- Opowiadanie: Krasnicki_Michal - SKUZA

SKUZA

Pisum to nie­wiel­ka, mocno za­le­sio­na pla­ne­ta w nie­wiel­kim ukła­dzie sło­necz­nym z nie­wiel­kim słoń­cem i pa­ro­ma nie­wiel­ki­mi mar­twy­mi pla­ne­ta­mi. Bar­dziej przy­po­mi­na­ły nasz ziem­ski księ­życ, róż­ni­ły się tylko ko­lo­ra­mi. Wokół roz­ta­cza­ła się wiecz­na je­sień.

Oceny

SKUZA

 

 Tego dnia Skuza wsiadł w pic­ku­pa, któ­rym od za­wsze jeź­dził jego oj­ciec, to był duży i zmę­czo­ny pracą Ford-250. Włą­czył ma­gnet kon­den­sa­to­ro­wy i gdy wszyst­ko lekko za­drża­ło pod jego wpły­wem, wzle­ciał ponad wszyst­ko co już od dawna chciał zo­sta­wić. Na­resz­cie mógł. Mógł być sam.

Re­wo­lu­cja ko­smicz­na spa­dła na świat 21 paź­dzier­ni­ka 1982 roku… mija wła­śnie czter­dzie­ści jeden lat od mo­men­tu, gdy pierw­szy czło­wiek od­le­ciał w naj­dal­sze za­kąt­ki ukła­du sło­necz­ne­go. 

Dzie­cin­nie pro­sty me­cha­nizm ma­gne­tycz­ny, który wy­twa­rza silne i nie­prze­ni­kal­ne pole si­ło­we wokół naj­bliż­sze­go przed­mio­tu, unosi go i przy nie­wiel­kiej sile po­zwa­la latać. Do­słow­nie każdy z nas może już po­le­cieć czym chce i gdzie chce. Nie ma żad­nych reguł.

***

Teraz…

Gliz, ska­li­sta pla­ne­ta poza ko­lej­nym ukła­dem sło­necz­nym, coraz cia­śniej krą­żą­ca wokół swo­jej gwiaz­dy. Jej po­wierzch­nia jest nie­do­stęp­na ze wzglę­du na wy­so­ką tem­pe­ra­tu­rę, dla­te­go życie roz­kwi­tło pod jej po­wierzch­nią. Żyzna zie­mia, bujne mchy, sta­lak­ty­to­we drze­wa, głę­bo­kie je­zio­ra i nie­od­kry­ta jesz­cze licz­ba rzek bie­gną­cych przez nie­zba­da­ne i cią­gną­ce się ki­lo­me­tra­mi ja­ski­nie. Gli­sto po­dob­ne, je­dy­ne zwie­rzę­ta były wszę­dzie – w skale, w ziemi, w wo­dzie, w ro­śli­nach. Wy­sta­ją­ce ze ścian róż­nej wiel­ko­ści, kształ­tów i ko­lo­rów mi­ne­ra­ły ja­rzy­ły się de­li­kat­nym świa­tłem. Im głę­biej tym ja­śniej. Zbu­do­wa­li­śmy tu Derin, pod­ziem­ne mia­sto, osiem­dzie­siąt pięć me­trów pod po­wierzch­nią dla dwu­dzie­stu ty­się­cy istot.

– Skuza! No kurwa mać! – wy­war­czał Sun­dan­ce – to miało być pro­ste, pro­sta rzecz i je­ste­śmy wolni.

– Nie jęcz tylko dźwi­gaj dupę! – żach­nął się w od­po­wie­dzi drugi męż­czy­zna – jesz­cze nas nie za­uwa­ży­li, za­pier­da­lasz!

Ucie­ka­li czoł­ga­jąc się jed­nym z tu­ne­li wy­drą­żo­nym przez wiel­kie gli­sty.

– Boże jak tu śmier­dzi – wy­szep­tał po­ga­nia­ny wy­miot­nym od­ru­chem Skuza. Cały był wy­ma­za­ny mie­szan­ką błota i śluzu, który po­kry­wał lar­wie ciała.

– Ru­szaj się! Bo albo zła­pie nas esko­rant, albo zmiaż­dżą ślepe ciel­ska ścierw.

Udało się. Prze­do­sta­li się do szybu wen­ty­la­cyj­ne­go. Ostroż­nie wy­pchnę­li krat­kę. Wy­szli. Przed nimi otwo­rzy­ła się prze­strzeń jed­ne­go z wielu han­ga­rów, w któ­rym skła­do­wa­no kufry trans­por­to­we.

– Dawaj! Skuza dawaj! To wszyst­ko jest szy­ko­wa­ne na wylot. Ostroż­nie. Szu­kaj w miarę pu­ste­go. Wcho­dzi­my i zo­ba­czy­my, gdzie nas wy­wio­zą… he­he­he – po­na­gla­jąc wy­ce­dził Sun­dan­ce przez zęby.

– To jest twój plan? Dać się wy­wieźć nie wia­do­mo, gdzie? W kurwa skrzyn­ce? Ja pier­do­lę! – wy­ce­dził Skuza.

– Tak! I to są kufry! Chcesz stąd uciec? To za­mknij mordę i szu­kaj cze­goś du­że­go, dla nas dwóch, razem mamy więk­sze szan­se prze­żyć – po­chy­lił się i wy­pluł mu słowa pro­sto do ucha.

Po dłuż­szej chwi­li udało im się tra­fić na wy­star­cza­ją­co duże, me­ta­lo­we pudło, które mogło ich po­mie­ścić. Od­wró­ce­ni do sie­bie ple­ca­mi w ten spo­sób, że stopy jed­ne­go są na wy­so­ko­ści głowy dru­gie­go z lekko pod­cią­gnię­ty­mi ko­la­na­mi do klat­ki pier­sio­wej, mu­sie­li cze­kać aż zo­sta­ną za­ła­do­wa­ni i ktoś, gdzieś ich wy­wie­zie. Taki był plan.

Po­dróż była długa, nie­wy­god­na, było zimno, śmier­dzia­ło, mieli zmę­czo­ne i odrę­twia­łe ciała. Zda­wa­ło im się, że nie jedli i nie pili od ty­go­dnia. Za­sy­pia­li i bu­dzi­li się na zmia­nę, czas prze­stał ist­nieć. Czuli jak po­wo­li umie­ra­ją. Ale ucie­kli. Taki był plan.

Obu­dzi­li się, coś się zmie­ni­ło, cisza, cie­pło i spo­kój. Skuza ob­ró­cił się na plecy tak żeby na­przeć sto­pa­mi na wieko pudła. Po­szło. Do środ­ka wlało się ośle­pia­ją­ce wo­sko­we świa­tło. Po­czu­li świe­że, rzecz­ne po­wie­trze. Sły­chać było kolaż pta­sie­go śpie­wu. Sun­dan­ce wstał z tru­dem i wyj­rzał nad kra­wędź.

– O kurwa… udało się – wy­szep­tał roz­glą­da­jąc się ze zmru­żo­ny­mi ocza­mi.

– Bra­cie… wró­ci­li­śmy na Zie­mię? – z nie­po­ko­jem w gło­sie spy­tał Skuza.

– W chuj tak… to żeśmy ucie­kli… – od­po­wie­dział z go­ry­czą jego kom­pan.

Tra­fi­li na stary port ko­smicz­ny, który bar­dziej służy już jako ma­ga­zyn śmie­ci lub ma­te­ria­łów do po­wtór­ne­go prze­two­rze­nia. Oka­za­ło się, że byli trans­por­tem ru­dy­men­tu, dla­te­go nikt do­kład­nie nie spraw­dzał. Nie mogli tu zo­stać, mu­sie­li ucie­kać. I mają na to mało czasu. Na pewno już esko­rant zła­pał ich trop – psy goń­cze po­li­cji, an­dro­idy dru­giej ge­ne­ra­cji AND.2.

***

Żeby wy­do­stać się z portu mu­sie­li po­ko­nać serię nie­wiel­kich wznie­sień, bie­gli mię­dzy nie­re­gu­lar­nie roz­sia­ny­mi drze­wa­mi. Byli poza mia­stem. Wszę­dzie wa­la­ły się reszt­ki ludz­kiej co­dzien­no­ści. Szli, wspi­na­li się, od­po­czy­wa­li, ma­sze­ro­wa­li, znowu bie­gli, znowu od­po­czy­wa­li, ucie­ka­li. W dru­giej po­ło­wie dnia udało im się do­trzeć do gra­nic nie­wiel­kie­go mia­sta. Na szczę­ście mieli co ukraść. Na par­kin­gu przy nie­wiel­kim cen­trum han­dlo­wym stało parę sa­mo­cho­dów, zaraz będą mieli czym od­le­cieć. Krót­ka wi­zy­ta, może nikt nie za­uwa­ży i wrócą do ro­bo­ty.

– Nie może być, Sun­dan­ce! Po­patrz – Skuza szyb­kim ru­chem głowy przy­kle­ił się do jego pra­we­go ucha.

– Jezu, czego? Pra­wie się ze­sra­łem, mu­sisz mnie stra­szyć? Na­plu­łeś mi w ucho! – wark­nął od­wra­ca­jąc się jego stro­nę.

– No patrz! De­Lo­re­an! No tym to do­pie­ro można po­la­tać… he­he­he. Nie ku­masz? De­Lo­re­an! – jego oczy per­li­ły się łzami dzie­cię­cej ra­do­ści, cała twarz pro­mie­nia­ła chło­pię­cą ło­bu­zer­ką.

– Co? Skuza, ja pier­do­lę, bierz się do ro­bo­ty, nie mamy czasu na takie gówna. Sa­mo­chód to sa­mo­chód. Bie­rze­my i nie ma nas – wy­ce­dził przez zęby ner­wo­wo roz­glą­da­jąc się wkoło. Miał wra­że­nie, że coś usły­szał. Nie mylił się.

W chwi­lę potem zbie­ga­li już w stro­nę par­kin­gu. Ucie­ka­li. Czte­rech esko­rant w końcu ich wy­wę­szy­ło.

Bie­gli za nimi. Mają tylko jedno za­da­nie – do­go­nić, zła­pać, oddać po­li­cji. Nie ważne w jakim sta­nie.

An­dro­idy nie były spe­cjal­nie szyb­sze od ludzi, ale nie po­peł­nia­ły ich błę­dów. Każdy krok czy ruch był w ułam­ku se­kun­dy pre­cy­zyj­nie wy­kal­ku­lo­wa­ny. Skuza i Sun­dan­ce mieli coraz mniej czasu i sił. Mu­sie­li do­biec, otwo­rzyć sa­mo­chód, uru­cho­mić i od­le­cieć. To strasz­nie dużo, gdy życie prze­li­czo­ne masz na se­kun­dy. Po­ścig był coraz bli­żej. Udało się, do­bie­gli. Przez ogłu­sza­ją­cy szum wła­snych od­de­chów, ło­mo­tu serc i stra­chu sły­sze­li rytm me­cha­nicz­ne­go po­ści­gu. Tylko cięż­ki tupot. An­dro­idy były coraz bli­żej. Bez­dusz­nie od­bie­ra­ły czas.

Sun­dan­ce pierw­szy do­biegł do drzwi kie­row­cy. Za­ła­twił spra­wę szyb­kim kop­nię­ciem w zamek i moc­nym szarp­nię­ciem za drzwi. Jedną ręką zła­pał za klam­kę, a palce dru­giej wci­snął obok słup­ka ka­ro­se­rii. Wszedł, wpu­ścił Skuze. Za­trza­snę­li się. Jesz­cze tylko parę se­kund i mogą ucie­kać dalej. W na­stęp­nej chwi­li pierw­szy, drugi, trze­ci i czwar­ty esko­rant do­padł do sa­mo­cho­du. Głu­chy dźwięk ude­rze­nia roz­niósł się tępym echem we­wnątrz. Ka­ro­se­ria za­skrzy­pia­ła od cię­ża­ru ich syn­te­tycz­nych ciał. Dwóch z nich chcia­ło prze­wró­cić auto. Bu­ja­li nim. Byli bli­sko.

W ostat­niej se­kun­dzie Sun­dan­ce od­pa­lił sil­nik. Skuza ude­rzył w przy­cisk ma­gne­tu kon­den­sa­to­ro­we­go. Usły­sze­li zgrzyt. Po­wie­trze de­li­kat­nie za­drża­ło. Po­czu­li za­pach ozonu. Pole si­ło­we na chwi­lę uwię­zi­ło an­dro­idy po czym dłu­gie i po­tęż­ne, tru­pio blade ra­mio­na łuków elek­tro­ma­gne­tycz­nych wy­rzu­ci­ły je w po­wie­trze. Byli wolni. Od­le­cie­li.

***

Wcze­śniej…

Dźwi­ga­li wła­śnie wiel­ki, stary i prze­żar­ty przy­go­dą kufer wy­peł­nio­ny le­gen­dar­nym zło­tem. Każdy z nich w wol­nej ręce cią­gnął jesz­cze worek skar­bów, które wy­pcha­li na szyb­ko. Wszyst­kie­go im było za mało. Byli pi­ra­ta­mi, ta­ki­mi z bajek i lu­bi­li się z tym ob­no­sić.

To była dla nich wy­jąt­ko­wo długa i mę­czą­ca po­dróż. Wró­ci­li do jed­ne­go ze swo­ich ga­ra­ży. Gdzieś w po­ło­wie drogi mię­dzy Zie­mią a Alfa Cen­tau­ri.

– Zanim po­je­dzie­my na Gliz mu­si­my ogar­nąć się z tym – Skuza pa­trzył na sto­ją­cy mu mię­dzy sto­pa­mi cy­lin­drycz­ny po­jem­nik. Był wy­so­ki na trzy­dzie­ści cen­ty­me­trów i sze­ro­ki na dzie­sięć. Lekko wi­bro­wał w rytm serca. Biło od niego de­li­kat­ne cie­pło. Skuza opa­tu­lał głowę dłoń­mi na bo­kach. W pal­cach lewej trzy­mał ża­rzą­ce­go się Gau­lo­ise­sa. Miał reszt­ki ty­to­niu na wło­sach. Był zmę­czo­ny, brud­ny i nie­do­pi­ty. Czuł w ustach stę­chły, lekko kwa­śny smak wczo­raj­szej, naj­tań­szej wy­traw­nej.

– Wiem, wiem, ale jak szyb­ko się uwi­nie­my to mo­że­my jesz­cze w tym ty­go­dniu tam sko­czyć – szyb­ko od­po­wie­dział Sun­dan­ce. Mię­dlił w ustach mie­szan­kę gumy do żucia i ty­to­niu. Jego zmar­no­wa­ne zęby zdo­bi­ła szczer­ba­ta bi­żu­te­ria. Tylko szla­chet­ne ka­mie­nie z ca­łe­go ko­smo­su. Obaj wy­god­nie sie­dzie­li na swo­ich łu­pach. Byli bar­dzo za­do­wo­le­ni z sie­bie. Bez­tro­scy, tak jak tylko dzie­ci po­tra­fią być.

– Ok, ale prze­cież sam pra­wie wie­rzysz w to co mówię? – Skuza od­po­wie­dział jakby nie­obec­nym gło­sem.

– Co? W bajki? Na­praw­dę w to wie­rzysz? – Sun­dan­ce wy­pro­sto­wał się i wbił wzrok w kom­pa­na.

– No tak! – wy­krzy­czał Skuza – No tak, wie­rzę. I kurwa jakby nie pa­trzeć zna­leź­li­śmy coś, co pa­su­je do tej całej po­pie­przo­nej bajki. I to coś jest wy­star­cza­ją­co dziw­ne, żeby za­cząć wie­rzyć – wstał i za­czął krą­żyć po ga­ra­żu – A jak to wszyst­ko praw­da? I mamy pod no­ga­mi naj­więk­szy skarb, naj­więk­szą ta­jem­ni­cę tego świa­ta? Świa­tów? Czy ty nie ro­zu­miesz, co może jesz­cze na nas tam cze­kać? Za­sta­nów się! – ener­gicz­nie wska­zał rę­ka­mi w róż­nych kie­run­kach.

– Wiem! – krzyk­nął Sun­dan­ce – Czeka na nas to co mo­że­my zna­leźć i za­brać ze sobą. Rze­czy, skar­by, pie­nią­dze, broń, co­kol­wiek chcesz…, ale nie bajki! – wstał w trak­cie i pod­szedł do Skuzy. Jego ostat­nie słowa wy­po­wie­dział opie­ra­jąc głowę o czoło kom­pa­na.

– Pieprz się Sun­dan­ce! – krzy­cząc jed­no­cze­śnie go ode­pchnął – To nie jest ko­lej­na bły­sko­ta, tylko na­praw­dę coś ma­gicz­ne­go. Chcesz tego czy nie, ja mam za­miar to otwo­rzyć. Może naj­więk­sza przy­go­da na­sze­go życia stoi tu, na pod­ło­dze…

– … a może naj­więk­sze gówno! – prze­rwał mu Sun­dan­ce – To jest coś za­je­bi­ście dziw­ne­go i le­piej to zo­sta­wić takie jakie jest, albo może sprze­dać za dobrą cenę. Bę­dzie z tego jakiś kurwa po­ży­tek. Chcesz? to znaj­dę Ci ja­kieś bajki. Obej­rzy­my razem. Zjemy chip­sy, tylko za­mknij mordę i za­cznij za­cho­wy­wać się jak do­ro­sły. Bierz­my się za re­al­ne ro­bo­ty. Re­al­ne skar­by. Re­al­ne pie­nią­dze – pod­cho­dził coraz bli­żej. Po­py­chał Skuze czub­ka­mi palcy w bark. W na­stęp­nej chwi­li Sun­dan­ce upadł nie­przy­tom­ny.

Gdy się obu­dził po­czuł w ustach krew, pół twa­rzy go bo­la­ło, głowa z tyłu pę­ka­ła od ude­rze­nia w kufer. Oczy jesz­cze miał za­mglo­ne. Przez szum w uszach dźwię­ki do­cho­dzi­ły le­ni­wym echem. Szu­ra­nie, stu­ka­nie, głos, głosy?

– Zmu­si­łeś mnie do tego chło­pa­ku, to twoja wina – Skuza stał nad nim, koń­czył palić ko­lej­ne­go Gau­lo­ise­sa – Już ostat­nio cię ostrze­ga­łem.

– Kurwa, szyb­ki z cie­bie skur­wy­syn, jak ty to zro­bi­łeś? Chyba zła­ma­łeś mi szczę­kę – Sun­dan­ce de­li­kat­nie do­ty­kał lewej stro­ny twa­rzy.

– Nie, nie zła­ma­łem, do­brze tra­fi­łem i tyle – Skuza kuc­nął na wy­so­ko­ści bar­ków le­żą­ce­go – A teraz to ty prze­stań świ­ro­wać i weźmy się do ro­bo­ty, jak już się ogar­niesz, ok? – zga­sił pa­pie­ro­sa czub­kiem cięż­kie­go skó­rza­ne­go buta.

– Dobra, dobra, już, daj mi tylko wy­traw­nej, duży kubek – po­ma­łu wsta­wał opie­ra­jąc się na łok­ciach. Usiadł z wy­pro­sto­wa­ny­mi no­ga­mi. Wkoło stało mnó­stwo wor­ków, skrzyń, pudeł i wolno sto­ją­cych łupów. Pełno w nich było złota, klej­no­tów, róż­ne­go sprzę­tu, broni i ubrań.

– Masz, tylko pij po­wo­li, ale do dna – Skuza podał graal, który zdo­by­li ostat­nim razem. Po­obi­ja­ny, ma­to­wy kie­lich, kie­dyś pięk­nie in­kru­sto­wa­ny ko­lo­ra­mi naj­pięk­niej­szych klej­no­tów ko­smo­su.

– Dobre, uf – wy­pu­ścił po­wie­trze i po­czuł ostry za­pach al­ko­ho­lu.

– Wiem, naj­lep­sza – Skuza wziął kie­lich, wstał i od­szedł, żeby go od­sta­wić – Wsta­waj, nalej sobie jesz­cze jeden i chodź, mu­si­my wy­my­ślić co dalej zro­bić tym o – wska­zał pal­cem na cy­lin­der.

– Jak to, coś zro­bić?

– No otwo­rzyć Sun­dan­ce, otwo­rzyć!

– Nadal uwa­żam, że po­win­ni­śmy to sprze­dać – męż­czy­zna zła­pał się ma­chi­nal­nie za twarz i ner­wo­wo spoj­rzał na Skuzę – Ale ok – lekko po­chy­lił głowę i uniósł ręce w pod­dań­czym ge­ście.

– Hej! Zbierz­my się stąd i skocz­my na Pisum. Chyba znam tam kogoś kto mógł­by nam z tym pomóc – Skuza dolał Sun­dan­co­wi trze­ci graal, od­pa­lił na­stęp­ne­go Gau­lo­ise­sa i spo­koj­nie cze­kał na kom­pa­na. Choć w gło­wie sły­szał szorst­ką me­lo­dię nie­po­ko­ju, że to ostat­nia ro­bo­ta. Już mu nie ufa.

***

Póź­niej…

Dosyć gład­ko prze­do­sta­li się przez at­mos­fe­rę pla­ne­ty. Stary Ford-250 świet­nie się trzy­mał, choć w naj­bliż­szym cza­sie wy­ma­ga paru po­pra­wek.

Pizun to nie­wiel­ka, mocno za­le­sio­na pla­ne­ta w nie­wiel­kim ukła­dzie sło­necz­nym z nie­wiel­kim słoń­cem i pa­ro­ma nie­wiel­ki­mi mar­twy­mi pla­ne­ta­mi. Bar­dziej przy­po­mi­na­ły nasz ziem­ski księ­życ, róż­ni­ły się tylko ko­lo­ra­mi. Wokół roz­ta­cza­ła się wiecz­na je­sień. Za­miesz­ka­li­śmy tu nie­ca­łe pięt­na­ście lat temu w skrom­nych fa­brycz­nych ba­ra­kach. Do dziś nie od­no­to­wa­no pór roku. Wszyst­ko wkoło mie­ni­ło się pa­le­tą barw paź­dzier­ni­ka. 

Zgrzy­ta­nie, dra­pa­nie, pisz­cze­nie i bęb­nie­nie to­wa­rzy­szy­ły lą­do­wa­niu. Usie­dli na pry­mi­tyw­nym lą­do­wi­sku zaraz obok mia­stecz­ka ba­ra­ków. Li­ście, kurz oraz nie­wiel­kie śmie­ci po­de­rwa­ły się w po­wie­trze. Na chwi­lę przy­sło­ni­ły przed­nią szybę. Skuza włą­czył wy­cie­racz­ki. Przed nimi ja­rzył się nie­peł­ny neo­no­wy napis. Z od­le­gło­ści widać było tylko ALK­SNDR.

– Teraz tylko mu­si­my zna­leźć barak 1B – po­wie­dział Skuza wy­sia­da­jąc z sa­mo­cho­du – I żebym się nie mylił.

– Z czym? – za­py­tał Sun­dan­ce.

– No czy ten ktoś bę­dzie umiał nam pomóc. Bo wiesz, zanim co­kol­wiek, to mu­sia­łem za­pła­cić i to dużo, za samą moż­li­wość spo­tka­nia – scho­wał klu­czy­ki do kie­sze­ni i od­pa­lił Gau­lo­ise­sa.

– Dużo? – za­py­tał kom­pan.

– Dużo w chuj – od­po­wie­dział Skuza.

Szli ja­kieś trzy­dzie­ści minut. Mia­stecz­ko zbu­do­wa­ne było z roz­strze­lo­nych dzia­łek róż­nej wiel­ko­ści, oto­czo­nych siat­ką. Na każ­dej z nich stał barak w ce­gla­nym ko­lo­rze. W środ­ku miały czte­ry po­miesz­cze­nia plus ła­zien­ka. Na nie­któ­rych stały pro­wi­zo­rycz­ne nad­bu­dów­ki, ale bar­dziej jako ma­ga­zyn niż jako pię­tro. Wszyst­ko przy­po­mi­na­ło fu­tu­ry­stycz­ne mia­stecz­ko z dzi­kie­go za­cho­du, mimo wszyst­ko w do­brym sta­rym stylu.

– Muszę ci coś naj­pierw po­wie­dzieć – po­wie­dział Skuza nie zwal­nia­jąc kroku. Ner­wo­wo się roz­glą­dał choć wie­dział, gdzie iść.

– Źle za­czy­nasz, he­he­he! – za­śmiał się Sun­dan­ce.

– To ro­dzin­ny in­te­res – Skuza nawet nie zwró­cił uwagi na marny żart – Prze­pro­wa­dzi­li się z pół­no­cy ko­smo­su, mu­sie­li chyba przed czymś ucie­kać, ale nie zre­zy­gno­wa­li z za­rob­ku. Są – za­wie­sił głos – skrom­ni.

– Co? – zdzi­wił się Sun­dan­ce.

– Ta osoba, jakby to po­wie­dzieć, jest nową głową ro­dzi­ny, cho­ciaż jest naj­młod­sza… – nie do­koń­czył.

– … Ko­bie­ta?! – prze­rwał mu i za­trzy­mał się w miej­scu. Za gło­śno. Nie­licz­ni lu­dzie zwró­ci­li uwagę na dwóch przy­by­szów.

– Ci­szej, kurwa – prze­ce­dził przez zęby Skuza – Plot­ki cho­dzą, że gdy tu do­tar­li roz­pę­ta­ła się nie­zła burza w sen­sie dzika awan­tu­ra i ona za karę wy­pa­li­ła ojcu oczy, bo za dużo chciał wi­dzieć. Matce prze­bi­ła uszy, bo za dużo chcia­ła sły­szeć. Bratu wy­rwa­ła język, bo za dużo chciał gadać. Służą jej teraz.

– By­li­śmy w róż­nych miej­scach, w róż­nym cza­sie i z róż­ny­mi by­dla­ka­mi, ale to się kurwa robi za bar­dzo dzi­kie stary. Mam na­dzie­je, że wiesz co ro­bisz, bo ja nie i czuję, że zaraz wdep­nie­my w nie­złe gówno.

– Rób to co ja, to co ci każe, nie od­zy­waj się nie­py­ta­ny, stój po pro­stu na boga to bę­dzie­my bez­piecz­ni. Je­ste­śmy na miej­scu. – wska­zał pal­cem na ni­czym nie od­róż­nia­ją­cy się od resz­ty barak. Tak samo ce­gla­ny, brud­ny na za­wa­lo­nej róż­ny­mi gra­ta­mi, nie­wiel­kiej dział­ce. Lecz siat­ka wkoło była so­lid­na, lśni­ła świe­żo­ścią.

Zaraz pod drzwia­mi le­ża­ło tłu­ste z po­tar­ga­ną białą sier­ścią zwie­rzę. Gdy po­de­szli bli­żej ock­nę­ło się i le­ni­wie prze­rzu­ci­ło raz na jeden raz na drugi bok i wsta­ło na krót­kie, słu­po­wa­te nogi. Bar­dzo po­wo­li po­de­szło do furt­ki i za­czę­ło gło­śno wę­szyć.

– Nosz­kur­wa co to jest? – Sun­dan­ce pod­szedł bli­żej, żeby się przyj­rzeć. W ostat­niej chwi­li Skuza zła­pał go za ramię.

– Stój de­bi­lu – szarp­nął kom­pa­na – To gówno jest pod prą­dem. Uwa­żaj.

W na­stęp­nej chwi­li usły­sze­li szczęk otwie­ra­nych zam­ków. Barak roz­brzmiał sma­kiem me­ta­lu dud­nią­ce­go o metal. Drzwi po­wo­li się otwo­rzy­ły. Spoj­rze­li przed sie­bie.

Na próg wy­szła młoda ko­bie­ta. Ru­szy­ła w ich stro­nę. Do­brze wie­dzia­ła co robi. Była pewna każ­de­go swo­je­go ruchu. Miała na sobie cięż­kie, ro­bo­cze buty, je­an­sy i bluzę. Włosy spię­ła w luźny ko­czek, a jej oczy przy­ozdo­bio­ne były bro­ka­to­wo-zło­tym ma­ki­ja­żem, który mie­nił się ko­lo­ra­mi naj­pięk­niej­szych klej­no­tów ko­smo­su. Zda­wał się po­ru­szać. Żył.

– Od razu wie­dzia­łam, że to ty. Bo tylko cie­bie wita – nie od­ry­wa­ła oczu od Skuzy igno­ru­jąc obec­ność dru­gie­go męż­czy­zny.

– Cześć – głos mu lekko za­drżał. Po­czuł jak fala go­rą­ca roz­le­wa się po jego ciele – Hej.

– No heeej – młoda ko­bie­ta prze­cią­gnę­ła po­wi­ta­nie – Cze­eeść.

Sun­dan­ce czuł, że ta dwój­ka do­brze się zna i nie ukry­wa tego, ale nie chcę, żeby inni wpie­prza­li im się do ich świa­ta. Czuł się nie­zręcz­nie. Mu­siał coś zro­bić, choć pa­mię­tał co mówił jego kom­pan.

– Przy­wieź­li­śmy coś – nagle wy­pa­lił i po­ża­ło­wał tego od razu. Zwie­rzę nagle sta­nę­ło na tyl­nych ła­pach i za­czę­ło war­czeć. Skuza zo­ba­czył de­li­kat­ny ruch oczu ko­bie­ty. Wie­dział, że musi na­tych­miast za­re­ago­wać.

– Prze­pra­szam Cię za niego – od­wró­cił się do kom­pa­na – Mó­wi­łem ci żebyś za­mknął mordę. Zo­sta­jesz na ze­wnątrz. To – wska­zał na zwie­rzę – Bę­dzie cię pil­no­wać.

Ko­bie­ta dała komuś sy­gnał ręką, po czym zła­pa­ła za furt­kę, otwo­rzy­ła ją i za­pro­si­ła ich, żeby we­szli. Zwie­rzę nie od­stę­po­wa­ło Sun­dan­ca na krok.

– Chodź Skuza do środ­ka. Opo­wiesz mi wszyst­ko. Tak jak lubię – igno­ru­jąc dru­gie­go męż­czy­znę po­szła przo­dem i po chwi­li znik­nę­ła w ciem­nym wej­ściu do ba­ra­ku.

– Spo­koj­nie. Zaraz i tak wej­dziesz. To taka gra – spoj­rzał na kom­pa­na i uśmiech­nął się pod nosem. Ru­szył za ko­bie­tą.

– No mam na­dzie­je kurwa mać – Sun­dan­ce po­wo­li pod­szedł do scho­dów i usiadł na nich, gdy drzwi się za­mknę­ły.

***

Za­ję­ło sporo czasu zanim usie­dli w trój­kę przy stole i mogli napić się re­gio­nal­ne­go bia­łe­go, pół­słod­kie­go al­ko­ho­lu. W tym cza­sie Sun­dan­ce naj­pierw sły­szał stłu­mio­ną burzę kłót­ni. Potem ła­god­ną ciszę prze­pro­sin aż w końcu per­li­stą me­lo­dię wspo­mnień prze­pla­ta­ną śmie­chem i głu­chy­mi od­gło­sa­mi go­rącz­ko­wych opo­wie­ści. Mógł wejść.

– Za­wsze byłeś chłop­cem z gwiazd Skuza – ko­bie­ta ob­ra­ca­ła cy­lin­drycz­ny po­jem­nik w dło­niach. Do­kład­nie mu się przy­glą­da­ła – Masz w sobie magię i to ona wła­śnie po­rwa­ła cię na tę przy­go­dę – spoj­rza­ła na męż­czy­znę. Jej ciem­ne oczy pa­trzy­ły bar­wa­mi smut­ku – To co tu masz. Skuza. Nie chcia­ło być już ta­jem­ni­cą w swoim życiu – po­da­ła mu przed­miot – Przy­kro mi, że to na cie­bie tra­fi­ło. Nie po­mo­gę ci. Nie mogę. Ja znam tylko okru­chy tej hi­sto­rii. Z jed­nej stro­ny zna­la­zło się, a z dru­giej bę­dzie cię szu­kać. Jeśli to wszyst­ko praw­da to mu­sisz być szyb­szy, mu­sisz to prze­chy­trzyć. Jesz­cze przez chwi­le masz prze­wa­gę.

– Nic z tego nie ro­zu­miem – Skuza po­cią­gnął ostat­ni łyk. Każdy przy­no­sił fale wspo­mnień – Prze­cież mogę to za­ko­pać, gdzie tylko chce w ko­smo­sie, sprze­dać ko­mu­kol­wiek, wy­rzu­cić w prze­strzeń – męż­czy­zna lekko ude­rzał jedną dło­nią w po­jem­nik.

– Nie. Skuza. Nie, nie mo­żesz – ko­bie­ta wy­ce­dzi­ła do­kład­nie każde słowo. Wsta­ła – Mu­si­cie po­le­cieć na Gliz. Znam tam czło­wie­ka, który może wam pomóc. Pro­blem w tym, że w chwi­li, gdy się z nim spo­tka­cie już bę­dzie­cie ści­ga­ni przez esko­rant. Jeśli uda wam się uciec, ura­tu­je was tylko roz­wią­za­nie tej za­gad­ki – ko­bie­ta wska­za­ła na cy­lin­der – Za­zdrosz­czę wam, choć nigdy bym nie chcia­ła brać w tym udzia­łu. Mu­si­cie już iść. Leć­cie na Gliz, znajdź­cie fa­ce­ta o imie­niu Wal­ton i nie za­trzy­muj­cie się aż nie znaj­dzie­cie roz­wią­za­nia – po­de­szła do drzwi ba­ra­ku, otwo­rzy­ła je, z ze­wnątrz zaj­rza­ła za­śli­nio­na i roz­czo­chra­na morda zwie­rzę­cia – Do­bra­noc – po­że­gna­nie za­wi­sło w po­wie­trzu, gdy ko­bie­ta znik­nę­ła w cie­niu za drzwia­mi. Tylko ledwo za­uwa­żal­na i de­li­kat­na po­świa­ta bro­ka­to­we­go ta­tu­ażu wokół jej oczu świad­czy­ła o tym, że nadal tam jest.

***

Teraz…

Le­cie­li bar­dzo szyb­ko, ryk sil­ni­ka De­Lo­re­ana za­głu­szał ich gło­śne i cięż­kie od­de­chy. Zo­sta­wi­li za sobą Gliz. Byli zmę­cze­ni, obo­la­li, śmier­dzie­li, ale byli bar­dzo za­do­wo­le­ni z sie­bie. Bez­tro­scy, tak jak tylko dzie­ci po­tra­fią być.

– Tak! – wy­krzyk­nął Sun­dan­ce – Udało się. Mamy to, kurwa – szcze­rzył swoje wy­li­nia­łe zęby pa­trząc to na kom­pa­na to w tylne lu­ster­ka, spraw­dza­jąc czy nic ich nie ściga.

– Masz ten świ­stek, in­struk­cje, no to gówno co mamy zro­bić, żeby otwo­rzyć szka­tuł­kę? – Skuza ner­wo­wo prze­szu­ki­wał kie­sze­nie jed­no­cze­śnie trzy­ma­jąc cy­lin­der na ko­la­nach – Ty go bra­łeś do ręki w ostat­niej chwi­li. No mów kurwa! – wrza­snął.

– Mam! Spo­koj­nie! Mam. Bierz – Sun­dan­ce krzyk­nął i się­gnął do kie­sze­ni bluzy, podał zło­żo­ną na szyb­ko kart­kę brud­ne­go pa­pie­ru prze­my­sło­we­go.

– Dobra, dawaj – Skuza roz­ło­żył ją na desce roz­dziel­czej. Do­kład­nie prze­czy­tał no­tat­kę i za­czął wy­ko­ny­wać po­le­ce­nia z in­struk­cji.

W na­stęp­nej chwi­li stały się jed­no­cze­śnie dwie rze­czy. Czas sta­nął w miej­scu. Wszyst­ko wokół zda­wa­ło się jakby za­nu­rzo­ne w gę­stej, prze­źro­czy­stej i dusz­nej mazi. Cy­lin­der otwo­rzył się z ci­chym świ­stem ucie­ka­ją­ce­go po­wie­trza. Obaj spoj­rze­li na to co jest w środ­ku.

– O kurwa…

– Ja pier­do­lę…

Pa­trzy­li wła­śnie na serce za­wi­nię­te w po­żół­kły pa­pier. Biło.

 

CDN.

Koniec

Komentarze

cheeky

AR­TE­FAKT

CY­WI­LI­ZA­CJA

KO­SMOS

PRZY­GO­DA

SCIEN­CE FAN­TA­SY

TA­JEM­NI­CA

To wszyst­ko brzmi dum­nie, ale cała nar­ra­cja jakby krę­ci­ła się wokół nie­ujaw­nio­nych

po­wy­żej – a licz­nych – wul­ga­ry­zmów…

Do tego tro­chę in­ter­punk­cji do po­pra­wy. Gra­ma­tycz­ne lap­su­sy także:

Czte­rech esko­rant w końcu ich wy­wę­szy­ło.  » esko­ran­tów…

Na ko­niec drob­ny “hor­ro­rek” – też nie za­po­wia­da­ny:

CDN.  laugh

Bo jeśli tak, to po­win­no być – FRAG­MENT

 

 

dum spiro spero

Dzię­ku­ję za uwagi.

Po­zdra­wiam,

MK

Mi­cha­le, Fa­scy­na­tor słusz­nie radzi. Skoro pod tek­stem za­po­wia­dasz, że ciag dal­szy na­stą­pi, to zna­czy że Skuza nie jest skoń­czo­nym opo­wia­da­niem. Bądź więc uprzej­my nie wpro­wa­dzać czy­tel­ni­ków w błąd i zmień ozna­cze­nie na FRAG­MENT.

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Dzię­ku­ję za uwagi.

Po­zdra­wiam,

MK

Witaj.

Zmy­li­ła mnie wiel­kość tek­stu, dla­te­go prze­czy­ta­łem, cho­ciaż to frag­ment. Takie mę­skie kino (frag­ment), coś jak Psy Pa­si­kow­skie­go. Prze­kleń­stwa, prze­moc, al­ko­hol, złe ko­bie­ty. Wy­ko­na­nie takie sobie, mogło być lep­sze.

Po­zdra­wiam.

Fe­niks 103.

au­da­ces for­tu­na iuvat

Dzię­ku­ję za uwagi.

Po­zdra­wiam,

MK

Nowa Fantastyka