…jaki jest, każdy widzi.
Cieplutkie – mimo stycznia – wczesne piątkowe popołudnie czuć było już weekendowym lenistwem oraz cichym posykiwaniem sześciopaków.
Grupka pracowników Szefa już dawno i ostentacyjnie ulotniła się z budowy, aby dołączyć do ogólnej celebracji. Nawet Szpotawy Józek pokuśtykał zawzięcie za wszystkimi. Jakby coś ich goniło, jakiś wewnętrzny niepokój i dziwna groza…
Na koślawym stole, w słoiczkach po musztardzie, pozostały resztki niedopitej „księżycówki”, którą Józek pędził ochoczo w kącie piwnicy nie wiadomo z czego – tyle miała fuzli emanujących jakieś agresywne, choć utajone, wiązania cząsteczkowe.
Tylko Magister – zwany też Apropakiem – pozostał na wyraźne polecenie Szefowej i oczekiwał na dalsze dyspozycje. Barczysty blondynek ‒ po familiologii oraz podyplomowej kognitywistyce komunikacji werbalnej (nie licząc dwóch lat intensywnej „siłki”) ‒ przez rok odprawiany brutalnie we wszystkich dostępnych w mieście korporacjach, z konieczności „zakotwiczył” wreszcie przy betoniarce. Bowiem Mareczek ‒ z którym wspólnie mieszkali ‒ miał strasznie lekką rękę do zakupów, więc każdy grosz się liczył.
‒ Pewnie wrócił już z fitnesu, pomyślał, i zabiera się za gotowanie obiadku. Jak ja mu wytłumaczę spóźnienie i te konszachty z Szefową, chyba mnie zabije…
Bezwiednie włączył stare radio, które pałętało się z nimi po wszystkich budowach:
‒ …etelgeza już wkrótce eksploduje supernową… – straszył spiker – …ale Ziemia ocaleje, bowie… – leciało dalej…
# # #
Tymczasem, z mrocznego kąta pomieszczenia, jakby jakiś zgęstek materii, nieuchwytny ludzkimi zmysłami, przemieszczał się niezauważenie w stronę otworu okiennego. To podinspektor X-lur (nie, nie ten od B.V.Larsona i nieśmiertelnych, ale choć zupełnie inna rasa, to równie nieprzyjemna wyglądem i obyciem) z podupadającego systemu Betelgezy bilokował się to tu, to tam, po galaktyce w poszukiwaniu nowego siedliska dla licznej społeczności. Bilokacja była starym i bezcennym wynalazkiem przodków, który już nie jeden raz ocalił cywilizację przed totalną katastrofą. Odpowiednie służby tak doskonale go zabezpieczyły, że choć kilkorgu obcym agentom udało się wykraść procedurę, to po żmudnym łamaniu licznych zabezpieczeń otrzymywano formułę: „wio Baśka” – czyli bez sensu…
W dodatku preparat działał wyłącznie na organizmy miejscowych, więc i tak nikt postronny nie miałby z niego pożytku. Produkcja była w zasadzie prosta – w laboratorium jaja dyptoka, miejscowego strusia-giganta, ucierano skrupulatnie z C12-H22-O11 ‒ dodając powoli destylat z pyrlaczy i przechodząc w intensywne wibrowanie. Po ściśle określonym czasie wystarczyło dosypać nieco euforycznych quasi-cząstek – ekscytonów – oraz niezbędnych do pełnej bilokacji kwarków dziwnych.
X-lur – a przynajmniej to jego jestestwo, które szwendało się po budowie – skradając się do okna, pełen ekscytacji przeliczał korzyści i zaszczyty jakie go czekają po złożeniu raportu o odkryciu nowej planety nadającej się do kolonizacji:
‒ na pewno awansuje na starszego inspektora plus ekstra premia
‒ przydział na większy tesserakt mieszkalny
‒ może nawet jakąś podinspektorkę do pomocy na stałe
‒ a także zwiększony deputat na ten specyfik ‒ ale bez dodatków bilokacyjnych, które strasznie psują smak.
Miał już nawet ramowy projekt „przeprowadzki” ‒ te śmieszne, dwunożne istotki będą doskonałym pokarmem dla dyptoków, atmosferę nieco się zmodyfikuje, a pod pyrlacze gleba nadaje się znakomicie.
Inspektor oczywiście był mnemonikiem, więc nie musiał niczego rejestrować niemożliwą do bilokacji aparaturą.
Jednak karma potrafi być złośliwa, nawet wśród gwiazd i galaktyk. Przemykając nad stołem wpadł w strefę oparów z Józkowego produktu, co spowodowało natychmiastowe zaburzenie proporcji w czasoprzestrzennym łączu i zgęstek X-lura zrobił: GLUUUMPP… Anihilując doszczętnie i nieodwołalnie. Natomiast ta część, która pozostała w biurze, z mokrym i głośnym plaśnięciem rozprysnęła się po biurku i ścianach, niszcząc przy okazji komputer oraz notatki…
Nieszczęścia chadzają parami, więc Szpotawego Józka także ominęła sława zbawcy Ziemi, liczne odczyty i zaproszenia, tytuł Mędrca Europy oraz oczywiście Pokojowa Nagroda Nobla. Nikt i nigdy nie dowie się o jego bohaterskiej walce ze złymi kosmitami…
# # #
‒ Magister!… – dobiegł z pięterka zniecierpliwiony głos Szefowej – no gdzie ty się podziewasz!… – biegusiem na górę, robota czeka…
‒ Aaa… Szefa nie ma? – zapytał lekko zdyszany, pokonawszy susami schody i z niepokojem spojrzał na trzymany przez nią na kolanach kolorowy karton.
‒ A nie ma, nie ma, wylicytował w Orkiestrze strzelanie do satelitów i pojechał zakłusować do Poznania, bo tam mają odpowiedni laser. No co tak się gapisz, czytaj co tu piszą…
‒ Wii…wibrator… ‒ wydukał Magister, oblewając się krwistym rumieńcem.
‒ Dobrze!… wibrator, wibrator ‒ potwierdziła Szefowa. Masz prawo jazdy?
– Hehe, spoko, na TO nie trzeba. Cale trzy stówki za niego dałam, plus dwadzieścia cztery złote na kuriera. To nie jakieś tam byle cuda na kiju z bateryjką:
– wibrator wgłębny, buława długa
‒ wyprodukowano w ChRL
‒ nie nadaje się do spożycia
‒ chronić przed dziećmi
‒ 230V
‒ nie wrzucać do wody
a wszystko w dwunastu językach – dokończyła za niego czytanie.
Na samym dole drobne czerwone domki i krzaczki przekazywały jeszcze jakąś ważną informację ‒ 使用前丢弃 ‒ ale kto by się tam wyznawał na takich dziwolągach…
‒ Dobra, Apropaczku, dość gadania, mam jeszcze dziś fryzjerkę, więc bierzemy się do roboty… To znaczy, ty się bierzesz. A ja będę podpowiadała co, jak i gdzie. Tylko delikatnie, z czuciem, ale bez ociągania, bo jak Szef nie wceluje i wróci wściekły… Nie chcesz wiedzieć, co ci zrobi…
Szefowa rozsiadła się wygodnie na plastikowym fotelu i założyła bezprzewodowe słuchawki. Do cichego pomruku wibratora, emitującego tak bardzo skuteczne w swoim działaniu drgania, włączały się stopniowo jej ulubione częstotliwości ASMR. Cała psyche wznosiła się powoli w stronę szarobiałych stratocumulusów i dalej w kosmos…
Subtelne appasionato a piacere przepływało meridianami czuciowymi od głowy do ramion i dalej w dół ciała. Ekscytujące mrowienia… pulsujące emocje… rozluźniające drgania…subtelne, jak muśnięcie piórka, dreszczyki. A wszystko to niby spazmatyczny krzyk duszy.
‒ Apropaczku… ‒ Cichy głosik ledwo przebijał się przez tę nawałę dźwiękową ‒ daj trochę na prawo… jeszcze bardziej… I nie dociskaj tak mocno, bo cały teflon zedrzesz! Dobrze… rób tak dalej… podkręć trochę obroty, skarbie…
Czy to przypadek, czy też omdlewające już dłonie Magistra popełniły jakiś nietakt na panelu sterującym ‒ tego już nie da się ustalić… Nagły błysk! Huk! Dym! W ułamku sekundy wibrator poleciał w jedną stronę, jego operator w drugą, a Szefowa gwałtownie podskoczyła na fotelu… Zerwała z uszu słuchawki w których dogasała właśnie Sonata Księżycowa Ludwiga van B. i cisnęła nimi z rozmachem o ścianę.
‒ Magister!… ty tępa pało na siarkowodór!… coś ty narobił, nieszczęsny? Chciałeś mnie zamordować? Przez ciebie pół ulicy nie ma prądu, a jak znajdą to nasze „obejście” na budowę?… A ja, głupia, chciałam zrobić z ciebie fachowca… Będziesz teraz gablami beton zagęszczał… i potrącę ci wszystko z wypłaty! Precz mi z oczu!
# # #
Ukochany bolid Szefa, Audi ’2001, podrasowany naklejkami z moto-sklepu tam, gdzie rdza nie dawała się już zamalować, zapiszczał hamulcami na podjeździe.
‒ Basiula!… jesteś? Pędziłem do ciebie tak, że tę aspirantkę, co mnie „suszyła” na A3, dwa razy obróciło dookoła.
‒ Jezus Maria!… to ci zabiorą prawo jazdy i wlepią taki mandat, że…
‒ Nie zabiorą… nie zabiorą, bo jeszcze tamtego nie oddali. Wiesz, że kiedy jadę na „kłusówkę” zawsze zakładam te unijne tablice, com je wycyganił od Romów z Brukseli, wiozących porszaka na Litwę. Jeszcze trochę covida lata w powietrzu, więc maseczkę też zakładam. Pomyślą, że komisarz na urlopie, heh…
‒ Jak ci poszło, mój ty Supermenie?
‒ Trafiłem!!… Basiulka… Trafiłem!!
‒ Matko Święta… co trafiłeś, Karolku, sputnika czy satelitę? Chyba nie Starlinka, bo Internet szlag trafi a Biden tak nam przykręci kurek, że…
‒ Pal licho satelity. Za małe, aby trafić. Celowałem w Księżyc.
‒ I co?… i co?…
‒ Kicha, nie doleciało… za słaby laser mają.
‒ To powinni ci zwrócić forsę, oszuści…
‒ No co ty, Basia, wiesz co gadają ‒ te ich puszki to podobno jak czarne dziury, co wrzucisz to już nigdy nie wyleci. Ale i tak trafiłem! Wiesz, że ciężko pracuję od dwóch lat nad systemem w Lotto ‒ to tu puszczam, to ówdzie… to z rana, to w południe… kolektury naprzemiennie ‒ naprawdę multum kombinacji. No i dzisiaj system zaskoczył! Wygrałem! Całe dwadzieścia cztery złote. Ale na pewno się rozkręcę…
‒ Karolciu, kochany jesteś ‒ cmok ‒ a dołożysz jeszcze trzy stówki? To kupimy nowy wibrator ‒ taki wiesz, różowy… elastyczny… Ale sam go uruchomisz, kochanie ty moje ‒ a Magistra z tymi brutalnymi łapskami z powrotem do betoniarki!
‒ Dołożę, Basiunia, dołożę. Gablami to nie robota…
# # #
– Apropak > w więziennym slangu to ktoś, kto wie co znaczy a propos.
– 使用前丢弃 > czyli: Shǐyòng qián diūqì, przed użyciem utylizować! Na szczęście nie
jest to wysoki mandaryński, więc łatwiej zrobić taki „dzióbek” językiem.
– C12-H22-O11 > czyli sacharoza (tu krystaliczna), u mnie w markecie po 5.99…
– Tesserakt > zupełnie teoretyczny hipersześcian, podobno w środku wydaje się dużo większy (nie byłem) niż z zewnątrz – czyli odwrotnie niż nasze kawalerki…
– ASMR > Autonomous Sensory Meridian Response, Samoistna Odpowiedź Meridianów Czuciowych – czyli synestezja. Dobry biznes. Podobno bardzo
przyjemna przypadłość ± 10% populacji.
– Appassionato a piacere > namiętnie z upodobaniem, terminy muzyczne.