, a Rivel zro­bił to samo. Wy­da­wa­ło mu się jed­nak, że brą­zo­we oczy to­wa­rzy­sza lekko za­bły­sły, nie był pewny je­dy­nie z ja­kie­go po­wo­du. – Długo już tam idziesz?

– Kilka ty­go­dni. Spę­dzi­łem tro­chę czasu na po­łu­dniu, jest tam spo­koj­niej, choć prze­klę­ci straż­ni­cy,  roz­prze­strze­nia­ją się jak za­ra­za nawet tam. Kilka razy się na nich na­tkną­łem, dwa razy udało mi się wy­wi­nąć bez więk­sze­go trudu, ale za trze­cim moje ga­dul­stwo nie przy­nio­sło ni­cze­go do­bre­go. – Chło­pak pod­niósł lekko brud­ną ko­szul­kę i uka­zał licz­ne bor­do­we si­nia­ki na brzu­chu. Luka syk­nął, wi­dząc ten po­nu­ry obraz i lekko się spe­szył. – Przy­nio­sło za to coś zu­peł­nie od­wrot­ne­go, dosyć bo­le­sne­go. Na szczę­ście prze­sta­li, gdy nie mo­głem już wziąć od­de­chu, ina­czej mo­gło­by mnie tutaj nie być.

– Współ­czu­je – po­wie­dział krót­ko Luka.

– Było mi­nę­ło, trze­ba iść w życiu przed sie­bie, racja? Już nawet nie boli, tak bar­dzo – od­rzekł, do­ty­ka­jąc brzu­cha, a na jego twa­rzy prze­biegł lekki gry­mas ma­ją­cy przy­po­mi­nać uśmiech.

–Mimo wszyst­ko po­wi­nie­neś się cie­szyć, że prze­ży­łeś. Po­bi­cie przez straż­ni­ków to dosyć ła­god­ne za­cho­wa­nie. Je­stem pod wra­że­niem, że zo­sta­wi­li cię w spo­ko­ju, gdy już stra­ci­łeś przy­tom­ność. Zwy­kle nie by­wa­ją tacy… wy­ro­zu­mia­li Rivel.

– Mo­żesz mówić na mnie Wilk – po­wie­dział z uśmie­chem na twa­rzy. – A poza tym mam szczę­ście przy­ja­cie­lu! Może i wię­cej niż ro­zu­mu, ale nie na­rze­kam.

Luka był za­dzi­wio­ny jego opty­mi­zmem i bez­tro­ską ducha.

– A ty Luka, gdzie wy­bie­rasz się na tej pięk­nej kla­czy? – za­py­tał Wilk, z jego ust nie zni­kał uśmiech ani na mi­nu­tę. – Ora, je­że­li do­brze pa­mię­tam? Ładne imię.

Luka po­ki­wał po­wo­li głową, ale nie od­po­wie­dział od razu. Prze­niósł wzrok z to­wa­rzy­sza na po­la­ne skry­tą za drze­wa­mi znaj­du­ją­cą się na­prze­ciw niego, oświe­tla­ną przez jasne pro­mie­nie sło­necz­ne. Po­mię­dzy drze­wa­mi był w sta­nie do­strzec wy­dep­ta­ną ścież­kę, cią­gną­cą się aż po ho­ry­zont, którą pla­no­wał ru­szyć, gdy tylko słoń­ce zbli­ży się ku za­cho­do­wi.

– Kar­was, tak mi się przy­naj­mniej wy­da­ję – rzekł po­nu­ro.

– Na­praw­dę? – za­py­tał zdzi­wio­ny Rivel. – Opusz­czasz nasze wspa­nia­łe pań­stew­ko. My­ślisz, że w Kar­was bę­dzie le­piej?

– Gdy­bym tylko to wie­dział – wes­tchnął głę­bo­ko. – Chciał­bym zna­leźć ja­kieś miej­sce dla sie­bie, gdzie w końcu czuł­bym się jak w domu. Tutaj, mimo upły­wu tak wielu lat, nie zna­la­złem go i za­czy­nam szcze­rze wąt­pić, czy to w ogóle moż­li­we. Ta cią­gła czuj­ność, spa­nie z bro­nią w dłoni i za­sta­na­wia­nie się, czy do­ży­jesz do świtu, jest nie do wy­trzy­ma­nia. Je­że­li ist­nie­je, choć nikła na­dzie­ja, że w Kar­was bę­dzie le­piej, to chce spró­bo­wać. Może aku­rat tam od­naj­dę swoje miej­sce na ziemi.

– Znam ten ból. Cał­ko­wi­cie cię ro­zu­miem – wes­tchnął tak samo, jak Luka chwi­lę temu. – Jeśli nic nie trzy­ma cię na tych zie­miach, to na­tu­ral­ne, że chcesz spró­bo­wać prze­do­stać się gdzieś in­dziej. Dalej.

– A ty, za­miast też ucie­kać, to ru­szasz do przed­po­ko­ju sa­me­go dia­bła – od­parł Luka. – Wy­bacz, że dalej cią­gnę ten temat, ale za­sta­na­wiam się, co może być na tyle po­żą­da­ne­go przez cie­bie w tam­tych oko­li­cach, że je­steś w sta­nie za­ry­zy­ko­wać wła­sne życie, by to zdo­być. Je­że­li cię zła­pią, a praw­do­po­dob­nie tak bę­dzie, to albo cię za­bi­ją, albo zro­bią z cie­bie nie­wol­ni­ka. Straż­ni­ków jest zbyt wielu, by nie­zau­wa­żo­nym do­stać się pod zamek.

– A wi­dzisz, też mam nie­wiel­ką na­dzie­ję na to, że coś się zmie­ni w moim życiu – za­śmiał się bez­tro­sko. Słowa Luki nie zro­bi­ły na nim wi­docz­nie żad­ne­go więk­sze­go wra­że­nia. – Mam nawet w tej kwe­stii bar­dzo licz­ne prze­czu­cia, więc może ta na­dzie­ja nie jest wcale taka mała. Czuję to w ko­ściach, w każ­dym z mię­śni i samej skó­rze, a także głę­bo­ko w samej duszy, je­że­li ja­ką­kol­wiek fak­tycz­nie mam. 

Jego głos nagle za­czął wy­brzmie­wać sta­now­czo, a ciało wy­pro­sto­wa­ło się i ema­no­wa­ło pew­no­ścią sie­bie. Luka do­strze­gał na jego twa­rzy ogrom­ną gamę zmie­nia­ją­cych się emo­cji, a ge­sty­ku­lu­ją­ce dło­nie sta­no­wi­ły ide­al­ne do­peł­nie­nie jego słów. Ciem­ne oczy wy­raź­nie za­iskrzy­ły.

– Czuję, że je­że­li co­kol­wiek w moim życiu ma sens, to jest to wła­śnie to. – Wilk kon­ty­nu­ował. –  Je­że­li ist­nie­je coś ta­kie­go jak prze­zna­cze­nie, ta cien­ka, nie­wi­dzial­na nić pro­wa­dzą­ca ku cze­muś więk­sze­mu, to je­stem pewny, że pro­wa­dzi mnie wła­śnie tam, pod Bremo. Czuję to, ale rów­nież głę­bo­ko w to wie­rzę. Dla­te­go wła­śnie za­mie­rzam za­ry­zy­ko­wać tę wy­pra­wę, nawet jeśli ceną bę­dzie moje wła­sne życie.

Luka był wy­raź­nie za­in­try­go­wa­ny, jed­nak spo­dzie­wał się, że chło­pak nie wy­ja­wi swo­jej ta­jem­ni­cy tak łatwo kom­plet­nie obcej oso­bie. To przy­pad­ko­we spo­tka­nie za­czy­na­ło być coraz bar­dziej in­te­re­su­ją­ce, a po­cząt­ko­wa nie­chęć do przy­by­sza za­czę­ła top­nieć w szyb­kim tem­pie.  

– Do­my­ślam się, że nie po­wiesz mi, do­kład­nie co chcesz osią­gnąć? – za­py­tał, a Wilk prze­czą­co po­krę­cił głową. – Życzę ci więc po­wo­dze­nia. Obyś tylko nie przy­pła­cił tej wę­drów­ki ży­ciem.

– Też mam taką na­dzie­ję przy­ja­cie­lu! – od­rzu­cił, śmie­jąc się bez­tro­sko.

Rivel wy­da­wał się nie­zwy­kle prze­ko­na­ny i pewny co do swo­je­go celu, ale Luka oba­wiał się, że to, co chce osią­gnąć, może prze­kro­czyć jego moż­li­wo­ści. Mimo tego po­dzi­wiał chło­pa­ka za jego pew­ność sie­bie i chęć dą­że­nia do celu. Miał w sobie praw­dzi­wą iskrę, która być może kie­dyś mo­gła­by za­mie­nić się w praw­dzi­wy pło­mień, da­ją­cy wiarę na lep­sze czasy. Kto wie, mógł­by w przy­szło­ści stać się praw­dzi­wym li­de­rem, pro­wa­dząc ludzi ku wspa­nia­łej przy­szło­ści. Praw­do­po­dob­nie jed­nak był tylko głup­cem, god­nym po­dzi­wu głup­cem. Jesz­cze chwi­lę ob­ser­wo­wał to­wa­rzy­sza i za­sta­na­wiał się nad jego sło­wa­mi.

– Być może. Być może – wes­tchnął po dłuż­szej chwi­li Luka. – By prze­do­stać się do Bremo, mu­sisz prze­pra­wić się przez rzekę, naj­bez­piecz­niej­sze miej­sce do tego bę­dzie mniej wię­cej w po­ło­wie drogi stąd do mia­sta. Nie pró­buj robić tego wcze­śniej, nurt jest zbyt rwący, nawet jeśli tego nie widać. – Luka czuł się w obo­wiąz­ku by, go o tym po­in­for­mo­wać.

– Wiem o tym, przy­go­to­wa­łem się nie­mal na wszyst­ko. Co praw­da pły­wam do­brze, jak to wilki, ale nie pró­bo­wał­bym te­sto­wać swo­ich umie­jęt­no­ści w naj­szer­szym punk­cie rzeki, ale dzię­ku­ję za radę!

– Wilk? – za­py­tał zdzi­wio­ny Luka. – Ach tak, chcia­łeś, żebym cię tak na­zy­wał. Dla­cze­go aku­rat to imię?

– To długa hi­sto­ria, nie chciał­bym cię za­nu­dzać – stwier­dził z lek­kim za­kło­po­ta­niem i uśmie­chem na twa­rzy.

– Nie mamy ra­czej nic in­ne­go do ro­bo­ty. Słoń­ce jest jesz­cze wy­so­ko, a ja nie za­mie­rzam się stąd ru­szać, zanim nie zbli­ży się wie­czór. Tobie rów­nież bym to ra­dził.

– Je­że­li tak mó­wisz, przy­ja­cie­lu, to z chę­cią opo­wiem ci tę hi­sto­rię! – od­rzu­cił ura­do­wa­ny.

Chło­pa­ka nie trze­ba było długo na­ma­wiać, naj­wi­docz­niej to ga­du­ła, która nie miała od dawna oka­zji do dłuż­szej roz­mo­wy. On sam okre­ślał się jako osoba cicha i skry­ta, wo­lą­cą spo­koj­ne miej­sca po­zba­wio­ne ludzi i ha­ła­su, lecz po dłu­giej wę­drów­ce, w któ­rej je­dy­nym kom­pa­nem do roz­mo­wy była Ora, czuł lekką po­trze­bę in­te­rak­cji z dru­gim czło­wie­kiem. Zresz­tą sam Wilk wy­da­wał mu się in­try­gu­ją­cym roz­mów­cą i cie­ka­wi­ło go, co ma jesz­cze do po­wie­dze­nia.

– By to do­brze wy­ja­śnić, mu­siał­bym cof­nąć się do sa­me­go po­cząt­ku – po­wie­dział ura­do­wa­ny, tym samym usa­da­wia­jąc się wy­god­nie na tra­wie z dłoń­mi uło­żo­ny­mi na ko­la­nach. – Wy­cho­wy­wa­łem się na po­łu­dniu w nie­wiel­kiej wio­sce, znaj­du­ją­cej się wy­star­cza­ją­co da­le­ko Bremo i sto­li­cy, by mieć nawet spo­koj­ne dzie­ciń­stwo. Nie mia­łem ro­dzi­ców, nie wiem, co się z nimi stało. Do­ra­sta­łem więc z in­ny­mi sie­ro­ta­mi przy­gar­nię­ty­mi przez ro­dzi­ny, które mogły, wy­kar­mić do­dat­ko­wą gębę. Nie czu­łem się tam źle, nie była to żadna ro­dzi­ciel­ska re­la­cja, ale za­wsze to jakiś dach nad głową i oka­zjo­nal­nie pełna miska. Mia­łem na tyle szczę­ścia, że udało mi się na­uczyć czy­tać, za co je­stem do dziś ogrom­nie wdzięcz­ny. Moi opie­ku­no­wie byli rol­ni­ka­mi, pra­co­wa­li całe dnie, a ja po­ma­ga­łem im, ile tylko mo­głem, sta­ra­jąc się od­wdzię­czyć za ich pomoc. Nie chcia­łem być cię­ża­rem, lecz moje ga­dul­stwo czę­sto do­pro­wa­dza­ło do kło­po­tów – za­śmiał się lekko. – To byli do­brzy lu­dzie, choć nigdy nie mia­łem praw­dzi­we­go domu, to czu­łem, że to miej­sce wła­śnie nim jest. Jed­nak… – Wilk prze­rwał na chwi­lę, dło­nie mu za­drża­ły, a wzrok opadł na ko­la­na. – …okru­cień­stwo tego świa­ta za­wsze musi się ujaw­nić i znisz­czyć to, co dobre i pięk­ne.

– Był cie­pły je­sien­ny dzień, zbie­ra­li­śmy plony i cho­wa­li­śmy je do szopy. Dni ro­bi­ły się coraz krót­sze, a noce zimne, dla­te­go mu­sie­li­śmy się spie­szyć. Naszą pracę prze­rwa­li straż­ni­cy, któ­rzy przy­by­li, by za­brać dla sie­bie część na­sze­go je­dze­nia. Na­zy­wa­li to po­dat­kiem. Mój opie­kun dał im tyle, ile mógł, zo­sta­wił je­dy­nie to, czego po­trze­bo­wa­li­śmy, do prze­trwa­nia zimy. Ich to nie ob­cho­dzi­ło, chcie­li wię­cej, a osta­tecz­nie, gdy lu­dzie opie­ra­li się ich żą­da­niom, po­sta­no­wi­li ode­brać nam wszyst­ko. Ru­szy­li na nas, na swo­ich ko­niach, za­bi­ja­jąc każ­de­go, kto tylko zna­lazł się na ich dro­dze. Wi­dzia­łem, jak lu­dzie któ­rzy mnie wy­cho­wa­li, któ­rzy dali schro­nie­nie i opie­kę nad bez­bron­ną sie­ro­tą, wy­krwa­wia­ją się na ziemi, a konie tra­tu­ją ich ciała jakby były to tylko szma­cia­ne lalki wy­pcha­ne słomą. Straż­ni­cy mieli rów­nież ze sobą psy, ogrom­ne, o sza­rej sier­ści z ogrom­ny­mi zę­ba­mi, przy­po­mi­na­ją­ce wilki. Nigdy wcze­śniej ich nie wi­dzia­łem, ale wy­da­wa­ły się tak ogrom­ne, że uwie­rzy­łem, że to są wła­śnie one. Wszy­scy rzu­ci­li­śmy się do uciecz­ki, lecz to była istna rzeź. Wi­dzia­łem jak jeden z wiel­kich psów, roz­szar­pał gar­dło chłop­cu, z któ­rym jesz­cze kilka minut wcze­śniej zwo­zi­łem zboże do szopy. Nie mo­głem nic zro­bić… Ucie­ka­łem ile sił w no­gach, krew pły­nę­ła stru­mie­nia­mi, sły­sza­łem tylko krzy­ki i płacz ludzi oraz gło­śne bicie mo­je­go serca. W pew­nym mo­men­cie wszyst­ko uci­chło i sły­sza­łem już tylko moje serce. Wszy­scy zgi­nę­li.

Luka ob­ser­wo­wał jak w ką­ci­kach oczu wę­drow­ca, zbie­ra­ją się łzy. Na jego wła­snej twa­rzy ma­lo­wał się smu­tek i zro­zu­mie­nie. A także lekki wstyd.

– Prze­ży­łem – za­śmiał się przez łzy. – Ro­zu­miesz? To taka iro­nia. Zwy­kła sie­ro­ta nie­ma­ją­ca nic na tym świe­cie, ja­kimś cudem prze­ży­ła, pod­czas gdy po­rząd­ni lu­dzie z mojej wio­ski zgi­nę­li, za­rżnię­ci przez tych… ludzi. Ja­kimś cudem do­bie­głem do lasu i żaden ze straż­ni­ków, i psów mnie nie za­uwa­żył, byli zbyt za­ję­ci in­ny­mi… Długo tu­ła­łem się po pusz­czy, nie ro­zu­mie­jąc, dla­cze­go prze­ży­łem i co mam dalej robić. Mia­łem wtedy może z 10 lat, a na sobie tylko cien­kie ubra­nie i zero je­dze­nia. Szyb­ko uświa­do­mi­łem sobie, że moja uciecz­ka tylko od­ro­czy­ła wyrok, wszyst­ko wska­zy­wa­ło na to, że prze­dłu­ży­łem swoje życie je­dy­nie o kilka go­dzin. Na­de­szła noc, nie­zwy­kle ciem­na, po­nu­ra i zimna. Sie­dzia­łem gdzieś w środ­ku lasu, pod drze­wem, trzę­sąc się z zimna i pła­czu, byłem prze­ra­żo­ny i my­śla­łem, że zaraz umrę. A wtedy zja­wił się on… – Chło­pak otarł łzy, a na jego twa­rzy po­ja­wił się szcze­ry uśmiech. – W pierw­szej chwi­li za­uwa­ży­łem słabe żółte świa­teł­ko w od­da­li, za­mkną­łem oczy, a gdy je otwo­rzy­łem, wi­dzia­łem przed sobą je­dy­nie żółte śle­pia, wpa­tru­ją­ce się we mnie. Z ciem­no­ści wy­ło­nił się wilk, a przy­naj­mniej wtedy wy­da­wa­ło mi się, że jest to wła­śnie wilk. Wy­glą­dał jak jedno ze zwie­rząt, które roz­szar­pa­ło gar­dło mo­je­go przy­ja­cie­la, lecz sierść miał cał­kiem czar­ną, z nie­licz­ny­mi kre­mo­wy­mi prze­ja­śnie­nia­mi. Pod­szedł do mnie po­wo­li, sta­wia­jąc każdą z łap w pre­cy­zyj­nie wy­zna­czo­nym miej­scu, nie wy­da­jąc przy tym żad­ne­go dźwię­ku. Mimo tego, że nie war­czał i nie po­ka­zy­wał zębów, to byłem prze­ko­na­ny, że zaraz rzuci się do ataku, a moje życie zga­śnie tym razem na dobre. On jed­nak tego nie zro­bił. Za­miast tego po­ło­żył się na mnie. Przy­krył mnie de­li­kat­nie swoim fu­trem, a ja mo­men­tal­nie po­czu­łem cu­dow­ne cie­pło, po czym ze­mdla­łem.

Chło­pak prze­rwał na chwi­le, a Luka nie od­zy­wał się, dając mu czas na otar­cie łez, cze­kał spo­koj­nie, aż ten bę­dzie go­to­wy na kon­ty­nu­acje opo­wie­ści.

– Ogrze­wał mnie przez całą noc, prze­ży­łem tylko dzię­ki niemu. Gdy na­stał ranek, obu­dził mnie li­za­niem po twa­rzy – wes­tchnął, do­ty­ka­jąc jed­no­cze­śnie swo­je­go po­licz­ka. – Wie­dzia­łem wtedy, że zna­la­złem przy­ja­cie­la, naj­lep­sze­go przy­ja­cie­la.

– Nie­sa­mo­wi­ta hi­sto­ria – stwier­dził Luka, gdy upew­nił się, że chło­pak skoń­czył opo­wieść. – Bar­dzo smut­na, acz­kol­wiek nie­zwy­kła.

– Tak samo, jak nie­sa­mo­wi­ty był ten pies. Na­zwa­łem go Wilk, bo tro­chę mi go przy­po­mi­nał, przy pierw­szym spo­tka­niu na­praw­dę są­dzi­łem, że to wła­śnie jest on. Miał ja­kieś pół metra wy­so­ko­ści i bar­dzo ma­syw­ną bu­do­wę. Jego sierść, czar­na ni­czym naj­głęb­sza noc i lśnią­ca, prze­cho­dzi­ła de­li­kat­nie w kre­mo­wy kolor na ła­pach oraz na pysku. Oczy, brą­zo­we jed­nak nigdy nie agre­syw­ne, de­li­kat­ne i pięk­ne, acz­kol­wiek czuj­ne.

– Co się z nim stało? – za­py­tał Luka.

– Od­szedł. Po wielu la­tach na­szej wspól­nej przy­jaź­ni. Ura­to­wał mnie z wielu opre­sji i choć może to za­brzmi śmiesz­nie, to na­uczył mnie chyba wię­cej niż inni lu­dzie. No może poza moimi opie­ku­na­mi. Wilk… tak wspa­nia­ły i dziel­ny, wła­śnie dla­te­go lubię na­zy­wać się Wil­kiem, wła­śnie na jego cześć. Od­szedł kilka lat temu, gdy się spo­tka­li­śmy, był już sta­rym psem, co z cza­sem za­czą­łem za­uwa­żać. Nie­ste­ty, mam na­dzie­ję, że jesz­cze kie­dyś go spo­tkam, tam na górze. – Wilk uśmiech­nął się wy­raź­niej pod­nie­sio­ny na duchu.

Luka nigdy nie był re­li­gij­ny i nie wie­rzył w życie po śmier­ci, czę­sto kry­ty­ku­jąc wie­rze­nia ludzi, uwa­ża­jąc je za zwy­kłe bred­nie. W tym mo­men­cie nie chciał do­ło­wać to­wa­rzy­sza i kłó­cić się o nie­po­trzeb­ne spra­wy.

– Na pewno, mu­siał być do­brym przy­ja­cie­lem.

– Naj­lep­szym – od­parł Wilk. – Nie ma dnia bym, go nie wspo­mi­nał.

Sie­dzie­li tak chwi­le w ciszy, za­my­śle­ni i lekko przy­bi­ci. Luka zde­cy­do­wa­nie współ­czuł na­po­tka­ne­mu to­wa­rzy­szo­wi, jed­nak jego hi­sto­ria nie za­sko­czy­ła go zu­peł­nie. Zdzi­wił­by się znacz­nie bar­dziej, gdyby jego życie było usła­ne ró­ża­mi, a nie kol­ca­mi. Wszy­scy, któ­rych na­po­ty­kał na swo­jej dro­dze, cier­pie­li w ten lub inny spo­sób, je­że­li nie z głodu i braku wody, to z po­wo­du stra­ty kogoś bli­skie­go, kto wcale nie mu­siał umie­rać. Tak ten świat wy­glą­dał i nikt nie mógł nic na to po­ra­dzić, nikt nie po­tra­fił zmie­nić go na lep­sze. Sam Luka wi­dział na wła­sne oczy zbyt wiele nie­spra­wie­dli­wo­ści, by wie­rzyć, że coś ta­kie­go jak na­dzie­ja na lep­sze jutro ist­nie­je. Nie lubił o tym opo­wia­dać.

– I to moja hi­sto­ria – po­wie­dział po chwi­li, a na jego twa­rzy znów po­ja­wił się bez­tro­ski uśmiech. – A ty Luka? Jak jest twoja hi­sto­ria?

– Moja hi­sto­ria? – za­py­tał i za­my­ślił się przez chwi­lę. Skie­ro­wał wzrok ku niebu, za­kry­te­mu w nie­mal ca­ło­ści przez gęste ko­ro­ny drzew. – Część już usły­sza­łeś, jadę… da­le­ko stąd. A co bę­dzie dalej? Wszyst­ko się okaże.

Luka nawet nie po­pa­trzył w stro­nę swo­je­go to­wa­rzy­sza, który z pew­no­ścią po­czuł się spe­szo­ny przez dłu­gość oraz ton wy­po­wie­dzi. Wilk nie od­po­wia­dał, li­cząc pew­nie na to, że Luka może zmie­ni zda­nie i roz­wi­nie swoją od­po­wiedź.

– Wiesz – po­wie­dział po dłuż­szej chwi­li mil­cze­nia Wilk. – Po­wi­nie­nem już ru­szać.

– Teraz? – za­py­tał zdzi­wio­ny Luka, wy­rwa­ny z za­my­śle­nia. – Nie ro­bił­bym tego na twoim miej­scu. Słoń­ce zaj­dzie do­pie­ro za kilka go­dzin. Otwar­tym szla­kiem le­piej po­dró­żo­wać w nocy, wierz mi, wiem coś o tym. Straż­ni­cy schwy­ta­ją cię, jak tylko cię zo­ba­czą.

– Myślę, że sobie po­ra­dzę. Wie­rzę, zresz­tą, że Wilk nade mną czuwa. No i mam jesz­cze to. – Wilk chwy­cił za rę­ko­jeść mie­cza umiesz­czo­ne­go przy pasie. – Na­zwa­łem go Wil­czym pa­zu­rem, na jego cześć. Jest przy mnie cały czas i czuje się z nim znacz­nie pew­niej i bez­piecz­niej – po­wie­dział ura­do­wa­ny, na jego twa­rzy go­ścił ten sam, sze­ro­ki uśmiech od ucha do ucha, a jego po­wie­ki zwę­zi­ły się na tyle, że ledwo widać było źre­ni­ce. – Ale bar­dzo dzię­ku­ję za radę!

Luka oba­wiał się, że chło­pak mimo swo­je­go nie­za­chwia­ne­go opty­mi­zmu, nie do­trze nawet do rzeki. Samo wy­cią­gnię­cie mie­cza może być nie­moż­li­we w star­ciu ze straż­ni­ka­mi, któ­rzy, zanim za­da­dzą py­ta­nia, upew­nią się, że chło­pak wie, co ozna­cza praw­dzi­wy ból.

– Rób, jak uwa­żasz, mam na­dzie­ję, że fak­tycz­nie sobie po­ra­dzisz  – od­parł Luka bez więk­szych emo­cji.

– Szczę­ście mi ostat­nio do­pi­su­je, więc wie­rzę, że bę­dzie do­brze! Dzię­ki za jabł­ka jesz­cze raz. – Wilk wstał i otrze­pał swoje ubra­nia z ziemi. Schy­lił się lekko i wy­sta­wił swoją dłoń w stro­nę Luki, a w tym mo­men­cie świa­tło sło­necz­ne padło na me­ta­lo­wy na­szyj­nik na pier­si chło­pa­ka w kształ­cie spi­ra­li. Metal przez uła­mek se­kun­dy roz­bły­snął nie­zwy­kle ja­snym bla­skiem, wręcz nie­na­tu­ral­nie i dziw­nie. Luka zmarsz­czył brwi i rów­nież wstał.

– Nie masz za co dzię­ko­wać – po­wie­dział, tym razem ści­ska­jąc dłoń Wilka. – Miło było cię po­znać. Mam na­dzie­ję, że do­trzesz do swo­je­go celu.

– Dzię­ku­ję przy­ja­cie­lu, mam rów­nież na­dzie­ję, że ty także od­naj­dziesz swoje miej­sce na ziemi!

Ser­decz­ny uśmiech wciąż go­ścił na jego twa­rzy. Luka pró­bo­wał od­wza­jem­nić gest, jed­nak w po­rów­na­niu do to­wa­rzy­sza była to je­dy­nie marna imi­ta­cja uśmie­chu, po­zba­wio­na szcze­ro­ści i ser­decz­no­ści. Spoj­rze­li sobie w oczy i po­ki­wa­li po­ro­zu­mie­waw­czo gło­wa­mi. Na­stęp­nie Wilk pod­szedł do Ory i po­kle­pał ją de­li­kat­nie po gło­wie.

– Że­gnaj moja droga – po­wie­dział czule do konia, a Ora wy­da­ła z sie­bie dźwięk, jakby chcia­ła od­po­wie­dzieć, co bar­dzo go roz­ba­wi­ło.

Chło­pak wy­szedł na skraj lasu i od­wró­cił się ostat­ni raz w stro­nę Luki, wy­sta­wił dłoń do góry, że­gna­jąc na­po­tka­ne­go przy­by­sza. Luka znowu zwró­cił uwagę na na­szyj­nik opa­da­ją­cy na jego klat­kę pier­sio­wą. Teraz przy­po­mniał sobie co to za sym­bol i gdzie ostat­ni raz go wi­dział. W mo­men­cie, gdy Wilk miał już od­cho­dzić, za­py­tał.

– Rivel… Zna­czy Wilku, czy ten sym­bol… – wy­du­sił z sie­bie i wska­zał na jego pierś. – …czy to znak Rdze­ni Mocy?

Wilk po­pa­trzył na niego lekko za­sko­czo­ny, ale rów­nież za­in­try­go­wa­ny. Nie od­po­wie­dział od razu, wziął wi­sio­rek do ręki i po­pa­trzył na niego z bli­ska.

– Tak – od­parł po­wo­li. – Sły­sza­łeś o nich?

– Nie­wie­le… Bar­dzo nie­wie­le.

Wilk po­ki­wał głową i od­wró­cił się dosyć sztyw­no w stro­nę po­la­ny, po­ma­chał mu dło­nią, po czym bez słowa od­szedł, zo­sta­wia­jąc Luke po­chło­nię­te­go wie­lo­ma my­śla­mi.

III

Kiedy Wilk od­da­lił się spod skra­ju lasu, Luka usiadł pod tym samym drze­wem, przy któ­rym spę­dził po­przed­nie chwi­le na kon­wer­sa­cji z to­wa­rzy­szem i po­grą­żył się w na­tło­ku myśli. Mocno za­sta­na­wiał się nad tym, czego tak na­praw­dę szuka ten chło­pak, a znak Rdze­ni Mocy nie dawał mu spo­ko­ju. Nie pierw­szy raz spo­tkał się z tym sym­bo­lem, wi­dział go kil­ka­krot­nie, a lu­dzie, któ­rzy rów­nież na niego na­tra­fia­li, czę­sto re­ago­wa­li obo­jęt­no­ścią lub stra­chem, ale nigdy nie fa­scy­na­cją. Krą­ży­ło wiele plo­tek na ich temat, lecz więk­szość osób trak­to­wa­ła to jako zwy­kłą le­gen­dę lub opo­wie­ści dla dzie­ci, Wilk jed­nak wy­da­wał się śmier­tel­nie po­waż­ny, kiedy o to za­py­tał. Czyż­by ten głup­ko­wa­ty chło­pak szu­kał wła­śnie ich?

Z jego za­my­śle­nia wy­rwał go dźwięk rów­nie prze­ra­ża­ją­cy, co zbli­ża­ją­cy się nie­zna­jo­my do obozu. Usły­szał stu­kot kopyt w od­da­li, po czym ze­rwał się na równe nogi i za­marł w bez­ru­chu, na­słu­chu­jąc. Dźwięk do­bie­gał ze skra­ju lasu, po jego lewej stro­nie. Luka wy­chy­lił się lekko zza drze­wa i uj­rzał dwóch straż­ni­ków do­sia­da­ją­cych wierz­chow­ców, któ­rzy, całe szczę­ście od­da­la­li się od niego, kie­ru­jąc się w stro­nę po­la­ny. Uspo­ko­ił się lekko, ale po kilku se­kun­dach jego serce za­czę­ło po­now­nie bić jak sza­lo­ne. Zo­ba­czył wtedy, że straż­ni­cy zbli­ża­ją się w stro­nę Wilka, któ­re­go mała po­stać wi­docz­na była w od­da­li.

Cho­ciaż wcale się z tego nie cie­szył, to miał rację i chło­pak był rze­czy­wi­ście wi­docz­ny jak na dłoni. Nie spo­dzie­wał się, że zo­sta­nie za­uwa­żo­ny tak szyb­ko. Przez głowę prze­szła mu myśl, że ta dwój­ka straż­ni­ków mogła rów­nież ukry­wać się na skra­ju lasu, tylko cze­ka­jąc aż ktoś nie­roz­waż­ny lub po pro­stu głupi, wyj­dzie na otwar­tą prze­strzeń, my­śląc, że uda mu się przejść nie­zau­wa­żo­nym.

Luka po­my­ślał, że szczę­ście Wilka, nie ważne, jak wiele razy ra­to­wa­ło mu skórę do tej pory, wła­śnie się wy­czer­pa­ło. Do­tar­li do niego bar­dzo szyb­ko, w kilka chwil po­ko­na­li cały dy­stans, który Wil­ko­wi zajął dłu­gie i po­wol­ne mi­nu­ty. Obaj za­trzy­ma­li się przy nim i ze­szli z koni, za­gra­dza­jąc chło­pa­ko­wi drogę uciecz­ki. Luka wi­dział je­dy­nie ich syl­wet­ki, był zbyt da­le­ko i nie wie­dział, o czym mogą roz­ma­wiać, lecz miał prze­czu­cie, że to nie skoń­czy się do­brze.

Nie po­my­lił się, odkąd dwój­ka straż­ni­ków za­trzy­ma­ła się przy nim, mi­nę­ły może dwie mi­nu­ty, a Wilk otrzy­mał wła­śnie cios w twarz cięż­ką rę­ka­wi­cą, a gdy upadł na zie­mie, otrzy­mał do­dat­ko­wo cios w pod­brzu­sze.

Za­ci­snął mocno zęby i pię­ści, a na jego czole po­ja­wi­ły się świe­że kro­ple potu. Mi­ja­ły cenne se­kun­dy, a on nie wie­dział, co po­wi­nien zro­bić, zo­sta­wić chło­pa­ka sa­me­go sobie, czy ry­zy­ko­wać życie, by go ura­to­wać. Pro­wa­dził we­wnętrz­ną walkę, która w jego gło­wie wy­da­wać się mogła nie­skoń­cze­nie długa, choć w rze­czy­wi­sto­ści mi­nę­ło je­dy­nie kil­ka­na­ście ude­rzeń serca, kiedy Ora po­mo­gła mu pod­jąć de­cy­zję. Koń za­czął wierz­gać nie­spo­koj­nie i swo­imi ko­py­ta­mi tar­gał trawę, rwąc się do jazdy. Luka spoj­rzał na nią i ten jeden mo­ment wy­star­czył, by pod­jąć de­cy­zję, jego serce za­pło­nę­ło de­ter­mi­na­cją oraz od­wa­gą.

 – Ru­szaj­my – krzyk­nął do Ory jed­no­cze­śnie, wska­ku­jąc na grzbiet wierz­chow­ca.

Po­my­ślał, że chyba ma zbyt dobre serce, jed­nak na jego twa­rzy, ma­lo­wa­ła się eks­cy­ta­cja. Mu­siał przy­znać przy­by­szo­wi rację, ten rze­czy­wi­ście miał szczę­ście. Bo jakie miał szan­se na tra­fie­nie na ta­kie­go kre­ty­na jak on, który ura­tu­je obcą osobę, na­ra­ża­ją­cym tym samym wła­sne życie. Z pew­no­ścią nie­wiel­kie.

Ru­szył pędem w stro­nę straż­ni­ków, upew­nia­jąc się, że jego miecz znaj­du­je się w po­chwie, za­mo­co­wa­nej na boku wierz­chow­ca. Do­go­nił ich w kilka chwil, a gdy, był już wy­star­cza­ją­co bli­sko, zo­ba­czył, że Wilk leży nie­przy­tom­ny na ziemi, cały za­krwa­wio­ny i brud­ny. Naj­wi­docz­niej otrzy­mał do­dat­ko­we ciosy i nawet nie mogąc się obro­nić. Straż­nik sto­ją­cy nad nim szy­ko­wał się do ko­lej­ne­go ha­nieb­ne­go ataku, zbyt za­ję­ty swoją ofia­rą, by za­uwa­żyć zbli­ża­ją­ce­go się w jego stro­nę jeźdź­ca. Luka wi­dział ich tylko od tyłu, na sobie mieli me­ta­lo­we kol­czu­gi, osła­nia­ją­ce klat­kę pier­sio­wą i ręce, a głowę ochra­niał po­tęż­ny hełm.

Zda­wał sobie spra­wę, że w otwar­tym po­je­dyn­ku nie bę­dzie miał szans z dwój­ką straż­ni­ków, dla­te­go po­sta­no­wił wy­ko­rzy­stać ele­ment za­sko­cze­nia. Ora pę­dzi­ła, jak wiatr, tak szyb­ko, że zanim zo­rien­to­wa­li się, że ktoś się zbli­ża, to Luka był już za­le­d­wie kilka me­trów od nich. Wyjął miecz lewą dło­nią i pędem, kie­ro­wał się w stro­nę straż­ni­ka sto­ją­ce­go nad Wil­kiem. Kiedy zna­lazł się za­le­d­wie kilka kro­ków od prze­ciw­ni­ka, ten zo­rien­to­wał się, że coś jest nie w po­rząd­ku, od­wró­cił się w stro­nę zbli­ża­ją­ce­go się jeźdź­ca, lecz za późno. Je­dy­ne co mógł do­strzec to błysk stali, która z im­pe­tem ude­rzy­ła w jego hełm. Ude­rze­nie było na tyle silne, że okry­cie głowy wy­strze­li­ło wy­so­ko w górę, za­wi­ro­wa­ło w po­wie­trzu i spa­dło na zie­mię kilka me­trów od swo­je­go wła­ści­cie­la. Ude­rzo­ny straż­nik upadł bez­wład­nie i nie­przy­tom­ny ude­rzył o zie­mie, na jego twa­rzy wi­docz­ny był wiel­ki, czer­wo­ny ślad po otrzy­ma­nym cio­sie.

Drugi ze straż­ni­ków prze­stra­szył się tak samo, jak jego wierz­cho­wiec, który prze­ra­żo­ny, ru­szył przed sie­bie, zrzu­ca­jąc swo­je­go jeźdź­ca na zie­mie z głu­chym dźwię­kiem ude­rza­ją­cej zbroi o pod­ło­że. Jego hełm w mo­men­cie ude­rze­nia, spadł z głowy i po­to­czył się po gę­stej tra­wie. Koń nie­przy­tom­ne­go straż­ni­ka znaj­do­wał się kilka me­trów od cen­trum wy­da­rzeń i po­zo­stał nie­wzru­szo­ny na miej­scu.

Kiedy straż­nik wstał z ziemi, co za­ję­ło mu do­brych kilka chwil, pod­biegł do swo­je­go to­wa­rzy­sza, by spraw­dzić, czy ten żyje. Wi­dząc wiel­ki si­niak na jego twa­rzy, wydał z sie­bie pi­skli­wy krzyk, przy­po­mi­na­ją­cy kwi­le­nie pro­sia­ka. Spoj­rzał póź­niej na czło­wie­ka od­po­wie­dzial­ne­go za atak, a Luka był w sta­nie doj­rzeć jego prze­stra­szo­ny wzrok i drgaw­ki na ciele.

Luka po­my­ślał, że to dobry znak. Zro­bił szyb­kie okrą­że­nie i za­trzy­mał się kilka me­trów od straż­ni­ka. Praw­do­po­dob­nie ten sto­ją­cy przed nim był no­wi­cju­szem, nie­za­pra­wio­nym w walce i kom­plet­nie po­zba­wio­nym od­wa­gi.

– K-kim je­steś i dla­cze­go nas ata­ku­jesz? – za­py­tał roz­trzę­sio­ny z uda­wa­ną pew­no­ścią sie­bie. – Ata­ku­jąc straż­ni­ków Twier­dzy Bremo, ata­ku­jesz rów­nież samą twier­dzę!

– Pier­do­le waszą twier­dzę dzie­cia­ku – od­po­wie­dział spo­koj­nie, choć serce w dal­szym ciągu wa­li­ło mu jak młot. – Po­wiedz le­piej, dla­cze­go za­ata­ko­wa­li­ście tego czło­wie­ka?

– Ten czło­wiek nie chciał wy­ja­wić, kim jest i dokąd zmie­rza oraz z ja­kie­go po­wo­du. Zgod­nie z de­kre­tem, każda osoba po­ru­sza­ją­ca się trak­tem po­win­na mieć od­po­wied­nie do­ku­men­ty, upo­waż­nia­ją­ce do prze­by­wa­nia poza miej­scem pracy. W innym wy­pad­ku takie osoby trak­to­wa­ne są jak ucie­ki­nie­rzy i będą po­sta­wie­ni przed Radą Twier­dzy, która de­cy­du­je o ich dal­szym losie. Po­nad­to ten czło­wiek pró­bo­wał na­mó­wić nas byśmy go „prze­oczy­li”, co kwa­li­fi­ku­je się jako znie­wa­gę straż­ni­ków na służ­bie.

Luka był pod wra­że­niem, nawet w ta­kiej sy­tu­acji, po­zor­nie bez wyj­ścia, chło­pak w dal­szym ciągu wy­ko­rzy­sty­wał swoje naj­lep­sze atuty. Pró­bo­wał ich prze­ga­dać. Tym razem nie­ste­ty nie­uda­nie.

 – Jaka jest twoja toż­sa­mość? – kon­ty­nu­ował. – Za atak na straż­ni­ka i znie­wa­gę Twier­dzy Bremo zo­sta­niesz po­sta­wio­ny przed Radą, tak samo, jak ten bez­czel­ny czło­wiek. – Straż­nik wska­zał na le­żą­ce­go bez śladu życia Wilka.

– Z pew­no­ścią, z pew­no­ścią – wy­re­cy­to­wał przez za­ci­śnię­te zęby. – Po­wiedz mi chło­pacz­ku, jak masz na imię?

– Je­stem straż­ni­kiem Twier­dzy Bremo…

– Imię po­wie­dzia­łem! – Luka pod­niósł głos, co ledwo mu się udało, straż­nik jed­nak wy­pro­sto­wał się i zro­bił krok do tyłu, zu­peł­nie jakby usły­szał roz­kaz prze­ło­żo­ne­go.

– Gref Ketor – po­wie­dział nie­pew­nie i cicho.

– Słu­chaj Gref, masz teraz dwie moż­li­wo­ści do wy­bo­ru – od­parł z dalej uda­wa­ną pew­no­ścią sie­bie. – Mo­żesz ze mną wal­czyć, jeśli chcesz, ale mój koń, do­bie­gnie do cie­bie, szyb­ciej niż zdą­żysz, wy­cią­gnąć swój mie­czyk. Skoń­czysz jak twój ko­le­ga lub jesz­cze go­rzej, przy tam­tym ude­rze­niu, miecz tro­chę mi się omsknął, teraz po­sta­ram się po­pra­wić mój błąd.

Luka spoj­rzał na jego młodą, za­czer­wie­nio­ną twarz, na któ­rej był w sta­nie do­strzec reszt­ki trą­dzi­ku. Miał mniej niż 20 lat, krót­kie blond włosy i ledwo wi­docz­ny za­rost. Zro­bi­ło mu się go żal, przy­po­mi­nał mu kogoś.

– Druga moż­li­wość, jest taka, że za­czniesz teraz iść przed sie­bie i nie od­wró­cisz się przez naj­bliż­szą go­dzi­nę. Może jak do­brze pój­dzie, to po dro­dze, spo­tkasz swo­je­go konia i bę­dzie wam raź­niej, wra­cać skąd przy­by­li­ście. Wy­bie­raj!

Luka ble­fo­wał, Ora choć bar­dzo szyb­ka, nie mo­gła­by tak szyb­ko do­paść prze­ciw­ni­ka. Miał oczy­wi­ście prze­wa­gę, ale młody straż­nik wcale nie był bez szans, jak mu to wy­per­swa­do­wał. Li­czył na to, że chło­pak spa­ni­ku­je i nie bę­dzie od­gry­wał bo­ha­te­ra. Warto było ich rów­nież roz­dzie­lić, tak na wszel­ki wy­pa­dek. Zanim chło­pak znaj­dzie swo­je­go konia, oni będą już da­le­ko.

 – S-sprze­ci­wiasz się wobec… – wy­ją­kał cien­kim gło­sem.

– Wy­bie­raj albo ja wy­bio­rę za cie­bie! – krzyk­nął z uda­wa­ną pew­no­ścią sie­bie, choć on sam był nie­wie­le mniej prze­ra­żo­ny od chło­pa­ka.

– Ja… Nie za­bi­jesz mnie, jak jego? – za­py­tał ledwo sły­szal­nym gło­sem.

Luka po­czuł, jak wiel­ka gula w jego gar­dle, nagle znika, a on może wziąć głęb­szy od­dech. Wie­dział już, że wy­grał.

– Twój przy­ja­ciel żyje – od­po­wie­dział. – Obu­dzi się za parę go­dzin i pój­dzie twoim śla­dem. Nie, nie za­bi­je cię. Odejdź teraz i zo­staw konia.

– D-do­brze – wy­ją­kał prze­stra­szo­ny, po­pa­trzył na swo­je­go to­wa­rzy­sza z lekką ulgą i ru­szył w stro­nę lasu. W ostat­niej chwi­li się od­wró­cił i po­wie­dział – Dzię­ku­ję.

Za­sko­czo­ny Luka nie od­po­wie­dział. Czuł ulgę, ale jed­no­cze­śnie li­tość do tego mło­de­go chło­pa­ka, który naj­wi­docz­niej był wmie­sza­ny w tę sy­tu­ację w takim samym stop­niu jak on. Być może nie chciał ni­ko­go krzyw­dzić, ale jaki miał wybór? Pa­trzył, jak od­cho­dzi, po czym, gdy był już wy­star­cza­ją­co da­le­ko, zszedł z wierz­chow­ca i pod­szedł do nie­przy­tom­ne­go i za­krwa­wio­ne­go Wilka.

 

IV

Wie­czór na­stał szyb­ko, słoń­ce scho­wa­ło się za ho­ry­zon­tem, roz­świe­tla­jąc ostat­nim tchnie­niem niebo w krwi­sto­czer­wo­ne barwy, przy­po­mi­na­ją­ce ko­lo­rem spa­da­ją­ce, je­sien­ne li­ście dębu. Na ciem­nym nie­bie po­ja­wił się księ­życ w kształ­cie na­brzmia­łe­go sier­pa, na­bie­ra­ją­cy coraz wy­raź­niej­szych kon­tu­rów. Od pełni dzie­li­ło go za­le­d­wie kilka dni. Spo­glą­da­jąc w niebo, można było za­uwa­żyć pierw­sze gwiaz­dy, z każdą ko­lej­ną mi­nu­tą sta­wa­ły się coraz licz­niej­sze, a gwiaz­do­zbio­ry coraz wy­raź­niej­sze.

Księ­życ oświe­tlał drogę dwóm jeźdź­com po­ru­sza­ją­cym się po­wol­nym tem­pem po wą­skiej, grun­to­wej dro­dze. Wierz­chow­ce o ciem­nym umasz­cze­niu kro­czy­ły obok sie­bie, na pierw­szy rzut oka wy­da­wać się mogło, że tylko jeden z nich niósł jeźdź­ca. Męż­czy­zna odzia­ny w ciem­ny płaszcz z za­ło­żo­nym kap­tu­rem na gło­wie je­chał po pra­wej stro­nie i trzy­mał w dło­niach uzdę dru­gie­go wierz­chow­ca nio­są­ce­go na grzbie­cie nie­przy­tom­ną osobę.

 Czło­wiek ten leżał opar­ty o szyję wierz­chow­ca, a jego nogi oraz plecy przy­wią­za­ne zo­sta­ły do zwie­rzę­cia cien­ką liną, która utrzy­my­wa­ła go i nie po­zwa­la­ła mu spaść. Po­zy­cja ta z pew­no­ścią była mało wy­god­na, głowa jeźdź­ca co chwi­lę zsu­wa­ła się z szyi zwie­rzę­cia, opa­da­jąc bez­wład­nie i wi­sząc w po­wie­trzu, do­pó­ki drugi jeź­dziec nie po­pra­wił jej do po­zy­cji wyj­ścio­wej.

Taka sy­tu­acja po­wta­rza­ła się kil­ka­krot­nie pod­czas tej wie­czor­nej po­dró­ży. Po­cząt­ko­wo nie­przy­tom­ny jeź­dziec usa­do­wio­ny był na koniu bez żad­nych za­bez­pie­czeń, jed­nak skoń­czy­ło się to dla niego szyb­kim upad­kiem, który pew­nie od­czu­je, gdy się tylko obu­dzi. Z tego po­wo­du przy­wią­za­nie go do jego wierz­chow­ca było ko­niecz­ne, choć nie ten plan nie na­le­żał do ide­al­nych.

Kiedy męż­czy­zna w kap­tu­rze za­uwa­żył, że głowa jego kom­pa­na po­now­nie opa­dła i wi­sia­ła ko­micz­nie w po­wie­trzu, obi­ja­jąc się o ciało zwie­rzę­cia, wy­cią­gnął dłoń, by ją po­pra­wić, lecz w tym samym mo­men­cie za­uwa­żył jej nie­spo­koj­ny ruch. Głowa po­ru­szy­ła się lekko do góry, a śpią­cy do tej pory męż­czy­zna wydał z sie­bie ledwo sły­szal­ny jęk.

– Co się… Gdzie je­stem, co się stało? – za­py­tał bar­dzo sła­bym, za­chryp­nię­tym gło­sem.

Za­sko­czo­ny Luka ścią­gnął wodze, za­trzy­mu­jąc oby­dwa wierz­chow­ce. Spoj­rzał na Wilka, któ­re­go głowa dalej wi­sia­ła bez­wład­nie w po­wie­trzu, ale wy­da­wa­ła z sie­bie dźwię­ki, co było dużą no­wo­ścią.

– Spo­koj­nie to ja, Luka. Pa­mię­tasz mnie? – po­wie­dział, scho­dząc na zie­mię i zbli­ża­jąc się do przy­wią­za­ne­go chło­pa­ka.

– Luka? – od­po­wie­dział zdzi­wio­ny, w dal­szym ciągu sła­bym gło­sem. – Tak, Luka. Pa­mię­tam. Wszyst­ko mnie boli, tak bar­dzo boli – od­parł, a jego głos był coraz bliż­szy za­ła­ma­nia.

– Spo­koj­nie, zaraz cię ścią­gnę na zie­mię. – Luka roz­wią­zał węzły oby­dwu lin, de­li­kat­nie ścią­gnął Wilka z grzbie­tu konia i po­sa­dził na tra­wie poza drogą. – Mu­sia­łem cię przy­wią­zać, żebyś nie spadł – po­wie­dział, po­mi­ja­jąc fakt, że przy­wią­zał go, do­pie­ro gdy ten za­li­czył swój pierw­szy upa­dek. – Mo­głem cię po­ło­żyć jak ofia­rę w po­przek, ale i tak pew­nie byś spadł, a tak za­cho­wa­łeś tro­chę wię­cej god­no­ści.

Luka za­śmiał się w my­ślach, przy­wią­za­nie go do jego wierz­chow­ca miało mało wspól­ne­go z god­nym trak­to­wa­niem.

– Bę­dziesz żył – dodał po chwi­li. – Nie do­sta­łeś wcale tak mocno. Pa­mię­tasz, co się stało, tak?

– Moja szyja, ale to boli. Brzuch w sumie też, ale ta szyja boli strasz­nie – stwier­dził gło­sem po­wra­ca­ją­cym do nor­mal­no­ści, igno­ru­jąc py­ta­nie Luki i in­ten­syw­nie ma­su­jąc swój kark.

– Głowa wi­sia­ła ci w po­wie­trzu kilka go­dzin więc nie dzi­wie się, że cię boli. Po­win­no ci to przejść za jakiś czas. Pa­mię­tasz, co się wy­da­rzy­ło?

– Tak, chyba tak. Ta dwój­ka straż­ni­ków mnie za­ata­ko­wa­ła, chyba moje szczę­ście się wy­czer­pa­ło. Mia­łeś rację Luka, po­wi­nie­nem cię po­słu­chać.

Może i rze­czy­wi­ście miał rację, ale szczę­ście chło­pa­ka wcale się nie wy­czer­pa­ło. W końcu dalej żył po bli­skim spo­tka­niu ze straż­ni­ka­mi.  

– Ale nie ro­zu­miem, co stało się dalej? Co ty tu ro­bisz? – za­py­tał zdzwio­ny, pa­trząc z dołu pro­sto w oczy Luki.

– To cał­kiem pro­ste, ura­to­wa­łem ci dup­sko – od­parł bez żad­nych emo­cji w gło­sie Luka.

Źre­ni­ce Wilka roz­sze­rzy­ły się wy­raź­nie, a blada do tej pory twarz na­bra­ła wy­raź­niej­szych ko­lo­rów.

– Dla­cze­go? – za­py­tał krót­ko.

– Co dla­cze­go? – od­po­wie­dział zdzi­wio­ny Luka.

– Dla­cze­go mnie ura­to­wa­łeś? Prze­cież to cho­ler­nie nie­bez­piecz­ne, a ich było dwóch.

Luka chwi­lę nie od­po­wia­dał, po­grą­ża­jąc się w my­ślach. Sam nie wie­dział, dla­cze­go to zro­bił, czy to kwe­stia na­głe­go im­pul­su, do­bro­ci serca, czy może słowa chło­pa­ka, po­ru­szy­ły nim na tyle, że nie mógł po­zwo­lić, by ten prze­padł na za­wsze? Nie był pewny od­po­wie­dzi.

– Sam nie wiem. Może mam dzień do­brych uczyn­ków. – Luka wzru­szył ra­mio­na­mi i od­wró­cił wzrok, spo­glą­da­jąc w ciem­ne niebo pełne gwiazd. Pa­trzył tak chwi­lę, roz­po­zna­jąc kilka gwiaz­do­zbio­rów, o któ­rych czy­tał kie­dyś w księ­gach, po czym pod­szedł do Ory i wy­cią­gnął jabł­ko, które na­stęp­nie rzu­cił do to­wa­rzy­sza. – A to ko­lej­ny z nich, jedz, do­brze ci zrobi.

– Dzię­ki – wy­szep­tał bar­dzo cicho, spusz­cza­jąc głowę, tak, że Luka ledwo go usły­szał. Za­uwa­żył jed­nak, że z pod­bi­te­go oka spły­wa po­je­dyn­cza łza, zo­sta­wia­jąc wy­raź­ny ślad na brud­nej skó­rze twa­rzy. Ka­mien­na mina Luki ule­gła roz­pro­sze­niu i można było za­uwa­żyć lekki uśmiech na jego ustach.

Wilk zjadł szyb­ko jabł­ko i za­czął roz­pro­sto­wy­wać kości, jego szyja wi­docz­nie wra­ca­ła do nor­mal­no­ści, bo ru­sza­jąc nią we wszyst­kie stro­ny, nie wył już z bólu. Luka, wi­dząc, że chło­pak wraca do życia, po­sta­no­wił ru­szyć dalej, oba­wiał się, że straż­ni­cy mogą po­dą­żać ich śla­dem.

– Bę­dziesz w sta­nie je­chać? Mu­si­my ru­szać jak naj­szyb­ciej. Będąc szcze­rym, mu­si­my przy­spie­szyć, stra­ci­li­śmy wy­star­cza­ją­co dużo czasu.

– Tak, mogę – od­parł Wilk, wsta­jąc na równe nogi i roz­pro­sto­wu­jąc się, strze­la­jąc ko­ść­mi szyi i ple­ców. – Zaraz, skąd wziął się ten koń?

– Wy­ja­śnię ci wszyst­ko po dro­dze. Teraz wsia­daj i ru­szaj­my – rzu­cił krót­ko, wsia­da­jąc na Orę.

Wilk kiw­nął głową i wsko­czył na konia, chwy­ta­jąc za uzdę, zro­bił to wy­jąt­ko­wo spraw­nie, czym za­sko­czył to­wa­rzy­sza. Obaj ru­szy­li szyb­kim cwa­łem, zo­sta­wia­jąc kurz na grun­to­wej dro­dze. 

 

V

– Dalej nie mogę w to uwie­rzyć – po­wie­dział pod­nie­sio­nym gło­sem Wilk w stro­nę swo­je­go to­wa­rzy­sza pę­dzą­ce­go na dru­gim koniu, po jego pra­wej stro­nie.

Przez ostat­nie dzie­sięć minut Wilk je­chał w kom­plet­nej ciszy, ana­li­zu­jąc hi­sto­rię, którą usły­szał od Luki. Kiedy ten stresz­czał wy­da­rze­nia, które miały miej­sce przed kil­ko­ma go­dzi­na­mi, Wilk słu­chał uważ­nie i po­cząt­ko­wo za­da­wał po­je­dyn­cze py­ta­nia, ale potem za­mknął się w sobie i nie ode­zwał się przez dłuż­szy czas. Na jego twa­rzy ma­lo­wa­ło się wy­raź­ne zmie­sza­nie i wstyd, od­wra­cał wzrok za­pew­ne, nie wie­dząc, co po­wi­nien po­wie­dzieć i jak się za­cho­wać.

– Mówię praw­dę, prze­cież nie zmy­ślam – od­rzu­cił rów­nie gło­śno, tak by nie za­głu­szył go dźwięk ude­rza­ją­cych kopyt o zie­mie.

– Nie to mam na myśli. Cho­dzi mi o to, że mi po­mo­głeś – od­po­wie­dział dalej tym samym spe­szo­nym gło­sem. – Dla­cze­go? Dla­cze­go, to zro­bi­łeś Luka?

– Sam nie wiem…

– Nie wiesz?

– Prze­stań cią­gle o to pytać – uciął krót­ko temat. – Ciesz się, że ży­jesz i tyle. Na­stęp­nym razem po­myśl dwa razy, zanim zro­bisz coś głu­pie­go. Lub przy­naj­mniej po­słu­chaj, gdy ktoś do­brze ci radzi.

– Tak, po­my­ślę – stwier­dził znowu zmie­sza­ny. – Dzię­ku­ję Luka, na­praw­dę dzię­ku­ję. Je­stem ci wi­nien ogrom­ną przy­słu­gę, mam na­dzie­je, że będę kie­dyś w sta­nie ci się od­wdzię­czyć.

– Nie ma spra­wy – rzu­cił, nie pa­trząc na chło­pa­ka, ale z pew­no­ścią przez jego twarz prze­mknął lekki uśmiech.

Kon­takt z ludź­mi oraz wy­ra­ża­nie emo­cji, nigdy nie były jego mocną stro­ną. Dla­te­go wolał po­mi­nąć mil­cze­niem słowa to­wa­rzy­sza, mimo tego cie­szył się, że ten do­ce­nił ry­zy­ko, jakie pod­jął, ra­tu­jąc go z nie­do­li.

– My­ślisz, że będą nas ścią­gać? Tamci dwaj? – za­py­tał, po dłuż­szej chwi­li mil­cze­nia.

– Och, z pew­no­ścią – od­po­wie­dział Luka. – Ale jesz­cze nie teraz. Ten dzie­ciak, który po­słusz­nie po­szedł na spa­cer, gdy go o to po­pro­si­łem, z pew­no­ścią wró­cił po swo­je­go ko­le­gę. Ja na jego miej­scu w pierw­szej ko­lej­no­ści spró­bo­wał­bym zła­pać konia, do­pó­ki ten jest bli­sko, ale chło­pak nie wy­glą­dał na mocno roz­gar­nię­te­go.

Luka po­my­ślał, że tam­ten młody straż­nik mimo wszyst­ko był na tyle roz­waż­ny, że po­tra­fił odło­żyć honor na półkę i odejść bez­piecz­nie, póki miał na to szan­sę. Do­my­ślał się, że ta de­cy­zja od­bi­je się na nim w ten czy inny spo­sób. Po­zo­sta­wił swo­je­go to­wa­rzy­sza nie­przy­tom­ne­go i od­szedł bez walki. Dla jed­nych to tchó­rzo­stwo, dla in­nych ra­to­wa­nie wła­sne­go tyłka, jed­nak kiedy po­zo­sta­li straż­ni­cy go znaj­dą, będą za­da­wać py­ta­nia, dużo nie­wy­god­nych pytań.  

– Dla­te­go pew­nie bę­dzie czu­wał przy swoim to­wa­rzy­szu, do­pó­ki ten się nie obu­dzi, do­pie­ro wtedy ruszą do swo­je­go obozu, a stam­tąd wy­ru­szy po­ścig w naszą stro­nę – kon­ty­nu­ował. – Przy­znam, że nawet tro­chę mi szko­da tego dzie­cia­ka, może po­wi­nie­nem pod­bić mu jedno oko.

Wilk zro­bił zdzi­wio­ną minę wy­raź­nie, nie ro­zu­mie­jąc, co jego roz­mów­ca miał na myśli.

– Je­że­li wróci do ich obozu bez śladu walki, to pew­nie do­my­ślą się, że stchó­rzył i uciekł. To była roz­sąd­na de­cy­zja, ale straż­ni­cy mają wła­sne zda­nie na ten temat.

– Za­ata­ko­wa­li mnie bez żad­ne­go po­wo­du – od­parł na­chmu­rzo­ny. – Co­kol­wiek mu zro­bią, zde­cy­do­wa­nie na to za­słu­żył.

– Wy­ko­ny­wał roz­ka­zy, być może ci dwaj nie mieli in­ne­go wyj­ścia. Sam nie wiem, może nie każdy Straż­nik jest zły do szpi­ku kości – wes­tchnął i spu­ścił lekko głowę. Usły­szał ciche mruk­nię­cia Wilka, który ewi­dent­nie nie zga­dzał się z tym stwier­dze­niem. – W każ­dym razie wy­da­je mi się, że mamy spo­kój przy­naj­mniej do rana, mu­si­my wy­ko­rzy­stać ten czas na zwięk­sze­nie dy­stan­su oraz zmy­le­nie po­ści­gu.

– A gdzie w ogóle… – za­py­tał Wilk, ale Luka prze­rwał mu, wy­ja­śnia­jąc.

– Ach, wy­bacz, za­po­mnia­łem ci po­wie­dzieć. Je­dzie­my w stro­nę Kar­was, mi­nę­li­śmy zjazd w stro­nę Bremo kilka go­dzin temu. Nie mia­łem in­ne­go wy­bo­ru, znam tę drogę i wiem, gdzie bę­dzie­my się mogli schro­nić i prze­cze­kać nie­zau­wa­że­ni. Po dro­dze jest stara, opusz­czo­na wio­ska zwana Arch, po­win­ni­śmy do­trzeć do niej przed wscho­dem słoń­ca. Je­że­li wszyst­ko do­brze pój­dzie, to bę­dzie­my tam bez­piecz­ni. Nie mu­sisz się mar­twić, je­że­li mapa, którą zna­la­złem, nie kła­mie, to z tej wio­ski pro­wa­dzi do­dat­ko­wy szlak pro­sto do Bremo. Pod Arch bę­dzie­my się mogli roz­stać i po­je­dziesz do Bremo, tak jak pla­no­wa­łeś.  Oczy­wi­ście, je­że­li dalej chcesz się tam do­stać.

– To nie pro­blem, roz­sta­nie­my się pod Arch, nie będę dłu­żej twoim utra­pie­niem – od­po­wie­dział i pierw­szy raz od dłuż­szej chwi­li lekko się uśmiech­nął, jed­nak był to zde­cy­do­wa­nie inny uśmiech niż wcze­śniej, lekki, mniej wy­raź­ny i zde­cy­do­wa­nie wy­mu­szo­ny. – Jadę pod Bremo, tu się nic nie zmie­nia.

– A więc nawet po­bi­cie do nie­przy­tom­no­ści nie wpły­wa na twoje plany? – za­śmiał się Luka. – Po­dzi­wiam de­ter­mi­na­cje, to ci muszę przy­znać drogi Wilku.

Nie od­po­wie­dział, zwie­sił tylko głowę, zbli­ża­jąc pod­bró­dek do klat­ki pier­sio­wej, wbi­ja­jąc wzrok w grzy­wę swo­je­go wierz­chow­ca. Mil­czał tak chwi­lę, by w końcu wy­pro­sto­wać się i po spoj­rze­niu na Lukę po­wie­dział pew­nym sie­bie gło­sem.

– To się nigdy nie zmie­ni – po­wie­dział krót­ko, by po upły­wie kil­ku­na­stu se­kund ode­zwać się po­now­nie, jakby przez ten czas szu­ka­jąc od­po­wied­nich słów. – Szu­kam Rdze­ni Mocy.

Luka, sły­sząc te słowa, nie od­po­wie­dział od razu, je­cha­li chwi­lę w mil­cze­niu, po czym w końcu po­sta­no­wił się ode­zwać.

– Do­my­śla­łem się. W sumie wie­dzia­łem, odkąd zo­ba­czy­łem ten znak na two­jej szyi.

Za­sko­czo­ny Wilk spoj­rzał na to­wa­rzy­sza, a na­stęp­nie prze­niósł wzrok z Luki na wi­sio­rek w kształ­cie trzech spi­ra­li, który pod­niósł jedną dło­nią i przy­su­nął do twa­rzy.

– Skoro wiesz, to nie bę­dziesz pró­bo­wał mnie za­trzy­mać? Nie po­wiesz, że to bajki dla dzie­ci i kom­plet­na bujda?

– A chcesz, żebym cię za­trzy­mał i opo­wia­dał o baj­kach? Oczy­wi­ście, że uwa­żam, że to bujda, ale skoro chcesz się o tym prze­ko­nać oso­bi­ście to twoja wolna wola.

– Mhmm – mruk­nął Wilk. – A co, je­że­li one ist­nie­ją? Co, je­że­li mam rację? Na­praw­dę nie czu­jesz tej eks­cy­ta­cji na myśl, że świat mógł kie­dyś być zu­peł­nie inny niż ten znany nam teraz?

– Sta­ro­żyt­ny świat magii, w któ­rym to lu­dzie wła­da­li nie­by­wa­łą mocą, którą czar­no­księż­ni­cy za­mknę­li w trzech rdze­niach, zgrab­nie ozna­czo­nych na tym twoim wi­sior­ku? – za­py­tał iro­nicz­ne z lek­ce­wa­żą­cym tonem głosu i lekko wy­zy­wa­ją­cym spoj­rze­niem. – Ra­czej w to wąt­pię.

– Strasz­nie spły­ci­łeś tę le­gen­dę Luka. I nie trzech rdze­niach, my­lisz się. Mogę ci o niej opo­wie­dzieć znacz­nie wię­cej, jeśli tylko chcesz.

– Wąt­pię, żebym do­wie­dział się cze­goś, co zmie­ni moje zda­nie na ten temat, ale śmia­ło, droga do Arch minie znacz­nie szyb­ciej. 

Wilk wy­raź­nie się ucie­szył i pierw­szy raz od dłuż­szej chwi­li roz­ch­mu­rzył. Teraz znacz­nie bar­dziej przy­po­mi­nał chło­pa­ka, któ­re­go kilka go­dzin wcze­śniej spo­tkał tuż przy gra­ni­cy lasu. Za­czął swoją opo­wieść z ogrom­ną eks­cy­ta­cją wy­ma­lo­wa­ną na twa­rzy.

– Wy­da­rze­nia, o któ­rych chce ci opo­wie­dzieć miały miej­sce setki lat temu i wbrew po­zo­rom mają bar­dzo dużo wspól­ne­go, z tym, czego obaj dziś tak bar­dzo nie­na­wi­dzi­my. Czy za­sta­na­wia­łeś się kie­dyś, jak po­wsta­ło Bremo, lub nasza wspa­nia­ła, acz­kol­wiek prze­klę­ta sto­li­ca, Vasto? Oba te mia­sta, wraz z ich po­tęż­ny­mi twier­dza­mi stwo­rzo­ne zo­sta­ły w cza­sach, w któ­rych magia nie tylko ist­nia­ła, ale rów­nież zwy­kli lu­dzie po­wszech­nie z niej ko­rzy­sta­li. Wła­ści­wa hi­sto­ria za­czy­na się jesz­cze wcze­śniej, prze­szu­ka­łem wiele ruin sta­rych za­bu­do­wań oraz for­tec na po­łu­dniu, i zna­la­złem wiele do­wo­dów na ist­nie­nie mocy, czy jak to zgrab­nie okre­śli­łeś, magii. Z nie­licz­nych frag­men­tów, które mo­głem od­czy­tać lub zro­zu­mieć, do­wie­dzia­łem się, że lu­dzie nie­gdyś byli w sta­nie swo­bod­nie uży­wać jej na po­rząd­ku dzien­nym. Nie były to po­tęż­ne umie­jęt­no­ści, po­tra­fi­li jed­nak roz­nie­cać ogień na ży­cze­nie, szyb­ciej su­szyć pra­nie czy znaj­do­wać wodę tam, gdzie wy­da­wa­ło się, że zu­peł­nie jej nie ma. Ich umie­jęt­no­ści rol­ni­cze rów­nież zna­czą­co wy­bie­ga­ły poza stan­dar­do­we ta­len­ty, zbie­ra­li znacz­nie więk­sze plony niż obec­nie do­świad­cze­ni far­me­rzy. Ktoś mógł­by na­zwać to zwy­kły­mi sztucz­ka­mi, a nie po­tęż­ny­mi umie­jęt­no­ścia­mi ma­gicz­ny­mi, ale mimo tego, to wła­śnie była moc. Lu­dziom żyło się ła­twiej i czuli się bez­piecz­nie, wszyst­ko ukła­da­ło się po do­brej myśli.

Sie­lan­ka nie mogła nie­ste­ty trwać wiecz­nie, na­sta­ły czasy, w któ­rych nie­któ­rzy na­uczy­li się wy­ko­rzy­sty­wać moc w zna­czą­co więk­szym stop­niu niż zwy­kli pro­stacz­ko­wie, a to do­pro­wa­dzi­ło do za­chwia­nia rów­no­wa­gi na świe­cie. Jak można się łatwo do­my­ślić, wiel­ka moc w nie­od­po­wied­nich rę­kach może do­pro­wa­dzić do ol­brzy­miej tra­ge­dii i tak się wła­śnie wy­da­rzy­ło. Świat zmie­nił się nie do po­zna­nia, lu­dzie do­tych­czas wolni, bez­tro­scy, wio­dą­cy po­czci­we życie, sta­nę­li do walki o swoją wol­ność z opraw­ca­mi pra­gną­cy­mi wy­łącz­nie ich po­słu­szeń­stwa. Nie dla­te­go, że tego po­trze­bo­wa­li, mieli wiel­ką moc, siłę wy­kra­cza­ją­cą poza wszel­kie znane im do­tych­czas gra­ni­ce i nikt nie mógł im się prze­ciw­sta­wić. To wła­śnie dla­te­go pra­gnę­li ich po­słu­szeń­stwa. Tylko dla­te­go, że mogli je do­stać i po­czuć się jesz­cze lep­szy­mi i groź­niej­szy­mi. I tylko dla­te­go je sobie wzię­li, bo mogli pa­no­wać i być Pa­na­mi.

Wilk urwał na chwi­lę, księ­życ zni­żał się lekko ku ho­ry­zon­to­wi, a wokół sły­chać było je­dy­nie tę­tent kopyt oraz rże­nie wierz­chow­ców.

– A zwy­kli lu­dzie? – kon­ty­nu­ował. – Po­cząt­ko­wo pró­bo­wa­li się sprze­ci­wiać no­we­mu po­rząd­ko­wi, wszak rów­nież mieli moc. Ci nigdy nie wy­ko­rzy­sty­wa­li jej do walki, a umie­jęt­no­ści ich prze­ciw­ni­ków zna­czą­co prze­wyż­sza­ły ich wła­sne. Prze­la­ło się wtedy wiele krwi, a ci, co prze­trwa­li, pod­da­li się i za­ak­cep­to­wa­li swój los. Za­ka­za­no im uży­wać mocy, zmu­sza­no do cięż­kiej fi­zycz­nej pracy, nie­za­leż­nie od płci czy wieku. Świat zo­stał po­dzie­lo­ny na tych, któ­rzy nie mogli nic, oraz na tych, któ­rzy mogli robić wszyst­ko, co tylko im się po­do­ba. Brzmi zna­jo­mo?

Luka nie od­po­wie­dział, lecz do­sko­na­le wie­dział, do czego od­no­si się Wilk. Bremo i Vasto, nie było na świe­cie nazw, na któ­rych dźwięk tak wielu ludzi re­ago­wa­ło­by prze­ra­że­niem.

– Wtedy wła­śnie po­wsta­ło Bremo oraz Vasto, wspa­nia­łe mia­sta pełne bólu i cier­pie­nia – po­wie­dział iro­nicz­nie po krót­kiej chwi­li mil­cze­nia. – Kiedy za­czy­na­łem, od­kry­wać ta­jem­ni­ce daw­ne­go świa­ta, byłem prze­ko­na­ny, że takie pięk­ne bu­dow­le nie mogły zo­stać wznie­sio­ne ludz­ką ręką, są­dzi­łem, że moc miała z nimi wiele wspól­ne­go. My­li­łem się, choć nie do końca. Bo wi­dzisz, moc ow­szem miała coś wspól­ne­go z ich po­wsta­niem, zmu­sza­ła zwy­kłych ludzi do wy­kań­cza­ją­cej pracy nad ich bu­do­wą. Ty­sią­ce ludzi pra­co­wa­ło przy po­wsta­wa­niu tych ma­je­sta­tycz­nych zam­ków i za­pew­ne rów­nież ty­sią­ce ich umie­ra­ło. Panów jed­nak to nie ob­cho­dzi­ło, za­stę­py po­ten­cjal­nych ro­bot­ni­ków pły­nę­ły do no­wych miast każ­de­go dnia, nie miało zna­cze­nia, jak dużo osób zgi­nie, li­czy­ło się tylko po­wsta­nie bu­dow­li. Ci, któ­rzy zmu­sza­li ro­bot­ni­ków do wy­nisz­cza­ją­cej pracy byli co praw­da w sta­nie wy­ko­nać ją sami, znacz­nie szyb­ciej, lecz oni chcie­li wła­dać, chcie­li czuć się po­tęż­ni i ważni, nie ob­cho­dzi­ło ich życie, które mogli za­stą­pić w mniej niż kilka go­dzin. Pięk­ne białe mury Bremo w rze­czy­wi­sto­ści po­win­ny być okry­te szkar­łat­ną barwą prze­la­nej krwi nie­win­nych.

– Świat się zmie­nił. Wy­da­wa­ło się, że lu­dzie prze­gra­li i za­czę­li się przy­zwy­cza­jać do swo­jej nowej, okrut­nej rze­czy­wi­sto­ści. Na szczę­ście ist­nia­ła jesz­cze nie­wiel­ka na­dzie­ja na zmia­nę losu i być może na­pra­wie­nia tego, czego do­pu­ści­ły się te okrop­ne, pełne nie­na­wi­ści stwo­rze­nia. Kiedy wszyst­ko wy­da­wa­ło się stra­co­ne, nagle po­ja­wi­li się lu­dzie po­sia­da­ją­cy rów­nie wiel­kie lub nawet prze­wyż­sza­ją­ce umie­jęt­no­ści we wła­da­niu mocą. Byli oni jed­nak nie­zwy­kle mą­drzy i zda­wa­li sobie spra­wę z tego, że nawet je­że­li staną do walki i wy­gra­ją, to naj­więk­szą cenę za­pła­cą za to zwy­kli lu­dzie, któ­rzy stra­cą życie w wal­kach.

– Po­sta­no­wi­li więc zro­bić coś, czego nie spo­dzie­wał się nikt. Nawet Pa­no­wie nie wie­dzie­li, że jest to w ogóle moż­li­we. Zde­cy­do­wa­li się za­brać naj­waż­niej­szą broń, którą dys­po­no­wa­li i za­pie­czę­to­wa­li całą moc, jaka ist­nia­ła na ziemi. W jakiś spo­sób udało im się to zro­bić, nagle wszy­scy lu­dzie, któ­rzy do tej pory na niej po­le­ga­li i uży­wa­li do tłam­sze­nia bied­nych, stra­ci­li ją bez­pow­rot­nie. To był dla nich szok, bo wi­dzisz, oni po­le­ga­li tylko i wy­łącz­nie na niej, więc kiedy ją utra­ci­li, oka­za­li się słabi i bez­bron­ni. Oczy­wi­ście jak się można do­my­ślić, stłam­sze­ni lu­dzie, wi­dząc, co się stało, szyb­ko wy­ko­rzy­sta­li sy­tu­ację, okrut­nie msz­cząc się na swo­ich opraw­cach, bru­tal­nie ich za­bi­ja­jąc. Mieli w końcu zna­czą­cą prze­wa­gę li­czeb­ną. Od tam­tej chwi­li byli wolni.

– A jeśli cho­dzi o bo­ha­te­rów, któ­rzy za­pie­czę­to­wa­li moc, było ich czwo­ro, dwie ko­bie­ty i dwóch męż­czyzn. Udało im się wy­ko­nać to za­da­nie, cała moc znik­nę­ła, ale nie wia­do­mo co się stało z nimi sa­my­mi. Czy prze­ży­li? Czy za­cho­wa­li wła­sną moc, ale po­sta­no­wi­li się ukryć? Nie wia­do­mo, to po­zo­sta­je ta­jem­ni­cą. Cała moc znik­nę­ła, ale po­zo­sta­wi­ła po sobie wy­raź­ny ślad. – Wilk wy­cią­gnął swój me­da­lion z po­trój­ną spi­ra­lą spod płasz­cza i po­ka­zał go Luce ja­dą­ce­mu obok na swoim wierz­chow­cu. – To jest ten ślad. Spójrz tylko, to jest wła­śnie sym­bol rdze­ni mocy. Czte­ry rdze­nie, które są po­zo­sta­ło­ścią po daw­nej mocy ist­nie­ją­cej na tym świe­cie. Czte­ry rdze­nie, które są rów­nież jej źró­dłem Luka! Źró­dłem, ro­zu­miesz?

– Może i ro­zu­miem, ale na tym wi­sior­ku widzę trzy spi­ra­le, a nie czte­ry, bra­ku­je ci jed­ne­go rdze­nia – rzekł Luka bar­dzo scep­tycz­nym tonem.

– Słusz­nie, są trzy spi­ra­le, ale zo­bacz, gdzie się łączą!

Luka przyj­rzał się uważ­niej, ledwo do­strze­ga­jąc na­szyj­nik de­li­kat­nie oświe­tla­ny przez nocne świa­tło księ­ży­ca. Zo­ba­czył, że każda spi­ra­la łączy się w cen­tral­nym punk­cie na­szyj­ni­ka, two­rząc coś w ro­dza­ju za­krzy­wio­ne­go trój­ką­ta, w któ­rym każdy bok wy­raź­nie jest wklę­sły.

– W samym środ­ku. – Wilk nie cze­kał na od­po­wiedź to­wa­rzy­sza. – Wszyst­kie trzy rdze­nie po­łą­czo­ne są ze sobą po­przez czwar­ty rdzeń. Naj­waż­niej­szy z nich, rdzeń po­wie­trza, za któ­re­go pie­częć był od­po­wie­dzial­ny męż­czy­zna zwany Aer. Była rów­nież Aqva – wska­zał pal­cem na spi­ra­le umiesz­czo­ną na samej górze. – Ko­bie­ta od­po­wia­da­ją­ca za moc wody, jed­nak ści­śle po­wią­za­na z po­wie­trzem, które po­przez silny wiatr wy­wo­ły­wa­ło sztor­my, prze­miesz­cza­ło chmu­ry.

– Oprócz niej była też Terra –  kon­ty­nu­ował, a jego palec po­wę­dro­wał na dół na­szyj­ni­ka, po pra­wej stro­nie. – Od­po­wia­da­ją­ca za wszyst­ko, co rosło na ziemi. Z nią rów­nież wiatr był sil­nie po­wią­za­ny, roz­sie­wa­jąc na­sio­na, czy prze­miesz­cza­jąc chmu­ry da­ją­ce cenną wodę. I na samym końcu Ignis. – Wilk wska­zał na spi­ra­lę po lewej stro­nie. – Od­po­wie­dzial­ny za ogień, który był pod­sy­ca­ny przez po­wie­trze.

– Aqva, Terra, Ignis i łą­czą­cy je wszyst­kie Aer. Tak po­tocz­nie na­zy­wa­no ludzi od­po­wia­da­ją­cych za stwo­rze­nie rdze­ni mocy. Nazwy te oczy­wi­ście ozna­cza­ją wodę, zie­mię, ogień i po­wie­trze, ich praw­dzi­we imio­na praw­do­po­dob­nie zo­sta­ły za­po­mnia­ne na za­wsze. Cała ta czwór­ka stwo­rzy­ła Rdze­nie mocy, które uwiecz­nio­ne zo­sta­ły wła­śnie na tym sym­bo­lu zwa­nym Tri­ske­lio­nem. Czy to nie jest nie­sa­mo­wi­te Luka? – za­py­tał, a Luka od­niósł wra­że­nie, że jego oczy nie­mal świe­cą z eks­cy­ta­cji. Zu­peł­nie jakby spo­tkał w nocy na swo­jej dro­dze praw­dzi­we­go Wilka.

– Brzmi to z pew­no­ścią, jak cie­ka­wa le­gen­da – od­parł nie­zmien­nym, lek­ce­wa­żą­cym tonem. – Nie ro­zu­miem tylko jed­nej rze­czy. Nawet za­kła­da­jąc, że moc ist­nia­ła i znik­nę­ła w ciągu jed­nej chwi­li, to skąd mo­żesz mieć pew­ność, że ja­kie­kol­wiek in­for­ma­cje o tych rdze­niach mocy są praw­dzi­we? W końcu cała moc mogła znik­nąć, a lu­dzie nie wie­dząc, co się stało, mogli do­ro­bi­li sobie tę pięk­nie brzmią­cą le­gen­dę.

– Mam pew­ność, po­nie­waż moc za­wsze zo­sta­wia ślady i rów­nież wtedy je po­zo­sta­wi­ła. Każdy z tej czwór­ki spe­cja­li­zo­wał się w okre­ślo­nym ży­wio­le i tylko ten kon­kret­ny ży­wioł mógł, za­mknąć we wła­snym Rdze­niu. W końcu, kiedy to zro­bi­li, kiedy każdy z czte­rech ży­wio­łów zo­stał za­pie­czę­to­wa­ny, stało się coś nie­zwy­kłe­go i nie­ty­po­we­go. Wszy­scy lu­dzie, któ­rzy do tej pory po­słu­gi­wał się mocą, czy to słabą, czy nie­zwy­kle po­tęż­ną, byli w sta­nie doj­rzeć jed­ne­go z tych magów! Za­leż­nie od wła­snej mocy, którą po­sia­da­li, ob­ja­wi­ła im się jedna z czte­rech osób. Mimo tego, że lu­dzie od­da­le­ni byli od sie­bie o dzie­siąt­ki go­dzin, to w tym samym mo­men­cie byli w sta­nie ich doj­rzeć i po­czuć. A kon­kret­niej zo­ba­czyć, jak ci two­rzą Rdze­nie, by na­stęp­nie odejść i już nigdy się nie ob­ja­wić. Kiedy tylko ode­szli, cała moc ode­szła rów­nież z nimi.

Ar­gu­men­ta­cja Wilka dalej nie prze­ko­ny­wa­ła Luki, lecz mu­siał przy­znać, że chło­pak ma nie­zwy­kły ta­lent do opo­wia­da­nia hi­sto­rii.

– A co z Bremo? – za­py­tał, gdy Wil­ko­wi za­schło w gar­dle i nie mógł przez mo­ment, wy­du­sić z sie­bie słowa. – Mó­wi­łeś, że lu­dzie się uwol­ni­li, ale jak ostat­nio byłem w tam­tych oko­li­cach, to smród roz­kła­da­ją­cych się ciał, uno­sił się w po­wie­trzu bez więk­szych prze­szkód. Nie wy­da­ję mi się, żeby coś się tam zmie­ni­ło przez ostat­nie lata.

– Tego już nie­ste­ty się nie do­wie­dzia­łem, ale mam pewne przy­pusz­cze­nia. – od­po­wie­dział, gdy od­zy­skał głos. – Lu­dzie, któ­rzy rzą­dzi­li mia­sta­mi, z pew­no­ścią zgi­nę­li w bun­cie, może po­je­dyn­cze osoby prze­ży­ły, ucie­ka­jąc poza gra­ni­ce za­bu­do­wań. Tak więc oni stra­ci­li wła­dzę i już jej nigdy nie od­zy­ska­li, to jest pewne. Jed­nak do­my­ślam się, że ci, któ­rzy ich oba­li­li, z cza­sem po­sta­no­wi­li zająć ich miej­sce. To bar­dzo smut­na per­spek­ty­wa, gdy z ofia­ry za­mie­niasz się w na­past­ni­ka, lecz nie można wy­klu­czyć, że wła­śnie tak się nie stało. Moc znik­nę­ła, a by utrzy­mać obec­ny stan i wy­so­ki stan­dard, ludzi, któ­rzy prze­ję­li wła­dzę, na­le­ża­ło pod­jąć nie­zbęd­ne dzia­ła­nia. Do­my­ślam się, że tymi dzia­ła­nia­mi był po­wrót hor­ro­ru, jakim nie­gdyś cha­rak­te­ry­zo­wa­ło się Bremo i Vasto. Hi­sto­ria za­to­czy­ła pełne koło, nie wy­klu­czo­ne, że przez jakiś czas po znik­nię­ciu mocy wszyst­ko to­czy­ło się wła­snym torem i za­po­wia­da­ło się, że przyj­dą lep­sze czasy, tak nie­ste­ty się nie stało. Ktoś musi cier­pieć, by ktoś inny mógł uczto­wać, to nie­ste­ty bar­dzo ak­tu­al­na de­wi­za na­szych cza­sów – po­wie­dział cicho, a jego głos już nie był tak pod­eks­cy­to­wa­ny, stał się sto­no­wa­ny, tak samo, jak wyraz jego twa­rzy.

Na­sta­ła cisza, którą mą­ci­ły tylko dźwię­ki świsz­czą­ce­go po­wie­trza, ude­rza­ją­cych kopyt o zie­mię oraz rże­nia koni. Tak wy­glą­da­ła po­zo­sta­ła część drogi do wio­ski Arch, Wilk oka­zjo­nal­nie od­zy­wał się, wspo­mi­na­jąc o ko­lej­nych cie­ka­wost­kach na temat mocy, które udało mu się od­kryć. Luka w żad­nym stop­niu nie brał na po­waż­nie hi­sto­rii do­ty­czą­cej Rdze­ni Mocy, jed­nak opo­wieść w ja­kimś stop­niu go za­in­try­go­wa­ła, choć mimo wszyst­ko, nie był to zbyt duży sto­pień. Od za­wsze za­sta­na­wiał się nad zna­cze­niem sta­re­go sym­bo­lu, który cza­sa­mi spo­ty­kał na swo­jej dro­dze. Sły­szał opo­wie­ści o le­gen­dar­nych rdze­niach mocy, ale nigdy nie brał ich na po­waż­nie, są­dził, że le­gen­da ta zo­sta­ła stwo­rzo­na, by nadać zna­cze­nie sym­bo­lo­wi, któ­re­go lu­dzie po pro­stu nie znali, ale ich cie­ka­wił. W dal­szym ciągu zresz­tą tak uwa­żał, tylko nie chciał kłó­cić się z to­wa­rzy­szem, z któ­rym za­pew­ne i tak roz­sta­nie się przed upły­wem peł­ne­go dnia. Je­cha­li w ciszy drogą oświe­tla­ną przez księ­życ, każdy po­dą­ża­jąc ku swo­je­mu prze­zna­cze­niu. 

 

Ciąg dal­szy na­stą­pi…

Koniec

Komentarze

Jest to tylko 1/3 peł­ne­go opo­wia­da­nia z uwagi na to, że ca­łość wy­szła dosyć długa.

Gy­lo­24, jeśli to nie jest skoń­czo­ne opo­wia­da­nie, a tylko jego część, bądź uprzej­my zmie­nić ozna­cze­nie na FRAG­MENT.

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Witaj.

 

Co do spraw ję­zy­ko­wych – su­ge­stie oraz wąt­pli­wo­ści (do prze­my­śle­nia) – po­ja­wia­ją się uster­ki:

sty­li­stycz­ne – po­wtó­rze­nia – np. „Biała mgieł­ka, która wy­do­sta­ła się z ust na zimne po­wie­trze, szyb­ko za­czę­ła zni­kać, roz­wia­na przez po­dmu­chy lek­kie­go wia­tru. Mimo to udało mu się utrzy­mać rów­no­wa­gę i stał teraz przy­par­ty do sze­ro­kie­go dębu, z któ­re­go ga­łę­zi za­czę­ły spa­dać pierw­sze je­sien­ne li­ście”;

„On jed­nak tego nie zro­bił. Za­miast tego po­ło­żył się na mnie”;

„Luka ble­fo­wał, Ora choć bar­dzo szyb­ka, nie mo­gła­by tak szyb­ko do­paść prze­ciw­ni­ka”;

 

in­ter­punk­cyj­ne – np. „Był za­sko­czo­ny tym, że wcale nie czuł bólu, nagłe ude­rze­nie, (zbęd­ny prze­ci­nek) je­dy­nie go za­sko­czy­ło i lekko ogłu­szy­ło, lecz nie stało mu się nic po­waż­ne­go”;

 

li­te­rów­ki – np. „Pierw­sze co za­uwa­żył to kilka ja­skra­wo­czer­wo­nych liści, spa­da­ją­cych po­wo­li z w wy­so­kie­go dębu, któ­re­go ko­ro­na uno­si­ła się ponad jego głową”;

„Chło­pak prze­rwał na chwi­le”;

 

lo­gicz­ne – np. ”Czy je­steś tu kom­plet­nie sam…” – czy to nie zda­nie py­ta­ją­ce?;

 

skła­dnio­we – np. „W mo­men­cie, gdy po­twór zna­lazł się za­le­d­wie kilka kro­ków od swo­jej ofia­ry, wy­sko­czył w jego stro­nę, od­sła­nia­jąc swoją zwie­rzę­cą twarz z wy­szcze­rzo­ny­mi kłami i kie­ru­jąc swoje szpo­ny z dłu­gi­mi pa­zu­ra­mi w jego stro­nę” – kto wy­sko­czył, kto był ofia­rą, a kto po­two­rem?;

 

or­to­gra­ficz­ne – np. „– To nie dużo, ale sam nie mam wiele”.

 

Pewne wy­ra­zy w roz­ma­itych for­mach po­wta­rzasz dość czę­sto, nawet kil­ka­krot­nie w aka­pi­tach (np. „lekko”, „oczy” )

„Opo­wieść drogi” jest w tym frag­men­cie wcią­ga­ją­ca i cie­ka­wa, lecz uster­ki ję­zy­ko­we po­wo­du­ją, że wiele zdań jest nie­zro­zu­mia­łych – po­ja­wia się sporo zbęd­nych prze­cin­ków, gdzie in­dziej znowu ich bra­ku­je, do tego po­wtó­rze­nia zda­rza­ją się bar­dzo czę­sto.

 

Po­zdra­wiam ser­decz­nie, po­wo­dze­nia. :)

Pe­cu­nia non olet

Hej, @bru­ce bar­dzo dzię­ku­ję za ocenę! Czy­ta­łem to dzie­siąt­ki razy i fakt, że nie wy­ła­pa­łem tak wielu rze­czy, wręcz mnie prze­ra­ża. Zanim wrzu­cę ko­lej­ne czę­ści, to na pewno po­pra­wię te błędy, na które zwró­ci­łaś uwagę. Mam na­dzie­ję, że wej­dzie mi to w nawyk, bo ilość po­wtó­rzeń i pro­ble­mów z in­ter­punk­cją tro­chę mnie mar­twi. W każ­dym razie bar­dzo dzię­ku­ję jesz­cze raz za spraw­dze­nie i jest mi bar­dzo miło, że ten frag­ment był cie­ka­wy. ;)

I ja dzię­ku­ję, Gy­lo­24. :)

Każdy po­peł­nia błędy, tu na Por­ta­lu wszy­scy uczy­my się, jak po­praw­nie i cie­ka­wie pisać. :)

Po­zdra­wiam ser­decz­nie. :)

Pe­cu­nia non olet

Nowa Fantastyka