- Opowiadanie: AnonimowyTworcaInternetowy - Magiczny wiatr

Magiczny wiatr

Pod wpływem paracetamolu i herbaty napisałem takiego szorta. Jak zwykle niedokończony.

Oceny

Magiczny wiatr

Karczma „Pod wyrwanym zębem” była wypełniona po brzegi. Kąt na prawo od wejścia, za ringiem do walk na pięści, pomiędzy stołami do kart, w odległości paru kroków tarczy do rzutu nożem, okupowała wesoła ekipa pod przywództwem Jednookiego Barda Przytupa. Trzyczłonowe imię, nienadane mu bynajmniej przez matkę, znane było w całym Perav Arven osobom o kiepskim guście muzycznym.

– Nie istnieje przyjaźń pomiędzy kobietą i mężczyzną – powiedział śpiewak i rzucił wyzywające spojrzenie swoim kompanom.

Patrzyli na niego zdziwieni. Wszak uważali się za przyjaciół.

– Nie istnieje, i nigdy nie będzie istniała. Ponieważ prędzej czy później, zastąpi ją silniejsze uczucie.

– Nienawiść? – zdziwił się Bolo.

– Miłość.

– Zakochałeś się we mnie? – zapytała Ignicja, bystra jak zawsze.

– Nie uważam cię za swoją przyjaciółkę.

Elfka wygięła usta w podkówkę.

– Twe słowa ranią jak noże, Przytupie.

Bolo objął ją ramieniem i przytulił, niemal miażdżąc trzy kręgi szyjne.

– Zostaw mnie! – syknęła wyrywając się z uścisku.

– Uważaj, Bolo! – rzekł znowu Przytup – Takie gesty prowadzą do zgubnego uczucia.

– Uważasz miłość za „zgubną”? – Zdziwił się siedzący dotychczas cicho nad swoim kieliszkiem Haron.

– Oczywiście! A jakże inaczej?

– Zapewne dlatego, że przeszkadza w kupczeniu ciałem?

Grono zaśmiało się. Przytup napił się piwa.

– Odbiera ci rozum, smak, gust muzyczny, popęd seksualny… Nawet sen. Jeśli nie jest to zguba człowieka, nie wiem co nią jest.

Bolo podrapał się po łysinie.

– Nad czym się zastanawiasz, przyjacielu? – Zapytał Heron, z przekąsem akcentując słowo „przyjacielu”.

– Miałem kiedyś przyjaciółkę – półork odpowiadał powoli, jakby nie do końca przekonany o prawdziwości swoich wspomnień. – Ale nigdy nie mówiła, że mnie kocha… Tylko w łóżku… Ale to się nie liczy, tam się wygaduje różne głupoty, prawda?

Tym razem wszyscy ryknęli śmiechem.

Kostki obecnych w karczmie smagnęło zimne powietrze. Wszyscy poza Heronem uznali to za normalne. Październikowy wieczór, co chwilę otwierane drzwi wejściowe, nieszczelne okna – wszystko mogło usprawiedliwiać dziwne ruchy powietrza nad podłogą. Ale Heron od razu rozpoznał swoją „przyjaciółkę” – Magię.

Odstawił kieliszek okowity. Skrzyżował palce lewej dłoni i szepnął zaklęcie.

Gwar karczmy zgasł, zapach ciał, piwa i czosnku ulotnił się, a krzesło, na którym siedział i podłoga, o którą opierał stopy ustąpiły i zniknęły bez śladu. Wyprostował się w ciemnej nicości, przetykanej fioletowymi nićmi, w której się znalazł. Wyobraził sobie posadzkę, żeby mieć po czym stąpać. Nie przepadał za wymachiwaniem ramionami i nogami w stylu żaby, a chciał się przemieścić do miejsca, z którego dobiegał magiczny przeciąg.

Po kilku krokach dostrzegł źródło Magii. Starzec w podartych szatach siedział ze skrzyżowanymi nogami na wyimaginowanych kafelkach i wylewał mroźną energię z glinianego kubka.

– Dajcie spokój, dziadku – powiedział Heron, podchodząc bliżej. – Jeszcze się ktoś przeziębi.

Siwa głowa uniosła się nieco, w zapadłych oczodołach urzędowały oczy pokryte bielmem. Policzki opinały kości bez odrobiny tłuszczu czy mięśni, zupełnie jakby ktoś naciągnął starą, pomarszczoną skórę na trupią czaszkę. Rozwarły się usta, a spośród żółtych zębów wydobył się szept, przenikający Herona głęboko, słyszany w sercu i duszy tak samo wyraźnie jak w uszach.

– Znalazłem cię… – Brzmiał głos.

Heron zatrzymał się. Popatrzył w niewidzące oczy. Zdawały mu się znajome, jakby widział je wiele razy wcześniej, tylko dawno temu.

Zerwał się wiatr. Fioletowe nici losu załopotały, posadzka pękła i odeszła w niebyt. Była tylko czerń, fiolet i biel. Biel stawała się wszechogarniająca, a wiatr przeszywał duszę i gasił resztki nadziei. Heron rozkrzyżował palce.

Upadł dłońmi na drewniane deski. Uderzył go odór gówna tak silny, że chcąc nie chcąc zwymiotował. Poczuł ból głowy, wstrząsnęły nim torsje, pomimo, że nie miał już czym rzygać. Gdzieś w oddali ktoś wykrzykiwał jego imię. Było ciemno, zimno i wilgotno.

Wymacał tuż obok, po prawej ręce drewniane drzwi lub ścianę. Uświadomił sobie, gdzie się znajduje.

– Jesteś tu? – Drzwi do wychodka otwarły się, a w świetle gwiazd i lampy naftowej ukazała mu się łysa głowa Bola.

Półork zaniósł się śmiechem.

– Przesadzasz z gorzałką, przyjacielu. Chodź, Ignicja tańczy na stole.

Koniec

Komentarze

Pod wpływem paracetamolu i herbaty napisałem takiego szorta. Jak zwykle niedokończony.

To może zaznacz, że to nie szort, a FRAGMENT.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

cheeky

w odległości paru kroków tarczy do rzutu nożem,

I może niech ta tarcza nie robi takich wielkich kroków…

wink

dum spiro spero

Nowa Fantastyka