- Opowiadanie: Nova - Wróżka

Wróżka

Opo­wia­dan­ko (mam na­dzie­ję że za­baw­ne, choć nieco sa­ty­rycz­ne) o wróż­ce, która przy­by­ła aby ura­to­wać nasz świat przed mo­nok­sy­de­ra­mi ale za­miast do Bia­łe­go Domu tra­fi­ła na pa­ra­pet Wik­to­rii, ty­po­wej przed­sta­wi­ciel­ki swo­je­go ga­tun­ku. 

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Oceny

Wróżka

 

 

Wik­to­ria po­pra­wi­ła pasek cią­gle zsu­wa­ją­cej się z ra­mie­nia to­reb­ki. Już za parę minut bę­dzie w domu. Po­go­da nie roz­piesz­cza­ła, jak na ma­rzec było dość zimno i do tego lo­do­wa­ta mżaw­ka, ale nic nie było w sta­nie po­psuć jej dzi­siej­sze­go wie­czo­ru. W końcu dwu­dzie­ste trze­cie uro­dzi­ny to nie byle co. Nie­waż­ne, że spę­dzi­ła cały dzień w pracy, za chwil­kę bę­dzie miała pierw­sze w życiu przy­ję­cie nie­spo­dzian­kę. Cie­ka­we ile osób przyj­dzie? Może Rafał z roz­li­czeń też się zjawi? I jak to w ogóle się od­by­wa? Go­ście przy­nio­są al­ko­hol i coś do zje­dze­nia czy tylko wy­krzyk­ną: „Wszyst­kie­go naj­lep­sze­go” i za­go­nią ją do kuch­ni? Nie, tak nie można my­śleć. Bę­dzie cud­nie. Edyta, przy­ja­ciół­ka, a za­ra­zem współ­pra­cow­nicz­ka ma klucz od jej miesz­ka­nia, więc pew­nie coś przy­go­to­wa­ła, zanim wpu­ści­ła gości. Z pew­no­ścią zdą­ży­ła ze wszyst­kim, bo zwol­ni­ła się z pracy zaraz po prze­rwie i cał­kiem prze­ko­nu­ją­co uda­wa­ła, że boli ją ząb, więc kie­row­nicz­ka nie ro­bi­ła pro­ble­mów. Nawet jej samej pró­bo­wa­ła wmó­wić, jaka jest cier­pią­ca. Nie­źle jej to wy­szło. Pra­wie uwie­rzy­ła, wi­dząc łzy w oczach przy­ja­ciół­ki, ale nie dała się na­brać. W sumie Edyta nie­po­trzeb­nie się tak sta­ra­ła, ona i tak wie o nie­spo­dzian­ce.

Wbie­ga­jąc na czwar­te pię­tro scho­da­mi – no bo jak­że­by ina­czej, winda nie dzia­ła­ła – dziew­czy­na zdą­ży­ła za­sta­no­wić się, czy go­ście nie cze­ka­ją już zbyt długo w ciem­no­ściach. Po­win­na była wró­cić z pracy już ponad go­dzi­nę temu, nie­ste­ty te dziw­ne wy­ła­do­wa­nia elek­trycz­ne na nie­bie spo­wo­do­wa­ły sze­reg kom­pli­ka­cji, wśród któ­rych za­trzy­ma­nie wszyst­kich tram­wa­jów w mie­ście i prze­rwy w do­sta­wie prądu do­tknę­ły ją oso­bi­ście. Jed­nak nic, nawet unie­ru­cho­mio­ny tram­waj czy awaria windy, nie jest w sta­nie ze­psuć jej uro­dzin. I przy­ję­cia nie­spo­dzian­ki. Bo prze­cież bę­dzie przy­ję­cie nie­spo­dzian­ka! Wie to na pewno. Dziś rano, kiedy Edyta wy­szła do to­a­le­ty, przy­szedł do niej SMS. Wy­star­czy­ło zer­k­nąć, a Wik­to­ria miała dość re­flek­su, by od­czy­tać frag­ment tek­stu, zanim ekran zgasł. Tekst brzmiał: „Super po­mysł, Bar­tek też…”. A to ozna­cza, że przy­ję­cie na jej cześć od­bę­dzie się w więk­szym gro­nie, bo Bar­tek nie pra­cu­je w ich dzia­le tylko u kom­pu­te­row­ców.  

Za­prząt­nię­ta ta­ki­mi my­śla­mi Wik­to­ria otwo­rzy­ła miesz­ka­nie i się­gnę­ła do kon­tak­tu. Świa­tło nie za­pa­li­ło się, ale to było do prze­wi­dze­nia. Wszyst­kie media ostrze­ga­ły, że braki w do­pły­wie prądu mogą po­trwać do pół­no­cy. Trud­no, za­pa­li świecz­ki. Po­ło­ży­ła to­reb­kę na ko­mo­dzie, włą­czy­ła la­tar­kę w ko­mór­ce i prze­szła do kuch­ni. Tam zna­la­zła dwie spore, ozdob­ne świe­ce, które kie­dyś do­sta­ła w pre­zen­cie i za­pa­li­ła teraz ostroż­nie. Pło­myk za­drżał, re­agu­jąc na ruch po­wie­trza. Acha, dobry znak. Okno w kuch­ni jest uchy­lo­ne, a do­brze pa­mię­ta­ła, że rano było szczel­nie za­mknię­te. Go­ście pew­nie stoją stło­cze­ni w po­ko­ju, więc trze­ba za­nieść tam obie świecz­ki. W ab­so­lut­nej ciszy usły­sza­ła ci­chut­kie brzę­cze­nie, coś jak skrzy­dła dużej ważki. Dźwięk do­cho­dził zza fi­ran­ki. Co zro­bić naj­pierw: zaj­rzeć za fi­ran­kę, żeby zo­ba­czyć pre­zent czy przejść do sa­lo­nu, żeby go­ście mogli się już ujaw­nić? Fi­ran­ka była dużo bli­żej. Wik­to­ria od­su­nę­ła ją i za­nie­mó­wi­ła z za­chwy­tu.

Na pa­ra­pe­cie stała fi­gur­ka wróż­ki. W mi­go­tli­wym świe­tle świecz­ki wy­glą­da­ła jak po­stać z bajki. Wiel­ko­ści dłoni, z pół­prze­zro­czy­sty­mi, opa­li­zu­ją­cy­mi skrzy­deł­ka­mi. Stała nie­ru­cho­mo pa­trząc wprost na dziew­czy­nę. Wy­glą­da­ła tak re­al­nie, że Wik­to­ria ci­chut­ko pi­snę­ła z ra­do­ści. Od­wró­ci­ła się, zła­pa­ła drugą świecz­kę i prze­szła z nimi do po­ko­ju. Ku jej wiel­kie­mu za­sko­cze­niu, i co tu dużo ukry­wać, roz­cza­ro­wa­niu, nie za­sta­ła tam ni­ko­go. Od­sta­wi­ła jedną ze świec na stół i dla pew­no­ści spraw­dzi­ła rów­nież ła­zien­kę. Tam też nikt się nie ukry­wał. Wró­ci­ła więc do sa­lo­nu, dla roz­ja­śnie­nia myśli na­la­ła sobie do sze­ro­kiej szkla­necz­ki z gru­bym dnem sporą por­cję me­ta­xy, po czym skie­ro­wa­ła się do kuch­ni. Tam w chy­bo­tli­wym świe­tle ozdob­nej świe­cy zdo­ła­ła zlo­ka­li­zo­wać w ciem­nej lo­dów­ce bu­tel­kę coli i do­la­ła do pełna. Sto­jąc wciąż przy lo­dów­ce, upiła spory łyk. My­śla­ła go­rącz­ko­wo. O co tu cho­dzi? Czy teraz przy­ję­cia nie­spo­dzian­ki robi się jakoś ina­czej? Może go­ście stoją na klat­ce scho­do­wej i wpad­ną do­pie­ro w ja­kimś szcze­gól­nym mo­men­cie? Nagle żo­łą­dek pod­sko­czył jej do gar­dła i zmro­zi­ła ją okrop­na myśl. Może cze­ka­li tak długo, że sobie po­szli? A może jest jesz­cze go­rzej, może w ogóle nie przy­szli? Nie, to nie­moż­li­we, widzi uchy­lo­ne okno i fi­gur­kę wy­da­ją­cą dziw­ne dźwię­ki. No tak! Fi­gur­ka! Prze­cież Bar­tek to fa­na­tyk gier. Po­dob­no razem z in­ny­mi chło­pa­ka­mi robią super efek­ty, jak to okre­śli­ła Edyta, „wpro­wa­dza­ją­ce gra­cza w trzy­dzie­sty wiek”. Byli tutaj, za­mon­to­wa­li jakiś sys­tem ko­mu­ni­ka­cji, może nawet ka­mer­ki i w od­po­wied­nim mo­men­cie znów się zja­wią. Po­de­szła znów do okna, tym razem od­su­nę­ła fi­ran­kę, aby do­kład­nie przyj­rzeć się fi­gur­ce. W razie czego świecz­kę po­sta­wi­ła nieco dalej. Jesz­cze tego bra­ko­wa­ło, żeby im nie­chcą­cy spa­li­ła jakiś drogi ga­dżet. „Pew­nie teraz na mnie pa­trzą,” po­my­śla­ła „trze­ba coś po­wie­dzieć.”

– Tro­chę to dziw­ne – ode­zwa­ła się w końcu po upi­ciu ko­lej­nej por­cji al­ko­ho­lu. – Pod­rzu­ci­li mi fi­gur­kę wróż­ki i znik­nę­li…

Wróż­ka spoj­rza­ła ze zdzi­wie­niem na Wik­to­rię i, ku jej osłu­pie­niu za­py­ta­ła:

– Skąd wiesz, że je­stem wróż­ką?

Mu­sia­ła mieć chyba wmon­to­wa­ny spory gło­śni­czek, bo dźwięk pły­nął bez­po­śred­nio z jej ust, a ja­kość była re­we­la­cyj­na.

– Ojej. Ona jest in­te­rak­tyw­na. – Wik­to­ria pra­wie pod­sko­czy­ła, ale szyb­ko za­wsty­dzi­ła się swo­jej re­ak­cji. Po dru­giej stro­nie kamer go­ście pew­nie śmie­ją się teraz, że jest do tyłu z no­win­ka­mi. To musi być naj­now­szy ro­dzaj awa­ta­ra, cóż ta­kie­go dziw­ne­go, póź­niej się dowie, jak to zro­bi­li, że wy­glą­da jak praw­dzi­wa.

– Dobra, chyba za­ła­pa­łam – ode­zwa­ła się tro­chę gło­śniej. Nie wie­dzia­ła, gdzie za­mon­to­wa­li ka­mer­ki, więc nie bar­dzo też wie­dzia­ła, w któ­rym kie­run­ku kie­ro­wać głos. – Mam z tą wróż­ką roz­ma­wiać, a wtedy zdo­bę­dę punk­ty czy inne pre­mie. Tak? Tylko pro­szę bez pod­po­wie­dzi. Sama do wszyst­kie­go dojdę. Od czego by tu za­cząć? Sorki, nie mam do­świad­cze­nia, nie znam się na naj­now­szych tren­dach, ale nie pod­dam się tak łatwo. W końcu gra to gra, nie po­win­na być zbyt trud­na. Może za­cznę od ja­kichś pod­sta­wo­wych da­nych, już wiem, naj­pierw się przed­sta­wię.

– Do­brze by było. – mruk­nę­ła wróż­ka.

I znowu sły­chać ją było bar­dzo wy­raź­nie, mimo że dźwięk wy­cho­dził z tak drob­nych uste­czek.

– Ok. Je­stem Wik­to­ria. Mam dwa­dzie­ścia trzy lata, to zna­czy wła­śnie dziś skoń­czy­łam dwa­dzie­ścia trzy lata, czyli to moje uro­dzi­ny. Ale to prze­cież wie­cie.

– Dla­cze­go zwra­casz się do mnie w licz­bie mno­giej?

– Prze­pra­szam, ok, do­pie­ro się wdra­żam, nie re­aguj od razu ne­ga­tyw­nie. Czyli… mam roz­ma­wiać tylko z tobą? Nie, nie pod­po­wia­daj, pew­nie za każdą pod­po­wiedź odej­mu­ją punk­ty. Skoro się przed­sta­wi­łam, to teraz po­win­nam zgad­nąć twoje imię? Cze­kaj, cze­kaj, pa­mię­tam, Dzwo­ne­czek czyli w ory­gi­na­le Tin­ker Bell.

– Nie zga­dłaś, mam na imię Lajla a skąd znasz Ti Ke Bel?

– Phi, to aku­rat łatwe py­ta­nie. Bo­ha­ter­ka książ­ki „Pio­truś Pan”, znana na całym świe­cie, nie no, bez żar­tów, o wróż­kach to każde dziec­ko może gadać go­dzi­na­mi, po­pro­szę o ja­kieś po­waż­niej­sze py­ta­nie.

– Mam ich cał­kiem sporo. Na przy­kład…

Wróż­ka za­mil­kła, bo wła­śnie roz­dzwo­ni­ła się ko­mór­ka. Dziew­czy­na jed­nym szyb­kim hau­stem opróż­ni­ła szklan­kę i po­bie­gła do przed­po­ko­ju, gdzie zo­sta­wi­ła to­reb­kę. Zna­la­zła ko­mór­kę i ode­bra­ła po­łą­cze­nie.

– Edyta, nie pod­po­wia­daj, za­czy­na­my się już z wróż­ką do­ga­dy­wać.

– Z jaką wróż­ką? Piłaś coś? 

– Me­ta­xę z ta­to­we­go barku. Kiedy od­kry­je, że mu ją wy­chla­łam, to mnie za­bi­je.

Wik­to­ria, mó­wiąc to, prze­łą­czy­ła na tryb gło­śny, wró­ci­ła do kuch­ni, po­ło­ży­ła ko­mór­kę na stole i usia­dła tak, aby mieć dobry widok na wróż­kę. Choć przy ską­pym świe­tle świecz­ki nie widać było zbyt wiele.

– To cu­dow­nie, że się znie­czu­li­łaś. Wikuś, ogrom­nie cię prze­pra­szam, że nie mo­głam do­je­chać. – tłu­ma­czy­ła się Edyta – Ten dzień to był jakiś kosz­mar. Naj­pierw mu­sia­łam bła­gać kie­row­nicz­kę, żeby mi po­zwo­li­ła iść do den­ty­sty, bo do­słow­nie umie­ra­łam z bólu…

– Wiem jak to jest. – We­szła jej w słowo Wik­to­ria – Wczo­raj spóź­ni­łam się do­słow­nie mi­nut­kę, ale mia­łam pecha i na­tknę­łam się na głów­ne­go. Wiesz, jak się po mnie prze­je­chał?

– Prze­ry­pa­ne – przy­ja­ciół­ka szyb­ko wró­ci­ła do głów­ne­go wątku – I wiesz, kiedy już do­tar­łam do przy­chod­ni, to mu­sia­łam cze­kać w po­cze­kal­ni pra­wie trzy go­dzi­ny, a potem ro­bi­li mi le­cze­nie ka­na­ło­we.  Z jed­nej stro­ny czuję się fa­tal­nie, że w ten uro­dzi­no­wy wie­czór zo­sta­niesz sama, ale z dru­giej stro­ny je­stem cała obo­la­ła i na­praw­dę nie mogę przy­je­chać. Tak mi przy­kro. Wiem, że nie mia­łaś na dziś żad­nych pla­nów i chcia­łam spę­dzić z tobą ten szcze­gól­ny wie­czór, ale na po­cie­sze­nie po­wiem ci cho­ciaż, że po­skła­da­li­śmy się w czwór­kę i mamy dla cie­bie nie­sa­mo­wi­ty pre­zent.

– W czwór­kę? – zdzi­wi­ła się so­le­ni­zant­ka – Kogo masz na myśli?

– Ja, Ania z re­cep­cji, mój Mi­chał i Bar­tek. Ku­pi­li­śmy ci rocz­ny kar­net na basen. Wrę­czę ci go jutro i jeśli chcesz, mo­że­my razem pójść…

Słu­cha­jąc słów przy­ja­ciół­ki, Wik­to­ria za­sta­na­wia­ła się, kto w takim razie pod­rzu­cił wróż­kę i z kim bę­dzie grać. Po­sta­no­wi­ła po­sta­wić spra­wę jasno i upew­nić się, czy Edyta na pewno nie ma­cza­ła w tym pal­ców.

– Skoro sie­dzisz w domu, to z kim gram teraz w tę in­te­rak­tyw­ną grę o wróż­ce?

– Nie mam po­ję­cia, nawet nie wie­dzia­łam, że grasz w gry. Pod­po­wiem ci coś, choć pew­nie uznasz to za fra­zes: gra­nie on­li­ne cza­sem nie jest zbyt bez­piecz­ne. Cho­ciaż nie. Cofam te słowa. Dziew­czy­no dzi­siaj są twoje uro­dzi­ny, więc spędź je tak, jak sobie wy­ma­rzy­łaś. Skoro me­tak­sa i wróż­ki cię bawią, to pij i graj do upa­dłe­go. Wi­dzi­my się jutro.

– Po­cze­kaj. Zanim się roz­łą­czysz, po­wiedz mi, czy ko­mu­kol­wiek dałaś klucz, bo wiesz, okno było uchy­lo­ne i po­my­śla­łam…

– Przy­się­gam na naszą przy­jaźń, że ni­ko­mu nie dałam. A okno mogło się samo otwo­rzyć w trak­cie wy­ła­do­wań, po­dob­no od­no­to­wa­no też drga­nia bu­dyn­ków. Nie przej­muj się, miesz­kasz na czwar­tym pię­trze, nikt ci się nie wła­mał.

Wik­to­ria odło­ży­ła komór­kę na stół i wy­cią­gnę­ła rękę w kie­run­ku wróż­ki.

– No to teraz prze­ko­na­my się, z czego je­steś zro­bio…

Nie do­koń­czy­ła zda­nia, bo kiedy jej ręka zbli­ży­ła się za bardzo, wróż­ka z nie­spo­dzie­wa­ną szyb­ko­ścią wzbi­ła się w po­wie­trze i z de­li­kat­nym bzy­cze­niem skrzy­de­łek za­wi­sła w bez­piecz­nej od­le­gło­ści poza za­się­giem rąk dziew­czy­ny jed­no­cze­śnie mó­wiąc do niej uspa­ka­ja­ją­cym tonem, jakby zwraca­ła do trzy­lat­ka:

– Usiądź z po­wro­tem i nie wy­ma­chuj tak rę­ka­mi. Kiedy w końcu uwie­rzysz, że nie je­stem fi­gur­ką ani grą tylko praw­dzi­wą wróż­ką? Nie zro­bię ci krzyw­dy, obie­cu­ję, nie mu­sisz się mnie bać. Tylko sia­daj, no już.

Nie wia­do­mo, czy za­dzia­łał al­ko­hol wy­pi­ty na pusty żo­łą­dek, czy też spły­nę­ło z niej na­pię­cie, w któ­rym dziew­czy­na trwa­ła od tylu go­dzin, ale Wik­to­ria była teraz roz­ba­wio­na. Jak tu się bać ta­kie­go ma­leń­stwa? Ode­tchnę­ła z ulgą. Nie musi się już spi­nać. Ko­niec stre­su. Sy­tu­acja opa­no­wa­na, nikt jej nie od­wie­dził i nie za­mon­to­wał kamer, nie bie­rze udzia­łu w żad­nej grze. Przy­ję­cie nie­spo­dzian­kę szlag tra­fił i trze­ba się z tym po­go­dzić, ale prze­ży­ła już większe roz­cza­ro­wa­nia. A skoro nie jest w tej chwi­li przez ni­ko­go oglą­da­na, więc może na­resz­cie zdjąć buty na ob­ca­sie i prze­brać się w coś wy­god­niej­sze­go. Aha, trze­ba jesz­cze sobie zro­bić ko­lej­ne­go drin­ka, bo na trzeź­wo z wróż­ką nie bę­dzie roz­ma­wiać.

Za­miast więc grzecz­nie usiąść, naj­pierw się­gnę­ła po colę, na­la­ła sobie tro­chę i ze szkla­necz­ką w jed­nej ręce i świecz­ką w dru­giej prze­szła do po­ko­ju. Tam naj­pierw sku­pi­ła się nad po­zby­ciem sznu­ro­wa­nych butów, a potem zaległa wy­god­nie na ka­na­pie i spytała wróż­kę:

– No to jakie moje trzy ży­cze­nia chcesz speł­nić?

Lajla sfru­nę­ła na sto­lik ka­wo­wy i przy­sia­dła na lap­to­pie, wy­god­nie opie­ra­jąc się o jego ekran. W świe­tle świe­czek jej skrzy­dła rzu­ca­ły teraz dwa cie­nie. Wy­glą­da­ło to uro­czo. Za­py­ta­ła:

– A kto ci po­wie­dział, że speł­nia­my trzy ży­cze­nia?

– Już ci mó­wi­łam, każde dziec­ko o tym wie.

– Muszę cię roz­cza­ro­wać. Przy­le­cia­łam na tę pla­ne­tę w pew­nej misji i jak tylko ją wy­peł­nię, będę mu­sia­ła wra­cać. Zanim jed­nak przy­stą­pię do me­ri­tum, mia­łam na­dzie­ję do­wie­dzieć się od cie­bie cze­goś wię­cej o Ziemi.

– Ale jaja. Czyli do mo­je­go miesz­ka­nia wła­ma­ła się wróż­ka bę­dą­ca wła­ści­wie bar­dziej UFO, bo po­cho­dzi z innej pla­ne­ty i na do­miar złego nie speł­ni moich trzech ży­czeń. Muszę się napić. – Się­gnę­ła po szklan­kę i upiła łyk, ale zdała sobie spra­wę, że to tylko cola więc gwał­tow­nie wsta­ła, czym po­now­nie prze­pło­szy­ła wróż­kę.

– Sorki, ja tylko muszę sobie dolać al­ko­ho­lu. Czyli mó­wisz, że te wy­ła­do­wa­nia at­mos­fe­rycz­ne i brak prądu to twoja wina?

– Nie do końca. Wy­ła­do­wa­nia at­mos­fe­rycz­ne to po­czą­tek większych pro­ble­mów, jakie cze­ka­ją waszą pla­ne­tę. Z ich po­wo­du nasza kró­lo­wa wy­sła­ła mnie z po­sel­stwem, żebym was ostrze­gła i za­ofe­ro­wa­ła pomoc Zie­mia­nom, ale nie prze­wi­dzie­li­śmy, że wy­ła­do­wa­nia za­czną się tak szyb­ko i nie­ste­ty, jedno z nich tra­fi­ło nasz sta­tek. No i za­miast do bia­łe­go domu, zdmuch­nę­ło mnie na twój pa­ra­pet.

– Czyli to nie ty na­bro­iłaś. No to szko­da, bo mo­gła­bym do­ma­gać się od­szko­do­wa­nia, gdyby mi się rze­czy w lo­dów­ce ze­psu­ły. Żar­to­wa­łam! Moja lo­dów­ka jest pusta. Ha ha ha.

Ro­ze­śmia­ła się ser­decz­nie, bo teraz wszyst­ko wy­da­wa­ło jej się za­baw­ne.

– Co ci tak po­pra­wi­ło humor? To ten napój?

– Tak. Al­ko­hol ma dzia­ła­nie uśmie­rza­ją­ce ból, więc kiedy się go wy­pi­je, życie nie jest już takie do kitu.

– Tak, ro­zu­miem. Bar­dzo mi przy­kro, że twoje życie nie jest szczę­śli­we i speł­nio­ne. Nie wiesz przy­pad­kiem, gdzie mogę spo­tkać przed­sta­wi­cie­la wa­szej rasy, który mógł­by re­pre­zen­to­wać Zie­mię w ob­ra­dach do­ty­czą­cych przy­szło­ści wa­szej pla­ne­ty?

– Przy­pad­kiem wiem, wła­śnie na mnie pa­trzysz.

– To ty? – Lajla przyj­rza­ła się Wik­to­rii scep­tycz­nie. – A jak mnie prze­ko­nasz, że mo­żesz re­pre­zen­to­wać swoją pla­ne­tę?

– To pro­ste. Wy­gu­gluj: „mło­dzi lu­dzie”.

– A co to zna­czy „wy­gu­glo­wać”?

– Po­ka­żę ci. – Wik­to­rię ta po­krę­co­na roz­mo­wa wcią­gnę­ła na tyle, że się­gnę­ła po ko­mór­kę – Po­patrz, tu jest napisane „Go­ogle”. To mię­dzy­na­ro­do­wa plat­for­ma do po­ro­zu­mie­wa­nia się z całą naszą pla­ne­tą. Mo­żesz sobie to póź­niej spraw­dzić.

– Nie muszę, widzę, że mó­wisz praw­dę w dziewięćdziesiąciu ośmiu procentach.

– A gdzie to wi­dzisz?

– Och, mam w pa­znok­ciach wbu­do­wa­ne licz­ni­ki. – Lajla po­wie­dzia­ła to po­zor­nie nie­dba­łym tonem, ale kiedy tylko jej pa­znok­cie roz­świe­tli­ły się, po­ka­zu­jąc dane, nie mogła się po­wstrzy­mać i do­da­ła z dumą, roz­sta­wia­jąc sze­ro­ko palce przed sobą. – Wy­glą­da ga­lak­tycz­nie, no nie? 

– Super! Też bym tak chcia­ła. – po­chwa­li­ła szcze­rze go­spo­dy­ni i wró­ci­ła do swo­jej ko­mór­ki – Patrz, wpi­su­je­my hasło, o tutaj, i co wy­sko­czy­ło?

– Czterdzieści osiem mi­lio­nów wpi­sów. 

– Teraz sama wi­dzisz. Mam dwa­dzie­ścia trzy lata, je­stem młoda, czyli mogę re­pre­zen­to­wać mi­lio­ny ludzi mło­dych, ta­kich jak ja. Do tego je­stem ko­bie­tą, ergo re­pre­zen­tu­ję moją płeć. Zaraz ci po­ka­żę, wpi­su­je­my: „Ile jest ko­biet na świe­cie?” o po­patrz, pra­wie czte­ry mi­liar­dy. Sama wi­dzisz, je­stem re­pre­zen­tan­tem mojej pla­ne­ty. Po­cze­kaj, do­sta­łam jakąś wia­do­mość.

Obie od­czy­ta­ły: W na­szym pro­gra­mie: „Bez znie­czu­le­nia” dziś wie­czo­rem przy­bli­ży­my wam tra­gicz­ny los bez­pań­skich psów.

– Może obej­rzę, bo muszę ci wy­znać, że teraz na na­szej pla­ne­cie pa­nu­je po­wszech­na znie­czu­li­ca i ludzi nie ob­cho­dzi nic wię­cej niż ich wła­sny los. No cóż, nie je­ste­śmy ide­al­ni.

– Co to zna­czy bez znie­czu­le­nia?

– Znie­czu­le­nie to lek po­zwa­la­ją­cy nie czuć bólu. Na przy­kład boli cię ząb i idziesz, do den­ty­sty, no i jeśli od­mó­wisz za­strzy­ku, to ci leczą ząb bez znie­czu­le­nia, czyli na żywca, ro­zu­miesz?

Lajla nie była pewna, co zna­czy „na żywca”, ale zre­zy­gno­wa­ła z dal­szych do­cie­kań, wo­la­ła wró­cić do swo­jej misji.

– Wspa­nia­le, pierw­sze po­dej­ście i zna­la­złam stro­nę ne­go­cja­cji. Czyli ten punkt mojej misji od­ha­czo­ny. Hej, a gdzie ty teraz znowu idziesz?

Wik­to­ria nie od­po­wie­dzia­ła. Sko­rzy­sta­ła z to­a­le­ty i wy­cho­dząc, od­ru­cho­wo ode­zwa­ła się do go­ścia:

– Teraz tam le­piej nie wchodź.

– A dla­cze­go?

To nie­win­ne py­ta­nie wróż­ki wpro­wa­dzi­ło lekki po­płoch w umy­śle Wik­to­rii. Jak de­li­kat­nie wy­tłu­ma­czyć nie-Zie­mian­ce za­wi­ło­ści zwią­za­ne z tra­wie­niem?

– Bo tam nie można teraz od­dy­chać. Ale nie przej­muj się, ja to mały ka­li­ber. Mój oj­ciec, ten, jak za­tru­je po­wie­trze, to wieki miną, zanim znowu można wejść do ła­zien­ki. Wierz mi.

– Oczy­wi­ście, że ci wie­rzę, czyt­nik wska­zu­je, że mó­wisz stu­pro­cen­to­wą praw­dę. Wspo­mnia­łaś o ojcu. W kon­tek­ście wie­dzy o tym, w jaki spo­sób uka­rze cię za kra­dzież al­ko­ho­lu, wy­da­je się być strasz­nym okrut­ni­kiem.

– Nie, coś ty. Jest taki jak więk­szość ojców na ziemi, ni­czym spe­cjal­nym się nie wy­róż­nia, za to moja cio­cia, z niej to jest ory­gi­nał. Wy­szła za mąż trzy razy i każdy z wy­brań­ców po paru la­tach zmarł. Śmie­je­my się w ro­dzi­nie, że nie wy­szła za mąż po raz czwar­ty, bo nikt już nie chce ry­zy­ko­wać, dobre, nie?

Lajla pa­trzy­ła z prze­ra­że­niem, jak jej ziem­ska roz­mów­czy­ni do­słow­nie krztu­si się ze śmie­chu. Kiedy dziew­czy­na już od­zy­ska­ła zdol­ność mó­wie­nia i prze­sta­ła chi­cho­tać, ode­zwa­ła się nieco spo­koj­niej:

– Rany, teraz do­pie­ro czuję, jaka je­stem głod­na. Zja­dła­bym konia z ko­py­ta­mi.

Przy tych sło­wach wróż­ka dys­kret­nie spoj­rza­ła na czuj­nik praw­dy i ze zgro­zą do­strze­gła wynik po­twier­dza­ją­cy praw­dzi­wość tych słów. Nie­świa­do­ma tego faktu Wik­to­ria kon­ty­nu­owa­ła:

– Już wie­czór, nie po­win­no się jeść na noc po­traw cięż­ko­straw­nych, więc za­mó­wię sobie „bejby sa­łat­kę”.

– Czy „bejby” to w innym ję­zy­ku dziec­ko? – Upew­ni­ła się Lajla, od­czy­tu­jąc z pa­znok­cia pod­po­wiedź mię­dzy­ga­lak­tycz­ne­go trans­la­to­ra.

– Tak, bo ona jest zro­bio­na z mło­dych…

Wy­pi­ty al­ko­hol nie po­ma­gał Wik­to­rii sku­pić myśli i teraz go­rącz­ko­wo sta­ra­ła się zła­pać słowo, które miała na końcu ję­zy­ka.

Kur­czę – zło­ści­ła się w my­ślach – jak na­zwać te młode ku­ku­rydz­ki? Pędy? Kwia­to­sta­ny? Kolby? Bez sensu, nie będę się wy­głu­piać, bo i tak pozna, kiedy zmy­ślam.

Po­sta­no­wi­ła za­koń­czyć zda­nie w spo­sób ogól­ny, bez szcze­gó­ło­wych wy­ja­śnień.

– No, po pro­stu z mło­dych.

Lajla za­czę­ła bła­gać pra­wie ze łzami w oczach.

– Mam go­rą­cą proś­bę, nie za­ma­wiaj tej sa­łat­ki. Nie dzi­siaj. Nie przy mnie. Ja po pro­stu nie mo­gła­bym znieść myśli…

– Dobra, nie spi­naj się tak. Nie za­mó­wię. Na­szła mnie ocho­ta na steka, ta­kie­go krwi­ste­go.

– A z czego się je robi? – za­py­ta­ła po­dejrz­li­wie wróż­ka.

– Z wo­ło­wi­ny.

– Co za ulga, świet­ny po­mysł, zamów steka.

Po paru mi­nu­tach, kiedy Wik­to­ria zło­ży­ła już te­le­fo­nicz­nie za­mó­wie­nie i za­bez­pie­czy­ła się w ko­lej­ną szkla­necz­kę, mogły wró­cić do prze­rwa­nej roz­mo­wy.

– Co za szczę­ście, że nie je­stem na żad­nej die­cie – pod­ję­ła roz­mo­wę Wik­to­ria, my­śla­mi będąc już przy ob­fi­tej ko­la­cji. – Wpraw­dzie mam wy­cię­ty wy­ro­stek ro­bacz­ko­wy, ale na szczę­ście nie wiąże się to z żad­ny­mi ogra­ni­cze­nia­mi w je­dze­niu. Chcesz zo­ba­czyć bli­zny?

Nie cze­ka­jąc na od­po­wiedź, pod­cią­gnę­ła ko­szul­kę i po­ka­za­ła ślady po ope­ra­cji. Uba­wił ją wyraz prze­ra­że­nia na twa­rzy wróż­ki, więc cią­gnę­ła temat dalej, czer­piąc pewną przy­jem­ność z grozy bi­ją­cej z ma­lut­kiej twa­rzycz­ki.

– Ja to jesz­cze nic, ale mojej mamie wy­cię­li tar­czy­cę, o tu. – Po­ka­za­ła gest pod­rzy­na­nia gar­dła i ogrom­nie roz­ba­wi­ło ją, że bied­na wróż­ka pra­wie za­sła­bła. Z za­pa­łem więc kon­ty­nu­owa­ła:

– Ale w naj­gor­szej sy­tu­acji jest moja cio­cia Agniesz­ka. Tej wy­cię­li wo­re­czek żół­cio­wy i za­miast zro­bić jedno cię­cie, zro­bi­li jej w ciele trzy dziu­ry: tu, tu i tutaj.

– Wik­to­ria muszę cię po­pro­sić o ko­lej­ną przy­słu­gę. Zmień­my już temat, do­brze?

– No do­brze, nie je­stem sa­dyst­ką, ale za­uważ, że to wy­jąt­ko­we po­świę­ce­nie, sprawdź sobie na pa­znok­ciu czy mówię praw­dę, bo mam szcze­rą ocho­tę kon­ty­nu­ować temat.

– Tak wiem, widzę, stu­pro­cen­to­wa szcze­rość. Jed­nak będę na­le­gać, zmie­ni­my temat, do­brze? To może ja ci teraz opo­wiem o ka­ta­stro­fie, która za­gra­ża wa­szej pla­ne­cie?

– Wal – zgo­dzi­ła się Wik­to­ria, bo na tym eta­pie upo­je­nia było jej już wszyst­ko jedno. – Ale nie myśl, że je­stem al­ko­ho­licz­ką.

– A kto to jest al­ko­ho­licz­ka?

– Ktoś, kto prze­sa­dza z al­ko­ho­lem, kto pije go za dużo albo no­to­rycz­nie. Ale takie za­cho­wa­nie jest na­gan­ne, na na­szej pla­ne­cie nie po­pie­ra­my al­ko­ho­li­zmu. To szcze­ra praw­da. Sprawdź sobie na pa­znok­ciu.

Lajla usłuż­nie spraw­dzi­ła i po­twier­dzi­ła praw­dzi­wość stwier­dze­nia. Po czym wró­ci­ła do te­ma­tu swo­jej misji na Ziemi:

– Do wa­szej pla­ne­ty zbli­ża się rój mo­nok­sy­de­rów. Dla­te­go nasza kró­lo­wa po­sta­no­wi­ła wy­zwo­lić waszą pla­ne­tę z ich wpły­wu i przy­le­cia­ła tu z całą ar­ma­dą go­to­wą do walki.

– Aha. I wy z tymi mo­no-coś tam chce­cie wal­czyć? Jak z rojem os? – I nagle Wik­to­ria wy­buch­nę­ła nie­po­ha­mo­wa­nym śmie­chem, bo wy­obra­zi­ła sobie taką tycią wróż­kę, jak pró­bu­je się po­je­dyn­ko­wać na mini sza­bel­ki z osą jej wiel­ko­ści o na­zwie mo­no-coś tam.

– Tak, po­dej­mie­my się ta­kiej walki, bo wy, Zie­mia­nie je­ste­ście na zbyt ni­skim eta­pie roz­wo­ju, żeby sta­wić im czoła. Ale nasza cy­wi­li­za­cja za­wsze po­ma­ga­ła słab­szym więc to nasze po­wo­ła­nie.

– Lajla, bez urazy, ale co ty mo­żesz zro­bić, będąc wiel­ko­ści mojej dłoni? – mó­wi­ła, wciąż jesz­cze chi­cho­cząc.

– Je­ste­śmy nie­wiel­kie, ale nasza cy­wi­li­za­cja jest star­sza od wa­szej o sto ty­się­cy lat. I wy­pro­du­ko­wa­ły­śmy broń, która może sku­tecz­nie wy­eli­mi­no­wać nawet spo­re­go prze­ciw­ni­ka.

Wik­to­ra słu­cha­ła, jej ale świet­ny humor, w jaki ostat­nio wpa­dła, nie po­zwa­lał jej brać słów wróż­ki zbyt po­waż­nie. Lajla zro­zu­mia­ła, że bez de­mon­stra­cji się nie obej­dzie. Wy­cią­gnę­ła bez słowa mini pi­sto­le­cik i wy­mie­rzy­ła w naj­więk­szy obiekt w po­ko­ju, jakim był regał na książ­ki. Na­ci­snę­ła spust i w tej se­kun­dzie regał prze­stał ist­nieć. Bez ja­kie­go­kol­wiek ha­ła­su. Jakby go nigdy tam nie było.

Wik­to­ria naj­pierw nie wie­rzy­ła wła­snym oczom. Na­tych­miast pod­bie­gła w miej­sce, gdzie jesz­cze przed chwi­lą stał regał u pró­bo­wa­ła cze­goś do­tknąć ale dło­nie do­tar­ły do ścia­ny bez oporu. Dziew­czy­na w se­kun­dę wy­trzeź­wia­ła.

– Dobra Lajla, prze­ko­na­łaś mnie. Może wasza broń jest ma­lut­ka ale za to po­tęż­na. A teraz oddaj regał!

– Nie mogę. Ani­hi­la­tor dzia­ła tylko w jed­nym kie­run­ku.

– Ale ja po­trze­bu­ję mój mebel z po­wro­tem! I wszyst­kie książ­ki. Już!

Wróż­ka po­wtó­rzy­ła swój ma­newr sprzed dwóch go­dzin. Po­fru­nę­ła poza za­sięg rąk dziew­czy­ny i spo­koj­nym gło­sem na­ma­wia­ła ją, żeby usia­dła. Ale ta nie chcia­ła się uspo­ko­ić.

– Je­steś świ­nia! – mó­wi­ła pod­nie­sio­nym gło­sem. – To ja ci mówię o na­szej pla­ne­cie, tutaj ro­bi­my ja­kieś ne­go­cja­cje, a ty ni z gru­chy ni z pie­tru­chy roz­wa­lasz mi dom?

Taka ner­wo­wa at­mos­fe­ra trwa­ła jesz­cze przez chwi­lę, bo nie­trzeź­wa dziew­czy­na po­de­szła do stra­ty re­ga­łu bar­dzo emo­cjo­nal­nie i da­wa­ła wer­bal­ny upust swo­jej zło­ści a wróż­ka nie po­tra­fi­ła zro­zu­mieć, dla­cze­go jej pokaz siły nie spo­wo­do­wał ani wzro­stu sza­cun­ku ani choć­by po­słu­chu u Zie­mian­ki. Prze­cież wła­śnie po­ka­za­ła jej, że wy­star­czy jeden gest a może prze­stać ist­nieć a tu… zero stra­chu. W końcu zmę­cze­nie po­ko­na­ło Wik­to­rię i ta usia­dła, ale nadal była roz­ża­lo­na.

– I jesz­cze tylko dodam, że to nie fair – kon­ty­nu­owa­ła żale już na sie­dzą­co – bo ty jako wróż­ka po­win­naś speł­nić trzy moje ży­cze­nia, a w rze­czy­wi­sto­ści wy­ro­lo­wa­łaś mnie i w re­zul­ta­cie to ja speł­ni­łam trzy twoje ży­cze­nia.

– W jaki spo­sób? – Lajla nie bar­dzo ro­zu­mia­ła całej tej idei trzech ży­czeń.

– Mam ci przy­po­mnieć? Naj­pierw wy­ra­zi­łaś ży­cze­nie żebym nie za­ma­wia­ła sa­łat­ki i ugię­łam się dla cie­bie, potem zmie­ni­łam temat roz­mo­wy znów na twoje wy­raź­ne ży­cze­nie a teraz sie­dzę, choć mam ocho­tę cię pal­nąć i za­koń­czyć te mię­dzy­pla­ne­tar­ne ne­go­cja­cje twoim klek­sem na ścia­nie. Naj­le­piej w miej­scu re­ga­łu, któ­re­go mnie bez­praw­nie po­zba­wi­łaś!

– Mó­wisz szcze­rą praw­dę. Może fak­tycz­nie po­win­nam do­sto­so­wać się do ludz­kich norm i speł­nić twoje trzy ży­cze­nia ale naj­pierw wróć­my do mojej misji. Mu­sisz wie­dzieć, że jeśli tylko po­pro­si­cie nas o pomoc, uży­je­my dział ani­hi­la­cyj­nych i wy­zwo­li­my waszą pla­ne­tę. Mamy ogrom­ną ilość broni i je­ste­śmy w sta­nie roz­nieść w pył każ­de­go mo­nok­sy­de­ra w pro­mie­niu par­se­ka.

W tej chwi­li dzwo­nek do drzwi ob­wie­ścił przyj­ście do­staw­cy i Wik­to­ria po­bie­gła otwo­rzyć drzwi. W cza­sie, gdy ona po­chła­nia­ła po­si­łek i po­pi­ja­ła go ko­lej­nym drin­kiem, Lajla prze­ko­ny­wa­ła o ko­niecz­no­ści zbroj­nej in­ter­wen­cji, ale agi­ta­cja nie od­no­si­ła skut­ku. Wik­to­ria wy­ko­rzy­sta­ła chwi­lę prze­rwy w po­to­ku słów wróż­ki i włą­czy­ła te­le­wi­zję. Ska­ka­ła po ka­na­łach, nie mogąc do­ko­nać wy­bo­ru.

Wróż­ka zro­zu­mia­ła, że po­si­łek to nie jest naj­lep­szy mo­ment na do­nio­słe de­cy­zje i rów­nież od­pu­ści­ła. Kon­ty­nu­owa­ła roz­mo­wę, ale te­ma­ty do­ty­czy­ły ra­czej rze­czy wi­dzia­nych w te­le­wi­zji, nie do­ty­ka­ły mię­dzy­pla­ne­tar­nych pro­ble­mów. Wik­to­ria, jak na go­spo­dy­nię przy­sta­ło, chcia­ła po­czę­sto­wać wróż­kę ste­kiem, ale ta ka­te­go­rycz­nie od­mó­wi­ła. Nie chcia­ła rów­nież tknąć al­ko­ho­lu. Po­wą­cha­ła tylko szklan­kę Wik­to­rii i z le­d­wo­ścią opa­no­wa­ła od­ruch wy­miot­ny. Wi­dząc nie­za­do­wo­le­nie na twa­rzy go­spo­dy­ni, Lajla po­sta­no­wi­ła tro­chę na­pra­wić re­la­cję i wziąć udział w po­sił­ku. Po­czę­sto­wa­ła się ka­wa­łecz­kiem sa­ła­ty, którą był ude­ko­ro­wa­ny po­si­łek, spró­bo­wa­ła rów­nież pie­czy­wa czosn­ko­we­go i wtedy na­stą­pi­ła w niej gwał­tow­na zmia­na. Źre­ni­ce Lajli roz­sze­rzy­ły się ogrom­nie, a ona sama po­wie­dzia­ła z za­chwy­tem:

– Nie wiem co to jest, co tak pie­cze, ale to daje nie­sa­mo­wi­te do­zna­nia sma­ko­we. Łał, co za aro­mat! Je­stem pod wra­że­niem.

– Skoro sma­ku­je ci czo­snek, to za­nurz okru­szek w sosie czosn­ko­wym, ten to do­pie­ro daje kopa.

Wróż­ka po spró­bo­wa­niu do­słow­nie rzu­ci­ła się na sos. Zostawi­ła okrusz­ki i wy­ja­da­ła sos, czer­piąc go wła­sną dło­nią pro­sto z mi­secz­ki. W końcu obie miały dość i po­si­łek do­biegł końca. Wik­to­ria, teraz już syta i tro­chę bar­dziej trzeź­wa za­bra­ła głos i prze­sta­wi­ła swoje sta­no­wi­sko. Roz­ma­wia­ły jesz­cze pół go­dzi­ny i za­koń­czy­ły ne­go­cja­cje sym­bo­licz­nym uści­skiem dłoni, co w prak­ty­ce ozna­cza­ło, że go­spo­dy­ni bar­dzo de­li­kat­nie wzię­ła w dwa palce drob­niut­ką rącz­kę wróż­ki. Ta od­le­cia­ła aby zdać kró­lo­wej re­la­cję z wła­snej misji.

 

***

 

Kró­lo­wa na­tych­miast przy­ję­ła Lajlę i nie­cier­pli­wie za­py­ta­ła.

– Po­wiedz mi wszyst­ko, czego się o Zie­mia­nach do­wie­dzia­łaś.

– O pani, w ciągu pa­ru­go­dzin­ne­go prze­słu­cha­nia zdą­ży­łam wy­cią­gnąć od Zie­mian­ki o imie­niu Wik­to­ria sporo wia­do­mo­ści na temat życia całej pla­ne­ty, ale głów­nie sku­pi­łam się na zdo­by­ciu in­for­ma­cji o niej samej i jej naj­bliż­szych, jak żyją, jakie są ich prio­ry­te­ty, jakie wy­zna­ją war­to­ści, czym się kie­ru­ją w po­dej­mo­wa­niu de­cy­zji i oto czego się do­wie­dzia­łam. W skró­cie to naj­bar­dziej okrut­na i bar­ba­rzyń­ska cy­wi­li­za­cja na jaką się do tej pory na­tknę­li­śmy, a jej przed­sta­wi­cie­le to osob­ni­ki w naj­lep­szym razie z głę­bo­ką znie­czu­li­cą, czę­ściej jed­nak bru­ta­le a nawet, co naj­gor­sze, ka­ni­ba­le.

Kró­lo­wa przy­sło­ni­ła usta dło­nią na znak szoku.

– Ależ Lajla, czy to nie za wiel­kie słowa?

– Wasza wy­so­kość, każde słowo wy­po­wie­dzia­ne przez re­pre­zen­tant­kę ludzi zo­sta­ło ze­ska­no­wa­ne przez wy­kry­wacz kłamstw, i poza dwoma stwier­dze­nia­mi wszyst­kie były stu­pro­cen­to­wą praw­dą. Od niej do­wie­dzia­łam się że… Wy­bacz, pani, że będę czy­tać, ale bałam się, że coś waż­ne­go po­mi­nę.

Po tych sło­wach wy­cią­gnę­ła nie­wiel­ki ekran czytnika z przy­go­to­wa­ną listą i za­czę­ła gło­śno czy­tać, do­bit­nie ak­cen­tu­jąc po­szcze­gól­ne punk­ty:

 – Punkt pierw­szy. Jedzą wła­sne młode, robią z nich sa­łat­ki, żeby le­piej stra­wić. Na­zy­wa­ją to bejby sa­łat­ki. Jedzą też zwie­rzę­ta, jeśli są to konie, to w sta­nie su­ro­wym, naj­bar­dziej im sma­ku­ją w wer­sji z ko­py­ta­mi, a jeśli zja­da­ją krowy, to po szcząt­ko­wej ob­rób­ce ter­micz­nej, tak zwane krwi­ste, brrrr. Wy­bacz, pani.

Lajla zo­ba­czy­ła grozę w oczach kró­lo­wej i po­gra­tu­lo­wa­ła sobie po­my­słu z za­pi­sa­niem wszyst­kie­go na czyt­ni­ku. Wró­ci­ła do czy­ta­nia.

– Punkt drugi. Osob­ni­ki, któ­rym los sprzy­jał i nie zo­sta­ły zje­dzo­ne w dzie­ciń­stwie, pod­da­wa­ne są wy­myśl­nym tor­tu­rom, na przy­kład oj­ciec na­szej sa­mi­cy za­truł jej po­wie­trze w to­a­le­cie. To­a­le­ta to taki ro­dzaj od­świe­żal­ni. Wik­to­ria sama mi wy­zna­ła, że po tym za­tru­ciu przy­wró­ce­nie do nor­mal­no­ści po­trwa wieki. Dla lep­sze­go zro­zu­mie­nia kon­tek­stu dodam, że u nich wiek trwa sto lat czyli tro­chę po­wy­żej dłu­go­ści życia ludz­kie­go. Co za tym idzie, za­tru­te bę­dzie pew­nie i ko­lej­ne po­ko­le­nie.

Lajla spoj­rza­ła zza ekranu, ale wi­dząc bla­dość lica kró­lo­wej, nie zde­cy­do­wa­ła się na żaden ko­men­tarz. Kon­ty­nu­owa­ła.

– Punkt trze­ci. Lu­dzie mają naj­sroż­szy ko­deks karny w całej ga­lak­ty­ce. Kra­dzie­że ka­ra­ne są śmier­cią a wy­ko­naw­cą jest czło­nek ro­dzi­ny. Nasza re­spon­dent­ka po­wie­dzia­ła, że wła­sny oj­ciec ją za­bi­je jak tylko od­kry­je, że… cy­tu­ję: „wy­chla­ła mu al­ko­hol”. Licz­nik praw­do­mów­no­ści po­ka­zał, uwaga! Sto trzy procent.

– To okrop­ne. – Kró­lo­wa za­wa­ha­ła się przez chwil­kę, a potem zde­cy­do­wa­ła się po­dać w wąt­pli­wość re­we­la­cje przy­nie­sio­ne przez wróż­kę. – Czy są ja­kieś szan­se, że to nie była ty­po­wa re­pre­zen­tant­ka pla­ne­ty? Może tra­fi­łaś na wy­jąt­ko­wo agre­syw­ną osobę, na­le­żą­cą do mniej­szo­ści, albo na osa­czo­ną sa­mi­cę, obie wiemy, że na nie­któ­rych pla­ne­tach sa­mi­ce po­tra­fią bro­nić swo­ich ma­łych nawet do utra­ty życia.

– Nie­ste­ty. Wik­to­ria łatwo udo­wod­ni­ła przy­na­leż­ność do więk­szo­ści jej spo­łe­czeń­stwa. A jeśli cho­dzi o bycie sa­mi­cą, to też to bra­łam pod uwagę, ale szyb­ko od­kry­łam, że nie miała jesz­cze mło­dych. Może tylko dla­te­go oj­ciec nie wy­ko­nał na niej jesz­cze wy­ro­ku? Wi­docz­nie przed śmier­cią musi naj­pierw mieć młode, żeby uchro­nić ga­tu­nek przed wy­gi­nię­ciem. Nasza sa­mi­ca przy­go­to­wa­ła już gniaz­do, na­zy­wa­ją je miesz­ka­niem. Kiedy tylko we­szła, cho­dzi­ła po miesz­ka­niu i na­wo­ły­wa­ła: “gdzie je­ste­ście, nie cho­waj­cie się” i takie tam pry­mi­tyw­ne za­chę­ty. Nie mia­łam czasu wgłę­bić się w szcze­gó­ły ich ry­tu­ałów go­do­wych, są zbyt skom­pli­ko­wa­ne. Co wię­cej, dziew­czy­na ta uwa­ża­na jest w swoim śro­do­wi­sku za ła­god­ną, wręcz wy­ko­rzy­sty­wa­ną. Sama ża­li­ła się przy­ja­ciół­ce, że szef wczo­raj prze­je­chał się po niej, co­kol­wiek to ozna­cza. Gdyby była agre­syw­na, to ra­czej ona prze­je­cha­ła­by się po sze­fie, nie­praw­daż?

– Zaraz. Czy to ozna­cza tor­tu­ry nawet w miej­scu pracy? Ależ to szo­ku­ją­ce.

– Tak pani. Z wiel­kim smut­kiem przy­słu­chi­wa­łam się, jak przy­ja­ciół­ka dała oso­bi­ste świa­dec­two cier­pień, kiedy to będąc z ago­nii mu­sia­ła bła­gać swoją prze­ło­żo­ną, aby ze­zwo­li­ła jej na le­cze­nie.

– Cóż za po­two­ry!

– To jesz­cze nic. Utrud­nia­ją sobie życie wy­ci­na­jąc na­rzą­dy we­wnętrz­ne.

– Co? To nie­moż­li­we! Lajla, po­wiedz, że to nie­praw­da.

– Szcze­ra praw­da moja kró­lo­wo. Wy­kry­wacz kłamstw po­twier­dzał ze stu­pro­cen­to­wą pew­no­ścią, kiedy dziew­czy­na w przy­pły­wie szcze­ro­ści wy­zna­ła, że w jej ro­dzi­nie komuś wy­cie­li wo­re­czek żół­cio­wy, in­ne­mu człon­ko­wi ro­dzi­ny tar­czy­cę, a jej samej wy­ro­stek ro­bacz­ko­wy, kiedy była na­sto­lat­ką. To taki okres po­mię­dzy by­ciem dziec­kiem czyli bejby a doj­rza­łym osob­ni­kiem. Po­ka­zy­wa­ła mi nawet bli­zny!

Tego było już kró­lo­wej za wiele. Gwał­tow­nie wsta­ła z tronu i pod­fru­nę­ła bli­żej okna aby za­czerp­nąć tchu. Do­pie­ro po dłuż­szej chwi­li i spo­rym kie­li­chu nek­ta­ru po­tra­fi­ła dojść do sie­bie na tyle, żeby móc słu­chać dalej. Lajla po­sta­no­wi­ła tro­chę zmie­nić temat, aby choć na chwil­kę uciec od okrop­no­ści rasy ludz­kiej.

– Wasza wy­so­kość, od­kry­łam przy oka­zji za­gad­kę znik­nię­cia tej zdraj­czy­ni Ti Ke Bel. Prze­do­sta­ła się na Zie­mię, nawet nie si­li­ła się na zmia­nę na­zwi­ska. Za­do­mo­wi­ła się u jed­ne­go z Zie­mian, żeby go otu­ma­nić, użyła za­ka­za­ne­go na tej pla­ne­cie sprzę­tu, praw­do­po­dob­nie kre­ator­ki kwan­to­wej, i wmó­wi­ła bie­da­ko­wi, że ma moc speł­nia­nia ży­czeń. Ale miała pecha, bo po za­le­d­wie trzech kre­acjach włą­czył się pro­to­kół za­bez­pie­czeń i bez kodu już nie mogła speł­nić wię­cej jego ży­czeń. I mo­gła­by tam sobie w cie­ple prze­żyć ko­lej­ne trzy­sta lat, tylko nie prze­wi­dzia­ła jed­ne­go. Że facet okaże się pi­sa­rzem i umie­ści ją w książ­ce, która sta­nie się po­pu­lar­na pra­wie na całym cy­wi­li­zo­wa­nym glo­bie. I w ten oto spo­sób każdy Zie­mia­nin roz­po­zna wróż­kę na pierw­szy rzut oka, jako że uczą się o nas już od dziec­ka.

– W takim razie do wy­ro­ku Ti Ke Bel do­da­my rów­nież de­kon­spi­ra­cję przed niż­szą cy­wi­li­za­cją. Za to grozi ob­cię­cie skrzy­deł.

– Spo­tka ją o wiele gor­szy los, ale o tym póź­niej. Teraz o pani, jeśli po­zwo­lisz, opo­wiem ci o ogól­nym po­dzia­le spo­łe­czeń­stwa, który jest na­stę­pu­ją­cy. Jed­nost­ki do­mi­nu­ją­ce lu­bią­ce za­da­wać cier­pie­nie na­zy­wa­ne są sa­dy­sta­mi. Po­zo­sta­li dzie­lą się na ma­so­chi­stów i al­ko­ho­li­ków. Al­ko­ho­li­cy to jed­nost­ki mniej agre­syw­ne, które, ażeby zni­we­lo­wać cią­gły stres, znie­czu­la­ją się al­ko­ho­lem. Al­ko­hol dzia­ła nie tylko prze­ciw­bó­lo­wo, po­pra­wia rów­nież sa­mo­po­czu­cie, po jego wy­pi­ciu lu­dzie na­resz­cie po­tra­fią się śmiać. Nie­ste­ty tylko nie­licz­ne jed­nost­ki go po­sia­da­ją, a za kra­dzież tego spe­cy­fi­ka grozi kara śmier­ci. Al­ko­ho­li­ków nie ma zbyt wielu, bo tego typu za­cho­wa­nie jest po­tę­pia­ne spo­łecz­nie. Więk­szość bar­ba­rzyń­skiej lud­no­ści za­miesz­ku­ją­cej Zie­mię gło­su­je za zno­sze­niem cier­pie­nia bez znie­czu­le­nia. Mają do tego spe­cjal­ne fora spo­łecz­no­ścio­we, gdzie na­pięt­no­wu­ją osob­ni­ki, które uni­ka­ją cier­pie­nia i pra­gną do­stać znie­czu­le­nie. Zna­ko­mi­ta więk­szość spo­łe­czeń­stwa woli to robić „na żywca”.

Kró­lo­wa wo­la­ła nie pytać, co ten zwrot ozna­cza, i co do­kład­nie robi się na żywca. Ge­stem dłoni na­ka­za­ła wróż­ce kon­ty­nu­ować.

– W dzie­dzi­nie roz­wo­ju tech­ni­ki osią­gnę­li po­ziom niski, w po­ry­wach do śred­nie­go. Uży­wa­ją urzą­dzeń me­cha­nicz­nych, elek­trycz­nych, cy­fro­wych, wy­ko­rzy­stu­ją fale ra­dio­we i pro­mie­nio­wa­nie elek­tro­ma­gne­tycz­ne ale nie po­tra­fią ko­rzy­stać w wła­sne­go bio­po­la, nie umie­ją prze­kie­ro­wać pro­mie­nio­wa­nia ko­smicz­ne­go a o „mio­po­lu” nawet nie sły­sze­li. Co nie prze­szka­dza im za­nie­czysz­czać próż­nię ko­smicz­ną na­wo­ły­wa­niem i masą śmie­ci. Na szczę­ście nie będą mieli oka­zji po­wie­dzieć o nas innym cy­wi­li­za­cjom.

– Nie mów tak. Po­mi­mo, że to bar­ba­rzyń­cy o ni­skich po­bud­kach i braku ogła­dy, jed­nak mają mi­ni­mal­ne szan­se na roz­wój… Skłon­na je­stem w dal­szym ciągu pomóc im oca­lić swoją pla­ne­tę nawet, jeśli na to nie za­słu­gu­ją.

– Nie pani, nie o to cho­dzi. Jest coś gor­sze­go. Oni nie chcą w ogóle na­szej po­mo­cy. Nie życzą jej sobie z żad­nej po­sta­ci. Mamy nie in­ge­ro­wać w ich pla­ne­tę, nawet po­mi­mo nie­bez­pie­czeń­stwa, jakie im grozi.

– Nie może być. Po­wie­dzia­łaś im co chce­my zro­bić ze zbli­ża­ją­cym się do ich pla­ne­ty desz­czem mo­nok­sy­de­rów?

– Nie tylko to. Wspo­mnia­łam o wszyst­kich na­szych wy­na­laz­kach. Po­ka­za­łam im moż­li­wo­ści na­szej broni, tłu­ma­czy­łam, że mo­że­my się z nim szyb­ko roz­pra­wić.

– Nie uwie­rzy­ła ci?

– Ależ uwie­rzy­ła i wpa­dła w szał.

– Nie mogę wprost uwie­rzyć, że chcą sami się ska­zać na taką rzeź.

– Kiedy cier­pie­nie to dla nich nie no­wość. W ogóle oni pro­wa­dzą mnó­stwo wojen. W chwi­li re­lak­su, kiedy nasza Zie­mian­ka spo­ży­wa­ła po­si­łek, oglą­da­li­śmy te­le­wi­zję. W ciągu pół go­dzi­ny wspo­mnia­no tam o woj­nie stu­let­niej, o dru­giej woj­nie świa­to­wej a kiedy pu­ści­li w te­le­wi­zji wspo­mnie­nia żoł­nie­rza pod ty­tu­łem: „Jak roz­pę­ta­łem trze­cią wojnę świa­to­wą”, to Wik­to­ria wes­tchnę­ła znu­dzo­na i po­wie­dzia­ła, że takie sta­ro­cie już jej nie bawią.

– Bawią? – wy­krzyk­nę­ła obu­rzo­na kró­lo­wa. – Okro­pień­stwa wojny? To fak­tycz­nie po­two­ry. Trud­no, za­słu­ży­li na swój los. Je­steś pewna, że nie mo­że­my ich po­ra­to­wać choć­by wiąz­ką ochron­ną?

– Je­stem cał­ko­wi­cie pewna. Sa­mi­ca za­bro­ni­ła mi wy­sy­łać w kie­run­ku Ziemi ja­kie­kol­wiek pro­mie­nio­wa­nie. Za­ka­za­ła użyć dez­in­te­gra­to­rów. Ka­za­ła mi przy­siąc na moje świę­to­ści, że nie tylko sama tego nie zro­bię, ale też nie po­zwo­lę ni­ko­mu z na­sze­go woj­ska, jak się wy­ra­zi­ła: “ru­szyć nawet pal­cem w kie­run­ku Ziemi”. Od­wo­ła­ła się przy tym do mo­je­go ho­no­ru.

– Ależ oni są okrut­ni w sto­sun­ku do sa­mych sie­bie. Nie­by­wa­łe. Nie wiem czy będę mogła stać bier­nie i pa­trzeć jak mo­nok­sy­de­ry nisz­czą tę pla­ne­tę. Dla nas zli­kwi­do­wa­nie ani­hi­la­to­rem tych więk­szych i roz­py­le­nie mniej­szych po­ci­ska­mi kwa­za­ro­wy­mi to kwe­stia pięt­na­stu minut.

– Do­kład­nie tak po­wie­dzia­łam, ale ona wtedy po­wo­ła­ła się na ja­kieś sta­ro­daw­ne prawo trzech ży­czeń i wy­mie­ni­ła je do­słow­nie jed­nym tchem. Nie użyć żad­nej z tych broni. Nie wy­strze­lić nawet jed­nej wiąz­ki pro­mie­nio­wa­nia w kie­run­ku Ziemi. Od­le­cieć stąd bez ja­kiej­kol­wiek in­ge­ren­cji. Nie życzą sobie i już.

– Mo­głaś się nie zgo­dzić.

– Nie mo­głam. Nie byłam tego świa­do­ma, ale wy­czer­pa­łam ziem­ski limit trzech ży­czeń, czym za­cią­gnę­łam nie­ste­ty ho­no­ro­wy dług. O pani, mu­sia­ła­byś wi­dzieć jej od­wa­gę. Wy­obraź sobie sy­tu­ację, kiedy wła­śnie na jej oczach zli­kwi­do­wa­łam naj­więk­szy obiekt w miesz­ka­niu, po­tęż­ny mebel, w któ­rym trzy­ma­ją książ­ki, a ona nie tylko nie prze­stra­szy­ła się za­się­gu broni, ale cał­ko­wi­cie igno­ru­jąc moją po­tę­gę, do­słow­nie na mnie na­krzy­cza­ła.

 – Ależ to bę­dzie ozna­cza­ło po­wol­ne umie­ra­nie ich cy­wi­li­za­cji. Za ty­dzień za­czną się taj­fu­ny i trzę­sie­nia ziemi, za mie­siąc tem­pe­ra­tu­ra spad­nie do zera, na wsku­tek po­dziu­ra­wie­nia war­stwy ozo­no­wej przez mo­nok­sy­de­ry, a za rok at­mos­fe­ra prze­sta­nie ist­nieć i pro­mie­nio­wa­nie ko­smicz­ne osią­gnie tak wy­so­ki po­ziom, że zli­kwi­du­je wszel­kie ozna­ki życia na tej pla­ne­cie. Nie wiem czy mam nad nimi pła­kać, czy po­dzi­wiać ich dumę. Po­wiedz mi, czy jest choć jedna dobra rzecz, którą ci po­ka­za­ła ta Zie­mian­ka?

Lajla tylko na to cze­ka­ła. Wy­cią­gnę­ła z miesz­ka ząbek czosn­ku i po­ka­za­ła kró­lo­wej.

– Tak pani. Ta ro­śli­na bę­dzie dum­nie re­pre­zen­to­wać ich znisz­czo­ną pla­ne­tę. Myślę rów­nież, że mo­że­my uczcić ich pa­mięć two­rząc pieśń o pla­ne­cie Ziemi i jej dum­nych miesz­kań­cach ka­ni­ba­lach. A teraz już mu­si­my le­cieć. Słowo ho­no­ru zo­bo­wią­zu­je.

– Nie tak od razu – ostu­dzi­ła ją kró­lo­wa – po­wiedz mi naj­pierw co to za ro­śli­na.

– Ma wła­ści­wo­ści lecz­ni­cze, ale to aku­rat mniej ważna cecha. Czo­snek… jakby to po­wie­dzieć… daje kopa.

Kró­lo­wej za­świe­ci­ły się oczy.

– A co trze­ba zro­bić, żeby dało kopa?

– Można dodać star­ty czo­snek do cia­ste­czek i wtedy mamy pie­czy­wo czosn­ko­we a jeśli po­łą­czy się z mlecz­kiem mnisz­ka le­kar­skie­go, wów­czas po­wsta­je sos czosn­ko­wy. Pró­bo­wa­łam obu. Czy­sty odlot.

Kró­lo­wa dała znak stra­ży i już po paru mi­nu­tach przy­nie­sio­no jej po­tra­wy z do­da­nym tar­tym czosn­kiem. Wy­star­czył jeden kęs…

W tym cza­sie Wik­to­ria tę­sk­nie spo­glą­da­ła w okno. Tak pra­gnę­ła, aby Lajla do­trzy­ma­ła słowa i wy­co­fa­ła ar­ma­dę. “Po co nam wojny wró­żek z tymi mono–coś tam?” – my­śla­ła.

 Tak się sta­ra­ła, użyła całej siły per­swa­zji a tu nie widać ruchu na nie­bie, nikt nie od­la­tu­je. Nagle niebo roz­bły­sło mi­lio­nem bły­sków, wy­glą­da­ło to tro­chę jak da­le­kie grzmo­ty, tyle że na gra­ni­cy ziem­skiej at­mos­fry. Obiek­ty, które zbli­ża­ły się do po­wierzch­ni Ziemi na tyle, żeby roz­bły­snąć, w tej samej se­kun­dzie zni­ka­ły pod wpły­wem ani­hi­la­to­rów.

Wik­to­ria pa­trzy­ła na wi­do­wi­sko jak urze­czo­na. Po­wo­li do­tar­ło do niej, czym są mo­nok­sy­de­ry i włos zje­żył się jej na gło­wie. Zanim zu­peł­nie spa­ni­ko­wa­ła, usły­sza­ła brzę­cze­nie skrzy­de­łek. Od­wró­ci­ła się w kie­run­ku dźwię­ku i usły­sza­ła głos Lajli.

– Zli­kwi­do­wa­li­śmy więk­szość mo­nok­sy­de­rów, które miały znisz­czyć Zie­mię. Zo­stał nam naj­więk­szy, który roz­łu­pie was jak orze­szek, ale nasza kró­lo­wa po­wie­dzia­ła, że roz­pra­wi­my się z nim, pod jed­nym wszak­że wa­run­kiem. 

– Jaki to wa­ru­nek?

– Dasz nam tym razem całą głów­kę czosn­ku a nie tylko jeden ząbek.

 

Koniec

Komentarze

Witaj.

Dostrzegłam nieco powtórzeń, czasem w dialogach jest zbędna kropka, czasem znowu jej brak, podobnie jak wielu przecinków, zdarzają się literówki (np. „– Sorki, jak tylko muszę sobie dolać alkoholu”; „Na przykład boli się ząb i idziesz, do dentysty, no i jeśli odmówisz zastrzyku, to ci leczą ząb bez znieczulenia, czyli na żywca, rozumiesz?”), zatem pod kątem językowym warto jeszcze przejrzeć i poprawić całość.

 

Ładna bajka, przepełniona lekkim humorem, którą czyta się z zainteresowaniem i przyjemnością. :) Czasami zdumienie wróżki przypominało mi reakcje kosmity z filmu o jaskiniowcach, gdy poznawał ich zwyczaje. ;)

Pozdrawiam serdecznie, powodzenia. :)

Pecunia non olet

Poprawiłam. Dzięki za wyłapanie i za pochwalenie.

Szczerze mówiąc niewiele nam brakuje do jaskiniowców. Ale to tylko taka moja osobista teoria. :-)

Szczerze mówiąc niewiele nam brakuje do jaskiniowców. Ale to tylko taka moja osobista teoria. :-)

Smutne, lecz prawdziwe. 

I ja dziękuję, pozdrawiam. :) 

Pecunia non olet

Świetnie się czytało. Mimo, że gorzkie to sprawozdanie złożone królowej, uśmiechałem się czytając. A rezultat czosnkowy rzucił mnie na kolana. :D

świetne. Pomysł, dialogi, wyciąganie wniosków z rozmowy. Dawno się tak nie bawiłem jak tu czytając, o raporcie, jaki wróżka złożyła swej królowej. Sama koncepcja tego, że wróżki z bajek miałyby statki kosmiczne i super broń 

 

Do tego lekko się to czytało, a wykreowany świat był spójny 

 

:) 

Dobre opowiadanie z odniesieniami do literatury (Piotruś Pan) ze starannie skonstruowanym plot-twistem i kończące się dobrze. Mamy kosmitów, superbronie i ocaloną ludzkość.

Nienachalny humor i zręczne dialogi są mocną stroną tego teksu. Biegnę wystąpić o klik biblioteczny.

Pokój – szczęśliwość; ale bojowanie Byt nasz podniebny

Jak miło zacząć dzień od takich komentarzy. smiley

Ale szczerze mówiąc to zasługa betujących. Bez nich każdy znalazłby mi całą rabatkę chwastów i jeszcze zostałoby dla kolejnych. Muszę kiedyś napisać opko o wojnie z przecinkami. 

Fajnie się czytało, dialogi wciągające i naturalne. Opowiadanie napisane pomysłowo i interesująco. Co do rzeczy technicznych to zastrzeżeń nie mam. Pozdrawiam!

Kto wie? >;

Dzięki Skryty. Brak zastrzeżeń to najlepszy komplement. 

Irytowała mnie Wiktoria – niezbyt bystra, egocentryczka, nieodpowiedzialna, nachlała się, bezmyślnie wypowiada się w imieniu całej Ziemi…

Za to humor na plus. Ładnie pograłaś językiem.

Całe szczęście, że wszystko dobrze się skończyło.

Babska logika rządzi!

Cześć Nova!

 

Początek opowiadania trochę mnie wybijał z rytmu przez różne zdania, które można by napisać lepiej. Jednak patrząc drugi raz na początek, nie widzę już problemów. Może dlatego, że rozumiem bardzie to co czytam, po zakończeniu całości.

 

Opowiadanie spodobało mi się. Wiek bohaterki i picie cudzego alkoholu nie są mi obce (słyszałem, że tak bywało u młodych studenckich ludzi ;]). Zacząłem się dziwić, czemu tak podkreśla się Metaxę i nawet już drążyłem ile ta Metaxa może mieć gwiazdek, czy ojciec bohaterki otrzymał ją w prezencie od znajomych czy na fali popularności tego trunku, kupował regularnie na weekendy z żoną (A może kupił na wycieczce do Grecji?). Metaxa przyćmiła mi wróżkę, która spadała do rangi figurki z odkręcaną główką (bo właściwie wydawała się być figurką). Potem się okazało, że całe to chlanie ma sens i nie jest jakąś obsesją autorki, chcącej opisać realia dziewczyny mającej 23 lata (ja ten okres ze swojego życia pamiętam lepiej niż to co robiłem wczoraj i nic mi się nie gryzie w kreacji). Wszystko było utkane, zaplanowane i sensowne, żeby na końcu walnąć interesującym podsumowaniem w kosmosie.

 

Ostatnia część, gdzie nastąpiło podsumowanie ludzkości sprawiło, że śmiałem się na głos. Zupełnie na trzeźwo. Rzadko się śmieję na głos w samotności przed monitorem, więc jeśli jest to jakaś kategoria docenienia, to wrzucam na poparcie wniosek o klika do bibliotecznego barku.

 

 

 

Świeży, dowcipny i przemyślany tekst. Coś mi tam zgrzytało i beta by nie zaszkodziła, ale ogólnie czytało się fajnie. Z przyjemnością popatrzyłam sobie Twoimi oczami.

Ładnie budujesz dialogi, wychodzą naturalnie.

Lożanka bezprenumeratowa

Dziękuję za te komentarze. Macie wszyscy rację, że cześć pierwsza jest trochę mniej “gładka”. Wydawało mi się, że taka chropowatość będzie bardziej realistyczna. 

Ambush – proszę wyobraź sobie ogrom pracy moich dwóch betujących, żeby doprowadzić do takiego efektu. Przed betą było duuuużo gorzej. :-)

 

Cześć,

masz kilka zespołów powtórek. Kiedy przytrafi się być, to ogrywasz to słówko, odmieniając formę, a jednak powtarzając, w innym miejscu będzie to gra, gdzie indziej w jednym zdaniu trzykrotnie powtórzysz się. Nie są to rzeczy strasznie przeszkadzające, jak widać ja jeden zwróciłem na to uwagę. Więc możesz mnie nie słuchać, może wyjąwszy się, bo to był ograniczył.

Nie za bardzo przekonuje mnie główna bohaterka swoim roztrzepaniem. Chyba wolałbym, żeby dopiero przekroczyła osiemnastkę. Jej głupiutkie zachowanie niestety bardzo widoczne, bo nieustannie spoglądamy z jej perspektywy. Jest takie opowiadanie Babuli w A to mistyce. gdzie dochodzi do nieco podobnej sytuacji, którą przedstawiasz, co prawda tam ufoludki a ich interlokutorem dziecko. Tylko, że o tym dowiadujemy się dzięki ojcu, który rozmawia z dzieckiem, nie dowierzając jego relacji. Dziecko przecież fantazjuje. Czemu mi przeszkadza, że bohaterka opowiadania głupiutka? Skala zagrożenia, a ona dotyczy całej planety, nie zaistnieje.

Co prawda, gdybyś coś zrobiła z bohaterką, to również musiałabyś z wróżką. Twoje opowiadanie to ciąg nieporozumień, dziewczyna spotyka godnego adwersarza w postaci mało kompetentnej zwiadowczyni. Czyli zmiana byłaby znaczna.

Dla mnie opowiadanie za długie, bo w gruncie rzeczy opiera się na zgrabnym ujęciu w finale kwestii ceny, ale to trochę mało. Dla mnie oczywiście.

Ale czytało się nieźle, używany język sprawny. 

Pozdrawiam.

Rzeczka nieduża i niegłęboka, choć przebyć ją łatwo, bo tu wszędzie same płycizny, to most na niej. A na moście mytnik z kilkoma zbrojnymi pomocnikami.

Mea culpa, mea culpa, mea maxima cupla. Skłonności do powtórzeń. Tu się zgadzam. Z innymi przemyśleniami do pewnego stopnia i to jest właśnie w fantastyce cudowne. laugh

Nie przejmuj się moim marudzeniem. Stary jestem stąd zgryźliwy.

Rzeczka nieduża i niegłęboka, choć przebyć ją łatwo, bo tu wszędzie same płycizny, to most na niej. A na moście mytnik z kilkoma zbrojnymi pomocnikami.

Przyjemnie się czytało :)

Przynoszę radość :)

Dzięki Anet za komentarz.

Jastku, widocznie takie twoje przeznaczenie. Pomarudzić dla dobra ogółu. smiley

Bardzo zacny pomysł na opisanie niecodziennego spotkania kosmicznej wróżki i Wiktorii. Bardzo mi się spodobały nieporozumienia spowodowane szczególnym pojmowaniem przez Lajlę pewnych spraw i sformułowań.

Wykonanie pozostawia sporo do życzenia, ale i tak czytało się fajnie. ;)

 

czy ze­psu­ta winda nie jest w sta­nie ze­psuć jej uro­dzin. → Powtórzenie.

Proponuję: …czy awaria windy, nie jest w sta­nie ze­psuć jej uro­dzin.

 

za­pa­li­ła  teraz… → Wystarczy jedna spacja.

 

opa­li­zu­ją­cy­mi  skrzy­deł­ka­mi. → Jak wyżej.

 

– Tro­chę to dziw­ne – ode­zwa­ła się w końcu po upi­ciu ko­lej­nej por­cji al­ko­ho­lu – Pod­rzu­ci­li mi fi­gur­kę wróż­ki i znik­nę­li… → Brak kropki po didaskaliach.

 

– I wiesz, kiedy już tam do­tar­łam do przy­chod­ni… → –I wiesz, kiedy już do­tar­łam do przy­chod­ni

 

że ten uro­dzi­no­wy wie­czór zo­sta­niesz sama… → Pewnie miało być: …że w ten uro­dzi­no­wy wie­czór zo­sta­niesz sama… Lub: …że ten uro­dzi­no­wy wie­czór spędzisz sama

 

Wik­to­ria odło­ży­ła słu­chaw­kę na stół… → Jak można odłożyć coś, czego telefon komórkowy nie ma?

 

bo kiedy jej ręka zbli­ży­ła się zbyt bli­sko… → Nie brzmi to najlepiej.

Proponuję: …bo kiedy jej ręka zbli­ży­ła się za bardzo

 

jed­no­cze­śnie mó­wiąc do niej uspa­ka­ja­ją­cym tonem, jakby mó­wi­ła do trzy­lat­ka: → Jak wyżej.

Proponuję: …jed­no­cze­śnie mó­wiąc do niej uspa­ka­ja­ją­cym tonem, jakby zwracała się do trzy­lat­ki:

 

ale prze­ży­ła w życiu gor­sze roz­cza­ro­wa­nia. → Nie brzmi to najlepiej.

Proponuję: …ale prze­ży­ła już większe roz­cza­ro­wa­nia.

 

Tam naj­pierw sku­pi­ła się nad po­zby­ciem sznu­ro­wa­nych butów, a potem roz­wa­li­ła się wy­god­nie na ka­na­pie i ode­zwa­ła się do wróż­ki: → Lekka siękoza.

Proponuję: Tam naj­pierw zzuła sznu­ro­wa­ne buty, a potem roz­wa­li­ła się wy­god­nie na ka­na­pie i rzekła do wróż­ki:

 

mia­łam  na­dzie­ję… → Jedna spacja wystarczy.

 

Wy­ła­do­wa­nia at­mos­fe­rycz­ne to po­czą­tek gor­szych pro­ble­mów… → Wy­ła­do­wa­nia at­mos­fe­rycz­ne to po­czą­tek większych pro­ble­mów

 

– Po­patrz, tu pisze „Go­ogle”.– Po­patrz, tu jest napisane „Go­ogle”.

Choć zdaję sobie sprawę, że Wiktoria mogła nie wyrażać się poprawnie.

 

– Nie muszę, widzę, że mó­wisz praw­dę w 98%.– Nie muszę, widzę, że mó­wisz praw­dę w dziewięćdziesięciu ośmiu procentach.

Liczebniki zapisujemy słownie i nie używamy symboli, zwłaszcza w dialogach.

 

 48 mi­lio­nów wpi­sów. → czterdzieści osiem mi­lio­nów wpi­sów

 

Hej, a gdzie ty teraz znowu idziesz? → Hej, a dokąd ty teraz znowu idziesz?

Tu także dopuszczam możliwość, że Lajla nie wyraża się poprawnie.

 

– Co za szczę­ście, że nie je­stem na żad­nej die­cie. – pod­ję­ła roz­mo­wę Wik­to­ria, my­śla­mi będąc już przy ob­fi­tej ko­la­cji – Wpraw­dzie mam… → Zbędna kropka po wypowiedzi. Brak kropki po didaskaliach.

 

– Ja to jesz­cze nic, ale mojej mamie wy­cię­li tar­czy­cę, o tu. – po­ka­za­ła gest pod­rzy­na­nia gar­dła… → Didaskalia wielką literą.

 

– Wal. – zgo­dzi­ła się Wik­to­ria… → Zbędna kropka po wypowiedzi.

 

 – Dobra Lajla, prze­ko­na­łaś mnie. Może wasza broń jest ma­lut­ka ale za to po­tęż­na. A teraz oddaj moją ko­mo­dę z po­wro­tem! → Przed chwilą przeczytałam: Wy­cią­gnę­ła bez słowa mini pi­sto­le­cik i wy­mie­rzy­ła w naj­więk­szy obiekt w po­ko­ju, jakim był regał na książ­ki. Na­ci­snę­ła spust i w tej se­kun­dzie regał prze­stał ist­nieć. → Dlaczego Wiktora domaga się zwrotu komody, skoro za sprawą minipistoleciku zniknął regał?

 

– Je­steś świ­nia! – mó­wi­ła pod­nie­sio­nym gło­sem – To ja ci mówię… → Brak kropki po didaskaliach.

 

– I jesz­cze tylko dodam że to nie fair, – kon­ty­nu­owa­ła… → Zbędny przecinek – przed półpauzą nie stawia się przecinka. Przecinek przydałby się tu: – I jesz­cze tylko dodam, że to nie fair – kon­ty­nu­owa­ła

 

do­słow­nie rzu­ci­ła się na sos. Po­rzu­ci­ła okrusz­ki… → Nie brzmi to najlepiej.

Proponuję: …do­słow­nie rzu­ci­ła się na sos. Zostawiła/ Odsunęła okrusz­ki

 

Wy­bacz Pani. Wy­bacz, pani.

Formy grzecznościowe piszemy wielką literą, kiedy zwracamy się do kogoś listownie.

 

u nich wiek trwa 100 lat… → …u nich wiek trwa sto lat

 

Lajla spoj­rza­ła zza kart­ki… → Zza jakiej kartki, skoro wcześniej napisałaś: Po tych sło­wach wy­cią­gnę­ła nie­wiel­ki ekran z przy­go­to­wa­ną listą… I jeszcze nieco dalej: …po­gra­tu­lo­wa­ła sobie po­my­słu z za­pi­sa­niem wszyst­kie­go na czyt­ni­ku.

 

Licz­nik praw­do­mów­no­ści po­ka­zał, uwaga! 103 %Licz­nik praw­do­mów­no­ści po­ka­zał, uwaga! Sto trzy procent.

 

– To okrop­ne. – kró­lo­wa za­wa­ha­ła się… → Didaskalia wielką literą.

 

a potem zde­cy­do­wa­ła się pod­dać w wąt­pli­wość… → …a potem zde­cy­do­wa­ła się pod­ać w wąt­pli­wość

https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/podawac-w-watpliwosc;16362.html

 

Co nie prze­szka­dza mi za­nie­czysz­czać próż­nię ko­smicz­ną na­wo­ły­wa­niem i masą śmie­ci. → Pewnie miało być: Co nie prze­szka­dza im za­nie­czysz­czać próż­nię ko­smicz­ną na­wo­ły­wa­niem i masą śmie­ci.

 

mają mi­ni­mal­ne szan­se na roz­wój…Skłon­na jestem… → Brak spacji po wielokropku.

 

– Bawią? – wy­krzyk­nę­ła obu­rzo­na kró­lo­wa – Okro­pień­stwa wojny? → Albo kropka po didaskaliach, albo kontynuacja wypowiedzi małą literą.

 

– Nie tak od razu. – ostu­dzi­ła ją kró­lo­wa – Po­wiedz mi naj­pierw co to za ro­śli­na. → Zbędna kropka po wypowiedzi, kontynuacja wypowiedzi małą literą.

 

Po co nam wojny wró­żek z tymi mono–coś tam?” – my­śla­ła. → „Po co nam wojny wró­żek z tymi mono-coś tam?” – my­śla­ła.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dzięki regulatorzy za poświęcony czas i znalezienie mi tego wszystkiego. Poprawione wszystko, co bezsprzecznie błędem jest, a kilka rzeczy będzie do dyskusji.

  1. Cudzysłów : u mnie działa “tylko w tej formie”. 
  2. Myślę, że powiedzenie: “I nie mów do mnie jak do trzylatka” może powiedzieć nawet kobieta. Nie zmieniłam więc na “trzylatkę” 
  3. Podoba mi się “siękoza”. Niestety zapadam na to schorzenie w miarę regularnie. Sugestię przeczytałam i wyleczyłam się z siękozy na swój sposób. Zapraszam do przeczytania. smiley
  4. kombinację ekranu, czytnika i kartki również rozwiązałam. 

Jeszcze raz dziękuję.

Bardzo proszę, Nova. Cieszę się, że mogłam się przydać.

 

Cudzysłów : u mnie działa “tylko w tej formie”. 

Piszę wszystko w Wordzie i przeklejam, pewnie dlatego nie mam problemu z poprawnym kształtem cudzysłowów – „…” :)

 

Myślę, że powiedzenie: “I nie mów do mnie jak do trzylatka” może powiedzieć nawet kobieta. Nie zmieniłam więc na “trzylatkę” 

Wspominając własne trzy lata i mówiąc o sobie, mówiłabym o dziewczynce, np.: „Kiedy byłam trzylatką…” a więc także „I nie mów do mnie jak do trzylatki”.

Rozumiem jednak, że Wiktoria nie jest mną i powiedziała to po swojemu, zwłaszcza że mała dziewczynka to dziecko, a sformułowanie bohaterki równie dobrze mogło odnosić się do trzyletniego dziecka – „I nie mów do mnie jak do trzyletniego dziecka”, czyli trzylatka.

 

Podoba mi się “siękoza”. Niestety zapadam na to schorzenie w miarę regularnie. Sugestię przeczytałam i wyleczyłam się z siękozy na swój sposób. Zapraszam do przeczytania. 

Przeczytałam – skutki leczenia bardzo dobre. :)

Nadmienię, że poza siękozą możesz się także zetknąć z innymi przykrymi, a często występującymi schorzeniami, że wymienię: którozę, byłozę, miałozę i zaimkozę. Jestem przekonana, że spokój domowego zacisza i dobre chęci wystarczą, aby te zarazy Cię nie dopadły. ;)

 

…kombinację ekranu, czytnika i kartki również rozwiązałam. 

Gratuluję! Wyszło znakomicie! :)

 

Do zobaczenia pod Twoim kolejnym opowiadaniem. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nowa Fantastyka