- Opowiadanie: Cedrik - Bóg

Bóg

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Bóg

 

  Przyszła do niego w nocy. Było około pierwszej, może drugiej. Nie musiał patrzeć na zegarek, zawsze wtedy zjawiała się w drzwiach jego gabinetu patrząc na niego smutnym wzrokiem.

  Próbował ją ignorować. Jeszcze parę lat temu nie potrafiłby się skupić i ten wzrok pociągnąłby go ze sobą. Ale nie dzisiaj. Przyzwyczaił się, okiełznał instynkty, zdyscyplinował.

  Kluczem do obojętności było skupienie. Ponadprzeciętne, absolutnie nie statystyczne skupienie. Pochylił się więc do przodu. Zgarbił nad plikiem dokumentów czytając jedno i to samo zdanie na okrągło. Wiedział, że dopóki ona nie odejdzie, nie będzie mógł wykonywać efektywnie swojej pracy. Nie było więc sensu, by ją kontynuował. Bezmyślnie wpatrując się w litery czekał, aż zacznie conocny rytuał.

  – Idziesz spać? – zapytała cicho.

  Kiedyś powiedziałaby ,,chodź do łóżka”, lub przyszłaby do niego, położyła mu ręce na karku i zaczęła delikatnie masować. Dziś mogła się już tylko zdobyć na to głupie, retoryczne pytanie.

  Westchnął. Długo, specjalnie wydłużając wydech.

  – Nie. Mam jeszcze dużo do zrobienia. Idź spać, ja jeszcze trochę popracuję, dobrze?

  W nocnej ciszy słyszał dokładnie, jak jej koszula nocna (biała, bez koronek) ociera się o ciało, kiedy się odwracała. Nie dosłyszał kroków.

  Odczekał dokładnie dwadzieścia osiem sekund, licząc w myślach. Potem, nie odrywając wzroku od kartki, dokończył swą kwestię.

  – Odbijemy to sobie jutro, kochanie.

  Nie odpowiedziała. Usłyszał jej oddalające się kroki. Odgłosy bosych stóp na drogim, drewnianym parkiecie.

  Wyprostował się. Oparcie fotela skrzypnęło cicho. Przymknął oczy i powolnymi, okrężnymi ruchami rozmasował skronie.

  Pozwolił sobie na jeszcze jedno westchnięcie, tym razem prawdziwe, poczym zabrał się do pracy.

 

  ***

 

  Rano wstał wcześnie. Podniósł się z łóżka zaraz po tym, jak się ocknął. Wsunął na stopy puchate pantofle, które dostał od żony na piętnastą rocznicę ich ślubu. On dał jej czarną, gustowną suknię, która do dziś wisiała bezużytecznie w szafie. Marta prawie nigdy nie wychodziła na eleganckie imprezy.

  Wyprostował się i udał się do łazienki. Tam przez dwie i pół minuty, z zegarkiem w ręku, szorował zęby. Potem udał się do kuchni, gdzie zastał przykryte folią śniadanie zrobione mu w nocy przez żonę. Tak jak zawsze, były to kanapki z serem żółtym i sałatą.

Zjadł je szybko. Biegiem pognał do sypialni, gdzie ubrał się w garnitur. Pozostałego czasu starczyło mu akurat na szybkie przyczesanie włosów.

  Przejrzał się w lustrze, poprawił krawat. Był gotowy.

  Wyszedł z domu starając się nie trzaskać zatrzaskowymi drzwiami. Jak zwykle mu się nie udało.

 

  ***

 

  Pracował w śródmieściu, w filii jednego z dużych przedsiębiorstw ubezpieczeniowych. Dzięki nienagannej, systematycznej pracy dorobił się posady menadżera.

  Był dumny ze swojej pracy i osiągnięć. Comiesięczne badania dowodziły, że tylko on w całym oddziale utrzymuje średnią statystyczną, za co dostawał częste premie. Były coraz większe, a on coraz bardziej zbliżał się do upragnionego celu – wybicia się ponad średnią.

  A co za tym idzie – awansu, nowego biura i sporej podwyżki. A cel był tuż, tuż. Na wyciągnięcie ręki.

  Wystarczyło pracować jeszcze ciężej. A potem będzie mógł więcej czasu poświęcić Marcie. Kto wie? Może nawet będzie ich stać na dziecko?

 

  ***

 

  Mijani na korytarzu ludzie mieli poszarzałe, zrezygnowane i napuchnięte od snu twarze. Niektórzy młodzi pracownicy zapomnieli chyba przed wyjściem z domu się uczesać. Inni mieli beznadziejnie zawiązane krawaty. Włóczyli się po biurze bez celu, jak stada zombiech z tandetnego horroru.

  On nie. Wszedł do budynku szybkim, sprężystym krokiem. Był gotowy do działania. Pozwolił sobie nawet na zdawkowy uśmiech.

  Jego gabinet mieścił się na ósmym piętrze. Przez chwile wahał się, czy nie wejść schodami, lecz szybko się rozmyślił. Zbyt gwałtowne ruchy mogły pomiąć mu garnitur.

  Wszedł do windy i chwilę później był już na miejscu. Jeszcze parę kroków korytarzem i znalazł się w małym, pachnącym wykładziną pokoiku. Usiadł za biurkiem. Przez chwilę bębnił palcami po blacie wpatrując się w przestrzeń. Potem otworzył walizkę i wyjął z niej gruby plik dokumentów. Wahał się z wyborem długopisu. Miał do dyspozycji dwa; zielony i czerwony, oba z niebieskim wkładem. Zmarszczył brwi. Spojrzał na swój krawat i uśmiechnął się z ulgą. Czerwony pasował najlepiej.

 

  ***

 

  Słońce wstało parę godzin temu. Jego promienie znalazły przejście pomiędzy kamienicami i padły na jego biurko. Zmarszczył brwi. Niedługo zrobi się gorąco, a w jego gabinecie nie było klimatyzacji. Odchylił się do tyłu. Zniecierpliwionym ruchem odpiął guzik marynarki i wstał, by ją zdjąć. I właśnie wtedy usłyszał ten hałas.

  Ciche szuranie, dobiegało z jednej szuflad jego biurka. Zamarł. Potem powoli zdjął marynarkę i powiesił ją na oparciu fotela. Szuranie nasiliło się. Lampka na blacie zadrżała lekko. Nagle zdał sobie sprawę, że tajemnicze dźwięki słyszał już od paru godzin, tylko nie zdawał sobie z tego sprawy.

  Wyciągnął rękę w kierunku szuflady.

  -Nie.

  Aż podskoczył. Odruchowo popatrzył w kierunku drzwi, lecz te były zamknięte. Potrząsnął głową. Sięgnął do uchwytu.

  – Nie otwieraj tego.

  Zamarł w pół ruchu. Pobladł. Zacisnął powieki i je otworzył. Chwycił za uchwyt szuflady.

 

  ***

 

  Obudził się na podłodze. Koszula była porozpinana i wymięta. Krawat leżał obok. Rozerwany. Podniósł się i rozejrzał. Fotel leżał na środku gabinetu w dwóch częściach. Metalowy uchwyt łączący siedzenie z oparciem był przełamany na pół. Po wykładzinie walały się dokumenty i foldery.

  Tylko biurko stało dalej tak, jak wcześniej. Chciał do niego podejść, lecz nie mógł. Po raz pierwszy, od wielu, wielu lat poczuł całkowicie irracjonalny i paraliżujący go strach. Na czworakach wycofał się z pokoju.

  Na korytarzu wstał i nerwowym krokiem udał się w kierunku windy. Była pusta. Zjechał dwa piętra niżej. Wygładzając włosy zapukał do naprzeciwległych do windy drzwi. Nikt nie odpowiedział. Niepewnie nacisnął klamkę. Wszedł.

  – Pani Agato…?

  W pokoju nikogo nie było. Było to dosyć niezwykle. Jego przełożona spędzała w swoim biurze cały dzień, od momentu przyjścia do pracy, aż do godziny, kiedy ostatni strażnicy zamykali oddział.

  Gdy się odwracał, by wyjść, dostrzegł w wiszącym na ścianie lustrze swoje odbicie. Przez chwilę nie wierzył własnym oczom.

  Z srebrnej tafli patrzył na niego wychudły człowiek z podkrążonymi oczyma i dwoma szramami na policzku, z których lała się krew. Podniósł rękę do twarzy i niepewnie przejechał po nich dłonią. Przez chwilę bezmyślnie gapił się na krew na jego palcach.

  A potem zakrztusił się, całą siłą woli próbując nie zwymiotować. Nienawidził krwi. Opanował się i pognał do łazienki. Najbliższa znajdowała się na końcu korytarza. Szarpnął za klamkę. Przypadł do umywalki. Gorąca woda zmywała krew z jego twarzy, kojąc nerwy. Już bardziej spokojny zakręcił kran i udał się do kabiny po papier.

  Nie zdążył. Zwymiotował prosto na suknie leżącej na podłodze pani Agaty. Jej zwykle śnieżnobiała bluzka była teraz czerwona od krwi wydobywającej się z rozciętego gardła.

 

  ***

 

  Policja przyjechała, zabezpieczyła ślady i przesłuchała pracowników. Wszyscy dostali wezwanie do komendy. Potem koronerzy zabrali ciało. Korytarz na szóstym piętrze został całkowicie zamknięty na czas trwania śledztwa. Większość pracowników rozeszła się do swoich domów, nikt nie wymagał, by w takim momencie zostali.

  On jednak nie mógł. Potrzebował spokoju a dom już dawno przestał być dla niego miejscem, gdzie mógł go odnaleźć. Został w biurze. Uporządkował papiery, przywiózł sobie nowy fotel. Nie był w stanie pracować. Siedział tylko przy swoim biurku usiłując zrozumieć co się stało. Ukrył twarz w dłoniach. Oddychał powoli. Sekunda po sekundzie analizował wydarzenia z ostatniego dnia. I bał się coraz bardziej. Nie mordercy, oczywiście. Ten pewnie jest już daleko. Bał się odgłosów dobiegających z biurka. Chciał coś z tym zrobić, lecz zawsze, kiedy próbował otworzyć szufladę paraliżował go lęk.

  W którymś momencie chyba zasnął. Kiedy się obudził, w pokoju było już ciemno. Popatrzył na zegar. Była dwudziesta druga. Podniósł się z fotela czując ból pleców.

  – Na kolana!

  Nie zdając sobie sprawy z tego, co robi, odsunął krzesło do tylu i ukląkł przed biurkiem.

  – Uderz głową o kant biurka. Złam nos!

  Chciał coś zrobić, lecz jego własne ciało przestało go słuchać. Jego głowa odchyliła się do tyłu i z całej siły uderzyła o biurko. Ból eksplodował mu w czaszce. Krzyknął, lecz coś ze straszliwą siłą zamknęło mu usta. Przegryzł sobie język. Ciepła krew wypełniła mu usta. Chciał zwymiotować, lecz nie mógł.

  – Wstań.

  Posłusznie wykonał rozkaz. Nie mógł nic powiedzieć, ani zrobić. Zacharczał, próbując się uwolnić.

  – Za późno – oświadczył zimno głos. – Idź do domu.

  Chciał krzyczeć. Miotał się w sobie, próbując wywalczyć wolność. Krew z rozwalonego nosa kapała na podłogę.

  – Dosyć – oświadczył zimno głos.

  Nastąpiła ciemność.

 

  ***

 

  Obudził się w swoim domu. Skradał się schodami na górę. W ręku trzymał ostry nóż do krojenia chleba. Dopiero teraz dotarło do niego, co się tak naprawdę dzieje. Chciał się wyrwać. Krzyczał wewnątrz swojej głowy, miotał się, szalał. Nie przyniosło to żadnych efektów. To coś, co przejęło nad nim kontrolę nie zwracało żadnej uwagi na jego starania. Prosił o litość, błagał i groził. Uciekł się nawet do modlitwy, lecz nic nie skutkowało.

Był bezsilny.

  Schody się skończyły. Podkradł się do drzwi sypialni. Zza drzwi usłyszał ciche skrzypienie i jęki. Nie chciał tego widzieć. Nie chciał tu być. W ostatnim ataku krzyknął wewnątrz siebie i wytężył wolę.

  Nic się nie stało. Jego ręka powędrowała w stronę klamki. Leciutko nacisnęła. Noga popchnęła drzwi.

  Jego żona kochała się z jakimś obcym mężczyzną. Jej jęk rozkoszy zmienił się w krzyk strachu, gdy w piersi jej kochanka pojawił się zakrwawiony nóż.

  Ona sama nie umarła jednak tak szybko.

 

  ***

 

  Ciemność nocy ustąpiła szarości świtu. Ubrany w pomięty, poplamiony krwią garnitur mężczyzna klęczał przed biurkiem kiwając się do przodu i do tyłu. Jego ciałem raz po raz wstrząsał spazmatyczny szloch przerywany wymiotami. Koszulę miał poszarpaną, przez klatkę piersiową biegły cztery krwawe rysy. Bełkotał coś niezrozumiale co chwila machając rękami, dusząc się i szarpiąc z włosy. Obok, na ziemi, leżał zakrwawiony nóż.

  – Dlaczego? – zapytał głos. – Nie wiem. Chyba nie miałem powodu. Po prostu chcę.

  Mężczyzna zakrztusił się i krzyknął.

  – Ona? Po prostu była ci bliska. Nie chodziło o zdradę.

   Mężczyzna nabrał oddechu i zwymiotował na podłogę. Potem podpełzł w stronę biurka, wyciągnął do niego rękę jakby był żebrakiem proszącym o jałmużnę. Zawył.

  – Nic nie chcę – Oświadczył obojętnym głosem głos. – Ja tylko wykonuję.

  Wrak człowieka podpełzł jeszcze bliżej. Złapał za uchwyt szuflady. Jednocześnie jego druga ręka złapała za nóż. Pociągnął. Wbił.

  Szuflada wypadła na podłogę. Nóż zagłębił w ciele. Zacharczał. W ustach zebrała się krew. Wypluł.

  Szuflada leżała przed nim. Popatrzył się na jej zawartość. Ręka z nożem wycofała się i zadała cios. A potem kolejny.

  Zanim padł ostatni cios, udało mu się ujrzeć zawartość szuflady. Na samym jej dnie spoczywał gruby plik stuzłotówek.

 

 

Kraków,

14 stycznia 2010

Koniec

Komentarze

No dobrze, ale o co tu chodzi?

No i jedna uwaga: że tylko on w całym oddziale utrzymuje średnią statystyczną, za co dostawał częste premie - jeśli on utrzymywał średnią statystyczną, to (przyjmując krzywą gaussa) połowa pracowników miała większe dokonania :) to za co on dostawał premię?

figureliusz->
 
Dzięki, że skomentowałeś.
O co tu chodzi? Cóż... bóg mamony, pieniądze przejmujące władze nad człowiekiem... trochę bardziej dosłownie. Myślałem, że widać to, w kontekscie tytułu i puenty. Jeśli to zbyt słabo zaznaczyłem - naprawię (oczywiście u mnie, bo tu to już tak musi chyba zostać)
 
Z tą średnią statystyczną... wyszedłem z założenia, że większość norm określanych w tego typu instytucjach (i nie tylko) jest tak absurdalna i niemożliwa do spełnienia, że ,,średnia" spełniona być może tylko przez takich ludzi, jak główny bohater, reszta zaś zwyczajnie nie wydala.
Ileż to razy wszystko przyrównywane jest do jakiejś średniej, przy czym odgórny werdykt brzmi ,,poniżej średniej"?

Pointy nie załapałem, ale opisy niczego sobie. trochę powtórzeć. "chwycił uchwyt" - Takie kwiatki należy wyłapywać:)

Znakomita praca. Widać wyraźne wpływy twórczości Beksińskiego i Geigera. Duży wkład pracy. To rzadkość, bo coraz częściej wszystko sprowadza się do nakładania kolejnych masek w Photoshopie. Jak widać, techniki tradycyjne znajdują swoich kontynuatorów. Brawo.

Nowa Fantastyka