- Opowiadanie: AP - Pracownica korporacji

Pracownica korporacji

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Pracownica korporacji

Marek

 

Od chwili, gdy się obudził, nie wykonał żadnego ruchu. Był nieswój. Jakby się coś nieodwracalnie skończyło. Próbował to zdefiniować, ale nie potrafił. Nie mógł przypomnieć sobie źródła niepokoju.

Ostatnio nie powodziło mu się. W pracy porażka za porażką. Obiecany awans przeszedł koło nosa. Dostał go gówniarz, który niewiele umiał, ale podobno był perspektywiczny. Do tego pominięto go przy ostatnich podwyżkach. A już przecież te przewidywane dodatkowe środki zdołał wydać. Musiał więc z miesiąca na miesiąc rolować długi na kartach. I już brakowało mu pomysłu, skąd wziąć pieniądze na obsługę wszystkich zobowiązań. Ale przecież to trwało już od kilku miesięcy. I cały czas podchodził z optymizmem do swojej sytuacji.

Analizował krok po kroku cały poprzedni dzień, ale niczego nie znalazł. Popatrzył w kierunku żony. Spod kołdry wystawała tylko głowa z włosami w nieładzie. Czuł podniecenie, ale nie miał ochoty nic z tym robić. Nie miał sił na żadne zabiegi, podchody, czułe słówka.

Wstał i poszedł do kuchni. Stanął przed szafką i chwilę się zastanawiał. W końcu się zdecydował. Wyciągnął nóż do krojenia chleba. Był tępy, więc go naostrzył. Teraz przetnie cienką skórę bez problemu. Przez moment patrzył na nóż, potem przeniósł wzrok na ulicę. Jakaś babina ciągnęła torbę na kółkach po polowaniu na gazetkowe okazje. Przyglądał się jej chwilę, gdy nagle kobieta skierowała wzrok w jego stronę. Uśmiechała się smutno. Pomachał do niej.

Stał zamyślony. Nie słyszał, jak Ania weszła do kuchni. Przytuliła się do niego z tyłu i wyrwała z letargu.

– Już wstałeś? Jeszcze jest wcześnie. Wrócisz do łóżka?

Nie odpowiedział. Ania wsunęła prawą rękę pod bluzę piżamy. Odruchowo się wyprostował i wciągnął brzuch. Ania wzięła jego reakcję za dobrą monetę. Starał się. Marek ostatnio dużo ćwiczył i przyniosło to wyraźne rezultaty. Zachęcona wsunęła rękę pod gumkę spodni i poczuła podniecenie męża, ale ten szybko chwycił jej dłoń i wyciągnął na zewnątrz piżamy. Obrócił się.

– Co robisz? – zapytał ostrzej, niż chciał.

Zaskoczyło to Anię. Odsunęła się i poszła w kierunku lodówki.

– Nic. Co na śniadanie?

Marek nie był głodny, ale wiedział, że jego reakcja na czułości żony mogła ją urazić i nie chciał kolejny raz jej odmówić.

– Jajecznica.

Ania zaczęła się krzątać.

– Wszystko w porządku między nami? – Zdecydowała się przerwać niezręczne milczenie.

– Oczywiście. A co?

– Tak tylko pytam. Boczek czy szynka?

– Szynka – odpowiedział, choć w pierwszym odruchu chciał rzucić, że wszystko mu jedno.

– Dobrze, że przynajmniej jeść ci się chce.

– Ostatnio mam dużo na głowie. Wybacz, że jestem nieobecny.

– To może coś zrobimy razem? Wyjedźmy w górki.

– Oj, nie. Nie dam rady. Muszę pogrzebać przy samochodzie. Szkoda, że tego nie zaplanowaliśmy. Naprawiłbym go wcześniej, ale zostawiłem to na sobotę. Boję się jechać w trasę. Jeszcze się złom nam rozkraczy w drodze.

Zjedli, wymieniając uwagi o pogodzie, sprawach do załatwienia w przyszłym tygodniu i ustalając listę zakupów na weekend. Po śniadaniu Ania wyszykowała się do sklepu, a Marek poszedł do garażu.

Rozejrzał się. Poprzymierzał na różne sposoby. Posiedział chwilę. Popatrzył na ten wrzód na dupie, tego starego grata, który przysporzył mu tyle problemów. Jakby innych było mało. W końcu wziął sznur i wyszedł na tył domu, do ogrodu. Powiesił się na jabłoni.

 

 

Anna

 

Nie spała od kilkunastu minut. Wieczorem długo się przygotowywała, ale Marek szybko zasnął, nie zauważając jej starań. Czyżby miał kogoś? Nagle poczuła, że się obudził. Czekała w napięciu, aż obróci się w jej stronę. On jednak leżał nieruchomo przez dłuższy czas, a potem po cichu, by jej nie obudzić, wysunął się spod kołdry i wyszedł z sypialni. Czekała jeszcze chwilę. Może zaraz wróci z łazienki? W końcu i ona wstała.

Weszła do kuchni. Marek stał przed oknem. Chciała, by się obrócił i ją zauważył. Miała na sobie tę dziwkarską koszulę, którą dostała z okazji którejś rocznicy. Pamiętała, jak stojąc przed jednym ze sklepów z bielizną, przyglądał się ubranemu w nią manekinowi. Wyobrażała sobie, ile musiało go kosztować, by wejść do środka i ją kupić. Ania jej nie lubiła. Jednak ostatnio czuła, że coś się dzieje niedobrego między nimi, i chciała zawalczyć.

Marek tylko stał bezmyślnie i patrzył na ulicę. W końcu podeszła do niego i przytuliła się. Wsunęła rękę pod koszulę. Drgnął. Przesuwała dłoń po torsie i brzuchu. Dla kogo on chodzi na siłownię? Chyba nie dla niej. Sięgnęła niżej, ale Marek uprzedził jej ruch. Złapał rękę i wyjął spod piżamy.

– Dobrze, że wstałaś. Mam dziś trochę planów. Nie traćmy dnia. Róbmy śniadanie.

– Na co masz ochotę? – Ania odsunęła się i podeszła do lodówki.

– Zrób jajecznicę na boczku.

„Róbmy śniadanie. Moimi rękami”.

– To jak chcesz spędzić sobotę?

– Chcę w końcu popracować nad tym naszym cudeńkiem. Jeszcze trochę i zadamy szyku. Zobaczysz.

– Po co sprzedaliśmy toyotę? Teraz, przez to twoje hobby, nigdzie się nie możemy ruszyć.

– Nie ma miejsca w garażu na dwa samochody.

– Nie musielibyśmy toyoty trzymać w garażu.

– Co cię ugryzło?

– Nic. Męczy mnie już ten twój kryzys.

– Jaki kryzys? Ja czuję, że żyję.

Zjedli śniadanie w milczeniu. Anna przypominała sobie, jak kiedyś, prawie w każdą sobotę, jeździli w góry. Czasami, gdy było im mało jednej trasy, zostawali na noc w jakimś schronisku i wracali dopiero w niedzielę. Ciągali ze sobą dzieciaki mimo ich nieustającego marudzenia. Kontynuowali te wypady też później, gdy pociechy wyfrunęły z domu. I nagle się urwało.

– No nic. Pyszne było. Lecę. Nie ma co marnować dnia. – Marek wstał od stołu, podszedł do żony i pocałował ją w czoło.  

Anna dopiła kawę, załadowała zmywarkę. Wzięła noże, które Marek po tygodniach próśb w końcu naostrzył. Chciała włożyć je do szuflady, gdy błysnęła jej na jednym z ostrzy jakaś twarz. Obejrzała się. W kuchni nikogo nie było. Popatrzyła jeszcze raz na ostrze. Nie, to tylko tłusta plama.

Ubrała się, wzięła kilka toreb na zakupy i wyszła. Pomyślała, że w końcu musi sobie sprawić taką na kółkach. Wygodna sprawa.

Szła, porządkując w głowie listę zakupów na cały tydzień i, co ważniejsze, na dzisiejszą kolację. Nie zapomnieć o winie! Była tak zaabsorbowana, że weszła na ulicę bez rozglądania się. Cóż, droga osiedlowa. Rzadko tu coś jeździło o tej porze.

Ostatnie, co zobaczyła, to śmiejącego się kierowcę patrzącego w lusterko i rozmawiającego z pasażerem siedzącym na tylnym siedzeniu.

 

 

Stefan

 

Ledwo się przebrał, a już zadzwonił telefon. Wyczuwał od kogo. Gdy dzwoniła Kryśka, dźwięk i wibracje były zawsze takie wkurzająco nerwowe. Wyciągnął smartfona z plecaka. Nie mylił się.

„Jezu, kurwa, co znowu?”

– Tak, kochanie?

– Musisz wracać.

– Ale czemu?

– To już.

– Na pewno? Kochanie, może to znowu jakieś gazy?

– Wracaj, proszę.

– Krysiu, termin masz za trzy tygodnie…

– Wody mi odeszły.

– Jesteś pewna? Może to…

– Stefan, proszę cię, wracaj. Wody mi odeszły. Słyszysz?

– Krysiu, uspokój się. Wezwę taksówkę albo karetkę. Bo mi trochę zajmie ten powrót.

– Nie chcę taksówki. Wracaj szybko. Potrzebuję cię.

– Już jadę.

Tym razem to chyba nie był fałszywy alarm. Stefan zaczął się przebierać.

– Co jest, mistrzu?

– Muszę wracać do domu.

– Daj spokój. Raz udało nam się zorganizować, a ty się urywasz.

– Grajcie sami.

– W piątkę? Nie wygłupiaj się.

– Kryśka rodzi.

– O cholera! Może cię podrzucę. Blado wyglądasz. Dobrze się czujesz?

– Nic mi nie jest. Dam radę.

Wrzucił torbę do bagażnika i wskoczył do samochodu. Ruch był niewielki. Powinien dotrzeć do domu w piętnaście minut. Nawet bez pośpiechu.

Nie chcieli mieć dzieci. To znaczy on długo chciał. Nie chciała Krystyna i to zaakceptował. Wygodnie im się żyło. Mieli kasę, czas na podróże. I kiedy żona przeszła menopauzę, to i pilnować się przestali. Potrzebne mu to na starość. Nie mówiąc już o zagrożeniach. W ogóle to Stefan podejrzewał, że z tą menopauzą to ściema była. Kobiecie po prostu instynkt macierzyński się uruchomił. I role się odwróciły. On już serca do tej ciąży i przyszłości z zasranymi pieluchami nie miał, ale ona się przestraszyła, że na starość nie będzie nikogo, kto „jej poda szklankę wody”. Przynajmniej imię pozwoliła mu wybrać. Krzysztof, po jego ojcu.

Znajomym tłumaczyli, że nie chcą mieć dzieci. Rodzinie powiedzieli, że nie mogą ich mieć, i poprosili, żeby tematu nie poruszać, bo to są bolesne kwestie. Aż tu patrzcie państwo, stał się cud! Ale wiadomo, w tym wieku to już trzeba chuchać i dmuchać, i być ciągle pod kontrolą lekarzy.

Droga była pusta. Tylko raz ktoś wszedł mu na pasach przed maskę. Wyhamował w ostatniej chwili. Nieźle się przestraszył. A tamten tylko smutno spojrzał.

Mimo że jechał wolno, powrót do domu trwał krócej, niż by tego chciał. Zastał Krystynę w fatalnym stanie. Cała się trzęsła. Dotknął czoła. Była rozpalona. Dopiero teraz przestraszył się nie na żarty. Alarm najwyraźniej nie był fałszywy. Niepotrzebnie go lekceważył. A może podświadomie pragnął, by…

Pomógł żonie wsiąść na tylną kanapę i już nie ociągając się, po chwili ruszył do szpitala. Na szczęście była sobota rano, żadnego ruchu. Powinni tam sprawnie dotrzeć.

– Co tak długo? – Żona ledwo mówiła.

– Przyjechałem od razu po twoim telefonie.

– Minęło pół godziny.

– Najwyżej piętnaście minut.

– Stefan, uważaj! Proszę, jedź szybko, ale ostrożnie. Zwalniaj przed tymi progami, proszę.

– Oczywiście, przepraszam. Nie zauważyłem. Dobrze się czujesz?

Głupie pytanie. Odwrócił się do niej z czułym uśmiechem. Chciał dodać jej otuchy.

– Uważaj! Hamuj!

– Co?

Chwilę patrzył oszołomiony na kobietę leżącą przed jego samochodem. Pewnie nic jej nie będzie. Jechał najwyżej trzydzieści kilometrów na godzinę. Nie wstawała. Obejrzał się. Krystyna trzymała się za krwawiące krocze. Wyglądała na półprzytomną.

Nagle drzwi samochodu otworzył jakiś drab i chciał wyszarpnąć Stefana zza kierownicy. Pasy jednak to zablokowały.

– Gnoju, jak jeździsz? To jest droga osiedlowa, ty chuju. Coś ty, kurwa, narobił? Wysiadaj!

– Muszę jechać z żoną do szpitala! Ja tu nic nie pomogę.

Stefan odepchnął mężczyznę. Zamknął drzwi, chciał ruszyć, ale przechodnie, którzy nie wiadomo skąd nagle licznie się pojawili, zagrodzili mu drogę.

– Uciekać chce bandyta!

Tym razem wyciągnęli go z samochodu. Poczuł nagły ból w klatce piersiowej. W ostatnim momencie popatrzył na tylne siedzenie i gasnące oczy żony.

 

 

Krystyna

 

– Naprawdę musisz jechać?

– Kochanie, obiecałem chłopakom. Popykamy trochę i w ciągu dwóch godzin będę z powrotem.

– Boję się, że to dziś.

– Masz jeszcze trzy tygodnie do terminu. Może to mój ostatni wypad z kumplami? Poza tym są telefony.

– Coś dziś źle się czuję. Wszystko mnie boli.

– Kochanie, ty codziennie źle się czujesz. Ja już nie pamiętam, żebyś ty się kiedykolwiek dobrze czuła. Przed ciążą też. A przecież w tygodniu wychodzę na całe dnie do pracy, a jakoś dajesz radę. Proszę, odpuść mi te dwie godziny. No, pa.

– Pa.

Została sama. Cały czas marudził, że chce mieć dzieci. Nic go nie obchodziło, że przy jej stanie zdrowia ciąża jest zagrożeniem. Długo się starali i w końcu się udało. Miała nadzieję, że nowa sytuacja coś zmieni. Ale niestety przeliczyła się. Stefan jak był, tak i został nieodpowiedzialny. Teściowa też dokładała swoje.

– Wszystkie kobiety rodzą i jakoś żyją. Rodzić po ludzku! Ha, ha, ha. A co to niby, kiedyś to po jakiemu się rodziło? W dupach się poprzewracało. Stara baba, a zachowuje się jak dzieciak. Jest ciąża, to musi boleć. Kiedyś baby to i dziesiątkę albo i więcej rodziły i wszyscy byli zdrowi, i nikt nie narzekał. A teraz słabe jakieś to pokolenie. I kto kiedyś łaził do lekarza z ciążą? A co, ciąża to jakaś choroba jest? Dobrze, Stefan, że się wam w końcu udało. Przynajmniej będziesz miał kogoś, kto ci na starość szklankę wody poda.

Stefan niby z przymrużeniem oka traktował mądrości swojej matki, ale z drugiej strony, zachowywał się, jakby myślał podobnie. „Bóle? Jakie bóle? To normalne. Czy naprawdę trzeba z tym jechać do lekarza?”. „A w ogóle ktoś musi zarabiać na życie. Bierz sobie te zwolnienia, a ja będę przynosił pieniądze do domu”. I zaczął wracać coraz później z pracy. Poza tym te ciągłe wypady do knajp i powroty na rauszu. Oczywiście w ramach budowania relacji biznesowych. Zwłaszcza teraz zrobiło się to ważne, kiedy oczekują potomka i wszystko wskazuje na to, że na niego spadnie cała odpowiedzialność za ich finansowy byt, bo jej to raczej już się nie będzie chciało wrócić do pracy.

Patrzyła przez okno, jak Stefan odjeżdża. Od rana źle się czuła. Bała się, że zemdleje. Rozejrzała się za telefonem. Zostało dwa procent. O nie! Gdzie ta ładowarka? Czyżby Stefan ją zabrał? Miała drugą na górze. Ledwo doczłapała po schodach na piętro. Przetrząsała wszystkie szuflady i w końcu znalazła, ale tymi poszukiwaniami tak się zdenerwowała, że zrobiło jej się słabo. Spróbowała usiąść na chwilę, by nabrać sił. Napięła się, by przezwyciężyć ból kręgosłupa, gdy nagle poczuła, jak odeszły jej wody. Klapnęła w kałużę. „Stefan, proszę, wracaj”. Nie miała jak zadzwonić. Głupia zostawiła komórkę na dole.

Ostatkiem sił zeszła z piętra. Gdzie ten cholerny telefon? Gdzie go położyła? Jest. Wybrała ostatnie połączenie, ale bateria w tym momencie się rozładowała. Musiało jej zająć jeszcze chwilę, zanim ponownie mogła wybrać numer do Stefana.

– Co jest?

– Kochanie, to już.

– Co już?

– Rodzę.

– Jesteś pewna? Ty tak od tygodnia rodzisz.

– Odeszły mi wody.

– Jak to takie pilne, to czemu nie wezwałaś karetki? Może po prostu popuściłaś?

– Stefan, proszę, przyjedź.

– No już dobra. Jadę.

Mąż przyjechał po trzydziestu minutach. Liczyła każdą, stała w oknie i czekała. Wysiadł powoli z samochodu i zanim wszedł do domu, oparł się o poręcz schodów i zapalił papierosa. Potem gdy wszedł i ją zobaczył, wszystko nabrało tempa.

Stefan pędził przez osiedle. Był wyraźnie przestraszony. Chyba w końcu dotarło do niego, że sytuacja jest poważna. Nie zważał na dziury ani progi zwalniające. Wahała się, czy zwrócić mu uwagę. Z jednej strony cieszyła się, bo zobaczyła w końcu troskę męża, ale z drugiej czuła się coraz gorzej i ta jazda najwyraźniej do tego się przyczyniała. 

– Stefan, proszę, jedź ostrożnie. Nie pędź tak.

– Co? – Odwrócił się.

– Uważaj! Hamuj!

Straciła na chwilę przytomność. Gdy ją odzyskała, męża nie było w samochodzie, a wokół panowało zamieszanie. Krzyki, bieganina i kilka samochodów na sygnale. Ktoś przez szybę smutno jej się przyglądał.

– Pomocy – wyszeptała i zamknęła oczy.

Odzyskała na chwilę przytomność. Leżała w szpitalu. Ktoś najwyraźniej rozmawiał o niej. Wyłowiła tylko fragment rozmowy.

– Płód martwy. Co robimy? Cesarka?

– Nie ma sensu. Czekamy.

– A pacjentka?

– To długo nie potrwa. Sepsa tak zaawansowana, że…

 

 

Krzyś

 

 

 

Fajrant

 

– Ostatnio późno wychodzisz z pracy.

– Mam urwanie głowy.

– Długo to potrwa?  

– Nie mam pojęcia. Szef zwija projekt. Jeśli chcę być brana pod uwagę przy następnych, to muszę się wykazać.

– Ile dziś? Marek, Anna, Stefan, Krystyna, Krzyś… Jak będziesz tak detalicznie działać, to się z tego nigdy nie wygrzebiesz.

– Co ja mogę?

– Jakaś wojna, epidemia, asteroida, solidny kataklizm. Pogadaj z szefem.

– Nawet się nie zająknę. Za to odpowiedzialne są inne departamenty. Mam dość słuchania, jak to się wożę. Inni coś organizują, a ja zbieram żniwo. Nie, nie. Będę robić swoje. I wiesz, ta robota wcale przyjemna nie jest.

– Wyobrażam sobie. Rzuć ją.

– Łatwo powiedzieć. Niczego innego nie umiem.

Koniec

Komentarze

Witaj.

MOCNE. cryingheart

Żal ich…crying

Klikam, pozdrawiam. 

Edit, aha, bo w tym szoku zapomniałam – dziękuję za oznaczenie wulgaryzmów. :)

Pecunia non olet

Podobało mi się :)

Ciekawy pomysł na przedstawienie tych samych wydarzeń z różnych perspektyw – na różne rzeczy zwracamy uwagę, inaczej zapamiętujemy te same sytuacje. No i podoba mi się to splątanie losów obcych sobie ludzi.

Świetnie się czytało :)

Fajne :)

Przynoszę radość :)

Ciekawie się czytało, w pierwszym odruchu pomyślałam, że coś jest nie tak z historią i dopiero po chwili dotarło do mnie, że intencjonalnie przestawiasz wydarzenia z różnych perspektyw. Aż by się chciało, żeby ostatni akapit był nieco dłuższy. 

Staram się doszukiwać w tytułowej pracownicy oraz całej jej korporacji jak największej ilości elementów fantastycznych… Jest ich tyle? Bo ja od razu miałam skojarzenia z Niebem, Bramami Niebieskimi, Bogiem, Aniołami. :) Tylko – czy nie przesadzam z taką nadinterpretacją? :)

Pecunia non olet

Hej 

Ciekawy pomysł, generalnie poruszony problem bezrefleksyjnego wykonywania pracy, to nie tylko sprawa korporacji, William Wharton napisał, chyba w szrapnelu, że został pisarzem by już nigdy nie odpowiadać za czyjeś decyzje. I ja to kupuje bo łatwo jest się zasłonić stwierdzeniem “ Ja tu tylko pracuje” gdy tymczasem po drugiej stronie mamy żywą osobę z być może poważnymi problemami. A skoro zostaliśmy stworzeni na podobieństwo, to logika podpowiada, że tam gdzieś muszą mieć podobne rozwiązania do naszych :). 

 

Klikam i pozdrawiam :) 

 

PS. Trochę dłużyły mi się akapity gdy przedstawiałeś historię z innej perspektywy. Ale tylko trochę ;) 

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

Dzięki wszystkim za przeczytanie i komentarze.

 

Bruce

Nie wiem, ale chyba powinienem się cieszyć ze słowa “szok” z Twojego pierwszego wejścia? Jeśli chodzi o interpretację, to gdzieś te okolice, o których wspomniałaś. Kim jest, według Ciebie, tytułowa bohaterka?

 

Anet

Cieszy mnie, że się podobało.

 

DarkMattter, dziękuję. Ostatnia część – “Fajrant” w pierwotnej wersji była trochę dłuższa, ale ostatecznie odchudziłem ją. 

 

BardJaskier

Trochę dłużyły mi się akapity gdy przedstawiałeś historię z innej perspektywy. Ale tylko trochę ;) 

Rozumiem, bo przecież już trochę te historie były znane. 

 

Pozdrawiam

 

PS

William Wharton wydał swoją pierwszą powieść po pięćdziesiątce. Kiedyś wydawało mi się to bardzo dużo.

Moim zdaniem jest Aniołem. 

Dzięki AP za ten wpis, bo jestem uspokojona i rozgrzeszona, gdyż zazwyczaj miewam skłonności do przesadnej nadinterpretacji. Teraz, z czystym sumieniem, klikam podwójnie. :) 

Pozdrawiam. :)

Pecunia non olet

Bardzo ciekawie skonstruowana całość i super podsumowanie przedstawiające znane problemy pracownicy, mimo że nieziemskiej korporacji, wyjaśniające wszystko. Nie dłużyło mi się.

Kiedyś myślałem, że 37 lat to wiek kiedy ma się już ugruntowane poglądy i jest się już pewnym tego co chce się robić w życiu, więc z niedowierzaniem spoglądam na przypisaną cyfrę do mojego życia.  

 

Jak wspominał Basil Fawlty :

Ziiiip, co to było?

Twoje życie.

Można jeszcze raz?

Przykro mi stary niema dolewek. ;)

 

Ale łudzę się, że jednak warto próbować i może uda się zrealizować część z tego co chodzi mi po głowie :) Bo czy mamy inne wyjście, nim ktoś z działu “cięć personalnych” ;) dostanie nasze nazwisko na liście zadań do wykonania. Raczej nie, więc pozostaje tylko spokój i nadzieja, że uda się doczekać satysfakcjonującego końca, kiedy to z uśmiechem na twarzy z poczuciem dobrze wykorzystanego czasu odejdziemy do krainy wieczny łowów :) 

 

 

PS . Nie wiedziałem że Wharton wydał pierwszą powieść tak późno :P 

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

bruce, jeszcze raz dzięki.

 

Koala, dzięki. Zrobiło mi się przyjemnie.

 

Bardzie, napisałem o tym Whartonie, a chwilę potem usunąłem to zdanie. Ale ta chwila trwała zbyt długo i zdołałeś się do tego odnieść. Cóż, lecę je przywrócić. 

Nie ma za co, sam sobie jesteś winien, AP, trzeba było tak świetnego i do głębi poruszającego tekstu nie pisać. :)) Żartuję oczywiście, gratuluję pomysłu plus jego realizacji, trzymam kciuki za Piórko. :)

Pecunia non olet

Cześć, bardzo dobry tekst. Dobrze się czytało, każdy bohater ma swój charakterystyczny, wewnętrzny (i zewnętrzny) głos, a na dodatek świetnie zrealizowałeś pomysł z tym, że każdy z nich odbiera otaczającą rzeczywistość na inny sposób. Bardzo smutna historia, ale dobrze napisana. Gdybym mógł, zgłosiłbym do Biblioteki.

Zakończenie całkowicie niespodziewane, zamykające klamrę z tytułem. Naprawdę świetne i sprawiające, że to wszystko spina się w logiczną całość. 

 

Pozdrawiam!! laugh

„Temu, kto nie wie, do jakiego portu zmierza, nie sprzyja żaden wiatr.“ - Seneka Starszy

Cześć AP,

 

w pierwszej chwili miałem mieszane uczucia. Nie porywają mnie aż tak historie tych osób, same w sobie są dosyć standardowe, typowa obyczajówka – w tej części “chwyta” mnie dopiero to, że wszystkie są ze sobą połączone. Na plus, że się przez historie nie brnie, przechodzi się je szybko i łatwo. Momentami miałem wrażenie że czytam fabularyzowane “prawdziwe historie” z dużych portali internetowych i szczerze mówiąc na początku myślałem, że o tym bedzię zakończenie – że to pracownica, dajmy na to, Onet Kobieta, będzie autorką i pracowniczką korporacji, która musi te dramatyczne historie pisać na akord :)

Natomiast realne zakończenie było dla mnie najciekawsze i z chęcią przeczytałbym choćby ze dwa akapity więcej o tej korporacji, coś się więcej o niej dowiedział. Choć rozumiem też zabieg, by przedstawić to za pomocą krótkiego, niedopowiadającego wszystkiego dialogu, to ja osobiście najbardziej ciekawy jestem szerszego opisu takiego “popołudnia w pracy” w tej “korporacji” (czuję tu The Good Place vibes) :)

Generalnie pozytywów widzę więcej, także dzięki za umilenie przerwy obiadowej w biurze!

Szlachcic, dziękuję za Twój komentarz. To bardzo miłe, co napisałeś.

 

gimlos, dzięki. Cieszę się, że udało mi się umilić przerwę obiadową w biurze. 

 

Pozdrawiam

Interesujące pokazanie sytuacji z różnych perspektyw. Ale najciekawsze ukryłeś w puencie. Końcówka wreszcie wprowadza fantastykę do obyczajówki. Dla jednych tragedie, dla innych dzień jak każdy inny.

Nie znam się na sepsie, ale kiedy ona zdążyła się ta zaawansować, skoro Krystyna ciągle była pod opieką lekarza?

Babska logika rządzi!

Finkla, dziękuję za przeczytanie i komentarz. 

 

Sepsa, niestety, ma gwałtowny przebieg. Jeśli zlekceważy się objawy lub pomyli z czymś innym, to może być za późno. Zresztą to “ciągle pod kontrolą lekarzy” jest subiektywnym odczuciem Stefana. 

 

Pozdrawiam

Śmierć zbiera żniwo – chyba w l. poj. byłoby lepiej. I może jeszcze – niczego w ostatnim zdaniu.

Pomysł ciekawy. Zastanawia mnie tylko, dlaczego szef zwija projekt. Czyżbyś miał jakieś przecieki?

Pozdrawiam:)

Oblatywaczu, dzięki za wizytę.

 

Czemu zwija projekt? Niezbadane są wyroki szefów. “Żniwa” i “nic” poprawiłem. 

 

Pozdrawiam

Cześć!

Lubię takie zabawy narracją, wprowadzanie kolejnych klocków, które całkiem zmieniają czytelnicze postrzeganie sytuacji. Bardzo fajnie było to ograne w The Last Duel Ridleya Scotta, gdzie każdy z trzech segmentów filmu skupiał się na innym z trojga bohaterów, ukazywał wydarzenia z ich perspektywy i wywracał na nice to, jak widz odbierał zarówno historię, jak i postaci.

U Ciebie czegoś mi jednak zabrakło do pełnej satysfakcji. Przede wszystkim mam wrażenie, że wydarzenia nie uzupełniają się nawzajem. Mamy typową obyczajówkę, jakich wiele już było, ale puenta zdaje się wyciągnięta z zupełnie innego dzieła, nie wynika z historii – a powinna podkreślić całość – i nic jej nie zapowiada. Osobiście nie lubię, kiedy końcowy twist pojawia się zupełnie bez żadnego foreshadowingu, wolę twist (nawet przewidywalny), który ma podbudowanie w fabule i wcześniejszych wydarzeniach.

Ponadto nie do końca kupuję rozdźwięk pomiędzy wersjami Stefana i Krystyny. Bo o ile Ania i Marek wypadają naturalnie, a ich wersje spotykają się mniej więcej w połowie drogi, o tyle S. i K. totalnie sobie przeczą. Nieco mi to zgrzytnęło jako zbyt duża rozbieżność, zwłaszcza że chodzi przecież o kwestie tak fundamentalne, jak posiadanie dzieci. Mimo wszystko trudno mi uwierzyć, że dwójka ludzi, których coś jednak kiedyś łączyło, skoro się hajtnęli, może aż tak się nawzajem nie rozumieć/nie słuchać, by zupełnie na opak odczytywać swoje intencje i słowa.

Jeśli chodzi o styl, to był bardzo prosty; szybkowchłanialny, ale niezapamiętywalny. Podobnie postaci: miały swoje role do odegrania i odegrały je, ale nikt nie był na tyle charakterystyczny czy ciekawy, żebym jakoś specjalnie przejęła się ich losami. No i ostatecznie mam wrażenie, że z tej opowieści nic nie wynika, poza konkluzją, że punkt widzenia zależy od punktu siedzenia.

Pomarudziwszy, ale pomysł był naprawdę niezły i przeczytałam tekst z zainteresowaniem, ciekawa, co będzie dalej. Owszem, końcówka trochę rozczarowała, ale nie uważam lektury za nudną czy nieprzyjemną.

Pozdrawiam!

three goblins in a trench coat pretending to be a human

Cześć,

Mam trochę problem z tym tekstem. Opowiadanie z pewnością jest oparte na ciekawym pomyśle, a sceny konsekwentnie się zazębiają. Czyli kompozycja fabuły niby gra, ale są w niej pewne elementy, które IMHO średnio się sprawdzają. Przeskakiwanie pomiędzy perspektywami poszczególnych bohaterów w ich ostatnich chwilach nie jest tu problemem. Każdy ma wyraźnie zarysowaną osobowość i problem (na tyle, na ile da się to zrobić w krótkim tekście), więc przeskoki nie irytują, ani nie przyprawiają czytelnika o mały zawrót głowy. To, co wypada średnio, to fakt, że historie zamiast się uzupełniać w momencie przeskoku, powtarzają zbyt wiele elementów z wcześniej tylko z perspektywy kolejnego bohatera. Oczywiście jest w tym rodzaj wartości dodanej, jednak akcja zwalnia i niekoniecznie otrzymujemy coś, co nie wynikało wcześniej z kontekstu. Siada więc tempo narracji, a to nie do końca dobre w krótkim, wartkim w zamyśle tekście. Końcówka zdecydowanie jest najmocniejszą częścią tekstu, jednak już gdzieś w połowie można się domyślić dokąd to zmierza. To nie przytyk, po prostu tytuł i prowadzenie akcji prowadzi myślenie w pewnym kierunku. 

Językowo jest nieco chropowato, aczkolwiek spora ilość dialogów pomaga szybko przejść przez tekst. Ogólnie czytało się bez bólu, chociaż tekstowi przydałaby się lekka korekta najbardziej na poziomie fabularnym. Wtedy mógłby zdecydowanie zostać ze mną na dłużej.

Dziękuję za opowieść o śmierci z korpoperspektywy,

Pozdrawiam

Cześć gravel!

 

Dziękuję za przeczytanie, komentarz i cenne uwagi.

 

Filmu The Last Duel Ridleya Scotta nie widziałem. Jak będę miał okazję, to chętnie zobaczę.

 

Jeśli chodzi o foreshadowing, to postaram się choć trochę usprawiedliwić. Sam tytuł w zestawieniu z treścią poszczególnych historii może sugerować, że jakiś twist w końcu nastąpi. Choć szczerze przyznaję, że sam czytając jakieś opowiadania, często zapominam o tytule. Poza tym, jak napisałaś, chodzi o podbudowanie zwrotu fabułą, więc z tym tytułem to słaby argument. W opowiadaniu pokazane są historie kilku osób, których losy się przeplatają i których w krótkim czasie spotyka śmierć. I sam ten fakt może wydawać się zagadkowy, wymagający wyjaśnienia. Poza tym, każdy z bohaterów na krótko przed śmiercią zauważa jakąś postać/twarz, która, jak się wydaje, nie pełni żadnej roli w fabule. Do Marka uśmiecha się kobieta wracająca z zakupów, Ani błysnęła na ostrzu noża czyjaś twarz, wracającemu do domu Stefanowi ktoś wszedł przed maskę, Krystynie siedzącej w samochodzie ktoś się przyglądał i nie sprawiał wrażenia, jakby chciał pomóc. Zastanawiałem się, czy nie zrezygnować z tego zabiegu, ale ostatecznie go zostawiłem. 

 

Rozumiem, że różnice między wersjami Stefana i Krystyny wydają się duże. Uważam jednak, że niewypowiedziane pretensje, niespełnione oczekiwania, brak szczerości, jeśli trwają przez lata, mogą skutkować nawet większym brakiem wzajemnego zrozumienia.

 

Pozdrawiam

Cześć oidrin!

 

Dziękuję za przeczytanie i komentarz. Cieszę się, że pomysł okazał dla Ciebie się ciekawy. Zapewne wykonanie mogłoby być lepsze i Twoje wskazówki przydadzą mi się na przyszłość.

 

Pozdrawiam

Poza tym, każdy z bohaterów na krótko przed śmiercią zauważa jakąś postać/twarz, która, jak się wydaje, nie pełni żadnej roli w fabule.

Ja trochę miałam tu skojarzenia z Barcisiem, który pokazywał się u Kieślowskiego. :)

 

Rozumiem, że różnice między wersjami Stefana i Krystyny wydają się duże.

Tu z kolei przypominałam sobie filmy Kurosawy. :)

 

Pecunia non olet

Rola Barcisia wydaje się niewielka, ale poza nim i aktorami z “krótkich filmów” nie za bardzo mogę sobie kogokolwiek innego przypomnieć z całej serii. 

U Kurosawy bohaterowie zdają relację z jednego konkretnego wydarzenia, które każde z nich stawia w złym świetle. W ich interesie jest mówić nieprawdę.

bruce, dzięki za skojarzenia. Dekalog i Rashomon to wspaniałe filmy.

Oczywiście to były absolutnie luźne skojarzenia, aczkolwiek takie mi się miejscami nasuwały. :)

Pozdrawiam, AP. :)

Pecunia non olet

Cześć!

 

Przeczytałem z polecenia i całkiem mi się spodobało. Pokazujesz tę samą/powiązane ze sobą sceny z perspektywy różnych bohaterów i zastanawiam się, na ile sceny są faktycznie różne, a na ile to kwestia subiektywnej oceny konkretnej postaci. Czyli jeżeli tak miał być, trochę niejednoznacznie, to wyszło ;-)

Napisane porządnie i z pomysłem. Pokazane sytuacje celnie kreują bohaterów w stopniu wystarczającym do sprawnego płynięcia przez tekst. Nic nie zgrzyta, nie wybija z rytmu. Zwłaszcza, że ciekawość rośnie z każdą sceną (jak i głód fantastyki ;-) ) Trochę małżeńskich niesnasek, trochę konsekwencji podjętych wyborów, wyszło przekonująco, ludzko. Momentami zastanawiałem się, czy to nie pójdzie bardziej w stronę “każdy ma swoją wersję rzeczywistości”, ale w końcówce uderzasz w inne tony.

Pomysłowy epizod Krzysia. Tak krótko i na temat. Cała warstwa, mająca wpływać na emocje czytelnika, dobrze rozplanowana, choć trochę zbyt słaba imho (słaba w sensie mocy oddziaływania, bo sytuacje są momentami traumatyczne, a bardzo szybko je ucinasz i nie pozwalasz wybrzmieć). Perspektywa Śmierci w wersji korpo. Tu zrobiło się nieco weselej (po dosyć smutnej drodze), choć to raczej radość chwili niż dawka nadziei czy inny wyśniony zaświat. Trochę bezosobowa ta śmierć, statyczna (albo nie wyczytałem, jak wpływała na losy bohaterów), a może to oczko do “pracy” w korpo ;-)

 

2P dla Ciebie: Pozdrawiam i Polecam do biblioteki!

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Zgrabnie napisane. Czyta się dobrze, choć nastrój jest realistycznie przygnębiający. Obraz nudnej, pustej egzystencji postaci, ich wyobcowania wręcz budzi niechęć do życia. Wpisanie w tę konwencję anioła śmierci, wiodącego podobny żywot jest interesujący, choć i wyjątkowo depresyjny. Do Fajrantu zadawałem się pytaniem, kiedy pojawia się coś fantastycznego. Oprócz twarzy na ostrzu noża nic tego nie zapowiada. Rozumiem, że taka była koncepcja. W moim odczuciu w trakcie opowiadania brakuje suspensu, obecności czegoś niepokojącego, przenikającego mdłą codzienność.

Podobało mi się. Piszesz o ich śmierci tak szybko i zdawkowo, że czytelnik nie ma czasu na odczucia. Ale pomimo to i tak żal mi sie zrobilo biednej niedoszłej mamusi. Ciekawe jaki będzie kolejny projekt szefa? Hm… a moze napisz opko pod tytułem: kolejny projekt szefa. A skoro od niedawna mam tę moc… więc klikam do biblioteki.

Dopiszę, bo mnie męczy, że muszę… Nova wspomniała o “niedoszłej mamusi”, której żal. Od początku miałam przed oczami wstrząsające sceny, zapamiętane dawno temu podczas oglądania u znajomych fragmentu odcinka “Na dobre i na złe”, gdzie będąca w ciąży żona lekarza (granego bodajże przez Pieczyńskiego) była od początku opisywanego dnia dziwnie rozkojarzona, omyłkowo przygotowała rodzinie na śniadanie kanapki z czosnkiem, co dobrodusznie jej darowali, pożegnała ich potem, wychodzących do pracy czy szkoły; takie całkiem zwyczajne sceny, zachowania, rozmowy, a potem nagle wyszła z domu (chyba na zakupy) i… zginęła na przejściu dla pieszych. Wszystko zwyczajnie, nic nie zapowiada dramatu, a nagle – szok! – i tragedia nie do opisania. I człowiek pozostaje wstrząśnięty, z takim trudnym do opisania wrażeniem ulotności ludzkiego życia. crying

Pecunia non olet

Dziękuję wszystkim za przeczytanie i komentarze.

 

krar85, fajnie, że się podobało.

Zastanawiałem się jak przedstawić perspektywę Krzysia. Miałem kilka pomysłów, ale zdecydowałem się właśnie na takie rozwiązanie. Cieszę się, że je doceniłeś.

 

Nikolzollern, dzięki za miłe słowa i wskazówkę, co można by zrobić lepiej. Nastrój jest przygnębiający, bo tak to jest, jak spotyka się śmierć.

 

Nova, cieszy mnie, że się podobało. Niech moc będzie z Tobą.

Hm… a moze napisz opko pod tytułem: kolejny projekt szefa.

Raczej nie, ale się nie zarzekam.

 

bruce, pewnie szef produkcji chciał zwinąć aktorce rolę. 

bruce, pewnie szef produkcji chciał zwinąć aktorce rolę. 

Prozaiczny powód, a naiwny widz(=ja) przeżywa… laugh

 

Pecunia non olet

Osobliwe puzzle.

Nieźle pokazałeś kilkoro bohaterów, których drogi życiowe splotły się nieoczekiwanie i w równie nieoczekiwany sposób zakończyły.

Może to nie najlepiej zabrzmi, ale przeczytałam z przyjemnością.

 

Ania wsu­nę­ła prawą rękę pod ko­szu­lę pi­ża­my.Ania wsu­nę­ła prawą rękę pod bluzę pi­ża­my.

Za SJP PWN: piżama, pidżama 1. «luźny ubiór do spania złożony ze spodni i bluzy»

 

Ania ode­bra­ła jego re­ak­cję za dobrą mo­ne­tę.Ania wzięła jego re­ak­cję za dobrą mo­ne­tę.

Wyrażenie brać/ wziąć coś za dobrą monetę to związek frazeologiczny, czyli forma ustabilizowana, utrwaloną zwyczajowo, której nie korygujemy, nie dostosowujemy do współczesnych norm językowych ani nie adaptujemy do aktualnych potrzeb piszącego/ mówiącego.

 

– Co ro­bisz? – za­py­tał zbyt ostro, niż chciał. → – Co ro­bisz? – za­py­tał ostrzej niż chciał.

 

Mąż przy­je­chał po trzy­dzie­stu mi­nu­tach. Li­czy­ła każdą, stała w oknie i cze­ka­ła. → Była w stanie stać pół godziny?

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

regulatorzy, dzięki za wskazówki. Poprawiłem, co było do poprawy. To stanie w oknie może rzeczywiście jest zbyt długie, ale zostawiłem. Cieszę się, że przeczytałaś z przyjemnością.

 

Pozdrawiam

Bardzo proszę, AP. Miło mi, że uznałeś uwagi za przydatne. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Hej, AP!

Bardzo interesujące opowiadanie. Lubię przeskoki między perspektywami postaci, więc nic mi nie zgrzytało, gdy bohaterem opowiadania stawał się nagle ktoś inny. Zwłaszcza, że do każdej perspektywy dorzuciłeś nieco inne spojrzenie na sytuację. Każdy nieco inaczej patrzy na zaistniałą sytuację, ma inne przemyślenia, inaczej odbiera wydarzenia i inaczej odczytuje znaki.

Opowiadanie jest też smutne. Seria niefortunnych wydarzeń. Głównie to obyczajówka, ale w niczym mi to nie przeszkadza. Wolę nawet takie opowiadania dosyć życiowe z zarysowanymi tylko elementami fantastycznymi.

Nieco z tropu zbił mnie plottwist na samym końcu tekstu. Chociaż spodziewałem się, że niespodziewanego może się wydarzyć, trochę zgrzytało mi to, jak nagle wplecione w to są siły wyższe.

Ogólnie opowiadanie bardzo dobre, przyjemne i też stosunkowo niespotykane. A i jeszcze gratuluję dialogów. Są takie ludzkie, życiowe, jakbym widział prawdziwych ludzi.

Pozdrawiam!

WyrmKiller, dziękuję za recenzję. Fajnie, że mimo zgrzytów, opowiadanie Ci się spodobało. 

 

Pozdrawiam

Dlatego nie pracuję w korpo,

Cześć!

Spodobała mi się konstrukcja tego opowiadania – dobrze przeplecione wątki oraz bohaterowie utworzyły zgrabną pajęczynkę. Każda osobna historyjka jest raczej krótka, co pozwala się nie znudzić jej – było, nie było – przeciętnością, bo przecież to nie są historie z fajerwerkami tak po prawdzie. Długość tekstu dobrze działa z formą.

Powiedziałabym jednak, że widzę tu trochę niewykorzystanego potencjału. Pokazałeś, że bohaterowie każde wydarzenie postrzegali inaczej niż druga strona, co stworzyło ciekawą atmosferę, ale później nijak tego nie wykorzystujesz. Najbardziej zgrzyta mi końcówka, bo sprzedana jest raczej banalnie. Muszę też powiedzieć, że scena wyciągnięcia Stefana z samochodu przez wściekły tłum wydaje mi się niewiarygodna.

Niemniej, to interesujący tekst z jeszcze bardziej interesującą formą, choć ma trochę usterek – tych wspomnianych wyżej, i garść językowych również.

Ponoć robię tu za moderację, więc w razie potrzeby - pisz śmiało. Nie gryzę, najwyżej napuszczę na Ciebie Lucyfera, choć Księżniczki należy bać się bardziej.

Kazik12, dzięki, że wpadłeś. 

 

Dlatego nie pracuję w korpo,

Ja bym się tego trzymał, choć praca w korpo też ma swoje zalety. 

 

Pozdrawiam

Cześć Verus!

Przejrzę tekst i jeśli coś ze spraw językowych mi wpadnie, to poprawię. Z pozostałymi usterkami, chociażby niewykorzystanie potencjału, ciężko już mi będzie cokolwiek zrobić. Na pewno będę miał Twoje uwagi w pamięci na przyszłość.

Dziękuję za uznanie tekstu i formy za interesujące.

 

Pozdrawiam

Jakiś czas temu myślałam o podobnej formie, ale zabrakło mi dobrego pomysłu, więc tym bardziej zainteresowała mnie Twoja wizja. Czytało się szybko, bez większych postojów. Podobała mi się historia i zastanawiałam się, jak się sprawy zakończą. Wyszło bardzo ciekawie, choć przyznam, że coś mi zgrzyta w końcówce. Moim zdaniem jest najmniej dopracowana, bo trochę sprawia wrażenie doklejenia do reszty opowieści. Nic tego ze sobą nie łączy. Mam też pytanko o dialogi. Czy nie powinny brzmieć tak samo? Wiem, że każdy odbiera rzeczywistość nieco inaczej, ale czy ktoś ma problem z gazami, czy popuszcza to różnica… Tylko poddaję do przemyślenia, bo ogólnie całość odebrałam bardzo pozytywnie ;)

Cześć M.G.Zanadra!

Nad ostatnią częścią zastanawiałem się nie mniej niż nad pozostałymi. Kilka razy ją zmieniałem, coś dodawałem, coś wyrzucałem. Ostatecznie zostawiłem ją w takiej wersji. Oczywiście różni się od pozostałych, począwszy od tytułu, przez długość oraz charakter opowieści, ale takie było moje zamierzenie.

Jeśli chodzi o dialogi, to miałem podobny dylemat, co Ty. Każda historia opowiedziana jest z perspektywy jej głównego bohatera. Dialogi też są elementem tych opowieści, więc to, jak wyglądały, jest również subiektywne. Czasami zapominamy, co powiedzieliśmy, a co tylko chcieliśmy powiedzieć. Innym razem jesteśmy zamyśleni i nie słuchamy drugiej osoby. Zwracamy większą uwagę na jakąś sprawę, a inna osoba położy nacisk na inną. Jeśli narrator jest subiektywny, to musi się to również odbić na dialogach.

 

Dziękuje za wizytę i komentarz.

 

Pozdrawiam

Cześć,

 

Dla mnie bardzo fajne, bo lubię taką obyczajówkę, tylko lekko (najczęściej w zakończeniu) powiązaną z fantastyką.

 

Pozdrawiam

Z pozostałymi usterkami, chociażby niewykorzystanie potencjału, ciężko już mi będzie cokolwiek zrobić.

Jasne, rozumiem, to raczej moja garść wskazówek na przysłowiową przyszłość. :D Dzięki za odpowiedź i trzymam kciuki!

Ponoć robię tu za moderację, więc w razie potrzeby - pisz śmiało. Nie gryzę, najwyżej napuszczę na Ciebie Lucyfera, choć Księżniczki należy bać się bardziej.

JPolsky, dzięki za przeczytanie i komentarz. Mało fantastyki na tym portalu to raczej wada. Może w następnych opowiadaniach będzie jej więcej.

Pozdrawiam

 

Siema,

Fajne opowiadanie, dobrze się czytało, doskonale unaoczniona zła komunikacja między bohaterami i siłę ich ego. Końcówka zrobiła super robotę, Cudotwórcy zainspirowali?

Zawsze coś da się poprawić

Cześć Kulosław!

Cudotwórcy zainspirowali?

Trudno powiedzieć. Wcześniej gimlos zasugerował, że gdyby ostatnią cześć rozbudować, to można by poczuć The Good Place vibes. Mogę jeszcze tak na szybko dorzucić z ostatnich produkcji do zestawu Sandmana.

A tak swoją drogą, to mnie Cudotwórcy irytują. 

 

Dzięki za przeczytanie i komentarz.

 

Pozdrawiam

Hej AP!

 

Przeczytane z przyjemnością. Największą zaletą tekstu jak dla mnie są różnice w perspektywie – wprawdzie na początku trochę się na nich zaciąłem, ale później były głównym czynnikiem budującym przygnębiający nastrój. Możemy nie tylko zrozumieć konflikty rujnujące życie bohaterów, ale też w pewnym sensie je przeżyć.

Jestem dużym fanem epizodu Krzysia.

Końcówka ładnie splotła się z tytułem. Przez cały czas szukałem tej “pracownicy” wśród przedstawionych postaci, ale trafiali się co najwyżej pracownicy (męscy), więc zakończenie zaskoczyło. Skoro kobieta, to jak rozumiem śmierć? Czy skoro fajrant, to ma wolne? A co, jak nie dostanie następnej pracy? Ja bym się cieszył :)

 

Parę uwag językowych:

Pomógł żonie wsiąść na tylną kanapę i już nie ociągając się, po chwili ruszył do szpitala. Na szczęście była sobota rano, żadnego ruchu. Powinni tam sprawnie dotrzeć.

Skoro się nie ociągał, “po chwili” jest prawdopodobnie zbędne.

– Jesteś pewna>>.<< Ty tak od tygodnia rodzisz.

Brakujący pytajnik.

 

Pozdrawiam :)

It's hard to light a candle, easy to curse the dark instead

Cześć, ostamie!

 

Dzięki za przeczytanie i komentarz.

A co, jak nie dostanie następnej pracy? Ja bym się cieszył :)

Czyli, gdyby śmierć nie miała pracy? Trzeba by przemyśleć wszystkie konsekwencje. Ostatecznie, mogłoby się okazać, że nie są tak zabawne.

 

Pytajnik wstawiony. Już zabierałem się za usuwanie “po chwili”, ale pomyślałem, że zanim ruszył, to musiał, mimo nieociągania się, wykonać jeszcze jakieś czynności, np. usiąść za kierownicą, odpalić silnik itp.

Pozdrawiam

 

 

Witaj AP, w mojej ocenie świetne opowiadanie! Pokazałeś w nim bohaterów diametralnie różnych, a każdy z nich ma swój własny, osobisty głos i perspektywę, co czyni wszystko bardzo dobrym przeżyciem czytelniczym, nieco niestandardowym. 

Zakończenie kompletnie niespodziewane.

Powiew świeżości, gratulację i pozdrawiam! :-D

Jeśli Bóg z nami - któż przeciwko nam?

Witaj, Cezarze!

 

Dzięki za wszystkie miłe słowa i również pozdrawiam!

Przyznam, że z początku czułem się zagubiony, bo pomyślałem, że jakiś w tej historii panuje bałagan. Ale było to fajne zamotanie czytelnikiem. Nie trwało to długo, szybko się zorientowałem, że zmieniasz perspektywę. Bardzo podoba mi się nastrój tekstu. Jest smutne i niezbyt pocieszające, ale też lubię to, że to historia w zasadzie obyczajowa z elementami fantastyki. To było dobre :)

No i dobrze, gładko się czytało, bez stylistycznych zgrzytów. Dzięki za ciekawą lekturę.

XXI century is a fucking failure!

Witaj!

 

Mam mieszane uczucia co do tekstu. Z jednej strony podoba mi się konwencja różnych perspektyw oraz fakt, że wprowadzasz niejednoznaczne postaci “drugoplanowe”, czy detale typu odbicie w nożu. Z drugiej, spodziewałem się, że coś z tego więcej wyniknie, że losy bohaterów będą splecione mocniej i na głębszym poziomie. Tymczasem są one powiązane tylko w parach (Ania – Marek, Stefan – Krystyna – Krzyś), natomiast same te pary nie bardzo mają na siebie wpływ.

Prawcownica korporacji która przyczynia się do zguby tych osób może po prostu symbolizować wysłanniczkę śmierci (co by według mnie było dosyć banalne). Może też, w nieco mniej fantastycznym wariancie, pracować w firmie, która czerpałaby zyski ze śmierci ludzi (nie wiem, może firma ubezpieczeniowa?) To drugie rozwiązanie wydaje mi się ż ciekawsze. Jednak zostawiłeś to czytelnikowi do samodzielnego dopowiedzenia.

Jedną ze wskazówek jest fakt, że projekt jest zwijany. Wynikałoby z tego, że firma zajmuje się czymś więcej niż tylko likwidacją ludzi. Trudno sobie jednak wyobrazić co to za firma i co jej przyświeca, skoro zabijanie (włączając w to hurtową śmierć przez wywoływanie np. epidemii) jest tylko jednym z jej projektów. Jakie są inne? Mniej radykalne, choć równie diaboliczne, np. zwodzenie, zniewalanie? A może przeciwnie, wskrzeszanie? Przydałoby się więcej na ten temat, nawet nie wprost, ale jakieś wskazówki dla zagubionego czytelnika. wink

Caern, dzięki za miłe słowa.

 

kronos.maximus, dzięki, że wpadłeś i za komentarz. Nie napiszę dokładnie, co oczywiste, kim dla mnie jest tytułowa pracownica. Niestety, tak tylko z grubsza napiszę, że bliższa jest tej pierwszej, banalnej wersji. Przyznaję, te inne interpretacje są bardzo ciekawe.

 

Co to za firma i czym się zajmuje? Taki pomysł:

Firma informatyczna tworzy w sieci grę dla milionów ludzi (nie znam się na grach, więc wybacz, jak palnę głupotę). Uczestnicy powołują do życia jakieś społeczności, miasta, państwa itd. Te organizmy polityczne walczą ze sobą, konkurują o zasoby, rozwijają się. I w pewnym momencie następuje stagnacja. Coś na kształt końca historii. Nie za wiele się dzieje. Nuda. Mało kto, chce dalej grać. Te wszystkie twory zajmują pamięć na serwerach, generują więcej kosztów niż zysków. Brak pomysłów na ożywienie zainteresowania. Wszystko już było, ale zlikwidować gry tak po prostu nie można. Uczestnicy wykupili jakieś punkty, żetony, czy coś i mieliby pretensje. A jakoś odchudzić przedsięwzięcie trzeba.

Inna refleksja. Pomysł z ludzkością nie za bardzo wypalił, więc robimy nowe otwarcie, a to wszystko co było do tej pory topimy w powodzi.

 

Pozdrawiam

 

Nowa Fantastyka