- Opowiadanie: NaN - Lew, który umiał mówić

Lew, który umiał mówić

Opowiadanie uczestniczyło bez sukcesu w konkursie „Obcość” projektu Zapomniane Sny: https://www.zapomnianesny.pl

Jeśli podoba Ci się ta inicjatywa, rozważ darowiznę na stowarzyszenie Otwarte Klatki: https://otwarteklatki.pl

 

Nie zakwalifikowało sie w ścieżce, więc wrzucam tutaj.
Za betę  dziękuję: Monique.M i OldGuard.

Czy “Granice mojego języka wyznaczają granice mojego świata”, czy też wręcz przeciwnie i ktoś zrozumiał lwa? :-)

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Lew, który umiał mówić

 

Gdyby lew umiał mówić, nie potrafilibyśmy go zrozumieć.

Ludwig Wittgenstein

 

 

– Aaaaaaaaa! – Drobny, najwyżej pięcioletni chłopiec, nadbiegł od strony plaży, z jego buzi wydobywał się nieprzerwany krzyk, a spod bosych pięt pryskał piasek.

Oskil schyliła się, rozkładając ręce i pochwyciła go w objęcia, podrywając jednocześnie z ziemi. Malec płytkimi, łapczywymi haustami łapał powietrze. W jego oczach nie dostrzegła przerażenia, a tylko niezwykłe rozgorączkowanie. Odstawiła chłopca na ziemię.

– Jesteś Derk, prawda? – Skinął głową. – Już dobrze, powiesz mi co się stało?

– Tam, na brze-egu. Człowiek i wie-elka łódź. Nie stąd.

Wokół dziewczyny i malca zgromadziło się już kilkunastu mieszkańców wioski. Popatrzyli po sobie:

– Rozbitek?

– Może z Długiej Ostrogi albo z Łanów?

– Nikt nie wypływa o tej porze roku! Nie ma co mleć ozorem po próżnicy, chodźmy sprawdzić.

 

Grupka złożona z kilkunastu osób wyruszyła w stronę morza i niebawem przekroczyła pas wydm. Wzburzone fale w odwiecznym rytmie uderzały w czarny piasek, a dalej, kilka stajań od brzegu, oceaniczne bałwany rozpryskiwały się na rafie otaczającej zatokę. Fontanny zielono-szarej piany tryskały w górę, a do uszu zgromadzonych dochodził nieustanny ryk żywiołu. Natychmiast zrozumieli przyczynę krzyku i ekscytacji małego Derka. Plaża w pasie przyboju zasłana była szczątkami czegoś, co jeszcze niedawno musiało być dużą łodzią lub statkiem. Nie był to jednak kuter, barka, czy żaglowiec, który mógłby powstać w jakiejkolwiek stoczni na obszarze całego Półwyspu, z książęcą stocznią w porcie Hur włącznie. Pośród dziwacznie ukształtowanych wręgów, lin o nieznanym splocie i desek poszycia o niespodziewanie jasnej barwie, leżał człowiek – rozbitek.

– Żyje? – zapytał wójt.

Asta, znachorka i żona wioskowego powroźnika, pochyliła się nad nieruchomym ciałem, dotknęła jego twarzy i piersi, po czym skinęła potakująco głową.

– Dziwny jakiś, nie nasz. – Jej mąż wypowiedział na głos to, co wszyscy i tak zdążyli zauważyć.

Nieprzytomny miał jasną cerę, włosy koloru pożółkłego sitowia i był niezwykle wysoki. Poruszył się, uniósł głowę, zakaszlał jakoś dziwacznie i otworzył oczy. Przez tłumek przeszedł szmer przerażenia, kilka kobiet podniosło skrzyżowane dłonie na wysokość twarzy – “Oby odeszło!” – odruchowo odczyniały zły urok.

– Oczy! Patrzcie na jego oczy!

– Czarownik? A może to jeden z sługusów Mar’hai, zamieniony czarami w człowieka? Przysłali cię tu na przeszpiegi, gadaj demonie! – Powroźnik począł wygrażać leżącemu.

Wójt uciszył go, przełknął ślinę, zrobił krok do przodu i szturchnął rozbitka grubym kosturem służącym do nawijania sieci. Ten chciał odsunąć kij, ale zabrakło mu sił, odwrócił się na bok i długo wymiotował morską wodą, podczas gdy zgromadzeni obserwowali go w milczeniu. Gdy skończył, uniósł się nieco na łokciach. W jego dziwnych jasnoniebieskich oczach tliły się strach, oczekiwanie i nadzieja. Uśmiechnął się smutno do zebranych i zemdlony opadł na piasek.

 

Rozbitka przeniesiono do wioski, okryto derkami i foczymi skórami. Choć nadal był nieprzytomny, zamknięto go na skobel w starej szopie na sieci, pozostawiwszy przy wezgłowiu dzbanek wody oraz nieco jedzenia, a pod wrotami budynku straż złożoną z kilku co bystrzejszych wyrostków. W karczmie trwała tymczasem chaotyczna narada:

 

– Związać, wypłynąć za cypelek i do wody z nim. – Powroźnik uderzył pięścią w stół, jakby chciał ukazać nieuchronność upadku ciała na morskie dno.

– A co, jeśli okaże się, że to jednak książęcy, albo nawet królewski poseł, kurier, czy jak im tam?

– A widziałeś kiedyś, wójcie, takich cudaków w naszym królestwie?

– Co tu gadać dużo, to jakiś pomiot z dna morskiego. A te śmieci na plaży? Rozrzucone, aby nas zmylić, tyle wam powiem! – Nie ustępował powroźnik.

– Piękna robota – odezwał się w zamyśleniu Wey, brat Oskil. – Nigdy nie widziałem takiej snycerki, ani takiego łączenia poszycia. Ktokolwiek budował tę łódź, musiał kochać swoją pracę i morze. Ja sądzę…

– Tak, Wey, wszyscy wiemy, że poza szkutnictwem świata nie widzisz, pewno dlatego jeszcze żony sobie nie znalazłeś i siostra musi ci oporządzać chałupę. – Rozległy się stłumione chichoty, ale i cmoknięcia oburzenia. Wypowiedź powroźnika, choć grubiańska, trafiła w czuły punkt. Wey zamilkł, zmieszał się i przysiadł na ławie spoglądając na swoje wielkie, zniszczone pracą dłonie.

– Ludziska! – Zawołał wójt przekrzykując gwar rozmów. – Radźmy lepiej co uczynić z przybłędą!

– Słusznie gadał mistrz powroźnik – do wody z nim, jeśli jest bestią z oceanu, to krzywda mu się nie stanie, wróci do swoich. – Brat karczmarza zwykle brał stronę powroźnika.

– A jeśli to nie demon? – krzyknęła jakaś kobieta. – Do księcia trzeba by go odesłać!

– A jakim sposobem, mądralo jedna? Morzem jeszcze przez dwa miesiące nie da rady, właśnie zaczęły się jesienne sztormy, co każde dziecko wie przecież. Droga za Wschodnim Piargiem zalana, rozlewisko ma ze trzy mile, a potem jeszcze dwadzieścia trzeba iść do pierwszej strażnicy, a wcale nie jestem pewien, czy o tej porze roku będą tam książęcy!

Po izbie rozszedł się szmer aprobaty dla przenikliwości wójta. Zebrani pomilkli jednak szybko, każdy zagłębił się we własnych rozważaniach i w konstatacji, że póki co nadal nie wiedzą co począć z dziwnym przybłędą.

– Ja go wezmę – spokojny i czysty głos rozbrzmiał w ciszy jak jedno uderzenie srebrnego dzwonu. – Ja go wezmę, do czasu, aż będziemy mogli zawiadomić straż książęcą, albo wodą lub lądem odesłać go do najbliższego miasta.

Zebrani zaskoczeni rozglądali się po izbie. Oskil, niewysoka, drobna, z zaciętym wyrazem twarzy stała obok brata. Niewiele go przewyższała, choć siedział na niskiej ławie. Spojrzała na niego, a Wey powoli skinął głową.

– A rób, co chcesz! – Wójt zrezygnowany machnął ręką, bo wiedział, że równie dobrze mógłby dyskutować z porannym przypływem.

Powroźnik skrzywił się, splunął w palenisko i wyszedł z izby, rzucając przez ramię:

– A ja wam tylko powiem, że jakaś bieda jeszcze z tego będzie.

 

Rozbitek zamieszkał więc wraz z Oskil i jej bratem. Ulokowali go w alkowie przy głównej izbie, aby mógł w spokoju powrócić do sił. Asta, która regularnie odwiedzała chorego twierdziła, że musiał być na morzu przez wiele dni bez jedzenia i słodkiej wody. Po kilkunastu dniach mężczyzna odzyskał siły i zdrowie, poza jednym wyjątkiem – nie mówił. Rodzeństwo, tak jak i większość ludzi w wiosce sądziło, że pochodzi z jakiegoś odległego lądu i nie znając tutejszej mowy milczy. Jednak “Przybysz” jak zaczęto go nazywać, nie tylko nie mówił, ale także nie wydawał żadnych dźwięków.

– Asta, czy sądzisz, że on może być… No wiesz, niemową? – zapytała pewnego wieczoru Oskil żonę powroźnika, gdy ta przybyła do rekonwalescenta.

– Sama nie raz się nad tym zastanawiałam, straszny milczek z niego, choć głuchy na pewno nie jest.

– Choć no tu! – Wskazała przybyszowi miejsce obok siebie, po czym bezceremonialnie ujęła jego żuchwę między kciuk a resztę palców i zajrzała w usta.

– Ach! – Znachorka zbladła i odsunęła się nieco.

– No więc? – zniecierpliwiła się Oskil.

– On nie ma języka. Nie, nie chodzi o to, że mu go… No wiesz, usunięto. Widziałam kiedyś takie obrażenia. W Hor wyrywają języki krzywoprzysięzcom. Wygląda jednak na to, że on taki się już urodził.

– Tajemniczy żeglarz niemowa. – Oskil zaśmiała się gorzko – Nie mów o tym mężowi, ani nikomu w wiosce, bardzo o to proszę. – Asta skinęła głową.

 

Trudno powiedzieć, czy znachorka nie potrafiła dochować tajemnicy, czy też wieść rozeszła się po wiosce inną drogą. Kolejny dzień chylił się już ku zachodowi, gdy Oskil zaniepokojona narastającym hałasem wyjrzała z chałupy. Na podwórzu kłębił się wzburzony tłumek mężczyzn uzbrojonych w kije i widły. Przewodził im, rzecz jasna, powroźnik.

 

– Wydajcie nam odmieńca! – wydarł się. – Miałem rację, to demon z odmętów, bo każde dziecko wie, że stwory morskie głosu nie mają!

– A nawet jeśli on człowiek, to skazaniec i zbieg z więzienia! – dorzucił sekundujący powroźnikowi brat karczmarza.

Oskil przekroczyła próg i stanęła na podwórzu, zaledwie kilka kroków od wzburzonego motłochu. Brat stał za nią, wsparty na ciężkim ciesielskim toporze. Sam wygląd szerokiego ostrza, solidnej rękojeści i spoczywającego na nim sękatego ramienia studził nieco zapał co poniektórych wichrzycieli. Przybysz przyglądał się zajściu z łagodnym i nieodgadnionym uśmiechem na twarzy.

– Odejdźcie. Odejdźcie stąd, mistrzu powroźniku. Szanuję was, choćby tylko przez wzgląd na waszą żonę. A reszta, po co tu przyszliście? Boicie się obcego, choć wam nie zagraża, czy swoich własnych lęków? Odejdźcie. Precz!

Oskil nie drgnęła nawet wypowiadając te słowa, lecz tłumek zamilkł. Mężczyźni zaczęli spoglądać po sobie, rozglądać się na boki, pochrząkiwać, a ci stojący z przodu wiercili się nerwowo, próbując wcisnąć się w głąb ciżby. Powroźnik nie był odważny, lecz w tej chwili bardziej bał się utraty autorytetu niż gniewu dziewczyny.

 

Wysunął się o jeden krok przed szereg swoich ludzi.

– Nie mamy nic do ciebie ani do twojego brata, Oskil. – Starał się mówić spokojnie, lecz głos mu drżał. – Po prostu oddaj nam odmieńca. – Za jego plecami rozległ się chór potakujących głosów. Wey podniósł topór i rozstawił szeroko nogi. Powroźnik podniósł rękę do góry i zawołał:

– Dobra chłopy, brać… – Zapewne miał zamiar dokończyć nieuniknionym: “go!”, ale zamarł z ręką nad głową. Oskil widziała jak twarz prowodyra straciła nagle wszelki wyraz, źrenice rozszerzyły się, a z opadłych kącików ust pociekła ślina. Stał tak dłuższą chwilę, po czym odwrócił się na pięcie i ruszył przed siebie obojętnie, roztrącając oniemiałych towarzyszy.

– A wy na co czekacie? Zabawa skończona. Wasze żony już pewno podają wieczerzę, oberwie się wam jeśli nie wrócicie na czas do domów! – Oskil nie rozumiała, co się wydarzyło, odzyskała jednak pewność siebie.

Gdy ostatni niedoszli wichrzyciele odeszli w końcu, sprzeczając się i zawzięcie dyskutując, dziewczyna spojrzała pytająco na przybysza. Stał nadal nieruchomy, z tym samym nieodgadnionym uśmiechem na twarzy.

– Zaczarowałeś go? – spytała poruszona.

O nie, nie znam żadnych czarów, przekazałem mu tylko, co o nim sądzę. Być może zbyt dosadnie i bardzo głośno. Nic mu nie będzie, dojdzie do siebie. – Oskil nie usłyszała głosu Przybysza. To co powiedział pojawiło się jako gotowa myśl w jej umyśle. Tak, jakby otworzył jej czaszkę i jednym ruchem włożył tam całe zdanie, tak jak ona wstawiała czysty talerz na półkę. Wrażenie było zaskakujące i nie do końca przyjemne.

Przepraszam, może powinienem cię ostrzec, to nie musi być miłe, na początku w każdym razie.

Rzeczywiście. A czy mógłbyś mnie… tego nauczyć?

Nie ma takiej potrzeby. – Oskil uświadomiła sobie, że odpowiedziała Przybyszowi w taki sam sposób, w jaki on przemówił do niej. – Choć muszę przyznać, że jesteś wyjątkowo pojętną uczennicą. Myślę, że inni będą potrzebowali nieco więcej czasu, aby nauczyć się posługiwania mową myśli.

A co z twoim kalectwem? – Nie w porę zorientowała się, że nazwanie go kaleką jest nie tyle krzywdzące, co po prostu głupie.

Jak niektórzy z was się domyślali, pochodzę stamtąd. – Wskazał ręką w kierunku morza. – Wbrew waszym wierzeniom, ocean nie jest nieskończony, ale do mojej ojczyzny rzeczywiście jest bardzo daleko. Myślę, że przybyliśmy do niej właśnie stąd, z Półwyspu, ale od tego czasu musiało minąć wiele tysięcy lat. Sztukę rozmowy w myśli odkryliśmy wieki temu, a więc i od bardzo dawna nie posługujemy się zwykłą mową. Może dlatego, od wieków niektórzy z nas rodzą się, jak to powiedziałaś, kalecy. Choć ten drobny mankament nie ma dla nas znaczenia – uśmiechnął się.

 

* * *

 

 

Tak wielkiego daru nie dało się oczywiście utrzymać w tajemnicy. W ciągu kilkunastu dni wszyscy mieszkańcy wioski posiedli umiejętność rozmowy w myślach. A z nastaniem wiosny, gdy drogi stały się przejezdne, a łodzie mogły znów wyprawić się na morze, niezwykła sztuka, jak pożar pola suchych trzcin rozniosła się po bliższej i dalszej okolicy. Wioska stała się sławna na Wielkim Półwyspie, a po kilku latach na całym kontynencie. Uczeni z szerokiego świata przybywali do miejsca, w którym zrodziła się mowa myśli. Przechadzali się z wójtem po brzegu morza, z powagą gładzili srebrne brody i w skupieniu słuchali historii odkrycia owej Wielkiej Sztuki. Potem zazwyczaj udawali się do chaty szkutnika, aby pokłonić się “Panience Oskil”.

 

Co do Przybysza, to powiadają, że z pomocą brata Oskil zbudował najwspanialszą łódź jaką widziano na zachodnim wybrzeżu Półwyspu i pewnego poranka odpłynął na niej do swojej ojczyzny, zabierając ze sobą Weya, który niczego nie pragnął tak bardzo, jak poznać kraj najwspanialszych szkutników. Wójt i karczmarz, a także sama Oskil, uparcie milczą jednak w tej sprawie.

 

I tylko powroźnik i brat karczmarza chodzili po wsi skwaszeni i bez wigoru, bo mowa myśli ma jedną wielką wadę – posługujący się nią nie może nikomu zamącić w głowie.

 

Koniec

Komentarze

 Witaj.

Mam pewne sugestie oraz wątpliwości (do przemyślenia) co do spraw językowych, np.,:

– Sama nie raz się nad tym zastanawiałam, straszny milczek z niego, choć głuchy na pewno nie jest. – razem?

– Choć no tu! – Wskazała przybyszowi miejsce obok siebie, po czym bezceremonialnie ujęła jego żuchwę między kciuk, (zbędny przecinek?) a resztę palców i zajrzała w usta.

Zapewne miał zamiar dokończyć nieuniknionym: “go!”, ale zamarł ze ręką nad głową. – literówka

Stał tak dłuższą chwilę, po czym odwrócił się na pięcie i ruszył przed siebie (przecinek tu, jeśli obojętnie roztrącał, albo…) obojętnie (… przecinek tu, jeśli obojętnie ruszył) roztrącając oniemiałych towarzyszy.

Stał nadal nieruchomy, z tym samym nieodgadniony uśmiechem na twarzy. – literówka

Myślę, ze przybyliśmy do niej właśnie stąd, z Półwyspu, ale od tego czasu musiało minąć wiele tysięcy lat. – literówka

Sztukę rozmowy w myśli odkryliśmy bardzo dawno temu, a więc od bardzo dawna nie posługujemy się zwykłą mową. – powtórzenie – czy celowe?

Choć, ten drobny mankament nie ma dla nas znaczenia – uśmiechnął się. – zbędny przecinek?

 

Bardzo ładna, moralizatorska opowieść i do tego z happy endem! :) Cieszy mnie, że w wiosce znaleźli się tacy, którzy dali szansę nieznajomemu, że nie wszyscy skazali go na śmierć. To bardzo budujące. :)

Pozdrawiam serdecznie, klik. :)

 

Edit:

Moim zdaniem tytuł, nawiązujący do cytatu, zawartego tu jako motto, ma podkreślić w Twoim opowiadaniu, że porozumieć będą umieli się zawsze ci, którzy chcą tego z dobroci, życzliwości oraz miłości względem drugiego stworzenia. :) Dla nich nie będzie barier, a brak typowej mowy, jej znajomości albo możliwości wyrażania (np. właśnie poprzez brak języka) nie stanowi żadnej przeszkody. :)

Pecunia non olet

Najpierw minus: "Potem zazwyczaj udawali się chaty" Chyba brakuje do A teraz plus: Fajnie się czytalo

cool

– Sama nie raz się nad tym zastanawiałam, straszny milczek z niego, choć głuchy na pewno nie jest. – razem?

To nie takie proste…

W słownikach ortograficznych można spotkać wyjaśnienia w rodzaju nieraz 'często', a nie raz 'nie jeden raz'. Glosy te jednak nie różnicują się wyraźnie, dlatego osobiście wolę różnicę w pisowni tłumaczyć akcentem: nieraz ma akcent na pierwszej sylabie, nie raz – na drugiej. Por. „NIEraz ci o tym mówiłem”, ale „Jeszcze nie RAZ ci o tym powiem”.

Mirosław Bańko, PWN

Czyli lepiej omijać…heh

wink

dum spiro spero

To nie takie proste…

Wiem, właśnie wiem, Fascynatorze, mnie tak niby wynika z kontekstu, ale wolę dać znak zapytania i podkreślić z całą mocą, że to tylko sugestia, bo żadnym znawcą nie jestem. :)

Pecunia non olet

Hej Na początku pomyślałem, że szykuje się coś w stylu Dogville, ale fabuła skręciła i ku mojemu zaskoczeniu poszedłeś w zakończenie właściwie bajkowe – wszyscy żyli długo i szczęśliwie, no może po za tymi dwoma drabami ;). Podoba mi się ilość wprowadzonych postaci do tak krótkiego tekstu i że udało się każdej z nich nadać charakteru :). Klikam i pozdrawiam :)

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

Wójt uciszył go, przełknął ślinę, zrobił krok do przodu i szturchnął rozbitka grubym kosturem do nawijania sieci.

A może kosturem używanym/służącym do…?

 

 

Fajna opowieść. Podobała mi się społeczność i ci, którzy odważyli się jej sprzeciwić. Chętnie dowiedziałabym się więcej Oskil i jej bracie, ale rozumiem ból limitu.

Zaskoczyłeś mnie szczęśliwym (no może nie dla wszystkich;P zakończeniem, ale jest przekonujące i daje nadzieję.

Lożanka bezprenumeratowa

Całkiem miło się tę bajkę czytało. Jakieś pojedyncze potknięcia przydarzyły mi się po drodze, niestety ich nie wynotowałem. Ogólnie bardzo spodobał mi się klimat – bajkowy właśnie – choć zakończenie swoją cukierkowością mnie zaskoczyło (spodziewałem się jakiejś tragedii).

Całość uważam, za zręcznie napisaną i godną klika – więc – śpieszę klikać.

entropia nigdy nie maleje

Nie mam czasu na szukanie chochlików. Dobrze się czytało. Mam tylko wątpliwość:

mowa myśli ma jedną wielką wadę – posługujący się nią nie może nikomu zamącić w głowie. ← ???

Całość bajkowa. I dobrze! :)

Dziękuję komentującym: Koala75, Jim, Abush, BardJaskier, Bruce, Fascynator za ciepłe słowa oraz korektę. Dziś wstawię poprawki. W sumie, to mogłem wrzucić wersję nieskróconą, bo limity konkursowe nie obowiązują w tym momencie, ale niestety tnąc nie zachowałem oryginału sad.

W komentarzach robię literówki.

Literówki i baboły poprawione.

W komentarzach robię literówki.

I ja dziękuję. :)

Pecunia non olet

Sympatyczna opowiastka. No, często tak bywa, że zabijamy coś tylko dlatego, że go nie znamy.

Ale język służy nie tylko do mówienia – tam jeszcze kubki smakowe są i chyba do rozdrabniania pokarmów też się przydaje…

Babska logika rządzi!

Mała prośba, fajnie by było dodać informację o celu naboru wraz z linkiem do stowarzyszenia, do którego wsparcia zachęcamy w tej edycji :) 

 

Brat stal za nią

 – stał

Potem zazwyczaj udawali się chaty szkutnika, aby pokłonić się “Panience Oskil”.

 – udawali się do chaty

 

Bardzo ciekawa historia. Niepokojąca również. Czasami przychodzą nam do głowy myśli, których nie chcemy, z którymi się nie zgadzamy i ktoś mógłby źle to odebrać. Jednak tutaj, jak rozumiem, trzeba pomyśleć coś do kogoś. Nie znaczy to, że ktoś odczytuje wszystkie myśli, a tylko te “wysłane”. Ciekawy motyw. Podobało mi się :D

Kolejne drobiazgi oraz meta-info poprawione & uzupełnione.

W komentarzach robię literówki.

Z jednej strony rozumiem, że to skończone opowiadanie, z drugiej żałuję, że nie ma ciągu dalszego, bo chętnie przeczytałabym o tym, jak rozbitek trafił do wioski. Ciekawi mnie także jakie były dalsze losy Przybysza i Weya. Myślałam też, że Oskil popłynie z nimi, ale widać nieznany świat jej nie pociągał. :)

 

za­sła­na była szcząt­ka­mi cze­goś, co jesz­cze nie­daw­no mu­sia­ło być dużą ło­dzią lub stat­kiem. Nie był to… → Lekka byłoza.

 

…kilka ko­biet pod­nio­sło skrzy­żo­wa­ne dło­nie na wy­so­kość twa­rzy – “Oby ode­szło!” – od­ru­cho­wo od­czy­nia­ły zły urok. → Rozumiem, że odczyniały urok w myślach, więc pierwsza półpauza jest zbędna, albowiem nie stawia się półpauzy przed myśleniem. Winno być: …kilka ko­biet pod­nio­sło skrzy­żo­wa­ne dło­nie na wy­so­kość twa­rzy. „Oby ode­szło!” – od­ru­cho­wo od­czy­nia­ły zły urok.

Tu znajdziesz wskazówki, jak można zapisywać myśli bohaterów.

 

– Lu­dzi­ska! – Za­wo­łał wójt prze­krzy­ku­jąc gwar roz­mów.– Lu­dzi­ska! – za­wo­łał wójt, prze­krzy­ku­jąc gwar roz­mów.

Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać dialogi.

 

– Słusz­nie gadał mistrz po­wroź­nik do wody z nim, jeśli jest be­stią z oce­anu, to krzyw­da mu się nie sta­nie, wróci do swo­ich. – Brat karcz­ma­rza zwy­kle brał stro­nę po­wroź­ni­ka. → Unikaj dodatkowych półpauz w dialogach; sprawiają, że zapis staje się mniej czytelny.

Proponuję: – Słusz­nie gadał mistrz po­wroź­nik, do wody z nim, jeśli jest be­stią z oce­anu, to krzyw­da mu się nie sta­nie, wróci do swo­ich. – Brat karcz­ma­rza zwy­kle brał stro­nę po­wroź­ni­ka.

 

– Choć no tu! – Wskazała przybyszowi miejsce obok siebie… → Chodź no tu! – Wskazała przybyszowi miejsce obok siebie

Sprawdź znaczenie słów choćchodź.

 

Gdy ostat­ni nie­do­szli wi­chrzy­cie­le ode­szli w końcu… → Nie brzmi to najlepiej.

Proponuję: Gdy ostat­ni nie­do­szli wi­chrzy­cie­le odstąpili/ oddalili się/ wycofali się w końcu

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nowa Fantastyka