- Opowiadanie: Bruno Grigori - Pandemonium: Reszta wieczności (2/3)

Pandemonium: Reszta wieczności (2/3)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Pandemonium: Reszta wieczności (2/3)

[ poprzednia część ]

 

Było miło. Letnie popołudnie, ciepłe słońce, rozpalone do błękitu niebo. Zapach kwiatów zapełniających parkowe rabaty skutecznie konkurował ze spalinami wbijającymi w zieleń drzew i krzewów swe smrodliwe palce. Diabeł Dyrektor wraz z Niemałym Księciem stali na brzegu miejskiego ogrodu i wpatrywali się w witrynę księgarni po drugiej stronie ulicy. Na ich twarzach malował się obraz toczonego we wnętrzu boju. Walki o to, czy jeszcze chwilę posiedzieć nad brzegiem parkowej sadzawki i pokarmić łatwowierne łabędzie kulkami siarki, czy zabrać się za robotę. Wygrał rozsądek, czyli strach przed szefem wszystkich szefów, ze szczególnym uwzględnieniem Legionu UA i jego rychłej wizyty.

– To tak teraz wyglądają klasztorne biblioteki? – zapytał Niemały Książę, wygrzebując z kieszeni nowe cygaro. – Sam nie wiem, czy wspomnienia mojej ostatniej wizyty w bibliotece mogę uznać za miłe. – Odgryzioną końcówkę wypluł w stronę mijającego ich samochodu. – Szefie, patrz, oba kółka mu odpadły. Tandetne te powozy teraz robią.

Diabeł Dyrektor powiódł wzrokiem za zmasakrowanym autem, które dramatycznie starało się utrzymać granic asfaltu. Średnio mu się to udało, zważywszy krzyki i panikę, jakie spowodowała jego raptowna wizyta w przyległej do parku kawiarence.

– Przypuszczam, że to coś nie jest ani klasztorne, ani nie jest to biblioteka. Powinieneś częściej wychodzić na Ziemię. Mówiłem wam, że rzeczywistość ulega ciągłym i czasem trudnym do zrozumienia zmianom. I przestań się wydurniać, bo niepotrzebnie zwracasz na nas uwagę ludzi. – Robiło się coraz cieplej. Diabeł Dyrektor odrzucił na ramiona swój karmazynowy płaszcz i poprawił rogi na głowie. – To jest rozkaz.

– Tak jest, szefie. – Niemały Książę wyjął z kieszeni zapalniczkę benzynową i przybliżył ją do swoich ust zawieszonych na wysokości ponad dwóch metrów nad ziemią. Rozległ się metaliczny brzęk, cichy trzask krzemienia i kolejny brzęk. Cygaro paliło się. – Fajne, nie?

– Skąd to masz?

Niemały Książę obrócił się i roztoczył spojrzenie po parku. W końcu znalazł to, czego szukał – bezwładną parę nóg wystającą z pojemnika na śmieci.

– Tamten facet mi dał. W czasie, gdy ty, szefie, szukałeś biblioteki – wyjaśnił.

– Czy to była jakaś grzeszna dusza?

– Z całą pewnością – odparł Niemały Książę. – A są jakieś inne?

Czoło Diabła Dyrektora przesłoniła chmura zamyślenia.

– Rzadko w każdym razie takie u siebie widujemy. Jak obiecasz, że będziesz ten kieszonkowy miotacz ognia trzymał z daleka od Igora, możesz go zatrzymać.

Niemały Książę walnął się pięścią w piersi, aż z pobliskiego drzewa zerwało się stado nie wzruszonego minioną kraksą ptactwa. Tymczasem ze sklepów i knajp zaczęły wylegać tłumy zaalarmowanych wypadkiem osób. Wokół zdemolowanej kawiarenki zacieśniał się krąg gapiów, sprawiając jednocześnie, że pozostałe części ulicy metodycznie pustoszały. W księgarni naprzeciwko pozostała tylko sprzedawczyni, a i ta lwią część swojej uwagi poświęcała zapuszczaniu żurawia przez szybę okna wystawowego.

– W sumie… – Diabeł Dyrektor zlustrował wzrokiem ustępującą im z drogi ludzką masę – może nie było to najgorsze zagranie. Chodźmy, póki im widowisko nie spowszednieje.

– Właściwie, to po co – zainteresował się Niemały Książę, gdy przechodzili przez ulicę, omijając zatrzymujące się hurtowo samochody – idziemy do biblioteki?

– Po wiedzę. Po czystą, nie bardzo skażoną myśleniem wiedzę.

 

W grocie nie było żywej duszy, wliczając w to zarówno martwą od tysiąca lat, technicznie rzecz ujmując, Ludzką Duszę, jak i Igora. Zdania na temat tego, czy Igor może mieć duszę, są podzielone – C.H. Arona, dla przykładu, takie podejrzenie śmieszy, u Niemałego Księcia wzbudza zaś pobłażliwe machanie ręką. Z kotła wystawała goła noga, rozhuśtana w takt towarzyszącej jej głośnej muzyki – tylko lekko przyduszonej przez fakt wetknięcia słuchawek głęboko w uszy i trochę pod smołę. Po drabince przystawionej do kotła wspinał się Igor na swoich patykowatych nogach, chybocząc się i dygocąc – pierwsze przez wzgląd na obluzowane stopnie, drugie ze strachu. Jedną ręką starał się nie dopuścić do katastrofy z sobą w głównej roli, w drugiej ręce trzymał kolorowy drink z zatkniętą weń parasolką. Z niemego zachwytu, w który wpadł natychmiast, gdy zdołał wystawić swoje zielone oblicze ponad krawędź kotła, wytrącił go krzyk Ludzkiej Duszy.

– Co ty tu robisz!? Jak cię tu ktoś zobaczy, znowu mi wyłączą ogrzewanie pod SPA!

Zieleń Igora zaczerwieniła się.

– Zrobiłem ci smaczlidrinka, śliczna pani. Nazymyśliłem go: dzikie bara–bara na dzikiej plaży z dziką dziewczyną.

– Dzięki. – Ludzka Dusza wypiła zawartość podanego jej kieliszka jednym haustem. – Gładko wchodzi, ale trochę szybko się kończy. Masz tego więcej?

– Została mi tylko brzoskwibatka zielona…

– Okej. – Dziewczyna pogłośniła muzykę i na powrót zanurzyła się w smolnej kąpieli. – Może być.

– You and me could write a bad romance… – wyrecytował Igor z płynnością wskazującą, że dużo ćwiczył. Ludzka Dusza już tego jednak nie usłyszała. – Zroczynię wszystko, żebyśmy mogli być razem we dwoje. Pozbętrupię szefa ukochanego i już ci nigdy pod wrzęciołem smolnym nikt ognipełka nie wyłączy.

 

Smukła motorówka cięła swoim lśniącym, czarnym kadłubem niespokojny nurt Stenia DSG. Prowadzona pewną ręką C.H. Arona, który w zasadzie niewiele więcej w swoim wiecznym życiu robił, wyłącznie na ciaśniejszych zakrętach zwalniała do prędkości ciut mniejszej niż szalona. Rozchodzące się w poprzek nurtu fale roztrzaskiwały się z grzmotem o skalne ściany podziemnego tunelu. Wycie silnika cichło tylko w momentach, gdy łódź wyskakiwała ponad powierzchnię rzeki. Siedzący na rufie Diabeł Dyrektor oraz Niemały Książę przeglądali stertę kolorowych magazynów, przerzucaną po pokładzie przez boczne przyspieszenia.

– Nieliniowa fabuła i w pełni interaktywne środowisko, a do tego 60–godzinny gameplay czyni z tego erpega łakomy kąsek dla każdego miłośnika wirtualnych przygód – zagaił Diabeł Dyrektor i podniósł wzrok znad kartki.

– Rozwój postaci oparty o skille i perki otrzymywane w miarę zdobywanych punktów doświadczenia – odparł Niemały Książę. – Szefie, wciąż jesteś pewien, że pomysł z tymi grami komputerowymi jest super?

– Owszem, jestem. – Na dowód swoich dwóch słów Diabeł Dyrektor pokazał palcem zdjęcie, na którym bogato obdarzona przez naturę dziewczyna odstrzeliwała uciekającemu przed nią mężczyźnie nogę. – Tam się roi od zbrodni, którymi nikt się nie interesuje, od zbrodniarzy, morderców i maniaków seksualnych, którym uchodzą płazem największe okrucieństwa i bezeceństwa, jakich człowiek się może dopuścić.

– Oj, tak, tak… – rozmarzył się C.H. Aron i wystawił ponad ramię szczery uśmiech.

– Dla nas, Książę, to nie tylko raj, ale i wybawienie! – kontynuował Diabeł Dyrektor. – Tylko zdaje się, że będziemy potrzebować pomocy…

– Możesz, szefie, rozwinąć temat? – Niemały Książę wypiął klatę i nijak nie urażony przybrał pozę armia–to–ja.

– Nie bierz tego do siebie. Wszyscy, jak nas jest tu trzech plus Fajerłol, jesteśmy z ciebie dumni. Od blisko tysiąca lat wspominamy twoją brawurową akcję ujęcia Ludzkiej Duszy podczas papieskiej misji pokojowej w Langwedocji. – Diabeł Dyrektor westchnął. – Czasy jednak się zmieniły i umiejętność przełamania gołymi rękami okutego w zbroję rycerza na pół…

– Jednym gołym palcem – uzupełnił Niemały Książę i mocniej zaciągnął się cygarem.

– … choć wciąż nieoceniona, może się okazać niewystarczająca w nowej rzeczywistości… jak ją zwą?

– Wirtualnej – odparł C.H. Aron domyśliwszy się, że pytanie było skierowane do niego.

– Właśnie, w wirtualnej rzeczywistości. Będziemy potrzebować agenta, albo i dwóch agentów, którzy się w niej nie tylko orientują, ale potrafią się w niej poruszać. C.H. Aron coś tam umie, ale on jest na takie akcje za stary. Odkąd pamiętam jest za stary, czyli od zawsze jest za stary.

Motorówka wyraźnie zwolniła, a silnik zakrztusił się parę razy. Najwyraźniej C.H. Aron nie miał wiele przeciwko temu, żeby być za starym na jakiekolwiek akcje zawierające elementy aktywności fizycznej.

– Ja się szybko uczę – zauważył Niemały Książę z błyskiem nadziei w swoich niebieskich oczach.

– W niecałe dwa dni się nauczysz?

– Szefie… dotychczas nieczęsto operowaliśmy jednostkami czasu krótszymi od wieku…

Diabeł Dyrektor przytaknął smutno.

– Miejmy nadzieję, że uda się nam do tego za jakiś czas wrócić.

Daleko przed dziobem motorówki zamajaczyła przystań rozświetlona rzędem pochodni rozmieszczonych wzdłuż pomostu. C.H. Aron wyhamował i skierował łódź w jej stronę. Manewr dokowania wykonał tak łagodnie, że nie dało się wyczuć ani jego początku, ani końca.

– Jesteśmy na miejscu – zakomunikował, wiążąc cumę do palika.

Niemały Książę zabrał się za zbieranie z pokładu porozrzucanych magazynów, Diabeł Dyrektor tymczasem wysiadł i podszedłszy do Fajerłola zaczął głaskać psinę po jej ostatniej głowie.

– Ta cycata dziewczyna z dwoma pistoletami, która się pojawia niemal w każdym piśmie… Ona wydaje się dość dużo po grach poruszać i nieźle dawać sobie radę – zastanowił się na głos. – Co myślisz?

– Myślę, że jak w wydziale pojawi się druga dziopa, to Igor rozpęknie się na dwa Igory. Nie wiem, czy byśmy tego chcieli. – Niemały Książę podszedł do podwojów z naręczem magazynów i pchnął nogą prawe skrzydło. Rozległ się zgrzyt zardzewiałych zawiasów oraz wygrywający z nim łoskot z groty. – Co tam się dzieje?

– Nic absolutnie, wrzeczysobiesamej.

Niemały Książę pchnął wrota mocniej i ich oczom ukazał się rozpłaszczony na posadzce Igor, praktycznie przybity do niej wielkim, żeliwnym kowadłem, tuż obok wlotu do czeluści piekielnej. Ludzka Dusza wyglądała z kotła z miną tak pełną powagi, że nie gościł na niej najmniejszy cień uśmiechu.

– Połóż te pisma na moim biurku i zdejmij z niego to żelastwo – polecił Diabeł Dyrektor wchodząc do środka. – I nie zadawaj mu żadnych pytań, bo czuję, że jego odpowiedzi mogą mnie nie zainteresować.

Stojący na rogu biurka antyczny model telefonu rozbrzęczał się. Szef podszedł do niego z ociąganiem i podniósł słuchawkę do ucha.

– No? No, cześć… aha… aha… e, tam… głupi jesteś… aha… no, na razie. – Odrzucona na widełki słuchawka trzasnęła dobitnie. – Dzwonił stary Mefisto z dołu. Mówi, że jeszcze nie zapomniał, jak się teleportować i jeśli chcę, żeby do mnie zajrzał, nie muszę mu zrzucać drabiny na głowę.

– Szefie, mam przywalić Igorowi? – zaproponował ochoczo Niemały Książę, gdy już uwolnił się od naręcza pism.

– Wrzuć go może do czeluści razem z tym kowadłem. Będziemy mieli trochę spokoju, żeby pogadać.

– Robi się, szefie.

– A potem zawołaj C.H. Arona. Zaczynam mieć pewien plan…

Gdy już ucichł piskliwy, stopniowo oddalający się wrzask Igora, rozdzwonił się telefon.

 

Dziewczyna była odziana w skórzany top, który z pewnością dobrze chronił przed urazami jej wysportowane ciało, a także utrzymywał we względnym bezruchu jej wydatny biust. Z wystającego spod topu płaskiego brzucha filuternie zerkał na świat drobny pępek. Nieco poniżej opinających pupę krótkich spodenek niosła dwa pistolety przytroczone do ud. Jej dłonie kryły bez palczaste rękawiczki, stopy tonęły zaś w wysokich, wojskowych butach. Obrazu dopełniał mały plecaczek, ściśle przylegający do jej pleców, długie, ciemne, spięte w koński ogon włosy i zacięta mina na ładnej buzi. Widoczne zmęczenie – wynik dopiero co ukończonej skalnej wspinaczki – przegrywało z wyrazem zadowolenia i satysfakcji. Dziewczyna stała na wielkiej polanie, pośród tropikalnej roślinności, a u jej stóp rozpoczynała bieg brukowana alejka. Po obu jej stronach zalegały otulone mchem ruiny, a na końcu alejki wznosiła się ewidentnie starożytna świątynia. Obiecująca. Ruszyła przed siebie prężnym krokiem.

Nie zdołała przejść jednak nawet połowy drogi, gdy spomiędzy ruin wyskoczyła na nią para rozwścieczonych tygrysów. Dziewczyna wyskoczyła w powietrze, jak wybita z trampoliny, w jej rękach rozgrzmiały i rozbłyskały się, nie wiadomo kiedy dobyte pistolety. Zanim wymuszone salto dobiegło końca, pierwsze zwierzę leżało martwe. Dziewczyna wylądowała miękko obunóż i potoczyła wzrokiem za swoim drugim przeciwnikiem. Tygrys biegł wokół niej szerokim łukiem i stopniowo zacieśniał okrążenie. Najwyraźniej nie miał w swoim dotychczasowym życiu wielu doświadczeń z bronią palną. Teraz już miał – padając martwy nieopodal kolegi. Dziewczyna zakręciła młynka pistoletami, wrzuciła je na powrót do kabur i podjęła marsz ku świątyni.

Uważnie stawiając kroki przeszła pod kamiennym portalem i znalazła się we względnym mroku. Gdy jej oczy przyzwyczaiły się do nowych warunków, zaczęła wyłuskiwać kształty. Niewielką komnatę otoczoną rzędem rzeźbionych, kamiennych kolumn, posadzkę wyłożoną drobną mozaiką oraz niewielki stolik pośrodku pomieszczenia, a także przystawione doń rozkładane, polowe krzesełko. Krzesełko, na którym spoczywał brodaty starzec odziany w długi, czarny płaszcz. Złapała za broń i wycelowała w niego.

– Niezła agentka z ciebie – powitał ją C.H. Aron i wskazał palcem leżący na stoliku plik kartek. – Mam dla ciebie propozycję współpracy.

Jej buńczuczna mina walczyła przez chwilę z totalnym zaskoczeniem. Przegrała.

– Ale… ja… – wybąkała – mam już pracę.

– Nie szkodzi. Jedna z drugą będą się wspaniale uzupełniać. Będziesz, dziecko, zadowolona. Uwierz mi.

– A co, jeśli… cię po prostu zastrzelę?

C.H. Aron wzruszył ramionami i wypiął pierś.

– Strzelaj. Sam jestem ciekaw.

Drugi raz nie dała się prosić. Serię zwielokrotnionych pogłosem wystrzałów zakończyło pstrykanie głodnego kurka. C.H. Aron otrzepał ubranie z ołowianych kulek i wydobył spod płaszcza pistolet maszynowy.

– Dziecko, chcesz się dowiedzieć więcej o swoim nowym zajęciu, czy teraz moja kolej?

Trzymany przez dziewczynę pistolet zwiesił się z rezygnacją wzdłuż jej tułowia.

– Czy, jeśli… hipotetycznie… będę zainteresowana tą… pracą, również stanę się… nieśmiertelna?

– Obawiam się, że nie będziesz miała wyboru, dziecko. – C.H. Aron puścił oko i rozpromienił się w uśmiechu.

 

Bruno Grigori

Koniec
Nowa Fantastyka