- Opowiadanie: MPJ 78 - Projekt "URSZULA"

Projekt "URSZULA"

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Biblioteka:

Finkla, zygfryd89

Oceny

Projekt "URSZULA"

 Od­po­czy­wa­łem na we­ran­dzie mo­je­go no­we­go domu. Widok mia­łem prze­uro­czy. Po­po­łu­dnio­we słoń­ce ką­pią­ce się w za­ko­lu Bugu, też pie­ści­ło oko, ale prze­gry­wa­ło kon­ku­ren­cję z Wio­let­tą Wło­ściań­ską, roz­cią­gnię­tą po­nęt­nie na le­ża­ku, świe­żo na­sma­ro­wa­ną olej­kiem do opa­la­nia moją asy­stent­ką, zwłasz­cza, że będąc to­ples pre­zen­to­wa­ła nie tylko słoń­cu swoje nie­wąt­pli­we atuty. Na chwi­lę po­sta­no­wi­łem dać od­po­cząć oczom i do­pie­ścić inne zmy­sły. Się­gną­łem po ka­raf­kę. Bim­be­rek z ostę­pów Pusz­czy Bia­łej we­so­ło wy­peł­nił prze­strzeń w szklan­ce peł­nej ko­stek lodu. Wy­star­czy­ło wziąć ły­czek by po pod­nie­bie­niu, roz­la­ła się fala bo­skie­go aro­ma­tu bę­dą­ce­go po­łą­cze­niem: żyta z nad­bu­żań­skich łąk, becz­ki z dębu ro­sną­ce­go na Ły­sych Gó­rach, pusz­czań­skie­go miodu od le­śnych psz­czół, bu­ko­we­go dymu i na­tu­ral­nych droż­dży z gru­szek ulę­ga­łek. Wy­star­czy­ło dodać do tego myśl o zbli­ża­ją­cej się nocy, bo­bro­wych skó­rach przed ko­min­kiem i za­cie­śnia­niu re­la­cji po­za­służ­bo­wych z Wio­let­tą, by sta­nąć u nieba bram. Nie­ste­ty le­d­wie do nich do­tar­łem, a bru­tal­ny dźwięk klak­so­nu spro­wa­dził mnie na zie­mię. W pierw­szym od­ru­chu chcia­łem wstać i po­go­nić typa ko­rzy­sta­jąc z ręcz­ne­go au­to­ma­tu ko­man­do­sa czyli PM-63. Nic tak bo­wiem nie skła­nia do kul­tu­ry i de­li­kat­no­ści jak widok pi­sto­le­tu ma­szy­no­we­go. Wro­dzo­na czuj­ność skło­ni­ła mnie jed­nak do spraw­dze­nia kto zacz. Rzut oka na te­le­fon. Apka z pod­glą­dem kamer spra­wi­ły, że odło­ży­łem broń i zdal­nie otwo­rzy­łem bramę.

– Ko­cha­nie scho­waj swe skar­by! – za­wo­ła­łem.

– Co się dzie­je? – Wio­let­ta pod­nio­sła się z le­ża­ka.

– Mamy go­ścia.

– Dla­cze­go go nie spła­wisz?

– Dobry poseł nie prze­ga­nia szefa klubu, w przed­dzień ukła­da­nia list wy­bor­czych.

– Nie chcesz, bym go nieco roz­pra­sza­ła? – Wio­let­ta uśmiech­nę­ła się szel­mow­sko.

– Ko­cha­nie, do­ce­niam ini­cja­ty­wę, ale warto zo­sta­wić sobie asy w rę­ka­wie na póź­niej.

– Do­brze kotku.

 

Grze­siek był dziw­nie spię­ty i do­pie­ro po dru­giej szkla­necz­ce al­ko­ho­lu nieco ze­szło z niego ciśnienie.

– Mar­cin, skąd ty masz tego whi­ska­cza?

– Grze­siu jak cię lubię, po­wiem tylko tyle że mogę za­ła­twić parę bu­te­lek, ale nie wolno mi zdra­dzić do­staw­cy. Nie ukry­wam też, że to nie są tanie rze­czy.

– No tak, ty i te twoje ta­jem­ni­ce.

– Wiesz jak jest. Tego czego nie wiesz, tego nie zdra­dzisz choć­by i na tor­tu­rach.

– Ale…

– Wierz, mi tak jest le­piej. Moje źró­dła w Szko­cji nie są łatwo do­stęp­ne, ani do końca le­gal­ne – skła­ma­łem gład­ko.

– W sumie, to ja tu przy­je­cha­łem w spra­wie two­je­go dru­gie­go fachu.

– Mó­wisz…

– Umiesz wę­szyć, to byś po­wę­szył tro­chę dla mnie.

– Wszyst­ko idzie zro­bić, ale to bę­dzie kosz­to­wa­ło – ostrze­głem.

– Ile.

– Czwór­kę.

– Czte­ry tysie, to jak za darmo.

– Grze­siu, nie uda­waj, że nie wiesz, o co cho­dzi. – Spoj­rza­łem na niego z wy­rzu­tem.

– Zna­czy chcesz w euro? – dro­czył się.

– Czwar­te miej­sce na li­ście.

– Mó­wisz masz. Czwór­ka w okrę­gu ostro­łęc­ko–sie­dlec­kim jest twoja.

– Grze­siu, do­brze wiesz, że to nie nasz rejon i tylko dwa pierw­sze miej­sca są tam bio­rą­ce.

– Nowe son­da­że…

– Czwó­recz­ka w okrę­gu war­szaw­skim, gdzie man­da­ty w kie­sze­ni ma nawet z dzie­się­ciu na­szych i je­stem do usług.

– Nie da rady. Co po­wiesz na okręg pod­war­szaw­ski?

– Stoi. – Wy­cią­gną­łem rękę do przy­bi­cia dealu.

– Tak w ciem­no, nawet nie wiesz, co chcę ci zle­cić.

– Grze­siu, prze­cież spra­wa jest jasna. Nie dzwo­ni­łeś. Co wię­cej te­le­fon zo­sta­wi­łeś w sa­mo­cho­dzie, więc chcesz za­cho­wać ści­słą ta­jem­ni­cę, a boisz się pod­słu­chu. Spraw, tego typu nie ma wiele, więc za­kła­dam, że idzie o ra­kie­tę Maria, albo Tolka i jego usta­wę. Jako, że w tej usta­wie nie mam moż­li­wo­ści nic zmie­nić, to zna­czy, że chcesz bym zna­lazł jak naj­wię­cej in­for­ma­cji od­no­śnie ra­kie­ty.

– Cza­sem się cie­bie boję. – Grze­siek po­pa­trzył na mnie dziw­nie.

– To jak?

– Zbierz co się da, by­le­byś tylko zdą­żył przed gło­so­wa­niem o wotum nie­uf­no­ści. Sam ro­zu­miesz, znać ta­jem­ni­ce Maria, to w za­sa­dzie już jakby go od­wo­łać… – za­milkł zna­czą­co.

– Je­stem do usług. – Stuk­ną­łem szklan­ką o szklan­kę.

 

Nie­ste­ty szyb­ko oka­za­ło się, że ła­twiej obie­cać, niż się cze­goś kon­kret­ne­go do­wie­dzieć. Zna­jo­mi woj­sko­wi, kła­ma­li mi w żywe oczy, że nic nie wie­dzą. Wie­wiór­ki z mi­ni­ster­stwa i kan­ce­la­rii pre­mie­ra roz­kła­da­ły bez­rad­nie ręce. Pró­bo­wa­łem więc do­wie­dzieć się cze­goś ina­czej, ale eks­per­ci woj­sko­wi w tym kraju mają ewi­dent­nie barwy klu­bo­we i nie­ste­ty nie sym­pa­ty­zo­wa­li z par­tią, którą re­pre­zen­to­wa­łem. „Nic to Baśka” jak ma­wiał kla­syk. Był jesz­cze pan Ta­dzik, który wie­dział ponoć wszyst­ko i mógł się wy­le­gi­ty­mo­wać do­wol­ny­mi ży­cio­ry­sa­mi. Dla jed­nych miał służ­bę w wy­wia­dzie AK i for­ma­cjach żoł­nie­rzy wy­klę­tych, a potem in­fil­tra­cję or­ga­nów wro­gie­go sys­te­mu. Tym dru­gim przed­sta­wiał ży­cio­rys spe­cjal­ne­go agen­ta AL, który potem słu­żył w or­ga­nach bez­pie­czeń­stwa pu­blicz­ne­go PRL, wal­cząc z re­ak­cją. Po­dob­no na jego ak­cjach po­wsta­ły nie­któ­re od­cin­ki „Staw­ki więk­szej niż życie”, „Ka­pi­ta­na Żbika” i „07 zgłoś się”. Choć po­wi­nien mieć co naj­mniej sto lat, wy­glą­dał na nie­wie­le ponad pięć­dzie­siąt.

 

Parę lat temu przy innej oka­zji nawet py­ta­łem o jego po­cho­dze­nie Lenę, zwaną Panią Je­zio­ra, wład­czy­nię elfów od Nie­mna po Łabę

– Pani czy Ta­de­usz Ko­sma­ty, jest może kimś z krwi twego ludu?

– Skąd takie przy­pusz­cze­nie?

– Czas jest dla niego wy­jąt­ko­wo ła­ska­wy. Pierw­szy raz wi­dzia­łem go jako dziec­ko na im­pre­zie or­ga­ni­zo­wa­nej przez moich ro­dzi­ców i do dziś wy­glą­da tak samo.

– Nie tylko nasz lud ma dar dłu­go­wiecz­no­ści.

– Kim on więc może być?

– Tak do końca nie wiem, może to jakiś ga­tu­nek in­ku­ba?

– Dla­cze­go, prze­cież on nie dość, że jest stary, to nie grze­szy urodą? – wy­ra­zi­łem wąt­pli­wo­ści.

– Do­szły mnie po­gło­ski, że ma dość in­ten­syw­ne życie sek­su­al­ne. – Lena wzru­szy­ła ra­mio­na­mi. – Choć pew­nie masz rację, że jest zbyt brzyd­ki na in­ku­ba. Jeśli się do­głęb­niej za­sta­no­wić, to okre­śli­łabym go jako jed­ne­go ze sło­wiań­skich de­mo­nów, za­po­mnia­nych dziś przez ludzi.

 

Nieważne jakie on miał po­cho­dze­nie, ważne, że był jedną z moich ostat­nich szans na zna­le­zie­nie haków i za­ła­twie­nie bio­rą­ce­go miej­sca na li­ście. Od­wie­dzi­łem go więc w domku na dział­kach. Nie po­je­cha­łem jed­nak sam, ale z asy­stent­ką. Jeśli Lena miała rację, po­wi­nien być bar­dziej skłon­ny do współ­pra­cy kiedy ją zo­ba­czy. Ta­dzik na pierw­szy rzut oka spra­wiał wra­że­nie zwy­czaj­ne­go eme­ry­ta, ko­ły­szą­ce­go się w bu­ja­nym fo­te­lu na we­ran­dzie. Wra­że­nie to zni­ka­ło, jeśli spoj­rza­ło się w jego oczy. Te były błę­kit­ne, ni­czym let­nie niebo, nie­po­ko­ją­co młode, czuj­ne, zaś w ich spoj­rze­niu było znać za­rów­no in­te­li­gen­cję jak i iskier­ki zło­śli­wo­ści.

– Witam, witam! – za­wo­łał le­d­wie sta­nę­li­śmy u furt­ki.

– Czo­łem panie Ta­de­uszu.

– Młody Cra­van­de­ary, jeśli do­brze widzę i to w pięk­nym to­wa­rzy­stwie.

– To moja asy­stent­ka Wio­let­ta Wło­ściań­ska. – Przed­sta­wi­łem ją pod­cho­dząc do Ta­dzi­ka.

– Szko­da, że jesz­cze nie za­pra­sza­cie mnie na we­se­le, ale coś mi mówi, że i tak nie­dłu­go na nim za­tań­czę. – Wio­let­ta sły­sząc to za­ru­mie­niła się.

– Na razie przy­by­wa­my w in­te­re­sach – wy­ja­śn­iłem.

– Cze­góż to może po­trze­bo­wać od sta­re­go czło­wie­ka poseł i de­tek­tyw w jed­nym?

– Wie­dzy o in­cy­den­cie…

– Cho­dzi ci o kon­fe­ren­cję Maria i zgu­bio­ną ra­kie­tę – stwier­dził.

– Oczy­wi­ście – przy­zna­łem.

– A cóż do­sta­nę za pomoc?

– Mam tu pię­cio­li­tro­wy gą­sio­rek pew­ne­go na­po­ju.

– Pokaż?

 

Ta­dzik oglą­dał barwę de­sty­la­tu pod słoń­ce. Od­krę­cił korek i sta­ran­nie po­wą­chał. Nalał sobie setkę i wypił. Długo i z wy­raź­ną przy­jem­no­ścią de­lek­to­wał się bu­kie­tem z wy­ra­zem bło­go­ści na ob­li­czu.

– To­wa­rzy­szu Cra­van­de­ary, że­ście się wstrze­li w mój gust, toteż wam po­mo­gę – orzekł.

– No więc, co tam Mario spso­cił ze zgu­bio­ną ra­kie­tą? – za­py­ta­łem.

– Kła­mał – stwier­dził krót­ko Ta­dzik.

– Tyle, to ja wiem – od­rze­kłem.

– Nie wiesz jed­nak, dla­cze­go to robił.

– By ukryć swoją wpad­kę i zwa­lić winę na woj­sko­wych – od­po­wie­dzia­łem szyb­ko.

– Żeby to było takie pro­ste – Ta­dzik wes­tchnął cięż­ko ni­czym bur­del­ma­ma po wi­zy­cie kom­pa­nii kra­sno­ar­mij­ców.

– Mó­wisz?

– Sły­sza­łeś o pro­jek­cie „UR­SZU­LA”?

– Nie, ra­czej nie – od­rze­kłem ostroż­nie.

– Wi­dzisz, nasze sto­sun­ki z to­wa­rzy­sza­mi ra­dziec­ki­mi za­wsze były skom­pli­ko­wa­ne. Od czasu, jak Bie­rut wró­cił z Mo­skwy w drew­nia­nej je­sion­ce, po le­cze­niu grypy ar­sze­ni­kiem, jakie mu tam za­apli­ko­wa­no, przy­wód­cy Pol­ski Lu­do­wej na­bra­li w sto­sun­ku do Krem­la pew­nych wąt­pli­wo­ści. Jed­no­cze­śnie zaś mu­sie­li de­kla­ro­wać wiecz­ną przy­jaźń. – Wy­chy­lił dusz­kiem pół szklan­ki bim­bru.

– W ta­kiej sy­tu­acji łatwo o cho­ro­by psy­chicz­ne – za­uwa­ży­ła Wio­let­ta.

– Masz racje sło­necz­ko – zgo­dził się Ta­dzik. – Wszyst­ko od­by­wa­ło się w at­mos­fe­rze szpie­go­ma­ni, do­no­si­ciel­stwa i walk frak­cyj­nych na łonie par­tii, w które włą­cza­no na­szych braci ze wscho­du. Pa­ra­no­ja była wręcz po­żą­da­nym do­sto­so­wa­niem do sy­tu­acji.

– Co to ma wspól­ne­go z Ma­riem, prze­cież on jest z in­ne­go roz­da­nia? – za­py­ta­łem.

– Daj do­koń­czyć młody czło­wie­ku. – Ta­dzik po­gro­ził mi pal­cem. – „UR­SZU­LA” uro­dzi­ła się w opar­ciu o pewną taką po­dejrz­li­wość, ocie­ra­ją­cą się o schi­zo­fre­nię pa­ra­no­idalną, co do in­ten­cji ra­dziec­kich to­wa­rzy­szy. Ofi­cjal­nie nazwa brzmia­ła Pro­jekt Ude­rzeń Ra­kie­to­wych Spe­cjal­ne­go Zna­cze­nia Lot­ni­czych i Ar­ty­le­ryj­skich w skró­cie „UR­SZU­LA”. Celem miały być szta­by i wy­rzut­nie broni nu­kle­ar­nej wojsk NATO.

– A nie­ofi­cjal­nie? – za­in­te­re­so­wa­ła się Wio­let­ta

– Pew­nie też i w Rosji – za­su­ge­ro­wa­łem.

– Jak chcesz, to umiesz po­kom­bi­no­wać młody czło­wie­ku – po­twier­dził Ta­dzik. – Już to­wa­rzysz Wie­sław kazał po­sze­rzyć listę celów o Mo­skwę. Oczy­wi­ste tylko teo­re­tycz­nie, gdyby w brat­nim ra­dziec­kim na­ro­dzie do­szło do kontr­re­wo­lu­cji.

– A Gie­rek i Ja­ru­zel­ski?

– Kon­ty­nu­owa­li pro­jekt i dbali o po­zy­ski­wa­nie do niego broni o moż­li­wie naj­więk­szym za­się­gu i pre­cy­zji. – Ta­dzik uśmiech­nął się lisio.

– A współ­cze­śnie? – de­li­kat­nie drą­ży­łem temat.

– Je­ste­śmy w NATO – za­uwa­ży­ła Wio­let­ta.

– Masz rację sło­necz­ko. – Ta­dzik się­gnął po ko­lej­ną szkla­necz­kę z al­ko­ho­lem.

– Pro­szę mi wy­ba­czyć, ale to u nas zna­le­zio­no ra­dziec­ką ra­kie­tę, a nie naszą w Rosji.

– Oj to­wa­rzy­szu Cra­van­de­ary widzę, że nie je­ste­ście w for­mie. Po­wiem wam jesz­cze tylko tyle, że twoja asy­stent­ka wie coś cie­ka­we­go na ten temat, a resz­tę od­po­wie­dzi znaj­dziesz u lot­ni­czych maj­ster­klep­ków w Byd­gosz­czy.

– Po­trze­bu­ję wię­cej in­for­ma­cji…

– Nie to­wa­rzy­szu! – za­prze­czył gwał­tow­nie Ta­dzik. – Wy po­trze­bu­je­cie męt­nych tro­pów i in­sy­nu­acji, by­ście dalej byli ra­so­wym psem my­śliw­skim, a nie skap­ca­nie­li w tym srebr­nym ja­gu­arze, od do­sta­wa­nia wszyst­kie­go na tacy.

– Ale…

– Ja dałem wam dobry trop, resz­tę sobie znaj­dziesz. Część nawet bar­dzo bli­sko.

– Ja nic o ra­kie­tach nie wiem – za­prze­czy­ła Wio­let­ta.

– Wiesz o spra­wie, ale fak­tycz­nie nie o ra­kie­cie. – Ta­dzik uśmiech­nął się zło­śli­wie.

 

Nie­ste­ty przez po­zo­sta­ła go­dzi­nę nic z niego nie dało się wy­ci­snąć poza hi­sto­ria­mi o po­mi­do­rach i me­to­dach tę­pie­nia śli­ma­ków.

Wra­ca­li­śmy od Ta­dzi­ka z lek­kim po­czu­ciem roz­cza­ro­wa­nia, al­bo­wiem jak na ostat­nią deskę ra­tun­ku, to spra­wił się coś­kol­wiek słabo. Wio­let­ta zda­wa­ła się nad czymś in­ten­syw­nie my­śleć.

– Mó­wi­łeś o nim, jako o czymś w ro­dza­ju wy­rocz­ni, a to po pro­stu iry­tu­ją­cy dzia­dek.

– Nie­ste­ty taka jest na­tu­ra sło­wiań­skie­go cho­chli­ka.

– Kogo?

– Po­gań­skie­go de­mo­na.

– Ty wie­rzysz w takie rze­czy! – zdzi­wi­ła się.

– W moim przy­pad­ku to nie jest kwe­stia wiary.

– To niby czego?

– Wie­dzy i zna­jo­mo­ści tego czego inni nie do­strze­ga­ją.

– Może jesz­cze mi po­wiesz istnieją kra­sno­lud­ki.

– A co, jeśli ci udo­wod­nię, że kra­sno­lu­dy są praw­dzi­we?

– Jeśli to zro­bisz, obie­cu­ję przez ty­dzień cho­dzić po twoim domu w tym zdzi­ro­wa­tym ko­stiu­mie po­ko­jów­ki, ale jeśli tego nie zro­bisz za­fun­du­jesz mi ty­dzień w spa.

– Stoi – zgo­dzi­łem się.

– Ale ty cza­sem je­steś głupi. – Wio­let­ta po­pa­trzy­ła na mnie z li­to­ścią. – Raz, że kra­sno­lud­ków nie ma, dwa uwie­rzy­łeś, gdy ten twój „cho­chlik” Ta­dzik mówił, że wiem coś o tej ra­kie­cie.

– Pre­cy­zyj­nie rzecz bio­rąc, to mówił, że wiesz coś na ten temat i chyba miał rację.

– Niby jakim cudem?

– Wczo­raj roz­ma­wia­łaś ze swoją ko­le­żan­ką o pre­miach, które Mario ostat­nio pod­pi­sał.

– No Kaśka śmia­ła się, że nie ko­ja­rzy komu je daje. Od­pa­lił ją bo­wiem do­wód­cy lot­nic­twa, któ­re­go w me­diach zro­bił win­nym nie­upil­no­wa­nia ra­kie­ty.

– Tylko wi­dzisz, nie­daw­no z synem tego mi­ni­stra piłem na im­pre­zie bran­żo­wej.

– No i… – Wio­let­ta nie ro­zu­mia­ła kon­tek­stu.

– Ja­siek mówił, iż jego stary do mi­ni­ster­stwa prze­niósł sys­tem z domu.

– Jaki?

– Za suk­ce­sy na­gra­dza, za po­raż­ki karze bez li­to­ści. Woj­sko­wi szyb­ko za­ła­pa­li, że jak coś się uda do­sta­ją pre­mie i awan­se, a jeśli coś grub­sze­go za­wa­lą, lecą dy­mi­sje.

– Su­ge­ru­jesz, że…

– Mario po­wi­nien po­słać ge­ne­ra­ła na eme­ry­tu­rę, a nie pre­mio­wać.

– Może się po­my­lił?

– Mało praw­do­po­dob­ne. Ma no­tat­nik z na­zwi­ska­mi i tam za­zna­cza plusy i mi­nu­sy.

– To bez sensu. Su­ge­ru­jesz, że z ra­kie­tą, to był suk­ces….

– No wła­śnie. – Uśmiech­ną­łem się do dziew­czy­ny i skrę­ci­łem na drogę do naj­bliż­szej ko­lo­nii zna­jo­mych kra­sno­lu­dów.

 

Szu­ka­nie in­for­ma­cji o pro­gra­mie „UR­SZU­LA” było drogą przez mękę. Przed wej­ściem do NATO znacz­ną część do­ku­men­tów po pro­stu znisz­czo­no. Znaj­do­wa­łem reszt­ki tego, co oca­la­ło. Wy­ni­ka­ło z nich, że „UR­SZU­LĘ” wie­lo­krot­nie wzna­wia­no, za­wie­sza­no, przy­kle­ja­no do in­nych pro­jek­tów, dzie­lo­no na mniej­sze i skle­ca­no z kilku. Ćwi­czo­no ab­so­lut­nie wszyst­kie me­to­dy prze­no­sze­nia ra­kiet, od ba­lo­nów stra­tos­fe­rycz­nych, przez sa­mo­lo­ty woj­sko­we i cy­wil­ne, po ra­kie­ty ba­li­stycz­ne i po­ci­ski ma­new­ru­ją­ce. Ro­sja­nie chyba coś po­dej­rze­wa­li bo cza­sem in­ter­we­nio­wa­li i za­ka­zy­wa­li pro­gra­mów, czy to ra­kiet do ba­da­nia gór­nych warstw at­mos­fe­ry, czy to sa­mo­lo­tu nad­dźwię­ko­we­go „Grom”. W za­sa­dzie je­dy­nym ele­men­tem wspól­nym dla „UR­SZU­LI” były Re­mon­to­we Za­kła­dy Lot­ni­cze w Byd­gosz­czy. Było oczy­wi­ste że muszę je od­wie­dzić. Mia­łem jed­nak świa­do­mość, że to, co by mnie in­te­re­so­wa­ło, bę­dzie tam, gdzie le­gi­ty­ma­cja po­sel­ska, do­stę­pu nie daje. Trze­ba bę­dzie się­gnąć po zna­jo­mych zna­jo­mych, któ­rzy w za­mian za przy­słu­gi dadzą mi al­ter­na­tyw­ną moż­li­wość obej­rze­nia naj­taj­niej­szych han­ga­rów.

 

Wnę­trze Volks­wa­ge­na Trans­por­te­ra wy­glą­da­ło dość su­ro­wo. Trzę­sło też nami zdro­wo, bo aku­rat nad Byd­gosz­czą prze­cho­dzi­ła burza. Pi­lo­to­wał zna­jo­my o ksyw­ce Dok­tor Mood, a w za­sa­dzie Alek­san­der Słod­kow­ski, syn zna­jo­mych dy­plo­ma­tów, ma­ją­cy wię­cej niż lek­kie­go śmyr­gla i do­stęp do nie­zwy­kłych tech­no­lo­gii. Alek od­wró­cił się od kie­row­ni­cy i rzu­cił.

– Muszę ogra­ni­czyć moc re­ak­to­ra rtę­cio­we­go.

– Bo? – spy­ta­łem ner­wo­wo.

– Wy­lą­du­ję na tej po­la­nie i usta­wię por­tal.

– To chyba do­brze?

– Za­le­ży jak spra­wa pój­dzie. Por­tal ge­ne­ru­je ol­brzy­mie pole ma­gne­tycz­ne, co pod­czas burzy może być nie­bez­piecz­ne. Od­pa­lę więc go tylko na chwi­lę, ska­czesz i go wy­łą­czam.

– To jak wrócę?

– Bę­dziesz miał kwa­drans, po czym od­pa­lę go znowu na chwi­lę.

– Wy­glą­da jak­byś się bał – za­uwa­ży­łem.

– Bo to nie mój wy­na­la­zek – przy­znał z wa­ha­niem.

 

Po chwi­li por­tal le­ciut­ko za­bu­czał, otwo­rzył się owal, a po dru­giej stro­nie do­strze­głem wnę­trze han­ga­ru lot­ni­cze­go. W mo­men­cie gdy przez niego prze­cho­dzi­łem roz­legł się ogłu­sza­ją­cy trzask.

 

Coś po­szło zde­cy­do­wa­nie nie tak. Han­gar nie był ciem­ny, jak w chwi­li skoku, ale roz­świe­tla­ły go ja­rze­niów­ki. Z prze­ra­że­niem do­strze­głem me­cha­ni­ków pod­pi­na­ją­cych pod sa­mo­lot wiel­kie po­ci­ski. Pięk­nym szczu­pa­kiem sko­czy­łem za usta­wio­ne obok skrzy­nie. To był błąd bo tam­tę­dy szedł aku­rat ko­lej­ny czło­wiek z ob­słu­gi. Za­mar­łem z prze­ra­że­nia, ale prze­szedł prze­ze mnie jak przez ducha.

– Co jest? – za­py­ta­łem. Nikt mi jed­nak nie od­po­wie­dział.

 

Prze­ra­zi­łem się wię­cej niż tro­chę, tym bar­dziej, że por­tal pul­so­wał za mną czer­nią. Nikt jed­nak na niego nie zwra­cał uwagi, jak gdyby był nie­ma­te­rial­ny ni­czym ja. Pa­trzy­łem na krzą­ta­ją­cych się ludzi i zro­zu­mia­łem, że koń­czą się wła­śnie przy­go­to­wa­nia do star­tu.

– Od­pi­nać sprzęt! Koń­czyć kle­je­nie an­ty­ra­da­ru! – wołał major.

– Ko­man­dir, u mie­nia dziw­ne od­czy­ty.

– Pawel, nie pa­ni­kuj. W końcu do nie­ist­nie­ją­ce­go oficjalnie sa­mo­lo­tu pod­pi­nasz oficjalnie nie­ist­nie­ją­ce ra­kie­ty. – Sier­żant wy­szcze­rzył się w uśmie­chu

– Na­stia, a ty co po­wiesz? – nad­zo­ru­ją­cy wszyst­ko major zwró­cił się do blon­dyn­ki w lot­ni­czym kom­bi­ne­zo­nie.

– Szto kak, mie­cha­nik apiać bu­dziet mnie na dra­bi­nu, łapać za żopu, to ubije. – Spoj­rza­ła zna­czą­co na jed­ne­go z ob­słu­gi.

– Oj tam, oj tam, ja tylko po­ma­ga­łem wsiąść do ka­bi­ny.

– A ja ubiju. – Dla pod­kre­śle­nia swych słów się­gnę­ła po pi­sto­le.

– Po co tak ostro? – major de­li­kat­nie uspo­ka­jał ko­bie­tę.

– Panie ma­jo­rze pan coś zrobi, bo nasza Ana­sta­zja to kon­kret­na babka i jak coś obie­ca, to do­trzy­mu­je – po­wie­dział ktoś sie­dzą­cy w ka­bi­nie na miej­scu ope­ra­to­ra uzbro­je­nia.

– Panie ka­pi­ta­nie i pan prze­ciw­ko mnie – na­rze­kał me­cha­nik.

– Mie­tek, do od­wo­ła­nia masz zakaz ob­ła­pia­nia pani po­rucz­nik! – roz­ka­zał major.

– Do­brze, do­brze – od­parł me­cha­nik.

– A go­rą­ca­ja dzie­wocz­ka, co nie – za­śmiał się ko­lej­ny me­cha­nik.

– An­driej, cie­bie zakaz też do­ty­czy – orzekł major.

– Za pięć minut roz­pocz­nie się ko­ło­wa­nie na start – roz­le­gło się w gło­śni­kach.

– Ru­szać się psie krwie, a nie ba­ła­mu­cić naszą panią pilot! – krzy­czał ofi­cer.

 

Oglą­da­łem wszyst­ko z ro­sną­cą cie­ka­wo­ścią. Przy sa­mo­lo­cie są­dząc z roz­mów pra­co­wa­li Po­la­cy i Ukra­iń­cy. Pro­blem w tym, że zi­den­ty­fi­ko­wa­łem ma­szy­nę jako F-15, jed­nak­że ani oni, ani my, ta­kich la­ta­deł nie mamy na sta­nie. Na do­da­tek nic mi nie było wia­do­mo, by ten model sa­mo­lo­tu okle­ja­no ma­te­ria­łem po­chła­nia­ją­cym fale ra­dio­we. Do tego ra­kie­ty, które pod niego pod­cze­pia­no były to po­ra­dziec­kie Ch-55. Pol­ska ich nigdy nie miała, a Ukra­ina ofi­cjal­nie wszyst­kie sprze­da­ła Rosji po pod­pi­sa­niu po­ro­zu­mie­nia o od­da­niu broni nu­kle­ar­nej. Po­dszedłe­m bli­żej, by le­piej się temu wszystkiemu przyj­rzeć. Ana­sta­zja już we­szła do ka­bi­ny, sa­mo­lot ru­szał i pod­wie­szo­ny po­cisk prze­nik­nął prze­ze mnie. Po­czu­łem jak prze­ska­ku­ją po­mię­dzy mną, a me­ta­lem drob­ne elek­trycz­ne iskier­ki. Coś mu­sia­ło się stać, bo mia­łem wra­że­nie, że ta ra­kie­ta, która miała ze mną kon­takt, mi­ni­mal­nie się od­chy­li­ła do dołu. Jakaś siła wcią­gnę­ła mnie w por­tal i wy­rzu­ci­ła do wnę­trza po­jaz­du, któ­rym przy­by­łem pod Byd­goszcz.

 

– Co się dzie­je? – spy­ta­łem

– Rąb­nę­ło w nas pio­ru­nem. – Mood wy­glą­dał na prze­ra­żo­ne­go.

– No i…

– Mar­cin, ty się ciesz, że ży­jesz.

– Chyba nie było tak źle?

– Przez dobrą go­dzi­nę por­tal fa­lo­wał, mimo wy­łą­cze­nia za­si­la­nia. Na do­da­tek prze­su­nę­ło go w fazie kwan­to­wej, a ty byłeś w środ­ku.

– To miło, że mar­twi­łeś się o mnie – od­rze­kłem.

– A kto, inny za­ła­twi mi u mi­ni­stra edu­ka­cji pa­pie­ry na dok­to­ra?

– Nikt inny, tylko ja.

 

Grze­siek sie­dział w swoim sa­mo­cho­dzie nad brze­giem Wisły. Do­sia­dłem się do niego i zre­fe­ro­wa­łem spra­wę. Z uwagi na to co usły­szał, nie był naj­szczę­śliw­szy.

– Mar­cin­ku, co z tego, że usta­li­łeś sporo, skoro to zu­peł­nie nie­przy­dat­ne.

– Grze­siu, grze­szysz takim stwier­dze­niem – za­opo­no­wa­łem.

– O sa­mo­lo­cie nic nie mogę po­wie­dzieć, bo to jak nic tajny ame­ry­kań­ski pro­jekt i za pa­pla­nie o nim, so­jusz­ni­cy po­sta­wi­li­by mnie do pionu. Tych ra­kiet ofi­cjal­nie Ukra­ina nie po­sia­da. Usta­li­łeś ko­bit­kę, co to ustroj­stwo pi­lo­to­wa­ła, ale ona for­mal­nie u nas się szko­li w, więc też nie na­da­je się do do­wa­le­nia Ma­rio­wi. Ogól­nie za­wa­li­łeś Mar­cin­ku, więc za­po­mnij o czwó­recz­ce spod War­sza­wy.

– Grze­siu po­łącz krop­ki, a zo­ba­czysz jaką sen­sa­cję ci dałem.

– Przy­pusz­czam, że wąt­pię.

– Sa­mo­lot nie­wi­dzial­ny dla ra­da­rów, ra­kie­ta do prze­no­sze­nia niu­ków, pro­gram ude­rzeń na cen­tra do­wo­dze­nia wroga, co ci to mówi?

– Że Ukra­ina nie ma ato­mic, ru­skie ra­kie­ty nie mają pre­cy­zji, a zwy­kły ła­du­nek nie da rady za­ła­twić Pu­ti­na.

– W Mo­skwie, czy na Uralu, gdy on sie­dzi w bun­krze to i ow­szem, ale idzie lato. Car jak nic po­je­dzie do pa­ła­cu nad Morze Czar­ne od­po­cząć, a co do niu­ków, to siły spe­cjal­ne Ukra­iny zro­bi­ły rajd na te­ry­to­rium Rosji. Zro­bi­li tyle za­dy­my, że Ro­sja­nie mu­sie­li ewa­ku­ować ma­ga­zyn ato­mic. Nie wiem do końca, co się stało, ale na­stęp­ne­go dnia ro­syj­scy po­li­ty­cy za­czę­li mówić o tym, że NATO pew­nie da Ukra­iń­com broń ato­mo­wą.

– Ty su­ge­ru­jesz… – Pa­trzył na mnie za­sko­czo­ny.

– Widzę, że za­ła­pa­łeś.

– To cie­ka­we, ale za mało byś do­stał czwór­kę w bio­rą­cym okrę­gu.

– Do­rzu­cę gra­tis skrzyn­kę tego whi­ska­cza, który tak ci sma­ko­wał – za­pro­po­no­wa­łem.

– Dwie.

– Niech bę­dzie, choć to mój port­fel za­bo­li, oj za­bo­li – bia­do­li­łem.

– Od­bi­jesz sobie w sej­mie.

– Prze­cież nie ro­bi­my tego dla pie­nię­dzy.

– Oczy­wi­ście. – Grze­siek wy­szcze­rzy się w uśmie­chu re­ki­na.

 

Kilka dni póź­niej okle­ja­łem bu­tel­ki z bim­brem na­klej­ka­mi su­ge­ru­ją­cy­mi ich szkoc­kie po­cho­dze­nia z kró­lew­skiej piw­ni­cy. Niby to oszu­stwo, ale nie moja wina, że Grześ ma psy­chicz­ny uraz do ro­dzi­mej pro­duk­cji bim­brow­ni­czej. Za­gra­nicz­ne pije bez pro­ble­mów, choć­by był to tani Ja­maj­ski pro­dukt z trzci­ny cu­kro­wej de­sty­lo­wa­ny bez de­fleg­ma­to­rów i zle­wa­ny do be­czek po ropie. Skoro mu po­sma­ko­wał „Duch Pusz­czy Bia­łej”, jak nie wie­dział co pije, to mu dalej bę­dzie sma­ko­wa­ło, a na­klej­ki su­ge­ru­ją­ce, że pija to ak­tu­al­ny król An­glii dadzą mu kom­fort psy­chicz­ny.

Moje myśli dry­fo­wa­ły w stro­nę „UR­SZU­LI”. Kto by po­my­ślał, że pro­jekt uru­cho­mio­ny za Go­mół­ki zo­sta­nie zre­ali­zo­wa­ny teraz. Ki­pisz jaki z jego ty­tu­łu za­pa­nu­je w Rosji bez wąt­pie­nia przej­dzie do hi­sto­rii, bo „UR­SZU­LA” bę­dzie za­rów­no bar­dzo dys­kret­na jak i nie­bez­piecz­na. Nagle Wio­let­ta w stro­ju zdzi­ro­wa­tej po­ko­jów­ki usia­dła mi na ko­la­nach. Mo­men­tal­nie dałem sobie spo­kój z roz­wa­ża­nia­mi, o Ude­rze­niach Ra­kie­to­wych Spe­cjal­ne­go Zna­cze­nia Lot­ni­czych i Ar­ty­le­ryj­skich, al­bo­wiem „UR­SZU­LA” była od­le­gła, teo­re­tycz­na i nie­bez­piecz­na, a Wio­let­ta bli­ska, re­al­na i bar­dzo przy­ja­zna.

 

Koniec

Komentarze

Witaj.

Z technicznych wpadło mi w oko nieco przecinków czy brak kropek; tu np. jest powtórzenie:

rozciągnięta na ponętnie na leżaku,

a np. tutaj prawdopodobnie jest literówka (lub brakuje części zdania):

– Grzesiu, dobrze wiesz, żeto nie nasz rejon i tylko dwa pierwsze miejsca są tam biorące;

podobnie tu:

Czasem się ciebie biję. – Grzesiek popatrzył na mnie dziwnie;

podobnie tu:

Od czasu, jak Bierut wrócił z Moskwy w drewnianej jesionce, po leczeniu grypy arszenikiem, które mu tam zaaplikowano, przywódcy Polski Ludowej nabrali w stosunku do Kremla pewnych wątpliwości;

i tu:

Może jeszcze mi powiesz są krasnoludki;

tutaj również:

Wczoraj rozmawiałaś, że swoją koleżanką o premiach, które Mario ostatnio podpisał;

tutaj także?:

W końcu nieistniejącego samolotu podpinasz nieistniejące rakiety.

 

Zdarzają się też błędy ortograficzne:

Jeśli się dogłębniej zastanowić, to określiła bym go jako jednego ze słowiańskich demonów, zapomnianych dziś przez ludzi – ten wyraz zdecydowanie razem, bo znamy podmiot („ja”);

Nie ważne jakie on miał pochodzenie, ważne, że był jedną z moich ostatnich szans na znalezienie haków i załatwienie biorącego miejsca na liście.

 

Czegóż to może potrzebować od starego człowieka poseł i detektyw w jednym. – czy to nie zdanie pytające?

 

Tadzik uśmiechną się lisio. – wpadł gramatyczny

Za sukcesy nagradza, za porażki kara bez litości. – i tu?

 

A np. w tym zdaniu całkiem posypała się składnia:

Podeszłemu bliżej by lepiej się przyjrzeć.

 

 

Kolejna okraszona dowcipem część szpiegowskiej serii. Pomysł na oryginalny tytuł jest super, a fabuła wciąga, lecz usterki językowe nieco utrudniają jej dokładne śledzenie.

Pozdrawiam serdecznie. :)

Pecunia non olet

Hi, hi! Krasnoludki.. Jak widzę jakiś niewerbalnie synchronizować się z moją osobą, prubuję, taki obiekt wyobrazić sobie z 250m widziany po zgraniu się kołyszących się na boki mechanicznych urządzeń celowniczych od kałaha. No k.. krasnoludki xyz 360° <;]

Kawkoj piewcy pieśni serowych

Dobre, niestety bez poprawy literówek nie da się tego czytać. Na brzegu Buga czy Bugu? Na podglądzie sprawdza się kto zacz, do sprawdzania ktom zacz służy lusterko :) To tak na początek dalej jest jeszcze gorzej. Transkrypcja z ukraińskiego fatalna. Całość sprawia wrażenie zapisu dobrego pomysłu wrzuconego jednak bez ponownego przeczytania, lub przed ustaniem działania środków psychoaktywnych. 

PS Bardzo lubię i cenię serię o panu detektywie

Reaktor rtęciowy, błysnęło mi coś podobnego w głowie przy obmyślaniu bambusowego peema na groch o skutecznej sile obalającej. Szmelc! Wytrzymałość na rozciąganie większa od porcji detonacji, będąca w stanie zapodać kolejne dawki soli i zamknąć rygiel poruszający się z ponaddwukrotną prędkością detonacji.. która nawet dla zwykłego bodajże gazu ziemnego wynosi coś ok. 7km/s. No k… Maleństwo w chooj poręczne :/

Kawkoj piewcy pieśni serowych

Grzesik był dziwnie spięty i dopiero po drugiej szklaneczce alkoholu nieco zeszło z niego napięcie.

“Powiedz spiętemu, żeby się rozpiął”;)

 

– Czasem się ciebie biję.

A nie boję?

Jak zawsze zabawnie, szaleńczo i technicznie niechlujnie;P

Jak zawsze udało Ci się mnie porwać, rozerwać i sponiewierać.

Lożanka bezprenumeratowa

Batou rozsiadł się wygodniej na barowym stołku. Poza nim i barmanką, w lokalu nie było nikogo. Astrid, przetarła blat szmatą z nieistniejących pyłków. Lekko sparzywszy sobie usta dopiła ostatni łyk parząchy, zostawiając na dnie filiżanki ledwie parę kropel płynu. Zaciągnęła się głęboko fajkiem i wrzuciła go do środka. -Fusy z pojarą! Tak jak lubisz! Batua san! Z kąta wyjechał sześciokołowy robot dozorująco sprzątający. – w lokalu obowiązuje zakaz spożywania nielegalnych.. cktlang– jebum ! Otworzyło się przedramię cyborga. Aaa! Super! Batua san! Wykrzyczała piskliwym głosikiem Astrid. – Uwielbiam zapierdalać na mop-ie!

Kawkoj piewcy pieśni serowych

bruce wskazane błędy poprawiłem, mam nadzieję, że teraz jest lepiej :) 

 

Ambush dziękuję za opinię, poprawki naniosłem. 

 

Za horyzontem wierz mi, gdybym te błędy widział, to bym to ogarnął. Co do transkrypcji to jej nie było…. Z założenia miał to być łamaniec mniej więcej brzmiący jak ukraiński tylko tyle i aż tyle. 

Dziękuję i pozdrawiam. :)

Pecunia non olet

MPJ widocznie dotąd czytałem twoje opowiadania parę dni po publikacji i po poprawkach, często czytam nie patrząc na autora. Tu w połowie czytania myślałem że ktoś cię parodiuje. Ambush chyba oddała moje pierwsze wrażenie. Ktom zacz nadal widnieje.

do sprawdzenia ktom zacz ← kto

Wioletta słysząc to zarumieniał się. ←  zarumieniła.

uwierzyłeś(+,) nawet gdy ten twój „chochlik” Tadzik mówił

Powyższe na dowód, że przeczytałem bez pośpiechu. Uśmiechnęło. Trzymasz poziom serii. Fajnie się czyta, lekko i wciąga. Czekać będę na kolejny odcinek. :)

Hejka, to i ja coś od siebie dołożę:

Grzesik był dziwnie spięty –Grzesik to takie zdrobnienie czy literówka?

Wioletta słysząc to zarumieniał się. – to juz ktoś chyba wyłapał

 Masz racje słoneczko – rację

masz zakaz obłapiania do pani porucznik! – wywalamy do?

A kto, inny załatwi mi u ministra edukacji papiery na doktora? – tu bym usunęła przecinek

ale ona formalnie u nas się szkoli w, – wolilsz usunąć w czy dodać w czym?

 

Ale żeby nie było że tylko poluję na błędy to fajnie się czytało i nawet ja, wojskowy antytalent zrozumiałam o co tam biega. :-)

Cześć,

 

bardzo fajnie osadziłeś swoją historię w bieżących wypadkach, ciekawie jest czytać takie “political fiction”. Poseł detektyw, a właściwie awanturnik to również interesujące “kombo”, podobnie jak ten fantatystyczno-polityczny miks, w którym bestie fantastyczne mieszają się z tymi przy korycie. Również i ta odsłona przygód bohatera przypadła mi do gustu.

 

W tej konkretnej histori, w zasadzie mam jedną uwagę, jeden problem – ten lekko szowinistyczny wydźwięk: kobieta świecąca piersiami, obłapiana, paradująca w stroju “zdzirowatej pokojówki”. Mnie to razi.

 

Pozdrawiam!

Che mi sento di morir

BasementKey to o czym piszesz jest znakiem upadku naszych czasów. Schizofrenicznym rozdarciem gdzie z jednej strony masz legiony cosplayerek, które wrzucają całe sesje gdzie nagość i etapowanie seksem jest czymś absolutnie standardowym. Z drugiej akcje Moo Too (nota bene ta rewolucja właśnie zżera własne dzieci) i robione na siłę bohaterki typu ta pseudo Galadriela z “Ring of porażka”. Tego typu postacie nie są spójne, często rażą bezsensem niczym bohaterka amerykańskiej wersji francuskiej komedii “Taxi” 

 

Seria z posłem detektywem Cravandearym jest moim hołdem wobec klasycznych Bondów tych z czasu Seana Connerego, Georga Lazenby i Rogera Moorea. Czy były one “szowinistyczne”? Bez znaczenia, skoro świetnie się je oglądało w przeciwieństwie do wymęczonego pozbawionego jaj i dowcipu Bonda z “Skayfall”, “Spectre”, czy “Nie czas umierać”. OK może dziś kogoś razi ten styl, ale z drugiej strony, czy gdyby asystentka zamiast nazywać się Wioletta Włościańska nosiła miano np. Mikomi Hokaina to schizofrenia naszych czasów byłaby usatysfakcjonowana? 

A może pobawić się konwencją rozbudować Wiolettę o “dział” instagramowej influencerki. Czy to byłby szowinizm, czy silna dająca sobie radę bohaterka? Bo chyba masz świadomość, że te wszystkie: Kasie Cichopek, Anny Muchy, Gosie Sochy, Klaudie Halejcio itd. itp. błyszczą mokrą lub nasmarowaną olejkiem skórą na plażach, czy też demonstrują w starannie wypielęgnowane bose stopy, nie dal tego bo są “męskimi” szowinistkami. Sorry Winnetou, ale to twarde i skuteczne biznesmenki, które zarabiają sprzedając ciuch, kosmetyki, biżuterię i co tam jeszcze tylko się da. Wykorzystują do tego każdy chwyt. Wspomniałem o bosych kobiecych stopach, bo swego czasu szukałem odpowiedzi dlaczego one tak chętnie je pokazują. Wiesz co wyszło? Stopy to najpopularniejszy fetysz, na dodatek nie stojący w sprzeczności z marketingowym wizerunkiem, czy to miłej dziewczyny z sąsiedztwa, czy to damy, czy to sportsmenki.

 

Podsumowując. Nie czuję się pisząc w tym stylu szowinistą. Wprost przeciwnie odpuszczam sobie część szaleństwa naszych czasów i ich hipokryzji.

 

Hej,

 

piszę ze swojej perspektywy i nie mam zamiaru walczyć tutaj o jakąś obiektywną prawdę czy moralność. Co do influencerek i internetowego kontentu nie jestem tutaj ekspertem, aczkolwiek ostatnio oglądam trochę anime i tam jest gruuuubo :)

 

Edit: usunąłem podwójną wzminkę o Bondzie.

 

Podsumowując. Nie czuję się pisząc w tym stylu szowinistą. Wprost przeciwnie odpuszczam sobie część szaleństwa naszych czasów i ich hipokryzji.

Zauważ, że nie nazwałem Ciebie szowinistą, użyłem sformułowania “lekko szowinistyczny wydźwięk”. Tak to odbieram i myślę, że więcej czytelników może to tak odebrać, co może mieć pośrednio wpływ na Twoją historię. Zdaję sobie sprawę z drugiej strony, że w jakimś stopniu znakiem naszych czasów jest poprawność polityczna, która przybiera niekiedy groteskową formę. Kwestia wyważenia tych kwestii jest wyzwaniem stojącym przed autorem ;)

 

PS: Co do Bonda, to rozumiem, że Casino Royal nie wymieniłeś w gronie słabych Bondów, bo jednak doceniasz? Ten Bond akurat mi się podobał, jako bodaj jedyny z nowych Bondów.

 

Pozdrawiam!

Che mi sento di morir

Casino Royal z tego co pamiętam jest oparte mniej więcej na książce Fleminga. Mimo gorsetu politpoprawności miało ducha starych Bondów z lat 60 XX wieku. 

 

 

No widzisz, wstyd się przynać, ale ja nie przeczytałem ani jednej książku Fleminga. Może kiedyś…

Che mi sento di morir

Dotarłam już po pierwszych poprawkach, więc interpunkcja nie gryzła w oczy. Acz nadal szału nie ma. Wiesz, Autorze, te przecinki przy wołaczach, o których Ci ciągle marudzimy.

Trochę mnie zaczęło uwierać, że bohater rozwiązuje zagadkę nie tyle dzięki swoim nadzwyczajnym cechom, co dzięki znajomościom. Od tego podstawowe dane, od tamtego portalik… W sumie – świat polityki pełną gębą.

I jeszcze – na tyle blisko obecnej sytuacji politycznej się uplasowałeś, że zaczynam się zastanawiać, w której partii jest bohater. A to już dla niego niezdrowe, bo jeszcze dojdę do wniosku, że z nie mojej i przeklnę… Z polaryzacją chwilowo nic nie zrobisz.

Babska logika rządzi!

Finklo wierz mi, walczę bohatersko acz bez większych sukcesów z przecinkami i literówkami.

 

Co do frakcji

Marcin Cravandeary jest posłem współpracy ponad podziałami. Z tego co pamiętam w pierwszych opowiadania był z klubu “Jaguarowej Lewicy”, głównie z powodu użytkowanego samochodu. Ogólnie trzyma się opozycji, ale nie totalnej tylko tej gotowej do negocjacji i konsensusu. W opowiadaniu “Oby twoja dusza znalazła ukojenie”  negocjował z prokuratorem generalnym należącym formalnie do obozu przeciwnego. Mam wrażenie, graniczące z pewnością, iż nawet gdyby obecna opozycja stała się obozem rządzącym, on nadal byłby posłem opozycji, zwłaszcza gdyby przewaga frakcji rządzącej była niewielka i przed tym czy owym kluczowym głosowanie strony potrzebowałyby każdej “szabli”. Takie pozycjonowanie daje mu więcej możliwości niż bycie karnym “żołnierzem” danej frakcji.

Co do poglądów to ma w sobie znaczną dozę pragmatyczności, czego dowodem jest zarówno już wspomniane tu opowiadanie “Oby twoja dusza znalazła ukojenie”, jak wyrozumiałości na krzywdy aktywistów lewicy, czego dowodem jest choćby opowiadanie “I tak nie uwierzą” Jego stosunek do ekologii także znamionuje się znaczną dozą elastyczności “Ekologia niejedno ma imię”

 

W sumie to może spróbuję upiec dwie pieczenie na jednym ogniu i napisać opowiadanie łączące pewną wizję kobiety z punktu widzenia pragmatycznego szowinisty, a zarazem opis parlamentaryzmu z punktu widzenia kogoś komu zdarzało się w czasach młodości górnej i chmurnej wieszać plakaty, a dziś ówczesny idealizm wspomina z łezką w oku jednakże na działania polityków patrzy już dużo bardziej realnie.  

Jest trochę bałaganu w przecinkach, odstępy pomiędzy fragmentami nie zawsze potrzebne. Serii nie znam, ale bawiłem się przednio, bardzo dobre żonglowanie bieżacymi wydarzeniami (które śledzę dość dokładnie, ku rozpaczy moich zdrowych zmysłów), ciekawy pomysł. Tylko właściwie dlaczego ta rakieta tam wylądowała?

MPJ-cie, podziwiam jeszcze jeden pomysł na opisanie zlecenia posła-detektywa, rozwiązującego kolejny problem unurzany w polityce,  a jednocześnie czuję tak wielki przesyt sprawami politycznymi, że muszę wyznać, iż ta lektura nieco mnie zmęczyła.

 

becz­ki z dębu ro­sną­ce­go na Ły­sych Gó­rach… → Czy dobrze rozumiem, że dąb, z którego zrobiono beczkę, rósł nadal???

 

Czwór­ka w okrę­gu ostro­łęc­ko–sie­dlec­kim jest twoja. Czwór­ka w okrę­gu ostro­łęc­ko-sie­dlec­kim jest twoja.

W tego typu połączeniach używamy dywizu, nie półpauzy.

 

wład­czy­nię elfów od Nie­mna po Łabę → Brak kropki na końcu zdania.

 

po wi­zy­cie kom­pa­nii kra­sno­ar­mij­ców… → …po wi­zy­cie kom­pa­nii kra­sno­ar­miej­ców

 

Oczy­wi­ste tylko teo­re­tycz­nie… → Oczy­wi­ście tylko teo­re­tycz­nie

 

Wnę­trze Volks­wa­ge­na Trans­por­te­ra wy­glą­da­ło dość su­ro­wo.Wnę­trze volks­wa­ge­na trans­por­te­ra wy­glą­da­ło dość su­ro­wo.

 

Dla pod­kre­śle­nia swych słów się­gnę­ła po pi­sto­le. → Miała hiszpańskie monety sprzed kilku wieków?

 

– Ru­szać się psie krwie, a nie ba­ła­mu­cić… → – Ru­szać się psiekrwie, a nie ba­ła­mu­cić

 

choć­by był to tani Ja­maj­ski pro­dukt… → …choć­by był to tani ja­maj­ski pro­dukt

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Chociaż od polityki z reguły uciekam gdzie pieprz rośnie, tu mi się nawet podobało. Z całą serią może się jeszcze kiedyś zapoznam, ale chyba nie jestem aż takim fanem absurdalnego humoru (królowa elfów wzięła mnie z zaskoczenia, potem już mniej więcej wiedziałem, czego się spodziewać, ale i tak było dość… dziwacznie).

Tylko te przecinki…

,,Nie jestem szalony. Mama mnie zbadała."

Nowa Fantastyka