- Opowiadanie: cezary_cezary - Geneza upadku

Geneza upadku

Opo­wia­da­nie za­wie­ra pewną dozę wul­ga­ry­zmów, na co uczu­lam osoby szcze­gól­nie wraż­li­we :) Jest to ty­po­wa fik­cja li­te­rac­ka, ewen­tu­al­ne po­do­bień­stwa do praw­dzi­wych osób i zda­rzeń są przy­pad­ko­we i zu­peł­nie nie­za­mie­rzo­ne.

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Biblioteka:

Użytkownicy

Oceny

Geneza upadku

– 1 -

 

Męż­czy­zna rozparł się w fo­te­lu. Po­miesz­cze­nie, w któ­rym się znaj­do­wał było za­nie­dba­ne, brud­ne. Bra­ko­wa­ło w nim ko­bie­cej ręki, ta­kiej dba­ją­cej cho­ciaż­by o na­miast­kę na­stro­ju. Stare, za­ku­rzo­ne i czę­ścio­wo dziu­ra­we za­sło­ny nie­zbyt sku­tecz­nie od­dzie­la­ły go od desz­czu i sza­ro­ści za oknem.

 

Cie­pło sta­re­go ko­min­ka nie­znacz­nie tylko ogrze­wa­ło jego umę­czo­ne nogi. Na­pa­lił w nim kar­to­na­mi i reszt­ka­mi ja­kiejś me­blo­ścian­ki zna­le­zio­nej na śmiet­ni­ku. Daw­niej w jego dłoni znaj­do­wa­ła­by się szklan­ka wy­peł­nio­na dobrą whi­sky, z gra­mo­fo­nu do­bie­ga­ły­by zna­jo­me nuty grane przez Mi­le­sa Da­vie­sa, a obok sie­dzia­ła­by jego żona. Tak by­ło­by daw­niej.

 

Z mi­nio­nych wygód i ra­do­ści po­zo­sta­ło mu już tylko wspo­mnie­nie i reu­ma­tyzm, sil­nie da­ją­cy o sobie znać w desz­czo­wy, li­sto­pa­do­wy wie­czór. Dobrą whi­sky, z braku środ­ków, za­stą­pi­ła tania na­lew­ka. Sma­kiem przy­po­mi­na­ją­ca, że jego życie kie­dyś miało w sobie odro­bi­nę sło­dy­czy. Ot prze­lot­ne wspo­mnie­nie dni, które już nigdy nie po­wró­cą.

 

Męż­czy­zna sie­dział w ciszy, gra­mo­fon po­rósł ku­rzem, nie­uży­wa­ny od lat. Zresz­tą i tak nie miał­by czego na nim od­two­rzyć. Ostat­nie wi­ny­le sprze­dał lata temu, mu­siał wy­ku­pić leki. Nikt się do niego nie od­zy­wał, nie miał kto. Odkąd po­rzu­ci­ła go żona miesz­kał sam. Dzie­ci także nie chcia­ły mieć z nim nic wspól­ne­go. Twar­de wy­cho­wa­nie, któ­rym szczy­cił się w gro­nie zna­jo­mych, nie przy­nio­sło na stare lata spo­dzie­wa­nych przez niego efek­tów. Córkę ostat­ni raz wi­dział prze­lo­tem w su­per­mar­ke­cie, na jego widok tylko się od­wró­ci­ła i bez słowa ode­szła. Z kolei syna… Jego twa­rzy już nawet do­brze nie pa­mię­tał. Praw­do­po­dob­nie nie po­znał­by go na ulicy.

 

Męż­czy­zna czę­sto roz­my­ślał nad przy­czy­ną swo­jej obec­nej sy­tu­acji. Nad licz­ny­mi błę­da­mi, jakie po­peł­nił w przeszłości. Wie­dział, że po­zo­sta­wi­ły one w jego życiu pust­kę, któ­rej już nic nie zdoła wy­peł­nić. Skrzy­wił się, po­nie­waż pa­mię­tał do­sko­na­le dzień bę­dą­cy po­cząt­kiem jego końca. Dzień, w któ­rym jeden z nie­licz­nych od­ru­chów, wska­zu­ją­cych na tlące się w nim reszt­ki czło­wie­czeń­stwa, skło­nił go do naj­więk­sze­go błędu, jaki kie­dy­kol­wiek miał po­peł­nić.

 

***

W każdą so­bo­tę cho­dzi­li do te­atru, ot taki ka­prys no­wo­bo­gac­kiej żony. Po­dob­no tak wy­pa­da w wyż­szych sfe­rach, do któ­rych się już prze­cież za­li­cza­li. Żona Pio­tra za­wsze po­wta­rza­ła, że muszą teraz utrzy­my­wać po­zo­ry. Że niby tacy z nich eru­dy­ci i lu­dzie na po­zio­mie. Tylko dla­cze­go w trak­cie spek­ta­klu Ju­sty­na po­chło­nię­ta była prze­glą­da­niem że­nu­ją­cych ob­raz­ków w te­le­fo­nie? Tego Piotr już nie ro­zu­miał.

 

Tego dnia w te­atrze wy­sta­wia­no sztu­kę luźno opar­tą na „Pro­ce­sie” Fran­za Kafki. Było to cie­ka­we do­świad­cze­nie, cho­ciaż dla wy­traw­ne­go praw­ni­ka, za ja­kie­go uwa­żał się prze­cież Piotr, spek­takl miał cha­rak­ter nie­mal­że do­ku­men­tal­ny. Dla osoby tak wta­jem­ni­czo­nej jak on wy­da­rze­nia przed­sta­wio­ne na sce­nie to nie była tra­gi­ko­me­dia, to były w isto­cie same fakty. Z dru­giej stro­ny, mając od­po­wied­nie zna­jo­mo­ści, w są­dzie można było za­ła­twić wszyst­ko. A Piotr do­sko­na­le zda­wał sobie z tego spra­wę. Uże­ra­nie się z sę­dzia­mi i biu­ro­kra­cją są­do­wą? To była wy­łącz­nie do­me­na pleb­su i drob­nych „praw­nicz­ków”.

 

Po za­koń­czo­nym spek­ta­klu mał­żon­ko­wie udali się w kie­run­ku sa­mo­cho­du za­par­ko­wa­ne­go w nie­da­le­kiej od­le­gło­ści od te­atru. Podła, war­miń­ska aura po­sta­no­wi­ła przy­po­mnieć o sobie w peł­nej kra­sie. Deszcz, wiatr i mgła przy­po­mnia­ły Pio­tro­wi, dla­cze­go za­wsze za­bie­rał ze sobą pa­ra­sol­kę. Po­go­da nie za­chę­ca­ła do spo­koj­ne­go spa­ce­ru, w cza­sie któ­re­go czło­wiek mógł­by za­chwy­cić się uro­ka­mi dum­nej pa­no­ra­my Sta­re­go Mia­sta. Nie sprzy­ja­ła także roz­mo­wie z mał­żon­ką, cho­ciaż to aku­rat Pio­tra nie mar­twi­ło. Wła­ści­wie nie miał­by i tak o czym z nią roz­ma­wiać. Osta­tecz­nie zde­cy­do­wał się wziąć za żonę ty­po­wą la­lecz­kę, nie po­waż­ne­go part­ne­ra do roz­mo­wy. Zresz­tą, chwi­lo­wo to i tak nie mia­ło­by naj­mniej­sze­go zna­cze­nia. Ju­sty­na ak­tu­al­nie była zbyt po­chło­nię­ta za­war­to­ścią wła­sne­go te­le­fo­nu by jesz­cze re­ago­wać na bodź­ce po­cho­dzą­ce z ze­wnątrz. 

 

Deszcz nie od­pusz­czał, więc Piotr po­sta­no­wił, że zejdą z głów­nej drogi i ostat­nie metry do sa­mo­cho­du po­ko­na­ją małą, bocz­ną ulicz­ką. Gdy Ju­sty­na pod­nio­sła głowę znad te­le­fo­nu, skrzy­wi­ła się. Ulicz­ka była za­nie­dba­na, jej cen­tral­ną część zaj­mo­wał wiel­ki śmiet­nik, przy któ­rym roz­rzu­co­ne były kar­to­ny i inne śmie­ci. Nie­opo­dal le­ża­ły zwło­ki ja­kie­goś zwie­rzę­cia, chyba kota, cho­ciaż rów­nie do­brze mógł­by to być szczur. Po­nu­ra aura je­dy­nie po­tę­go­wa­ła po­czu­cie wstrę­tu i od­ra­zy. Stu­kot ob­ca­sów od­bi­jał się echem od za­nie­dba­nych ka­mie­nic, któ­rych naj­mniej­szym pro­ble­mem był od­pa­da­ją­cy ze ścian tynk.

 

Ju­sty­na przy­spie­szy­ła kroku, żeby wy­mu­sić na mężu jak naj­szyb­sze opusz­cze­nie tego przy­gnę­bia­ją­ce­go miej­sca, w któ­rym na ki­lo­metr śmier­dzia­ło biedą i zgni­li­zną.

 

Gdy mi­ja­li śmiet­nik, Piotr usły­szał cichy sko­wyt. Męż­czy­zna sta­nął jak wryty i za­czął na­słu­chi­wać. Żona po­na­gla­ła go, ale on je­dy­nie na­słu­chi­wał. Po krót­kiej chwi­li dźwięk po­wtó­rzył się.

 

Po­mi­mo wy­raź­nych sprze­ci­wów Ju­sty­ny, Piotr pod­szedł bli­żej, a na­stęp­nie pod­niósł jeden z kar­to­nów. Pod nim leżał, za­wi­nię­ty w szma­ty i mokre ga­ze­ty, mały chło­piec, na oko dzie­się­cio­let­ni. Obok niego wa­la­ły się reszt­ki na wpół za­ple­śnia­łe­go je­dze­nia i psie od­cho­dy. Na twa­rzy chłop­ca, po­mi­mo wy­raź­nej war­stwy brudu i błota wi­docz­ne były ślady otarć oraz si­nia­ki. Jego ubra­nie było brud­ne i po­dar­te. Malec trząsł się i ma­ja­czył, nie wy­glą­dał jakby zo­sta­ło mu wiele czasu. Męż­czy­zna na­chy­lił się i za­py­tał chłop­ca czy wszyst­ko z nim w po­rząd­ku. Co oczy­wi­ste, nie było w po­rząd­ku, ale Piotr w pierw­szej chwi­li spa­ni­ko­wał. Do­tknął czoła chłop­ca, było całe roz­pa­lo­ne.

 

W tym mo­men­cie w Pio­trze coś pękło. Nie zwa­żał na pro­te­sty i wy­ra­zy obu­rze­nia Ju­sty­ny. Wie­dział, że mal­co­wi nie zo­sta­ło wiele czasu i musi dzia­łać na­tych­miast. Zdjął płaszcz i na­krył nim chłop­ca by uchro­nić go od chło­du i desz­czu. Na­stęp­nie zła­pał go i pędem po­biegł w kie­run­ku sa­mo­cho­du. W tym za­mie­sza­niu za­po­mniał zu­peł­nie o swo­jej żonie, któ­rej wrza­ski po­zo­sta­wa­ły w od­da­li. Piotr miał tylko jeden cel, za wszel­ką cenę ura­to­wać chłop­ca, w tym mo­men­cie nic in­ne­go się nie li­czy­ło.

 

***

Kurwa, dla­cze­go ja go wtedy za­bra­łem?! – po­my­ślał Piotr i ze zło­ści upu­ścił szklan­kę z na­lew­ką. Jej za­war­tość roz­la­ła się na dy­wa­nie.

 

– 2 -

 

Piotr zde­cy­do­wa­nie nie lubił przy­cho­dzić do Kan­ce­la­rii jako pierw­szy. Tak po praw­dzie, to w ogóle nie lubił do niej przy­cho­dzić, ale jako szef mu­siał się po­ja­wiać, żeby dawać przy­kład. Poza tym, jak ina­czej miał­by kon­tro­lo­wać swo­ich nie­wdzięcz­nych pra­cow­ni­ków? Ze spraw za­wo­do­wych Piotr wy­bit­nie nie lubił jesz­cze jed­nej rze­czy. Było to przy­go­to­wy­wa­nie się do roz­praw. Jakoś tak się zło­ży­ło, że męż­czy­zna za­wsze wolał ba­zo­wać na swoim nie­za­wod­nym zmy­śle praw­ni­czym oraz bły­sko­tli­wej (jego zda­niem) ar­gu­men­ta­cji, którą two­rzył w za­sa­dzie w locie.

 

Jed­nak tego dnia nie tylko przyszedł do Kan­ce­la­rii pierw­szy, ale i mu­siał się przy­go­to­wać do spra­wy są­do­wej. Miał bo­wiem za­pla­no­wa­ną Bar­dzo Ważną Roz­pra­wę dla Bar­dzo Waż­ne­go Klien­ta. W ta­kiej sy­tu­acji oczy­wi­stym było, że nie ma miej­sca na naj­mniej­szą choć­by wpad­kę. Jed­no­cze­śnie, jak to w ta­kich sy­tu­acjach bywa, pech chciał, że tego sa­me­go dnia za­cho­ro­wa­ła go­spo­sia. Było to dla Pio­tra dość uciąż­li­we, ale nie miał nie­ste­ty wyj­ścia i mu­siał za­brać ze sobą do pracy Krzy­sia.

 

Chło­piec bar­dzo wy­rósł i zmęż­niał od mo­men­tu, gdy pa­mięt­nej, desz­czo­wej nocy Piotr go przy­gar­nął. Po wy­chu­dzo­nej i brud­nej twa­rzy zo­sta­ło już wy­łącz­nie od­le­głe wspo­mnie­nie. Ak­tu­al­nie, na ob­li­czu Krzy­sia do­strzec można było wy­łącz­nie cie­pło i mło­dzień­czy en­tu­zjazm. Chło­piec bar­dzo chciał po­ma­gać i czuć się po­trzeb­nym. Czę­sto sam za­bie­gał o uwagę Pio­tra, ale praw­dę po­wie­dziaw­szy, męż­czy­zna nie umiał dla niego zna­leźć lep­sze­go za­ję­cia niż pa­rze­nie kawy. A i ta wy­cho­dzi­ła mu nie­szcze­gól­nie udana. Nie na tyle zła, żeby nie dało się jej wypić, ale i nie na tyle dobra, żeby móc go po­chwa­lić. Ot, śred­nia pod każ­dym wzglę­dem.

 

Jed­nak tego dnia Piotr nie zwa­żał na smak po­ran­nej kawy po­nie­waż po­chło­nię­ty był przy­go­to­wa­nia­mi do Bar­dzo Waż­nej Roz­pra­wy. Wer­to­wał akta ze zdwo­jo­ną sta­ran­no­ścią i po­trój­ną wręcz uwagą. W pew­nym mo­men­cie jed­nak na­tu­ra wzię­ła nad nim górę i mniej wię­cej na po­zio­mie dru­gie­go tomu był już okrop­nie znu­żo­ny tymi ca­ły­mi przy­go­to­wa­nia­mi. Wła­ści­wie, jakby to do­brze prze­my­śleć, to ter­min „znu­żo­ny” nie od­da­je stanu, w jakim ak­tu­al­nie znaj­do­wał się Piotr. W rze­czy­wi­sto­ści był on wy­mę­czo­ny, znie­cier­pli­wio­ny, zre­zy­gno­wa­ny i wście­kły jed­no­cze­śnie. Co do za­sa­dy, w ta­kich chwi­lach cie­szy­ło go, że ma pra­cow­ni­ków, któ­rym może zle­cić taką mrów­czą i, nie oszu­kuj­my się, uj­mu­ją­cą god­no­ści, wręcz rze­mieśl­ni­czą ro­bo­tę. Nie­ste­ty, to nie była taka sy­tu­acja. Tu i teraz bra­ko­wa­ło mu czło­wie­ka, któ­re­mu mógł­by zle­cić pro­wa­dze­nie Bar­dzo Waż­nych Spraw dla Bar­dzo Waż­nych Klien­tów. W ta­kich przy­pad­kach Piotr od po­cząt­ku do końca mu­siał po­le­gać wy­łącz­nie na sobie i na nikim innym.

 

***

Wście­kły Piotr chwy­cił bu­tel­kę dro­giej, trzydziestolet­niej whi­sky i nalał sobie szczo­drze do szklan­ki. W tym mo­men­cie nie dbał nawet o do­da­nie choć­by odro­bi­ny lodu dla roz­cień­cze­nia i schło­dze­nia trun­ku. Drżą­cą ze zło­ści ręką uniósł szkło i jed­nym ły­kiem wypił całą jego za­war­tość. Piotr niby wie­dział, że nie po­wi­nien pić na chwi­lę przed Bar­dzo Ważną Roz­pra­wą, ale nie mógł się opa­no­wać. Męż­czy­zna nie miał wpraw­dzie pro­ble­mu z al­ko­ho­lem, jed­nak fak­tem jest, że w ostat­nim cza­sie zde­cy­do­wa­nie zbyt czę­sto po niego się­gał. Ra­czej nie chciał tego przy­znać przed samym sobą, ale zu­peł­nie nie ra­dził sobie ze stre­sem. Pechowo, nie miał nawet z kim po­waż­nie po­roz­ma­wiać, w grun­cie rze­czy był sam w tłu­mie ludzi.

 

Je­dy­ną osobą, do któ­rej Piotr żywił odro­bi­nę cze­goś, co mo­gli­by­śmy okre­ślić mia­nem „uczuć” był Krzyś, jed­nak męż­czy­zna bał się tego na­le­ży­cie oka­zy­wać, a praw­dę po­wie­dziaw­szy także i nie do końca wie­dział jak to robić. W domu ro­dzin­nym Pio­tra nigdy nie bra­ko­wa­ło pie­nię­dzy, bra­ko­wa­ło za to cie­pła, mi­ło­ści i zro­zu­mie­nia. Twar­de wy­cho­wa­nie, które za­pew­nił mu oj­ciec od­ci­snę­ło na Pio­trze ogrom­ne pięt­no i na wielu po­zio­mach skrzy­wi­ło go emo­cjo­nal­nie. Ale praw­da była też taka, że męż­czy­zna nie chciał po­wie­lać tych sa­mych błę­dów, chciał być inny dla swo­ich bli­skich. Nie­ste­ty życie czę­sto pisze wła­sne sce­na­riu­sze i to czego chce­my nie za­wsze staje się tym, co rze­czy­wi­ście do­sta­je­my.

 

***

Po wy­pi­ciu whi­sky Piotr na chwi­lę wrócił do rzeczywistości, ale nie od­na­lazł już w sobie wię­cej ener­gii do przy­go­to­wań do Bar­dzo Waż­nej Roz­pra­wy. Po­sta­no­wił, że wyj­dzie na chwi­lę przed bu­dy­nek Kan­ce­la­rii i prze­wie­trzy się.

 

Po kilku dłu­gich, nie­moż­li­wie cią­gną­cych się mi­nu­tach Piotr wró­cił do ga­bi­ne­tu i ze zdu­mie­niem od­krył, że w cza­sie, gdy go nie było do akt do­siadł się Krzyś. Chło­piec zresz­tą nie tylko sie­dział przy do­ku­men­tach Bar­dzo Waż­nej Spra­wy, ale naj­wy­raź­niej coś w nich od­na­lazł i z en­tu­zja­zmem robił no­tat­ki. Zdu­mie­nie szyb­ko jed­nak zmie­ni­ło się w po­iry­to­wa­nie, a po­iry­to­wa­nie w re­gu­lar­ną złość.

 

– Mo­żesz mi po­wie­dzieć, co ty tutaj do cięż­kiej cho­le­ry ro­bisz? Za chwi­lę muszę iść z tym do sądu, a ty mi zro­bi­łeś jakiś bur­del! – Piotr krzyk­nął do chłop­ca.

 

Krzyś w pierw­szej chwili spu­ścił je­dy­nie wzrok. Na­stęp­nie jed­nak, bez słowa pod­szedł do Pio­tra i podał mu swoje no­tat­ki oraz kilka do­ku­men­tów po czym, rów­nież bez słowa, wy­biegł z ga­bi­ne­tu. Męż­czy­zna nie był za­chwy­co­ny za­cho­wa­niem swo­je­go pod­opiecz­ne­go. Wła­ści­wie po­now­nie, „nie był za­chwy­co­ny” nie od­da­ło w pełni jego uczuć. Piotr był wście­kły. W przy­pły­wie zło­ści wrzu­cił wszyst­kie kart­ki pa­pie­ru do śmiet­ni­ka, po czym opadł bez­wład­nie na skórzany włoski fotel.

 

– Kur­wi­ca mnie za chwi­lę strze­li z tym cho­ler­nym ba­cho­rem… – po­wie­dział sam do sie­bie Piotr. Kilka chwil póź­niej uznał jed­nak, że zo­ba­czy, co ta­kie­go stwo­rzył Krzyś.

 

Gdyby to tylko było moż­li­we, oczy Pio­tra za­czę­ły­by się świe­cić. Jed­nym tchem prze­czy­tał no­tat­ki Krzy­sia oraz za­łą­czo­ne do nich do­ku­men­ty. Se­kun­dę póź­niej zgar­nął ca­łość akt Bar­dzo Waż­nej Spra­wy, chwy­cił w locie togę i po­biegł do sądu na Bar­dzo Ważną Roz­pra­wę.

 

***

Po­wie­dzieć, że Bar­dzo Ważna Roz­pra­wa za­koń­czy­ła się suk­ce­sem, to nic nie po­wie­dzieć. To było pełne i zde­cy­do­wa­ne zwy­cię­stwo po­łą­czo­ne z rów­nie peł­nym i zde­cy­do­wa­nym po­gnę­bie­niem prze­ciw­ni­ka. Ten ro­dzaj zwy­cię­stwa, które zda­rza­ją się tylko w kiep­skich fil­mach klasy B. Piotr był z sie­bie bar­dzo dumny i ob­wie­ścił w Kan­ce­la­rii, że Bar­dzo Ważny Klient był wręcz ocza­ro­wa­ny jego ostrą jak brzy­twa ar­gu­men­ta­cją, wy­cią­gnię­tą wprost z ka­pe­lu­sza, ni­czym przez ma­gi­ka. Od­na­le­zio­ne w ostat­niej chwi­li do­ku­men­ty były klu­czo­we dla tego suk­ce­su, ale prze­cież dla Pio­tra nie ma rze­czy nie­moż­li­wych i inni mogą się od niego uczyć praw­ni­cze­go fachu. Tego dnia męż­czy­zna bę­dzie świę­to­wał.

 

***

W tym samym cza­sie, gdy wszy­scy pra­cow­ni­cy Kan­ce­la­rii fe­to­wa­li Wiel­ki Suk­ces Pio­tra, nikt nie zwra­cał naj­mniej­szej uwagi na Krzy­sia. Chło­piec sie­dział sa­mot­nie pod biur­kiem w dru­giej czę­ści Kan­ce­la­rii i ner­wo­wo uśmie­chał się do sa­me­go sie­bie. On jeden wie­dział, czyj suk­ces w isto­cie świę­to­wa­no.

 

– 3 -

 

– Ale co to kurwa wła­ści­wie zna­czy, że chcesz zo­stać kon­duk­to­rem i spraw­dzać lu­dziom bi­le­ty w po­cią­gach?! – krzy­czał Piotr, zu­peł­nie za­po­mi­na­jąc, że stoi na ko­ry­ta­rzu sądu – Nie po to za­in­we­sto­wa­łem w cie­bie tyle czasu i pie­nię­dzy, żebyś teraz zmar­no­wał sobie życie. A może chcesz mi do­ku­czyć? Tak mi się od­wdzię­czasz? Za pier­do­lo­ny dach nad głową? Za ubra­nia, za chleb, za szyn­kę?! – kon­ty­nu­ował wście­kle.

 

Wzbu­rzo­ny męż­czy­zna wy­biegł z bu­dyn­ku i szyb­kim, mia­ro­wym kro­kiem szedł przed sie­bie. Bez celu, bez po­my­słu, zwy­czaj­nie na wprost. Nie za­uwa­żył nawet, że za­po­mniał płasz­cza i ka­pe­lu­sza, a dni były już dość chłod­ne. W tym mo­men­cie jed­nak dla Pio­tra nie li­czy­ło się nic i nikt, zo­stał zdra­dzo­ny, ale wła­ści­wie czy mógł spo­dzie­wać się cze­goś in­ne­go? Ju­sty­na za­wsze mu po­wta­rza­ła, że za bar­dzo ufa lu­dziom, że dzie­ci i pra­cow­ni­ków trze­ba trzy­mać krót­ko. Oj tak, już wy­obra­żał sobie wyraz trium­fu na jej twa­rzy i trzy, ostre jak brzy­twa i prze­ni­ka­ją­ce do głębi, słowa: „a nie mó­wi­łam?”

 

Wła­ści­wie, to Piotr po­wi­nien był ją zo­sta­wić już lata temu, nie czuł­by ani odro­bi­ny żalu. Miał jed­nak świa­do­mość, że ze­psu­ło­by to ide­al­ny ob­ra­zek, ten two­rzo­ny przez lata. Dla niego na tym eta­pie ro­dzi­na była już tylko laur­ką, ta­bli­cą pa­miąt­ko­wą wy­ry­tą na ścia­nie domu, która z cza­sem sta­nie się ra­czej epi­ta­fium. Jed­no­cze­śnie, dla świa­ta ze­wnętrz­ne­go ucho­dzi­li za wzór i, co Piotr nie­chęt­nie mu­siał przy­znać, taki wi­ze­ru­nek po­ma­gał w biz­ne­sie. W życiu za­wo­do­wym czło­wiek suk­ce­su, wła­ści­ciel naj­więk­szej Kan­ce­la­rii w re­gio­nie. W życiu pry­wat­nym szczę­śli­wy i ko­cha­ją­cy mąż oraz oj­ciec. No kurwa, idyl­la na­ma­lo­wa­na ko­lo­ra­mi tęczy, Piotr aż się wzdry­gnął i splu­nął przed sie­bie.

 

***

Niebo przy­kry­ły gęste, bru­nat­ne chmu­ry i wzmógł się nie­przy­jem­ny, prze­ni­ka­ją­cy wiatr. Le­ni­we kro­ple desz­czu opa­da­ły na chod­nik i stop­nio­wo po­kry­wa­ły go war­stwą wody. Nie na tyle wiel­ką, żeby się prze­mo­czyć, ale w zu­peł­no­ści wy­star­cza­ją­cą by ubru­dzić świe­żo wy­pa­sto­wa­ne i wy­po­le­ro­wa­ne pan­to­fle. Piotr ani się spo­strzegł, a już prze­kra­czał próg baru Em­pi­re State. Była to je­dy­na otwar­ta prak­tycz­nie ca­ło­do­bo­wo spe­lu­na w naj­bliż­szej oko­li­cy. W teo­rii nazwą na­wią­zy­wa­ła do ikony No­we­go Jorku, w prak­ty­ce do po­bli­skiej pseu­do ga­le­rii han­dlo­wej. W nor­mal­nych wa­run­kach Piotr ra­czej uni­kał tego typu przy­byt­ków, pach­nia­ło w nich biedą i pa­to­lo­gią. Tak było w nor­mal­nych wa­run­kach.

 

Wnę­trze lo­ka­lu nie­szcze­gól­nie ko­re­spon­do­wa­ło z, jakby nie pa­trzeć, wy­staw­nym szyl­dem. Pół­mrok, za­bru­dzo­ne sto­li­ki, pe­ere­low­skie ce­ra­ty na sto­łach, wszyst­ko to po­tę­go­wa­ło wra­że­nie, że Piotr zna­lazł się w miej­scu, które do niego zu­peł­nie nie pa­so­wa­ło. W tym mo­men­cie nic go jed­nak nie ob­cho­dzi­ło, mu­siał się napić i mu­siał zro­bić to szyb­ko. Wpraw­dzie był śro­dek dnia, a miał jesz­cze umó­wio­ne spo­tka­nie z Ko­lej­nym Bar­dzo Waż­nym Klien­tem, ale ak­tu­al­nie w ogóle o to nie dbał.

 

Pod­szedł do baru i nie­dba­łym ge­stem ręki przy­wo­łał do sie­bie bar­ma­na. W znaj­du­ją­cej się na bla­cie po­piel­nicz­ce ko­pu­lo­wa­ły dwie ogrom­ne muchy, trze­cia le­ża­ła obok. Zde­chła, pew­nie ze wsty­du. Tym­cza­sem bar­man, po­staw­ny męż­czy­zna po pięć­dzie­siąt­ce, nie był szcze­gól­nie za­chwy­co­ny klien­tem o tej porze. Wła­ści­wie to nigdy nie był za­chwy­co­ny klien­ta­mi, wy­jąt­ko­wo prze­szka­dza­li mu w pracy. Bar­man, ocią­ga­jąc się, pod­szedł do Pio­tra.

 

– Słaba po­go­da dzi­siaj, co?

– Ano słaba, polej mi po­dwój­ne­go Jacka – rzu­cił w od­po­wie­dzi Piotr.

– Już się robi sze­fie – od­po­wie­dział od nie­chce­nia bar­man i się­gnął po czar­ną, kwa­dra­to­wą bu­tel­kę, a na­stęp­nie nalał Pio­tro­wi do szklan­ki po­kaź­ną dawkę trun­ku. – Co tam dzi­siaj świę­tu­je­my? Czy może ra­czej upi­ja­my się na smut­no?

 

Piotr nie­chęt­nie pod­niósł wzrok znad blatu baru i z wy­rzu­tem od­burk­nął:

– A jak kurwa my­ślisz? Lu­dzie to jed­nak podłe i nie­wdzięcz­ne kre­atu­ry… Czło­wiek pra­cu­je po kil­ka­na­ście go­dzin dzien­nie, żeby wszyst­kim za­pew­nić do­bro­byt i na ko­niec do­sta­je strzał, jakby był ja­kimś psem czy innym plu­ga­stwem…

– Okej, to nie pytam dalej… – po­jed­naw­czo po­wie­dział bar­man.

 

Dzie­sięć ko­le­jek póź­niej, Piotr po­czuł, że ma już dość. Rzu­cił bar­ma­no­wi że­nu­ją­cej wy­so­ko­ści na­pi­wek, po czym chwiej­nym kro­kiem za­czął iść w stro­nę wyj­ścia z baru. W samym progu na­tknął się na dwóch ro­słych stró­żów prawa. Chwilę wcześniej dostali oni anonimowy cynk, że poszukiwany przez nich mężczyzna przebywa w pubie Empire State, więc postanowili to sprawdzić. Ku ich zadowoleniu rzeczywiście zastali tam Piotra.

– Pan pój­dzie z nami! – krzyk­nę­li żwawo.

 

Zdu­mio­ny i dość istot­nie pi­ja­ny Piotr krzyk­nął w od­po­wie­dzi:

– Wy chyba, kurwa, nie wie­cie kim je­stem i kogo znam, zaraz… – urwał w po­ło­wie zda­nia, al­bo­wiem pałka po­li­cyj­na tra­fi­ła go pro­sto w skroń. Na­stęp­nie po­ciem­nia­ło mu w oczach.

 

– 4 -

Do­kład­nie czter­dzie­ści sie­dem go­dzin póź­niej Piotr znaj­do­wał się w po­li­cyj­nej sali prze­słu­chań.

 

– To co tam, Piotruś, robiłeś na Cyprze, co? Wycieczek krajoznawczo-przyrodniczych się zachciało? – Zabarwiony drwiną głos śledczego wybił Piotra z lekkiego letargu.

 

– Obie­cu­ję wam, że za tę szop­kę, którą od­wa­li­li­ście, wy­le­ci­cie ze służ­by na zbity pysk – chłod­no od­po­wie­dział Piotr. – Je­stem Naj­bar­dziej Zna­nym Praw­ni­kiem w Mie­ście i nie od­pusz­czę wam tego. Wy­pier­do­lę was z pracy, choć­by to była ostat­nia rzecz w mojej za­wo­do­wej ka­rie­rze.

 

W tym mo­men­cie Piotr zro­bił pauzę, po czym uśmiech­nął się lekko i kon­ty­nu­ował.

– Moim ko­le­gą jest Pre­zes Sądu Ape­la­cyj­ne­go, znam wszyst­kich lo­kal­nych pro­ku­ra­to­rów, a i w po­li­ty­ce znaj­dzie się kilka zna­jo­mo­ści. Je­ste­ście, kurwa, skoń­cze­ni. Wszy­scy, co do jed­ne­go.

 

W od­po­wie­dzi na te słowa Śled­czy je­dy­nie skrzy­wił się w gry­ma­sie i splu­nął.

– Dla mnie mo­żesz być nawet na­łoż­ni­cą Pa­pie­ża, a i tak chuja osią­gniesz. Wpa­dłeś, mi­siacz­ku, w gówno po same uszy i żadne zna­jo­mo­ści ci już nie po­mo­gą. Pra­nie brud­nych pie­nię­dzy? Opty­ma­li­za­cja po­dat­ko­wa? Oj Pio­truś, Pio­truś… – tym razem to Śled­czy zro­bił dłuż­szą pauzę i także się uśmiech­nął. – Skoro taki z cie­bie wy­bit­ny praw­nik to po­wi­nie­neś już wie­dzieć, że je­steś w dupie.

 

Piotr rzu­cił śled­cze­mu mar­twe spoj­rze­nie i za­py­tał:

– Czy je­stem aresz­to­wa­ny?

Śled­czy ocią­gał się chwi­lę po czym nie­chęt­nie od­po­wie­dział za­trzy­ma­ne­mu:

– Nie, jesz­cze nie.

– Cóż, wasze czter­dzie­ści osiem go­dzin wła­śnie mi­nę­ło. W takim ukła­dzie że­gnam ozię­ble – od­po­wie­dział Piotr i ru­szył w kie­run­ku drzwi, które mo­men­tal­nie za­sło­nił Śled­czy. Wy­zy­wa­ją­co spo­glą­da­jąc na Pio­tra po­wie­dział tylko:

– Wkrót­ce znowu się zo­ba­czy­my. – Po czym od­szedł od drzwi wol­nym kro­kiem.

– Nie wy­da­je mi się – od­burk­nął je­dy­nie Piotr i wy­szedł z po­miesz­cze­nia.

 

***

Piotr ner­wo­wy­mi kro­ka­mi za­ta­czał kręgi swoim ga­bi­ne­cie. Czuł jak krew w jego ży­łach pul­su­je i za­le­wa go fala go­rą­ca oraz czer­wo­no­ści. Ręce za­czę­ły mu dy­go­tać, a całe ciało prze­szedł dreszcz, by­naj­mniej nie jeden z tych przy­jem­nych. Głę­bo­ko od­dy­cha­jąc runął na fotel. Po chwi­li jed­nak, z furią wy­ma­lo­wa­ną na twa­rzy po­de­rwał się na równe nogi, chwy­cił krze­sło i rzu­cił nim z całej siły o ścia­nę. O dziw­no rze­czo­ne krze­sło za­miast się roz­paść, od­bi­ło się je­dy­nie od ścia­ny i ni­czym bu­me­rang wró­ci­ło i zdzie­li­ło swo­je­go opraw­cę. Piotr z krzy­kiem bez­sil­no­ści runął, tym razem bez­po­śred­nio na podłogę.

 

Se­kre­tar­ka, która za­mie­rza­ła wła­śnie wejść do ga­bi­ne­tu Pio­tra, za­wa­ha­ła się i przy­sta­nę­ła. To nie pierw­szy raz, gdy sły­sza­ła do­cho­dzą­ce ze środ­ka nie­po­ko­ją­ce od­gło­sy i, na­uczo­na do­świad­cze­niem, po­sta­no­wi­ła na jakiś czas się wstrzy­mać. Tym bar­dziej, że szła do Pio­tra z nie­zbyt po­zy­tyw­ną in­for­ma­cją, że Bar­dzo Ważny Klient się wściekł i grozi ze­rwa­niem wszel­kiej współ­pra­cy. Wie­dzia­ła, że złość szefa sku­pi­ła­by się na niej, co w naj­lep­szym wy­pad­ku za­koń­czy­ło­by się ste­kiem obelg, w naj­gor­szym za­pew­ne ka­ra­mi cie­le­sny­mi. Z tyłu głowy miała świa­do­mość, że to prze­cież nie jej wina, że Piotr od kilku dni unika kon­tak­tów z ja­ki­mi­kol­wiek klien­ta­mi. Miała też świa­do­mość, że wobec wy­bu­cho­we­go cha­rak­te­ru szefa nie miało to żad­ne­go zna­cze­nia.

 

W tym mo­men­cie czer­wo­ny na twa­rzy Piotr wy­biegł z ga­bi­ne­tu i wrza­snął:

– kto do kurwy nędzy wie­dział o moim wy­jeź­dzie na Cypr?

– Cóż, za­sad­ni­czo to wszy­scy… Pana żona wrzu­ca­ła na Facebooka pełną re­la­cję z całej wy­ciecz­ki, no może poza ho­te­lem bo zdaje się, że re­zer­wo­wa­łam pań­stwu miej­sce w innym… – ner­wo­wo od­po­wie­dzia­ła, lekko prze­ra­żo­na se­kre­tar­ka.

– Czy ja muszę pra­co­wać z sa­my­mi de­bi­la­mi? – wrza­snął Piotr w od­po­wie­dzi i na­stęp­nie, ak­cen­tu­jąc każdy wyraz, dodał: Mi. Cho­dzi. O. Praw­dzi­wy. Cel. Wy­jaz­du. Ro­zu­miesz kurwa? Kto to wie­dział?

– No o tym to je­dy­nie Naj­bar­dziej Za­ufa­na Praw­nicz­ka, Eks­tre­mal­nie Ważny Klient i ja… – nie­pew­nie po­wie­dzia­ła dziew­czy­na – a no i jesz­cze Krzy­siek coś tam mógł usły­szeć bo po­rząd­ko­wał do­ku­men­ty w po­ko­ju apli­kan­tów – do­da­ła jesz­cze po chwi­li wa­ha­nia.

 

Je­że­li to było w ogóle moż­li­we to w oczach Pio­tra po­ja­wi­ła się jesz­cze więk­sza furia. Bez słowa wy­biegł z Kan­ce­la­rii.

 

***

Piotr wbiegł do po­ko­ju Krzy­sia, ale chło­pa­ka w nim nie było. W noz­drza ude­rzy­ła go mo­men­tal­nie ezo­te­rycz­na woń ka­dzi­de­łek, zdaje się orien­tal­ne­go po­cho­dze­nia. Na środ­ku po­ko­ju znaj­do­wał się krąg uło­żo­ny z czar­nych świec, czar­no-bia­łe zdję­cie Pio­tra i dziw­na fi­gur­ka, przed­sta­wia­ją­ca ja­kieś pa­skud­nie zde­for­mo­wa­ne zwie­rzę. Obok dys­ku­syj­nej „in­sta­la­cji ar­ty­stycz­nej” Piotr spo­strzegł także ko­per­tę. Białą, ozdo­bio­ną zło­ty­mi or­na­men­ta­mi, ze sta­ran­nie wy­ka­li­gra­fo­wa­nym na­pi­sem: „Piotr”. Ko­per­ta two­rzy­ła wy­raź­ny kon­trast do resz­ty po­ko­ju, zu­peł­nie tam nie pa­so­wa­ła.

 

Piotr pod­niósł zna­le­zi­sko, ro­ze­rwał górę i wy­cią­gnął kart­kę, na któ­rej sta­ran­nie za­pi­sa­no czer­wo­nym atra­men­tem: „Szy­dze­nie z ma­rzeń in­nych to nie­bez­piecz­na gra. Czas by for­tu­na się od cie­bie od­wró­ci­ła – Krzysz­tof”.

 

Męż­czy­zna stał przez chwi­lę oszo­ło­mio­ny. Z tego stanu wy­rwał go sy­gnał wia­do­mo­ści przy­cho­dzą­cej w te­le­fo­nie.

 

– A ta głu­pia cipa czego znowu chce? – w nie­kon­tro­lo­wa­ny spo­sób za­mru­czał Piotr, gdy prze­czy­tał, że wia­do­mość po­cho­dzi od żony. Na­stęp­nie klik­nął i przez dłuż­szą chwi­lę wpa­try­wał się jak osłu­pia­ły. Na ekra­nie te­le­fo­nu ni­czym wyrok wy­ma­lo­wa­ne były czte­ry słowa, które wy­pa­la­ły mu ślad w gło­wie: „Ko­mor­nik zajął konta. Od­cho­dzę”

 

– EPI­LOG -

 

Od mo­men­tu od­czy­ta­nia wia­do­mo­ści od żony, resz­ta zda­rzeń po­to­czy­ła się nad­spo­dzie­wa­nie szyb­ko. Piotr po­padł w głę­bo­ką de­pre­sję, wsku­tek czego w ciągu na­stęp­nych kilku mie­się­cy stra­cił wszyst­kich Bar­dzo Waż­nych Klien­tów, więk­szość Waż­nych Klien­tów, a także kilku po pro­stu klien­tów. Suk­ce­syw­nie opusz­cza­li go ko­lej­ni pra­cow­ni­cy, co nie było takie złe, w końcu i tak nie miał jak im pła­cić wy­na­gro­dze­nia.

 

W kon­se­kwen­cji bar­dzo burz­li­we­go roz­wo­du stra­cił nie tylko żonę, dzie­ci i te ochła­py ma­jąt­ku, któ­rych nie zdą­żył jesz­cze za­brać ko­mor­nik, ale także reszt­ki re­pu­ta­cji. Dziw­nym tra­fem szcze­gó­ły po­ży­cia jesz­cze ak­tu­al­nych, ale wkrót­ce już by­łych mał­żon­ków, były sze­ro­ko ko­men­to­wa­ne w śro­do­wi­sku.

 

Rok jesz­cze się nie skoń­czył, a Piotr zo­stał for­mal­nie oskar­żo­ny o udział w zor­ga­ni­zo­wa­nej gru­pie prze­stęp­czej, pra­nie brud­nych pie­nię­dzy i licz­ne oszu­stwa po­dat­ko­we. Wobec przy­tła­cza­ją­cych do­wo­dów winy do ska­za­nia do­szło szyb­ko.

 

 ***

Po Krzy­siu słuch cał­ko­wi­cie za­gi­nął. Dawni współ­pra­cow­ni­cy, z prze­ję­ciem ob­ser­wu­ją­cy po­stę­pu­ją­cy upa­dek Pio­tra, cza­sem przy­po­mi­na­li sobie, że był taki okres, że w Kan­ce­la­rii prze­by­wał młody i am­bit­ny pro­te­go­wa­ny szefa. Na­stęp­nie bez słowa chło­pak po pro­stu znik­nął. Nikt nie wie­dział co wła­ści­wie z nim się dalej stało.

 

Pa­mięć ludz­ka ma tę przy­krą wła­ści­wość, że bywa ulot­na. Każde zda­rze­nie, któ­re­go do­świad­cza­my, każda osoba, którą spo­tka­my na swo­jej dro­dze, każde wy­po­wie­dzia­ne zda­nie, to wszyst­ko kie­dyś sta­nie się tylko wspo­mnie­niem. A wspo­mnie­nia z cza­sem się za­cie­ra­ją zu­peł­nie.

 

Je­dy­nie cza­sem, na uła­mek se­kun­dy, nie­licz­ni pa­sa­że­ro­wie Pol­skich Kolei Pań­stwo­wych mogą w prze­dzia­le po­cią­gu do­strzec ma­łe­go, na oko dzie­się­cio­let­nie­go chłop­ca, za­wi­nię­te­go w szma­ty i mokre ga­ze­ty.

 

***

Męż­czy­zna czę­sto roz­my­ślał nad przy­czy­ną swo­jej obec­nej sy­tu­acji. Nad licz­ny­mi błę­da­mi, jakie po­peł­nił w przeszłości. Wie­dział, że po­zo­sta­wi­ły one w jego życiu pust­kę, któ­rej już nic nie zdoła wy­peł­nić. Skrzy­wił się, po­nie­waż pa­mię­tał do­sko­na­le dzień bę­dą­cy po­cząt­kiem jego końca. Dzień, w któ­rym jeden z nie­licz­nych od­ru­chów, wska­zu­ją­cych na tlące się w nim reszt­ki czło­wie­czeń­stwa, skło­nił go do naj­więk­sze­go błędu, jaki kie­dy­kol­wiek miał po­peł­nić.

 

Piotr nalał sobie jesz­cze jedną szklan­kę na­lew­ki po czym rzu­cił na głos bez wy­raź­ne­go ad­re­sa­ta: – For­tu­na to jed­nak ka­pry­śna dziw­ka, tak… – Na­stęp­nie męż­czy­zna pod­szedł do sta­rej i po­nisz­czo­nej ko­mo­dy, po czym wyjął z niej ku­pio­ny na ba­za­rze pi­sto­let. Piotr przy­ło­żył lufę do skro­ni, dopił za­war­tość szklan­ki i wy­strze­lił. Jego oczy spo­wi­ła ciem­ność.

Koniec

Komentarze

Opowiadanie jest bardzo depresyjne, co samo w sobie niekoniecznie jest wadą, natomiast w połączeniu z rozwlekłymi opisami (np. pięć paragrafów wizyty w teatrze, która nie pcha akcji do przodu) sprawia, że czytanie raczej się dłuży.

 

Bardzo zdziwiło mnie zachowanie policjantów, którzy najpierw dali bohaterowi pałą przez łeb, a potem stwierdzili, że nawet nie jest aresztowany.

 

Kuleje niestety ortografia, szczególnie zapis dialogów. Gdyby te błędy poprawić to powiedziałbym, że tekst robi neutralne wrażenie: nie jest to jakoś szczególnie złe opowiadanie, ale specjalnie mnie nie porwało.

 

Pozdrawiam serdecznie

Witaj.

Dziękuję za oznaczenie wulgaryzmów.

 

Ze spraw technicznych mam następujące sugestie oraz wątpliwości (do przeanalizowania):

Tekst ma bardzo dużo powtórzeń, szczególnie wyrazu „który” – czasem występuje on w zdaniu parokrotnie.

W wielu miejscach wstawiłabym przecinki.

Czasem brak kropki na końcu zdania.

„Kancelaria” czasem piszesz małą, a czasem wielką literą – przy takiej niekonsekwencji to za każdym razem błąd ortograficzny.

Bywa, że zdanie zaczynasz małą literą.

Dialogi częściowo są do poprawy.

 

Aktualnie w obliczu Krzysia dostrzec można było wyłącznie ciepło i młodzieńczy entuzjazm. – składniowy – na?

Nie chciał tego przyznać przed samym sobą, ale radził sobie ze stresem, a nie miał nawet z kim porozmawiać, w gruncie rzeczy był sam w tłumie ludzi. – czy tu nie brakuje „nie”?

– za tę szopkę, którą odwaliliście zarówno ty jak i twoi koledzy wylecicie ze służby na zbity pysk – chłodno odpowiedział Piotr – jestem Najbardziej Znanym Prawnikiem w Mieści i nie odpuszczę wam tego, choćby to była ostatnia rzecz w mojej zawodowej karierze. – tu mamy całe zdanie do poprawy, a dodatkowo jest literówka

 

„Szydzenie z marzeń innych do niebezpieczna gra. Czas by fortuna się od ciebie odwróciła – Krzysztof”. – czy tu celowo napis chłopca z ortograficznym błędem?

Następnie mężczyzna podszedł do starej i poniszczonej komody, po czym wyjął z niej kupiony na bazarze pistolet. – czy tam miało być „podniszczonej”?

 

 

Z całego, niezwykle interesującego opowiadania, szczególnie wymowne są dla mnie te zdania:

„(…)mężczyzna bał się tego należycie okazywać, a prawdę powiedziawszy także i nie do końca wiedział jak to robić. W domu rodzinnym Piotra nigdy nie brakowało pieniędzy, brakowało za to ciepła, miłości i zrozumienia. Twarde wychowanie, które zapewnił mu ojciec odcisnęło na Piotrze ogromne piętno i na wielu poziomach skrzywiło go emocjonalnie”.

Uważam, że to problem wielu rodzin i wielu ludzi.

 

Świetny tekst, brawa! Fantastyka skrzętnie ukryta, umiejętnie schowana za opisem burzliwej oraz przerażającej historii Piotra, ale oryginalna i doskonale trzymająca w napięciu.

Pozdrawiam serdecznie, klik. :)

Pecunia non olet

Opowiadanie dłużyło się momentami ale finalnie przedstawiło ciekawą historię. Były fragmenty które pozostawiły niedosyt, jak wybuch Piotra w korytarzu sądowym. Myślę że można by pociągnąć tą scenę dalej i rozwinąć ją o słowa Krzysztofa. Ale to tylko moja własna preferencja. Ogólnie rzecz biorąc przyjemna lektura o nieprzyjemnym motywie.

Hejka, przeczytałam i nie podobało mi się parę rzeczy. Część zdań jest bardzo sztywna, jak w wypracowaniu dziesięciolatka:

Piotr nie lubił przychodzić do kancelarii jako pierwszy.

Piotr nie lubił także przygotowywać się do rozpraw…

Piotr wiedział to doskonale.

Piotr był w swoim gabinecie.

Ale żeby nie było, że jestem wredna i się czepiam, to będzie też coś na plus. 

Podoba mi się, że sposób, w jaki rysujesz bohatera, z każdym wspomnieniem wiemy o nim coraz więcej. Nawet jeśli go nie lubimy, to przynajmniej zaczynamy rozumieć tę genezę. 

 

Dziękuję za wszystkie komentarze i konstruktywną krytykę. Zabieram się do szlifowania tekstu :)

 

EDIT:

Tekst trochę podrasowany tu i ówdzie pod względem językowym. Wydaje mi się, że wyłapałem wszystkie braki kropek, przecinków i wielkich liter. Tytaniczną pracą zredukowałem także ilość wyrazów “który” :)

 

„Pokój bez książek jest jak ciało bez duszy”

Dzięki także, powodzenia, pozdrawiam. :)

Pecunia non olet

Opisałeś historię upadku zadufanego w sobie i bardzo egoistycznego prawnika, który dzięki układom i znajomościom utwierdził się w przekonaniu, że jest najlepszy na świecie i pod słońcem, że jest nietykalny, że znalazł się na szczycie.  Gruchnięcie z takiej wysokości musiało być bolesne i skutkować drastycznym, ostatecznym posunięciem. I wcale mi tego dupka Piotra nie żal – sam był kowalem własnego losu.

Nie pojmuję, dlaczego Piotr został zgarnięty przez policję w chwili, kiedy nieźle urąbany opuszczał bar. Skąd wiedzieli, gdzie go znaleźć?

Brakło mi też fantastyki – historia ze znalezionym chłopcem została ledwie tknięta, a powód jego późniejsze zniknięciem wydaje mi się dość wątłym pomysłem. Jeszcze wątlejsze wydają mi się omamy doznawane czasami przez pasażerów PKP.

Wykonanie, mimo szlifowania, nadal pozostawia sporo do życzenia.

 

Męż­czy­zna roz­po­starł się w fo­te­lu. → Pewnie miało być: Męż­czy­zna roz­parł się w fo­te­lu.

Sprawdź znaczenie czasownika rozpostrzeć.

 

Nad licz­ny­mi błę­da­mi, jakie po­peł­nił w życiu. Wie­dział, że po­zo­sta­wi­ły one w jego życiu pust­kę… → Czy to celowe powtórzenie?

Proponuję w pierwszym zdaniu: Nad licz­ny­mi błę­da­mi, popełnionymi w przeszłości.

 

Piotr usły­szał lekki sko­wyt. → Obawiam się, że skowytu nie można zważyć.

Proponuję: …Piotr usły­szał cichy sko­wyt.

 

– Kurwa, dla­cze­go ja go wtedy za­bra­łem?! – po­my­ślał Piotr i… → Zbędna półpauza przed myśleniem.

Proponuję: Kurwa, dla­cze­go ja go wtedy za­bra­łem?! – po­my­ślał Piotr… Lub: „Kurwa, dla­cze­go ja go wtedy za­bra­łem?!” – po­my­ślał Piotr…

Tu znajdziesz wskazówki, jak można zapisywać myśli bohaterów.

 

Jej za­war­tość roz­la­ła się po dy­wa­nie.Jej za­war­tość roz­la­ła się na dy­wa­nie.

 

Piotr zde­cy­do­wa­nie nie lubił przy­cho­dzić do Kan­ce­la­rii jako pierw­szy. → Dlaczego wielka litera? Ten błąd pojawia się w opowiadaniu kilkakrotnie.

 

Jed­nak tego dnia nie tylko mu­siał przyjść do Kan­ce­la­rii pierw­szy, ale i mu­siał się przy­go­to­wać do spra­wy są­do­wej. Tego dnia… → Czy powtórzenia są konieczne?

 

uj­mu­ją­cą na god­no­ści, wręcz rze­mieśl­ni­czą ro­bo­tę. → …uj­mu­ją­cą god­no­ści, wręcz rze­mieśl­ni­czą ro­bo­tę.

Coś może komuś ujmować godności, ale nie może ujmować na godności.

 

chwy­cił bu­tel­kę dro­giej, 30let­niej whi­sky… → …chwy­cił bu­tel­kę dro­giej, trzydziestolet­niej whi­sky

Liczebniki zapisujemy słownie.

 

ale zu­peł­nie nie ra­dził sobie ze stre­sem. Zu­peł­nie nie miał z kim… → Czy to celowe powtórzenie?

 

Po wy­pi­ciu whi­sky Piotr na chwi­lę wy­padł z za­du­my… → Można wpaść w zadumę, ale nie wydaje mi się, aby ktoś wypadł z zadumy.

Proponuję: Po wy­pi­ciu whi­sky Piotr na chwi­lę wrócił do rzeczywistości

 

Piotr wró­cił do swo­je­go ga­bi­ne­tu… → Zbędny zaimek – czy wracałby do cudzego gabinetu?

 

Krzyś w pierw­szej re­ak­cji spu­ścił je­dy­nie wzrok. → Raczej: Krzyś w pierw­szej chwili spu­ścił wzrok.

Lub: Krzyś zareagował spuszczeniem wzroku

 

opadł bez­wład­nie na swoim skó­rza­nym, wło­skim fo­te­lu. → …opadł bez­wład­nie na skó­rza­ny wło­ski fo­te­l.

 

Le­ni­we kro­ple desz­czu opa­da­ły wrogo na chod­nik… → Na czy polega wrogie opadanie deszczu?

 

do po­bli­skiej pseu­do ga­le­rii han­dlo­wej. → …do po­bli­skiej pseu­doga­le­rii han­dlo­wej.

 

– Pan pój­dzie z nami!- krzyk­nę­li żwawo. → Brak spacji przed dywizem, zamiast którego powinna być półpauza.

 

– To co tam Pio­truś ro­bi­łeś na Cy­prze, co? Wy­cie­czek kra­jo­znaw­czo-przy­rod­ni­czych się za­chcia­ło? – za­bar­wio­ny drwi­ną głos Śled­cze­go wybił Pio­tra z lek­kie­go le­tar­gu.– To co tam, Pio­truś, ro­bi­łeś na Cy­prze, co? Wy­cie­czek kra­jo­znaw­czo-przy­rod­ni­czych się za­chcia­ło? – Za­bar­wio­ny drwi­ną głos śled­cze­go wybił Pio­tra z lek­kie­go le­tar­gu.

Dlaczego śledczy jest napisany wielką literą? Ten błąd pojawia się w opowiadaniu kilkakrotnie.

Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać dialogi.

 

– Obie­cu­ję wam, że za tę szop­kę, którą od­wa­li­li­ście. wy­le­ci­cie ze służ­by na zbity pysk… → Czy zamiast kropki w środku zdania nie powinien być przecinek?

 

Piotr z krzy­kiem bez­sil­no­ści runął, tym razem bez­po­śred­nio na zie­mię. → Rzecz dzieje się w gabinecie, więc: Piotr z krzy­kiem bez­sil­no­ści runął, tym razem bez­po­śred­nio na podłogę.

 

Piotr wy­biegł z ga­bi­ne­tu i wrza­snął: – kto do kurwy nędzy wie­dział o moim wy­jeź­dzie na Cypr? → Wypowiedź dialogową rozpoczynamy w nowym wierszu. Winno być:

Piotr wy­biegł z ga­bi­ne­tu i wrza­snął:

Kto, do kurwy nędzy, wie­dział o moim wy­jeź­dzie na Cypr?

 

Pana żona wrzu­ca­ła na fejs­bu­ka… → Pana żona wrzu­ca­ła na Facebooka

 

„Ko­mor­nik zajął konta. Od­cho­dzę” → Brak kropki na końcu zdania.

Choć rozumiem, że żona mogła nie postawić kropki.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

@regulatorzy – dziękuję za cenne wskazówki i rzetelną krytykę, na ich podstawie dokonałem kolejnych korekt w treści opowiadania.

 

Piotr zdecydowanie nie lubił przychodzić do Kancelarii jako pierwszy. → Dlaczego wielka litera? Ten błąd pojawia się w opowiadaniu kilkakrotnie.” – celowo zapisuję Kancelarię z wielkiej litery, tak samo jak Bardzo Ważnych Klientów. W założeniu ma to podkreślać wagę tych terminów. Jako ciekawostkę dodam, że wielokrotnie spotykam się w pismach procesowych i mailach od innych prawników właśnie z pisownią Kancelaria zamiast kancelaria. Ot taka nowomowa prawnicza w wydaniu lite :)

„Pokój bez książek jest jak ciało bez duszy”

Bardzo proszę, Cezary_cezary. Miło mi, że uznałeś uwagi za przydatne. :)

„Kancelarię” przyjmuję do wiadomości, choć nie podzielam Twojego entuzjazmu dla prawniczej nowomowy. ;) 

PS – Czy wystarczy, jeśli w przyszłości będę zwracać się do Ciebie jednym Cezary?

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

"PS – Czy wystarczy, jeśli w przyszłości będę zwracać się do Ciebie jednym Cezary?" – Oczywiście :)

„Pokój bez książek jest jak ciało bez duszy”

Dziękuję, Cezary. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Cześć,

 

historia wydaje mi się zawierać kilka logicznych dziur, uproszczeń i przemilczeń. Myślę, że warto byłoby nad nią popracować przed publikacją, zastanowić się na rozwinięciem pewnych wątków, nad dodaniem większej liczby szczegółów, w celu zbudowania spójnego i interesującego świata przedstawionego. Być może też odpowiedzieć sobie na pytanie – o czym to jest, dlaczego to jest ciekawe, jakie emocje budzi?

 

Przygarnięcie chłopca, znalezionego obok kosza na śmieci, co zdaje się być spiritus movens całej historii, nie trzyma się wg mnie kupy. Przede wszystkim dlaczego Piotr z żoną szli tak daleko do swojego auta? Czy była to naprawdę aż taka wyprawa, że należało ją skracać idąc zaniedbaną uliczką? Kolejna sprawa – jak przebiegła adopcja? Jak to się stało, że Piotr dostał prawa do opieki?

 

Nie kupuję też zabiegów w stylu – “Bardzo Ważny Klient”, “Bardzo Ważna Sprawa”, czytał jakieś kupy akt, przygotowywał się godzinami, a potem zakasował sędziego swoimi błyskotliwymi argumentami. Lubię jak jest konkret – sprawa cywilna, albo karna, albo podatkowa. Spadek, zorganizowana grupa przestępcza, oszustwa na VAT.

Dodatkowo kancelaria jest najbardziej znana w “jakimś regionie”, w sumie to wiemy tylko, że gdzieś na Warmii.

Risercz Twoim przyjacielem, nie cierpię tego rodzaju białych plam.

 

Sama sprawa Krzysia też wielce enigmatyczna, genialne dziecko czytające akta, obrażające się za jeden jedyny komentarz gościa, który uratował je spod śmietnika. Nie widzę w tym sensu. A i fantastyki tyle, co kot napłakał, bo nie trzeba magii, żeby złożyć donos na policji, czy wygrzebać dokumenty dla sądu (tym bardziej, że nie wiemy jakie to były dokładnie dokumenty, po prostu “Bardzo Ważne Dokumenty”).

 

Jeżeli chodzi o głównego bohatera – to nie czuję żadnych emocji z nim związanych, ani mi go nie żal, ani go nie podziwiam. Nie wiem jakie emocje miałby we mnie wzbudzać? Wg mnie całej historii przydałaby się ogólnie jakaś “wymowa”, no bo jakie jest przesłanie – żeby nie pomagać dzieciakom leżącym pod śmietnikiem? Nie rozumiem, co autor chciał wyrazić.

 

 

Pozdrawiam!

Che mi sento di morir

Brak mi w tym fantastyki. Bohatera mi nie żal, chociaż nie wiem, co zrobił na wyjeździe, że stało się początkiem upadku.

BasementKey

Koala75

 

Dziękuję za odwiedziny o za Wasze komentarze. Kubeł zimnej wody też jest czasem człowiekowi potrzebny, więc mili mi, że podzieliliście się swoimi wrażeniami.

 

Problem z tym tekstem jest taki, że był pisany pod konkretnych odbiorców (dosłownie, kilka konkretnych osób) i dla reszty świata może nie być do końca zrozumiały. Stąd też dziury fabularne (docelowi adresaci wiedzą, co się działo w tzw. międzyczasie). Z perspektywy czasu uważam, że niepotrzebnie wrzuciłem te opowiadanie, ale na tym etapie chyba nie ma sensu go usuwać;)

„Pokój bez książek jest jak ciało bez duszy”

Nowa Fantastyka