- Opowiadanie: Golodh - Wojny Prolków [z dwoma autorami: morteciusem i Golodhem]

Wojny Prolków [z dwoma autorami: morteciusem i Golodhem]

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Wojny Prolków [z dwoma autorami: morteciusem i Golodhem]

Bezimienny mężczyzna zaczerpnął pierwszego oddechu w nowym ciele.

Wyszedł z komory MT i ulatniających się ze środka kłębów pary. Szarpnięciem odczepił przyklejone do potylicy kable. Kroki stawiał niepewnie, dręczony zawrot głowy. Dwukrotnie potknął się o własne nogi.

Runął na najbliższe krzesło, spojrzał w lustro i obmacał twarz. Oczy wydawały się podkrążone, skóra szara i wysuszona, a włosy przetłuszczone.

Drżącą ręką dotknął smartwatcha.

– Raport! – wychrypiał. Głos miał zadziwiająco niski. Męski.

– Robert de l’Argent – odpowiedział zegarek. – Mężczyzna. Pięćdziesiąt cztery lata. Sto osiem kilogramów, w tym czterdzieści dwa procent tłuszczu. Cel: dwadzieścia procent.

– Ile… Ile czasu?

– Dokładnie miesiąc. Zlecono przyspieszony program.

Podrapał się za uchem.

– Zaplanuj trening aerobowy. Bezmięsna dieta, dużo błonnika, kalorie ograniczamy do minimum. Zaczniemy od jutra.

– Procesuję. Pierwszy trening potrwa pięć godzin.

 

~*~

 

Doskonałe zgranie umysłu i ciała zawsze zajmowało kilka dni.

Robert potknął się, co poskutkowało zatrzymaniem bieżni. Mógł złapać oddech i otrzeć twarz z potu.

– Długo jeszcze?

– Do końca sesji pozostały trzy godziny i czterdzieści minut ćwiczeń – zameldował smartwatch.

– Aż tyle?! – Robert podrapał się za uchem.

– Potwierdzam. Ze względu na przestoje następna przerwa została skrócona o kolejną minutę.

Mężczyzna westchnął i wrócił na bieżnię, starając się wyciszyć natrętne myśli. Miał ochotę wrócić do apartamentu i zamówić jakiegoś fast fooda… Zaszczepione w ciele nawyki właściciela, z którymi też musiał wygrać. Tego wymagała umowa: jeśli w miesiąc po zakończeniu treningu waga klienta wzrośnie o piętnaście procent, wynagrodzenie zostanie zmniejszone o połowę.

Raz, dwa, raz, dwa…

Na początku zawsze było najtrudniej. W chwilach zwątpienia Robert oglądał Wojny Prolków. W każdym odcinku przedstawiciele najbiedniejszej i najliczniejszej grupy społecznej walczyli na śmierć i życie w prymitywnych robotach wojskowych, do których przetransferowano ich umysły. Stawką było wyrwanie się z nędzy i uzyskanie własnego, prawdziwego ciała.

Szansa była jednak niewielka: prolki zazwyczaj ginęły bolesną śmiercią ku uciesze widzów. Program budził kontrowersje, nawet niechętni żebrakom i biedocie rządzący oficjalnie odcinali się od brutalnego reality show i co jakiś czas nakładali wysokie kary na transmitującą Wojny stację. Zainteresowanie było jednak tak olbrzymie, że producentom opłacało się dalej nadawać swój program, i to mimo faktu, że musieli też zapewnić wygranym zadbane ciała, by utrzymać niekończący się napływ chętnych do zmagań.

Lewa, prawa, lewa, prawa…

Obecny sezon nabierał kolorytu. W bitwie o bazę powietrzną M4X – dron bojowy – wreszcie zestrzelił Ad8t0, ściganego od kilku odcinków, a P3T3R zawarł sojusz z S0Ną i potwierdził go, wkładając zasilacz w jej gniazdo, co stanowiło mechaniczny odpowiednik stosunku. Robert czekał jednak na odcinek, w którym w programie pojawi się jego przyjaciel. Niedawno pokłócili się o udział: jeden upierał się, że szanse są zbyt małe, drugi miał dość niekończącego się cyklu odchudzania ciał bogaczy i uznał, że dzięki Wojnom uzyska wolność lub zginie. Wybrał sobie nawet imię, Wiktor, i żądał, by go używać.

W powietrzu pojawiła się woń miętowych perfum.

– Oglądasz to gówno? – Miły kobiecy głos wyrwał Roberta z zamyślenia.

Szybko wyłączył telewizor i zatrzymał bieżnię. Nie zauważył, gdy podeszła do niego dziewczyna w obcisłym podkoszulku i dresowych spodniach. Wysoka i z lekką nadwagą, zanotował mimowolnie.

– Nie martw się. – Oblizała wargi. – Też lubię się czasem odmóżdżyć.

– Jasne – szepnął Robert.

Chciał powiedzieć coś więcej, ale smartwatch przypomniał mu o treningu. Skinął dziewczynie głową i uruchomił bieżnię.

 

~*~

 

Obrócił w dłoniach dwie czerwone pastylki. Wraz z butelką wody stanowiły cały jego obiad.

Usiadł w kącie, jak najdalej od centrum stołówki i siedzących tam korpów. Młodzi, o pięknych, wysportowanych ciałach, na które nie zasłużyli. Jeden palił papierosa, inny wciągał stymulanty; wszyscy, co do jednego, żarli śmierdzące tłuszczem mięso. Ohydne, cudowne mięso od Profesora Burgera. Tyle widział już reklam. Ograniczniki w mózgu nie pozwoliłyby mu zjeść całości, ale może jeden kęs…

– Nie przedstawiłam się wcześniej. Sara.

Dziewczyna, która zagadnęła Roberta w trakcie treningu, dosiadła się do stolika.

– Robert – odparł.

– Gorszące, prawda? – Spojrzała w kierunku środka stołówki. – Publicznie jeść mięso?! Powinni stworzyć dla nich wydzielone strefy!

Skinął głową.

– Też tak sądzę.

– Te typki uważają się za lepszych od reszty.

Sara oblizała wargi. Robert podrapał się za uchem.

– Ćwiczysz dziś jeszcze? Mnie zostały trzy godziny. Nie chciałbyś obejrzeć potem Wojen Prolków?

– Tego gówna? – zapytał przekornie. Poczuł, że przesadził, kiedy spojrzała poważnie, ale po chwili wybuchnęła śmiechem.

– Nie musimy od razu iść do kina – odparła, nawijając kosmyk kasztanowych włosów na palec. – Bo na kolację to niezbyt jest sens. Chyba że chcesz od razu przejść do rzeczy. Może nie wyglądam, ale lubię się dobrze spocić. Nie tylko na treningu.

Roberta zamurowało.

– Ja…

– Szkoda, że nie widzisz swojej durnej miny! – zaśmiała się dziewczyna. – Nie sądziłam, że tak łatwo cię zawstydzić. Nie wyglądasz na takiego. Dobra, przerwa mi się kończy. Chcesz poćwiczyć razem? Włączyć to gówniane reality i pośmiać z prolków, którym marzy się lepsze życie. Chyba że się narzucam?

Robert wstał szybko w obawie, że Sara zmieni zdanie.

– Chodźmy.

 

~*~

 

Robert ćwiczył godzinę dłużej niż zakładał jego plan, żeby skończyć razem z Sarą. Okazało się, że dziewczyna ma obsesję na punkcie Wojen Prolków: chociaż wyśmiewała co brutalniejsze śmierci i nieudane zagrywki, to dobrze znała uczestników oraz ich umiejętności. Od początku przewidywała, że to S0Na bez litości wybije rywali i zapewni sobie awans do finału. Robert typował innego robota, ale całość zakończyła się niespodziewanym zwycięstwem S0Ny, która moment przed podsumowaniem zdradziła swojego partnera, przebijając go na wylot. Dzięki temu awansowała do kolejnej rundy rozgrywek.

W końcu smartwatch Sary zasygnalizował koniec ćwiczeń.

– Jasna cholera, nie spodziewałam się, że to będzie takie trudne – powiedziała, dysząc ciężko. Robert nie był w stanie jej odpowiedzieć; miał ochotę runąć na podłogę i nie ruszać się przez kolejny tydzień. Pot spływał z niego strumieniami, miał mokre nie tylko ciuchy, ale nawet buty. Ostatkiem sił podszedł do ławki i usiadł całym ciężarem, aż zatrzeszczała. Obok z westchnieniem siadła Sara.

– Czemu ćwiczysz? – zapytała.

Robert nie odpowiedział, dysząc ciężko. Nie był pewien, jak powinien zareagować. Jego umowa zakładała dyskrecję – to, że właściciel ciała nie ćwiczy sam, miało pozostać tajemnicą. Nie chciał jednak okłamywać dziewczyny: była dla niego miła, a poza tym bardzo mu się podobała.

Ale czy chciałaby z nim rozmawiać, gdyby znała prawdę?

– Dla kogoś? Dziewczyny? Chłopaka? – dodała Sara.

– Nie, ja… dla zdrowia – odparł spanikowany. – Chciałbym być nieco chudszy. Trochę się zapuściłem.

– Żarcie w korpo, co? Najpierw zamawiają nam po korki tego syntetycznego ścierwa, żebyśmy lepiej pracowali, a potem robią problemy przy urlopach na odchudzanie? Dali ci taki w ogóle?

– Dali. Mam miesiąc – powiedział Robert. Nie czuł się pewnie w tej rozmowie. Pomimo kursowania od ciała do ciała rzadko z kimkolwiek rozmawiał i obawiał się, że wzbudzi podejrzenia Sary. – A ty czemu się odchudzasz?

– Chcę trochę zrzucić. – Wzruszyła ramionami. – Wiesz, jak to jest: za duży tyłek. Mógłby być ładniejszy.

– I tak jest bardzo ładny – odparł Robert bezmyślnie.

Sara parsknęła głośno.

– To znaczy… ja… przepraszam – wydukał Robert.

– Nic się nie stało. To miłe. Znaczy, jasne, gdyby ktoś wołał za mną na ulicy, to inna sprawa, ale tak… – znowu parsknęła. – Słuchaj, chętnie bym z tobą posiedziała, ale muszę już lecieć. Będziesz jutro?

– Od południa.

Sara posłała mu przepiękny, szeroki uśmiech, po czym puściła oko.

– Postaram się nie spóźnić.

 

~*~

 

Następnego dnia Robert obawiał się, czy Sara na pewno przyjdzie. Wałęsał się po siłowni już pół godziny przed południem, nie mając zbyt wiele do roboty. Dziewczyna pojawiła się dopiero kwadrans po dwunastej, kiedy zaczął trochę panikować. Na szczęście nie zdążył zrobić nic głupiego.

Weszli na bieżnię. Robertowi nie przeszkadzała nawet kara za późniejsze rozpoczęcie ćwiczeń.

Tego dnia w telewizji leciał odcinek specjalny Wojen Prolków. Powtórki, wywiady, analizy ekspertów i wymiana broni. Słowem: nic szczególnie zajmującego. Robert obejrzał tylko fragment poświęcony Wiktorowi, który w tym prymitywnym mechanicznym ciele radził sobie całkiem nieźle – dwa roboty wysadził za pomocą miny przeciwpancernej, a kolejnego rozwalcował.

Ponieważ poza tym nic nie zwróciło uwagi Roberta, to co rusz spoglądał w stronę sąsiedniej bieżni. W zasadzie nie był pewien, czy zauroczenie Sarą płynie z jego głębi, czy była po prostu w typie właściciela ciała. Dziewczyna miała może zbyt wiele fałdek, ale kiedy tylko wchodziła do pomieszczenia, razem z nią pojawiało się w nim życie. Długie, kasztanowe włosy kręciły się lekko, rozjarzone miedzianymi rozbłyskami. Brązowe oczy wzbudzały w Robercie jakąś tęsknotę za naturą, za drzewami, których nie widział nigdy poza ekranem telewizora czy telefonu. Niewielki, prosty nos dodawał uroku nawet wtedy, kiedy płynęły po nim krople potu.

I te usta. Mężczyzna zastanawiał się całą noc, czy są miękkie. I czy potrafiłyby dać tyle, ile obiecywały, szczególnie kiedy formowały się w uśmiech.

Kątem oka śledził, jak dziewczyna mozolnie biegnie przed siebie podczas mijających godzin. Dokładnie przyjrzał się jej dłoniom. Nie miała obrączki ani pierścionka zaręczynowego.

To dawało mu bardzo nieśmiałą nadzieję.

 

~*~

 

Trening skończyli parę minut później, musieli odrobić karę z poprzedniego dnia. Sara powoli wcierała maść zapobiegającą wiotczeniu skóry przy błyskawicznej utracie wagi.

– Podobam ci się?

Już kilkukrotnie złapała Roberta na tym, że się na nią gapi. Dotąd nic nie mówiła, co najwyżej uśmiechała się pod nosem. Tym razem jednak odłożyła maść, chwyciła go za rękę i bez słowa pociągnęła pod prysznic.

Zmęczenie ustąpiło podnieceniu, kiedy przemoczone ubrania jedno po drugim z plaśnięciami spadały na podłogę. Robert nieśmiało przysunął się do Sary, która chyba wyczuła jego wahanie, więc postanowiła przejąć inicjatywę.

Jej usta smakowały miętą.

A potem oboje zatracili się w gorącej wodzie, która obmywała ich nagie ciała. Robert zapomniał nawet o tym, że do pełnej synchronizacji brakuje mu jeszcze dwóch-trzech dni. Wodził palcami po talii Sary, dotykał jej piersi, ściskał uda i biodra. Jej reakcje były tak entuzjastyczne, że postanowił ją unieść, a wtedy oplotła go długimi nogami.

Początkowo Robert nieco się krygował, ale Sara bez żadnych oporów zachowywała się głośno, więc on też przestał się przejmować. Na szczęście nikt nie zwrócił im uwagi. Obsługa ignorowała zarówno jęki, namiętne krzyki, jak i fakt, że jeden z pryszniców był zajęty kilkadziesiąt razy dłużej, niż potrzeba do gruntownego umycia ciała.

Pracownicy już dawno do tego przywykli. Doliczyli opłatę za nadmiarowe zużycie wody i podzielili kwotę między zmęczoną dwójkę ludzi, która wyszła spod prysznica z rozmarzonymi minami, pocałowała się na pożegnanie i zniknęła w autonomicznych samochodach.

Smartwatch Roberta zanotował dodatkowy wysiłek, dopisując punkty do jego oceny ogólnej. Dzięki temu łatwiej będzie mu znaleźć kolejne zlecenie.

 

~*~

 

To zlecenie było dla Roberta zupełnie inne niż poprzednie. Szło lżej. We dwójkę łatwiej było nie myśleć o wysiłku, głodzie i zmęczeniu. Szybko złapali rutynę. Spotkanie koło południa, trzy godziny treningu przy Wojnach Prolków, przerwa na obiad złożony z czerwonych tabletek i krótki odpoczynek, a następnie znowu bieżnia i telewizor. A potem długie godziny pod prysznicem, w gorącej wodzie i parze, na kolanach, podłodze i pod ścianą.

I ta cudowna woń mięty.

Dobrze radził sobie również Wiktor. Może z trudem, ale przechodził przez kolejne rundy Wojen Prolków. Sara nie rozumiała sympatii partnera i sama kibicowała S0Nie. Zresztą nie ona jedna – dzięki donacjom od widzów S0Na otrzymała dodatkową warstwę pancerza oraz rakiety samonaprowadzające. Ale w zbliżającym się finale każdy miał mieć równe szanse. Nawet Wiktor.

Robert czuł się szczęśliwy jak nigdy dotąd. Bardzo, ale to bardzo starał się nie myśleć o tym, co się stanie, kiedy minie miesiąc.

 

~*~

 

Robert spojrzał na smartwatcha. Trzeci kwadrans, a jej wciąż nie było. Zawsze trochę się spóźniała, ale nigdy aż tyle. Jeśli dojdzie do godziny, to będzie musiał zacząć trening bez niej.

A szło przecież tak dobrze! Cztery tygodnie dobrych, regularnych ćwiczeń. Sara zrzuciła cały tłuszcz i wyglądała jak ósmy cud świata. Może to dlatego? Skończyła trening i postanowiła odpuścić? Ale w takim razie czemu nic nie powiedziała?

O trzynastej smartwatch przestał wibrować i natarczywie przypominać o treningu, a zaczął razić go prądem. Robert wytrzymał jeszcze kilkanaście minut, ale dawki stały się na tyle mocne, że niechętnie wszedł na bieżnię. To był ostatni dzień pracy, o północy miał oddać ciało.

Wszystko było nie w porządku. Czuł, że traci coś bardzo cennego, jakąś cząstkę siebie, o której wcześniej nie miał pojęcia. Miał wrażenie, że oddanie tego ciała zamknie coś przed nim, skończy się inaczej niż zwykle. Poczuł, że musi odnaleźć Sarę i powiedzieć jej prawdę, nie zważając na konsekwencje.

To była jedyna szansa, żeby jeszcze kiedyś ją spotkać.

Smartwatch pilnował go i nie pozwalał na wcześniejsze zakończenie treningu. Doliczył drakońskie kary za spóźnienie; na szczęście tylko czasowe, chociaż Robert pewnie nie zauważyłby, gdyby ściągnięto mu z konta wynagrodzenie.

Czas mijał, a Sary wciąż nie było. Ominęła pierwszą serię ćwiczeń, potem obiad. Zaczęła się kolejna seria na bieżni. Minęła godzina, potem druga. Robert biegł jak w transie, otoczony przez tornado ponurych myśli. Nie dałby sobie rady w mieście, potrafił jedynie wyjść z mieszkania, wsiąść do autonomicznego samochodu i wysiąść przy siłowni. Podejrzewał, że dałby radę zmusić pojazd, by zawiózł go w inne miejsce, ale nie miał pojęcia, gdzie Sara mieszka.

Tuż przed dziewiętnastą nadal nie miał planu. Z chaosu w głowie wyrwały go jednak Wojny Prolków. Tego dnia miał miejsce wielki finał.

Robert z ulgą, ale i niepokojem zauważył Wiktora wśród ostatnich uczestników. Cały dzień nie mógł się skupić, więc gdyby jego przyjaciel został zabity, nie wiedziałby nawet, co dokładnie się stało. Zostało mu jednak tylko kilkoro przeciwników, Wiktor miał więc realną szansę na wygraną.

Prowadzący zapowiedzieli finałową rozgrywkę, na ekranie pokazano ostatnich uczestników, a potem po prostu zaczęła się walka.

Wojny Prolków były okrutne i brutalne już wcześniej, ale teraz zawodników dodatkowo rozgrzewała myśl, że są blisko zwycięstwa. Nadzieja, że za kilkadziesiąt minut mogą stać w glorii i chwale, odbierając upragnione prawdziwe ciało i wyrwać się z biedy dzięki płatnym występom zapewnianym przez producentów. Może nie dało się z tego żyć aż do śmierci, ale pozwalało to uniknąć losu wygranych w pierwszych sezonach, którzy nie potrafili odnaleźć się w nowej pozycji, bardzo szybko tonąc w zalewie fast foodów, alkoholu i innych przyjemności, których wcześniej nie mogli doświadczać. Część z nich za różne wykroczenia traciła ciała, inni stawali się nędzarzami. Przynajmniej jeden popełnił samobójstwo, szokujące z uwagi na marnotrawstwo – mógł oddać ciało przyjaciołom lub rodzinie…

Wiktor złapał za korpus S0Ny i z głośnym chrzęstem oderwał jej nogę. Ta zaczęła wić się w przerażeniu, on jednak zaczął tłuc jej robota po głowie oderwaną kończyn. Raz za razem, coraz mocniej i mocniej, tak długo, aż znieruchomiała.

Ikonka S0Ny zgasła.

Kolejnego z zawodników Wiktor wysadził za pomocą granatnika, wylosowanego tuż przed rundą. Stacja wyemitowała powtórkę, na dużym zbliżeniu i w zwolnionym tempie, a wężyki benzyny, kawałki stali i kropelki oleju poleciały we wszystkie strony.

Wiktorowi został już tylko jeden przeciwnik do pokonania.

Smartwatch zasygnalizował koniec ćwiczeń, ale Robert chciał obejrzeć program do końca. Tuż przed ostatecznym starciem w Wojnach ktoś klepnął mężczyznę w ramię.

– Tęskniłeś?

Robertowi zaparło dech na dźwięk jej głosu. Momentalnie wyłączył bieżnię i odwrócił się, nie patrząc, kiedy za jego plecami robot Wiktora otrzymał zabójczą serię z gatlinga. Stanęła przed nim roześmiana Sara. Miała na sobie czarną sukienkę, podkreślającą kształtną figurę.

Robert nie mógł oderwać oczu.

– Migiem pod prysznic i wróć jak najszybciej. Dzisiaj idziemy do mnie – powiedziała zmysłowo.

Zaczęli się całować jeszcze w samochodzie; Roberta zdziwił nieco nowy, truskawkowy błyszczyk dziewczyny, ale nastrój jeszcze bardziej psuło widmo nadchodzącej rozmowy. Sara jednak niczego nie zauważyła.

Chociaż dziewczyna przygotowała w mieszkaniu prawdziwą ucztę – z prawdziwymi owocami morza i czerwonym winem, prowokacyjnie niepozbawionym alkoholu – Robert nie chciał czekać. Oplótł Sarę ramionami, a ona chętnie wyskoczyła z sukienki i zaprowadziła go do łóżka.

 

~*~

 

Smartwatch bezlitośnie obudził Roberta. Było przed północą, miał niewiele czasu.

Poczuł panikę. Jak powiedzieć Sarze prawdę? Wezwał autonomiczny samochód, by zyskać nieco na czasie. Dopiero po chwili zauważył, że dziewczyny nie ma obok. Przez niedomknięte drzwi słyszał jedynie szum wody.

Nagle Roberta poraził prąd. Był o wiele mocniejszy niż dotychczas: mężczyzna upadł na podłogę i zwinął się z bólu. Zegarek wciąż mocno przypominał o tym, że czas na oddanie ciała nieuchronnie się zbliża. Mężczyzna przeleżał jeszcze moment ze łzami w oczach; smartwatch w końcu odpuścił.

Robert powoli wstał, rozcierając odrętwiałe mięśnie. Miał świadomość, że żarty się skończyły. Przypomniał sobie historię kolegi, który zauroczył się recepcjonistką i na sam koniec nie chciał się rozstawać z trenowanym ciałem. To wróciło do właściciela zaledwie kilka godzin później, a o buntowniku już więcej nie słyszeli.

Robert uchylił drzwi i zobaczył Sarę pod prysznicem. Dziewczyna uśmiechnęła się na jego widok, a on pocałował ją mocno. Znów truskawka? Potrząsnął głową.

– Muszę ci coś powiedzieć – wyszeptał. – J-ja…

Język stanął mu kołkiem. Poczuł dziwne drętwienie w gardle i nagły, pulsujący ból w głowie. O mało nie upadł na podłogę.

– Wszystko w porządku?

– Ja… – Nagle puścił biodra Sary i jedną nogą wyszedł z kabiny. Jego smartwatch migotał na czerwono. – Muszę iść.

Obca siła wywlokła Roberta z łazienki. Wbrew swojej woli ubrał się, zszedł na dół i wsiadł do czekającego samochodu. Wrócił do siebie, ale zanim wszedł do mieszkania, zatrzymał się przy przenośnym złączu w korytarzu.

Chwilę później właściciel ciała z zadowoleniem przyjrzał się nowej sylwetce.

 

~*~

 

IHID-24 przeglądał zapisane na dysku twardym dane, pobrane ze zhakowanej kamery w stołówce, miesiące po jego ostatnim zleceniu. Podziwiał piękno i naturalność Sary, jej ogniste włosy, bursztynowe oczy… Tak bardzo chciał do niej podejść i zagadać, nawet do zdjęcia.

Właśnie migdaliła się z Robertem. Jak bardzo chciałby być na jego miejscu! Pocałunek za pocałunkiem, ciche szepty, żarciki. Na ten widok IHID-24 zbierało się na wymioty. Ten dupek nawet na to nie zasłużył! To nie on zrzucił cały ten tłuszcz, to nie on poznał Sarę, to nie on pierwszy raz się z nią całował!

– To jak? – powtórzyła pytanie MAR-TA. – Dlaczego jesteś w programie?

IHID-24 otrząsnął się i wyłączył film. Spojrzał na towarzyszkę, uwięzioną w ciele niewielkiej armatki.

– Z miłości – odparł bez wahania. – Chcę zdobyć ciało dla ukochanej.

– Tak? – MAR-TA w podnieceniu zapaliła jedną z diod. – Ja też!

Uciszył ją, wpychając głębiej swój zasilacz. Czuł coraz silniejsze wibracje i rozlewającą się na jego mechaniczną obudowę przyjemność. Pobierany od MAR-TY prąd smakował dziwnie. Nie źle, po prostu inaczej, jakby…

Miętą.

Ach…

Koniec

Komentarze

potwierdził go wkładając zasilacz w jej gniazdo,

Czy przed “wkładając” nie powinien stać przecinek?

 

W powietrzu pojawiła się nowa woń, jakby miętowych perfum.

Tutaj “jakby” nie wprowadza zdania podrzędnego, więc chyba bez przecinka?

 

kasztanowe włosy kręciłyskręcały się lekko,

 

Ciekawa historia i podczas lektury innego zakończenia się spodziewałam, więc duży plus za zaskoczenie. Nie potykałam się na niczym, co umożliwiło cieszenie się z opowiadania, bo też nic mnie od fabuły nie odciągnęło. Podobało mi się :D

Dzięki, Zanadro, wprowadziłem sugestie. Cieszę się, że końcówka zaskoczyła i się podobało:D

Слава Україні!

Hej 

mortecius i Golodh :)

 

Historia ma wykreowany bardzo ciekawy świat. Jeśli dobrze zrozumiałem, jedynie wybrani zasługują na ciało, a reszta spełnia jedynie funkcje usługowe. Coś w rodzaju klona odwalającego brudną robotę za kogoś kto wynajmuje klona. Tylko, że tu jest mowa o wynajmowaniu świadomości. Bardzo ciekawy i oryginalny pomysł. 

Wątek romansu i TVShow świetnie uzupełniają wykreowany świat, wprowadzając czytelnika w detale. Sama relacja bohaterów jest poprowadzona ze smakiem i wyczuciem. Chętnie śledziłem losy zarówno kwitnącego romansu jak i Wiktora w Wojnie Prolków. 

Bardzo dobre opowiadanie, klikam i zgłaszam do piórka :). Jak dostaniecie to będziecie musieli się nim podzielić ;P 

 

EDIT : Będzie zgłoszone jak pojawi się wątek ;) 

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

Cześć, bardzie!

 

Historia ma wykreowany bardzo ciekawy świat. Jeśli dobrze zrozumiałem, jedynie wybrani zasługują na ciało, a reszta spełnia jedynie funkcje usługowe. Coś w rodzaju klona odwalającego brudną robotę za kogoś kto wynajmuje klona. Tylko, że tu jest mowa o wynajmowaniu świadomości. Bardzo ciekawy i oryginalny pomysł.

Prawdę mówiąc jedynie zastanawiam się nad tym, jak to wygląda w Altered Carbon. Bo o ile sam nie widziałem (muszę w końcu nadrobić), to jakoś po napisaniu opowiadania gdzieś mi mignęły przebitki, że tam są podobne tematy. Chyba nawet przy niedawnej “skórze” adama_c4:P

 

W takim razie nie wiem co mogę powiedzieć poza tym, że bardzo mi miło:P Może mort doda coś sensowniejszego, choć póki co się umówiliśmy, że ja mam zajmować się tu odpowiadaniem na komentarze;)

 

Dziękuję bardzo za lekturę, komentarz i nominacje:)

 

Слава Україні!

“Prawdę mówiąc jedynie zastanawiam się nad tym, jak to wygląda w Altered Carbon.”

 

Nic mi to nie mówi, a “skóry” nie czytałem ;) ( choć słyszałem, że opowiadanie jest dobre :)). 

Pewnie znajdą się osoby, które już znają podobne motywy, ale ja nie znam, więc zgłaszam bo mi się opowiadanie bardzo podoba :D 

 

Nie ma za co :) 

 

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

Witajcie, Drodzy Autorzy!

Świetny tekst, nominacja Bardjaskierza mnie tu przywiodła i bardzo się z tego cieszę. :)

Opowiadanie niedługie, a mimo wszystko pełne fantastyki, niezwykłego pomysłu na przerażający świat oraz na emocje, jakie wywołują w bohaterach zasady, owym światem rządzące. :) Tytułowa seria także pomysłowa, niezwykła, wciągająca, brutalna. :)

Klikam podwójnie, póki mogę. :)

Pozdrawiam serdecznie, powodzenia. :) 

Pecunia non olet

Dzięki, bruce. Bardzo mi miło, że wpadłaś i nawet poklikałaś:D Cieszę się, że doceniasz świat i postaci, które wykreowaliśmy z morteciusem i nie wiem co jeszcze odpisać, więc podziękuję jeszcze raz po prostu:)

Слава Україні!

To ja dziękuję. Po/na takie teksty tu wpadam. :)

Pecunia non olet

Taki zestaw autorów (i betujących!) obiecywał wartościowe opowiadanie. Nie zawiodłem się.

Głównym wrażeniem po lekturze, jak przystało na podwójne pochodzenie tekstu, jest dwoistość. Otóż możliwość cyfrowego zapisu świadomości nie staje się tutaj narzędziem rozwoju, lecz opresji. Nie służy do zapewnienia ludziom nieśmiertelności, lecz do walk gladiatorskich na śmierć i życie. Dla mnie jest to zarazem siła i słabość tekstu. Siła – ponieważ mimochodem przekazuje bardzo krytyczną i chyba zasadną ocenę kondycji ludzkości. Słabość – że jednak pomija milczeniem tę zaskakującą woltę, godną może głębszego zbadania, może próby wyjaśnienia.

Podobnie dwoistą miałem reakcję na zakończenie: najpierw mnie nie zaskoczyło (bo przewidziałem, że Sara także najmuje się do ćwiczenia cudzego organizmu), a po chwili jednak zaskoczyło (bo zdałem sobie sprawę, że tylko jedno z nich będzie ewentualnie mogło wygrać). Myślę, że to dobrze świadczy o jakości utworu.

Aspektem, który nie wydaje mi się do końca jasny, jest ścisły reżim treningowy narzucony bohaterowi. Jasne, że musi mieć jakieś podstawowe ograniczniki dla bezpieczeństwa właściciela ciała, ale dlaczego – jako profesjonalista wynajęty w celu odbudowy jego kondycji – miałby ściśle narzucony czas ćwiczeń i podobne rzeczy?

Poza tym uniwersum wydawało się dobrze zbudowane, pod względem językowym tekst też nie raził, mógłbym co najwyżej poszukać czegoś na siłę. Przypomniał mi się jeszcze taki cytat:

Czy jestem Sarą, czy gram Sarę? Odpowiedź znaleźć muszę sama (…) Czy poświęceniem los zwyciężam i z poniżenia – wstaję czysta? Czy jestem ciałem, czy wyborem? Ogniem czy źródłem ognia – żarem? Igraszką losu czy motorem? Czy jestem Sarą, czy gram Sarę? Gdy wrócę i przed ludem stanę, czy w twarz mi plunie, czy przyklęknie? Gram w kiepskiej sztuce życiem zwanej, lecz chciałabym w niej zagrać – pięknie…

Dajcie znać, czy to przypadkiem nie była w jakimś stopniu inspiracja, a ja tymczasem dam głosik do Biblioteki. Pozdrawiam!

Taki zestaw autorów (i betujących!) obiecywał wartościowe opowiadanie. Nie zawiodłem się.

Ach, jakie komplementy :>

Głównym wrażeniem po lekturze, jak przystało na podwójne pochodzenie tekstu, jest dwoistość. Otóż możliwość cyfrowego zapisu świadomości nie staje się tutaj narzędziem rozwoju, lecz opresji. Nie służy do zapewnienia ludziom nieśmiertelności, lecz do walk gladiatorskich na śmierć i życie. Dla mnie jest to zarazem siła i słabość tekstu. Siła – ponieważ mimochodem przekazuje bardzo krytyczną i chyba zasadną ocenę kondycji ludzkości. Słabość – że jednak pomija milczeniem tę zaskakującą woltę, godną może głębszego zbadania, może próby wyjaśnienia.

Hmmm…

To może rzeczywiście zacznę od zreferowania do wspomnianej dwoistości, która na pewno wyraźnie rzutuje na ostateczny kształt tekstu. Generalnie wydaje mi się, że z mortem piszemy trochę różne teksty – on bardziej obyczajowe i lżejsze, ja skręcające w stronę, o której mówisz – i tutaj musieliśmy szukać takich kompromisów, gdy każdy trochę ciągnął w “swoją” stronę. Oczywiście gdzieś w międzyczasie się naturalnie wymieszaliśmy zadaniami – i tak na przykład to, że relacja bohaterów jest poprowadzona ze smakiem (wedle słów barda;P) to w dużej mierze zasługa morta i jestem świadomy, że samodzielnie bym sobie z tym poradził gorzej; to sądzę, że miałem do tego częściowy wkład i przynajmniej kilka scen napisałem;P Ale jeśli chodzi o generalny wydźwięk i zawartość, to myślę, że ona gdzieś balansuje pomiędzy tym, jakie sami byśmy proporcje wrzucili.

Dlatego powiedziałbym tak – gdybym pisał to sam, być może gdzieś w międzyczasie pokusiłbym się o głębsze podjęcie tematu. Nie wiem czy jestem tego pewny i muszę się na pewno zastanowić, na ile rzeczywiście tego brakuje i potencjalnie jak mógłbym to naprawić. Na pewno akurat w tym konkretnym przypadku pokutuje też limit (oryginalnie pisaliśmy to na Ad Infinitum i, jeśli się nie mylę, to musieliśmy się zmieścić w 20 tysiącach znaków), co trochę podcina możliwości.

Natomiast tak jak napisałem – muszę to przemyśleć. Pisząc takie teksty na pewno mam przeświadczenie (i nie wiem czy właśnie nie naturalne dla settingu cyberpunkowego) właśnie o tym negatywnym aspekcie rozwoju. To też pewnie wpływa na kształt tej opresji – jako tła, dość naturalnego, dla bardziej zwyczajnej historii.

Podobnie dwoistą miałem reakcję na zakończenie: najpierw mnie nie zaskoczyło (bo przewidziałem, że Sara także najmuje się do ćwiczenia cudzego organizmu), a po chwili jednak zaskoczyło (bo zdałem sobie sprawę, że tylko jedno z nich będzie ewentualnie mogło wygrać). Myślę, że to dobrze świadczy o jakości utworu.

A to bardzo mi miło:P Szczególnie, że się akurat o zakończenie z mortem trochę kłóciliśmy xP Dobrze więc wiedzieć, że ostatecznie wyszło dobrze i odczytujesz, tak jak zostało zaplanowane:P

Aspektem, który nie wydaje mi się do końca jasny, jest ścisły reżim treningowy narzucony bohaterowi. Jasne, że musi mieć jakieś podstawowe ograniczniki dla bezpieczeństwa właściciela ciała, ale dlaczego – jako profesjonalista wynajęty w celu odbudowy jego kondycji – miałby ściśle narzucony czas ćwiczeń i podobne rzeczy?

Widzę kilka argumentów. Po pierwsze myślę, że różnimy się nieco w odbiorze profesjonalności bohatera. To znaczy na pewno ma w swoim rzemiośle spore doświadczenie (co zostało wspomniane), ale chyba niekoniecznie jest sprecyzowane, jak daleko ten profesjonalizm sięga:P W szczególności wyobrażam sobie, że większość osób z kategorii bezcielesnych muszą się podejmować takie prace, nie spodziewałbym się więc wyjątkowych kwalifikacji nie-Roberta.

Zobacz też, jak współcześnie treningi coraz bardziej opierają się na technologii i precyzyjnym badaniem takich parametrów jak czas treningu (pomyślałbym na przykład o treningach interwałowych), mierzeniu tętna, tempa itp. Myślę, że to dość naturalna ewolucja i może nawet wchodzić w taki zwykły reżim treningowy, nie dotyczący tylko odchudzaczy.

Założyłbym też, że takie wymogi może narzucać albo sam właściciel, albo firma, odpowiadająca za parowanie bohatera z klientem. Powiedziałbym nawet, że jako pracodawca nie-Roberta łatwiej jest – wracając do punktu pierwszego – narzucić takie ograniczenia, by szybciej wyrobić sobie odpowiednio dobrze odchudzających się pracowników, niż czekać aż zgłosi się ktoś sprofesjonalizowany.

Jeśli chodzi na przykład o zabezpieczenia to wchodzi tu na pewno oddziaływanie z ciałem właściciela (też wspomniane). W trakcie treningu musi się mierzyć z pokusami wdrukowanymi we właściciela i opierać się atakującym go hormonom, do czego takie zabezpieczenie może być przydatne.

Dajcie znać, czy to przypadkiem nie była w jakimś stopniu inspiracja, a ja tymczasem dam głosik do Biblioteki. Pozdrawiam!

W moim przypadku nie, ale przerzuciłem pytanie do morta; jak da znać, to dopowiem:P Dziękuję za głosik i również pozdrawiam:)

Слава Україні!

Cześć!

Zajrzałam na chwilę, przeczytałam tagi, uznałam, że nie moja bajka, ale skoro nominacja wpadła, to dam szansę. No i się wciągnęłam. Właściwie nic nowego w zakresie światotwórstwa nie prezentujecie, a historia jest w sumie przewidywalna, ale wszystkie elementy są na swoim miejscu, jest twist na końcu, wątki się ładnie splatają, słowem – narzekać nie można. Tym bardziej, że limit mieliście bardzo ograniczony – 20k znaków to bardzo mało na wykreowanie kompletnego świata i zajmującej fabuły. U Was widać, że jest trochę po łebkach i skrótowo, ale podajecie wystarczająco dużo informacji o świecie, motywacje bohaterów są czytelne, a końcówka satysfakcjonuje.

Mam jednak pewne wątpliwości co do treningu. Nie wyobrażam sobie, żeby ciało człowieka nienawykłego do intensywnych ćwiczeń wytrzymało codzienne, kilkugodzinne treningi. Po pierwszym dniu miałoby takie zakwasy, że nazajutrz nie byłoby w stanie wstać z łóżka ;P

No ale to tylko taka pierdołka, poza tym opowiadanie naprawdę git.

Klik, sio do biblio.

three goblins in a trench coat pretending to be a human

Tak czułam, że Sara też jest tylko gościem w ciele, ale i tak udało się Wam mnie na koniec zaskoczyć. I poczułam żal, że ta historia nie może się dobrze skończyć.

Podły świat wymyśliliście i udało Wam się spojrzeć na cyfrowy zapis świadomości w zupełnie inny sposób. To nie jest nadzieja dla ludzkości, ale sposób, żeby pozbyć się niechcianych. Tym podlejszy to świat, że ci, którzy ciała mają, nie potrafią tego faktu docenić, zaniedbując je, a potem wynajmując bezcielesnych , żeby doprowadzili je do porządku.

No, robi wrażenie :)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Hej, grav!

ale skoro nominacja wpadła

Chyba jeszcze nie cała:P

Zajrzałam na chwilę, przeczytałam tagi, uznałam, że nie moja bajka, ale skoro nominacja wpadła, to dam szansę. No i się wciągnęłam. Właściwie nic nowego w zakresie światotwórstwa nie prezentujecie, a historia jest w sumie przewidywalna, ale wszystkie elementy są na swoim miejscu, jest twist na końcu, wątki się ładnie splatają, słowem – narzekać nie można. Tym bardziej, że limit mieliście bardzo ograniczony – 20k znaków to bardzo mało na wykreowanie kompletnego świata i zajmującej fabuły. U Was widać, że jest trochę po łebkach i skrótowo, ale podajecie wystarczająco dużo informacji o świecie, motywacje bohaterów są czytelne, a końcówka satysfakcjonuje.

Chyba masz rację. Tego świata rzeczywiście dużo tam nie ma – raczej pojawia się gdzieś w tle – i historia też jest ze względu na limit dość prosta. Ale zapamiętam sobie o tyle, że chyba zwykle nie przywiązuję aż tak dużej wagi do światotwórstwa (i jako czytelnik nie wiem, czy potrzebowałbym więcej), które parę razy wyraźnie zaakcentowałaś.

No więc przemyślę sobie:P

 

Mam jednak pewne wątpliwości co do treningu. Nie wyobrażam sobie, żeby ciało człowieka nienawykłego do intensywnych ćwiczeń wytrzymało codzienne, kilkugodzinne treningi. Po pierwszym dniu miałoby takie zakwasy, że nazajutrz nie byłoby w stanie wstać z łóżka ;P

Hmmm… To prawda. To znaczy pewnie dałoby się to jakoś załatać (mój pierwszy strzał to byłaby jakaś chemia), ale no, nie pomyśleliśmy o tym:P

Dziękuję bardzo za wizytę i kliczka;)

 

Hej, Irko!

Tym podlejszy to świat, że ci, którzy ciała mają, nie potrafią tego faktu docenić, zaniedbując je, a potem wynajmując bezcielesnych , żeby doprowadzili je do porządku.

Ja bym powiedział, że to nie musi być nawet ich wina – a raczej tego, w jakiej sytuacji się znaleźli albo możliwości, jakie posiadają. Trochę tak jak z tymi pierwszymi zwycięzcami Wojen Prolków, którzy tonęli w fast foodach, alkoholu i narkotykach;)

Podobnie ciała tych właścicieli nie są w jakiejś szczególnie dobrej kondycji, jeśli ich waga regularnie oscyluje w górę i w dół. Ale na zewnątrz dobrze wyglądają, a mają kogoś, kto po nich ogarnie syf, to chyba nawet nie musieli pomyśleć (i nikt im nie powiedział), żeby się tym przejmować:P

 

Dziękuję Ci bardzo za wpadnięcie i miły komentarz:)

Слава Україні!

Chyba masz rację. Tego świata rzeczywiście dużo tam nie ma – raczej pojawia się gdzieś w tle – i historia też jest ze względu na limit dość prosta. Ale zapamiętam sobie o tyle, że chyba zwykle nie przywiązuję aż tak dużej wagi do światotwórstwa (i jako czytelnik nie wiem, czy potrzebowałbym więcej), które parę razy wyraźnie zaakcentowałaś.

Znaczy no wiesz, ja mam fetysz światotwórczy i po prostu ogromną frajdę sprawia mi odkrywanie nowych jego elementów, mechanizmów funkcjonowania, itd. W Waszym tekście informacji na temat świata jest akurat tyle, ile być powinno, żeby czytelnik mógł się bez najmniejszego problemu połapać w fabule i mieć ogólny obraz rzeczywistości (a trudno o coś więcej niż obraz ogólny w tekście na 20k znaków). Więc nie odbieraj moich uwag jako zarzutów, bo wynikają tylko z osobistych preferencji ;P

three goblins in a trench coat pretending to be a human

Jasne, w takim razie i to będę miał w pamięci. Dzięki;P

Слава Україні!

Cześć Panowie!

 

Bardzo przyjemna i udana bajka futurologiczna. Bez okropności i w nieco humorystyczny sposób pokazujecie paskudny świat i zmagających się z nim bohaterów. Robert (bo tak się nazywał przez większość tekstu) jest wyrazisty i do bólu ludzki: widząc szansę na zarobek odchudza bogaczy, których z jednej strony nienawidzi, z drugiej bardzo chciałby do nich dołączyć. Historia miłosna również wypada nieźle, chociaż tu mocno zacząłem się zastanawiać, ile on – znaczy się ten w głowie – ma lat. Bo zachowuje się trochę jak nastolatek (co w przypadku gościa w wieku 54 lat wypada przekomicznie btw). Aż dziw, że tego nie zauważyła (albo właśnie zauważyła i wyrwała kolegę z branży). Kupuję, wyszło humorystycznie i przekonująco.

A w tle cały czas wojny prolków, więc czytelnika wciąż nurtuje: kiedy i jak tam trafią. Poszli z miłości, jak to w bajce. Wyszło dosyć pouczająco, choć – niestety – raczej bez happyendu (zacne niedopowiedzenie). Dobre tempo, świetne zarządzanie uwaga czytelnika, warsztatowo bardzo ładnie.

Udany tekścik.

 

Pozdrawiam!

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Hej, krarze! Dzięki za wizytę i komentarz:)

Słusznie zauważyłeś cechy zachowania Roberta. Planowaliśmy go jako bohatera właśnie nieśmiałego i introwertycznego – szczególnie, że podejmowana praca i brak ciała raczej nie sprzyja rozwojowi emocjonalnemu:P

Cieszę się, że się podobało:P

Слава Україні!

Opko na pewno bardzo dobre pod względem językowym, czyta się przyjemnie. Treść… No, nie mój klimat, obyczajówka w futurystycznym anturażu niezbyt mnie przekonuje. Myślę sobie, że tak mogłyby wyglądać ,,Igrzyska śmierci”, gdyby pisać je z perspektywy rodzin trybutów. Pewnie się nie znam, ale po prostu osobiście wolę, jak ,,siem szczelajo”. ;)

,,Nie jestem szalony. Mama mnie zbadała."

Hej, dzięki za opinię:P Wiadomo, czasem tak bywa; nie każdy lubi obyczajówki:)

Слава Україні!

Skojarzenia z “Modyfikowanym węglem” oczywiste. I pierwotnie to była książka, a nie opko czy film.

Tam też był motyw wynajmowania kogoś, kto zrobiłby coś z ciałem, ale chodziło o naukę surfowania, a nie odchudzanie. Czy tego efektu nie dałoby się prościej, szybciej i taniej osiągnąć operacją odsysania tłuszczu?

Fabuła interesująca, ale w pewnych aspektach IMO życzeniowa – wdawanie się w dłuższy romans w wynajętym ciele uznaję za strasznie nierozsądne. Toż bohater miał w umowie utrzymanie podmiany w tajemnicy, a chyba nie sposób nie zauważyć, że umysł partnera się zmienił? Przecież nawet nie wie, jak to drugie ma na imię. Szybki numerek bez zobowiązań – OK. Ale związek?

Chętnie dowiedziałabym się więcej o świecie. Jak to się dzieje, że tylu ludzi nie ma ciała. Nie rodzą się z jednym na koncie? Bo jeśli są biedni i ciało umarło, to umysł umarł razem z nim. A jeśli są bogaci, to nie z definicji nie są prolkami.

Fakt, że dziewczyna też jest podstawiona nieco przewidywalny. Już samo to, że interesuje się programem…

Ale ogólnie czytało się przyjemnie. Jeśli dojdzie do głosowania, chyba będę na tak.

Babska logika rządzi!

Ładne opko, mortowe, bo dochodzi do bzdryngolenia. Nawet gdybyś nie napisał, Golodhu, że mort brał z Tobą udział w procesie twórczym, to bym nie uwierzył. XD

Nie no, fajne. Twist na końcu przyjemnie wpasował się w całość. No i tak jak gravel, trochę zgrzytnęła mi kwestia aż tak hardych ćwiczeń i tak hardej diety, ale okej, mamy sci-fi, możemy przymknąć oko. Poza tym czytało się szybko, historia ma początek, rozwinięcie i zakończenie (recenzja typu potężna xD) [A to nie zawsze jest takie oczywiste], więc przyjemna lekturka. Nie jestem turbo fanem sci-fi jak pewnie wiesz, ale w sumie Wasze opko przypomniało mi, że miałem sobie sprawić Olimp i Hyperiona Simmonsa. :P

Pozderki!

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

Hej, Finklo!

Tam też był motyw wynajmowania kogoś, kto zrobiłby coś z ciałem, ale chodziło o naukę surfowania, a nie odchudzanie. Czy tego efektu nie dałoby się prościej, szybciej i taniej osiągnąć operacją odsysania tłuszczu?

Zgadzam się. Z tej perspektywy nauka surfowania byłaby bardziej wiarygodna i może tak trzeba było zrobić – chociaż na upartego umiejętności też może dałoby się jakoś wgrać?

Nie wiem, może zasłaniać się religią? To dobry wytrych na wszystko:P

Fabuła interesująca, ale w pewnych aspektach IMO życzeniowa – wdawanie się w dłuższy romans w wynajętym ciele uznaję za strasznie nierozsądne. Toż bohater miał w umowie utrzymanie podmiany w tajemnicy, a chyba nie sposób nie zauważyć, że umysł partnera się zmienił? Przecież nawet nie wie, jak to drugie ma na imię. Szybki numerek bez zobowiązań – OK. Ale związek?

Logicznie rzecz biorąc tak, to bez sensu:P Mimo wszystko broniłbym zachowań bohatera, który występuje jako osoba nie-dorosła emocjonalnie (i raczej bez wcześniejszych relacji). Do tego porządnie zauroczony (do tego stopnia, że po całej akcji idzie walczyć w programie samobójczym;P) – moim zdaniem to przepis właśnie na nierozsądne zachowania i ignorowanie wyraźnych sygnałów, że coś jest nie tak;P

Chętnie dowiedziałabym się więcej o świecie. Jak to się dzieje, że tylu ludzi nie ma ciała. Nie rodzą się z jednym na koncie? Bo jeśli są biedni i ciało umarło, to umysł umarł razem z nim. A jeśli są bogaci, to nie z definicji nie są prolkami.

Dobre pytanie!

Ja widzę na szybko dwie możliwości. Bardziej humanistyczna – zabierają im ciała przy urodzeniu/młodości. Ewentualnie sprzedają, jak nie mają pieniędzy.

Bardziej futurystycznie prolkowie mogliby być generowani jako programy komputerowe. Taki trochę świat robotów udających ludzi, trochę jak w ostatnim nominowanym opowiadaniu Lukena (chyba Bunt Robotów?), tylko bardziej darki;P

Dziękuję za wizytę i komentarz :>

 

Hej, Barbarianie, ty literacki gałganie!

Ładne opko, mortowe, bo dochodzi do bzdryngolenia. Nawet gdybyś nie napisał, Golodhu, że mort brał z Tobą udział w procesie twórczym, to bym nie uwierzył. XD

xD

No i tak jak gravel, trochę zgrzytnęła mi kwestia aż tak hardych ćwiczeń i tak hardej diety, ale okej, mamy sci-fi, możemy przymknąć oko.

Gravel ci zgrzyta? D:

A co do przymykania oka, to myślałem zawsze, że to bardziej domena fantasy;P

Poza tym czytało się szybko, historia ma początek, rozwinięcie i zakończenie (recenzja typu potężna xD) [A to nie zawsze jest takie oczywiste], więc przyjemna lekturka.

xD

Nie jestem turbo fanem sci-fi jak pewnie wiesz, ale w sumie Wasze opko przypomniało mi, że miałem sobie sprawić Olimp i Hyperiona Simmonsa. :P

O, też miałem sięgnąć po Hyperiona, tylko nigdzie nie mogę znaleźć audiobooka:/

 

Dziękuję Ci za ten wspaniały komentarz z wstępem, rozwinięciem i zakończeniem. Pozderki.

Слава Україні!

Choć zostały zarysowane zarówno świat, w którym rzecz się dzieje, jak i motywy kierujące ćwiczącymi, to sprowadzenie sprawy do morderczych treningów i śledzenia w telewizji osobliwego reality show, nie do końca spełniło moje oczekiwania. Chciałabym wiedzieć więcej, ale cóż – limit. Z drugiej strony wszystko tu się trzyma kupy, finał nieco zaskakuje, więc nie ma na co narzekać, bo Wojny Prolków to całkiem satysfakcjonująca lektura. :)

 

– Ro­bert de l’Ar­gent – od­po­wie­dział ze­ga­rek. – Męż­czy­zna. 54 lata. 108 ki­lo­gra­mów, w tym 42% tłusz­czu. Cel: 20% tłusz­czu. -> – Ro­bert de l’Ar­gent – od­po­wie­dział ze­ga­rek. – Męż­czy­zna. Pięćdziesiąt cztery lata. Sto osiem ki­lo­gra­mów, w tym czterdzieści dwa procent tłusz­czu. Cel: dwadzieścia procent tłusz­czu.

Liczebniki zapisujemy słownie i nie używamy symboli, zwłaszcza w dialogach, a tu piszesz, że zegarek mówi.

 

– Ćwi­czysz dziś jesz­cze? Mi zo­sta­ły trzy go­dzi­ny.– Ćwi­czysz dziś jesz­cze? Mnie zo­sta­ły trzy go­dzi­ny.

Choć zdaję sobie sprawę, że Sara nie musi mówić poprawnie.

 

od­par­ła, opla­ta­jąc ko­smyk kasz­ta­no­wych wło­sów wokół swo­je­go palca. → Czy zaimek jest konieczny – czy oplatałaby włosy wokół cudzego palca?

 

Wik­tor zła­pał za kor­pus S0Ny i ode­rwał jej nogę z gło­śnym chrzę­stem. → Co to jest noga z gło­śnym chrzę­stem.

A może miało być: Wik­tor zła­pał za kor­pus S0Ny i z gło­śnym chrzę­stem ode­rwał jej nogę.

 

Sara stała tuż przed nim, śmie­jąc się do niego. → Czy oba zaimki są konieczne?

 

męż­czy­zna upadł na zie­mię i zwi­nął się z bólu. → Rzecz dzieje się w mieszkaniu, więc: …męż­czy­zna upadł na podłogę i zwi­nął się z bólu.

 

Przy­po­mniał sobie hi­sto­rię ko­le­gi, który za­uro­czył się w re­cep­cjo­ni­st­ce… → Przy­po­mniał sobie hi­sto­rię ko­le­gi, który za­uro­czył się re­cep­cjo­ni­st­ką

https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/Zauroczyc-sie;21136.html

 

Język sta­nął mu oko­niem. → Obawiam się, że język nie staje okoniem.

Proponuję: Język mu skołowaciał.

https://wsjp.pl/haslo/podglad/43866/ktos-staje-okoniem

https://wsjp.pl/haslo/podglad/105010/skolowacialy/5249773/jezyk

 

O mało nie upadł na zie­mię.O mało nie upadł na podłogę.

 

zszedł na dół, wsia­da­jąc cze­ka­ją­cy na niego sa­mo­chód. → Czy dobrze rozumiem, że w trakcie schodzenia wsiadał do samochodu? Wsiadamy do samochodu, nie w samochód.

Proponuję: zszedł na dół i wsia­dł do cze­ka­ją­cego na niego sa­mo­chodu.

 

Chwi­lę póź­niej wła­ści­ciel ciała przyj­rzał się nowej syl­wet­ce z za­do­wo­le­niem. ->Raczej: Chwi­lę póź­niej wła­ści­ciel ciała z zadowoleniem przyj­rzał się nowej syl­wet­ce.

 

Wi­dząc to, IHID-24 brało na wy­mio­ty.Wi­dząc to, IHID-24 zbierało się na wy­mio­ty.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Widząc to, IHID-24 brało na wymioty.

Imiesłów! Kiedy to zobaczył, albo na ten widok, ale nie widząc to! Bo co brało na wymioty? (Pytanie do gramatyka, nie do lekarza lub farmaceuty).

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Bardzo dobrze się to czytało. Pachnie mi to – bardzo zresztą przyjemnie – paskudnym cyberpunkiem.

Podobało mi się połączenie wątków romansowych, szołmeńskich a przy okazji dystopijnych, gdzie technologia jest niekoniecznie zbawieniem a raczej sposobem na budowanie opresyjnego systemu.

Były zaskoczenia i dobre tempo. Chętnie przeczytałbym więcej na temat świata, w którym funkcjonują bohaterowie. I chociaż świat wykreowany nie jest niezwykle odkrywczy, ponieważ podobne wątki przewijały się tu i ówdzie, to jednak jest to nadal ciekawa kreacja. Moim zdaniem na tyle ciekawa, że warto by o niej dowiedzieć się więcej.

Dzięki za lekturę!

XXI century is a fucking failure!

Bardzo dobre opowiadanie. Dobrze się je czyta. Ciekawie połączone wątki. Rzeczywiście wykreowany świat ma potencjał na więcej opowiadań a może w przyszłości jakiegoś uniwersum? No i kolejny dowód na te, że pisanie na spółkę z kimś również przynosi doskonałe rezultaty.

 

W ramach wielce pracowitego pisania… (help!)

 Wyszedł z komory MT i ulatniających się ze środka kłębów pary.

Zeugma wskazuje na zamiar komiczny.

 Szarpnięciem odczepił przyklejone do potylicy kable.

Mmmm, to one nie były wpięte w jakieś gniazda USB czy coś?

 dręczony przez zawroty głowy

Dręczony zawrotami głowy. Dręczony przez kogoś, ale dręczony czymś.

a włosy przetłuszczone

To też brzmi ciut komicznie. Takie, wiecie, straciłem pracę, zabrali mi mieszkanie i gołąb mi narobił na głowę.

 w tym 42% tłuszczu. Cel: 20% tłuszczu

Czyli… umysł ściągnięto do tego ciała, żeby przeprowadził kurację odchudzającą? To coś nowego…

 Zaczniemy od jutra.

:)

Procesuję.

Ja wiem, że cyberpunk, ale od takich nowinek włosy mi wypadają. Jak przez Was wyłysieję, to wiecie. Wiecie, co będzie.

 Robert potknął się, co poskutkowało zatrzymaniem bieżni

Hmmmmmmmmmmmm.

 Robert odwracał uwagę

Czyją uwagę? I czy to w ogóle odpowiednia konstrukcja?

najbiedniejszej, ale i najliczniejszej

Dlaczego "ale"? Jak to się wyklucza?

 w prymitywnych robotach wojskowych, do których przetransferowano ich umysły

Hmmm. Sama nie wiem.

 ciągnąć swój program

Nadawać swój program.

 to mimo faktu, że musieli też zapewnić wygranym zadbane ciała, by utrzymać niekończący się napływ chętnych

Hmmm.

 Obecny sezon nabierał kolorytu.

Dziwnie to brzmi.

 co stanowiło mechaniczny odpowiednik stosunku

… ? Nie przesadzacie trochę?

 Obaj niedawno pokłócili się o udział

Czy można się pokłócić jednoosobowo? https://www.fantastyka.pl/publicystyka/pokaz/66842880

uznał, że dzięki Wojnom uzyska wolność

Hmm.

 Wybrał sobie nawet własne imię, Wiktor, i żądał, by go używać.

Wybrał sobie nawet imię, Wiktor, i żądał, by go używano.

 Miły, kobiecy głos

Tu przecinek niepotrzebny.

 zanotował mimowolnie

Anglicyzm. Zauważył. A tak w ogóle, co się tymczasem dzieje z umysłem właściciela cielesnej powłoki? Tak się zastanowiłam nagle.

 która zagadała Roberta

W sumie tylko go zagadnęła, nie gadała dłużej.

 Mi zostały trzy godziny.

Mnie – na pozycji akcentowanej dajemy długi zaimek.

 wybuchła śmiechem

Wybuchnęła.

 odparła, oplatając kosmyk kasztanowych włosów wokół swojego palca

No przecież, że nie jego palca: odparła, nawijając kosmyk kasztanowych włosów na palec.

 pośmiać się nieco

"Nieco" jakoś tu nie pasuje.

 Robert wstał szybko, bojąc się, że Sara zmieni zdanie.

Hmm. Imiesłów? Na pewno?

 dziewczyna jest obsesyjnie zainteresowana

Jak ma być mocne, nie osłabiajcie: ma obsesję na punkcie.

 wyśmiewała co brutalniejsze śmierci

Śmierci nie pluralizujemy. I w jaki sposób wyśmiewanie nieudanych zagrywek wyklucza się ze znajomością zawodników? Toż chyba tylko kibicom, którzy się tym interesują, chce się zapamiętywać, kto tam jest kim.

 Ale czy chciałaby z nim rozmawiać, gdyby znała prawdę?

Zakład o betę, że ona robi dokładnie to samo.

 odparł spanikowany

"Odparł" sugeruje pewność, mocne stanowisko. Nie pasuje z paniką.

 żebyśmy lepiej pracowali

A dlaczego mają od tego lepiej pracować?

 Dali ci taki w ogóle?

Hmm.

 Pomimo kursowania od ciała do ciała rzadko z kimkolwiek rozmawiał

Jak to się wyklucza?

 Chcę trochę zrzucić.

Czyli – odchudzam się, żeby schudnąć. Nie mówię, że to źle. Ale nie odpowiedziała na pytanie.

 Znaczy jasne, gdyby

Wtrącenie: Znaczy, jasne, gdyby.

 gdyby ktoś wołał za mną na ulicy to inna sprawa

Gdyby ktoś wołał za mną na ulicy, to inna sprawa.

 ponownie parsknęła

Dziwnie to brzmi.

 Robert obawiał się, czy Sara na pewno przyjdzie

Można się obawiać, że, ale nie czy.

zaczął lekko panikować

Trochę.

 prymitywnym, mechanicznym

Tu nie dawałabym przecinka.

 Ponieważ poza tym nic nie zwróciło uwagi Roberta, to co rusz spoglądał w stronę sąsiedniej bieżni.

Hmmm.

czy zauroczenie Sarą płynęło z jego głębi

C.t. – płynie. Ale nie wiem, czy ta głębia pasuje z cyberpunkiem.

 Dziewczyna miała może zbyt wiele fałdek, ale kiedy tylko wchodziła do pomieszczenia, razem z nią pojawiało się w nim życie.

Hmmmmmmmmmmm.

 włosy kręciły się lekko, jarząc miedzianymi rozbłyskami

Źle się parsuje: włosy kręciły się lekko, rozjarzone miedzianymi rozbłyskami.

 szczególnie kiedy formowały się w uśmiech

Formowały?

podczas mijających godzin

Bardzo nienaturalne i po co to w ogóle?

 Dokładnie przestudiował też jej dłonie.

Może lepiej by się im przyjrzał?

 Trening skończyli parę minut później, odrabiając karę

Imiesłowy oznaczają jednoczesność: Trening skończyli parę minut później, musieli przecież odrobić karę.

 złapała Roberta na tym, że się na nią gapił

C.t. – gapi.

 oboje zatracili się w gorącej wodzie

Purpurowe.

 zapomniał nawet o tym, że do pełnej synchronizacji brakowało mu jeszcze

C.t. – brakuje.

 zarówno jęki, namiętne krzyki, jak i fakt

Jęki i namiętne okrzyki. "Zarówno" jest funktorem dwuargumentowym.

 dwójkę ludzi, która wyszła spod prysznica z rozmarzonymi minami, pocałowała się na pożegnanie i zniknęła

Ludzie, nie dwójka: dwójkę ludzi, którzy wyszli spod prysznica z rozmarzonymi minami, pocałowali się na pożegnanie i zniknęli.

 Dzięki temu łatwiej będzie mu znaleźć kolejne zlecenie.

Hmmm.

 Sara nie rozumiała sympatii partnera

Czegoś tu brak: https://wsjp.pl/haslo/podglad/9973/sympatia

dawki stały się na tyle mocne

Na tyle duże.

Czuł, że traci coś bardzo cennego, jakąś cząstkę siebie, o której wcześniej nie miał pojęcia.

… to jest purpurowe jak Boov utytłany w jagodach. Cały akapit mniej więcej taki – słodki, ale mdląco.

spóźnienie; (…) wynagrodzenie.

Rym.

 otoczony przez tsunami

Jak wygląda tsunami i czy nie mieliście na myśli tornada? Co też byłoby purpurowe, ale chociaż z sensem?

 Nie umiał funkcjonować w mieście

A może po prostu: nie dałby sobie rady w mieście?

 zauważył Wiktora wśród ostatnich uczestników

"Ostatnich" zbędne – albo może być "finalistów", choć to by było powtórzenie.

 Cały dzień nie umiał się skupić

Nie mógł – "umieć" można coś mniej więcej na stałe, a to tylko jeden dzień.

 Nadzieja, że za kilkadziesiąt minut mogą stać w glorii i chwale, odbierając upragnione prawdziwe ciało i wyrwać się z biedy dzięki płatnym występom zapewnianym przez producentów.

Poplątane zdanie.

wygranych w pierwszych sezonach, którzy nie potrafili odnaleźć się w nowej pozycji, bardzo szybko tonąc w zalewie fast foodów, alkoholu i innych przyjemności, których wcześniej nie mogli doświadczać

Jak wyżej.

 Przynajmniej jeden popełnił samobójstwo, szokujące z uwagi na marnotrawstwo – mógł oddać ciało przyjaciołom lub rodzinie…

Tłumaczycie jak krowie na rowie.

 oderwał jej nogę z głośnym chrzęstem. Ta zaczęła wić się w przerażeniu

Co się wije i dlaczego noga?

 on jednak zaczął tłuc jej robota po głowie za pomocą oderwanej kończyny

Tłuc kończyną.

 przed rundą

Runda musi być któraś.

 na dużym zbliżeniu i w zwolnionym tempie

W dużym zbliżeniu i zwolnionym tempie.

 wężyki benzyny

Wężyki?

 Sara stała tuż przed nim, śmiejąc się do niego.

Niezręczne: Przed nim stała roześmiana Sara.

 Zaczęli całować się

Zaczęli się całować.

Roberta zdziwił nieco nowy, truskawkowy błyszczyk dziewczyny, ale nastrój jeszcze bardziej psuło widmo nadchodzącej rozmowy.

A dlaczego błyszczyk miałby mu psuć nastrój?

 prowokacyjnie niepozbawionym alkoholu

…?

 Było przed północą

Zawsze jest przed północą… Północ była blisko; albo Dochodziła północ; albo X minut do północy; albo… możliwości jest ho-ho.

 zauważył, że dziewczyny nie było obok

C.t. dziewczyny nie ma obok.

 Zegarek wciąż mocno przypominał o tym, że czas na oddanie ciała nieuchronnie się zbliża.

Ale uniemożliwiał mu dotarcie do punktu, w którym miałby to zrobić. Mało logiczne. I – czas oddania ciała.

 kolegi, który zauroczył się w recepcjonistce

Rozumiem, że w tym świecie nie używa się słowa "zakochanie", ale mimo wszystko… Mógł się zadurzyć.

To wróciło do właściciela

"To" zbędne.

 Dziewczyna uśmiechnęła się na jego widok, a ten pocałował ją mocno.

Widok ją pocałował?

 Język stanął mu okoniem.

Czyli zaprotestował. Zastanawiająca autonomia, jak na mięsień prążkowany.

 Nagle puścił biodra Sary

Jak je trzymał?

jedną nogą wyszedł z kabiny

Tylko jedną?

 zszedł na dół, wsiadając w czekający na niego samochód

Naraz? Zszedł na dół, by wsiąść do czekającego samochodu.

 przy przenośnym złączu w korytarzu

To chyba nie to: https://wsjp.pl/haslo/podglad/90055/zlacze

dane, pobrane

Rym.

 Podziwiał piękno i naturalność Sary, jej ogniste włosy, bursztynowe oczy…

Nienaturalne i purpurowe.

zagadać, nawet do zdjęcia.

Hę?

 Widząc to, IHID-24 brało na wymioty.

Na sam widok zbierało mu się na wymioty.

 Spojrzał na swoją towarzyszkę

Zaimek zbędny.

 MAR-TA z ekscytacji zapaliła jedną z diod.

Hmmmm. W podnieceniu?

 Chcę zdobyć ciało dla ukochanej.

Mhm…

rozlewającą się na jego mechaniczną obudowę przyjemność.

Hmmmm.

 Miętą.

No. Od razu mówiłam.

 

No. Cyberpunk. Dosyć… przemiędlony. To znaczy – może mieliście na myśli coś głębszego, ale ja tego nie odczytałam. Nie twierdzę, że to zlepek klisz (choć kilka jest, przede wszystkim traktowanie umysłu jako programu), ale jakoś nie ucieszył mnie ten tekst. Nie w sensie komediowym (nieśmiałe zapowiedzi komediowości z początku jakoś się rozmyły), ale tak ogólnie. Jakieś to takie nijakie wszystko. Romans nijaki. Przyjaźń zdawkowa. Sama nie wiem. To nie jest świat dla uczuciowych ludzi, ale mimo wszystko… nie chcieliście aby napisać o odkrywaniu uczuć? Z drugiej strony, wychowałam się na Dicku i Lemie, więc poprzeczkę mam wysoko. Ale i tak…

 Otóż możliwość cyfrowego zapisu świadomości nie staje się tutaj narzędziem rozwoju, lecz opresji.

Optymista…

 po chwili jednak zaskoczyło (bo zdałem sobie sprawę, że tylko jedno z nich będzie ewentualnie mogło wygrać

Może zrobią myk z "Igrzysk śmierci" (których nie czytałam, ale słyszałam) i coś wykombinują.

W szczególności wyobrażam sobie, że większość osób z kategorii bezcielesnych muszą się podejmować takie prace, nie spodziewałbym się więc wyjątkowych kwalifikacji nie-Roberta.

Kwalifikacje to jedno, ale zmniejszanie się zaufania ludzi wobec ludzi i poleganie w coraz większym stopniu na maszynach (w przeświadczeniu, że one się nie mylą, więc na pewno zawsze zrobią dobrze – to nie to samo) daje się odczuć w naszym świecie. Więc akurat to mi nie zgrzytało.

spojrzeć na cyfrowy zapis świadomości w zupełnie inny sposób. To nie jest nadzieja dla ludzkości, ale sposób, żeby pozbyć się niechcianych

… optymistka.

 Planowaliśmy go jako bohatera właśnie nieśmiałego i introwertycznego – szczególnie, że podejmowana praca i brak ciała raczej nie sprzyja rozwojowi emocjonalnemu:P

Nieśmiały i introwertyczny to jedno, ale – hmm. Nie wiem.

 Nie wiem, może zasłaniać się religią? To dobry wytrych na wszystko:P

Nie. To nie jest dobry wytrych na wszystko.

 Bardziej humanistyczna – zabierają im ciała przy urodzeniu/młodości.

Jak miałby powstać taki układ? Nie mówię, że nie mógłby. Ale jak?

 Ewentualnie sprzedają, jak nie mają pieniędzy.

To już łatwiej.

 Bardziej futurystycznie prolkowie mogliby być generowani jako programy komputerowe.

Po co? Po co generować skomplikowane, bo samoświadome, programy, kiedy zwykłe mogłyby lepiej wykonać ich pracę? Bo w końcu planowaniem odchudzania zajmuje się i tak głównie smartwatch…

 Liczebniki zapisujemy słownie i nie używamy symboli, zwłaszcza w dialogach, a tu piszesz, że zegarek mówi.

A, tak. Chyba to przegapiłam.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

najbiedniejszej, ale i najliczniejszej

Dlaczego "ale"? Jak to się wyklucza?

Ciekawe. Zawsze myślałem, że “ale i” jako spójnik złożony służy między innymi (wręcz przede wszystkim) do powiązania górnego i dolnego szacowania: płetwal błękitny jest największym, ale i jednym z najrzadszych gatunków waleni. Jesteś przekonana, że to błąd stylistyczny?

A poza tym – naprawdę podziwiam, ile rzeczywiście kiepskich i niezręcznych wyrażeń umiałaś znaleźć w tekście, który mnie przynajmniej wydał się na tyle przyzwoity językowo, że nie przystąpiłem do łapanki.

Optymista… (…) … optymistka.

Znaczy… historia wskazuje, że potencjał przełomowych odkryć jest wdrażany i dla dobra, i dla krzywdy ludzkości, w rozmaitej kolejności, czasem nawet przez te same osoby. Po wodzian chloralu najpierw sięgnęli dentyści, potem bywalcy szemranych barów; po energię atomową najpierw wojskowi, potem cywilni inżynierowie. To nie jest w żaden sposób odkrywcze, natomiast pokazanie ciemnych stron wynalazku, który (o ile wiem) zwykle jest przedstawiany głównie jako szansa na pokonanie naszych biologicznych ograniczeń, wydaje się stanowić dobry aspekt opowiadania. Przy okazji nasuwa się…

Pytanie 1: czy gdyby w latach urzędowania prezydent Kwaśniewski mógł był przewidzieć i poczuć, jak po względnie błahym zabiegu zaatakuje go wielolekooporna bakteria, hodowcy pasący bydło i drób antybiotykami odsiadywaliby dziś zasłużone wieloletnie wyroki? Oczywiście konkretny prezydent jest tutaj pretekstem, ogólnie zdumiewają mnie osoby u władzy niewykazujące woli rozwiązania problemów, które mają duże szanse odczuć w przyszłości bezpośrednio i boleśnie.

Pytanie 2: pociąg jedzie torem kolejowym, do którego przywiązany jest anakolut, istota inteligentna, mająca więzi społeczne i zobowiązania, a także nader masywna. Kolizja zabije go z prawdopodobieństwem rzędu jeden na kilkaset lub kilka tysięcy, niemniej z pewnością spowoduje bolesne obrażenia i konieczność wielomiesięcznej rehabilitacji. Pociąg mogę przekierować zwrotnicą na inny tor, do którego przywiązana jest larwa zeugmy. Według dostępnej wiedzy naukowej nie postrzega ona otoczenia i nie cierpi; kolizja zabije ją z pewnością. Zeugmy są istotami, które po przepoczwarzeniu prawdopodobnie nie rozwijają samoświadomości, odczuwają jednak (według skanów układu nerwowego) stały i nieznośny ból. Co mogłoby powstrzymać mnie moralnie przed przestawieniem zwrotnicy? Czy powinienem brać pod uwagę opinię anakoluta? Czy jeżeli anakolut i zeugma to warianty genetyczne tego samego gatunku, zmienia to w jakiś sposób sytuację?

Zawsze myślałem, że “ale i” jako spójnik złożony służy między innymi (wręcz przede wszystkim) do powiązania górnego i dolnego szacowania: płetwal błękitny jest największym, ale i jednym z najrzadszych gatunków waleni. Jesteś przekonana, że to błąd stylistyczny?

Hmm. Faktycznie, do tego służy. Mimo to – coś mi w tym zdaniu nie gra. Może przekierowałam to na Totowi-Hermesowi ducha winne "ale"?

 naprawdę podziwiam, ile rzeczywiście kiepskich i niezręcznych wyrażeń umiałaś znaleźć w tekście

To są wyżyny prokrastynacji :)

 potencjał przełomowych odkryć jest wdrażany i dla dobra, i dla krzywdy ludzkości

Jasne. Sęk w tym, że nie należy pokładać zbyt dużej wiary w technologicznym terrorze, nawet uskutecznianym przez Golema XIV. Nie wydaje mi się, żeby cyfrowy zapis świadomości (tej prawdziwej, nie nagranych wspomnień) był w ogóle możliwy – ale nawet, gdyby był – kto korzysta z technologii? Ten, kogo na nią stać. A czasem i on w ostatecznym rozrachunku traci. Ale kogo stać? Teraz nawet nie rządy, a korporacje. I tak ładnie i logicznie pojawia się cyberpunk, bo co robią korporacje? Rosną. Jak wciórnastki, żrą, rosną i paskudzą pod siebie. Nic innego nie potrafią. Jasne, są pewnie jakieś bakterie, które na tym korzystają. Ale roślina więdnie.

 natomiast pokazanie ciemnych stron wynalazku, który (o ile wiem) zwykle jest przedstawiany głównie jako szansa na pokonanie naszych biologicznych ograniczeń, wydaje się stanowić dobry aspekt opowiadania

Naturalnie. Pesymizm (czy "pesymizm", bo ogląd sprawy z wielu stron – to nie pesymizm), w odpowiedniej dawce, jest zdrowy i pożyteczny.

 czy gdyby w latach urzędowania prezydent Kwaśniewski mógł był przewidzieć i poczuć, jak po względnie błahym zabiegu zaatakuje go wielolekooporna bakteria, hodowcy pasący bydło i drób antybiotykami odsiadywaliby dziś zasłużone wieloletnie wyroki?

Nie da się odpowiedzieć na to pytanie. Bakteria mogłaby zaatakować inną decyzyjną osobę i doprowadzić do tego samego skutku. Mogłaby zaatakować kogoś spoza władzy – i hodowcy pozostaliby na wolności (do następnego przypadku sepsy w rządzie). Kwaśniewski mógłby przez tę bakterię pożegnać się z życiem – i wtedy zdarzenia w ogóle rozwinęłyby się inaczej. Świat jest po prostu zbyt złożony.

 Co mogłoby powstrzymać mnie moralnie przed przestawieniem zwrotnicy?

A) jakimi kryteriami się posługujesz? bo opis dylematu jest raczej utylitarystyczny, a to nie jedyna możliwość B) nie do końca widzę związek między dylematem wagonika (z przywiązanym do torów potworem antyużyteczności) a… hmm. Obserwacją, że ludzie zachowują się jak ludzie, czyli jedni źle, inni dobrze, a wszyscy samowolnie?

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Wybaczcie lekkie opóźnienia w odpisywaniu na komentarze. Trochę choruję ostatnio i nie mam do końca siły – ale wszystko czytam i jak będę czuł się lepiej, to odpiszę:)

Слава Україні!

Hmm. Faktycznie, do tego służy. Mimo to – coś mi w tym zdaniu nie gra.

Tak się teraz zastanawiam: może dlatego, że istnieje pewien związek przyczynowo-skutkowy. W dość wielu strukturach społecznych warstwa najuboższa jest zarazem najliczniejsza, a przeciwstawne złożenie zdań mogłoby sugerować, że druga informacja zaskoczy odbiorcę w stosunku do pierwszej? Możliwe, że z tego względu lepsze byłoby samo “i”, ale nie jestem pewien.

To są wyżyny prokrastynacji

I co, może mam się tym pocieszać – że jeszcze nie prokrastynuję równie efektywnie jak Ty?

Nie wydaje mi się, żeby cyfrowy zapis świadomości (tej prawdziwej, nie nagranych wspomnień) był w ogóle możliwy

Intuicyjnie też odczuwam tutaj wielki sceptycyzm. Racjonalnie – nie jestem pewien, czy istnieje punkt wyjścia do solidnej dyskusji, skoro nie rozumiemy natury świadomości. Jeśliby była pochodną samej tylko zdolności do przetwarzania informacji, powinna być osiągalna w sieci układów scalonych podobnie jak w stercie białek, ale to niepewne założenie.

kto korzysta z technologii? Ten, kogo na nią stać. (…) co robią korporacje? Rosną. Jak wciórnastki, żrą, rosną i paskudzą pod siebie. Nic innego nie potrafią.

Ładnie ujęte! Na pewno cyberpunk jest możliwą logiczną konkluzją takiego podejścia do technologii. Trafimy tutaj na bardzo głębokie zagadnienia ekonomiczno-społeczne, do których nie wiem, czy jestem odpowiednio przygotowany. Ledwie wiek temu, gdy Banting odkrył insulinę, chyba nikt nie kwestionował, że dostępna produkcja musi trafiać do najbardziej potrzebujących, a nie do tych, których stać. Dzisiejsze przyzwolenie na dyktat korporacji w takich sprawach, wiara w świętość wolnego rynku, to moim zdaniem wyraz kapitulanckiej postawy typu “zapłacimy przedsiębiorcom dowolnie wiele za zarządzanie potrzebami ludzi*, bo my sami, biedaczyska, nie potrafimy”. A przecież kapitalny rozwój technik uczenia maszynowego będzie może pozwalał na częściową centralizację sterowania gospodarką i badaniami z elastyczną bieżącą reakcją na popyt, więc zgodnie z wolą większości przy zachowaniu praw mniejszości. Odrzucanie takiej szansy na gruncie ideologicznym trąciłoby mccarthyzmem, dawniej przecież uznawano powszechnie i chyba zgodnie z prawdą (jeszcze szkoła austriacka ekonomii? – ale tutaj zgaduję), że efektywne lub sprawiedliwe państwo musi bezpośrednio kontrolować kluczowe sektory gospodarki. Franklin prawie na pewno powiedziałby, że pozwalając prywatnym firmom na decydowanie na przykład o badaniach medycznych, oddajemy wolność za iluzję bezpieczeństwa.

* Oczywiście nie tyle zapłacimy, ile pozwolimy im sobie wziąć nieproporcjonalnie wiele, zrabować potrzebującym.

Nie da się odpowiedzieć na to pytanie. Bakteria mogłaby zaatakować inną decyzyjną osobę i doprowadzić do tego samego skutku.

Jak mówiłem, Kwaśniewski jest pretekstowy (widziałem ostatnio jakiś nagłówek, że złapał infekcję jatrogenną, ale zupełnie nie znam szczegółów). Pytanie dotyczy ogólnego, światowego niedbalstwa władz. W sensie natury ludzkiej mogę zrozumieć, że nie przejmują się problemami, które ich nigdy osobiście nie dotkną (po co dbać o potrzeby rowerzystów, jeżeli woziłbym się prywatną awionetką). Nie umiem pojąć, że ignorują problemy, które łatwo mogą zniszczyć życie im i ich najbliższym, jak choćby właśnie antybiotyki w hodowli – zakażenie szpitalne może dotknąć każdego. Nie mają przecież wszyscy IQ na poziomie gdzieś między lodówką a rybką akwariową? Wyobrażałbym sobie dialog typu…

– Słuchaj, Xi, boisz ty się na przykład raka trzustki?

– Wiesz, Joe, okropnie. A co, ty też?

– No, ja też. To wiesz co…

– Skasujemy te nowe serie lotniskowców i uruchomimy międzypaństwowy ośrodek badań nad nowotworami?

– Tak, to właśnie chciałem zaproponować.

Przecież normalni, inteligentni ludzie rozmawialiby właśnie w ten sposób. Jasne, że kształt polityki silnie promuje socjopatów i może czasem tępaków, ale żeby aż tak…

nie do końca widzę związek między dylematem wagonika (z przywiązanym do torów potworem antyużyteczności)

Słusznie, sam się wahałem, że może Pytanie 2 zbyt oderwane od reszty wywodu. Widziałem tutaj pewne nawiązanie, mianowicie w zakresie odpowiedzialności moralnej za wdrażanie technologii. Inspiracja do zadania tego pytania była jednak luźna i możliwe, że trochę uciekłem myślami w nasze wcześniejsze dyskusje.

jakimi kryteriami się posługujesz? bo opis dylematu jest raczej utylitarystyczny, a to nie jedyna możliwość

Wydaje mi się jasne, że ze stanowiska utylitarystycznego zwrotnicę należy przestawić, bo rzeczywiście zeugma zachowuje się jak potwór antyużyteczności. Może mógłbym (społeczeństwo mogłoby) opłacać jej mniej lub bardziej skuteczną terapię przeciwbólową, ale to chyba i tak niewiele zmienia (popraw, jeśli się mylę).

Podobnie rozumiem, że może istnieć etyka bożego nakazu, w której zwrotnicy nie należy przestawić. Być może dlatego, że życie anakoluta i zeugmy ma taką samą wartość, więc nie mogę zamienić możliwej śmierci na pewną; być może dlatego, że boży nakaz nie pozwala zabić przez czynność, ale nie zakazuje zabić przez bezczynność. Niestety przypomina to zabawę pt. “stulecie, roczek, kwartał, miesiąc, tydzień, doba, aksjomatyzujemy, co nam się podoba”.

Moje pytanie (“co mogłoby powstrzymać mnie moralnie?”) miało właściwie dotyczyć innych systemów etycznych, z którymi mógłbym się tutaj zaangażować. O tym trochę brakuje mi wiedzy. Przypuszczam, że radykalny deontolog znalazłby jakieś usprawiedliwienie, aby nie przestawiać zwrotnicy, bo nawet ze wszech miar korzystny rezultat nie tłumaczy popełnionego abstrakcyjnego zła – dla mnie zawsze to wyglądało jak tchórzostwo moralne, ale może to właśnie przez niewiedzę. Nie znam się na etyce cnót: podejrzewam, że ktoś mógłby powiedzieć, iż nie wolno mi przestawić zwrotnicy, bo narusza to przyrodzoną godność larwy zeugmy, ale tu już nie mam pojęcia, czym różniłoby się to od losowej aksjomatyzacji i bożego nakazu. Miałem nadzieję, że potrafisz mi co nieco podpowiedzieć na te wszystkie tematy. I jeszcze – oryginalne pytanie jest dosłowne, nie retoryczne – naprawdę wątpię, czy istnieją spójne, racjonalne kryteria, które mogłyby kogoś powstrzymać moralnie.

Trochę choruję ostatnio i nie mam do końca siły

O, to całkiem jak ja. Nie mam siły zajmować się poważnymi, przydatnymi sprawami, więc siedzę tutaj i bredzę…

Trochę choruję ostatnio i nie mam do końca siły – ale wszystko czytam i jak będę czuł się lepiej, to odpiszę:)

Nie spiesz się i zdrowiej heart

 przeciwstawne złożenie zdań mogłoby sugerować, że druga informacja zaskoczy odbiorcę w stosunku do pierwszej?

Możliwe. A może sama konstrukcja mało cyberpunkowa.

 I co, może mam się tym pocieszać – że jeszcze nie prokrastynuję równie efektywnie jak Ty?

Ale za to charakter masz dobry :)

Racjonalnie – nie jestem pewien, czy istnieje punkt wyjścia do solidnej dyskusji, skoro nie rozumiemy natury świadomości.

To po pierwsze.

 Jeśliby była pochodną samej tylko zdolności do przetwarzania informacji, powinna być osiągalna w sieci układów scalonych podobnie jak w stercie białek, ale to niepewne założenie.

Otóż to – założenie jest bardzo niepewne. Koncepcja zwana "wieloraką realizowalnością" (tj. każdy układ o dostatecznie dużej mocy obliczeniowej utrzyma umysł) została po raz pierwszy wysunięta chyba przez Turinga, z lekka pijanego własnym geniuszem, kiedy wynalazł swoją maszynę. Sęk w tym, że moc obliczeniowa to jedno, a świadomość – to drugie.

 Trafimy tutaj na bardzo głębokie zagadnienia ekonomiczno-społeczne, do których nie wiem, czy jestem odpowiednio przygotowany.

Ha, ha, ja wiem, że nie jestem ^^ Ale ciekawie się czyta.

 Przecież normalni, inteligentni ludzie rozmawialiby właśnie w ten sposób.

Mmm, to też zależy… Gdyby sobie ufali (mocne założenie…), gdyby mieli te same ramy aksjologiczne (jak wyżej), gdyby… Tutaj działa dylemat więźnia – jasne, byłoby super, gdyby wszyscy się rozbroili, ale jeżeli zostanie jeden nierozbrojony, to jak kot w klatce z kanarkami.

 Widziałem tutaj pewne nawiązanie, mianowicie w zakresie odpowiedzialności moralnej za wdrażanie technologii.

Daleki strzał. A kwestia nie należy do prostych.

 Wydaje mi się jasne, że ze stanowiska utylitarystycznego zwrotnicę należy przestawić, bo rzeczywiście zeugma zachowuje się jak potwór antyużyteczności.

Tak jest.

 Podobnie rozumiem, że może istnieć etyka bożego nakazu, w której zwrotnicy nie należy przestawić.

Mogłaby, oczywiście – etyka bożego nakazu jest arbitralna (dlatego potrzebny jest nakaz – ale faktycznie nakazy tłumaczymy jednak jakimiś wartościami).

 Przypuszczam, że radykalny deontolog znalazłby jakieś usprawiedliwienie, aby nie przestawiać zwrotnicy, bo nawet ze wszech miar korzystny rezultat nie tłumaczy popełnionego abstrakcyjnego zła

Ale nawet radykalny deontolog nie przedłoży życia rośliny nad życie człowieka (osoby). Nie wiem prawie nic o zeugmach (tych Twoich), więc nie bardzo mogę stawiać tutaj diagnozy aksjologiczne czy etyczne.

 Nie znam się na etyce cnót: podejrzewam, że ktoś mógłby powiedzieć, iż nie wolno mi przestawić zwrotnicy, bo narusza to przyrodzoną godność larwy zeugmy

Nie, nie na tym polega etyka cnót. Ale porządny wykład na ten temat zająłby parę godzin – tutaj: https://filozofuj.eu/piorka-wietrze-wywiad-natasza-szutta/ masz wywiad z moją panią profesor od etyki na temat jej książki, która właśnie o etyce cnót traktuje. Przeczytania książki nie zastąpi, ale kluczowe koncepcje streszcza.

 naprawdę wątpię, czy istnieją spójne, racjonalne kryteria, które mogłyby kogoś powstrzymać moralnie

Dlaczego?

Nie mam siły zajmować się poważnymi, przydatnymi sprawami, więc siedzę tutaj i bredzę…

Znam ten ból…

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Koncepcja zwana "wieloraką realizowalnością" (tj. każdy układ o dostatecznie dużej mocy obliczeniowej utrzyma umysł) została po raz pierwszy wysunięta chyba przez Turinga, z lekka pijanego własnym geniuszem, kiedy wynalazł swoją maszynę.

Dobrze, że mówisz. Mam wrażenie, że wiele osób pomija ją w ogóle jako oczywistość, ja może nie aż tak bardzo, ale nie zastanawiałem się nigdy, jak się nazywa i kto ją pierwszy sformułował. Wydawałoby się, że mogłaby sięgać przynajmniej do czasów Ząbkowickiego i Ady Lovelace…

Tutaj działa dylemat więźnia – jasne, byłoby super, gdyby wszyscy się rozbroili, ale jeżeli zostanie jeden nierozbrojony, to jak kot w klatce z kanarkami.

Tak. I to samo, nieco subtelniej, w kwestii antybiotyków w hodowli – gdyby jeden z sygnatariuszy hipotetycznego traktatu wciąż pozwalał je potajemnie podawać, mógłby zdominować rynek. Mimo to myślę, że to dobry przykład braku logiki: przecież zwłaszcza bogatym decydentom powinno bardziej zależeć na efektywności terapii przeciwbakteryjnych niż na tym, aby mięso było nieco tańsze…

Bardzo podobnie jest zresztą z problemem zmian klimatycznych, dodatkowo zaciemnionym przez to, że wielu publicystów i aktywistów traktuje zachowanie przyrodniczego status quo jako cel sam w sobie, co nie musi być przekonujące. Co z tego (można pomyśleć w uproszczeniu), że zasięg występowania niektórych gatunków przesunie się nieco na północ? Ewentualnie szkoda niedźwiedzi polarnych, ale trudno im podporządkować cywilizację. Kłopot w tym, że do “niektórych gatunków” trzeba zaliczyć ludzi. Nie ma siły, jak temperatura powietrza przekroczy 42 stopnie przy wilgotności 100%, to człowiekowi denaturują się białka i umiera (potocznie nazywamy ten proces “ugotowaniem”). A kiedy zasięg występowania miliardów ludzi z Indii, Pakistanu czy Nigerii przesunie się gwałtownie do Europy, skutki społeczne będą dramatyczne dla wszystkich.

Na tle dylematu więźnia, chętnie podyskutuję o teorii gier i układach rozwiązań alternatywnych dla równowag Nasha, ale nie wiem, czy Ciebie to ciekawi.

Ale nawet radykalny deontolog nie przedłoży życia rośliny nad życie człowieka (osoby). Nie wiem prawie nic o zeugmach (tych Twoich), więc nie bardzo mogę stawiać tutaj diagnozy aksjologiczne czy etyczne.

Mhm, bo świadomie chciałem postawić problem w ten sposób, że zeugma może być uznawana za osobę na równi z anakolutem, a może nie być. Przedstawiłem zasadnicze fakty naukowe w kreacji świata, reszta to umowne kwestie kulturowe. Starałem się zasygnalizować ten problem pytaniem “Czy jeżeli anakolut i zeugma to warianty genetyczne tego samego gatunku, zmienia to w jakiś sposób sytuację?”.

masz wywiad z moją panią profesor od etyki na temat jej książki, która właśnie o etyce cnót traktuje. Przeczytania książki nie zastąpi, ale kluczowe koncepcje streszcza.

Dzięki, troszeczkę rozjaśnia. Może i kiedyś się dobiorę do tej książki, jeżeli polecasz…

 naprawdę wątpię, czy istnieją spójne, racjonalne kryteria, które mogłyby kogoś powstrzymać moralnie

Dlaczego?

Ze stanowiska metamoralnego: bo w obrębie swojej bardzo ograniczonej, amatorskiej wiedzy o filozofii nie umiałem znaleźć takiego systemu etycznego, który nie opierałby się na doborze aksjomatów pod tezę – oczywiście nie wykluczając, że będziesz tu w stanie pomóc.

Ze stanowiska moralnego: ponieważ gdyby anakoluta czekała pewna śmierć w katastrofie, nieprzestawienie zwrotnicy byłoby dogłębnie złe. A choćby miał przeżyć na 99,99%, co mnie upoważnia do postawienia ostrego odcięcia gdziekolwiek na skali prawdopodobieństwa?

Nie mam siły zajmować się poważnymi, przydatnymi sprawami, więc siedzę tutaj i bredzę…

Znam ten ból…

Ja własne zdanie mam o heroizmie cnót

I, w braku większych szans, mierzi mnie każdy trud.

Stąd, mimo wszelkich próśb, wszystkim na złość, dzień w dzień,

Śledzę portal NF jako okropny leń.

(Naśladowanie z Horacego za pośrednictwem Mickiewicza: https://pl.wikisource.org/wiki/Strona:PL_Poezye_Adama_Mickiewicza._T._1._(1899)_272.jpg).

Mam wrażenie, że wiele osób pomija ją w ogóle jako oczywistość

Wiele rzeczy, które uważamy za oczywiste, to całkiem świeże wynalazki.

 Wydawałoby się, że mogłaby sięgać przynajmniej do czasów Ząbkowickiego i Ady Lovelace…

Nie jestem tak całkiem pewna, że to był Turing, zresztą koncepcja maszyny logicznej jest na pewno starsza. Ale rzadko (czy w ogóle?) się zdarza, żeby wszystkie możliwe konsekwencje jakiegoś pomysłu wyciągnięto od razu.

 Mimo to myślę, że to dobry przykład braku logiki:

Nie do końca braku logiki, choć braku rozwagi na pewno.

 chętnie podyskutuję o teorii gier i układach rozwiązań alternatywnych dla równowag Nasha, ale nie wiem, czy Ciebie to ciekawi

Akurat o tym wiem niewiele, więc chętnie poczytam.

 Mhm, bo świadomie chciałem postawić problem w ten sposób, że zeugma może być uznawana za osobę na równi z anakolutem, a może nie być.

No, właśnie – może nie być, a założenie, że oba zagrożone byty są osobami jest tu co najmniej istotne.

 Starałem się zasygnalizować ten problem pytaniem “Czy jeżeli anakolut i zeugma to warianty genetyczne tego samego gatunku, zmienia to w jakiś sposób sytuację?”

Tak też pomyślałam, ale wkraczasz tu na grząski grunt.

 Ze stanowiska metamoralnego: bo w obrębie swojej bardzo ograniczonej, amatorskiej wiedzy o filozofii nie umiałem znaleźć takiego systemu etycznego, który nie opierałby się na doborze aksjomatów pod tezę – oczywiście nie wykluczając, że będziesz tu w stanie pomóc.

Hmmmmmm. Spróbuję to wyjaśnić analogią. W fizyce nie budujemy zmyślonych światów, a objaśniamy świat, który zastaliśmy. Zatem – każda teoria, powiedzmy, mechaniki, musi uznać obserwację, że kamień puszczony w powietrzu spada. Teorię, która tego nie wyjaśnia, uznalibyśmy za nie na temat; a taką, która temu przeczy – za błędną. Natomiast teoria, która wyjaśnia spadanie kamienia, powinna też wyjaśniać pokrewne, bardziej skomplikowane zjawiska, jak na przykład ruch planet.

 

I teraz tak: ludzie mają intuicje moralne, które w mojej analogii będą odpowiadały obserwacjom. W prostych sytuacjach moralnych zwykle mniej więcej wiedzą, co robić powinni. Teoria, która to wyjaśnia, powinna też wyjaśniać trudne dylematy.

 

Tyle analogii – akurat etyka cnót w ogóle odrzuca podejście teoretyczne, ale to dłuższa historia. W każdym razie – jeżeli w ogóle budujemy teorię, nie bierzemy jej z sufitu. Teoria ma wyjaśniać coś, co istnieje, w tym przypadku – intuicje etyczne, na których opierają się nasze przekonania moralne. Oczywiście, istnieją (liczne) szkoły uważające, że przekonania etyczne są fałszywe albo w ogóle bez sensu – ostatecznie nie mamy "zmysłu moralnego" (i tak, były i takie koncepcje, że mamy). "Wielkie" teorie etyki (czyli przede wszystkim utylitaryzm i kantowska deontologia) polegają na tym, że usiłują całe wyjaśnienie zamknąć w jednym zdaniu (w fizyce analogią byłoby ostateczne Prawo Wszystkiego).

 

Zauważ, że krytykując teorię etyczną, powiedzmy, utylitaryzm, często wskazujemy na jej niezgodność z intuicjami – taki na przykład potwór użyteczności wydaje nam się pochwałą skrajnej niesprawiedliwości, nieprawdaż? A na podstawie (większości odmian) utylitaryzmu dochodzimy właśnie do takiego, przeczącego intuicjom, wyniku – co wskazuje na wady teorii. Sztandarowym kontrprzykładem na deontologię jest "czy wolno skłamać, kiedy morderca pyta, gdzie się ukrywa jego upatrzona ofiara". Według Kanta – nie wolno. Ale większość ludzi by to zrobiła – intuicja mówi, że jeśli uratowanie kogoś niewinnego wymaga kłamstwa, lepiej skłamać.

 

Oczywiście, mógłbyś tutaj powiedzieć, że nie wszyscy ludzie mają te same intuicje – ale to też jest duże zagadnienie. Poza tym zahaczamy też o monizm albo pluralizm wartości (utylitaryzm przyjmuje monizm, deontologia – na swój sposób – też; ale są inne podejścia), kolejne duże zagadnienie.

 Ze stanowiska moralnego: ponieważ gdyby anakoluta czekała pewna śmierć w katastrofie, nieprzestawienie zwrotnicy byłoby dogłębnie złe. A choćby miał przeżyć na 99,99%, co mnie upoważnia do postawienia ostrego odcięcia gdziekolwiek na skali prawdopodobieństwa?

Hmmm, a kto tu mówi o prawdopodobieństwie?

 Śledzę portal NF jako okropny leń.

Ale za to poeta :D

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Ale rzadko (czy w ogóle?) się zdarza, żeby wszystkie możliwe konsekwencje jakiegoś pomysłu wyciągnięto od razu.

Racja. Czy w ogóle… pewnie trzeba by znaleźć jakiś pomysł o wyjątkowo wąskich zastosowaniach.

Nie do końca braku logiki, choć braku rozwagi na pewno.

Jasne.

No, właśnie – może nie być, a założenie, że oba zagrożone byty są osobami jest tu co najmniej istotne.

 Starałem się zasygnalizować ten problem pytaniem “Czy jeżeli anakolut i zeugma to warianty genetyczne tego samego gatunku, zmienia to w jakiś sposób sytuację?”

Tak też pomyślałam, ale wkraczasz tu na grząski grunt.

Widzę przecież, to jest grząski grunt, może wręcz ruchome piaski z czerwiami pustyni. A jednak – jeżeli podany opis biologiczny nie może wystarczyć do określenia, czy w świecie przedstawionym zeugma jest osobą (jeżeli jest nią anakolut), to znaczy, że to jest kwestia kulturowa, uznaniowa. Czyli uwzględnienie jej w teorii etycznej wymagałoby przynajmniej, jak to dalej piszesz, przyjęcia pluralizmu wartości. Czy coś błędnie rozumiem?

Hmmm, a kto tu mówi o prawdopodobieństwie?

Mówiłem o nim w oryginalnym sformułowaniu problemu: pociąg jedzie torem kolejowym, do którego przywiązany jest anakolut, istota inteligentna, mająca więzi społeczne i zobowiązania, a także nader masywna. Kolizja zabije go z prawdopodobieństwem rzędu jeden na kilkaset lub kilka tysięcy, niemniej z pewnością spowoduje bolesne obrażenia i konieczność wielomiesięcznej rehabilitacji.

Hmmmmmm. Spróbuję to wyjaśnić analogią.

Myślę, że bardzo dobrze to zrobiłaś! Czyli tak, mniej więcej o to mi chodzi – aby ta teoria (lub argumentacja nieteoretyczna, cokolwiek to jest) przemawiająca za nieprzestawieniem zwrotnicy na zeugmę była spójną ekstrapolacją obserwacji prostych sytuacji moralnych, a nie efektem doboru aksjomatów pasujących do tego konkretnego problemu.

Sztandarowym kontrprzykładem na deontologię jest "czy wolno skłamać, kiedy morderca pyta, gdzie się ukrywa jego upatrzona ofiara". Według Kanta – nie wolno. Ale większość ludzi by to zrobiła – intuicja mówi, że jeśli uratowanie kogoś niewinnego wymaga kłamstwa, lepiej skłamać.

Zetknąłem się z pomysłem, że należy odpowiedzieć “moje przekonania etyczne uniemożliwiają wskazanie miejsca”, ignorującym jednak fakt, iż nasze więzi i zobowiązania społeczne nie predestynują nas do ryzykowania zdrowiem i życiem wyłącznie dla dowodzenia poprawności kiepskich teorii etycznych.

Ale za to poeta :D

Gdyby chociaż…

 chętnie podyskutuję o teorii gier i układach rozwiązań alternatywnych dla równowag Nasha, ale nie wiem, czy Ciebie to ciekawi

Akurat o tym wiem niewiele, więc chętnie poczytam.

Gdybyś chciała kiedyś dowiedzieć się więcej rzeczywiście systematycznie, poleciłbym książkę Game Theory and Strategy Straffina, przynajmniej na początek.

Najprościej… gra (ekonomiczna) w rozumieniu teorii gier to zbiór graczy, z których każdy ma zbiór dostępnych strategii oraz istnieje funkcja wypłat biorąca jako argument zbiór strategii wybranych przez wszystkich graczy i przypisująca każdemu graczowi jego wypłatę. Problematyka badawcza polega na poszukiwaniu teorii, zgodnie z którymi gracze wybierają swoje strategie – oraz konkretnych gier, dla których te teorie sprawdzają się lub nie.

Koncepcja równowag Nasha oznacza po prostu, że układ strategii jest stabilny, jeżeli żaden gracz nie może poprawić swojego wyniku samodzielną zmianą decyzji. Zalety są takie, że każda gra ma równowagę Nasha (można to udowodnić) oraz często nadaje się to do modelowania postępowania graczy w realnych sytuacjach. Są jednak proste przykłady (jak właśnie dylemat więźnia), w których równowaga Nasha nie jest optymalnym układem strategii.

Od tego można wyjść dalej. Rozwinięciem równowag Nasha są na przykład strategie stabilne ewolucyjnie (dodatkowy warunek odporności na występowanie u graczy losowych mutacji strategii). Zajmowałem się kiedyś mocno ezoteryczną koncepcją równowag Berge’a, które występują wtedy, gdy żaden gracz nie może zmienić decyzji tak, aby nie pogorszyć sytuacji któregoś innego gracza – mogą być intrygujące teoretycznie, nie wydaje się jednak, aby modelowały jakieś realne zachowania. Osobno rozpatrywane są gry kooperacyjne, w których wszyscy gracze wspólnie zatwierdzają wybór zbioru strategii – tu akurat dylemat więźnia nie jest tak kłopotliwy, ale pojawiają się nowe problemy co do sprawiedliwego podziału dóbr. Mam wrażenie, że próba unifikacji strategii gier kooperacyjnych i stabilnych ewolucyjnie może być obiecującym kierunkiem badawczym, nie mam pewności, czy coś już zrobiono w tym temacie.

Na marginesie, gry planszowe czy karciane można również traktować jako gry ekonomiczne, przyjmując jako strategię gracza zbiór hipotetycznych decyzji, które podjąłby on w każdej możliwej sytuacji w grze, ale nie jest to zbyt praktyczne podejście…

pewnie trzeba by znaleźć jakiś pomysł o wyjątkowo wąskich zastosowaniach

A potem i tak znalazłby się ktoś, kto by go zastosował inaczej (czyli… wpadłby na pomysł innego zastosowania tamtego pomysłu? Pomysł do kwadratu?)

 jeżeli podany opis biologiczny nie może wystarczyć do określenia, czy w świecie przedstawionym zeugma jest osobą (jeżeli jest nią anakolut), to znaczy, że to jest kwestia kulturowa, uznaniowa

Niekoniecznie.

 Czyli uwzględnienie jej w teorii etycznej wymagałoby przynajmniej, jak to dalej piszesz, przyjęcia pluralizmu wartości. Czy coś błędnie rozumiem?

Tak, pluralizm wartości. W aksjologii rozróżniamy dwa podejścia, monizm: wszystkie wartości są tylko odcieniami jakiejś jednej Wartości (najczęściej nazywanej Dobrem, i tak, dużą literą), oraz pluralizm – istnieje wiele wartości równorzędnych, które mogą ze sobą kolidować. Czyli na przykład: lojalność wobec przyjaciela – czy prawdomówność? Odwaga – czy skromność? Nie chodzi o różne systemy wartości (w różnych kulturach), ale o wartości jako takie.

Kolizja zabije go z prawdopodobieństwem rzędu jeden na kilkaset lub kilka tysięcy, niemniej z pewnością spowoduje bolesne obrażenia i konieczność wielomiesięcznej rehabilitacji.

Mhm, no, tak. Wyleciało mi to z głowy. Ale to, że anakolut ucierpi, jest pewne.

 Myślę, że bardzo dobrze to zrobiłaś!

blush

 Zetknąłem się z pomysłem, że należy odpowiedzieć “moje przekonania etyczne uniemożliwiają wskazanie miejsca”,

Zdaje się, że to już sam Kant postulował. Ale nie powiedział, co należy zrobić, kiedy wspólnik mordercy przystawi nam pistolet do potylicy…

 nasze więzi i zobowiązania społeczne nie predestynują nas do ryzykowania zdrowiem i życiem wyłącznie dla dowodzenia poprawności kiepskich teorii etycznych

Ano, tak. Kant traktuje człowieka w oderwaniu od tychże, jak widać.

istnieje funkcja wypłat biorąca jako argument zbiór strategii wybranych przez wszystkich graczy i przypisująca każdemu graczowi jego wypłatę

Mhm, to wiedziałam.

 Koncepcja równowag Nasha oznacza po prostu, że układ strategii jest stabilny, jeżeli żaden gracz nie może poprawić swojego wyniku samodzielną zmianą decyzji.

Ooo, to ciekawe. Czyli – muszą się dogadać wszyscy, żeby cokolwiek zmienić?

 wtedy, gdy żaden gracz nie może zmienić decyzji tak, aby nie pogorszyć sytuacji któregoś innego gracza – mogą być intrygujące teoretycznie, nie wydaje się jednak, aby modelowały jakieś realne zachowania

Hmmm… tu jest miejsce dla inwencji.

 gry planszowe czy karciane można również traktować jako gry ekonomiczne, przyjmując jako strategię gracza zbiór hipotetycznych decyzji, które podjąłby on w każdej możliwej sytuacji w grze, ale nie jest to zbyt praktyczne podejście…

Dlaczego?

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

 jeżeli podany opis biologiczny nie może wystarczyć do określenia, czy w świecie przedstawionym zeugma jest osobą (jeżeli jest nią anakolut), to znaczy, że to jest kwestia kulturowa, uznaniowa

Niekoniecznie.

Możliwe jeszcze, że uważasz opis biologiczny za niekompletny pod tym kątem, wtedy spróbujemy uzupełnić. Ogólnie jednak trzeciej możliwości nie widzę?

Tak, pluralizm wartości. W aksjologii rozróżniamy dwa podejścia, monizm: wszystkie wartości są tylko odcieniami jakiejś jednej Wartości (najczęściej nazywanej Dobrem, i tak, dużą literą), oraz pluralizm – istnieje wiele wartości równorzędnych, które mogą ze sobą kolidować. Czyli na przykład: lojalność wobec przyjaciela – czy prawdomówność? Odwaga – czy skromność? Nie chodzi o różne systemy wartości (w różnych kulturach), ale o wartości jako takie.

To rzeczywiście źle rozumiałem pluralizm wartości. A mogłem sprawdzić… Myślałem (z kontekstu i z jakichś dawniejszych lektur), że to byłoby coś w rodzaju etyki subiektywnej, że ten sam czyn mógłby być dobry albo zły zależnie od przekonań sprawcy.

Mhm, no, tak. Wyleciało mi to z głowy. Ale to, że anakolut ucierpi, jest pewne.

Tak. Gdyby musiał zginąć, dylemat byłby chyba dużo mniej interesujący, prawie każdy przestawiłby zwrotnicę.

Zdaje się, że to już sam Kant postulował. Ale nie powiedział, co należy zrobić, kiedy wspólnik mordercy przystawi nam pistolet do potylicy…

Rzeczywiście, były już w czasach Kanta! A przy okazji przeczytałem w Wikipedii, że petrynał (przodek pistoletu) to inaczej “ekspoeta” i teraz mam zagadkę, skąd to się wzięło (i czy aby nie głupi żart). W sumie ten drugi wariant także mógłby pochodzić z fr. poitrine “klatka piersiowa”, przed wystrzałem opierało się kolbę o napierśnik zbroi…

Ooo, to ciekawe. Czyli – muszą się dogadać wszyscy, żeby cokolwiek zmienić?

Nie całkiem w tym rzecz. Każdy gracz podejmuje decyzję samodzielnie (chyba że mowa o grze kooperacyjnej). Gra może być rozgrywana jednokrotnie, iteracyjnie, a nawet w sposób ciągły, ale to nie ma znaczenia dla definicji równowagi Nasha. Zbiór strategii wszystkich graczy jest równowagą Nasha, gdy każdy spośród graczy, samodzielnie zmieniając swoją decyzję (wybór strategii), obniży własną wypłatę.

Hmmm… tu jest miejsce dla inwencji.

Rozwinęłabyś myśl?

Dlaczego?

Po pierwsze dlatego, że każdy gracz miałby do dyspozycji niewyobrażalnie wiele strategii (definiując je, trzeba by uwzględnić wszystkie możliwe reakcje na wszystkie możliwe pozycje w grze). Po drugie dlatego, że w grach kombinatorycznych (przy pewnych rozsądnych założeniach) musi istnieć pojedyncza strategia optymalna i problemem jest jej identyfikacja, często tylko lokalna (dla konkretnej pozycji). Inaczej w grach ekonomicznych, gdzie optymalne mogą być różne strategie zależnie od strategii przyjętych przez pozostałych graczy.

Możliwe jeszcze, że uważasz opis biologiczny za niekompletny pod tym kątem, wtedy spróbujemy uzupełnić. Ogólnie jednak trzeciej możliwości nie widzę?

Opis biologiczny nie ma nic zupełnie do bycia osobą (oczywiście, możliwe, że tylko określony rodzaj istot żywych może podtrzymywać świadomość – ale to jeszcze za mało). Zauważ, że dopiero osoby tworzą kulturę – więc kultura nie może decydować o byciu osobą. Więc…?

 byłoby coś w rodzaju etyki subiektywnej, że ten sam czyn mógłby być dobry albo zły zależnie od przekonań sprawcy

Takie coś też istnieje – o ile dobrze pamiętam, nazywa się relatywizmem "mówiącego".

 Gdyby musiał zginąć, dylemat byłby chyba dużo mniej interesujący, prawie każdy przestawiłby zwrotnicę.

W tych warunkach tak, ale gdybyśmy zabrali z drugiego toru zeugmę i zastąpili ją… no, właśnie, czym? Co jest dla nas ważniejsze od życia anakoluta? Czy wolno nam o tym decydować?

 petrynał (przodek pistoletu) to inaczej “ekspoeta” i teraz mam zagadkę, skąd to się wzięło (i czy aby nie głupi żart)

XD Serio?

 Zbiór strategii wszystkich graczy jest równowagą Nasha, gdy każdy spośród graczy, samodzielnie zmieniając swoją decyzję (wybór strategii), obniży własną wypłatę.

Czyli – kiedy każdy z nich już wybrał strategię (dla siebie) optymalną?

 żaden gracz nie może zmienić decyzji tak, aby nie pogorszyć sytuacji któregoś innego gracza – mogą być intrygujące teoretycznie, nie wydaje się jednak, aby modelowały jakieś realne zachowania

Chyba jednak modelują… Może i pan Kornada jest postacią fikcyjną, ale podobne zachowania widujemy chociażby w Internetach: http://freefall.purrsia.com/ff2900/fc02841.htm

 Po pierwsze dlatego, że każdy gracz miałby do dyspozycji niewyobrażalnie wiele strategii (definiując je, trzeba by uwzględnić wszystkie możliwe reakcje na wszystkie możliwe pozycje w grze)

Hmm. Możliwych pozycji jest skończenie wiele, możliwych reakcji też (ich liczbę ograniczają reguły) – a strategie można zbudować z pojedynczych ruchów. Nie muszą być od razu w całości zapisane. Mamy programy do szachów, tryktraka, reversi, nawet go (choć te podobno są marne).

 w grach kombinatorycznych (przy pewnych rozsądnych założeniach) musi istnieć pojedyncza strategia optymalna i problemem jest jej identyfikacja, często tylko lokalna (dla konkretnej pozycji)

Mmm, to byłby problem. Pewnie potrzeba sporo mocy obliczeniowej, ale gdyby ją sprytnie wykorzystać… Skłonność programistów do sprytnego rozwiązywania skomplikowanych problemów jest nie do przecenienia (ktoś zrobił Tetris w Informie. Po co, nie wiem. Ale zrobił. I działa.).

 Inaczej w grach ekonomicznych, gdzie optymalne mogą być różne strategie zależnie od strategii przyjętych przez pozostałych graczy.

A w grach planszowych nie?

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Opis biologiczny nie ma nic zupełnie do bycia osobą (oczywiście, możliwe, że tylko określony rodzaj istot żywych może podtrzymywać świadomość – ale to jeszcze za mało). Zauważ, że dopiero osoby tworzą kulturę – więc kultura nie może decydować o byciu osobą. Więc…?

Rozmowa o definicji osoby wyszła od tego, że wspomniałaś (a ja się zgodziłem), iż problem jest ciekawy głównie wówczas, gdy zeugma jest osobą. Na podstawie dość pobieżnych lektur udało mi się zrozumieć dwa podstawowe ujęcia:

“osoba to istota, która jest samoświadoma, formuje więzi społeczne, tworzy kulturę, nadaje znaczenie abstraktom” (zeugma nie spełnia tej definicji);

“osoba to istota, której istnienie jest uznawane w kontekście danej kultury za równie ważne jak wszystkich innych osób i nieskończenie ważniejsze od wszystkich istot nieosobowych” (zeugma mogłaby spełniać tę definicję).

Zastanawiam się, czy dopiero osoby tworzą kulturę – więc kultura nie może decydować o byciu osobą nie jest przypadkiem ekwiwokacją biorącą pierwsze, a potem drugie znaczenie osoby. Nie wykluczam jednak, że napisałaś to zdanie z myślą o jakimś innym ujęciu, które zapewnia tutaj spójność.

Rozumiem też (znów – mogę się mylić), że wyrażanie jakichkolwiek sądów etycznych w oparciu o tę drugą definicję wymaga przyjęcia owego “relatywizmu mówiącego”, skoro jest ona czuła na kontekst kulturowy.

W tych warunkach tak, ale gdybyśmy zabrali z drugiego toru zeugmę i zastąpili ją… no, właśnie, czym? Co jest dla nas ważniejsze od życia anakoluta? Czy wolno nam o tym decydować?

Oczywiście możemy uznać, że bardziej uprawnionym decydentem jest ten, kto przygotował zaistniałą sytuację (na przykład siły przyrody albo facet, który zatrudnił się jako zwrotniczy, bo go złożyli z katedry etyki eksperymentalnej).

Serio?

Serio tak piszą w Wikipedii i sprawdziłem, że nie był to ewidentny wandalizm. Musiałbym więc dotrzeć do podanego źródła.

 Zbiór strategii wszystkich graczy jest równowagą Nasha, gdy każdy spośród graczy, samodzielnie zmieniając swoją decyzję (wybór strategii), obniży własną wypłatę.

Czyli – kiedy każdy z nich już wybrał strategię (dla siebie) optymalną?

Równowaga Nasha jest z definicji zbiorem strategii wybranych przez graczy, który ponadto ma podaną cechę. Czyli: niech S1 będzie strategią pierwszego gracza w grze dwuosobowej, S2 strategią drugiego, w1 funkcją wypłat pierwszego gracza, w2 funkcją wypłat drugiego gracza. Para (S1, S2) jest równowagą Nasha, gdy zachodzi w1(S1, S2)>=w1(S1’, S2), w2(S1, S2)>=w2(S1, S2’) dla dowolnych dostępnych strategii S1’ (pierwszego gracza), S2’ (drugiego gracza). (Uogólnia się trywialnie na większą liczbę graczy). To nie znaczy, że strategie S1, S2 są globalnie optymalne – a jedynie, że nie można ich poprawić lokalną decyzją jednego gracza. Na przykład w dylemacie więźnia jedyną równowagą Nasha jest obopólne oszustwo.

Chyba jednak modelują… Może i pan Kornada jest postacią fikcyjną, ale podobne zachowania widujemy chociażby w Internetach

Pragną zmaksymalizować wyniki wszystkich innych, nie dbając o własny? Według niektórych prac równowagi Berge’a lepiej odzwierciedlają wyniki eksperymentów psychologicznych i ekonomicznych w stosunku do równowag Nasha, ale wydaje się to sprzeczne z ogólnie przyjętą opinią o naturze człowieka… A z nimi jest jeszcze ten problem, że dla wielu gier w ogóle nie istnieje zestaw strategii spełniający definicję równowagi Berge’a.

 Po pierwsze dlatego, że każdy gracz miałby do dyspozycji niewyobrażalnie wiele strategii (definiując je, trzeba by uwzględnić wszystkie możliwe reakcje na wszystkie możliwe pozycje w grze)

Hmm. Możliwych pozycji jest skończenie wiele, możliwych reakcji też (ich liczbę ograniczają reguły) – a strategie można zbudować z pojedynczych ruchów. Nie muszą być od razu w całości zapisane. Mamy programy do szachów, tryktraka, reversi, nawet go (choć te podobno są marne).

Jeżeli jednak mówiłem, że gra kombinatoryczna jest grą ekonomiczną, to tylko w tym sensie, że każda możliwa strategia musi być zapisana w całości, aby każdej ich parze (dla dwóch graczy) dało się przypisać informację, kto wygrał, a kto przegrał (ewentualnie remis) – innymi słowy, dziedzina funkcji wypłat musi być kompletna. Tak, liczba tych wszystkich strategii jest dla większości gier planszowych skończona, lecz przygnębiająco gigantyczna.

A programy do go i tak już ogrywają arcymistrzów.

Mmm, to byłby problem. Pewnie potrzeba sporo mocy obliczeniowej, ale gdyby ją sprytnie wykorzystać…

I właśnie sprytnym przeprowadzaniem obliczeń (sprytniejszym niż wypisywanie wszystkich możliwych, dla gry dwuosobowej, par strategii i macierzy wypłat) zajmuje się kombinatoryczna teoria gier, rozwijając zupełnie inne techniki niż ekonomiczna teoria gier.

 Inaczej w grach ekonomicznych, gdzie optymalne mogą być różne strategie zależnie od strategii przyjętych przez pozostałych graczy.

A w grach planszowych nie?

W grze dwuosobowej, w której gracze wykonują ruchy na przemian z pełną wzajemną informacją, zawsze przynajmniej jeden z dostępnych ruchów w danej pozycji jest najlepszy (pytanie który!), więc istnieje optymalna strategia polegająca na wykonaniu najlepszego ruchu w każdej możliwej pozycji.

Reg!

Choć zostały zarysowane zarówno świat, w którym rzecz się dzieje, jak i motywy kierujące ćwiczącymi, to sprowadzenie sprawy do morderczych treningów i śledzenia w telewizji osobliwego reality show, nie do końca spełniło moje oczekiwania. Chciałabym wiedzieć więcej, ale cóż – limit. Z drugiej strony wszystko tu się trzyma kupy, finał nieco zaskakuje, więc nie ma na co narzekać, bo Wojny Prolków to całkiem satysfakcjonująca lektura. :)

Odbieram Twój komentarz w miarę pozytywnie:P I jednocześnie rozumiem niedosyt, to rzeczywiście jest taka trochę krótsza opowiastka. Dobrze więc, że chociaż wszystko trzyma się kupy:)

– Robert de l’Argent – odpowiedział zegarek. – Mężczyzna. 54 lata. 108 kilogramów, w tym 42% tłuszczu. Cel: 20% tłuszczu. -> – Robert de l’Argent – odpowiedział zegarek. – Mężczyzna. Pięćdziesiąt cztery lata. Sto osiem kilogramów, w tym czterdzieści dwa procent tłuszczu. Cel: dwadzieścia procent tłuszczu.

Liczebniki zapisujemy słownie i nie używamy symboli, zwłaszcza w dialogach, a tu piszesz, że zegarek mówi.

Ogólnie wiem. Natomiast tu wydaje mi się, że jest i bardziej czytelne, i nadaje analitycznego wydźwięku wypowiedzi.

Może skonsultuję z morteciusem.

Język stanął mu okoniem. → Obawiam się, że język nie staje okoniem.

Proponuję: Język mu skołowaciał.

https://wsjp.pl/haslo/podglad/43866/ktos-staje-okoniem

https://wsjp.pl/haslo/podglad/105010/skolowacialy/5249773/jezyk

To brzmi jakoś zbyt archaicznie do tego tekstu. Może “język stanął w gardle”?

 

Tarnino 1!

Imiesłów! Kiedy to zobaczył, albo na ten widok, ale nie widząc to! Bo co brało na wymioty? (Pytanie do gramatyka, nie do lekarza lub farmaceuty).

Dobrze!

 

Caernie!

Bardzo dobrze się to czytało. Pachnie mi to – bardzo zresztą przyjemnie – paskudnym cyberpunkiem.

Podobało mi się połączenie wątków romansowych, szołmeńskich a przy okazji dystopijnych, gdzie technologia jest niekoniecznie zbawieniem a raczej sposobem na budowanie opresyjnego systemu.

Były zaskoczenia i dobre tempo. Chętnie przeczytałbym więcej na temat świata, w którym funkcjonują bohaterowie. I chociaż świat wykreowany nie jest niezwykle odkrywczy, ponieważ podobne wątki przewijały się tu i ówdzie, to jednak jest to nadal ciekawa kreacja. Moim zdaniem na tyle ciekawa, że warto by o niej dowiedzieć się więcej.

Dzięki za lekturę!

Bardzo się cieszę, że się podobało:) Szczególnie, że po Twojej wypowiedzi sądząc wyszło nawet bardziej cyberpunkowo, niż sobie wyobrażałem;P

Co do szerszego rozwinięcia świata – rozpisałem się nieco bardziej trochę niżej (w odpowiedzi dla Jacka), ale pewnie pomyślimy. Albo ja, albo mort, może coś kiedyś wpadnie do głowy:P

Mogę podrzucić opowiadanie adama – motyw chyba w miarę podobny, wykonanie nieco inne, ale może Ci się spodoba:P

 

Jacku!

Bardzo dobre opowiadanie. Dobrze się je czyta. Ciekawie połączone wątki. Rzeczywiście wykreowany świat ma potencjał na więcej opowiadań a może w przyszłości jakiegoś uniwersum? No i kolejny dowód na te, że pisanie na spółkę z kimś również przynosi doskonałe rezultaty.

Bardzo dziękuję; miło, że się podoba:P Co do uniwersum, to tak poważnie – raczej nie jest to dobry materiał:P Za słabo zarysowany świat i bez bohaterów do wykorzystania. A jeśli już, to raczej trzeba by przyjść z dobrym pomysłem, jak takie wątki ograć na inny sposób i będzie to zdecydowanie nieproste. Jeśli już, to prędzej bym uprawiał jakiś luźniejszy recykling tych motywów (powiedzmy, że podobnie jak w opowiadaniach Dicka, często podobnych, ale z założenia niepowiązanych:P). Tak mi się przynajmniej wydaje:)

Co do pisania na spółkę – zdecydowanie! Nie wiem nawet, czy nie daje lepszych rezultatów:P

Dzięki, że wpadłeś:)

 

Tarnino 2!

Tar­ni­na

ko­bie­ta | 07.10.23, g. 17:40 | zgłoś

 

 

W ra­mach wiel­ce pra­co­wi­te­go pi­sa­nia… (help!)

Moim zdaniem wyszło wielce produktywnie! xP

Zeugma wskazuje na zamiar komiczny.

Tak? Ja niczego nie widzę:P

Mmmm, to one nie były wpięte w jakieś gniazda USB czy coś?

Chyba tak jakoś bym sobie wyobrażał. W sensie jakieś modern gniazda USB wbudowane w ciało, powinno łatwo wyjść.

Ja wiem, że cyberpunk, ale od takich nowinek włosy mi wypadają. Jak przez Was wyłysieję, to wiecie. Wiecie, co będzie.

Na pewno te pierwsze linijki też służyły do podbudowania nieco klimatu takiego właśnie cyberpunkowego:P

Czyją uwagę? I czy to w ogóle odpowiednia konstrukcja?

Tragiczna! Aż wstyd teraz…

A tak w ogóle, co się tymczasem dzieje z umysłem właściciela cielesnej powłoki? Tak się zastanowiłam nagle.

Pewnie jakaś symulacja wakacji na Karaibach:P A fizycznie – siedzi sb na jakichś serwerach do przechowywania takich danych.

No przecież, że nie jego palca: odparła, nawijając kosmyk kasztanowych włosów na palec.

O, ależ to ładne.

I w jaki sposób wyśmiewanie nieudanych zagrywek wyklucza się ze znajomością zawodników? Toż chyba tylko kibicom, którzy się tym interesują, chce się zapamiętywać, kto tam jest kim.

Ja jednak widzę kontrast:p Z jednej strony – wyśmiewa, nabija się, traktuje z lekceważeniem. Z drugiej właśnie ogląda, mimo niby słabej opinii.

"Odparł" sugeruje pewność, mocne stanowisko. Nie pasuje z paniką.

O, tego nie wiedziałem. A to co w takim razie bardziej by pasowało? Jakbym miał tak od ręki coś dać, to wrzuciłbym, że wymamrotał… Ale u mnie wszyscy jakoś za dużo mamroczą:/

A dlaczego mają od tego lepiej pracować?

A bo chodziło o syntetyki, które poprawiają wydolność. Roboczo możemy je nazwać amfetaminą;P

Jak to się wyklucza?

Hmmm… A nie jest tak, że pozornie częściej wchodzi w nowe środowiska? Przynajmniej z pozoru:P

Formowały?

Może układały?

C.t.

Od czego w sumie to skrót?

 

I tu na razie przerywam. Jak rasowy prokastynator (to chyba złe słowo xP) zostawiłem na jutro te rzeczy, nad którymi trzeba pomyśleć xD

I trochę tych, które były po prostu na dole.

 

Ale dzięki Tarnino za cenne uwagi:>

 

Слава Україні!

Definicja osoby wg. Boecjusza: substancja indywidualna natury rozumnej :)

 osoba to istota, która jest samoświadoma, formuje więzi społeczne, tworzy kulturę, nadaje znaczenie abstraktom

To nie jest może definicja sensu stricte, ale niezły opis tego, co rozumiemy pod pojęciem "osoba". Więc na początek może być.

 osoba to istota, której istnienie jest uznawane w kontekście danej kultury za równie ważne jak wszystkich innych osób i nieskończenie ważniejsze od wszystkich istot nieosobowych

Hmmmmmmmm. Owszem, jej istnienie jest uznawane za ważniejsze, ale zobacz – jeżeli uznajemy osobę za ważniejszą tylko dlatego, że uznajemy ją za ważniejszą, to osobą nie będzie nic – i będzie wszystko, bo to my decydujemy, co jest osobą. Całkiem arbitralnie.

 Zastanawiam się, czy dopiero osoby tworzą kulturę – więc kultura nie może decydować o byciu osobą nie jest przypadkiem ekwiwokacją biorącą pierwsze, a potem drugie znaczenie osoby.

…? Oczywiście, że nie. Ale, jak tak teraz patrzę, to faktycznie można je tak odczytać, czyli – zdanie jest niejasne. Przeformułujmy je. Może tak: jeżeli kultura jest wynikiem twórczej działalności osób, nie można na jej gruncie orzec, które byty są osobami, a które nie? Hmm. Nadal mętne. Chodziło mi o to, że żeby kultura w ogóle mogła zaistnieć, najpierw muszą istnieć jej twórcy, czyli osoby. A skoro tak, kultura musi wprawdzie odróżniać osobę od nie-osoby, ale nie może nikogo osobą uczynić.

 Rozumiem też (znów – mogę się mylić), że wyrażanie jakichkolwiek sądów etycznych w oparciu o tę drugą definicję wymaga przyjęcia owego “relatywizmu mówiącego”, skoro jest ona czuła na kontekst kulturowy.

Tak, na to wygląda. Nie bardzo widzę, jak można by połączyć tę definicję z jakimkolwiek nierelatywistycznym stanowiskiem, a nie wiem, czy niektóre relatywistyczne też by się z nią nie kłóciły (jest mnóstwo odcieni relatywizmu).

 Oczywiście możemy uznać, że bardziej uprawnionym decydentem jest ten, kto przygotował zaistniałą sytuację (na przykład siły przyrody albo facet, który zatrudnił się jako zwrotniczy, bo go złożyli z katedry etyki eksperymentalnej).

Mmm, a właściwie na jakiej podstawie mamy uznać tego faceta za uprawnionego do decyzji? Prawa fizyki nie są świadome i nie decydują, ale on?

 Serio tak piszą w Wikipedii i sprawdziłem, że nie był to ewidentny wandalizm.

XD

 To nie znaczy, że strategie S1, S2 są globalnie optymalne – a jedynie, że nie można ich poprawić lokalną decyzją jednego gracza.

Mhm. Czyli – mogliby się jednak dogadać (ale się nie dogadają)?

 wydaje się to sprzeczne z ogólnie przyjętą opinią o naturze człowieka…

Optymista :)

 każda możliwa strategia musi być zapisana w całości, aby każdej ich parze (dla dwóch graczy) dało się przypisać informację, kto wygrał, a kto przegrał

Aaaa…

 W grze dwuosobowej, w której gracze wykonują ruchy na przemian z pełną wzajemną informacją, zawsze przynajmniej jeden z dostępnych ruchów w danej pozycji jest najlepszy (pytanie który!), więc istnieje optymalna strategia polegająca na wykonaniu najlepszego ruchu w każdej możliwej pozycji.

Czyli – wygrywa lepszy? (Gracz.)

Golodhie (tak to się odmienia?), widzę, że lepiej się czujesz i jesteś gotów do obrony pracy :)

 nadaje analitycznego wydźwięku wypowiedzi

Hmm?

 To brzmi jakoś zbyt archaicznie do tego tekstu. Może “język stanął w gardle”?

Ale stawanie okoniem też jakieś mało cyberpunkowe. A i w gardle też nie bardzo mógł stanąć, bo nie był połykany. Hmm.

 Tarnino 2!

Ja jestem jedna XD

 Tak? Ja niczego nie widzę:P

Kici, kici :D

 Ja jednak widzę kontrast:p Z jednej strony – wyśmiewa, nabija się, traktuje z lekceważeniem. Z drugiej właśnie ogląda, mimo niby słabej opinii.

Ale gdyby nie oglądała, to z czego by się wyśmiewała? :)

 A to co w takim razie bardziej by pasowało? Jakbym miał tak od ręki coś dać, to wrzuciłbym, że wymamrotał… Ale u mnie wszyscy jakoś za dużo mamroczą:/

Zacina się trochę, więc może: wyjąkał?

 A bo chodziło o syntetyki, które poprawiają wydolność. Roboczo możemy je nazwać amfetaminą;P

Ale wtedy chyba by nie tuczyły… O ile wiem, brano to na schudnięcie właśnie.

 A nie jest tak, że pozornie częściej wchodzi w nowe środowiska?

Ale to nie znaczy od razu, że będzie ze wszystkimi gawędził.

 Może układały?

Lepiej.

 Od czego w sumie to skrót?

Consecutio temporum. Myk gramatyczny, który w polszczyźnie nie występuje, ale w angielszczyźnie tak, i ludzie go bezmyślnie kopiują, p. tu: https://www.ang.pl/gramatyka/mowa-zalezna/nastepstwo-czasow i tu: https://www.speak-up.pl/nastepstwo-czasow-w-mowie-zaleznej W zasadzie wszyscy powinni to wiedzieć, bo uczą się w szkole angielskiego, ale najwyraźniej spaliście na lekcjach :)

 prokastynator (to chyba złe słowo xP)

Nie takie złe, tylko zjadłeś "r" :)

 Ale dzięki Tarnino za cenne uwagi:>

Cieszę się, że się przydały ^^

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Na­to­miast tu wy­da­je mi się, że jest i bar­dziej czy­tel­ne, i na­da­je ana­li­tycz­ne­go wy­dźwię­ku wy­po­wie­dzi.

Rozumiem Twoje podejście do sprawy, ale jak by na to nie patrzeć, ta kwestia zostaje wypowiedziana, więc obstaję przy napisaniu liczebników i symboli słownie.

 

To brzmi jakoś zbyt ar­cha­icz­nie do tego tek­stu. Może “język sta­nął w gar­dle”?

Nie wydaje mi się, aby język stawał w gardle.

Proponuję: Język stanął mu kołkiem.

https://wsjp.pl/haslo/podglad/47792/jezyk-stanal-kolkiem-komus

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nadal mętne. Chodziło mi o to, że żeby kultura w ogóle mogła zaistnieć, najpierw muszą istnieć jej twórcy, czyli osoby. A skoro tak, kultura musi wprawdzie odróżniać osobę od nie-osoby, ale nie może nikogo osobą uczynić.

Owszem, to jest właśnie to, co próbowałem wyrazić, może rzeczywiście mętnie. Jeżeli nie jesteśmy w stanie zobiektywizować definicji osoby w sposób dostępny weryfikacji (czy to na gruncie biologicznym, czy jakimś innym, który może potrafisz zaproponować), to mamy do dyspozycji tylko ten sąd kulturowy, który naturalnie może być błędny.

Mmm, a właściwie na jakiej podstawie mamy uznać tego faceta za uprawnionego do decyzji? Prawa fizyki nie są świadome i nie decydują, ale on?

A tego to ja też nie wiem. Postuluję właśnie, iż jeżeli zaniechanie działania byłoby czymś jakościowo innym (mniej zobowiązującym moralnie) od działania, to znaczyłoby, że sytuacja zastana jest poniekąd bardziej uprawniona do istnienia od sytuacji przez nas zmienionej, czyli że sile ją kreującej przypisujemy wyższą moc decyzyjną niż samym sobie.

 To nie znaczy, że strategie S1, S2 są globalnie optymalne – a jedynie, że nie można ich poprawić lokalną decyzją jednego gracza.

Mhm. Czyli – mogliby się jednak dogadać (ale się nie dogadają)?

Po pierwsze: w teorii gier domyślnie zakładamy, że gracze podejmują decyzje niezależnie – chyba że wyraźnie zaznaczymy, iż mowa o grze kooperacyjnej.

Po drugie: równowaga Nasha to z definicji po prostu układ strategii o konkretnych własnościach, które podałem w poprzednim wpisie. Powinienem może zaznaczyć, że pisząc tam dla dowolnych dostępnych strategii, miałem na myśli kwantyfikator wielki (dla kwantyfikatora małego użyłbym słowa pewnych). W każdym razie definicja nic nie mówi o tym, co sobie myślą gracze mogący obrać te strategie.

 wydaje się to sprzeczne z ogólnie przyjętą opinią o naturze człowieka…

Optymista :)

Czekaj, dlaczego optymista? Przecież właśnie napisałem, że natura człowieka nie wskazuje na odzwierciedlanie realnych zachowań przez równowagi Berge’a, które zakładają skrajny altruizm.

Czyli – wygrywa lepszy? (Gracz.)

W grze kombinatorycznej – skończona długość, dwuosobowa, naprzemienne ruchy, zwycięstwo lub porażka – jeden z graczy musi mieć strategię wygrywającą (i wygra, jeżeli potrafi ją odnaleźć). W grach ekonomicznych oczywiście nie musi istnieć strategia wygrywająca (np. dylemat więźnia, kamień-papier-nożyce).

Dziękujemy, M.G.Zanadro, Bardziejaskrze, bruce :) W sensie Golodh już dziękował, teraz robię to ja.

 

Ślimaku Zagłady!

Głównym wrażeniem po lekturze, jak przystało na podwójne pochodzenie tekstu, jest dwoistość. Otóż możliwość cyfrowego zapisu świadomości nie staje się tutaj narzędziem rozwoju, lecz opresji.

I tu bym się zatrzymał. W sensie do tego momentu się zgadzam :)

Nie służy do zapewnienia ludziom nieśmiertelności, lecz do walk gladiatorskich na śmierć i życie.

I tu już nie. To jest coś, do czego część z bohaterów ze świata przedstawionego wykorzystuje swoje życia (z uwagi na sytuację, beznadzieję i tak dalej, znamy to skądinąd). Ale póki co nie odniosę się szerzej, bo dalej widzę sporo komentarzy, więc może już zostało to przedyskutowane. Pod koniec postaram się tu wrócić.

 

Aspektem, który nie wydaje mi się do końca jasny, jest ścisły reżim treningowy narzucony bohaterowi. Jasne, że musi mieć jakieś podstawowe ograniczniki dla bezpieczeństwa właściciela ciała, ale dlaczego – jako profesjonalista wynajęty w celu odbudowy jego kondycji – miałby ściśle narzucony czas ćwiczeń i podobne rzeczy?

Bo jest łatwiej? Jako muzyk pracuję też przy transkrypcji utworów ze słuchu. W teorii jestem w stanie całą pracę zrobić sam, ale czy myślisz, że nie zdarza mi się trudniejszych (albo mniej wyraźnych, utwory dostaję czasem nawet sprzed stu lat) dźwięków na wszelki wypadek sprawdzić programem?

Poza tym uniwersum wydawało się dobrze zbudowane, pod względem językowym tekst też nie raził, mógłbym co najwyżej poszukać czegoś na siłę. Przypomniał mi się jeszcze taki cytat:

Czy jestem Sarą, czy gram Sarę? Odpowiedź znaleźć muszę sama (…) Czy poświęceniem los zwyciężam i z poniżenia – wstaję czysta? Czy jestem ciałem, czy wyborem? Ogniem czy źródłem ognia – żarem? Igraszką losu czy motorem? Czy jestem Sarą, czy gram Sarę? Gdy wrócę i przed ludem stanę, czy w twarz mi plunie, czy przyklęknie? Gram w kiepskiej sztuce życiem zwanej, lecz chciałabym w niej zagrać – pięknie…

Dajcie znać, czy to przypadkiem nie była w jakimś stopniu inspiracja, a ja tymczasem dam głosik do Biblioteki. Pozdrawiam!

Pierwszy raz widzę to na oczy :)

 

siema grav

Mam jednak pewne wątpliwości co do treningu. Nie wyobrażam sobie, żeby ciało człowieka nienawykłego do intensywnych ćwiczeń wytrzymało codzienne, kilkugodzinne treningi. Po pierwszym dniu miałoby takie zakwasy, że nazajutrz nie byłoby w stanie wstać z łóżka ;P

suple, ewentualnie cola.

Dzięki :)

 

hej Irka!

 

krar

 

 

mocno zacząłem się zastanawiać, ile on – znaczy się ten w głowie – ma lat. Bo zachowuje się trochę jak nastolatek (co w przypadku gościa w wieku 54 lat wypada przekomicznie btw)

No nie wiem, nie znasz takich osób, które mają nawet i po 60 lat, a zachowują się na 12? :) Jeśli tak, to zazdroszczę.

 

SNDWLKR

Pewnie się nie znam, ale po prostu osobiście wolę, jak ,,siem szczelajo”. ;)

xD

hej

 

o, siema Finkla!

Fabuła interesująca, ale w pewnych aspektach IMO życzeniowa – wdawanie się w dłuższy romans w wynajętym ciele uznaję za strasznie nierozsądne.

Zwracam uwagę, że należy wziąć poprawkę na to, że bohater przez większą część życia nie ma ciała – nie czuje więc hormonów, wszystkiego związanego z fizjologią itp.

No i dla miłości ludzie poświęcali naprawdę więcej. Uważam, że ten argument nie jest trafiony :)

 

Dzięki, że wpadłaś i za miłe słowa również.

 

Barb, uszanowanie

Ładne opko, mortowe, bo dochodzi do bzdryngolenia. Nawet gdybyś nie napisał, Golodhu, że mort brał z Tobą udział w procesie twórczym, to bym nie uwierzył. XD

;x

 

Postaram się tu jeszcze wrócić, bo widzę więcej komentarzy, ale teraz nie zdążę już się zapoznać i odpowiedzieć.

Jeżeli nie jesteśmy w stanie zobiektywizować definicji osoby w sposób dostępny weryfikacji (czy to na gruncie biologicznym, czy jakimś innym, który może potrafisz zaproponować), to mamy do dyspozycji tylko ten sąd kulturowy, który naturalnie może być błędny.

Ano właśnie. Ale grunt biologiczny wyklucza, ot, chociażby, kosmitów o zupełnie innej biochemii. Poszłabym tu jednak w metafizykę (która nie jest kwestią kultury).

 Postuluję właśnie, iż jeżeli zaniechanie działania byłoby czymś jakościowo innym (mniej zobowiązującym moralnie) od działania, to znaczyłoby, że sytuacja zastana jest poniekąd bardziej uprawniona do istnienia od sytuacji przez nas zmienionej, czyli że sile ją kreującej przypisujemy wyższą moc decyzyjną niż samym sobie.

Hmm. Tutaj opinie są różne. Ale – decyzja jednak wymaga świadomości. Jeśli coś się robi samo (zakładając, że to w ogóle możliwe, oczywiście), to żadnej decyzji nie było.

 Po pierwsze: w teorii gier domyślnie zakładamy, że gracze podejmują decyzje niezależnie – chyba że wyraźnie zaznaczymy, iż mowa o grze kooperacyjnej.

Aha. Czyli – nie mogą się dogadać. Więcej, nie mogą w ogóle współpracować. A co z uwzględnianiem strategii innych graczy? To jest ta pełna (albo niepełna) informacja, oczywiście – ale jeżeli podejmują decyzje równocześnie, to pełnej informacji mieć nie będą?

 W każdym razie definicja nic nie mówi o tym, co sobie myślą gracze mogący obrać te strategie.

Zdziwiłabym się, gdyby mówiła.

 Czekaj, dlaczego optymista? Przecież właśnie napisałem, że natura człowieka nie wskazuje na odzwierciedlanie realnych zachowań przez równowagi Berge’a, które zakładają skrajny altruizm.

Zaraz, zaraz, bo czegoś wyraźnie nie zrozumiałam. Wcześniej mówiłeś, że w takiej równowadze:

żaden gracz nie może zmienić decyzji tak, aby nie pogorszyć sytuacji któregoś innego gracza

i zrozumiałam, że każda zmiana strategii gracza A pogorszy sytuację co najmniej jednego z pozostałych graczy. Więc, jeżeli A wie o tym, a mimo to zmienia strategię (na lepszą dla siebie), to pogarsza sytuację innego, żeby sam zyskać. Stąd przykład, który rzuciłam.

 jeden z graczy musi mieć strategię wygrywającą (i wygra, jeżeli potrafi ją odnaleźć)

A jeśli potrafi odnaleźć strategię wygrywającą, to jest dobrym graczem.

 W grach ekonomicznych oczywiście nie musi istnieć strategia wygrywająca (np. dylemat więźnia, kamień-papier-nożyce).

Tak tylko doprecyzuję, żeby już mieć pewność – strategia dla pojedynczego gracza, który nie wie, co robią inni?

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Morteciusie (Mortecjuszu?), dzięki za odpowiedź!

I tu już nie. To jest coś, do czego część z bohaterów ze świata przedstawionego wykorzystuje swoje życia

Jasne, nie twierdzę, że dotyczy to całej populacji. W każdym razie okazuje się to w świecie przedstawionym jednym z zastosowań nowej technologii. Tak, myślę, że dalsza dyskusja, przynajmniej częściowo, w jakiejś mierze krąży wokół tego tematu.

Bo jest łatwiej?

Jest mu łatwiej, bo go smartwatch razi prądem, gdy nie zdoła dotrzeć na czas na trening? Chyba mnie to nie przekonuje.

Pierwszy raz widzę to na oczy

Tak przypuszczałem, ale musiałem wspomnieć o tym utworze, gdy w tekście jest bohaterka udająca Sarę…

 

Tarnino:

Ano właśnie. Ale grunt biologiczny wyklucza, ot, chociażby, kosmitów o zupełnie innej biochemii. Poszłabym tu jednak w metafizykę (która nie jest kwestią kultury).

Czyli w przypadku tej mojej historyjki – pisałaś, że to istotne dla rozstrzygnięcia, czy zeugma jest osobą – ale wychodziłoby na to, że w ogóle nie ma jak tego obiektywnie ustalić?

Hmm. Tutaj opinie są różne. Ale – decyzja jednak wymaga świadomości. Jeśli coś się robi samo (zakładając, że to w ogóle możliwe, oczywiście), to żadnej decyzji nie było.

To prawda, posłużyłem się słowem “decyzja” zbyt umownie. Wskazuję jednak, że natykając się na daną sytuację, często nie możemy rozpoznać, czy jest ona wynikiem działania ślepych praw przyrody (fizyki), czy świadomego podmiotu, a więc i to nie powinno rzutować na nasze wybory etyczne.

A co z uwzględnianiem strategii innych graczy? To jest ta pełna (albo niepełna) informacja, oczywiście – ale jeżeli podejmują decyzje równocześnie, to pełnej informacji mieć nie będą?

 W grach ekonomicznych oczywiście nie musi istnieć strategia wygrywająca (np. dylemat więźnia, kamień-papier-nożyce).

Tak tylko doprecyzuję, żeby już mieć pewność – strategia dla pojedynczego gracza, który nie wie, co robią inni?

Dokładnie tak. W grach ekonomicznych zakłada się zwykle, że gracze podejmują decyzje równocześnie i niezależnie, a potem sprawdzamy macierz wypłat. Czasem robią to wielokrotnie (gra iterowana) czy nawet w sposób ciągły. W grach kombinatorycznych (np. planszowych) zakłada się zwykle, że gracze wykonują ruchy w ustalonej kolejności i mają pełną wiedzę o przebiegu gry (o aktualnej pozycji na planszy).

Jak pisałem, gry kombinatoryczne można traktować jako szczególny przypadek ekonomicznych. W tym sensie, że gracze mogliby przed grą niezależnie złożyć wiążące deklaracje, co zamierzają zrobić w każdej wyobrażalnej pozycji.

Ponadto w typowej grze kombinatorycznej są tylko dwie możliwe wypłaty, 1 “zwycięstwo” i 0 “porażka” (czasem też 0,5 “remis”). I przy pewnych dość naturalnych założeniach (dla skończonych gier dwuosobowych bez remisów) można udowodnić (niekonstruktywnie!), że istnieje strategia jednego z graczy zapewniająca mu zwycięstwo niezależnie od strategii przyjętej przez tego drugiego.

W ogólnym przypadku gier ekonomicznych oczywiście nic takiego nie ma. Teoria gier ekonomicznych i kombinatorycznych to faktycznie dwie niemal całkiem odrębne dziedziny matematyki.

 Czekaj, dlaczego optymista? Przecież właśnie napisałem, że natura człowieka nie wskazuje na odzwierciedlanie realnych zachowań przez równowagi Berge’a, które zakładają skrajny altruizm.

Zaraz, zaraz, bo czegoś wyraźnie nie zrozumiałam. Wcześniej mówiłeś, że w takiej równowadze:

żaden gracz nie może zmienić decyzji tak, aby nie pogorszyć sytuacji któregoś innego gracza

i zrozumiałam, że każda zmiana strategii gracza A pogorszy sytuację co najmniej jednego z pozostałych graczy. Więc, jeżeli A wie o tym, a mimo to zmienia strategię (na lepszą dla siebie), to pogarsza sytuację innego, żeby sam zyskać. Stąd przykład, który rzuciłam.

Hm, to dlatego nie mogłem zrozumieć Twojego przykładu. Równowaga Berge’a to właśnie układ strategii, w którym każda zmiana decyzji dowolnego gracza A pogorszyłaby sytuację któregoś z innych graczy. Jeżeli więc taki układ strategii modelowałby przebieg jakiejś realnej sytuacji, to znaczyłoby, że gracze podjęli decyzje altruistyczne, nie chcąc pogorszyć sytuacji tych pozostałych.

Okej, ciąg dalszy.

 

regulatorzy, dzięki za opinię i poprawki :)

 

siema Caern, miło, że wpadłeś

 

jaceklewinski, również dzięki

 

hej Tarnino

pomijam część uwag, szczególnie, jeśli się zgadzam

 Wyszedł z komory MT i ulatniających się ze środka kłębów pary.

Zeugma wskazuje na zamiar komiczny.

Dlaczego? Od kiedy?

Procesuję.

Ja wiem, że cyberpunk, ale od takich nowinek włosy mi wypadają. Jak przez Was wyłysieję, to wiecie. Wiecie, co będzie.

Język jest żywy. Można to rozumieć albo łysieć :)

 Robert potknął się, co poskutkowało zatrzymaniem bieżni

Hmmmmmmmmmmmm.

? Jak mam to rozumieć? xD

 w prymitywnych robotach wojskowych, do których przetransferowano ich umysły

Hmmm. Sama nie wiem.

? Jak mam to rozumieć? xD (x2)

Hmmm.

? Jak mam to rozumieć? xD (x3)

 co stanowiło mechaniczny odpowiednik stosunku

… ? Nie przesadzacie trochę?

?

 Obaj niedawno pokłócili się o udział

Czy można się pokłócić jednoosobowo? https://www.fantastyka.pl/publicystyka/pokaz/66842880

Sorry (anglicyzm xD), ale wstawianie linku do własnej publicystyki (i to jednak dłuższej niż kilka zdań) odbieram nieco… niezręcznie? Szczególnie w połączeniu z jej tytułem (tak, kliknąłem, ale się nie zaciągałem) ;)

uznał, że dzięki Wojnom uzyska wolność

Hmm.

? Jak mam to rozumieć? xD (x4)

 Ale czy chciałaby z nim rozmawiać, gdyby znała prawdę?

Zakład o betę, że ona robi dokładnie to samo.

Ktoś przyjął zakład? xD

 Dali ci taki w ogóle?

Hmm.

? Jak mam to rozumieć? xD (x5)

Dobra, złośliwie to wychodzi. Chciałem zaznaczyć, że nie rozumiem tego zabiegu. Czy on jest dla autorów, czy ma coś innego na celu?

 Robert obawiał się, czy Sara na pewno przyjdzie

Można się obawiać, że, ale nie czy.

Sprawdziłem i wydaje mi się, że jednak jest u nas poprawnie (ale musiałem sprawdzić, więc może się okazać, że jednak nie): https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/Obawiam-sie;13405.html

 Ponieważ poza tym nic nie zwróciło uwagi Roberta, to co rusz spoglądał w stronę sąsiedniej bieżni.

Hmmm.

;)

czy zauroczenie Sarą płynęło z jego głębi

C.t. – płynie. Ale nie wiem, czy ta głębia pasuje z cyberpunkiem.

Dlaczego?

 Dziewczyna miała może zbyt wiele fałdek, ale kiedy tylko wchodziła do pomieszczenia, razem z nią pojawiało się w nim życie.

Hmmmmmmmmmmm.

;)

dobra, wycinam kolejne hmy

 

Czuł, że traci coś bardzo cennego, jakąś cząstkę siebie, o której wcześniej nie miał pojęcia.

… to jest purpurowe jak Boov utytłany w jagodach. Cały akapit mniej więcej taki – słodki, ale mdląco.

Jest to kwestia gustu :)

 otoczony przez tsunami

Jak wygląda tsunami i czy nie mieliście na myśli tornada? Co też byłoby purpurowe, ale chociaż z sensem?

Skąd wiemy, że nadchodzi tsunami?

Specjalnie dla Ciebie wklejam tsunami. Przepraszam, jestem po prostu złośliwą osobą xD

Roberta zdziwił nieco nowy, truskawkowy błyszczyk dziewczyny, ale nastrój jeszcze bardziej psuło widmo nadchodzącej rozmowy.

A dlaczego błyszczyk miałby mu psuć nastrój?

Jest bardzo wiele odpowiedzi na to pytanie.

 Podziwiał piękno i naturalność Sary, jej ogniste włosy, bursztynowe oczy…

Nienaturalne i purpurowe.

Akurat ta postać nie miała żadnych operacji plastycznych (o których wiemy jako autorzy, ale mogła nas oszukać, ponoć dobry chirurg potrafi zamaskować swoją pracę).

myk z "Igrzysk śmierci" (których nie czytałam, ale słyszałam)

;) Ciężko usłyszeć książkę, chyba, że akurat spadnie z biurka.

xDDD naprawdę przepraszam

 

Fajnie było, wpadnij kiedyś ponownie

No i dla miłości ludzie poświęcali naprawdę więcej. Uważam, że ten argument nie jest trafiony :)

Ale ja jestem Finkla – wiesz, czysta logika i rozsądek, emocje to zaburzenie. ;-)

Babska logika rządzi!

Jest mu łatwiej, bo go smartwatch razi prądem, gdy nie zdoła dotrzeć na czas na trening? Chyba mnie to nie przekonuje.

Może i łatwiej się upilnować, ale w takim razie – po co ta wymiana umysłów?

 Czyli w przypadku tej mojej historyjki – pisałaś, że to istotne dla rozstrzygnięcia, czy zeugma jest osobą – ale wychodziłoby na to, że w ogóle nie ma jak tego obiektywnie ustalić?

Musiałabym sobie przypomnieć parę zagadnień, ale tak – ze stuprocentową dokładnością nie możemy tego ustalić, bo jesteśmy skazani na wskazówki negatywne (tj. możemy stwierdzić, że coś jest osobą, kiedy się zachowuje jak osoba, ale nie możemy stwierdzić, że nie jest, bo może tylko udaje). Mimo wszystko pewien stopień niepewności powinniśmy tu dopuścić.

Wskazuję jednak, że natykając się na daną sytuację, często nie możemy rozpoznać, czy jest ona wynikiem działania ślepych praw przyrody (fizyki), czy świadomego podmiotu, a więc i to nie powinno rzutować na nasze wybory etyczne.

Mmmm, ale właściwie dlaczego? To znaczy, dlaczego miałoby mieć znaczenie etyczne to, czy, powiedzmy, ratujemy człowieka, który wpadł do wody, bo załamało się pod nim stoczone przez owady molo, czy takiego, którego ktoś tam wepchnął?

I przy pewnych dość naturalnych założeniach (dla skończonych gier dwuosobowych bez remisów) można udowodnić (niekonstruktywnie!), że istnieje strategia jednego z graczy zapewniająca mu zwycięstwo niezależnie od strategii przyjętej przez tego drugiego.

Oooo?

 Jeżeli więc taki układ strategii modelowałby przebieg jakiejś realnej sytuacji, to znaczyłoby, że gracze podjęli decyzje altruistyczne, nie chcąc pogorszyć sytuacji tych pozostałych.

Mhm. To znaczy, że wybraliby strategie optymalne – dla innych (nie dla siebie)?

 Dlaczego? Od kiedy?

Oj, często wskazuje. https://pl.wikipedia.org/wiki/Zeugma Łatwo ją spotkać w humorze zeszytów (łatwiej chyba tylko ekwiwokację i używanie słów, których używający nie rozumie):

Królowa Bona sprowadziła do Polski seler, kalafiory i makaroniarzy.

Mleko zawiera odżywcze składniki: tłuszcz, białko i kożuchy.

Na obrazie Chełmońskiego widać chłopca jedzącego zupę i bociana.

 

 Język jest żywy. Można to rozumieć albo łysieć :)

Ale jak mutuje za szybko, to mu może wyrosnąć trzecia ręka w uchu :P

 ? Jak mam to rozumieć? xD

Nieładność. Z lekka humorozeszytowość nawet.

 ? Jak mam to rozumieć? xD (x2)

Masz to rozumieć tak, że ja nie rozumiem :P

 Sorry (anglicyzm xD), ale wstawianie linku do własnej publicystyki (i to jednak dłuższej niż kilka zdań) odbieram nieco… niezręcznie? Szczególnie w połączeniu z jej tytułem (tak, kliknąłem, ale się nie zaciągałem) ;)

Po to tę publicystykę napisałam, żeby była pod ręką, kiedy trzeba podobne rzeczy tłumaczyć. Wiesz, jaka to oszczędność czasu? I – zaciągnij się. Zobaczysz świat :P

 Ktoś przyjął zakład? xD

Niestety :P

 Dobra, złośliwie to wychodzi. Chciałem zaznaczyć, że nie rozumiem tego zabiegu. Czy on jest dla autorów, czy ma coś innego na celu?

Zabiegu "hmm"? Zasadniczo "hmm" jest skrótem "kurka wodna, coś tu jest nie tak, ale jak ja to mam nazwać? nieuchwytne jakieś takie. Ale jak nie zaznaczę, to autor nie będzie wiedział nawet tego, że się potknęłam. To napiszę takie niezobowiązujące". Wolałbyś, żebym to pisała za każdym razem jawnym tekstem? XD

 Sprawdziłem i wydaje mi się, że jednak jest u nas poprawnie (ale musiałem sprawdzić, więc może się okazać, że jednak nie): https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/Obawiam-sie;13405.html

Musiałabym pogrzebać głębiej, ale coś tu jest nie tak.

 Dlaczego?

Bo cyberpunk jest brudny, gorzko-wódczany i cyniczny, a głębia idealistyczna, słodka, a wręcz przecukrzona.

 Jest to kwestia gustu :)

https://www.youtube.com/watch?v=k5rx0gtxQao

 Specjalnie dla Ciebie wklejam tsunami. Przepraszam, jestem po prostu złośliwą osobą xD

A myślisz, że ja nie jestem, uch. Tsunami to fala. Ona oblewa, zmywa, zalewa, ale nie otacza. Pomyśl trójwymiarowo :P

 Akurat ta postać nie miała żadnych operacji plastycznych (o których wiemy jako autorzy, ale mogła nas oszukać, ponoć dobry chirurg potrafi zamaskować swoją pracę).

Ale ja nie o postaci, tylko o sposobie opisu. Pokaż mi faceta, który na trzeźwo tak mówi.

 ;) Ciężko usłyszeć książkę, chyba, że akurat spadnie z biurka.

Słyszałam o niej :P

 Fajnie było, wpadnij kiedyś ponownie

Widzę, że kolega masochista… :3

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

(tj. możemy stwierdzić, że coś jest osobą, kiedy się zachowuje jak osoba, ale nie możemy stwierdzić, że nie jest, bo może tylko udaje).

Ta larwa zeugmy z mojego eksperymentu myślowego na pewno nie zachowuje się jak osoba, ale zakładam, że może być za nią uznawana w świecie przedstawionym, zwłaszcza jeżeli byłaby wariantem genetycznym tego samego gatunku co anakolut… (Wiem, grząski grunt i czerwie pustyni).

Mmmm, ale właściwie dlaczego? To znaczy, dlaczego miałoby mieć znaczenie etyczne to, czy, powiedzmy, ratujemy człowieka, który wpadł do wody, bo załamało się pod nim stoczone przez owady molo, czy takiego, którego ktoś tam wepchnął?

Nie wydaje mi się, żeby to miało znaczenie, o tym przecież pisałem. To raczej Ty sugerowałaś, że jest istotne, czy za powstaniem danej sytuacji stał świadomy decydent?

 Jeżeli więc taki układ strategii modelowałby przebieg jakiejś realnej sytuacji, to znaczyłoby, że gracze podjęli decyzje altruistyczne, nie chcąc pogorszyć sytuacji tych pozostałych.

Mhm. To znaczy, że wybraliby strategie optymalne – dla innych (nie dla siebie)?

Niekoniecznie. Co w ogóle rozumiesz pod hasłem “strategia optymalna”? Może łatwiej zrozumieć pojęcie równowagi Berge’a w ten sposób: profil strategii, przy którym każdy z graczy otrzymuje najlepszą wypłatę, na jaką mógł liczyć ze względu na własną decyzję (strategia żadnego innego gracza nie sprawia mu już zawodu).

Dla ścisłości i przypomnienia: pod pojęciem profil strategii rozumiem informację o tym, jaką strategię wybrał każdy z graczy. Równowaga (Nasha, stabilna ewolucyjnie, Berge’a itd.) to próba matematycznego zdefiniowania takich własności, aby spełniające je profile strategii w jakimś sensie zadowalały graczy lub odzwierciedlały realnie obserwowane zachowania (to jak różnica między normatywizmem a deskryptywizmem).

Oooo?

Powiedzmy dla (częstego) przykładu, że dana skończona gra kombinatoryczna jest rozstrzygana regułą pata: gracz, który nie może wykonać zgodnego z zasadami ruchu, przegrywa (otrzymuje wypłatę 0), a ten drugi wygrywa (otrzymuje wypłatę 1). I teraz tak…

Jeżeli w danej pozycji nie można wykonać ruchu, nazwiemy ją pozycją “zerową” – gracz drugi ma strategię wygrywającą (trywialną).

Jeżeli w danej pozycji można wykonać ruch do pozycji “zerowej”, nazwiemy ją pozycją “jedynkową” – gracz na posunięciu ma strategię wygrywającą (wykonać ten ruch).

Jeżeli w danej pozycji można wykonać tylko ruchy do pozycji “jedynkowych”, nazwiemy ją pozycją “dwójkową” – gracz drugi ma strategię wygrywającą (bo na razie nic nie robi, a zaraz znajdzie się w pozycji “jedynkowej”).

Jeżeli w danej pozycji spoza poprzednich kategorii można wykonać ruch do pozycji “dwójkowej”, nazwiemy ją pozycją “trójkową” – gracz na posunięciu ma strategię wygrywającą (wykonać ten ruch, a potem postępować jak w wyższych strategiach).

Jeżeli w danej pozycji spoza poprzednich kategorii można wykonać tylko ruchy do pozycji “jedynkowych” i “trójkowych”, nazwiemy ją pozycją “czwórkową” – gracz drugi ma strategię wygrywającą (czekać na ruch przeciwnika, a potem jak w wyższych strategiach)…

Ponieważ gra jest skończona, rekurencyjnie dochodzimy do tego, że każda pozycja jest “parzysta” (i gracz drugi ma strategię wygrywającą) lub “nieparzysta” (i gracz na posunięciu ma strategię wygrywającą).

Na obrazie Chełmońskiego widać chłopca jedzącego zupę i bociana.

A to akurat przypadek zdania, w którym stawiamy przecinek przed i dla uniknięcia niejednoznaczności. Inny znany przykład:

Zatrudnię kierowcę z licencją na prowadzenie betoniarki, i stróża.

Ta larwa zeugmy z mojego eksperymentu myślowego na pewno nie zachowuje się jak osoba, ale zakładam, że może być za nią uznawana w świecie przedstawionym, zwłaszcza jeżeli byłaby wariantem genetycznym tego samego gatunku co anakolut… (Wiem, grząski grunt i czerwie pustyni).

Mmm, może być. Ale tutaj rozważamy możliwości gatunku, a nie ich aktualizację przez konkretnego osobnika.

 To raczej Ty sugerowałaś, że jest istotne, czy za powstaniem danej sytuacji stał świadomy decydent?

Mmmm, nie? Ale może coś zamąciłam. Muszę dokładniej zbadać, co które z nas powiedziało, a teraz nie zdążę. Później.

Co w ogóle rozumiesz pod hasłem “strategia optymalna”?

Taka, przy której gracz zyska najwięcej. Czyli wygra możliwie największą liczbą punktów, chyba.

pod pojęciem profil strategii rozumiem informację o tym, jaką strategię wybrał każdy z graczy

Czyli informację o strategiach wszystkich graczy?

 to jak różnica między normatywizmem a deskryptywizmem

Hmm? Normatywizm ustala z góry, jak ma być. Deskryptywizm opisuje możliwie wiernie, jak jest. Nie widzę analogii?

 Jeżeli w danej pozycji można wykonać ruch do pozycji “zerowej”, nazwiemy ją pozycją “jedynkową” – gracz na posunięciu ma strategię wygrywającą (wykonać ten ruch).

To znaczy – żeby wygrać, musi doprowadzić do tego, żeby przeciwnik nie miał więcej ruchów?

 Ponieważ gra jest skończona, rekurencyjnie dochodzimy do tego, że każda pozycja jest “parzysta” (i gracz drugi ma strategię wygrywającą) lub “nieparzysta” (i gracz na posunięciu ma strategię wygrywającą).

Aaaa. Jak kółko i krzyżyk?

A to akurat przypadek zdania, w którym stawiamy przecinek przed i dla uniknięcia niejednoznaczności.

Mmm, a, tak.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Mmm, może być. Ale tutaj rozważamy możliwości gatunku, a nie ich aktualizację przez konkretnego osobnika.

Hmmm (to jest zaraźliwe!), dlaczego? Gdybyś z królową pszczół mogła sobie pogadać o wpływie twórczości Goethego na filozofię Wittgensteina, a trutnie, jak w rzeczywistości, nie wykazywałyby wyższych funkcji poznawczych – to rzeczywiście uważasz, że za osobę mogłoby być uznawane tylko jedno i drugie lub żadne z nich? Czy źle Cię zrozumiałem?

Taka, przy której gracz zyska najwięcej. Czyli wygra możliwie największą liczbą punktów, chyba.

W grach ekonomicznych raczej nie mówimy o tym, że któryś gracz “wygra”, lecz tylko o wysokościach wypłat. I strategia, która zapewnia najwyższą wypłatę przy konkretnym profilu strategii pozostałych graczy, równie dobrze może dawać najniższą wypłatę przy jakimś innym profilu strategii pozostałych graczy (np. “kamień” daje najwyższą wypłatę możliwą w grze, gdy przeciwnik wybiera “nożyce”, ale najniższą, gdy “papier”). Dlatego pojęcie “strategii optymalnej” raczej nie jest dobrze określone dla ogólnego przypadku gier ekonomicznych.

pod pojęciem profil strategii rozumiem informację o tym, jaką strategię wybrał każdy z graczy

Czyli informację o strategiach wszystkich graczy?

Tak, sądzę, że mamy to samo na myśli.

Hmm? Normatywizm ustala z góry, jak ma być. Deskryptywizm opisuje możliwie wiernie, jak jest. Nie widzę analogii?

Możesz zdefiniować równowagę na zasadzie “patrzcie, myślący gracze powinni dążyć do tych profilów strategii, bo mają miłe własności, dla wielu gier dają wysokie wypłaty” (normatywizm) albo na zasadzie “patrzcie, z eksperymentów wynika, że gracze dążą do tych profilów strategii” (deskryptywizm).

To znaczy – żeby wygrać, musi doprowadzić do tego, żeby przeciwnik nie miał więcej ruchów?

W przyjętych tu założeniach, owszem. Zobacz, co napisałem tam w pierwszym akapicie.

Aaaa. Jak kółko i krzyżyk?

Kółko i krzyżyk może akurat być kiepskim przykładem, bo zwykle kończy się remisem. Weź raczej taką prostą gierkę: zaczynamy od jakiejś liczby całkowitej nieujemnej, naprzemiennie odejmujemy 1 lub 2, przegrywa ten, kto nie może wykonać ruchu (czyli wygrywa ten, kto zejdzie do zera).

Czy jest istotne, żeby za powstaniem sytuacji stała czyjaś decyzja – argumenty Ślimaka Zagłady i Tarniny:

 (Ś) Pytanie 2: pociąg jedzie torem kolejowym…

Ślimak przywołuje dylemat wagonika ( https://en.wikipedia.org/wiki/Trolley_problem ) – zmodyfikowany w ten sposób, że decydujący ma wybór pomiędzy krzywdą osoby, a zabiciem potwora antyużyteczności. Stawia pytania:

 (Ś) Co mogłoby powstrzymać mnie moralnie przed przestawieniem zwrotnicy? Czy powinienem brać pod uwagę opinię anakoluta? Czy jeżeli anakolut i zeugma to warianty genetyczne tego samego gatunku, zmienia to w jakiś sposób sytuację?

I wyjaśnia:

 (Ś) Widziałem tutaj pewne nawiązanie, mianowicie w zakresie odpowiedzialności moralnej za wdrażanie technologii.

Tarnina na razie nic o decyzjach nie powiedziała, więc jedźmy dalej. Dalej gawędzimy o teoriach i prawdopodobieństwie, oraz o teorii gier, aż do:

 (T) W tych warunkach tak, ale gdybyśmy zabrali z drugiego toru zeugmę i zastąpili ją… no, właśnie, czym? Co jest dla nas ważniejsze od życia anakoluta? Czy wolno nam o tym decydować?

Na to Ślimak:

 (Ś) Oczywiście możemy uznać, że bardziej uprawnionym decydentem jest ten, kto przygotował zaistniałą sytuację (na przykład siły przyrody albo facet, który zatrudnił się jako zwrotniczy, bo go złożyli z katedry etyki eksperymentalnej).

Dopiero tutaj pojawia się kwestia "jak doszło do sytuacji, w której stanęliśmy przed dylematem wagonika". Czyli teraz muszę wyczyścić okulary :)

Zastanowiliśmy się krótko nad definicją osoby i związkiem tej definicji z relatywizmem.

 (T) Mmm, a właściwie na jakiej podstawie mamy uznać tego faceta za uprawnionego do decyzji? Prawa fizyki nie są świadome i nie decydują, ale on?

Faceta – czyli zwrotniczego – niespełnionego fizyka.

 (Ś) Postuluję właśnie, iż jeżeli zaniechanie działania byłoby czymś jakościowo innym (mniej zobowiązującym moralnie) od działania, to znaczyłoby, że sytuacja zastana jest poniekąd bardziej uprawniona do istnienia od sytuacji przez nas zmienionej, czyli że sile ją kreującej przypisujemy wyższą moc decyzyjną niż samym sobie.

I tutaj widzę jakieś potknięcie, bo:

 (T) Ale – decyzja jednak wymaga świadomości. Jeśli coś się robi samo (zakładając, że to w ogóle możliwe, oczywiście), to żadnej decyzji nie było.

Tutaj Ślimak przyznał:

 (Ś) To prawda, posłużyłem się słowem “decyzja” zbyt umownie. Wskazuję jednak, że natykając się na daną sytuację, często nie możemy rozpoznać, czy jest ona wynikiem działania ślepych praw przyrody (fizyki), czy świadomego podmiotu, a więc i to nie powinno rzutować na nasze wybory etyczne.

I tu Tarnina zapytała:

 (T) dlaczego miałoby mieć znaczenie etyczne to, czy, powiedzmy, ratujemy człowieka, który wpadł do wody, bo załamało się pod nim stoczone przez owady molo, czy takiego, którego ktoś tam wepchnął?

I na tym na razie skończyliśmy.

Więc – no, chyba nie sugerowałam. :)

(Tu: https://diametros.uj.edu.pl/diametros/article/view/44/23 jest coś ciekawego o dylematach moralnych.)

 Hmmm (to jest zaraźliwe!)

O, widzicie? XD

 Gdybyś z królową pszczół mogła sobie pogadać o wpływie twórczości Goethego na filozofię Wittgensteina, a trutnie, jak w rzeczywistości, nie wykazywałyby wyższych funkcji poznawczych – to rzeczywiście uważasz, że za osobę mogłoby być uznawane tylko jedno i drugie lub żadne z nich? Czy źle Cię zrozumiałem?

Trochę dobrze, ale i trochę źle. To zależy. Królowa zapewne jest osobą, ale niekoniecznie dlatego, że to leży w naturalnych możliwościach jej gatunku, może zadziałał tu szalony naukowiec?

ETA: bo nieprecyzyjnie – jeśli rozmowność królowej pszczół jest zasługą doktora Zweinsteina, to nie mamy dobrych podstaw do przypuszczania, że trutnie też mogą być osobami. Gdyby powstała naturalnie, powinniśmy się nad tym przynajmniej zastanowić. W przypadku, na przykład, ludzi, mamy dobre podstawy sądzić, że osobnik w np. katatonii jest osobą – bo bycie osobą należy do normalnej natury człowieka.

 Dlatego pojęcie “strategii optymalnej” raczej nie jest dobrze określone dla ogólnego przypadku gier ekonomicznych.

Mmm, no, tak.

 Możesz zdefiniować równowagę na zasadzie “patrzcie, myślący gracze powinni dążyć do tych profilów strategii, bo mają miłe własności, dla wielu gier dają wysokie wypłaty” (normatywizm) albo na zasadzie “patrzcie, z eksperymentów wynika, że gracze dążą do tych profilów strategii” (deskryptywizm).

Ale definicja to trochę co innego… https://encyklopedia.pwn.pl/haslo/definicja;3891298.html

 Weź raczej taką prostą gierkę: zaczynamy od jakiejś liczby całkowitej nieujemnej, naprzemiennie odejmujemy 1 lub 2, przegrywa ten, kto nie może wykonać ruchu (czyli wygrywa ten, kto zejdzie do zera).

Aaa, czyli Nim?

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

I tutaj widzę jakieś potknięcie, bo:

 (T) Ale – decyzja jednak wymaga świadomości. Jeśli coś się robi samo (zakładając, że to w ogóle możliwe, oczywiście), to żadnej decyzji nie było.

I tego właśnie nie rozumiem. Już potwierdziłem, że nieostrożnie użyłem słowa “decyzja”. Jeżeli więc wciąż widzisz tutaj potknięcie w argumentacji wymagające dalszej dyskusji – to chyba znaczy, że uważasz za istotne, czy za powstaniem danej sytuacji stał świadomy podmiot, czy “zrobiła się sama”?

W każdym razie doceniam uważne prześledzenie toku dyskusji i wychwycenie prawdopodobnego miejsca powstania wątpliwości!

Trochę dobrze, ale i trochę źle. To zależy. Królowa zapewne jest osobą, ale niekoniecznie dlatego, że to leży w naturalnych możliwościach jej gatunku, może zadziałał tu szalony naukowiec?

Chciałem jednak przypuścić, że mówimy o jakimś gatunku pszczół fantasy, które cechują się taką właśnie specyfiką.

EDYCJA (po dostrzeżeniu Twojej edycji komentarza): oczywiście zgadzam się, że należałoby przynajmniej zastanowić się nad trutniami tego gatunku. Poddać je rzetelnym badaniom, aby ustalić, czy istotnie nie mogą się rozwinąć umysłowo bardziej od trutni naszych ziemskich gatunków. Najlepiej też zidentyfikować różnice genetyczne (w stosunku do królowych), które odpowiadają za tak odmienne funkcjonowanie. Katatonia, którą przytaczasz jako przykład, jest jednak zasadniczo odwracalna.

Ale definicja to trochę co innego…

Bez przesady, nie potrzebujesz mi tłumaczyć, czym jest definicja. Pokazałem Ci już wyżej prawidłową definicję równowag Nasha. Szanuję dbałość o precyzyjne używanie pojęć, ale naprawdę użyłem tutaj niewielkiej elipsy. Zamiast możesz zdefiniować równowagę na zasadzie wstaw możesz podać definicję formalną nowego typu równowag tak, aby odpowiadała następującym motywacjom badawczym

Aaa, czyli Nim?

To, co opisałem, to raczej subtraction game (w tym artykule podana na górze sekcji Variations), ale klasyczny Nim też oczywiście jest grą kombinatoryczną o cechach, nad którymi dyskutowaliśmy.

Golodh

Dzięki za podrzucenie linka do opowiadania adam_c4. Wrzuciłem do kolejki, którą staram się powoli odhaczać :) A gdyby kiedyś faktycznie wpadło Wam coś więcej do głowy i stworzycie kolejny tekst w tym settingu, to ja z pewnością chętnie się w nim zanurzę.

XXI century is a fucking failure!

Miło mi, Morteciusie, dziękuję również, powodzenia dla Was. :)

Pecunia non olet

Golodhie (tak to się odmienia?), widzę, że lepiej się czujesz i jesteś gotów do obrony pracy :)

Chyba stanęło na Golodhu kiedyś:P

Różnie z tym bywa, ale rzeczywiście jest lepiej. Przynajmniej na tyle, żeby popoprawiać prostsze rzeczy;)

Ale stawanie okoniem też jakieś mało cyberpunkowe.

Tak, ale biorąc pod uwagę lżejszy charakter tekstu wolę jednak dołożyć coś bardziej potocznego niż archaicznego:P

Ale gdyby nie oglądała, to z czego by się wyśmiewała? :)

Możesz wyśmiewać samą ideę programu albo robić to po obejrzeniu jednego/dwóch odcinków – bez regularnego oglądania:P

Ale wtedy chyba by nie tuczyły… O ile wiem, brano to na schudnięcie właśnie.

Hmmm, rzeczywiście… W takim razie trzeba będzie zrobić jakiś research narkotykowy.

Ale to nie znaczy od razu, że będzie ze wszystkimi gawędził.

Oczywiście, zależy od charakteru. A jednak mam wrażenie, że domyślną postawą byłoby gawędzenie:P

To chyba nie to: https://wsjp.pl/haslo/podglad/90055/zlacze

To, to. Jako złącze komputerowe.

Tłumaczycie jak krowie na rowie.

Hmmm… Trochę tak:P

Consecutio temporum. Myk gramatyczny, który w polszczyźnie nie występuje, ale w angielszczyźnie tak, i ludzie go bezmyślnie kopiują, p. tu: https://www.ang.pl/gramatyka/mowa-zalezna/nastepstwo-czasow i tu: https://www.speak-up.pl/nastepstwo-czasow-w-mowie-zaleznej W zasadzie wszyscy powinni to wiedzieć, bo uczą się w szkole angielskiego, ale najwyraźniej spaliście na lekcjach :)

Ok, wszystko jasne:P

Oj, często wskazuje. https://pl.wikipedia.org/wiki/Zeugma Łatwo ją spotkać w humorze zeszytów (łatwiej chyba tylko ekwiwokację i używanie słów, których używający nie rozumie):

Tu też:P

Zabiegu "hmm"? Zasadniczo "hmm" jest skrótem "kurka wodna, coś tu jest nie tak, ale jak ja to mam nazwać? nieuchwytne jakieś takie. Ale jak nie zaznaczę, to autor nie będzie wiedział nawet tego, że się potknęłam. To napiszę takie niezobowiązujące". Wolałbyś, żebym to pisała za każdym razem jawnym tekstem? XD

Mi zwykle hmmm wystarcza zobaczyć, o co chodzi. Ale czasem muszę się zastanowić nad nim, więc akurat teraz odkładam ile mogę xP

Hmm. Imiesłów? Na pewno?

Może: w obawie, że zmieni zdanie?

No. Cyberpunk. Dosyć… przemiędlony. To znaczy – może mieliście na myśli coś głębszego, ale ja tego nie odczytałam. Nie twierdzę, że to zlepek klisz (choć kilka jest, przede wszystkim traktowanie umysłu jako programu), ale jakoś nie ucieszył mnie ten tekst. Nie w sensie komediowym (nieśmiałe zapowiedzi komediowości z początku jakoś się rozmyły), ale tak ogólnie. Jakieś to takie nijakie wszystko. Romans nijaki. Przyjaźń zdawkowa. Sama nie wiem. To nie jest świat dla uczuciowych ludzi, ale mimo wszystko… nie chcieliście aby napisać o odkrywaniu uczuć? Z drugiej strony, wychowałam się na Dicku i Lemie, więc poprzeczkę mam wysoko. Ale i tak…

Hmmm… Tu na razie nie mam dobrej odpowiedzi poza tym, że sobie to przemyślę:P Zapewne masz rację – też nie uważam, żeby to był bardzo głęboki tekst. Albo po prostu głęboki. Bardziej gatunkowy.

 

 

No to wrzuciłem kolejną porcję poprawek. Zostały hmmm… i te, o których z jakiegoś powodu zapomniałem:P

 

reg!

Rozumiem Twoje podejście do sprawy, ale jak by na to nie patrzeć, ta kwestia zostaje wypowiedziana, więc obstaję przy napisaniu liczebników i symboli słownie.

Po zagłębieniu się w pwn przyznaję rację.

Nie wydaje mi się, aby język stawał w gardle.

Proponuję: Język stanął mu kołkiem.

https://wsjp.pl/haslo/podglad/47792/jezyk-stanal-kolkiem-komus

Dziękuję, tego właśnie szukałem!

 

Caernie, na pewno dam znać;P

Слава Україні!

Golodhu, niezmiernie się cieszę, że propozycje uzyskały Twoją aprobatę! :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

A ja się cieszę w takim razie, że moja aprobata znalazła Twoją aprobatę:D

Слава Україні!

Jakże miło jest przeżywać radość o poranku. ;D

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Jeżeli więc wciąż widzisz tutaj potknięcie w argumentacji wymagające dalszej dyskusji – to chyba znaczy, że uważasz za istotne, czy za powstaniem danej sytuacji stał świadomy podmiot, czy “zrobiła się sama”?

Mmm… nie? Miałam na myśli tylko tyle, że jeżeli coś się "samo" zrobiło, to nie można w ogóle mówić o decyzji.

 W każdym razie doceniam uważne prześledzenie toku dyskusji i wychwycenie prawdopodobnego miejsca powstania wątpliwości!

heart

 Chciałem jednak przypuścić, że mówimy o jakimś gatunku pszczół fantasy, które cechują się taką właśnie specyfiką.

Ołówki Putnama XD

Poddać je rzetelnym badaniom, aby ustalić, czy istotnie nie mogą się rozwinąć umysłowo bardziej od trutni naszych ziemskich gatunków. Najlepiej też zidentyfikować różnice genetyczne (w stosunku do królowych), które odpowiadają za tak odmienne funkcjonowanie.

Byłoby dobrze.

 Katatonia, którą przytaczasz jako przykład, jest jednak zasadniczo odwracalna.

Tak, nie był to najlepszy przykład. Ale – grząski grunt. Raz już się na tym temacie sparzyłam i nie mam wielkiej ochoty znowu go podejmować. Jeśli bardzo chcesz, to zacisnę zęby i spróbuję. (Z góry mówię, że największy wybór filozofii ze znanych mi księgarni mają przy ul. Łagiewniki 56 – za kościołem św. Bartłomieja, otwarte od 11.)

 Bez przesady, nie potrzebujesz mi tłumaczyć, czym jest definicja.

OK, złe doświadczenia z przeszłości :)

 Chyba stanęło na Golodhu kiedyś:P

Chyba zacznę pisać "Ptaszyno" :D

 Tak, ale biorąc pod uwagę lżejszy charakter tekstu wolę jednak dołożyć coś bardziej potocznego niż archaicznego:P

Jasne, ale okonie w cyberpunkowym świecie raczej są archaiczne :)

 Możesz wyśmiewać samą ideę programu albo robić to po obejrzeniu jednego/dwóch odcinków – bez regularnego oglądania:P

Ano, fakt. Mogę.

Jako złącze komputerowe.

Znaczy co, ruter bezprzewodowy?

 Ok, wszystko jasne:P

Oj, miałam kolegę, który dostał oficjalnie uwagę do dziennika: "śpi na lekcjach biologii" XD

 Mi zwykle hmmm wystarcza zobaczyć, o co chodzi. Ale czasem muszę się zastanowić nad nim, więc akurat teraz odkładam ile mogę xP

Piękno hmmmów polega na tym, że nie dyktują autorowi pisania według mojego gustu, co mi zarzucano :P

 Może: w obawie, że zmieni zdanie?

Zdecydowanie.

 Tu na razie nie mam dobrej odpowiedzi poza tym, że sobie to przemyślę:P

heart Wiesz, mam taką teorię, że każdy tekst jest dla kogoś. Autor nie musi wiedzieć, dla kogo (ten ktoś może się jeszcze nawet nie urodził), ale odbiorca, dla którego tekst nie jest, raczej się nim nie zachwyci. Ten nie jest dla mnie. A gatunkowość nie wyklucza głębi, tak mi się wydaje.

 Jakże miło jest przeżywać radość o poranku. ;D

XD

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Mmm… nie? Miałam na myśli tylko tyle, że jeżeli coś się "samo" zrobiło, to nie można w ogóle mówić o decyzji.

Jasne. Doprecyzuję zatem, że moje wnioskowanie miało przebiegać mniej więcej tak:

– jeżeli zaniechanie działania byłoby mniej zobowiązujące moralnie od działania w sytuacji będącej wynikiem czyjejś świadomej decyzji, znaczyłoby to, że tamtemu komuś przypisujemy wyższą moc decyzyjną niż samym sobie;

– ponieważ jednak elementy “samym sobie” i “tamtemu komuś” nie są istotnie wyróżnione w abstrakcyjnym zbiorze wszystkich możliwych podmiotów działania, taka nierówność nie może być zawsze prawdziwa (nie może być tautologią logiczną);

– to, czy zastana sytuacja jest wynikiem świadomego działania, czy “zrobiła się sama” (o ile to w ogóle możliwe, jak pisałaś), nie ma znaczenia dla powinności etycznych;

– z tych trzech przesłanek wnioskujemy (w razie potrzeby można rozpisać tabelkę logiczną), że zaniechanie działania nie jest, w ogólnym przypadku, mniej zobowiązujące moralnie od działania.

Piszę “w ogólnym przypadku”, bo natura szczególnej sytuacji może oczywiście wskazywać, że uprzedni decydent prawdopodobnie był bardziej lub mniej od nas upoważniony do działania.

Ołówki Putnama XD

Może i jest jakaś analogia.

Raz już się na tym temacie sparzyłam i nie mam wielkiej ochoty znowu go podejmować. Jeśli bardzo chcesz, to zacisnę zęby i spróbuję. (Z góry mówię, że największy wybór filozofii ze znanych mi księgarni mają przy ul. Łagiewniki 56 – za kościołem św. Bartłomieja, otwarte od 11.)

Możliwe nawet, że pamiętam kiedy. Nie bardzo chcę, nie będę nalegał. Jeżeli chcesz, mogłabyś polecić lekturę, w której zapoznałbym się z omówieniem pojęcia “osoby”, tak aby nie było magiczną własnością przypisywaną osobnikom z grubsza wyglądającym na przynależne do gatunku Homo sapiens (przez moment miałem ochotę wrzucić tutaj obrazek poglądowy, ale byłby bardzo NSFL).

zaniechanie działania nie jest, w ogólnym przypadku, mniej zobowiązujące moralnie od działania

Mhm. No, to chyba stanęliśmy na mocnym gruncie.

mogłabyś polecić lekturę, w której zapoznałbym się z omówieniem pojęcia “osoby”

Musiałabym poszperać, bo tak na sucho nic konkretnego nie przychodzi mi do głowy. Ale coś się na pewno znajdzie.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Jasne, ale okonie w cyberpunkowym świecie raczej są archaiczne :)

Ale to inny rodzaj archaiczności;P To tak jak pisanie książki historycznej – inny język jest w Trylogii, a inny w Krzyżakach. I jak już mam wybierać z dwóch, to wolę wybrać ten odrobinę spójniejszy:P

Znaczy co, ruter bezprzewodowy?

Najpewniej. Albo podłączony do systemów w mieszkaniu:P

heart Wiesz, mam taką teorię, że każdy tekst jest dla kogoś. Autor nie musi wiedzieć, dla kogo (ten ktoś może się jeszcze nawet nie urodził), ale odbiorca, dla którego tekst nie jest, raczej się nim nie zachwyci. Ten nie jest dla mnie. A gatunkowość nie wyklucza głębi, tak mi się wydaje.

Oczywiście, też tak sądzę i wiem, że tak się zdarza:P

Gatunkowość w istocie nie wyklucza głębi, ale pozwala ją ominąć. To znaczy pozwala zainteresować czytelnika czymś innym niż głębią. A gdyby to była literatura piękna bez głębi, to wtedy raczej nikt by nie czytał;P

Слава Україні!

To tak jak pisanie książki historycznej – inny język jest w Trylogii, a inny w Krzyżakach. I jak już mam wybierać z dwóch, to wolę wybrać ten odrobinę spójniejszy:P

Jeden i drugi jest spójny, chodzi o to, żeby pasował do tekstu ^^

To znaczy pozwala zainteresować czytelnika czymś innym niż głębią. A gdyby to była literatura piękna bez głębi, to wtedy raczej nikt by nie czytał;P

Szkoły! Szkoły! To jest lektura! XD

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Dobrze prowadzony romans, lekki erotyzm przeplata się z językiem rodem z czasopism lifestyle. Z drugiej strony czasem przydałoby się nieco rozpisać. Jak rozumiem, wynika to z limitu.

 

Ale momentami to wręcz podejrzewam o uciekanie od bardziej plastycznego opisu, jak przy ubraniach, plaskających o podłogę obok prysznica, przy całym uroku tej figury.

 

Także samo otwarcie ogranicza się do dość suchego stwierdzenia, że człowiek wychodzi z kabiny wśród oparów, a to jest potencjalnie bardzo klimatyczny moment.

 

Jak na krótką formę świat zbudowany bez infodumpów. Za to mam problem z centralnym założeniem, że prole walczą o ciała. To czym są – robotami, SSN, jaźnią zakodowaną w maszynie? – i czemu w ogóle istnieją? Prole mieli nadmiar ciał (swoje i swoich dzieci) i brak czegokolwiek innego. Mam wrażenie naciągnięcia tego pojęcia.

 

Twist jest dobry, nie dlatego, że się go nie spodziewałem, ale dlatego, że mnie skutecznie wciągnąłeś w świat tv show i siłownianego romansu, więc i tak na mnie zadziałał.

facebook.com/tadzisiejszamlodziez

Tarnino, to ja jeszcze podziękuję za całą dyskusję i cierpliwość! Dla mnie na pewno było to pouczające i stymulujące intelektualnie, mam nadzieję, że dla Ciebie w jakiejś mierze też.

Cieszę się bardzo i podrzucam link do ładnego, starego SF, które może Cię zainteresować :)

https://www.gutenberg.org/ebooks/18137

(Inne fabularne rzeczy, które bym poleciła: Connie Willis, “Samaryt…”, “Sydon w lustrze” – jest gorsze tłumaczenie “Sydon w lustrzaku”, ale pierwsza wersja lepsza; Philip Dick “Czy androidy śnią o elektrycznych owcach”).

heart

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Cześć Greasy!

Dobrze prowadzony romans, lekki erotyzm przeplata się z językiem rodem z czasopism lifestyle. Z drugiej strony czasem przydałoby się nieco rozpisać. Jak rozumiem, wynika to z limitu.

 

Ale momentami to wręcz podejrzewam o uciekanie od bardziej plastycznego opisu, jak przy ubraniach, plaskających o podłogę obok prysznica, przy całym uroku tej figury.

Hmmm… Całkiem możliwe, że trochę uciekaliśmy i trochę na pewno przez limit. W którejś z wersji rzeczywiście było więcej scen erotycznych – czy opisy bardziej rozbudowane to już nie pamiętam:P – ale w trakcie skracania i spajania fabuły lekko to wypadło.

No i trzeba uważać, żeby nie przesadzić. Kiedyś czytałem fragmenty cyberpunku od Ziemiańskiego i do dziś mam traumę xP

Ale ogólnie może mort będzie chciał się wypowiedzieć, on bardziej pisał scenę prysznicową.

Także samo otwarcie ogranicza się do dość suchego stwierdzenia, że człowiek wychodzi z kabiny wśród oparów, a to jest potencjalnie bardzo klimatyczny moment.

Hmmm… Pewnie można było więcej napisać. W założeniu pierwsza scena miała głównie wprowadzić w świat i zapowiedzieć klimat – stąd właśnie jest to na tyle klimatyczny moment. Poza tym czas goni, miejsca nie ma jakoś dużo. Ale przyjmuję tę uwagę;P

Jak na krótką formę świat zbudowany bez infodumpów. Za to mam problem z centralnym założeniem, że prole walczą o ciała. To czym są – robotami, SSN, jaźnią zakodowaną w maszynie? – i czemu w ogóle istnieją? Prole mieli nadmiar ciał (swoje i swoich dzieci) i brak czegokolwiek innego. Mam wrażenie naciągnięcia tego pojęcia.

Hmmm… Mi się wydaje jednak, że z dość sporą swobodą dałoby się to wytłumaczyć. Któreś pisałem we wcześniejszych komentarzach – choćby systemowe zabieranie ciał nowonarodzonych na rzecz bogatych lub osadzenie prolków jako jakieś sztuczne inteligencje. Nie wiem też na ile to istotne dla historii, ale rozumiem obawy:P

Twist jest dobry, nie dlatego, że się go nie spodziewałem, ale dlatego, że mnie skutecznie wciągnąłeś w świat tv show i siłownianego romansu, więc i tak na mnie zadziałał.

Cieszę się:) Dzięki za przeczytanie i komentarz:)

Слава Україні!

Pomysł z wynajmowaniem kogoś do odchudzania niezły, ale podczas czytania nie mogłam wyjść z podziwu dla determinacji i ogromnie silnej woli głównych bohaterów :) To opko to w zasadzie fragmencik dość nieprzyjemnej egzystencji człowieka żyjącego w świecie, nad którym panują bezwzględni ludzie. Jest trochę romansu, jest trochę skojarzeń z Igrzyskami Śmierci, opowiadanie budzi refleksje na temat tego, że są w życiu rzeczy ważniejsze od pieniędzy. Miło się czytało i myślę, że Golodh&Mortecius to udana para (w sensie pisarskim)! :)

i myślę, że Golodh&Mortecius to udana para

:>>>

 

Dziękuję, Sonato, za miły komentarz. Twoja wizyta sprawiła mi wielką radość!

Слава Україні!

 

:3

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Wyjaśniłeś w przedmowie, że tekst ma dwóch autorów i dobrze zrobiłeś, bo na podstawie tytułu podejrzewałem, że będzie to reportaż z wojen prolków z Wami dwoma. :D Pewnie też byłoby ciekawie, ale…

Kroki stawiał niepewnie, dręczony zawrot głowy. ← Może miało być: Kroki stawiał niepewnie, dręczony przez zawroty głowy. albo: Kroki stawiał niepewnie, dręczony zawrotami głowy.

Przeczytałem i w sumie podobało się, chociaż paskudny świat pokazaliście. Nie mam czasu i siły na przeczytanie komentarzy teraz, a wyglądają na interesujące, więc Wasz tekst będzie dalej leżał w kolejce, która szybciej rośnie, niż maleje. Covid dopadł mnie, gdy podobno już go nie ma. :)

Jest, tylko się rozmywa w kategorii “grypopodobne”. Ulubiona_emotka_Baila.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Cześć, Panowie!

 

Po lekturze wcisnąłem Ctrl+F i wpisałem „limit”. No, teraz wiele rzeczy się wyjaśnia!

Bo odnosiłem wrażenie, że to wszystko jest bardzo skrótowe (a może lepiej powiedzieć „minimalistyczne”?).

Światotwórstwo – sprawia wrażenie spójnego, ale chciałoby się więcej. Rodzi też trochę wątpliwości, które dałoby się wytłumaczyć, ale musze je sobie sam dopowiadać/wymyślać. Przykład? Co zawierają/robią te obiadowe pastylki? Czepiam się i szukam problemów?

A co z ćwiczeniami? Mamy otyłego 54 latka, który pierwszego dnia ćwiczeń ma zrobić 5-godzinny trening na bieżni. Tylko „magiczne” pastylki pomogłyby mu zrobić coś takiego i uratować przy tym jego kolana, jednocześnie umożliwiając kolejny taki trening następnego dnia. Zatem pastylki są takim wytrychem, którym możecie odbić piłeczkę w razie potrzeby, ale w tekście tego nie ma, a komentarzy w antologii nie zamieszczamy. A, no i pierwsze pastylki pojawiają się dopiero po 3 godzinach treningu. Wybaczcie, ale wywracałem oczami tak samo, jak słuchając Wojny Makowe (o, cóż za zbieżność tytułów), gdy bohaterka uczyła się non-stop przez ileś tygodni, po prostu rezygnując ze snu. Nope – to tak nie działa.

Romans – czy da się dobrze opisać rozwój uczucia na 20k znaków? To bardzo trudne. Nie powiem, że wracacie na tarczy, ale nie jestem do końca przekonany. Gdy zaczynam rozważać postępowania bohaterów, da się to wszystko poskładać do kupy, ale sporo muszę tu sobie sam dopowiadać.

No i „mechaniczny odpowiednik stosunku”:

Uciszył ją, wpychając głębiej swój zasilacz.

Rozumiem, po co to się wzięło, ale, no… parsknąłem.

 

Dosyć marudzenia.

Na plus konstrukcja tekstu – wszystko bardzo fajnie poukładane. Proporcje w tekście są odpowiednie. Do tego ładnie porozmieszczaliście różne detale po tekście, dzięki czemu wszystko jest dobrze zapowiedziane, nie ma tzw. zdupingu.

Rozumiem, że ostatniego dnia Sara była już prawdziwą Sarą. Trochę mnie zastanawia, czy MAR-TA dostała w zleceniu uwieść Roberta – to by mi się pospinało pod wieloma względami. To prowadzi też do motywacji bohaterów, by wziąć udział w Wojnach.

Końcówka może nie zaskoczyła, ale rodzi ciekawy konflikt – jedno z nich będzie musiało zginąć. Z drugiej strony, jakie IHID-24 miał szanse, że kiedyś spotka MAR-TĘ w prawdziwym ciele? To raczej kieruje moje myśli ku temu, że on nie tyle miał dość bycia cyfrowym bytem, co chciał zaznać dla siebie tych rzeczy, które zarezerwowane są dla ludzi w prawdziwych ciałach.

Technicznie, mimo kilku drobnych potknięć, (na samym początku macie „Kroki stawiał niepewnie, dręczony zawrot głowy.”) tekst czytało się płynnie. Fajnie podzieliliście opowiadanie na mniejsze części, jestem fanem takich struktur ;)

To dobry tekst, ale przypomina mi puchowy śpiwór – chciałbym się w nim ogrzać w taką paskudną pogodę, ale póki co siedzi skompresowany w niewielkim pokrowcu. (porównanie może niezbyt trafne, bo to nie jest opowiadanie do ogrzewania, ale próbowałem, ok?)

Dlatego z NowoFantastycznego bingo wyciągam dziś hasło „Weźcie to rozbudujcie” ;)

 

Pozdrówka!

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Cześć,

 

przeczytałem jakiś czas temu, zbieram się w końcu z komentarzem :) Główne motywy mocno ostatnio ogrywane w popkulturze (czuję echa Igrzysk Śmierci czy Squid Game) czy nawet na forum (choćby w piórkowej “Skórze”, choć tam było jakby na odwrót ;)), więc jakiejś hiperoryginalności pomysłu nie ma – ale mi to nie przeszkadza, w końcu większość z nas na tym forum od wielu lat czyta różne wariacje na temat światów z elfami, krasnoludami + ludźmi, a nadal nas (przynajmniej mnie) to bawi. Fabuła mnie więc najzwyczajniej w świecie wciągnęła, odrobinę bawiła jedynie nieporadność Roberta, bo ta jego nieśmiałość i (zarazem) nadgorliwość wobec Sary pasowała mi bardziej do jakiegoś niepewnego siebie chłopaka, który wychodzi dopiero z nastoletnich lat. Ale właściwie trudno wyrokować, na jakim poziomie życiowego doświadczenia był nasz bezimienny bohater, więc fabularnie da się to obronić.

 

Pewnym “graniem na kodach” w kontekście stworzonego świata jest dla mnie jedynie zakończenie. O ile przyjemność z mech-seksu jeszcze łykam, to odczuwanie smaku prądu to dla mnie już lekkie pójście na skróty ;) Może dałoby się zasugerować tożsamość Marty w mniej zmysłowy, ale bardziej, hm, logiczny dla tych mechanicznych ciał sposób? Detal, ale trochę mi to zakończenie spsuł. Niezależnie od tego – bawiłem się dobrze!

Hej, Krokusie!

Wybacz zwłokę – uśpiła mnie nasza konwersacja na priv i zapomniałem tu odpisać. I trochę obowiązki. Tym niemniej jestem:)

Po lekturze wcisnąłem Ctrl+F i wpisałem „limit”. No, teraz wiele rzeczy się wyjaśnia!

Bo odnosiłem wrażenie, że to wszystko jest bardzo skrótowe (a może lepiej powiedzieć „minimalistyczne”?).

Światotwórstwo – sprawia wrażenie spójnego, ale chciałoby się więcej. Rodzi też trochę wątpliwości, które dałoby się wytłumaczyć, ale musze je sobie sam dopowiadać/wymyślać. Przykład? Co zawierają/robią te obiadowe pastylki? Czepiam się i szukam problemów?

A co z ćwiczeniami? Mamy otyłego 54 latka, który pierwszego dnia ćwiczeń ma zrobić 5-godzinny trening na bieżni. Tylko „magiczne” pastylki pomogłyby mu zrobić coś takiego i uratować przy tym jego kolana, jednocześnie umożliwiając kolejny taki trening następnego dnia. Zatem pastylki są takim wytrychem, którym możecie odbić piłeczkę w razie potrzeby, ale w tekście tego nie ma, a komentarzy w antologii nie zamieszczamy. A, no i pierwsze pastylki pojawiają się dopiero po 3 godzinach treningu. Wybaczcie, ale wywracałem oczami tak samo, jak słuchając Wojny Makowe (o, cóż za zbieżność tytułów), gdy bohaterka uczyła się non-stop przez ileś tygodni, po prostu rezygnując ze snu. Nope – to tak nie działa.

Romans – czy da się dobrze opisać rozwój uczucia na 20k znaków? To bardzo trudne. Nie powiem, że wracacie na tarczy, ale nie jestem do końca przekonany. Gdy zaczynam rozważać postępowania bohaterów, da się to wszystko poskładać do kupy, ale sporo muszę tu sobie sam dopowiadać.

No i cóż mogę odpowiedzieć. Chyba zarzut główny to brak limitu i brak rozwinięcia świata przedstawionego?:P Tak, po przemyśleniu zgadzam się, że trochę dziur było w tym tekście. To znaczy takich, które dałoby się zasypać i pokombinować, ale potrzeba już wyjaśnień poza-opowiadaniowych. Choć stąpasz na granicy, z której łatwo wejść w czepialstwo;P to akceptuję uwagi i pewnie je sb przemyślę.

No i „mechaniczny odpowiednik stosunku”:

Uciszył ją, wpychając głębiej swój zasilacz.

Rozumiem, po co to się wzięło, ale, no… parsknąłem.

No cóż xD Z mojej perspektywy było to potrzebne, choć może dało się bardziej fortunnie ująć:P

Trochę mnie zastanawia, czy MAR-TA dostała w zleceniu uwieść Roberta – to by mi się pospinało pod wieloma względami.

Cóż… Był nawet taki wątek w oryginalnym zamyśle:p To znaczy przed cięciami i szlifowaniem.

Z drugiej strony, jakie IHID-24 miał szanse, że kiedyś spotka MAR-TĘ w prawdziwym ciele? To raczej kieruje moje myśli ku temu, że on nie tyle miał dość bycia cyfrowym bytem, co chciał zaznać dla siebie tych rzeczy, które zarezerwowane są dla ludzi w prawdziwych ciałach.

Poniekąd tak. Zwróć uwagę, że jego motywacja do udziału w programie jest podana wprost – to znaczy on pragnie być nawet nie z Martą, a z Sarą. To ta fizyczność jest ważna i możliwość faktycznego zbliżenia do niej, a w zasadzie do ostatniego zdania nawet nie musi zdawać sobie sprawy z tym, że Marta była podstawiona.

I jest tak jak mówisz, oczywiście. Chciał przestać być cyfrowym bytem i zaznać prawdziwego ciała, choć być może bardziej podświadomie – a ta sytuacja była takim zapalnikiem, która go do tego popchnęła:P W końcu Wojny Prolkowe oglądał już wcześniej ze sporym zainteresowaniem;)

 

Dziękuję Ci za komentarz i wizytę:)

 

Hej, gimlosie! Bardzo mi miło, że wpadłeś – szczególnie, jeśli musiałeś się dłużej zbierać do komentarza:)

czy nawet na forum (choćby w piórkowej “Skórze”, choć tam było jakby na odwrót ;))

Wiesz, nasz tekst powstał wcześniej, bo już rok temu, tylko czekał na wyniki naborów (dwóch w zasadzie albo trzech, nie pamiętam xP). Ściąganie mogło iść co najwyżej w drugą stronę;P

więc jakiejś hiperoryginalności pomysłu nie ma – ale mi to nie przeszkadza, w końcu większość z nas na tym forum od wielu lat czyta różne wariacje na temat światów z elfami, krasnoludami + ludźmi, a nadal nas (przynajmniej mnie) to bawi.

Ale zgadzam się całkowicie:p Oryginalność to mocna waluta, pozwalająca dodać więcej do tekstu – ale można dobrze sobie radzić przy wtórnym świecie, ale dając w zamian pomysły/przesłanie/klimat/inne dobre rzeczy:P

odrobinę bawiła jedynie nieporadność Roberta, bo ta jego nieśmiałość i (zarazem) nadgorliwość wobec Sary pasowała mi bardziej do jakiegoś niepewnego siebie chłopaka, który wychodzi dopiero z nastoletnich lat. Ale właściwie trudno wyrokować, na jakim poziomie życiowego doświadczenia był nasz bezimienny bohater, więc fabularnie da się to obronić.

Tak właśnie było. A przynajmniej ja sobie tak wyobrażałem:)

Pewnym “graniem na kodach” w kontekście stworzonego świata jest dla mnie jedynie zakończenie. O ile przyjemność z mech-seksu jeszcze łykam, to odczuwanie smaku prądu to dla mnie już lekkie pójście na skróty ;) Może dałoby się zasugerować tożsamość Marty w mniej zmysłowy, ale bardziej, hm, logiczny dla tych mechanicznych ciał sposób? Detal, ale trochę mi to zakończenie spsuł.

Ha, to pozwól, że odwrócę pytanie. Skąd wiesz, jak bodźce odczuwają maszyny bojowe? Moim zdaniem “smak” prądu nie jest wcale tak oczywisty. To znaczy jest tu duże pole do interpretacji i spokojnie da się znaleźć przynajmniej kilkanaście prostych uzasadnień (ot np. w przesyłanych danych Marta może kodować charakterystyczny sygnał, odszyfrowywany przez jakieś programy świadomości głównego bohatera jako smak mięty). Powiedziałbym, że świadomość i odczuwanie to zbyt niepoznane jeszcze tematy, by tak łatwo zarzucać takie rzeczy:P

Tak czy inaczej cieszę się, że przeczytałeś i nie okazało się to nieprzyjemnością:)

Слава Україні!

Witaj.

Świetne opowiadanie, dobrze się czyta. Ciekawy pomysł na ludzi bez ciał, wypożyczanie ciał, walki robotów transmitowane przez telewizję. Nie do końca tylko zrozumiałem, jak żyli ludzie bez ciał. Byli robotami, umysłami w komputerach albo jakoś inaczej funkcjonowali? Chyba to zostawiłeś bez rozwiązania, a szkoda. Piszesz o biedzie (tak jest w tagach), a o życiu biednych w opowiadaniu zapomniałeś napisać:). Nie przeczytałem komentarzy, to nie wiem nad czym toczyła się dyskusja i głosu w niej nie zabiorę. Gratuluję biblioteki.

Pozdrawiam.

audaces fortuna iuvat

U mnie będzie piórkowy TAK, przede wszystkim za pomysł. Ja wiem, cyberpunk, Morgan, wszystko już było – ale ja szalenie lubię takie małe konkrety, kiedy w generalnie znanej wizji przyszłości bawimy się jakimś jednym detalem, jak u Dicka – zatrudnianie jasnowidzów w biznesie, żeby trendy przewidywali. Tu mi szalenie się spodobała idea ludzi, którzy wynajmują sobie zastępców do tej konkretnej (nieprzyjemnej, nudnej, męczącej) czynności, jaką jest odchudzanie. Za tym pomysłem poszła reszta – opowiadanie się fajnie skupia na tym kawałku świata, na jego tle rysując niemożliwy romans bohaterów. I w ogóle podoba mi się to, że pozornie stawka tego, o co chodzi, jest codzienna i ludzka, żadnego ratowania świata, żadnej globalnej skali wydarzeń, ale jednocześnie – umiejętnie szkicujecie nam świat najczarniejszymi barwami, w efekcie robiąc wrażenie większe, niż gdyby akcja działa się w czasie kolejnych igrzysk śmierci.

ninedin.home.blog

Cześć, feniksie!

Nie do końca tylko zrozumiałem, jak żyli ludzie bez ciał. Byli robotami, umysłami w komputerach albo jakoś inaczej funkcjonowali? Chyba to zostawiłeś bez rozwiązania, a szkoda. Piszesz o biedzie (tak jest w tagach), a o życiu biednych w opowiadaniu zapomniałeś napisać:).

Chyba trochę tak jak w Altered Carbon. Mogą przechodzić do kolejnych ciał na kolejne zlecenia, mogli ich podpinać do maszyn… Choć chyba rzeczywiście można było powiedzieć trochę więcej, chociaż parę zdań:P

Dziękuję Ci, że chciało Ci się przeczytać i zostawić komentarz:) I bardzo się cieszę, że się podobało:)

 

Cześć, ninedin!

Nie wiem co powiedzieć, bardzo dziękuję za tak miły komentarz i niezmiernie się cieszę, że się podobało. Dużo dla mnie znaczą Twoje pochwały:)

Слава Україні!

Cześć, panowie!

Przychodzę do Was z kalendarzem lożowym – w głosowaniu (o czym Golodh już siłą rzeczy wie :V) byłam na TAK. Muszę Wam powiedzieć, że nie jestem generalnie wielką fanką sci-fi, zdecydowanie wolę fantasy, urban fantasy czy horrory. Może bierze się to stąd, że sci-fi za często zahaczają o sztuczną inteligencję i przez to kojarzą mi się z pracą, od której po godzinach chciałabym jednak odpocząć, ale większy problem mam z ogranymi motywami, które czynią wiele opowiadań tego podgatunku prawie identycznymi pod kątem przekazu. Weźmy jako przykład “technologia zła, zatracenie się w technologii złe” – chyba najczęstszą z klisz.

Tutaj tego problemu nie widzę. Wojny Prolków, toczą się wokół programu o tej samej nazwie, którego koncept w różnych formach często się w sci-fi przewija i kojarzy mi się tu dość wyraźnie między innymi z filmem o ludziach z niższej klasy, którzy mogli uciec z wyspy poprzez pokazanie wybitnych umiejętności, czy z odcinkiem Czarnego Lustra, gdzie pojawiał się bardzo podobny motyw.

Nie czynicie jednak tej brutalnej walki głównym tematem i to, muszę przyznać, bardzo mi się spodobało. Tu na tapet mimo wszystko wchodzą relacje międzyludzkie, a te w opowiadaniach zdecydowanie faworyzuję. Rozgrywacie tę relację swobodnie, dodajecie jej charakteru motywem odchudzania bogaczy – też swoją drogą świetnym i pomysłowym. Dość szybko można się domyślić, jak to się skończy, że główny bohater w końcu wyląduje w programie dla miłości, ale ta wiedza mnie osobiście nie zepsuła wrażenia z lektury.

Tak więc z mojej strony jest to zdecydowanie TAK za fabułę i za postaci. Żałuję tylko odrobinę, że nie poznaliśmy “oryginalnego właściciela” ciała, w którym przebywał główny bohater, choć to tylko ciekawość, jaki mielibyście na niego pomysł. Uważam, że dobrym – i skutecznym – zagraniem było też pokazanie reakcji, a raczej jej braku, głównego bohatera na śmierć przyjaciela. Sprawnie ukazane zafiksowanie na sobie samym, choć mogło trącić delikatnym brakiem spójności z resztą tekstu, w której jednak był losem kumpla raczej przejęty.

W tekście znalazłam trochę potknięć i niezgrabności językowych, ale to już widzę, że poprzedni komentujący coś tam podrzucali bardziej precyzyjnie. 

Pozdro!

Ponoć robię tu za moderację, więc w razie potrzeby - pisz śmiało. Nie gryzę, najwyżej napuszczę na Ciebie Lucyfera, choć Księżniczki należy bać się bardziej.

Hej

 

To jest ten tekst, który sprawił mi najwięcej kłopotów przy rozważaniu czy dać taka, czy nie dać. Przeczytałem go kilka dni temu i dziś, przez zabraniem się do napisania tego komentarza.

Wynajem ciał jako granie na kodach nie jest czymś niespotykanym, bo zarówno przenoszenie umysłu do maszyny, jak i do czyjegoś ciała to ograny motyw. Coś takiego widziałem w “Surogatach”, czytałem u Dukaja, ale najwyraźniejsze skojarzenie miałem z filmem “The gamer”, bo jego fabuła najbardziej przypomina mi to, co dostałem w opowiadaniu. Widzieliście może? Skazańcy wynajmują ciała dzieciakom, które grają nimi deathmatche – który przeżyje osiem starć, ten odzyskuje wolność. Wojny prolków to właśnie takie deathmatche, tylko w mechach a nie w ciałach więźniów. Motyw podobny, choć ujęty z nieco innej strony. Podoba mi się to, że ten pomysł stanowi tło dla fabuły, a zarazem nadaje mocny kontekst zakończeniu.

Mam jednak wątpliwości co do tego, skąd się biorą te ciała, do których w nagrodę przenosi się umysły zwycięzców? Skąd biorą się ludzie-umysły, świadomości pozbawione ciał? Czy ludzi się produkuje, jak w “Atlasie chmur” Yoony, czy może rodzą się przez wybutlację, jak u Huxleya? A może to świat po zagładzie nuklearnej, w którym, jak w “Wrocieeś Sneogg, wiedziaam…”, ciężko o zdrowe, ludzkie ciała? Brakuje mi tych informacji, choć i bez tego całość się jakoś trzyma kupy.

Postać Roberta jest ciekawa, przejawia jakąś młodzieńczą naiwność w stosunku do tego, co zaczyna odczuwać do Sary. Jestem skłonny uwierzyć w jego autentyczność, podoba mi się ta postać. Z kolei Sarę uważam za nieco przeszarżowaną. Te jej bardziej drapieżne zachowania mnie nie przekonują, wydają mi się być zaprojektowane tak, żeby przyspieszyć relację pomiędzy bohaterami i zamknąć się w limicie miesiąca, który daliście Robertowi na wykonanie roboty.

Zakończenie mnie akurat nie zaskoczyło, od momentu wprowadzenia Sary podejrzewałem co się święci. Daliście na początek kontekst dla działań Roberta, poinformowaliście mnie o tym, jaką ma pracę, więc za naturalne uznałem, że Sara też będzie kimś takim. Późniejsze wątpliwości Roberta co do tego czy się przyznać tylko mnie w podejrzeniach utwierdziły, a zupełna pewność zyskałem przy zmianie smaku pocałunku. To nie jest jakiś potężny zarzut, ale z powodu pewności co do prawdziwej natury Sary i przekonaniu, że autorzy zafundują mi jakiś dodatkowy twist, zakończeniem się nieco rozczarowałem. Miętowy smak połączenia elektrycznego to ciekawa sprawa, nie wiem czy na czymś oparta, bo jak byłem mały lizałem baterie i miętą ni cholerę nie smakowały ;) Oczywiście to zakończenie jest, jak na prawdziwy cyberdramat romantyczny przystało, tragiczne. Ale czy aby na pewno? Nie mogą się wycofać? Tego nie wiem, więc mi się ten dramat rozmywa, zakończenie zostaje ucięte, nie mam twistu, chcę się więcej dowiedzieć, a nie mam jak…

Naprawdę długo się zastanawiałem nad oceną, i ostatecznie będę na NIE. Świat jest fajny, bohater wzbudza moją sympatię, ale ta historia się nie kończy, a przynajmniej ja ją odbieram jak odcinek serialu, na którego końcu reżyser zostawił cliffhanger. To głównie zaważyło na moim NIE, bo sam koncept ma w sobie potencjał.

 

Pozdrawiam serdecznie

Q

Known some call is air am

Dziękuję zbiorczo nowym komentującym.

GreasySmooth

Ale momentami to wręcz podejrzewam o uciekanie od bardziej plastycznego opisu, jak przy ubraniach, plaskających o podłogę obok prysznica, przy całym uroku tej figury.

Tam była scena erotyczna na jakieś 15k, ale Golodh się uparł, żeby ją wyciąć. Ja proponowałem wyciąć resztę opowiadania, ale nie chciałem mu robić przykrości i zgodziliśmy się na wersję obecną.

 

Także samo otwarcie ogranicza się do dość suchego stwierdzenia, że człowiek wychodzi z kabiny wśród oparów, a to jest potencjalnie bardzo klimatyczny moment.

I niezwykle nieograny, nigdy wcześniej nie było czegoś takiego xD

 

Siema Sonata i siema Koalo, miło Was widzieć

 

Hej Krokus, trochę się poczepiam komentarza, ale ogółem nie mam dnia

Rodzi też trochę wątpliwości, które dałoby się wytłumaczyć, ale musze je sobie sam dopowiadać/wymyślać. Przykład? Co zawierają/robią te obiadowe pastylki? Czepiam się i szukam problemów?

no

komentarzy w antologii nie zamieszczamy.

xD

Wybaczcie, ale wywracałem oczami tak samo, jak słuchając Wojny Makowe

To chyba jedna z najokrutniejszych rzeczy, które spotkałem pod swoim tekstem (na szczęście ten jest wspólny, więc się dzieli na pół)

 

Dzięki gimlos, dzięki feniks

 

ninedin, niezwykle mi (i pewnie nam) miło, szczególnie, że to:

stawka tego, o co chodzi, jest codzienna i ludzka, żadnego ratowania świata, żadnej globalnej skali wydarzeń, ale jednocześnie – umiejętnie szkicujecie nam świat najczarniejszymi barwami, w efekcie robiąc wrażenie większe, niż gdyby akcja działa się w czasie kolejnych igrzysk śmierci

było jednym z głównych założeń :)

 

o hej Verus

Muszę Wam powiedzieć, że nie jestem generalnie wielką fanką sci-fi, zdecydowanie wolę fantasy, urban fantasy czy horrory.

Ja też xD

Może bierze się to stąd, że sci-fi za często zahaczają o sztuczną inteligencję i przez to kojarzą mi się z pracą, od której po godzinach chciałabym jednak odpocząć, ale większy problem mam z ogranymi motywami, które czynią wiele opowiadań tego podgatunku prawie identycznymi pod kątem przekazu. Weźmy jako przykład “technologia zła, zatracenie się w technologii złe” – chyba najczęstszą z klisz.

Boję się wywołać dyskusję (chociaż może nie wywołać, co w nią wejść), natomiast technologia jest dla mnie jak nóż. Możesz nim pokroić dynię, dodać do tego bulion wegetariański, mleczko kokosowe i słodką paprykę, ewentualnie jeszcze ziemniaczka i zrobić mega dobrą zupę krem, a możesz komuś wbić w plecy (nóż, nie zupę, z zupą trudniej, chyba, żeby najpierw zamrozić w takiej specjalnej formie, która wygląda jak sztylet).

Pozdro!

Dziękuję(dziękujemy) bardzo i również pozdro!

 

hej Outta Sewer

Wynajem ciał jako granie na kodach nie jest czymś niespotykanym, bo zarówno przenoszenie umysłu do maszyny, jak i do czyjegoś ciała to ograny motyw. Coś takiego widziałem w “Surogatach”, czytałem u Dukaja, ale najwyraźniejsze skojarzenie miałem z filmem “The gamer”, bo jego fabuła najbardziej przypomina mi to, co dostałem w opowiadaniu. Widzieliście może?

Z wymienionych kojarzę Surogatów, ale jeśli widziałem, to niezbyt pamiętam. Natomiast motyw jak motyw, jak dla mnie taki sam jak nie wiem, krasnoludy czy statki kosmiczne strzelające laserami.

Skazańcy wynajmują ciała dzieciakom, które grają nimi deathmatche – który przeżyje osiem starć, ten odzyskuje wolność. Wojny prolków to właśnie takie deathmatche, tylko w mechach a nie w ciałach więźniów. Motyw podobny, choć ujęty z nieco innej strony.

W sumie spoko, dobry ten film?

Podoba mi się to, że ten pomysł stanowi tło dla fabuły, a zarazem nadaje mocny kontekst zakończeniu.

Taki był plan.

Mam jednak wątpliwości co do tego, skąd się biorą te ciała, do których w nagrodę przenosi się umysły zwycięzców? Skąd biorą się ludzie-umysły, świadomości pozbawione ciał? Czy ludzi się produkuje, jak w “Atlasie chmur” Yoony, czy może rodzą się przez wybutlację, jak u Huxleya? A może to świat po zagładzie nuklearnej, w którym, jak w “Wrocieeś Sneogg, wiedziaam…”, ciężko o zdrowe, ludzkie ciała? Brakuje mi tych informacji, choć i bez tego całość się jakoś trzyma kupy.

Mam nadzieję, że Golodh mi nie da po łapach, ale jak dla mnie to nie ma różnicy. Dla mnie jest to nieistotne z punktu widzenia fabuły. W sensie ta konkretna kwestia. Możemy się umówić, że stacja telewizyjna płaci za leczenie śmiertelnie chorego dziecka w zamian za ciała ubogich rodziców, które potem boostuje. Albo w kopalni je wykopują :)

Postać Roberta jest ciekawa, przejawia jakąś młodzieńczą naiwność w stosunku do tego, co zaczyna odczuwać do Sary. Jestem skłonny uwierzyć w jego autentyczność, podoba mi się ta postać. Z kolei Sarę uważam za nieco przeszarżowaną. Te jej bardziej drapieżne zachowania mnie nie przekonują, wydają mi się być zaprojektowane tak, żeby przyspieszyć relację pomiędzy bohaterami i zamknąć się w limicie miesiąca, który daliście Robertowi na wykonanie roboty.

Zakończenie mnie akurat nie zaskoczyło, od momentu wprowadzenia Sary podejrzewałem co się święci. Daliście na początek kontekst dla działań Roberta, poinformowaliście mnie o tym, jaką ma pracę, więc za naturalne uznałem, że Sara też będzie kimś takim. Późniejsze wątpliwości Roberta co do tego czy się przyznać tylko mnie w podejrzeniach utwierdziły, a zupełna pewność zyskałem przy zmianie smaku pocałunku. To nie jest jakiś potężny zarzut, ale z powodu pewności co do prawdziwej natury Sary i przekonaniu, że autorzy zafundują mi jakiś dodatkowy twist, zakończeniem się nieco rozczarowałem. Miętowy smak połączenia elektrycznego to ciekawa sprawa, nie wiem czy na czymś oparta, bo jak byłem mały lizałem baterie i miętą ni cholerę nie smakowały ;)

Jasna sprawa co do wszystkiego.

Oczywiście to zakończenie jest, jak na prawdziwy cyberdramat romantyczny przystało, tragiczne. Ale czy aby na pewno? Nie mogą się wycofać? Tego nie wiem, więc mi się ten dramat rozmywa, zakończenie zostaje ucięte, nie mam twistu, chcę się więcej dowiedzieć, a nie mam jak…

Ale co miałoby być dalej? Zrobiłoby się dosłownie. W moim odczuciu nie ma tu żadnego niedopowiedzenia.

Naprawdę długo się zastanawiałem nad oceną, i ostatecznie będę na NIE. Świat jest fajny, bohater wzbudza moją sympatię, ale ta historia się nie kończy, a przynajmniej ja ją odbieram jak odcinek serialu, na którego końcu reżyser zostawił cliffhanger. To głównie zaważyło na moim NIE, bo sam koncept ma w sobie potencjał.

Spoko, dziękujemy :)

 

Pozdrawiam serdecznie

Q

My również!

Ja też xD

 

Boję się wywołać dyskusję (chociaż może nie wywołać, co w nią wejść), natomiast technologia jest dla mnie jak nóż.

Moim zdaniem generalnie też. Dlatego tak mnie mierzi, że w sci-fi zbyt często jest głównie czarnym charakterem.

 

Ponoć robię tu za moderację, więc w razie potrzeby - pisz śmiało. Nie gryzę, najwyżej napuszczę na Ciebie Lucyfera, choć Księżniczki należy bać się bardziej.

Moim zdaniem generalnie też. Dlatego tak mnie mierzi, że w sci-fi zbyt często jest głównie czarnym charakterem.

Może po prostu ludzie nie chcą się przyznać, że są wuje? I zwalają na swoje narzędzia?

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Przychodzę z komentarzem piórkowym, lepiej później niż wcale i tak dalej. A tak serio, po prostu ostatnio trudno mi zebrać sensownie myśli, ale uzasadnienie się należy. To i będzie.

Czemu byłam na tak? W skrócie lubię fabułę z zagadką skonstruowaną z sensem, co tutaj otrzymałam. Lubię też kiedy technologie czy inne światotwórstwa nie przyćmiewają aspektu związków międzyludzkich (chociaż czy tylko człowiek ma tu duszę, to ja nie wiem). Proporcje wspomnianych składników były jednak na moje oko jak się patrzy, a językowo nie dostrzegam mocnych zgrzytów. Jedyne, co nie przekonało mnie do końca to zakończenie bez wyraźnej kropki nad i, ale nie potrzebowałam jej, żeby zrozumieć morał czy tam główną myśl. Pokazanie, że zaślepienie ładnym opakowaniem może dotyczyć nie tylko istot ludzkich lub człekokształtnych, a nawet bytów chwilowo (długoterminowo?) bezcielesnych, uważam za ciekawy motyw. 

Dziękuję za przyjemną lekturę.

Film nie jest szczególnie dobry, do obejrzenia i zapomnienia. Z kolei jeśli chodzi o zakończenie, to rozumiem, że nie widzisz niedopowiedzenia, ale mnie czegoś tu brakuje. I choć byłem na NIE, to ostatecznie cieszę się, że jednak to pióro dostaliście :) 

Known some call is air am

Hej!

 

w prymitywnych robotach wojskowych, do których przetransferowano ich umysły

O, trochę jak w „Miłość, śmierć i roboty”, ale tam mieliśmy stworzenia. ;) A pomysł umysłów do ciał z ciekawego serialu „Altered Carrbon”, choć książka mniej mi się podobała, mimo że była pierwsza.

 

M4X – dron bojowy – wreszcie zestrzelił Ad8t0, ściganego od kilku odcinków, a P3T3R zawarł sojusz z S0Ną

Hm, jeśli to takie znane to te nazwy wyglądają słabo. Oglądający widzowie (zwłaszcza nie jakoś szczególnie wymagający) większe emocje odczuwaliby chyba przy konkretnych, ciekawych nazwach, a nie Ad8t0. XD

Jako czytelnik na dłużej zatrzymuję się przy tych nazwach i je analizuję. Wyobraźmy sobie rozmowę w stylu:

– Ej, stary, ale ten Ad osiem te zero dał czadu, nie?

– No a Pe trzy te trzy er to wymiatał, co?

A teraz:

– Ej, stary, ale ten Mort dał czadu, co?

– No, a Golodh wymiatał, co?

Od razu nasuwa się pytanie: po co te nazwy, czemu takie dziwne, jak u maszyn, skojarzenie z R2-D2 i C-3PO jest tak silne, że ciężko mi uwierzyć, że to ludzie. Czy cały ten świat jest tylko wirtualnym odzwierciedleniem naszej rzeczywistości, stworzonym przez komputery? A może funkcjonują tu maszyny już po wyginięciu ludzi, przejmując nad nimi kontrolę? W każdym razie, jeśli mamy do czynienia z maszynami/ludźmi nie do końca nimi będącymi, to zbyt duża podpowiedź już na starcie.

Edycja po całym tekście: Okej, nie trafiłam w sedno. :D Ale i tak odgadłam, że to nie są zwykli ludzie, a coś podobnego. I miałam zepsutą zabawę. Czemu roboty zawsze muszą mieć takie nazwy bez sensu. XD

 

Miły kobiecy głos wyrwał Roberta z zamyślenia.

Szybko wyłączył

Podmiot uciekł.

 

Publicznie jeść mięso?! Powinni stworzyć dla nich wydzielone strefy!

Przy okazji tego fragmentu napiszę, jak umiejętnie tworzycie klimat opowiadania, nie podając wszystkiego wprost na tacy, a jednocześnie wskazując, jak wygląda świat.

 

na palec..

Kropka za dużo.

 

Chyba, że chcesz

Zbędny przecinek.

 

Włączyć to gówniane reality i pośmiać z prolków, którym marzy się lepsze życie.

Znak zapytania na końcu.

 

Chyba, że

Bez przecinka.

 

Pot spływał z niego strumieniami, miał mokre nie tylko ciuchy, ale nawet buty.

A tutaj plus za realistyczne podejście do tematu i ogólnie za poruszaną kwestię treningów, odchudzania i tego, że to długa droga, nie szybkie i łatwe czary-mary.

 

czy zauroczenie Sarą płynie z jego głębi, czy była po prostu w typie właściciela ciała.

Bardzo ciekawe zagadnienie. Uwielbiam opowiadania, w których mamy możliwość zastanawiania się jak to wszystko funkcjonuje, czym jest to całe zakochanie, na ile ma związek z nami, z naszą naturą, gustem, a na ile z naszymi upodobaniami. Chodzi mi o to, czy my, wychowując się w innym świecie, wg innych zasad, wciąż zwracalibyśmy uwagę na te same osoby? Czy byłyby dla nas tak samo atrakcyjne? Czy może atrakcyjność to dla nas wynik środowiska, w którym żyjemy? Tutaj mamy mężczyznę z umysłem w ciele innego mężczyzny i to tworzy nam taką szerszą perspektywę. Skojarzyło mi się z opowiadaniem Chianga.

 

Brązowe oczy wzbudzały w Robercie jakąś tęsknotę za naturą, za drzewami,

Tutaj trochę przesadzone, ale to przez to, że mam takie *ugh*, kiedy ktoś opisuje postać poprzez oczy. Ile razy zapamiętujemy oczy? Jasne, jakieś szczególne, widziane z bardzo bliska dłuższy moment… Ale tak serio, w rozmowach, to jednak rzadkie. I może nie czepiałabym się tego, gdyby nie fakt, że w większości opowiadań te oczy występują i autorzy starają się pokazać postać poprzez te oczy, jakby były takie ważne.

 

Scena pod prysznicem podobała mi się: taka naturalna, opisana bez przesadzania, a jednocześnie z odpowiednią namiętnością.

 

Na tym etapie zastanawiam się, skąd tu romans i te przewijające się Wojny Prolków

I tak myślę… Czy będą przeciwko sobie walczyć? Bo zmierza to w tym kierunku… Hm… Bo tak wszystko dobrze idzie, że czekam na jakiegoś twista, no czytam już wiedząc, że opowiadanie dostało Piórko i dlatego mam nadzieję, że zobaczę powód.

 

Bardzo, ale to bardzo starał się nie myśleć o tym, co się stanie, kiedy minie miesiąc.

A to mocne. No tak, przecież nie jest w swoim ciele…

 

No dobra, Sary nie ma, może ona też tylko wykorzystuje ciało kogoś innego, ćwicząc dla tej kobiety?

 

IHID-24

Ach, czyli bohater jest… sztuczną inteligencją/umysłem człowieka w sieci?

 

Właśnie migdaliła się z Robertem.

Trochę to dziwne, że tak bez problemu Sara dalej była z Robertem, przecież to inna osoba. No ale można to zgonić na brak rozmów u ludzi. :P

 

Nie źle, po prostu inaczej, jakby…

Miętą.

Ach…

To zakończenie mogłoby być dobre, ale nie jest. Zastanawiam się, co poszło nie tak. Może było trochę za dużo humoru? Zbyt lekko napisana końcówka, żebyśmy mogli odczuć smutek? Bo przecież sam pomysł jest świetny: walczą ze sobą po to, żeby znowu być razem, lecz jedno umiera.

I co tu mogło nie zagrać? Na pewno naciągane trochę to, że akurat oni walczą przeciwko sobie, tych walk przecież było sporo. Sama rozmowa jest bardzo skrótowa, brakuje tu większych emocji, bo IHID-24 zachowuje się jak obrażona nastolatka: „Ale to ja organizowałam imprezy, a koleżanka mi go sprzątnęła sprzed nosa, foch!”, więc to też wybrzmiewa w tej końcówce tak słabo.

Ogólnie doceniam pomysł, świat (i nie przeszkadza mi, że już takie światy znałam, bo lubię czytać tego typu teksty), ale sam romans był zbyt zwyczajny, zabrakło mi też magii rzeczywistości, czegoś mocniej wyróżniającego. Dobra, wiem, że limit, ale też wrzucając tutaj, na forum, nie musieliście limitu trzymać, mogliście rozbudować, poprawić itd.

Co za to było dobre? Czułam świeżość przy tym wynajmowaniu ciał do ćwiczeń, z tym się nie spotkałam. ;) Czytało mi się też dobrze, jakieś potknięcia były, ale nie męczyły.

Ponarzekam jeszcze tylko na tytuł: no myślałam, że będzie wojna, a tu romans. XD

 

Edycja po komentarzach: A, tak, te długie treningi można by zastąpić tak z dwoma zdaniami o tym, że na początku z miesiąc ćwiczył w domu na spokojnie czy coś. Ja nie zwróciłam uwagi, że wygląda to mało realistycznie, ale też nie siedzę w temacie.

 

Pozdrawiam autorów,

Ananke

Verus,

Nie czynicie jednak tej brutalnej walki głównym tematem i to, muszę przyznać, bardzo mi się spodobało. Tu na tapet mimo wszystko wchodzą relacje międzyludzkie, a te w opowiadaniach zdecydowanie faworyzuję. Rozgrywacie tę relację swobodnie, dodajecie jej charakteru motywem odchudzania bogaczy – też swoją drogą świetnym i pomysłowym. Dość szybko można się domyślić, jak to się skończy, że główny bohater w końcu wyląduje w programie dla miłości, ale ta wiedza mnie osobiście nie zepsuła wrażenia z lektury.

A widzisz, ja – choć więcej niż Ty czytam scifi – to też lubię takie bardziej ludzkie historie:P Zresztą te najlepsze opowiadania mają ten element bardziej zbudowany, a takie technologiczne motywy nie zawsze są tak istotne – a raczej pomagają wydobyć jakąś myśl/pomysł. Przynajmniej moim zdaniem:)

Uważam, że dobrym – i skutecznym – zagraniem było też pokazanie reakcji, a raczej jej braku, głównego bohatera na śmierć przyjaciela. Sprawnie ukazane zafiksowanie na sobie samym, choć mogło trącić delikatnym brakiem spójności z resztą tekstu, w której jednak był losem kumpla raczej przejęty.

A patrz, patrz, mamy to! xP

Momentalnie wyłączył bieżnię i odwrócił się, nie patrząc, kiedy za jego plecami robot Wiktora otrzymał zabójczą serię z gatlinga. Stanęła przed nim roześmiana Sara.

Może za mało rozbudowane:P I nieco filmowe, nie ukrywam xD

 

Dzięki za lekturę i tak miły komentarz:)

 

Outta,

Zakończenie mnie akurat nie zaskoczyło, od momentu wprowadzenia Sary podejrzewałem co się święci. Daliście na początek kontekst dla działań Roberta, poinformowaliście mnie o tym, jaką ma pracę, więc za naturalne uznałem, że Sara też będzie kimś takim. Późniejsze wątpliwości Roberta co do tego czy się przyznać tylko mnie w podejrzeniach utwierdziły, a zupełna pewność zyskałem przy zmianie smaku pocałunku. To nie jest jakiś potężny zarzut, ale z powodu pewności co do prawdziwej natury Sary i przekonaniu, że autorzy zafundują mi jakiś dodatkowy twist, zakończeniem się nieco rozczarowałem.

To być może dlatego, że ja lubię takie “spodziewane” twisty. To znaczy takie, na które można znaleźć odpowiedź w tekście, naturalne, nie wyskakujące czytelnikowi z kapelusza i spinające wszystkie wątki:P

Ale czy aby na pewno? Nie mogą się wycofać? Tego nie wiem, więc mi się ten dramat rozmywa, zakończenie zostaje ucięte, nie mam twistu, chcę się więcej dowiedzieć, a nie mam jak…

Hmmm… Z drugiej strony trzeba to wyważyć z odpowiednią oszczędnością słów. Nie można za dużo powiedzieć, żeby nie rozwlec tej końcówki. Ale choć trochę można by pomyśleć:P

 

Wybacz, że tak skrótowo, ale dziękuję za tak rozbudowany komentarz:)

 

oidrin,

Nie mam nic konstruktywnego do odpowiedzenia, więc po prostu podziękuję za wizytę i komentarz (nawet jeśli przymuszony obowiązkami Lożowymi xP). Bardzo mi miło, że się spodobało:)

 

Ananke,

Hm, jeśli to takie znane to te nazwy wyglądają słabo. Oglądający widzowie (zwłaszcza nie jakoś szczególnie wymagający) większe emocje odczuwaliby chyba przy konkretnych, ciekawych nazwach, a nie Ad8t0. XD

Jako czytelnik na dłużej zatrzymuję się przy tych nazwach i je analizuję. Wyobraźmy sobie rozmowę w stylu:

– Ej, stary, ale ten Ad osiem te zero dał czadu, nie?

– No a Pe trzy te trzy er to wymiatał, co?

A teraz:

– Ej, stary, ale ten Mort dał czadu, co?

– No, a Golodh wymiatał, co?

Od razu nasuwa się pytanie: po co te nazwy, czemu takie dziwne, jak u maszyn, skojarzenie z R2-D2 i C-3PO jest tak silne, że ciężko mi uwierzyć, że to ludzie. Czy cały ten świat jest tylko wirtualnym odzwierciedleniem naszej rzeczywistości, stworzonym przez komputery? A może funkcjonują tu maszyny już po wyginięciu ludzi, przejmując nad nimi kontrolę? W każdym razie, jeśli mamy do czynienia z maszynami/ludźmi nie do końca nimi będącymi, to zbyt duża podpowiedź już na starcie.

Wiesz, to akurat nie jest tak duży problem – ludzie albo się dostosują, albo wymyślą własne przezwiska. Adt80 może łatwo zostać na przykład Adetem albo osiemdziesiątką:P Nie bez powodu zresztą niektóre są dość podobne do ludzkich:)

A sama forma się przydaje na poziomie tworzenia tekstu do dehumanizowania maszyn. Społecznie – dla twórców programu – zresztą też.

Bardzo ciekawe zagadnienie. Uwielbiam opowiadania, w których mamy możliwość zastanawiania się jak to wszystko funkcjonuje, czym jest to całe zakochanie, na ile ma związek z nami, z naszą naturą, gustem, a na ile z naszymi upodobaniami. Chodzi mi o to, czy my, wychowując się w innym świecie, wg innych zasad, wciąż zwracalibyśmy uwagę na te same osoby? Czy byłyby dla nas tak samo atrakcyjne? Czy może atrakcyjność to dla nas wynik środowiska, w którym żyjemy? Tutaj mamy mężczyznę z umysłem w ciele innego mężczyzny i to tworzy nam taką szerszą perspektywę.

To jest ciekawa kwestia i mam wrażenie, że niewystarczająco rozwinięta. Dopiszę sobie, może kiedyś wykorzystam i do tego wrócę:P

Skojarzyło mi się z opowiadaniem Chianga.

Którym? :>

Trochę to dziwne, że tak bez problemu Sara dalej była z Robertem, przecież to inna osoba. No ale można to zgonić na brak rozmów u ludzi. :P

A to wiesz, z jednej strony jest do obronienia moim zdaniem pod kątem realizmu, ale z drugiej to rzeczywiście jakieś uproszczenie na rzecz tekstu i końcówki.

To zakończenie mogłoby być dobre, ale nie jest. Zastanawiam się, co poszło nie tak. Może było trochę za dużo humoru? Zbyt lekko napisana końcówka, żebyśmy mogli odczuć smutek? Bo przecież sam pomysł jest świetny: walczą ze sobą po to, żeby znowu być razem, lecz jedno umiera.

I co tu mogło nie zagrać? Na pewno naciągane trochę to, że akurat oni walczą przeciwko sobie, tych walk przecież było sporo. Sama rozmowa jest bardzo skrótowa, brakuje tu większych emocji, bo IHID-24 zachowuje się jak obrażona nastolatka: „Ale to ja organizowałam imprezy, a koleżanka mi go sprzątnęła sprzed nosa, foch!”, więc to też wybrzmiewa w tej końcówce tak słabo.

Być może to też kwestia osobistych preferencji. Niektórym końcówka się podobała, innym z kolei też się nie podobała – może po prostu nie zawsze trafia się do wszystkich?

Ja też, jak Ty, nie wiem:D Raczej bym nie wydłużał rozmowy, żeby tego epilogu za bardzo nie przeciągać – tu skondensowana forma jest istotna moim zdaniem. Zachowania IHID/Adama też bym bronił przynajmniej w tym kontekście, że było raczej spójne z jego wcześniejszym – może więc to kwestia złego doboru bohatera? Na niego też narzekali. Albo rzeczywiście pójść w bardziej mroczną narrację?

Ogólnie doceniam pomysł, świat (i nie przeszkadza mi, że już takie światy znałam, bo lubię czytać tego typu teksty), ale sam romans był zbyt zwyczajny, zabrakło mi też magii rzeczywistości, czegoś mocniej wyróżniającego. Dobra, wiem, że limit, ale też wrzucając tutaj, na forum, nie musieliście limitu trzymać, mogliście rozbudować, poprawić itd.

A to mogę się bić w pierś, nie znam się za bardzo na romansach niestety:D Może mort będzie miał coś do powiedzenia jeszcze w tej sprawie:P

Dzięki za komentarz;P Na pewno przemyślę uwagi, także z tych, do których się nie odniosłem:P

 

Слава Україні!

Adt80 może łatwo zostać na przykład Adetem albo osiemdziesiątką:P Nie bez powodu zresztą niektóre są dość podobne do ludzkich:)

Hm, może tak, ale mimo wszystko to jednak utrudnienie i mało sprzedawalne w mediach, a patrząc na to, co się obecnie dzieje, jak media dążą do maksymalnych uproszczeń, no to się wydaje dziwne, że przepuścili te nazwy. ;)

 

To jest ciekawa kwestia i mam wrażenie, że niewystarczająco rozwinięta. Dopiszę sobie, może kiedyś wykorzystam i do tego wrócę:P

:)

 

Którym? :>

“Co ma cieszyć oczy. Reportaż”

 

 

Być może to też kwestia osobistych preferencji. Niektórym końcówka się podobała, innym z kolei też się nie podobała – może po prostu nie zawsze trafia się do wszystkich?

Oczywiście, ja tylko piszę swoje zdanie. :D

 

A to mogę się bić w pierś, nie znam się za bardzo na romansach niestety:D

Ja nie mówię, że się znam, bo zazwyczaj męczą, są podobne jedne do drugich, ale jak są naprawdę dobrze napisane to potrafią wciągnąć. ;)

 

Aaa, no i gratuluję Piórka. :)

Ja tam sobie ponarzekałam, ale wyróżnienie jak najbardziej doceniam. :)

Szkoda, że skończyło się w taki sposób, że nie ma szans na pozytywny finał. Mogłeś/mogliście zostawić im choćby nadzieję.

Ananke,

Aaa, no i gratuluję Piórka. :)

Ja tam sobie ponarzekałam, ale wyróżnienie jak najbardziej doceniam. :)

A dziękuję. I dobrze, dobrze, to jest dobra krytyka; ja przynajmniej coś z niej wyciągnąłem:P

 

Nova,

Szkoda, że skończyło się w taki sposób, że nie ma szans na pozytywny finał. Mogłeś/mogliście zostawić im choćby nadzieję.

Czasem trzeba wrzucić smutny finał bez nadziei:/ Takie prawa tekstu.

Bardzo mi miło, że przeczytałaś:)

Слава Україні!

Sko­men­tu­ję wresz­cie, bo za­po­wia­da­łem, że prze­czy­tam. Jak zo­ba­czy­łem piór­ko to uzna­łem, że już nie muszę czy­tać, bo skoro wia­do­mo, że po­wsta­ło dzie­ło ty­siąc­le­cia, to po co moje czy­ta­nie. Prze­cież już wia­do­mo, że dzie­ło jest wy­bit­ne, praw­da?

 

Czyta się do­brze, cie­ka­wa jest kon­cep­cja od­chu­dza­nia cu­dze­go ciała. Tekst cią­gnie czy­tel­ni­ka, nawet rzu­ca­jąc okiem po lo­so­wych frag­men­tach. Coś tutaj jest po­cią­ga­ją­ce­go, a mi na myśl przy­cho­dzą stare walki ro­bo­tów z te­le­wi­zji, które się roz­pa­da­ły.

 

To co jed­nak w tek­ście się dzie­je, wy­da­je mi się mocno in­spi­ro­wa­ne róż­ne­go ro­dza­ju dzie­ła­mi współ­cze­sny­mi. Bo poza kon­cep­cją od­chu­dza­nia cu­dze­go ciała, różne rze­czy już wi­dzia­łem.

 

Black Mir­ror, A do­kład­nie ten od­ci­nek: https://www.youtube.com/watch?v=Y0oRgU4A5bsFi­fte­en Mil­lion Me­rits.

Nieco bar­dziej se­rial Net­fli­xa: Love, Death & Ro­bots. Do­kład­nie pierw­szy od­ci­nek: "Son­nie's Edge".

Do tego bym jesz­cze do­pi­sał Al­te­red Car­bon jako ca­ło­kształt.

 

Można do­pi­sać jesz­cze kilka ty­tu­łów, po któ­rych obej­rze­niu czy­ta­nie Wojny Prol­ków sta­ło­by się zbęd­ne dla czy­tel­ni­ka. Jed­nak można też po­wie­dzieć, że prze­czy­ta­nie wszyst­kich dzieł, które prze­czy­tał ja­ki­kol­wiek autor, spra­wia­ło­by, że nie ma po­trze­by da­ne­go au­to­ra uzna­wać za war­te­go uwagi. Pi­sząc w kli­ma­tach cy­ber­pun­ko­wych, za­wsze otrze­my się o coś co już było. Cho­ciaż kon­cep­cja współ­za­wod­nic­twa, bru­tal­ne­go show i ero­ty­ki obok, to nie jest wiel­kie od­kry­cie. Z rze­czy ty­po­wo tek­sto­wych, kole mi smar­twatch nie­sa­mo­wi­cie. Coś jest w tym sło­wie pro­ble­ma­tycz­ne­go. Sam go uży­łem w opo­wia­da­niu, które sie­dzi w ro­bo­czych i nie je­stem prze­ko­na­ny do li­te­rac­kiej uży­tecz­no­ści tej nazwy.

 

To opo­wia­da­nie jest misz­ma­szem kon­cep­cji z róż­nych źró­deł, które au­to­rzy roz­sma­ro­wy­wa­li, do­da­wa­li prze­my­śle­nia i sta­ra­li się utwo­rzyć nową ja­kość. Nie wiem czy bym za­gło­so­wał na piór­ko, bo szcze­rze mó­wiąc nie wiem co na piór­ko za­słu­gu­je. Reguł nie ma. Ale na pewno wi­dział­bym to opo­wia­da­nie w ja­kiejś an­to­lo­gii jako eks­po­nat współ­cze­sno­ści. Cał­kiem dobre, ale nie cał­kiem ory­gi­nal­ne.

 

Hej!

Po prawdzie trafiłem tu nie przez opowiadanie, a przez Twoje polecanki, o których rozmawialiśmy i po które w końcu sięgnąłem. O tym jednak napiszę też na końcu.

Najpierw o opowiadaniu i kilku spostrzeżeniach. Scenariusz z Sarą na siłowni jest męskim scenariuszem z filmów porno, który dosyć często się w takich produkcjach pojawia. Podobnie jak młoda macocha, która lubi, żeby ją poklepać po tyłku, czy też nieznajoma czy też opiekunka do dziecka, od razu chętna na sex. Tyle tylko, że to w prawdziwym życiu się nie zdarza. Chodziłem całe lata na siłownię, znam tabuny, które chodziły, chodzą i będą chodzić i nic takiego nigdy się nie zdarzyło. To nie jest natura kobiety zaczepiać na siłowni nieudacznika, w ogóle rzadko kiedy kogokolwiek. Bo gdy spokojnie się na tym zastanowisz, to sam dojdziesz do wniosku, że taki typ jak Robert nie może jej zaoferować nic na tyle sensownego, żeby kobieta sama wyszła z inicjatywą seksu pod prysznicem na siłowni.

Widziałem oczywiście prawdziwe sytuacje na YT, tzw. “pranki” czy podobne “eksperymenty”, gdzie chłopak zaczepiał dziewczynę, ona odmawiała, a on następnie wsiadał do np. Ferrari. Co często zmieniało nastawienie tej dziewczyny, i to są fakty. Ale też to zupełnie inna sytuacja. Chłopak okazywał się bowiem samcem alfa, który jest bogaty i wysforował się przed szereg. Tu jestem w stanie zrozumieć instynktowne, chwilowe działanie takich kobiet, które widzą w nim człowieka, umiejącego radzić sobie w życiu i zadbać o kobietę. Ale u ciebie? Z której strony bym nie patrzył, widzę tylko scenariusz z pornusa.

Kolejną sprawą jest oglądanie Wojen Prolków w telewizji. Czy Ty masz w ogóle telewizor? Nie wiem na ile prawdziwe są dane w necie, ale podobno już połowa młodych ludzi nie ma w domu tradycyjnego TV. I sama telewizja, jako taka, prawie na pewno odejdzie do lamusa. Mogłeś się pokusić chociaż o jakiś streaming czy coś.

Nie rozumiem też zegarka, który kopie prądem. Pomijam techniczny fakt wielkości prądu z takiej zegarkowej bateryjki, która co najwyżej może połaskotać. Ale jaki miałby być w tym sens? Co mnie powstrzyma przed tym, że zdjąć zegarek? Ostatecznie liczy się efekt po miesiącu, a czy będziesz w zegarku, kombinezonie, czy nagi, kogo to obchodzi?

Nie wiem też, skąd pomysł, że taka praca będzie wstydem, który trzeba ukrywać przed innymi? Skąd pomysł aby traktować to jako temat tabu? Chętnie poznam Twoje uzasadnienie.

OK. Teraz to, co mi się podobało. Wojny Prolków. To brzmi sensownie i realnie. Te zakazy i koszta, ze względu na przemoc, niby to zakazane, a i tak wszyscy chcą oglądać. To tak, wszystko trzyma się kupy. Podobała mi się koncepcja, chociaż sam pewnie wiesz, że nie jest w 100% oryginalna.

Finał też mi się podobał. Nie zastanawiałem się, kim jest Robert, ale udało Ci się mnie zaskoczyć. Masz też całkiem sprawy warsztat. Może czasami kolejne fragmenty brzmią zbyt skrótowo, trochę jak z pornuska ;), ale czyta się płynnie i bezsprzecznie nie nudziłem się w czasie lektury. Ogólnie więc, gdybyś tylko zmienił trochę pomysł poznania się pary na bardziej realny, byłoby super.

 

A teraz o polecankach, dla których tak naprawdę tu zajrzałem. Przeczytałem opowiadania Teda Chianga i niestety poświęcony czas okazał się zmarnowany. Ted jest mózgowcem, nie sposób nie docenić jego intelektu i pomysłów. To rzecz bezdyskusyjna, miałeś rację, ale jego opowiadania pozbawione są jakichkolwiek emocji. Co w moim przypadku znacznie obniża wartość samych opowiadań. Bo choć pomysły ma błyskotliwe, o tyle czytałem to wszystko jak relacje, a nie rasowe opowiadania. Nie bałem się o bohaterów, nie kibicowałem im, ot, czytałem dobry pomysł. Rozprawkę. Jakby to mogło być. Aż dziw bierze, że ludziom w Hollywood udało się zrobić tak dobry film jak Nowy początek, ale to nakręcił Denis, więc ostatecznie tak się nie dziwię.

Teraz leży na półce i dojrzewa Ada Palmer – Do błyskawicy podobneSiedem Kapitulacji, ale jak będą podobne do Chianga, to się wkurzę. :)

Pozdrawiam serdecznie.

 

Ech, to będzie takie szczeniackie, ale nie mogę się powstrzymać.

 

@Darcon

Chodziłem całe lata na siłownię, znam tabuny, które chodziły, chodzą i będą chodzić i nic takiego nigdy się nie zdarzyło.

Kurde, a myślałeś o tym, żeby zmienić siłownię?

 

 

albo jeszcze raz

 

 

@Darcon

Chodziłem całe lata na siłownię, znam tabuny, które chodziły, chodzą i będą chodzić i nic takiego nigdy się nie zdarzyło.

To po co chodziłeś?

 

 

 

 

 

przepraszam, już nie będę

Będąc nastolatkiem, mieszkając w małym miasteczku, chodziłem na siłownię 7 dni w tygodniu, albo samemu ćwicząc, albo patrząc, jak ćwiczą koledzy. W mieście bez pizzerii, dyskoteki, kina i jakichkolwiek perspektyw, siłownia była subkulturą i sposobem na życie. Kształtowaniem charakteru i zabijaniem wolnego czasu. Tam dziewczyny nie chodziły i gdy odwiedzam jeszcze czasem swoją mieścinę, nie chodzą i teraz. Pod tym względem nic się nie zmieniło.

Dopiero w Gdańsku trafiłem na siłownie z opisu Golodha, ale one najczęściej miały dwie strefy. Jednak z najlepszych miała nawet dwie oddzielne sale z własnymi recepcjami – Power GymImpuls Fitness. Już same nazwy mówiły, na którą chodziły osiłki, a na którą “normalsi”. Ale niezależnie od siłowni, podczas tysięcy godzin na nich spędzonych, nigdy nie spotkałem się aby ktokolwiek zaczepiał czy podrywał dziewczynę, nawet największy koks czy testosteron. Myślę, że paradoksalnie sama fizyczna “prezentacja siły”, taka czysta i niczym nie zawoalowana, hamowała wszelkie zapędy. Bardzo rzadko też trafiały się na siłowni samotne kobiety, najczęściej były w towarzystwie partnerów lub koleżanek, jeśli już. Więc jeśli nigdy nie spotkałem się z męską inicjatywą, która jest przecież normalna. Tym bardziej nie widziałem sytuacji, aby kobieta świadomie pozbawiała się nadrzędnej roli, w której to mężczyzna o nią zabiega, bo ona jest przecież płcią piękną, i która sama stawiałaby się w roli podrzędnej, mniej atrakcyjnej, gdzie musi przełknąć gorycz porażki i samej zabiegać o mężczyznę. To z naszych stosunków społecznych jest praktycznie niemożliwe, nie w takim miejscu. Pomijam fakt, że na każdej siłowni damskie i męskie łazienki są zawsze oddzielne. Prysznice są na ogól otwartymi salami z kilkoma prysznicami, gdzie stoisz z fujarą na wierzchu pośród innych nagich facetów, bo taką salę najzwyczajniej w świecie sprząta się kilka razy dziennie i najłatwiej zachować ją w czystości. Co najwyżej spotykało się tam sprzątające panie, ale najczęściej wiekowe, które niejedno przyrodzenie w życiu widziały i nie wrzeszczały na widok kolejnego.

I gdzie tu seks pod wspólnym prysznicem z inicjatywy obcej kobiety względem obcego mężczyzny? Po co odwracać kota ogonem?

Autor fantastyki musi pamiętać o jednym. Chce sprzedać pomysł czytelnikowi, który z pojęcia samego gatunku – będzie odbiegał od normy. Będzie inny, niż wszystko, co na świecie od lat jest stałe, statystyczne i niezmienne. Dlatego cała reszta, podbudowa świata, otoczenie, środowisko i zachowanie powinno być jak najbardziej statystyczne, normalne i pasujące do ogółu przyjętych norm, aby ten jeden pomysł mógł odpowiednio wybrzmieć.

To znaczy nastolatek nie powinien mieć mentalności staruszka, a staruszek nie powinien skakać po dachach jak Jackie Chan, jeśli nie wymaga tego konwencja. A samotna kobieta nie zaczepia mężczyzny na siłowni, tak samo jak nieznajoma nie proponuje przygodnego seksu. To się normalnie nie zdarza, chyba że w filmach, a to nie jest najlepszy wzór dla literatury.

Pozdrawiam.

 

Trochę nie wierzę, że na to odpisałeś xD

 

Nie mam pewności, czy Twój najnowszy komentarz to nie jest subtelna forma trollingu (w sensie na pewno subtelniejsza od mojej), bo nie do końca chce mi się wierzyć, że ktoś może tak bardzo nie rozumieć kontekstu. Dlatego w celu zabezpieczenia się przed ewentualną zahaczką odpiszę prosto: pisząc opowiadanie nie myślałem (i wydaje mi się, że Golodh również nie, chociaż może warto go o to zapytać) ani o siłowni z Twojego małego miasteczka, ani o siłowni w Gdańsku. Być może tłumaczy to, dlaczego w tekście napotkałeś coś, co nie wynika bezpośrednio z Twojego doświadczenia.

 

A bardziej skrótowo: naprawdę nie chciałbym rozwijać tematu ani pisać bardziej szczegółowo, ale wydaje mi się (podkreślam, w razie potrzeby zachęcam do wyjaśnienia mnie xD), że nie tylko nie znasz wszystkich kobiet (czy mężczyzn) na świecie, ale dodatkowo nie jesteś też w stanie przewidzieć, jak zachowałaby się hipotetyczna osoba (bo zmyślona) w hipotetycznej wersji przyszłości (bo zmyślonej).

 

Autor fantastyki musi pamiętać o jednym.

Autor fantastyki nic nie musi. Podobnie jak autorka. Po prostu później może zostać skrytykowany lub zderzyć się z wątpliwościami co do swojego tekstu. Muszę to oddychać, bo inaczej zabraknie mi powietrza i zemdleję.

 

Trochę biję pianę, bo wyjaśnienie sytuacji jest o wiele bardziej prozaiczne. Jest delikatnie zaznaczone w opowiadaniu, wbrew swojej typowej złośliwości nie będę tu teraz się czepiał czytania ze zrozumieniem xD Bo z subtelnym zaznaczaniem pewnych spraw tak jest, że niektórzy zrozumieją, a inni nie.

 

Ja również ciepło pozdrawiam :) Fajnie jest

Oczywiście masz rację, Morteciusie. Nie znam wszystkim i taka sytuacja mogła się zdarzyć, prawdopodobnie pewnie się zdarzyła, ale cały mój długi wywód prowadził do maksymalizowania wiarygodności zachowań w już i tak fantastycznym świecie, a o którym piszesz, że Autor nie musi pamiętać. ;)

Prawda, nie musi, ale więcej osób mu uwierzy, tak myślę.

I nie, nie bijesz piany. :) Ja czasem rozmieniam wiele spraw na drobne. Ale to dlatego, że lubię pogadać o literaturze, czasem nawet dużo. :)

Vacterze,

zdecydowanie jest to tekst inspirowany – może nie bezpośrednio konkretnymi serialami, ale tą współczesną wizją cyberpunku, ukształtowaną przez podane treści (a także inne, nie wspomniane przez Ciebie). Myślę, że różne, a w tym takie, wyobrażenia cyberpunku same już siedzą gdzieś z tyłu głowy:P

Na “usprawiedliwienie” mogę podrzucić, że np. Altered Carbon akurat nikt z nas nie widział;) Dwa pozostałe odcinki, jak i całe seriale, ja widziałem, nwm jak mort.

Natomiast wydaje mi się, że samo w sobie czerpanie z innych schematów nie jest czymś złym, o ile pójdzie za tym coś bardziej kreatywnego (w końcu większość kultury nie powstaje w oderwaniu od poprzedniej). Brak ich przetworzenia w jakiś nowy sposób, opieranie się wyłącznie na miszmaszowości, brak jakiejś głębszej, intelektualnej myśli – czy pijesz bardziej do takich rzeczy, czy jednak Tobie bardziej przeszkadza jednak samo wykorzystanie elementów współczesnych seriali?:P

 

Darconie,

A teraz o polecankach, dla których tak naprawdę tu zajrzałem. Przeczytałem opowiadania Teda Chianga i niestety poświęcony czas okazał się zmarnowany. Ted jest mózgowcem, nie sposób nie docenić jego intelektu i pomysłów. To rzecz bezdyskusyjna, miałeś rację, ale jego opowiadania pozbawione są jakichkolwiek emocji. Co w moim przypadku znacznie obniża wartość samych opowiadań. Bo choć pomysły ma błyskotliwe, o tyle czytałem to wszystko jak relacje, a nie rasowe opowiadania. Nie bałem się o bohaterów, nie kibicowałem im, ot, czytałem dobry pomysł. Rozprawkę. Jakby to mogło być. Aż dziw bierze, że ludziom w Hollywood udało się zrobić tak dobry film jak Nowy początek, ale to nakręcił Denis, więc ostatecznie tak się nie dziwię.

Teraz leży na półce i dojrzewa Ada Palmer – Do błyskawicy podobneSiedem Kapitulacji, ale jak będą podobne do Chianga, to się wkurzę. :)

Jestem lekko zdziwiony, bo fakt – Chiang bardziej bawi się tymi pomysłami, niż językiem, ale wydawało mi się, że miał teksty zawierające emocje. Jako taki poruszający i nostalgiczny wspominam np. “Historię Twojego życia”, na której opierał się wspomniany film Denisa (i który, nawiasem mówiąc, fani Chianga krytykowali xP). Ale generalnie rozumiem:P

W takim razie może chcesz, żeby polecić Ci inne współczesne opowiadania? Może np. Charlie Jane Anders by Ci podeszła? Ady Palmer akurat nie czytałem, słyszałem o nich dobre słowa, ale nie wiem czy są bardziej w stylu Chianga, czy nie:P

 

Najpierw o opowiadaniu i kilku spostrzeżeniach. Scenariusz z Sarą na siłowni jest męskim scenariuszem z filmów porno, który dosyć często się w takich produkcjach pojawia. Podobnie jak młoda macocha, która lubi, żeby ją poklepać po tyłku, czy też nieznajoma czy też opiekunka do dziecka, od razu chętna na sex. Tyle tylko, że to w prawdziwym życiu się nie zdarza. Chodziłem całe lata na siłownię, znam tabuny, które chodziły, chodzą i będą chodzić i nic takiego nigdy się nie zdarzyło. To nie jest natura kobiety zaczepiać na siłowni nieudacznika, w ogóle rzadko kiedy kogokolwiek. Bo gdy spokojnie się na tym zastanowisz, to sam dojdziesz do wniosku, że taki typ jak Robert nie może jej zaoferować nic na tyle sensownego, żeby kobieta sama wyszła z inicjatywą seksu pod prysznicem na siłowni.

Widziałem oczywiście prawdziwe sytuacje na YT, tzw. “pranki” czy podobne “eksperymenty”, gdzie chłopak zaczepiał dziewczynę, ona odmawiała, a on następnie wsiadał do np. Ferrari. Co często zmieniało nastawienie tej dziewczyny, i to są fakty. Ale też to zupełnie inna sytuacja. Chłopak okazywał się bowiem samcem alfa, który jest bogaty i wysforował się przed szereg. Tu jestem w stanie zrozumieć instynktowne, chwilowe działanie takich kobiet, które widzą w nim człowieka, umiejącego radzić sobie w życiu i zadbać o kobietę. Ale u ciebie? Z której strony bym nie patrzył, widzę tylko scenariusz z pornusa.

Tu tylko trochę się zgadzam. Punkt wyjścia jest rzeczywiście dobrym spostrzeżeniem (musiałbym pomyśleć, jak to zacząć inaczej, żeby jednocześnie nie rozsypać fabuły i charakterów), ale rozumiem też obronę morteciusa. Zdarzało mi się widzieć podrywy na siłowni, mam też wrażenie, że dość współcześnie postrzegasz relacje społeczne – ale ekstraktując z współczesności te jej elementy, które trochę tu działają na niekorzyść (wiem, że niespecjalnie:P) i jednocześnie te, które są społecznie dziś najbardziej krytykowane (w moim odczuciu). Czyli właśnie ferrari, pieniądze, przewodnia rola mężczyzny, samiec alfa, testosteron itd.

No więc teraz tak – generalnie zgadzam się, że dobrze jest poprowadzić czytelnika przez schematy nieco bardziej znane, żeby go nie zgubić i uwiarygodnić historię. Zgadzam się, że jest to też obraz raczej z mniej prawdopodobnych, szczególnie dziś, choć wyobrażam sobie również, że mógłby zajść.

Tym niemniej wziąłbym pod uwagę również, że relacje społeczne są dynamiczne, a szczególnie dzisiaj. Że czytając tekst science-fiction nie chcemy widzieć np. relacji patriarchalnych i niewolniczych, zakonserwowanych z XIX wieku i podobnie takie relacje, jakie widzimy dziś, w wieku XXI, również w przyszłości mogą wyglądać inaczej. I stąd pociągnąłbym myśl, że w obrazach przyszłości, a szczególnie cyberpunkowych, autor może mieć większą swobodę w kreowaniu relacji społecznych i odbiegania od dzisiejszych norm i wzorców zachowania. A nawet – że takie odbieganie od normy może bywać pożądane, nawet jeśli nie jest ono głównym tematem tekstu. I mam wrażenie, że to też próbował mortecius powiedzieć.

Ale tak jak mówiłem na początku – ja rozumiem do czego pijesz i trochę się zgadzam. Powiedziałbym, że stoję tak pośrodku w tej dyskusji.

Kolejną sprawą jest oglądanie Wojen Prolków w telewizji. Czy Ty masz w ogóle telewizor? Nie wiem na ile prawdziwe są dane w necie, ale podobno już połowa młodych ludzi nie ma w domu tradycyjnego TV. I sama telewizja, jako taka, prawie na pewno odejdzie do lamusa. Mogłeś się pokusić chociaż o jakiś streaming czy coś.

Tu się nie zgadzam. Po pierwsze – upadek tradycyjnego TV wieszczono już dziesięć lat temu i, choć tendencja bywa zniżkowa, to wciąż dużo osób je ogląda. Po drugie takie miejsce jak siłownie (ale też np. bary) są miejscami, gdzie telewizor wciąż ściele się gęsto, służąc do publicznego oglądania jako “dodatek”. Poza tym naprawdę gdzieś wspominaliśmy, że “Wojny Prolków” lecą z TV? Możesz wciąż puścić na telewizorze obraz ze streamingu – i jeśli zwykła telewizja rzeczywiście umrze, to sądzę, że tak będą robili w siłowniach;) Chociaż zwykła telewizja ma tę zaletę, że nie trzeba nikogo do wybierania pokazywanych treści.

Nie rozumiem też zegarka, który kopie prądem. Pomijam techniczny fakt wielkości prądu z takiej zegarkowej bateryjki, która co najwyżej może połaskotać. Ale jaki miałby być w tym sens? Co mnie powstrzyma przed tym, że zdjąć zegarek? Ostatecznie liczy się efekt po miesiącu, a czy będziesz w zegarku, kombinezonie, czy nagi, kogo to obchodzi?

Tu się zgadzam. Zegarek zasadniczo był uproszczeniem. W założeniu raczej niezdejmowalnym, do nieustannego pilnowania pracy, ale pewnie lepiej by było go zastąpić jakimiś, nwm, po prostu wbudowanymi w ciało modułami.

Nie wiem też, skąd pomysł, że taka praca będzie wstydem, który trzeba ukrywać przed innymi? Skąd pomysł aby traktować to jako temat tabu? Chętnie poznam Twoje uzasadnienie.

Nie, nie, nie. To raczej relacja idzie z drugiej strony – pracownicy mają nałożony zakaz w kontrakcie, od góry, czyli “właściciela ciała”. A dlaczego sam właściciel ciała miałby nie chcieć to pytanie chyba nieco prostsze? To może być wstyd (nie potrafi sam się ogarnąć i wynajmuje kogoś innego), może po prostu robić większe wrażenie, jeśli to on “zrzucił” taką wagę; może to być element ucisku;) albo zabezpieczenie dla samych “prolków” – żeby nie kończyło się tak, jak w tekście. Nie pamiętam, czy mieliśmy z morteciusem jakieś konkretne wyjaśnienie tego.

 

 

Dziękuję Wam obu, Vacterze i Darconie, za lekturę i za to, że zostawiliście komentarze:)

Слава Україні!

dość współcześnie postrzegasz relacje społeczne

Jesteśmy dziećmi swoich czasów…

 Czyli właśnie ferrari, pieniądze, przewodnia rola mężczyzny, samiec alfa, testosteron itd.

Zależy od środowiska.

 Że czytając tekst science-fiction nie chcemy widzieć np. relacji patriarchalnych i niewolniczych, zakonserwowanych z XIX wieku

Dlaczego? Historia się powtarza, a tekst może komentować właśnie takie rzeczy.

 w obrazach przyszłości, a szczególnie cyberpunkowych, autor może mieć większą swobodę w kreowaniu relacji społecznych i odbiegania od dzisiejszych norm i wzorców zachowania

Autorowi wolno wszystko, ale nie ma gwarancji, że czytelnik to zrozumie tak, jak autor chce. Twoje ryzyko.

 po prostu wbudowanymi w ciało modułami

I wtedy całym sensem pilotowania ciała przez kogoś innego będzie uniknięcie przykrości. Chciałabym powiedzieć, że to bez sensu, ale niestety nie mogę…

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Jesteśmy dziećmi swoich czasów…

Nooo, tak:P Chociaż teraz to mocno zależy od człowieka. Nie wiem, ale mam wrażenie, że kiedyś patrzyło się bardziej jednowymiarowo.

Zależy od środowiska.

Ależ oczywiście.

Dlaczego? Historia się powtarza, a tekst może komentować właśnie takie rzeczy.

Wtedy w porządku:P Ale jeśli nie robisz tego celowo – to chyba nie.

Autorowi wolno wszystko, ale nie ma gwarancji, że czytelnik to zrozumie tak, jak autor chce. Twoje ryzyko.

Ależ oczywiście. Zresztą wgl mogę się mylić, ale jeśli już miałbym gdzieś sb dawać swobodę i ponosić ryzyko, to chyba właśnie tu:P

Слава Україні!

Nie wiem, ale mam wrażenie, że kiedyś patrzyło się bardziej jednowymiarowo.

A ja mam wręcz odwrotne.

Ale jeśli nie robisz tego celowo – to chyba nie.

Może i nie.

jeśli już miałbym gdzieś sb dawać swobodę i ponosić ryzyko, to chyba właśnie tu:P

Podobno kto nie ryzykuje, ten nie wygrywa…

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Na­to­miast wy­da­je mi się, że samo w sobie czer­pa­nie z in­nych sche­ma­tów nie jest czymś złym, o ile pój­dzie za tym coś bar­dziej kre­atyw­ne­go (w końcu więk­szość kul­tu­ry nie po­wsta­je w ode­rwa­niu od po­przed­niej). Brak ich prze­two­rze­nia w jakiś nowy spo­sób, opie­ra­nie się wy­łącz­nie na misz­ma­szo­wo­ści, brak ja­kiejś głęb­szej, in­te­lek­tu­al­nej myśli – czy pi­jesz bar­dziej do ta­kich rze­czy, czy jed­nak Tobie bar­dziej prze­szka­dza jed­nak samo wy­ko­rzy­sta­nie ele­men­tów współ­cze­snych se­ria­li?

Cześć Go­lodh. Nie prze­szka­dza mi czer­pa­nie z in­nych ele­men­tów, po­nie­waż tak wy­glą­da pro­gres w kul­tu­rze i w każ­dej dzie­dzi­nie. Wska­za­łem na znane mi dzie­ła, po­nie­waż dość mocno mi się sko­ja­rzy­ły. Al­te­red Car­bon pre­zen­tu­je wiele roz­wią­zań zwią­za­nych z za­mia­ną ciała i nad­uży­wa­niem ciała. Tylko tam ra­czej nie cho­dzi­ło o od­chu­dza­nie kogoś, a wy­ko­rzy­sta­nie do mak­si­mum. Myślę, że warto obej­rzeć pierw­szy sezon. Może je­stem mię­cza­kiem, ale dla mnie nie­któ­re sceny były dość mocne i nie tylko w kwe­stii wi­zu­al­nej (że szo­ku­ją­ce). Sam fakt czym jest to co się oglą­da, może szo­ko­wać, je­że­li nie uzna się tego jako wer­sję soft scen z ja­kichś sla­she­rów. Tak jak już tu teraz widzę, Fin­kla przy­po­mnia­ła, że to nie był tylko se­rial. Tylko se­rial “na pod­sta­wie”. Ja za­po­zna­łem się tylko z se­ria­lem.

 

A moje spo­strze­że­nia na­pi­sa­łem w ra­mach ko­men­ta­rza “kie­dyś to było” re­agu­jąc na moż­li­we ko­men­ta­rze stylu “przy­ja­ciel­skiej amne­zji” :). Czy­ta­jąc co­kol­wiek z cy­ber­pun­ka mam wra­że­nie, ze to wi­dzia­łem, a nie je­stem spe­cja­li­stą w dzie­dzi­nie. Ogól­ne te­ma­ty mo­ral­no-emo­cjo­nal­ne wy­da­ją się za­wsze po­dob­ne. Na­pi­sa­łem, że u was w tek­ście na­stą­pi­ło twór­cze roz­wi­nię­cie. Nie ma tutaj ja­kiejś prze­pi­sa­nej kalki 1 do 1. Jed­nak dwa ze wspo­mnia­nych ty­tu­łów, które wy­mie­ni­łem przy­szły mi do głowi nie­mal na­tych­miast. Czy to źle? Za­le­ży jak na to spoj­rzeć. Gdy­bym nie in­te­re­so­wał się Cy­ber­pun­kiem (nawet tak umiar­ko­wa­nie), to dla mnie wasz tekst stał­by się bramą do tych re­aliów i chęt­nie bym się­gnął po to wszyst­ko, z czego świa­do­mie lub nie­świa­do­mie czer­pa­li­ście. Ja np. za­in­te­re­so­wa­łem się cy­ber­pun­kiem gra­jąc w Naj­dłuż­szą Po­dróż. Cała gra to wła­ści­wie SF i Fan­ta­sy, ale do­pie­ro tutaj mnie coś skło­ni­ło do prze­my­śleń, że są pewne bar­dzie spe­cja­li­stycz­ne dzie­dzi­ny :) https://www.youtube.com/watch?v=AogqhR4P-1Y

 

Dodam per­so­nal­nie, że ja cza­sem nie wiem dla­cze­go coś piszę i skąd to znam. I np. wer­tu­jąc TLJ, zna­la­złem taki sma­czek z Dreamfall (muszę wrócić do tej gry swoja drogą):

https://tlj.fandom.com/wiki/Alvin_Peats

 

Za­sta­na­wia­łem się, czemu w jed­nym z moich opek o bur­ge­rach, na­zwa­łem tak głów­ne­go bo­ha­te­ra. A skąd wia­do­mo, czy pod­świa­do­mie nie była to taka osoba? Kto wie :)

 

Teraz wszystko jasne. Dzięki w takim razie za wyjaśnienie:)

 

Alvina z burgerów nawet pamiętam:P Fajnie wiedzieć, że stała za tym nawet podświadoma inspiracja.

Слава Україні!

O matko, Vacter, grałam w „Najdłuższą podróż”, za dzieciaka, ale to była fajna gra. :D

Tylko nie przeszłam całej, w pewnym punkcie nie wiedziałam, co dalej. Już nie pamiętam, w jakim momencie, bo tam było dużo tych różnych miejsc. ;) 

Dzień dobry,

ależ ze mnie cham, że nie skomentowałam wcześniej. No to nadrabiam. Przyjemnie się betowało, cieszę się z piórka. Nieco kojarzyło się z Alterned Carbon, też był motyw walk na arenie dla ubogich ;P Ale tam był poprowadzony inaczej.

Ach, no i fajne scena pod prysznicem, hehe.

 

Dziękuję za lekturę!

Pan Golodh nigdy by czegoś tkaiego nie zrobił

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

Pani Gruszelko, dziękuję za komentarz i betę. Przyjemnie się było betowanym i też się cieszę z Piórka, ale bardziej z sukcesu w PFFN (który to tekst, nomen omen, betowałem z kolei ja – podkreślam, bo zawsze dobrze jest się zakręcić na cudzym fejmie). Pozdrawiam!!!

 

Panie Barbarianie, nieee!!! Pozdrawiam!!!

 

Слава Україні!

Nowa Fantastyka