- Opowiadanie: luciferseraphim - Neuropatokina

Neuropatokina

Oceny

Neuropatokina

Sa­riel re­lak­so­wa­ła się w ter­mal­nym źró­dle, trzy­ma­jąc no­wo­rod­ka przy pier­si. Po serii po­ro­nień, do­skwie­ra­ją­ca we­wnętrz­na pust­ka, szczę­śli­wie się wy­peł­ni­ła. Przy­wód­czy­ni dria­da­nek nigdy nie czuła ta­kiej ra­do­ści i eks­cy­ta­cji. Nie­do­no­szo­ne ciążę, nie­mal wy­pa­li­ły nawet ago­nię zwią­za­ną z mrocz­ny­mi wspo­mnie­nia­mi. Po­czu­cie bez­na­dziej­no­ści i braku kon­tro­li przy­sła­nia­ły obraz rze­czy­wi­sto­ści. Spró­bo­wa­ła ostat­ni raz, choć de­cy­zja nie na­le­ża­ła do ła­twych. We­wnętrz­ny in­stynkt, kazał jej po­na­wiać próby raz za razem. Ba­ta­lie to­czo­ne umy­śle, wy­ło­ni­ły zwy­cię­ską de­cy­zję. Obec­nie mogła na­pa­wać się bło­go­ścią ma­cie­rzyń­stwa. Od­prę­żo­na oraz lekko otu­ma­nio­na przez sub­stan­cję prze­ciw­bó­lo­wą wy­twa­rza­ną przez nie­wiel­kie i szyb­kie mi­kro­ny-czy­ści­cie­le, za­głę­bi­ła się w ra­do­snym świe­cie. Uśmiech­nię­te dziec­ko, słod­ko ga­wo­rzy­ło w sobie zna­nym ję­zy­ku, ob­ser­wu­jąc dzi­wacz­ną prze­mia­nę, mat­czy­nych oczu. Sa­riel od­pły­nę­ła. Sur­re­ali­stycz­ny sen zlał się z jawą. Nie­ubła­ga­ny czas, po­sta­no­wił nie być sobą. Chwi­le wy­rwa­ły się z oko­wów de­fi­ni­cji.

Dria­dan­ka ock­nę­ła się, rytm serca przy­śpie­szył. Po­czu­cie dez­orien­ta­cji wy­wo­ła­ło nie­przy­jem­ne dresz­cze. Malec znik­nął. W pa­nicz­nym stra­chu, ręce prze­sie­wa­ły bez­na­dziej­nie wodę w naj­bliż­szym oto­cze­niu. Wsta­ła, ubra­na w po­ły­sku­ją­ce kro­ple wody. Wy­tę­ża­ła wzrok aby do­strzec coś w wszech­obec­nych kłę­bach pary. Na krań­cu zbior­ni­ka, czy­ści­cie­le utwo­rzy­ły duże zbio­ro­wi­sko. Pod­pły­nę­ła jak naj­szyb­ciej mogła, nie­ste­ty czas wró­cił do normy. Mi­kro­ny szyb­ko się roz­pierz­chły, po­rzu­ca­jąc pa­dli­nę. Widok ochła­pów, po­zo­sta­łych z bo­ba­sa dla matki był dru­zgo­cą­cy. Prze­ra­ża­ją­cy krzyk roz­szedł się po Wiel­kim Lesie Gi­ga­ko­ra­lo­wym. Gdy ko­lo­ry bla­kły, ro­dził się ból serca. Wście­kłość stała się jed­nym z ra­cjo­nal­nym osą­dem. Kon­klu­zje po­ja­wi­ły się bły­ska­wicz­nie. Dawka ane­ste­ty­ku którą ra­czy­ło ją zwie­rzę­ta pod­czas usu­wa­nia mar­twe­go na­skór­ka nie mogła spo­wo­do­wać utra­ty przy­tom­no­ści. Sa­riel wie­dzia­ła to z do­świad­cze­nia. Nie za­bi­ja­ły lecz chęt­nie uczto­wa­ły na zwło­kach. Na­pręd­ce uło­żo­ne wnio­ski, wska­zy­wa­ły na in­tru­za w dria­dań­skiej spo­łecz­no­ści, o imie­niu Lu­ci­fer.

*****

Lu­ci­fer Se­ra­phim wy­klę­ty przez ojca, elo­hi­ma Baala, uciekł ze sto­li­cy Ar­cho­nu. Igno­ru­jąc kom­plet­nie po­win­no­ści człon­ka pa­nu­ją­ce­go rodu, wy­ra­żał nie­kie­dy po­glą­dy nie do za­ak­cep­to­wa­nia przez ar­choń­ską spo­łecz­ność. Za­in­te­re­so­wa­ny je­dy­nie bio­róż­no­rod­no­ścią, uzna­ny za bun­tow­ni­ka i pa­ria­sa, trosz­czył się o bez­pań­skie lumie w stwo­rzo­nym wła­sno­ręcz­nie schro­ni­sku. Nie spodo­ba­ło się to ojcu. Tym bar­dziej, że Lu­ci­fer wy­ko­rzy­stał do tego pa­ła­co­we kwa­te­ry. W świe­cie Baala nie li­czy­ła się em­pa­tia, tylko su­ro­wy prag­ma­tyzm. Wier­ne i to­wa­rzy­skie, pę­ka­te lumię roz­go­nio­no lub za­bi­to. Roz­go­ry­czo­ny mło­dzie­niec, po­grą­żył się w to­tal­nym eska­pi­zmie. Przy­jem­ność znaj­do­wał w roz­szy­fro­wa­niu za­gma­twa­nych sta­rych wo­lu­mi­nów i zgłę­bia­niu nauk przy­rod­ni­czych Ogrom­ne wra­że­nie, zro­bi­ła na nim książ­ka o ty­tu­le: Eto­lo­gia le­pi­dów. Stu­dia nad róż­no­rod­no­ścią, au­tor­stwa ko­bie­ty o imie­niu Aria­el. Za­im­po­no­wa­ła mu eru­dy­cją i nie­ustę­pli­wo­ścią w dą­że­niu do celu. Po­zba­wio­ny domu, udał się ku fa­scy­nu­ją­ce­mu miej­scu jakim był Las Dria­dań­ski. Jeśli miał zde­fi­nio­wać się na nowo, to tylko w dria­dań­skiej spo­łecz­no­ści. Zdo­mi­no­wa­nej i rzą­dzo­nej przez płeć żeń­ską.

Przez jedno z okien barki, prze­ro­bio­nej na funk­cjo­nal­ne do­mo­stwo, w sła­bym świe­tle po­ran­ka do­strzegł Bły­skot­kę. Je­dy­ną lumię którą udało mu się oca­lić. Choć stara i z de­fek­tyw­ny­mi na­rzą­da­mi do wy­twa­rza­nia bio­lu­mi­ne­scen­cji, spra­wia­ła wra­że­nie hi­per­ak­tyw­nej. Za­wsze po­dzi­wiał nie­sa­mo­wi­ty wzrok tych zwie­rząt. Po­tra­fi­ły wy­chwy­cić nawet naj­sub­tel­niej­szą zmia­nę w in­ten­syw­no­ści świa­tła. Cie­nie nie miały przed nimi ta­jem­nic. Spek­trum do­strze­ga­nych barw, za­pew­ne było dla ja­kiej­kol­wiek ar­choń­skiej rasy, nie­wy­obra­żal­ne. Tuż zza Bły­skot­ką po­dą­ża­ła niska dria­dan­ka w czar­nej, skó­rza­nej zbroi. Jego bo­ha­ter­ka, ba­dacz­ka przy­ro­dy, Aria­el.

*****

– Cóż, Lu­ci­fe­rze, mimo mojej in­ter­wen­cji, Sa­riel nie­źle cię stłu­kła – Aria­el uśmiech­nę­ła się pro­mien­nie. Se­ra­phim mógł z bli­ska po­dzi­wiać wod­ni­ste oczy w ko­lo­rze in­dy­go i włosy w ko­lo­rze wście­kłych pło­mie­ni. Uj­mo­wał go, jej nieco non­sza­lanc­ki spo­sób bycia. Nie­za­leż­nie od sy­tu­acji, za­wsze się uśmie­cha­ła nawet przy­zna­jąc się do nie­wie­dzy na temat jakiś stwo­rzeń.

– Twoja sio­stra jest bar­dzo im­pul­syw­na. Cóż ta­kie­go uczy­ni­łem? – za­py­tał stra­pio­ny Lu­ci­fer.

– Za­ży­ła chro­no­ki­ny. Okiem umy­słu, zo­ba­czy­ła swoje ma­rze­nia i naj­wiek­szę stra­chy. Nie­na­wi­dzi męż­czyzn i nie może zajść w ciążę. A to, mie­sza­ni­na ki­pią­ca gnie­wem – pierw­szy raz, syn Baala uj­rzał jej atrak­cyj­ną twarz bez za­wa­diac­kie­go uśmie­chu. Sam, jesz­cze bar­dziej po­smut­niał. Zdał sobie spra­wę z po­wa­gi sy­tu­acji.

– Jak sub­stan­cja może zdo­mi­no­wać do tego stop­nia myśli? Skąd ją po­zy­sku­je­cie? – pytał ar­chon.

Aria­el nie od­po­wie­dzia­ła. Ge­stem dłoni oznaj­mi­ła aby po­dą­żał wraz z nią. Bły­skot­ka w pod­nie­ce­niu, te­le­sko­po­wo wy­gi­na­ła ku górze od­włok, wpa­try­wa­ła się w nich jak w ob­ra­zek. Prze­twa­rza­ła w mózgu, oso­bli­wy kod, mi­ga­ją­ce­go świa­tła.

*****

Gi­ga­ko­ra­le się­ga­ły nie­bios. Rzę­da­mi, po­tęż­nych ka­pe­lu­szo­wa­tych wici wa­bi­ły le­pi­dy. Bio­lu­mi­ne­scen­cyj­ny spek­ta­klem barw roz­gry­wa­ny dla ochro­ny. Wraz z ae­ro­plank­to­nem sta­no­wi­ły cen­trum bytu, tu­tej­szych istot. Szkar­łat­ne, tu­bo­kształt­ne spon­gi przy­po­mi­na­ły oży­wio­ne or­ga­ny pisz­czał­ko­we, bez­li­to­śnie za­sy­sa­ją­ce po­wietrz­ne mi­kro­or­ga­ni­zmy. Z kolei szy­dło­kłuj­nik, ga­tu­nek le­pi­da, spe­cjal­nym igło­wa­tym na­rzą­dem, me­tro­wej dłu­go­ści, na­kłu­wał słabe punk­ty w pan­ce­rzu spong, ra­cząc się roz­pusz­czo­ny­mi or­ga­na­mi we­wnętrz­ny­mi. Ul­tra­ma­ry­no­we kry­no­idy na szczu­dło­wa­tej nóżce, pie­rza­sty­mi ra­mio­na­mi umiesz­czo­ny­mi na szczy­cie kie­li­cha, fil­tro­wa­ły plank­ton. Przy­po­mi­na­ją­ce ga­la­re­to­wa­ty dy­wa­ny nu­di­bra­ny, w nie­spiesz­ny spo­sób prze­mie­rza­ły po­wierzch­nię wy­peł­nio­ną bą­bel­ko­wym ko­ra­lem, zdzie­ra­jąc try­but do paszcz, nie­wi­docz­nych dla ob­ser­wa­to­ra. Wy­ścig zbro­jeń, zbie­rał laury w dzie­dzi­nie róż­no­rod­no­ści.

Ar­chon, dria­dan­ka oraz lumia, wy­ci­sze­ni, po­dzi­wia­li kra­jo­braz. Na­pię­cie spo­wo­do­wa­ne, nie za­da­ny­mi py­ta­nia­mi, mu­sia­ło zna­leźć uj­ście ni­czym prze­pły­wa­ją­ca nie­opo­dal rzeka.

– Trój­dziel­ne skrzy­dła, po­kry­te łu­secz­ka­mi w ko­lo­rach tęczy, kształ­ty sta­tecz­ni­ków in­dy­wi­du­al­ne dla po­szcze­gól­ne­go typu – wzno­wi­ła prze­rwa­ny dia­log, dria­dan­ka.

– Aria­el… – Lu­ci­fe­ro­wi w nie­smak był ten tor roz­mo­wy.

– Wi­dzia­łam naj­prze­róż­niej­sze przy­sto­so­wa­nia le­pi­dów – kon­ty­nu­owa­ła mo­no­log, ko­bie­ta. – Czy wiesz, że nie­któ­re po­sia­da­ją nie­zwy­kle ostre, ha­czy­ko­wa­te wy­ro­śla na krań­co­wych frag­men­tach na­rzą­dów lotu? Taki ga­tu­nek musi ce­cho­wać się nie­sa­mo­wi­tą ma­new­ro­wo­ścią i ko­or­dy­na­cją aby cho­ciaż zra­nić swoją ofia­rę. Inne mają śmiesz­ne, lep­kie wy­ro­śla przy­po­mi­na­ją­ce męski za­rost w po­więk­sze­niu. Lecą nisko nad zie­mią, li­cząc, że coś się przy­klei.

– Pro­szę, cię – rzekł ar­chon, nie ocze­ku­jąc w sumie re­zul­ta­tu.

– Moim ulu­bio­nym po­zo­sta­ją, te roz­sie­wa­ją­ce pyłek z wła­snych łusek. Zdo­bycz cier­pi po­twor­ne męki gdy do­sta­ną się do ukła­du od­de­cho­we­go. Dusi się, bar­dzo po­wo­li.. – Aria­el, zła­pa­ła się za gar­dło, ob­ra­zu­jąc wy­po­wiedz.

– Ale wiesz, że o tym czy­ta­łem, w two­jej książ­ce? – Syn Baala, czuł się po­iry­to­wa­ny. Cza­sem za­sta­na­wiał się czy z jej głową, coś jest nie tak. – Sa­riel chce mnie zabić. Ty z kolei uwal­niasz i nikt za­pew­ne o tym nie wie. – Złość ty­po­wa dla nie­bie­sko­skó­re­go ar­cho­na, za­czy­na­ła wpły­wać na za­cho­wa­nie, mie­sza­jąc w gło­wie.

– Moja sio­stra bar­dzo długo sta­ra­ła się o dziec­ko. Po­sta­raj się zro­zu­mieć – orze­kła sto­ic­ko dria­dan­ka. – Czy też nie po­tra­fisz, bo matka trak­to­wa­ła cię obo­jęt­nie? – Lu­ci­fer Se­ra­phim le­d­wie zwal­czył w sobie chęć, star­cia jej wred­ne­go uśmiesz­ku z twa­rzy. Krę­cą­ca się tu i ów­dzie Bły­skot­ka, w porę od­wró­ci­ła uwagę. – Ja też, pró­bo­wa­łam – kon­ty­nu­owa­ła ko­bie­ta. Po dwóch ra­zach, wo­la­łam zre­zy­gno­wać i zająć się czymś innym. A je­stem w tym nie­zrów­na­na, czyż nie? – Jej pro­mien­ny uśmiech wręcz olśnie­wał. – A tobie, brzy­da­lu,po­le­cam ma­cie­rzyń­stwo! – Za­żar­to­wa­ła Aria­el. Sko­ło­wa­ny, młody ar­chon nie zna­lazł do­brej ri­po­sty. – Po­patrz na te wszyst­kie stwo­rze­nia! – Za­to­czy­ła pal­cem okrąg na wy­cin­ku eko­sys­te­mu. – Mie­rząc ele­men­ty, nie zde­fi­niu­jesz ca­ło­ści. To struk­tu­ry wyż­sze­go rzędu. Ugo­to­wa­nej po­traw­ki nie roz­dzie­lisz na czyn­ni­ki. Nawet wrzu­co­ne wszyst­kie do gara, nigdy nie będą mieć kon­sy­sten­cji i smaku, owej po­tra­wy. Poj­mu­jesz? – Za­py­ta­ła cał­kiem po­waż­nie sio­stra Sa­riel.

– Sta­ram się zro­zu­mieć – od­rzekł z nie­ukry­wa­nym wsty­dem, Lu­ci­fer.

Za­pa­dał zmierzch o dwu­ko­lo­ro­wej twa­rzy, ró­żo­wej oraz ame­ty­sto­wej. Bły­skot­ka ru­sza­ła od­wło­kiem na wszyst­kie stro­ny, cią­gle spo­glą­da­jąc nań, w na­dziei na świa­tło. Z przy­zwy­cza­je­nia? Za­ko­do­wa­ne­go in­stynk­tu? Se­ra­phim tego też, nie wie­dział. Za­sta­na­wiał się, gdzie obec­nie prze­by­wa, przy­wód­czy­ni dria­da­nek. Być może ostat­ni raz, roz­ma­wiał z Aria­el. Prze­czu­wa­jąc nie­uchron­ność, nie­cie­ka­wych na­stępstw, sku­pił się na ta­na­to­rach, ar­cy­mi­strzach oszu­stwa. W jed­nej chwi­li te kę­dzie­rza­we kry­no­idy w kon­tra­sto­wych bar­wach od­cie­ni zie­le­ni, prze­mie­nia­ły się w uschnię­tych, skur­czo­nych ża­łob­ni­ków, uda­ją­cych śmierć dzię­ki grze świa­tła. Bro­ni­ły się przed po­kry­tym fio­le­to­wo-po­ma­rań­czo­wym de­se­niem, cy­lin­drycz­nym ane­mo­nem. Z szcze­li­no­wa­te­go otwo­ru gę­bo­we­go wy­su­wał lej­ko­wa­tą przy­ssaw­kę białą ni­czym obłok, pra­gnąc zło­żyć ja­jecz­ka z pa­ra­zy­to­lo­gicz­ny­mi lar­wa­mi. Oba nie­ru­cho­me or­ga­ni­zmy mu­sia­ły po­sia­dać świa­tło­czu­łe or­ga­ny aby zwy­cię­żyć w tańcu życia i śmier­ci. Wszę­dzie wokół rósł błysz­czą­cy, bą­bel­ko­wy koral. W ich kap­suł­kach, po­miesz­ki­wa­ły wiel­kie ko­lo­nie sym­bio­tycz­nych mi­kro­nów, szyb­kich ni­czym im­puls. W za­mian za schro­nie­nie, dzie­li­ły się nie­świa­do­mie po­ży­wie­niem. Przy tak nie­sa­mo­wi­tej li­czeb­no­ści za­wsze znaj­do­wa­ła się grup­ka od­by­wa­ją­ca gody. Samce do­słow­nie od­da­wa­ły cześć sie­bie ku ucie­sze part­ne­rek. Prze­cho­wy­wa­ły w spe­cjal­nych to­reb­kach, zbęd­ne pro­duk­ty prze­mia­ny ma­te­rii. Za­war­ty w nich barw­nik, po­chła­niał pro­mie­nie sło­necz­ne po­wo­du­jąc roz­grza­nie me­ta­bo­li­tu do bar­dzo wy­so­kich tem­pe­ra­tur. Zbęd­ne, po­ka­zo­we na­rzą­dy w od­po­wied­nim mo­men­cie od­ry­wa­ły się, ja­śnie­jąc flu­ore­scen­cyj­ną czer­wie­nią. Ze­spo­ły ko­ope­ru­ją­cych, ogni­stych mi­kro­nów sta­ra­ły się uło­żyć naj­pięk­niej­szy, pa­rzą­cy stos, oce­nia­ny przez żeń­ską cześć po­pu­la­cji. Naj­bar­dziej mie­nią­ce się wy­da­li­ny ozna­cza­ły zdro­we­go part­ne­ra zdol­ne­go do po­zy­ska­nia, naj­sil­niej­szych so­jusz­ni­ków. Ko­pro­fa­gicz­ne, bą­bel­ko­we ko­ra­le o ochron­nej po­wło­ce, dbały aby po­żyw­na sub­stan­cja nie słu­ży­ła je­dy­nie po­ka­zo­wi mody. Nie­bez­pie­czeń­stwu, wy­bu­cho­wych po­ża­rów, za­po­bie­ga­ły strze­li­ste na­woź­ni­ce ol­brzy­mie. Sys­tem pod­ziem­nych ssa­wek prze­mie­niał wodę i mar­twe szcząt­ki w lepką, ży­cio­daj­ną maź z któ­rej skwa­pli­we ko­rzy­sta­ły wszel­kie ży­jąt­ka. Bez nich, nie ist­niał eko­sys­tem. Wszel­ka ma­te­ria, prze­sią­kła darem przy­sa­dzi­stych ko­ra­low­ców. Woda stała się to­wa­rem de­fi­cy­to­wym, ter­mal­ne je­zior­ka prze­mie­nia­ły się żółtą ga­la­re­tę. Ogień na­to­miast nie znaj­do­wał ła­two­pal­nej ścież­ki ku ani­hi­la­cji życia. Na­woź­ni­ce ogra­ni­cza­ły li­czeb­ność mi­kro­mi­nia­tu­ro­wych ogni­stych po­ci­sków. Z licz­nych sy­fo­nów ska­py­wał żel, wię­żąc nie­for­tun­ne mi­kro­ny na za­wsze. Ho­do­wa­ły w ten spo­sób po­ży­wie­nie na od­le­głość, bez ja­kie­kol­wiek ruchu, ni­czym po­są­go­wi rol­ni­cy.

Lu­ci­fer Se­ra­phim, sam czuł się jak w pu­łap­ce. Za­pi­su­ją­ca coś w pod­ręcz­nym no­tat­ni­ku, Aria­el nie była skora do wy­ja­śnień. Wo­la­ła po­dzi­wiać ema­nu­ją­cą bio­lu­mi­ne­scen­cję. Wy­znacz­nik pory go­do­wej nie­mo­bil­nych ko­ra­low­ców i im po­krew­nych. Nor­mal­nie nie­wi­docz­ne, uno­szą­ce się z wia­trem ja­jecz­ka, two­rzy­ły tak wiel­kie sku­pi­ska, że wy­da­wa­ły się kłę­bia­sty­mi chmu­ra­mi. Gdy osia­dły w bez­piecz­nym i ży­znym grun­cie, przez lata prze­dziw­nych sta­diów roz­wo­jo­wych, roz­wi­ja­ły się w któ­ryś z licz­nych ga­tun­ków le­pi­dów. Pod­nieb­ni, wolni wę­drow­cy osią­ga­jąc doj­rza­łość, do­bie­ra­ły się w pary, dając po­czą­tek bar­dzo płod­nym pro­to­pla­stom – nie­wol­ni­kom w oko­wach ziemi.

Do­pro­wa­dzo­ny do kresu nie­cier­pli­wo­ści, syn Baala szturch­nął zie­lo­no­skó­rą dria­dan­kę w smu­kłe ramię.

– Sa­riel, jest na po­lo­wa­niu – rze­kła jakby czy­ta­jąc w jego my­ślach. – Za dzień lub dwa przy­bę­dą męż­czyź­ni z na­szej spo­łecz­no­ści. Wsią­dziesz na barkę i po­szu­kasz no­we­go domu, Lu­ci­fe­rze. – Jej twarz wy­ra­ża­ła, głę­bo­ki smu­tek. – Na­stęp­nym razem nie wy­bro­nię cię przed nią – do­da­ła ba­dacz­ka. Nagle, bez ostrze­że­nia ścią­gnę­ła czar­ne skó­rza­ne spodnie aby oddać me­ta­bo­lit na­tu­rze. Skon­fun­do­wa­ny ar­chon od­wró­cił wzrok. Eks­tra­wa­gan­cja w od­nie­sie­niu do Aria­el wy­da­wa­ła się eu­fe­mi­zmem. Męż­czy­zna usły­szał dziw­ne po­ję­ki­wa­nia. Już miał ją upo­mnieć o zła­go­dze­nie środ­ków wy­ra­zu gdy za­czę­ła prze­raź­li­wie wrzesz­czeć.

****

Ba­dacz­ka na­tu­ry mie­wa­ła mi­gre­ny, koń­czą­ce się na­pa­dem drga­wek oraz śli­no­to­kiem. Ar­chon, uło­żył ją w bez­piecz­nej po­zy­cji – na boku, aby mogła swo­bod­nie od­dy­chać i wy­krztu­sić plwo­ci­nę. Gdy stan dria­dan­ki się usta­bi­li­zo­wał, Lu­ci­fer prze­niósł ją z nie­ma­łym tru­dem do po­bli­skiej pra­cow­ni nad rzeką. Aria­el, prze­cho­wy­wa­ła w dość cia­snej i ob­fi­cie oświe­tlo­nej prze­strze­ni, prze­róż­ne no­tat­ki, księ­gi i me­dy­ka­men­ty po­roz­rzu­ca­ne w nie­ła­dzie po wie­ko­wych sto­łach i szaf­kach, wy­ko­na­nych z wszech­stron­ne­go ma­te­ria­łu – ni­by­ło­dyg bru­nat­nic. Przy środ­ko­wym oknie, z szybą z prze­zro­czy­ste­go, utwar­dzo­ne­go żelu na­woź­nic, stał szkie­let po­zo­sta­ły z daw­ne­go po­moc­ni­ka przy­rod­nicz­ki, męż­czy­zny o imie­niu Ko­ta­el. Jako, że dria­dan­ki były przede wszyst­kim wo­jow­nicz­ka­mi, w nie­wiel­kiej sa­dy­bie zna­la­zło się miej­sce na ela­stycz­ny kom­po­zy­to­wy łuk i in­kru­sto­wa­ną sza­blę z ka­błą­kiem. Se­ra­phim, po­ło­żył chorą na asce­tycz­nym po­sła­niu. Gdy czę­ścio­wo od­zy­ska­ła przy­tom­ność, podał kubek zim­nej wody wraz z od­mie­rzo­ną dawką le­kar­stwa. Mar­twił się, po­gar­sza­ją­cym się z dnia na dzień, sta­nem mi­ło­śnicz­ki na­tu­ry. Aria­el, dzię­ki na­by­tej przez lata wie­dzy, le­czy­ła wszel­kie do­le­gli­wo­ści, do­skwie­ra­ją­ce lu­do­wi dria­da­nów. Była bły­sko­tli­wym umy­słem spo­łecz­no­ści i jego an­ti­do­tum, szcze­gól­nie w zbli­ża­ją­cej się porze mon­su­no­wej. Deszcz dla ras ar­choń­skich był do­bro­dziej­stwem, dla zie­lo­no­skó­rych ozna­czał śmierć w mę­czar­niach. Ciało, ty­go­dnia­mi ule­ga­ło po­wol­ne­mu roz­pa­do­wi w płacz­li­wej ago­nii. We­dług wie­lo­let­nich ob­ser­wa­cji Aria­el, woda za­wie­ra­ła mi­kro­or­ga­ni­zmy, ży­wią­ce się we­wnętrz­ny­mi sym­bion­ta­mi w or­ga­ni­zmach dria­da­nów. Nie zdo­ła­ła jesz­cze zgłę­bić do­kład­nych me­cha­ni­zmów sto­ją­cych za tym zja­wi­skiem. Na szczę­ście od ty­siąc­le­ci znano serum. Tylko ba­dacz­ka wie­dzia­ła, kiedy i z ja­kiej czę­ści bru­nat­nic po­zy­skać rzad­ki i ulot­ny sok, a po­nad­to po­tra­fi­ła od­mie­rzyć in­dy­wi­du­al­ną dawkę, za­po­bie­ga­ją­cą trwa­łe­mu ka­lec­twu. Wśród jej ludu, wie­dzę przez długi czas prze­ka­zy­wa­no ust­nie, część spi­sa­no na ka­mien­nych ta­blicz­kach. Z daw­nej kul­tu­ry po­zo­sta­ły nie­ści­sło­ści i frag­men­ty. Od­zy­ska­nie stra­co­ne­go, miało swój wy­bu­ja­ły cen­nik w po­sta­ci sze­re­gu nie­zli­czo­nych ist­nień. Z tych wzglę­dów, gro­ma­dzo­no po­żą­da­ne an­ti­do­tum od po­ko­leń.

Nie­za­do­wo­lo­na Bły­skot­ka, po­zo­sta­wio­na na mar­gi­ne­sie, ob­stu­ki­wa­ła od­wło­kiem prze­szko­dę w po­sta­ci drzwi. Bez skut­ku. Lu­ci­fer po­trze­bo­wał wa­run­ków do kon­cen­tra­cji. Aria­el, od­sy­pia­ła upo­rczy­wą cho­ro­bę. Nie­bie­sko­skó­ry, z nudy po­sta­no­wił po­szu­kać sta­re­go wo­lu­mi­nu, obie­ca­ne­go jako pre­zent za za­słu­gi. Uznał, że ta chwi­la na­de­szła. Spraw­dził wszyst­kie szaf­ki, wy­rzu­ca­jąc całą za­war­tość w ro­sną­cy chaos na ma­try­cy pod­ło­ża. Rumor, po­wsta­ły w wy­ni­ku nie­zdar­no­ści, zbu­dził nie­szczę­sną ko­bie­tę. Nieco zi­ry­to­wa­na to­wa­rzy­szem, uty­tu­ło­wa­ła mło­dzień­ca jako mniej war­te­go od szkie­le­tu jego po­przed­ni­ka, po czym z fi­ku­śnym uśmiesz­kiem, otwo­rzy­ła tajny scho­wek w sę­dzi­wej pod­ło­dze. Ar­cha­icz­na księ­ga się od­na­la­zła, lecz ku kon­ster­na­cji ich oboj­ga, cały zapas fio­lek z od­trut­ką, znik­nął bez śladu. Aria­el, nie­zwłocz­nie prze­szła do dzia­ła­nia, każąc Lu­ci­fe­ro­wi ucie­kać z dria­dań­skiej do­me­ny. Mimo pro­te­stów i chęci udzie­le­nia po­mo­cy, ko­bie­ta stwier­dzi­ła, że mar­twy na nic się nie przy­da. Nie ule­ga­ło wąt­pli­wo­ściom, że Sa­riel oskar­ży go o kra­dzież lub znisz­cze­nie cen­ne­go an­ti­do­tum. Czło­nek rodu Se­ra­phi­mów, po­słał Bły­skot­kę po przy­wód­czy­nię zie­lo­no­skó­re­go rasy. Tyle cho­ciaż mógł zro­bić. Wy­cho­dząc z pra­cow­ni, udał się po­śpiesz­nie brze­giem, w górę rzeki. Po­now­nie po­zba­wio­ny domu, po­czuł się mar­twy za życia. Nie­po­chleb­ne myśli za­la­ły go czar­nym stru­mie­niem. Czy wy­drą­żo­na do dna sko­ru­pa, mogła za­to­nąć? Miał wy­bla­kłą wer­sje na­dziei, że tak.

Rzeka, nie­gdyś czy­sto la­zu­ro­wa, po­prze­ci­na­na była brud­ny­mi od­cie­nia­mi brązu i sza­rość. Szlam i śmie­ci z ar­choń­skich miast, na trwa­łe po­zo­sta­wi­ły szka­rad­ne bli­zny na pięk­nym ob­li­czu, ży­cio­daj­ne­go źró­dła. Jedną z cech, apo­te­ozo­wa­nej cy­wi­li­za­cji było wbi­ja­nie się kli­nem w obraz na­tu­ry. Lu­ci­fer, czę­sto my­ślał o bez­sen­sow­no­ści świa­ta. Jeśli ist­niał świa­do­my Pro­jek­tant, był skoń­czo­nym dur­niem. Jak można na­ma­lo­wać nie­zwy­kle skom­pli­ko­wa­ną abs­trak­cję a w koń­co­wej fazie, za­ma­zać wznio­słe dzie­ło obrzy­dli­wą plamą atra­men­tu? Sie­dząc na piasz­czy­stym brze­gu, syn Baala, w ocze­ki­wa­niu na przy­pły­nię­cie han­dlo­wych barek, dria­dań­skich męż­czyzn pod wodzą Ol­li­na, za­to­pił się w lek­tu­rze sta­re­go wo­lu­mi­nu. Tekst zdo­mi­no­wa­ły słowa wy­pra­ne z zna­cze­nia jak dru­kar­ka 3D czy bio­mor­fy. Kon­cep­cyj­ne szki­ce nie po­mo­gły w zro­zu­mie­niu. Sfru­stro­wa­ny mło­dzie­niec ci­snął to­misz­czem w naj­więk­szy ka­mień jaki wy­pa­trzył. Myśli spra­wia­ły doj­mu­ją­cy ból więc po­sta­no­wił się ogo­lić. Za­rost miał nie­ty­po­wy, czar­nej barwy. Wszel­kie owło­sie­nie ciała, było po­li­pa­mi pa­so­żyt­ni­cze­go mi­ni­ko­ra­la, to­le­ro­wa­ne­go ze wzglę­dów es­te­tycz­nych. Ar­cho­ni, za­pusz­cza­li brody i włosy dla urody, róż­no­barw­ny ko­ra­lo­wiec z zwięk­szo­nych roz­mia­rów czer­pał eg­zy­sten­cjal­ne pro­fi­ty. Więk­sza po­wierzch­nia, po­chła­nia­ła wię­cej świa­tła, po­wo­du­jąc zwięk­sze­nie li­czeb­no­ści au­re­olo­kształt­nych chro­ma­to­fe­nów, mi­kro­sko­pij­nych sym­bion­tów, twór­ców ko­lo­ru oraz fa­bryk prze­twa­rza­nia ener­gii sło­necz­nej, wszyst­kich typów ko­ra­low­ców. Jak pi­sa­ła Aria­el, w nie­ukoń­czo­nej pracy ba­daw­czej, zja­wi­sko tri­sym­bio­zy było sta­łym ele­men­tem świa­ta oży­wio­ne­go. Moż­li­we, że ist­nia­ły bar­dziej zło­żo­ne formy mu­tu­ali­zmu i ko­men­sa­li­zmu. Czar­ny koral Lu­ci­fe­ra, po­zba­wio­ny na­pę­dza­ją­cych pro­ce­sy ży­cio­we chro­ma­to­fe­nów, praw­do­po­dob­nie pa­so­ży­to­wał na krwi. Im­pli­ko­wał, nie­zdro­wą fi­li­gra­no­wość ciała ale też zmniej­szał agre­sją tak ty­po­wą dla nie­bie­sko­skó­rych, czy­niąc Se­ra­phi­ma wy­jąt­ko­wym. Bar­dziej em­pa­tycz­nym i roz­sąd­nym niż ro­da­cy. Me­an­dry bio­lo­gii skła­nia­ły do nie­przy­jem­nych kon­klu­zji na temat ilu­zyj­no­ści wol­nej woli i ży­cio­we­go celu.

Ete­rycz­na para wodna, uno­szą­ca się nad po­wierzch­nią zbru­ka­nej rzeki także oka­za­ła się ułudą. Lepid zwany in­vi­sem ce­cho­wał się pół­prze­zro­czy­stą, pła­ską ni­czym la­ta­wiec po­wierzch­nią ciała. Gdy pa­trzy­ło się pod kątem, sta­wał się nie­mal nie­wi­dzial­ny. Za­zwy­czaj po­lo­wa­ły tan­de­ma­mi, na wodne mi­kro­ny two­rzą­ce kom­plek­sy zło­żo­ne z mi­lio­nów osob­ni­ków. Tur­ku­so­wo-se­le­dy­no­wy su­per­or­ga­nizm w kształ­cie strza­ły, imi­to­wał nie­spre­cy­zo­wa­ną mon­stru­al­ną be­stię. Jeśli ta ad­ap­ta­cja za­wo­dzi­ła, roz­pra­sza­ły się jak woda na kro­pel­ki. In­vi­sy po­sia­da­ły trój­o­gon, pro­sty i sztyw­ny ni­czym maszt. Su­ną­cy z ogrom­ną pręd­ko­ścią, tuż pod po­wierzch­nią tafli wody,środ­ko­wy ogo­nek za­opa­trzo­ny w kol­cza­stą szczo­tecz­kę, na­bi­jaj pe­chow­ców. Udane łowy umoż­li­wia­ły sze­ro­ko roz­sta­wio­ne treny, wy­po­sa­żo­ne w elek­trow­strzą­so­we na­rzą­dy. Ogłu­szo­ne mi­kro­ny, gi­nę­ły po­przez two­rze­nie ła­wi­cy. Uda­wa­nie do­pro­wa­dza­ło do tra­gicz­ne­go końca, garst­kę naj­po­wol­niej­szych. Aria­el, opo­wia­da­ła kie­dyś Lu­ci­fe­ro­wi, że in­vi­sy ścią­ga­ją bły­ska­wi­cę, dla­te­go nie wi­du­ję się ich w porze mon­su­no­wej. No chyba, że de­spe­ra­tów. Męż­czy­zna, po­zo­stał scep­tycz­ny al­bo­wiem ko­bie­ta była zdro­wo po­krę­co­na. Myśl o niej, ude­rzy­ła gro­mem bólu. Udrę­czo­ny, po­sta­no­wił po­ło­żyć się spać. Trząsł się i marzł, przy­wdzia­ny je­dy­nie w nędz­ne, po­szar­pa­ne okry­cie. Jakiś nie­po­jęt­ny pro­ces spra­wiał, że było to mu obo­jęt­ne. Pa­trząc na gra­na­to­wo-czar­ne chmu­ry za­po­wia­da­ją­ce deszcz śmier­ci, za­snął nad rzeką życia.

Wcze­snym po­ran­kiem, Księ­życ nie­gdyś sta­tycz­ny, za­wo­jo­wał cały nie­bo­skłon. Trans­for­mo­wał się w bry­ło­wa­te, sy­me­trycz­ne kształ­ty, wy­strze­li­wu­jąc świe­tli­ste pa­rzą­ce pro­mie­nie. Las Dria­dań­ski wy­pa­ro­wał, po­zo­sta­wia­jąc smo­li­ste kra­te­ry. W dzi­wacz­ny sen, pełen sztucz­no­ści, wdar­ła się ka­ko­fo­nia dźwię­ków. Na skra­ju świa­do­mo­ści,Lu­ci­fer spo­dzie­wał się uj­rzeć Ol­li­na, przy­ja­cie­la i kon­ku­ren­ta o po­sa­dę po­moc­ni­ka Aria­el, przy­bi­ja­ją­ce­go do brze­gu aby wy­ła­do­wać to­wa­ry i ru­szyć dalej szla­kiem han­dlo­wym. Ku swemu zdu­mie­niu uj­rzał dwóch braci Se­ra­phi­mów. Sa­ta­na­ela i Aza­ze­la.

– Bra­cisz­ku! Cie­szysz się na nasz widok? – za­gad­nął star­szy, blon­dyn Sa­ta­na­el w peł­nym rynsz­tun­ku bo­jo­wym, sta­wia­jąc stopy na brze­gu. Sy­no­wie Baala padli sobie w ob­ję­cia. Ciała tak łatwo się sty­ka­ła, ich umy­sły były od­le­głe ni­czym gwiaz­dy. Je­dy­nym po­mo­stem była zmowa w kon­spi­ra­cji. Zbroj­ni, w zbro­jach pły­to­wych i heł­ma­mi typu sa­la­da, wy­la­li się set­ka­mi na brzeg. Go­to­wi do pa­cy­fi­ka­cji pier­wot­nej pusz­czy.

– Jak udało się wam prze­jąć dria­dań­skie barki? – za­py­tał stra­pio­ny uczeń Aria­el.

– Oj­ciec wydał edykt, na­ka­zu­ją­cy kon­fi­ska­tę. Któż by sprze­ci­wiał się elo­hi­mo­wi ! – ode­zwał się dum­nie, czer­wo­no­wło­sy Aza­zel, odzia­ny w cięż­ki, in­kru­sto­wa­ny czer­wo­nym barw­ni­kiem pan­cerz. – Nie martw się! – Zie­lo­no­skó­rzy żyją i wzmac­nia­ją naszą go­spo­dar­kę, wy­do­by­wa­jąc mi­ne­ra­ły ko­ra­lo­we – dodał za­do­wo­lo­ny z sie­bie.

– Mów bra­cie! Są tu cenne ma­te­ria­ły na roz­ruch han­dlu? Skar­biec pań­stwa ostat­nio zu­bo­żał. Ojcu i nam się nudzi, wo­ja­cy na­rze­ka­ją, spo­łe­czeń­stwo ma dosyć cią­głych burd i awan­tur. Gdy nie­bie­sko­skó­rzy duszą się w wła­snym sosie, do­cho­dzi do cha­osu i po­żo­gi w ob­rę­bie wła­sne­go pań­stwa – ob­ja­śnił Sa­ta­na­el.

– Wy­cho­wa­łem się w duchu mak­sy­my: od­rzuć agre­sję jak naj­da­lej od sie­bie i bli­skich. Nieco ina­czej ja ro­zu­mia­łem – od­rzekł z tonem wyż­szo­ści czar­no­wło­sy Se­ra­phim. – Ni­by­ło­dy­gi bru­nat­nic to wszech­stron­ny su­ro­wiec. Nie­spo­ty­ka­nie dobry do bu­do­wy i wy­twa­rza­nia na­rzę­dzi oraz broni. Są tu ba­jor­ka słu­żą­ce re­kre­acji. Można by je udo­stęp­nić ar­choń­skim oby­wa­te­lom za od­po­wied­nią cenę. Poza tym, wiem skąd po­zy­skać sub­stan­cję psy­cho­tro­po­we i prze­ciw­bó­lo­we – wy­li­czał Lu­ci­fer.

– Do­sko­na­le! Pi­sa­łeś w li­stach, że tu rzą­dzą ko­bie­ty! Cie­ka­wy sys­tem. Może znaj­dę tu mi­łość mego życia. Ko­bie­ta-wo­jow­nicz­ka a do tego in­te­li­gent­na be­stia! – roz­ma­rzył się ja­sno­wło­sy dzie­dzic tronu. – Mnie­mam, że nie spra­wią pro­ble­mu, ani tu­tej­sze masz­ka­ry? – do­py­ty­wał się.

Lu­ci­fer Se­ra­phim przy­tak­nął. Od­po­wia­dał na każde py­ta­nie w naj­drob­niej­szych szcze­gó­łach. Dria­da­nek było nie­wie­le, ich łuki nie sta­no­wi­ło za­gro­że­nia dla wy­trzy­ma­łych ar­choń­skich zbroi. Przy­znał, że pod­tru­wał po­ten­cjal­nie nie­bez­piecz­ną Aria­el. Bra­cia po­chwa­li­li go, za­rze­ka­li się wsta­wić u Baala, w celu od­no­wy schro­ni­ska dla lumii. Lu­ci­fer, wy­dzie­dzi­czo­ny, mógł po­now­nie wró­cić do domu, dzię­ki przy­chyl­no­ści braci. Wy­star­czy­ło szpie­go­wać i sa­bo­to­wać, nie­win­nych dria­da­nów.

Wy­szko­lo­ne odzia­ły woj­ska Ar­cho­nu, w po­ły­sku­ją­cym w pro­mie­niach Słoń­ca uzbro­je­niu, wy­ru­szy­ły za­bu­rzyć na­tu­ral­ną har­mo­nię lasu. Wy­drzeć strzę­py lub je po­zo­sta­wić.

Koniec

Komentarze

Sza­now­ni, nie­szczę­śni czy­tel­ni­cy! Czy warto do­koń­czyć tę opo­wia­da­nie? Kie­dyś na por­ta­lu po­ja­wi­ło się inne opo­wia­da­nie w tym uni­wer­sum o na­zwie “Pa­to­gen”.

Witaj.

Gra­tu­lu­ję tu­tej­sze­go de­biu­tu i to już w dniu re­je­stra­cji. Jak widzę, jeden z bo­ha­te­rów ma imio­na, bę­dą­ce obie­ma czę­ścia­mi Two­je­go nicku. :)

 

Sza­now­ni, nie­szczę­śni czy­tel­ni­cy! Czy warto do­koń­czyć tę opo­wia­da­nie? Kie­dyś na por­ta­lu po­ja­wi­ło się inne opo­wia­da­nie w tym uni­wer­sum o na­zwie “Pa­to­gen”.

Wspo­mnia­ne­go tek­stu nie ko­ja­rzę, ale – jak naj­bar­dziej warto. :) 

 

Co do kwe­stii ję­zy­ko­wych – su­ge­stie oraz wąt­pli­wo­ści (do prze­my­śle­nia):

Zer­kam po­bież­nie na ca­łość i widzę, że dia­lo­gi są do ge­ne­ral­nej po­pra­wy, bo ich zapis jest błęd­ny.

 

W wielu zda­niach masz nie­po­trzeb­ne prze­cin­ki, np.:

Nie­do­no­szo­ne ciążę, nie­mal wy­pa­li­ły nawet ago­nię zwią­za­ną z mrocz­ny­mi wspo­mnie­nia­mi. – tu przy oka­zji jest li­te­rów­ka;

We­wnętrz­ny in­stynkt, kazał jej po­na­wiać próby raz za razem;

Uśmiech­nię­te dziec­ko, słod­ko ga­wo­rzy­ło w sobie zna­nym ję­zy­ku (…);

Nie­ubła­ga­ny czas, po­sta­no­wił nie być sobą;

W pa­nicz­nym stra­chu, ręce prze­sie­wa­ły bez­na­dziej­nie wodę w naj­bliż­szym oto­cze­niu;

Roz­go­ry­czo­ny mło­dzie­niec, po­grą­żył się w to­tal­nym eska­pi­zmie.

Spek­trum do­strze­ga­nych barw, za­pew­ne było dla ja­kiej­kol­wiek ar­choń­skiej rasy, nie­wy­obra­żal­ne.

 

Bywa, że prze­cin­ków bra­ku­je, np.:

Widok ochła­pów, po­zo­sta­łych z bo­ba­sa dla matki był dru­zgo­cą­cy.

Dawka ane­ste­ty­ku którą ra­czy­ło ją zwie­rzę­ta pod­czas usu­wa­nia mar­twe­go na­skór­ka nie mogła spo­wo­do­wać utra­ty przy­tom­no­ści.

 

Nie­któ­re zda­nia są nie­ja­sne – wy­stę­pu­ją w nich uster­ki skła­dnio­we lub brak czę­ści wy­ra­zów, np.:

Wście­kłość stała się jed­nym z ra­cjo­nal­nym osą­dem.

Dawka ane­ste­ty­ku którą ra­czy­ło ją zwie­rzę­ta pod­czas usu­wa­nia mar­twe­go na­skór­ka nie mogła spo­wo­do­wać utra­ty przy­tom­no­ści.

Dria­da­nek było nie­wie­le, ich łuki nie sta­no­wi­ło za­gro­że­nia dla wy­trzy­ma­łych ar­choń­skich zbroi.

 

Cza­sem bra­ku­je liter:

Ba­ta­lie to­czo­ne umy­śle, wy­ło­ni­ły zwy­cię­ską de­cy­zję.

Nie­za­leż­nie od sy­tu­acji, za­wsze się uśmie­cha­ła nawet przy­zna­jąc się do nie­wie­dzy na temat jakiś stwo­rzeń.

 

 

Zda­rza­ją się po­wtó­rze­nia, np.:

Od­prę­żo­na oraz lekko otu­ma­nio­na przez sub­stan­cję prze­ciw­bó­lo­wą wy­twa­rza­ną przez nie­wiel­kie i szyb­kie mi­kro­ny-czy­ści­cie­le, za­głę­bi­ła się w ra­do­snym świe­cie.

Se­ra­phim mógł z bli­ska po­dzi­wiać wod­ni­ste oczy w ko­lo­rze in­dy­go i włosy w ko­lo­rze wście­kłych pło­mie­ni.

 

Li­te­ró­wek też jest nieco, np.:

Wier­ne i to­wa­rzy­skie, pę­ka­te lumię roz­go­nio­no lub za­bi­to.

Tuż zza Bły­skot­ką po­dą­ża­ła niska dria­dan­ka w czar­nej, skó­rza­nej zbroi.

 

Przy­jem­ność znaj­do­wał w roz­szy­fro­wa­niu za­gma­twa­nych sta­rych wo­lu­mi­nów i zgłę­bia­niu nauk przy­rod­ni­czych Ogrom­ne wra­że­nie, zro­bi­ła na nim książ­ka o ty­tu­le: Eto­lo­gia le­pi­dów. Stu­dia nad róż­no­rod­no­ścią, au­tor­stwa ko­bie­ty o imie­niu Aria­el. – w tym frag­men­cie brak krop­ki, jest zbęd­ny prze­ci­nek, a tytuł książ­ki można dać w cu­dzy­słów lub za­pi­sać kur­sy­wą

 

Jesz­cze do­pi­szę, edy­tu­jąc: mocno za­sta­na­wia­ją­cy jest dla mnie tytuł, jego koń­ców­ka to chyba ja­kieś żeń­skie imię ro­syj­skie (?), lecz – co może ozna­czać cały wyraz???

Frag­ment dość zaj­mu­ją­cy tre­ścią oraz po­my­słem, lecz uste­rek ję­zy­ko­wych jest bar­dzo dużo i wy­ma­ga­ją sta­ran­nej ko­rek­ty.

Po­zdra­wiam ser­decz­nie, po­wo­dze­nia. :)

Pe­cu­nia non olet

Dzię­ku­ję za ko­men­tarz. Nie jest to mój de­biut. Po pro­stu mam bar­dzo dłu­gie prze­rwy. Prze­cin­ki i dia­lo­gi są moją zmorą. Neu­ro­pa­to­ki­na to mój au­tor­ski neo­lo­gizm okre­śla­ją­cy sub­stan­cję po­wo­du­ją­cą neu­ro­pa­to­lo­gię. W tek­ście po­ja­wia­ją się też chro­no­ki­ny, także sło­wo­twór­stwo. Ogól­nie bio­che­mia gra ważną rolę w opo­wia­da­niu.

Sza­now­ny Lu­ci­fer­se­ra­phi­mie,

Nie jest to mój de­biut. Po pro­stu mam bar­dzo dłu­gie prze­rwy.

O, to ja bar­dzo prze­pra­szam, ale z pro­fi­lu wy­czy­ta­łam datę re­je­stra­cji: wczo­raj, 27 lipca. :) 

 

Prze­cin­ki i dia­lo­gi są moją zmorą.

 

Cóż, na­su­wa się sztan­da­ro­we: “witaj w klu­bie!” – tu każdy z nas ma z nimi pro­blem. :)

Nie­mniej o dia­lo­gach oraz ich pra­wi­dło­wym za­pi­sie mamy na Por­ta­lu sporo lin­ków i po­rad­ni­ków. :)

Naj­ogól­niej: “czyn­ność gę­bo­wą “ (np. mówił, rze­kła, krzy­czał) da­je­my małą li­te­rą i nie po­prze­dza­my krop­ką, “czyn­ność nie­gę­bo­wą” (wszyst­ko inne) – od­wrot­nie. :)

 Neu­ro­pa­to­ki­na to mój au­tor­ski neo­lo­gizm okre­śla­ją­cy sub­stan­cję po­wo­du­ją­cą neu­ro­pa­to­lo­gię. W tek­ście po­ja­wia­ją się też chro­no­ki­ny, także sło­wo­twór­stwo. Ogól­nie bio­che­mia gra ważną rolę w opo­wia­da­niu.

Po tym wpi­sie tekst wy­da­je się ja­śniej­szy, bar­dziej zro­zu­mia­ły. :) Moja rada – wklej go do przed­mo­wy. :) 

Dzię­ku­ję za ko­men­tarz. 

I ja dzię­ku­ję, po­zdra­wiam. :) 

Pe­cu­nia non olet

Nowa Fantastyka