- Opowiadanie: burnett & cooper - Pedosfera

Pedosfera

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Pedosfera

Jedynymi osobami w ośrodku, które niezbyt lubiły Fionkę, byli jej młodszy brat i ona sama. Dziewczynka powoli, jakby przez mgłę, zaczynała zdawać sobie sprawę z własnych kompleksów. Nadal była uprzejma, rezolutna i pewna siebie, ale jej dążenie do szkolnych i towarzyskich sukcesów miało już drugie, wciąż niestety pogłębiające się dno.

 

Właśnie skończyła odrabiać lekcje i zasiadła przed toaletką aby rozczesać włosy. Mocne, jasne i błyszczące były jej największą dumą. Ich szczotkowanie i układanie zawsze poprawiało jej nastrój. Czasami w trakcie tych czynności wpadała na genialne pomysły związane z pracą domową bądź dotyczące nowych sposobów dręczenia Majkelka.

Tym razem sprawnie rozwiązała wszystkie szkolne zadania, łącznie z dodatkowymi „na szóstkę", mogła więc w trakcie czesania całkowicie dać się pochłonąć nienawiści do braciszka. Gdyby się nie narodził, mama i tata nie umieściliby jej w Pedosferze. Na wychowanie jednego dziecka znaleźliby przecież czas.

Chyba, że było z nią coś nie tak.

Tej myśli najbardziej się bała. Podświadomie wdeptywała ją w dno duszy, coraz głębiej.

– Najwyższa pora przekazać ostatnie ostrzeżenie – powiedziała nie całkiem do siebie, sprawdzając jednocześnie, czy do twarzy jej z dwoma kucykami, opadającymi z przodu na ramiona i zupełnie jeszcze płaskie piersi. Od dawna starała się przekonać Majkelka aby uciekł z ośrodka. Przedtem powinien tylko napisać list, że znalazł nowych rodziców, jest z nimi bardzo szczęśliwy i kategorycznie sobie nie życzy, aby ktokolwiek próbował go odnaleźć. Treść takiego listu Fionka od dawna nosiła w głowie i chętnie by go Majkelkowi podyktowała (zdawała sobie sprawę, że po charakterze pisma można rozpoznać autora), tyle tylko, że chłopiec nie traktował jej gróźb poważnie i ani myślał się wynosić.

– Jak wyglądam? – zapytała, odwracając się od lustra.

– Super! – odpowiedział z uczuciem Sercołak, czerwona poduszka w kształcie serca, wyposażona w pluszowe ręce i nogi. Miał niebieskie oczy i szerokie usta z zaskakująco dużymi zębami. – Powinnaś tak pójść jutro na lekcje. Szybko się dzisiaj uwinęłaś z pracą domową.

– Dzisiaj było… banalne – Fionka z wysiłkiem przypomniała sobie trudny wyraz.

Kucyki rzeczywiście wyglądały bardzo przyjemnie. Zdecydowała ponosić tę fryzurę co najmniej przez godzinę. Wzięła kartkę, u góry wielkimi literami napisała OSTATNIE OSTRZEŻENIE, chwilę podumała nad pomysłem ilustracji. Rysowała ładnie i szybko, zdaniem nauczycielki plastyki – miała talent. Gdy skończyła, z zadowoleniem przyjrzała się swemu dziełu. Na obrazku wampir w czarnym płaszczu wbijał kły w ciało przerażonego chłopca (bardzo podobnego do Majkelka) i wyrywał mu rączki. Krew sikała do sufitu.

Fionka wyobraziła sobie, jak braciszek pakuje plecak. Ogarnęło ją takie poczucie tryumfu, jakby sprawa została ostatecznie załatwiona.

– Trudi! Trudi! – zawołała.

Suczka rasy yorkshire terrier podniosła łepek, wybiegła z kojo, wskoczyła dziewczynce na kolana.

– A mnie kiedy uczeszesz? – szczeknęła, machając ogonkiem.

– Tobie jest ślicznie z tą kokardką na głowie. Może zjemy ciastko z herbatą?

– Dla mnie wędzone chewie i woda.

– A ja chętnie – powiedział Sercołak.

Fionka przygotowała podwieczorek. Zasiedli we trójkę na kanapie i z kawowego stolika częstowali się, czym kto lubił. Dyskutowali, jak zakraść się w nocy do pokoju Majkelka i podrzucić mu złowieszczy rysunek.

– Ktoś musi pójść z tobą – oświadczył Sercołak. – Trzeba ubezpieczać tyły, na wypadek, gdyby zrobiło się gorąco.

Zabrzmiało to bardzo fachowo. Postanowili, że pójdą we trójkę. Zwłaszcza Trudi nie mogła się doczekać wymarszu. Gdy tylko zjadła, zaczęła biegać i skakać po całym pokoju.

– Jesteś doprawdy nieznośna! – poinformowała ją Fionka. – W czasie akcji będziesz się musiała opanować. Pamiętaj, żeby nie zaczepiać Futrzaka. Niech sobie śpi, pogonisz go kiedy indziej. Tym razem naszym priorytetem jest dyskrecja.

Używanie trudnych słów sprawiało Fionce dużą przyjemność.

Ciemne oczka Trudi przygasły, jednak po chwili znów rozbłysły radością. Piesek miał pogodne usposobienie. Ponownie wskoczył dziewczynce na kolana i kazał się głaskać. Z tej radości zaraz prawie zapomniał o zakazie. Poza tym, kiedykolwiek Trudi coś zbroiła, wystarczyło zrobić smutną minę i się do Fionki przytulić. Przebaczenie było zawsze gwarantowane.

 

***

 

W pokoju Majkelka plakaty wisiały tak gęsto, że kolor farby pod spodem stanowił zagadkę, której rozwiązanie znał tylko chłopiec. Nawet pan Skopczyk, dyrektor Pedosfery, zapomniał, że ścianę kiedyś pomalowano na niebiesko. Majkelek niedawno go o to spytał a mężczyzna tylko lekko się uśmiechnął.

– Sam zdecydowałeś, że chcesz postery, Majkelku. Pamiętasz, jak razem z tatą naklejaliście? To było ze trzy lata temu.

Majkelek nic nie pamiętał, bo był wtedy za mały. Tata w rzeczywistości naklejał plakaty sam, ale też wszystko zapomniał.

Na chłopca nieustannie patrzyli sławni sportowcy, błyszczące auta szczerzyły zderzaki, lwy i tygrysy szykowały się do skoku. Było również kilka majestatycznych krajobrazów: ośnieżone szczyty, rajskie plaże, wodospady, nad którymi unosił się kolorowy łuk tęczy.

W pokoju panował bałagan. Majkelek nie posłał łóżka, garderobę zostawił otwartą, nie zwracał uwagi na rozrzucone ubrania i zabawki. Tylko stół stojący w centrum pomieszczenia był posprzątany, gdyż chłopiec jednym szerokim gestem zwalił z niego wszystko na podłogę.

– Rozpoczynamy naradę – oznajmił, siadając na krzesełku. Pozostałe miejsca zajęli Futrzak i Mister Twister, jego dwaj najlepsi przyjaciele.

– Musimy wreszcie dać nauczkę Fionce. Rządzi się, jest przemądrzała i złośliwa. Jakieś pomysły?

Futrzak ziewnął. Jak na takie małe stworzonko, miał ogromną szczękę. Jego oczy bardzo się przy tym wytrzeszczyły, uszy odgięły do tyłu, w pyszczku zajaśniały ostre ząbki.

– Nie, nie, nie. Odpada. Nie będziemy jej jeść. Rzygalibyśmy jak koty – zaprotestował żartobliwie Majkelek.

– Ja tylko ziewnąłem… – obruszył się bury kocur, ale chłopiec go nie usłyszał i mówił dalej.

– Skoro tak, to przyznam, że mam plan – wyprostował się z dumą. – Dziś wieczorem, gdy będzie spać, zakradniemy się do jej sypialni, ja utnę jej włosy a wy będziecie stać na czatach. Co o tym myślicie?

– Świetny pomysł, szefie. Tylko dlaczego włosy? Może palce u nóg albo sutki – zachichotał Mister Twister, zabawka o dość osobliwej konstrukcji. Z ciężkiego sześcianu wystawał sprężyniasty tułów, rozgałęziony u szczytu w dwóch kierunkach. Obie szyje kończyły się plastikowymi głowami. Jedna była stylizowana na klauna, druga na przedpotopowego kierowcę – kask, gogle, rozchełstany szalik… Dzięki temu Mister Twister miał dwoje ust, którymi mógł mówić i chichotać jednocześnie.

– Na razie włosy. Coś innego później, jeśli się nie poprawi – odrzekł Majkelek po chwili milczenia, w trakcie której zastanawiał się jak z tej propozycji wybrnąć, by nie wyjść na mięczaka. Spojrzał na kota z nadzieją, że ten go poprze, ale Futrzak udawał, że śpi. Leżał z podwiniętymi łapkami niczym miniatura sfinksa i rozważał odwieczny problem: dlaczego ludzie angażują się w tyle dziwnych inicjatyw, skoro każdy głupi wie, że jedyną sensowną czynnością na świecie jest odpoczynek?

 

***

 

Co czwartek pani i pan Kovalsky toczyli retoryczną bitwę, której stawką było, kto następnego dnia pojedzie do Pedosfery odebrać dzieci na weekend. Przegrany miał z głowy cały piątkowy wieczór, czyli dokładnie tę porę tygodnia, podczas której najłatwiej odreagować zakumulowany stres, spotkać się ze znajomymi, popełnić jakieś małe szaleństwo. Soboty i niedziele spędzali zwykle wszyscy razem i było to akurat tyle czasu, ile bez większej szkody, a niekiedy nawet z korzyścią dla własnego poczucia samorealizacji, państwo Kovalsky mogli poświęcić Fionce i Majkelkowi.

– Jutro pracuję do osiemnastej – powiedziała Luiza. – O wpół do siódmej umówiłam się

z dziewczynami na pilates a potem idziemy do pubu.

– Wczoraj byłaś w pubie.

– Ale teraz będziemy miały nowe tematy.

– Ciekawe, jakie.

– Na przykład ten pilates…

Robert parsknął nieprzyjemnym śmiechem.

– Aha. Czyli najpierw idziecie spróbować pilates, a potem musicie gdzieś pójść pogadać o pilates. Akurat jutro. Co to w ogóle jest pilates?

– Niemiecka gimnastyka podobna do jogi.

– Przecież chodzisz na jogę w poniedziałki i czasem w środy! A potem w knajpie gadacie o jodze.

– No właśnie. A teraz będziemy gadać o pilates. Zresztą, co cię właściwie obchodzi, o czym będziemy gadać. Ja ich odbierałam tydzień temu.

– A ja dwa i trzy tygodnie temu, dwa razy z rzędu. Więc teraz twoja kolej.

– Ty możesz wcześniej wyjść z pracy.

– O siedemnastej. Rzeczywiście, dużo wcześniej.

– Przecież wiem, że twój szef wychodzi o szesnastej a ty zwykle wymykasz się pięć minut po nim.

– A nie przyszło ci do głowy, że ja też mogę mieć plany?

– Taaak? Ciekawe, jakie.

Dobre pytanie. Nie zdążył się jeszcze nad tym dokładnie zastanowić, jednak opieka nad dziećmi nie wyglądała na najatrakcyjniejsze z rozwiązań.

Urżnąć się w trupa przed telewizorem, przyszło mu nagle do głowy i była to myśl ponura, gdyż trafiała w tej sekundzie w samo sedno jego preferencji, będąc jednocześnie absolutnie niemożliwą do wdrożenia. Nawet jeśli żona zajęłaby się dziećmi, to przecież nie włóczyliby się w nocy po mieście. Miałby ich cały czas na karku. Z picia tak czy siak nici.

Milczał, a żona tryumfowała.

– Widzisz! I tak nie miałeś zamiaru robić nic ciekawego.

Robert i Luiza byli jedynakami. Gdy spłodzili pierwsze dziecko, wiedzieli, że niebawem postarają się o drugie. Taką zawarli między sobą umowę. Gdy ją wypełnili, poczuli się zmęczeni. Wśród wielu użytecznych wynalazków wspomagających wychowanie potomstwa szybko zwrócili uwagę na ośrodki oferujące pełen wymiar opieki. Pedosfera wywarła na nich największe wrażenie. Było ich stać. Zarabiali sporo, lecz chcieli jeszcze więcej. A po pracy należy się odpoczynek, nie kolejny kierat. Gdy tylko młodsze dziecko osiągnęło minimalny zalecany wiek, umieścili Majkelka i Fionkę w instytucji przypominającej szkoły z internatem, o jakich mowa w starych książkach, jednak posiadającej o wiele bardziej kompleksową ofertę i wykwalifikowaną kadrę pedagogiczną.

Wybrali ją naprawdę starannie.

 

***

 

– Mieliśmy mały problem wychowawczy – poinformował Roberta pan Skopczyk, gdy w piątek po południu szli korytarzami Pedosfery w stronę dziecięcych pokojów. – Nic poważnego. Kłótnia w środku nocy. Spotkali się na korytarzu między swoimi „królestwami". Zapowiadało się na bójkę, ale na szczęście dyżurujący pedagog zdążył w porę zareagować. O, tutaj wszyscy czekają, w tak zwanym pokoju wyciszenia. Proszę wejść – otworzył drzwi i wpuścił Roberta przodem.

Kovalsky, trochę zaniepokojony tym wprowadzeniem, odetchnął z ulgą. Dzieci były całe i zdrowe. Najgorzej wyglądał Sercołak. Stracił większość pierza, ponieważ przyjął na siebie cios nożyczkami, którymi Majkelek zamierzał obciąć Fionce włosy. Co gorsza, Mister Twister kilkakrotnie okręcił się wokół niego sprężyną swego tułowia. W niemal śmiertelnym zwarciu Sercołak zdołał oderwać Twisterowi jedną z głów, jednak kikut metalowej szyi przebił namalowane na poduszce niebieskie oko.

Trudi i Futrzak wymagali interwencji medycznej i po porannych operacjach pod narkozą nie doszli jeszcze do siebie. Pogryzieni i podrapani, obwiązani opatrunkami, z wysiłkiem utrzymywali pozory przytomności. Gdy na chwilę otwierały im się oczy, wzrok mieli mętny i smutny.

Dzieci Kovalsky'ego głaskały ukochane zwierzątka.

– Nic wam nie jest? – upewnił się Robert, tłumiąc złość.

– W porządku – powiedział głucho Majkelek a Fionka pokiwała głową. Oboje patrzyli gdzieś na boki. Bali się i wstydzili spojrzeć ojcu w oczy.

– Co wam znowu odbiło?! – zaczął Kovalsky, ale przerwała mu młoda pedagog, siedząca między Fionką a Majkelkiem na kanapie.

– Pana dzieci mają wysoki poziom agresji, którą kierują przeciwko sobie nawzajem.

– Moje dzieci?! Agresji?! Jak to możliwe?!

Kobieta popatrzyła na dyrektora Skopczyka. „Jak dużą wartością jest dla ciebie praca?" – wyczytała we wzroku przełożonego. Regulamin zabraniał pracownikom nakłaniania klientów do rezygnacji z usług firmy.

– Są o siebie zazdrosne. To naturalne w tym wieku – uśmiechnął się Skopczyk. – Nasza wysoko wykwalifikowana kadra zlikwiduje ten problem w ciągu kilku miesięcy. Proszę zaufać fachowcom. Przecież nigdy dotąd nie zawiedliśmy państwa zaufania.

– Czego wam tu brakuje?! – zapieklił się Kovalsky. – Chcecie trafić do innego ośrodka? Tu macie osobne pokoje, dobre jedzenie, duży ogród, możecie trzymać zwierzęta. Kształcenie na przyzwoitym poziomie. Wiecie, ile nas to wszystko kosztuje? Kiedy wreszcie docenicie, ile dla was robimy! Zawsze możecie trafić do gorszego miejsca, jeśli chcecie. Chcecie? Tylko powiedzcie, śmiało.

– Do domu… – powiedziała cicho Fionka.

– Do domu? Po takim zachowaniu?! Nie ma mowy. Spędzicie ten weekend tutaj. Nauczcie się ponosić konsekwencje własnych czynów. Marsz do pokoi!

Majkelek zerknął na siostrę z nienawiścią. Dziewczynce zaszkliły się oczy. Pedagog odprowadziła dzieci.

– Naprawdę tego nie rozumiem – westchnął Robert, gdy zostali sam na sam ze Skopczykiem. Dyrektor delikatnie poklepał go po plecach.

– Proszę się nie martwić. Wszyscy przez to przechodzimy. Będzie dobrze, zobaczy pan. Najdalej za kilka miesięcy. Grunt to jasne zasady i konsekwencja, tak jak pan powiedział, intuicyjnie pan czuje, na czym polega wychowanie. Będzie dobrze. Proszę zaufać fachowcom.

 

***

 

Robert z początku czuł lekkie wyrzuty sumienia, ale ostatecznie wyszedł z ośrodka uspokojony. Ten Skopczyk zna się na rzeczy, pomyślał, wsiadając do samochodu. Zastanawiał się, co zrobi z dwoma dodatkowymi dniami wolnego czasu. Zadzwonił do znajomych, którzy proponowali mu dziś wyjście na bilard. Wcześniej odmówił ze względu na dzieci; teraz, z niekłamaną przyjemnością, odwołał tę odmowę. Samotne picie, o którym myślał wczoraj, wyglądało mu na kompletny idiotyzm. Dziwił się sam sobie, jak mógł, nawet w chwili słabości, on – dobrze sytuowany, wykształcony człowiek – wpaść na tak absurdalny pomysł.

– Więc jednak. Idziemy dzisiaj do pubu – mruknął, zapalając papierosa ulubioną zapalniczką. Uwielbiał posmak oraz unoszący się w powietrzu zapach benzyny, które towarzyszyły pierwszemu sztachnięciu.

– Będę miał dużo pracy – szczęknął Pan Zippopo.

– Myślałem, że to lubisz – odpowiedział Robert.

– Jasne. Mówiłem z zadowoleniem. Nic mnie tak nie cieszy, jak wieczór w knajpie. Kiedy wszyscy na mnie patrzą.

Robert przejechał palcem po obudowie zapalniczki. Zippopo był pokryty mieszanką cennych kruszców i miał niepowtarzalną grawerkę.

– A jutro – rozmarzył się Kovalsky – pooglądamy jakieś filmy albo pójdziemy na basen.

– Pojedziemy – poprawiła pachnąca papierowa dziewczyna, zamocowana przy uchwycie lusterka. Robert nazywał ją Cycatą Baletnicą i czasem w żartach mówił, że to z nią powinien się ożenić. Jeśli Luiza to słyszała, bywała naprawdę zazdrosna. O samochodowy odświeżacz powietrza.

– Pojedziemy – powtórzyła Baletnica. – Może po prostu na przejażdżkę za miasto, przed siebie, szybciej niż z nimi wszystkimi, z technorockiem na full, kiedy ostatnio to robiliśmy, założę się, że nawet nie pamiętasz.

– To pojutrze – znowu uśmiechnął się Robert. – A jutro na basen. Do niedzieli na pewno znajdziemy jeszcze kogoś, kto lubi ostrą jazdę.

Otworzył szyberdach i wystawił głowę na ciepłe promienie. Akurat w tym miejscu słońca nie przysłaniał żaden wieżowiec.

Kovalsky odpalił silnik i ruszył.

Weekend zapowiadał się świetnie.

Koniec

Komentarze

Potworna słodkość.
Według mnie, tekst jest bardzo dobry z trzech powodów. Raz, koncept. Nie będę się rozpływał w pochwałach, ale nadmienię, że pod koniec uśmiechałem się przez łzy refleksji. Dwa, harmonia. Rzadko zdarza się, żeby w opowiadaniu (bądź co bądź fantastycznym) nie było takiego ciśnienia na posuwanie akcji do przodu, które to aż roztrzaskuje fabularne barometry. Byłem przyjemnie zaskoczony, gdy zasygnalizowano mi szykującą się jatkę i nie zrelacjonowano jej od strony szokującego detalu (chyba odkrywam w sobie fetysz). Wszystko dzieje się w tempie naturalnym, czasem leniwie i z potężnym kleksem z lukru, ale nigdy nudno, i styl idealnie dopasowuje się do tematu. I trzy, tekst ten obnaża w sposób bardzo kulturalny coś, co może jednak więcej symptomów posiada w typowych filmach zza oceanu, niż na rodzimym podwórku (stąt też pewnie stylizacja imion), niemniej jednak odczuwalny jest całkiem nieodległy niepokój.
O wadach nie piszę, bo zbyt byłem zajęty pozytywami, żeby jakąkolwiek wyłowić. 

W dość lekkiej formie przedstawiony poważny problem niedalekiej przyszłości. Ukłon uznania.

Eh burnett, na Twoje teksty zawsze wchodzę, i rzadko się zawodzę. I tym razem trzymasz poziom!

Bardzo dobry tekst. Nienachalna, ale budząca niepokój wizja przyszłości. Tekst, który zmusza do refleksji.
Mocne pięć.

Pozdrawiam.

Nowa Fantastyka