- Opowiadanie: Hakoręki - Śmierć odwiedziła nas dawno

Śmierć odwiedziła nas dawno

Za­pra­szam do hi­sto­rii za­ło­gi sta­cji ko­smicz­nej, nad którą od dawna wisi kosa po­nu­re­go żni­wia­rza. Kubek kawy do lek­tu­ry mile wi­dzia­ny. :)

 

Ser­decz­nie dzię­ku­ję be­tu­ją­cym: Am­bush oraz Hol­ly­Hel­l91

 

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Biblioteka:

Użytkownicy

Oceny

Śmierć odwiedziła nas dawno

Z po­mo­cą Mal­col­ma i Na­ta­shy za­ło­ży­łem ska­fan­der. Zgod­nie z pro­ce­du­rą po­win­ni za­ło­żyć mi awa­ryj­ny ple­cak od­rzu­to­wy, ale tego nie zro­bi­li. Było jasne, co zaraz się wy­da­rzy, a ja i tak po­ru­sza­łem się jak w tran­sie. Wy­sze­dłem z ma­ga­zy­nu i krót­kim ko­ry­ta­rzem prze­sze­dłem do śluzy. Całą drogę od­pro­wa­dza­ły mnie spoj­rze­nia. Przez war­stwy ska­fan­dra czu­łem po­kle­py­wa­nia pełne współ­czu­cia, choć nie było ich wiele. Bali się. Przez żół­ta­wy wi­zjer nie­mal wi­dzia­łem jak gęsty jest ich strach, jak skra­pla się na ścia­nach i spły­wa przez osło­ny wen­ty­la­cji. Z ner­wów prze­je­cha­łem ję­zy­kiem po zę­bach. Cierp­ki smak po­rwał moje myśli, na krót­ką se­kun­dę.

 

– – –

 

Dzień na sta­cji za­wsze za­czy­nał się od kawy. Taki już był zwy­czaj, ale też prze­pis i ko­niecz­ność każ­de­go, kto pra­co­wał dla Zjed­no­czo­nej Agen­cji. Poza po­bu­dze­niem i wy­li­czo­ną co do pro­mi­la po­pra­wą w wy­daj­no­ści, po­ran­na kawa sta­no­wi­ła chwi­lę na to­wa­rzy­skie spo­tka­nie za­ło­gi. Było to bar­dzo ważne, bio­rąc pod uwagę na­pię­ty gra­fik zadań. Oczy­wi­stym cen­trum spo­tkań był eks­pres do kawy. Biała ma­szy­na zo­sta­ła wbu­do­wa­na w ścia­nę, jak wszyst­kie urzą­dze­nia na sta­cji. Była zdol­na wydać do­wol­ny, znany ludz­ko­ści, napój na bazie kawy. Lu­bi­łem te po­ran­ne spo­tka­nia, które po­zwa­la­ły za­mie­nić z każ­dym dwa słowa, zanim ro­ze­szli­śmy się do swo­ich obo­wiąz­ków.

– Gdzie znowu scho­wa­łeś cy­na­mon Mo­di­ger? – Z wy­rzu­tem za­py­ta­ła mnie Na­ta­sha. – Wpusz­czę ci wszy do ska­fan­dra, jak jesz­cze raz go tkniesz.

Groź­ba, choć ko­micz­na, była prze­siąk­nię­ta szcze­rą iry­ta­cją. Wśród pra­cow­ni­ków Agen­cji od lat krą­ży­ła le­gen­da, o astro­nau­cie po­żar­tym przez wszy, pod­czas spa­ce­ru ko­smicz­ne­go.

– Ni­cze­go nie ru­sza­łem, prze­cież wiesz, że nie zno­szę tej two­jej przy­pra­wy – od­par­łem.

Ko­bie­ta zmie­rzy­ła mnie wzro­kiem, po czym wró­ci­ła do prze­trzą­sa­nia szaf­ki. Przy­ła­pa­łem się na tym, że coraz czę­ściej się jej przy­glą­dam. Była po­cią­ga­ją­ca. Włosy za­wsze no­si­ła upię­te w zgrab­ny kok, trzy­ma­ny przez dużą spin­kę. Jak resz­ta na­szej czwór­ki, miała na sobie stan­dar­do­wy kom­bi­ne­zon do dzia­łań we­wnątrz sta­cji, który bar­dzo do­brze pod­kre­ślał jej fi­gu­rę.

– Jak tam twoje oczy, sze­fie? Wpad­niesz dzi­siaj na ba­da­nie? – Z za­my­śle­nia wy­rwał mnie Mal­colm.

– Pew­nie, wie­czo­rem. Czuję się le­piej, ale dalej nie mogę czy­tać bez oku­la­rów.

– To nor­mal­ne po pracy w ob­ni­żo­nej gra­wi­ta­cji. Dziw­ne, że od razu nie po­gor­szył ci się wzrok, zwy­kle ob­ja­wy VIIP po­ja­wia­ją się szyb­ciej – stwier­dził Ame­ry­ka­nin. – Nie ma co się przej­mo­wać na zapas. Poza tym, odkąd oku­la­ry za­sła­nia­ją ci pół buźki wy­glą­dasz dużo le­piej.

– A jak tam twoja ły­si­na Mal­colm, ostat­nio wy­cią­gną­łem pęk czar­nych kła­ków z fil­tra po­wie­trza – od­pa­ro­wa­łem, wska­zu­jąc na za­ko­la wyż­sze­go ode mnie le­ka­rza.

– Daj­cie spo­kój, zanim się po­za­gry­za­cie – wtrą­ci­ła Na­ta­sha. – Zrób­cie sobie kawę i bierz­cie się do ro­bo­ty. Sły­sza­łam, że Holtz wy­grze­bał z ma­ga­zy­nu jakąś nową prób­kę do badań, ostat­nio nie mógł prze­stać o niej mówić.

– Tak, dzi­siaj mam mu z nią pomóc – od­par­łem. – A gdzie on się tak wła­ści­wie po­dzie­wa? Już dawno po­wi­nien tu być.

– Sie­dzi w la­bo­ra­to­rium – po­wie­dział Mal­colm wy­cho­dząc. – Nie za­po­mnij znowu o tym ba­da­niu, nie mamy już grub­szych oku­la­rów. Bę­dzie­my ci mu­sie­li wy­ciąć denka od sło­ików.

Przy­ja­znym ge­stem po­ma­cha­łem mu na po­że­gna­nie i wy­sze­dłem do la­bo­ra­to­rium z kub­kiem czar­nej kawy. Ten akt bar­ba­rzyń­stwa był nie­zro­zu­mia­ły dla za­ło­gi. Brak mleka, czy ja­kie­go­kol­wiek sło­dzi­ka w kawie. Stan rze­czy gra­ni­czą­cy ze zła­ma­niem prze­pi­sów Agen­cji, która za­le­ca­ła kawę ze ści­śle okre­ślo­ną za­war­to­ścią sa­cha­ro­zy. Ja jed­nak lu­bi­łem nie­stłu­mio­ny smak gorz­kie­go na­po­ju. Prze­sze­dłem ste­ryl­nym ko­ry­ta­rzem i zza za­krę­tu, przez uchy­lo­ne drzwi usły­sza­łem Niem­ca, który jak zwy­kle mówił do sie­bie.

– Nie­sły­cha­ne. To po pro­stu niemoż­li­we – mam­ro­tał, gdy wcho­dzi­łem do la­bo­ra­to­rium.

– Co jest ta­kie­go nie­moż­li­we­go, Holtz?

– Ten ar­te­fakt! Zna­la­złem go w ła­dow­ni pod­czas ka­ta­lo­go­wa­nia. Jesz­cze cze­goś ta­kie­go nie wi­dzia­łem. – Nie­miec eks­cy­to­wał się coraz bar­dziej. Mo­głem nie­mal zo­ba­czyć jak pod­ska­ku­je, ni­czym dziec­ko ma­ją­ce roz­pa­ko­wać świą­tecz­ny pre­zent.

Pod­sze­dłem do zwi­sa­ją­ce­go na środ­ku la­bo­ra­to­rium ro­bo­tycz­ne­go ra­mie­nia, które trzy­ma­ło nie­wiel­ki przed­miot. Był on nieco mniej­szy niż moja pięść i miał na środ­ku nie­wiel­ki otwór. Z kształ­tu przy­po­mi­nał grubą roz­gwiaz­dę o trzech, nie­wiel­kich, od­nó­żach i czwar­tym, wy­glą­da­ją­cym jak cy­lin­drycz­ny od­włok. Dziw­ny ar­te­fakt miał żółtobe­żo­wy kolor i czer­wo­ne za­bar­wie­nia w kilku miej­scach.

– Holtz, nie wiem czym się tak eks­cy­tu­jesz. Nic cie­ka­we­go tu nie widzę, ot dziw­nie ukształ­to­wa­na ko­smicz­na skała ja­kich prze­ba­da­li­śmy setki. – Mimo że sta­ra­łem się za­cho­wać po­wa­gę, z mo­je­go głosu prze­bi­jał scep­ty­cyzm.

Na­uko­wiec jakby nie wy­ła­pał mo­je­go kpią­ce­go tonu i podał mi plik kar­tek.

– Prze­pro­wa­dzi­łem pod­sta­wo­we ba­da­nia, ten ma­te­riał jest nie­zwy­kły. Jest lekki i ma ażu­ro­wą struk­tu­rę. A przy tym bar­dziej wy­trzy­ma­ły, niż co­kol­wiek o po­dob­nych pa­ra­me­trach – opo­wia­dał mi z eks­cy­ta­cją.

Wy­mie­niał ko­lej­ne fan­ta­stycz­ne cechy i po­ten­cjal­ne za­sto­so­wa­nia. Z każ­dym jego sło­wem ro­zu­mia­łem coraz mniej. Mówił szyb­ko, a jego wzrok prze­ska­ki­wał to na mnie, to na ar­te­fakt. Po chwi­li zła­pa­łem się na tym, że słu­cham, jak opo­wia­da mi o ja­kichś ma­gicz­nych wła­ści­wo­ściach. Czy wspo­mniał coś o szep­tach?

– Chyba wy­star­czy tej teo­rii, Holtz – prze­rwa­łem mu. Byłem pewny, że znów za­czął opo­wia­dać o jed­nym ze swo­ich ulu­bio­nych se­ria­li z wcze­sne­go dwu­dzie­ste­go pierw­sze­go wieku. – W czym mam ci dzi­siaj pomóc?

– Już cię wdro­żę. Muszę prze­pro­wa­dzić ana­li­zę spek­tro­sko­po­wą, ale prób­ka jest za duża i nie zmie­ści się do ma­szy­ny. – Za­czął tłu­ma­czyć już dużo spo­koj­niej­szym gło­sem. – Przy­go­tu­ję roz­two­ry, a ty w tym cza­sie po­bierz wy­ci­nek z ar­te­fak­tu.

Wszy­scy prze­szli­śmy po­dob­ne szko­le­nia. Holtz był głów­nym geo­lo­giem i to on prze­pro­wa­dzał ba­da­nia, ale każdy z nas wie­dział, jak po­bie­rać prób­ki. Za­ło­ży­łem rę­ka­wicz­ki, wzią­łem przed­miot i przyj­rza­łem mu się. Rze­czy­wi­ście był lekki. Nawet przez la­teks czu­łem jego po­ro­wa­tą po­wierzch­nię, nie­zwy­kle drob­ną, która gład­ko prze­cho­dzi­ła w nie­mal wy­po­le­ro­wa­ną płasz­czy­znę. Zwró­ci­łem uwagę na czer­wo­ne od­bar­wie­nia, ale nie za­uwa­ży­łem zmia­ny struk­tu­ry w oko­li­cy wtrą­ce­nia.

Prze­szedł mnie dreszcz. Zwy­kła ko­smicz­na skała wy­da­ła mi się nagle nie­po­ko­ją­ca. Jesz­cze kilka razy ob­ró­ci­łem ją w dłoni nawet na nią nie pa­trząc, zanim umie­ści­łem ją w uchwy­cie piły. Gdzieś pod­świa­do­mie czu­łem, że ten nie­zwy­kły przed­miot nie po­wi­nien zo­stać prze­cię­ty, ale szyb­ko od­go­ni­łem od sie­bie te bez­sen­sow­ne myśli. Wkle­pa­łem w kom­pu­ter pa­ra­me­try. Za­mkną­łem pla­sti­ko­wą osło­nę, przez którą można było ob­ser­wo­wać pro­ces cię­cia i po­wie­dzia­łem Holt­zo­wi, że uru­cha­miam piłę. Gdy wci­sną­łem przy­cisk, dia­men­to­we ostrze po­wo­li do­je­cha­ło do prób­ki. Wy­da­wa­ło mi się, że sły­szę szept. Holtz stał kilka kro­ków ode mnie, ale był po­chło­nię­ty mie­sza­niem od­czyn­ni­ków. Szep­ty na­ra­sta­ły, wy­peł­nia­jąc moją głowę. Cią­gle zle­wa­ły się w jedno. Im bar­dziej pró­bo­wa­łem wy­ła­pać cho­ciaż po­je­dyn­cze słowa, tym bar­dziej nie­zro­zu­mia­łym szu­mem się sta­wa­ły. Piła wgry­zła się w prób­kę. Wtedy coś mną szarp­nę­ło. Pod­ło­ga ucie­kła mi spod stóp i na­sta­ła ciem­ność.

 

– – –

 

Nie wie­dzia­łem, ile mi­nę­ło czasu, gdy obu­dzi­łem się w mojej ka­ju­cie. Ból głowy roz­sa­dzał mi czasz­kę, przez co myśli upo­rczy­wie nie da­wa­ły się po­zbie­rać. Usia­dłem na łóżku. Z peł­nym sku­pie­niem pró­bo­wa­łem przy­po­mnieć sobie dziw­ny sen, który spra­wił, że obu­dzi­łem się cały spo­co­ny. Pa­mię­ta­łem uczu­cie trwo­gi. Ta­kie­go bez­sil­ne­go prze­ra­że­nia, kiedy wiesz, że już po tobie, ale śmierć czeka jesz­cze z ostat­nim cio­sem. Czai się gdzieś poza polem wi­dze­nia. Roz­ma­so­wa­łem skro­nie i ostroż­nie wsta­łem z łóżka. Moja klit­ka dwa na dwa metry za­wi­ro­wa­ła. Kilka minut za­ję­ło mi zła­pa­nie od­de­chu i doj­ście do sie­bie. Do­tkną­łem skro­ni i po­czu­łem za­schnię­tą krew. Po­my­śla­łem, że mu­sia­łem ude­rzyć w stół, gdy ze­mdla­łem. Mal­colm po­wi­nien spraw­dzić, czy nie po­trze­bu­ję szwów. Wy­sze­dłem na ko­ry­tarz i za­mar­łem: oczy mu­sia­ły pła­tać mi figle. Białe ścia­ny po­kry­te były czer­wo­ny­mi sym­bo­la­mi. Wstę­gi liter wi­ro­wa­ły po su­fi­cie, kilka scho­dzi­ło na zie­mię i koń­czy­ło się pod drzwia­mi mo­je­go po­ko­ju. Spoj­rza­łem w głąb ko­ry­ta­rza. Wiąz­ki kabli wi­sia­ły z su­fi­tu, owi­nię­te wokół cze­goś na pod­ło­dze. Ster­ta rur i frag­men­tów ma­te­ra­ca for­mo­wa­ła szpi­cza­sto za­koń­czo­ny kop­czyk, a w samym jego środ­ku pło­nę­ła olej­na lamp­ka, która utwo­rzy­ła już smo­li­sty ślad na su­fi­cie. Wszyst­ko to było nie­re­al­ne, jak sen. Pod­sze­dłem do sku­pi­ska sym­bo­li na ścia­nie. Przed­sta­wia­ły czar­ną dziu­rę i krą­żą­ce wokół niej po­two­ry. Jeden z nich, przy­po­mi­na­ją­cy orła, wła­śnie zo­stał prze­bi­ty włócz­nią. Do­pie­ro teraz do­tarł do mnie smród. Słod­ki i lepki.

– O, Mo­di­ger. Do­brze, że się obu­dzi­łeś. Cze­ka­li­śmy, aż wsta­niesz. – Usły­sza­łem za ple­ca­mi głos.

– Na­ta­sha, co wy tu do cięż­kiej cho­le­ry… – Od­wró­ci­łem się i głos uwiązł mi w gar­dle. Ko­bie­ta stała w drzwiach mesy, dłu­gie włosy le­pi­ły się do kom­bi­ne­zo­nu, czar­no-czer­wo­na maź prze­sią­kła je na wskroś. Z wy­ma­lo­wa­nej twa­rzy szcze­rzy­ła do mnie zęby, z któ­rych też ka­pa­ła czer­wo­na ciecz. Po­czu­łem me­ta­licz­ny za­pach i do­tar­ło do mnie, że to krew. Świat za­wi­ro­wał, a mnie znów po­chło­nę­ła ciem­ność.

– – –

Otwo­rzy­łem oczy, wy­rwa­ny z ciem­no­ści ja­kimś ha­ła­sem. Le­ża­łem na pod­ło­dze w ko­ry­ta­rzu. Przede mną trzy dziw­ne isto­ty krzą­ta­ły się wokół kon­struk­cji owi­nię­tej w prze­wo­dy. Jesz­cze wię­cej sym­bo­li po­kry­wa­ło ścia­ny, tylko gdzie­nie­gdzie prze­zie­ra­ła jesz­cze ste­ryl­na biel.

– Mal­colm. Co tu się do cho­le­ry dzie­je – za­py­ta­łem, gdy do­tar­ło do mnie na kogo pa­trzę.

– O! W końcu się zbu­dzi­łeś. Mu­sisz nam pomóc – od­parł i wska­zał dziw­ną kon­struk­cję. – Bu­du­je­my oł­tarz ku czci tego, który przy­bę­dzie.

– Co wy ro­bi­cie! Co to za na­pi­sy na ścia­nach? – za­py­ta­łem. Czu­łem, że nie je­stem w sta­nie przy­jąć tego wszyst­kie­go naraz. Głowa nadal pul­so­wa­ła tępym bólem.

– Oto są psal­my ku czci tego, który przy­bę­dzie zza ho­ry­zon­tu. On roz­świe­tli przej­ście i za­bie­rze nas do świa­ta ży­wych. – Na­ta­sha nadal po­kry­ta była czer­wo­ną mazią. Mó­wi­ła spo­koj­nym gło­sem, jak gdyby tłu­ma­czy­ła mi to setny raz.

– Po­wa­rio­wa­li­ście! – wrza­sną­łem z wy­rzu­tem. – Jaki ho­ry­zont? Czy wy je­ste­ście wy­sma­ro­wa­ni krwią? Do cięż­kiej cho­le­ry, czyja to krew?

Pod­sze­dłem do tej ich ka­plicz­ki i w przy­pły­wie emo­cji chcia­łem wy­rwać z niej nogę od krze­sła, po­ka­zać ko­bie­cie, że to tylko ster­ta śmie­ci. Kon­struk­cja była cen­trum tego sza­leń­stwa, które wy­wo­ła­ło we mnie strach i obrzy­dze­nie. Jed­nak zanim się do niej zbli­ży­łem, Holtz zła­pał mnie za ra­mio­na i ode­pchnął na ścia­nę.

– Za­wsze nie zga­dza­łeś się z nami, nawet jeśli ro­bi­li­śmy wszyst­ko dla na­sze­go wspól­ne­go dobra. Zbli­żasz się do nie­bez­piecz­nej gra­ni­cy, którą wielu bez­pow­rot­nie prze­kro­czy­ło. – Jego głos od­bi­jał się od pu­stych ścian i po­wra­cał z głębi ko­ry­ta­rza, jak w an­tycz­nej ka­te­drze. Do­pie­ro teraz zo­ba­czy­łem, że na szyi nosi za­wie­szo­ny na kablu ar­te­fakt, który mia­łem razem z nim zba­dać. – Zejdź nam z drogi, albo do­łącz do nas.

Od­sko­czy­łem od nich i scho­wa­łem się w mesie. Tutaj wszyst­ko po­zo­sta­ło nie­tknię­te. Ła­piąc się ostat­ka nor­mal­no­ści, zro­bi­łem kawę. Usia­dłem z nią na pod­ło­dze i chło­nąc cierp­ki za­pach, za­czą­łem z ca­łych sił my­śleć. 

Trze­ba po­wia­do­mić Agen­cję. Trze­ba jak naj­szyb­ciej we­zwać jakąś pomoc. 

Chwi­lę jesz­cze zbie­ra­łem się w sobie, w końcu wy­sze­dłem na ko­ry­tarz i czu­jąc ich spoj­rze­nia na ple­cach, prze­sze­dłem do cen­tral­ne­go kom­pu­te­ra ob­słu­gu­ją­ce­go wiąz­kę elek­tro­no­wą, do łącz­no­ści awa­ryj­nej. Wpi­sa­łem kod do­stę­pu i roz­trzę­sio­ny­mi dłoń­mi wy­pi­sa­łem krót­ki ra­port. Po­jem­ność wia­do­mo­ści była bar­dzo ogra­ni­czo­na, więc za­war­łem ją w dwóch zda­niach.

Za­ło­ga po­pa­dła w stan głę­bo­kie­go sza­leń­stwa. Nie­zwłocz­nie przy­ślij­cie pomoc me­dycz­ną i środ­ki ewa­ku­acji”.

Kom­pu­ter au­to­ma­tycz­nie przy­piął do wia­do­mo­ści sy­gna­tu­rę sta­cji i naszą ak­tu­al­ną po­zy­cję. Za­twier­dzi­łem wia­do­mość i na kilka se­kund na sta­cji za­pa­no­wa­ła cał­ko­wi­ta ciem­ność. Tylko mały, chy­bo­tli­wy pło­myk oświe­tlał ich strasz­ne twa­rze. Pobór ener­gii był ogrom­ny, ale po chwi­li, gdy wia­do­mość zo­sta­ła wy­sła­na, pa­ne­le so­lar­ne wy­peł­ni­ły braki w mocy. To była je­dy­na szan­sa. Na mo­ment przed zga­śnię­ciem kom­pu­te­ra zo­ba­czy­łem długą listę hi­sto­rii wy­sła­nych sy­gna­łów. Po­my­śla­łem, że to mu­siał być błąd prze­cią­żo­ne­go sys­te­mu. Prze­cież kon­den­sa­to­ry ra­do­no­we ła­du­je się przez rok.

– Nie po­kła­daj na­dziei w złud­nej tech­no­lo­gii, Mo­di­ge­rze. Al­bo­wiem ona do­pro­wa­dzi­ła nas na skraj upad­ku. To od niej wy­ba­wi nas na­dej­ście tego, który po­ko­na ho­ry­zont. – Holtz pra­wił sza­leń­cze słowa jak ra­so­wy pa­stor.

Po­zo­sta­ło mi tylko cze­kać, aż wia­do­mość do­trze do Agen­cji. Za kilka ty­go­dni po­win­no być po wszyst­kim. Tym­cza­sem muszę na nich uwa­żać, lu­dzie w takim sta­nie są zdol­ni do wszyst­kie­go.

Pierw­szy dzień spę­dzi­łem w moim po­ko­ju pró­bu­jąc przy­swo­ić całą tą sy­tu­ację. Z ko­ry­ta­rza cią­gle do­cho­dzi­ły mnie ka­za­nia Holt­za, który mówił o tym, jak ry­chłe jest zba­wie­nie i jak wiel­ka bę­dzie jego po­tę­ga. Mia­łem ciar­ki sły­sząc, z jaką pew­no­ścią to mówi. Dru­gie­go dnia cie­ka­wość mnie po­ko­na­ła. Usia­dłem na ko­ry­ta­rzu, opar­ty o drzwi wła­snej ka­ju­ty i ob­ser­wo­wa­łem troje sza­leń­ców.

– Do­łącz do nas. Zbu­duj z nami wiel­ki oł­tarz – na­ma­wiał mnie Mal­colm.

Zno­si­li do ko­ry­ta­rza coraz to nowe czę­ści ma­szyn, na­rzę­dzi, a nawet nie­licz­nych mebli znaj­du­ją­cych się na sta­cji. Bałem się pytać skąd je wy­cią­ga­ją. Z dnia na dzień ich bu­dow­la rosła. Ile­kroć pró­bo­wa­łem do niej po­dejść lub do­tknąć sym­bo­li na ścia­nie, krzy­cze­li na mnie, ła­pa­li za ręce. Byłem sam. Co rano Na­ta­sha uro­czy­ście uzu­peł­nia­ła pa­li­wo w lamp­ce, któ­rej dym gryzł mnie w oczy, zdaje się, że pa­li­li tam ja­kimś or­ga­nicz­nym sma­rem ma­szy­no­wym. Do­tar­ło do mnie, że mu­sie­li wy­łą­czyć sys­tem prze­ciw­po­ża­ro­wy. Jed­nak po ostat­niej kon­fron­ta­cji z Holt­zem bałem się wcho­dzić im w drogę.

 Za­uwa­ży­łem, że nie piją już kawy, co świad­czy­ło, że po­stra­da­li zmy­sły do resz­ty. Za­wsze, nie­mal re­li­gij­nie prze­strze­ga­li tej jed­nej za­sa­dy, nawet jeśli zda­rza­ło im się na­gi­nać inne. Co­dzien­nie sia­da­łem pod drzwia­mi z kub­kiem kawy i pa­trzy­łem jak oł­tarz ro­śnie. Do póź­ne­go wie­czo­ra po­kry­wa­li ścia­ny no­wy­mi ma­lun­ka­mi. Co noc sły­sza­łem jak śpie­wa­ją. Pomoc nie przy­by­wa­ła przez dłu­gie ty­go­dnie i wy­klu­cze­nie za­czę­ło mi po­waż­nie do­skwie­rać. W końcu i ja do nich do­łą­czy­łem.

 Sam przy­sze­dłem do Na­ta­shy. Ko­bie­ta bez chwi­li za­wa­ha­nia się­gnę­ła po nóż i roz­cię­ła sobie kciuk. Na­zna­czy­ła moje czoło krwa­wą krop­ką, sym­bo­lem czar­nej dziu­ry. Przez pierw­sze dni nie wie­rzy­łem. Ocho­czo uczest­ni­czy­łem w ich ob­rzę­dach, żeby tylko po­czuć, że znów je­stem wśród swo­ich. Nie chcia­łem bu­do­wać z nimi oł­ta­rza, ale zgo­dzi­łem się śpie­wać z nimi ich pie­śni, ma­lo­wa­łem ścia­ny. Ko­lej­ne po­miesz­cze­nia za­mie­nia­ły się w ka­pli­ce wy­peł­nio­ne sce­na­mi z Jego przy­by­cia. Dni za­czę­ły zle­wać się w jedno.

– Oto nad­cho­dzi dzień, kiedy jego długo zwia­sto­wa­ne przy­by­cie się ziści – rzekł ka­płan Holtz, któ­re­goś wie­czo­ra. – Oto na­dej­dzie dzień na­sze­go zba­wie­nia.

– Kiedy, o wiel­ki mi­strzu – za­py­ta­łem, a po­zo­sta­li przy­tak­nę­li, jakby do­łą­cza­li do mo­je­go znie­cier­pli­wie­nia. 

– Za pięć dni ho­ry­zont pęk­nie, jego przy­by­cie prze­sło­ni gwiaz­dy, głos jego pie­śni od­bi­je się echem od pust­ki ko­smo­su. Jutro za­cznie­my przy­go­to­wa­nie Daru. – Ka­płan Holtz długo opo­wia­dał. W końcu za­czę­li­śmy śpie­wać. Gdy zła­pa­li­śmy się za ręce, po­czu­łem, że to znów jest moja za­ło­ga. Po­czu­łem, że są ze mną, jak ja je­stem z nimi.

 

– – –

 

Dar bu­do­wa­li­śmy w ślu­zie. Mal­colm po na­ra­dzie z ka­pła­nem kie­ro­wał na­szy­mi pra­ca­mi. Zno­si­li­śmy wszyst­ko co chciał, a on łą­czył to we­dług świę­te­go planu. Ro­ze­bra­li­śmy eks­pres do kawy, aby jego czę­ści uświet­ni­ły nasz Dar. Wraz z Na­ta­shą na­zna­czy­łem go świę­ty­mi sym­bo­la­mi. Mal­colm przy­no­sił z ła­dow­ni świę­ty atra­ment, barwy szkar­ła­tu, który utwo­rzył obraz Jego na­dej­ścia oraz na­kre­ślił naszą wdzięcz­ność. Pra­co­wa­łem w pocie czoła, wie­dząc, że wy­ba­wie­nie jest bli­skie.

– Zbierz­cie się przy oł­ta­rzu. To czas, aby po raz ostat­ni we­zwać jego przy­by­cie. – Ka­płan Holtz ze­brał nas wszyst­kich i rzekł tak: – Jego ob­li­cze jest wiel­kie, więk­sze niż nasze wy­obra­że­nie. Jego czy­stość jest nie­skoń­czo­na. W przeded­niu jego przy­by­cia i my okaż­my naszą czy­stość i god­ność.

Po tych sło­wach zdjął kom­bi­ne­zon i ob­na­żył przed nami ciało. Po­szli­śmy w jego ślady. Gdy na­de­szła kolej Na­ta­shy, zo­ba­czy­łem na jej ciele wy­ry­ty obraz Tego Który Na­dej­dzie. Od­wró­ci­łem wzrok. Wie­dzia­łem, że nie je­stem godny tego wi­do­ku. Od­śpie­wa­li­śmy ostat­nią pieśń. Uda­li­śmy się na spo­czy­nek, od­zy­skać siły przed wy­cze­ki­wa­nym dniem. Tej nocy ka­płan po­siadł Na­ta­shę, w imię Tego Który Na­dej­dzie.

O świ­cie ka­płan Holtz za­pu­kał do mych drzwi.

– Mo­di­ge­rze. Czy­stość two­jej myśli nie uszła nie­zau­wa­żo­na. Jego świę­ty plan uwzględ­nił cie­bie. Spo­tka cię za­szczyt uświet­nie­nia Daru.

I tak ze śpie­wem na ustach przy­wdzia­łem kom­bi­ne­zon. Na­ta­sha po­da­ła mi rę­ka­wi­ce. Raz jesz­cze spoj­rza­łem na twa­rze moich to­wa­rzy­szy po­dró­ży. Były spo­koj­ne. Pod­nio­sły na­strój wy­brzmiał echem umil­kłych pie­śni. Ka­płan po­bło­go­sła­wił moją po­dróż. Krót­kim ko­ry­ta­rzem prze­sze­dłem do śluzy. Od­pro­wa­dza­li mnie. Z osłon wen­ty­la­cji zda­wa­ły się wy­pły­wać dzięk­czyn­ne pie­śni, chwa­lą­ce ten dzień. Do­tar­łem do Daru i spoj­rza­łem na niego przez żółte szkło wi­zje­ra. Był pięk­ny, ide­al­ny. Spoj­rza­łem przez nie­wiel­kie okien­ko śluzy, je­dy­ne na sta­cji i zo­ba­czy­łem świa­tło. Tam, gdzie nie po­win­no go być. Ni­czym młot spadł na mnie cię­żar tej chwi­li. Z pręd­ko­ścią ko­me­ty do­tarł do mnie strasz­ny fakt. Tego Który Przy­bę­dzie nie ma, jest tylko wy­ba­wie­nie.

– Ka­pła­nie Holtz, spójrz przez okno. Je­ste­śmy ura­to­wa­ni! – wy­krzyk­ną­łem.

– Tak, mój chłop­cze – od­parł. – Za spra­wą na­sze­go zbaw­cy bę­dzie­my ura­to­wa­ni. Za spra­wą Daru On bę­dzie szczę­śli­wy. Za­praw­dę godny jest to Dar.

– To nie tak! Nie ma żad­ne­go Jego! – wy­krzyk­ną­łem za­le­wa­ny falą eu­fo­rii. – Nasze wy­ba­wie­nie jest o tutaj, nie za żad­nym ho­ry­zon­tem. Jesz­cze kilka go­dzin i bę­dzie po wszyst­kim!

– Mo­di­ger, uspo­kój się – po­wie­dział Mal­colm i po­stą­pił krok w moją stro­nę. – Mó­wisz do ka­pła­na, a jego słowo jest świę­te.

– Zo­sta­łeś na­zna­czo­ny – do­da­ła Na­ta­sha, przy­su­wa­jąc się bli­żej. – Oto świet­ny bę­dzie Dar z twoim czy­stym ser­cem i umy­słem. Nie kalaj tak wiel­kiej chwi­li swym bluź­nier­stwem.

Za­la­ła mnie fala emo­cji. Ra­tu­nek był tak bli­sko. Nad­cho­dzi­ła pomoc, a ci sza­leń­cy chcie­li wy­pchnąć mnie ze śluzy. Krzy­cza­łem, gdy mnie zła­pa­li. Wal­czy­łem, ale cięż­ki ska­fan­der tłu­mił każdy mój ruch. W końcu Mal­colm pchnął mnie na Dar. Nim udało mi się wstać, przy­wią­zał do niego moją nogę. Drzwi śluzy za­mknę­ły się i znów zo­sta­łem sam. Za­bły­sło czer­wo­ne świa­tło i usły­sza­łem świst po­wie­trza ucie­ka­ją­ce­go w próż­nię.

– – –

 

Dry­fu­ję, od­da­la­jąc się od je­dy­ne­go domu w tej mrocz­nej pu­st­ce. Teraz widzę ze­psu­cie, jakim się po­krył. Po­ło­wa pa­ne­li so­lar­nych jest znisz­czo­na. Cudem oca­la­łe po­szy­cie nosi ślady wielu ude­rzeń. Do­oko­ła sta­cji uno­szą się mar­twe drony, które od lat jej nie na­pra­wia­ją. Po­wo­li ob­ra­cam się nie­sio­ny bez­wład­no­ścią. Ska­fan­der jest spuch­nię­ty od po­wie­trza. Bez zbior­ni­ków i apa­ra­tu­ry re­gu­lu­ją­cej je­stem jak balon, któ­re­mu po­wo­li koń­czy się tlen. Po chwi­li w polu wi­dze­nia po­ja­wia się he­rold na­szej zguby. Pier­ścień sko­ko­wy. Znisz­czo­ny kolos też po­wo­li się ob­ra­ca. Ogrom­na ko­me­ta prze­le­cia­ła przez jego łuki i na za­wsze od­cię­ła go od łań­cu­cha, który ni­czym neu­ro­ny w mózgu łączy znany ludz­ko­ści świat w pul­su­ją­cą tkan­kę. Nasza sta­cja, za­wie­szo­na na ru­bie­żach wszech­świa­ta, stała się nie­zna­na. Nie pa­mię­tam kiedy to się stało. Dzie­sięć, może dwa­dzie­ścia lat temu. Dla mo­je­go umy­słu, za­mknię­te­go w cia­snej sta­cji, były to czasy za­mierz­chłe. Już nie pa­mię­tam imion całej za­ło­gi która wi­dzia­ła jak ko­me­ta przy­no­si naszą śmierć. Ile lat mu­sia­ło upły­nąć nim kosa śmier­ci, od tak dawna wi­szą­ca nad moją głową, w końcu spa­dła. Szyba wi­zje­ra za­czy­na pa­ro­wać. Po­zba­wio­ny elek­tro­ni­ki od­da­ję cie­pło ko­smicz­nej pu­st­ce. Ob­ra­cam się dalej i widzę parę gi­gan­tów za­klę­tych w nie­koń­czą­cym się spek­ta­klu. Gwiaz­da i czar­na dziu­ra, po­ru­sza­ją­ce się w ukła­dzie po­dwój­nym. Złoty war­kocz, wy­rwa­ny z objęć ga­zo­we­go gi­gan­ta, wy­la­tu­je na spo­tka­nie mroku. Przez stu­le­cia blask gwiaz­dy zbled­nie, aż w końcu znik­nie pod ho­ry­zon­tem zda­rzeń. Na tle naj­czar­niej­szej ciem­no­ści widzę błę­kit­ne świa­tło, które pul­su­je re­gu­lar­nym kodem Morse’a.  Świa­tło na­dziei. Nie dla mnie, lecz dla moich to­wa­rzy­szy. Oto ich Bóg. Ten Który Na­dej­dzie, z lo­giem Zjed­no­czo­nej Agen­cji na ka­dłu­bie. Oto wy­strze­lił z ho­ry­zon­tu zda­rzeń okręt ra­tun­ko­wy, który od­po­wie­dział za­pew­ne na moje pierw­sze we­zwa­nie. Czuję żal. W ja­ło­wym po­wie­trzu skoń­czył się tlen. Ciem­ność spo­tka­ła mnie spo­koj­ne­go.

 

 

Koniec

Komentarze

Hej Ha­ko­rę­ki!

 

Prze­czy­ta­łem opo­wia­da­nie i ge­ne­ral­nie mi się po­do­ba­ło, od pew­ne­go mo­men­tu się na­praw­dę wcią­gną­łem, po­ni­żej kilka su­biek­tyw­nych uwag:

 

Nie wie­dzia­łem, ile mi­nę­ło czasu, gdy obu­dzi­łem się w mojej ka­ju­cie. Ból głowy roz­sa­dzał mi czasz­kę, przez co myśli upo­rczy­wie nie da­wa­ły się po­zbie­rać. Usia­dłem na łóżku.

Skoro obu­dził się w ka­ju­cie, to czemu siada na łóżku, a nie na koi? :)

 

[…] w samym jego środ­ku pło­nę­ła olej­na lamp­ka […]

Wiem, że to dro­biazg, ale mi to tro­chę zgrzy­ta – przy­naj­mniej obec­nie, na stat­kach ko­smicz­nych pa­nu­je ści­sły rygor je­że­li cho­dzi o ma­te­ria­ły palne.

 

Świat za­wi­ro­wał, a mnie znów po­chło­nę­ła ciem­ność.

– – –

Otwo­rzy­łem oczy, wy­rwa­ny z ciem­no­ści ja­kimś ha­ła­sem.

Le­ża­łem na pod­ło­dze w ko­ry­tarzau.

Od­sko­czy­łem od nich i scho­wa­łem się w mesie. Tutaj wszyst­ko po­zo­sta­ło nie­tknię­te. Ła­piąc się ostat­ka nor­mal­no­ści, zro­bi­łem kawę. Usia­dłem z nią na ziemi i chło­nąc cierp­ki za­pach, za­czą­łem z ca­łych sił my­śleć. 

On to musi jaja na tacz­ce wozić :)

Raz jesz­cze spoj­rza­łem na twa­rze moich to­wa­rzy­szy po­dró­ży. Były spo­koj­ne. Pod­nio­sły na­strój wy­brzmiał, gdy ka­płan po­bło­go­sła­wił moją po­dróż.

 

Mam wra­że­nie, że głów­ny bo­ha­ter jest tu strasz­nie bier­ny, jest tro­chę jakby pa­sa­że­rem, ob­ser­wa­to­rem, któ­re­go wy­da­rze­nia na sta­cji nie do­ty­czą. Nie pa­sjo­nu­je go ten ar­te­fakt, kiedy budzi się i widzi ka­plicz­kę po pro­stu roz­glą­da się dalej, a kiedy usta­la, że jego, jak ro­zu­miem, pod­wład­na jest uwa­la­na ludz­ką krwią – idzie na kawę. Tro­chę jak dzien­ni­karz pa­trzą­cy na chłop­ca po­że­ra­ne­go przez węża, jakby go to nie do­ty­czy­ło. Samo dzia­ła­nie ma­ją­ce na­pra­wić sy­tu­ację też jest jakby me­cha­nicz­ne.

 

Bra­ku­je mi wy­ja­śnie­nia kto jest kim – z jed­nej stro­ny bo­ha­ter jest przed­sta­wio­ny jako prze­ło­żo­ny Na­ta­shy, nawet zwra­ca się do niej w spo­sób su­ge­ru­ją­cy po­le­ce­nie służ­bo­we, ale z dru­giej wcale nie widać tej za­leż­no­ści, a sam bo­ha­ter, jako osoba za­rzą­dza­ją­ca, który w pew­nym mo­men­cie czuje że “to znów jest jego za­ło­ga” (jest ka­pi­ta­nem?), zaj­mu­je się czymś, co jest przed­sta­wio­ne jako pro­sta czyn­ność la­bo­ra­to­ryj­na, tro­chę mi to nie gra.

 

Nie ro­zu­miem też po co po­wsta­ła ta sta­cja i czym ma się ona zaj­mo­wać, może warto by to wy­ja­śnić? Nie ro­zu­miem też ile tam fak­tycz­nie jest po­sta­ci, przez dłuż­szą chwi­lę my­śla­łem że mak­sy­mal­nie 3-4, ale w koń­ców­ce za­sta­na­wiam się, czy nie ma tych osób o wiele wię­cej.

 

W świe­tle koń­ców­ki, po­czą­tek tro­chę nie ma dla mnie sensu – czego bali się po­zo­sta­li, jak strach może skra­plać się na ścia­nach? Po­czą­tek, ogól­nie, wy­da­je mi się w całym opo­wia­da­niu naj­słab­szy i w sumie nie wiem czemu ma słu­żyć.

 

Je­że­li do­brze ro­zu­miem, to sta­cja ule­gła awa­rii wiele lat temu, a lu­dzie po­wo­li po­grą­ży­li się w obłę­dzie, tak? Ale je­że­li tak, to te dwa­dzie­ścia lat, to jest czas akcji opo­wia­da­nia? Czy opo­wia­da­nie dzie­je się w koń­ców­ce tego czasu? Je­że­li to pierw­sze, to nie jest to wcale wspo­mnia­ne, je­że­li dru­gie, to nie czuć upły­wu tego czasu w tek­ście. Dla­cze­go wcze­śniej nikt nie wy­słał SOS, czy jego ko­smicz­ne­go od­po­wied­ni­ka? Bo­ha­te­ro­wi przy­szło to cał­kiem łatwo.

 

Mam wra­że­nie, że to opo­wia­da­nie tro­chę miało wpi­sy­wać się w weird fic­tion i w takim razie udało Ci się osią­gnąć cał­kiem cie­ka­wy kli­mat nie­sa­mo­wi­to­ści. Ogó­łem kon­cep­cja jest cie­ka­wa, tro­chę Lo­ve­craft w ko­smo­sie, nawet ocze­ki­wa­łem po­ja­wie­nia się Wiel­kich Przed­wiecz­nych (Cthul­hu fhtagn!) ;)

 

Na pewno na plus oce­nił­bym za­rów­no po­mysł, jak i twist, ob­ró­ce­nie całej ab­sur­dal­nej sy­tu­acji w fak­tycz­nie ura­to­wa­nych roz­bit­ków, cho­ciaż współ­czu­ję eki­pie ra­tow­ni­czej, która tę sta­cję zna­la­zła.

 

Że­gnaj! Życzę Ci po­wo­dze­nia, do­kąd­kol­wiek za­nie­sie Cię los!

Dzię­ki Bos­man­Mat za wiele cen­nych uwag. Do kilku z nich chciał­bym się od­nieść:

 

Wiem, że to dro­biazg, ale mi to tro­chę zgrzy­ta – przy­naj­mniej obec­nie, na stat­kach ko­smicz­nych pa­nu­je ści­sły rygor je­że­li cho­dzi o ma­te­ria­ły palne.

Ce­lo­wo jest to je­dy­nie lamp­ka oliw­na a nie na przy­kład ogni­sko. Olej lub tłuszcz można po­zy­skać z je­dze­nia. Rów­nież część sma­rów ma­szy­no­wych może być pal­nych. Fakt, że na ta­kiej sta­cji ko­smicz­nej rygor po­ża­ro­wy był by bar­dzo wy­so­ki, jed­nak myślę że zdol­ne­go pi­ro­ma­na nic nie jest w sta­nie po­wstrzy­mać. :)

 

(jest ka­pi­ta­nem?), zaj­mu­je się czymś, co jest przed­sta­wio­ne jako pro­sta czyn­ność la­bo­ra­to­ryj­na, tro­chę mi to nie gra.

Nie jest na pewno ka­pi­ta­nem Pi­car­dem. Wy­sze­dłem z za­ło­że­nia że na misji ko­smicz­nej rąk do pracy jest za­wsze za mało a pracy za­wsze za dużo. Nie widzę pro­ble­mu żeby do­wód­ca sta­cji wy­ko­ny­wał różne prace ba­daw­cze. 

 

Dla­cze­go wcze­śniej nikt nie wy­słał SOS, czy jego ko­smicz­ne­go od­po­wied­ni­ka? Bo­ha­te­ro­wi przy­szło to cał­kiem łatwo.

Sy­gna­ły SOS były wy­sy­ła­ne wcze­śniej. Wie­lo­krot­nie przez lata od awa­rii ale bez skut­ku.

 

Na mo­ment przed zga­śnię­ciem kom­pu­te­ra zo­ba­czy­łem długą listę hi­sto­rii wy­sła­nych sy­gna­łów. Po­my­śla­łem, że to mu­siał być błąd prze­cią­żo­ne­go sys­te­mu. Prze­cież kon­den­sa­to­ry ra­do­no­we ła­du­je się przez rok.

Tutaj sta­ra­łem się to za­wrzeć, choć nie do końca wprost.

 

Zga­dzam się, że le­piej można było przed­sta­wić upływ czasu jak i po­szcze­gól­nych bo­ha­te­rów. Sta­ra­łem się osią­gnąć pewną mgieł­kę ta­jem­ni­czo­ści co do losu całej za­ło­gi sta­cji ( po­zo­sta­ła ich opi­sy­wa­na czwór­ka ). Fi­nal­nie mgła przy­kry­ła nieco zbyt gęsto wy­da­rze­nia które wy­da­rzy­ły się przed opi­sy­wa­ny­mi w tek­ście. Za­wiódł warsz­tat.

Nie widzę pro­ble­mu żeby do­wód­ca sta­cji wy­ko­ny­wał różne prace ba­daw­cze. 

Nie prze­szka­dza­ło mi w lek­tu­rze, że je wy­ko­nu­je, a bar­dziej że nie ro­zu­mia­łem kim on na tej sta­cji jest, a to sprzecz­ny sy­gnał, cho­ciaż słowo wy­ja­śnie­nia mo­gło­by być tu na miej­scu :)

 

Sy­gna­ły SOS były wy­sy­ła­ne wcze­śniej. Wie­lo­krot­nie przez lata od awa­rii ale bez skut­ku.

Ja my­śla­łem że kul­ty­ści wy­sy­ła­li bzdur­ne wia­do­mo­ści, żeby za­pchać łącz­ność xD

 

Zga­dzam się, że le­piej można było przed­sta­wić upływ czasu jak i po­szcze­gól­nych bo­ha­te­rów. Sta­ra­łem się osią­gnąć pewną mgieł­kę ta­jem­ni­czo­ści co do losu całej za­ło­gi sta­cji ( po­zo­sta­ła ich opi­sy­wa­na czwór­ka ). Fi­nal­nie mgła przy­kry­ła nieco zbyt gęsto wy­da­rze­nia które wy­da­rzy­ły się przed opi­sy­wa­ny­mi w tek­ście.

Może war­to­by roz­rzu­cić tro­chę wię­cej okrusz­ków po dro­dze.

 

Po­cze­kaj jesz­cze na inne opi­nie, ja z na­tu­ry je­stem mal­kon­ten­tem ;) ale też nie od­bie­raj mo­je­go ko­men­ta­rza prze­sad­nie kry­tycz­nie – mia­łeś fajny i cie­ka­wy po­mysł, opo­wia­da­nie prze­czy­ta­łem z za­in­te­re­so­wa­niem.

Że­gnaj! Życzę Ci po­wo­dze­nia, do­kąd­kol­wiek za­nie­sie Cię los!

Bar­dzo po­do­ba­ły mi się opisy po­stę­pu­ją­cej de­struk­cji stat­ku i za­ło­gi. I nar­ra­tor, który za­cho­wy­wał dy­stans dokąd mógł. Ponoć po­trze­ba wspól­no­ty jest naj­sil­niej­szą po­trze­bą, po tej do­ty­czą­cej prze­ży­cia. I u Cie­bie to widać.

Za­koń­cze­nie smut­ne, ale tego na­le­ża­ło się spo­dzie­wać.

"nie mam jak po­rów­nać sa­mo­po­czu­cia bez ba­ła­ga­nu..." - Anan­ke

W sumie nie­źle się czy­ta­ło. Można mieć jed­nak pewne za­strze­że­nia. Bra­ku­je na­pię­cia, bo to niby taki hor­ror sf miał­by być. Po­cząw­szy od ar­te­fak­tu, tu już po­win­no się po­ja­wić uczu­cie za­gro­że­nia. nie­ste­ty, ar­te­fak­tem oka­zał się chyba…pu­meks, tylko o dziw­nym kształ­cie. Żar­tu­ję wpraw­dzie, ale mo­gło­by to być coś bar­dziej nie­po­ko­ją­ce­go. Potem prze­cho­dzisz zbyt szyb­ko do owład­nię­cia przez to coś za­ło­gi. Nie ma za­sko­cze­nia ani po pro­stu cze­goś nie­spo­dzie­wa­ne­go. Bo sam po­mysł do no­wych ani od­kryw­czych nie na­le­ży. I zbyt mgli­sta koń­ców­ka.

Pierw­sze zda­nie le­piej by brzmia­ło:

Z po­mo­cą Mal­col­ma i Na­ta­shy udało mi się wci­snąć w ska­fan­der.

Ska­fan­dra się nie ubie­ra, bo to już jest swego ro­dza­ju “ubra­nie”.

Za­czy­na się cie­ka­wie : "… ubra­łem ska­fan­der …". Cie­ka­we W CO ten ska­fan­der ubrał nasz bo­ha­ter. Bo np. cho­in­kę ubie­ra się w łań­cu­chy, bomb­ki itd. A ska­fan­der ? A może po pro­stu wło­żył ska­fan­der ?

"Jak resz­ta Z na­szej czwór­ki …" – "… Jak resz­ta na­szej czwór­ki …" ( resz­ta "z" to np. resz­ta z pię­ciu zło­tych).

W pe­wien spo­sób byłam za­in­try­go­wa­na tym, co dzia­ło się na stat­ku, ale jed­no­cze­śnie ża­łu­ję, że nie mam po­ję­cia, co było przy­czy­ną opi­sa­nych wy­da­rzeń, skut­kiem czego nie mogę po­wie­dzieć, że to była sa­tys­fak­cjo­nu­ją­ca lek­tu­ra.

Wy­ko­na­nie po­zo­sta­wia nieco do ży­cze­nia.

 

Z po­mo­cą Mal­col­ma i Na­ta­shy ubra­łem ska­fan­der. → W co ubrał ska­fan­der???

Ska­fan­der można wło­żyć, można go przy­wdziać, można ubrać się weń, ale ska­fan­dra nie można ubrać.

Pro­po­nu­ję: Z po­mo­cą Mal­col­ma i Na­ta­shy wło­ży­łem ska­fan­der.

Za ubie­ra­nie ubrań grozi sroga kara – trzy go­dzi­ny klę­cze­nia na gro­chu, w kącie, z twa­rzą zwró­co­ną ku ścia­nie i z rę­ka­mi w górze!!!

 

Dziw­ny ar­te­fakt miał żółto be­żo­wy kolor… → Dziw­ny ar­te­fakt miał żółtobe­żo­wy kolor

 

z mo­je­go głosu prze­bi­jał scep­ty­cyzm.

Na­uko­wiec jakby nie wy­ła­pał mo­je­go kpią­ce­go tonu i podał mi plik kar­tek.Scep­ty­cyzmkpina to dwa różne po­ję­cia.

 

ale Śmierć czeka jesz­cze z ostat­nim cio­sem. → Dla­cze­go wiel­ka li­te­ra?

 

dłu­gie włosy le­pi­ły się do jej kom­bi­ne­zo­nu… → Zbęd­ny za­imek – czy włosy mogły lepić się do cu­dze­go kom­bi­ne­zo­nu?

 

od­parł i wska­zał na dziw­ną kon­struk­cję. → …od­parł i wska­zał dziw­ną kon­struk­cję.

Wska­zu­je­my coś, nie na coś.

 

Usia­dłem z nią na ziemi… → Rzecz dzie­je się w po­miesz­cze­niu, więc: Usia­dłem z nią na pod­ło­dze

 

Nie­zwłocz­nie przy­ślij­cie pomoc me­dycz­ną i środ­ki ewa­ku­acji.” → Nie­zwłocz­nie przy­ślij­cie pomoc me­dycz­ną i środ­ki ewa­ku­acji”.

Krop­kę sta­wia­my po za­mknię­ciu cu­dzy­sło­wu.

 

w moim po­ko­ju do­cho­dząc do sie­bie. Z ko­ry­ta­rza cią­gle do­cho­dzi­ły… → Nie brzmi to naj­le­piej.

 

Dru­gie­go dnia cie­ka­wość zwy­cię­ży­ła nade mną. → Można zwy­cię­żyć kogoś, nie można zwy­cię­żyć nad kimś.

Pro­po­nu­ję: Dru­gie­go dnia cie­ka­wość zwy­cię­ży­ła. Lub: Dru­gie­go dnia cie­ka­wość mnie po­ko­na­ła.

 

Zno­si­li do ko­ry­ta­rza coraz to nowe czę­ści. → Czę­ści czego?

 

Za­uwa­ży­łem, że nie piją już kawy. Co świad­czy­ło, że po­stra­da­li zmy­sły do resz­ty. → A może: Za­uwa­ży­łem, że nie piją już kawy, co świad­czy­ło, że po­stra­da­li zmy­sły do resz­ty.

 

ka­pli­ce wy­peł­nio­ne sce­na­mi z Jego przy­by­cia. → Dla­cze­go wiel­ka li­te­ra?

 

za­py­ta­łem, a po­zo­sta­li przy­tak­nę­li mi w mojej nie­cier­pli­wo­ści. → Nie bar­dzo wiem, jak można przy­ta­ki­wać komuś w jego nie­cier­pli­wo­ści.

 

Po tych sło­wach zdjął swój kom­bi­ne­zon i ob­na­żył przed nami swoje ciało. → Zbęd­ne za­im­ki – czy mógł zdjąć cudzy kom­bi­ne­zon i ob­na­żyć kogoś in­ne­go?

 

Ko­lej­no po­szli­śmy w jego ślady. Gdy na­de­szła kolej Na­ta­shy… → Nie brzmi to naj­le­piej.

 

przy­wdzia­łem mój kom­bi­ne­zon. → Zbęd­ny za­imek.

 

Pod­nio­sły na­strój wy­brzmiał… → W jaki spo­sób na­strój wy­brzmie­wa?

 

– Nasze wy­ba­wie­nie jest o tutaj, nie za żad­nym ho­ry­zon­tem. → Li­te­rów­ka.

 

Nad­cho­dzi­ła pomoc, a Ci sza­leń­cy… → Nad­cho­dzi­ła pomoc, a ci sza­leń­cy

 

cięż­ki ska­fan­der tłu­mił każdy mój ruch. → Nie wy­da­je mi się, aby można tłu­mić ruchy.

Pro­po­nu­ję: …cięż­ki ska­fan­der ogra­ni­czał/ ha­mo­wał każdy mój ruch.

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Dzię­ku­ję wszyst­kim za pomoc i cenne uwagi. Po­praw­ki już wpro­wa­dzo­ne :)

Hej! Prze­czy­ta­łem opo­wia­da­nie I ge­ne­ral­nie po­do­ba­lo mi się po­do­ba­ło. Taki lekki dresz­czo­wiec Sci-Fi okra­szo­ny ele­men­ta­mi mi­stycz­no-re­li­gij­ny­mi. Ład­nie udało Ci się za­pre­zen­to­wać stop­nio­wy roz­pad za­ło­gi.

 

Je­dy­nie za­koń­cze­nie mnie lekko roz­cza­ro­wa­ło. Było lekko kli­szo­we ;)

 

– O! W końcu się zbu­dzi­łeś. Mu­sisz nam pomóc – od­parł i wska­zał dziw­ną kon­struk­cję. – Bu­du­je­my oł­tarz ku czci tego, który przy­bę­dzie

Aż za­pach­nia­ło mac­ka­mi… czuję się prze­śla­do­wa­ny;)

Jak opi­sał mnie pe­wien zacny Bard: "Szysz­ko­wy Czem­pion Nie­skoń­czo­no­ści – lord lata, im­pe­ra­tor szor­tów, naj­wspa­nial­sza por­ta­lo­wa Szy­szu­nia"

Witaj.

Opo­wia­da­nie prze­cięt­ne, szcze­gól­nie po­czą­tek. To mu­sia­ła być jakaś cy­wi­li­za­cja ka­wo­szy, jak im się kawa nie skoń­czy­ła przez dwa­dzie­ścia lat. Pew­nie bar­dziej niż ra­tun­ku ocze­ki­wa­li na nową do­sta­wę :) Czy to z tego po­wo­du (pa­ni­ki, że za­brak­nie im tego na­po­ju) wy­my­śli­li wie­rze­nie okul­ty­stycz­ne? No i smut­ny ko­niec tro­chę przy­gnę­bia, ale może to z po­wo­du je­sie­ni.

Po­zdra­wiam.

Fe­niks 103.

au­da­ces for­tu­na iuvat

Po prze­czy­ta­niu opo­wia­da­nia czuję, że po pierw­sze – chciał­bym zo­ba­czyć na wła­sne oczy, jak fi­nal­nie wy­glą­dał ten roz­pa­da­ją­cy się Dar, to­wa­rzy­szą­cy głów­ne­mu bo­ha­te­ro­wi w ostat­niej wę­drów­ce ku ciem­no­ści. Po dru­gie, mam wra­że­nie, że do­sko­na­le ro­zu­miem od­czu­cia i roz­ter­ki Mo­di­ge­ra, które spo­koj­nie można by prze­nieść do wspól­cze­snych, co­dzien­nych re­aliów ziem­skich ;)

Za­uwa­ży­łem, że nie piją już kawy… – na­to­miast ten frag­ment, ude­rza­ją­cy w swej obu­rza­ją­cej sprzecz­no­ści z obec­ny­mi stan­dar­da­mi nor­mal­no­ści, na­da­je się na mi­ni­se­rial w Net­flix :)

OK, jest po­mysł na wy­buch dzi­wacz­nej re­li­gii na sta­cji ko­smicz­nej. I to cie­ka­we. Jak na mój gust, tro­chę mało do­wia­du­ję się o świe­cie – dla­cze­go ta sta­cja jest tak od­le­gła od Ziemi, czym wła­ści­wie jest ten dzi­wacz­ny ar­te­fakt. co opę­ta­ło za­ło­gę…

Czy tam mają gra­wi­ta­cję? Wspo­mi­nasz, że jest ogra­ni­czo­na, więc dla­cze­go bo­ha­ter w ogóle wy­po­wia­da się na temat cię­ża­ru ar­te­fak­tu? No, bez­wład­ność pew­nie można osza­co­wać, ale pro­ste to ra­czej nie jest. Jak dzia­ła lamp­ka oliw­na przy ni­skiej gra­wi­ta­cji? Nie zżera im ca­łe­go tlenu? W ogóle nie widać tej ni­skiej gra­wi­ta­cji – piją kawę z kub­ków, bez­tro­sko pró­bu­ją po­ciąć ar­te­fakt, nie przej­mu­jąc się la­ta­ją­cy­mi okrusz­ka­mi…

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Nowa Fantastyka