
Kolejne opowiadanie z serii o pośle detektywie inne jego przygody to np:
Kolejne opowiadanie z serii o pośle detektywie inne jego przygody to np:
Odpoczywałem na werandzie mojego nowego domu. Widok miałem przeuroczy. Popołudniowe słońce kąpiące się w zakolu Bugu, też pieściło oko, ale przegrywało konkurencję z Wiolettą Włościańską, rozciągniętą ponętnie na leżaku, świeżo nasmarowaną olejkiem do opalania moją asystentką, zwłaszcza, że będąc toples prezentowała nie tylko słońcu swoje niewątpliwe atuty. Na chwilę postanowiłem dać odpocząć oczom i dopieścić inne zmysły. Sięgnąłem po karafkę. Bimberek z ostępów Puszczy Białej wesoło wypełnił przestrzeń w szklance pełnej kostek lodu. Wystarczyło wziąć łyczek by po podniebieniu, rozlała się fala boskiego aromatu będącego połączeniem: żyta z nadbużańskich łąk, beczki z dębu rosnącego na Łysych Górach, puszczańskiego miodu od leśnych pszczół, bukowego dymu i naturalnych drożdży z gruszek ulęgałek. Wystarczyło dodać do tego myśl o zbliżającej się nocy, bobrowych skórach przed kominkiem i zacieśnianiu relacji pozasłużbowych z Wiolettą, by stanąć u nieba bram. Niestety ledwie do nich dotarłem, a brutalny dźwięk klaksonu sprowadził mnie na ziemię. W pierwszym odruchu chciałem wstać i pogonić typa korzystając z ręcznego automatu komandosa czyli PM-63. Nic tak bowiem nie skłania do kultury i delikatności jak widok pistoletu maszynowego. Wrodzona czujność skłoniła mnie jednak do sprawdzenia kto zacz. Rzut oka na telefon. Apka z podglądem kamer sprawiły, że odłożyłem broń i zdalnie otworzyłem bramę.
– Kochanie schowaj swe skarby! – zawołałem.
– Co się dzieje? – Wioletta podniosła się z leżaka.
– Mamy gościa.
– Dlaczego go nie spławisz?
– Dobry poseł nie przegania szefa klubu, w przeddzień układania list wyborczych.
– Nie chcesz, bym go nieco rozpraszała? – Wioletta uśmiechnęła się szelmowsko.
– Kochanie, doceniam inicjatywę, ale warto zostawić sobie asy w rękawie na później.
– Dobrze kotku.
Grzesiek był dziwnie spięty i dopiero po drugiej szklaneczce alkoholu nieco zeszło z niego ciśnienie.
– Marcin, skąd ty masz tego whiskacza?
– Grzesiu jak cię lubię, powiem tylko tyle że mogę załatwić parę butelek, ale nie wolno mi zdradzić dostawcy. Nie ukrywam też, że to nie są tanie rzeczy.
– No tak, ty i te twoje tajemnice.
– Wiesz jak jest. Tego czego nie wiesz, tego nie zdradzisz choćby i na torturach.
– Ale…
– Wierz, mi tak jest lepiej. Moje źródła w Szkocji nie są łatwo dostępne, ani do końca legalne – skłamałem gładko.
– W sumie, to ja tu przyjechałem w sprawie twojego drugiego fachu.
– Mówisz…
– Umiesz węszyć, to byś powęszył trochę dla mnie.
– Wszystko idzie zrobić, ale to będzie kosztowało – ostrzegłem.
– Ile.
– Czwórkę.
– Cztery tysie, to jak za darmo.
– Grzesiu, nie udawaj, że nie wiesz, o co chodzi. – Spojrzałem na niego z wyrzutem.
– Znaczy chcesz w euro? – droczył się.
– Czwarte miejsce na liście.
– Mówisz masz. Czwórka w okręgu ostrołęcko–siedleckim jest twoja.
– Grzesiu, dobrze wiesz, że to nie nasz rejon i tylko dwa pierwsze miejsca są tam biorące.
– Nowe sondaże…
– Czwóreczka w okręgu warszawskim, gdzie mandaty w kieszeni ma nawet z dziesięciu naszych i jestem do usług.
– Nie da rady. Co powiesz na okręg podwarszawski?
– Stoi. – Wyciągnąłem rękę do przybicia dealu.
– Tak w ciemno, nawet nie wiesz, co chcę ci zlecić.
– Grzesiu, przecież sprawa jest jasna. Nie dzwoniłeś. Co więcej telefon zostawiłeś w samochodzie, więc chcesz zachować ścisłą tajemnicę, a boisz się podsłuchu. Spraw, tego typu nie ma wiele, więc zakładam, że idzie o rakietę Maria, albo Tolka i jego ustawę. Jako, że w tej ustawie nie mam możliwości nic zmienić, to znaczy, że chcesz bym znalazł jak najwięcej informacji odnośnie rakiety.
– Czasem się ciebie boję. – Grzesiek popatrzył na mnie dziwnie.
– To jak?
– Zbierz co się da, bylebyś tylko zdążył przed głosowaniem o wotum nieufności. Sam rozumiesz, znać tajemnice Maria, to w zasadzie już jakby go odwołać… – zamilkł znacząco.
– Jestem do usług. – Stuknąłem szklanką o szklankę.
Niestety szybko okazało się, że łatwiej obiecać, niż się czegoś konkretnego dowiedzieć. Znajomi wojskowi, kłamali mi w żywe oczy, że nic nie wiedzą. Wiewiórki z ministerstwa i kancelarii premiera rozkładały bezradnie ręce. Próbowałem więc dowiedzieć się czegoś inaczej, ale eksperci wojskowi w tym kraju mają ewidentnie barwy klubowe i niestety nie sympatyzowali z partią, którą reprezentowałem. „Nic to Baśka” jak mawiał klasyk. Był jeszcze pan Tadzik, który wiedział ponoć wszystko i mógł się wylegitymować dowolnymi życiorysami. Dla jednych miał służbę w wywiadzie AK i formacjach żołnierzy wyklętych, a potem infiltrację organów wrogiego systemu. Tym drugim przedstawiał życiorys specjalnego agenta AL, który potem służył w organach bezpieczeństwa publicznego PRL, walcząc z reakcją. Podobno na jego akcjach powstały niektóre odcinki „Stawki większej niż życie”, „Kapitana Żbika” i „07 zgłoś się”. Choć powinien mieć co najmniej sto lat, wyglądał na niewiele ponad pięćdziesiąt.
Parę lat temu przy innej okazji nawet pytałem o jego pochodzenie Lenę, zwaną Panią Jeziora, władczynię elfów od Niemna po Łabę
– Pani czy Tadeusz Kosmaty, jest może kimś z krwi twego ludu?
– Skąd takie przypuszczenie?
– Czas jest dla niego wyjątkowo łaskawy. Pierwszy raz widziałem go jako dziecko na imprezie organizowanej przez moich rodziców i do dziś wygląda tak samo.
– Nie tylko nasz lud ma dar długowieczności.
– Kim on więc może być?
– Tak do końca nie wiem, może to jakiś gatunek inkuba?
– Dlaczego, przecież on nie dość, że jest stary, to nie grzeszy urodą? – wyraziłem wątpliwości.
– Doszły mnie pogłoski, że ma dość intensywne życie seksualne. – Lena wzruszyła ramionami. – Choć pewnie masz rację, że jest zbyt brzydki na inkuba. Jeśli się dogłębniej zastanowić, to określiłabym go jako jednego ze słowiańskich demonów, zapomnianych dziś przez ludzi.
Nieważne jakie on miał pochodzenie, ważne, że był jedną z moich ostatnich szans na znalezienie haków i załatwienie biorącego miejsca na liście. Odwiedziłem go więc w domku na działkach. Nie pojechałem jednak sam, ale z asystentką. Jeśli Lena miała rację, powinien być bardziej skłonny do współpracy kiedy ją zobaczy. Tadzik na pierwszy rzut oka sprawiał wrażenie zwyczajnego emeryta, kołyszącego się w bujanym fotelu na werandzie. Wrażenie to znikało, jeśli spojrzało się w jego oczy. Te były błękitne, niczym letnie niebo, niepokojąco młode, czujne, zaś w ich spojrzeniu było znać zarówno inteligencję jak i iskierki złośliwości.
– Witam, witam! – zawołał ledwie stanęliśmy u furtki.
– Czołem panie Tadeuszu.
– Młody Cravandeary, jeśli dobrze widzę i to w pięknym towarzystwie.
– To moja asystentka Wioletta Włościańska. – Przedstawiłem ją podchodząc do Tadzika.
– Szkoda, że jeszcze nie zapraszacie mnie na wesele, ale coś mi mówi, że i tak niedługo na nim zatańczę. – Wioletta słysząc to zarumieniła się.
– Na razie przybywamy w interesach – wyjaśniłem.
– Czegóż to może potrzebować od starego człowieka poseł i detektyw w jednym?
– Wiedzy o incydencie…
– Chodzi ci o konferencję Maria i zgubioną rakietę – stwierdził.
– Oczywiście – przyznałem.
– A cóż dostanę za pomoc?
– Mam tu pięciolitrowy gąsiorek pewnego napoju.
– Pokaż?
Tadzik oglądał barwę destylatu pod słońce. Odkręcił korek i starannie powąchał. Nalał sobie setkę i wypił. Długo i z wyraźną przyjemnością delektował się bukietem z wyrazem błogości na obliczu.
– Towarzyszu Cravandeary, żeście się wstrzeli w mój gust, toteż wam pomogę – orzekł.
– No więc, co tam Mario spsocił ze zgubioną rakietą? – zapytałem.
– Kłamał – stwierdził krótko Tadzik.
– Tyle, to ja wiem – odrzekłem.
– Nie wiesz jednak, dlaczego to robił.
– By ukryć swoją wpadkę i zwalić winę na wojskowych – odpowiedziałem szybko.
– Żeby to było takie proste – Tadzik westchnął ciężko niczym burdelmama po wizycie kompanii krasnoarmijców.
– Mówisz?
– Słyszałeś o projekcie „URSZULA”?
– Nie, raczej nie – odrzekłem ostrożnie.
– Widzisz, nasze stosunki z towarzyszami radzieckimi zawsze były skomplikowane. Od czasu, jak Bierut wrócił z Moskwy w drewnianej jesionce, po leczeniu grypy arszenikiem, jakie mu tam zaaplikowano, przywódcy Polski Ludowej nabrali w stosunku do Kremla pewnych wątpliwości. Jednocześnie zaś musieli deklarować wieczną przyjaźń. – Wychylił duszkiem pół szklanki bimbru.
– W takiej sytuacji łatwo o choroby psychiczne – zauważyła Wioletta.
– Masz racje słoneczko – zgodził się Tadzik. – Wszystko odbywało się w atmosferze szpiegomani, donosicielstwa i walk frakcyjnych na łonie partii, w które włączano naszych braci ze wschodu. Paranoja była wręcz pożądanym dostosowaniem do sytuacji.
– Co to ma wspólnego z Mariem, przecież on jest z innego rozdania? – zapytałem.
– Daj dokończyć młody człowieku. – Tadzik pogroził mi palcem. – „URSZULA” urodziła się w oparciu o pewną taką podejrzliwość, ocierającą się o schizofrenię paranoidalną, co do intencji radzieckich towarzyszy. Oficjalnie nazwa brzmiała Projekt Uderzeń Rakietowych Specjalnego Znaczenia Lotniczych i Artyleryjskich w skrócie „URSZULA”. Celem miały być sztaby i wyrzutnie broni nuklearnej wojsk NATO.
– A nieoficjalnie? – zainteresowała się Wioletta
– Pewnie też i w Rosji – zasugerowałem.
– Jak chcesz, to umiesz pokombinować młody człowieku – potwierdził Tadzik. – Już towarzysz Wiesław kazał poszerzyć listę celów o Moskwę. Oczywiste tylko teoretycznie, gdyby w bratnim radzieckim narodzie doszło do kontrrewolucji.
– A Gierek i Jaruzelski?
– Kontynuowali projekt i dbali o pozyskiwanie do niego broni o możliwie największym zasięgu i precyzji. – Tadzik uśmiechnął się lisio.
– A współcześnie? – delikatnie drążyłem temat.
– Jesteśmy w NATO – zauważyła Wioletta.
– Masz rację słoneczko. – Tadzik sięgnął po kolejną szklaneczkę z alkoholem.
– Proszę mi wybaczyć, ale to u nas znaleziono radziecką rakietę, a nie naszą w Rosji.
– Oj towarzyszu Cravandeary widzę, że nie jesteście w formie. Powiem wam jeszcze tylko tyle, że twoja asystentka wie coś ciekawego na ten temat, a resztę odpowiedzi znajdziesz u lotniczych majsterklepków w Bydgoszczy.
– Potrzebuję więcej informacji…
– Nie towarzyszu! – zaprzeczył gwałtownie Tadzik. – Wy potrzebujecie mętnych tropów i insynuacji, byście dalej byli rasowym psem myśliwskim, a nie skapcanieli w tym srebrnym jaguarze, od dostawania wszystkiego na tacy.
– Ale…
– Ja dałem wam dobry trop, resztę sobie znajdziesz. Część nawet bardzo blisko.
– Ja nic o rakietach nie wiem – zaprzeczyła Wioletta.
– Wiesz o sprawie, ale faktycznie nie o rakiecie. – Tadzik uśmiechnął się złośliwie.
Niestety przez pozostała godzinę nic z niego nie dało się wycisnąć poza historiami o pomidorach i metodach tępienia ślimaków.
Wracaliśmy od Tadzika z lekkim poczuciem rozczarowania, albowiem jak na ostatnią deskę ratunku, to sprawił się cośkolwiek słabo. Wioletta zdawała się nad czymś intensywnie myśleć.
– Mówiłeś o nim, jako o czymś w rodzaju wyroczni, a to po prostu irytujący dziadek.
– Niestety taka jest natura słowiańskiego chochlika.
– Kogo?
– Pogańskiego demona.
– Ty wierzysz w takie rzeczy! – zdziwiła się.
– W moim przypadku to nie jest kwestia wiary.
– To niby czego?
– Wiedzy i znajomości tego czego inni nie dostrzegają.
– Może jeszcze mi powiesz istnieją krasnoludki.
– A co, jeśli ci udowodnię, że krasnoludy są prawdziwe?
– Jeśli to zrobisz, obiecuję przez tydzień chodzić po twoim domu w tym zdzirowatym kostiumie pokojówki, ale jeśli tego nie zrobisz zafundujesz mi tydzień w spa.
– Stoi – zgodziłem się.
– Ale ty czasem jesteś głupi. – Wioletta popatrzyła na mnie z litością. – Raz, że krasnoludków nie ma, dwa uwierzyłeś, gdy ten twój „chochlik” Tadzik mówił, że wiem coś o tej rakiecie.
– Precyzyjnie rzecz biorąc, to mówił, że wiesz coś na ten temat i chyba miał rację.
– Niby jakim cudem?
– Wczoraj rozmawiałaś ze swoją koleżanką o premiach, które Mario ostatnio podpisał.
– No Kaśka śmiała się, że nie kojarzy komu je daje. Odpalił ją bowiem dowódcy lotnictwa, którego w mediach zrobił winnym nieupilnowania rakiety.
– Tylko widzisz, niedawno z synem tego ministra piłem na imprezie branżowej.
– No i… – Wioletta nie rozumiała kontekstu.
– Jasiek mówił, iż jego stary do ministerstwa przeniósł system z domu.
– Jaki?
– Za sukcesy nagradza, za porażki karze bez litości. Wojskowi szybko załapali, że jak coś się uda dostają premie i awanse, a jeśli coś grubszego zawalą, lecą dymisje.
– Sugerujesz, że…
– Mario powinien posłać generała na emeryturę, a nie premiować.
– Może się pomylił?
– Mało prawdopodobne. Ma notatnik z nazwiskami i tam zaznacza plusy i minusy.
– To bez sensu. Sugerujesz, że z rakietą, to był sukces….
– No właśnie. – Uśmiechnąłem się do dziewczyny i skręciłem na drogę do najbliższej kolonii znajomych krasnoludów.
Szukanie informacji o programie „URSZULA” było drogą przez mękę. Przed wejściem do NATO znaczną część dokumentów po prostu zniszczono. Znajdowałem resztki tego, co ocalało. Wynikało z nich, że „URSZULĘ” wielokrotnie wznawiano, zawieszano, przyklejano do innych projektów, dzielono na mniejsze i sklecano z kilku. Ćwiczono absolutnie wszystkie metody przenoszenia rakiet, od balonów stratosferycznych, przez samoloty wojskowe i cywilne, po rakiety balistyczne i pociski manewrujące. Rosjanie chyba coś podejrzewali bo czasem interweniowali i zakazywali programów, czy to rakiet do badania górnych warstw atmosfery, czy to samolotu naddźwiękowego „Grom”. W zasadzie jedynym elementem wspólnym dla „URSZULI” były Remontowe Zakłady Lotnicze w Bydgoszczy. Było oczywiste że muszę je odwiedzić. Miałem jednak świadomość, że to, co by mnie interesowało, będzie tam, gdzie legitymacja poselska, dostępu nie daje. Trzeba będzie sięgnąć po znajomych znajomych, którzy w zamian za przysługi dadzą mi alternatywną możliwość obejrzenia najtajniejszych hangarów.
Wnętrze Volkswagena Transportera wyglądało dość surowo. Trzęsło też nami zdrowo, bo akurat nad Bydgoszczą przechodziła burza. Pilotował znajomy o ksywce Doktor Mood, a w zasadzie Aleksander Słodkowski, syn znajomych dyplomatów, mający więcej niż lekkiego śmyrgla i dostęp do niezwykłych technologii. Alek odwrócił się od kierownicy i rzucił.
– Muszę ograniczyć moc reaktora rtęciowego.
– Bo? – spytałem nerwowo.
– Wyląduję na tej polanie i ustawię portal.
– To chyba dobrze?
– Zależy jak sprawa pójdzie. Portal generuje olbrzymie pole magnetyczne, co podczas burzy może być niebezpieczne. Odpalę więc go tylko na chwilę, skaczesz i go wyłączam.
– To jak wrócę?
– Będziesz miał kwadrans, po czym odpalę go znowu na chwilę.
– Wygląda jakbyś się bał – zauważyłem.
– Bo to nie mój wynalazek – przyznał z wahaniem.
Po chwili portal leciutko zabuczał, otworzył się owal, a po drugiej stronie dostrzegłem wnętrze hangaru lotniczego. W momencie gdy przez niego przechodziłem rozległ się ogłuszający trzask.
Coś poszło zdecydowanie nie tak. Hangar nie był ciemny, jak w chwili skoku, ale rozświetlały go jarzeniówki. Z przerażeniem dostrzegłem mechaników podpinających pod samolot wielkie pociski. Pięknym szczupakiem skoczyłem za ustawione obok skrzynie. To był błąd bo tamtędy szedł akurat kolejny człowiek z obsługi. Zamarłem z przerażenia, ale przeszedł przeze mnie jak przez ducha.
– Co jest? – zapytałem. Nikt mi jednak nie odpowiedział.
Przeraziłem się więcej niż trochę, tym bardziej, że portal pulsował za mną czernią. Nikt jednak na niego nie zwracał uwagi, jak gdyby był niematerialny niczym ja. Patrzyłem na krzątających się ludzi i zrozumiałem, że kończą się właśnie przygotowania do startu.
– Odpinać sprzęt! Kończyć klejenie antyradaru! – wołał major.
– Komandir, u mienia dziwne odczyty.
– Pawel, nie panikuj. W końcu do nieistniejącego oficjalnie samolotu podpinasz oficjalnie nieistniejące rakiety. – Sierżant wyszczerzył się w uśmiechu
– Nastia, a ty co powiesz? – nadzorujący wszystko major zwrócił się do blondynki w lotniczym kombinezonie.
– Szto kak, miechanik apiać budziet mnie na drabinu, łapać za żopu, to ubije. – Spojrzała znacząco na jednego z obsługi.
– Oj tam, oj tam, ja tylko pomagałem wsiąść do kabiny.
– A ja ubiju. – Dla podkreślenia swych słów sięgnęła po pistole.
– Po co tak ostro? – major delikatnie uspokajał kobietę.
– Panie majorze pan coś zrobi, bo nasza Anastazja to konkretna babka i jak coś obieca, to dotrzymuje – powiedział ktoś siedzący w kabinie na miejscu operatora uzbrojenia.
– Panie kapitanie i pan przeciwko mnie – narzekał mechanik.
– Mietek, do odwołania masz zakaz obłapiania pani porucznik! – rozkazał major.
– Dobrze, dobrze – odparł mechanik.
– A gorącaja dziewoczka, co nie – zaśmiał się kolejny mechanik.
– Andriej, ciebie zakaz też dotyczy – orzekł major.
– Za pięć minut rozpocznie się kołowanie na start – rozległo się w głośnikach.
– Ruszać się psie krwie, a nie bałamucić naszą panią pilot! – krzyczał oficer.
Oglądałem wszystko z rosnącą ciekawością. Przy samolocie sądząc z rozmów pracowali Polacy i Ukraińcy. Problem w tym, że zidentyfikowałem maszynę jako F-15, jednakże ani oni, ani my, takich latadeł nie mamy na stanie. Na dodatek nic mi nie było wiadomo, by ten model samolotu oklejano materiałem pochłaniającym fale radiowe. Do tego rakiety, które pod niego podczepiano były to poradzieckie Ch-55. Polska ich nigdy nie miała, a Ukraina oficjalnie wszystkie sprzedała Rosji po podpisaniu porozumienia o oddaniu broni nuklearnej. Podszedłem bliżej, by lepiej się temu wszystkiemu przyjrzeć. Anastazja już weszła do kabiny, samolot ruszał i podwieszony pocisk przeniknął przeze mnie. Poczułem jak przeskakują pomiędzy mną, a metalem drobne elektryczne iskierki. Coś musiało się stać, bo miałem wrażenie, że ta rakieta, która miała ze mną kontakt, minimalnie się odchyliła do dołu. Jakaś siła wciągnęła mnie w portal i wyrzuciła do wnętrza pojazdu, którym przybyłem pod Bydgoszcz.
– Co się dzieje? – spytałem
– Rąbnęło w nas piorunem. – Mood wyglądał na przerażonego.
– No i…
– Marcin, ty się ciesz, że żyjesz.
– Chyba nie było tak źle?
– Przez dobrą godzinę portal falował, mimo wyłączenia zasilania. Na dodatek przesunęło go w fazie kwantowej, a ty byłeś w środku.
– To miło, że martwiłeś się o mnie – odrzekłem.
– A kto, inny załatwi mi u ministra edukacji papiery na doktora?
– Nikt inny, tylko ja.
Grzesiek siedział w swoim samochodzie nad brzegiem Wisły. Dosiadłem się do niego i zreferowałem sprawę. Z uwagi na to co usłyszał, nie był najszczęśliwszy.
– Marcinku, co z tego, że ustaliłeś sporo, skoro to zupełnie nieprzydatne.
– Grzesiu, grzeszysz takim stwierdzeniem – zaoponowałem.
– O samolocie nic nie mogę powiedzieć, bo to jak nic tajny amerykański projekt i za paplanie o nim, sojusznicy postawiliby mnie do pionu. Tych rakiet oficjalnie Ukraina nie posiada. Ustaliłeś kobitkę, co to ustrojstwo pilotowała, ale ona formalnie u nas się szkoli w, więc też nie nadaje się do dowalenia Mariowi. Ogólnie zawaliłeś Marcinku, więc zapomnij o czwóreczce spod Warszawy.
– Grzesiu połącz kropki, a zobaczysz jaką sensację ci dałem.
– Przypuszczam, że wątpię.
– Samolot niewidzialny dla radarów, rakieta do przenoszenia niuków, program uderzeń na centra dowodzenia wroga, co ci to mówi?
– Że Ukraina nie ma atomic, ruskie rakiety nie mają precyzji, a zwykły ładunek nie da rady załatwić Putina.
– W Moskwie, czy na Uralu, gdy on siedzi w bunkrze to i owszem, ale idzie lato. Car jak nic pojedzie do pałacu nad Morze Czarne odpocząć, a co do niuków, to siły specjalne Ukrainy zrobiły rajd na terytorium Rosji. Zrobili tyle zadymy, że Rosjanie musieli ewakuować magazyn atomic. Nie wiem do końca, co się stało, ale następnego dnia rosyjscy politycy zaczęli mówić o tym, że NATO pewnie da Ukraińcom broń atomową.
– Ty sugerujesz… – Patrzył na mnie zaskoczony.
– Widzę, że załapałeś.
– To ciekawe, ale za mało byś dostał czwórkę w biorącym okręgu.
– Dorzucę gratis skrzynkę tego whiskacza, który tak ci smakował – zaproponowałem.
– Dwie.
– Niech będzie, choć to mój portfel zaboli, oj zaboli – biadoliłem.
– Odbijesz sobie w sejmie.
– Przecież nie robimy tego dla pieniędzy.
– Oczywiście. – Grzesiek wyszczerzy się w uśmiechu rekina.
Kilka dni później oklejałem butelki z bimbrem naklejkami sugerującymi ich szkockie pochodzenia z królewskiej piwnicy. Niby to oszustwo, ale nie moja wina, że Grześ ma psychiczny uraz do rodzimej produkcji bimbrowniczej. Zagraniczne pije bez problemów, choćby był to tani Jamajski produkt z trzciny cukrowej destylowany bez deflegmatorów i zlewany do beczek po ropie. Skoro mu posmakował „Duch Puszczy Białej”, jak nie wiedział co pije, to mu dalej będzie smakowało, a naklejki sugerujące, że pija to aktualny król Anglii dadzą mu komfort psychiczny.
Moje myśli dryfowały w stronę „URSZULI”. Kto by pomyślał, że projekt uruchomiony za Gomółki zostanie zrealizowany teraz. Kipisz jaki z jego tytułu zapanuje w Rosji bez wątpienia przejdzie do historii, bo „URSZULA” będzie zarówno bardzo dyskretna jak i niebezpieczna. Nagle Wioletta w stroju zdzirowatej pokojówki usiadła mi na kolanach. Momentalnie dałem sobie spokój z rozważaniami, o Uderzeniach Rakietowych Specjalnego Znaczenia Lotniczych i Artyleryjskich, albowiem „URSZULA” była odległa, teoretyczna i niebezpieczna, a Wioletta bliska, realna i bardzo przyjazna.
Witaj.
Z technicznych wpadło mi w oko nieco przecinków czy brak kropek; tu np. jest powtórzenie:
rozciągnięta na ponętnie na leżaku,
a np. tutaj prawdopodobnie jest literówka (lub brakuje części zdania):
– Grzesiu, dobrze wiesz, że z to nie nasz rejon i tylko dwa pierwsze miejsca są tam biorące;
podobnie tu:
– Czasem się ciebie biję. – Grzesiek popatrzył na mnie dziwnie;
podobnie tu:
Od czasu, jak Bierut wrócił z Moskwy w drewnianej jesionce, po leczeniu grypy arszenikiem, które mu tam zaaplikowano, przywódcy Polski Ludowej nabrali w stosunku do Kremla pewnych wątpliwości;
i tu:
– Może jeszcze mi powiesz są krasnoludki;
tutaj również:
– Wczoraj rozmawiałaś, że swoją koleżanką o premiach, które Mario ostatnio podpisał;
tutaj także?:
W końcu nieistniejącego samolotu podpinasz nieistniejące rakiety.
Zdarzają się też błędy ortograficzne:
Jeśli się dogłębniej zastanowić, to określiła bym go jako jednego ze słowiańskich demonów, zapomnianych dziś przez ludzi – ten wyraz zdecydowanie razem, bo znamy podmiot („ja”);
Nie ważne jakie on miał pochodzenie, ważne, że był jedną z moich ostatnich szans na znalezienie haków i załatwienie biorącego miejsca na liście.
– Czegóż to może potrzebować od starego człowieka poseł i detektyw w jednym. – czy to nie zdanie pytające?
Tadzik uśmiechną się lisio. – wpadł gramatyczny
– Za sukcesy nagradza, za porażki kara bez litości. – i tu?
A np. w tym zdaniu całkiem posypała się składnia:
Podeszłemu bliżej by lepiej się przyjrzeć.
Kolejna okraszona dowcipem część szpiegowskiej serii. Pomysł na oryginalny tytuł jest super, a fabuła wciąga, lecz usterki językowe nieco utrudniają jej dokładne śledzenie.
Pozdrawiam serdecznie. :)
Pecunia non olet
Hi, hi! Krasnoludki.. Jak widzę jakiś niewerbalnie synchronizować się z moją osobą, prubuję, taki obiekt wyobrazić sobie z 250m widziany po zgraniu się kołyszących się na boki mechanicznych urządzeń celowniczych od kałaha. No k.. krasnoludki xyz 360° <;]
Kawkoj piewcy pieśni serowych
Dobre, niestety bez poprawy literówek nie da się tego czytać. Na brzegu Buga czy Bugu? Na podglądzie sprawdza się kto zacz, do sprawdzania ktom zacz służy lusterko :) To tak na początek dalej jest jeszcze gorzej. Transkrypcja z ukraińskiego fatalna. Całość sprawia wrażenie zapisu dobrego pomysłu wrzuconego jednak bez ponownego przeczytania, lub przed ustaniem działania środków psychoaktywnych.
PS Bardzo lubię i cenię serię o panu detektywie
Reaktor rtęciowy, błysnęło mi coś podobnego w głowie przy obmyślaniu bambusowego peema na groch o skutecznej sile obalającej. Szmelc! Wytrzymałość na rozciąganie większa od porcji detonacji, będąca w stanie zapodać kolejne dawki soli i zamknąć rygiel poruszający się z ponaddwukrotną prędkością detonacji.. która nawet dla zwykłego bodajże gazu ziemnego wynosi coś ok. 7km/s. No k… Maleństwo w chooj poręczne :/
Kawkoj piewcy pieśni serowych
Grzesik był dziwnie spięty i dopiero po drugiej szklaneczce alkoholu nieco zeszło z niego napięcie.
“Powiedz spiętemu, żeby się rozpiął”;)
– Czasem się ciebie biję.
A nie boję?
Jak zawsze zabawnie, szaleńczo i technicznie niechlujnie;P
Jak zawsze udało Ci się mnie porwać, rozerwać i sponiewierać.
"nie mam jak porównać samopoczucia bez bałaganu..." - Ananke
Batou rozsiadł się wygodniej na barowym stołku. Poza nim i barmanką, w lokalu nie było nikogo. Astrid, przetarła blat szmatą z nieistniejących pyłków. Lekko sparzywszy sobie usta dopiła ostatni łyk parząchy, zostawiając na dnie filiżanki ledwie parę kropel płynu. Zaciągnęła się głęboko fajkiem i wrzuciła go do środka. -Fusy z pojarą! Tak jak lubisz! Batua san! Z kąta wyjechał sześciokołowy robot dozorująco sprzątający. – w lokalu obowiązuje zakaz spożywania nielegalnych.. cktlang– jebum ! Otworzyło się przedramię cyborga. Aaa! Super! Batua san! Wykrzyczała piskliwym głosikiem Astrid. – Uwielbiam zapierdalać na mop-ie!
Kawkoj piewcy pieśni serowych
bruce wskazane błędy poprawiłem, mam nadzieję, że teraz jest lepiej :)
Ambush dziękuję za opinię, poprawki naniosłem.
Za horyzontem wierz mi, gdybym te błędy widział, to bym to ogarnął. Co do transkrypcji to jej nie było…. Z założenia miał to być łamaniec mniej więcej brzmiący jak ukraiński tylko tyle i aż tyle.
Dziękuję i pozdrawiam. :)
Pecunia non olet
MPJ widocznie dotąd czytałem twoje opowiadania parę dni po publikacji i po poprawkach, często czytam nie patrząc na autora. Tu w połowie czytania myślałem że ktoś cię parodiuje. Ambush chyba oddała moje pierwsze wrażenie. Ktom zacz nadal widnieje.
do sprawdzenia ktom zacz ← kto
Wioletta słysząc to zarumieniał się. ← zarumieniła.
uwierzyłeś(+,) nawet gdy ten twój „chochlik” Tadzik mówił
Powyższe na dowód, że przeczytałem bez pośpiechu. Uśmiechnęło. Trzymasz poziom serii. Fajnie się czyta, lekko i wciąga. Czekać będę na kolejny odcinek. :)
Hejka, to i ja coś od siebie dołożę:
Grzesik był dziwnie spięty –Grzesik to takie zdrobnienie czy literówka?
Wioletta słysząc to zarumieniał się. – to juz ktoś chyba wyłapał
Masz racje słoneczko – rację
masz zakaz obłapiania do pani porucznik! – wywalamy do?
A kto, inny załatwi mi u ministra edukacji papiery na doktora? – tu bym usunęła przecinek
ale ona formalnie u nas się szkoli w, – wolilsz usunąć w czy dodać w czym?
Ale żeby nie było że tylko poluję na błędy to fajnie się czytało i nawet ja, wojskowy antytalent zrozumiałam o co tam biega. :-)
Cześć,
bardzo fajnie osadziłeś swoją historię w bieżących wypadkach, ciekawie jest czytać takie “political fiction”. Poseł detektyw, a właściwie awanturnik to również interesujące “kombo”, podobnie jak ten fantatystyczno-polityczny miks, w którym bestie fantastyczne mieszają się z tymi przy korycie. Również i ta odsłona przygód bohatera przypadła mi do gustu.
W tej konkretnej histori, w zasadzie mam jedną uwagę, jeden problem – ten lekko szowinistyczny wydźwięk: kobieta świecąca piersiami, obłapiana, paradująca w stroju “zdzirowatej pokojówki”. Mnie to razi.
Pozdrawiam!
Che mi sento di morir
BasementKey to o czym piszesz jest znakiem upadku naszych czasów. Schizofrenicznym rozdarciem gdzie z jednej strony masz legiony cosplayerek, które wrzucają całe sesje gdzie nagość i etapowanie seksem jest czymś absolutnie standardowym. Z drugiej akcje Moo Too (nota bene ta rewolucja właśnie zżera własne dzieci) i robione na siłę bohaterki typu ta pseudo Galadriela z “Ring of porażka”. Tego typu postacie nie są spójne, często rażą bezsensem niczym bohaterka amerykańskiej wersji francuskiej komedii “Taxi”
Seria z posłem detektywem Cravandearym jest moim hołdem wobec klasycznych Bondów tych z czasu Seana Connerego, Georga Lazenby i Rogera Moorea. Czy były one “szowinistyczne”? Bez znaczenia, skoro świetnie się je oglądało w przeciwieństwie do wymęczonego pozbawionego jaj i dowcipu Bonda z “Skayfall”, “Spectre”, czy “Nie czas umierać”. OK może dziś kogoś razi ten styl, ale z drugiej strony, czy gdyby asystentka zamiast nazywać się Wioletta Włościańska nosiła miano np. Mikomi Hokaina to schizofrenia naszych czasów byłaby usatysfakcjonowana?
A może pobawić się konwencją rozbudować Wiolettę o “dział” instagramowej influencerki. Czy to byłby szowinizm, czy silna dająca sobie radę bohaterka? Bo chyba masz świadomość, że te wszystkie: Kasie Cichopek, Anny Muchy, Gosie Sochy, Klaudie Halejcio itd. itp. błyszczą mokrą lub nasmarowaną olejkiem skórą na plażach, czy też demonstrują w starannie wypielęgnowane bose stopy, nie dal tego bo są “męskimi” szowinistkami. Sorry Winnetou, ale to twarde i skuteczne biznesmenki, które zarabiają sprzedając ciuch, kosmetyki, biżuterię i co tam jeszcze tylko się da. Wykorzystują do tego każdy chwyt. Wspomniałem o bosych kobiecych stopach, bo swego czasu szukałem odpowiedzi dlaczego one tak chętnie je pokazują. Wiesz co wyszło? Stopy to najpopularniejszy fetysz, na dodatek nie stojący w sprzeczności z marketingowym wizerunkiem, czy to miłej dziewczyny z sąsiedztwa, czy to damy, czy to sportsmenki.
Podsumowując. Nie czuję się pisząc w tym stylu szowinistą. Wprost przeciwnie odpuszczam sobie część szaleństwa naszych czasów i ich hipokryzji.
Hej,
piszę ze swojej perspektywy i nie mam zamiaru walczyć tutaj o jakąś obiektywną prawdę czy moralność. Co do influencerek i internetowego kontentu nie jestem tutaj ekspertem, aczkolwiek ostatnio oglądam trochę anime i tam jest gruuuubo :)
Edit: usunąłem podwójną wzminkę o Bondzie.
Podsumowując. Nie czuję się pisząc w tym stylu szowinistą. Wprost przeciwnie odpuszczam sobie część szaleństwa naszych czasów i ich hipokryzji.
Zauważ, że nie nazwałem Ciebie szowinistą, użyłem sformułowania “lekko szowinistyczny wydźwięk”. Tak to odbieram i myślę, że więcej czytelników może to tak odebrać, co może mieć pośrednio wpływ na Twoją historię. Zdaję sobie sprawę z drugiej strony, że w jakimś stopniu znakiem naszych czasów jest poprawność polityczna, która przybiera niekiedy groteskową formę. Kwestia wyważenia tych kwestii jest wyzwaniem stojącym przed autorem ;)
PS: Co do Bonda, to rozumiem, że Casino Royal nie wymieniłeś w gronie słabych Bondów, bo jednak doceniasz? Ten Bond akurat mi się podobał, jako bodaj jedyny z nowych Bondów.
Pozdrawiam!
Che mi sento di morir
Casino Royal z tego co pamiętam jest oparte mniej więcej na książce Fleminga. Mimo gorsetu politpoprawności miało ducha starych Bondów z lat 60 XX wieku.
No widzisz, wstyd się przynać, ale ja nie przeczytałem ani jednej książku Fleminga. Może kiedyś…
Che mi sento di morir
Dotarłam już po pierwszych poprawkach, więc interpunkcja nie gryzła w oczy. Acz nadal szału nie ma. Wiesz, Autorze, te przecinki przy wołaczach, o których Ci ciągle marudzimy.
Trochę mnie zaczęło uwierać, że bohater rozwiązuje zagadkę nie tyle dzięki swoim nadzwyczajnym cechom, co dzięki znajomościom. Od tego podstawowe dane, od tamtego portalik… W sumie – świat polityki pełną gębą.
I jeszcze – na tyle blisko obecnej sytuacji politycznej się uplasowałeś, że zaczynam się zastanawiać, w której partii jest bohater. A to już dla niego niezdrowe, bo jeszcze dojdę do wniosku, że z nie mojej i przeklnę… Z polaryzacją chwilowo nic nie zrobisz.
Babska logika rządzi!
Finklo wierz mi, walczę bohatersko acz bez większych sukcesów z przecinkami i literówkami.
Co do frakcji
Marcin Cravandeary jest posłem współpracy ponad podziałami. Z tego co pamiętam w pierwszych opowiadania był z klubu “Jaguarowej Lewicy”, głównie z powodu użytkowanego samochodu. Ogólnie trzyma się opozycji, ale nie totalnej tylko tej gotowej do negocjacji i konsensusu. W opowiadaniu “Oby twoja dusza znalazła ukojenie” negocjował z prokuratorem generalnym należącym formalnie do obozu przeciwnego. Mam wrażenie, graniczące z pewnością, iż nawet gdyby obecna opozycja stała się obozem rządzącym, on nadal byłby posłem opozycji, zwłaszcza gdyby przewaga frakcji rządzącej była niewielka i przed tym czy owym kluczowym głosowanie strony potrzebowałyby każdej “szabli”. Takie pozycjonowanie daje mu więcej możliwości niż bycie karnym “żołnierzem” danej frakcji.
Co do poglądów to ma w sobie znaczną dozę pragmatyczności, czego dowodem jest zarówno już wspomniane tu opowiadanie “Oby twoja dusza znalazła ukojenie”, jak wyrozumiałości na krzywdy aktywistów lewicy, czego dowodem jest choćby opowiadanie “I tak nie uwierzą” Jego stosunek do ekologii także znamionuje się znaczną dozą elastyczności “Ekologia niejedno ma imię”
W sumie to może spróbuję upiec dwie pieczenie na jednym ogniu i napisać opowiadanie łączące pewną wizję kobiety z punktu widzenia pragmatycznego szowinisty, a zarazem opis parlamentaryzmu z punktu widzenia kogoś komu zdarzało się w czasach młodości górnej i chmurnej wieszać plakaty, a dziś ówczesny idealizm wspomina z łezką w oku jednakże na działania polityków patrzy już dużo bardziej realnie.
Jest trochę bałaganu w przecinkach, odstępy pomiędzy fragmentami nie zawsze potrzebne. Serii nie znam, ale bawiłem się przednio, bardzo dobre żonglowanie bieżacymi wydarzeniami (które śledzę dość dokładnie, ku rozpaczy moich zdrowych zmysłów), ciekawy pomysł. Tylko właściwie dlaczego ta rakieta tam wylądowała?
MPJ-cie, podziwiam jeszcze jeden pomysł na opisanie zlecenia posła-detektywa, rozwiązującego kolejny problem unurzany w polityce, a jednocześnie czuję tak wielki przesyt sprawami politycznymi, że muszę wyznać, iż ta lektura nieco mnie zmęczyła.
…beczki z dębu rosnącego na Łysych Górach… → Czy dobrze rozumiem, że dąb, z którego zrobiono beczkę, rósł nadal???
Czwórka w okręgu ostrołęcko–siedleckim jest twoja. → Czwórka w okręgu ostrołęcko-siedleckim jest twoja.
W tego typu połączeniach używamy dywizu, nie półpauzy.
…władczynię elfów od Niemna po Łabę → Brak kropki na końcu zdania.
…po wizycie kompanii krasnoarmijców… → …po wizycie kompanii krasnoarmiejców…
Oczywiste tylko teoretycznie… → Oczywiście tylko teoretycznie…
Wnętrze Volkswagena Transportera wyglądało dość surowo. → Wnętrze volkswagena transportera wyglądało dość surowo.
Dla podkreślenia swych słów sięgnęła po pistole. → Miała hiszpańskie monety sprzed kilku wieków?
– Ruszać się psie krwie, a nie bałamucić… → – Ruszać się psiekrwie, a nie bałamucić…
…choćby był to tani Jamajski produkt… → …choćby był to tani jamajski produkt…
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Chociaż od polityki z reguły uciekam gdzie pieprz rośnie, tu mi się nawet podobało. Z całą serią może się jeszcze kiedyś zapoznam, ale chyba nie jestem aż takim fanem absurdalnego humoru (królowa elfów wzięła mnie z zaskoczenia, potem już mniej więcej wiedziałem, czego się spodziewać, ale i tak było dość… dziwacznie).
Tylko te przecinki…
Show us what you've got when the motherf...cking beat drops...