- Opowiadanie: MPJ 78 - Projekt "URSZULA"

Projekt "URSZULA"

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Biblioteka:

Finkla, zygfryd89

Oceny

Projekt "URSZULA"

 Od­po­czy­wa­łem na we­ran­dzie mo­je­go no­we­go domu. Widok mia­łem prze­uro­czy. Po­po­łu­dnio­we słoń­ce ką­pią­ce się w za­ko­lu Bugu, też pie­ści­ło oko, ale prze­gry­wa­ło kon­ku­ren­cję z Wio­let­tą Wło­ściań­ską, roz­cią­gnię­tą po­nęt­nie na le­ża­ku, świe­żo na­sma­ro­wa­ną olej­kiem do opa­la­nia moją asy­stent­ką, zwłasz­cza, że będąc to­ples pre­zen­to­wa­ła nie tylko słoń­cu swoje nie­wąt­pli­we atuty. Na chwi­lę po­sta­no­wi­łem dać od­po­cząć oczom i do­pie­ścić inne zmy­sły. Się­gną­łem po ka­raf­kę. Bim­be­rek z ostę­pów Pusz­czy Bia­łej we­so­ło wy­peł­nił prze­strzeń w szklan­ce peł­nej ko­stek lodu. Wy­star­czy­ło wziąć ły­czek by po pod­nie­bie­niu, roz­la­ła się fala bo­skie­go aro­ma­tu bę­dą­ce­go po­łą­cze­niem: żyta z nad­bu­żań­skich łąk, becz­ki z dębu ro­sną­ce­go na Ły­sych Gó­rach, pusz­czań­skie­go miodu od le­śnych psz­czół, bu­ko­we­go dymu i na­tu­ral­nych droż­dży z gru­szek ulę­ga­łek. Wy­star­czy­ło dodać do tego myśl o zbli­ża­ją­cej się nocy, bo­bro­wych skó­rach przed ko­min­kiem i za­cie­śnia­niu re­la­cji po­za­służ­bo­wych z Wio­let­tą, by sta­nąć u nieba bram. Nie­ste­ty le­d­wie do nich do­tar­łem, a bru­tal­ny dźwięk klak­so­nu spro­wa­dził mnie na zie­mię. W pierw­szym od­ru­chu chcia­łem wstać i po­go­nić typa ko­rzy­sta­jąc z ręcz­ne­go au­to­ma­tu ko­man­do­sa czyli PM-63. Nic tak bo­wiem nie skła­nia do kul­tu­ry i de­li­kat­no­ści jak widok pi­sto­le­tu ma­szy­no­we­go. Wro­dzo­na czuj­ność skło­ni­ła mnie jed­nak do spraw­dze­nia kto zacz. Rzut oka na te­le­fon. Apka z pod­glą­dem kamer spra­wi­ły, że odło­ży­łem broń i zdal­nie otwo­rzy­łem bramę.

– Ko­cha­nie scho­waj swe skar­by! – za­wo­ła­łem.

– Co się dzie­je? – Wio­let­ta pod­nio­sła się z le­ża­ka.

– Mamy go­ścia.

– Dla­cze­go go nie spła­wisz?

– Dobry poseł nie prze­ga­nia szefa klubu, w przed­dzień ukła­da­nia list wy­bor­czych.

– Nie chcesz, bym go nieco roz­pra­sza­ła? – Wio­let­ta uśmiech­nę­ła się szel­mow­sko.

– Ko­cha­nie, do­ce­niam ini­cja­ty­wę, ale warto zo­sta­wić sobie asy w rę­ka­wie na póź­niej.

– Do­brze kotku.

 

Grze­siek był dziw­nie spię­ty i do­pie­ro po dru­giej szkla­necz­ce al­ko­ho­lu nieco ze­szło z niego ci­śnie­nie.

– Mar­cin, skąd ty masz tego whi­ska­cza?

– Grze­siu jak cię lubię, po­wiem tylko tyle że mogę za­ła­twić parę bu­te­lek, ale nie wolno mi zdra­dzić do­staw­cy. Nie ukry­wam też, że to nie są tanie rze­czy.

– No tak, ty i te twoje ta­jem­ni­ce.

– Wiesz jak jest. Tego czego nie wiesz, tego nie zdra­dzisz choć­by i na tor­tu­rach.

– Ale…

– Wierz, mi tak jest le­piej. Moje źró­dła w Szko­cji nie są łatwo do­stęp­ne, ani do końca le­gal­ne – skła­ma­łem gład­ko.

– W sumie, to ja tu przy­je­cha­łem w spra­wie two­je­go dru­gie­go fachu.

– Mó­wisz…

– Umiesz wę­szyć, to byś po­wę­szył tro­chę dla mnie.

– Wszyst­ko idzie zro­bić, ale to bę­dzie kosz­to­wa­ło – ostrze­głem.

– Ile.

– Czwór­kę.

– Czte­ry tysie, to jak za darmo.

– Grze­siu, nie uda­waj, że nie wiesz, o co cho­dzi. – Spoj­rza­łem na niego z wy­rzu­tem.

– Zna­czy chcesz w euro? – dro­czył się.

– Czwar­te miej­sce na li­ście.

– Mó­wisz masz. Czwór­ka w okrę­gu ostro­łęc­ko–sie­dlec­kim jest twoja.

– Grze­siu, do­brze wiesz, że to nie nasz rejon i tylko dwa pierw­sze miej­sca są tam bio­rą­ce.

– Nowe son­da­że…

– Czwó­recz­ka w okrę­gu war­szaw­skim, gdzie man­da­ty w kie­sze­ni ma nawet z dzie­się­ciu na­szych i je­stem do usług.

– Nie da rady. Co po­wiesz na okręg pod­war­szaw­ski?

– Stoi. – Wy­cią­gną­łem rękę do przy­bi­cia dealu.

– Tak w ciem­no, nawet nie wiesz, co chcę ci zle­cić.

– Grze­siu, prze­cież spra­wa jest jasna. Nie dzwo­ni­łeś. Co wię­cej te­le­fon zo­sta­wi­łeś w sa­mo­cho­dzie, więc chcesz za­cho­wać ści­słą ta­jem­ni­cę, a boisz się pod­słu­chu. Spraw, tego typu nie ma wiele, więc za­kła­dam, że idzie o ra­kie­tę Maria, albo Tolka i jego usta­wę. Jako, że w tej usta­wie nie mam moż­li­wo­ści nic zmie­nić, to zna­czy, że chcesz bym zna­lazł jak naj­wię­cej in­for­ma­cji od­no­śnie ra­kie­ty.

– Cza­sem się cie­bie boję. – Grze­siek po­pa­trzył na mnie dziw­nie.

– To jak?

– Zbierz co się da, by­le­byś tylko zdą­żył przed gło­so­wa­niem o wotum nie­uf­no­ści. Sam ro­zu­miesz, znać ta­jem­ni­ce Maria, to w za­sa­dzie już jakby go od­wo­łać… – za­milkł zna­czą­co.

– Je­stem do usług. – Stuk­ną­łem szklan­ką o szklan­kę.

 

Nie­ste­ty szyb­ko oka­za­ło się, że ła­twiej obie­cać, niż się cze­goś kon­kret­ne­go do­wie­dzieć. Zna­jo­mi woj­sko­wi, kła­ma­li mi w żywe oczy, że nic nie wie­dzą. Wie­wiór­ki z mi­ni­ster­stwa i kan­ce­la­rii pre­mie­ra roz­kła­da­ły bez­rad­nie ręce. Pró­bo­wa­łem więc do­wie­dzieć się cze­goś ina­czej, ale eks­per­ci woj­sko­wi w tym kraju mają ewi­dent­nie barwy klu­bo­we i nie­ste­ty nie sym­pa­ty­zo­wa­li z par­tią, którą re­pre­zen­to­wa­łem. „Nic to Baśka” jak ma­wiał kla­syk. Był jesz­cze pan Ta­dzik, który wie­dział ponoć wszyst­ko i mógł się wy­le­gi­ty­mo­wać do­wol­ny­mi ży­cio­ry­sa­mi. Dla jed­nych miał służ­bę w wy­wia­dzie AK i for­ma­cjach żoł­nie­rzy wy­klę­tych, a potem in­fil­tra­cję or­ga­nów wro­gie­go sys­te­mu. Tym dru­gim przed­sta­wiał ży­cio­rys spe­cjal­ne­go agen­ta AL, który potem słu­żył w or­ga­nach bez­pie­czeń­stwa pu­blicz­ne­go PRL, wal­cząc z re­ak­cją. Po­dob­no na jego ak­cjach po­wsta­ły nie­któ­re od­cin­ki „Staw­ki więk­szej niż życie”, „Ka­pi­ta­na Żbika” i „07 zgłoś się”. Choć po­wi­nien mieć co naj­mniej sto lat, wy­glą­dał na nie­wie­le ponad pięć­dzie­siąt.

 

Parę lat temu przy innej oka­zji nawet py­ta­łem o jego po­cho­dze­nie Lenę, zwaną Panią Je­zio­ra, wład­czy­nię elfów od Nie­mna po Łabę

– Pani czy Ta­de­usz Ko­sma­ty, jest może kimś z krwi twego ludu?

– Skąd takie przy­pusz­cze­nie?

– Czas jest dla niego wy­jąt­ko­wo ła­ska­wy. Pierw­szy raz wi­dzia­łem go jako dziec­ko na im­pre­zie or­ga­ni­zo­wa­nej przez moich ro­dzi­ców i do dziś wy­glą­da tak samo.

– Nie tylko nasz lud ma dar dłu­go­wiecz­no­ści.

– Kim on więc może być?

– Tak do końca nie wiem, może to jakiś ga­tu­nek in­ku­ba?

– Dla­cze­go, prze­cież on nie dość, że jest stary, to nie grze­szy urodą? – wy­ra­zi­łem wąt­pli­wo­ści.

– Do­szły mnie po­gło­ski, że ma dość in­ten­syw­ne życie sek­su­al­ne. – Lena wzru­szy­ła ra­mio­na­mi. – Choć pew­nie masz rację, że jest zbyt brzyd­ki na in­ku­ba. Jeśli się do­głęb­niej za­sta­no­wić, to okre­śli­łabym go jako jed­ne­go ze sło­wiań­skich de­mo­nów, za­po­mnia­nych dziś przez ludzi.

 

Nie­waż­ne jakie on miał po­cho­dze­nie, ważne, że był jedną z moich ostat­nich szans na zna­le­zie­nie haków i za­ła­twie­nie bio­rą­ce­go miej­sca na li­ście. Od­wie­dzi­łem go więc w domku na dział­kach. Nie po­je­cha­łem jed­nak sam, ale z asy­stent­ką. Jeśli Lena miała rację, po­wi­nien być bar­dziej skłon­ny do współ­pra­cy kiedy ją zo­ba­czy. Ta­dzik na pierw­szy rzut oka spra­wiał wra­że­nie zwy­czaj­ne­go eme­ry­ta, ko­ły­szą­ce­go się w bu­ja­nym fo­te­lu na we­ran­dzie. Wra­że­nie to zni­ka­ło, jeśli spoj­rza­ło się w jego oczy. Te były błę­kit­ne, ni­czym let­nie niebo, nie­po­ko­ją­co młode, czuj­ne, zaś w ich spoj­rze­niu było znać za­rów­no in­te­li­gen­cję jak i iskier­ki zło­śli­wo­ści.

– Witam, witam! – za­wo­łał le­d­wie sta­nę­li­śmy u furt­ki.

– Czo­łem panie Ta­de­uszu.

– Młody Cra­van­de­ary, jeśli do­brze widzę i to w pięk­nym to­wa­rzy­stwie.

– To moja asy­stent­ka Wio­let­ta Wło­ściań­ska. – Przed­sta­wi­łem ją pod­cho­dząc do Ta­dzi­ka.

– Szko­da, że jesz­cze nie za­pra­sza­cie mnie na we­se­le, ale coś mi mówi, że i tak nie­dłu­go na nim za­tań­czę. – Wio­let­ta sły­sząc to za­ru­mie­niła się.

– Na razie przy­by­wa­my w in­te­re­sach – wy­ja­śn­iłem.

– Cze­góż to może po­trze­bo­wać od sta­re­go czło­wie­ka poseł i de­tek­tyw w jed­nym?

– Wie­dzy o in­cy­den­cie…

– Cho­dzi ci o kon­fe­ren­cję Maria i zgu­bio­ną ra­kie­tę – stwier­dził.

– Oczy­wi­ście – przy­zna­łem.

– A cóż do­sta­nę za pomoc?

– Mam tu pię­cio­li­tro­wy gą­sio­rek pew­ne­go na­po­ju.

– Pokaż?

 

Ta­dzik oglą­dał barwę de­sty­la­tu pod słoń­ce. Od­krę­cił korek i sta­ran­nie po­wą­chał. Nalał sobie setkę i wypił. Długo i z wy­raź­ną przy­jem­no­ścią de­lek­to­wał się bu­kie­tem z wy­ra­zem bło­go­ści na ob­li­czu.

– To­wa­rzy­szu Cra­van­de­ary, że­ście się wstrze­li w mój gust, toteż wam po­mo­gę – orzekł.

– No więc, co tam Mario spso­cił ze zgu­bio­ną ra­kie­tą? – za­py­ta­łem.

– Kła­mał – stwier­dził krót­ko Ta­dzik.

– Tyle, to ja wiem – od­rze­kłem.

– Nie wiesz jed­nak, dla­cze­go to robił.

– By ukryć swoją wpad­kę i zwa­lić winę na woj­sko­wych – od­po­wie­dzia­łem szyb­ko.

– Żeby to było takie pro­ste – Ta­dzik wes­tchnął cięż­ko ni­czym bur­del­ma­ma po wi­zy­cie kom­pa­nii kra­sno­ar­mij­ców.

– Mó­wisz?

– Sły­sza­łeś o pro­jek­cie „UR­SZU­LA”?

– Nie, ra­czej nie – od­rze­kłem ostroż­nie.

– Wi­dzisz, nasze sto­sun­ki z to­wa­rzy­sza­mi ra­dziec­ki­mi za­wsze były skom­pli­ko­wa­ne. Od czasu, jak Bie­rut wró­cił z Mo­skwy w drew­nia­nej je­sion­ce, po le­cze­niu grypy ar­sze­ni­kiem, jakie mu tam za­apli­ko­wa­no, przy­wód­cy Pol­ski Lu­do­wej na­bra­li w sto­sun­ku do Krem­la pew­nych wąt­pli­wo­ści. Jed­no­cze­śnie zaś mu­sie­li de­kla­ro­wać wiecz­ną przy­jaźń. – Wy­chy­lił dusz­kiem pół szklan­ki bim­bru.

– W ta­kiej sy­tu­acji łatwo o cho­ro­by psy­chicz­ne – za­uwa­ży­ła Wio­let­ta.

– Masz racje sło­necz­ko – zgo­dził się Ta­dzik. – Wszyst­ko od­by­wa­ło się w at­mos­fe­rze szpie­go­ma­ni, do­no­si­ciel­stwa i walk frak­cyj­nych na łonie par­tii, w które włą­cza­no na­szych braci ze wscho­du. Pa­ra­no­ja była wręcz po­żą­da­nym do­sto­so­wa­niem do sy­tu­acji.

– Co to ma wspól­ne­go z Ma­riem, prze­cież on jest z in­ne­go roz­da­nia? – za­py­ta­łem.

– Daj do­koń­czyć młody czło­wie­ku. – Ta­dzik po­gro­ził mi pal­cem. – „UR­SZU­LA” uro­dzi­ła się w opar­ciu o pewną taką po­dejrz­li­wość, ocie­ra­ją­cą się o schi­zo­fre­nię pa­ra­no­idalną, co do in­ten­cji ra­dziec­kich to­wa­rzy­szy. Ofi­cjal­nie nazwa brzmia­ła Pro­jekt Ude­rzeń Ra­kie­to­wych Spe­cjal­ne­go Zna­cze­nia Lot­ni­czych i Ar­ty­le­ryj­skich w skró­cie „UR­SZU­LA”. Celem miały być szta­by i wy­rzut­nie broni nu­kle­ar­nej wojsk NATO.

– A nie­ofi­cjal­nie? – za­in­te­re­so­wa­ła się Wio­let­ta

– Pew­nie też i w Rosji – za­su­ge­ro­wa­łem.

– Jak chcesz, to umiesz po­kom­bi­no­wać młody czło­wie­ku – po­twier­dził Ta­dzik. – Już to­wa­rzysz Wie­sław kazał po­sze­rzyć listę celów o Mo­skwę. Oczy­wi­ste tylko teo­re­tycz­nie, gdyby w brat­nim ra­dziec­kim na­ro­dzie do­szło do kontr­re­wo­lu­cji.

– A Gie­rek i Ja­ru­zel­ski?

– Kon­ty­nu­owa­li pro­jekt i dbali o po­zy­ski­wa­nie do niego broni o moż­li­wie naj­więk­szym za­się­gu i pre­cy­zji. – Ta­dzik uśmiech­nął się lisio.

– A współ­cze­śnie? – de­li­kat­nie drą­ży­łem temat.

– Je­ste­śmy w NATO – za­uwa­ży­ła Wio­let­ta.

– Masz rację sło­necz­ko. – Ta­dzik się­gnął po ko­lej­ną szkla­necz­kę z al­ko­ho­lem.

– Pro­szę mi wy­ba­czyć, ale to u nas zna­le­zio­no ra­dziec­ką ra­kie­tę, a nie naszą w Rosji.

– Oj to­wa­rzy­szu Cra­van­de­ary widzę, że nie je­ste­ście w for­mie. Po­wiem wam jesz­cze tylko tyle, że twoja asy­stent­ka wie coś cie­ka­we­go na ten temat, a resz­tę od­po­wie­dzi znaj­dziesz u lot­ni­czych maj­ster­klep­ków w Byd­gosz­czy.

– Po­trze­bu­ję wię­cej in­for­ma­cji…

– Nie to­wa­rzy­szu! – za­prze­czył gwał­tow­nie Ta­dzik. – Wy po­trze­bu­je­cie męt­nych tro­pów i in­sy­nu­acji, by­ście dalej byli ra­so­wym psem my­śliw­skim, a nie skap­ca­nie­li w tym srebr­nym ja­gu­arze, od do­sta­wa­nia wszyst­kie­go na tacy.

– Ale…

– Ja dałem wam dobry trop, resz­tę sobie znaj­dziesz. Część nawet bar­dzo bli­sko.

– Ja nic o ra­kie­tach nie wiem – za­prze­czy­ła Wio­let­ta.

– Wiesz o spra­wie, ale fak­tycz­nie nie o ra­kie­cie. – Ta­dzik uśmiech­nął się zło­śli­wie.

 

Nie­ste­ty przez po­zo­sta­ła go­dzi­nę nic z niego nie dało się wy­ci­snąć poza hi­sto­ria­mi o po­mi­do­rach i me­to­dach tę­pie­nia śli­ma­ków.

Wra­ca­li­śmy od Ta­dzi­ka z lek­kim po­czu­ciem roz­cza­ro­wa­nia, al­bo­wiem jak na ostat­nią deskę ra­tun­ku, to spra­wił się coś­kol­wiek słabo. Wio­let­ta zda­wa­ła się nad czymś in­ten­syw­nie my­śleć.

– Mó­wi­łeś o nim, jako o czymś w ro­dza­ju wy­rocz­ni, a to po pro­stu iry­tu­ją­cy dzia­dek.

– Nie­ste­ty taka jest na­tu­ra sło­wiań­skie­go cho­chli­ka.

– Kogo?

– Po­gań­skie­go de­mo­na.

– Ty wie­rzysz w takie rze­czy! – zdzi­wi­ła się.

– W moim przy­pad­ku to nie jest kwe­stia wiary.

– To niby czego?

– Wie­dzy i zna­jo­mo­ści tego czego inni nie do­strze­ga­ją.

– Może jesz­cze mi po­wiesz ist­nie­ją kra­sno­lud­ki.

– A co, jeśli ci udo­wod­nię, że kra­sno­lu­dy są praw­dzi­we?

– Jeśli to zro­bisz, obie­cu­ję przez ty­dzień cho­dzić po twoim domu w tym zdzi­ro­wa­tym ko­stiu­mie po­ko­jów­ki, ale jeśli tego nie zro­bisz za­fun­du­jesz mi ty­dzień w spa.

– Stoi – zgo­dzi­łem się.

– Ale ty cza­sem je­steś głupi. – Wio­let­ta po­pa­trzy­ła na mnie z li­to­ścią. – Raz, że kra­sno­lud­ków nie ma, dwa uwie­rzy­łeś, gdy ten twój „cho­chlik” Ta­dzik mówił, że wiem coś o tej ra­kie­cie.

– Pre­cy­zyj­nie rzecz bio­rąc, to mówił, że wiesz coś na ten temat i chyba miał rację.

– Niby jakim cudem?

– Wczo­raj roz­ma­wia­łaś ze swoją ko­le­żan­ką o pre­miach, które Mario ostat­nio pod­pi­sał.

– No Kaśka śmia­ła się, że nie ko­ja­rzy komu je daje. Od­pa­lił ją bo­wiem do­wód­cy lot­nic­twa, któ­re­go w me­diach zro­bił win­nym nie­upil­no­wa­nia ra­kie­ty.

– Tylko wi­dzisz, nie­daw­no z synem tego mi­ni­stra piłem na im­pre­zie bran­żo­wej.

– No i… – Wio­let­ta nie ro­zu­mia­ła kon­tek­stu.

– Ja­siek mówił, iż jego stary do mi­ni­ster­stwa prze­niósł sys­tem z domu.

– Jaki?

– Za suk­ce­sy na­gra­dza, za po­raż­ki karze bez li­to­ści. Woj­sko­wi szyb­ko za­ła­pa­li, że jak coś się uda do­sta­ją pre­mie i awan­se, a jeśli coś grub­sze­go za­wa­lą, lecą dy­mi­sje.

– Su­ge­ru­jesz, że…

– Mario po­wi­nien po­słać ge­ne­ra­ła na eme­ry­tu­rę, a nie pre­mio­wać.

– Może się po­my­lił?

– Mało praw­do­po­dob­ne. Ma no­tat­nik z na­zwi­ska­mi i tam za­zna­cza plusy i mi­nu­sy.

– To bez sensu. Su­ge­ru­jesz, że z ra­kie­tą, to był suk­ces….

– No wła­śnie. – Uśmiech­ną­łem się do dziew­czy­ny i skrę­ci­łem na drogę do naj­bliż­szej ko­lo­nii zna­jo­mych kra­sno­lu­dów.

 

Szu­ka­nie in­for­ma­cji o pro­gra­mie „UR­SZU­LA” było drogą przez mękę. Przed wej­ściem do NATO znacz­ną część do­ku­men­tów po pro­stu znisz­czo­no. Znaj­do­wa­łem reszt­ki tego, co oca­la­ło. Wy­ni­ka­ło z nich, że „UR­SZU­LĘ” wie­lo­krot­nie wzna­wia­no, za­wie­sza­no, przy­kle­ja­no do in­nych pro­jek­tów, dzie­lo­no na mniej­sze i skle­ca­no z kilku. Ćwi­czo­no ab­so­lut­nie wszyst­kie me­to­dy prze­no­sze­nia ra­kiet, od ba­lo­nów stra­tos­fe­rycz­nych, przez sa­mo­lo­ty woj­sko­we i cy­wil­ne, po ra­kie­ty ba­li­stycz­ne i po­ci­ski ma­new­ru­ją­ce. Ro­sja­nie chyba coś po­dej­rze­wa­li bo cza­sem in­ter­we­nio­wa­li i za­ka­zy­wa­li pro­gra­mów, czy to ra­kiet do ba­da­nia gór­nych warstw at­mos­fe­ry, czy to sa­mo­lo­tu nad­dźwię­ko­we­go „Grom”. W za­sa­dzie je­dy­nym ele­men­tem wspól­nym dla „UR­SZU­LI” były Re­mon­to­we Za­kła­dy Lot­ni­cze w Byd­gosz­czy. Było oczy­wi­ste że muszę je od­wie­dzić. Mia­łem jed­nak świa­do­mość, że to, co by mnie in­te­re­so­wa­ło, bę­dzie tam, gdzie le­gi­ty­ma­cja po­sel­ska, do­stę­pu nie daje. Trze­ba bę­dzie się­gnąć po zna­jo­mych zna­jo­mych, któ­rzy w za­mian za przy­słu­gi dadzą mi al­ter­na­tyw­ną moż­li­wość obej­rze­nia naj­taj­niej­szych han­ga­rów.

 

Wnę­trze Volks­wa­ge­na Trans­por­te­ra wy­glą­da­ło dość su­ro­wo. Trzę­sło też nami zdro­wo, bo aku­rat nad Byd­gosz­czą prze­cho­dzi­ła burza. Pi­lo­to­wał zna­jo­my o ksyw­ce Dok­tor Mood, a w za­sa­dzie Alek­san­der Słod­kow­ski, syn zna­jo­mych dy­plo­ma­tów, ma­ją­cy wię­cej niż lek­kie­go śmyr­gla i do­stęp do nie­zwy­kłych tech­no­lo­gii. Alek od­wró­cił się od kie­row­ni­cy i rzu­cił.

– Muszę ogra­ni­czyć moc re­ak­to­ra rtę­cio­we­go.

– Bo? – spy­ta­łem ner­wo­wo.

– Wy­lą­du­ję na tej po­la­nie i usta­wię por­tal.

– To chyba do­brze?

– Za­le­ży jak spra­wa pój­dzie. Por­tal ge­ne­ru­je ol­brzy­mie pole ma­gne­tycz­ne, co pod­czas burzy może być nie­bez­piecz­ne. Od­pa­lę więc go tylko na chwi­lę, ska­czesz i go wy­łą­czam.

– To jak wrócę?

– Bę­dziesz miał kwa­drans, po czym od­pa­lę go znowu na chwi­lę.

– Wy­glą­da jak­byś się bał – za­uwa­ży­łem.

– Bo to nie mój wy­na­la­zek – przy­znał z wa­ha­niem.

 

Po chwi­li por­tal le­ciut­ko za­bu­czał, otwo­rzył się owal, a po dru­giej stro­nie do­strze­głem wnę­trze han­ga­ru lot­ni­cze­go. W mo­men­cie gdy przez niego prze­cho­dzi­łem roz­legł się ogłu­sza­ją­cy trzask.

 

Coś po­szło zde­cy­do­wa­nie nie tak. Han­gar nie był ciem­ny, jak w chwi­li skoku, ale roz­świe­tla­ły go ja­rze­niów­ki. Z prze­ra­że­niem do­strze­głem me­cha­ni­ków pod­pi­na­ją­cych pod sa­mo­lot wiel­kie po­ci­ski. Pięk­nym szczu­pa­kiem sko­czy­łem za usta­wio­ne obok skrzy­nie. To był błąd bo tam­tę­dy szedł aku­rat ko­lej­ny czło­wiek z ob­słu­gi. Za­mar­łem z prze­ra­że­nia, ale prze­szedł prze­ze mnie jak przez ducha.

– Co jest? – za­py­ta­łem. Nikt mi jed­nak nie od­po­wie­dział.

 

Prze­ra­zi­łem się wię­cej niż tro­chę, tym bar­dziej, że por­tal pul­so­wał za mną czer­nią. Nikt jed­nak na niego nie zwra­cał uwagi, jak gdyby był nie­ma­te­rial­ny ni­czym ja. Pa­trzy­łem na krzą­ta­ją­cych się ludzi i zro­zu­mia­łem, że koń­czą się wła­śnie przy­go­to­wa­nia do star­tu.

– Od­pi­nać sprzęt! Koń­czyć kle­je­nie an­ty­ra­da­ru! – wołał major.

– Ko­man­dir, u mie­nia dziw­ne od­czy­ty.

– Pawel, nie pa­ni­kuj. W końcu do nie­ist­nie­ją­ce­go ofi­cjal­nie sa­mo­lo­tu pod­pi­nasz ofi­cjal­nie nie­ist­nie­ją­ce ra­kie­ty. – Sier­żant wy­szcze­rzył się w uśmie­chu

– Na­stia, a ty co po­wiesz? – nad­zo­ru­ją­cy wszyst­ko major zwró­cił się do blon­dyn­ki w lot­ni­czym kom­bi­ne­zo­nie.

– Szto kak, mie­cha­nik apiać bu­dziet mnie na dra­bi­nu, łapać za żopu, to ubije. – Spoj­rza­ła zna­czą­co na jed­ne­go z ob­słu­gi.

– Oj tam, oj tam, ja tylko po­ma­ga­łem wsiąść do ka­bi­ny.

– A ja ubiju. – Dla pod­kre­śle­nia swych słów się­gnę­ła po pi­sto­le.

– Po co tak ostro? – major de­li­kat­nie uspo­ka­jał ko­bie­tę.

– Panie ma­jo­rze pan coś zrobi, bo nasza Ana­sta­zja to kon­kret­na babka i jak coś obie­ca, to do­trzy­mu­je – po­wie­dział ktoś sie­dzą­cy w ka­bi­nie na miej­scu ope­ra­to­ra uzbro­je­nia.

– Panie ka­pi­ta­nie i pan prze­ciw­ko mnie – na­rze­kał me­cha­nik.

– Mie­tek, do od­wo­ła­nia masz zakaz ob­ła­pia­nia pani po­rucz­nik! – roz­ka­zał major.

– Do­brze, do­brze – od­parł me­cha­nik.

– A go­rą­ca­ja dzie­wocz­ka, co nie – za­śmiał się ko­lej­ny me­cha­nik.

– An­driej, cie­bie zakaz też do­ty­czy – orzekł major.

– Za pięć minut roz­pocz­nie się ko­ło­wa­nie na start – roz­le­gło się w gło­śni­kach.

– Ru­szać się psie krwie, a nie ba­ła­mu­cić naszą panią pilot! – krzy­czał ofi­cer.

 

Oglą­da­łem wszyst­ko z ro­sną­cą cie­ka­wo­ścią. Przy sa­mo­lo­cie są­dząc z roz­mów pra­co­wa­li Po­la­cy i Ukra­iń­cy. Pro­blem w tym, że zi­den­ty­fi­ko­wa­łem ma­szy­nę jako F-15, jed­nak­że ani oni, ani my, ta­kich la­ta­deł nie mamy na sta­nie. Na do­da­tek nic mi nie było wia­do­mo, by ten model sa­mo­lo­tu okle­ja­no ma­te­ria­łem po­chła­nia­ją­cym fale ra­dio­we. Do tego ra­kie­ty, które pod niego pod­cze­pia­no były to po­ra­dziec­kie Ch-55. Pol­ska ich nigdy nie miała, a Ukra­ina ofi­cjal­nie wszyst­kie sprze­da­ła Rosji po pod­pi­sa­niu po­ro­zu­mie­nia o od­da­niu broni nu­kle­ar­nej. Po­dszedłe­m bli­żej, by le­piej się temu wszyst­kie­mu przyj­rzeć. Ana­sta­zja już we­szła do ka­bi­ny, sa­mo­lot ru­szał i pod­wie­szo­ny po­cisk prze­nik­nął prze­ze mnie. Po­czu­łem jak prze­ska­ku­ją po­mię­dzy mną, a me­ta­lem drob­ne elek­trycz­ne iskier­ki. Coś mu­sia­ło się stać, bo mia­łem wra­że­nie, że ta ra­kie­ta, która miała ze mną kon­takt, mi­ni­mal­nie się od­chy­li­ła do dołu. Jakaś siła wcią­gnę­ła mnie w por­tal i wy­rzu­ci­ła do wnę­trza po­jaz­du, któ­rym przy­by­łem pod Byd­goszcz.

 

– Co się dzie­je? – spy­ta­łem

– Rąb­nę­ło w nas pio­ru­nem. – Mood wy­glą­dał na prze­ra­żo­ne­go.

– No i…

– Mar­cin, ty się ciesz, że ży­jesz.

– Chyba nie było tak źle?

– Przez dobrą go­dzi­nę por­tal fa­lo­wał, mimo wy­łą­cze­nia za­si­la­nia. Na do­da­tek prze­su­nę­ło go w fazie kwan­to­wej, a ty byłeś w środ­ku.

– To miło, że mar­twi­łeś się o mnie – od­rze­kłem.

– A kto, inny za­ła­twi mi u mi­ni­stra edu­ka­cji pa­pie­ry na dok­to­ra?

– Nikt inny, tylko ja.

 

Grze­siek sie­dział w swoim sa­mo­cho­dzie nad brze­giem Wisły. Do­sia­dłem się do niego i zre­fe­ro­wa­łem spra­wę. Z uwagi na to co usły­szał, nie był naj­szczę­śliw­szy.

– Mar­cin­ku, co z tego, że usta­li­łeś sporo, skoro to zu­peł­nie nie­przy­dat­ne.

– Grze­siu, grze­szysz takim stwier­dze­niem – za­opo­no­wa­łem.

– O sa­mo­lo­cie nic nie mogę po­wie­dzieć, bo to jak nic tajny ame­ry­kań­ski pro­jekt i za pa­pla­nie o nim, so­jusz­ni­cy po­sta­wi­li­by mnie do pionu. Tych ra­kiet ofi­cjal­nie Ukra­ina nie po­sia­da. Usta­li­łeś ko­bit­kę, co to ustroj­stwo pi­lo­to­wa­ła, ale ona for­mal­nie u nas się szko­li w, więc też nie na­da­je się do do­wa­le­nia Ma­rio­wi. Ogól­nie za­wa­li­łeś Mar­cin­ku, więc za­po­mnij o czwó­recz­ce spod War­sza­wy.

– Grze­siu po­łącz krop­ki, a zo­ba­czysz jaką sen­sa­cję ci dałem.

– Przy­pusz­czam, że wąt­pię.

– Sa­mo­lot nie­wi­dzial­ny dla ra­da­rów, ra­kie­ta do prze­no­sze­nia niu­ków, pro­gram ude­rzeń na cen­tra do­wo­dze­nia wroga, co ci to mówi?

– Że Ukra­ina nie ma ato­mic, ru­skie ra­kie­ty nie mają pre­cy­zji, a zwy­kły ła­du­nek nie da rady za­ła­twić Pu­ti­na.

– W Mo­skwie, czy na Uralu, gdy on sie­dzi w bun­krze to i ow­szem, ale idzie lato. Car jak nic po­je­dzie do pa­ła­cu nad Morze Czar­ne od­po­cząć, a co do niu­ków, to siły spe­cjal­ne Ukra­iny zro­bi­ły rajd na te­ry­to­rium Rosji. Zro­bi­li tyle za­dy­my, że Ro­sja­nie mu­sie­li ewa­ku­ować ma­ga­zyn ato­mic. Nie wiem do końca, co się stało, ale na­stęp­ne­go dnia ro­syj­scy po­li­ty­cy za­czę­li mówić o tym, że NATO pew­nie da Ukra­iń­com broń ato­mo­wą.

– Ty su­ge­ru­jesz… – Pa­trzył na mnie za­sko­czo­ny.

– Widzę, że za­ła­pa­łeś.

– To cie­ka­we, ale za mało byś do­stał czwór­kę w bio­rą­cym okrę­gu.

– Do­rzu­cę gra­tis skrzyn­kę tego whi­ska­cza, który tak ci sma­ko­wał – za­pro­po­no­wa­łem.

– Dwie.

– Niech bę­dzie, choć to mój port­fel za­bo­li, oj za­bo­li – bia­do­li­łem.

– Od­bi­jesz sobie w sej­mie.

– Prze­cież nie ro­bi­my tego dla pie­nię­dzy.

– Oczy­wi­ście. – Grze­siek wy­szcze­rzy się w uśmie­chu re­ki­na.

 

Kilka dni póź­niej okle­ja­łem bu­tel­ki z bim­brem na­klej­ka­mi su­ge­ru­ją­cy­mi ich szkoc­kie po­cho­dze­nia z kró­lew­skiej piw­ni­cy. Niby to oszu­stwo, ale nie moja wina, że Grześ ma psy­chicz­ny uraz do ro­dzi­mej pro­duk­cji bim­brow­ni­czej. Za­gra­nicz­ne pije bez pro­ble­mów, choć­by był to tani Ja­maj­ski pro­dukt z trzci­ny cu­kro­wej de­sty­lo­wa­ny bez de­fleg­ma­to­rów i zle­wa­ny do be­czek po ropie. Skoro mu po­sma­ko­wał „Duch Pusz­czy Bia­łej”, jak nie wie­dział co pije, to mu dalej bę­dzie sma­ko­wa­ło, a na­klej­ki su­ge­ru­ją­ce, że pija to ak­tu­al­ny król An­glii dadzą mu kom­fort psy­chicz­ny.

Moje myśli dry­fo­wa­ły w stro­nę „UR­SZU­LI”. Kto by po­my­ślał, że pro­jekt uru­cho­mio­ny za Go­mół­ki zo­sta­nie zre­ali­zo­wa­ny teraz. Ki­pisz jaki z jego ty­tu­łu za­pa­nu­je w Rosji bez wąt­pie­nia przej­dzie do hi­sto­rii, bo „UR­SZU­LA” bę­dzie za­rów­no bar­dzo dys­kret­na jak i nie­bez­piecz­na. Nagle Wio­let­ta w stro­ju zdzi­ro­wa­tej po­ko­jów­ki usia­dła mi na ko­la­nach. Mo­men­tal­nie dałem sobie spo­kój z roz­wa­ża­nia­mi, o Ude­rze­niach Ra­kie­to­wych Spe­cjal­ne­go Zna­cze­nia Lot­ni­czych i Ar­ty­le­ryj­skich, al­bo­wiem „UR­SZU­LA” była od­le­gła, teo­re­tycz­na i nie­bez­piecz­na, a Wio­let­ta bli­ska, re­al­na i bar­dzo przy­ja­zna.

 

Koniec

Komentarze

Witaj.

Z tech­nicz­nych wpa­dło mi w oko nieco prze­cin­ków czy brak kro­pek; tu np. jest po­wtó­rze­nie:

roz­cią­gnię­ta na po­nęt­nie na le­ża­ku,

a np. tutaj praw­do­po­dob­nie jest li­te­rów­ka (lub bra­ku­je czę­ści zda­nia):

– Grze­siu, do­brze wiesz, żeto nie nasz rejon i tylko dwa pierw­sze miej­sca są tam bio­rą­ce;

po­dob­nie tu:

Cza­sem się cie­bie biję. – Grze­siek po­pa­trzył na mnie dziw­nie;

po­dob­nie tu:

Od czasu, jak Bie­rut wró­cił z Mo­skwy w drew­nia­nej je­sion­ce, po le­cze­niu grypy ar­sze­ni­kiem, które mu tam za­apli­ko­wa­no, przy­wód­cy Pol­ski Lu­do­wej na­bra­li w sto­sun­ku do Krem­la pew­nych wąt­pli­wo­ści;

i tu:

Może jesz­cze mi po­wiesz są kra­sno­lud­ki;

tutaj rów­nież:

Wczo­raj roz­ma­wia­łaś, że swoją ko­le­żan­ką o pre­miach, które Mario ostat­nio pod­pi­sał;

tutaj także?:

W końcu nie­ist­nie­ją­ce­go sa­mo­lo­tu pod­pi­nasz nie­ist­nie­ją­ce ra­kie­ty.

 

Zda­rza­ją się też błędy or­to­gra­ficz­ne:

Jeśli się do­głęb­niej za­sta­no­wić, to okre­śli­ła bym go jako jed­ne­go ze sło­wiań­skich de­mo­nów, za­po­mnia­nych dziś przez ludzi – ten wyraz zde­cy­do­wa­nie razem, bo znamy pod­miot („ja”);

Nie ważne jakie on miał po­cho­dze­nie, ważne, że był jedną z moich ostat­nich szans na zna­le­zie­nie haków i za­ła­twie­nie bio­rą­ce­go miej­sca na li­ście.

 

Cze­góż to może po­trze­bo­wać od sta­re­go czło­wie­ka poseł i de­tek­tyw w jed­nym. – czy to nie zda­nie py­ta­ją­ce?

 

Ta­dzik uśmiech­ną się lisio. – wpadł gra­ma­tycz­ny

Za suk­ce­sy na­gra­dza, za po­raż­ki kara bez li­to­ści. – i tu?

 

A np. w tym zda­niu cał­kiem po­sy­pa­ła się skład­nia:

Po­de­szłe­mu bli­żej by le­piej się przyj­rzeć.

 

 

Ko­lej­na okra­szo­na dow­ci­pem część szpie­gow­skiej serii. Po­mysł na ory­gi­nal­ny tytuł jest super, a fa­bu­ła wcią­ga, lecz uster­ki ję­zy­ko­we nieco utrud­nia­ją jej do­kład­ne śle­dze­nie.

Po­zdra­wiam ser­decz­nie. :)

Pe­cu­nia non olet

Hi, hi! Kra­sno­lud­ki.. Jak widzę jakiś nie­wer­bal­nie syn­chro­ni­zo­wać się z moją osobą, pru­bu­ję, taki obiekt wy­obra­zić sobie z 250m wi­dzia­ny po zgra­niu się ko­ły­szą­cych się na boki me­cha­nicz­nych urzą­dzeń ce­low­ni­czych od ka­ła­ha. No k.. kra­sno­lud­ki xyz 360° <;]

Kaw­koj piew­cy pie­śni se­ro­wych

Dobre, nie­ste­ty bez po­pra­wy li­te­ró­wek nie da się tego czy­tać. Na brze­gu Buga czy Bugu? Na pod­glą­dzie spraw­dza się kto zacz, do spraw­dza­nia ktom zacz służy lu­ster­ko :) To tak na po­czą­tek dalej jest jesz­cze go­rzej. Trans­kryp­cja z ukra­iń­skie­go fa­tal­na. Ca­łość spra­wia wra­że­nie za­pi­su do­bre­go po­my­słu wrzu­co­ne­go jed­nak bez po­now­ne­go prze­czy­ta­nia, lub przed usta­niem dzia­ła­nia środ­ków psy­cho­ak­tyw­nych. 

PS Bar­dzo lubię i cenię serię o panu de­tek­ty­wie

Re­ak­tor rtę­cio­wy, bły­snę­ło mi coś po­dob­ne­go w gło­wie przy ob­my­śla­niu bam­bu­so­we­go peema na groch o sku­tecz­nej sile oba­la­ją­cej. Szmelc! Wy­trzy­ma­łość na roz­cią­ga­nie więk­sza od por­cji de­to­na­cji, bę­dą­ca w sta­nie za­po­dać ko­lej­ne dawki soli i za­mknąć ry­giel po­ru­sza­ją­cy się z po­nad­dwu­krot­ną pręd­ko­ścią de­to­na­cji.. która nawet dla zwy­kłe­go bo­daj­że gazu ziem­ne­go wy­no­si coś ok. 7km/s. No k… Ma­leń­stwo w chooj po­ręcz­ne :/

Kaw­koj piew­cy pie­śni se­ro­wych

Grze­sik był dziw­nie spię­ty i do­pie­ro po dru­giej szkla­necz­ce al­ko­ho­lu nieco ze­szło z niego na­pię­cie.

“Po­wiedz spię­te­mu, żeby się roz­piął”;)

 

– Cza­sem się cie­bie biję.

A nie boję?

Jak za­wsze za­baw­nie, sza­leń­czo i tech­nicz­nie nie­chluj­nie;P

Jak za­wsze udało Ci się mnie po­rwać, ro­ze­rwać i spo­nie­wie­rać.

"nie mam jak po­rów­nać sa­mo­po­czu­cia bez ba­ła­ga­nu..." - Anan­ke

Batou roz­siadł się wy­god­niej na ba­ro­wym stoł­ku. Poza nim i bar­man­ką, w lo­ka­lu nie było ni­ko­go. Astrid, prze­tar­ła blat szma­tą z nie­ist­nie­ją­cych pył­ków. Lekko spa­rzyw­szy sobie usta do­pi­ła ostat­ni łyk pa­rzą­chy, zo­sta­wia­jąc na dnie fi­li­żan­ki le­d­wie parę kro­pel płynu. Za­cią­gnę­ła się głę­bo­ko faj­kiem i wrzu­ci­ła go do środ­ka. -Fusy z po­ja­rą! Tak jak lu­bisz! Batua san! Z kąta wy­je­chał sze­ścio­ko­ło­wy robot do­zo­ru­ją­co sprzą­ta­ją­cy. – w lo­ka­lu obo­wią­zu­je zakaz spo­ży­wa­nia nie­le­gal­nych.. cktlang– jebum ! Otwo­rzy­ło się przed­ra­mię cy­bor­ga. Aaa! Super! Batua san! Wy­krzy­cza­ła pi­skli­wym gło­si­kiem Astrid. – Uwiel­biam za­pier­da­lać na mop-ie!

Kaw­koj piew­cy pie­śni se­ro­wych

bruce wska­za­ne błędy po­pra­wi­łem, mam na­dzie­ję, że teraz jest le­piej :) 

 

Am­bush dzię­ku­ję za opi­nię, po­praw­ki na­nio­słem. 

 

Za ho­ry­zon­tem wierz mi, gdy­bym te błędy wi­dział, to bym to ogar­nął. Co do trans­kryp­cji to jej nie było…. Z za­ło­że­nia miał to być ła­ma­niec mniej wię­cej brzmią­cy jak ukra­iń­ski tylko tyle i aż tyle. 

Dzię­ku­ję i po­zdra­wiam. :)

Pe­cu­nia non olet

MPJ wi­docz­nie dotąd czy­ta­łem twoje opo­wia­da­nia parę dni po pu­bli­ka­cji i po po­praw­kach, czę­sto czy­tam nie pa­trząc na au­to­ra. Tu w po­ło­wie czy­ta­nia my­śla­łem że ktoś cię pa­ro­diu­je. Am­bush chyba od­da­ła moje pierw­sze wra­że­nie. Ktom zacz nadal wid­nie­je.

do spraw­dze­nia ktom zacz ← kto

Wio­let­ta sły­sząc to za­ru­mie­niał się. ←  za­ru­mie­ni­ła.

uwie­rzy­łeś(+,) nawet gdy ten twój „cho­chlik” Ta­dzik mówił

Po­wyż­sze na dowód, że prze­czy­ta­łem bez po­śpie­chu. Uśmiech­nę­ło. Trzy­masz po­ziom serii. Faj­nie się czyta, lekko i wcią­ga. Cze­kać będę na ko­lej­ny od­ci­nek. :)

Hejka, to i ja coś od sie­bie do­ło­żę:

Grze­sik był dziw­nie spię­ty –Grze­sik to takie zdrob­nie­nie czy li­te­rów­ka?

Wio­let­ta sły­sząc to za­ru­mie­niał się. – to juz ktoś chyba wy­ła­pał

 Masz racje sło­necz­ko – rację

masz zakaz ob­ła­pia­nia do pani po­rucz­nik! – wy­wa­la­my do?

A kto, inny za­ła­twi mi u mi­ni­stra edu­ka­cji pa­pie­ry na dok­to­ra? – tu bym usu­nę­ła prze­ci­nek

ale ona for­mal­nie u nas się szko­li w, – wo­lilsz usu­nąć w czy dodać w czym?

 

Ale żeby nie było że tylko po­lu­ję na błędy to faj­nie się czy­ta­ło i nawet ja, woj­sko­wy an­ty­ta­lent zro­zu­mia­łam o co tam biega. :-)

Cześć,

 

bar­dzo faj­nie osa­dzi­łeś swoją hi­sto­rię w bie­żą­cych wy­pad­kach, cie­ka­wie jest czy­tać takie “po­li­ti­cal fic­tion”. Poseł de­tek­tyw, a wła­ści­wie awan­tur­nik to rów­nież in­te­re­su­ją­ce “kombo”, po­dob­nie jak ten fan­ta­ty­stycz­no-po­li­tycz­ny miks, w któ­rym be­stie fan­ta­stycz­ne mie­sza­ją się z tymi przy ko­ry­cie. Rów­nież i ta od­sło­na przy­gód bo­ha­te­ra przy­pa­dła mi do gustu.

 

W tej kon­kret­nej hi­sto­ri, w za­sa­dzie mam jedną uwagę, jeden pro­blem – ten lekko szo­wi­ni­stycz­ny wy­dźwięk: ko­bie­ta świe­cą­ca pier­sia­mi, ob­ła­pia­na, pa­ra­du­ją­ca w stro­ju “zdzi­ro­wa­tej po­ko­jów­ki”. Mnie to razi.

 

Po­zdra­wiam!

Che mi sento di morir

Ba­se­ment­Key to o czym pi­szesz jest zna­kiem upad­ku na­szych cza­sów. Schi­zo­fre­nicz­nym roz­dar­ciem gdzie z jed­nej stro­ny masz le­gio­ny co­splay­erek, które wrzu­ca­ją całe sesje gdzie na­gość i eta­po­wa­nie sek­sem jest czymś ab­so­lut­nie stan­dar­do­wym. Z dru­giej akcje Moo Too (nota bene ta re­wo­lu­cja wła­śnie zżera wła­sne dzie­ci) i ro­bio­ne na siłę bo­ha­ter­ki typu ta pseu­do Ga­la­drie­la z “Ring of po­raż­ka”. Tego typu po­sta­cie nie są spój­ne, czę­sto rażą bez­sen­sem ni­czym bo­ha­ter­ka ame­ry­kań­skiej wer­sji fran­cu­skiej ko­me­dii “Taxi” 

 

Seria z po­słem de­tek­ty­wem Cra­van­de­arym jest moim hoł­dem wobec kla­sycz­nych Bon­dów tych z czasu Seana Con­ne­re­go, Geo­r­ga La­zen­by i Ro­ge­ra Mo­orea. Czy były one “szo­wi­ni­stycz­ne”? Bez zna­cze­nia, skoro świet­nie się je oglą­da­ło w prze­ci­wień­stwie do wy­mę­czo­ne­go po­zba­wio­ne­go jaj i dow­ci­pu Bonda z “Skay­fall”, “Spec­tre”, czy “Nie czas umie­rać”. OK może dziś kogoś razi ten styl, ale z dru­giej stro­ny, czy gdyby asy­stent­ka za­miast na­zy­wać się Wio­let­ta Wło­ściań­ska no­si­ła miano np. Mi­ko­mi Ho­ka­ina to schi­zo­fre­nia na­szych cza­sów by­ła­by usa­tys­fak­cjo­no­wa­na? 

A może po­ba­wić się kon­wen­cją roz­bu­do­wać Wio­let­tę o “dział” in­sta­gra­mo­wej in­flu­en­cer­ki. Czy to byłby szo­wi­nizm, czy silna da­ją­ca sobie radę bo­ha­ter­ka? Bo chyba masz świa­do­mość, że te wszyst­kie: Kasie Ci­cho­pek, Anny Muchy, Gosie Sochy, Klau­die Ha­lej­cio itd. itp. błysz­czą mokrą lub na­sma­ro­wa­ną olej­kiem skórą na pla­żach, czy też de­mon­stru­ją w sta­ran­nie wy­pie­lę­gno­wa­ne bose stopy, nie dal tego bo są “mę­ski­mi” szo­wi­nist­ka­mi. Sorry Win­ne­tou, ale to twar­de i sku­tecz­ne biz­nes­men­ki, które za­ra­bia­ją sprze­da­jąc ciuch, ko­sme­ty­ki, bi­żu­te­rię i co tam jesz­cze tylko się da. Wy­ko­rzy­stu­ją do tego każdy chwyt. Wspo­mnia­łem o bo­sych ko­bie­cych sto­pach, bo swego czasu szu­ka­łem od­po­wie­dzi dla­cze­go one tak chęt­nie je po­ka­zu­ją. Wiesz co wy­szło? Stopy to naj­po­pu­lar­niej­szy fe­tysz, na do­da­tek nie sto­ją­cy w sprzecz­no­ści z mar­ke­tin­go­wym wi­ze­run­kiem, czy to miłej dziew­czy­ny z są­siedz­twa, czy to damy, czy to spor­t­smen­ki.

 

Pod­su­mo­wu­jąc. Nie czuję się pi­sząc w tym stylu szo­wi­ni­stą. Wprost prze­ciw­nie od­pusz­czam sobie część sza­leń­stwa na­szych cza­sów i ich hi­po­kry­zji.

 

Hej,

 

piszę ze swo­jej per­spek­ty­wy i nie mam za­mia­ru wal­czyć tutaj o jakąś obiek­tyw­ną praw­dę czy mo­ral­ność. Co do in­flu­en­ce­rek i in­ter­ne­to­we­go kon­ten­tu nie je­stem tutaj eks­per­tem, acz­kol­wiek ostat­nio oglą­dam tro­chę anime i tam jest gru­uuubo :)

 

Edit: usu­ną­łem po­dwój­ną wzmin­kę o Bon­dzie.

 

Pod­su­mo­wu­jąc. Nie czuję się pi­sząc w tym stylu szo­wi­ni­stą. Wprost prze­ciw­nie od­pusz­czam sobie część sza­leń­stwa na­szych cza­sów i ich hi­po­kry­zji.

Za­uważ, że nie na­zwa­łem Cie­bie szo­wi­ni­stą, uży­łem sfor­mu­ło­wa­nia “lekko szo­wi­ni­stycz­ny wy­dźwięk”. Tak to od­bie­ram i myślę, że wię­cej czy­tel­ni­ków może to tak ode­brać, co może mieć po­śred­nio wpływ na Twoją hi­sto­rię. Zdaję sobie spra­wę z dru­giej stro­ny, że w ja­kimś stop­niu zna­kiem na­szych cza­sów jest po­praw­ność po­li­tycz­na, która przy­bie­ra nie­kie­dy gro­te­sko­wą formę. Kwe­stia wy­wa­że­nia tych kwe­stii jest wy­zwa­niem sto­ją­cym przed au­to­rem ;)

 

PS: Co do Bonda, to ro­zu­miem, że Ca­si­no Royal nie wy­mie­ni­łeś w gro­nie sła­bych Bon­dów, bo jed­nak do­ce­niasz? Ten Bond aku­rat mi się po­do­bał, jako bodaj je­dy­ny z no­wych Bon­dów.

 

Po­zdra­wiam!

Che mi sento di morir

Ca­si­no Royal z tego co pa­mię­tam jest opar­te mniej wię­cej na książ­ce Fle­min­ga. Mimo gor­se­tu po­lit­po­praw­no­ści miało ducha sta­rych Bon­dów z lat 60 XX wieku. 

 

 

No wi­dzisz, wstyd się przy­nać, ale ja nie prze­czy­ta­łem ani jed­nej książ­ku Fle­min­ga. Może kie­dyś…

Che mi sento di morir

Do­tar­łam już po pierw­szych po­praw­kach, więc in­ter­punk­cja nie gry­zła w oczy. Acz nadal szału nie ma. Wiesz, Au­to­rze, te prze­cin­ki przy wo­ła­czach, o któ­rych Ci cią­gle ma­ru­dzi­my.

Tro­chę mnie za­czę­ło uwie­rać, że bo­ha­ter roz­wią­zu­je za­gad­kę nie tyle dzię­ki swoim nad­zwy­czaj­nym ce­chom, co dzię­ki zna­jo­mo­ściom. Od tego pod­sta­wo­we dane, od tam­te­go por­ta­lik… W sumie – świat po­li­ty­ki pełną gębą.

I jesz­cze – na tyle bli­sko obec­nej sy­tu­acji po­li­tycz­nej się upla­so­wa­łeś, że za­czy­nam się za­sta­na­wiać, w któ­rej par­tii jest bo­ha­ter. A to już dla niego nie­zdro­we, bo jesz­cze dojdę do wnio­sku, że z nie mojej i prze­klnę… Z po­la­ry­za­cją chwi­lo­wo nic nie zro­bisz.

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Fin­klo wierz mi, wal­czę bo­ha­ter­sko acz bez więk­szych suk­ce­sów z prze­cin­ka­mi i li­te­rów­ka­mi.

 

Co do frak­cji

Mar­cin Cra­van­de­ary jest po­słem współ­pra­cy ponad po­dzia­ła­mi. Z tego co pa­mię­tam w pierw­szych opo­wia­da­nia był z klubu “Ja­gu­aro­wej Le­wi­cy”, głów­nie z po­wo­du użyt­ko­wa­ne­go sa­mo­cho­du. Ogól­nie trzy­ma się opo­zy­cji, ale nie to­tal­nej tylko tej go­to­wej do ne­go­cja­cji i kon­sen­su­su. W opo­wia­da­niu “Oby twoja dusza zna­la­zła uko­je­nie”  ne­go­cjo­wał z pro­ku­ra­to­rem ge­ne­ral­nym na­le­żą­cym for­mal­nie do obozu prze­ciw­ne­go. Mam wra­że­nie, gra­ni­czą­ce z pew­no­ścią, iż nawet gdyby obec­na opo­zy­cja stała się obo­zem rzą­dzą­cym, on nadal byłby po­słem opo­zy­cji, zwłasz­cza gdyby prze­wa­ga frak­cji rzą­dzą­cej była nie­wiel­ka i przed tym czy owym klu­czo­wym gło­so­wa­nie stro­ny po­trze­bo­wa­ły­by każ­dej “sza­bli”. Takie po­zy­cjo­no­wa­nie daje mu wię­cej moż­li­wo­ści niż bycie kar­nym “żoł­nie­rzem” danej frak­cji.

Co do po­glą­dów to ma w sobie znacz­ną dozę prag­ma­tycz­no­ści, czego do­wo­dem jest za­rów­no już wspo­mnia­ne tu opo­wia­da­nie “Oby twoja dusza zna­la­zła uko­je­nie”, jak wy­ro­zu­mia­ło­ści na krzyw­dy ak­ty­wi­stów le­wi­cy, czego do­wo­dem jest choć­by opo­wia­da­nie “I tak nie uwie­rzą” Jego sto­su­nek do eko­lo­gii także zna­mio­nu­je się znacz­ną dozą ela­stycz­no­ści “Eko­lo­gia nie­jed­no ma imię”

 

W sumie to może spró­bu­ję upiec dwie pie­cze­nie na jed­nym ogniu i na­pi­sać opo­wia­da­nie łą­czą­ce pewną wizję ko­bie­ty z punk­tu wi­dze­nia prag­ma­tycz­ne­go szo­wi­ni­sty, a za­ra­zem opis par­la­men­ta­ry­zmu z punk­tu wi­dze­nia kogoś komu zda­rza­ło się w cza­sach mło­do­ści gór­nej i chmur­nej wie­szać pla­ka­ty, a dziś ów­cze­sny ide­alizm wspo­mi­na z łezką w oku jed­nak­że na dzia­ła­nia po­li­ty­ków pa­trzy już dużo bar­dziej re­al­nie.  

Jest tro­chę ba­ła­ga­nu w prze­cin­kach, od­stę­py po­mię­dzy frag­men­ta­mi nie za­wsze po­trzeb­ne. Serii nie znam, ale ba­wi­łem się przed­nio, bar­dzo dobre żon­glo­wa­nie bie­ża­cy­mi wy­da­rze­nia­mi (które śle­dzę dość do­kład­nie, ku roz­pa­czy moich zdro­wych zmy­słów), cie­ka­wy po­mysł. Tylko wła­ści­wie dla­cze­go ta ra­kie­ta tam wy­lą­do­wa­ła?

MPJ-cie, po­dzi­wiam jesz­cze jeden po­mysł na opi­sa­nie zle­ce­nia po­sła-de­tek­ty­wa, roz­wią­zu­ją­ce­go ko­lej­ny pro­blem unu­rza­ny w po­li­ty­ce,  a jed­no­cze­śnie czuję tak wiel­ki prze­syt spra­wa­mi po­li­tycz­ny­mi, że muszę wy­znać, iż ta lek­tu­ra nieco mnie zmę­czy­ła.

 

becz­ki z dębu ro­sną­ce­go na Ły­sych Gó­rach… → Czy do­brze ro­zu­miem, że dąb, z któ­re­go zro­bio­no becz­kę, rósł nadal???

 

Czwór­ka w okrę­gu ostro­łęc­ko–sie­dlec­kim jest twoja. Czwór­ka w okrę­gu ostro­łęc­ko-sie­dlec­kim jest twoja.

W tego typu po­łą­cze­niach uży­wa­my dy­wi­zu, nie pół­pau­zy.

 

wład­czy­nię elfów od Nie­mna po Łabę → Brak krop­ki na końcu zda­nia.

 

po wi­zy­cie kom­pa­nii kra­sno­ar­mij­ców… → …po wi­zy­cie kom­pa­nii kra­sno­ar­miej­ców

 

Oczy­wi­ste tylko teo­re­tycz­nie… → Oczy­wi­ście tylko teo­re­tycz­nie

 

Wnę­trze Volks­wa­ge­na Trans­por­te­ra wy­glą­da­ło dość su­ro­wo.Wnę­trze volks­wa­ge­na trans­por­te­ra wy­glą­da­ło dość su­ro­wo.

 

Dla pod­kre­śle­nia swych słów się­gnę­ła po pi­sto­le. → Miała hisz­pań­skie mo­ne­ty sprzed kilku wie­ków?

 

– Ru­szać się psie krwie, a nie ba­ła­mu­cić… → – Ru­szać się psie­kr­wie, a nie ba­ła­mu­cić

 

choć­by był to tani Ja­maj­ski pro­dukt… → …choć­by był to tani ja­maj­ski pro­dukt

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Cho­ciaż od po­li­ty­ki z re­gu­ły ucie­kam gdzie pieprz ro­śnie, tu mi się nawet po­do­ba­ło. Z całą serią może się jesz­cze kie­dyś za­po­znam, ale chyba nie je­stem aż takim fanem ab­sur­dal­ne­go hu­mo­ru (kró­lo­wa elfów wzię­ła mnie z za­sko­cze­nia, potem już mniej wię­cej wie­dzia­łem, czego się spo­dzie­wać, ale i tak było dość… dzi­wacz­nie).

Tylko te prze­cin­ki…

Show us what you've got when the motherf...cking beat drops...

Nowa Fantastyka