
Dawno nie byłem w świecie zakapiorów. Odbiór opowiadania może ułatwić przeczytanie:
Dawno nie byłem w świecie zakapiorów. Odbiór opowiadania może ułatwić przeczytanie:
– Panie. – Anastazja, baronessa Tsilim upadła na kolana przed Gerwazym księciem Mazanii. – Ukarz, go albowiem, to szubrawiec, który zwiódł mnie obietnicami, zbrukał cześć moją niewieścią, brzemienną uczynił, oszukał obietnicami ożenku, a teraz jeszcze kalumnie rozpowiada.
– Nie wierz jej panie. – Rycerz Alfons de Horatio, pogardliwie patrzył na baronessę. – To kobieta upadła.
– On znów to robi! – krzyknęła z pasją kobieta.
– Bogów biorę na świadków i na ich sąd się zdam w rycerskich szrankach by potwierdzić, że prawda jest po mojej stronie.
– Pewien problem widzę – odrzekł książę Gerwazy. – Baronessa jako białogłowa nie może z tobą stawać do pojedynku.
– To niech któryś z rycerzy ją zastąpi, jeśli wierzy w słowa tej upadłej kobiety.
– Panowie, kto z was chce stanąć w boże szranki dowodząc sprawy Anastazji?
W sali zapadła cisza jak makiem zasiał. Baronessa uczciwie zapracowała na reputację kobiety lubującej się w jurnych kochankach, zmienianych niczym rękawiczki. Mężów z kolei wybierała wśród tych, co kładli się na łoże śmierci, dzięki czemu była kobietą majętną. Wiem, że kilku rycerzy chętnie by rozłupało głowę Alfonsa, ponieważ w jego pobliżu żadna panna i mężatka nie była bezpieczna. Bano się jednak bogów a bardziej reputacji Alfonsa. Nikt więc nie chciał ryzykować stanięcia w szranki za sprawę Anastazji. W efekcie cisza trwała i trwała, za to coraz więcej spojrzeń, kierowało się w moją stronę. Damy patrzyły z lekkim lekceważeniem jak zwykle zresztą, rycerstwo z wyraźną ciekawością. Kiedy do nich dołączyło spojrzenie księcia Gerwazego, zrozumiałem sugestię.
– To zadanie dla białego rycerza i je podejmę – zadeklarowałem.
– Tak więc jutro w południe na pałacowym dziedzińcu, bogowie rozsądzą – zawyrokował książę.
Ledwie dotarłem do przydzielonej mi komnaty i skinąłem na Klementynę, moją pokojową, by przyniosła kolację, ktoś zapukał do drzwi.
– Wejść!
– Chwała Daćbogowi i Romanowi naszemu patriarsze. – Do komnaty wszedł, Jaśko z Firleja, bakałarz tutejszych zakapiotrów.
– Chwała – odrzekłem.
– Czemuś Makary zdecydował się na to szaleństwo?
– Wiesz jak jest, bycie białym rycerzem zobowiązuje.
– Mówmy szczerze – Jaśko zniżył głos do szeptu. – Zginąć możesz z powodu baronessy, na którą normalnie byś ledwie splunął.
– Przesadzasz. Białemu rycerzowi nie przystoi tak traktować dam… – zawiesiłem głos. – Nawet takich – dodałem.
– Czyli wiesz jak sprawa wygląda.
– Wiem wystarczająco dużo, by uznać, że oboje kłamią i są siebie warci.
– Czyli, jakieś pojęcie masz – Jaśko skinął na pokojową, by nalała mu miodu.
– Ty zaś przybyłeś?
– By sprawę omówić a może nawet skłonić, do rezygnacji.
– Czemuż to?
– Horatio ma opinię świetnego szermierza.
– Spotkałem wielu takich…
– On ma ją potwierdzoną w kilkunastu pojedynkach.
– Widziałem kilka z nich. – Wzruszyłem ramionami.
– Znam cię, jesteś uparty, ale Horatio to książęcy syn, wydano ciężkie sakiewki na najlepszych nauczycieli szermierki by osiągnął mistrzostwo w mieczu.
– Kiepski to musiał być interes, skoro własny ojciec go przegnał z Grandalii zastawszy w łóżku z macochą. – Puściłem oko do Jaśka.
– Ja o mieczu, ty o…
– Wiesz, że nie mogę się wycofać, straciłbym twarz.
– Powiesz, że bogowie we śnie ci się objawili i zakazali pojedynku, a ja załatwię z kapłanami, żeby to potwierdzili.
– Kpić ze mnie będą.
– Coś mi się widzi, jesteś zdecydowany i chyba znam powód. – Rzucił okiem na Klementynę.
– Jeśli nawet, to czy to coś zmienia?
– Pytałem tu i tam, wiem więc, że ty nawet z nią nie sypiasz…
– Coś sugerujesz? – Spojrzałem na niego znacząco.
– Nie to co myślisz. – Uśmiechnął się lekko. – Panny łaziebne wystarczająco dużo plotkują o twoich możliwościach i temperamencie.
– Więc?
– Chyba nie zaryzykujesz życia dla służki?
– To, że jej nie chędożę, nie oznacza, że Horatio może ją obić za to, że mu odmówiła i posiąść siłą. Pod moją jest opieką i jego działania traktuję jako osobistą zniewagę. Zresztą z tego co wiem, jej los podzieliło wiele panien czy to z dobrych rodów, czy to z pospólstwa
– Też prawda – zgodził się.
– Myślałem, że zarzucisz mi rozmowy z gandalskimi kupcami.
– Wiem, że proponowali ci niezłe wynagrodzenie za głowę Alfonsa.
– Tak jak myślałem, doszło to do zakonu – stwierdziłem.
– No cóż, rozumiemy motywy księcia Juana, który ich tu przysłał.
– A to ciekawe. – Upiłem łyk miodu.
– Patriarcha Roman zalecał dążenie do stabilności, albowiem niepokoje stanowią okazję do grzechu. Tymczasem w Grandalii sytuacja dryfuje w stronę zamętu.
– Czemuż to? – zdziwiłem się.
– Po wygnaniu Alfonsa dość nieoczekiwanie pierwszym w kolejce do tronu został książę Juan. Problem w tym, że nie przygotowywano go do rządzenia, więc brak mu wiedzy i kontaktów. Wielu możnych słucha Alfonsa, który za możliwość powrotu na tron obiecuje im liczne przywileje. Na dodatek ciągle żyje Manuela, ostatnia żona jego ojca, co dodatkowo komplikuje sytuację.
– Toż podobno zdradziecką żonę stary książę wbił na pal za zdradę stanu.
– Owszem to prawda, jednakże tydzień później ożenił się ponownie, z córką jednego grandalskiego wielmoży, nota bene, panną młodszą od Juana.
– Szaleństwo – stwierdziłem. – Oni tam w tej Grandalii powinni częściej zażywać zimnych kąpieli.
– Możliwe – zgodzi się ze mną Jaśko.
– Czekaj, skoro zakapiorzy jak rozumiem nie widzą nic złego w śmierci Horatia, to dlaczego ty mnie odwodzisz od walki?
– Bo zakon patrzy szeroko, a ja wąsko.
– Nie rozumiem?
– Zakonowi zależy, by w księstwach był spokój. Ja zaś chcę mieć, tu na miejscu do współpracy ciebie, a nie jakiegoś zielonego smarkacza, którego od zera trzeba będzie wprowadzać w kwestie utrzymaniu porządku i współpracy między zakonem, a białymi rycerzami.
– Miej więcej wiary, a wszystko będzie dobrze.
– Obawiałem się, że to powiesz. Skoro zaś tak ma być, to niech będzie. Widocznie taka wola Daćboga. Mam nadzieję przyjacielu, że się nie raz jeszcze spotkamy. – Jaśko wstał od stołu.
– Wierzę, że tak z woli bogów będzie – odparłem.
Jaśko wyszedł, a ja dobrałem rynsztunek pod jutrzejszą walkę. Widziałem kilka walk Horatia. Był świetnym szermierzem, ale poznałem jego styl. Jeśli miałem rację, to walka będzie niełatwa. Zdawało mi się jednak, że będę potrafił go zaskoczyć, co powinno mi dać drobną przewagę. Ciche pukanie do drzwi przerwało moje rozmyślania.
– Wlazł – rzuciłem zakładając że to któryś z pachołków.
– Dość obcesowo traktujesz damy.
Postać która się wsunęła, skrywała twarz pod głębokim kapturem, zaś jej sylwetkę zniekształcał szeroki i długi płaszcz w ciemnozielonym kolorze. Przez dłuższą chwilę nie potrafiłem jej rozpoznać. Dopiero gdy nerwowo zakręciła kosmyk złotych włosów poznałem z kim mam do czynienia.
– Baronesso wybacz, ale nie spodziewałem się twej wizyty.
– Wybaczone – odrzekła Anastazja.
– Cóż panią sprowadza w moje skromne progi.
– Nietypowa prośba.
– Jaka?
– Żebyś rycerzu za bardzo nie poturbował Horatia.
– To sąd bogów będzie, nie wiem jak oni poprowadzą moją rękę.
– Makary, zrozum…
– Cóż takiego pani? – przerwałem jej.
– To książęcy syn, co prawda łajza i złodziej, ale on się zmieni.
– A co to zmienia w oczach bogów. – Wzniosłem ręce.
– Rycerzu nie udawaj głupszego niż jesteś, wiesz o co chodzi.
– No nie bardzo.
– On jest skazany, na mnie.
– Czyżby jakaś wróżba?
– Prosta logika. Jego brata wkrótce obalą wielmoże. Alfons obejmie tron Grandalii. Jeśli mnie teraz poślubi, moje dziecko będzie następcą tronu. Nie żałowałam wydatków na zaklęcia płodności by mieć pewność, że będzie to syn. Teraz tylko trzeba zmusić Alfonsa by go uznał, czyli on musi być pokonany, ale przeżyć.
– Plan ciekawy, ale ma wady. Horatio może cię oddalić i wybrać którąś z córek popierających go szlachciców na żonę. Rysujesz swoją przyszłość palcem na wodzie Anastazjo – zauważyłem.
– Za kogo mnie masz – prychnęła jak kotka. – Na początek będzie potrzebował pieniędzy do rządzenia, a ja je mam. One zaś sprawią, że tak naprawdę to ja będę rządzić i zadbam, by miał tysiące kochanek, ale żadnej innej żony.
– Bardzo jesteś pewna siebie pani.
– Bo go znam. Ma rozumu tyle co pokojowy piesek, a na widok byle kiecki głupieje kompletnie. To ja będę załatwiać sprawy księstwa, układać się ze szlachtą, kupcami, cechami, a on niech sobie chędoży co popadnie. Dzieci z tego mieć nie będzie.
– Skąd ta pewność?
– Jestem obdarzona magią płodności, potrafię kontrolować takie sprawy. – Anastazja uśmiechnęła się triumfująco.
– Nawet jeśli masz rację, to będzie pojedynek, różnie może wyjść.
– Załatw to jak proszę, a będziesz mieć we mnie przyjaciółkę.
– A co, jeśli bogi zdecydują inaczej i go zabiję.
– Będziesz mieć we mnie wroga. – Anastazje spojrzała na mnie oczami zimnymi niczym zimowe niebo. – Wiem, że nie jesteś ulubieńcem dam. Mimo to podobno jesteś dość jurny. Jeśli mnie zawiedziesz, będziesz miał… – Opuściła w dół wskazujący palec gestem sugerującym przykrą niemoc.
– Mimo tego argumentu… – zawiesiłem na chwilę głos. – Nic ci pani nie mogę obiecać.
– Dlaczego?
– Bo on niewątpliwie postara się mnie zabić w walce, by definitywnie udowodnić swą rację. Nic ma mojej śmierci nie zyskasz.
– Postaraj się… Proszę… – Baronessa popatrzyła na mnie błagalnie. – Wiedz, że umiem się odwdzięczyć.
– Los rycerza, jest niepewny. Mogę zginąć nim zostaniesz księżną – zauważyłem.
– Dam ci przedsmak nagrody, choćby od zaraz.
Anastazja nagle doskoczyła do mnie, przytuliła się i pocałowała namiętnie. Pachniała ciepłem, obietnicą ekstazy i jakimiś dalekimi kwiatami, wanilią sugerującą użycie magii płodności, niekoniecznie w tej kolejności. Kiedy delikatnie usiłowałem ją od siebie odsunąć, rozchyliła płaszcz, pod którym miała jedynie niemal przezroczystą jedwabną halkę pozwalającą dostrzec nie tylko niewielki brzuszek, ale i wyjątkowo ponętne piersi.
– To jak Makary, zrobisz to, o co cię proszę?
– Zrobię to, co będzie konieczne, ani mniej ani więcej – odparłem.
– To znaczy tak?
– Módl się baronesso, by taka była wola bogów.
– Nie zawiedź mnie – wyszeptała i wyszła.
Stanęliśmy na pałacowym dziedzińcu przed południem. Alfons de Horatio pysznił się w pancerzu bogato zdobionym złotem, pawimi piórami zamocowanymi do hełmu, z okrągłą tarczą o umbo uzbrojonym w szpikulec, w ręku miał zaś miecz bękarci pozwalający na zadawania ciosów zarówno jedną ręką jak i oburącz. Swego czasu chwalił się, że miecznicy z Grandalii obłożyli go zaklęciami gwarantującymi wieczną ostrość i nierdzewność. Zająłem pozycję obok niego w zbroi okrytej białą tuniką zdobną wyhaftowanym herbem księstwa i dwoma mieczami. To symbol białych rycerzy przyjęty we wszystkich księstwach braterstwa. Dzierżyłem dużą tarczą kmiecej piechoty przypominająca wycięty fragment walca i krótki miecz przystosowany głównie do pchnięć, solidny, acz znacznie krótszy i lżejszy od półtoraka. Książę widzą mnie tak uzbrojonego uniósł brew w geście zaskoczenia, po czym rzekł.
– Rycerze oto pytam was po raz ostatni. Czy zaniechacie walki i któryś z was ustąpi z reprezentowanej sprawy?
– Nie ustąpię bajaniom upadłej kobiety! – zawołał Alfons de Horatio
– A ty panie? – Gerwazy spojrzał na mnie.
– Rolą białego rycerza jest bronić białogłowy także przed kalumniami – odrzekłem.
– Więc niech zdecydują bogi. – Książę skinął trębaczom by dali znak do początku pojedynku.
Alfons natarł natychmiast. Uderzył tarczą w tarczę, starając się wbić szpikulec i wyrwać mi ją z ręki. Tyle, że mazańska tarcza piechoty jest noszona nie tylko przy pomocy imacza, ale też na rzemiennym pasie przerzuconym przez ramię. Szarpnął, ale nie osiągnął sukcesu. Zaatakował ponownie, lecz tym razem po zderzeniu tarcz próbował pchnąć z góry na ramię i łopatkę. Stal zazgrzytała o stal. Włosy stanęły mi dęba w hełmie, bo gdyby pancerz nie wytrzymał, to skończyłbym martwy. W ułamku chwili, korzystając z tego, że jest tak blisko zadałem cios. Krótki miecz, którym walczyłem wniknął w spojenia pancerza płytowego, prześlizgnął się po kolczudze, podciął rzemień mocujący jego fartuch folgowy i traszki. Odskoczyliśmy od siebie. Widać było, że płyty chroniące mu podbrzusze opadły z jednej strony i nieco utrudniają ruch. Horatio zignorował to i nadal nacierał, tyle że ostrożniej. Kontrowałem z rzadka, oszczędzając siły. On wykorzystując przewagę długości swego miecza ciął raz po raz w moją tarczę, jednak już nie skracał dystansu. Cofałem się krok po kroku, zataczając koła wokół dziedzińca. Walka trwała przeciągając się ponad zwykłą miarę. Widać było, jak zebrani na krużgankach nie tylko komentują to, co widzą, ale poczęli też czynić zakłady. Kątem oka dostrzegłem przełożonego grandalskiej faktorii handlowej, który do magicznego zwierciadła na bieżąco komentował, to co się działo na dziedzińcu.
Zmęczenie dawało się nam we znaki. Niedoszły władca Grandalii dyszał jak miech. Miecz widocznie mu ciążył, a cięcia nie miały początkowej szybkości i siły. Biorąc pod uwagę z jakim trudem rąbał, opowieść o zaklęciu ostrości okazała się przesadzona. Fartuch folgowy przekrzywił się zupełnie więc każdy krok wiązał się z dodatkowym wysiłkiem. Pot lał mi się na oczy, ręka mimo że niosła tylko część ciężaru tarczy zaczynała drętwieć. Nie to jednak było problemem, a fakt, że okucie pękło, skóra była nacięta niezliczoną ilość razy i drzewo poczęło się rozszczepiać. Przy kolejnym ciosie czubek ostrza półtoraka utkwił w deskach. Szarpnąłem starając się wykręcić tarczę i wyrwać broń z ręki mego wroga. Wyszło tylko częściowo, albowiem rozległ się brzęk i jego miecz pękł na dwóch trzecich długości. Nie miał już szpicu, tylko dziwny zadzior. Lepszej okazji nie będzie. Zaatakowałem całą siłą i ciężarem. Alfons dał się zaskoczyć i musiał się cofnąć. Tarcza uderzyła o tarczę. Horatio poślizgnął się i usiłując odzyskać równowagę odsłonił bardziej niż zwykle. Wpadłem na niego. Zadając pchnięcie w kroku, tam gdzie pancerz opadł. On w tym czasie usiłował ciąć z całej siły, ale będąc tak blisko jedynie rękojeścią miecza rąbnął mnie w hełm. Gwiazdy zabłysły mi w oczach, cofałem się, dziedziniec zaczął tańczyć. W zasadzie byłem zdany na jego wroga. Horatio jednak nie nacierał, tylko z dzikim wyciem upadł na dziedziniec i zwinął się w kłębek. Nie byłem dość przytomny by go dobić. Jedyne na czym mi zależało to utrzymać się na nogach i nie wypuścić miecza z ręki. Inaczej ktoś mógłby zakwestionować wynik pojedynku. Publiczność zamilkła, wycie przeciwnika łączyło się z uporczywym dzwonieniem w uszach.
– Rycerzu Alfonsie de Horatio czy chcesz dalej walczyć? – spytał książę.
– Aauu – zawodził pytany.
– A ty rycerzu Makary, czy chcesz dalej walczyć? – Gerwazy spojrzał na mnie.
– Nie… – chciałem rzec, „Nie ma sprawy, mogę”, ale język odmówił posłuszeństwa.
– Rozdzielić ich! – zawołał książę. – Niech medycy opatrzą rannego.
Na dziedziniec wysypał się rój pacholików. Za nimi godnym krokiem sunęło dwóch medyków. Byłem szczęśliwy, że wreszcie mogę oddać tarczę, zdjąć hełm, napić się wody z manierki. Tymczasem zajęto się moim przeciwnikiem. Z gorączkowej krzątaniny i dziwnych uśmieszków pacholików wnioskowałem, że trafiłem go dobrze. Tymczasem na trybunach z wolna podniósł się gwar i pieniądze zaczęły przechodzić z rąk do rąk. Jako, że zachowania owe nie licowały z sądem bogów, bakałarz zakapiorów podszedł do księcia.
– Wasza wysokość. Bogowie dali nam znak, a tobie panie, jako najwyższemu sędziemu w tym księstwie przypadł zaszczyt zatwierdzenia ich woli.
– Tak więc z woli bogów orzekam. Anastazja, baronessa Tsilim mówiła prawdę. Ojcem dziecięcia, które powije jest rycerz Alfons de Horatio, ze wszelkimi tego konsekwencjami wynikającymi z prawa i zwyczaju. – Gerwazy przerwał na chwilę, albowiem jeden z medyków podbiegł do niego i coś gorączkowo szeptał mu do ucha. – Z woli bogów, dziecię to będzie jedynym dziedzicem rzeczonego rycerza, co jak rozumiem znacząco uprości kwestie sukcesji tytułów i majątku.
Schodziłem z dziedzińca odprowadzany zafascynowanymi spojrzeniami dam i rozbawionymi rycerstwa.
Komnatę oświetlały promienie zachodzącego słońca. Liczyłem na chwilę spokoju, po tym jak musiałem przyjąć gratulacje od wielu szlachciców, odpocząć i wymyć się solidnie w łaźni, albowiem, jako biały rycerz cenię sobie, że podejść do mnie można nie tylko z wiatrem ale i pod wiatr. Nie ukrywam, że zdążyłem się też odrobinkę zdrzemnąć a służba odebrała kilka liścików do mnie. Kończyłem kolację, kiedy ktoś zapukał.
– Zapraszam! – zawołałem.
– Przybyłam wyrównać rachunki – Anastazja wchodząc odrzuciła kaptur, który skrywał jej złote włosy.
– Baronesso zechciej uczynić mi zaszczyt i zasiądź ze mną do stołu – rzekłem, dworsko odsuwając jej krzesło.
– Dziękuję.
– Myślę też, że nie będzie ci potrzebny ani sztylet, który masz w rękawie ani fiolki dźwięczące w kieszeni płaszcza.
– Ty… – spojrzała na mnie zaskoczona.
– Bycie białym rycerzem nie oznacza, że jestem idiotą.
– Ale skąd wiedziałeś?
– Służba chwyta plotki lotem błyskawicy i już zdążyła mi donieść, że wykastrowany w pojedynku Alfons popełnił samobójstwo, a ty pani szalejesz z żalu. Tego ostatniego zresztą nie rozumiem.
– Prosiłam byś go oszczędził…
– Zrobiłem to – zauważyłem. Zresztą, skoro on zrobił to co robił , to nawet lepiej dla ciebie pani. – Wzruszyłem ramionami.
– On ma rację. – Jaśko z Firleja bez szmeru zamknął drzwi za sobą.
– A ty tu skąd? – Anastazja była zaskoczona.
– Wolałem się upewnić, że ty pani nie zrobisz nic głupiego. Zwłaszcza, żeś wcześniej odwiedziła cyrulika i alchemika. Na szczęście Makary okazał się czujny, co po tak wyczerpującym pojedynku nie było wcale tak oczywiste.
– Śledziłeś mnie? – Anastazja spojrzał na zakapiora z wyrzutem.
– Lepiej zapobiegać niż leczyć, jak mawiał nasz patron. Do tego nasz gospodarz ma rację. Tak jest lepiej.
– Dlaczego tak uważacie?
– Pożytku z żywego nie miałabyś żadnego – zauważyłem.
– Boś go wykastrował – wysyczała wściekle.
– Miałem na myśli jego lekkość w wydawaniu nie swoich pieniędzy – odparłem.
Ponadto, co innego potomstwo, co innego jego matka. Jeśli jakimś cudem zdobyłby tron Grandalii mógłby cię pani otruć – dodał Jaśko. – Tak zaś masz pani zapewniony spokój, a gdyby jego macocha i brat sami się wykończyli, będąc matką jedynego spadkobiercy masz szanse być regentką. Marne bo marne ale zawsze jakieś.
– Nienawidzę was – oznajmiała Anastazja.
Baronessa wstała, rzuciła się w moją stronę, lecz nie próbowała pchnąć sztyletem, tylko pocałowała namiętnie i wyszła trzaskając drzwiami.
– Rozumiesz coś z tego? – spytałem Jaśka.
– Nic, co oznacza, że na wszelki wypadek muszę mieć na nią oko.
– No tak sprawy zakonu – odrzekłem kiwając głową.
– Powiedz szczerze, po co się z nim tyle bawiłeś, przecież gdybyś zamiast podcinać mu rzemień u folg, pchnął na tętnice udową, to zabiłbyś go w niecałe trzy minuty.
– Szału dostawałem, że jego opowieści o podbojach miłosnych cieszą się większym zainteresowaniem dam niż moje walki ze zbójami i potworami.
– To tłumaczy kastrację. – Jaśko uśmiechnął się i wyszedł
Miałem nadzieję, na chwilę spokoju i przejrzenie liścików, które ku mojemu zdumieniu przysłało mi kilka dam. Jednak moją uwagę zwrócił cichy płacz.
– Czemuż beczysz? – zwróciłem się do Klementyny.
– Bo Alfons… – zaczęła głośniej chlipać.
– Już cię nie skrzywdzi. Nie ma czego płakać – dodałem.
– Bałamut to był, ale jednak go szkoda. – Dziewczyna wycierała podbite oko rękawem.
– Jak ja was nie rozumiem – westchnąłem ciężko.
Na różne rzeczy mógł jej nastąpić, ale na cześć? Może nastawał?
– Pewien problem widzę
Odwrócony szyk jest okropny.
Mężów z kolei wybierała wśród tych, co kładli się na łoże śmierci, dzięki czemu była kobietą majętną.
Komnatę kilka promieni zachodzącego słońca.
Ale, że co robią?
Zabawne opko, z fajnymi scenami walki. Pomyśl o udziale w konkursie karnawałowym.
Trochę mnie odrzuca taka średniowieczno-menelska konwencja, ale jest spójnie i się czyta.
"nie mam jak porównać samopoczucia bez bałaganu..." - Ananke
Cześć! Sympatyczne opowiadanie, przyjemnie mi się je czytało. Humor wyważony, ale wyraźnie obecny. Zdecydowanie czuję się zachęcony do nadrobienia zaległości z pozycjami, które wymieniłeś w przedmowie.
Minimalnie muszę jednak ponarzekać na scenę walki. Mam wrażenie, że za dużo tam informacji i opisów, a za mało faktycznej bijatyki. W efekcie nie czułem specjalnie emocji towarzyszących normalnie starciu dwóch rycerzy.
Mało czytelny jest też sam moment kastracji. Początkowo zupełnie go nie wyłapałem. A potem w następnej scenie o kastracji wspomniała Baronessa i dopiero szukałem właściwego fragmentu w tekście :)
Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"
Parę rzeczy wygładziłem. Dziękuję za uwagi.
cezary_cezary pewnie przekombinowałem z tym niskim pchnięciem :(
Wszystko pięknie, ale gdzie tu jest fantastyka? Pomijając polityczno-społeczne tło, to wszystko mogło się wydarzyć.
Interpunkcja kwiczy, zwłaszcza przy wołaczach. Jakieś literówki też masz.
Za to od razu załapałam, jaką ranę odniósł Alfons.
Babska logika rządzi!
“Wszystko pięknie, ale gdzie tu jest fantastyka?”
Upsss o tym nie pomyślałem.
Niechby chociaż przy walce posiłkowali się czarami czy coś…
Babska logika rządzi!
Niezłe opowiadanie z gatunku rozrywkowych. Dworskie intrygi i trup dodają smaczku, i ożywiają tę historię, i mogę tylko żałować, że nie najlepsze wykonanie skutecznie psuło przyjemność lektury. No i, że zgodzę się z Finklą, brakło fantastyki.
…nastąpił na cześć moją niewieścią… → Można na czyjąś cześć nastawać, ale nie można na nią nastąpić.
– Nie wierz jej Panie. → – Nie wierz jej, panie.
Formy grzecznościowe piszemy wielką literą, kiedy zwracamy się do kogoś listownie.
– On znów to robi! – krzyknęła z pasą kobieta. → Literówka.
Damy parzyły z lekkim lekceważeniem… → Literówka.
– Mówmy szczerze. – Jaśko zniżył głos do szeptu. → Zbędna kropka po wypowiedzi.
– Przesadzasz. Białemu rycerzowi nie przystoi tak traktować dam… – zawiesiłem głos. → Didaskalia wielką literą – skoro zawiesił głos to nie mówił.
– Coś sugerujesz? – spojrzałem na niego znacząco. → Didaskalia wielką literą.
– Chyba nie zaryzykujesz życia dla służki.? → Przed pytajnikiem nie stawia się kropki.
– Po wygnaniu Alfonasa… → Literówka.
– Szaleństwo – stwierdziłem – Oni tam w tej Grandalii… → Brak kropki po didaskaliach, albo dalsza wypowiedź małą literą.
Jeśli miałem rację, to walka będzie ciężka. → Jeśli miałem rację, to walka będzie trudna/ niełatwa.
https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/Ciezko-a-trudno;19058.html
Ciche pukanie do drzwi przerwało moje rozmyślania → Brak kropki na końcu zdania.
Wzniosłem ręce do góry. → Masło maślane – czy mógł wznieść ręce do dołu?
…że tak na prawdę to ja będę rządzić… → …że tak naprawdę to ja będę rządzić…
– To jak Makary, zrobisz to co cię proszę? → – To jak Makary, zrobisz to, o co cię proszę?
…w reku miał zaś miecz bękarci… → Literówka.
Książę widzą mnie nieco uniósł brew po czym rzekł. → Pewnie miało być: Książę, widząc mnie, nieco uniósł brew, po czym rzekł:
…to skończył bym martwy. → …to skończyłbym martwy.
Kontrowałem z rzadka oszczędzając siły. → Czy kontrował z rzadka, czy z rzadka oszczędzał siły?
A może miało być: Kontrowałem z rzadka, oszczędzając siły.
Horatio poślizgnął się i starając odzyskać równowagę… → Zakładam, że chciałeś uniknąć powtórzenia.
Proponuję: Horatio poślizgnął się i usiłując odzyskać równowagę…
– Rycerzu Alfonsie de Horatio czy chcesz dalej walczyć? – Spytał książę. → Didaskalia małą literą.
Ojcem jego dziecięcia, które powije jest rycerz Alfons de Horatio… → Ojcem dziecięcia, które powije, jest rycerz Alfons de Horatio…
…solidnie odpocząć i wymyć się solidnie w łaźni… → Czy to celowe powtórzenie?
A może: …solidnie odpocząć i starannie wymyć się w łaźni…
…jako biały rycerz cenię sobie, ze podejść do mnie można… → Literówka.
…co robił , to nawet… → Zbędna spacja przed przecinkiem.
– On ma rację – Jaśko z Firleja bez szmeru zamknął drzwi za sobą. → Brak kropki po wypowiedzi.
– Miałem na myśli jego lekkość wydawaniu nie swoich pieniędzy… → – Miałem na myśli jego lekkość w wydawaniu nie swoich pieniędzy – odparłem…
Ponadto, co innego potomstwo, co innego jego matka. Jeśli jakimś cudem zdobyłby tron Grandalii mógłby cię pani otruć – dodał Jaśko. → Brak półpauzy rozpoczynającej wypowiedź Jaśka.
– To tłumaczy kastrację – Jaśko uśmiechnął się i wyszedł → Brak kropki po wypowiedzi. Brak kropki po didaskaliach.
– Bo Alfons… – Zaczęła głośniej chlipać. → – Bo Alfons… – zaczęła głośniej chlipać.
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Sorki że tyle to trwało, ale przy okazji usunięcia błędów przeredagowałem odrobinę opowiadanie dodając szczyptę magii
:)
Tak że Finklo warunek fantastyczności powinien być spełniony :D
Reg po raz kolejny dziękuję za mrówczą pracę włożoną w wyłapanie błędów.
MPJ-cie, po raz kolejny miło mi, że mogłam się przydać. A skoro poprawiłeś usterki i umagiczniłeś opowiadanie, moge udać się do klilarni. :)
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Dobry wieczór MPJ 78
Nie jestem specjalistą od fantasy i nie potrafię stwierdzić, czy tutaj jest fantasy czy go nie ma. Natomiast czytało mi się dość lekko i miałem poczucie obcowania z czymś co bym określił jako wesołe hopsanie z toporem po średniowieczu, ale bez przesadnego dosycenia. “Dobre, nie za słodkie” mógłbym napisać.
Natomiast równolegle z tym poczuciem jasnej radości, niemal przez cały czas potykałem się o interpunkcję. Przecinki pojawiają się w różnym miejscu, a czasami pojawiają się drobnostki wskazujące zwyczajnie na braki w redakcji. Myślę, że poprawa tych rzeczy sprawiłaby, że ten tekst byłby dobry. Kilka przykładów:
Damy patrzyły z lekkim lekceważeniem jak zwykle zresztą, rycerstwo z wyraźną ciekawością.
Dziwne jest to zdanie. Wydaje się, że przecinek powinien pojawić się przed “jak zwykle zresztą” jako wtrącenie, ale jaką funkcję pełni “rycerstwo z wyraźną ciekawością”? Czegoś tu z pewnością brakuje.
Ledwie dotarłem do przydzielonej mi komnaty i skinąłem na Klementynę, moją pokojową, by przyniosła kolację, ktoś zapukał do drzwi.
Tutaj niby przecinki są, ale do czasu. Ostatnie “ktoś zapukał do drzwi” wydaje się nie do końca kleić z całym zdaniem. Informacja jest dodana, wiemy co się stało. Ale nie brzmi to dobrze i chyba też jest niezbyt poprawne.
– Czekaj, skoro zakapiorzy[,] jak rozumiem[,] nie widzą nic złego w śmierci Horatia, to dlaczego ty mnie odwodzisz od walki?
Zdanie jest dość złożone, ale prawdopodobnie brakuje przecinków wyodrębniających to wtrącenie. Ich usunięcie wizualnie zmniejszy ilość najeżenia przecinkami, ale nie wpłynie na płynność lektury. Czytelnik musiałby wsiąknąć niesamowicie w lekturę, by tego nie zauważać.
– Wlazł – rzuciłem zakładając że to któryś z pachołków.
– Dość obcesowo traktujesz damy.
[BRAK DODATKOWYCH DIDASKALIÓW?]
Postać która się wsunęła, skrywała twarz pod głębokim kapturem, zaś jej sylwetkę zniekształcał szeroki i długi płaszcz w ciemnozielonym kolorze. Przez dłuższą chwilę nie potrafiłem jej rozpoznać.
Jako czytelnik zrozumiałem co się wydarzyło, ale wydaje mi się, że ta przerwa między dialogiem, a scenką “wsuwania się” jest zbyt obcesowa (no tak, w końcu zbyt obcesowo dama została potraktowana, :)). Wiemy już, że wejdzie dama, ale narrator widocznie nie czytał dialogów i wprowadza czytelnika w tajemnicę, która właściwie została już odkryta. Pomijając już tę kwestię, wydaje mi się, że między dialogiem a scenką wchodzenia, czegoś brakuje. Jakiejś płynności w opisie faktów.
Dzierżyłem dużą tarczą [tarczę?] kmiecej [kmieciej]? piechoty[,] przypominająca [ą] wycięty fragment walca[,] i krótki miecz przystosowany głównie do pchnięć, solidny, acz znacznie krótszy i lżejszy od półtoraka.
Bardzo długie zdanie, wystrzelone jednym tchem. Jeżeli dobrze zauważyłem błędy, to po prostu widać brak uważnej redakcji.
Podsumowując. Tak naprawdę jedyne co mnie wytrącało z lektury, to różne usterki związane z interpunkcją oraz z konstrukcją zdań (co chyba jest dość ważne). Poza tym jest to lekka opowiastka, którą przeczytać nie jest źle. Jednak wymaga zdecydowanie redakcji, bo moim zdaniem jej niedomiar nie pozwala cieszyć się tekstem wystarczająco. Oprócz interpunkcji i konstrukcji zdań, można pewnie lepiej pisać dialogi. Nie wiem jak bardzo uznawane jest przerzucanie się dialogami bez opisów, ale jest tego sporo (choć poza wskazanym przypadkiem nie przeszkadzało mi to w odbiorze).
Nie wymieniłem wszystkich problemów. Myślę, że nikt tutaj gruntownej analizy nie przedstawi. Sądzę jednak, że autor znajdzie sam problemy do rozwiązania na podstawie przykładów. Jak nie w tym tekście, to w kolejnym. Czym jest jedna opowiastka w morzu twórczości :)
Czytałem wersję z dzisiaj, tak dla jasności. Czyli zakładam, że najnowszą.
Artystom więcej, szybko!
Na problemy z interpunkcją chyba już niewiele poradzę.
Za opinię dziękuję.