- Opowiadanie: BosmanMat - Oni

Oni

Krót­ka opo­wieść o karze w kli­ma­cie orien­tu. Życzę miłej lek­tu­ry :)

 

Dzię­ku­ję Ce­za­ry­_Ce­za­ry i Ho­ly­Hell za be­to­wa­nie :)

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Biblioteka:

krar85

Oceny

Oni

Dr Izy­dor Kur­ni­ko­wicz sie­dział za­my­ślo­ny w wy­god­nym, bu­tel­ko­wozie­lo­nym fo­te­lu, nieco zbyt wy­su­nię­tym na śro­dek po­ko­ju. Po­miesz­cze­nie było strasz­nie za­gra­co­ne, wy­kła­dow­cę czę­sto za­dzi­wia­ła nie­zro­zu­mia­ła dla mło­dych po­trze­ba gro­ma­dze­nia roz­ma­itych, przeważnie bez­u­ży­tecz­nych przed­mio­tów. Ta­kich jak praw­do­po­dob­nie nigdy nie użyty zestaw do parzenia herbaty, sto­ją­cy na ko­ron­ko­wej ser­we­cie na ko­mo­dzie.

Izy­dor za­pa­lił ele­ganc­ką lampę i wziął do ręki ster­tę sta­rych ma­ga­zy­nów. Od nie­chce­nia wy­rzu­cał je do sto­ją­ce­go obok worka na śmie­ci pa­trząc je­dy­nie na ty­tu­ły i kart­ku­jąc po­bież­nie w po­szu­ki­wa­niu ukry­tej za­war­to­ści. Ko­lej­no lą­do­wa­ły więc w śmie­ciach tak cenne ar­ty­ku­ły jak „Ma­soń­ski spi­sek trzę­są­cy War­sza­wą”, „Żydzi – spraw­cy wła­sne­go ho­lo­cau­stu?”, „Czar­na mafia – czyli kto tak na­praw­dę rzą­dzi w Pol­sce”, czy „Che­mi­tra­ils i szcze­pion­ki na­rzę­dziem za­gła­dy ludz­ko­ści”.

Nie było więc ni­cze­go za­dzi­wia­ją­ce­go w tym, że ostat­nie słowa pro­fe­so­ra Zyg­mun­ta Rot­ten­bau­ma, jego da­le­kie­go krew­ne­go, ko­le­gi aca­de­mi­cu­sa i ser­decz­ne­go przy­ja­cie­la brzmia­ły „To oni”. Rzecz jasna, wy­sy­cza­ne nieco te­atral­nym, ale peł­nym szcze­re­go prze­ra­że­nia szep­tem.

Izy­dor pry­chał roz­ba­wio­ny przy każ­dym eg­zem­pla­rzu, a gdy skoń­czył se­gre­ga­cję, z uśmie­chem spu­ścił wór zsypem. Za­wsze za­sta­na­wiał się, czy stary czło­wiek na­praw­dę wie­rzył w te wszyst­kie bred­nie, czy też samo ich ist­nie­nie cie­ka­wi­ło go jako za­gad­nie­nie na­uko­we. Teraz po­zo­sta­ły mu jed­nak tylko do­my­sły.

Ro­zej­rzał się po miesz­ka­niu, było uprząt­nię­te naj­wy­żej w po­ło­wie. Wśród masy bez­u­ży­tecz­nych bi­be­lo­tów oraz dro­bia­zgów ma­ją­cych pewną war­tość na ser­wi­sach han­dlo­wych, były też rze­czy uni­ka­to­we i dro­go­cen­ne. I w żad­nym wy­pad­ku nie cho­dzi­ło tu o za­war­tość sejfu ani o ze­bra­ne przez lata książ­ki, wśród któ­rych były praw­dzi­we białe kruki. Pro­fe­sor, jako uzna­ny ja­po­ni­sta, po­sia­dał bo­wiem roz­wie­szo­ną po ścia­nach uni­kal­ną ko­lek­cję za­byt­ków z da­le­kie­go Kraju Kwitnącej Wiśni. Była więc ory­gi­nal­na, szes­na­sto­wiecz­na ka­ta­na, która ja­kimś cudem prze­trwa­ła ko­mi­syj­ne nisz­cze­nie tra­dy­cyj­nych, sa­mu­raj­skich mie­czy, pięk­nie ma­lo­wa­ny an­tycz­ny pa­ra­wan i krwi­stoczer­wo­na maska z wyszczerzonymi kłami. Izy­dor ad­mi­ro­wał ją od lat. Nie wie­dział skąd stary pro­fe­sor wziął te za­byt­ki, prak­tycz­nie nie dało się wy­do­stać ta­kich skar­bów z Kraju Kwitnącej Wiśni. Może wy­wie­zio­no je wcze­śniej, pod­czas wojny lub tuż po niej, a pro­fe­sor od­na­lazł je w In­done­zji, na Fi­li­pi­nach czy w Taj­lan­dii? Teraz sta­nął w oknie, ple­ca­mi do drzwi i po­dzi­wiał pięk­ną, po­łu­dnio­wo-za­chod­nią pa­no­ra­mę mia­sta. Wes­tchnął w końcu i wziął się do pracę.

Ścien­ną ko­lek­cję zo­sta­wił jed­nak na póź­niej, a wyjął prze­ka­za­ną wraz z te­sta­men­tem kart­kę i otwo­rzył ukry­ty za półką z książ­ka­mi, nie­wiel­ki sejf. Zna­lazł tam medal, przy­zna­ny sta­re­mu pro­fe­so­ro­wi wiele lat wcze­śniej, do­ku­ment po­twier­dza­ją­cy nada­nie przez pre­zy­den­ta RP ty­tu­łu na­uko­we­go, akt no­ta­rial­ny, gruby no­tat­nik i dwa pasz­por­ty. W tym jeden pro­fe­so­ra, a jeden ukra­iń­ski, na­le­żą­cy do nie­ja­kiej Sa­ma­ry. Na zdję­ciu w do­ku­men­cie wid­nia­ła młoda, uśmiech­nię­ta dziew­czy­na. Izy­dor nie miał po­ję­cia skąd i po co pro­fe­sor miał ten do­ku­ment, ale zde­cy­do­wał, że po pro­stu wyśle go pocz­tą do Ukra­iń­skiej am­ba­sa­dy. Scho­wał więc dziw­ny pasz­port do kie­sze­ni i za­brał się do segregowania do­byt­ku zmar­łe­go przy­ja­cie­la.

W końcu, zmę­czo­ny pracą, zdjął z pla­śnię­ciem żółte, gu­mo­we rę­ka­wicz­ki i rzu­ciw­szy je na pod­ło­gę obok śmiet­ni­ka, usiadł z wes­tchnie­niem w fo­te­lu. Ro­zej­rzał się po prze­stron­nym po­miesz­cze­niu i ko­lej­ny raz stwier­dził że usta­wie­nie mebla nie ma żad­ne­go sensu. Nawet an­tycz­ne­go, ki­ne­sko­po­we­go te­le­wi­zo­ra nie było z niego widać. Wstał więc i prze­pchnął fotel o metr do tyłu, tak, aby nie stał na samym środ­ku.

Zanim po­now­nie usiadł, zo­rien­to­wał się, skąd wy­ni­ka­ło tak nie­prak­tycz­ne usta­wie­nie mebla. Po pro­stu miał on za­sła­niać głę­bo­kie rysy, które w tym miej­scu zna­czy­ły przed­wo­jen­ny, je­sio­no­wy par­kiet. Izy­dor za­klął w duchu. Li­czył, że obej­dzie się bez kosz­tow­ne­go cy­kli­no­wa­nia, jed­nak po chwi­li na­my­słu zde­cy­do­wał, że do upo­ra­nia się z pro­ble­mem, wy­star­czy ele­ganc­ki dy­wa­nik.

“Naj­bar­dziej pa­so­wa­ła­by skóra ty­gry­sa”. Prze­szło mu przez myśl. “Szko­da, że taki ga­dżet wy­kra­cza poza bu­dżet wy­kła­dow­cy aka­de­mic­kie­go. I że jest nie­le­gal­ny”.

Wes­tchnął i wziął piwo z lo­dów­ki. Przy­tła­cza­ła go masa pracy, która po­zo­sta­ła do wy­ko­na­nia. Jesz­cze raz wziął do rąk te­sta­ment, dzię­ki któ­re­mu wszedł w po­sia­da­nie prze­stron­ne­go lokum, po­zo­sta­ją­ce­go w ro­dzi­nie sta­re­go pro­fe­so­ra od cza­sów po­wo­jen­nych. Po praw­dzie był sko­li­ga­co­ny z Zyg­mun­tem i znał go od wielu lat, lecz za­sko­czy­ła go li­te­ra te­sta­men­tu sta­wia­ją­ca go jako wy­łącz­ne­go spad­ko­bier­cę, ze szcze­gól­nym wy­róż­nie­niem „ko­lek­cji ja­po­na­liów, któ­rych eks­tra­or­dy­na­ryj­ność do­ce­ni tylko praw­dzi­wy spe­cja­li­sta”. Wstał i z sza­cun­kiem, obie­ma dłoń­mi, wziął ze sto­ja­ka miecz i obej­rzał do­kład­nie jego ostrze, wraz z uni­ka­to­wym wzo­rem hamon. Broń była za­cho­wa­na w ide­al­nym sta­nie, nawet ozdob­na tsuba i oplot rę­ko­je­ści po­zo­sta­ły ory­gi­nal­ne. Odło­żył oręż z sza­cun­kiem i sta­nął przed wi­szą­cą wy­so­ko na ścia­nie maską.

Izy­dor fak­tycz­nie do­ce­niał pięk­no i pełne de­ta­li wy­ko­na­nie za­byt­ków, a przede wszyst­kim ich dłu­go­wiecz­ność. Krwi­stoczer­wo­na maska z wy­szcze­rzo­ny­mi kłami zo­sta­ła w końcu wy­da­to­wa­na na pięt­na­sty wiek. Nie ro­zu­miał jed­nak, czemu on, re­li­gio­znaw­ca, miał do­ce­nić je le­piej, niż ja­kie­kol­wiek mu­zeum. Za­brał się jed­nak do spraw­dza­nia kie­sze­ni ubrań wi­szą­cych w sza­fie i szy­ko­wa­nie ich na wy­ciecz­kę do kon­te­ne­ra na odzież uży­wa­ną.

W końcu, w ra­mach prze­rwy, po­sta­no­wił prze­kart­ko­wać zna­le­zio­ny w sej­fie ze­szyt. Na pierw­szej stro­nie pro­fe­sor wy­ka­li­gra­fo­wał czer­wo­nym atra­men­tem tytuł: „Mój spa­cer po Ja­po­nii”. Izy­dor prze­rzu­cał szyb­ko stro­ny, nie­kie­dy czy­ta­jąc po­bież­nie małe frag­men­ty. Autor miał dobry, lekki styl, cho­ciaż ca­łość po­zo­sta­ła nie­do­pra­co­wa­na, nie­pod­da­na ko­rek­cie. W za­sa­dzie, bar­dziej niż pro­jekt książ­ki, był to dzien­nik pi­sa­ny z myślą, by w przy­szło­ści prze­ro­bić go na po­wieść.

Za­pi­ski po­cho­dzi­ły sprzed kil­ku­dzie­się­ciu lat, a ostat­ni opi­sy­wał eks­cy­ta­cję pro­fe­so­ra przed wi­zy­tą w słyn­nym i do­mnie­ma­nie na­wie­dzo­nym domu. Dalej nie było żad­nych no­ta­tek, ani wzmian­ki o po­wro­cie do kraju, choć nie­szcze­gól­nie cie­ka­we pe­ry­pe­tie w po­dró­ży na Daleki Wschód, opi­sa­no nad­zwy­czaj wy­lew­nie.

Po­sta­no­wił za­po­znać się z nim do­kład­nie w póź­niej­szym cza­sie, być może uda­ło­by się wy­cią­gnąć z dzien­ni­ka coś war­te­go pu­bli­ka­cji i w ten spo­sób uczcić przy­ja­cie­la? Na ko­niec prze­kart­ko­wał od nie­chce­nia po­zo­sta­łą część dzien­ni­ka. Je­dy­nie nieco zdzi­wi­ło go, że na jed­nej z ostat­nich stron zna­lazł jesz­cze za­pi­ski. Prze­le­ciał wzro­kiem krót­kie hasła.

“Maska, XVI w., de­mo­nicz­na twarz, część hełmu ry­cer­skie­go (?). Jak?

Pa­ra­wan przed­sta­wia­ją­cy de­mo­na spa­da­ją­ce­go z nieba. XIV w., po­wią­za­ne (?).

Tet­su­bo oraz miecz, da­to­wa­nie nie­moż­li­we bez in­ge­ren­cji w za­by­tek. Jego?“

Izy­dor pod­szedł do pięk­nie ma­lo­wa­ne­go pa­ra­wa­nu na któ­rym wid­nia­ła po­stać w gra­na­to­wych spodniach, opa­zu­rzo­nych sto­pach i de­mo­nicz­nej twa­rzy sty­li­za­cją przy­po­mi­na­ją­cej wi­szą­cą na ścia­nie maskę. Po­stać trzy­ma­ła pod pachą po­kaź­ną, na­bi­tą gu­za­mi pałę, a za pasek ha­ka­my miała za­tknię­ty jeden miecz. Demon wy­da­wał się fak­tycz­nie spa­dać z nieba.

Roz­my­śla­nia prze­rwał mu chro­bot klu­cza w zamku drzwi wej­ścio­wych. Za­sko­czo­ny, ze­rwał się na równe nogi. Był pe­wien, że po­sia­da wszyst­kie kom­ple­ty klu­czy. Przy­sko­czył do drzwi i szarp­nął za klam­kę, zanim gość zdą­żył wejść.

Na progu, rów­nie za­sko­czo­na jak on, stała niska blon­dyn­ka w krót­kiej i ja­skra­wej spor­to­wej kurt­ce, na gło­wie miała beret, a w ręku trzy­ma­ła dużą, ko­śla­wą wa­liz­kę. Ma­ki­jaż cał­kiem nie­źle ma­sko­wał roz­le­gły krwiak na lewej kości po­licz­ko­wej.

– Dzień dobry – po­wie­dział w końcu Izy­dor. – W czym mogę pomóc? – spy­tał uprzej­mie.

– Dobry dzień – od­po­wie­dzia­ła blon­dyn­ka czer­wie­niąc się. – Ja przy­szła po­sprzą­tać.

– A, to pani po­ma­ga­ła pro­fe­so­ro­wi sprzą­tać, tak? – Nigdy nie sły­szał, by jego przy­ja­ciel za­trud­niał sprzą­tacz­kę, ale dziew­czy­na zda­wa­ła mu się kogoś przy­po­mi­nać.

– Czy ja moge wejść? Pan Zyg­munt w dom?

– Nie­ste­ty, pro­fe­sor Rot­ten­baum zmarł nie­mal ty­dzień temu.

– Zmarł? – do­py­ta­ła.

– Tak, zmarł, a ja nie­ste­ty nie mogę sobie po­zwo­lić na sprzą­ta­nie.

– Czyli nie sprzą­tać?

– Nie, po­dzię­ku­ję.

Dziew­czy­na przy­gry­zła wargę, wy­glą­da­ła na zmie­sza­ną, ale Izy­dor na­praw­dę nie mógł sobie po­zwo­lić na sprzą­tacz­kę. Nawet tak ładną i jak widać bę­dą­cą w po­trze­bie.

– Nie po­trze­bu­je pani po­mo­cy? Wszyst­ko w po­rząd­ku? – spy­tał Izy­dor po dłu­giej chwi­li ciszy, pa­trząc na przy­pu­dro­wa­ny si­niec.

– Nie, wszyst­ko do­brzu, dzię­ku­je – od­po­wie­dzia­ła. – To ja pójde. Do wi­dze­nia.

Wtedy Izy­do­ro­wi coś za­sko­czy­ło.

– Prze­pra­szam – krzyk­nął za od­cho­dzą­cą – czy może przy­pad­kiem pani Sa­ma­ra?

Dziew­czy­na za­trzy­ma­ła się w pół kroku i od­wró­ci­ła po­wo­li, sta­wia­jąc wa­liz­kę.

– Tak, moje imię Sa­ma­ra – po­wie­dzia­ła nieco nie­pew­nie.

– Pro­szę za­cze­kać chwi­lę – po­wie­dział Izy­dor, po czym nie za­my­ka­jąc drzwi ob­ró­cił się na pię­cie i do­sko­czył do otwar­te­go sejfu. Wziął w rękę pasz­port i spoj­rzał na zdję­cie, upew­nia­jąc się, czy się nie po­my­lił. Gdy zwró­cił się w stro­nę drzwi, Sa­ma­ra była już w środ­ku z za­cię­tym wy­ra­zem twa­rzy. – Czy nie zgu­bi­ła pani pasz­por­tu? – spy­tał Izy­dor.

– Zgu­bi­ła? – ni to po­wie­dzia­ła, ni spy­ta­ła dziew­czy­na.

– Tak zna­la­złem w sej­fie. – Podał jej do­ku­ment. – Mu­sia­ła go pani zgu­bić przy ostat­nim sprzą­ta­niu. Pro­szę pil­no­wać ta­kich do­ku­men­tów, są bar­dzo ważne.

– Pan mi to daje? – spy­ta­ła Sa­ma­ra.

– No… tak – po­wie­dział nie­pew­nie Izy­dor. – Bo to pani pasz­port, tak?

– Da…

– No to tak, po co mi pani pasz­port? – spy­tał re­to­rycz­nie.

Dziew­czy­na wzię­ła do­ku­ment, po­że­gna­ła się i wy­szła uśmiech­nię­ta, zo­sta­wiw­szy klu­cze. Izy­dor za to usiadł za­my­ślo­ny w fo­te­lu. Cała sy­tu­acja była nader dziw­na i wy­ma­ga­ła spo­koj­ne­go prze­my­śle­nia. Prze­cież mu­sia­ło tak być. Dziew­czy­na zgu­bi­ła pasz­port, a pro­fe­sor zna­lazł go i scho­wał do sejfu, razem ze swoim. Nie da­wa­ło mu to jed­nak spo­ko­ju. Wró­cił do sejfu i wziął pasz­port pro­fe­so­ra spraw­dza­jąc ostat­nie wpisy. W ciągu ostat­nich lat stary wy­kła­dow­ca re­gu­lar­nie bywał na Ukra­inie. Nagle, za swo­imi ple­ca­mi usły­szał gło­śny, pa­skud­ny zgrzyt. Obej­rzał się za­sko­czo­ny.

Do­pie­ro chwi­lę póź­niej, przy dru­gim, jesz­cze gło­śniej­szym od­gło­sie za­uwa­żył po­stać sie­dzą­cą w fo­te­lu. Był ol­brzy­mi, mie­rzył ponad dwa metry wzro­stu, prze­pa­sa­ny był szar­fą, która wy­glą­da­ła jak wy­ko­na­na z ludz­kiej skóry, a na szyi miał sznur ja­de­ito­wych ko­ra­li. Czer­wo­na morda, iden­tycz­na jak maska, która jesz­cze niedawno zdo­bi­ła ścia­nę, szcze­rzy­ła się po­kaź­nym ze­sta­wem lekko zżół­kłych zębów, w tym czte­rech im­po­nu­ją­cych roz­mia­rów kłów.

– Czy są­dzisz, że byłeś do­brym czło­wie­kiem? – prze­mó­wił ide­al­ną pol­sz­czy­zną demon, cho­ciaż jego głos nieco znie­kształ­ca­ła dziw­na, nie­ludz­ka bu­do­wa ust, ję­zy­ka i krta­ni.

– Kim je­steś? – spy­tał bez za­sta­no­wie­nia wy­kła­dow­ca. Wy­da­ło mu się, że po­twór uśmiech­nął się, po czym się­gnął łapą po jedną z le­żą­cych na ster­cie ksią­żek, którą otwo­rzył, jak się zda­wa­ło, w lo­so­wym miej­scu.

– Oni – prze­czy­tał prze­sad­nie gło­śnym, eg­zal­to­wa­nym tonem – demon mi­to­lo­gii Ja­poń­skiej, czę­sto uwa­ża­ny za orien­tal­ny od­po­wied­nik eu­ro­pej­skie­go dia­bła. – Be­stia skoń­czy­ła czy­tać i z gło­śnym, te­atral­nym trza­skiem za­mknę­ła książ­kę. – To tro­chę zbyt da­le­ko idące wnio­ski, jak usta­li­li­śmy jakiś czas temu z pro­fe­so­rem, ale na po­trze­by tej chwi­li ta de­fi­ni­cja po­win­na wy­star­czyć.

– Dia­błem? – Izy­dor wy­krztu­sił po dłuż­szej chwi­li.

– Tak, to przez tę całą spra­wę z po­ry­wa­niem złych ludzi.

– Złych ludzi? – Wy­kła­dow­ca po­wtó­rzył jak pa­pu­ga.

– Tak, ta­kich jak twój przy­ja­ciel, Rot­ten­baum-san.

Ta uwaga obu­rzy­ła Izy­do­ra.

– Jak śmiesz! – rzu­cił. – Zyg­munt był do­brym, prze­sym­pa­tycz­nym czło­wie­kiem…

– Który przy­czy­nił się do nie­szczę­ścia wielu ludzi. Ta­kich jak ta dziew­czyn­ka, która przy­szła tu z pod­ro­bio­nym klu­czem i mi­go­ma­tem, by od­zy­skać swoje do­ku­men­ty.

– To zu­peł­ne nie­po­ro­zu­mie­nie, ona mu­sia­ła…

– Nie ośmie­szaj się – wszedł mu w słowo po­twór. – Ni­czyj pasz­port nigdy nie zna­lazł się przy­pad­kiem w cu­dzym sej­fie, a gdyby Rot­ten­baum-san za­trud­niał sprzą­tacz­kę, nie by­ło­by tu ta­kie­go ba­ła­ga­nu. Wie­dział co robi i jakie cze­ka­ją go za to kon­se­kwen­cje, a współ­pra­ca aka­de­mic­ka to świet­na oka­zja do prze­rzu­ca­nia ludzi za gra­ni­cę.

– Słu­cham? – Izy­dor wściekł się nie na żarty. Z pew­no­ścią nie po­zwo­li by ob­ra­ża­no jego przy­ja­cie­la i tak zna­mie­ni­te­go na­ukow­ca w jego przy­tom­no­ści. – Jest pan bez­czel­ny i bez­cze­ści pa­mięć zmar­łe­go! Jak pan śmie…

Oni za­śmiał się per­li­stym śmie­chem, co za­ska­ku­ją­ce przy jego im­po­nu­ją­cym uzę­bie­niu.

– Praw­da Kur­ni­ko­wicz-san, cała praw­da o wiele bar­dziej zbez­cze­ści­ła­by jego ślicz­ny po­mni­czek na Po­wąz­kach. Ale dość już o tym. Zaj­mij­my się tobą! Nie od­po­wie­dzia­łeś na moje py­ta­nie. Czy uwa­żasz, że je­steś do­brym czło­wie­kiem?

– Ja nie mam… – za­czął, ale prze­rwał w po­ło­wie zda­nia.

– Tak, do­brze prze­myśl od­po­wiedź.

– Nie zro­bi­łem nic złego! – obu­rzył się Izy­dor.

– Ależ zro­bi­łeś! – po­wie­dział demon wsta­jąc. Zaj­mo­wał całą prze­strzeń do nie­prze­cięt­nie wy­so­ko po­ło­żo­ne­go stro­pu miesz­ka­nia. – Nawet wczo­raj, gdy fał­szo­wa­łeś do­ku­men­ty, by wy­łu­dzić fun­du­sze na grant, któ­re­go nigdy nie mia­łeś za­mia­ru po­waż­nie re­ali­zo­wać.

– To nie­praw­da! – za­pe­rzył się wy­kła­dow­ca. – To pa­skud­ne po­mó­wie­nie!

– Nie, to żadne po­mó­wie­nie. – Oni prze­cią­gnął się, pre­zen­tu­jąc im­po­nu­ją­ce węzły mię­śni. – To nie jest także naj­więk­sza z two­ich win. – Zro­bił krok w jego stro­nę.

– Je­stem i byłem po­pu­lar­ny, nie mam po­ję­cia o kim mó­wisz… – Izy­dor cof­nął się i za­czął macać drzwi w po­szu­ki­wa­niu klam­ki. Zimny pot wy­stą­pił mu na kark.

– Wiesz o kim mówię, nie za­prze­czaj.

Demon po­wo­li i nie­ubła­ga­nie, jakby de­lek­tu­jąc się chwi­lą, zbli­żał się do Izy­do­ra, a drzwi, jak za­klę­te nie chcia­ły ustą­pić.

– Ona nie pro­te­sto­wa­ła! – krzyk­nął w końcu w pa­ni­ce.

– Bo nie bar­dzo miała jak, praw­da?

– To… Była do­ro­sła! – wy­rzu­cił z sie­bie coś, co po­wta­rzał sobie od lat. Teraz już nie usi­ło­wał nawet ukryć, że wal­czy z otwar­ciem drzwi.

– I po­win­na brać od­po­wie­dzial­ność za wła­sne czyny? – za­szy­dził demon po­wta­rza­jąc słowa, które Izy­dor sam po­wta­rzał sobie w gło­wie. – Nawet ty sam nie chcia­łeś uwie­rzyć w swoje ar­gu­men­ty, ale idąc tym to­kiem ro­zu­mo­wa­nia, to ty po­wi­nie­neś był wziąć od­po­wie­dzial­ność za to dziec­ko.

– Dziec­ko? – spy­tał za­szo­ko­wa­ny, prze­ry­wa­jąc de­spe­rac­ką próbę otwar­cia drogi uciecz­ki siłą.

– Nawet nie wie­dzia­łeś? – Demon ka­ry­ka­tu­ral­nie za­smu­cił się. – Tak, małe bę­kar­ciąt­ko, które miało pecha być plwo­ci­ną aku­rat two­jej krwi.

– Gdy­bym wie­dział… – za­czął wy­kła­dow­ca.

– Po­stą­pił­byś do­kład­nie tak samo, albo i go­rzej – prze­rwał mu Oni. – Obaj o tym wiemy. Dla tej chwi­li, warto było da­ro­wać nieco czasu temu sta­re­mu ca­po­wi. Byłeś na­praw­dę dobrą ceną – rzekł gó­ru­jąc nad swoją ofia­rą. – A teraz…

***

Pa­trol po­li­cji, we­zwa­ny przez są­sia­dów ty­dzień po gło­śnej awan­tu­rze w miesz­ka­niu sta­re­go i po­wszech­nie sza­no­wa­ne­go pro­fe­so­ra w związ­ku z do­by­wa­ją­cym się z miesz­ka­nia smro­dem, wdro­żył od­po­wied­nie pro­ce­du­ry. Tylko młody po­ste­run­ko­wy nigdy nie za­po­mniał wi­do­ku klę­czą­ce­go czło­wie­ka z dło­nią za­ci­śnię­tą na mie­czu tkwią­cym w jego roz­pru­tym brzu­chu. Le­karz stwier­dził zgon, a pro­ku­ra­tor umo­rzył śledz­two z po­wo­du nie­po­zo­sta­wia­ją­ce­go wąt­pli­wo­ści sa­mo­bój­stwa.

Nikt z pra­cow­ni­ków Mu­zeum Na­ro­do­we­go, które otrzy­ma­ło eks­po­na­ty, nie mógł za­uwa­żyć dwóch ma­leń­kich fi­gu­rek, które pojawiły się na skom­pli­ko­wa­nym wzo­rze pa­ra­wa­nu odkąd przy­był on do Pol­ski z Ja­po­nii.

Koniec

Komentarze

Hej! Jak już pisałem w becie, podoba mi się Twój pomysł na opowiadanie. Zdecydowanie najlepszym fragmentem jest dla mnie rozmowa Izydora z Yokai.

 

Pozdrawiam! :)

„Pokój bez książek jest jak ciało bez duszy”

devil

 鬼はそと!! ((Oni wa soto!!) – wynocha diabły!!

To profesor nie odczyniał złych duchów ceremonią oni-yarai? Dziwne, taki japonista…heh.

 

“Maska, XVI w., demoniczna twarz, część hełmu rycerskiego (?). Jak?

Parawan przedstawiający demona spadającego z nieba. XIV w., powiązane (?).

Tetsubo oraz miecz, datowanie niemożliwe bez ingerencji w zabytek.

Legalne posiadanie wymienionych artefaktów – nawet przez złego profesora japonistyki – jest

nieprawdopodobne. Zabytkowych katan jest w Japonii tylko 120 i pod groźbą 25 lat więzienia

nie wolno ich wywozić poza wyspy. Nawet na wystawy.

– Czy ja moge wejść? Pan Zygmunt w dom?

– Niestety, profesor Rottenbaum zmarł niemal tydzień temu.

Ukrainka przyszła po paszport “w ciemno”. A gdyby profesor żył i był w domu to co – udusiła

by go czy co?… Z migomatem?… Migomat służy wyłącznie do spawania a nie rozcinania sejfów.

brzmiały „To oni”.

przerwał mu Oni. 

??

To tyle, heh. W sumie ciekawy pomysł. Pozdrawiam.

 

 

dum spiro spero

cezary_cezary dziękuję za komentarz i bezcenną pomoc w becie, cieszę się, że ten dialog przypadł Ci do gustu :)

 

Fascynator dziękuję za komentarz i cieszę się że uznałeś pomysł za ciekawy. Przyznam że dowiadywałem się więcej o temacie po tym, gdy wyczytałem nazwę tego demona i uznałem za ciekawy motyw zbieżność zapisu.

 

To profesor nie odczyniał złych duchów ceremonią oni-yarai? Dziwne, taki japonista…heh.

Nie twierdzę, że to nie przeoczenie, ale gdyby krzyże i czosnek działały na wampiry… ;)

 

Legalne posiadanie wymienionych artefaktów – nawet przez złego profesora japonistyki – jest

nieprawdopodobne. Zabytkowych katan jest w Japonii tylko 120 i pod groźbą 25 lat więzienia

nie wolno ich wywozić poza wyspy. Nawet na wystawy.

No cóż, walnąłem gafę i jestem winny niedostatecznego reaserchu, gdybym to wiedział, pewnie bym tego w ten sposób nie opisał :) Niemniej pozostaje mi teraz tylko wytłumaczyć się licencia poetica, ale dodałem do opowiadania zdanie, gdzie Izydor zastanawia się w jaki sposób profesor zdobył i dał radę przewieźć do Polski te skarby.

Żegnaj! Życzę Ci powodzenia, dokądkolwiek zaniesie Cię los!

Interesujące, bez drastycznych scen dobrze się czytało i nie żal ukaranych. :) 

Cześć Koalo! Dziękuję za komentarz i cieszę się, że się podobało :)

Żegnaj! Życzę Ci powodzenia, dokądkolwiek zaniesie Cię los!

surprise

bez drastycznych scen

Heh – a to wymuszone seppuku?… Pobita Ukrainka (krwiak na policzku)?

Horror jak się patrzy.

 

dum spiro spero

Choć rzecz dzieje się w Europie, zobaczyłam kawałek Japonii. Innymi słowy – powiało klimatami Dalekiego Wschodu. :)

Czytało się nieźle, choć wykonanie pozostawia sporo do życzenia.

 

sie­dział za­my­ślo­ny w wy­god­nym, bu­tel­ko­wo-zie­lo­nym fo­te­lu… → …sie­dział za­my­ślo­ny w wy­god­nym, bu­tel­ko­wozie­lo­nym fo­te­lu

 

wy­kła­dow­cę czę­sto za­dzi­wia­ła nie­zro­zu­mia­ła dla mło­dych po­trze­ba gro­ma­dze­nia roz­ma­itych, czę­sto bez­u­ży­tecz­nych… → Czy to celowe powtórzenie?

Proponuję: …wy­kła­dow­cę czę­sto za­dzi­wia­ła, nie­zro­zu­mia­ła dla mło­dych, po­trze­ba gro­ma­dze­nia roz­ma­itych, przeważnie bez­u­ży­tecz­nych

 

bar­dzo ele­ganc­ki ser­wis ka­wo­wy sto­ją­cy na ko­ron­ko­wej ser­we­cie na ko­mo­dzie.

Izy­dor za­pa­lił ele­ganc­ką lampę… → Czy to celowe powtórzenie?

U japonisty widziałabym raczej stosowny zestaw do parzenia i picia herbaty, nie serwis do kawy.

 

z uśmie­chem spu­ścił wór w dół zsypu. → Masło maślane – czy istnieje możliwość spuszczenia czegoś w górę?

 

po­sia­dał bo­wiem roz­wie­szo­ną po ścia­nach uni­kal­ną ko­lek­cję za­byt­ków z da­le­kie­go kraju kwit­ną­cej wiśni.  → …po­sia­dał bo­wiem, roz­wie­szo­ną na ścia­nach, uni­kal­ną ko­lek­cję za­byt­ków z da­le­kie­go Kraju Kwit­ną­cej Wiśni.

 

krwi­sto-czer­wo­na, wy­szcze­rzo­na po­kaź­nym ze­sta­wem kłów maska. → A może: …krwi­stoczer­wo­na maska z wyszczerzonymi kłami.

Czy cztery kły to pokaźny zestaw? Bo nie wydaje si się, aby maska mogła mieć ich więcej.

 

kraju kwit­ną­cej wiśni. → …Kraju Kwit­ną­cej Wiśni.

 

pro­fe­sor od­na­lazł je w In­don­zji… → Literówka.

 

Wes­tchnął w końcu i wziął się za pracę.Wes­tchnął w końcu i wziął się do pracy.

http://filologpolski.blogspot.com/2016/11/brac-siewziac-sie-za-cos-brac-siewziac.html i za­brał

 

i za­brał się za se­gre­ga­cję do­byt­ku… → …i za­brał się do segregowania do­byt­ku

 

Naj­bar­dziej pa­so­wa­ła­by skóra ty­gry­sa.” ->Naj­bar­dziej pa­so­wa­ła­by skóra ty­gry­sa”.

Kropkę stawiamy po zamknięciu cudzysłowu.

 

I że jest nie­le­gal­ny.”I że jest nie­le­gal­ny”.

 

Krwi­sto-czer­wo­na maska z wy­szcze­rzo­ny­mi kłamiKrwi­stoczer­wo­na maska z wy­szcze­rzo­ny­mi kłami

 

Za­brał się jed­nak za spraw­dza­nie kie­sze­ni… → Za­brał się jed­nak do sprawdzania kie­sze­ni

 

w po­dró­ży na da­le­ki wschód… → …w po­dró­ży na Da­le­ki Wschód

 

bez in­ge­ren­cji w za­by­tek. Jego? “ → Zbędna spacja przed zamknięciem cudzysłowu.

 

maska, która jesz­cze nie dawno zdo­bi­ła ścia­nę… → …maska, która jesz­cze niedawno zdo­bi­ła ścia­nę

 

-Wiesz o kim mówię, nie za­prze­czaj. → Brak spacji do dywizie, zamiast którego powinna być półpauza.

 

które przy­by­ły na skom­pli­ko­wa­nym wzo­rze pa­ra­wa­nu odkąd przy­był on… → Czy to celowe powtórzenie?

Proponuję: …które pojawiły się na skom­pli­ko­wa­nym wzo­rze pa­ra­wa­nu, odkąd przy­był on

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Cześć regulatorzy!

 

Dziękuję za poprawki – wprowadziłem je już w tekście i dalej będę pracował nad technikaliami :) Cieszę się, że mimo wszystko czytało się nieźle i że udało mi się zbudować zamierzony klimat.

Żegnaj! Życzę Ci powodzenia, dokądkolwiek zaniesie Cię los!

Bardzo proszę, BosmanMacie. Cieszę się, że uznałeś uwagi za przydatne. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Ponieważ chciałbym pracować nad swoim warsztatem, Twoje uwagi są dla mnie nie tylko przydatne, ale bardzo cenne. :)

Żegnaj! Życzę Ci powodzenia, dokądkolwiek zaniesie Cię los!

BosmanMacie, Twoje wyznanie napełnia mnie ogromną radością. Dziękuję. :D

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dr Izydor Kurnikowicz siedział zamyślony w wygodnym, butelkowozielonym fotelu, nieco zbyt wysuniętym na środek pokoju.

Fotel dostał aż trzy określenia…

Pomieszczenie było strasznie zagracone, wykładowcę często zadziwiała niezrozumiała dla młodych potrzeba gromadzenia rozmaitych, przeważnie bezużytecznych przedmiotów.

Spróbowałbym jakoś lepiej połączyć te zdania.

Od niechcenia wyrzucał je do stojącego obok worka na śmieci (tu nie przecinek?) patrząc jedynie na tytuły i kartkując pobieżnie w poszukiwaniu ukrytej zawartości.

Rozejrzał się po mieszkaniu, było uprzątnięte najwyżej w połowie.

Też bym jakoś lepiej połączył.

Izydor admirował ją od lat.

Niby poprawne, ale jakoś mi zgrzyta.

Nie wiedział (tu nie przecinek) skąd stary profesor wziął te zabytki, praktycznie nie dało się wydostać takich skarbów z Kraju Kwitnącej Wiśni.

Tutaj też bym spróbował lepiej połączyć zdania współrzędne.

Westchnął w końcu i wziął się do pracę.

Chyba zbiły się dwie formy.

– Słucham? – Izydor wściekł się nie na żarty. Z pewnością nie pozwoli by obrażano jego przyjaciela i tak znamienitego naukowca w jego przytomności. – Jest pan bezczelny i bezcześci pamięć zmarłego! Jak pan śmie…

Nieco nadęte zdanie.

Oni zaśmiał się perlistym śmiechem, co zaskakujące przy jego imponującym uzębieniu.

Czegoś mi tu brakuje, sugeruję przeredagować.

 

Ciekawa historia, choć szkoda, że potwór i tajemnicze przedmioty nie dostały trochę więcej czasu, a sprzątanie pokoju i opis bałaganu nieco mniej.

 

 

facebook.com/tadzisiejszamlodziez

Hej,

 

spieszę ze spóźnioną betą, przepraszam, że nie wykonałam jej na czas, ale przyczynę już znasz.

 

Pomieszczenie było strasznie zagracone, wykładowcę często zadziwiała niezrozumiała dla młodych potrzeba gromadzenia rozmaitych, przeważnie bezużytecznych przedmiotów.

→ Pomieszczenie było strasznie zagracone – wykładowcę często zadziwiała niezrozumiała dla młodych potrzeba gromadzenia rozmaitych, przeważnie bezużytecznych przedmiotów.

 

Od niechcenia wyrzucał je do stojącego obok worka na śmieci patrząc jedynie

→ Od niechcenia wyrzucał je do stojącego obok worka na śmieci, patrząc jedynie

 

Rozejrzał się po mieszkaniu, było uprzątnięte najwyżej w połowie.

→ Rozejrzał się po mieszkaniu, które było uprzątnięte najwyżej w połowie.

 

Wśród masy bezużytecznych bibelotów oraz drobiazgów mających pewną wartość na serwisach handlowych, były też rzeczy unikatowe i drogocenne.

→ Wśród masy bezużytecznych bibelotów oraz drobiazgów mających pewną wartość na serwisach handlowych były też rzeczy unikatowe i drogocenne.

 

Wśród masy bezużytecznych bibelotów oraz drobiazgów mających pewną wartość na serwisach handlowych, były też rzeczy unikatowe i drogocenne. I w żadnym wypadku nie chodziło tu o zawartość sejfu ani o zebrane przez lata książki, wśród których były prawdziwe białe kruki.

Drugie były zastąpiłabym znajdowały się.

 

Profesor, jako uznany japonista, posiadał bowiem rozwieszoną po ścianach unikalną kolekcję zabytków z dalekiego Kraju Kwitnącej Wiśni.

 

Była więc oryginalna, szesnastowieczna katana,

→ Była tam więc oryginalna, szesnastowieczna katana,

 

Nie wiedział skąd stary profesor wziął te zabytki, praktycznie nie dało się wydostać takich skarbów z Kraju Kwitnącej Wiśni.

Dużo już tego Kraju Kwitnącej Wiśni. Może po prostu z Japonii?

 

Teraz stanął w oknie, plecami do drzwi

 

Westchnął w końcu i wziął się do pracę.

→ Westchnął w końcu i wziął się do pracy.

 

Ścienną kolekcję zostawił jednak na później, a wyjął przekazaną wraz z testamentem

→ Ścienną kolekcję zostawił jednak na później. Teraz wyjął przekazaną wraz z testamentem

 

Nawet antycznego, kineskopowego telewizora nie było z niego widać.

Zamieniłabym szyk: → Nie było z niego widać nawet antycznego, kineskopowego telewizora.

 

jednak po chwili namysłu zdecydował, że do uporania się z problemem, wystarczy elegancki dywanik.

Zbędny przecinek.

→ jednak po chwili namysłu zdecydował, że do uporania się z problemem wystarczy elegancki dywanik.

 

“Najbardziej pasowałaby skóra tygrysa”. Przeszło mu przez myśl.

→ “Najbardziej pasowałaby skóra tygrysa” – przeszło mu przez myśl.

 

Izydor podszedł do pięknie malowanego parawanu na którym widniała

 Izydor podszedł do pięknie malowanego parawanu, na którym widniała

 

Izydor podszedł do pięknie malowanego parawanu na którym widniała postać w granatowych spodniach, opazurzonych stopach i demonicznej twarzy stylizacją przypominającej wiszącą na ścianie maskę. Postać trzymała pod pachą pokaźną

 

Makijaż całkiem nieźle maskował rozległy krwiak na lewej kości policzkowej.

No to chyba jednak nie maskował, skoro było widać krwiaka ;p

 

– Dobry dzień – odpowiedziała blondynka czerwieniąc się. – Ja przyszła posprzątać.

→ – Dobry dzień – odpowiedziała blondynka, czerwieniąc się. – Ja przyszła posprzątać.

 

Wtedy Izydorowi coś zaskoczyło.

Jakoś mi to zdanie nie pasuje.

→ Wtedy Izydor zaskoczył (?)

Wtedy Izydorowi zaświtała pewna myśl.

Wtedy Izydorowi coś zaskoczyło w głowie.

 

– Proszę zaczekać chwilę – powiedział Izydor, po czym nie zamykając drzwi obrócił się na pięcie i doskoczył do otwartego sejfu.

→ – Proszę zaczekać chwilę – powiedział Izydor, po czym, nie zamykając drzwi, obrócił się na pięcie i doskoczył do otwartego sejfu.

 

Wziął w rękę paszport i spojrzał na zdjęcie, upewniając się, czy się nie pomylił.

→ Wziął w rękę paszport i spojrzał na zdjęcie, by się upewnić.

 

– Tak znalazłem w sejfie.

→ – Tak, znalazłem w sejfie.

 

Izydor za to usiadł zamyślony w fotelu.

 

chociaż jego głos nieco zniekształcała dziwna, nieludzka budowa ust, języka i krtani.

To krtań była widoczna?

 

Wydało mu się, że potwór uśmiechnął się, po czym sięgnął łapą po jedną z leżących na stercie książek, którą otworzył, jak się zdawało, w losowym miejscu.

 

Z pewnością nie pozwoli by obrażano

→ Z pewnością nie pozwoli, by obrażano

 

Z pewnością nie pozwoli by obrażano jego przyjaciela i tak znamienitego naukowca w jego przytomności.

Hę? Nie miało być obecności?

 

– Ależ zrobiłeś! – powiedział demon wstając.

→ – Ależ zrobiłeś! – powiedział demon, wstając.

 

– I powinna brać odpowiedzialność za własne czyny? – zaszydził demon powtarzając

→ – I powinna brać odpowiedzialność za własne czyny? – zaszydził demon, powtarzając

 

 

Opisy, choć ładne, przytłoczyły mnie i zniechęciły do czytania. Bardzo dużo szczegółów zawarłeś w opowiadaniu. To akcja i napięcie zachęca czytelnika do wgłębienia się w tekst, a nie opis statycznych przedmiotów. A niestety akcji tu nie ma prawie w ogóle.

Ogólnie warsztat i styl moim zdaniem jest bardzo przyzwoity, ale na przyszłość zastanowiłabym się nad ożywieniem tekstu za pomocą akcji lub napięcia.

Życzę wszystkiego dobrego i pozdrawiam serdecznie :)

He's telling me more and more | About some useless information | Supposed to fire my imagination | I can't get no! No satisfaction...

Hej,

 

jest tutaj nawet niezły pomysł, orientalna przyprawa tej historii też dobrze jej robi. Diabeł… hmmmm, tylko dlaczego diabeł ściga złych ludzi? Czy jest też śmiercią, czy zabiera ich do piekieł? Kilka znaków zapytania jest, ale ogólnie to dość interesujące.

 

Dla mnie sporo minusów jeżeli chodzi o opis pomieszczenia, informacje związane z postaciami czy ich umiejscowieniem w “obszarze akcji”. Jest tutaj wg mnie sporo nielogiczności, wiele razy się potknąłem.

 

Uwagi do tekstu:

 

Pomieszczenie było strasznie zagracone, wykładowcę często zadziwiała niezrozumiała dla młodych potrzeba gromadzenia rozmaitych, przeważnie bezużytecznych przedmiotów.

To zdanie wydaje mi (notabene) niezrozumiałe. Kim jest wykładowca? Kim są młodzi? Czy wykładowca jest stary czy młody – skoro zadziwia go potrzebra gromadzenia przedmiotów, to raczej mlody, ale skoro jest wykładowcą… Wg mnie niepotrzebne skomplikowanie prostej konstatacji.

 

Kolejno lądowały więc w śmieciach tak cenne artykuły jak „Masoński spisek trzęsący Warszawą”, „Żydzi – sprawcy własnego holocaustu?”, „Czarna mafia – czyli kto tak naprawdę rządzi w Polsce”, czy „Chemitrails i szczepionki narzędziem zagłady ludzkości”.

Nie było więc niczego zadziwiającego w tym, że ostatnie słowa profesora Zygmunta Rottenbauma, jego dalekiego krewnego, kolegi academicusa i serdecznego przyjaciela brzmiały „To oni”.

Do czego nawiązuje to “więc”? Czy z faktu trzymania czasopism w domu możemy wysnuć hipotezę o wyzwanwaniu teorii spiskowej przez zmarłego? Ja bym nie szedł tak daleko, tym bardziej, że dalej mamy:

 

Zawsze zastanawiał się, czy stary człowiek naprawdę wierzył w te wszystkie brednie, czy też samo ich istnienie ciekawiło go jako zagadnienie naukowe.

To jak to w końcu jest? I dlaczego to “więc”?

 

Izydor prychał rozbawiony przy każdym egzemplarzu, a gdy skończył segregację, z uśmiechem spuścił wór zsypem.

Czy zsyp na śmieci znajdował się w pokoju? To raczej niecodzienne, żeby z poziomu wysuniętego na środek pokoju fotela móc swobodnie sięgnać do zsypu na śmieci.

 

mających pewną wartość na serwisach handlowych,

Co to jest “serwis handlowy”? Chyba lepiej “portal sprzedażowy”, “portal aukcyjny”. Pewnie też warto dodać, że internetowy, chyba, że masz na myśli jakąś inną instytucję.

 

Profesor, jako uznany japonista, posiadał bowiem rozwieszoną po ścianach unikalną kolekcję zabytków z dalekiego Kraju Kwitnącej Wiśni. Była więc oryginalna, szesnastowieczna katana, która jakimś cudem przetrwała komisyjne niszczenie tradycyjnych, samurajskich mieczy, pięknie malowany antyczny parawan i krwistoczerwona maska z wyszczerzonymi kłami. Izydor admirował ją od lat. Nie wiedział skąd stary profesor wziął te zabytki, praktycznie nie dało się wydostać takich skarbów z Kraju Kwitnącej Wiśni.

Po pierwsze – dawa razy mamy Kraj Kwitnącej Wiśni, pod drugie, “daleki” to już chyba lekka przesada. Są kraje dalekiego wschodu i Kraj Kwitnącej Wiśni.

 

Może wywieziono je wcześniej, podczas wojny lub tuż po niej, a profesor odnalazł je w Indonezji, na Filipinach czy w Tajlandii? Teraz stanął w oknie, plecami do drzwi i podziwiał piękną, południowo-zachodnią panoramę miasta. Westchnął w końcu i wziął się do pracę.

Kto stanął w oknie – ten zmarły prodesor? Bo na to wskazuje składnia.

Druga sprawa – “wziął się do pracy”, albo “za pracę”.

 

W końcu, zmęczony pracą, zdjął z plaśnięciem żółte, gumowe rękawiczki i rzuciwszy je na podłogę obok śmietnika, usiadł z westchnieniem w fotelu.

Czym jest śmietnik? Pytam serio – wcześniej mieliśmy worek na śmieci oraz zsyp, skąd zatem nagle w pokoju pojawia się śmietnik?

 

Westchnął i wziął piwo z lodówki.

Lodówka była w pokoju, czy poszedł do kuchni? Jesli poszedł – gdzie była kuchnia? Brakuje mi takich szczegółów.

 

Izydor faktycznie doceniał piękno i pełne detali wykonanie zabytków, a przede wszystkim ich długowieczność. Krwistoczerwona maska z wyszczerzonymi kłami została w końcu wydatowana na piętnasty wiek. Nie rozumiał jednak, czemu on, religioznawca, miał docenić je lepiej, niż jakiekolwiek muzeum. Zabrał się jednak do sprawdzania kieszeni ubrań wiszących w szafie i szykowanie ich na wycieczkę do kontenera na odzież używaną.

Czy szafa była w tym samym pokoju? Czy to “przestronne lokum” miała tylko jeden pokój? No bez jaj…

 

Rozmyślania przerwał mu chrobot klucza w zamku drzwi wejściowych. Zaskoczony, zerwał się na równe nogi. Był pewien, że posiada wszystkie komplety kluczy. Przyskoczył do drzwi i szarpnął za klamkę, zanim gość zdążył wejść.

Klasycznie z mojej strony – czy drzwi wejściowe również znajdowały się w tym samym pokoju przestronnego lokum???

 

Pozdrawiam!

Che mi sento di morir

Cześć Wszystkim!

 

Bardzo dziękuję za komentarze i uwagi, uważam je za bardzo cenne. Uwzględnię Wasze propozycje w tekście, ale z powodu świątecznej gorączki dam radę usiąść do tego dopiero w czwartek :(

 

GreasySmooth, faktycznie samo sedno opowiadania jest stosunkowo krótkie, będę pamiętał o tym planując kolejne opowiadania. 

 

HollyHell, nie uważam Twojej bety za spóźnioną, to raczej ja za bardzo się pospieszyłem, czego efekty widać w tekście. Rozumiem to co napisałaś i zgadzam się, że to akcja napędza opowiadanie i że opowiadania w których dominuje są krótsze i płynniej się je czyta. Czytając opowiadania na tym forum często obserwuję, że warstwa opisowa jest bardzo nikła, albo wręcz jej nie ma (zwróciłem uwagę, że często autorzy nawet nie opisują wyglądu głównego bohatera).

Ja po prawdzie dopiero stawiam swoje pierwsze, sensowne kroki na tym forum, ale chciałbym spróbować wypracować sobie bardziej spokojny styl, gdzie akcja nie gna naprzód jak u Jima Butchera, a historia bardziej się rozwija, niż dzieje. Być może uda mi się nadać temu formę znośną dla czytelnika, jeżeli nie, to pewnie się dostosuję, ale na razie chciałbym spróbować w ten sposób :)

Miło mi, że znajdujesz mój warsztat całkiem znośnym :)

 

BasementKey, jeszcze raz dziękuję za komentarz i cieszę się, że pomysł i opowiadanie Cię zaciekawiły, na pewno uwzględnię Twoje uwagi w kolejnych opowiadaniach! :)

Żegnaj! Życzę Ci powodzenia, dokądkolwiek zaniesie Cię los!

Cześć!

 

Zapowiadało się trochę melancholijnie, bo dosyć długo wodziłeś czytelnika za nos (przy okazji rozsiewając niezbędne informacje i budując konkretne obrazy bohaterów). Ale coś tak czułem, że jak wziąłeś akademików na tapetę (i w dodatku nazwałeś “protagonistę” Izydor Kurnikowicz), to się środowisku trochę dostanie i przeczucia się ziściły.

Co zrobić, kiedy wiesz, że koniec jest bliski, bo Oni w domu siedzi? Wkopać kumpla, przynajmniej będzie się miało z kim pogadać, cierpiąc męki. Przyjemny, choć też nieco wyboisty tekst: na początku jest tak cukierkowo grzecznie, potem zaczyna się robić baśniowo i nieco strasznie, następnie wjeżdża handel ludźmi, który brutalnie depcze nastrój, kiedy maski opadają. Wyszło nieźle, choć dosyć mrocznie i tak jakoś niezbyt optymistycznie, przyjemna lektura.

Technicznie, jak na mnie, jest ok. Można płynąć przez tekst, który od połowy wciąga już coraz bardziej. Miejscami używasz niecodziennego słownictwa, ale w świecie Izydora to wszystko do siebie pasuje. W tej kwestii wielu rzeczy pewnie nie wyłapałem, bo o kulturze Japonii wiem niewiele, ale tym tekstem skutecznie zachęciłeś do poszerzenia wiedzy.

 

2P dla Ciebie: Pozdrawiam i Polecam do biblioteki!

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Opowiadanie ciekawe i przyjemnie się je czytało. Nie bardzo mnie jednak przekonuje reakcja bohatera na pojawienie się diabła. W zasadzie z początku rozmawia z nim jak gdyby nigdy nic, a nawet jest oburzony, że diabeł mówi nieprzyjemne rzeczy o Zygmuncie. Trochę to mało realistyczne. Jak dla mnie Izydor od razu powinien zareagować jakimś krzykiem i desperacką próbą ucieczki, lub mógłby zasłabnąć na widok demona, czy coś w ten deseń. Z drugiej strony diabeł mógłby go zatrzymać jakąś demoniczną mocą i dopiero wtedy zmusić do rozmowy. Poza tym nie mam większych uwag.

Pozdrawiam :)

Hej krar,

 

Dziękuję za komentarz i klika, cieszę się że Ci się podobało :)

 

Hej Adam,

 

Dziękuję za komentarz, miło mi że dobrze się czytało, bohater faktycznie wykazał się nadnaturalną odwagą w tej sytuacji :)

Żegnaj! Życzę Ci powodzenia, dokądkolwiek zaniesie Cię los!

Nowa Fantastyka