– 1 -
Mężczyzna rozparł się w fotelu. Pomieszczenie, w którym się znajdował było zaniedbane, brudne. Brakowało w nim kobiecej ręki, takiej dbającej chociażby o namiastkę nastroju. Stare, zakurzone i częściowo dziurawe zasłony niezbyt skutecznie oddzielały go od deszczu i szarości za oknem.
Ciepło starego kominka nieznacznie tylko ogrzewało jego umęczone nogi. Napalił w nim kartonami i resztkami jakiejś meblościanki znalezionej na śmietniku. Dawniej w jego dłoni znajdowałaby się szklanka wypełniona dobrą whisky, z gramofonu dobiegałyby znajome nuty grane przez Milesa Daviesa, a obok siedziałaby jego żona. Tak byłoby dawniej.
Z minionych wygód i radości pozostało mu już tylko wspomnienie i reumatyzm, silnie dający o sobie znać w deszczowy, listopadowy wieczór. Dobrą whisky, z braku środków, zastąpiła tania nalewka. Smakiem przypominająca, że jego życie kiedyś miało w sobie odrobinę słodyczy. Ot przelotne wspomnienie dni, które już nigdy nie powrócą.
Mężczyzna siedział w ciszy, gramofon porósł kurzem, nieużywany od lat. Zresztą i tak nie miałby czego na nim odtworzyć. Ostatnie winyle sprzedał lata temu, musiał wykupić leki. Nikt się do niego nie odzywał, nie miał kto. Odkąd porzuciła go żona mieszkał sam. Dzieci także nie chciały mieć z nim nic wspólnego. Twarde wychowanie, którym szczycił się w gronie znajomych, nie przyniosło na stare lata spodziewanych przez niego efektów. Córkę ostatni raz widział przelotem w supermarkecie, na jego widok tylko się odwróciła i bez słowa odeszła. Z kolei syna… Jego twarzy już nawet dobrze nie pamiętał. Prawdopodobnie nie poznałby go na ulicy.
Mężczyzna często rozmyślał nad przyczyną swojej obecnej sytuacji. Nad licznymi błędami, jakie popełnił w przeszłości. Wiedział, że pozostawiły one w jego życiu pustkę, której już nic nie zdoła wypełnić. Skrzywił się, ponieważ pamiętał doskonale dzień będący początkiem jego końca. Dzień, w którym jeden z nielicznych odruchów, wskazujących na tlące się w nim resztki człowieczeństwa, skłonił go do największego błędu, jaki kiedykolwiek miał popełnić.
***
W każdą sobotę chodzili do teatru, ot taki kaprys nowobogackiej żony. Podobno tak wypada w wyższych sferach, do których się już przecież zaliczali. Żona Piotra zawsze powtarzała, że muszą teraz utrzymywać pozory. Że niby tacy z nich erudyci i ludzie na poziomie. Tylko dlaczego w trakcie spektaklu Justyna pochłonięta była przeglądaniem żenujących obrazków w telefonie? Tego Piotr już nie rozumiał.
Tego dnia w teatrze wystawiano sztukę luźno opartą na „Procesie” Franza Kafki. Było to ciekawe doświadczenie, chociaż dla wytrawnego prawnika, za jakiego uważał się przecież Piotr, spektakl miał charakter niemalże dokumentalny. Dla osoby tak wtajemniczonej jak on wydarzenia przedstawione na scenie to nie była tragikomedia, to były w istocie same fakty. Z drugiej strony, mając odpowiednie znajomości, w sądzie można było załatwić wszystko. A Piotr doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Użeranie się z sędziami i biurokracją sądową? To była wyłącznie domena plebsu i drobnych „prawniczków”.
Po zakończonym spektaklu małżonkowie udali się w kierunku samochodu zaparkowanego w niedalekiej odległości od teatru. Podła, warmińska aura postanowiła przypomnieć o sobie w pełnej krasie. Deszcz, wiatr i mgła przypomniały Piotrowi, dlaczego zawsze zabierał ze sobą parasolkę. Pogoda nie zachęcała do spokojnego spaceru, w czasie którego człowiek mógłby zachwycić się urokami dumnej panoramy Starego Miasta. Nie sprzyjała także rozmowie z małżonką, chociaż to akurat Piotra nie martwiło. Właściwie nie miałby i tak o czym z nią rozmawiać. Ostatecznie zdecydował się wziąć za żonę typową laleczkę, nie poważnego partnera do rozmowy. Zresztą, chwilowo to i tak nie miałoby najmniejszego znaczenia. Justyna aktualnie była zbyt pochłonięta zawartością własnego telefonu by jeszcze reagować na bodźce pochodzące z zewnątrz.
Deszcz nie odpuszczał, więc Piotr postanowił, że zejdą z głównej drogi i ostatnie metry do samochodu pokonają małą, boczną uliczką. Gdy Justyna podniosła głowę znad telefonu, skrzywiła się. Uliczka była zaniedbana, jej centralną część zajmował wielki śmietnik, przy którym rozrzucone były kartony i inne śmieci. Nieopodal leżały zwłoki jakiegoś zwierzęcia, chyba kota, chociaż równie dobrze mógłby to być szczur. Ponura aura jedynie potęgowała poczucie wstrętu i odrazy. Stukot obcasów odbijał się echem od zaniedbanych kamienic, których najmniejszym problemem był odpadający ze ścian tynk.
Justyna przyspieszyła kroku, żeby wymusić na mężu jak najszybsze opuszczenie tego przygnębiającego miejsca, w którym na kilometr śmierdziało biedą i zgnilizną.
Gdy mijali śmietnik, Piotr usłyszał cichy skowyt. Mężczyzna stanął jak wryty i zaczął nasłuchiwać. Żona ponaglała go, ale on jedynie nasłuchiwał. Po krótkiej chwili dźwięk powtórzył się.
Pomimo wyraźnych sprzeciwów Justyny, Piotr podszedł bliżej, a następnie podniósł jeden z kartonów. Pod nim leżał, zawinięty w szmaty i mokre gazety, mały chłopiec, na oko dziesięcioletni. Obok niego walały się resztki na wpół zapleśniałego jedzenia i psie odchody. Na twarzy chłopca, pomimo wyraźnej warstwy brudu i błota widoczne były ślady otarć oraz siniaki. Jego ubranie było brudne i podarte. Malec trząsł się i majaczył, nie wyglądał jakby zostało mu wiele czasu. Mężczyzna nachylił się i zapytał chłopca czy wszystko z nim w porządku. Co oczywiste, nie było w porządku, ale Piotr w pierwszej chwili spanikował. Dotknął czoła chłopca, było całe rozpalone.
W tym momencie w Piotrze coś pękło. Nie zważał na protesty i wyrazy oburzenia Justyny. Wiedział, że malcowi nie zostało wiele czasu i musi działać natychmiast. Zdjął płaszcz i nakrył nim chłopca by uchronić go od chłodu i deszczu. Następnie złapał go i pędem pobiegł w kierunku samochodu. W tym zamieszaniu zapomniał zupełnie o swojej żonie, której wrzaski pozostawały w oddali. Piotr miał tylko jeden cel, za wszelką cenę uratować chłopca, w tym momencie nic innego się nie liczyło.
***
Kurwa, dlaczego ja go wtedy zabrałem?! – pomyślał Piotr i ze złości upuścił szklankę z nalewką. Jej zawartość rozlała się na dywanie.
– 2 -
Piotr zdecydowanie nie lubił przychodzić do Kancelarii jako pierwszy. Tak po prawdzie, to w ogóle nie lubił do niej przychodzić, ale jako szef musiał się pojawiać, żeby dawać przykład. Poza tym, jak inaczej miałby kontrolować swoich niewdzięcznych pracowników? Ze spraw zawodowych Piotr wybitnie nie lubił jeszcze jednej rzeczy. Było to przygotowywanie się do rozpraw. Jakoś tak się złożyło, że mężczyzna zawsze wolał bazować na swoim niezawodnym zmyśle prawniczym oraz błyskotliwej (jego zdaniem) argumentacji, którą tworzył w zasadzie w locie.
Jednak tego dnia nie tylko przyszedł do Kancelarii pierwszy, ale i musiał się przygotować do sprawy sądowej. Miał bowiem zaplanowaną Bardzo Ważną Rozprawę dla Bardzo Ważnego Klienta. W takiej sytuacji oczywistym było, że nie ma miejsca na najmniejszą choćby wpadkę. Jednocześnie, jak to w takich sytuacjach bywa, pech chciał, że tego samego dnia zachorowała gosposia. Było to dla Piotra dość uciążliwe, ale nie miał niestety wyjścia i musiał zabrać ze sobą do pracy Krzysia.
Chłopiec bardzo wyrósł i zmężniał od momentu, gdy pamiętnej, deszczowej nocy Piotr go przygarnął. Po wychudzonej i brudnej twarzy zostało już wyłącznie odległe wspomnienie. Aktualnie, na obliczu Krzysia dostrzec można było wyłącznie ciepło i młodzieńczy entuzjazm. Chłopiec bardzo chciał pomagać i czuć się potrzebnym. Często sam zabiegał o uwagę Piotra, ale prawdę powiedziawszy, mężczyzna nie umiał dla niego znaleźć lepszego zajęcia niż parzenie kawy. A i ta wychodziła mu nieszczególnie udana. Nie na tyle zła, żeby nie dało się jej wypić, ale i nie na tyle dobra, żeby móc go pochwalić. Ot, średnia pod każdym względem.
Jednak tego dnia Piotr nie zważał na smak porannej kawy ponieważ pochłonięty był przygotowaniami do Bardzo Ważnej Rozprawy. Wertował akta ze zdwojoną starannością i potrójną wręcz uwagą. W pewnym momencie jednak natura wzięła nad nim górę i mniej więcej na poziomie drugiego tomu był już okropnie znużony tymi całymi przygotowaniami. Właściwie, jakby to dobrze przemyśleć, to termin „znużony” nie oddaje stanu, w jakim aktualnie znajdował się Piotr. W rzeczywistości był on wymęczony, zniecierpliwiony, zrezygnowany i wściekły jednocześnie. Co do zasady, w takich chwilach cieszyło go, że ma pracowników, którym może zlecić taką mrówczą i, nie oszukujmy się, ujmującą godności, wręcz rzemieślniczą robotę. Niestety, to nie była taka sytuacja. Tu i teraz brakowało mu człowieka, któremu mógłby zlecić prowadzenie Bardzo Ważnych Spraw dla Bardzo Ważnych Klientów. W takich przypadkach Piotr od początku do końca musiał polegać wyłącznie na sobie i na nikim innym.
***
Wściekły Piotr chwycił butelkę drogiej, trzydziestoletniej whisky i nalał sobie szczodrze do szklanki. W tym momencie nie dbał nawet o dodanie choćby odrobiny lodu dla rozcieńczenia i schłodzenia trunku. Drżącą ze złości ręką uniósł szkło i jednym łykiem wypił całą jego zawartość. Piotr niby wiedział, że nie powinien pić na chwilę przed Bardzo Ważną Rozprawą, ale nie mógł się opanować. Mężczyzna nie miał wprawdzie problemu z alkoholem, jednak faktem jest, że w ostatnim czasie zdecydowanie zbyt często po niego sięgał. Raczej nie chciał tego przyznać przed samym sobą, ale zupełnie nie radził sobie ze stresem. Pechowo, nie miał nawet z kim poważnie porozmawiać, w gruncie rzeczy był sam w tłumie ludzi.
Jedyną osobą, do której Piotr żywił odrobinę czegoś, co moglibyśmy określić mianem „uczuć” był Krzyś, jednak mężczyzna bał się tego należycie okazywać, a prawdę powiedziawszy także i nie do końca wiedział jak to robić. W domu rodzinnym Piotra nigdy nie brakowało pieniędzy, brakowało za to ciepła, miłości i zrozumienia. Twarde wychowanie, które zapewnił mu ojciec odcisnęło na Piotrze ogromne piętno i na wielu poziomach skrzywiło go emocjonalnie. Ale prawda była też taka, że mężczyzna nie chciał powielać tych samych błędów, chciał być inny dla swoich bliskich. Niestety życie często pisze własne scenariusze i to czego chcemy nie zawsze staje się tym, co rzeczywiście dostajemy.
***
Po wypiciu whisky Piotr na chwilę wrócił do rzeczywistości, ale nie odnalazł już w sobie więcej energii do przygotowań do Bardzo Ważnej Rozprawy. Postanowił, że wyjdzie na chwilę przed budynek Kancelarii i przewietrzy się.
Po kilku długich, niemożliwie ciągnących się minutach Piotr wrócił do gabinetu i ze zdumieniem odkrył, że w czasie, gdy go nie było do akt dosiadł się Krzyś. Chłopiec zresztą nie tylko siedział przy dokumentach Bardzo Ważnej Sprawy, ale najwyraźniej coś w nich odnalazł i z entuzjazmem robił notatki. Zdumienie szybko jednak zmieniło się w poirytowanie, a poirytowanie w regularną złość.
– Możesz mi powiedzieć, co ty tutaj do ciężkiej cholery robisz? Za chwilę muszę iść z tym do sądu, a ty mi zrobiłeś jakiś burdel! – Piotr krzyknął do chłopca.
Krzyś w pierwszej chwili spuścił jedynie wzrok. Następnie jednak, bez słowa podszedł do Piotra i podał mu swoje notatki oraz kilka dokumentów po czym, również bez słowa, wybiegł z gabinetu. Mężczyzna nie był zachwycony zachowaniem swojego podopiecznego. Właściwie ponownie, „nie był zachwycony” nie oddało w pełni jego uczuć. Piotr był wściekły. W przypływie złości wrzucił wszystkie kartki papieru do śmietnika, po czym opadł bezwładnie na skórzany włoski fotel.
– Kurwica mnie za chwilę strzeli z tym cholernym bachorem… – powiedział sam do siebie Piotr. Kilka chwil później uznał jednak, że zobaczy, co takiego stworzył Krzyś.
Gdyby to tylko było możliwe, oczy Piotra zaczęłyby się świecić. Jednym tchem przeczytał notatki Krzysia oraz załączone do nich dokumenty. Sekundę później zgarnął całość akt Bardzo Ważnej Sprawy, chwycił w locie togę i pobiegł do sądu na Bardzo Ważną Rozprawę.
***
Powiedzieć, że Bardzo Ważna Rozprawa zakończyła się sukcesem, to nic nie powiedzieć. To było pełne i zdecydowane zwycięstwo połączone z równie pełnym i zdecydowanym pognębieniem przeciwnika. Ten rodzaj zwycięstwa, które zdarzają się tylko w kiepskich filmach klasy B. Piotr był z siebie bardzo dumny i obwieścił w Kancelarii, że Bardzo Ważny Klient był wręcz oczarowany jego ostrą jak brzytwa argumentacją, wyciągniętą wprost z kapelusza, niczym przez magika. Odnalezione w ostatniej chwili dokumenty były kluczowe dla tego sukcesu, ale przecież dla Piotra nie ma rzeczy niemożliwych i inni mogą się od niego uczyć prawniczego fachu. Tego dnia mężczyzna będzie świętował.
***
W tym samym czasie, gdy wszyscy pracownicy Kancelarii fetowali Wielki Sukces Piotra, nikt nie zwracał najmniejszej uwagi na Krzysia. Chłopiec siedział samotnie pod biurkiem w drugiej części Kancelarii i nerwowo uśmiechał się do samego siebie. On jeden wiedział, czyj sukces w istocie świętowano.
– 3 -
– Ale co to kurwa właściwie znaczy, że chcesz zostać konduktorem i sprawdzać ludziom bilety w pociągach?! – krzyczał Piotr, zupełnie zapominając, że stoi na korytarzu sądu – Nie po to zainwestowałem w ciebie tyle czasu i pieniędzy, żebyś teraz zmarnował sobie życie. A może chcesz mi dokuczyć? Tak mi się odwdzięczasz? Za pierdolony dach nad głową? Za ubrania, za chleb, za szynkę?! – kontynuował wściekle.
Wzburzony mężczyzna wybiegł z budynku i szybkim, miarowym krokiem szedł przed siebie. Bez celu, bez pomysłu, zwyczajnie na wprost. Nie zauważył nawet, że zapomniał płaszcza i kapelusza, a dni były już dość chłodne. W tym momencie jednak dla Piotra nie liczyło się nic i nikt, został zdradzony, ale właściwie czy mógł spodziewać się czegoś innego? Justyna zawsze mu powtarzała, że za bardzo ufa ludziom, że dzieci i pracowników trzeba trzymać krótko. Oj tak, już wyobrażał sobie wyraz triumfu na jej twarzy i trzy, ostre jak brzytwa i przenikające do głębi, słowa: „a nie mówiłam?”
Właściwie, to Piotr powinien był ją zostawić już lata temu, nie czułby ani odrobiny żalu. Miał jednak świadomość, że zepsułoby to idealny obrazek, ten tworzony przez lata. Dla niego na tym etapie rodzina była już tylko laurką, tablicą pamiątkową wyrytą na ścianie domu, która z czasem stanie się raczej epitafium. Jednocześnie, dla świata zewnętrznego uchodzili za wzór i, co Piotr niechętnie musiał przyznać, taki wizerunek pomagał w biznesie. W życiu zawodowym człowiek sukcesu, właściciel największej Kancelarii w regionie. W życiu prywatnym szczęśliwy i kochający mąż oraz ojciec. No kurwa, idylla namalowana kolorami tęczy, Piotr aż się wzdrygnął i splunął przed siebie.
***
Niebo przykryły gęste, brunatne chmury i wzmógł się nieprzyjemny, przenikający wiatr. Leniwe krople deszczu opadały na chodnik i stopniowo pokrywały go warstwą wody. Nie na tyle wielką, żeby się przemoczyć, ale w zupełności wystarczającą by ubrudzić świeżo wypastowane i wypolerowane pantofle. Piotr ani się spostrzegł, a już przekraczał próg baru Empire State. Była to jedyna otwarta praktycznie całodobowo speluna w najbliższej okolicy. W teorii nazwą nawiązywała do ikony Nowego Jorku, w praktyce do pobliskiej pseudo galerii handlowej. W normalnych warunkach Piotr raczej unikał tego typu przybytków, pachniało w nich biedą i patologią. Tak było w normalnych warunkach.
Wnętrze lokalu nieszczególnie korespondowało z, jakby nie patrzeć, wystawnym szyldem. Półmrok, zabrudzone stoliki, peerelowskie ceraty na stołach, wszystko to potęgowało wrażenie, że Piotr znalazł się w miejscu, które do niego zupełnie nie pasowało. W tym momencie nic go jednak nie obchodziło, musiał się napić i musiał zrobić to szybko. Wprawdzie był środek dnia, a miał jeszcze umówione spotkanie z Kolejnym Bardzo Ważnym Klientem, ale aktualnie w ogóle o to nie dbał.
Podszedł do baru i niedbałym gestem ręki przywołał do siebie barmana. W znajdującej się na blacie popielniczce kopulowały dwie ogromne muchy, trzecia leżała obok. Zdechła, pewnie ze wstydu. Tymczasem barman, postawny mężczyzna po pięćdziesiątce, nie był szczególnie zachwycony klientem o tej porze. Właściwie to nigdy nie był zachwycony klientami, wyjątkowo przeszkadzali mu w pracy. Barman, ociągając się, podszedł do Piotra.
– Słaba pogoda dzisiaj, co?
– Ano słaba, polej mi podwójnego Jacka – rzucił w odpowiedzi Piotr.
– Już się robi szefie – odpowiedział od niechcenia barman i sięgnął po czarną, kwadratową butelkę, a następnie nalał Piotrowi do szklanki pokaźną dawkę trunku. – Co tam dzisiaj świętujemy? Czy może raczej upijamy się na smutno?
Piotr niechętnie podniósł wzrok znad blatu baru i z wyrzutem odburknął:
– A jak kurwa myślisz? Ludzie to jednak podłe i niewdzięczne kreatury… Człowiek pracuje po kilkanaście godzin dziennie, żeby wszystkim zapewnić dobrobyt i na koniec dostaje strzał, jakby był jakimś psem czy innym plugastwem…
– Okej, to nie pytam dalej… – pojednawczo powiedział barman.
Dziesięć kolejek później, Piotr poczuł, że ma już dość. Rzucił barmanowi żenującej wysokości napiwek, po czym chwiejnym krokiem zaczął iść w stronę wyjścia z baru. W samym progu natknął się na dwóch rosłych stróżów prawa. Chwilę wcześniej dostali oni anonimowy cynk, że poszukiwany przez nich mężczyzna przebywa w pubie Empire State, więc postanowili to sprawdzić. Ku ich zadowoleniu rzeczywiście zastali tam Piotra.
– Pan pójdzie z nami! – krzyknęli żwawo.
Zdumiony i dość istotnie pijany Piotr krzyknął w odpowiedzi:
– Wy chyba, kurwa, nie wiecie kim jestem i kogo znam, zaraz… – urwał w połowie zdania, albowiem pałka policyjna trafiła go prosto w skroń. Następnie pociemniało mu w oczach.
– 4 -
Dokładnie czterdzieści siedem godzin później Piotr znajdował się w policyjnej sali przesłuchań.
– To co tam, Piotruś, robiłeś na Cyprze, co? Wycieczek krajoznawczo-przyrodniczych się zachciało? – Zabarwiony drwiną głos śledczego wybił Piotra z lekkiego letargu.
– Obiecuję wam, że za tę szopkę, którą odwaliliście, wylecicie ze służby na zbity pysk – chłodno odpowiedział Piotr. – Jestem Najbardziej Znanym Prawnikiem w Mieście i nie odpuszczę wam tego. Wypierdolę was z pracy, choćby to była ostatnia rzecz w mojej zawodowej karierze.
W tym momencie Piotr zrobił pauzę, po czym uśmiechnął się lekko i kontynuował.
– Moim kolegą jest Prezes Sądu Apelacyjnego, znam wszystkich lokalnych prokuratorów, a i w polityce znajdzie się kilka znajomości. Jesteście, kurwa, skończeni. Wszyscy, co do jednego.
W odpowiedzi na te słowa Śledczy jedynie skrzywił się w grymasie i splunął.
– Dla mnie możesz być nawet nałożnicą Papieża, a i tak chuja osiągniesz. Wpadłeś, misiaczku, w gówno po same uszy i żadne znajomości ci już nie pomogą. Pranie brudnych pieniędzy? Optymalizacja podatkowa? Oj Piotruś, Piotruś… – tym razem to Śledczy zrobił dłuższą pauzę i także się uśmiechnął. – Skoro taki z ciebie wybitny prawnik to powinieneś już wiedzieć, że jesteś w dupie.
Piotr rzucił śledczemu martwe spojrzenie i zapytał:
– Czy jestem aresztowany?
Śledczy ociągał się chwilę po czym niechętnie odpowiedział zatrzymanemu:
– Nie, jeszcze nie.
– Cóż, wasze czterdzieści osiem godzin właśnie minęło. W takim układzie żegnam ozięble – odpowiedział Piotr i ruszył w kierunku drzwi, które momentalnie zasłonił Śledczy. Wyzywająco spoglądając na Piotra powiedział tylko:
– Wkrótce znowu się zobaczymy. – Po czym odszedł od drzwi wolnym krokiem.
– Nie wydaje mi się – odburknął jedynie Piotr i wyszedł z pomieszczenia.
***
Piotr nerwowymi krokami zataczał kręgi swoim gabinecie. Czuł jak krew w jego żyłach pulsuje i zalewa go fala gorąca oraz czerwoności. Ręce zaczęły mu dygotać, a całe ciało przeszedł dreszcz, bynajmniej nie jeden z tych przyjemnych. Głęboko oddychając runął na fotel. Po chwili jednak, z furią wymalowaną na twarzy poderwał się na równe nogi, chwycił krzesło i rzucił nim z całej siły o ścianę. O dziwno rzeczone krzesło zamiast się rozpaść, odbiło się jedynie od ściany i niczym bumerang wróciło i zdzieliło swojego oprawcę. Piotr z krzykiem bezsilności runął, tym razem bezpośrednio na podłogę.
Sekretarka, która zamierzała właśnie wejść do gabinetu Piotra, zawahała się i przystanęła. To nie pierwszy raz, gdy słyszała dochodzące ze środka niepokojące odgłosy i, nauczona doświadczeniem, postanowiła na jakiś czas się wstrzymać. Tym bardziej, że szła do Piotra z niezbyt pozytywną informacją, że Bardzo Ważny Klient się wściekł i grozi zerwaniem wszelkiej współpracy. Wiedziała, że złość szefa skupiłaby się na niej, co w najlepszym wypadku zakończyłoby się stekiem obelg, w najgorszym zapewne karami cielesnymi. Z tyłu głowy miała świadomość, że to przecież nie jej wina, że Piotr od kilku dni unika kontaktów z jakimikolwiek klientami. Miała też świadomość, że wobec wybuchowego charakteru szefa nie miało to żadnego znaczenia.
W tym momencie czerwony na twarzy Piotr wybiegł z gabinetu i wrzasnął:
– kto do kurwy nędzy wiedział o moim wyjeździe na Cypr?
– Cóż, zasadniczo to wszyscy… Pana żona wrzucała na Facebooka pełną relację z całej wycieczki, no może poza hotelem bo zdaje się, że rezerwowałam państwu miejsce w innym… – nerwowo odpowiedziała, lekko przerażona sekretarka.
– Czy ja muszę pracować z samymi debilami? – wrzasnął Piotr w odpowiedzi i następnie, akcentując każdy wyraz, dodał: Mi. Chodzi. O. Prawdziwy. Cel. Wyjazdu. Rozumiesz kurwa? Kto to wiedział?
– No o tym to jedynie Najbardziej Zaufana Prawniczka, Ekstremalnie Ważny Klient i ja… – niepewnie powiedziała dziewczyna – a no i jeszcze Krzysiek coś tam mógł usłyszeć bo porządkował dokumenty w pokoju aplikantów – dodała jeszcze po chwili wahania.
Jeżeli to było w ogóle możliwe to w oczach Piotra pojawiła się jeszcze większa furia. Bez słowa wybiegł z Kancelarii.
***
Piotr wbiegł do pokoju Krzysia, ale chłopaka w nim nie było. W nozdrza uderzyła go momentalnie ezoteryczna woń kadzidełek, zdaje się orientalnego pochodzenia. Na środku pokoju znajdował się krąg ułożony z czarnych świec, czarno-białe zdjęcie Piotra i dziwna figurka, przedstawiająca jakieś paskudnie zdeformowane zwierzę. Obok dyskusyjnej „instalacji artystycznej” Piotr spostrzegł także kopertę. Białą, ozdobioną złotymi ornamentami, ze starannie wykaligrafowanym napisem: „Piotr”. Koperta tworzyła wyraźny kontrast do reszty pokoju, zupełnie tam nie pasowała.
Piotr podniósł znalezisko, rozerwał górę i wyciągnął kartkę, na której starannie zapisano czerwonym atramentem: „Szydzenie z marzeń innych to niebezpieczna gra. Czas by fortuna się od ciebie odwróciła – Krzysztof”.
Mężczyzna stał przez chwilę oszołomiony. Z tego stanu wyrwał go sygnał wiadomości przychodzącej w telefonie.
– A ta głupia cipa czego znowu chce? – w niekontrolowany sposób zamruczał Piotr, gdy przeczytał, że wiadomość pochodzi od żony. Następnie kliknął i przez dłuższą chwilę wpatrywał się jak osłupiały. Na ekranie telefonu niczym wyrok wymalowane były cztery słowa, które wypalały mu ślad w głowie: „Komornik zajął konta. Odchodzę”
– EPILOG -
Od momentu odczytania wiadomości od żony, reszta zdarzeń potoczyła się nadspodziewanie szybko. Piotr popadł w głęboką depresję, wskutek czego w ciągu następnych kilku miesięcy stracił wszystkich Bardzo Ważnych Klientów, większość Ważnych Klientów, a także kilku po prostu klientów. Sukcesywnie opuszczali go kolejni pracownicy, co nie było takie złe, w końcu i tak nie miał jak im płacić wynagrodzenia.
W konsekwencji bardzo burzliwego rozwodu stracił nie tylko żonę, dzieci i te ochłapy majątku, których nie zdążył jeszcze zabrać komornik, ale także resztki reputacji. Dziwnym trafem szczegóły pożycia jeszcze aktualnych, ale wkrótce już byłych małżonków, były szeroko komentowane w środowisku.
Rok jeszcze się nie skończył, a Piotr został formalnie oskarżony o udział w zorganizowanej grupie przestępczej, pranie brudnych pieniędzy i liczne oszustwa podatkowe. Wobec przytłaczających dowodów winy do skazania doszło szybko.
***
Po Krzysiu słuch całkowicie zaginął. Dawni współpracownicy, z przejęciem obserwujący postępujący upadek Piotra, czasem przypominali sobie, że był taki okres, że w Kancelarii przebywał młody i ambitny protegowany szefa. Następnie bez słowa chłopak po prostu zniknął. Nikt nie wiedział co właściwie z nim się dalej stało.
Pamięć ludzka ma tę przykrą właściwość, że bywa ulotna. Każde zdarzenie, którego doświadczamy, każda osoba, którą spotkamy na swojej drodze, każde wypowiedziane zdanie, to wszystko kiedyś stanie się tylko wspomnieniem. A wspomnienia z czasem się zacierają zupełnie.
Jedynie czasem, na ułamek sekundy, nieliczni pasażerowie Polskich Kolei Państwowych mogą w przedziale pociągu dostrzec małego, na oko dziesięcioletniego chłopca, zawiniętego w szmaty i mokre gazety.
***
Mężczyzna często rozmyślał nad przyczyną swojej obecnej sytuacji. Nad licznymi błędami, jakie popełnił w przeszłości. Wiedział, że pozostawiły one w jego życiu pustkę, której już nic nie zdoła wypełnić. Skrzywił się, ponieważ pamiętał doskonale dzień będący początkiem jego końca. Dzień, w którym jeden z nielicznych odruchów, wskazujących na tlące się w nim resztki człowieczeństwa, skłonił go do największego błędu, jaki kiedykolwiek miał popełnić.
Piotr nalał sobie jeszcze jedną szklankę nalewki po czym rzucił na głos bez wyraźnego adresata: – Fortuna to jednak kapryśna dziwka, tak… – Następnie mężczyzna podszedł do starej i poniszczonej komody, po czym wyjął z niej kupiony na bazarze pistolet. Piotr przyłożył lufę do skroni, dopił zawartość szklanki i wystrzelił. Jego oczy spowiła ciemność.