- Opowiadanie: Igneriss - Anaudia

Anaudia

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Anaudia

-Nie za bardzo się starasz? To twój wróg – z zaciekawionym uśmiechem Furis przypatrywał się jej nieudolnemu opatrywaniu.

-To człowiek! – warknęła na niego poirytowana . Całą wiedzę z kursów pierwszej pomocy diabli wzięli, zawijała co czystsze szmaty na opak wokół ran. Ręce jej się trzęsły, w głowie miała mętlik… a przecież wiedziała na co się pisze biorąc tą robotę. –Mógłbyś pomóc a nie… – zerknęła kątem oka co robi jej kompan. Chłopak przycupnął obok niej i bawił się w robienie fal we krwi. Odwróciła się szybko. Opatrunek, opatrunek…

-Wiesz, dużo łatwiej byłoby zadzwonić po karetkę i się zmyć – zasugerował. – Albo go zostawić, chwilę się pomęczy, ale potem czeka na niego cisza i spokój…

-Nigdzie nie dzwoń. Zaczną nas szukać, i prędzej czy później…

-Bardzo dobrze, i tak nie wziąłem komórki – zaśmiał się radośnie Furis. Dziewczyna popatrzyła na niego z niedowierzaniem. Jak ktoś może się tak zachowywać przy ciężko rannym człowieku? Powoli odchodziły od niej siły.

-Tego nie było w planie… – szepnęła zmęczona.

***

Ciemno.

Szedł powoli, ostrożnie. Słyszał szmer trawy pod stopami, jednak czuł jakby stąpał po tafli szkła. Od czasu do czasu po twarzy muskały go gałązki drzew. Gdzie się znajduje? I właściwie… gdzie idzie? Przystanął. Pusto… Nigdy nie bał się ciemności. Pusto… Pustka to co innego. Pustka to … to pustka. Napełniała go nieznanym uczuciem niepokoju.

Wtem w nocy błysnęły dwie pary oczu. Jedna żółta, druga czerwona. Cofnął się o krok, bezszelestnie, może go nie zauważą. Delikatny wiatr przyniósł szepty. Nie rozumiał co mówią. Niczego nie rozumiał.

***

 

Ciemno.

Otworzył powoli oczy, poczym natychmiast zamknął je z powrotem nie przyzwyczajony do światła.

-Może ja to zgaszę – usłyszał mruknięcie. Ruch. Pstryknięcie.

Ponowił próbę.

W łagodnym półmroku ukazała mu się duża, pusta sala. Szarość i rozchodzący się zapach przynosiły mu na myśl szpital, tylko ściany zrobiono z innego materiału. Jedynym meblem było łóżko, na którym leżał. Bezbronny. Jednak to nie to go najbardziej niepokoiło. Nie pamiętał niczego co się stało – jak się tu znalazł, gdzie jest, ba – kim jest.

-Spokojnie, już wszystko w porządku – odezwała się dziewczyna stojąca obok jego łóżka. Upewnił się że nic nie jest w porządku , inaczej najpierw by oceniał ludzi, potem pomieszczenie. Trochę dalej o ściany blisko kąta obijał się z szaleńczym uśmiechem wysoki chłopak. No tak, gąbka. Żyć nie umierać.

Obydwoje mieli podobne, brunatne płaszcze. Ciężko było ocenić ich wiek, zapewne lekko ponad dwadzieścia lat. Nie mógł wydobyć z pamięci żadnych informacji o nich, jednak przy jego obecnym stanie umysłu…

-Kim jesteście? – wychrypiał, podnosząc się na łokciach.

-Nie nie! Leż spokojnie! – dziewczyna zamachała rękami wręcz z paniką w oczach. – Rany się jeszcze do końca nie zagoiły, trzeba poczekać na uzdrowiciela. Możesz nic nie czuć, tamten – pokazała głową człowieka w kącie – znieczulał cię czymś dziwnym, nie wiem kiedy przejdzie.

Wziął głęboki oddech. Nie miał pojęcia co się tu dzieje, ale czuł, że niedługo się dowie. Był na obcym terenie, wśród obcych – prawdopodobnie – ludzi, i tylko spokój mógł go uratować. Obserwować ich ruchy. Zdobyć zaufanie. Wynieść się jak najprędzej.

-Od czego by tu zacząć … – usiadła na łóżku i odgarnęła do tyłu popielate włosy. – Przede wszystkim, cieszę się , że udało się nam cię uratować – uśmiechnęła się ciepło w jego stronę, lekko mrużąc oczy. – Znaleźliśmy cię rannego w starym domu na wzgórzu. Podłoga i ściany pokryte były znakami murelego, a ty leżałeś tam na środku…i… – jej głos załamał się. Chciał być nieufny. Bardzo. Jednak dziewczyna topiła wszelki lód samym swoim jestestwem – Ale udało się – uśmiechnęła się znowu – To na pewno ich wina. Nie martw się, niedługo przyjedzie uzdrowiciel, a jak wrócisz do formy, to się na nich zemścisz – dokończyła pewnym tonem.

-Jednak kim… – zaczął . W tym momencie chłopak z kąta zakończył obijanie się o ścianki.

-Czas– rzucił, patrząc na srebrny, kieszonkowy zegarek.

-Musimy iść. Trzymaj się jakoś .

Nie został sam. Otoczyły go myśli i wątpliwości.

***

 

-Młoda , jesteś genialna – śmiał się Furis podskakując korytarzem. Dziewczyna uśmiechnęła się triumfalnie.

-A chciałeś go tam zostawić – wypomniała.

-Nie wiedziałem że jesteś na tyle okrutna by wysyłać go przeciwko własnym kompanom – wzruszył ramionami. – Właściwie to jakim cudem aż tak go urządziłaś? Zwykle nawet nie chciałaś lekkiej rany zadać. I te znaki…

-Powiedzmy że mnie poniosło – odmruknęła.

Jego szaleńczy śmiech niósł się po całym korytarzu.

-Już? – wykrztusił– a to przecież dopiero początek…

Koniec

Komentarze

Zakładając, że to fragmencik większej całości, może coś z tego być. Jako rzecz samodzielna, nie broni się zupełnie. Bije po oczach "robienie fal we krwi" - gdzie ta krew była rozlana i ile musiało się jej wylać, żeby aż dało się na niej robić fale? Nie wspominając już o tym, że krew krzepnie.

Całkiem fajnie się czyta, jakoś przekonują mnie takie krótkie, urywane zdania i bezokoliczniki, ale faktycznie, jako samodzielna całość się to nie broni.
Za dużo niewyjaśnionych spraw, magia, tajemne znaki, sugestie mrocznych spisków.
Prosimy więcej!

Dziękuję za komentarze .
Jako samodzielna całość faktycznie się nie broni, ale stwierdziłam że najpierw dam fragment, a potem, jeśli choć trochę zaciekawi, resztę.
Krew nie krzepnie aż tak szybko, jak jest świeża to można robić falki jak babcia wierzba na wodzie, że tak porównam, albo samym rozchlapywaniem jak w kałuży. Oczywiście trochę trudniej, ale - możemy założyć że ranny ma niezbyt gęstą krew (tak, wiem, robię teorie na potrzeby własne)

Początek mnie zaintrygował, a mnie ciężko zaciekawić. Prawie nic nie wiem o tym świecie. Mam nadzieję, że się rozkręci. Podoba mi się Twój styl choć przyznam ze smutkiem, że nie wyczerpujesz tematu. Tekst moze być jeszcze lepszy :)

Nowa Fantastyka