- Opowiadanie: krar85 - (I)grali długo i szczęśliwie

(I)grali długo i szczęśliwie

O Księciu i Księżniczce, co grali długo i szczęśliwie (kiedyś, mam nadzieję). Pierwszą wersję tekstu napisałem i opublikowałem na portalu w 2021, ale że zostawiała pewien niedosyt, postanowiłem rozwinąć. Sporo się zmieniło (i oczywiście wszystko się rozrosło :/). Zapraszam do lektury.

I przy okazji jeszcze raz WIELKIE podziękowania dla ekipy betującej, dzięki której teks zyskał finalny kształt.

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Biblioteka:

cezary_cezary, Użytkownicy IV, Użytkownicy V

Oceny

(I)grali długo i szczęśliwie

Powietrze w szałasie było wręcz lepkie od tłustego, wonnego dymu. Zgarbione kobiece postacie kołysały się w rytmie mantry. Ostry zapach kadzideł, wymieszanych z cudownym zielem, sprawiał, że niektóre dziewczęta ledwie trzymały się na nogach.

– Kim on jest, stara matko? – zapytała Taiki, młodsza z sióstr.

– To ktoś odważny, widzę straszliwą broń w ręku i błysk w oku. Niech nie zwiedzie cię jego wygląd, to lew w owczej skórze, walczy albo dowodzi wojownikami – zacharczała zasuszona staruszka, siedząca na stercie poduszek. – To pewnie ktoś znaczący, może nawet Sułtan lub Książę.

 

***

 

– Przybyliśmy oczyścić ten zamek. Strzeżcie się, sługi zła! – Paladyn dobył miecza i śmiało wkroczył na dziedziniec.

Żerujące w cieniu wieży bramnej szczury rozbiegły się na wszystkie strony. Bystre oczy rycerza szybko dostrzegły skryte wśród krużganków potwory, a także szczątki poprzednich śmiałków, rozwleczone po ubitej ziemi. Czarne jak noc bestie zaczęły wyć i zgrzytać pazurami, szykując się do walki.

– PrinzB, co ty odwalasz?! – Idący o krok za rycerzem Barbarzyńca zważył topór w dłoni. – Po co mówisz do minionów?

– Dla klimatu. – Paladyn nasycił magią swą tarczę i ruszył. – Ja będę tankował i osłaniał nowego, a ty wykończ ich trąbą powietrzną!

Kilka pierwszych maszkar ruszyło, jak tylko śmiałkowie znaleźli się w zasięgu skryptu.

– Się wie! – Barbarzyńca wciąż przeglądał wyposażenie. – Dwa topory czy zweihander?

– Użyj miecza i mów po polsku, KillerZ. – Pierwsza z bestii stanęła w płomieniach, przecięta na pół ostrzem Paladyna. – Topory zostaw na Bossa.

– A co ja mam robić, panowie?

Obaj wojownicy odwrócili się, by spojrzeć na niskiego, brodatego jegomościa w szpiczastej czapce. Jego fioletową szatę zdobiły setki opalizujących gwiazdek, laskę wieńczyła spirala, a oczy zdawały się powoli obracać, każde w inną stronę. Nie ulegało wątpliwości, że jest Iluzjonistą.

– A ty pacz i się ucz, HaraPota – parsknął Barbarzyńca. – I pilnuj naszej energii. A jak jeszcze wystarczy ci uwagi, to dobijaj z dystansu, tego barachła nie da się zahipnotyzować.

– Goń się, troglodyto! – Iluzjonista stworzył kilka lustrzanych odbić, które szybko rozbiegły się po dziedzińcu. – A ty pamiętaj, PrinzB: doświadczenie i przedmioty dla was, ale niebieski kamień jest mój! Mój! Tylko mój!

– Jeżeli wypadnie, kurduplu. – Barbarzyńca zakręcił młynka dwuręcznym ostrzem, by zyskać nieco przestrzeni.

Największy z potworów ryknął i wyskoczył w powietrze. Czarne szpony przemknęły po tarczy rycerza z paskudnym zgrzytem. Paladyn wytrzymał impet ataku i we właściwym momencie ciął maszkarę w szyję. Dymiące truchło runęło na bruk.

– Zaczynaj, KillerZ, jedziesz ich! – Paladyn zmiażdżył tarczą kolejną kreaturę.

Czekała ich naprawdę długa i ciężka przeprawa, jeżeli wierzyć opiniom o tej przygodzie. Serwer cenił wytrwałych graczy, ale nie zamierzał ułatwiać im zadania.

 

***

 

– Książę?! – krzyknęła Adiba, starsza z sióstr. – Będziesz księżniczką, Taiki! Założę się, że jest przystojny i bogaty.

– Bzdury! Nie wierzę wam! – oburzyła się młodsza dziewczyna. – W szkole mówili, że teraz nie ma już Książąt ani Sułtanów.

– W szkole to jest bieda, dziecko. A moja sztuka samą prawdę ci powie. – Stara kobieta poprawiła gruby szal. – Czuję, że z początku wystąpią pewne trudności, ale kiedyś wreszcie będziesz z nim szczęśliwa.

 

***

 

Cięli, rąbali i miażdżyli, szybko i bezlitośnie. Dziedziniec był śliski od czarnej juchy. Z krużganków wypadały jednak ciągle nowe potwory, wodospad maszkar zalewał śmiałków skłębioną masą pazurów, zębów i czerwonych ślepi.

– Bim-bom! – Dźwięk przetoczył się po niebie.

– Co do cholery, armageddon? – Iluzjonista podpalił konającą bestię i wycofał się.

– Obiad. Zaraz wracam, panowie! – PrinzB pospiesznie wyszedł z wirtuala.

Powrót do rzeczywistości nie był przyjemnym uczuciem, ale nawet PrinzB musiał czasem jeść. Zdjął kask, odetchnął kilka razy i naparł rękami na wysłużone poręcze. Wstał. Jeszcze dwadzieścia kilogramów temu czynność ta nie sprawiała mu tylu trudności.

– Bim-bom, bim-bom! – grzmiał dzwonek.

– Cierpliwości! – Przeciskał się ku drzwiom. – Już idę! – Przed oczami wciąż majaczyły mu demony.

Zachwiał się na zdrętwiałych nogach i szarpnął klamkę. Drzwi zgrzytnęły, kiedy powoli wyjrzał na zewnątrz. Na klatce schodowej stała dziewczyna o ciemnej karnacji, ubrana w strój kuriera rowerowego. Na jego widok cofnęła się o krok. A może to nie wygląd, ale zapach odrzucił dostarczycielkę?

– Dzień dobry! – Kobieta uśmiechnęła się i szybko wręczyła mu pudełko. – Porządny obiad to podstawa udanego dnia.

– Wystarczy raz zadzwonić. – Odstawił pudełko. – Tyle razy prosiłem. Pracuję i potrzebuję chwili, by otworzyć.

– Proszę. Smacznego. – Ukłoniła się i ruszyła na dół, zostawiając na schodach mokre ślady. Czyżby padało?

Odprowadził ją wzrokiem, wspominając czasy, kiedy również potrafił biegać i wcisnął się z powrotem do środka. Był głodny, a dietetyczny obiad pachniał zachęcająco, ale najpierw opadł na fotel i aktywował ekran, by zobaczyć, jak jego postać radzi sobie na autopilocie.

– Oho, dwadzieścia minut pracy i już prawie cały dziedzińczyk wyczyszczony. – Sięgnął po pudełko. – Potem jeszcze piwnice, krypty i boss w katakumbach.

Jadł pospiesznie, co chwilę zerkając, czy KillerZ z HaraPotą robią wszystko jak należy. Barbarzyńca radził sobie doskonale, piętnaście lat doświadczenia nie poszło w las, natomiast Iluzjonista, choć uczył się bardzo szybko, jeszcze nie nadążał. Tu zmarnowane zaklęcie, tam pomylona mikstura. W walce był wciąż kulą u nogi, ale bez jego zaklęć maskujących nigdy nie dotarliby do zamku.

– Nie można was na dwie minuty zostawić – westchnął, zakładając kask imersyjny.

Ponownie stał się dzielnym Paladynem. Blokował, ryczał i tłukł głowicą o tarczę, starając się skupić na sobie uwagę przeciwników. Po wielu trudach, pokonawszy niecne harpie oraz uporawszy się z natrętnymi zmartwychwstańcami, trzej śmiałkowie stanęli wreszcie przed wejściem do jaskiń.

– KillerZ, ile ci mikstur zostało? – Paladyn zmieniał runy w tarczy.

– Trzynaście, trochę lipa.

– Katastrofa, nie lipa, zabije nas – przerwał Iluzjonista. – Czytałem, że bez pięćdziesięciu nie podchodź, wracamy. Zawaliliście, panowie.

– HaraPota, nie pękaj. Damy radę. – Paladyn schował oręż i zaczął przeglądać ekwipunek. – Umówiliśmy się, że zdobędziemy dla ciebie ten kamień i zrobimy to, za co nam płacisz. Znam skrypty tego bossa i wiem, że ma pewien bug przy trzyosobowej drużynie.

 

***

 

– Jak go rozpoznam, matko Sheikh?

– Połączy was los – odparła po dłuższej przerwie starucha. – Jesteście sobie zapisani. Wasze spotkanie jest… nieuniknione. Nie potrafię tego przekazać słowami tego świata. Będziesz wiedziała, że to on. Uratuje cię i wręczy dar, magiczny kamień. A potem…

Adiba ledwie stłumiła śmiech.

– Kamień szlachetny? – zapytała z powątpiewaniem Taiki. Życie nauczyło ją, że nie dostaje się nic za darmo.

– Przepiękny, błękitny kamień, dziecko. Nie daj się zwieść pozorom, po klejnocie go rozpoznasz. Kamień to moc, to przeznaczenie, brama do prawdy i lepszego świata. Wyrusz w drogę, kiedy nadejdzie czas, tylko nie zwlekaj zbytnio. On już czeka na ciebie, ale nieroztropnie jest kazać mężczyźnie, nawet zapisanemu, czekać zbyt długo.

 

***

 

– Trzysta dolców za jeden wjazd na zamek. – KillerZ odstawił pusty kufel.

– Trzysta dołków na głowę i jeszcze doświadczenie, kolego. – PrinzB powiódł wzrokiem za niewiastą w zielonej sukni. – Skoczyły mi też trzy poziomy epickie, a to normalnie zajmuje około tygodnia, jeżeli tłukę standardowe czternaście godzin. Jeszcze kilka takich akcji i mój Pal będzie gotowy.

Siedzieli w wirtualnej karczmie, pijąc cyfrowy trunek, wśród sterowanych przez SI dziewcząt w kusych strojach. W kącie ktoś grał na lutni, przy kontuarze krasnoludy szukały chętnych do siłowania się na rękę, a gnomy grały w kości.

– I kolejne kilkaset dołków ci wpadnie. – KillerZ sięgnął po sziszę.

– Tym razem okrągły tysiak. – PrinzB również wziął buch. – Mam już kupca. Brałem umiejętności trochę bez sensu, ale zgodnie z jego życzeniem, więc płaci ekstra. Zastanawiam się już nawet, w co i kim będę grał dalej.

– Ty to masz łeb na karku… Nowy też się spisał, sporo mu jeszcze brakuje, ale szybko się uczy, skubaniec. – Barbarzyńca puścił oczko do kelnerki, która natychmiast podała mu pełny kufel.

– Nowy i bogaty. Musi się jeszcze wiele nauczyć, ale zrobił swoje. Masz pomysł, po co mu te niebieskie kamienie? Przecież one nic konkretnego nie dają, a płaci jak za zboże.

– Pewnie ma jakiś cynk, że w kolejnej wersji gry się to zmieni, albo wciska komuś taki kit i zamierza spekulować, by coś zarobić. Bo wytrawnym graczem to on nie jest, a te kamienie stanowczo zbyt trudno zdobyć, aby były bezużyteczne.

 

***

 

– Widzisz coś? – Kilkanaście zziębniętych postaci wpatrywało się w siedzącą na maszcie dziewczynę.

– Nie! – odkrzyknęła Taiki. – Ciemno. Żadnych świateł!

Dziewczyna zawsze dobrze chodziła po drzewach i nie miała lęku wysokości, więc kapitan kazał jej wspinać się na maszt, ilekroć mieli spotkanie po zmroku. Wypłynęli dziesięć dni temu. Było gorzej, niż mówiła Adiba: ciasnota, brud i ciągłe nudności. Ale Taiki zaciskała zęby i dawała radę. Adiba wytrzymała i jest teraz kimś, ma narzeczonego i legalną pracę w Europie.

– Może się rozmyślili? – rzucił szwagier kapitana.

– Telefon też milczy. Poczekamy jeszcze godzinę. – Przewoźnik pokręcił głową. – Złaź, mała.

 

***

 

– Jakie plany na jutro?

– Tak, jak dzisiaj. Rano spotykamy się na Targu Podróżników gotowi do drogi. Sprzedaj fanty i kup tyle mikstur, ile uniesiesz. HaraPota chce z nami zrobić kolejny niszowy dodatek, tym razem to jakaś wioska pasterska ze smokiem.

– Kto bogatemu zabroni. Dobra, do jutra, psie, spadam.

– Co tak wcześnie?

– Sprawę mam do ogarnięcia. – KillerZ uciekł wzrokiem w stronę sapiących ze zmęczenia krasnoludów.

– Sprawę?

– Chcę trochę pożyć. W realu.

PrinzB też kiedyś chciał. Jak był młodszy, myślał wręcz o założeniu rodziny. Zaczął nawet grać w The Sims, ale szybko zrozumiał, że to nie dla niego.

– Po co?

– Tak jakoś. Zatęskniłem. Sam nie wiem. – KillerZ znowu błądził wzrokiem po kątach. – Ostatnio zacząłem częściej wychodzić z domu. Nie wiedziałem, że Warszawa jest taka piękna, a zarazem tak pusta. Wszystko zarasta, rano słychać ptasie trele. Wiesz, że pod twoim blokiem widziałem stado dzików?

– Z Barbarzyńcy w filozofa i estetę… A czego się spodziewałeś? Od początku pandemii całe życie przeniosło się do sieci.

– Nie tylko. Od czasu do czasu spotykam ludzi. I nie chodzi mi tu o służby czy kurierów. Wczoraj spotkałem…

Słowo „kurier” natychmiast przywołało wspomnienie dziewczyny, która przywiozła obiad. Była tak różna od tych wszystkich e-panienek, które PrinzB widywał w wirtualu. Lekko zdyszana, z posklejanymi od deszczu włosami, wypryskiem na policzku i krzywymi ustami nie prezentowała się dobrze, ale było w niej coś niesamowitego. Była człowiekiem, prawdziwą osobą. Taką w starym stylu, bez całego cyfrowego retuszu, bez kierujących nią skryptów. Miała pracę, marzenia, troski, okazywała emocje…

– I tak za nią szedłem, fantazjując, by do niej podbić. Aż się zdyszałem normalnie. Ale potem skręciła na parking i straciłem ją z oczu. Pamiętasz, jak za dzieciaka marzyliśmy, że będziemy mieć auta i dziewczyny?

– Marzenia są dla nastolatków.

– Słuchasz ty mnie w ogóle, PrinzB? – Barbarzyńca uderzył kuflem o blat.

– Tak. – Paladyn pokiwał głową. – To nie dla mnie.

– Może chociaż spróbuj? – KillerZ stał się niewyraźny.

– Cześć! – zawołał PrinzB do pustego już krzesła. – Udanego spaceru!

Paladyn został sam. Krasnoludy skończyły kolejną rundę i wiwatowały na cześć zwycięzcy. Otoczony wianuszkiem słuchaczy lutnista ciągnął smutną melodię. PrinzB szybko osuszył kolejny kufel i zaczął się przyglądać gnomom. Gracze na przemian to rzucali kośćmi, to przestawiali je niczym pionki, budując swoją pozycję na planszy.

– To nie dla mnie… – powtórzył i zaczął się rozglądać za jakąś znajomą twarzą.

Serwer dbał o graczy i prawie natychmiast jedna z e-dziewczyn przysiadła się do stolika. Wysoka, zgrabna, kuso ubrana. Niespiesznie zawijała długie włosy wokół palca i oblizywała wargi, posyłając wymowne spojrzenie. Była piękna, wręcz idealna i na swój sposób bardzo pociągająca, tak różna od niedoskonałej dziewczyny z pudełkiem…

– Opowiedz mi o swych podbojach, dzielny rycerzu… – zaczęła dźwięcznym głosem.

– Sorry, mała. Muszę wynieść śmieci.

Niezrażona, dziewczyna pochyliła się ku niemu.

– Kto im pisze teksty?! – dyszał ciężko, trzymając w dłoniach pospiesznie zerwany kask.

W głowie podniecenie mieszało się z lekkim wstrząsem po nagłym wyjściu z wirtuala. Nigdy nie przekonał się do e-seksu i uciekał, kiedy robiło się gorąco. Dźwignął się z fotela i załadował pranie do niebieskiej torby. Do czarnej zebrał wszystkie śmieci: biodegradowalne pudełka po żarciu, opakowania po batonach oraz łupiny słonecznika.

Kurierka, jak zawsze, przyjechała punktualnie. Miał wrażenie, że to ta sama dziewczyna, bo zadzwoniła tylko raz i cierpliwie czekała. Uśmiechnęła się, kiedy podawał jej torby. Ten pogodny wyraz twarzy musiał być wyuczony. Zapewne się nim brzydziła. On przynajmniej brzydziłby się na jej miejscu.

– Śmieci do zmieszanych. Na kiedy będzie wyprane?

Zaczęła coś sprawdzać w przypiętym do przedramienia telefonie. Była tak do bólu pospolita i niedoskonała, miała znamiona i odrobinę przekrzywiony nos. Nie dorasta elfkom do pięt. Kropla wody z czubka nosa kapnęła na ekran, dziewczyna przygryzła wargę. Czemu to tyle trwa? Nowa, czy jak? Nie rozróżniał ich, wszystkie migrantki wydawały mu się podobne. A może to jednak nie była za każdym razem ta sama dziewczyna?

– Ma pan pakiet złoty, pranie będzie gotowe w ciągu szesnastu godzin. Czy życzy pan sobie coś jeszcze?

– Nie, posiłki o tej co zwykle. Do zobaczenia.

– Proszę. Do widzenia! – rzuciła, ruszając już w dół.

Spoglądał ukradkiem, jak zbiega po schodach. Miała zadziwiająco zgrabne nogi, jak na prawdziwą dziewczynę, oczywiście.

 

***

 

– Co zrobisz na miejscu?

– Siostra załatwi mi pracę – odparła Taiki.

– Legalną?

– Tak. Chyba.

– A gdzie będziesz mieszkać?

– U siostry. Na początku.

– Uważaj lepiej, bo źle skończysz. Co robi ta twoja siostra?

– Pracuje. Nie wiem dokładnie gdzie. Mówi, że pomaga ludziom. – Taiki próbowała sobie przypomnieć twarz Adiby.

Jej rozmówczyni wybuchnęła śmiechem. Mężczyźni stojący na dziobie burknęli coś gniewnie.

– Uważaj na siebie i na takich jak oni. – Dziewczyna wskazała rozmawiającego z kapitanem przewoźnika.

– Na mężczyzn?

– Tak, ale nie tylko. Na siostrę również. Nie ufaj nikomu, kto ma dla ciebie coś załatwić.

 

 

***

 

– Nie ma mowy! Nie da się zabić Nieumarłego Smoka trzyosobową drużyną. – Paladyn skrzyżował nogi na dębowym stole, przy którym siedzieli od dobrych siedmiu minut.

– Musicie to zrobić we dwóch – odparł spokojnie HaraPota. – Ja was tam doprowadzę, ale nie będę walczył, nie mam do tego umiejętności.

– Zapomnij.

– Dwa tysiące za samo pokonanie Bossa. – Iluzjonista położył na blacie spory mieszek pełen monet. – Plus trzysta za każdy kamień, który dostanę. Bierzecie tę robotę?

– Czym są te kamienie? – KillerZ lekceważąco odepchnął proponowaną zapłatę.

– Tajemnica. – Gwiazdki na czapce błysnęły kilka razy. – Jestem świrem, mówiłem wam.

– Rozwali nas! – Barbarzyńca uderzył ręką w stół. – Dlaczego nie możemy wziąć jeszcze Maga albo Nekromanty?

– Bo kamienie nie wypadają przy większych drużynach. Dwa dwieście, moje ostatnie słowo.

PrinzB wyciągnął jedną z monet i zaczął obracać w palcach. Ponad dwa tysiące za kilka godzin w jakimś niedokończonym dodatku. Rzadko kiedy wyciągali tyle w miesiąc, o czym HaraPota zapewne doskonale wiedział.

– Kusisz, ale… – KillerZ wstał od stołu. – Nie ma mowy. To samobójstwo. Idziemy, ziom! – Skinął na Paladyna.

– Trzy tysiące. – PrinzB zacisnął monetę w dłoni. – Będziemy musieli kupić tony najdroższych mikstur i zwojów, oraz różne nielegalne przedmioty ze starszych wersji, za które można dostać prawdziwego bana. Pamiętaj, że i tak oceniam nasze szanse najwyżej na średnie.

– Kupcie, co trzeba. Dwa pięćset.

– Trzy trzysta, a spróbujemy! – KillerZ wbił topór w dębowy blat. – Połowa z góry.

– Trzy!

– Deal!

– Deal! Do zobaczenia. – Wyraźnie zadowolony Iluzjonista rozpłynął się w powietrzu.

 

***

 

– Nie wytrzymam już! Zatrzymajmy się, proszę! – Wychudzona dziewczynka przyciskała do piersi brudnego pluszaka.

– Cicho tam! – Kierujący pojazdem Abdullah trzasnął otwartą dłonią w szybę oddzielającą prowizoryczną kabinę pasażerską.

Rozklekotany dostawczak piął się mozolnie wąską drogą ku przełęczy. Do wschodu słońca została godzina.

– Jeszcze trochę, wytrzymasz. – Taiki pocieszała towarzyszkę. – Najgorsze już za nami. Po drugiej stronie gór leży brama do lepszego świata. Codziennie dają tam ciepłe jedzenie i każdy ma w domu łazienkę.

– Turcja? – Dziewczynka zapytała przez łzy.

– Tak, wrota Europy. Siostra mówiła mi, że tam wreszcie życie nabiera kolorów.

 

 

***

 

– Zaiste, ciekawa ta wioska. – KillerZ ciął mieczem ruiny radioteleskopu. – Co za pacan postanowił dodać współczesne akcenty do celtyckiej osady?

Maszerowali zniszczonym torowiskiem wśród pastwisk i zagajników. Nad strzechami, do których zmierzali, unosił się paskudny, zielonkawy opar. Jeżeli wierzyć relacjom, czekali tam nieumarli, upiory i wskrzeszony smok. Poza radioteleskopem minęli jeszcze wrak sterowca, wykolejony parowóz i wystającą z ziemi rufę pancernika.

– Światy bywają różne. – Iluzjonista poprawił czapkę. – Ktoś kupił parę niedokończonych dodatków i poskładał z nich ten scenariusz. Dziwny, trudny i bez większych nagród. Idealne miejsce, żeby coś ukryć.

– Ale skąd tu tyle owiec?

– Podobno widok skubiących trawę zwierząt wycisza i pozwala lepiej przygotować się do starcia. – Paladyn sprawdził mocowanie tarczy.

Owieczki chodziły trójkami. Pierwsza, największa, szła powoli przez cały czas, druga poruszała się nieco szybciej, ale co chwilę przystawała, by pochylić głowę. Jagnię zazwyczaj stało w miejscu, ale gdy dorosłe za bardzo się oddaliły, zaczynało przeraźliwie beczeć i biegło w ich stronę.

– Ciekawe, ile doświadczenia dają te barany? – Barbarzyńca cisnął w najbliższą owcę toporkiem.

Trafiony zwierzak zabeczał przeraźliwie, zaczął młócić w powietrzu przednimi nogami i zniknął. Żadnej krwi, choćby podstawowej fizyki trafienia czy ran, absolutnie nic. Reszta owiec nie zwróciła na to najmniejszej uwagi.

– Ale bieda! Tylko dziesięć punktów i nawet skóry nie ma. Ej, no, toporka też ani śladu! Gdzie ty nas zabrałeś?

– Za swoją dolę kupisz dużo nowych toporków. – Paladyn poklepał druha po ramieniu. Ostatnie, czego im było trzeba, to chryja tuż przed walką. – A gniew zachowaj dla wrogów, większe zombiaki powinny reagować na zaczepki.

– Nie tutaj. – HaraPota pokręcił głową. – Przeciwnicy będą jak te barany. Tyle że szybcy, wytrzymali i przyjdzie ich naprawdę dużo.

Szykowała się długa, żmudna i monotonna walka z wykorzystaniem jedynie kilku umiejętności.

– Nie rozumiem. – PrinzB zatrzymał się tuż przed bramą osady. – Czym są te kamienie?

– Tajemnica. – Iluzjonista uśmiechnął się niewinnie. – Dobra, powiem wam, ale dopiero po robocie.

– Raczej weźmiesz kamień i znikniesz.

– Czy kiedyś dałem wam powody, byście wątpili w moje słowo?

– Nie – odparł Paladyn po dłuższej chwili.

– Więc szanujmy się, proszę, bo zaczyna mi to działać na nerwy. A jeżeli nawet zniknę, to wpierw wam zapłacę, nie bójcie się.

– To w sumie nie nasza sprawa, twój hajs, ale jestem zwyczajnie ciekaw…

– Panowie! – Barbarzyńca dobył miecza. – Kończcie filozofować, wełniaki chyba zamierzają pomścić tamtego!

Niebo pociemniało, a owce zaczęły przeistaczać się w potwory. Serwer szykował im żmudną, ciężką przeprawę.

 

***

 

– Imię? – zapytał tłumacz, siedzący obok urzędnika w mundurze.

– Taiki.

– Nazwisko?

Milczała. Jeżeli ustalą, skąd pochodzi, kolejni będą mieli trudniej.

– Dlaczego nielegalnie przekroczyłaś granicę Zjednoczonej Europy, Taiki?

Nadal milczała.

– Nie pogarszaj swojej sytuacji…

– Naprawdę nie wiesz? Bo chcę żyć. Tak, jak ty! – wrzasnęła. Tłumacz wycofał się, pozostali dwaj mężczyźni oderwali spojrzenia od telefonów.

Typ w mundurze pokręcił głową, ale urzędnik w garniturze popatrzył na nią z zaciekawieniem. Zaczęli rozmawiać. Zbyt słabo znała angielski, wyłapywała tylko pojedyncze słowa: młoda, zdrowa, potrzebujemy, poradzi sobie.

 

***

 

Blok, cios tarczą, szybki blok, unik, gruchnięcie tarczą, kolejny blok… I tak bez końca. Wyrąbanie minionów zajęło im kilka długich godzin. Kiedy ostatni zombiak padł, ziemia zadrżała i pojawił się smok. Wielkie, gnijące truchło cuchnące śmiercią.

– Ale duży! – Barbarzyńca pospiesznie zmieniał ekwipunek. – Wymaksujcie ochronę przed czarną magią!

PrinzB przełączył aurę z raniącej nieumarłych na taką, która poprawiała obronę drużyny. Iluzjonista skrył się pod płaszczem utkanym z wysokopoziomowej magii. Wielki jak blok potwór, o topornej aparycji, wyciągnął łeb, by zaatakować Paladyna. Rycerz zdzielił go tarczą, bestia powoli cofnęła głowę, na wszystkie strony posypały się brzydkie, źle wyrenderowane kości.

– Ale bieda! – KillerZ zakręcił młynka i rzucił się na wroga.

– Oldschool! – Paladyn zdzielił potwora buzdyganem. Gdzieś z góry spłynęła fala wibracji. Tekstury bestii stały się monochromatyczne, a ruchy poklatkowe.

– Co się dzieje?! – Barbarzyńca przyjął pozycję obronną.

PrinzB zalała fala gorąca. Bestia zamarła w groteskowej pozie, niebo stało się szare. Przełączył Paladyna na autopilota i wyszedł z wirtuala.

– Obudźcie się! – Wzmocniony elektronicznie głos dobiegał z klatki schodowej. – Świat należy do nas! Wylogujcie się wreszcie, otwórzcie okna i wyjdźcie z domów!

Druciarze. Sprzedajni terroryści udający idealistów. Sądząc po odgłosach, dostali się na dach z nagłośnieniem i sprzętem zakłócającym działanie internetu.

Zza ścian zaczął dobiegać rumor. Mieszkańcy, pozbawieni dostępu do życiodajnej sieci, wracali do reala. Ktoś otworzył drzwi i ruszył po schodach na górę. Ktoś inny uruchomił syrenę, na przekór terrorystom. PrinzB, nauczony doświadczeniem, szybko wybrał numer alarmowy i wysłał zgłoszenie. Patrol interwencyjny powinien przyjechać za cztery minuty.

– Co to za bajzel? – KillerZ zafundował smokowi kolejną nawałnicę cięć.

– Druciarze. – Paladyn tłukł bronią o tarczę, by skupić na sobie uwagę potwora. Ostatnie, czego potrzebowali, to zdemaskowanie Iluzjonisty. Szybko się uczył, ale miał sporo niższy poziom i bestia zabiłaby go przy pierwszej nadarzającej się okazji.

Konsekwentnie skracali pasek wytrzymałości poczwary, kiedy po raz kolejny poczuli wibrację. Tym razem słabszą, ledwie wpływającą na wirtualne środowisko.

– Zaraz wracam! – wrzasnął PrinzB.

Smok właśnie zniknął, na jego miejsce pojawiały się dwa mniejsze gady oraz kamień. Piękny błękitny klejnot wielkości pięści. Wylądował kilka kroków od Paladyna. Z daleka wyglądał zwyczajnie, ale teraz…

– Jest mój! Odciągnijcie je! – HaraPota puścił się biegiem w stronę klejnotu.

– Tylko go obejrzę… – Paladyn uniósł dłoń. – Telekineza!

– Nie! – Otaczająca HaraPotę pajęczyna iluzji została rozerwana.

Wszystko ponownie zadrżało. Coś wzywało do realnego świata, ale PrinzB wpatrywał się jak głupi w niebieską błyskotkę.

– Pomóż mi, bo go zabiją i kasa przepadnie! – ryczał Barbarzyńca.

– Tylko spławię gliny.

PrinzB ponownie wyszedł z wirtuala. Zdejmując kask, uświadomił sobie, że trzyma coś w dłoni. Obiekt był twardy i dziwnie ciepły. Skrzył się błękitem.

– Jak?! – Patrzył na klejnot w zaciśniętej dłoni. Swojej, nie Paladyna.

 

***

 

Prosił, by dzwonić raz, więc cierpliwie czekała, choć nie było to zgodne z procedurą. Powinna doręczać przesyłki w mniej niż trzydzieści sekund, a stała już prawie minutę.

Zadzwoniła więc drugi raz, potem trzeci. W końcu drzwi się otworzyły. Uderzył ją kwaśny odór.

– Dzień dobry! Pańskie pranie jest gotowe! – wyrecytowała, podając torbę.

– Dziękuję… – Jego spocona twarz była bledsza niż zwykle.

Patrzył w jej stronę, ale nie na nią.

– Do zobacze… – Zauważyła obiekt w jego dłoni. Błękitny klejnot. Zamarła. – Książę… – zdołała wyrzucić z siebie.

Ręce zaczęły mu drżeć. Wbił w nią spojrzenie przekrwionych, nieobecnych oczu.

– Ty… Wiesz! Jak? – Wskazał kamień.

Pokręciła głową. Chciała uciekać, powinna wiać, ale nie potrafiła się ruszyć. Klejnot, Książę, jakaś naiwna dziecięca przepowiednia jeszcze z Bangladeszu, zupełnie jak we śnie…

Na dole coś huknęło.

– Tu służba bezpieczeństwa! Prosimy obywateli o pozostanie w mieszkaniach!

Ciężkie buty grupy interwencyjnej zadudniły o posadzkę.

– To jest jakiś podstęp, a ty bierzesz w tym udział. – Chłopak zaczął zamykać drzwi.

– Książę… – powtórzyła. Nie wiedziała, co robić, wprawdzie miała dokumenty i była w pracy, ale mundurowi nie zawsze zwracali uwagę na takie drobnostki, kiedy walczyli z terroryzmem.

 

***

 

Nie był pewien, kto oszalał: on czy otaczająca go rzeczywistość. Przecież nie da się przenieść przedmiotów z wirtuala do świata realnego. Jest to niemożliwe, niefizyczne… A jednak miał klejnot w dłoni, a ona coś o tym wiedziała. Z jednej strony pragnął, aby uciekła, najlepiej zabierając ze sobą kamień, ale jednocześnie wiedział, że nie może na to pozwolić. Nie potrafił tego nazwać, ale czuł, że coś się zmieniło. Jego dotychczasowe życie zdało się raptem szare, nudne i tragicznie bezcelowe. Złapał dziewczynę i wciągnął do środka. Wyglądała na zaskoczoną, ale nie protestowała. Zatrzasnął drzwi, kiedy mundurowi byli ledwie piętro niżej.

– Książę… – powtarzała jak mantrę, masując skronie.

– PrinzB konkretnie. – Przedstawił się. – Skąd wiesz, jak mnie zwą? – Nie patrzył już na nią, a w monitor.

Iluzjonista uciekał, Barbarzyńca napierał, jego Paladyn trzymał dystans. Widać ustawił zły skrypt.

– Taiki. Nie wiem. – Głos zaczął jej się łamać. Chwyciła jego dłoń. – Jesteś Księciem. Ten kamień coś mi przypomina, chyba mi się śnił…

Z góry usłyszeli odgłosy szamotaniny i wystrzały z broni automatycznej. Służba bezpieczeństwa szybko przechodziła od słów do czynów.

– To nie jest jakiś druciarski fortel?

– Słucham?

– Nieważne, usiądź… – Wskazał zagraconą wersalkę.

– Dziękuję. – Poprawiła włosy i ostrożnie rozgarnęła skłębioną pościel.

– Weź go. – Prędko podał jej klejnot.

Tak, jak w wirtualu czuł nieodparte pragnienie, by wziąć kamień do ręki, tak teraz chciał się go jak najszybciej pozbyć.

– Proszę, może coś ci się przypomni.

Dziewczyna nie zastanawiała się długo. Chwyciła kamień, a ten natychmiast rozbłysnął błękitnym światłem. Wszystko w pokoju stało się przeraźliwie niebieskie. PrinzB zamknął oczy i zasłonił twarz, lecz na niewiele się to zdało. Nadal widział wyraźnie jarzący się kamień i obracającą go w dłoniach dziewczynę, która powoli również zaczynała lśnić.

– Przypomniałam sobie! – wykrzyknęła.

Kamień zgasł.

– To dla ciebie tu przyjechałam. Chyba. – Oderwała spojrzenie od kamienia i uśmiechnęła się do stojącego w rogu PrinzB. – Wszystko jest dokładnie tak, jak mówiła stara matka Sheikh. Z początku wystąpią pewne trudności – rozejrzała się po mrocznym, zagraconym mieszkaniu. – Ale razem je pokonamy i będziemy żyć długo i szczęśliwie.

– My? – PrinzB mocniej naparł plecami na ścianę.

– Jesteśmy sobie zapisani – pokiwała głową i podeszła bliżej. – Przecież…

Chłopak pospiesznie odkleił się od ściany, by rzucić okiem na ekran. Uspokoił się nieco widząc, że KillerZ panuje nad sytuacją.

– Zapisani? Powoli, koleżanko, nie szukam współlokatorki.

– Weź go.

– Słucham?

– Zrozumiesz. – Podeszła jeszcze bliżej i wepchnęła mu kamień w dłonie.

Na mgnienie oka pokój ponownie utonął w błękicie.

– Od czego zaczniemy? – zapytał, próbując ostrożnie choć zdecydowanie wyswobodzić się z niespodziewanego uścisku dziewczyny. – Bo ja cię w sumie nie znam, a ty mnie trochę tak, ale nie od tej lepszej strony.

Roześmiała się. Za drzwiami znowu grzmiały kroki ciężkich butów, tym razem wymieszane z jękami schwytanych Druciarzy.

– Zdecydowanie musimy się poznać. Pomożesz mi przewieźć rzeczy?

– Rzeczy?

– We dwoje będzie raźniej. Nic tak nie zbliża ludzi, jak wspólne mieszkanie. Tylko sobie nie myśl, do ślubu spać będziemy osobno.

– Ślubu?

 

***

 

– Może jutro go spotkamy, to naprawdę świetny gość. – Taką przynajmniej miał nadzieję, na żywo nie widział KillerZ od ośmiu lat.

– Jak w ogóle możecie tak żyć? Nie nudzi was to?

– Przywykłem i tak już zostało. Aż do dzisiaj. – Położył dłoń obok jej dłoni. Szli przez zdziczały park, prowadząc obładowany dobytkiem Taiki rower. Słońce powoli chowało się za niszczejący gmach galerii handlowej. – Najpierw zachęcali do pozostania w domach, potem wręcz zabronili wychodzić. Mówili, że to była pandemia. Za wyjście do pracy, sklepu czy znajomych można było trafić do aresztu. Coś trzeba było robić, a że płacili za granie, to wiele osób się przebranżowiło.

PrinzB był zdumiony, jak bardzo miasto zmieniło się przez te lata. Blokowiska powoli zarastały, w wielu miejscach zadomowiły się zwierzęta. Natura powoli, ale nieubłaganie zawłaszczała, co kiedyś jej odebrano. Służby utrzymywały jedynie główne ulice, resztę pozostawiono własnemu losowi.

– Nikt się nie buntował? – Położyła swoją dłoń na jego dłoni. – Bo ja bym chyba zwariowała.

– Buntowali się. Powstała nawet Akcja Wyzwolenie, zwana potocznie Druciarzami. Widziałaś, jaki los ich spotyka.

Kilka metrów przed nimi z krzaków wyskoczył zając. PrinzB zatrzymał się raptownie, o mało nie wywracając roweru.

– Nie boisz się? – zapytał. Zając popędził jak szalony, ścigany przez lisa, który nie zwrócił większej uwagi na spacerowiczów. – Przecież tu nikogo nie ma. Jeżeli by nas zaatakował…

– Idzie przywyknąć – roześmiała się. – Zwierzęta boją się ludzi, nawet lisy. I jeszcze mam to. – Wskazała dzwonek. – Zobacz.

Dochodzili na miejsce. Minęli opustoszałą szkołę, za którą stał porośnięty bluszczem blok z wielkiej płyty, w którym PrinzB miał swoją klitkę. Przed budynkiem było widać ślady niedawnej interwencji: gruba warstwa liści została brutalnie zdarta kołami jakiegoś ciężkiego pojazdu, a dwie okazałe czerwone plamy ogrodzono biało-czerwoną taśmą. Wśród plątaniny kolein kręciło się stadko dzików.

– A sio! – Taiki zaczęła krzyczeć i tupać. Dziki jedynie na chwilę uniosły łby i szybko wróciły do żerowania. – Jakieś zuchwałe są. Zwykle szybciej uciekały. – Schyliła się i podniosła patyk.

PrinzB zaczął przyglądać się zwierzętom. Bał się nieco, ale też dawno nie widział żadnych w realu. Dziki były wyraźnie pochłonięte swoimi sprawami. Naliczył dziewięć sztuk, jakby trzy pary z jednym warchlakiem każda. Samiec powoli kroczył przed siebie, locha co chwilę przystawała, węsząc, a warchlak podbiegał do nich, jeżeli zbytnio zostawał z tyłu.

– Nie! – wrzasnął.

Za późno. Taiki cisnęła kijem w stronę zwierząt. Patyk był nieduży i zwyczajnie odbił się od jednego z odyńców, nie czyniąc mu krzywdy. Trafione zwierzę ryknęło jednak, zamachało przednimi nogami w powietrzu i zniknęło. Reszta stadka nie zwróciła na to większej uwagi.

– Co?! – Taiki przysiadła z rozdziawioną rozdziawionymi ustami.

– Uciekaj! – Pociągnął ją w stronę drzwi. – Musimy wiać!

– Ale rower… – zaprotestowała w chwili, kiedy dziki zaczęły się zmieniać.

Zwierzęta ryczały przeraźliwie, otoczyła je ognista aura. Niebo, które nagle zafalowało i stało się czerwone, przecięły błyskawice. Gorejące bestie rozglądały się przez moment, choć ich oczy zdążyły eksplodować od gorąca, i prędko ruszyły do ataku. PrinzB wepchnął Taiki do środka i zatrzasnął drzwi. Na niewiele się to zdało. Pierwszy z odyńców bez trudu wdarł się do budynku. Razem z nim wpadł żar. Klatkę schodową szybko objęły płomienie.

– Nie zostawiaj mnie! – Taiki pędziła na górę.

Nie zostawił. W odruchu rozpaczy zasłonił ją własnym ciałem, mimo bijącego od stworów piekielnego gorąca. Czuł, jak jego ręce i płuca zapłonęły, kiedy zwierzę naparło. Przewrócił się. Zrozumiał, że sam również już płonie. Gorejące bólem ciało pragnęło krzyczeć, ale nie był w stanie. Przez chwilę widział jeszcze własne skwierczące palce oraz puste oczodoły bestii, a potem nie widział już nic.

Nie było bólu, kalejdoskopu z życia czy sądu, którego tak się kiedyś obawiał. Nie było nic. Została tylko jego własna świadomość. Miał wrażenie, że sam na chwilę przestał istnieć, stał się pozaczasowy i bezwymiarowy. Wtem z nicości zaczęły wyłaniać się kształty: zobaczył szkołę, porośnięty bluszczem blok i wieczorne niebo.

Poczuł dotyk czyjejś dłoni. Wspólnie prowadzili rower.

– Idzie przywyknąć, a zwierzęta boją się ludzi. I jeszcze mam to. – Taiki wskazała dzwonek. – Zobacz.

Od stada żerujących dzików dzieliło ich dobre trzydzieści metrów.

– Uciekamy! – wrzasnął i spróbował ją pociągnąć za sobą.

– Słucham… – zaprotestowała. Raptem niebo nabrało koloru krwi.

– Uciekaj! – powtórzył. – Do wody!

Od zarośniętego bajora, które kiedyś było parkowym stawem, dzieliło ich dobre sto metrów. Zaczął biec dopiero, kiedy Taiki wskoczyła na rower i popędziła przed siebie. Nie pamiętał, kiedy ostatnio biegał, ale musiało to być dawno. Po ledwie kilkunastu krokach coś strzeliło mu w kostce. Runął na ziemię. Chciał wstać, ale wielkie i gorące cielsko zwaliło mu się na plecy, żłobiąc w nich głębokie rany. Zobaczył jeszcze, jak kilka ognistych bestii pędzi w stronę dziewczyny, nim odpłynął w mrok.

Po chwili znowu prowadził rower. Kostka już go nie bolała, ale był potwornie głodny i zmęczony. Kazał Taiki natychmiast wsiadać na rower i nie oglądać się za siebie. Przewrócił się dopiero w połowie drogi, kiedy coś strzyknęło w kolanie. Po chwili znowu stał przed szkołą. Dosłownie skręcało go z głodu.

– To bez sensu! – Zaczął się rozglądać za inną opcją ratunku.

– Ale działa! – Dziewczyna, z lekko naburmuszoną miną, zaczęła dzwonić dzwonkiem.

Dziki poderwały łby.

– Przestań, one zaraz nas zabiją! – Ruszył w stronę szkoły. Drzwi i okna były zabite deskami, ale gdzieś musiała być drabinka na dach.

– Książę, a tchórz! – fuknęła, dzwoniąc jeszcze głośniej.

Niebo zafalowało i poczerwieniało.

Cokolwiek robił, bestie prędzej czy później ich dopadały. Pod blokiem, na piętrze, w szkole, na dachu szkoły, na brzegu czy w środku bajora. Dziewczyna nic nie pamiętała i za każdym razem pokazywała, jak działa dzwonek. Z tego wszystkiego ten fakt przerażał go najbardziej. Doświadczali tego razem, ale w pewnym sensie był całkiem sam.

Taiki była od niego sprawniejsza, stwory tylko raz dopadły ją przed nim, ale wspomnienie wryło się tak głęboko, że przez kilkanaście kolejnych żywotów jedynie płakał. Kiedy stracił już rachubę i, nie mając wyboru, zaakceptował sytuację, zaczął powoli, na chłodno, analizować, co go spotkało. Czas bez wątpienia płynął, przynajmniej dla niego, za każdym razem był coraz bardziej zmęczony i głodny. Świat, czy też to, czego doświadczał, nie mógł być więc światem realnym. To miało coś wspólnego z kamieniem, pewnie na tym polegała jego moc. Musiał być nadal w grze, bo nie istniały przecież płonące dziki, a zamordowani ludzie nie odradzali się, by móc kolejny raz walczyć o życie. Tyle, że poziom szczegółowości był niespotykany. Próbował odprężyć się i kłaść ręce na głowie, by wyjść z wirtuala, ale nic to nie dawało.

– Jej, ale ty schudłeś przez ten spacer. – Taiki jak zawsze na początku wskazała dzwonek. – Tego to już się naprawdę boją. Zobacz.

Nie patrzył, nie chciał już oglądać dzików. Ale dziewczyna miała rację, ubranie wisiało na nim, a pulchne dotąd dłonie stały się wręcz żylaste.

– Co się dzieje? – zapytała. Niebo właśnie stało się czerwone.

– Nie bój się. Zamknij oczy, to nie potrwa długo. – Nie wiedział, co sensownego można powiedzieć. Niemoc miażdżyła go, ale wiedział, że przyjdzie im zginąć jeszcze wiele razy, zanim znajdzie rozwiązanie. Jeżeli jakiekolwiek istniało.

Stali w miejscu, po raz kolejny czekając na swój los. Płonące bestie gnały już w ich stronę, zostawiając za sobą ognisty ślad. Taiki rzuciła się do ucieczki, on obserwował i starał się po raz kolejny wszystko przemyśleć.

Największy z odyńców był ledwie kilka kroków od niego, kiedy nieoczekiwanie eksplodował. Płonące szczątki wyleciały w powietrze, ale nim spadły morzem ognia, otoczyła go błękitna poświata, od której bił przyjemy chłód. Zza bloku wybiegła potężna, ubrana w czarną zbroję postać, dzierżąca w dłoniach topory bojowe.

– KillerZ! – PrinzB zaczął się cofać. Niebieska poświata bledła.

Kolejne toporki przecięły powietrze. Seria wybuchów rozerwała potwory na kawałki. Z uderzenia ocalała jedynie najmniejsza maszkara, która szarżowała teraz prosto na Barbarzyńcę. Potępieńczy ryk odbił się echem, aż szyby drżały. Barbarzyńca wyczekał na odpowiedni moment i przerąbał stwora mieczem na pół.

– KillerZ! – PrinzB ruszył w stronę przyjaciela, klucząc między gorejącymi truchłami. Bieg przychodził mu teraz z łatwością. – Który to już raz ratujesz mi… – Powietrze przed nim zafalowało. Zatrzymał się.

– Kamień! – Piskliwy głos HaraPoty do reszty zburzył kryjącą go iluzję. – Gdzie jest mój kamień?

Iluzjonista wyglądał dokładnie tak, jak w grze. Z bliska można było zauważyć poszczególne tekstury, a nawet piksele.

– Kamień! – HaraPota, stając na palcach, dotknął jego brzucha palcem wskazującym. – Ajjj!

– Cześć, ziom! – KillerZ przeskoczył przez Iluzjonistę jak przez kozła, strącając mu z głowy szpiczastą czapkę. – Nie wiem, co zrobiłeś, ale w sumie to mi się podoba. – Barbarzyńca zakręcił kilka młynków dwuręcznym ostrzem. – I w dodatku mam te zbugowane toporki.

Barbarzyńca również wyglądał jak w grze. Zbyt duże bicepsy co chwilę przenikały się z elementami pancerza.

– Prosiłem, żebyś tak nie robił, troglodyto! – Czapka błyskawicznie wróciła na miejsce. – Musicie mi oddać kamień, wtedy będzie jak dawniej.

– Albo znikniesz i zostawisz nas samych z tym bajzlem. Gadaj, co tu się dzieje!

– Dobrze… – HaraPota oparł się na swym kosturze. – Mówiąc krótko: przeskoczyłeś. Wykorzystałeś kamień w niewłaściwy sposób i dwa sąsiednie poziomy utworzyły intruzję. Zlały się w jeden świat, rządzący się mieszaniną praw obu poziomów symulacji składowych. Ale nic straconego, kamień ocalał. – Wskazał dogasające truchła. – Całe szczęście, że dotarliśmy na czas, bo te maleństwa rozerwałyby cię na kawałki.

– Te potwory już kilka razy rozerwały nas na strzępy!

– Kondolencje. – Iluzjonista zaczął się przyglądać PrinzB. – Doświadczyłeś zatem na własnej skórze, że w wieloświecie nic nie ginie.

– Kim oni są? – Taiki szła powoli, zaciskając dłonie na kierownicy roweru.

Wszyscy trzej spojrzeli w stronę dziewczyny, Barbarzyńca wyprostował się i puścił oczko.

– To przyjaciele – wyjaśnił PrinzB. – Uratowali nas.

– Dajcie znać, jak skończycie podrywać postacie niezależne. – Iluzjonista skrzyżował ręce na piersi.

– Nie bój się, chodźmy. – PrinzB przywołał ją gestem. – To jest Taiki, moja… Dziewczyna. Nie żadna postać niezależna. A ty mów dalej.

– Jak oddasz kamień!

– Właśnie idziemy po niego. – PrinzB pomógł Taiki załadować rzeczy na rower.

– Ponieważ tylko ty miałeś kamień, poprawnie zmieniłeś formę. Nas zwyczajnie wyrwało. Żeby to odwrócić…

– Skąd o tym wiesz? – przerwał mu PrinzB.

Z sąsiedniego bloku wyszła staruszka, ciągnięta przez małego, dobrze odkarmionego psa, który szczekał zajadle. Na widok osobliwych spacerowiczów kobieta zawróciła.

– Nieistotne. Ktoś musi wrócić z kamieniem, najlepiej ty albo ja…

– Jak byłem mały, poszczuła mnie tym kudłatym paskudztwem! – Nim ktokolwiek zdążył zaprotestować, wybuchowy toporek KillerZ sięgnął celu. Staruszka eksplodowała, pies zniknął w pożodze. – Tylko po co to odwracać? Wrócisz do gry po przedmioty i zawojujemy świat!

– Co ty wyprawiasz? – zaprotestował PrinzB. – I dlaczego zabiłeś tamtą kobietę?

– Zabiłem? Przecież to tylko jakiś bot, ziom!

– Da się zrobić. – HaraPota uśmiechnął się i pokiwał głową. – Jeśli wreszcie dacie mi kamień, wrócę i będę mógł przeskoczyć ściągając was w aktualnej formie. Z ekwipunkiem. To jak, działamy? Bo chyba jesteśmy na miejscu? – zapytał, widząc, że Taiki zatrzymuje rower.

– Tak… – PrinzB nie spuszczał z oka Iluzjonisty. – Wystarczy, że wrócę do wirtuala, a wy też tam wrócicie? A ona?

– A ja nie chcę mieć z tym nic wspólnego. – Taiki jedynie udawała, że nie słyszy, o czym rozmawiają. – Niech bóg ognia i demon kłamstwa odejdą precz i przestaną nas niepokoić!

Od strony głównej ulicy dobiegł ich narastający warkot silników. Po chwili transportery opancerzone zaczęły wjeżdżać na osiedle.

– Proszę zachować spokój i pozostać w domach! – rozbrzmiało z megafonów. Wieżyczki strzeleckie zwróciły lufy w ich stronę.

– Załatwimy to. – HaraPota ukrył ich pod siecią miraży. – Ty za wszelką cenę musisz wrócić z kamieniem.

Z góry posypał się tynk. Kilka pocisków trafiło w elewację gdzieś nad ich głowami.

– Ale to gliny, mają broń, czołgi… – KillerZ bez przekonania zważył miecz w dłoniach.

– To już nie jest pani z pieskiem czy bezbronna owieczka, nasz dzielny troglodyto! – Kostur iluzjonisty wciąż kreślił wzory w powietrzu. – Strach cię obleciał? Weź się w garść i pokaż im te zbugowane toporki, bo sam sobie nie poradzę i zaraz wszyscy padniemy. – HaraPota wytworzył kilka iluzji własnej osoby, które skupiły na sobie ogień służby bezpieczeństwa.

PrinzB wskoczył do budynku, ciągnąc za sobą Taiki. Dziewczyna początkowo nie chciała zostawić dobytku, ale huk granatów zmotywował ją do biegu. Zdobywali kolejne piętra w akompaniamencie wystrzałów i eksplozji. W zgiełku na zewnątrz co i raz rozbrzmiewało zawołanie bitewne KillerZ.

Wpadł do mieszkania i szybko odnalazł kask.

– Poczekaj. – Taiki wcisnęła mu klejnot w dłoń. – Cokolwiek się stanie, pamiętaj…

Budynkiem wstrząsnęła eksplozja. Dziewczyna straciła równowagę i wpadła na niego, kiedy aktywował wirtual.

Świat zniknął na mgnienie oka, a po chwili PrinzB jak długi runął na wilgotną skałę. Siedząca na nim kobieca postać w niczym nie przypominała Taiki, ale czuł, że to ona. Przesadnie wyidealizowana dziewczyna trzymała w dłoniach lśniący, niebieski klejnot i z otwartymi ustami wpatrywała się w swe smukłe, świeżo wyrenderowane ręce.

– Uważaj, ziom! – Pełen werwy krzyk Barbarzyńcy wstrząsnął dziedzińcem.

Zadziałał instynktownie. Znowu był Paladynem. Przetoczył się na bok, jednocześnie wstając i w ostatniej chwili zasłaniając Taiki tarczą. Nareszcie wiedział, co robić. Pomniejszy nieumarły smok wycofał się, by niespodziewanie zaatakować ogonem.

– Cały czas trzymaj się za mną! – rozkazał dziewczynie, parując atak buławą.

Złamany ogon sypał pikselami na wszystkie strony. Bestia ryknęła i spróbowała zajść ich z flanki. Po przeciwnej stronie kawerny druga z maszkar zbierała właśnie srogie cięgi od Barbarzyńcy. Smok powoli skracał dystans. Krocząc, zostawiał za sobą czarny płomień, w końcu zamknął ich w kręgu.

– Co… co… co to jest? – Głos Taiki drżał. – To jest nieprawdziwe, to tylko ta wasza gra, tak?

– To skomplikowane. – HaraPota musiał być gdzieś blisko, choć nigdzie nie było go widać. – W intruzji kolejne poziomy i prawa nimi rządzące nieco się przenikają. Jak ugryzie, to zaboli, jeżeli teraz zginiemy…

Smok wyskoczył w powietrze, kilka razy machnął potrzaskanymi skrzydłami i runął do przodu. Tego ataku nie można było zablokować nawet Świętą Tarczą, przynajmniej w normalnej grze. PrinzB odepchnął dziewczynę, odskakując w przeciwną stronę.

– No chodź! – Paladyn zasypywał gradem ciosów kark potwora. Bestia zwróciła jednak pysk w stronę Taiki, obnażając rzędy długich, jednakowych zębów. Coś było nie tak, jak powinno. W grze przeciwnicy nie atakowali w taki sposób.

– Co, jeżeli zginiemy? – Dziewczyna zrobiła krok w tył.

– Nie zginiemy! – W opancerzonej dłoni pojawił się miecz o niezwykle cienkiej klindze. Mgnienie oka później PrinzB wbił ostrze w smoczy kark. Bestia ryknęła, rzuciła łbem na bok i zgasła w jednej chwili.

– Na cios w plecy lodowym rapierem nie ma mocnych. – Szeroko uśmiechnięty Iluzjonista pojawił się kilka kroków przed nimi. Telekinezą złapał niebieski klejnot, który wypadł z bestii i zaczął obracać go w dłoniach. – Zgodnie z umową, poproszę i tamten…

– Ratunku! – Wrzask Barbarzyńcy był znacznie słabszy niż poprzednio.

PrinzB pierwszy rzucił się w stronę przyjaciela. Zamiast zadawać ciosy rogatym łbem, jak skrypt przykazał, poczwara zamarkowała atak od przodu i uderzyła z góry, wbijając zęby głęboko w obleczone lwią skórą ramię. KillerZ jak oszalały rąbał toporem gadzi pysk, ale maszkara wciąż zaciskała szczęki, miażdżąc ramię i machając Barbarzyńcą jak połciem mięsa.

Paladyn uderzył nieumarłego gada krawędzią tarczy w szyję. Martwa skóra pękła, z rany trysnęła zielona posoka, lecz potwór zdawał się tego nie zauważać.

– Użyj mikstury! – Iluzjonista, otoczony zgrają lustrzanych odbić, zaczął biegać tuż przed bestią

– Skończyły mi się! – Ze strzaskanego ramienia ciekło coraz więcej krwi.

– Łap! – HaraPota cisnął flakonem w powietrze.

Potwór uderzył ogonem. Ociekający jadem kolec przeciął na pół szpiczastą czapkę. KillerZ schwycił eliksir telekinezą, ale nim zdążył go wypić, smok rozluźnił chwyt i cisnął Barbarzyńcą o ścianę.

– Wycwanił się. Coś jest mocno nie tak! – Buława spadała na odsłonięty kręgosłup potwora, nie czyniąc mu jednak większej krzywdy. Paladyn blokował kontrataki jeden po drugim, ale z każdym kolejnym ciosem blask tarczy był coraz słabszy. – Odciągnę gada, a ty podlecz KillerZ!

Smok natychmiast rzucił się w stronę Iluzjonisty. HaraPota przywołał kolejne lustrzane odbicia, te jednak miały nieuszkodzone czapki i bestia bez problemu obrała właściwy cel.

– Wiej na zewnątrz, tam za filarem jest wyjście! – rozkazał PrinzB, bacznie obserwując potwora. – On tam nie może wchodzić. Taiki, biegnij za nim!

– On nas chyba rozumie, pacanie! – Iluzjonista żwawo przebierał krótkimi nogami, co i raz oglądając się za siebie. – Niech cię cholera, PrinzB! – HaraPota odskoczył, w ostatniej chwili unikając ociekającej krwią paszczy, ale stracił równowagę i runął na ziemię. – Niech cię cholera!

Bestia zwolniła i niespiesznie wstała na tylne łapy.

– Na to liczę – szepnął PrinzB.

– Kryć się! – Nieoczekiwanie ryknął Barbarzyńca.

Smok początkowo nie zwrócił na niego uwagi. Zareagował dopiero, kiedy Paladyn przestał okładać potwora buławą i przysiadł, skryty pod tarczą. Iluzjonista wykorzystał swoją szansę i poderwał się do biegu. W tej samej chwili pierwszy toporek uderzył w sklepienie. Eksplozja oderwała kilkanaście mniejszych stalaktytów, które niczym gwoździe przyszpiliły poczwarę do ziemi.

– Oldschool! – Paladyn napełnił tarczę magią.

Kolejne toporki wyrywały coraz większe kawałki skał, aż w końcu od sklepienia oderwał się ogromny, przypominający grot włóczni głaz. Potwór wył, ciął ogonem, zionął czernią. Wszystko na marne. Kawał skały przeciął bestię na pół, a następnie powoli osunął się, miażdżąc szukającą ratunku głowę.

– I to się nazywa współpraca! – Paladyn wstał i ruszył do poranionego kompana, który z toporem w dłoni wspierał się o ścianę. – Zostało mi jeszcze kilka zwojów leczniczych…

Barbarzyńca upuścił broń i padł na kolana, zdrową ręką chwytając strzaskane ramię. Dopiero z bliska PrinzB zauważył, jak blady i przerażony jest ich wybawca.

– Ubity – wyszeptał KillerZ, padając twarzą na ziemię.

– Ziom, no co ty… – PrinzB dobiegł do kompana. Barbarzyńca znieruchomiał i zaczął rozpływać się w powietrzu. – Nieeee! – Paladyn odrzucił broń i rozwinął zwój wskrzeszenia, ale nim zdążył go odczytać, ciało KillerZ zniknęło.

– Nie!

– Spokojnie, odrodzi się. – Iluzjonista dreptał nerwowo przy smoczym truchle, które również zanikało. – W wieloświecie nikt nie ginie, zwłaszcza w intruzji. – Macki zaklęć telekinetycznych przeczesywały gruzowisko. – No, gdzież on jest?!

Smok zniknął. Leżące na nim kamienie potoczyły się na wszystkie strony, pomiędzy nimi błyskało coś niebieskiego.

– Tak mi przykro, Książę… – Taiki chwyciła Paladyna za dłoń i wtuliła się w powgniatany pancerz. Teraz dopiero mógł jej się przyjrzeć dokładniej. Zachowała elementy orientalnej urody, ale w zasadzie wyglądała jak klasyczna karczemna elfka: była wysoka, zgrabna, miała idealną cerę i nieco zbyt wyeksponowany biust, opięty perfekcyjnie dopasowaną sukienką. – Wracajmy… – Wepchnęła mu do ręki kamień.

– Ja to wezmę. – Zaklęcie telekinetyczne chwyciło klejnot, ale Paladyn zacisnął dłoń i ustawił się bokiem do Iluzjonisty. – Była umowa…

Buława pomknęła nisko, orząc skalne podłoże. HaraPota podskoczył, unikając ataku.

– Gdzie on jest?! Co z nim będzie, czy on… – PrinzB powoli uniósł broń.

– Żyje? – dokończył Iluzjonista. – Tak, zginął i nie zginął zarazem. Już zapewne się odrodził i rozrabia.

– Gdzie?

– Nie mam pojęcia, to twoja intruzja. Poszukaj, a znajdziesz. A teraz daj mi kamień, PrinzB…

– Do cholery! – Paladyn cisnął błyskotką o ścianę. Kamień odbił się od skały jak piłka i pomknął w stronę ściągającego go magią Iluzjonisty. – Czym są te kamienie?

– Drogą, prawdą, całym moim życiem. To klucze… – HaraPota jak zahipnotyzowany wpatrywał się w błyskotkę. – Trudno powiedzieć, tak szczerze mówiąc, ale są ważne, właściwie użyte pozwalają przechodzić poziom wyżej. No i jak sam widziałeś, serwer każdego ze światów dba o wędrowców, którzy je mają. Ostatnio chyba się nie nudziłeś, prawda? – Iluzjonista podrzucił kamień i schował do sakiewki. – Kasa już jest na waszych kontach, zgodnie z umową. Intruzja zacznie się rozpadać, jak tylko użyję kamieni. To, co do tej pory nazywałeś światem realnym, niebawem wróci do normy.

– Normy? – PrinzB popatrzył na Taiki. – Chcesz powiedzieć, że mój świat, ten prawdziwy, też jest… że nie jest realny? – Paladyn odrzucił broń i zaczął wpatrywać się w pancerne dłonie.

– Jest realny, podobnie jak ten tutaj. Nie zniknie, kiedy zamkniesz oczy albo przestaniesz w niego wierzyć. Ale jednocześnie jest symulacją, utworzoną przez świat wyższego poziomu, sam z siebie nie trzyma się kupy. Zastanów się nad tym przez chwilę: czy świat, w którym ludzie wegetują w totalnej izolacji, szukając ukojenia w wirtualach takich jak ten tutaj, gdzie nikogo nie dziwi fakt, że służby porządkowe tak po prostu strzelają do niezadowolonych, może być realny? Tak, jest nieco większy, nie widać pikseli, a zasady rządzące czasem i przestrzenią są trochę bardziej skomplikowane, ale to tylko kolejny, jak to nazywacie, wirtual. Następna warstwa.

– Nie słuchaj go! – pisnęła Taiki. – To pan kłamstwa, uciekajmy stąd!

– Popieram, uciekajmy. – Iluzjonista skłonił się wytwornie. – I grajcie długo i szczęśliwie. Może jeszcze kiedyś na siebie wpadniemy…

– Zaczekaj!

HaraPota nie zaczekał. Jego postać zaczęła blednąć. Pobliskie obiekty stały się monochromatyczne.

– Bogom niech będą dzięki! – Twarz Taiki rozpromieniła się wyraźnie, kiedy Iluzjonista zupełnie zniknął. – Na nas chyba też już pora?

PrinzB ściągnął z głowy hełm i z wysokości ponad sześciu stóp popatrzył na dziewczynę.

– Wróci do normy – powtórzył, siadając na ziemi. – Wiesz, co to znaczy?

– Że będzie tak jak było – uśmiechnęła się.

– Tak, ale my. – Szukał właściwych słów. – Będziemy sobie obcy, rozumiesz? Pamiętasz, jak się poznaliśmy? To kamień sprawił…

– Nie rozumiem. – Pokręciła głową. – Przecież już się znamy. – Mocno chwyciła jego dłoń. – Chodźmy stąd!

Tekstury otoczenia stały się ziarniste.

– Jakie są twoje najdawniejsze wspomnienia, Taiki?

– Słucham?

Strop kawerny zniknął. Nad ich głowami szalała teraz czarna zamieć, powoli ogarniająca jaskinię.

– Namiot i przepowiednia, jeszcze w Bangladeszu. Matka i siostry, zwłaszcza Adiba. Ale to tylko pojedyncze sceny.

– Nieważne, mamy mało czasu. Przypomnij sobie życie, zanim mnie poznałaś. Co musiałbym zrobić, abyś… zwróciła na mnie uwagę?

– Ale przecież jesteś Księciem, o którym wspominała matka Sheikh. Śniłam o tym co noc, odkąd pamiętam, choć na jawie zaraz zapominałam. Jesteśmy sobie zapisani, mówiła… – Przycisnęła dłonie do skroni. – Tylko nie pamiętam ich twarzy.

– Ich?

– Nie pamiętam, rozumiesz? – Coraz mocniej masowała skronie. – Matki, Adiby, nie pamiętam szczegółów, jest trochę jak we śnie. Jak wtedy, kiedy przyjechałam do siostry i tam mi powiedzieli, że Adiba nie istnieje, ale mam szczęście, bo praca czeka. Dali rower i telefon z grafikiem…

Najpierw był błysk, potem nastała ciemność. Intruzja zniknęła. PrinzB znowu siedział w swoim fotelu, zaciskając pięści.

– Bim-bom, bim-bom! – Dzwonek przebijał się przez nawoływania Druciarzy.

 

***

 

Prosił, by dzwonić raz, więc cierpliwie czekała. Minęła minuta, potem druga. Nic. Już powinna być na dole.

– Chłopcy… – Chciała zadzwonić ponownie, ale gdzieś na dole huknęło.

– Tu służba bezpieczeństwa! Dla własnego bezpieczeństwa prosimy pozostać w lokalach!

– Jeszcze tego mi brakowało! – Zdjęła plecak i zaczęła szukać dokumentów. – Pozwolenie na pracę jest, jeszcze na pobyt…

Drzwi się otworzyły. Wyglądał jakoś inaczej niż poprzednio. Wciąż blady, nieco zagubiony, jak wszyscy chłopcy wyrwani ze świata marzeń, ale zeszczuplał od czasu, kiedy go ostatnio widziała i ruszał się zdecydowanie sprawniej. Z mieszkania wciąż wydobywał się nieprzyjemny zapach, jednak nie był już tak intensywny.

– Dzień dobry! Twoje pranie jest gotowe! – wyrecytowała, wręczając torbę.

– Dziękuję, Taiki. – Pewnym ruchem schwycił pakunek. – Pozwolisz… zaprosić się… na herbatę, by przeczekać tę niefortunną interwencję? – przełknął ślinę, siląc się na uśmiech.

Dziewczyna zrobiła krok w tył. Z góry dobiegł rumor barykadowanych drzwi.

– Firma zabrania nam spoufalać się z klientami. – Ze spuszczoną głową ruszyła w stronę schodów, ale zatrzymała się po kilku krokach. – Dlaczego myślisz, że mam na imię Taiki?

– Obudźcie się! – Głos z dachu wybił się ponad dudnienie wojskowych butów. – Wylogujcie się wreszcie!

– Książę musi znać imię… tej… na którą czeka.

Mundurowi byli już ledwie dwa piętra niżej.

– Prędko! – Złapał dziewczynę i pociągnął do środka. Wrzeszczała, wyrywała się, nawet kopnęła go w kolano. Zatrzasnął drzwi, kiedy funkcjonariusze wbiegali na piętro.

Gdzieś z zewnątrz dobiegł ich dźwięk wystrzałów. Porywczy głos z megafonu urwał się w pół słowa, chwilę później coś runęło z dachu. Zaparty plecami o drzwi, wpatrywał się w skuloną po drugiej stronie pokoju dziewczynę. Dopiero teraz mógł przyjrzeć się jej bliżej.

– Nie rób mi krzywdy, proszę… – szeptała, zasłaniając się wątłymi ramionami.

– Nie bój się. Wziąłem cię za kogoś innego. Przepraszam, jesteś do niej podobna.

– Do Taiki? – Dziewczyna podniosła głowę.

– Tak, znasz ją?

Pokręciła głową. Z zewnątrz ponownie dobiegły strzały.

– Możesz wyjść, jeśli chcesz, ale może bezpieczniej będzie… – Powoli odsunął się od drzwi.

– Poczekam… Masz go?

– Co?

– Klejnot. Czy masz… niebieski kamień? – Kurierka powoli zbliżyła się do wyjścia. – Stara matka mówi, że Taiki po klejnocie pozna Księcia. Masz go?

 

***

 

Szedł. Cuchnące powietrze piekło w oczy. Leżąca na dnie kanału breja zmuszała, by bardzo ostrożnie stawiać kroki. Każdy błąd groził upadkiem, sterczące końcówki drutów zbrojeniowych i fragmenty butelek zapowiadały bolesne konsekwencje. On jednak wciąż szedł, wspierając się grubym drewnianym kijem.

Z ciemności przed nim wyłonił się duży szczur o czerwonych ślepiach. W wątłym świetle latarki czołowej wyglądał groźniej, niż wszystkie demony z wirtuali razem wzięte. Dobiegające z mroku popiskiwania sugerowały, że zwierząt jest więcej.

– A sio! – krzyknął PrinzB. Chwycił za przykręcony do kija dzwonek rowerowy. – Już was tu nie ma! – Zaczął dzwonić najgłośniej, jak potrafił.

Szczur uniósł się na tylnych łapach, powęszył i umknął w mrok. Wędrowiec hałasował jeszcze przez chwilę, zanim ruszył dalej. Gryzonie napotkał już dwukrotnie. Poza dzwonkiem i kijem miał jeszcze petardy, race, a nawet pistolet, ale szczerze wątpił, czy w ciemności zdążyłby ich użyć, gdyby zwierzęta zdecydowały się na atak.

– Królestwo za zbroję i świętą tarczę – mamrotał, stawiając kolejne kroki. – Dwa królestwa za…

Według mapy do celu zostało mu jakieś czterdzieści metrów.

– Stać! Kto idzie? – Jasne światło niemal oślepiło wędrowca. – Podaj hasło lub uciekaj, jeśli ci życie miłe!

Kilkanaście kroków przed nim, na skrzyżowaniu kanałów, jeden z wylotów został pieczołowicie zablokowany do połowy wysokości. Pod sklepieniem powieszono reflektor, a po obu jego stronach wzniesiono blanki ze stalowych płyt.

– Nazywam się PrinzB, byłem umówiony. – Zrzucił z głowy kaptur, ukazując ogorzałą twarz. – Szukam Przywoływacza!

– Głupi czy Druciarz? Hasło, powiedziałem! – rozbrzmiało zza barykady.

Po brzuchu wędrowca zaczęły błądzić czerwone wskaźniki celowników laserowych.

– Nie ma żadnego hasła! – PrinzB wycelował kijem w stronę barykady. – Miałem przyjść i powiedzieć, że szukam Przywoływacza. Nawet wydrukowałem waszego ostatniego maila… – Zaczął szukać kartki w jednej z licznych kieszeni kamizelki taktycznej.

Ktoś za barykadą się roześmiał. Wędrowiec gniewnie pokręcił głową i zrobił krok do przodu.

– No, chodź tu wreszcie, bo cię szczury zeżrą. – Przed barykadę wyszły dwie postaci. – Trafiłeś. On już czeka. Po prostu chcieliśmy mieć pewność.

Dwaj mężczyźni w kombinezonach przeciwchemicznych prowadzili go kolejnymi tunelami, coraz wyżej i wyżej. Teraz szło się znacznie sprawniej, bo stopy nie grzęzły w ściekach. Po kilku zakrętach zniknął również smród, ustępując miejsca znajomej woni rozgrzanej elektroniki.

– To tutaj. – Szczuplejszy z mężczyzn wskazał drzwi windy towarowej, obok których się zatrzymali. – Jedź na samą górę. Gdyby coś się zacięło, krzycz.

– Często się zacina? – PrinzB wszedł do kabiny, która najlepsze lata miała już dawno za sobą.

– Cały czas! – Drugi mężczyzna poklepał go po ramieniu i szybko zamknął drzwi. Klatka natychmiast ruszyła.

Na górę dotarł bez przeszkód, choć winda jechała naprawdę długo, a klatka od czasu do czasu trzeszczała złowieszczo. Drzwi otworzyły się ze zgrzytem, wpuszczając do środka powiew świeżego powietrza i przyjemne, dzienne światło. PrinzB potrzebował chwili, by uświadomić sobie, że rozciągał się przed nim spory, półotwarty taras, położony zapewne na szczycie jednego z drapaczy chmur. Widać podziemny labirynt kanałów doprowadził go aż do samego centrum metropolii.

– Już zaczynaliśmy mieć wątpliwości, czy wreszcie złożysz nam wizytę. – W rogu tarasu stała niska, barczysta postać w kapturze. – Jak w ogóle nas znalazłeś? – Przywoływacz odsłonił twarz. Pogodna, dojrzała i uśmiechnięta w niczym nie przypominała nieco szalonego oblicza HaraPoty.

– Domyśliłem się, więc zacząłem pytać i szukać. – PrinzB ostrożnie wyszedł z windy, zrzucił plecak i rozpiął płaszcz. – Od trzech miesięcy cała sieć o tym huczy: oto pojawił się nowy, bogaty i nieuchwytny gracz, którego boją się nawet służby. Przywoływacz, tak potężny, że potrafi sprowadzać postaci z gier do świata realnego, by pełniły jego wolę… Wyglądasz inaczej, ale jestem pewien, że to ty.

– Kolejny poziom, kolejny ja. Już dawno straciłem rachubę. – Przywoływacz roześmiał się. – Zanim stałem się Iluzjonistą, byłem jedną z kości do gry w karczmie, do której tak ochoczo zaglądaliście po wyprawach. Jeszcze wcześniej byłem czymś w rodzaju mobilnego punktu na osi w świecie, gdzie upływ czasu zależy od położenia. Zawsze zmieniam się nieco w odpowiedzi na warunki…

– Zastanawiam się, czy nie powinienem cię teraz zastrzelić. – PrinzB położył dłonie na ciężkim, skórzanym pasie, do którego przytroczył sporo wyposażenia.

– Wyluzuj, ziom. – Barbarzyńca wylegiwał się na dmuchanym materacu, w przeciwległym rogu tarasu, popijając drinka z palemką. – Przywoływacz, czy jak go tam zwać, to świetny gość jest. Choć wciąż łatwiej go przeskoczyć niż obejść. Robimy dobrą robotę, mundurowi srają na nasz widok. Mógłbyś do nas dołączyć. Odkąd weszliśmy w kryptowaluty… – KillerZ wstał, dumnie prężąc nowe tekstury mięśni.

– Gdzie twoja dziewczyna? – Przywoływacz przyglądał się PrinzB. Jego uwagę szczególnie zwracały rewolwer i wyrzutnia rac, przytwierdzone do skórzanego pasa.

– Nie wiem. Rozdzieliło nas, kiedy intruzja się rozpadła. Jak widzę, od tamtej chwili stworzyłeś kolejną. – Wskazał na KillerZ.

– On sam ją stworzył. I to nie intruzja, a wrzutka, dotyczy tylko jego osoby. Odrodził się w tym świecie nie w tej postaci, to się czasem zdarza, kto zrozumie serwer. Powinien wrócić, ale nie chce.

– Wrócę! – Barbarzyńca ruszył w stronę przyjaciela. – Tylko nieco porozrabiam i, zgodnie z umową, pomogę znaleźć kolejny kamień. Później jeszcze odnajdziemy twoją Taiki.

– Taiki nie istnieje! – PrinzB powoli ruszył w stronę balustrady. – Nigdy nie istniała! Stworzył ją ten cholerny kamień! – Chłopak dobył broni i wycelował w Przywoływacza. – Wiedziałeś o tym!

– Ziom, spokojnie! – Barbarzyńca rozłożył szeroko ręce.

– Możesz jaśniej? – Przywoływacz gestem kazał wycofać się dwójce zamaskowanych postaci, które od wyjścia z windy podążały krok w krok za PrinzB.

– One wszystkie są Taiki! W jakimś sensie przynajmniej. Marzą, by nią zostać! Przez ostatnie trzy miesiące rozmawiałem z dobrą setką kurierek. Wszystkie śnią co noc ten sam sen. Każda czeka na Księcia, który podaruje klejnot, by zgodnie z przepowiednią mogli żyć długo i szczęśliwie. Jednocześnie żadna z dziewczyn nie pamięta, jak ani kiedy tu trafiła. Ich wspomnienia przypominają kalejdoskop luźno powiązanych scen, wymieszany z fragmentami snu. Znalazłem nawet tę, której… – Opuścił nieco broń. – Nawet mnie nie poznaje! – Ponownie uniósł broń. Łzy cisnęły mu się do oczu. – Jest zupełnie jak wtedy, kiedy zaatakowały nas te płonące dziki!

KillerZ przytulił druha silnym ramieniem, powoli kierując lufę gdzieś w bok.

– A więc tutaj to one sieją – wyszeptał Przywoływacz. – Przykro mi – podjął dopiero po dłuższej chwili i oparł dłonie na balustradzie. – Wiem, że tego bólu nie można opisać słowami i raczej ci to nie pomoże, ale doskonale rozumiem, co czujesz. Też spotkało mnie coś podobnego. Dawno temu myślałem, że pokochałem kogoś z wzajemnością, a później okazało się, że uruchomiłem skrypt dziwną błyskotką, która przypadkiem wpadła mi w ręce. Jeśli chcesz – włożył dłoń do kieszeni – mogę ci dać klejnot, który przetrwał moje przejście. Jeżeli dasz go tamtej dziewczynie… – wydobył z kieszeni kamień.

Naraz wszystko wokół nabrało błękitnego koloru.

– To spędzę resztę życia w różowych okularach! – PrinzB rzucił się w stronę Przywoływacza, ale Barbarzyńca przytrzymał go. – Nie chcę zaczynać od nowa! Ona zaistniała, rozumiesz? Zaistniała. Rozmawiałem z nią, śmieliśmy się, dotykałem jej. Mówiłeś, że w wieloświecie nic nie ginie. Więc gdzie ona jest?

– Spokojnie ziom, znajdziemy ją. – KillerZ kiwał głową i udawał, że wszystko rozumie.

– Pierwsze dobre pytanie. – Przywoływacz schował kamień do kieszeni. – Nie wiem, ale mam nadzieję… Nie, złe słowo, wierzę, że kiedyś się tego dowiem. – Zacisnął dłonie na poręczy. – Właśnie dlatego wędruję i szukam tych cholernych kamieni. Gdzieś tam, może już nawet na kolejnym poziomie, musi się kryć rozwiązanie, przyczyna, serwer serwerów, a na nim odpowiedzi, twoja wersja Taiki i wszyscy inni, którzy zaistnieli.

Błękitne dotąd niebo przecięła błyskawica. Z szybko napływających chmur zaczął siąpić deszcz.

– Idę z tobą. – PrinzB wyswobodził się z uścisku Barbarzyńcy, który już nie udawał, że cokolwiek rozumie. – Gdziekolwiek. Idziemy po nią!

– Liczyłem, że to powiesz. – Pogodną twarz pokryły zmarszczki, kiedy Przywoływacz uśmiechnął się szeroko. – Ale najpierw musimy opracować plan i znaleźć kamienie. Kurierki są bez wątpienia kluczem do odnalezienia źródła klejnotów w tej warstwie. Musimy ustalić, skąd pochodzą i kto je wysyła. We wszystkich światach, przez które przeszedłem, serwery rozsypywały okruchy informacji, by ci, którzy wiedzą, mogli odnaleźć drogę. Chodźcie do środka, bo zaraz będzie lało, omówimy szczegóły. W tym świecie zawsze, kiedy dowiadujemy się czegoś ważnego, serwer nagradza nas porządną nawałnicą.

– Idę z wami. – Barbarzyńca ochoczo pomaszerował za nimi do środka. – Żaden ze mnie mastermind, ale pary mi nie brakuje i nadal mam te zbugowane toporki. Mogę nawet tankować…

Sine niebo przecięły kolejne błyskawice. Ciężkie krople z coraz większym impetem uderzały o przeszklony sufit, pod którym trzech śmiałków planowało wyprawę na drugi koniec świata. Miasto pogrążyło się w mroku. Puste ulice, chłostane coraz mocniejszym wiatrem, wyludniły się całkowicie, nie licząc pędzących na rowerach postaci, rozwożących jedzenie, pranie i inne zachcianki pozamykanym we własnych światach ludziom.

Serwer miał niewiele czasu i dużo do zrobienia, a nie chciał pozwolić, by ktoś dostrzegł powstające w takich sytuacjach błędy. Na drogach prowadzących na wschód zaczęły wyrastać barykady i posterunki kontrolne, przy mostach i tunelach pojawiały się prowizoryczne fortyfikacje, obsadzone przez bojówki terrorystyczne i wszelkiej maści fanatyków. W Bangladeszu co i raz trzęsła się ziemia, kiedy wzdłuż granic nadmorskiego państwa piętrzyły się góry, mające stanowić ostatnią linie obrony. Serwer rozsiewał ziarna i dbał o graczy, którzy wytrwale ich szukali, ale bynajmniej nie zamierzał ułatwiać śmiałkom zadania.

Koniec

Komentarze

Jestem pod wrażeniem świata, który stworzyłeś. Gdybym był mocniejszy w krainie gier, pewnie doceniłbym go jeszcze bardziej. Wciąga!

Takie coś zobaczyłem: płaci jak za zborze i jeszcze Nie był pewnie, czy oszalał

Pozdrawiam:)

Witaj pierwszy czytelniku ;-)

 

Bardzo dziękuję za lekturę i cieszę się niezmiernie, że tekst się spodobał, a świat wciągnął. Wizja krainy gier jest już pewnie nieco nieaktualna, ale może dzięki temu nieco bardziej przystępna.

Błędy już poprawiłem (zawsze mi się coś prześlizgnie, zwłaszcza jak po raz enty poprawiam przed publikacją) ;-)

 

Pozdrawiam!

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Ave, Krarze! 

 

Dość konkretnie się nagadaliśmy przy okazji bety, więc tutaj będzie krótko. Stworzyłeś fajny, wielowątkowy tekst, który ma ogromny potencjał do dalszej eksploracji. Całość budzi pozytywne skojarzenia z Doktryną śmiertelności Dashnera. Bardzo mnie cieszy, że tekst dojrzał wreszcie do publikacji :)

Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Hej Cezary!

 

Jeszcze raz dzięki za całą pomoc na becie i przebrnięcie przez ten niekrótki tekst. Z potencjału tej historii planuję jeszcze kiedyś skorzystać, ale to już bardziej materiał na dłuższą formę.

Doktryna śmiertelności powiadasz… wrzucam na listę ;-)

 

Tarnina

 

Tobie również jeszcze raz wielkie dzięki za betę i za thumb up, w chwilach wątpliwości właściwy gif potrafi pomóc podjąć właściwą decyzję.

 

Pozdrawiam i wen życzę, i czasu, i motywacji! ;-)

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

heart Miło wiedzieć, że gify się przydają :D

 

devil

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Witaj. :)

 

Podczas czytania zatrzymały mnie następujące fragmenty (tylko do przemyślenia):

To ktoś odważny, widzę straszliwą broń w ręku i błysk w oku. Niech nie zwiedzie cię jego wygląd, to lew w owczej skórze, walczy albo dowodzi straszliwymi wojownikami… – powtórzenie?

Dziedziniec był śliski od czarnej juchy. Z krużganków wypadały jednak ciągle nowe potwory, wodospad maszkar zalewał dziedziniec skłębioną masą pazurów, zębów i czerwonych ślepi. – i tu?

Przeciwnicy będą jak te barany. Tyle że szybcy, wytrzymali i będzie ich naprawdę dużo. – i tu?

Czapka błyskawicznie wróciła na miejsce. – Musicie mi oddać kamień, wtedy wszystko wróci do normy. – i tu?

 

– Katastrofa (przecinek?) nie lipa, zabije nas – przerwał Iluzjonista.

 

– Telefon też milczy. Poczekamy jeszcze godzinę. – Przewoźnik kręci głową. – Złaź, mała. – tu mam wątpliwość, czemu nagle, wśród przeszłych w didaskaliach, czas teraźniejszy?

 

Maszerowali zniszczonym torowiskiem wśród pastwisk i zagajników. Nad strzechami, do których zmierzali, unosi się paskudny, zielonkawy opar. Jeżeli wierzyć relacjom, czekali tam nieumarli, upiory i wskrzeszony smok. Poza radioteleskopem minęli jeszcze wrak sterowca, wykolejony parowóz i wystającą z ziemi rufę pancernika. – tu podobnie – nagle teraźniejszy, czy celowo?

Pierwsza, największa, szła powoli przez cały czas, druga porusza się nieco szybciej, ale co chwilę przystawała, by pochylić głowę. Jagnię zazwyczaj stało w miejscu, ale gdy dorosłe za bardzo się oddaliły, zaczynało przeraźliwie beczeć i biegło w ich stronę. – tu też?

 

Kropla wody z czubka nosa kapnęła na ekran, dziewczyna przegryzła wargę. – czy tu celowo? – w sensie – do krwi?

 

Trafiony zwierzak zabeczał przeraźliwie, zaczął młóci w powietrzu przednimi nogami i zniknął. – literówka?

– Druciarze – Paladyn tłukł bronią o tarczę, by skupić na sobie uwagę potwora. – brak kropki w środku wypowiedzi?

 

Szybko się uczył, ale miał sporo niższy poziom i bestia zabiłaby go przy pierwszej nadarzającej się okazji. – Trochę mi tu zgrzyta styl (?)

 

– Wracajmy… – wepchnęła mu do ręki kamień. – wielką literą?

Zaklęcie telekinetyczne chwyciło klejnot, ale Paladyn zacisnął dłoń i ustawił się bokiem w do Iluzjonisty. – literówka lub brak części zdania?

Huk dzwonek przebijał się przez nawoływania Druciarzy. – tu podobnie?

Powoli odsunął się o drzwi. – i tutaj?

 

Znakomity tekst, jestem pod ogromnym wrażeniem, trzymasz czytelnika w napięciu do ostatniego momentu.

Klikam podwójnie, powodzenia, życzę Piórka i serdecznie pozdrawiam. :) 

Pecunia non olet

Krarze, niezmiernie mi przykro, ale obawiam się, że nie zrozumiałam ani opowiadania, ani opisanego świata. Może usprawiedliwi mnie fakt, że nie mam żadnego pojęcia o grach – nigdy w żadną grę nie grałam. :(

 

siedząca na stercie poduszek . → Zbędna spacja po kropce.

 

Paladyn nasycił magią swą tarczę i ruszył przed siebie. → Czy oba zaimki są konieczne?

 

Zachwiał się na zdrętwiałych nogach i szarpnął za klamkę. → Zachwiał się na zdrętwiałych nogach i szarpnął klamkę.

 

dziewczyna przegryzła wargę. → Chyba miało być: …dziewczyna przygryzła wargę.

 

owce zaczęły przeistaczać się potwory. → Chyba miało być: …owce zaczęły przeistaczać się w potwory.

 

– Ty… Wiesz! Jak? – Wskazał na kamień. → – Ty… Wiesz! Jak? – Wskazał kamień.

Wskazujemy coś, nie na coś.

 

Wskazała na dzwonek. – Zobacz. → Wskazała dzwonek. – Zobacz.

 

– Co?! – Taiki przysiadła z rozdziawioną buzią. → – Co?! – Taiki przysiadła z rozdziawionymi ustami.

Buzię maja dzieci.

 

wepchnął Taiki do środka i zatrzasnął drzwi. Na niewiele się to zdało. Pierwszy z odyńców bez trudu wdarł się do środka. → Czy to celowe powtórzenie?

 

Taiki wskazała na dzwonek. – Zobacz. → Taiki wskazała dzwonek. – Zobacz.

 

Taiki jak zawsze na początku wskazała na dzwonek. → Taiki jak zawsze na początku wskazała dzwonek.

 

Wskazał na dogasające truchła. → Wskazał dogasające truchła.

 

i ustawił się bokiem w do Iluzjonisty. → Dwa grzybki w barszczyku.

 

– Bim-bom, bim-bom! – Huk dzwonek przebijał się… → Chyba miało być: – Bim-bom, bim-bom! – Huk dzwonka przebijał się

 

Powoli odsunął się drzwi. → Pewnie miało być: Powoli odsunął się od drzwi.

 

Szczuplejszy z mężczyzn wskazał na drzwi windy towarowej… → Szczuplejszy z mężczyzn wskazał drzwi windy towarowej

 

pod którym troje śmiałków planowało wyprawę… → Piszesz o mężczyznach, więc: …pod którym trzech śmiałków planowało wyprawę

Troje, gdyby wśród nich była kobieta.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Hej bruce!

 

Wow, wielkie dzięki za lekturę, klika, klika piórkowego i wyłapanie potknięć, już wszystko poprawiłem, więc kolejnych czytelników nie powinno wybijać z rytmu. Serce mi rośnie, kiedy czytam, że trzymało w napięciu i dostarczyło frajdy z czytania, motywuje do dalszej walki z własnymi myślami (znaczy się pisania).

 

Pozdrawiam gorąco i najlepszego!

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Żaden ze mnie spec od gier, wiele terminów nie było tu dla mnie jasnych i szukałam ich w necie (albo pytałam Znawczyni w domuwink), ale ja zawsze czytam, wyobrażając sobie wszystko, niczym film. Uwielbiam “Player One” i miałam tutaj wiele skojarzeń. Opowiadanie jest naprawdę znakomite i mam nadzieję, że otrzyma Piórko, bo zasługuje. :)

Sporo tu wydarzeń, najpierw nieco pogubiłam się, który z kolegów spotkał w “realu” kurierkę, lecz potem wyjaśniło się wszystko, do tego intrygi, owe dziki, przemiany, walka, zbieranie punktów i rola kamieni – świetne! :)

Wzajemnie, dzięki, pozdrawiam, powodzenia. :) 

Pecunia non olet

Widać, że pomysł z czasów zarazy. :P Trochę mi przypomina jeden z ostatnich odcinków ,,Czarnego lustra” (bez spoilerów) i spodziewałem się, że uderzysz w tę stronę, ale jak na ,,Czarne lustro” to jednak za optymistyczne. BTW, przez tego paladyna zacząłem czekać, aż ktoś wrzaśnie ,,Leeeeroy Jenkins!”. X\

Ogólnie OK, chociaż niezbyt lubię historie w stylu ,,Ready Player One”*, nie dłużyło mi się, ale też niczego nie urwało. Zakończenie z gatunku ,,nowa przygoda czeka za horyzontem” jak dla mnie zawala całość. Brakuje konkluzji, takiej z przytupem.

*Nie kupuję ich po prostu. Zawsze mi się wydawało, że pełna immersja w wirtualu to straszny bezsens i przerost formy nad treścią.

Show us what you've got when the motherf...cking beat drops...

Cześć Reg

 

Tym bardziej dziękuję za wytrwanie do końca, bo z perspektywy osoby niezaznajomionej z grami tekst może być nieco hermetyczny. Ale jakbym zaczął wszystko tłumaczyć albo pokazywać, to by wyszła mikropowieść, więc założyłem, że większość czytelników coś tam wie ;-)

Siadam do poprawiania i zaraz ogarnę potknięcia.

 

Bruce

 

Jeszcze raz dzięki za dobre słowo. “Player one” nie znam, wrzucam na listę, bo ktoś już mi na becie napisał, że tekst jest – w pewnym sensie – podobny. Sama wizja gier jest nieco… niedzisiejsza zapewne (bazuje na doświadczeniach i obserwacjach z akademika z początku lat dwutysięcznych).

 

SNDWLKR

 

Widać, że pomysł z czasów zarazy. :P

Oj, tak… ;-)

“Czarnego Lustra” również nie znam, więc dzięki za brak spoilera. Zakończenie tego opka było nie lada wyzwaniem (betujący świadkami), bo chciałem postawić na coś optymistycznego, dającego nadzieję, bez zbytniego przytupu, bardziej kojącego i kierującego w stronę refleksji nad otaczającą nas rzeczywistością, a jednocześnie przepchnąć – przy okazji – wizję świata, który wymyka się obserwatorom/graczom: doświadcza ich, zmusza do wychodzenia ze stref komfortu, zachęcając jednocześnie do eksploracji w poszukiwaniu sensu tego wszystkiego… coś jak w realu ;-)

 

Pozdrawiam!

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Krarze, dziękuję za wyrozumiałość. Opowiadanie nie czytało się źle i cały czas miałam nadzieję, że może w końcu co pojmę. Niestety.

Cieszę się jednak, że choć łapanka się przydała.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

chciałem postawić na coś optymistycznego, dającego nadzieję, bez zbytniego przytupu, bardziej kojącego i kierującego w stronę refleksji nad otaczającą nas rzeczywistością, a jednocześnie przepchnąć – przy okazji – wizję świata, który wymyka się obserwatorom/graczom: doświadcza ich, zmusza do wychodzenia ze stref komfortu, zachęcając jednocześnie do eksploracji w poszukiwaniu sensu tego wszystkiego…

Wysoki koń:

 

 

Koń, który się udał:

 

 

XD

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Dzięki i życzę powodzenia! :)

Polecam, naprawdę, to taka baja sf, ciekawa i zapadająca w pamięć. Kadry, które mi kojarzyły się podczas lektury to np.:

 

 

 

Pecunia non olet

Hmmm. Czytałam pierwotną wersję i to mi przeszkadzało. Za dużo rzeczy sobie przypominałam, więc za mało zaskoczeń. Acz wydaje mi się, że sporo pozmieniałeś i tekst jest bardziej zrozumiały niż oryginał.

Babska logika rządzi!

Hej, Finkla. Pojechałem do Łodzi, to było do przewidzenia, że Finkla wpadnie z komentarzem. Gratuluję pamięci, choć sporo się też zmieniło w całokształcie. Wielkie dzięki za lekturę!

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Ej, którego Twojego tekstu nie skomentowałam? Niezależnie od podróży?

Babska logika rządzi!

Czyli to opowiadanie było już kiedyś na Portalu? 

Pecunia non olet

Hej Bruce, tak jak napisałem w przedmowie, ten tekst jest rozwinięciem starszego, który był już na stronie. Przy czym pierwsza wersja miała ~30k znaków, a ta rozwinięta jest nieco dłuższa, trochę szerzej pokazuje i ma zakończenie (bo pierwowzór nieco się urywał).

 

Pozdrawiam!

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Znakomicie zatem, że zdecydowałeś się powrócić z nowszą wersją, Krarze85, bo naprawdę wspaniale czytać takie opowiadania, jak to. :)

Pozdrawiam serdecznie, powodzenia. :) 

Pecunia non olet

Nowa Fantastyka