- Opowiadanie: ostam - Błogosławieni, którzy nie chybiają, albowiem Ziemia pozostanie ich własnością

Błogosławieni, którzy nie chybiają, albowiem Ziemia pozostanie ich własnością

Akcja prze­pla­ta­na eks­pe­ry­men­ta­mi z ga­tun­ku “a co gdyby”?

Tekst za­wie­ra wul­ga­ry­zmy i jest mo­men­ta­mi bru­tal­ny.

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

Błogosławieni, którzy nie chybiają, albowiem Ziemia pozostanie ich własnością

Ma­rian roz­siadł się przed rzę­dem mo­ni­to­rów. Po­sta­wił na stole kubek z pa­ru­ją­cą kawą. Praca ochro­nia­rza była mo­no­ton­na – Ma­rian wie­dział, że za chwi­lę od­pły­nie my­śla­mi, spraw­dza­jąc tylko od czasu do czasu, która jest go­dzi­na. Mimo to lubił na po­cząt­ku każ­de­go dnia ro­zej­rzeć się po wszyst­kich biu­rach i ko­ry­ta­rzach. Było w tym coś ma­gicz­ne­go – wi­dzieć, nie będąc wi­dzia­nym.

Do­cho­dzi­ła siód­ma, w bu­dyn­ku pra­wie ni­ko­go jesz­cze nie było. Tylko w sto­łów­ce kilka osób szy­ko­wa­ło się do pracy.

Obraz jed­nej z kamer zro­bił się biały, jakby w ob­ser­wo­wa­nym przez nią po­miesz­cze­niu coś mocno świe­ci­ło. Zza mi­go­czą­cej mgły prze­bi­ja­ły kon­tu­ry kie­li­cha ogrom­ne­go kwia­tu, le­wi­tu­ją­ce­go metr nad pod­ło­gą.

Ma­ria­no­wi sko­czy­ło ci­śnie­nie. Prze­mknę­ło mu przez myśl, że kawa nie bę­dzie po­trzeb­na. Wstrzy­mał od­dech. Te­le­fon za­pisz­czał zgod­nie z ocze­ki­wa­nia­mi. Na ekra­nie po­ja­wi­ła się mapa i ko­mu­ni­kat: “Atak ko­smi­tów w po­bli­żu Two­jej lo­ka­li­za­cji. Jak naj­szyb­ciej oddal się od miej­sca kon­tak­tu. W razie wąt­pli­wo­ści po­stę­puj zgod­nie z na­wi­ga­cją. Prze­wi­dy­wa­ny czas przy­by­cia od­dzia­łu WED: 24 min”.

Wy­star­czy uciec i po­cze­kać. Nic złego nie może się stać, tylko… Jeśli znisz­czy się kwiat przez pierw­sze kilka do kil­ku­na­stu minut, obcy nie przyj­dą. Nawet wczo­raj w te­le­wi­zji po­ka­zy­wa­li, jak ope­ra­tor dźwi­gu zdą­żył zrzu­cić na urzą­dze­nie me­ta­lo­wą szta­bę i za­po­biec in­wa­zji. Dzi­siaj po­ka­żą Ma­ria­na.

Ochro­niarz upew­nił się, że nikt nie za­uwa­ży go na dro­dze do celu. Zła­pał pałkę te­le­sko­po­wą, prze­biegł na tyły bu­dyn­ku, wsiadł do windy i wy­brał piąte pię­tro. Mię­dzy trze­cim a czwar­tym winda sta­nę­ła.

Świa­tła cią­gle dzia­ła­ły. Ma­rian wi­dział w lu­strze swoją błysz­czą­cą od potu twarz. Za­klął. Dwa metry kwa­dra­to­we prze­strze­ni nagle się skur­czy­ły. Męż­czy­zna po­czuł, że za­czy­na się dusić.

Wziął się w garść. Winda nie była prze­cież szczel­na, po­wie­trza nie mogło za­brak­nąć. Ale wyjść mu­siał. Przyj­rzał się drzwiom. Były dwu­czę­ścio­we: me­ta­lo­we płaty, wy­cho­dzą­ce z pra­wej i z lewej, spo­ty­ka­ły się na środ­ku, two­rząc wąską szcze­li­nę. Ma­rian we­pchnął w nią koń­ców­ki pal­ców i szarp­nął.

Zawył z bólu. Odła­ma­ny pa­zno­kieć upadł na zie­mię. Ochro­niarz ro­zej­rzał się do­oko­ła, ale in­ne­go wyj­ścia nie było. Po­now­nie wci­snął palce w szpa­rę i, klnąc bez­u­stan­nie, cią­gnął. Gdy drzwi za­czę­ły się roz­chy­lać, na rę­kach miał krwa­we od­ci­ski. Wsa­dził w szcze­li­nę krót­szy ko­niec pałki te­le­sko­po­wej. Po chwi­li mo­co­wa­nia drzwi sta­nę­ły otwo­rem.

Uka­za­ła mu się be­to­no­wa ścia­na i frag­ment wej­ścia na trze­cim pię­trze, wy­sta­ją­cy czter­dzie­ści cen­ty­me­trów nad pod­ło­gę ka­bi­ny. Te drzwi miały me­cha­nizm awa­ryj­ne­go otwie­ra­nia od dru­giej stro­ny, Ma­rian wi­dział już frag­ment ko­ry­ta­rza, tylko otwór był teraz na wy­so­ko­ści su­fi­tu.

Męż­czy­zna wsu­nął się przez szpa­rę. Naj­pierw nogi, potem tułów. Prze­wa­ży­ło go, po­le­ciał w dół, rą­biąc głową o ścia­nę. Stra­cił przy­tom­ność.

Gdy się ock­nął, nos miał za­tka­ny krwią. Cała twarz była opuch­nię­ta. Lampy prze­sta­ły dzia­łać, ale przez okna wpa­da­ło dość świa­tła, żeby się po­ru­szać. Nie zwa­ża­jąc na ból, rzu­cił się po scho­dach w dół, bie­gnąc na zła­ma­nie karku.

Przed nim po­ja­wił się wy­so­ki na dwa metry robot. Nie spadł zni­kąd, nie wy­szedł zza rogu – po pro­stu się po­ja­wił. Wy­glą­dał jak srebr­ne, kan­cia­ste jajo, które pękło w po­przek, uka­zu­jąc gład­ki rdzeń sca­la­ją­cy ze sobą górną i dolną po­ło­wę. Z rdze­nia wy­cho­dzi­ły trzy ra­mio­na za­koń­czo­ne trud­ny­mi do zi­den­ty­fi­ko­wa­nia przy­rzą­da­mi. Isto­ta stała na czte­rech no­gach. Na górze miała kulę zło­żo­ną z do­pa­so­wa­nych sze­ścio­ką­tów. Kula świe­ci­ła bia­ła­wo, poza tym robot, jeśli fak­tycz­nie był to robot, spra­wiał wra­że­nie zro­bio­ne­go z wy­po­le­ro­wa­ne­go me­ta­lu.

Ma­rian za­wró­cił i rzu­cił się do uciecz­ki.

 

***

 

War­kot he­li­kop­te­ra gasł za na­szy­mi ple­ca­mi. Cel znaj­do­wał się w dzie­się­cio­pię­tro­wym biu­row­cu. Dwa ra­dio­wo­zy stały w bez­piecz­nej od­le­gło­ści od wej­ścia, od­ci­na­jąc je od mia­sta. Po­ka­za­li­śmy po­li­cjan­tom le­gi­ty­ma­cje, wy­mie­ni­li­śmy po­zdro­wie­nia i ru­szy­li­śmy w stro­nę bu­dyn­ku.

Było nas troje, ubra­nych w jed­na­ko­we, ma­sku­ją­ce stro­je. W świe­tle wi­dzial­nym były sza­ro-sza­re. Poza świa­tłem wi­dzial­nym… Zna­jo­my na­uko­wiec z bazy pró­bo­wał mi to kie­dyś wy­tłu­ma­czyć, ale nie za wiele za­pa­mię­ta­łem. Grunt, że ma­sko­wa­ły.

Po mojej lewej szedł Lucas Ro­berts, były ame­ry­kań­ski strze­lec wy­bo­ro­wy. Po pra­wej szła Ali­cja No­wiń­ska, miej­sco­wa. Z tego co się orien­tu­ję, przed in­wa­zją nie była w armii, ale nie miało to więk­sze­go zna­cze­nia. Nigdy nie pu­dło­wa­ła.

– Pa­mię­taj­cie, żeby za­cho­wać spo­kój – po­wie­dzia­łem. – Misja jest ru­ty­no­wo pro­sta, nic nie po­win­no nas za­sko­czyć. Wej­dzie­my i zmie­cie­my ob­cych z po­wierzch­ni Ziemi.

Lucas uśmiech­nął się krzy­wo. Twarz Ali­cji nawet nie drgnę­ła, ale oczy miała utkwio­ne we mnie. Nikt nie sko­men­to­wał.

– Chcia­łem wam też po­wie­dzieć, że do­wódz­two za­in­te­re­so­wa­ło się na­szy­mi ostat­ni­mi suk­ce­sa­mi i za­sta­na­wia się nad awan­sem.

– Serio? – wy­pa­lił Lucas.

– Oczy­wi­ście nie do­szło­by do tego, gdy­bym nie po­ga­dał z pa­ro­ma oso­ba­mi, ale jedno trze­ba przy­znać: je­ste­śmy za­je­bi­ści i ktoś w końcu to za­uwa­żył.

– Dobra ro­bo­ta, Fe­liks.

– A teraz do środ­ka!

W bu­dyn­ku pa­no­wał nie­przy­jem­ny pół­mrok. Cie­nie prze­ci­na­ły wnę­trze, utrud­nia­jąc orien­ta­cję. Elek­try­ka dawno już wy­sia­dła. Nie wy­trzy­ma­ła pro­mie­nio­wa­nia. Dla ludzi było ponoć w pełni bez­piecz­ne. Wo­la­łem nie my­śleć, jak baza się o tym prze­ko­na­ła, ale kilka god­nych za­ufa­nia osób to po­twier­dza­ło. My też nie mie­li­śmy na sobie żad­nej elek­tro­ni­ki.

– Pój­dzie­my na ciem­no.

Lucas cof­nął dłoń z osło­ny che­micz­nej la­tar­ki. Ali­cja ski­nę­ła głową. Więk­szość ob­cych przy­naj­mniej lekko świe­ci­ła, więc po­win­ni­śmy ich za­uwa­żyć, a w ten spo­sób sami bę­dzie­my le­piej ukry­ci. Naj­waż­niej­sze, żeby ni­ko­mu nic się nie stało.

Ru­szy­li­śmy ko­ry­ta­rzem, Lucas i Ali­cja przy­kle­je­ni do ścian, ja na środ­ku, tro­chę z tyłu. Lufy ogrom­nych ka­ra­bi­nów prze­su­wa­ły się od drzwi do drzwi. Oprócz broni nie mie­li­śmy przy sobie za dużo. Za­mo­co­wa­na na heł­mie la­tar­ka, przy­pię­ty do pasa nóż i gra­na­ty, prze­wie­szo­ny przez klat­kę pier­sio­wą zapas amu­ni­cji i ze­staw pierw­szej po­mo­cy skła­da­ły się na całe wy­po­sa­że­nie, które do­sta­li­śmy od bazy. Resz­tę dali nam obcy. Pro­mie­nio­wa­nie nie szko­dzi­ło ich wła­snej tech­no­lo­gii. W ten spo­sób pod każ­dym mun­du­rem ukry­ty był ge­ne­ra­tor osłon, na ple­cach Lu­ca­sa dyn­da­ła kula an­ty­gra­wi­ta­cyj­na, a przy pasie Ali­cji zwi­sał mały, nie­po­zor­nie wy­glą­da­ją­cy pi­sto­let. Po przy­sto­so­wa­niu do ob­słu­gi przez ludzi de­kla­so­wał każdą ziem­ską broń inną niż ją­dro­wa.

Pierw­sze pię­tro było czy­ste. Pod­czas prze­szu­ki­wa­nia dru­gie­go od­nio­słem wra­że­nie, że Lucas za­czął się nie­cier­pli­wić: ści­nał za­krę­ty, wy­su­wał się mi­ni­mal­nie do przo­du. Ali­cja nawet tego nie za­uwa­ży­ła, ale bez­wied­nie sama wy­dłu­ża­ła krok, żeby nie zo­stać w tyle. Gdy wcho­dzi­li­śmy po ko­lej­nych scho­dach, zo­ba­czy­łem na szy­bie mi­go­tli­wy od­blask. Przez okno było widać słoń­ce, pnące się po­wo­li w stro­nę ze­ni­tu, ale ono świe­ci­ło pro­sto na nas, w po­ma­lo­wa­nym ma­to­wo holu nie było mowy o żad­nych od­bi­ciach.

– Lucas – po­wie­dzia­łem pół­gło­sem. – Nie spie­szy­my się tro­chę za bar­dzo?

– Im szyb­ciej stąd wyj­dzie­my, tym le­piej. Sam mó­wi­łeś…

– Jasne. Mar­twi­łem się tylko, czy się za bar­dzo nie zmę­czysz.

Ame­ry­ka­nin prych­nął i znowu wy­prze­dził nas na za­krę­cie. Na swoje szczę­ście szedł na ugię­tych no­gach. Na­tych­miast wybił się do tyłu, uni­ka­jąc pę­dzą­cych w jego stro­nę szczy­piec. Wy­glą­dał, jakby miał upaść na plecy i roz­bić sobie po­ty­li­cę, ale jego lot zwol­nił, po czym męż­czy­zna wy­pro­sto­wał się w po­wie­trzu, za­wie­szo­ny lewą ręką na uchwy­cie cią­gną­cej w górę kuli, świe­cą­cej teraz bla­dym świa­tłem. Wy­lą­do­wał dwa metry za nami.

Zza rogu wy­padł pa­ty­czak, taki sam jak wszyst­kie inne. Od dwu­me­tro­we­go rdze­nia od­cho­dzi­ły czte­ry od­nó­ża i trzy ra­mio­na, wy­po­sa­żo­ne w chwy­tak, wier­tło i ba­te­rię la­se­rów, zo­gni­sko­wa­nych około trzy­dzie­stu cen­ty­me­trów od koń­czy­ny. Na szczy­cie rdze­nia za­mo­co­wa­na była zło­żo­na ze świe­cą­cych sze­ścio­ką­tów kula, iden­tycz­na jak ta, którą miał Lucas. Przy­po­mi­na­ła tro­chę głowę. To jej świa­tło zdra­dzi­ło obec­ność ro­bo­ta. Była za mała, żeby unieść go ca­łe­go, ale mógł dzię­ki niej wy­ko­ny­wać im­po­nu­ją­ce skoki. Kan­cia­sty pan­cerz ota­czał rdzeń nad od­nó­ża­mi i po­ni­żej “głowy”. Ponoć pa­ty­czak po­tra­fił za­mknąć się w tej sko­ru­pie, ja­kimś cudem miesz­cząc w niej tycz­ko­wa­te od­nó­ża, ale trwa­ło to zbyt długo, żeby być przy­dat­ne w walce, więc od­kry­li to do­pie­ro w la­bo­ra­to­rium.

Rdzeń był wraż­li­wym punk­tem pa­ty­cza­ka. Po­wa­li­li­śmy go z Ali­cją dwoma strza­ła­mi. Lucas od­dy­chał cięż­ko.

– Prze­pra­szam – wy­sa­pał. – Już nie będę.

Po chwi­li dodał:

– Skąd wie­dzia­łeś?

– Trze­ba się roz­glą­dać. Zo­ba­czy­łem od­blask w oknie.

– A gdyby to nie był pa­ty­czak, tylko bańka albo nawet rekin? – ode­zwa­ła się Ali­cja.

– Mówię prze­cież, że w oknie było od­bi­cie. Ostrzegł­bym was, gdyby to było coś gor­sze­go – skła­ma­łem.

Lucas wes­tchnął gło­śno. Wy­glą­dał, jakby do­cho­dził już do sie­bie.

– Jesz­cze raz prze­pra­szam, to było strasz­nie głu­pie z mojej stro­ny. Nie je­ste­śmy w woj­sku i ta roz­luź­nio­na dys­cy­pli­na źle na mnie dzia­ła. Będę się słu­chał, zwłasz­cza ludzi z lep­szym wzro­kiem.

– Mam na­dzie­ję, że nie bę­dzie­my mu­sie­li do tego wra­cać. Od sie­bie dodam tylko, że pa­ty­czak pa­ty­cza­kiem, ale po­le­cia­łeś ład­nie. A teraz czas na nas, kwia­tu nawet jesz­cze nie zna­leź­li­śmy.

Tuż za scho­da­mi le­ża­ło ciało, nie­na­tu­ral­nie wy­gię­te, jakby ktoś przy­wlókł je tutaj i rzu­cił na po­sadz­kę. Był to męż­czy­zna, są­dząc po ubra­niu, ochro­niarz. Pół twa­rzy miał zwę­glo­ne, reszt­ki wło­sów po­skrę­ca­ły się z go­rą­ca. Był praw­do­po­dob­nie jed­nym z tych nie­do­szłych bo­ha­te­rów, pró­bu­ją­cych znisz­czyć ko­twi­cę, zanim doj­dzie do te­le­por­ta­cji. Serce ści­ska­ło mi się na myśl o bez­bron­nych lu­dziach, bez ekwi­pun­ku i prze­szko­le­nia, któ­rzy mimo to pró­bo­wa­li na swój spo­sób przy­czy­nić się do ochro­ny ludz­ko­ści.

Gdy wy­szli­śmy na czwar­te pię­tro, na końcu ko­ry­ta­rza zo­ba­czy­li­śmy le­wi­tu­ją­cą nad pod­ło­gą kulę, po­dob­nie jak po­przed­nie zło­żo­ną z do­pa­so­wa­nych sze­ścio­ką­tów, tylko że ta świe­ci­ła dużo moc­niej i była znacz­nie więk­sza. Cięż­ko było oce­nić z tej od­le­gło­ści, ale na oko miała pół­to­ra metra śred­ni­cy. Bańka, bo takie prze­zwi­sko przy­lgnę­ło do ma­szyn tego typu, była po­nad­prze­cięt­nych roz­mia­rów, ale mie­ści­ła się w nor­mie. W kuli znaj­do­wał się otwór, świe­cą­cy moc­niej niż resz­ta kon­struk­cji, tak że wnę­trza nie było widać.

Bańka pod­le­cia­ła do naj­bliż­szych drzwi. Bły­snę­ło i drzwi roz­pa­dły się w drob­ny pył. Ma­szy­na już miała znik­nąć w bocz­nym po­miesz­cze­niu, gdy zdała sobie spra­wę z na­szej obec­no­ści. Za­wró­ci­ła i po­mknę­ła do nas z za­wrot­ną pręd­ko­ścią, zu­peł­nie jakby ko­ry­tarz zmie­nił się w stud­nię, przez którą spa­da­ła.

Od­dział spoj­rzał na mnie py­ta­ją­co. Od­po­wie­dzial­ność za­szu­mia­ła mi ad­re­na­li­ną w gło­wie.

– Trzy­mać skrzy­dła! – krzyk­ną­łem, klę­ka­jąc na jedno ko­la­no.

Strze­li­łem, nie ce­lu­jąc za długo. Po­cisk odbił się od kuli. Nie tra­fił w śro­dek, więc nie wy­rzą­dził żad­nych szkód, ale znak był dobry – kulę dało się w ogóle tra­fić.

Lucas i Ali­cja uklę­kli obok mnie.

– Dwa, jeden, ognia!

Nikt nie spu­dło­wał. Spe­ne­tro­wa­ny otwór bańki roz­ża­rzył się na mo­ment, po czym cały robot zgasł i upadł na zie­mię. By­li­śmy za do­brzy.

Na pią­tym pię­trze zna­leź­li­śmy kwiat. W jego ażu­ro­wych, po­ły­sku­ją­cych me­ta­licz­nie płat­kach było coś pięk­ne­go. Efekt psuła nieco za­czy­na­ją­ca się niżej plą­ta­ni­na prze­wo­dów, łą­czą­ca kie­lich z kor­pu­sem zło­żo­nym z ty­się­cy drob­nych prę­ci­ków, spla­ta­ją­cych się w skom­pli­ko­wa­ną pa­ję­czy­nę. Ca­łość miała pra­wie metr śred­ni­cy i uno­si­ła się w po­ło­wie wy­so­ko­ści biura, za nic mając prawo po­wszech­ne­go cią­że­nia. Kwiat był już teraz nie­groź­ny, a baza zbie­ra­ła je do eks­pe­ry­men­tów, więc nie zro­bi­li­śmy mu krzyw­dy. Nie mo­gli­śmy go jesz­cze wziąć ze sobą, nie mie­li­by­śmy co z nim zro­bić, więc za­pa­mię­ta­li­śmy tylko biuro, w któ­rym się po­ja­wił i po­szli­śmy dalej.

Do siód­me­go pię­tra mie­li­śmy spo­kój. Potem wszyst­ko stało się nagle. Za­glą­da­li­śmy wła­śnie do otwar­tej sali kon­fe­ren­cyj­nej, gdy w holu za nami zro­bi­ło się jasno. Z po­ko­ju obok wy­pa­dła dwu­me­tro­wa bańka, ledwo miesz­czą­ca się w po­dwój­nych drzwiach.

Lucas, który pil­no­wał wej­ścia, wy­pa­lił od­ru­cho­wo, bez za­sta­no­wie­nia. Cel był ide­al­ny, nabój po­mknął pro­sto w zie­ją­cy kilka me­trów dalej otwór i odbił się od nie­wi­dzial­nej za­sło­ny tuż przed nim. Puls za­dud­nił mi w uszach.

Cy­klo­pie oko bańki za­ja­śnia­ło, Lucas rzu­cił się do środ­ka sali. Fra­mu­ga tuż za nim eks­plo­do­wa­ła. Po­sy­pał się tynk. Lu­ca­sa zwa­li­ło na zie­mię. Pa­trzy­łem na niego, li­cząc ude­rze­nia pę­dzą­ce­go serca. Przy ósmym wstał. Za­czął się cofać, szu­ka­jąc za­sło­ny wśród krze­seł i sto­łów. Ali­cja, upu­ściw­szy ka­ra­bin, ro­bi­ła to samo, mie­rząc w stro­nę drzwi z ma­łe­go pi­sto­le­tu.

– Ali­cja, do drzwi, Lucas, na ze­wnątrz i ska­czesz!

W ich oczach za­drża­ło zwąt­pie­nie, wie­dzia­łem, że nie mają teraz czasu na ra­cjo­nal­ne de­cy­zje, wygra strach albo tre­ning i za­ufa­nie.

Rów­no­cze­śnie rzu­ci­li się do przo­du. Ali­cja do­pa­dła ścia­ny obok resz­tek drzwi. Lucas od­pa­lił pole ochron­ne, chwy­cił kulę an­ty­gra­wi­ta­cyj­ną i wziął roz­bieg. Gdy tylko prze­kro­czył linię wej­ścia, wzbił się w stro­nę su­fi­tu. Kula była tuż obok niego. Wy­star­czy­ła chwi­la, żeby ob­ró­ci­ła się w stro­nę Lu­ca­sa. Pro­mień gonił męż­czy­znę po su­fi­cie.

– Pal!

Ali­cja wy­chy­li­ła się i, sto­jąc o krok od bańki, wy­pa­li­ła z pi­sto­le­tu. Bliź­nia­cze pro­mie­nie, skie­ro­wa­ne od ob­ce­go do czło­wie­ka i od czło­wie­ka do ob­ce­go, się­gnę­ły celu, roz­bi­ja­jąc się o nie­wi­dzial­ne tar­cze. Bańka była mi­ni­mal­nie szyb­sza. Miała lep­sze za­si­la­nie. Ale siła pro­mie­nia ma­la­ła z kwa­dra­tem od­le­gło­ści, a Ali­cja wa­li­ła z przy­ło­że­nia. Osło­na bańki pękła, a ta, ude­rzo­na pro­mie­niem, za­pa­dła się w sobie, plu­jąc zwę­glo­ny­mi wnętrz­no­ścia­mi.

– Wszy­scy cali?

Lucas wy­lą­do­wał na pod­ło­dze i wy­szcze­rzył się w naszą stro­nę.

– Da­li­śmy jej po­pa­lić. Na star­cie lekko mnie ogłu­szy­ło, ale to nic, już mi prze­szło.

Sły­sząc to, Ali­cja rów­nież się uśmiech­nę­ła:

– Wy­szło.

– Je­ste­śmy za do­brzy – pod­su­mo­wa­łem.

Pro­mie­nia­łem ra­do­ścią, za­trzy­mu­jąc wzrok na swo­ich pod­ko­mend­nych. Niech widzą, jaki je­stem z nich dumny.

Lucas się­gnął pod mun­dur i wyjął ge­ne­ra­tor pola ochron­ne­go – małe, srebr­ne, trój­kąt­ne urzą­dze­nie. W środ­ku znaj­do­wał się zbior­nik pa­li­wa. Czer­wo­ny, świe­cą­cy płyn, który po­zy­ski­wa­ło się ze szcząt­ków ro­bo­tów, był jedną z naj­cen­niej­szych sub­stan­cji na świe­cie, ko­niecz­ną do dzia­ła­nia ca­łe­go wy­po­sa­że­nia prze­ję­te­go od ob­cych. W zbior­ni­ku Lu­ca­sa pły­wa­ło ostat­nie kilka kro­pli.

Bez wa­ha­nia wy­ją­łem pełny bak ze swo­je­go ge­ne­ra­to­ra.

– Za­mie­ni­my się.

– Ale…

– Tobie bar­dziej się przy­da, ja i tak idę z tyłu.

– Ja też mogę przejść na tyły.

– Już widzę, jaki był­byś wtedy szczę­śli­wy. Mnie tam nie za­le­ży, ale myślę, że tak bę­dzie dla wszyst­kich le­piej.

– Dzię­ki. Serio.

– Nie ma spra­wy.

Zo­ba­czy­łem, że Ali­cja się we mnie wpa­tru­je, jakby nie zda­jąc sobie z tego spra­wy. Uśmiech­ną­łem się sze­rzej. Gdy nasze spoj­rze­nia się spo­tka­ły, ner­wo­wo od­wró­ci­ła wzrok.

Wy­ro­bi­li­śmy normę, z re­gu­ły w jed­nym skoku po­ja­wia­ło się od trzech do czte­rech ro­bo­tów, ale nadal trze­ba było uwa­żać. By­li­śmy już na ostat­nim pię­trze, gdy Ali­cja za­trzy­ma­ła nas ru­chem ręki.

– Piąte drzwi na prawo, mi­gnę­ły mi trzy pa­ty­cza­ki. Resz­ty po­miesz­cze­nia nie wi­dzia­łam – wy­szep­ta­ła.

– Nie bę­dzie­my się z nimi cac­kać, zresz­tą pod­cho­dze­nie do tylu naraz może się źle skoń­czyć – po­wie­dzia­łem, bio­rąc gra­nat i wy­cią­ga­jąc za­wlecz­kę.

Zbli­ży­łem się do ścia­ny na­prze­ciw­ko wska­za­ne­go biura.

– Słu­chaj­cie… – W gło­sie Ali­cji za­drża­ło zwąt­pie­nie.

– Coś waż­ne­go? – syk­ną­łem.

– W sumie… Nie. Nie­waż­ne. Prze­pra­szam.

Wzią­łem roz­bieg i po trzech kro­kach rzu­ci­łem w uchy­lo­ne drzwi. Pa­dłem na pod­ło­gę, za­ty­ka­jąc uszy.

W zde­ze­lo­wa­nym po­miesz­cze­niu zna­leź­li­śmy szcząt­ki czte­rech ro­bo­tów. Do­brze, że udało się zdjąć wszyst­kie za jed­nym za­ma­chem.

– Chcia­łaś coś po­wie­dzieć – rzu­ci­łem.

– Nie wiem, czy to aż takie istot­ne.

– Śmia­ło, już nam się nie spie­szy.

– Bo wie­cie, ten gra­nat znisz­czył nie tylko ob­cych, ale też biuro, które ktoś bę­dzie mu­siał teraz wy­re­mon­to­wać, a z pa­ty­cza­ka­mi po­ra­dzi­li­by­śmy sobie też nor­mal­nie.

– Jeśli o tym chcia­łaś nas po­in­for­mo­wać – wtrą­cił Lucas – to do­brze, że się roz­my­śli­łaś. Szko­da, że nie do końca.

Za­bra­li­śmy się do sprzą­ta­nia. Chwi­lę trwa­ło, zanim po­zno­si­li­śmy wszyst­kie szcząt­ki na dół, gdzie po­li­cjan­ci za­ofe­ro­wa­li się, że po­mo­gą prze­nieść je do he­li­kop­te­ra.

Zo­stał już tylko kwiat. Jak zwy­kle nie umia­łem się po­wstrzy­mać i sta­ną­łem, za­pa­trzo­ny w jego de­li­kat­ną kon­struk­cję. Świa­tło prze­świ­ty­wa­ło przez sre­brzy­ste płat­ki, by za­tań­czyć ty­sią­cem odbić w plą­ta­ni­nie prze­wo­dów po­ni­żej.

W drzwiach sta­nę­ła Ali­cja. My­śla­ła, że jej nie za­uwa­ży­łem i za­czę­ła się cofać.

– Pięk­ny, praw­da? Do­brze, że przy­naj­mniej do niego nie mu­si­my strze­lać ani go wy­sa­dzać.

– Hmm. – Ko­bie­ta we­szła do biura.

– Brzmisz jak­byś nie była prze­ko­na­na. Śmia­ło, nasz mistrz cię­tej ri­po­sty prze­rzu­ca cię­ża­ry do śmi­głow­ca, nie bę­dzie nam prze­szka­dzał. – Uśmiech­ną­łem się za­chę­ca­ją­co.

– Kwiat jest może i pięk­ny, tylko jak na niego pa­trzę, nigdy nie przy­cho­dzi mi to do głowy. – Usta Ali­cji za­drża­ły. – Myślę ra­czej, że przez to cho­ler­stwo obca rasa przy­cho­dzi nas zabić. Do tego nie mają nawet od­wa­gi przyjść sami, tylko wy­sy­ła­ją te durne ma­szy­ny, bo nie wie­rzę, żeby coś tak głu­pie­go mogło od­kryć te­le­por­ta­cję. My gi­nie­my, a oni się śmie­ją nie wia­do­mo jak da­le­ko stąd i dalej przy­sy­ła­ją te swoje bańki i pa­ty­cza­ki, żeby włó­czy­ły się tu bez celu.

Drże­nie ust Ali­cji usta­ło. Może tylko mi się wy­da­wa­ło, że je wi­dzia­łem? Ko­bie­ta zdję­ła już hełm, od­sła­nia­jąc za­cze­sa­ne na bok blond włosy. Jedno fi­glar­ne pa­sem­ko spa­dło jej na twarz i przy­le­pi­ło się do spo­co­ne­go po­licz­ka. Po­dry­gi­wa­ło teraz w rytm przy­spie­szo­ne­go od­de­chu. Twarz miała ładną, cho­ciaż nie nad­zwy­czaj­nie. Pod­czas misji nie no­si­ła ma­ki­ja­żu.

Pod­sze­dłem i po­ło­ży­łem dłoń na jej ra­mie­niu. Agent­ka cof­nę­ła się o krok.

– Do­brze, że się mar­twisz – za­czą­łem. – Taka już nasza rola, mar­twić się i za­po­bie­gać tym zmar­twie­niom. Trze­ba tylko uwa­żać, żeby nad nami nie za­pa­no­wa­ły. Ja też się mar­twię, cho­ciaż nie po­tra­fię trosz­czyć się o ludzi, któ­rych nie znam albo o wy­da­rze­nia, na które nie mam wpły­wu. Może kie­dyś się na­uczę. Moje zmar­twie­nia są dużo bar­dziej przy­ziem­ne. Czy tam za ro­giem nie ma bańki? Czy prze­bi­je­my się przez tę osło­nę? Czy komuś nie omsknie się ręka, jak wy­pad­ną na nas czte­ry pa­ty­cza­ki? I wtedy z re­gu­ły do­cho­dzę do wnio­sku, że le­piej zmar­no­wać tro­chę czy­je­goś czasu albo nawet spra­wić mu tro­chę przy­kro­ści, ale prze­żyć. Bo na­szym celem jest ochro­na ludzi. Ludzi, czyli też nas. Mu­sisz zro­zu­mieć, że zro­bię wszyst­ko, żeby ten cel osią­gnąć.

– Zro­zu­mia­łam.

– Znowu wy­glą­dasz, jak­byś chcia­ła coś po­wie­dzieć.

– Nie­waż­ne.

– Mów, pro­szę.

– Po­sta­no­wi­łeś nas dzi­siaj nie ostrzec przed nie­bez­pie­czeń­stwem. To, jak ro­zu­miem, też był prze­jaw tro­ski.

– Mó­wi­łem prze­cież, że wi­dzia­łem, że to tylko pa­ty­czak.

– Gówno praw­da.

Za­wa­ha­łem się. W ciszy znowu ode­zwał się przy­spie­szo­ny od­dech, a ja ze zdzi­wie­niem stwier­dzi­łem, że to mój.

– Masz rację, ale byłem świa­do­my ry­zy­ka, które po­dej­mu­ję. I nie, nie cho­dzi mi o to, że po­zwo­lił­bym Lu­ca­so­wi zgi­nąć tylko po to, żeby po­ka­zać mu swoją wyż­szość albo uka­rać go za nie­sub­or­dy­na­cję. Wie­dzia­łem, że po­śpiech i zu­chwa­łość mogą go kie­dyś zabić. Mu­sia­łem teraz za­ry­zy­ko­wać, żeby potem nie do­szło do ka­ta­stro­fy. Dla­te­go go nie ostrze­głem.

– Mogę mieć proś­bę?

– Oczy­wi­ście.

– Mnie ostrze­gaj. Nawet, gdy­byś chciał po­ka­zać mi swoją wyż­szość albo uka­rać mnie za nie­sub­or­dy­na­cję.

Wy­szła, zo­sta­wia­jąc mnie sam na sam z kwia­tem. Sta­łem tak jesz­cze kilka minut, aż w ko­ry­ta­rzu za mną za­pa­li­ło się świa­tło.

De­li­kat­nie zła­pa­łem kie­lich i, po­py­cha­jąc go lekko, tak by dry­fo­wał przez bu­dy­nek, ru­szy­łem w stro­nę wyj­ścia. Cie­ka­we, czy dla ob­cych kwiat był rów­nie pięk­ny, jak dla nas.

 

***

 

Byłem głod­ny. Sto­łów­ka po­wo­li się wy­peł­nia­ła. Urzą­dzo­na była ra­czej su­ro­wo: pro­ste, drew­nia­ne krze­sła stały wokół pro­stych, drew­nia­nych sto­łów, two­rząc po­usta­wia­ne re­gu­lar­nie wy­sep­ki. Po­miesz­cze­nie nie przy­po­mi­na­ło jed­nak ty­po­wej woj­sko­wej kan­ty­ny. Ze ścian, po­ma­lo­wa­nych na pa­ste­lo­we czer­wie­nie i żół­cie, szcze­rzy­ły się twa­rze uśmiech­nię­tych agen­tów. Nasze zdję­cie też tam było, jed­nak jako młoda dru­ży­na mu­sie­li­śmy się za­do­wo­lić miej­scem w rogu. Na środ­ku ścia­ny po pra­wej stro­nie znaj­do­wał się wiel­ki, ręcz­nie ma­lo­wa­ny obraz, przed­sta­wia­ją­cy dzie­sięć osób w ma­sku­ją­cych stro­jach ro­bo­czych, z or­de­ra­mi na pier­si. Wzię­li udział w akcji ra­tun­ko­wej, gdy dwa kwia­ty jed­no­cze­śnie ak­ty­wo­wa­ły się w pa­ła­cu pre­zy­denc­kim. Wtedy też wy­my­ślo­no or­de­ry.

Gdy siły spe­cjal­ne for­mo­wa­ły się na po­cząt­ku in­wa­zji, nada­no im dziw­ną nazwę na dzie­sięć słów. Nie dało się jej za­pa­mię­tać, nawet akro­nim nie prze­cho­dził ni­ko­mu przez usta, nie­za­leż­nie od tego, do ja­kie­go ję­zy­ka usta były przy­zwy­cza­jo­ne. Pro­blem roz­wią­za­li zwy­kli lu­dzie. Szare stro­je, grupy ostroż­nie pod­cho­dzą­ce do ofia­ry i już po mie­sią­cu nikt nie mówił na nas ina­czej niż ”wilki”. Do­wódz­two wzbra­nia­ło się jesz­cze przez jakiś czas, tłu­ma­cząc, że agen­ci po­win­ni ko­ja­rzyć się z czymś bar­dziej po­zy­tyw­nym, ale w końcu ska­pi­tu­lo­wa­ło i zmie­ni­ło nazwę. W ten spo­sób zo­sta­li­śmy WED: Wolf Earth De­fen­ce. Żeby po­ka­zać po­par­cie dla spra­wy, kilka państw wzię­ło wilki pod ochro­nę. W nie­któ­rych z nich te zwie­rzę­ta nawet żyją.

Order rów­nież przy­brał formę mi­ni­ma­li­stycz­ne­go wil­cze­go łba. Pro­jek­tan­ci po­sta­ra­li się, żeby nie wy­glą­dał ani zbyt prze­ra­ża­ją­co, ani zbyt ła­god­nie.

Nagle wy­da­ło mi się, że widzę po­dwój­nie, ale wra­że­nie szyb­ko mi­nę­ło. Przed­sta­wio­na na ob­ra­zie dzie­siąt­ka agen­tów we­szła do sto­łów­ki, błysz­cząc or­de­ra­mi i śmier­dząc potem. Czy oni na­praw­dę nie wy­my­li się po akcji?

Ko­lej­ka ru­szy­ła, już mia­łem po­dejść do lady, gdy cała dzie­siąt­ka we­pchnę­ła się przede mnie.

– Miej­sce! Miej­sce!

– Sorry stary, też sobie kie­dyś za­słu­żysz.

Fuk­ną­łem gniew­nie. Ow­szem, za­słu­żę sobie. Ale nie żeby się wpy­chać przed ludzi, któ­rzy spe­cjal­nie przy­szli wcze­śniej.

– Hej, coś nie w po­rząd­ku? – Or­de­ro­wy sto­ją­cy naj­bli­żej mnie uśmiech­nął się bez­czel­nie.

– Nie, kon­tem­plu­ję tylko zmia­nę at­mos­fe­ry, spo­wo­do­wa­ną po­ja­wie­niem się tak za­cne­go to­wa­rzy­stwa.

– Smród rzecz ludz­ka. Zo­ba­czysz, po­bro­nisz tej ludz­ko­ści jesz­cze tro­chę i też za­czną cię łapać sen­ty­men­ty. Ja na przy­kład, jak idę ulicą i sły­szę, że ktoś pierd­nął, to aż się dumny robię, że dzię­ki mnie zwy­kli, sza­rzy lu­dzie mogą żyć i pier­dzieć w spo­ko­ju.

– Trze­ba się po­świę­cać, co?

– Jasne. Na tym ta ro­bo­ta po­le­ga.

– A nie chciał­byś się może po­świę­cić i mnie prze­pu­ścić, żebym sobie zjadł w spo­ko­ju, jak już od­cze­ka­łem ko­lej­kę?

– Stary, to zu­peł­nie nie tak. Wszy­scy, jak tu je­ste­śmy, mu­si­my się po­świę­cać. Ro­zu­miem, że pew­nie wró­ci­łeś wła­śnie z pierw­szej misji i my­ślisz sobie, jaki to super nie je­steś, ale w tym fachu bez po­ko­ry ani rusz.

– To czemu sam się wpy­chasz?

– Bo je­stem bar­dziej głod­ny od cie­bie. Roz­wią­za­nie opty­mal­ne dla całej spo­łecz­no­ści. Mówi ci to coś?

– We­pchną­łeś się.

– Ech, stary. Zro­bi­my małą de­mon­stra­cję. I to będę się mu­siał dla cie­bie po­świę­cić, więc mam na­dzie­ję, że ją do­ce­nisz.

Od­wró­cił się do ko­le­gi przed nim i przez chwi­lę szep­tał mu coś na ucho. Tam­ten aż się roz­pro­mie­nił, wy­szedł z ko­lej­ki i sta­nął w drzwiach. Za­czął za­ga­dy­wać wszyst­kich wcho­dzą­cych, a ci, ku mojej roz­pa­czy, kie­ro­wa­li się na miej­sce tuż przed moim roz­mów­cą. Wszy­scy, któ­rzy stali już za mną, też zo­sta­li prze­pusz­cze­ni. Część spo­glą­da­ła na mnie zło­śli­wie, część uni­ka­ła mo­je­go wzro­ku.

Nie mo­głem tu dłu­żej stać. Każdy od­dział był przy­pi­sa­ny do jed­nej sto­łów­ki, ale wo­la­łem być głod­ny, niż za­prze­pa­ścić całą tak pie­czo­ło­wi­cie bu­do­wa­ną re­pu­ta­cję.

Na salę we­szła Ali­cja. Gdy agent za­gad­nął ją przy drzwiach, do­py­ta­ła o coś z nie­do­wie­rza­niem. Po­de­szła do ko­lej­ki i sta­nę­ła za mną.

– Pro­szę, złot­ko, można przejść, my z ko­le­gą mamy jesz­cze kilka spraw do ob­ga­da­nia – za­cze­pił ją or­de­ro­wy.

– Po­cze­kam.

– Pro­szę bar­dzo. Nie za­po­mi­naj tylko, że jak ci się znu­dzi, mo­żesz nas śmia­ło omi­jać.

Od­wró­ci­łem się do Ali­cji, ale nie pa­trzy­ła w moją stro­nę.

– Dzię­ku­ję.

Ski­nę­ła głową, dalej się nie od­wra­ca­jąc. Mu­sia­ła przyjść aku­rat teraz? Gest był szla­chet­ny, ale ja na­praw­dę mu­sia­łem ucie­kać.

– Fe­liks Wer­nik?

Przede mną sta­nął niski męż­czy­zna. Wi­dząc go, przy­po­mnia­łem sobie, że od dłuż­sze­go czasu sie­dział z boku sali i przy­glą­dał się awan­tu­rze. Był star­szy ode mnie, włosy za­czy­na­ły mu już si­wieć. Nosił kitel la­bo­ra­to­ryj­ny tak długi, że za­mia­tał pod­ło­gę pod­czas cho­dze­nia. Męż­czy­zna mu­siał być do tego przy­zwy­cza­jo­ny, bo od­ru­cho­wo od­gar­niał poły nie­ty­po­we­go płasz­cza, usu­wa­jąc je spod nóg.

– To ja. Z kim mam przy­jem­ność? – za­py­ta­łem.

– Ben­ja­min Chen z kor­pu­su na­uko­we­go. Jeśli panom… – za­wa­hał się. – Jeśli wam nie prze­szka­dzam, miał­bym do cie­bie spra­wę na osob­no­ści.

– Wła­śnie skoń­czy­li­śmy – od­po­wie­dzia­łem szyb­ko.

Or­de­ro­wy ukło­nił się z prze­sad­ną grzecz­no­ścią. Ali­cja nie za­re­ago­wa­ła. Po­sze­dłem za Ben­ja­mi­nem. Wy­szli­śmy ze sto­łów­ki, jed­nak na­uko­wiec się nie za­trzy­my­wał.

– Mia­łeś do mnie spra­wę.

– Co bę­dzie­my z pu­sty­mi brzu­cha­mi gadać. Nie patrz tak na mnie, wi­dzia­łem, co tam się stało. Mam dzi­siaj u sie­bie la­za­nię, chęt­nie się po­dzie­lę.

Czego on ode mnie chciał? Mu­siał mnie szu­kać – nie byłem jesz­cze na tyle znany, żeby roz­po­zna­wał mnie każdy na­uko­wiec. Wy­glą­da­ło na to, że pro­wa­dził mnie do swo­jej pra­cow­ni. Niż­sze pię­tra, na któ­rych mie­ści­ły się la­bo­ra­to­ria, nie były wpraw­dzie za­mknię­te, ale rzad­ko się tam cho­dzi­ło. Raz, że nie było po co, dwa, że – mimo sta­rań do­wódz­twa – był to inny świat, wrogo na­sta­wio­ny do in­tru­zów. Teraz mia­łem pre­tekst, żeby tam zaj­rzeć.

Ze­szli­śmy po scho­dach. Od razu rzu­ci­ła mi się w oczy zmia­na w lu­dziach. Wpraw­dzie ubie­ra­li się nor­mal­nie, w całym ośrod­ku nie było na­rzu­co­ne­go dress code’u, ale sam spo­sób cho­dze­nia po­zwa­lał po­znać, z kim ma się do czy­nie­nia. To nie byli już agen­ci, mie­rzą­cy się wy­zy­wa­ją­co wzro­kiem przy każ­dym spo­tka­niu. To byli na­ukow­cy, któ­rzy, wi­dząc ko­le­gę po fachu, wy­zy­wa­ją­co się igno­ro­wa­li.

Szli­śmy ko­ry­ta­rzem, mi­ja­jąc rzędy drzwi. Nie­któ­re były za­mknię­te, przez inne było widać frag­men­ty ma­szyn i krzą­ta­ją­cych się wokół nich ludzi. Przy jed­nych drzwiach przy­sta­ną­łem. Ben­ja­min, wi­dząc moją fa­scy­na­cję, pod­szedł i otwo­rzył je na oścież. Wiel­ka sala, oto­czo­na su­ro­wy­mi, me­ta­lo­wy­mi wspor­ni­ka­mi i li­stwa­mi, była pełna kwia­tów. Le­wi­to­wa­ły po­roz­rzu­ca­ne nie­re­gu­lar­nie. Lampy były wy­łą­czo­ne, jed­nak sali nie za­le­ga­ły ciem­no­ści. Kwia­ty świe­ci­ły wła­snym, de­li­kat­nym świa­tłem, iskrząc się mi­lio­na­mi re­flek­sów. Za­wsze uwa­ża­łem, że wraż­li­wi lu­dzie żyją kró­cej, ale zde­rze­nie su­ro­wej hali ma­ga­zy­no­wej z za­mknię­tym w niej pięk­nem… Nie je­stem pe­wien, ile tak sta­łem.

– Kwia­ty prze­sta­ją pro­mie­nio­wać tuż po za­koń­cze­niu te­le­por­ta­cji, więc mo­że­my je tu tak po pro­stu wrzu­cać. Do­brze za to, że w ogóle pro­mie­niu­ją, bo po­zwa­la nam to na­mie­rzać in­wa­zje. – Głos wy­rwał mnie z za­my­śle­nia.

Ru­szy­li­śmy dalej. Wstą­pi­li­śmy jesz­cze na chwi­lę do sali, w któ­rej stały dwie wi­rów­ki, przy­po­mi­na­ją­ce tro­chę prze­ro­śnię­te pral­ki, każda po czte­ry metry wy­so­ko­ści. Jedna z nich miała zdję­ty frag­ment obu­do­wy, pod któ­rym ktoś usta­wił czte­ry za­fo­lio­wa­ne bla­chy z la­za­nią. Z otwo­ru biły kłęby go­rą­cej pary. Ben­ja­min wziął jedną bla­chę. Prze­szli­śmy do jego pra­cow­ni. Na drzwiach wid­niał napis: “Dr Chen”.

– A to nie przy­pad­kiem śro­do­wi­sko na­uko­we na­ci­ska­ło, żeby w WED-zie skoń­czyć z pa­no­wa­niem i mówić sobie po imie­niu? – za­gad­ną­łem. – Że niby nie je­ste­śmy w woj­sku, ma być ko­le­żeń­ska at­mos­fe­ra i w ogóle?

– Na­ci­ska­ło. – Na­uko­wiec się uśmiech­nął. – Ale potem oka­za­ło się, że trzech Ben­ja­mi­nów ma warsz­tat koło sie­bie i trze­ba ich jakoś roz­róż­niać.

W wej­ściu do la­bo­ra­to­rium sta­ną­łem jak wryty. Gdyby zi­gno­ro­wać tył po­miesz­cze­nia, można by po­my­śleć, że wcho­dzi się do ser­we­row­ni: pusz­ki kom­pu­te­rów stały jedna obok dru­giej, prze­wo­dy wiły się po pod­ło­dze. Ale tyłu po­miesz­cze­nia nie dało się zi­gno­ro­wać. Wzrok pró­bo­wał się jesz­cze za­trzy­mać na dwóch od­chy­la­nych fo­te­lach, przy­po­mi­na­ją­cych tro­chę den­ty­stycz­ne, z tym wy­jąt­kiem, że za­miast na­rzę­dzi sto­ma­to­lo­gicz­nych znaj­do­wa­ły się tam pa­le­ty elek­trod róż­nych kształ­tów i roz­mia­rów. Potem spoj­rze­nie tra­ci­ło tę ostat­nią twier­dzę i wpa­da­ło z plu­skiem w rząd zbior­ni­ków, wy­peł­nio­nych mętną cie­czą. W zbior­ni­kach były ludz­kie ciała, z twa­rza­mi w ma­skach tle­no­wych i igła­mi kro­pló­wek wbi­ty­mi w nad­garst­ki. Ale co to były za ciała! Mu­sia­ły mieć ponad dwa metry wzro­stu, każde umię­śnio­ne, wszyst­kie, z wy­jąt­kiem jed­nej ko­bie­ty, sze­ro­kie w ba­rach.

W woj­sku wi­dzia­łem nie­jed­no, lecz mimo to po­czu­łem falę za­le­wa­ją­ce­go mnie obrzy­dze­nia. Fala za­czę­ła się w drżą­cych no­gach, prze­szła przez żo­łą­dek i już miała za­ata­ko­wać głowę, gdy zo­sta­ła nie­spo­dzie­wa­nie od­par­ta przez cie­ka­wość.

– Do czego to służy?

– Robi wra­że­nie, praw­da? Ale co bę­dzie­my tak gadać na sto­ją­co. Zjedz­my la­za­nię, póki cie­pła.

– Dzię­ku­ję, ale jakoś prze­szedł mi ape­tyt.

– A no tak, ro­zu­miem. – Ben­ja­min się za­wa­hał. – Bę­dzie ci prze­szka­dza­ło, jak sam zjem?

– Nie – skła­ma­łem. – I nie krę­puj się, mo­żesz mówić przy je­dze­niu.

– No tak. Pro­jekt, jak widać, jest nie­ty­po­wy. Naj­pro­ściej mó­wiąc, to, co wi­dzisz, jest ma­szy­ną do ko­pio­wa­nia umy­słów. Jak pew­nie wiesz, na po­cząt­ku in­wa­zji pro­wa­dzi­li­śmy in­ten­syw­ne ba­da­nia nad wpły­wem obcej tech­no­lo­gii na ludz­ki or­ga­nizm. Nie­któ­re eks­pe­ry­men­ty były na­praw­dę in­te­re­su­ją­ce, ale – Na­uko­wiec prze­łknął i ob­li­zał wargi. – nie wcho­dząc w szcze­gó­ły, od­kry­li­śmy, że ludz­ki mózg po­tra­fi się zmie­niać pod wpły­wem okre­ślo­nych bodź­ców, i wcale nie trze­ba do tego żad­ne­go ko­smicz­ne­go ustroj­stwa. Nie trze­ba nawet otwie­rać czasz­ki ani szpi­ko­wać jej ty­sią­cem elek­trod. Wy­star­czy sie­dem kle­jo­nych prze­wo­dów, ge­ne­ra­tor, tro­chę opro­gra­mo­wa­nia i umysł da się prze­nieść.

– I nikt tego przed­tem nie od­krył?

– Ana­li­za tech­no­lo­gii ob­cych do­pro­wa­dzi­ła do kilku prze­ło­mów, głów­nie z za­kre­su pro­mie­nio­wa­nia i za­sto­so­wań ruchu drga­ją­ce­go. Do tego po­wiedz­my, że na pewne ba­da­nia wcze­śniej trud­no było do­stać po­zwo­le­nie.

– Do­brze, skoro nie da się tego cof­nąć, nie chcę wie­dzieć. Ale w takim razie czemu te ol­brzy­my, bo to o trans­fer do nich za­pew­ne cho­dzi, nie wal­czą jesz­cze po na­szej stro­nie?

– Bo trans­fer nie dzia­ła.

– Co? Czyli zbu­do­wa­li­ście całą tę apa­ra­tu­rę tylko po to, żeby stwier­dzić, że teo­ria była błęd­na albo ktoś wal­nął się w ob­li­cze­niach?

– Nie. Teo­ria jest już udo­wod­nio­na. W ob­li­cze­niach też się nie po­my­li­łem. Mamy za sobą wiele uda­nych trans­fe­rów. Struk­tu­ra neu­ral­na ide­al­nie od­wzo­ro­wa­na, funk­cje mózgu w pełni spraw­ne, tylko że wszyst­kie ciała, do któ­rych prze­nie­sio­no umysł, umie­ra­ły po kilku mi­nu­tach. Nikt nie umie podać przy­czy­ny.

– Ile osób zgi­nę­ło?

– Oczy­wi­ście nie za­bi­ja­li­śmy daw­ców. Umysł można bez pro­ble­mu sko­pio­wać, a nawet za­pi­sać model do wie­lo­krot­ne­go wy­ko­rzy­sta­nia. Za to bio­lo­dzy na­rze­ka­ją – na­uko­wiec wska­zał tłu­stą ręką zbior­ni­ki – że psu­je­my im za­baw­ki.

– To były je­dy­ne stra­ty?

Ben­ja­min odło­żył sztuć­ce. Twarz miał śmier­tel­nie po­waż­ną.

– Oczy­wi­ście, że nie. Po­myśl za to, ilu oso­bom uda­ło­by się ura­to­wać życie, gdyby wpa­ko­wać agen­tów w takie ciała? Już na pierw­szy rzut oka wy­glą­da­ją na do­brze zbu­do­wa­ne, ale to do­pie­ro wierz­cho­łek góry lo­do­wej. Do tego do­cho­dzą po­pra­wio­ne zmy­sły, re­fleks, ko­or­dy­na­cja. Prze­pro­jek­to­wa­no ich od pod­staw z myślą, żeby zmia­ny nie miały zbyt du­żych skut­ków ubocz­nych. No i prze­no­si­my do­świad­czo­nych, wy­szko­lo­nych żoł­nie­rzy, a nie ho­du­je­my ge­ne­tycz­nie zmo­dy­fi­ko­wa­ne ba­cho­ry.

– Dla­cze­go mi to po­ka­zu­jesz?

– Pro­jekt utknął i od dłuż­sze­go czasu stoi w miej­scu. Chcą nam ob­ciąć fun­du­sze. Wi­dzisz, jak waż­nym od­kry­ciem się zaj­mu­je­my, a ostat­nio do­wódz­two pa­trzy na cie­bie przy­chyl­nym okiem. Gdy­byś po­ga­dał z pa­ro­ma oso­ba­mi…

Uśmiech­ną­łem się. Roz­wią­za­nie za­gad­ki było jak zwy­kle bar­dzo pro­ste.

– A co ja będę z tego miał?

– Spo­kój su­mie­nia. Jeśli bę­dzie to za­le­ża­ło ode mnie, do­rzu­cę pierw­szeń­stwo prze­siad­ki.

– Wszy­scy zwy­zy­wa­li­by mnie od oszu­stów – za­żar­to­wa­łem. – Ale do­brze, zo­ba­czę, co da się zro­bić. Tylko sam też bę­dziesz mu­siał za­wal­czyć. Mogę przy­go­to­wać ci pole, ale bitwę mu­sisz wy­grać sa­me­mu.

– Dzię­ku­ję. Głowa już mnie boli od tych wszyst­kich for­mal­no­ści, ale masz rację. Dla nauki trze­ba się po­świę­cić.

 

***

 

Nocny kra­jo­braz prze­su­wał się pod nami. Zimne po­wie­trze wpa­da­ło do ka­bi­ny przez otwar­ty bok he­li­kop­te­ra.

– Pa­mię­taj­cie, że to nie bę­dzie zwy­kła misja! W końcu do­pu­ści­li nas do cze­goś cie­kaw­sze­go! – za­wo­ła­łem, pró­bu­jąc prze­krzy­czeć ryk sil­ni­ków.

– Wiemy, o co cho­dzi?! – od­krzyk­nę­łą Ali­cja.

– Oko­li­ca jest gęsto za­miesz­ka­na i nie wszyst­kich udało się ewa­ku­ować!

Pod­czas noc­nych lotów nie roz­ma­wia­li­śmy za dużo. Wszy­scy wy­spa­li­śmy się przed zmia­ną, ale at­mos­fe­ra cią­gle była senna. Oprócz pi­lo­tów by­li­śmy tu sami w trój­kę. Nie mo­głem opę­dzić się od wra­że­nia, że ka­bi­na jest dla nas za duża.

– Co to kurwa jest?! – prze­rwał ciszę Lucas.

Za­czę­li­śmy się zni­żać. Na placu pod nami zgro­ma­dzi­ła się ponad setka dzie­ci. Wszyst­kie pa­trzy­ły na duży, mu­ro­wa­ny bu­dy­nek. Wy­glą­dał staro, cho­ciaż mogło to być wra­że­nie spo­wo­do­wa­ne bra­kiem świa­teł – nie­odzow­ną ozna­ką in­wa­zji. Nad wej­ściem do bu­dyn­ku wi­siał sznur z po­wy­ci­na­ny­mi li­te­ra­mi, ukła­da­ją­cy­mi się w napis: “Dom dziec­ka”.

Prze­szli­śmy przez tłum, oto­cze­ni pła­czem i krzy­ka­mi. Niska, otyła ko­bie­ta w ko­szu­li noc­nej zła­pa­ła mnie za ramię.

– Pro­szę pana! Tam są dzie­ci. My nie zdą­ży­li­śmy… – Głos jej za­drżał.

– Wy­pro­wa­dzi­my, kogo się da.

Po­ka­za­li­śmy do­ku­men­ty po­li­cji blo­ku­ją­cej drzwi i we­szli­śmy do środ­ka. Wa­run­ki były kosz­mar­ne. Bu­dy­nek spra­wiał wra­że­nie, jakby pro­jek­tant spe­cjal­nie chciał utrud­nić miesz­kań­com orien­ta­cję. Ko­ry­ta­rze były tak wą­skie, że dwie osoby ledwo mie­ści­ły się w nich koło sie­bie. Roz­kład po­miesz­czeń naj­wi­docz­niej ewo­lu­ował z cza­sem: nie dało się w nim za­uwa­żyć żad­nej re­gu­lar­no­ści. A do tego do­cho­dzi­ły te wszech­obec­ne ciem­no­ści, wci­ska­ją­ce się w snopy sztucz­ne­go świa­tła.

Szli­śmy opar­ci o sie­bie ple­ca­mi, ja zwró­co­ny do przo­du i lekko w prawo, Lucas w lewo, Ali­cja na prawo do tyłu. Za­czę­li­śmy od sto­łów­ki. Miej­sce źle ko­ja­rzy­ło mi się po ostat­nich wy­da­rze­niach, a to było do­dat­ko­wo pa­skud­ne. War­stwy brudu za­le­ga­ły na odra­pa­nych, sza­rych ścia­nach.

W kącie coś się po­ru­szy­ło. Usły­sza­łem strzał. Potem krzyk. Krzyk Ali­cji. W rogu le­ża­ło i umie­ra­ło dziec­ko. Mu­sia­ło cho­wać się wcze­śniej pod sto­łem. Lucas spu­ścił wzrok.

– Od­ru­chy – wy­szep­tał.

Ali­cja zbla­dła i rzu­ci­ła mu nie­na­wist­ne spoj­rze­nie.

– Co się stało, to się nie od­sta­nie – po­wie­dzia­łem po­wo­li. – Ale Lucas, nie za­po­mi­naj, że wszy­scy obcy świe­cą. Nie strze­laj na sam ruch.

Prze­szli­śmy jesz­cze przez kuch­nię, skład na za­ple­czu i ła­zien­ki. W ła­zien­ce zna­leź­li­śmy kwiat. Sam mało co nie wy­pa­li­łem na jego widok. Na par­te­rze zo­sta­ły nam już tylko po­ko­je miesz­kal­ne.

Z otwar­tych drzwi po lewej wy­bie­gła dziew­czyn­ka. Oczy i buzię miała sze­ro­ko otwar­tą. Wil­got­ne ślady łez błysz­cza­ły w pro­mie­niach la­ta­rek. Lucas strze­lił. Po­cisk prze­bił klat­kę pier­sio­wą na wylot. Dziec­ko za­szlo­cha­ło sucho, po czym za­krztu­si­ło się krwią, upa­dło na zie­mię i znie­ru­cho­mia­ło.

– Lucas! – Ali­cja aż się za­chły­snę­ła.

Gry­mas na jej twa­rzy był gor­szy od twa­rzycz­ki umie­ra­ją­ce­go dziec­ka. Męż­czy­zna na chwi­lę znie­ru­cho­miał, po czym jego rysy stę­ża­ły.

– Tak? Co, Lucas?

– Nie uda­waj głup­sze­go, niż je­steś!

– Nie wiem, o co ci cho­dzi. Wy­tłu­macz mi, pro­szę.

– Ty ją za­strze­li­łeś. Ce­lo­wo! Mia­łeś dość czasu, żeby po­li­czyć piegi na jej twa­rzy, a co do­pie­ro żeby ogar­nąć, że jest czło­wie­kiem.

– Nawet jeśli, to co? Jak bę­dzie trze­ba, wy­strze­lam wszyst­kie dzie­cia­ki, które wejdą mi w drogę. Je­stem agen­tem, nie niań­ką.

Ali­cja wy­glą­da­ła, jakby miała się rzu­cić na Ame­ry­ka­ni­na.

– Mam na­dzie­ję – zwró­ci­łem się do Lu­ca­sa – że nie zro­bi­łeś tego ce­lo­wo. Jesz­cze jedna taka akcja i bę­dziesz strze­lał do­pie­ro na roz­kaz, ale nie chciał­bym tego robić, bo w tej cia­sno­cie można bez pro­ble­mu zgi­nąć, zanim zdąży się coś po­wie­dzieć. Ty, Ali­cjo, też nie rób ta­kiej awan­tu­ry. Po­mył­ki się zda­rza­ją, nawet u osób, któ­rych byśmy o nie po­dej­rze­wa­li.

– Ale on…

– No, co znowu ja? – wark­nął Lucas.

– On ją zabił ce­lo­wo! Nawet nie za­prze­cza! Zresz­tą tu nie było gdzie się po­my­lić. Jak ktoś po­peł­nia błędy w ta­kiej sy­tu­acji, skąd mam wie­dzieć, czy zaraz nie weź­mie mnie za ro­bo­ta?

– Słu­chaj­cie…

Usły­sze­li­śmy płacz dziec­ka i trzask na ko­ry­ta­rzu. Wszy­scy po­rwa­li za broń.

– Pil­no­wać się – syk­ną­łem.

Coś wy­pa­dło zza dal­szych drzwi. Ku na­sze­mu prze­ra­że­niu bły­snę­ło świa­tło. Ali­cja strze­li­ła pierw­sza. Dziec­ko upa­dło na zie­mię, dzier­żąc bran­so­let­kę od­bla­sko­wą jak ta­li­zman w wy­cią­gnię­tej ręce.

Ka­ra­bin wy­padł z dłoni agent­ki. Ko­bie­ta padła na ko­la­na i ukry­ła twarz w dło­niach. Cała się trzę­sła. Lucas się uśmiech­nął i już otwie­rał usta, żeby coś po­wie­dzieć, gdy spoj­rzał na mnie. Po­ło­ży­łem dłoń na ra­mie­niu Ali­cji.

– Nie do­ty­kaj mnie! – za­szlo­cha­ła.

Malec do­go­ry­wał na pod­ło­dze. Czy my nie mie­li­śmy ich ra­to­wać? Po­czu­łem łzy na­pły­wa­ją­ce do oczu, ale szyb­ko się opa­no­wa­łem. Wraż­li­wi lu­dzie żyją kró­cej. Tylko że nie mo­gli­śmy po pro­stu wy­strze­lać wszyst­kich po­zo­sta­łych w bu­dyn­ku. Byłem je­dy­nym, któ­re­mu jak dotąd nerwy nie pu­ści­ły ani razu, ale wie­dzia­łem, że na dłuż­szą metę rów­nież nie mogę sobie ufać.

– Cho­le­ra – mruk­ną­łem. – Nie mo­że­my tak dalej iść. Ćwi­czy­li­śmy na strzel­ni­cy, nie w domu stra­chów. Jak dzie­cia­ki będą dalej wy­ska­ki­wa­ły, za dużo z nich nie zo­sta­nie. Spró­bu­ję je za­wo­łać.

– A w czym to ma niby pomóc? – za­py­tał Lucas. – Bo ro­bo­ty z re­gu­ły nie są bar­dzo spo­strze­gaw­cze, mogły nie za­uwa­żyć, że tu je­ste­śmy, ale jak krzyk­niesz…

– Przez kilka minut mo­że­my się wszy­scy sku­pić i nie strze­lać jak idio­ci. Potem zje nas stres lub zmę­cze­nie. A co do ro­bo­tów, no cóż, nie mówię, że mamy w ogóle nie strze­lać.

Lucas prze­wró­cił ocza­mi, ale nie za­pro­te­sto­wał. Ali­cja ski­nę­ła głową.

– Chodź­cie do nas! Nie zro­bi­my wam krzyw­dy! W bu­dyn­ku są złe ro­bo­ty. Jak teraz do nas nie przyj­dzie­cie, zro­bią wam krzyw­dę. My obro­ni­my was przed ro­bo­ta­mi. Chodź­ce! Nie bój­cie się!

Usły­sza­łem strzał. Od­wró­ci­łem się i zo­ba­czy­łem bańkę pę­dzą­cą na nas z pię­tra wyżej. Strze­lał Lucas. Są­dząc po tym, że bańka cią­gle się ru­sza­ła, spu­dło­wał. Strze­li­łem ja. Spu­dło­wa­łem.

Oko bańki roz­bły­sło. Włą­czy­li­śmy ge­ne­ra­to­ry osłon, prze­ła­do­wu­jąc w po­śpie­chu. Pro­mień tra­fił w moją osło­nę, pa­nicz­nie szar­pa­łem się z ka­ra­bi­nem.

Strze­li­ła Ali­cja. Ali­cja nigdy nie pu­dło­wa­ła. Me­tro­wa bańka prze­le­cia­ła jesz­cze siłą roz­pę­du kilka me­trów, roz­trą­ca­jąc nas, ale osło­ny wzię­ły na sie­bie impet ude­rze­nia. Mnie i Lu­ca­so­wi skoń­czy­ło się pa­li­wo w ge­ne­ra­to­rze. Żadne dziec­ko się nie po­ka­za­ło.

– Dzię­ki – ukło­ni­łem się Ali­cji.

– Nie ma za co. Po to tu je­stem.

– Co teraz? – za­py­tał Lucas.

– My pój­dzie­my na prze­dzie. Ali­cja, pil­nu­jesz tyłu.

– Czemu my idzie­my na przód, skoro nie mamy już osłon?!

– Gdyby z przo­du coś miało do nas przyjść, już by to zro­bi­ło. Tam są ze dwa ko­ry­ta­rze, miało dość czasu. Na górze pew­nie nie wszyst­ko za­re­ago­wa­ło, wie­cie sami, jakie te ro­bo­ty po­tra­fią być tępe. Poza tym jest nas dwóch, tym razem może tra­fi­my.

Prze­szu­ka­li­śmy resz­tę par­te­ru. W ostat­nim po­ko­ju w łóżku ktoś leżał. Jego ury­wa­ne sa­pa­nie brzmia­ło tak, jakby sta­rał się od­dy­chać jak naj­ci­szej, ale serce biło mu tak szyb­ko, że nic z tego nie wy­cho­dzi­ło.

– Nie bój się, mały – Ali­cja po­de­szła do łóżka.

Spod koł­dry wyj­rza­ła chło­pię­ca twa­rzycz­ka.

– A nie za­strze­li­cie mnie?

– Czemu mie­li­by­śmy cię za­strze­lić? Za­pro­wa­dzi­my cię do opie­ku­nów, dobra?

– Dobra. Ja się wcale nie boję. Mam już czte­ry latka.

– Oczy­wi­ście, że nie. Je­steś dziel­nym chłop­cem.

– Ej, czemu mnie pod­no­sisz? Pójdę sam!

– Spo­koj­nie, zaraz cię po­sta­wię. Tak bę­dzie szyb­ciej.

– A czemu za­sła­niasz mi oczy?

– Ćśśś. Spo­koj­nie. Zaraz doj­dzie­my.

Wy­szli­śmy na po­dwór­ko. Od­pro­wa­dzi­li­śmy dziec­ko za blo­ka­dę po­li­cyj­ną, gdzie prze­jął je per­so­nel domu i wró­ci­li­śmy do Lu­ca­sa pil­nu­ją­ce­go scho­dów na pię­tro.

– Słu­chaj­cie – za­czą­łem. – A może weź­mie­my ze sobą któ­re­goś z opie­ku­nów? Ten dzie­ciak nie chciał do nas wyjść, bo się bał. Na górze pew­nie bę­dzie ich wię­cej. Może jak usły­szą zna­jo­my głos, to za­dzia­ła?

– Fe­liks, lu­dzie mają zakaz prze­by­wa­nia na te­re­nie akcji. Nawet po­li­cja ich nie prze­pu­ści – po­wie­dział Lucas.

– Nie ma za­ka­zu, tylko pod­czas na­sze­go dzia­ła­nia nie po­no­si­my za nich od­po­wie­dzial­no­ści. Gdyby nam prze­szka­dza­li, mo­że­my wobec nich sto­so­wać środ­ki przy­mu­su wedle uzna­nia. Nie ma żad­nych ogra­ni­czeń, mo­że­my ich nawet zabić. Dzię­ki temu nie bę­dzie awan­tu­ry o dzie­ci w środ­ku. Prze­pi­sy były tu ukła­da­ne pod nas. Dla więk­szo­ści ludzi jest to rów­no­znacz­ne z za­ka­zem, ale my nie chce­my ni­ko­mu zro­bić krzyw­dy.

– Pa­mię­taj, że i tak mamy już spa­lo­ne osło­ny. Na pewno chcesz pil­no­wać jed­nej osoby wię­cej?

– Wy­tłu­ma­czę im, jakie jest ry­zy­ko. Myślę, że ktoś się zgo­dzi.

– Dobry po­mysł – po­wie­dzia­ła Ali­cja.

– To żeś wy­je­cha­ła – żach­nął się Lucas. – Ale dobra, niech wam bę­dzie.

Zgo­dzi­ła się ta sama ko­bie­ta, która na po­cząt­ku po­wie­dzia­ła mi, że w bu­dyn­ku zo­sta­ły dzie­ci. W czwór­kę we­szli­śmy na górę.

Scho­dy koń­czy­ły się w dużej świe­tli­cy. Pier­ścień sto­łów, krze­seł i koszy z za­baw­ka­mi cią­gnął się wzdłuż ścian. Na pod­ło­dze le­ża­ło ro­ze­rwa­ne, nad­pa­lo­ne ciało.

Opie­kun­ka wes­tchnę­ła gło­śno. W ko­ry­ta­rzu za­mi­go­ta­ło świa­tło. Usły­sze­li­śmy po­je­dyn­cze stuk­nię­cia pa­ty­cza­ko­wych sko­ków.

– Skrzy­dła! Na roz­kaz!

Ali­cja i Lucas roz­bie­gli się na boki. Z ko­ry­ta­rza, zgod­nie z ocze­ki­wa­nia­mi, wy­padł pa­ty­czak.

– Ognia!

Wszy­scy tra­fi­li. Pa­ję­czy­na pęk­nięć roz­bie­gła się po rdze­niu ro­bo­ta. Zza niego wy­pa­dła bańka. Naj­bli­żej drzwi stał Lucas. Po­pę­dzi­ła w jego stro­nę. Męż­czy­zna wie­dział, że nie zdąży już strze­lić. Pu­ścił ka­ra­bin i rzu­cił się do uciecz­ki.

Nie miał szans. Z kulą an­ty­gra­wi­ta­cyj­ną pod pachą prze­sko­czył jesz­cze nad scho­da­mi, ale bańka była szyb­sza.

My też nie mo­gli­śmy strze­lać. Naj­pierw ma­szy­na była od­wró­co­na w złą stro­nę i nie wi­dzie­li­śmy oka. Potem za­sło­nił je Lucas.

Otwór bańki roz­błysł. Opie­kun­ka z domu dziec­ka rzu­ci­ła się mię­dzy ob­ce­go a Lu­ca­sa. Jej klat­ka pier­sio­wa eks­plo­do­wa­ła. Koń­czy­ny po­le­cia­ły na wszyst­kie stro­ny. Dało to Lu­ca­so­wi czas na usu­nię­cie się z linii strza­łu. Dwie cięż­kie kule za­głę­bi­ły się w oku i robot upadł na pod­ło­gę.

– Idiot­ka, idiot­ka, czemu ona to zro­bi­ła… – Głos Lu­ca­sa był słaby.

Męż­czy­zna po­wo­li, pa­nu­jąc nad drże­niem, po­ło­żył się na ple­cach. Koło niego le­ża­ła zde­for­mo­wa­na głowa opie­kun­ki. Uśmie­cha­ła się. Po­my­śla­łem, że nie bę­dzie mi dane za­po­mnieć tego uśmie­chu.

Pod­sze­dłem do ko­ry­ta­rza. Mnó­stwo drzwi otwie­ra­ło się po obu stro­nach. Mu­sia­ły pro­wa­dzić do ma­łych, góra kil­ku­oso­bo­wych pokoi. Nie dało się tędy bez­piecz­nie przejść bez włą­czo­nych osłon. Gdyby do­szło do star­cia, w jed­nym ge­ne­ra­to­rze nie wy­star­czy­ło­by pa­li­wa.

Drzwi na końcu ko­ry­ta­rza też były otwar­te. Po­ja­wi­ło się w nich białe prze­ście­ra­dło na kiju od mio­tły.

– Halo? Je­ste­śmy tutaj – po­wie­dział niski, męski głos.

Ali­cja i Lucas sta­nę­li obok mnie.

– Ilu was tam jest? – za­py­ta­łem.

– Trzech.

Na­szym za­da­niem jest ich ura­to­wać, tak? A może tylko zabić ob­cych? Oczy­ścić bu­dy­nek, żeby setka dzie­ci nie mar­z­ła na ze­wnątrz? Sa­me­mu nie zgi­nąć?

– Jeśli chce­cie prze­żyć, słu­chaj­cie uważ­nie. Mu­si­cie wyjść wszy­scy razem i po­wo­lut­ku, spo­koj­nie do nas po­dejść.

– Ale czy w tych po­ko­jach nie ma ob­cych?

– Z każ­dym sło­wem wasze szan­se na prze­ży­cie ma­le­ją. Do mnie. Już!

Ali­cja otwar­ła usta. Uci­szy­łem ją ge­stem.

– Le­piej do­brze strze­laj – szep­ną­łem.

Z po­ko­ju wy­szło trzech chłop­ców. Mu­sie­li mieć już pra­wie osiem­na­ście lat, mimo to trzy­ma­li się za ręce. Zgod­nie z in­struk­cją szli po­wo­li. Byli już w po­ło­wie ko­ry­ta­rza, gdy wy­padł na nich pa­ty­czak. Ramię z klesz­cza­mi zła­pa­ło jed­ne­go na­sto­lat­ka i zmiaż­dży­ło mu żebra. Potem huk­nę­ły strza­ły i robot padł na zie­mię.

– Nie, ja już nie mogę – jęk­nę­ła Ali­cja. – Nigdy wię­cej żad­nych misji spe­cjal­nych, nie­uda­nych ewa­ku­acji. Ja już nie mogę.

Chłop­cy stali przez chwi­lę spa­ra­li­żo­wa­ni, po czym rzu­ci­li się bie­giem w naszą stro­nę. Za­pa­li­ły się lampy. Szyb­ko. Ostat­ni pa­ty­czak mu­siał słabo pro­mie­nio­wać.

Ośmie­lo­na świa­tłem, z po­ko­ju wy­szła mała dziew­czyn­ka. Roz­pła­ka­ła się na widok trupa. Jeden z chło­pa­ków wziął ją na ręce.

– On pój­dzie do nieba, praw­da?

Drugi chło­pak spoj­rzał na ob­ce­go, spoj­rzał na mnie i po­wie­dział:

– Nie rób scen, Ma­ry­sia. Boga nie ma.

– Mam na­dzie­ję – wy­szep­ta­łem.

Ali­cja od­pro­wa­dzi­ła ich na dół. Z Lu­ca­sem za­bra­li­śmy się do zbie­ra­nia szcząt­ków. Na ko­niec po­sze­dłem po kwiat, wi­szą­cy w swej nie­do­ści­gnio­nej sy­me­trii po­środ­ku roz­pa­da­ją­cej się ka­bi­ny prysz­ni­co­wej. Chciał­bym, żeby dla ob­cych był od­ra­ża­ją­cy. Żeby nie mogli wy­trzy­mać, jak na niego pa­trzą. Żeby przy­naj­mniej obrzy­dze­nie, spo­wo­do­wa­ne tym, że muszą go wy­słać, było dla nich karą za to, co tutaj robią.

 

***

 

Sze­dłem przez pię­tro na­uko­we. Przy po­now­nej wi­zy­cie wra­że­nie ob­co­ści znik­nę­ło. Chcia­łem zaj­rzeć do sali z kwia­ta­mi, ale była za­mknię­ta. Cóż, nie to było moim głów­nym celem. Za­pu­ka­łem do pra­cow­ni Ben­ja­mi­na. Drzwi otwar­ły się na­tych­miast. Ku mo­je­mu za­sko­cze­niu sta­nę­ła w nich Ali­cja. Ota­cza­łą ją de­li­kat­na woń per­fum. Za­czer­wie­ni­ła się, po czym wy­mi­nę­ła mnie szyb­ko, mam­ro­cząc coś pod nosem i ode­szła ko­ry­ta­rzem.

– Nie prze­szka­dzam? – spy­ta­łem na­ukow­ca.

– Wchodź śmia­ło.

Ciała uno­szą­ce się z tyłu po­miesz­cze­nia nadal ro­bi­ły wra­że­nie, ale tym razem ła­twiej było mi się opa­no­wać. Mimo to, gdy sia­da­łem przy stole na­prze­ciw­ko Ben­ja­mi­na, byłem wdzięcz­ny, że ni­cze­go nie je.

– Ona tu tak czę­sto? – Wska­za­łem ręką drzwi.

– Nie mar­twi cię, że tego nie wiesz?

– Nie śle­dzę swo­ich ko­le­gów. Mu­si­my się do­ga­dy­wać przez te kilka go­dzin pod­czas misji, ale poza tym każde z nas ma swoje życie. Nie mówię, że w ogóle ze sobą nie roz­ma­wia­my. Za­po­bie­ga­nie kłót­niom jest moim obo­wiąz­kiem, ale nie je­stem ich matką.

– Przy­szła tutaj pierw­szy raz. Nie mo­głeś wie­dzieć.

W po­miesz­cze­niu pa­no­wa­ła nie­na­tu­ral­na cisza. Czy wszyst­kie la­bo­ra­to­ria były dźwię­kosz­czel­ne?

– Jak tam do­wódz­two? Do­sta­łeś do­fi­nan­so­wa­nie?

– Do­sta­łem pro­po­zy­cję. Dadzą mi pie­nią­dze, ale jak przez rok nic z tego nie wyj­dzie, wy­wa­lą mnie z in­sty­tu­tu.

– Nie tego chcia­łeś?

– Fe­liks, dzię­ku­ję za pomoc, wi­dzia­łem, że wszy­scy byli do mnie opty­mi­stycz­nie na­sta­wie­ni, ale to nie takie pro­ste. Przez ostat­nie dwa lata pró­bu­ję ru­szyć z miej­sca i nic nie wy­cho­dzi. Nie ma żad­nych prze­sła­nek, że tym razem się uda. Szef fi­nan­sów po­wie­dział, że wiąże z pro­jek­tem duże na­dzie­je, ale nie tak łatwo jest być pio­nie­rem. Jeśli przez długi czas cze­goś nie dało się zro­bić, to jest szan­sa, że stoi za tym dobry powód. Dodał, że mogę to spraw­dzić, ale biorę na sie­bie od­po­wie­dzial­ność za po­raż­kę.

– To cie­ka­we, bo ostat­nio jak ga­da­łem z na­szym do­wód­cą, po­wie­dział mi coś zu­peł­nie prze­ciw­ne­go. Że oprócz nas tylko dwie dru­ży­ny w hi­sto­rii po­szły na misję spe­cjal­ną tego sa­me­go dnia, któ­re­go otrzy­ma­ły upraw­nie­nia. Dodał jesz­cze, że nikt nie był na trzech mi­sjach z rzędu, nawet nor­mal­nych. Mo­że­my zo­stać pio­nie­ra­mi.

– Nie za­uwa­ży­łeś, że cię pod­pusz­cza?

– Za­uwa­ży­łem. Tym bar­dziej się zdzi­wi, jak tam pój­dzie­my i znowu roz­wa­li­my wszyst­ko na swo­jej dro­dze.

– Może jed­nak po­wi­nie­neś czę­ściej roz­ma­wiać z dru­ży­ną. Fe­liks, oni pa­da­ją ze zmę­cze­nia. Tu nie cho­dzi o umie­jęt­no­ści. Idź sobie na naj­trud­niej­szą misję na świe­cie, ale daj im od­po­cząć.

– To, jak ro­zu­miem, była eks­perc­ka opi­nia czło­wie­ka, który całe życie po­świę­cił na ba­da­nie za­cho­wań ludz­kich pod­czas starć z ko­smi­ta­mi. Cie­ka­wi mnie tylko, skąd wzią­łeś do­świad­cze­nie po­zwa­la­ją­ce do­głęb­nie zro­zu­mieć moją pod­ko­mend­ną pod­czas jed­nej roz­mo­wy, skoro sam na żad­nej misji nigdy nie byłeś. Za­ry­zy­ko­wał­bym nawet stwier­dze­nie, że w ogóle nie mia­łeś za dużo kon­tak­tu z ludź­mi. Ro­zu­miem, że trzę­siesz się na samą myśl o pod­ję­ciu ry­zy­ka, ale uwierz mi, w tej kwe­stii mój au­to­ry­tet jest tro­chę więk­szy.

– O co ci cho­dzi? Ostat­nio mó­wi­li­śmy o ra­to­wa­niu ludzi. Py­ta­łeś, ile osób zgi­nę­ło pod­czas eks­pe­ry­men­tów. My­śla­łem, że to na tym ci za­le­ży, chcesz ich bro­nić. Teraz widzę, że po pro­stu ro­bisz tu ka­rie­rę.

– Za­mknij się, pro­szę, jak nie wiesz, o czym mó­wisz. Za co niby mie­li­by nas awan­so­wać w pier­do­lo­nej agen­cji od ra­to­wa­nia ludzi? Za wy­mą­drza­nie się? Pod­le­wa­nie kwiat­ków? Pomoc innym i ka­rie­ra są tutaj jedną i tą samą rze­czą.

Dok­tor spu­ścił głowę. Cisza za­szu­mia­ła ogłu­sza­ją­co. Ciała w zbior­ni­kach pły­wa­ły ryt­micz­nie w dół i w górę.

– Wezmę to do­fi­nan­so­wa­nie.

Uśmiech­ną­łem się smut­no.

– Dla­cze­go oni to robią? – za­py­ta­łem.

– Co?

– Dla­cze­go wy­sy­ła­ją tutaj te durne ro­bo­ty. Prze­cież oni nic z tego nie mają. Nawet gdyby chcie­li nas zabić, mo­gli­by się bar­dziej po­sta­rać.

– Teo­rii jest kilka. Jak dla mnie naj­bar­dziej praw­do­po­dob­na jest ta, we­dług któ­rej to do­pie­ro re­ko­ne­sans. Wy­sła­li tro­chę pro­stych ma­szyn, żeby zba­da­ły teren. Wła­ści­we siły wyślą póź­niej.

– Czemu w takim razie jesz­cze tego nie zro­bi­li? To się cią­gnie już czte­ry lata.

– Nie wiemy, jak do­kład­nie dzia­ła te­le­por­ta­cja. Od­kry­li­śmy, że ro­bo­ty po­tra­fią wy­sy­łać fale szyb­sze od świa­tła, ale one też muszą mieć ja­kieś ogra­ni­cze­nia. Jest szan­sa, że żadne in­for­ma­cje o Ziemi nie do­tar­ły jesz­cze do ob­cych.

– Nie wiemy, kiedy to się sta­nie?

– Mamy kilka teo­rii, ale żadna nie jest na tyle po­twier­dzo­na, żeby trak­to­wać ją jako wia­ry­god­ne źró­dło in­for­ma­cji.

– Mo­głeś od­po­wie­dzieć: “nie wiemy”. By­ło­by bar­dziej dra­ma­tycz­nie.

 

***

 

– Ja pier­do­lę, Fe­liks, czyś ty osza­lał? Po misji spe­cjal­nej przy­słu­gu­je nam ty­dzień wol­ne­go. Ty­dzień, sły­szysz? Nie dwa­na­ście go­dzin. – Lucas wes­tchnął z nie­do­wie­rza­niem.

Le­cie­li­śmy nad lasem. Teren za­czy­nał się wzno­sić. Księ­życ wy­cho­dził zza gór na ho­ry­zon­cie.

– Dokąd tym razem? Do żłob­ka? Domu star­ców? – Ali­cja opar­ła po­ty­li­cę o bla­chę nad sie­dze­niem.

– Kwiat po­ja­wił się w ja­ski­ni – od­par­łem.

– Ach tak, w ja­ski­ni – po­wie­dział Lucas. – Jak do­brze, że wszy­scy je­ste­śmy do­świad­czo­ny­mi wspi­na­cza­mi.

– Nie rób­cie scen. Ja­ski­nia jest otwar­ta dla tu­ry­stów i nie ma w niej żad­nych ko­mi­nów ani stud­ni. Misja jest spe­cjal­na tylko dla­te­go, że w środ­ku nie można uży­wać gra­na­tów i oko­li­ca jest od­lud­na, więc w razie czego nikt nie przyj­dzie nam z po­mo­cą.

– Mo­głeś nas cho­ciaż za­py­tać. – Lucas nie dawał za wy­gra­ną.

– Mo­głem, ale wi­dzia­łem was w akcji i wiem, że sobie po­ra­dzi­cie, nawet jeśli sami twier­dzi­cie ina­czej. Mu­si­cie mi za­ufać. Do tej pory wy­cho­dzi­li­ście na tym cał­kiem nie­źle. Poza tym i tak nic już nie mo­że­cie zro­bić, więc pro­szę, skończ­cie ma­ru­dzić.

Wy­lą­do­wa­li­śmy na po­la­nie ki­lo­metr od celu. Po kil­ku­na­stu mi­nu­tach mar­szu do­tar­li­śmy na miej­sce. Wtedy spoj­rza­łem na twarz Ali­cji i prze­szedł mnie dreszcz.

– Ro­zu­miem, że dla nie­któ­rych strze­la­ni­na z ro­bo­ta­mi jest świet­ną za­ba­wą. Ro­zu­miem też, że jak każde po­rząd­ne hobby, za­ba­wa wy­ma­ga za­an­ga­żo­wa­nia – po­wie­dzia­ła agent­ka drżą­cym gło­sem. – Trze­ba wsta­wać co­dzien­nie w nocy, cza­sem uprzy­krzać komuś życie. Ja to wszyst­ko ro­zu­miem, a przy­naj­mniej pró­bu­ję, ale sama nie za­mie­rzam się dłu­żej bawić. Po­wo­dze­nia. Za­wo­łaj­cie mnie, jak skoń­czy­cie.

Z tymi sło­wa­mi ode­szła w las. Wie­dzia­łem, że żadne ra­cjo­nal­ne ar­gu­men­ty by jej teraz nie za­trzy­ma­ły. Lucas spo­glą­dał za agent­ką tę­sk­nym wzro­kiem. Nie są­dzi­łem, że tak się na nich za­wio­dę. Praw­dę mó­wiąc, za­bo­la­ło mnie to bar­dziej, niż mo­głem się spo­dzie­wać. Po­czu­łem ucisk w oko­li­cy serca. Kolka? Nie­moż­li­we.

– Lucas, mam na­dzie­ję, że ro­zu­miesz, co ta idiot­ka wła­śnie na­ro­bi­ła. Nie cho­dzi mi nawet o to, że zgod­nie z prze­pi­sa­mi będę ją mu­siał wy­wa­lić z agen­cji, a szko­da, bo cał­kiem ją po­lu­bi­łem, tylko że my cią­gle mu­si­my wejść do tej ja­ski­ni. Faj­nie, że po­szła sobie na spa­cer, ale to nasze szan­se na prze­ży­cie ma­le­ją – po­wie­dzia­łem pod­nie­sio­nym gło­sem z na­dzie­ją, że Ali­cja mnie usły­szy.

Lucas stał przez chwi­lę w mil­cze­niu. W końcu uśmiech­nął się krzy­wo.

– Z ro­bo­ta­mi ra­dzi­my sobie cał­kiem nie­źle, ale głu­pie­go focha nie umie­my zli­kwi­do­wać. Cho­le­ra, może jed­nak ni­czym się nie róż­ni­my od tych zwy­kłych żoł­nie­rzy z wy­pra­ny­mi mó­zga­mi. Trud­no. Miej­my to już za sobą.

Za­pa­li­li­śmy la­tar­ki i we­szli­śmy do środ­ka. Ja­ski­nia była sze­ro­ka, bez sta­lak­ty­tów ani tych dru­gich, któ­rych nazwy nie po­tra­fi­łem za­pa­mię­tać. Pro­mie­nie la­ta­rek su­nę­ły po ob­łych ścia­nach. W pew­nym mo­men­cie zo­ba­czy­li­śmy nocne niebo prze­świ­tu­ją­ce przez wyrwę w skle­pie­niu. W wy­rwie mu­sia­ło być tro­chę ziemi, bo po­ra­sta­ły ją małe krze­wy. Mię­dzy ga­łę­zia­mi jed­ne­go z nich błysz­cza­ło coś me­ta­lo­we­go.

– Kwiat! – za­uwa­żył Lucas.

– Leży tu od dawna, skoro krzak pra­wie zdą­żył go za­sło­nić. To nie może być nasz, po­przed­nia misja mu­sia­ła go prze­oczyć.

– Albo nie chcia­ło im się po niego wspi­nać. Nie wiem zresz­tą, jak mie­li­by to zro­bić bez kuli an­ty­gra­wi­ta­cyj­nej. Ścią­gnąć go na dół?

– Potem.

Do­szli­śmy do roz­dro­ża. Od­cho­dzi­ły stąd trzy tu­ne­le, nie li­cząc tego, któ­rym przy­szli­śmy. Środ­ko­wy koń­czył się po kilku kro­kach.

– Przy­da­ła­by się osoba do pil­no­wa­nia przej­ścia – wes­tchnął Lucas.

We­szli­śmy do tu­ne­lu po lewej. Nie uszli­śmy nawet kilku kro­ków, gdy za nami roz­le­gły się ryt­micz­ne stuk­nię­cia. Gdyby obcy nie byli tacy tępi, po­my­ślał­bym, że to za­sadz­ka.

– Pa­ty­czak, ale coś szyb­ko idzie – zdzi­wił się Lucas.

– Może sufit jest za nisko, żeby ska­kał.

Usta­wi­li­śmy się do strza­łu.

Zza rogu wy­padł robot. Na pierw­szy rzut oka nawet przy­po­mi­nał pa­ty­cza­ka: me­ta­lo­wy rdzeń łą­czył świe­tli­stą kulę na górze z czte­re­ma od­nó­ża­mi na dole. Tu jed­nak koń­czy­ły się po­do­bień­stwa. Ma­szy­na miała tylko dwa ra­mio­na, jedno wy­po­sa­żo­ne w ogrom­ne ostrze z dziw­ne­go, mie­nią­ce­go się tę­czo­wo ma­te­ria­łu, a dru­gie w dysk zło­żo­ny z serii świe­cą­cych nie­rów­no­mier­nie pier­ście­ni. Ca­łość wy­glą­da­ła jak ry­cerz z tar­czą i mie­czem.

Od­ru­cho­wo wy­pa­li­li­śmy w rdzeń. Kule od­bi­ły się od osłon przed ro­bo­tem. Nie mie­li­śmy czym ich prze­bić. Ali­cja za­bra­ła ze sobą mio­tacz.

Włą­czy­li­śmy wła­sne ge­ne­ra­to­ry. Naszą je­dy­ną szan­są było wy­mi­nię­cie ma­szy­ny i uciecz­ka, zanim skoń­czy nam się pa­li­wo. Zła­pa­li­śmy z Lu­ca­sem kon­takt wzro­ko­wy. Któ­ryś z nas może prze­ży­je.

Rzu­ci­li­śmy się na­przód. Ry­cerz za­mach­nął się mie­czem na Lu­ca­sa. Ten chwy­cił kulę an­ty­gra­wi­ta­cyj­ną i po­szy­bo­wał w górę, uni­ka­jąc ciosu, żeby impet ude­rze­nia nie rzu­cił go do tyłu. Był mi­ni­mal­nie za wolny. Opa­li­zu­ją­ce ostrze prze­szło przez osło­ny i cięło go przez udo. Prze­szło przez osło­ny. Kurwa.

Za­trzy­ma­łem się. Lucas odbił się od su­fi­tu, za­wró­cił i wy­lą­do­wał koło mnie. Nie mie­li­śmy jak wy­mi­nąć ro­bo­ta, nie mie­li­śmy też jak go za­strze­lić. Rzu­ci­li­śmy się do uciecz­ki. Ko­ry­tarz koń­czył się śle­pym za­uł­kiem.

Spoj­rza­łem do tyłu. Ry­cerz nie ska­kał jak pa­ty­czak, ale po­ru­szał się z za­ska­ku­ją­cą pręd­ko­ścią. Dzie­li­ło nas od niego już tylko kilka me­trów. W wej­ściu do tu­ne­lu za­uwa­ży­łem Ali­cję z ka­ra­bi­nem w dłoni. Teraz mo­gła­by już co naj­wy­żej strze­lać w nas, żeby skró­cić nam cier­pie­nie, tylko że nawet tego nie mogła zro­bić. Kule za­trzy­ma­ły­by się na osło­nach ro­bo­ta. Huk­nę­ło. Ry­cerz prze­wró­cił się i znie­ru­cho­miał. W rdze­niu wid­nia­ła oto­czo­na pęk­nię­cia­mi dziu­ra, iden­tycz­na, jak przy tra­fie­niu pa­ty­cza­ka.

Sta­li­śmy przez chwi­lę oszo­ło­mie­ni, pró­bu­jąc zro­zu­mieć, co się stało. Po­de­szli­śmy do Ali­cji. Wy­cią­gną­łem do niej rękę.

– Prze­pra­szam, to było…

– Łapy przy sobie. Jak któ­ryś z was ład­nie za­uwa­żył, je­stem na spa­ce­rze. W miarę moż­li­wo­ści chcę być na nim sama. To, że przy­pad­kiem tędy prze­cho­dzi­łam i zo­ba­czy­łam, że znowu wszy­scy poza mną za­po­mnie­li, jak się strze­la, o ni­czym nie świad­czy.

Za­sta­na­wia­łem się przez chwi­lę, czy nie żar­tu­je, ale jej śmier­tel­nie blada twarz i nie­na­tu­ral­nie wy­krzy­wio­ne usta roz­wia­ły moje wąt­pli­wo­ści. Bar­dzo chcia­łem po pro­stu po­zwo­lić jej odejść. Roz­mo­wa teraz nie miała sensu, trze­ba było po­cze­kać, aż się uspo­koi, tylko że mu­sie­li­śmy jesz­cze do tego czasu prze­żyć.

– Ali­cja, ogar­nij się pro­szę, pra­wie nas nie za­bi­łaś.

– Za­bi­łam?! Ja was ura­to­wa­łam! Ty jakoś nie­szcze­gól­nie się mną przej­mo­wa­łeś.

– To oddaj cho­ciaż mio­tacz!

– Pro­szę bar­dzo. Może w coś tra­fi­cie.

Zo­sta­wi­ła nas sa­mych. Dłuż­szą chwi­lę sie­dzie­li­śmy w mil­cze­niu.

– Za­sta­na­wia mnie – po­wie­dział Lucas – jak to jest, że jak my strze­la­li­śmy, to po­ci­ski się od­bi­ły, a jak przy­szło nasze ob­ra­żo­ne su­mie­nie, to nagle tra­fi­ło.

– Może te pier­ście­nie to fak­tycz­nie jest tar­cza? Wiesz, taka nor­mal­na, dzia­ła­ją­ca w jedną stro­nę. Nikt nigdy nie spo­tkał pa­ty­cza­ka z osło­na­mi. Sły­sza­łem gdzieś, że są za duże, żeby pole po­kry­ło je całe.

– Mia­ło­by to sens. A ten miecz… Ty wi­dzia­łeś, co się stało, praw­da?

– Wi­dzia­łem. Jak skoń­czy­my, trze­ba na­tych­miast za­wia­do­mić bazę. Wy­pa­da­ło­by się nawet po­spie­szyć. Z nogą wszyst­ko w po­rząd­ku?

– Dro­biazg. Tylko spodni szko­da.

Wsta­li­śmy. Lucas pierw­szy wy­szedł na roz­wi­dle­nie. Od­wró­cił się z prze­ra­że­niem w oczach. Już się­ga­łem po mio­tacz, gdy po­wie­dział:

– Fe­liks, ona nie za­wró­ci­ła.

Fak­tycz­nie, w jed­nym z tu­ne­li idą­cych w głąb ja­ski­ni mi­go­ta­ło świa­tło.

– I nie wi­dzia­ła walki. Myśli, że ry­ce­rzy da się po pro­stu za­strze­lić!

Pu­ści­li­śmy się bie­giem. W pew­nym mo­men­cie świa­tło znik­nę­ło. To tylko za­kręt je za­sło­nił, praw­da? Praw­da. Po­ja­wi­ło się znowu, tym razem ja­śniej­sze, mu­sie­li­śmy być już bli­sko. Wtedy usły­sze­li­śmy do­cho­dzą­cy sprzed nas stuk me­ta­licz­nych kro­ków.

Po­ko­na­li­śmy jesz­cze jeden za­kręt i wy­pa­dli­śmy na długą pro­stą. Kil­ka­na­ście me­trów przed nami Ali­cja szła spo­koj­nie do przo­du, wpa­tru­jąc się w pę­dzą­ce­go na nią ry­ce­rza. Chcia­łem krzyk­nąć, ale jak mo­głem jej teraz pomóc?

Ali­cja strze­li­ła. Po­cisk odbił się od osłon. Ko­bie­ta od­wró­ci­ła się i rzu­ci­ła do uciecz­ki. Wi­dzie­li­śmy całą scenę jak na dłoni. Robot był od niej pra­wie dwa razy szyb­szy. Nie miała szans. Wi­dzia­łem jej oczy, roz­sze­rzo­ne z prze­ra­że­nia.

– Na bok! – krzyk­ną­łem. – On musi się od­wró­cić!

Rysy na­tych­miast jej stę­ża­ły. Brwi ścią­gnę­ły się w wy­ra­zie po­słu­szeń­stwa. Przy­war­ła do ścia­ny i spoj­rza­ła bła­gal­nie w moją stro­nę.

Robot za­mach­nął się ogrom­nym mie­czem. Wy­glą­dał, jakby wkła­dał w ude­rze­nie pęd ca­łe­go ciała. Za­czął się od­wra­cać. Nie strze­lić za wcze­śnie, nie strze­lić za wcze­śnie, nie strze­lić…

Lucas wy­pa­lił. Po­cisk odbił się od osłon. Ostrze pły­nę­ło w kie­run­ku dziew­czy­ny. Droga, pręd­kość, czas… Czas? Nie było czasu, nawet na in­tu­icję.

Strze­li­łem. Kula tra­fi­ła w rdzeń. Robot za­chwiał się, ale ramię, nie­sio­ne siłą roz­pę­du, do­koń­czy­ło cios. Miecz wbił się w Ali­cję tuż po­ni­żej klat­ki pier­sio­wej.

Prze­bie­gli­śmy nad znie­ru­cho­mia­łą ma­szy­ną. Ali­cja le­ża­ła nie­przy­tom­na. Krew i zma­sa­kro­wa­ne flaki wy­le­wa­ły się z rany.

Drżą­cy­mi rę­ka­mi wy­szar­pa­łem ap­tecz­kę i za­bra­łem się do szy­cia.

– Bie­rze­my ją do szpi­ta­la? – po­wie­dział Lucas za­chryp­nię­tym gło­sem.

– Co w szpi­ta­lu zro­bią z tru­pem?! Leć do he­li­kop­te­ra po nosze, mu­si­my do­stać się do bazy. Szyb­ko!

– A jak zo­sta­li jesz­cze jacyś obcy?

– Gówno mnie to ob­cho­dzi! Wy­pier­do­lą mnie z tej agen­cji z obo­pól­nym po­żyt­kiem. Po­spiesz się!

 

***

 

W bazie nie było prądu. W głów­nym holu pa­li­ły się che­micz­ne lampy, za­in­sta­lo­wa­ne tam na wy­pa­dek in­wa­zji. Nigdy przed­tem nie były uży­wa­ne. Nawet jeśli na te­re­nie agen­cji po­ja­wiał się kwiat, ktoś go na­tych­miast za­uwa­żał i nisz­czył.

Tym­cza­sem in­wa­zja sza­la­ła. Na na­szych oczach dwóch ry­ce­rzy prze­te­le­por­to­wa­ło się do rogu po­miesz­cze­nia. Wszyst­kie dru­ży­ny były na no­gach. Gdy tylko robot się po­ja­wiał, przy­ska­ki­wa­ły do niego przy­naj­mniej czte­ry osoby. Ktoś za­czął do mnie krzy­czeć, ale nie­wie­le mnie to teraz ob­cho­dzi­ło.

Po­bie­gli­śmy z Lu­ca­sem na dół. Nosze ko­ły­sa­ły się za moimi ple­ca­mi. Na pię­trze na­uko­wym ob­cych było wię­cej, a przy­naj­mniej czę­ściej się po­ja­wia­li. Zo­ba­czy­łem, jak jeden ry­cerz rzu­cił się na agen­ta pa­lą­ce­go do niego z mio­ta­cza i ściął mu głowę, zanim ten zdą­żył prze­bić się przez osło­ny. Ko­lej­nych kilku agen­tów na­tych­miast po­wa­li­ło od­wró­co­ne­go wroga.

At­mos­fe­ra była na­pię­ta, ale nikt nie wy­glą­dał na za­sko­czo­ne­go. Walka mu­sia­ła trwać już od ja­kie­goś czasu. Znowu ktoś za­czął nas wołać, ale zi­gno­ro­wa­li­śmy go i omi­ja­jąc grup­ki wal­czą­cych, do­tar­li­śmy do pra­cow­ni Ben­ja­mi­na.

Otwar­łem drzwi kop­nia­kiem, pra­wie wy­ry­wa­jąc je z za­wia­sów. Na środ­ku sali leżał agre­gat i pra­wie dwu­me­tro­we urzą­dze­nie przy­po­mi­na­ją­ce radar krę­cą­cy się na wszyst­kie stro­ny z za­wrot­ną pręd­ko­ścią. Poza tym nic się tu nie zmie­ni­ło. Nawet lampy da­wa­ły zwy­czaj­ne, elek­trycz­ne świa­tło. Na Lu­ca­sie ciała nie zro­bi­ły naj­mniej­sze­go wra­że­nia.

Na­uko­wiec był u sie­bie. Sie­dział z głową scho­wa­ną w dło­niach. Nie za­re­ago­wał na nasze wej­ście.

– Szy­kuj apa­ra­tu­rę!

– Prze­cież ona nie dzia­ła.

– Mnie tu czło­wiek umie­ra!

Ben­ja­min jakby do­pie­ro teraz nas za­uwa­żył. Pod­niósł głowę. Oczy miał za­puch­nię­te. Pod­biegł do Ali­cji. Przez chwi­lę szu­kał pulsu.

– Kiedy? – za­py­tał.

– Cał­ko­wi­cie prze­sta­ło bić pięt­na­ście minut temu, ale le­cie­li­śmy z uci­ska­mi i sztucz­nym od­dy­cha­niem.

– Połóż ją pro­szę na lewym fo­te­lu. Ty, nie wiem, jak się na­zy­wasz, wy­cią­gnij jedno ciało, na zbior­ni­ku jest guzik do otwar­cia.

Pod­nio­słem Ali­cję tak de­li­kat­nie, jak tylko umia­łem, sta­ra­jąc się nie pa­trzeć na zde­for­mo­wa­ny brzuch. Nie było szans na żadną pomoc me­dycz­ną. Cud, że wy­trzy­ma­ła tak długo.

Po­mo­głem Ben­ja­mi­no­wi wy­czy­ścić miej­sca do przy­kle­je­nia elek­trod. Z tyłu po­miesz­cze­nia do­biegł nas bul­got cie­czy wy­pom­po­wy­wa­nej ze zbior­ni­ka. Po chwi­li pod­szedł Lucas, tar­ga­jąc ciało na drugi fotel.

– Lucas kurwa! – za­wo­ła­łem. – Wzią­łeś fa­ce­ta!

– Nie szko­dzi, nie szko­dzi – po­wie­dział dok­tor. – To nic nie zmie­nia. Szan­se są rów­nie małe.

Przy­piął dru­gie ciało pa­sa­mi do fo­te­la i pod­łą­czył elek­tro­dy. Pod­szedł do kom­pu­te­ra, po­cze­kał, aż się włą­czy i prze­kli­kał kilka usta­wień. Z cia­ła­mi nic się nie stało.

– Teraz mu­si­my chwi­lę po­cze­kać – po­wie­dział Ben­ja­min. – Ciesz­cie się, że wzią­łem do­fi­nan­so­wa­nie na kon­ty­nu­ację pro­jek­tu. Gdyby nie to, nie mie­li­by­śmy prądu i nie dość, że z ko­pio­wa­nia nic by nie wy­szło, to wszyst­kie ciała by mi po­umie­ra­ły, a tak do­sta­łem cho­ciaż to. – Wska­zał krę­cą­cą się na środ­ku an­te­nę.

Z jed­nej stro­ny nie chcia­łem pa­trzeć na Ali­cję, z dru­giej wzrok cią­żył w tam­tym kie­run­ku. Jesz­cze bar­dziej od we­wnętrz­nej walki prze­szka­dza­ła mi cisza.

– A to pro­mie­nio­wa­nie ob­cych da się za­trzy­mać?

Dok­tor wy­glą­dał na znu­żo­ne­go. Od­po­wie­dział, siląc się na uprzej­mość.

– Mie­li­śmy ostat­nio nowy prze­łom. Ktoś wy­my­ślił pole si­ło­we, które nie za­trzy­mu­je fi­zycz­nych obiek­tów, co pew­nie już za­uwa­ży­li­ście, skoro mo­gli­ście tu wejść, ale z czy­stą ener­gią radzi sobie cał­kiem nie­źle. A co naj­waż­niej­sze, po­trze­bu­je zwy­kłe­go prądu do dzia­ła­nia.

– Ale o co cho­dzi z in­wa­zją? Prze­cież ktoś mu­siał prze­oczyć mnó­stwo kwia­tów! – krzyk­nął Lucas.

– Nie wia­do­mo. Kwia­tów nie było. Może u ob­cych też w mię­dzy­cza­sie był prze­łom i już ich nie po­trze­bu­ją? Ech, trze­ba było się stąd wy­no­sić.

– Gdy­byś się wy­niósł, ona… – Wska­za­łem Ali­cję i urwa­łem, bo z dru­gim cia­łem coś się za­czę­ło dziać.

Przez wiel­kie mię­śnie prze­szły skur­cze. Od­dech przy­spie­szył. Oczy się otwar­ły. Wpraw­dzie twarz ogrom­ne­go męż­czy­zny w ni­czym nie przy­po­mi­na­ła twa­rzy Ali­cji, ale mi­mi­ka wy­glą­da­ła zna­jo­mo. Ciało otwar­ło usta i wy­da­ło z sie­bie naj­okrop­niej­szy krzyk, jaki w życiu sły­sza­łem. Sku­li­łem się, za­ty­ka­jąc uszy. Lucas bąk­nął coś i wy­szedł z la­bo­ra­to­rium, za­my­ka­jąc za sobą drzwi. Po mi­nu­cie krzyk ustał. Od­dech zgasł. Za­łza­wio­na twarz mu­tan­ta za­sty­gła w bez­ru­chu.

– Umysł się nie przy­jął – po­wie­dział obo­jęt­nie Ben­ja­min i usiadł przy stole, cho­wa­jąc twarz w dło­niach.

Cały się za­trzą­słem. Łzy po­pły­nę­ły ciur­kiem. Ra­to­wa­nie ludzi. Po­świę­ce­nie. Po tru­pach do celu. Czemu mnie ta sprzecz­ność nigdy nie ude­rzy­ła? Na ze­wnątrz trwa­ły walki. Ostat­nie wy­da­rze­nia po­ka­za­ły, że moja obec­ność w cza­sie akcji nie wy­cho­dzi ni­ko­mu na dobre. Do tego chwi­lo­wo nie po­tra­fi­łem nawet wstać, a co do­pie­ro strze­lać.

Ktoś po­ło­żył mi rękę na ra­mie­niu. My­śla­łem, że to Ben­ja­min, ale ręka była ogrom­na. Od­wró­ci­łem się i zo­ba­czy­łem sto­ją­ce­go nade mną ponad dwu­me­tro­we­go męż­czy­znę. Spoj­rza­łem mu w oczy i, nie pa­trząc na fotel, na­bra­łem pew­no­ści, że jest pusty. Pa­dli­śmy sobie z Ali­cją w ob­ję­cia.

– Ben­ja­min!

Na­uko­wiec pod­niósł głowę i o mało nie krzyk­nął. Pod­biegł do kom­pu­te­ra, za­po­mi­na­jąc za­mknąć ust. Na ekra­nie prze­wi­ja­ły się wy­kre­sy. Część wy­glą­da­ła na funk­cje ży­cio­we, czę­ści nie po­tra­fi­łem zro­zu­mieć.

– Nie może być – wes­tchnął. – Mie­li­śmy tu już umie­ra­ją­cych. Tylko że tym razem, gdy ak­tyw­ność mózgu Ali­cji cał­ko­wi­cie usta­ła, ge­ne­ra­tor osłon za­re­je­stro­wał nie­stan­dar­do­we ob­cią­że­nie na gór­nej po­wło­ce. Od środ­ka, jakby coś sta­ra­ło się wy­do­stać. Potem ob­cią­że­nie stop­nio­wo zni­ka­ło, aż w końcu, gdy zni­kło zu­peł­nie, dru­gie ciało za­czę­ło nor­mal­nie funk­cjo­no­wać. Wpraw­dzie już wtedy nie od­dy­cha­ło, ale nagle wszyst­ko się ma­gicz­nie na­pra­wi­ło.

– Ro­zu­miesz coś z tego?

Ben­ja­min długo mil­czał.

– Je­dy­ne, co przy­cho­dzi mi do głowy… Nie, to nie ma sensu.

– Mów śmia­ło, nie bę­dzie­my cię oce­niać, nie je­ste­śmy na­ukow­ca­mi.

– Wy­da­je mi się, że w mo­men­cie śmier­ci, z ciała Ali­cji wy­szła dusza. Pró­bo­wa­ła po­le­cieć do nieba, ale nasze pole ją za­trzy­ma­ło, więc po­od­bi­ja­ła się przez chwi­lę od osło­ny jak ćma pró­bu­ją­ca do­stać się przez szybę do świa­tła. Potem dusza za­czę­ła się stop­nio­wo osa­dzać w nowym ciele, które żyło jesz­cze przez tę chwi­lę i był w nim ten sam umysł.

– Żar­tu­jesz.

– Czy ja wy­glą­dam, jak­bym żar­to­wał?

– Mogę do­stać ubra­nie? – ode­zwa­ła się Ali­cja dźwięcz­nym ba­ry­to­nem.

– Oczy­wi­ście, już ci daję.

Dok­tor pod­biegł do szafy koło zbior­ni­ków. Ali­cja miała dużo pytań zwią­za­nych z ata­kiem na bazę i chwi­lo­wą sy­tu­acją, za to nowe ciało przy­ję­ła jak coś zu­peł­nie na­tu­ral­ne­go.

Do pra­cow­ni wpadł Lucas. Rękę i po­li­czek miał za­ban­da­żo­wa­ne.

– Do­wódz­two wzywa wszyst­kich! Obcy po­ja­wia­ją się za szyb­ko, już nie wy­ra­bia­my!

Wtedy się zde­cy­do­wa­łem.

– Ben­ja­min, ko­piuj mnie do no­we­go ciała.

– Ale prze­cież jeśli teo­ria jest praw­dzi­wa, to nie mogę cię po pro­stu sko­pio­wać! Mu­siał­bym cię zabić, żeby dusza zro­bi­ła prze­pro­wadz­kę!

– To mnie zabij.

– Zresz­tą, z tą duszą tak mi się tylko po­wie­dzia­ło. To nie musi być praw­da!

– Po­trak­tuj to jako moje po­świę­ce­nie dla nauki.

– Nie za­uwa­ży­łeś, że twoje po­świę­ce­nia ostat­nio słabo wy­pa­da­ją?

– Za­uwa­ży­łem. Ale tym razem po­świę­cam sie­bie.

– Co­kol­wiek chce­cie zro­bić, le­piej się po­spiesz­cie – po­wie­dział Lucas, wy­cho­dząc.

– Fe­liks – po­wie­dzia­ła Ali­cja – Je­steś pe­wien, że chcesz to zro­bić? Szko­da by­ło­by, gdyby coś ci się stało.

– Ty mu­sia­łaś przejść to prze­ze mnie. Po­trak­tuj­cie to jako karę. Bę­dzie spra­wie­dli­wie. Poza tym, Ben­ja­min, nie patrz tak na mnie. Wiem, jak bar­dzo cię ta wojna nie ob­cho­dzi, ale mu­sisz być cie­ka­wy, czy teo­ria się po­twier­dzi.

– Do­brze, skoro tak bar­dzo ci na tym za­le­ży…

Zrzu­ci­łem trupa Ali­cji na pod­ło­gę i po­ło­ży­łem się na fo­te­lu. Po­czu­łem chłód środ­ków de­zyn­fe­ku­ją­cych na skro­niach.

 

***

 

Nie wiem, do czego miał­bym to po­rów­nać. Naj­bli­żej, do czego do­sze­dłem, to uczu­cie, gdy po prze­bu­dze­niu czło­wiek nie wie, gdzie jest, ale to nie miej­sce wy­da­je się nie­zna­jo­me, tylko wła­sne ciało.

Wsta­łem. Pod­ło­ga była nie­na­tu­ral­nie da­le­ko. Ben­ja­min i Ali­cja pa­trzy­li na mnie z uśmie­chem. Zro­bi­łem krok w ich stro­nę. Mię­śnie za­gra­ły, ide­al­nie sko­or­dy­no­wa­ne. Sko­czy­łem z miej­sca, bez roz­bie­gu i zro­bi­łem salto. Wy­lą­do­wa­łem mięk­ko na pew­nych no­gach. Ali­cja jakby prze­sta­ła się po­wstrzy­my­wać i sta­nę­ła na rę­kach, idąc mi na spo­tka­nie.

– Uwa­żaj­cie. Li­mi­ty mogą być bli­żej, niż się wy­da­je. – W gło­sie na­ukow­ca było wię­cej ra­do­ści niż re­pry­men­dy.

Wzię­li­śmy ze swo­ich ciał pasy z gra­na­ta­mi i ka­ra­bi­ny, wy­glą­da­ją­ce teraz jak dzie­cię­ce za­baw­ki. Wy­szli­śmy z pra­cow­ni. Na ko­ry­ta­rzu sy­tu­acja była trud­na. Pod­ło­gę za­le­ga­ły w rów­nej mie­rze szcząt­ki ro­bo­tów, co ludz­kie trupy.

Koło nas trój­ka agen­tów wal­czy­ła z ry­ce­rzem. Był wśród nich Lucas. Mio­ta­cze le­ża­ły na ziemi, dawno po­zba­wio­ne pa­li­wa. Robot nie parł na oślep przed sie­bie. In­te­li­gent­nie przy­warł do ścia­ny, za­sła­nia­jąc nie­chro­nio­ne plecy.

Pode mną leżał znisz­czo­ny kor­pus ob­ce­go. Rdzeń pękł na pół, tak że ra­mio­na i od­nó­ża upa­dły kilka me­trów od sie­bie. Pod­sze­dłem do jed­ne­go z ra­mion i na­pią­łem mię­śnie. Za­sa­pa­łem z wy­sił­ku. Ali­cja przy­szła mi z po­mo­cą. Na­mę­czy­li­śmy się, ale ramię w końcu pu­ści­ło. Pod­nio­słem miecz, sie­ją­cy na­oko­ło tę­czo­we od­bla­ski.

Gdy za­ata­ko­wa­łem ro­bo­ta, po­czu­łem, że osło­ny sta­wia­ją ostrzu lekki opór, ale prze­szka­dza­ło to tak samo mi, jak prze­ciw­ni­ko­wi. Ewi­dent­nie nie za­pro­gra­mo­wa­no go do szer­mier­ki. Ja też nigdy się jej nie uczy­łem, ale cu­dow­ne ciało samo pod­po­wia­da­ło finty i uniki. Obcy padł po trzech wy­mia­nach cio­sów.

Agen­ci spoj­rze­li na mnie z po­dzi­wem, ale nie mia­łem teraz czasu słu­chać ich po­dzię­ko­wań. Wy­rwa­li­śmy jesz­cze jedno ostrze dla Ali­cji.

Rzu­ci­ły się na nas trzy ro­bo­ty jed­no­cze­śnie. Zanim zdą­ży­li­śmy je po­ko­nać, ko­lej­na piąt­ka po­ja­wi­ła się dalej w ko­ry­ta­rzu.

– Mu­si­my się prze­bić na górę! – krzyk­nął Lucas.

– Co to da? Jak ry­ce­rze roz­le­zą się po świe­cie, do­pie­ro bę­dzie ka­ta­stro­fa! – za­wo­ła­ła Ali­cja.

– Ale tutaj zgi­nie­my!

– Pa­mię­ta­cie naszą misję w ja­ski­ni? – za­py­ta­łem.

– Aż za do­brze, co z nią?

– A co jeśli tam nie było no­we­go kwia­tu, tylko obcy te­le­por­tu­ją się do sta­rych? Prze­cież dalej jest ich cały ma­ga­zyn! Mu­si­my się tam prze­do­stać!

Ry­ce­rzy było już sied­miu. Usta­wi­li się w sze­reg, z ostrza­mi wy­cią­gnię­ty­mi w naszą stro­nę. Od tyłu by­li­by świet­nym celem, ale wszy­scy oprócz na­szej grup­ki ucie­kli na górę.

– To i tak w tę samą stro­nę. Szyb­ko! – krzyk­nął Lucas.

Rzu­ci­li­śmy się bie­giem, dwa gi­gan­ty i trój­ka agen­tów za nami. Sze­reg wy­biegł nam na spo­tka­nie. Za­wa­ha­łem się. Byłem sil­niej­szy od ry­ce­rza. Z Ali­cją mo­gli­śmy po­ko­nać dwóch lub trzech. Ale sied­miu?

Lucas wy­biegł przed nas. Zła­pał kulę an­ty­gra­wi­ta­cyj­ną i sko­czył, od­rzu­ca­jąc ka­ra­bin dla do­dat­ko­we­go roz­pę­du. Prze­fru­nął nad ro­bo­ta­mi i wy­lą­do­wał za nimi. Dwóch środ­ko­wych od­wró­ci­ło się i za­bi­ło go oszczęd­ny­mi pchnię­cia­mi.

Spa­dli­śmy na lewe skrzy­dło, ko­rzy­sta­jąc z ich od­sło­nię­te­go boku. Zanim śro­dek zdą­żył się usta­wić z po­wro­tem w naszą stro­nę, prze­bie­gli­śmy już dalej.

Spoj­rza­łem na trupa Lu­ca­sa z dwie­ma ogrom­ny­mi ra­na­mi w klat­ce pier­sio­wej i szyi. Męż­czy­zna się uśmie­chał. Prze­szedł mnie dreszcz.

Wi­dzie­li­śmy już drzwi ma­ga­zy­nu. Były otwar­te. Przed nami po­ja­wi­ło się dwóch ry­ce­rzy. Czy ich nie przy­by­wa­ło coraz szyb­ciej? Mu­sie­li się też ze sobą ko­mu­ni­ko­wać, bo na­tych­miast rzu­ci­li się w stro­nę sali z kwia­ta­mi, pró­bu­jąc za­kryć wej­ście osło­na­mi.

W mię­dzy­cza­sie w ko­ry­ta­rzu po­ja­wi­ło się ko­lej­nych dzie­się­ciu ob­cych, cze­ka­ją­cych na sie­bie na­wza­jem, żeby za­ata­ko­wać jed­no­cze­śnie. Nie mie­li­śmy czasu na żmud­ne prze­dzie­ra­nie.

Wzią­łem naj­więk­szy gra­nat do ręki. Sza­co­wa­łem, że mię­dzy drzwia­mi a osło­na­mi ry­ce­rzy zo­sta­ła już tylko wąska szpar­ka. Ramię wy­strze­li­ło po­słusz­nie do przo­du. Po­cisk odbił się od osłon i eks­plo­do­wał na ko­ry­ta­rzu. Tynk po­sy­pał się ze ścian. Za­pisz­cza­ło mi w uszach.

Rzu­ci­ła Ali­cja. Wy­glą­da­ło, jakby gra­nat miał za­ha­czyć o sufit. Tylko wy­glą­da­ło. Wy­glą­da­ło, jakby miał na styk nie tra­fić w drzwi, tylko we fra­mu­gę.

Tra­fił we fra­mu­gę i ry­ko­sze­tem odbił się do środ­ka po­miesz­cze­nia. Huk­nę­ło. Drzwi wy­plu­ły chmu­rę me­ta­licz­ne­go pyłu. Ali­cja nigdy nie pu­dło­wa­ła.

Nowe ro­bo­ty prze­sta­ły się po­ja­wiać. Wbie­gli­śmy do naj­bliż­szej pra­cow­ni i sta­nę­li­śmy w wej­ściu. Ry­ce­rze mu­sie­li wy­brać: wy­co­fać się albo wbie­gać po­je­dyn­czo.

Wy­bra­li atak. I to był ich błąd.

 

***

 

Gdy walki się skoń­czy­ły, Ben­ja­min za­pro­sił nas do sie­bie. Me­ta­lo­we krze­seł­ka były za ni­skie, więc usie­dli­śmy na stole. Tak za­stał nas głów­no­do­wo­dzą­cy.

Wszedł w to­wa­rzy­stwie pię­ciu uzbro­jo­nych ludzi. Nie byli agen­ta­mi, tylko kimś na wzór gwar­dii ho­no­ro­wej, bio­rą­cej udział we wszyst­kich ofi­cjal­nych ce­re­mo­niach.

Sta­nę­li­śmy na bacz­ność.

– Spo­cznij, spo­cznij, to nie woj­sko. – Głów­no­do­wo­dzą­cy się uśmie­chał. – Przy­szli­śmy wam po­dzię­ko­wać. Nie będę was za­nu­dzał prze­mo­wą, sami naj­le­piej wie­cie, co zro­bi­li­ście. W in­nych ba­zach czę­sto mi­nę­ły go­dzi­ny, zanim ktoś zo­rien­to­wał się, jak za­trzy­mać in­wa­zję. W Chi­nach mu­sie­li wy­sa­dzić cały bu­dy­nek. Żeby wy­ra­zić uzna­nie dla wa­szej spraw­no­ści, in­te­li­gen­cji i od­wa­gi, wspo­ma­ga­nych ta­len­tem obec­ne­go tutaj Ben­ja­mi­na, pra­gnie­my wrę­czyć wam nieco bar­dziej ofi­cjal­ny upo­mi­nek.

Otwo­rzył trzy­ma­ne w ręce pu­deł­ko. Le­ża­ły w nim dwa or­de­ry prze­sta­wia­ją­ce wil­cze łby. Zdzi­wi­łem się, że jak przy­szło co do czego, nic nie czu­łem. Cie­szy­łem się z suk­ce­su, ale co miał do tego order?

– Nie­ste­ty – cią­gnął do­wód­ca – we­szli­ście w po­sia­da­nie bar­dzo wraż­li­wych in­for­ma­cji. Wpraw­dzie na polu walki da­li­ście dowód bły­sko­tli­wo­ści i lek­ko­ści umy­słu, lecz zmu­szo­ny je­stem twier­dzić, że nawet nie po­dej­rze­wa­cie, jak wiel­ką zmia­ną dla świa­ta jest moż­li­wość trans­por­tu umy­słu mię­dzy cia­ła­mi. W związ­ku z tym, że nie mo­że­my po­zwo­lić na żadne prze­cie­ki zwią­za­ne z tą tech­no­lo­gią, or­de­ry otrzy­ma­cie po­śmiert­nie.

Piąt­ka ludzi jak na ko­men­dę unio­sła ka­ra­bi­ny. Ben­ja­min spu­ścił głowę. Wie­dział. Spe­cjal­nie nas tutaj za­pro­sił.

Spoj­rza­łem pro­sto w lufy wy­ce­lo­wa­nej we mnie broni. Gwar­dia mie­rzy­ła w głowę. Nie za­bo­li. I nie bę­dzie umy­słu do ura­to­wa­nia.

Huk­nę­ły strza­ły. Zgi­ną­łem.

 

***

 

Świa­do­mość for­mo­wa­ła się po­wo­li, aż w końcu uzbie­ra­ło się jej na tyle, żeby pa­ra­liż znik­nął. Otwar­łem oczy. Le­ża­łem na fo­te­lu w pra­cow­ni Ben­ja­mi­na. Ali­cja gra­mo­li­ła się z fo­te­la obok. Na pod­ło­dze wi­dzia­łem dwa ogrom­ne trupy, które do nie­daw­na były na­szy­mi cia­ła­mi.

Na­uko­wiec pod­szedł do nas i pro­mien­nie się uśmiech­nął.

– Jak? Prze­cież oni roz­wa­li­li nam czasz­ki! – Z moim gło­sem coś było nie tak.

Ben­ja­min wy­glą­dał na zdzi­wio­ne­go, ale nie prze­stał się uśmie­chać.

– Pa­mię­tasz, jak ci mó­wi­łem, że umysł można ko­pio­wać, albo nawet za­pi­sać do po­now­ne­go wy­ko­rzy­sta­nia? Przy po­przed­niej prze­pro­wadz­ce za­pi­sa­łem wasze skany. Jak was za­strze­li­li, dusze opu­ści­ły ciała i zo­sta­ły w po­ko­ju. – Dok­tor wska­zał cią­gle pra­cu­ją­cy ge­ne­ra­tor. – Potem, jak już gwar­dzi­ści wy­szli, wgra­łem umy­sły do no­wych ciał. Du­szom chwi­la prze­rwy naj­wi­docz­niej nie prze­szko­dzi­ła. Do tego wy­glą­da na to, że dusze wró­ci­ły wam wspo­mnie­nia.

– Dzię­ku­ję – po­wie­dzia­łem i zro­zu­mia­łem, co mi nie pa­so­wa­ło. – Ben­ja­min! Po­my­li­łeś ciała! Ja je­stem ko­bie­tą!

Ali­cja, dalej jako bar­czy­sty męż­czy­zna, ro­ze­śmia­ła się cie­pło. Ski­nę­ła Ben­ja­mi­no­wi. Czy ona mu za coś dzię­ko­wa­ła? Za­uwa­ży­łem, że łączę fakty ina­czej niż zwy­kle. Będę się mu­siał nad tym dłu­żej za­sta­no­wić. Nie chcia­łem ni­cze­go źle zin­ter­pre­to­wać.

– Tym­cza­sem mu­si­cie się stąd jesz­cze wy­do­stać. Po­ga­da­łem z tą dwój­ką agen­tów, która wi­dzia­ła was w akcji pod­czas ostat­niej bitwy. Myślą, że je­ste­ście efek­tem ja­kichś eks­pe­ry­men­tów, ale nie wie­dzą nic o za­mia­nie ciał, więc do­wódz­two na razie ich oszczę­dzi­ło. Jeden z nich po­tra­fi pi­lo­to­wać śmi­gło­wiec. Ukry­je­cie się teraz w wor­kach na zwło­ki, prze­trans­por­tu­ją was do he­li­kop­te­ra i gdzieś uciek­nie­cie. Nie mów­cie mi, gdzie. Będą was ści­gać, ale w obec­nej po­sta­ci po­win­ni­ście sobie jakoś po­ra­dzić.

Wsta­łem. Wróć, wsta­łam. Fi­zycz­nie byłam wy­po­czę­ta, ale zmę­cze­nie umy­sło­we prze­nio­sło się z po­przed­nie­go ciała. Po­czu­łam, że trzę­są mi się dło­nie.

Ali­cja pod­szedł i objął mnie ra­mie­niem.

– Bę­dzie do­brze.

Dok­tor wy­glą­dał, jakby się wahał, aż w końcu dodał:

– I niech Bóg ma was w swej opie­ce.

Koniec

Komentarze

Witaj.

All­le­ee długi tekst! :)

Dzię­ki za ozna­cze­nie wul­ga­ry­zmów. :)

 

Wraż­li­wi lu­dzie żyją kró­cej. – ba­aar­dzo dobre zda­nia! To ja już i tak chyba po­bi­łam mój re­kord. :)

 

Su­ge­stie i wąt­pli­wo­ści co do spraw ję­zy­ko­wych:

Efekt psuła nieco za­czy­na­ją­ca się niżej plą­ta­ni­na prze­wo­dów, łą­czą­ca kie­lich z kor­pu­sem zło­żo­nym z ty­się­cy drob­nych prę­ci­ków, łą­czą­cych się w skom­pli­ko­wa­ną pa­ję­czy­nę. – po­wtó­rze­nie

Mi tam nie za­le­ży, ale wy­da­je mi się, że dla wszyst­kich tak bę­dzie le­piej. – tu też

Nie ważne. – ort. – razem?

– Jeśli o tym chcia­łaś nas po­in­for­mo­wać – wtrą­cił Lucas. – to do­brze, że się roz­my­śli­łaś. – mam wąt­pli­wo­ści co do tej środ­ko­wej krop­ki

– Mów (prze­ci­nek?) pro­szę.

Ale nie (prze­ci­nek?) żeby się wpy­chać przed ludzi, któ­rzy spe­cjal­nie przy­szli wcze­śniej.

nie.

– Nie, kon­tem­plu­ję tylko zmia­nę at­mos­fe­ry (prze­ci­nek?) spo­wo­do­wa­ną po­ja­wie­niem się tak za­cne­go to­wa­rzy­stwa.

Ja na przy­kład (prze­ci­nek?) jak idę ulicą i sły­szę, że ktoś pierd­nął, to aż się dumny robię, że dzię­ki mnie zwy­kli (i tu?) sza­rzy lu­dzie mogą żyć i pier­dzieć w spo­ko­ju.

– Co bę­dzie­my z pu­sty­mi brzu­cha­mi gadać. – czy to nie zda­nie py­ta­ją­ce?

Ale co bę­dzie­my tak gadać na sto­ją­co. – i to?

Za to wy­glą­da­ło na to, że pro­wa­dził mnie do sie­bie do pra­cow­ni. – styl – sporo tu po­wtó­rzeń

Niż­sze pię­tra, na któ­rych mie­ści­ły się la­bo­ra­to­ria, nie były wpraw­dzie za­mknię­te, ale rzad­ko się tam cho­dzi­ło – raz, że nie było po co, dwa, że (prze­ci­nek, myśl­nik lub na­wias?) mimo sta­rań do­wódz­twa (tu po­dob­nie?) był to inny świat, wrogo na­sta­wio­ny do in­tru­zów.

Nie­któ­re eks­pe­ry­men­ty były na­praw­dę in­te­re­su­ją­ce, ale – Na­uko­wiec prze­łknął i ob­li­zał wargi. – nie wcho­dząc w szcze­gó­ły, od­kry­li­śmy, że ludz­ki mózg po­tra­fi się zmie­niać pod wpły­wem okre­ślo­nych bodź­ców, i to wcale nie trze­ba do tego żad­ne­go ko­smicz­ne­go ustroj­stwa. – tu tez mam wąt­pli­wo­ści co do za­pi­su wy­po­wie­dzi i „to” wy­da­je mi się zbęd­ne, skoro potem jest „tego”; ta­kich frag­men­tów dia­lo­gów jest w całym opo­wia­da­niu wię­cej

– Pa­mię­taj­cie, że to nie bę­dzie zwy­kła misja. W końcu do­pu­ści­li nas do cze­goś cie­kaw­sze­go – za­wo­ła­łem, pró­bu­jąc prze­krzy­czeć ryk sil­ni­ków. – skoro to wo­ła­nie, czemu brak wy­krzyk­ni­ka?

– Wiemy, o co cho­dzi? – okrzyk­nę­łą Ali­cja. – tu po­dob­nie i chyba jest li­te­rów­ka (albo i dwie)?

My nie zdą­ży­li­śmy… – głos jej za­drżał – błęd­ny zapis dia­lo­gu?

– Ona tu tak czę­sto? – wska­za­łem ręką drzwi. – i tu?

Co Lucas? – w środ­ku prze­ci­nek?

– Nawet jeśli, to co z tego. – czy to nie py­ta­nie?

– No (prze­ci­nek?) co znowu ja? – wark­nął Lucas.

Środ­ko­wy koń­czył się po kilku kro­kach – brak krop­ki

Ma­szy­na miał tylko dwa ra­mio­na, jedno … – li­te­rów­ka

Ame­lia za­bra­ła ze sobą mio­tacz. – czy do­brze ro­zu­miem? – rze­czo­wy – cho­dzi o Ali­cję? (Ame­lia po­ja­wia się jesz­cze raz i wraz ze wszyst­ki­mi „Ali­cja­mi” to dość dużo błę­dów rze­czo­wych…)

Ty jakoś nie­szcze­gól­nie się mną przej­mo­wa­łeś. – skła­dnio­wy i lo­gicz­ny – czy tu nie bra­ku­je „nie”?

Gdy nie to, nie mie­li­by­śmy prądu i nie dość, że z ko­pio­wa­nia nic by nie wy­szło, to wszyst­kie ciała by mi po­umie­ra­ły, a tak do­sta­łem cho­ciaż to. – brak liter?

(na razie koń­czę, fa­bu­ła świet­na, po­zdra­wiam)

Pe­cu­nia non olet

All­le­ee długi tekst! :)

Już mi się tro­chę mie­nił w oczach pod­czas pi­sa­nia. Biorę się za po­praw­ki ;) Wy­glą­da na to, że dłuż­sze tek­sty wy­pa­da­ło­by dłu­żej po­trzy­mać w fazie edy­cji, bo tro­chę błę­dów się prze­kra­dło.

 

– Co bę­dzie­my z pu­sty­mi brzu­cha­mi gadać. – czy to nie zda­nie py­ta­ją­ce?

Aż spraw­dzi­łem i wy­glą­da na to, że nie.

tu tez mam wąt­pli­wo­ści co do za­pi­su wy­po­wie­dzi i „to” wy­da­je mi się zbęd­ne, skoro potem jest „tego”; ta­kich frag­men­tów dia­lo­gów jest w całym opo­wia­da­niu wię­cej

Za tę uwagę szcze­gól­nie dzię­ku­ję. Wy­da­wa­ło mi się, że cze­goś tu jest za dużo, ale nie umia­łem usta­lić czego.

Ame­lia za­bra­ła ze sobą mio­tacz. – czy do­brze ro­zu­miem? – rze­czo­wy – cho­dzi o Ali­cję? (Ame­lia po­ja­wia się jesz­cze raz i wraz ze wszyst­ki­mi „Ali­cja­mi” to dość dużo błę­dów rze­czo­wych…)

Wszyst­kich Ma­riu­szów już wy­tro­pi­łem, Ali­cje naj­wi­docz­niej były spryt­niej­sze i kilku udało się uciec…

 

Wraż­li­wi lu­dzie żyją kró­cej. – ba­aar­dzo dobre zda­nia! To ja już i tak chyba po­bi­łam mój re­kord. :)

Nie­któ­rzy idą w ja­kość a nie w ilość, cho­ciaż nie za­wsze się to wy­klu­cza :)

 

Cie­szę się, że fa­bu­ła się po­do­ba i cze­kam na uwag ciąg dal­szy.

Po­zdra­wiam :)

It's hard to light a can­dle, easy to curse the dark in­ste­ad

łosz matko ko­cha­na, co ja to teraz prze­czy­ta­łem :D Dobra daje klika na po­czą­tek, a z ko­men­ta­rzem wrócę jak już prze­tra­wię, to co prze­czy­ta­łem :D

 

Ale dodam, że po­do­ba­ło mi się ;)

 

 

 

Dobra wra­cam :)

 

Bar­dzo po­do­ba mi się tempo opo­wia­da­nia. Idzie­my od akcji do akcji, a po dro­dze mamy ko­lej­ne wska­zów­ki fa­bu­lar­ne, aż do kul­mi­na­cji :). Po­do­ba mi się odział, roz­mo­wy w trak­cie akcji bu­du­ją bo­ha­te­rów i spra­wia­ją, że po­zna­je­my ich w dość dra­ma­tycz­nych oko­licz­no­ściach :). Po­do­ba­ją mi się ko­smi­ci (a ra­czej ich me­to­dy na­jaz­du) i świat przed­sta­wio­ny w opo­wia­da­niu. No i akcja bo całe opo­wia­da­nie jest nią wy­peł­nio­ne – jest po­pro­wa­dzo­na płyn­nie, nie gu­bi­łem się, nie nu­dzi­łem i dałem się za­sko­czyć w nie­któ­rych mo­men­tach :)

 

Co mi się nie po­do­ba­ło to sama koń­ców­ka, która w mojej oce­nie zro­bi­ła się bar­dzo ab­sur­dal­na i nawet by mi to nie prze­szka­dza­ło, gdyby autor mnie na ab­surd przy­go­to­wał ;)

 

Dodam, że ko­pio­wa­nie umy­słu i trans­fer do ava­ta­ra jest ok i spo­dzie­wa­łem się, że bę­dzie wy­ko­rzy­sta­ny ale nie w taki…Hmm, azja­tyc­ki spo­sób – koń­ców­ka tro­chę przy­po­mi­na­ła mi kul­mi­na­cje z ja­kie­goś anime, co oczy­wi­ście komuś może się po­do­bać, ale mi nie po­de­szło. 

 

No i prze­ciw­ni­cy na końcu opo­wia­da­nia – robot ry­cerz w ja­ski­ni, to była no­wość i był cie­ka­wy, ale moim zda­niem naj­mniej z całej trój­ki ro­bo­tów. A na ko­niec zro­bi­łeś wylew ro­bo­tów ry­ce­rzy, wła­ści­wie czemu? Prze­cież po­zo­sta­łe dwa mo­de­le, też były cie­ka­we i spraw­nie za­bi­ja­ły ludzi :).

 

Nie wiem, jak tech­nicz­nie broni się opo­wia­da­nie, ale fa­bu­lar­nie jest bar­dzo do­brze :). Wrócę na pewno jesz­cze z ko­men­ta­rzem, gdy mi­strzo­wie or­to­gra­fii, mi­sty­cy in­ter­punk­cji i ma­go­wie gra­ma­ty­ki już się wy­po­wie­dzą na temat Two­jej hi­sto­rii :) 

 

Po­zdra­wiam :)

"On jest dziw­nym wir­tu­ozem – Na or­ga­nach ludz­kich gra Bu­dząc za­chwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Po­wiedz, kogo ob­cho­dzi gra, Z któ­rej żywy nie wy­cho­dzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złu­dze­nia! Na sobie te­stu­je­my Każdą praw­dę i mit."

Cie­szę się, że tekst skło­nił do prze­my­śleń i z nie­cier­pli­wo­ścią cze­kam na ko­men­tarz :P

Dzię­ki za klika.

It's hard to light a can­dle, easy to curse the dark in­ste­ad

Cięż­ko było to oce­nić z tej od­le­gło­ści, ale na oko miała pół­to­ra metra śred­ni­cy.

 

Ca­łość miała pra­wie metr śred­ni­cy i uno­si­ła (+się?) w po­ło­wie wy­so­ko­ści biura, za nic mając prawo po­wszech­ne­go cią­że­nia.

Z po­ko­ju obok wy­pa­dła bańka, ponad dwa metry śred­ni­cy, ledwo miesz­czą­ca się w po­dwój­nych drzwiach.

 o ponad dwóch me­trach śred­ni­cy?

 

Pa­trzy­łem na niego, li­cząc ude­rze­nie pę­dzą­ce­go serca.

ude­rze­nia? Bo jedno po­li­czył­by szyb­ko… ;)

 

I to będę się mu­siał dla cie­bie po­świę­cić, więc mam na­dzie­ję, że ją do­ce­nisz.

I to dla cie­bie będę się mu­siał po­świę­cić, więc… → zmie­ni­ła­bym szyk dla na­ci­sku na “dla cie­bie”

 

– Wiemy, o co cho­dzi? – okrzyk­nę­łą Ali­cja.

Po­mył­ki się zda­rza­ją, nawet u osób, u któ­rych byśmy ich nie po­dej­rze­wa­li.

osób, któ­rych byśmy o nie nie po­dej­rze­wa­li?

 

Poza tym i tak nic już nie mo­że­cie zro­bić, więc skończ­cie pro­szę ma­ru­dzić.

więc pro­szę, skończ­cie ma­ru­dzić?

 

Maszyna miał tylko dwa ra­mio­na, jedno wy­po­sa­żo­ne w ogrom­ne ostrze z dziw­ne­go, mie­nią­ce­go się tę­czo­wo ma­te­ria­łu, a dru­gie w dysk zło­żo­ny z serii świe­cą­cych nie­rów­no­mier­nie pier­ście­ni.

Ame­lia za­bra­ła ze sobą mio­tacz.

Kto to Ame­lia?

 

Za­sta­na­wia­łem się przez chwile, czy nie żar­tu­je, ale jej śmier­tel­nie blada twarz i nie­na­tu­ral­nie wy­krzy­wio­ne usta roz­wia­ły moje wąt­pli­wo­ści.

– Nie wia­do­mo. Kwia­tów nie było. Może u ob­cych też w mię­dzy­cza­sie był prze­łom i już nich nie po­trze­bu­ją? Ech, trze­ba się stąd było wy­no­sić.

trze­ba było się stąd wy­no­sić?

 

Ame­lia gra­mo­li­ła się z fo­te­la obok.

Ale kto to?

 

Hmm… Teraz wra­że­nia…

Opo­wia­da­nie mnie wcią­gnę­ło i czy­ta­ło mi się je w więk­szo­ści lekko i szyb­ko. Nawet zde­ner­wo­wa­ło mnie, że mu­sia­łam na chwi­lę odejść od lap­to­pa ;). Nie do końca ro­zu­miem za­cho­wa­nie Ali­cji/Ame­lii, bo pój­ście na spa­cer po zja­wie­niu się już na misji mnie za­sta­na­wia. Moim zda­niem po­win­na od­mó­wić wzię­cia udzia­łu w misji, ale wtedy nie mo­gła­by póź­niej za­wró­cić… To moje je­dy­ne za­strze­że­nie, bo wy­glą­da na po­trze­bę au­to­ra, a nie wynik zda­rzeń, ma­ją­cych miej­sce w opo­wia­da­niu. Czy­ta­ło się z przy­jem­no­ścią i za­cie­ka­wie­niem. Ję­zy­ko­wo było cał­kiem nie­źle i jak tylko po­pra­wisz błędy i su­ge­stie, chęt­nie po­bie­gnę do bi­blio… :D

Hej M.G.Zanadra!

 

Widzę, że tekst jest na tyle długi, że w ko­men­ta­rzach po­ja­wia­ją się ano­ma­lie cza­so­we ;) Kilka błę­dów, w szcze­gól­no­ści nie­szczę­sne alter ego Ali­cji, zo­sta­ło już wy­ła­pa­nych przez Bruce :)

Oczy­wi­ście dzię­ku­ję za uwagi, rów­nież te sty­li­stycz­ne. Tylko przy jed­nej zo­sta­wi­łem, jak było:

I to dla cie­bie będę się mu­siał po­świę­cić, więc… → zmie­ni­ła­bym szyk dla na­ci­sku na “dla cie­bie”

Nie wiem, czy taka kon­struk­cja nie wy­ma­ga­ła­by, żeby wcze­śniej było już jasno okre­ślo­ne, o co cho­dzi z po­świę­ce­niem, a teraz bo­ha­ter do­po­wia­dał­by tylko, że po­świę­ce­nie bę­dzie dla kogoś.

 

Cie­szę się, że opo­wia­da­nie wcią­gnę­ło. Nie wiem, czy umiem sobie wy­obra­zić pod wzglę­dem więk­szą po­chwa­łę niż iry­ta­cja spo­wo­do­wa­na odej­ściem od lap­to­pa. Wła­ści­wie taki mia­łem głów­ny cel: nie przej­mo­wać się dłu­go­ścią, tylko po­rząd­nie roz­wi­nąć wszyst­kie wątki i do­pro­wa­dzić do cie­ka­we­go za­koń­cze­nia.

Co do spa­ce­ru Ali­cji, masz rację. Teraz jak o tym myślę, da­ło­by się to nawet pro­sto na­pra­wić. Pod­czas wcho­dze­nia do ja­ski­ni mógł się prze­cież po­ja­wić dia­log, który prze­lał czarę go­ry­czy. Po­my­ślę jesz­cze chwi­lę i zro­bię po­praw­kę :)

 

Nie ma to może związ­ku z opo­wia­da­niem, ale za­sta­na­wia­ło mnie za­wsze, czy M.G. w nicku po­cho­dzi od ini­cja­łów, czy może jed­nak od mi­strzy­ni gry ;)

 

Po­zdra­wiam :)

It's hard to light a can­dle, easy to curse the dark in­ste­ad

Bar­dzie, widzę, że po­ja­wi­ła się resz­ta ko­men­ta­rza.

 

Faj­nie, że akcja wy­szła. Za­uwa­ży­łem, że w żad­nym do­tych­cza­so­wym opo­wia­da­niu nie mia­łem peł­no­praw­nych, jak­kol­wiek sen­sow­nie zro­bio­nych bo­ha­te­rów i stwier­dzi­łem, że czas to zmie­nić :)

Uwaga o roz­bież­no­ści mię­dzy koń­ców­ką a resz­tą tek­stu jest jak naj­bar­dziej tra­fio­na. Nie po­my­śla­łem o tym, że nawet, jeśli za­mknę wszyst­kie wątki, to cią­gle muszę pa­mię­tać, że nagła róż­ni­ca w prze­sta­wio­nych wy­da­rze­niach może spo­wo­do­wać, że ci, któ­rym się do tej pory po­do­ba­ło, po­czu­ją się roz­cza­ro­wa­ni, a ci któ­rym się nie po­do­ba­ło, ra­czej i tak tam nie dotrą ;)

 

Nie je­stem pe­wien, czy w sko­ja­rze­niu z Azją cho­dzi­ło o samą kon­struk­cję fa­bu­ły, czy o róż­ni­ce w mo­ral­no­ści mię­dzy kul­tu­ra­mi – gdyby tech­no­lo­gia do­szła do ta­kie­go po­zio­mu, nie wiem, czy któ­reś pań­stwo by z niej w pełni zre­zy­gno­wa­ło. Nawet z per­spek­ty­wy woj­sko­wej – jeśli ktoś ma su­per­żoł­nie­rzy, żeby się przed nim obro­nić, też trze­ba mieć su­per­żoł­nie­rzy.

 

Jeśli cho­dzi o ro­bo­tów ry­ce­rzy, za­mysł był taki, że do ob­cych w końcu do­tar­ła in­for­ma­cja o wal­kach na Ziemi i za­sta­no­wi­li się, jak roz­wią­zać do­tych­cza­so­we pro­ble­my. Lu­dzie prze­bi­ja­ją osło­ny, pod­cho­dząc bli­sko z mio­ta­cza­mi? Zrób­my ro­bo­ta, który do­brze radzi sobie w walce na ma­łych dy­stan­sach. Lu­dzie sami uży­wa­ją osłon? Nie spo­dzie­wa­li­śmy się, że zwiad trafi na coś tak in­te­li­gent­ne­go, ale ok, wy­śle­my ten jeden ma­te­riał, który je prze­bi­ja. Nie chcia­łem też wpro­wa­dzać od razu kilku no­wych ma­szyn, żeby nie za­trzy­my­wać akcji w koń­ców­ce, cho­ciaż ro­zu­miem pro­blem z mo­no­to­nią.

 

Wrócę na pewno jesz­cze z ko­men­ta­rzem, gdy mi­strzo­wie or­to­gra­fii, mi­sty­cy in­ter­punk­cji i ma­go­wie gra­ma­ty­ki już się wy­po­wie­dzą na temat Two­jej hi­sto­rii :) 

Też mam ostat­nio wra­że­nie, że za­sa­dy ję­zy­ka pol­skie­go, a w szcze­gól­no­ści in­ter­punk­cji, są wie­dzą ta­jem­ną. Zga­dzam się, że to wszyst­ko po­ma­ga w od­bio­rze i nie za­mie­rzam się z tym kłó­cić, tylko potem czy­tam spis zasad na stro­nie słow­ni­ka PWN-u i czuję, że z każ­dym zda­niem od­da­ję tro­chę po­czy­tal­no­ści :P

Ale cóż, trze­ba się uczyć, bo ina­czej cała ta zgra­ja bę­dzie krą­żyć do­oko­ła tek­stu i szar­pać go za rę­ka­wy ;)

 

Po­zdra­wiam :)

It's hard to light a can­dle, easy to curse the dark in­ste­ad

Cześć, osta­mie!

Na po­cząt­ku chcia­łem za­zna­czyć, że nie je­stem sym­pa­ty­kiem fik­cji na­uko­wej oraz prozy, gdzie się strze­la, duże się strze­la i jesz­cze wię­cej się strze­la. Nie­mniej myślę, że z two­je­go opo­wia­da­nia można czer­pać fraj­dę, na­pi­sa­ne jest lekko, nie prze­gią­łeś z wul­ga­ry­zma­mi, było też kilka faj­nych dia­lo­gów i scen.

Uwa­żam, że naj­więk­szą bo­lącz­ką tek­stu jest to, że dużo się w nim dzie­je, ale wła­ści­wie nie dzie­je się jakoś wiele. Po­ni­żej lista, we­dług mnie, ta­kich „pu­stych” se­kwen­cji.

> Ochro­niarz. Wszyst­ko to, o czym do­wia­du­je­my się w pro­lo­gu, zo­sta­je póź­niej po­wtó­rzo­ne. Czemu wła­ści­wie służy ta scena? Na­wia­sem mó­wiąc, kiedy znam już ca­łość, uwa­żam, że wątek ochro­nia­rza wy­szedł naj­le­piej. Cho­ciaż ja uciął­bym go w mo­men­cie, kiedy ochro­niarz wsia­da do windy i dał póź­niej bo­ha­te­rom i czy­tel­ni­kom pole do do­my­słów i ko­men­ta­rzy, co po czę­ści ro­bisz, ale da­ło­by się bar­dziej. Jego metod wy­cho­dze­nia z windy nie oce­niam, za­ufam ci, że jest to moż­li­we.

> Walka, walka, walka. Prócz ma­sa­kro­wa­nia ro­bo­tów i in­for­ma­cji za­war­tych już w pro­lo­gu nie po­ja­wia się tutaj nic istot­ne­go fa­bu­lar­nie. We­dług mnie bra­ku­je cze­goś moc­ne­go na ko­niec. My­śla­łem, że czymś takim bę­dzie wątek z wy­sa­dze­niem biura, ale nie, o ile coś mi nie umknę­ło, to tylko zbęd­ny ko­men­tarz. Oczy­wi­ście widzę, że wpro­wa­dzasz w tym wątku bo­ha­te­rów i kre­ślisz re­la­cje mię­dzy nimi, ro­zu­miem to i był­bym w sta­nie nawet stra­wić, gdyby nie to, że póź­niej po­wta­rzasz takie „puste” walki.

> Kłót­nia o miej­sce w ko­lej­ce. Scena ma­ją­ca po­ten­cjał, druga z moich ulu­bio­nych po ochro­nia­rzu wy­cho­dzą­cym z windy, ale co ona wnosi do fa­bu­ły? Gdyby ta „śmier­dzą­ca ekipa” wró­ci­ła, gdzieś póź­niej i cze­goś do­ko­na­ła, cho­ciaż jedna osoba…

> Ma­sa­kra w domu dziec­ka. Tego stra­wić nie je­stem w sta­nie. Po­cząt­ko­wo my­śla­łem: „Może ta rzeź nie­wi­nią­tek wy­ni­ka z tego, że obcy wdar­li się bo­ha­te­rom do umy­słu”. Jed­nak nie to mord na dzie­ciach, bo tak? Gdyby to jesz­cze była pa­ro­dia, to uwa­żam, że w jakiś spo­sób, da­ło­by się coś z tego obro­nić, ale obec­nie?

Tak przy oka­zji, na­praw­dę ta opie­kun­ka we­szła do domu tylko po to, aby umrzeć za Ame­ryk­ni­na? Może to jed­nak pa­ro­dia?

Wy­da­je mi się, że po­wyż­szy pro­blem wy­ni­ka z tego, że sam, osta­mie, przy­naj­mniej ja tak to od­bie­ra, nie do końca wiesz, o czym chcia­łeś pisać. Czy cho­dzi­ło ci o ko­smi­tów? Trans­fer umy­słów? Czy ka­rie­rę Fe­lik­sa? A może o strze­la­nie?

Jeśli o ko­smi­tów, to stan wie­dzy o ko­smi­tach z po­cząt­ku tek­stu, nie zwięk­sza się istot­nie na ko­niec tek­stu. Ot, do­wia­du­je­my się, że por­ta­le jed­nak wciąż dzia­ła­ją i ko­smi­ci mają no­we­go ro­bo­ta. Chyba że coś mi umknę­ło?

Jeśli cho­dzi o trans­fer umy­słu, to po co tyle tej walki z ko­smi­ta­mi, kon­cen­tro­wa­niu się na te­le­por­cie itp.? Czy one w ta­kiej ilo­ści są po­trzeb­ne? Czy może tylko za­ciem­nia­ją obraz?

Ka­rie­rę naj­ła­twiej by­ło­by po­go­dzić z resz­tą tek­stu i w sumie, to opo­wia­da­nie być może jest wła­śnie o tym, ale i tu bra­ku­je kon­se­kwen­cji. Mord na dzie­ciach, na­ra­ża­nie to­wa­rzy­szy, Fe­liks nie pa­nu­je nad dru­ży­ną, to trze­ba by jakoś spu­en­to­wać w za­koń­cze­niu. Uciecz­ka w inne ciało by­ła­by tu pew­nym roz­wią­za­niem, ale pod ko­niec ten wątek, we­dług mnie, staje się ko­micz­ny. Gdyby nie do­cho­dzi­ło do wskrze­sze­nia, to może jesz­cze jakoś.

Po­zo­sta­je strze­la­nie, o któ­rym wspo­mi­nasz w ty­tu­le, ale prócz tego, że bo­ha­te­ro­wie raz tra­fia­ją, raz nie tra­fią, aż ustrze­lą ja­kieś dziec­ko, to nie wiem, jaki ma to z czym­kol­wiek zwią­zek.

Ode mnie to tyle. Tra­ge­dii nie było, po­ci­ski z pi­sto­le­tów la­ta­ły mniej lub bar­dziej traf­nie, ochro­niarz wy­cho­dzą­cy z widny roz­bił bank i… w razie czego będę wie­dział, co robić, jak mi się winda za­tnie.

Po­zdra­wiam. :)

„Pi­sa­łem wiele, ale co uwa­ża­łem za nie­do­sko­na­łe, rzu­ca­łem w ogień, bo ten naj­le­piej po­pra­wia”. Owi­diusz

Hej Atre­ju!

 

Dzię­ku­ję za lek­tu­rę tego dłu­gie­go tek­stu i ob­szer­ne uwagi.

 

Po­sta­ram się w miarę moż­li­wo­ści wy­ja­śnić z teo­re­tycz­ne­go punk­tu wi­dze­nia, dla­cze­go opo­wia­da­nie miało być cie­ka­we. Strze­la­ni­na, ma­cha­nie mie­czem i inne formy ro­bie­nia sobie krzyw­dy cięż­ko opi­sać tak, żeby same w sobie były in­te­re­su­ją­ce. Na­ci­ska się spust i mię­śnie albo za­dzia­ła­ły po­praw­nie, albo nie. Z szer­mier­ką jest nieco le­piej, tutaj bo­ha­te­ro­wie mają do­stęp do więk­szej ilo­ści środ­ków, ale do­pó­ki czy­tel­nik nie jest w te­ma­cie, ra­czej cięż­ko opi­sać to w re­ali­stycz­ny, zro­zu­mia­ły i cie­ka­wy spo­sób. Mimo to, wiele osób uważa wła­śnie te hi­sto­rie prze­peł­nio­ne walką za naj­bar­dziej an­ga­żu­ją­ce. We­dług mnie jest tak dla­te­go, że ludzi in­te­re­su­ją nie same wy­da­rze­nia, a ich kon­se­kwen­cje. To zna­czy: jeśli chce­my, żeby bo­ha­ter od­niósł suk­ces, to boimy się, czy nic mu nie prze­szko­dzi i nie chce­my, żeby stała mu się krzyw­da. Czy­sto teo­re­tycz­nie, przy nie­skoń­czo­nym przy­wią­za­niu do bo­ha­te­ra, czy­tel­ni­ka ob­cho­dzi­ło­by do­słow­nie wszyst­ko, co ten robi. Coś jak ze śle­dze­niem co­dzien­ne­go życia ce­le­bry­tów (cho­ciaż dla mnie to już zde­cy­do­wa­nie za dużo, po­ka­zu­ję tylko me­cha­nizm :P).

Pierw­sze py­ta­nie, które się na­su­wa, to czy do bo­ha­te­rów w moim opo­wia­da­niu dało się przy­wią­zać. Szcze­rze mó­wiąc nie wiem, jak już wspo­mnia­łem wyżej, po raz pierw­szy mia­łem ja­ki­kol­wiek bar­dziej pre­cy­zyj­ny za­mysł na po­sta­cie i to, co ma się z nimi stać. Nie­któ­rzy się wczu­li, Ty naj­wi­docz­niej nie, także widać, że mam jesz­cze duże pole do po­pra­wy.

Ko­lej­nym py­ta­niem jest, czy nie można zro­bić i cie­ka­wych po­sta­ci, i wy­da­rzeń. A no można, tylko trze­ba umieć. Tutaj chcia­łem sku­pić się na zja­wi­sku opi­sa­nym po­wy­żej, żeby się na­uczyć i naj­wy­żej potem do­ło­żyć bar­dziej zło­żo­ną akcję.

Do tego do­cho­dzi dy­le­mat, czy takie pi­sa­nie nie jest mniej szla­chet­ne, bo prze­cież nie mamy tre­ści, tylko gramy na emo­cjach, ale ja na końcu tej dys­ku­sji do­cho­dzę do wnio­sku, że i tak za­wsze cho­dzi o emo­cje, tylko u róż­nych osób różne rze­czy je wzbu­dza­ją.

 

Scena z ochro­nia­rzem służy do prze­ka­za­nia in­for­ma­cji i po­zwa­la unik­nąć wielu in­fo-dum­pów w dal­szej czę­ści tek­stu. Do­wia­du­je­my się, że w ogóle mamy in­wa­zję, że ro­bo­ty się te­le­por­tu­ją, że jest kwiat. Uwaga o tym, że scenę można by skoń­czyć po wyj­ściu z windy jest tra­fio­na z fa­bu­lar­ne­go punk­tu wi­dze­nia, ale chcia­łem jesz­cze po­ka­zać te­le­por­ta­cję, która dzię­ki temu nie jest ni­g­dzie szcze­gó­ło­wo wy­ja­śnia­na i w koń­ców­ce, gdy znowu ją wi­dzi­my, ni­ko­go nie za­ska­ku­je. Mó­wisz, że wszyst­kie in­for­ma­cje są potem po­wtó­rzo­ne. Ja bym bar­dziej po­wie­dział, że są wy­ko­rzy­sta­ne – przy­go­to­wu­ję sobie na­rzę­dzia, żeby potem czy­tel­nik mógł po­my­śleć: fak­tycz­nie, to jest ele­ment tego świa­ta i mogło się tak zda­rzyć, a nie autor cią­gle wy­my­śla sobie nowe rze­czy, żeby pchać fa­bu­łę do przo­du.

Co do uciecz­ki z windy zro­bi­łem mały re­se­arch i ba­zo­wa­łem się na tym na­gra­niu: https://www.youtube.com/watch?v=oiP_PKIFKBk, cho­ciaż oni mieli się tam pro­ściej, bo we­wnętrz­ne drzwi cią­gle dzia­ła­ły ;)

Za­sta­na­wia mnie też, dla­cze­go aku­rat ta scena tak przy­pa­dła Ci do gustu. Czy to wła­śnie winda za­dzia­ła­ła jako cie­ka­wost­ka? A może akcja jesz­cze się nie prze­ja­dła?

 

Jeśli cho­dzi o motyw prze­wod­ni, to tekst za­czął się od po­my­słu na za­mia­nę ciał po­łą­czo­ną z lek­ki­mi roz­wa­ża­nia­mi me­ta­fi­zycz­ny­mi: co jeśli nauka doj­dzie w końcu do mo­men­tu, który przy­naj­mniej czę­ścio­wo po­twier­dzał­by ist­nie­nie siły wyż­szej albo cho­ciaż wpa­so­wy­wał się w ka­no­ny ist­nie­ją­cej re­li­gii? Tylko że po­mysł sam w sobie fa­bu­ły jesz­cze nie czyni. Chcia­łem, żeby od­kry­cie nie było po pro­stu przed­sta­wio­ne, tylko żeby grało istot­ną rolę i da­wa­ło czy­tel­ni­ko­wi na­le­ży­te­go “kopa”. Stąd po­ja­wi­li się agen­ci, któ­rych nie dość, że za­mia­na ciał ra­tu­je, to na star­cie nie mają za dużo wspól­ne­go ze zwią­za­ną z od­kry­ciem mo­ral­no­ścią, a potem za­czy­na ich coraz bar­dziej do­ty­kać, każ­de­go na swój spo­sób. Ka­rie­ra Fe­lik­sa jest jed­nym z ta­kich wąt­ków, innym może być po­świę­ce­nie Lu­ca­sa za­in­spi­ro­wa­ne przy­to­czo­ną opie­kun­ką z domu dziec­ka.

 

Prze­cho­dząc do tej sceny, nie byłem oczy­wi­ście na misji tego typu, ale wy­da­je mi się, że w ta­kich wa­run­kach palce mo­gły­by na­ci­snąć spust czę­ściej, niż ży­czy­li­by sobie tego wła­ści­cie­le.

Za to scena ze sto­łów­ką miała jed­no­cze­śnie po­ka­zy­wać am­bi­cję Fe­lik­sa i to, że cel nie musi być do końca słusz­ny (no i po­świę­ce­nie można po­trak­to­wać jako tro­chę na­cią­ga­ny, ale motyw). Za­sta­na­wia­łem się, czy nie zro­bić z or­de­ro­wych plu­to­nu eg­ze­ku­cyj­ne­go na sam ko­niec, ale do­sze­dłem do wnio­sku, że jed­nak do­wód­ca chciał­by użyć kogoś spoza struk­tu­ry agen­cji.

 

Taki był za­mysł, wy­ko­na­nie nie jest oczy­wi­ście per­fek­cyj­ne, ale mam na­dzie­ję, że roz­wia­łem przy­naj­mniej część two­ich wąt­pli­wo­ści.

Ostat­nią rze­czą, która mnie za­sta­na­wia, jest uzna­nie wskrze­sze­nia za “ko­micz­ne”. Ro­zu­miem, że z czy­sto ludz­kiej per­spek­ty­wy może się wy­da­wać nie­do­rzecz­ne, ale przy wpro­wa­dzo­nych za­ło­że­niach po­win­no być spój­ne.

 

Jesz­cze raz dzię­ku­ję za lek­tu­rę i po­zdra­wiam :)

It's hard to light a can­dle, easy to curse the dark in­ste­ad

Dzię­ku­ję, dziś już nie zdo­łam, po­sta­ram się wpaść jutro i do­koń­czyć czy­ta­nie. :)

Pe­cu­nia non olet

Bruce, spo­koj­nie, ja się stąd ni­g­dzie nie ru­szam :)

It's hard to light a can­dle, easy to curse the dark in­ste­ad

:)))

Pe­cu­nia non olet

Mimo to, wiele osób uważa wła­śnie te hi­sto­rie prze­peł­nio­ne walką (…) nie chce­my, żeby stała mu się krzyw­da.

Masz na myśli chyba drogę do celu, ale ok. Ja stoję na sta­no­wi­sku, że w sy­tu­acji ide­al­nej każdy aka­pit, wątek po­wi­nien w tek­ście cze­muś słu­żyć, ina­czej jest zbęd­ny. Aka­pi­ty po­świę­co­ne sce­nom walki, a więc dro­dze do celu cze­muś służą. Kło­pot w tym, że jest ich, w mojej opi­nii, za dużo. Jedna scena po­ka­zu­ją­ca spraw­ność dru­ży­ny – okej, ale po co ko­lej­na, która nic nie do­da­je? Za­mie­nia się to w grę kom­pu­te­ro­wą, czyli za­bi­ja­nie dla roz­ryw­ki.

Po­słu­żę się dla zo­bra­zo­wa­nia nie­szczę­sny­mi dzieć­mi.

Wpierw Lukas za­bi­ja pierw­sze – jest in­for­ma­cja, coś jest nie tak. Potem za­bi­ja ko­lej­ne – nic no­we­go nie ma. Potem Ali­cja za­bi­ja na­stęp­ne – po czę­ści nic no­we­go, może prócz tego, że cho­ro­ba strze­la­nia do dzie­ci jest za­raź­li­wa. Na­stęp­nie za­bi­ja­ją ro­bo­ta – nic no­we­go. Spo­ty­ka­ją dziec­ko, jest dia­log – żad­nych no­wych in­for­ma­cji. Wy­cho­dzą, wra­ca­ją nie­ja­ko w to samo miej­sce, wcze­śniej za­braw­szy opie­kun­kę, która zaraz ginie – żad­nych no­wych in­for­ma­cji. Na­stęp­nie znaj­du­ją trój­kę dzie­ci, jedno zo­sta­je za­bi­te przez ro­bo­ta i nic.

Tyle śmier­ci, żad­nych kon­se­kwen­cji, żad­nych wy­ja­śnień. Po­da­łeś in­for­ma­cję z po­cząt­ku, że coś się dzie­je nie­do­bre­go, na ko­niec ma­sa­kry ja dalej wiem tyle samo. A może nawet mniej, bo bo­ha­te­ro­wie zdają mi się śred­nio tym po­ru­sze­ni, nie li­cząc Ali­cji. Ale ca­łość tak jest przed­sta­wio­na, w mojej oce­nie, że… no, bywa, jedno dziec­ko w te, czy we wte, prze­cież to i tak były sie­ro­ty.

Scena z ochro­nia­rzem służy do prze­ka­za­nia (…) in­wa­zję, że ro­bo­ty się te­le­por­tu­ją, że jest kwiat.

Tak, ale można było po­ka­zać je­dy­nie obraz z ka­me­ry i SMS-a. Nie po­da­wać ca­ło­ści od razu, skoro cały tekst o tym trak­tu­je. Nie pisać o ro­bo­cie, skoro potem jest ich cała masa. Tylko dalej, tak jak to zro­bi­łeś, po­ka­zać zma­sa­kro­wa­ne ciało i do­my­sły bo­ha­te­rów.

Za­sta­na­wia mnie też, dla­cze­go aku­rat ta scena tak przy­pa­dła Ci do gustu. Czy to wła­śnie winda za­dzia­ła­ła jako cie­ka­wost­ka? A może akcja jesz­cze się nie prze­ja­dła?

Po czę­ści tak. Ale głów­nie cho­dzi o motyw hurra bo­ha­te­ra, któ­re­go po­ko­na­ły drzwi windy. Było to dla mnie za­baw­ne na swój tra­gicz­ny spo­sób.

Jeśli cho­dzi o motyw prze­wod­ni, to tekst za­czął się (…) wyż­szej albo cho­ciaż wpa­so­wy­wał się w ka­no­ny ist­nie­ją­cej re­li­gii?

Nie chcia­łem już po­ru­szać tych kwe­stii. Bo ode­bra­łem to jako kon­wen­cję fik­cji na­uko­wej, że w tego typu opo­wie­ściach, musi być jakiś uczo­ny, który coś tam beł­ko­cze. Ale…

Pi­szesz o umy­śle, ale w tek­ście nie in­for­mu­jesz, co to wła­ści­wie ten umysł jest. Cho­dzi o oso­bo­wość, pa­mięć, świa­do­mość, cha­rak­ter, struk­tu­rę mózgu, o wszyst­ko naraz? Wy­pa­da­ło­by, aby uczo­ny wie­dział, czym się zaj­mu­je.

Z dal­szej czę­ści tek­stu wnio­sku­ję, że cho­dzi o nie­ja­ko ko­pio­wa­nie struk­tu­ry ory­gi­na­łu. Zatem nie na­zwał­bym tego trans­fe­rem, bo prze­cież ory­gi­na­ło­wi ni­cze­go nie ubywa?

 

Od razu na­cho­dzi mnie tutaj myśl, acz­kol­wiek nie znam się na bio­lo­gii, więc jej nie roz­wi­nę, jak to się ma do DNA ciała, w któ­rym zmie­nia­ny jest sam mózg?

Czy jak bo­ha­ter prze­siadł się do ciała ko­bie­ty, to jego męski mózg do­stał okre­su?

Wy­da­je mi się, że w mo­men­cie śmier­ci, z ciała Ali­cji wy­szła dusza. Pró­bo­wa­ła po­le­cieć do nieba, ale nasze pole ją za­trzy­ma­ło (…).

Dusza jest zatem ma­te­rial­na. Czy mogła więc le­cieć do nie­ma­te­rial­ne­go Nieba? Czy to je­dy­nie żart ze stro­ny uczo­ne­go? Dusza od­gry­wa tu rolę ja­kie­goś po­ru­szy­cie­la?

Potem, jak już gwar­dzi­ści wy­szli, wgra­łem umy­sły do no­wych ciał. Du­szom chwi­la prze­rwy naj­wi­docz­niej nie prze­szko­dzi­ła. Do tego wy­glą­da na to, że dusze wró­ci­ły wam wspo­mnie­nia.

A więc dusza prze­no­si in­for­ma­cje? Jest pa­mię­cią? Świa­do­mo­ścią? Oso­bo­wo­ścią? Po co więc to całe ko­pio­wa­nie umy­słu? Czy do­kład­ne od­wzo­ro­wa­nie struk­tu­ry umy­słu nie po­win­no już ta­kich kwe­stii za­ła­twić?

 

Cała za­mia­na ciał wy­cho­dzi we­dług mnie bar­dziej, jak za­mia­na słów. Niby bo­ha­ter tra­fia do no­we­go ciała, ale opi­su­jesz to tak, jakby wsiadł do nowej ma­szy­ny. To samo tyczy się tego, kiedy za­mie­niasz bo­ha­te­rów cia­ła­mi. Brak ja­kich­kol­wiek kon­se­kwen­cji, szoku, zdzi­wie­nia, no nie wiem.

 

Ogól­nie w swej kon­cep­cji spro­wa­dzasz czło­wie­ka do mózgu. Prze­ko­pio­wać struk­tu­rę mózgu plus napęd „du­szycz­ko­wy” i wszyst­ko bę­dzie cacy. Resz­ta ciała to tylko ma­szy­na, do któ­rej można się prze­siąść. Nie od­bie­raj tych słów jako wadę tek­stu. Po pro­stu są to mi od­le­głe i obce po­glą­dy, i kry­ty­ku­ję tutaj samą ideę.

Ostatnią rze­czą, która mnie za­sta­na­wia, (…) ale przy wpro­wa­dzo­nych za­ło­że­niach po­win­no być spój­ne.

Motyw za­mia­ny w takim stylu ko­ja­rzy mi się z fil­ma­mi ko­me­dio­wy­mi. Męż­czy­zna tra­fia do ciała ko­bie­ty i… i wia­do­mo, co robi. Nie po­tra­fię ode­brać tego ina­czej. ;p

„Pi­sa­łem wiele, ale co uwa­ża­łem za nie­do­sko­na­łe, rzu­ca­łem w ogień, bo ten naj­le­piej po­pra­wia”. Owi­diusz

Masz na myśli chyba drogę do celu, ale ok.

Masz rację, cho­ciaż myślę, że zna­la­zło­by się kilka od­stępstw ;)

Wy­da­je mi się jed­nak, że nieco ina­czej po­strze­ga­my wy­da­rze­nia. Zo­sta­jąc przy przy­kła­dzie z dzieć­mi, dla mnie wy­glą­da to na­stę­pu­ją­co:

Lucas za­bi­ja pierw­sze: pro­blem się po­ja­wia.

Lucas za­bi­ja dru­gie: Lucas za­czy­na czuć się ze sobą na tyle nie w po­rząd­ku, że za­czy­na wy­pie­rać, żeby za­bi­ja­nie było czym­kol­wiek złym, Ali­cja jest zła, bo jest em­pa­tycz­ną osobą.

Ali­cja za­bi­ja: Ali­cja do­cho­dzi do wnio­sku, że jed­nak nie była em­pa­tycz­ną osobą i łatwo jest kry­ty­ko­wać in­nych, jak sa­me­mu nie było się spraw­dzo­nym, Fe­liks do­cho­dzi do wnio­sku, że trze­ba zmie­nić tak­ty­kę.

Fe­liks woła dzie­ci: po­sta­na­wia za­ry­zy­ko­wać bez­pie­czeń­stwo dru­ży­ny, żeby pomóc lu­dziom.

Za­bi­ja­ją ro­bo­ta i dzie­ci nie wy­cho­dzą: kon­se­kwen­cje de­cy­zji Fe­lik­sa, spra­wia­ją­ce, że za­czy­na zmie­niać na­sta­wie­nie.

Za­bra­nie ze sobą opie­ku­na: jesz­cze jedna próba oszczę­dze­nia dzie­ci w środ­ku.

Walka z ro­bo­ta­mi i śmierć opie­ku­na: Fe­liks do­cho­dzi do wnio­sku, że nie ma po co się sta­rać, skoro ofia­ry i tak będą, Lucas się łamie i do­cho­dzi do wnio­sku, że nie da rady tego wszyst­kie­go wy­przeć i jed­nak trze­ba się przej­mo­wać (co ma też kon­se­kwen­cje na końcu opo­wia­da­nia).

Roz­kaz, żeby na­sto­lat­ko­wie po­de­szli: na bazie wnio­sku wcze­śniej Fe­liks stwier­dza, że wy­wa­lo­ne: oni zginą, ale my prze­ży­je­my i tak naj­wi­docz­niej musi być. Zmie­nia się też jego na­sta­wie­nie do ob­cych: to już nie prze­ciw­nik do ogra­nia w grze stra­te­gicz­nej albo za­wo­dach spor­to­wych, tylko praw­dzi­wy wróg ludz­ko­ści.

I no nie wiem, jak dla mnie in­for­ma­cji jest tu sporo i każdy bo­ha­ter prze­cho­dzi małą prze­mia­nę. Może nie jest to wy­star­cza­ją­co wy­raź­nie przed­sta­wio­ne?

 

Tak, ale można było po­ka­zać je­dy­nie obraz z ka­me­ry i SMS-a. Nie po­da­wać ca­ło­ści od razu, skoro cały tekst o tym trak­tu­je.

Za­le­ża­ło mi tutaj kon­kret­nie na tym frag­men­cie:

Przed nim po­ja­wił się wy­so­ki na dwa metry robot. Nie spadł zni­kąd, nie wy­szedł zza rogu – po pro­stu się po­ja­wił.

bo sama te­le­por­ta­cja po­ja­wia się “na ekra­nie” do­pie­ro na sam ko­niec. Za­sta­no­wię się, czy to zo­sta­wię, ale widzę teraz, że na pewno można nie po­wie­dzieć, czy robot do­padł Ma­ria­na, czy nie, może skró­cić też tro­chę opis. Dzię­ku­ję :)

 

Po czę­ści tak. Ale głów­nie cho­dzi o motyw hurra bo­ha­te­ra, któ­re­go po­ko­na­ły drzwi windy. Było to dla mnie za­baw­ne na swój tra­gicz­ny spo­sób.

W takim razie cie­szę się, że się po­do­ba­ło, ale, heh, nie do końca taka miała być rola tego frag­men­tu ;) Cho­ciaż taka in­ter­pre­ta­cja w żaden spo­sób wła­ści­wej roli nie prze­szka­dza :P

 

Jeśli cho­dzi o umysł, to też nie pro­mu­ję tu wła­snych po­glą­dów, tylko robię eks­pe­ry­ment: a co gdyby nasza świa­do­mość/wspo­mnie­nia/wszyst­ko były umiej­sco­wio­ne w ja­kimś cu­dow­nym, nie­moż­li­wym do za­ob­ser­wo­wa­nia obiek­cie (tutaj: duszy) i po­trze­bo­wa­ły mózgu tylko jako swego ro­dza­ju “har­dwa­re’u” do dzia­ła­nia? Oczy­wi­ście cał­ko­wi­te na­uko­we wy­ja­śnie­nie ta­kie­go zja­wi­ska nie jest moż­li­we, ale nie wy­da­je mi się też, żeby coś oprócz brzy­twy Ockha­ma temu cał­ko­wi­cie prze­czy­ło. W takim przy­pad­ku – tak jak zresz­tą jest to po­ka­za­ne w te­ście – sam sprzęt da­ło­by się sko­pio­wać, tylko nie spra­wi to jesz­cze, że dwie osoby będą żyły jed­no­cze­śnie. Trze­ba “duszy”, który roz­po­zna zna­jo­my sprzęt i się na niego prze­pro­wa­dzi.

Od razu na­cho­dzi mnie tutaj myśl, acz­kol­wiek nie znam się na bio­lo­gii, więc jej nie roz­wi­nę, jak to się ma do DNA ciała, w któ­rym zmie­nia­ny jest sam mózg?

Też nie je­stem eks­per­tem i w tek­ście mu­sia­łem zro­bić kilka uprosz­czeń, ale wy­da­je mi się, że DNA w tym przy­pad­ku de­cy­du­je tylko o po­cząt­ko­wym uło­że­niu neu­ro­nów i ich póź­niej­szych re­ak­cjach na bodź­ce, ale gdyby je prze­kon­fi­gu­ro­wać, to ma­szy­na po­to­czy­ła­by się dalej swoim ryt­mem.

Czy jak bo­ha­ter prze­siadł się do ciała ko­bie­ty, to jego męski mózg do­stał okre­su?

Nie, był zmę­czo­ny. Ale nowy or­ga­nizm do­ce­lo­wo ow­szem, jeśli tylko bio­lo­dzy nie usu­nę­li z ciała rów­nież tej “nie­do­god­no­ści”.

 

Prze­siad­ka mię­dzy cia­ła­mi nie jest dla bo­ha­te­rów zu­peł­nie obo­jęt­na. U Fe­lik­sa opi­su­ję po­czu­cie ob­co­ści i “od­kry­wa­nie” swo­jej nowej sko­ru­py, tylko jest on typem osoby, która stwier­dzi­ła­by ra­czej, że jej zdzi­wie­nie ni­ko­go nie ob­cho­dzi, a za drzwia­mi jest walka do wy­gra­nia, więc musi sobie po­ra­dzić. Stąd brak roz­mów na ten temat.

Co do Ali­cji za­mysł był taki, że od po­cząt­ku nie do końca do­brze czuła się ze swoim cia­łem (za­uważ, jak re­agu­je na wszyst­kie próby fi­zycz­ne­go kon­tak­tu), więc prze­siad­kę przy­ję­ła z pewną ulgą, nawet, jeśli tro­chę ją to za­sko­czy­ło. Po­zo­sta­je też nie­ujaw­nio­na treść jej roz­mo­wy z Ben­ja­mi­nem.

 

Motyw za­mia­ny w takim stylu ko­ja­rzy mi się z fil­ma­mi ko­me­dio­wy­mi. Męż­czy­zna tra­fia do ciała ko­bie­ty i… i wia­do­mo, co robi. Nie po­tra­fię ode­brać tego ina­czej. ;p

Naj­wi­docz­niej oglą­dam za mało fil­mów ;) Cho­ciaż można się też za­sta­na­wiać, czy za­mia­na fak­tycz­nie by­ła­by taka za­baw­na.

 

Po­zdra­wiam :)

It's hard to light a can­dle, easy to curse the dark in­ste­ad

Dzię­ku­je, osta­mie, za od­po­wiedź, myślę, że po­ka­zu­je ona róż­ni­ce w na­szym my­śle­niu i tak już musi być. Ja mam inne ide­ały, ty masz inne. :)

 

Tak, jak pi­sa­łem, nie uwa­żam za ko­niecz­ne cze­pia­nie się owej prze­siad­ki do in­ne­go ciała. Do­pusz­czam za­ło­że­nie, że cza­sem można coś upro­ścić, aby coś po­ka­zać. Tylko, od­wo­łu­jąc się do pierw­sze­go ko­men­ta­rza, nie do­strze­gam tutaj hie­rar­chi wąt­ków, przez co trud­no mi oce­nić, czy uprosz­cze­nie jest tu do obro­ny, czy nie.

Naj­wi­docz­niej oglą­dam za mało fil­mów ;) Cho­ciaż można się też za­sta­na­wiać, czy za­mia­na fak­tycz­nie by­ła­by taka za­baw­na.

Ja ko­ja­rzę sam motyw, ale nie znam kon­kret­nych przy­kła­dów. Oglą­da­łem coś ta­kie­go, mając pew­nie na­ście lat i nie­ste­ty utkwi­ło mi w gło­wie. ;p

„Pi­sa­łem wiele, ale co uwa­ża­łem za nie­do­sko­na­łe, rzu­ca­łem w ogień, bo ten naj­le­piej po­pra­wia”. Owi­diusz

Witam ser­decz­nie; do­koń­cze­nie czy­ta­nia i ko­lej­ne su­ge­stie oraz wąt­pli­wo­ści (do prze­my­śle­nia):

– Ale o co cho­dzi z in­wa­zją? Prze­cież ktoś mu­siał prze­oczyć mnó­stwo kwia­tów – krzyk­nął Lucas. – hmmm… – oni tak cią­gle krzy­czą bez wy­krzyk­ni­ków…

Jak ry­ce­rze roz­le­zą się po świe­cie, do­pie­ro bę­dzie ka­ta­stro­fa – za­wo­ła­ła Ali­cja. – tu po­dob­nie

Z resz­tą, z tą duszą tak mi się tylko po­wie­dzia­ło. – ort. – razem?

Li­mi­ty mogą być bli­żej, niż się wy­da­je. – W gło­sie na­ukow­ca było wię­cej ra­do­ści niż re­pry­men­dy. – po­wtó­rze­nie

Rzu­ci­ły się na nas trzy ro­bo­ty jed­no­cze­śnie. Zanim zdą­ży­li­śmy ich po­ko­nać, ko­lej­na piąt­ka po­ja­wi­ła się dalej w ko­ry­ta­rzu. – skła­dnio­wy – do czego lub kogo od­no­si się wyraz „ich”?

– A (prze­ci­nek?) co jeśli tam nie było no­we­go kwia­tu, tylko obcy te­le­por­tu­ją się do sta­rych?

 

Ry­ce­rzy było już sied­miu. Usta­wi­li się w sze­reg, z ostrza­mi wy­cią­gnię­ty­mi w naszą stro­nę. Od tyłu by­li­by świet­nym celem, ale wszy­scy agen­ci oprócz nas ucie­kli na górę.

– To i tak w tę samą stro­nę. Szyb­ko! – krzyk­nął Lucas.

Rzu­ci­li­śmy się bie­giem, dwa gi­gan­ty i trój­ka agen­tów za nami. Sze­reg wy­biegł nam na spo­tka­nie. Za­wa­ha­łem się. Byłem sil­niej­szy od ry­ce­rza. Z Ali­cją mo­gli­śmy po­ko­nać dwóch lub trzech. Ale sied­miu? – ten frag­ment jest dla mnie nie­ja­sny – czemu trój­ka agen­tów bie­gła za nimi, skoro wcze­śniej wszy­scy agen­ci po­bie­gli na górę?

 

Spoj­rza­łem na trupa Lu­ca­sa z dwoma ogrom­ny­mi ra­na­mi w klat­ce pier­sio­wej i szyi. – skła­dnio­wy i gra­ma­tycz­ny – rana to ro­dzaj żeń­ski, nie męski

Tra­fił we fra­mu­gę i ry­ko­sze­tem odbił się do środ­ka po­miesz­cze­nia. – czy on się odbił do, czy od?

 

Ha­ha­ha, ”Ali­cja pod­szedł” – nie­złe za­koń­cze­nie ta­aakiej akcji! :) Ba­aar­dzo dobry tekst, gra­tu­lu­ję po­my­słu i kli­kam. :)

Po­zdra­wiam ser­decz­nie. :)

Pe­cu­nia non olet

Atre­ju, ja rów­nież dzię­ku­ję za roz­mo­wę. Wła­śnie przy od­mien­nych po­glą­dach naj­ła­twiej jest się do­wie­dzieć cze­goś no­we­go ;) Po­sta­ram się, żeby hie­rar­chia wąt­ków na przy­szłość była lep­sza.

 

Bruce, dzię­ki za ła­pan­kę i lek­tu­rę. Cie­szę się, że za­bieg na końcu uśmiech­nął i po­mysł przy­padł do gustu :) Za­sta­na­wia­łem się, czy nie zmie­nić ro­dza­ju już wcze­śniej, ale do­sze­dłem do wnio­sku, że źle by się to czy­ta­ło, a tu przy­naj­mniej do­peł­nia fi­na­łu.

 

Po­zdra­wiam :)

It's hard to light a can­dle, easy to curse the dark in­ste­ad

I ja dzię­ku­ję; tak, ca­łość bar­dzo przy­pa­dła mi do gustu i chwa­lę nie­ustan­nie świet­ny po­mysł. :)

Po­zdra­wiam. :)

Pe­cu­nia non olet

Bruce smiley

It's hard to light a can­dle, easy to curse the dark in­ste­ad

Oso­bli­we wra­że­nia to­wa­rzy­szy­ły mi pod­czas lek­tu­ry, Osta­mie, al­bo­wiem nie prze­pa­dam za opo­wia­da­nia­mi opi­su­ją­cy­mi sceny walki, a tu wszyst­ko się do tego spro­wa­dza. W do­dat­ku tempo jest za­wrot­ne, sy­tu­acje wręcz nie­wia­ry­god­ne, a bo­ha­te­ro­wie choć bez prze­rwy znaj­du­ją się w wirze ko­lej­nych po­ty­czek, to po­ko­nu­ją mnó­stwo ob­cych i nawet kiedy umie­ra­ją, to zaraz po­wra­ca­ją do ży­wych, po czym wal­czą jesz­cze ofiar­niej i z jesz­cze lep­szym skut­kiem. :)

I dla­te­go ze zdu­mie­niem stwier­dzam, że choć to cał­kiem nie moja bajka, to tę hi­sto­rię czy­ta­ło mi się świet­nie, ze spo­rym za­cie­ka­wie­niem, a chwi­la­mi, nawet mimo dra­ma­tycz­nych sy­tu­acji, także z uśmie­chem.

Wy­ko­na­nie po­zo­sta­wia nieco do ży­cze­nia, ale mam na­dzie­ję, że po­pra­wisz uster­ki, bo chcia­ła­bym móc zgło­sić opo­wia­da­nie do Bi­blio­te­ki. :)

 

Po­ło­żył na stole kubek z pa­ru­ją­cą kawą.Po­sta­wił na stole kubek z pa­ru­ją­cą kawą.

Gdyby po­ło­żył kubek, kawa by się zeń wy­la­ła.

 

Wsa­dził w wyrwę krót­szy ko­niec pałki te­le­sko­po­wej. → Ni­cze­go z drzwi nie wy­rwał, więc ra­czej: Wsa­dził w szcze­li­nę krót­szy ko­niec pałki te­le­sko­po­wej.

 

ale okna da­wa­ły wy­star­cza­ją­co świa­tła, żeby się po­ru­szać. → Okna nie są źró­dłem świa­tła.

Pro­po­nu­ję: …ale przez okna wpa­da­ło dość świa­tła, żeby się po­ru­szać.

 

ra­mio­na za­koń­czo­ne cięż­ki­mi do zi­den­ty­fi­ko­wa­nia przy­rzą­da­mi. → …ra­mio­na za­koń­czo­ne trud­ny­mi do zi­den­ty­fi­ko­wa­nia przy­rzą­da­mi.

https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/Ciezko-a-trudno;19058.html

 

– A teraz: do środ­ka! → Czemu tu służy dwu­kro­pek?

 

zdała sobie spra­wę z na­szej obec­no­ści. Za­wró­ci­ła i pu­ści­ła się w naszą stro­nę z za­wrot­ną pręd­ko­ścią, zu­peł­nie jakby ko­ry­tarz zmie­nił się w stud­nię, przez którą spa­da­ła. Od­dział spoj­rzał py­ta­ją­co w moją stro­nę. → Czy to ce­lo­we po­wtó­rze­nia?

 

Ca­łość miała pra­wie metr śred­ni­cy i uno­si­ła w po­ło­wie wy­so­ko­ści biura… → Co uno­si­ła?

A może miało być: Ca­łość miała pra­wie metr śred­ni­cy i uno­si­ła się w po­ło­wie wy­so­ko­ści biura

 

Mi tam nie za­le­ży… → Mnie tam nie za­le­ży

 

Chwi­lę nam za­ję­ło, zanim po­zno­si­li­śmy… → A może: Chwi­lę trwa­ło, zanim po­zno­si­li­śmy

 

żeby w WED’zie skoń­czyć z pa­no­wa­niem… → …żeby w WED-zie skoń­czyć z pa­no­wa­niem

 

Na wej­ściu do la­bo­ra­to­rium sta­ną­łem jak wryty.W wej­ściu/ W drzwiach do la­bo­ra­to­rium sta­ną­łem jak wryty.

 

prze­wo­dy wiły się po ziemi. → Pi­szesz o la­bo­ra­to­rium, więc: …prze­wo­dy wiły się po pod­ło­dze/ po­sadz­ce.

 

na pewne ba­da­nia wcze­śniej cięż­ko było do­stać po­zwo­le­nie. → …na pewne ba­da­nia wcze­śniej trud­no było do­stać po­zwo­le­nie.

 

Mi i Lu­ca­so­wi skoń­czy­ło się pa­li­wo… → Mnie i Lu­ca­so­wi skoń­czy­ło się pa­li­wo

 

Biła od niej de­li­kat­na woń per­fum. → Skoro woń per­fum biła, była ra­czej in­ten­syw­na, nie de­li­kat­na.

Pro­po­nu­ję: Ota­cza­ła ją de­li­kat­na woń per­fum.

 

ale tym razem pro­ściej było mi się opa­no­wać. → A może: …ale tym razem ła­twiej było mi się opa­no­wać.

 

ale poza tym każdy z nas ma swoje życie. → Fe­liks mówi o gru­pie mie­sza­nej, więc: …ale poza tym każde z nas ma swoje życie.

 

in­for­ma­cje o Zie­mii nie do­tar­ły… → Li­te­rów­ka.

 

Ali­cja opar­ła po­ty­li­cę o me­ta­lo­wą bla­chę nad sie­dze­niem. → Czy do­okre­śle­nie jest ko­niecz­ne?  Czy bla­cha może być inna, nie me­ta­lo­wa?

 

po­ra­sta­ły ją małe krze­wy. Jeden z nich wy­rósł wokół cze­goś me­ta­lo­we­go… → Czy jeden krzew może wy­ro­snąć wokół cze­goś?

 

Ktoś z nas może prze­ży­je. → Pi­szesz o dwóch męż­czy­znach, więc: Któ­ryś z nas może prze­ży­je.

 

Jak ktoś z was ład­nie za­uwa­żył… -> Jak któ­ryś z was ład­nie za­uwa­żył

 

– Za­sta­na­wia mnie – po­wie­dział Lucas. – jak to jest… → Zbęd­na krop­ka po di­da­ska­liach.

 

Mi tu czło­wiek umie­ra!Mnie tu czło­wiek umie­ra!

 

– Gdy­byś się wy­niósł, ona… – wska­za­łem na Ali­cję i urwa­łem… → – Gdy­byś się wy­niósł, ona… – Wska­za­łem Ali­cję i urwa­łem

Wska­zu­je­my kogoś, nie na kogoś.

 

Z resz­tą, z tą duszą tak mi się tylko po­wie­dzia­ło.Zresz­tą, z tą duszą tak mi się tylko po­wie­dzia­ło.

 

Zrzu­ci­łem trupa Ali­cji na zie­mię… → Zrzu­ci­łem trupa Ali­cji na pod­ło­gę/ po­sadz­kę

 

 Na ko­ry­ta­rzu sy­tu­acja była cięż­ka.Na ko­ry­ta­rzu sy­tu­acja była trud­na.

 

Pode mną leżał znisz­czo­ny kor­pus ob­ce­go. Rdzeń pękł na pół, tak że ra­mio­na i od­nó­ża le­ża­ły kilka… → Nie brzmi to na naj­le­piej.

 

Pot lał nam się z czoła… → Z jed­ne­go czoła? A może miało być: Pot lał się nam z czół… Lub: Pot lał się z nas

 

Rzu­ci­ły się na nas trzy ro­bo­ty jed­no­cze­śnie. Zanim zdą­ży­li­śmy ich po­ko­nać… → Czy na pewno po­ko­na­li tych trzech­ro­bo­tów, czy może miało być: Zanim zdą­ży­li­śmy je po­ko­nać

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Hej re­gu­la­to­rzy!

 

Cie­szę się, że się po­do­ba­ło, w szcze­gól­no­ści, jeśli udało mi się za­mie­szać w Two­ich czy­tel­ni­czych gu­stach ;) Chcia­łem nie wsta­wiać za dużo wy­da­rzeń, które by­ły­by cie­ka­we same w sobie i sku­pić się bar­dziej na po­wią­za­niach fa­bu­lar­nych i bo­ha­te­rach, także cie­szę się, że wy­szło.

Dzię­ku­ję też za ła­pan­kę, wszyst­kie uwagi wpro­wa­dzo­ne, cho­ciaż tu znowu roz­miar opo­wia­da­nia spo­wo­do­wał małe ano­ma­lie cza­so­we i kilka po­pra­wek, za­su­ge­ro­wa­nych przez in­nych czy­tel­ni­ków, wsko­czy­ło do tek­stu jesz­cze przed ko­men­ta­rzem ;)

 

Po­zdra­wiam :)

It's hard to light a can­dle, easy to curse the dark in­ste­ad

Osta­mie, za­wsze czy­tam i ła­pan­ku­ję w Wor­dzie. A kiedy już do­bio­rę się do tek­stu, ra­czej nie śle­dzę na bie­żą­co po­czy­nań in­nych ko­men­tu­ją­cych, choć zda­rza się, że jeśli za­uwa­żę, iż błąd zo­stał już wy­tknię­ty, po­mi­jam go.

A skoro do­ko­na­łeś po­pra­wek, mogę udać się do kli­kar­ni. ;)

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Oczy­wi­ście śmie­ję się, nie na­rze­kam, za to roz­wią­za­nie za­gad­ki oka­za­ło się inne, niż my­śla­łem ;) Dzię­ku­ję za klika i po­zdra­wiam :)

It's hard to light a can­dle, easy to curse the dark in­ste­ad

Bar­dzo pro­szę i życzę suk­ce­sów w dal­szej pracy twór­czej. :)

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Jest dużo plu­sów i tro­chę mi­nu­sów.

Widzę po­ten­cjał do skra­ca­nia – scen­ka w kan­ty­nie nie wnosi wiele do fa­bu­ły.

Nie­kie­dy tekst spra­wia wra­że­nie na­iw­ne­go, w któ­rymś mo­men­cie za­czę­łam się za­sta­na­wiać, czy to aby nie opis gry. Tak, jak­byś miał za duży kon­trast.

Dla­cze­go ochro­niarz w ogóle wsia­da do windy? Po­wi­nien wie­dzieć, że pod­czas in­wa­zji nie ma prądu. Ochro­ny nie uczą, żeby nie ufać win­dom?

Mie­siąc na prze­łom w no­wa­tor­skiej dzie­dzi­nie nauki to śmiesz­ny ter­min. Zdaje się, że Edi­so­no­wi do­pra­co­wa­nie ża­rów­ki za­ję­ło wię­cej.

Przy ja­ski­ni do­szłam do wnio­sku, że bo­ha­ter jest psy­cho­pa­tą. To nie jest chęć zro­bie­nia ka­rie­ry, tylko idio­tyzm. Dla­cze­go taki świe­żak zo­stał sze­fem?

Ale ogól­nie czy­ta­ło się nie­źle. Koń­ców­ka mi się po­do­ba­ła – tam nie było zbęd­nych dłu­żyzn, zgrab­nie po­do­my­ka­łeś wątki.

pro­ste, drew­nia­ne krze­sła ota­cza­ły pro­ste, drew­nia­ne stoły,

Czyli co ota­cza­ło, a co było ota­cza­ne? Le­piej uni­kać ta­kich dwu­znacz­nych kon­struk­cji.

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Hej Fin­kla!

 

Dzię­ku­ję za uwagi i cie­szę się, że ogó­łem czy­ta­ło się le­piej niż go­rzej. Tekst jest na tyle długi, że pod ko­niec mia­łem wra­że­nie, że zdą­ży­łem się kilku rze­czy na­uczyć i piszę le­piej niż na star­cie ;)

 

W kan­ty­nie chcia­łem wpro­wa­dzić tro­chę świa­ta i am­bi­cji bo­ha­te­rów tak, żeby w sce­nie cią­gle był kon­flikt, cho­ciaż ro­zu­miem, że nie cią­gnę go dalej. Na po­cząt­ku chcia­łem też, żeby or­de­ry ode­gra­ły w koń­ców­ce więk­szą rolę, ale z tego zre­zy­gno­wa­łem, więc może fak­tycz­nie wątek da­ło­by się po­mi­nąć. Mam pewne opory przed cał­ko­wi­tym usu­nię­ciem tej sceny, w szcze­gól­no­ści ze wzglę­du na in­te­rak­cję Fe­lik­sa i Ali­cji (a tro­chę in­nych in­for­ma­cji i tak trze­ba jakoś prze­ka­zać), ale po­my­ślę, czy nie da się jej skró­cić i na przy­szłość będę bar­dziej uwa­żał, żeby wszyst­ko zmie­rza­ło w jedną stro­nę.

 

Sko­ja­rze­nie z grą kom­pu­te­ro­wą zro­zu­mia­łe, ale nie je­stem pe­wien, co w tym przy­pad­ku ro­zu­miesz przez za duży kon­trast.

 

Dla­cze­go ochro­niarz w ogóle wsia­da do windy? Po­wi­nien wie­dzieć, że pod­czas in­wa­zji nie ma prądu. Ochro­ny nie uczą, żeby nie ufać win­dom?

Ochro­nę uczą przede wszyst­kim, że mają nie ru­szać kwia­tu i po­cze­kać na spe­cja­li­stów, bo sta­ty­stycz­nie źle się to koń­czy. Za to prąd znika do­pie­ro po chwi­li, także za­kła­da­jąc, że ochro­niarz w ogóle chciał się do­stać do urzą­dze­nia i mu­siał to zro­bić jak naj­szyb­ciej, de­cy­zja była słusz­na. Nie wiem, na ile to wy­brzmia­ło, ale za­cię­cie windy miało być nie­szczę­śli­wym przy­pad­kiem, nie­za­leż­nym od braku prądu: “Mię­dzy trze­cim a czwar­tym winda sta­nę­ła. Świa­tła cią­gle dzia­ła­ły”.

Mie­siąc na prze­łom w no­wa­tor­skiej dzie­dzi­nie nauki to śmiesz­ny ter­min. Zdaje się, że Edi­so­no­wi do­pra­co­wa­nie ża­rów­ki za­ję­ło wię­cej.

Racja, po­pra­wi­łem.

Przy ja­ski­ni do­szłam do wnio­sku, że bo­ha­ter jest psy­cho­pa­tą. To nie jest chęć zro­bie­nia ka­rie­ry, tylko idio­tyzm. Dla­cze­go taki świe­żak zo­stał sze­fem?

Gdyby nie to, że tra­fi­li na nowy typ ob­cych, z dużym praw­do­po­do­bień­stwem po­ra­dzi­li­by sobie nawet bez Ali­cji, a ona też nie mu­sia­ła re­zy­gno­wać.

Chcia­łem, żeby de­cy­zja była kon­tro­wer­syj­na i żeby Fe­liks upar­cie w nią brnął, ale mo­głem ją źle zba­lan­so­wać. Plan na Fe­lik­sa był taki, że niby młody, ale koń­czy wszyst­kie szko­ły z wy­róż­nie­niem, wy­cho­dzą mu wszyst­kie akcje, do­wódz­two mu ufa, on sam też na­bie­ra pew­no­ści sie­bie, aż w końcu od­bi­ja się od ścia­ny. Pew­nie le­piej by­ło­by, gdyby wy­ni­ka­ło to z tek­stu ;)

 

Dwu­znacz­ność usu­ną­łem.

 

Po­zdra­wiam :)

It's hard to light a can­dle, easy to curse the dark in­ste­ad

Sko­ja­rze­nie z grą kom­pu­te­ro­wą zro­zu­mia­łe, ale nie je­stem pe­wien, co w tym przy­pad­ku ro­zu­miesz przez za duży kon­trast.

No, że lu­dzie czy rze­czy są albo ewi­dent­nie źli, albo ewi­dent­nie do­brzy. Za­bra­kło mi sub­tel­nej gry świa­tło­cie­niem. Bo­ha­te­ra ode­bra­łam nie jako mło­de­go i am­bit­ne­go, lecz jako psy­cho­pa­tę, który dur­ny­mi de­cy­zja­mi do­pro­wa­dził do buntu na po­kła­dzie.

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Fak­tycz­nie, świat jest czar­no-bia­ły, a może nawet, jeśli spoj­rzy­my tylko na ludz­kie po­sta­cie, po pro­stu biały, tylko nie za­wsze wy­cho­dzi zgod­nie z in­ten­cja­mi? W każ­dym razie dzię­ku­ję za uwagi, będę o nich pa­mię­tał.

It's hard to light a can­dle, easy to curse the dark in­ste­ad

Za­czę­łam czy­tać póź­nym wie­czo­rem i nie po­tra­fi­łam się za­trzy­mac. I po­my­śleć że to zu­peł­nie nie moje kli­ma­ty a wcią­gnę­łam się bez resz­ty. Ɓłędy zo­sta­wiam spe­cja­lis­fom. Ja ide klik­nac.

Hej Nova! Cie­szę się, że tekst wcią­gnął mimo prze­ciw­no­ści w po­sta­ci pory i te­ma­ty­ki. Taki wła­śnie mia­łem głów­ny cel – na­pi­sać hi­sto­rię, którą po pro­stu do­brze się czyta :)

Dzię­ki za lek­tu­rę i klika, cho­ciaż opo­wia­da­nie jest już w bi­blio­te­ce.

 

Po­zdra­wiam :)

It's hard to light a can­dle, easy to curse the dark in­ste­ad

Witaj.

W końcu scien­ce–fic­tion jakie lubię. In­wa­zja ob­cych, cho­ciaż to tylko zwiad, w koń­ców­ce przy­by­wa­ją po­sił­ki, sy­tu­acja Ziemi staje się coraz gor­sza. Za­pa­da w pa­mięć akcja w szko­le( sie­ro­ciń­cu?), dawno już czy­ta­łem. Tro­chę po­ka­zu­jesz, że te wszyst­kie filmy, gdzie żoł­nie­rze wła­sną pier­sią osła­nia­ją cy­wi­lów, to bajka. Nie prze­czę, może są tacy, ale więk­szość chce prze­żyć i dbają o wła­sne życie. Nie wiem, ile zna­ków za­wie­ra książ­ka, ale skoro pierw­sza fala ataku za­wie­ra 73 tys. zna­ków(to pew­nie kilka roz­dzia­łów), to śmia­ło mógł­byś po­ku­sić się o na­pi­sa­nie książ­ki. Może już na­pi­sa­łeś jakąś?

Bi­blio­te­ka w pełni za­słu­żo­na.

Po­zdra­wiam.

au­da­ces for­tu­na iuvat

Hej fe­nik­sie! Miło, że tekst ci się spodo­bał. Na­pi­sa­nie cze­goś tej dłu­go­ści było cie­ka­wym do­świad­cze­niem (w mo­men­cie pi­sa­nie 40% wszyst­kich na­pi­sa­nych prze­ze mnie rze­czy), w tym for­ma­cie można zro­bić dużo wię­cej bez obawy, że trze­ba skra­cać. Je­dy­ne co, to utrzy­ma­nie mo­ty­wa­cji było tu więk­szym wy­zwa­niem niż sam pro­ces twór­czy ;)

Książ­kę chciał­bym kie­dyś na­pi­sać, ale mu­siał­by się tra­fić po­mysł (albo kilka po­my­słów) war­tych roz­pi­sa­nia i wię­cej wol­ne­go czasu.

 

Dzię­ki za lek­tu­rę i po­zdra­wiam :)

It's hard to light a can­dle, easy to curse the dark in­ste­ad

Fajne, po­do­ba­ło mi się :)

Przy­no­szę ra­dość :)

Nowa Fantastyka