
Podziękowania dla Edwarda Pitowskiego i klm89 za betę.
Podziękowania dla Edwarda Pitowskiego i klm89 za betę.
Isna
Trycz był maleńkim płaskowyżem wznoszącym się pośród archipelagu Pereł Zachodu. Przypominał ząb wyrwany wraz ze skalnym korzeniem i pozostawiony pod chmurami. Isna spędziła na nim pierwsze dwanaście lat życia. Często gdy budziła się w nocy i słyszała deszcz lub wiatr, wyobrażała sobie okruchy piaskowca odspajane i ciskane do morza. Któregoś dnia erozja miała strącić skałę z nieba i dziewczynka wiedziała, że musi być wtedy gdzieś daleko.
Isna cierpiała na lęk wysokości. W świecie, w którym ludziom przyszło żyć na kawałkach skał zawieszonych wysoko na niebie, taki lęk nie spotykał się ze zrozumieniem. Prawdę mówiąc, traktowano go jako połączenie obłędu i tchórzostwa.
– Masz prawo się bać – powiedział jej kiedyś ojciec, kiedy stali nieopodal krawędzi. – Ale nikt nie musi o tym wiedzieć.
W dwunastym roku życia dziewczynka straciła oboje rodziców, gdy w Trycz uderzyła nawalna burza. Isnie został jedynie starszy brat. Opuścili zniszczony dom, sprzedali ziemię za marne pieniądze i udali się na Płaskowyż Grolejski.
Na tym największym z lądów, liczącym niemal sześćdziesiąt mil długości, rzadko musiała zbliżać się do krawędzi. Strach przed wysokością ustąpił miejsca strachowi przed przyszłością.
Hiacynt był od niej starszy o pięć lat. Robił wiele, by nigdy nie chodziła głodna. Okazało się, że posiada pewien talent.
Z czasem zaczęła mu pomagać przy niektórych prostszych robotach. Stała na czatach, gdy włamywał się do zakładu lichwiarza, czy udawała ranną, kiedy trzeba było obrobić jadący wóz. Ot, proste role, które mógł odgrywać każdy.
Brat pozwalał Isnie na udział w rabunkach tylko wtedy, gdy było to naprawdę konieczne i zawsze drżał o jej bezpieczeństwo. Przestała być częścią jego przestępczego świata, kiedy znalazł sobie kilku stałych kompanów. Niedługo miała rozpocząć lepszy, spokojniejszy rozdział życia – zrabowane pieniądze pozwoliły młodej kobiecie udać się do stolicy i rozpocząć studia.
Grolea leżała pośrodku nazwanego od niej płaskowyżu. Gdy Isna zobaczyła ją po raz pierwszy, nie mogła uwierzyć, że na świecie istnieje tyle budowli z kamienia. Jakby ktoś rozebrał wielki ląd i stworzył z niego miasto. No, może nie całe, bo nawet w Grolei widywało się więcej drewna niż skały.
Uniwersytet był jedną z najstarszych części stolicy. Zbudowany niemal całkowicie z kamienia, najwspanialsza pozostałość z czasów sprzed Wzniesienia, gdy lądy oblewało morze i każdy mógł kopać w ziemi, nie przejmując się erozją. Okazał się miastem w mieście, gdzie nad labiryntem uliczek wznosiły się gmachy poszczególnych wydziałów, budzące podziw, choć nieodwracalnie obracające się w ruinę.
Wybrała studiowanie historii, która nie była popularnym kierunkiem; uczniowie decydowali się głównie na medycynę, geologię czy inżynierię. Wraz z Isną naukę zaczęło jeszcze siedmioro młodych ludzi. Żadne z nich nie było tak nisko urodzone jak ona.
Pierwszy rok początkowo nie był łatwy. Choć miała za sobą przygotowujące nauki opłacane przez brata, cechowała się też dobrą pamięcią i z pewnością nie brakowało jej zapału, wymagania grona profesorskiego okazały się przytłaczające. Zrozumiała, że musi pracować naprawdę ciężko, aby utrzymać się na uczelni.
Z czasem polubiła studenckie życie – wykłady w zapomnianych komnatach, gdzie starcy opowiadali tajemnice z przeszłości, wizyty w podziemnej bibliotece mieszczącej największe pisane zbiory świata, wieczory spędzane z innymi studentami w pobliskiej gospodzie.
Na drugim roku mogła już pochwalić się szacunkiem profesorów, wieloma przyjaźniami, dość zażyłą relacją z młodym studentem muzyki oraz pergaminem z pracą dokumentującą jej pierwsze historyczne odkrycie.
Na trzecim roku odwiedził ją brat.
Nie widziała Hiacynta od czasu, gdy zaczęła naukę. Wymieniali listy, w których przekonywał, że wszystko jest w porządku, lecz nie może pojawić się w Grolei. Rozumiała dlaczego. Stał się bardzo znany i to nie w sposób, z którego mogłaby być dumna. Na początku drugiego roku nauki usłyszała, że na Arachni obrabowano bank. W jednym z listów brat wyraźnie zasugerował, że to jego robota. W późniejszej korespondencji przyznał się (oczywiście nie wprost) do kradzieży statku, zrabowania dużej ilości złota (sześć uncji!) obwożonego w czasie procesji po mniejszych wioskach czy uprowadzenia dla okupu słynnej w całej Grolei rzeźby króla sprzed Wzniesienia, bardzo wartościowej, gdyż w całości marmurowej.
Isna była przerażona, ale i pod wrażeniem. Za głowę jej brata wyznaczono czterdzieści miedzianych monet. Tyle starczyłoby na dwa lata nauki.
Spotkali się po zmroku w jednej z tanich grolejskich gospód. W pierwszej chwili go nie poznała – nosił brodę, zmienił kolor włosów i wyglądał na wędrownego kupca. Wyściskała go mocno, po czym usiedli w kącie sali, gdzie nikt nie mógł ich usłyszeć.
Długo opowiadała o swoim życiu na uczelni, wyrzucając z siebie wszystko, co nie zmieściło się w listach. Hiacynt mówił niewiele, pił wino i pochłaniał breję, która udawała jedzenie.
W końcu, gdy zapadło dłuższe milczenie, wytarł usta i powiedział:
– Czy możesz mi opowiedzieć o czwartym poziomie uniwersyteckiej biblioteki?
Isna od razu pojęła, co się święci.
Podziemna biblioteka Uniwersytetu Grolejskiego miała kilka poziomów. Pierwszy był dostępny nawet dla ludzi spoza uczelni, jeśli oczywiście dopełnili odpowiednich procedur. Drugi mogli odwiedzać studenci, którzy ukończyli półtora roku nauki. Dostęp do trzeciego zarezerwowany był dla grona profesorskiego i ważnych uczonych. O czwartym opowiadano głównie w legendach.
– Słyszałam kilka historii, ale nie wiem nic na pewno – przyznała Isna. – Ponoć trzymają tam pisma, które nie powinny trafić w ludzkie ręce. Takie, których treść jest niebezpieczna, jak traktaty historyczne niezgadzające się z doktryną. Są też przechowywane ostatnie zachowane egzemplarze kilku ważnych ksiąg. Ludzie mówią, że mogą tam zejść tylko król i rektor. Wielu twierdzi, że żaden czwarty poziom nie istnieje.
– Załóżmy, że istnieje. Myślisz, że ktoś strzeże tego miejsca? – zainteresował się Hiacynt. – Jakiś… wartownik?
– Chyba… nie. Nie słyszałam nigdy o kimś takim. Często chodzę do biblioteki, nie widziałam tam żadnej straży.
Brat Isny rozłożył na stole pergamin. Rozpoznała naniesione na mapie budynki Uniwersytetu.
– Wejście do biblioteki jest tu, prawda? – Wskazał palcem.
Po krótkim zastanowieniu skinęła głową.
– Nad biblioteką znajdują się komnaty administracyjne i siedziba rektora – wyjaśniła. – Tu jest korytarz, dalej schody prowadzące do podziemi.
– Byłaś na drugim poziomie? – zapytał.
– Tak.
– Jest mniejszy? Większy?
Przypomniała sobie chwilę, gdy weszła tam po raz pierwszy. Rzędy regałów z ustawionymi przy nich pulpitami niknęły w mroku, gdzieniegdzie snuli się studenci przypominający zabłąkane dusze.
– Chyba taki sam.
– Jak wysoka jest jedna kondygnacja? Tak na oko.
Przywołała w pamięci długie cienie rozciągnięte na skalnych ścianach, rzucane przez zabezpieczone świece.
– Piętnaście stóp. Może osiemnaście.
Pytał o różne szczegóły, a ona cierpliwie odpowiadała. W końcu wyciągnął z torby zagadkowy przedmiot. Miał kształt długiego na stopę czarnego walca zakończonego stożkiem.
– Proszę cię o przysługę – powiedział Hiacynt i po raz pierwszy poczuła, że brat wcale nie ma ochoty wtajemniczać jej w swoje działania. – Zrobiłbym to sam, ale nie mogę pokazać się na terenie uczelni.
Podał Isnie walec. Był ciężki, przynajmniej piętnaście funtów.
– Co to?
– Coś bardzo cennego, nie zgub. Na zewnątrz diament i dodatki, w środku kryształ grawitacyjny o bardzo, bardzo dużej sile.
Dla Isny kryształy te były czymś z pogranicza nauki i magii. Niezwykłość owych przedmiotów polegała na tym, że dało się ustawić siłę ich przyciągania grawitacyjnego. Mogły zawisnąć w powietrzu, unieść się do nieba albo z wielką mocą przeć w dół ku morzu lub płaskowyżom. Używano ich na statkach – odpowiednio zamocowany podnosił lub opuszczał kadłub, podczas gdy żagle łapały wiatr i pozwalały na przemieszczanie się do przodu.
Jednak na statkach kryształy były duże i zabezpieczone, by nie przebiły drewna i nie wyrwały się na wolność. To, co Isna trzymała w dłoni, miało ostry wierzchołek, jakby ktoś chciał całą siłę przyłożyć w jednym punkcie.
– Co mam z tym zrobić? – zapytała.
Jej brat wskazał mapę.
– Jutro tuż po zachodzie słońca przyjdziesz w to miejsce. Pięć jardów na południe od ściany gmachu, w którego podziemiach znajduje się biblioteka. Wbijesz stożek w ziemię, a potem przekręcisz kryształ na pełną moc.
– Celujesz tym w bibliotekę? Po co? Przecież to…
– Nie – przerwał jej. – Chcę przebić płaskowyż.
Isna długo milczała. Patrząc na przedmiot, trudno było uwierzyć, że takie maleństwo zdoła zagłębić się w ląd i wyjść dołem. Co więcej, to było bardzo nietypowe, ale jednak górnictwo. A górnictwo karano śmiercią.
– Wyjaśnij – poprosiła.
– Dla twojego bezpieczeństwa…
– Jeśli mam to zrobić, wyjaśnij – powiedziała, zaciskając palce na urządzeniu.
Hiacynt głośno wypuścił powietrze.
– Dobrze. Ktoś poprosił mnie o włamanie. Czwarty poziom biblioteki. Jest tam książka, którą chce dostać zleceniodawca. Trzeba to zrobić po cichu. Pomyślałem więc o podkopie.
– To chyba najtrudniejszy ze wszystkich sposobów.
– Podkopie od spodu płaskowyżu.
– Mów dalej – poprosiła Isna, choć zdawała sobie sprawę, że słowa jej brata brzmią jak bełkot szaleńca.
– Według map, które dostałem, Płaskowyż Grolejski pod Uniwersytetem ma grubość ledwo około czterystu stóp. Poza tym biblioteka jest zagłębiona na kilkadziesiąt, więc droga do pokonania jest jeszcze mniejsza. Muszę jednak wiedzieć, gdzie kopać. Upuścisz ten przedmiot, ja będę wtedy pod płaskowyżem, na statku. Wskaźnik ma tak silny kryształ, że wbije się w skały, zacznie się ścierać i płonąć, ale powinien wyjść drugą stroną. Wystarczy zauważyć jasny, płonący punkt w ciemnościach, oznaczyć to miejsce i skorygować o kilka jardów. A potem zacząć kopać do góry.
– A jeśli ten… wskaźnik zboczy z kursu?
– Kryształ jest tak skonstruowany, że czubek stożka przyciąga mocniej niż reszta, nawet jeśli wciśniesz go krzywo, naprostuje się.
– No dobrze, powiedzmy, że zlokalizujesz punkt tuż pod biblioteką. Jak masz zamiar się przekopać?
– Współpracuję z ludźmi, którzy to potrafią – powiedział Hiacynt, uśmiechając się tajemniczo.
Isna spojrzała na czarny, ciężki przedmiot.
– Pewnie nie wiesz, kto jest twoim zleceniodawcą?
– Nie mam pojęcia. Ale to ktoś ważny, skoro załatwił mi takie narzędzie.
Przedmiot był bardzo ciężki. Zdawał się ważyć tyle, co wszystkie płaskowyże razem wzięte.
– Którą książkę masz ukraść?
– Nie podał tytułu. Jedynie wyjaśnił, jak ją rozpoznać.
Isna milczała przez chwilę. Obudził się w niej lęk. Przed podróżą statkiem. Przed wspinaczką przez wnętrze płaskowyżu. Przed konsekwencjami tego, co musi uczynić.
– Pomogę, ale pod warunkiem, że pójdę z tobą. Chcę zobaczyć czwarty poziom biblioteki.
*
Isna siedziała na trawie i czekała, obserwując zachód słońca. Zniknęło już pod płaskowyżem, lecz wciąż nie schowało się za morzem, przez co cała Grolea skąpana była w cieniu.
Wskaźnik trzymała w torbie. W głowie Isny pojawiały się absurdalne wizje, w którym po uruchomieniu kryształu czarny przedmiot wbija się z grunt z taką siłą, że cały ląd pęka na pół i spada do morza. Głupie myśli. Płaskowyż się utrzyma, ponoć działały na niego podobne siły jak te w krysztale. Magia grawitacyjna.
Zastanowiła się, co by powiedział profesor Kadere, gdyby ją teraz zobaczył. Najstarszy z tutejszych uczonych, wątły, niemal niewidomy Kadere wciąż dysponował wielkim umysłem. Studenci go uwielbiali. Isna nie była wyjątkiem.
Przypomniała sobie, jak na drugim roku odwiedziła staruszka w jego komnacie i po raz pierwszy mogli porozmawiać w cztery oczy. Starzec pochwalił jej pracę dotyczącą historii Płaskowyżu Ranne, lądu, który spadł do morza prawie sto pięćdziesiąt lat temu.
– Co czułaś, pisząc tę pracę? – zapytał, siedząc w wielkim skórzanym fotelu.
Nie spodziewała się takiego pytania. Postanowiła odpowiedzieć zgodnie z prawdą.
– Smutek. Żal. I strach. Zaczęłam zastanawiać się, co jeśli Płaskowyż Grolejski spadnie za mojego życia.
– Myślisz, że tak się stanie?
– Jest największy ze wszystkich. Mam nadzieję, że będzie ostatnim, który utrzyma się na niebie.
– Och – profesor zakaszlał – jest duży, ale bardzo cienki. Podatny. Dwa dni temu osunął się kawałek południowej krawędzi.
– Słyszałam. Katastrofa budowlana, prawda? Wyrwało rynnę.
– W rzeczy samej.
Wielkie drewniane rynny stosowano przy krawędziach, by woda z potoków spadała za płaskowyż, nie erodując krawędzi.
– Dlaczego zbiory naszej biblioteki są trzymane na jednym płaskowyżu? – zapytała. – Gdyby je rozdzielić, byłaby szansa, że po upadku Płaskowyżu Grolejskiego część ocaleje. Przyszli historycy nie musieliby szukać szczątków informacji, jak ja to robiłam z Ranne.
– Moi koledzy nigdy się na to nie zgodzą – powiedział Kadere. – Pewnie myślą, że po upadku Grolei świat się skończy. Poza tym w bibliotece są książki, których nigdy nie wypuszczą z głębokich podziemi.
Isna zawahała się.
– Czwarty poziom? – wyszeptała.
Starzec uśmiechnął się jak dzieciak.
– Być może – odparł. – Ach, wiele bym dał, by móc zejść do biblioteki i przeczytać książkę. Czasami dobra lektura potrafi wiele zmienić. Ten młody, który ostatnio mi pomaga, robi to jak za karę.
– Ja mogę panu czytać – wypaliła Isna, po czym zdała sobie sprawę, że takie spoufalanie się z profesorem nie przystoi.
– Czemu nie? – odparł z uśmiechem.
Przyjaźń z wykładowcą z pewnością zmieniła jej życie, ale nie miała czasu, by teraz to roztrząsać. Słońce zaszło, ostatni studenci poznikali w dormitoriach, Isna wciąż siedziała na łące.
W końcu uznała, że nadeszła odpowiednia chwila. Wbiła stożek w ziemię i spojrzała na okrągłe pokrętło. Było ustawione na zero. Możliwe do uzyskania moce zapisano w skali logarytmicznej – dziesięć, sto, tysiąc, dziesięć tysięcy. Przekręciła wskaźnik na maksimum i zabrała rękę.
Uderzenie serca później czarny stożek wbił się w ziemię z piskiem, po czym zniknął jej z oczu.
Isna odczekała jeszcze chwilę, lecz nic się nie działo. Zakryła niewielką dziurę garścią trawy i oddaliła się od biblioteki.
Hiacynt
„Cień Księżyca” zwinął żagle i zawisł w powietrzu. Hiacynt stał przy dziobie i spoglądał na spód Płaskowyżu Grolejskiego, który zajmował całe niebo. Zachód słońca był krótką porą, podczas której nie panował tu półmrok – promienie wciskały się w przestrzeń pomiędzy morzem a skałami.
Znajdowali się jakieś sześćdziesiąt stóp poniżej lądu. Hiacynt pomachał jednemu z odwróconych, który stał nieopodal – jego stopy znajdowały się na skale, a głowa skierowana była w dół. Wielu ludzi uważało, że odwróceni już dawno wyginęli. Jednak wciąż dało się ich spotkać na spodzie Płaskowyżu Grolejskiego. Czy zamieszkiwali też inne, mniejsze lądy? Hiacynt nie widział. Byli to ludzie, z którymi podczas Wzniesienia stało się coś dziwnego. Grawitacja działała na nich odwrotnie, zamiast ściągać do morza, pchała ich ku niebu. Zamieszkiwali głównie szczeliny, wydrążone tunele i naturalne jaskinie. Rzadko wychodzili na otwartą przestrzeń.
Kanna podeszła do Hiacynta i wlepiła spojrzenie w płaskowyż.
– Mam nadzieję, że to coś nie spadnie na mój statek – powiedziała. – Ani na któregoś z naszych nowych przyjaciół. – Wskazała odwróconego.
– Nie mogę obiecać – powiedział z przepraszającym uśmiechem.
„Cień Księżyca” był małym, dwumasztowym statkiem zarejestrowanym jako kupiecki. Hiacynt go nie ukradł, lecz kupił za pieniądze ze sprzedaży innego skradzionego statku. Od czasu do czasu zdarzało im się przewieźć jakiś towar, by zachować pozory. Kanna pełniła funkcję kapitana. Była złodziejką, ale i córką dowódcy dużej handlowej jednostki.
Stanowisko pierwszego oficera zajmował Mruk, stary pirat, wredny moczymorda, ale i najlepszy kryształowy, na jakiego Hiacynta było stać. Po ustabilizowaniu wysokości Mruk wyszedł spod pokładu i oparł się o reling.
Ostatnim z załogi był Tyn, oficjalnie majętny kupiec i właściciel statku. Owszem, Tyn był bogaty, lecz zawdzięczał to oszustwom i kradzieżom. Wystrojony jak na przyjęcie, stał przy rufie i leniwie obserwował wielki ląd. Na jego ramieniu siedział oswojony nietoperz.
Hiacynt pracował z całą trójką od długiego czasu i mógł ręczyć za ich profesjonalizm. Jedyną niewiadomą byli odwróceni. Trudno było myśleć o nich inaczej jak o dzikusach, których mowę ledwo dało się zrozumieć. Musiał jednak im zaufać, sam nie dałby rady zrobić podkopu.
Słońce zaszło całkowicie, świat pogrążył się w czerni.
– Spójrz na niego – powiedziała Kanna obserwująca odwróconego, który dreptał po spodzie płaskowyżu nad ich głowami. – Kiedy chodzi, strąca skalny pył do morza. Albo na nas, jak w tej chwili.
– Nic dziwnego, że chowają się przed ludźmi – powiedział Hiacynt.
W ciemności pojawił się jasny punkt, pomknął w dół ku morzu, zostawiając za sobą ognisty ogon. Całkiem niedaleko od miejsca obserwacji, może osiemset stóp na zachód.
– Tam! – krzyknął Tyn.
– Tak, zauważyłem – potwierdził Hiacynt.
W ciemności ujrzał ruch, sylwetki odwróconych mknące w kierunku, gdzie wyłonił się wskaźnik.
– Widziołem! – krzyknął odwrócony nad ich głowami. – My oznaczyć i kopać.
– Znakomicie! – odparł Hiacynt.
Isna dobrze się spisała. Miał nadzieję, że nikt jej nie przyłapał. Myśląc o siostrze i odwróconych, zdał sobie sprawę, jak nie lubi, gdy tak wiele w jego planach zależy od innych.
Isna
Hani, choć studiował muzykę, nie był typem romantyka, co udowadniał Isnie raz za razem. Tym razem zaprosił ją na wspólne oglądanie egzekucji.
Na głównym placu Grolei zebrał się tłum mieszkańców, jednak stosy były na tyle wysokie, że każdy miał dobry widok. Ich rząd rozciągał się od dawnej fontanny po zabudowania uliczki prowadzącej w stronę Uniwersytetu. Miejsca kaźni doglądał królewski kat.
– Dużo ich dziś – powiedziała Isna. – Co zrobili?
– Tych kilku mężczyzn z lewej prowadziło kopalnię – zaczął wyjaśniać. – Szyb był dobrze ukryty, ale pod korytarzami zaczęła osiadać ziemia, więc ich nakryto. Tamta dziewczyna ponoć należy do erozjan. Ci z prawej…
– Ale co zrobiła? – dopytywała Isna.
– Jest erozjanką. To nie wystarczy?
– Czyli nie zrobiła nic, tylko wierzyła, że pewnego dnia lądy opadną.
– Hej, nie ja wydaję te wyroki – odparł Hani. – Ci z prawej natomiast to szajka złodziei. Skazali ich za napad i porwanie.
Isnie zrobiło się niedobrze. Patrzyła, jak stosy zaczynają płonąć jeden po drugim. Pierwszy ze skazańców zaczął krzyczeć, tłum zawtórował z zachwytem. Odszukała wzrokiem erozjankę. Była bardzo młoda, a jej spojrzenie sugerowało, że straciła kontakt z rzeczywistością.
Isna szukała pretekstu, by uciec, i wtedy jak na życzenie zaczął padać deszcz.
– Zabierajmy się stąd – rzuciła do Haniego.
Pobiegli w stronę Uniwersytetu. Lało tak mocno, że za ich plecami stosy zaczęły przygasać.
Przemoczona Isna weszła do komnaty dormitorium, gdzie mieszkała z siedmioma innymi studentkami. Na szafce czekała poczta. Przełamała lak i odczytała wiadomość:
Przesyłka dotarła. Zaczęliśmy pracę.
Później nie umiała usnąć. Deszcz padał całą noc. Myślała o kawałkach skały spadających do morza – tych wymywanych przez naturę i tych wyrywanych przez ludzi. Na coraz mniejszych płaskowyżach płonęły coraz liczniejsze stosy. Cały świat erodował, społeczeństwo nawet szybciej niż skały, rozumiała to jako historyk.
W końcu zasnęła i śniło jej się, że Hiacynt trafił na stos. Tylko ona mogła go uratować. Wiedziała, że jest jeszcze nadzieja.
Hiacynt
„Cień Księżyca”, z ładownią wypełnioną lnem, jedwabiem i wełną, sunął pod Płaskowyżem Grolejskim, realizując jeden ze swych całkowicie legalnych choć rzadkich kursów. Wybór trasy był niezwykły, nawet podejrzany, lecz Hiacynt w razie czego i na to miał wytłumaczenie – udałby, że lecą tak nisko, ponieważ nawalił im kryształ grawitacyjny.
– O tam, gdzie spadł odłamek – wskazał Hiacynt. – Jeśli spojrzy pan w górę, to da się zauważyć otwór, lecz nikt, kto nie wie o planie, w życiu go nie dostrzeże.
Panem, który stał obok Hiacynta na dziobie, był dobrze odżywiony na oko pięćdziesięcioletni mężczyzna z wąsem. Kiedy zlecał kradzież cennego woluminu, przedstawił się jako Dym. Hiacynt nie miał wątpliwości, że człowiek ten jest tylko pośrednikiem wykonującym polecenia kogoś potężniejszego. Uruchomił swoje kontakty i udało mu się dowiedzieć, że Dym jest górnikiem pracującym jako dowódca zmiany w jednej z królewskich kopalń. Były to jedyne legalne miejsca eksploatacji surowców mineralnych. Znajdowały się zwykle na niezamieszkałych, mało ważnych płaskowyżach. Dym nie był więc biedny, ale z pewnością nie posiadał majątku odpowiedniego, by wynająć Hiacynta.
– Jak zaawansowane są prace? – zapytał mężczyzna.
– Myślę, że tunel jest gotowy w połowie – odparł.
– Jakieś problemy?
– Żadnych. Dzikusy machają kilofami aż miło. Od czasu do czasu wbijają się w wodę i trzeba przerwać pracę, ale nigdy na długo.
– Kto wejdzie do środka?
– Ja i mój zastępca. – Wskazał Tyna, który na rufie karmił nietoperza. – Pozostali zostaną na pokładzie, by utrzymać położenie statku.
– A ta osoba z Uniwersytetu, która ci pomogła? – zapytał Dym.
– Nie chcę jej do tego mieszać.
– Przyda ci się ktoś, kto zna tę uczelnię, kto był w tych podziemiach i wie co nieco o książkach. Mówiłeś, że to bezpieczny skok. Zabierz tę osobę, może się przydać.
Hiacynt stłumił w sobie chęć wyrzucenia mężczyzny za burtę i powiedział tylko:
– Przemyślę to.
Isna
Sokolisko wznosiło się trzysta stóp powyżej Płaskowyżu Grolejskiego tuż obok jego południowej krawędzi. Było małym płaskowyżem niemal w całości zagospodarowanym jako port, co miało swoją przyczynę w jakichś ulgach podatkowych.
Oba lądy łączył wyciąg linowy. Isna zapłaciła za transport i wzbiła się ku niebu w drewnianej klatce. Na szczęście dzień był bezwietrzny i pogodny, więc nie rzucało na boki. Dwa tysiące stóp niżej błyszczało morze.
Natychmiast zaczęły nękać ją kolejne wizje pękającego łańcucha. W większości z nich spadała do morza, lecz w niektórych konstrukcja sunęła niczym wahadło i roztrzaskiwała się o skały.
Oprócz niej w wagonie podróżowała dwójka nieznajomych. By zapomnieć o strachu, Isna przysłuchiwała się ich rozmowie.
– Najnowsze pomiary głębokości morza – powiedział mężczyzna do swej towarzyszki – sugerują, że gdyby lądy opadły, utonęłyby. Dlatego erozjanie są głupi.
– Skoro lądy wiszą, czemu miałby nie unieść się na wodzie? – zapytała kobieta.
– Bo magia grawitacyjna przestałaby istnieć! – zirytował się mężczyzna.
– Te pomiary są niedokładne. Dno jest nieregularne.
– Mózgi erozjan są nieregularne. Przecież od czasu Wzniesienia lądy erodują. Są mniejsze niż były.
– Jednak kiedyś nie wystawały na łokieć ponad morze! Nie wiesz, ile czasu potrzeba, by zetrzeć górę. Poza tym, skąd wiesz, że dno się nie podnosi? Skoro istnieje erozja, jest i akumulacja.
– W Perłach Południa wiele lądów wznosi się jeden nad drugim. Gdyby spadły…
Isna miała dość, na szczęście podróż dobiegła końca. Przypominające otwartą paszczę pomieszczenie górnego kołowrotu połknęło ich łagodnie, drewniana konstrukcja traciła szybkość, zaczęła trzeć o klepisko, aż w końcu znieruchomiała.
Szajkę Hiacynta znalazła na pokładzie. „Cień Księżyca” zajmował dok wraz z tuzinami innych statków, nie wyróżniał się niczym, a przelewające się wszędzie tłumy zapewniały anonimowość.
Isna wyściskała Tyna, którego nie widziała od lat, a brat przedstawił ją pozostałej dwójce załogi – pulchnej kobiecie w kapitańskim stroju i starszemu mężczyźnie o ponurej, pokrytej bliznami twarzy.
– Wciąż możesz się wycofać – powiedział Hiacynt.
– Nie ma mowy – odparła. – Kiedy wyruszamy?
– Jutro w nocy tunel ma być gotowy – wyszeptał jej brat.
Hiacynt
Na szczytach obu masztów umieścili giętkie i długie patyki z przymocowanymi dzwoneczkami – jeśli statek niebezpiecznie zbliży się do płaskowyżu, patyk wygnie się i ostrzeże załogę, nim uderzą w skałę. Na razie zabezpieczenie to było niepotrzebne, Kanna i Mruk doskonale prowadzili „Cień Księżyca” przez ciemność, zbliżając ich ku punktowi światła.
Hiacynt obserwował siostrę, która stała przy burcie i wypatrywała niebezpieczeństw. Wiedział, że Isna cierpi na lęk wysokości, lecz dobrze maskowała strach.
Tej nocy przestworza należały wyłącznie do nich. Bez przeszkód dotarli do celu, którym okazały się pochodnie trzymane przez odwróconych. Kanna i Hiacynt zrefowali żagle, Mruk poniósł kadłub, budząc dzwonki po raz pierwszy do życia, aż w końcu „Cień Księżyca” znieruchomiał.
Z otworu wysunęła się drabina sznurkowa i opadła aż na pokład. Zeszło po niej – oczywiście do góry nogami – trzech odwróconych.
– Wy przebić ostatni jeszcze tyle skały – powiedział jeden z nich, pokazując grubość dłonią. Odwiązał przyczepiony do tułowia kilof oraz grubą szmatę. Przedmioty spadły na pokład. – Teraz zapłaty.
Hiacynt wręczył im przedmioty, które dostał od Dyma. Wśród nich były urządzenia z kryształami grawitacyjnymi, trochę metali, lampy i inne rzeczy przydatne ludziom żyjącym w dzikich jaskiniach wbrew grawitacji. Odwróceni schowali wszystko do worków, które przywiązali do swych ciał, po czym opuścili statek.
– Idziemy – powiedział Hiacynt.
Tyn z kilofem na plecach wszedł na drabinę jako pierwszy. Nietoperz zerwał się z jego ramienia i pomknął w stronę dziury. Isna wspinała się jako druga. Hiacynt był ostatni, gdyż miał nadzieję ubezpieczać siostrę. Wszyscy przytroczyli do boków lampy.
– Dasz radę? – zapytał w połowie wysokości masztu, gdy jego siostra na długi czas utknęła na jednym ze szczebli.
– Tak. Dalej będzie łatwiej.
Po wejściu do dziury zniknęła przytłaczająca świadomość otaczającego ich bezkresu, lecz wcale nie było łatwiej. Co prawda sznurkową drabinę (którą wciągnęli za sobą) zastąpiła solidna drewniana, montowana wraz z postępem prac, musieli jednak uważać, by nie poranić dłoni o skalne krawędzie, w wielu miejscach wciąż sączyła się woda, a zmęczenie i klaustrofobia skutecznie opóźniały wspinaczkę. Hiacynt dwukrotnie przytrzymał siostrę po poślizgnięciu, raz sam o mało nie spadł, a przekleństwa Tyna świadczyły, że i on napotyka problemy.
Hiacynt zaczął powoli tracić czucie w dłoniach i oddychał coraz ciężej. Tunel ciągnął się i ciągnął. W końcu jednak Tyn wyszeptał:
– Jesteśmy.
Odwróceni wyżłobili tu jamę, w której Hiacynt i Isna mogli się schować, kiedy ich towarzysz rozwalał ostatnią, cienką warstwę skał.
Isna usiadła, drżąc i dmuchając w dłonie. Nietoperz Tyna zawisł tuż obok jej głowy, wyglądając trochę jak jeden z odwróconych, tyle że ze skrzydłami.
– Najgorsze za nami – szepnął Hiacynt. – W dół będzie łatwiej.
Tyn uderzył w strop kilka razy, tłumiąc odgłos materiałem. Posypały się skalne odłamki.
– Przebiłem się – powiedział. – Wchodzę. Dam znać, czy jest bezpiecznie. I pamiętajcie o zasłonięciu twarzy.
Zniknął im z oczu, a po chwili zapewnił, że wszystko jest w porządku.
Wyłonili się z podłogi czwartego poziomu biblioteki Uniwersytetu Grolejskiego. Nie było tu żadnej posadzki czy klepiska, jedynie rudoczerwony piaskowiec. Również ściany i strop stanowiła skała, widoczne warstwy tworzyły oszałamiające wzory. Strop z podłogą łączyły potężne kolumny.
Unieśli lampy, wyganiając mrok z kolejnych fragmentów podziemi, i ruszyli przed siebie. Isna ożywiła się i zaczęła oglądać wszystko z bliska. Minęli szkielet jakiegoś nieznanego im zwierzęcia – kości zostały połączone drutami, lecz nie cała kompozycja przetrwała próbę czasu. Na ścianach pełno było obrazów i gobelinów przedstawiających sceny wywołujące w Isnie nie lada zdumienie. Minęli metalowego nieruchomego człowieka, dzierżącego w dłoniach olbrzymią broń.
– To zbroja – powiedziała Isna. – Nie sądziłam, że jeszcze istnieją. Wiecie, ile to jest warte?
– Nie przeciśniemy jej przez otwór – powiedział rozczarowany Tyn. – Ale może znajdziemy coś bardziej poręcznego.
– Wykluczone – odparł stanowczo Hiacynt. – Bierzemy tylko książkę. Im później zorientują się, że coś zniknęło, tym lepiej dla nas.
Dotarli do wnęki, gdzie stał regał z wieloma tomami. Co dziwne, obok znajdowało się łóżko, miednica, toaletka i spora szafa.
– Same pospolite tytuły – stwierdziła Isna, oświetlając biblioteczkę. – Szukamy dalej.
Hiacynt i jego siostra ruszyli przed siebie, Tyn stał jeszcze chwilę i obserwował łóżko.
– Czy tylko mnie to dziwi? – rzucił do siebie i poszedł za nimi.
Dotarli do dużego, okrągłego podwyższenia, na którym wznosił się potężny regał wykonany z marmuru. Przed meblem stało drewniane krzesło, a na nim zgaszona lampa. Całość przypominała przedziwny ołtarz z przedmiotem kultu w postaci kilkudziesięciu tomów.
Tyn podniósł dłoń, na której siedział nietoperz.
– Dajesz, Noc – powiedział. – Tylko ostrożnie.
Zwierz wleciał na podwyższenie, uczepił się jednej z półek i zawisł głową w dół. Rozłożył skrzydła, sygnalizując właścicielowi, że wszystko w porządku.
– Chyba nie ma żadnych pułapek – stwierdził Tyn.
– Poczekaj – zatrzymała go Isna. – Może…
Tyn jednak nie czekał. Wszedł jedną nogą na podwyższenie i wrzasnął, gdy targnęły nim konwulsje. Hiacynt natychmiast pociągnął go za rękę, ściągając ze stopnia.
Złodziej trząsł się jeszcze przez chwilę, twarz miał bladą jak papier. Noc wrócił i wylądował na jego głowie, wyraźnie zaniepokojony.
– W porządku – powiedział w końcu Tyn, odsłonił twarz i wypluł krew z ust. – Dajcie mi chwilę. Przeżyję.
– Co to, do cholery, jest? – zdenerwował się Hiacynt. – Ktoś ma pomysł, jak podejść do tej książki i nie umrzeć?
– Władze Uniwersytetu na pewno znają jakiś sposób – powiedziała Isna i znów zaczęła się rozglądać.
– Myślisz… – zaczął Hiacynt.
– …że ktoś tu jest – dokończyła jego siostra. – Jakiś, jak to kiedyś powiedziałeś, wartownik. Musimy tylko ją znaleźć.
– Ją? – zapytał Tyn.
– Ktoś tu mieszka? – zastanawiał się Hiacynt. – Jeśli tak, to już na pewno zawiadomił władze Uniwersytetu.
– Nie, jeśli nie może stąd wychodzić – powiedziała Isna i uśmiechnęła się smutno, co w świetle lampy wyglądało dość upiornie.
– Idźcie – powiedział Tyn. – Dam sobie radę.
Rozdzieli się. Hiacynt rozpoczął przeczesywanie podziemi od miejsca, w którym jeszcze nie byli. Znalazł drzwi, prawdopodobnie wejściowe. Próbował je uchylić, lecz były zamknięte na klucz.
– Tutaj – odezwała się jego siostra głosem będącym przedziwnym połączeniem szeptu i krzyku.
Znalazł ją przy wnęce mieszkalnej. Otworzyła drzwi szafy, w której siedziała skulona, chuda postać. Kobieta lub dziewczyna, o skórze tak bladej, że prawie przezroczystej, jasnych włosach i wielkich, przestraszonych oczach. Była zaskakująco wystrojona – w białą suknię i miękkie pantofelki – lecz jej ubiór wyglądał, jakby chodziła w nim nieprzerwanie od roku.
– Dzień dobry – odezwał się Hiacynt łagodnym głosem. – Nie chcemy cię skrzywdzić, prosimy jednak o przysługę. Musimy pożyczyć jeden z tomów. Ten z podwyższenia.
– Jak ci na imię? – zapytała Isna.
– Imię? – powtórzyła.
– Jesteś strażnikiem tego miejsca, prawda? – kontynuowała. – Możesz przejść przez barierę i podejść do regału. Widziałam, że lubisz czytać tamtejsze pozycje. Pomożesz nam?
– Jeśli jestem strażnikiem – powtórzyła słabym głosem, zupełnie jakby dawno go nie używała – dlaczego miałabym wam pozwolić ukraść zawartość biblioteki?
– Chcesz stąd wyjść? – zapytała Isna. – Jeśli nam pomożesz, możemy cię zabrać.
Nieznajomą najwyraźniej przeraziła ta perspektywa, bo skuliła się jeszcze bardziej.
– Pomożesz nam? – zapytał Hiacynt, powoli tracąc cierpliwość.
Nie odpowiedziała.
Wyjął sztylet. Niewielki, lecz z metalowym ostrzem. Własnoręcznie zrabowany.
– Zaczniemy od palców – zdecydował. – Masz ich dużo. Po każdym obciętym będę powtarzał pytanie. Pomożesz?
– Kazali… mi – wydukała bliska płaczu – bym w takiej sytuacji oddała życie za bibliotekę.
Isna zbliżyła się do dziewczyny.
– Pieprzyć ich. Niech sami oddają życie. Nie jesteś im nic winna, prawda?
Zaprowadzili strażniczkę do miejsca, gdzie zostawili Tyna. Mężczyzna pomachał im, a że właśnie próbował stanąć na nogi, zachwiał się i o mało nie upadł.
– Uszanowanie, panienko – zwrócił się do nieznajomej, która zrobiła wielkie oczy i nic nie odpowiedziała.
– Dolna półka po prawej, brązowa okładka – powiedział Hiacynt i wyjął spod pazuchy bardzo podobny tom. – Ten postawisz na jego miejscu. Ale najpierw musimy się upewnić, że jak tam wejdziesz, będziemy w stanie cię wyciągnąć.
– Postrasz ją nietoperzem – zasugerował Tyn, podnosząc z dumą pupila.
– Błagam, twój latający szczur nie przeraziłby nawet komara – powiedział Hiacynt i zaczął ciąć koc, który zabrał z łóżka dziewczyny.
Obwiązał ją w pasie, ostrzegając, że jeśli zrobi jeden głupi ruch, natychmiast ściągnie ją z podwyższenia.
Młoda kobieta podeszła do regału, trzęsąc się ze zdenerwowania, podmieniła książki i posłusznie wróciła. Kiedy wręczała Hiacyntowi egzemplarz, wybuchnęła płaczem. Tyn podszedł do niej i zaczął uwalniać z węzła, jednocześnie pocieszając.
Hiacynt podarował książce tylko jedno krótkie spojrzenie, po czym schował łup.
– Wygada się, co wzięliśmy – szepnął do siostry. – Powinniśmy się jej pozbyć.
– Nie – odparła ostro Isna. – Jednak nie może tu zostać.
Tyn podszedł do nich, minę miał trochę zmieszaną.
– Ona powiedziała – zaczął niepewnie – że zabiją ją za… jak to określiła… zdradę biblioteki. A ja nie lubię, gdy ludzie przeze mnie giną. Może zabierzemy ją ze sobą?
Hiacynt zgodził się. Dziewczyną będzie można zająć się później.
Zejście z nieznajomą, której nie ufał, wymagało zmiany planów. Powiązali się liną z koca. Pierwszy szedł Hiacynt, za nim dziewczyna, następnie Tyn i Isna. Dziurę zakryli, przesuwając jeden z dywanów – szczypta amatorszczyzny, która uwierała Hiacynta jak kamień w bucie, lecz nic lepszego nie byli w stanie zorganizować.
Strażniczka już po kilku szczeblach odpadła z drabiny, lecz zdołali ją utrzymać. Tyn wziął dziewczynę na plecy i zniósł na sam dół otworu.
Tuż przy końcu szybu Hiacynt zatrzymał się, przysłonił lampę i sprawdził, co dzieje się pod płaskowyżem. A nie działo się dobrze.
„Cień Księżyca” powinien czekać w ciemnościach, tymczasem pokład był oświetlony. Po chwili Hiacynt zrozumiał dlaczego. Zbliżał się do niego okręt strażniczy.
– Na razie tu zostajemy – rzucił do towarzyszy. – Przesłońcie lampy.
Obserwował to wszystko z góry niczym jakiś wyjątkowo bezsilny bóg. Na przybliżającym się okręcie – dwumasztowym, średniej wielkości – mieściła się kilkunastoosobowa załoga. Na „Cieniu Księżyca” byli tylko Kanna i Mruk. Ten drugi zaczął przywiązywać się do masztu długą i wytrzymałą liną. Hiacynt od razu zrozumiał, co planuje.
– O w mordę – zaklął.
Wrogi okręt zawisł tuż obok. Strażnicy połączyli burty drewnianym trapem, cały czas wykrzykując polecenia. Dwaj z nich zapalili silne lampy kierunkowe i zaczęli oświetlać spód płaskowyżu.
– Wszyscy dwa szczeble do góry – rozkazał Hiacynt.
– Jakiś czas temu – zaczęła dziewczyna – powiedziałam wicerektorowi, że słyszę stukanie w ziemi. Stwierdził, że to niemożliwe, by ktoś kopał tak głęboko, ale zapewnił, że sprawdzą to przy okazji.
Jedna z lamp trafiła na dziurę, światło wlało się do otworu.
Wtedy właśnie Mruk wbiegł na okręt strażniczy, wlokąc za sobą sznur. Wojskowi byli tak zaskoczeni, że tylko dwóch ruszyło w jego kierunku, wyciągając drewniane miecze. Za późno. Złodziej dotarł do środka kadłuba, miejsca, gdzie znajdowało się wzmocnione drewno, i upuścił płytkę naciskową nastawioną na pełną moc.
Statek strażniczy zaczął opadać z dużą szybkością, pchany przez kryształ grawitacyjny. Załoga wrzeszczała. Mruk oderwał się od desek utrzymywany przez linę, statek spadał naokoło niego. I wszystko pewnie skończyłoby się dobrze, gdyby nie drobny ruch liny, który sprawiły, że nieszczęśnik zaplątał się o takielunek.
Lina łącząca Mruka z „Cieniem Księżyca” naprężyła się, statek Hiacynta zaczął się niebezpiecznie przechylać.
Kanna nie zastanawiała się ani chwili. Przecięła linę przy relingu, posyłając Mruka, wrogi okręt i jego załogę prosto do morza.
Było zbyt ciemno, by ujrzeć moment uderzenia w wodę, lecz dało się usłyszeć plusk. Spadali siedemnaście uderzeń serca.
Hiacynt wziął głęboki wdech. Już dawno nie stracił podczas skoku nikogo z ekipy. Nigdy nie zabił tak wielu ludzi. Musiał wziąć się w garść.
– Możemy schodzić? – zapytał Kannę.
– T… tak – odparła kobieta.
– Dobrze. I zasłoń twarz.
– Dlaczego?
Hiacynt opuścił drabinę sznurkową i cała czwórka zeszła na pokład.
– Zgaś te lampy, bo zaraz zlecą się tu kolejni – nakazał Kannie.
– Straciliśmy… – zaczęła.
– Widziałem. Musimy ruszać. Kto stanie przy krysztale? Pani kapitan, da pani radę?
– Tak. Opuszczę nas i polecimy nisko.
Dziewczyna z biblioteki rozglądała się we wszystkie strony, a ponieważ byli w środku nocy pod płaskowyżem, widziała niewiele. Jednak i tak była zdumiona.
– Kto to? – zapytała Kanna.
– Nie wiem – odparł Hiacynt. – Może ją porwaliśmy, może uratowaliśmy, trudno stwierdzić. Nikt ważny. Istotne jest to, byśmy dotarli do naszego zleceniodawcy, zanim władze zorientują się, co zrobiliśmy.
– Czyli mamy książkę? – zapytała kapitan.
Hiacynt wyjął tomik i zaczął go kartkować.
– Nie! – usłyszał głos Isny. – Nie czytaj tego. To może być niebezpieczne.
Isna
Zamknęli dziewczynę pod pokładem, w małej kajucie z dużym oknem. Być może Hiacynt miał nadzieję, że uwięziona wyskoczy i problem rozwiąże się sam. Nic z tego. Obserwowała krajobraz, gdy odwiedziła ją Isna. Właśnie wstawało słońce, a na tle bezchmurnego nieba liczne płaskowyże przypominały zastygłe na wieczność skamieliny z dawnego świata.
– Śniadanie. – Isna postawiła przed nią miskę.
– Słyszałam jakieś krzyki – powiedziała dziewczyna. – Coś się stało?
– To nasz dowódca. – Isna pamiętała o świętej zasadzie: żadnych imion ani innych wskazówek mogących zdradzić tożsamość członków grupy. – Nie posłuchał mnie i postanowił poczytać skradzioną książkę. Coś z nim zrobiła. Stracił przytomność i wciąż dochodzi do siebie.
– Przykro mi – odparła.
Isna wyjęła skradziony tom w brązowej okładce.
– Czytałaś to, kiedy siedziałaś w tamtych podziemiach? – zapytała.
– Tak.
Isna uśmiechnęła się zachęcająco.
– Coś więcej?
– To „Erozja” napisana własnoręcznie przez Grauda.
– Och. Więc rzeczywiście musi mieć dużą wartość. O czym traktuje?
– Graud opowiada w niej o kondycji społeczeństwa sprzed Wzniesienia, wyjaśnia, dlaczego postanowił podnieść lądy i wyjawia, jak to zrobił.
– Uznał ludzi za zepsutych i Wzniesieniem postanowił ich uratować – powiedziała Isna, gdyż znała te fakty z innych źródeł.
– Tak. Graud ponoć osobiście zapieczętował podwyższenie, które widzieliście, i samą książkę, by nikt poza nim i jego potomkami nie mógł przeczytać „Erozji”.
– Więc jesteś jego potomkiem – domyśliła się Isna.
– Na to wychodzi.
– Spędziłaś na czwartym poziome całe życie? – zaciekawiła się Isna.
– Tak. Urodziłam się tam i nigdy stamtąd nie wychodziłam. Nie wiem, kim jest mój tata. Mama była strażniczką przede mną, a właściwie byłyśmy razem, póki nie podrosłam. Później zabrali mamę i nigdy więcej jej nie widziałam. Była lepszą osobą ode mnie. Kiedyś powiedziała, że bardzo mnie kocha, ale jeśli ktoś przystawi nóż do mojego gardła, żądając przyniesienia książki, będzie musiała mnie poświęcić, bo taki jest obowiązek strażnika. – Oczy dziewczyny zaszkliły się nagle. Odbijał się w nich blask wschodzącego słońca. – Mama dobrze mnie wykształciła, odwiedzali nas też profesorowie z Uniwersytetu. Jednych lubiłam bardziej, innych mniej.
– Znasz profesora Kadere? – zapytała Isna.
– O tak. Kiedyś często do mnie przychodził. Lubił, kiedy czytałam mu księgi z podwyższenia. W końcu jednak przestał mnie odwiedzać. Spytałam nawet, czy umarł, lecz nie. Chyba mu zabronili.
– Co sądził na temat „Erozji”? – dociekała Isna.
– Myślę, że go zaintrygowała, ale nie był zbyt wylewnym dyskutantem.
– Skoro nie masz imienia – zmieniła temat Isna – jak zwracali się do ciebie ci wszyscy profesorowie?
– Przeważnie „strażniczko”. Mówili, że dostanę imię, gdy skończy się moja warta.
– Kiedy urodzisz i wychowasz następczynię? – domyśliła się Isna.
Strażniczka zmieszała się i zaczerwieniła.
– Opuściłaś podziemia, więc masz prawo wybrać sobie imię – zasugerowała Isna.
Dziewczyna zastanawiała się chwilę.
– Może… Nadzieja.
– Bardzo ładne. – Isna ostrożnie podeszła do okna. Zamknęła oczy, próbowała powstrzymać strach przed wysokością. Niezbyt się udało, więc z szybko bijącym sercem zaczęła oceniać położenie statku względem płaskowyżów. – Czy teraz, Nadziejo, mogłabyś przeczytać mi fragment „Erozji”? Może jest jakiś, w którym Graud pisze, jak sprowadzić lądy z powrotem na dół?
– Są takie strony, ale dość zagadkowe. Nie jestem pewna…
– …czy Graud napisał te słowa, by ukarać ludzkość i całkowicie ją zniszczyć, posyłając lądy w głębiny, czy chciał jej wynagrodzić i wrócić pełen dobrobytu świat, w którym kiedyś żyli. Ja też nie jestem pewna. Każdy erozjanin się z tym gryzie, może poza skrajnymi fanatykami.
– Ja…
Do kajuty wleciał nietoperz, a to znaczyło, że zaraz zjawi się Tyn. Złodziej podszedł do niej z przepraszającym uśmiechem i w imieniu Hiacynta zażądał zwrotu książki.
Hiacynt
Hiacynt poczuł się już na tyle dobrze, że wyszedł na pokład. Pierwsze, co zrobił, to zaczął wypatrywać płaskowyżu, na którym mógłby bezpiecznie zostawić siostrę. Kilkoryb wydawał się idealny, ale kręcił się wokół niego okręt strażniczy, więc lepiej było się nie zbliżać. W pewnym momencie zauważył, że książka zniknęła.
– Co ci odbiło? – rzucił gniewnie, gdy Tyn przyprowadził Isnę i oddał mu tom.
– Chciałam wiedzieć, co tam jest napisane. Podejrzewam, że ona, Nadzieja, jest jedyną osobą, która może przeczytać tę książkę.
– Nadzieja? To jej imię? Skoro zna treść, to ją o nią zapytaj. Tylko szybko, dokonaliśmy skoku, jakimś cudem przeżyliśmy, więc chcę, byś jak najszybciej wróciła na Uniwersytet.
– Mogłabym z wami polecieć na Trycz – zasugerowała niewinnie.
– A skąd ty wiesz…? Tyn się wygadał?
– Myślisz, że nasz płaskowyż zmienił się przez te lata? Pewnie wyda nam się mniejszy, niż był. Przez wspomnienia czy erozję? A może jedno i drugie.
– Słuchaj, to nie wycieczka – ostrzegł ją Hiacynt. – Jest bardzo prawdopodobne, że Dym będzie chciał nas zabić lub oszukać, byle nie zapłacić. Tak to już bywa w półświatku.
Na Isnie nie zrobiło to wrażenia.
– Musimy nadłożyć sporo drogi, by nasza trasa nie wyglądała podejrzanie. Będziemy lecieć wysoko. – Zaakcentował ten ostatni wyraz, próbując rozbudzić jej lęk.
Isna tylko wzruszyła ramionami.
– Może powinniśmy oddać dziewczynę Dymowi? – zasugerowała. – Nie będziemy jej trzymać wiecznie pod pokładem. A nuż nasz zleceniodawca doceni, że ktoś mu przeczyta tę książkę, skoro sam nie może? Mam przeczucie, że z pewnością to doceni.
Isna
Po kilku dniach przybyli na Trycz nocą. Jak złodzieje, pomyślała Isna, nim zdała sobie sprawę, że przecież nimi są. Zbliżając się do płaskowyżu, czuła dziwne zakłopotanie, jakby głęboko rozczarowała rodzinną skałę. Natomiast kiedy wylądowali, zalała ją nostalgia.
Trycz był maleńkim płaskowyżem, nie miał kołowrotów do sąsiadów, jedynie niewielki port, który stanowiło klepisko z trocin i kilka bud. Oprócz „Cienia Księżyca” stały na nim trzy zdezelowane statki.
Tyn zniknął w jednym z budynków, lecz nie zastał nikogo, kto mógłby pobrać opłatę portową.
– Kiedy będziemy wracać, przelecimy nad naszą wioską – obiecał jej brat. – Teraz po prostu zostań z Kanną i pilnuj statku.
Wyprowadzili Nadzieję spod pokładu, nieco zaskoczoną tym, że nikt nie zasłania przed nią twarzy. I tak było dość ciemno, a nie chcieli wyglądać na bandytów. Strażniczka rzuciła Isnie ostatnie spojrzenie, po czym została zabrana w mrok przez Tyna i Hiacynta.
Oczywiście Isna nie zamierzała słuchać brata.
– Chcę zobaczyć mój dawny dom. Wrócę przed nimi.
– Zapomnij – odparła Kanna.
Więc Isna czmychnęła, kiedy tylko kobieta zajęła się swoimi kapitańskimi obowiązkami.
Idąc drogą prowadzącą z przystani do wioski, przypominała sobie różne dobre chwile z dzieciństwa. Rosnący przy drodze las częściowo wykarczowano, lecz widziała również świeżo nasadzone drzewa. Z rozmyślań o przyszłości tego miejsca wyrwał ją widok trzech mężczyzn, idących w stronę portu. Wszyscy uzbrojeni w drewniane miecze, żaden nie wyglądał znajomo. Zaniepokoiło ją to. Kiedyś znała na Tryczu wszystkich, a nowi osadnicy nie byli częstym zjawiskiem. Przyspieszyła kroku.
Centrum płaskowyżu stanowiła mała zbieranina drewnianych budynków – gospody, kramów, kaplicy i siedziby zarządcy. O tej porze czynna była tylko gospoda. Dzięki padającemu z niej światłu Isna dostrzegła Hiacynta, Tyna i Nadzieję znikających w dawnej pracowni szewca.
Podbiegła i weszła do środka chwilę po nich. Hiacynt oświetlał wnętrze lampą, Tyn i Nadzieja stali w milczeniu. Po chwili Isna zrozumiała, na co patrzą.
Dym kołysał się, powieszony za ręce na długim sznurze. Jego głowa wygięta była pod nienaturalnym kątem, ubiór miał cały we krwi.
– Wiedzą – powiedziała Isna, a cała trójka spojrzała na nią jednocześnie. – Musimy uciekać.
Wybiegli z budynku. Dwie ciemne postacie ruszyły w ich kierunku.
– Znam skrót – rzucił Hiacynt i wbiegł między drzewa. Zgasił lampę i poprowadził ich lasem, prawdopodobnie gubiąc pościg.
Kiedy ujrzeli przystań, jej brat zaklął cicho. Przynajmniej tuzin strażników kręciło się w pobliżu „Cienia Księżyca”.
– Musimy się przebić – powiedział Hiacynt. – Wybiegniemy z drugiej strony, skąd się nas nie spodziewają.
Popędzili za nim, najpierw wzdłuż przystani, a następnie biegiem ku jej środkowi. Tyn i Hiacynt wyciągnęli drewniane miecze, powalili strażnika, który stanął im na drodze. Skądś w powietrzu pojawił się Noc, wplątując się we włosy mężczyzny stojącego tuż przy burcie. Na pokładzie Kanna przerzuciła skrępowane dłonie przez szyję jednego ze strażników i zaczęła go dusić. Inny uderzył ją drewnianym mieczem i kapitan poleciała na deski.
Isna i pozostali wbiegli na trap, odepchnęli stojącego na nim zbrojnego i odrzucili deskę.
– Podnieś nas! – krzyknął Hiacynt do Tyna, a sam poszedł rozprawić się z dwójką strażników, którzy czekali na pokładzie.
Jeden z nich, widząc, że złodzieje mają przewagę liczebną, skoczył za burtę i wylądował z trzaskiem łamanych nóg. Drugi wyjął drewniany miecz i ruszył w stronę Hiacynta.
Isna obserwowała, jak jej brat zgrabnym ruchem paruje cios, a drugą ręką wbija stalowy sztylet w szyję przeciwnika. W chwili gdy martwy osunął się na pokład, „Cień Księżyca” uniósł się tak gwałtownie, że aż poczuła to w uszach.
Chyba po raz pierwszy w życiu ucieszyła się, że jest tak wysoko.
Hiacynt przeciął więzy Kanny i ruszyli stawiać żagle. Strażnicy na dole głośno wyklinali, lecz nic nie mogli zrobić.
– Skąd wiedzieli? – pytał Hiacynt samego siebie, gdy udało im się w końcu rozwinąć żagle. – Statek jest spalony. Poza tym, jeśli mają w pobliżu okręty strażnicze, to nas dogonią. A mają na pewno. No i najważniejsze – wyjął brązową książkę – co do cholery mam z tym teraz zrobić?
Isna wyjęła tom z ręki brata.
– Tylko na chwilę – obiecała. – Nie ukradnę.
Kiedy przelecieli przez krawędź płaskowyżu, ujrzeli za sobą cztery podnoszące się punkty światła. Okręty strażnicze pędziły ku nim, a każdy o wiele szybszy niż kupiecki „Cień Księżyca”.
– Czy ktoś ma jakiś pomysł, co teraz? – zapytał Hiacynt.
– Dym dał nam trzy przyciskacze – przypomniała Kanna. – Mruk zużył tylko jeden.
– Dwa to za mało. Poza tym, kiedy się zbliżą, na pewno użyją lin. Musielibyśmy rzucić te kryształy na ich pokład, to cholernie trudne.
– Wlećmy pod Trycz – zasugerowała Isna.
Hiacynt spojrzał na nią zdumiony.
– I w jaki sposób ma nam to pomóc? – zapytała nie mniej zdziwiona Kanna.
– Opuścimy płaskowyże – odparła.
Hiacynt, Kanna i stojąca nieco dalej Nadzieja spoglądali na nią zdumieni.
– Dalej nic nie rozumiecie? Wynajął was człowiek, który przewodzi wszystkim erozjanom, mój dobry przyjaciel, profesor Kadere z Uniwersytetu Grolejskiego. Cały ten skok, wybór celu, pomysł podkopu, to w takim samym stopniu jego jak i moje pomysły. Przez wiele miesięcy dzielił się ze mną przemyśleniami. Nie był pewien, czy to zadziała, ale jest już u kresu życia i musi spróbować. Kiedy zdradziłam mu, jak utalentowanym złodziejem jesteś…
– Co zrobiłaś? – zapytał z niedowierzaniem Hiacynt.
– …dostrzegł, że to jego najlepsza szansa. Tuż po skoku władze uczelni musiały się domyślić, co zaszło, pewnie od dawna podejrzewali Kadere o erozjańskie ciągoty. Zniknęła dziewczyna, zniknął statek patrolujący spód płaskowyżu, przyszli po profesora i zmusili go, by wyjawił, gdzie mieliśmy spotkać się z Dymem. Wybór miejsca, tak wtrącając, też był moim pomysłem.
Hiacynt nie potrafił z siebie wydusić słowa, więc wyręczyła go Kanna.
– No dobrze, więc jaki jest twój plan?
*
Manewr opadania rozpoczęli, kiedy ścigające ich statki wciąż były nad lądem i nie mogły zniżyć się w ślad za nimi. Później zaczęli zataczać łuk, by wlecieć pod płaskowyż. Kanna operowała kryształem całkiem przyzwoicie, lecz wiatr wiał słabo i kiedy znaleźli się pod Tryczem, zaczęło już wschodzić słońce.
Isna po raz pierwszy ujrzała spód rodzinnego lądu – wyglądał jak mała, odwrócona góra w odcieniach brązu, szarości i czerni. W wielu miejscach gniazdowały ptaki, widać było również niewielki wodospad przy południowej krawędzi. Odwróciła wzrok i zlokalizowała cztery ścigające ich statki. Trzymały się blisko siebie, największy z nich na przedzie pościgu.
– Mogą nas dogonić przed południem – stwierdziła Kanna.
W końcu nad ich głowami pojawiło się niebo, przelecieli pod krawędzią.
Isna podeszła do stojącej na dziobie Nadziei i wręczyła jej książkę w brązowej okładce.
– To najważniejsza rzecz, którą mi wpoili – powiedziała strażniczka. – Nigdy nie czytaj książek z podwyższenia poza nim.
– Nie sądzę, by w tych okolicznościach zdołali cię powstrzymać – odparła Isna, siląc się na uśmiech.
Nadzieja wyglądała na przerażoną.
– Nie wiem…
– Wszyscy trafimy na stos, jeśli tego nie zrobisz. Nie ma, jak uciec. Nie możemy się ukryć. Pozostało nam zrobić tylko jedno. Zmienić świat i zostać bohaterami. Naprawdę myślisz, że skażą nas, kiedy lądy powrócą na miejsce, z którego zostały wyrwane? Będą o nas układać pieśni. Wrócę na Trycz i sprawię, że stanie się najwspanialszą z wysp. Najpierw jednak wykąpię się w morzu.
Nadzieja przekartkowała tom i znalazła odpowiednią stronę. Wahała się jeszcze przez chwilę, po czym zaczęła czytać na głos. Słowa Grauda dotyczyły wiązań grawitacyjnych, natury ziaren i kropli, zbiorów odpychających. Zrozumienie sensu choć jednego zdania graniczyło z cudem.
Hiacynt, Kanna i Tyn czekali na śródokręciu, w bezpiecznej odległości, z minami sugerującymi, że zupełnie nie wiedzą, co myśleć o zachowaniu Isny.
Ona tymczasem stanęła na dziobie i rozłożyła ręce. Erozjan były setki, może nawet tysiące, lecz to ona tego dokonała. Zmieniła historię. Szkoda, że Dym i Kadere nie mogli być tu teraz z nią. Spoglądała na płaskowyże sąsiadujące z Tryczem. Przy dobrej pogodzie dało się ich dostrzec siedemnaście. W dzieciństwie znała wszystkie ich nazwy. Niektóre niezamieszkałe, inne tętniące życiem. Wszędzie naokoło.
Zaczęły spadać.
Najpierw powoli, a później bardzo szybko.
Trycz runął, silny podmuch wstrząsnął „Cieniem Księżyca”, a cztery statki strażnicze zniknęły pod niewyobrażalną skalną masą. Isna wychyliła się, by zobaczyć, jak jej rodzinny płaskowyż ląduje na morzu.
Uderzył w lustro wody, zanurzył się i całkowicie utonął. Wszystkie utonęły.
Tylko statek jej brata unosił się teraz w pustych przestworzach.
Nadzieja
Mieli zapas picia na pięć dni i jedzenia na trzy. Nadzieja była pewna, że gdy zabraknie pokarmu, zostanie skonsumowana jako pierwsza. Później jednak gruba kapitan powiesiła się na rei, a szef szajki kazał ukryć jej ciało, zamiast wyrzucić je za burtę. Strażniczka zmieniła swe przewidywania. Zostanie skonsumowana jako druga.
Jak jej potem powiedziano, zmarła miała czworo dzieci. Wszystkie mieszkały na jednym z płaskowyżów gdzieś na południu. Nadzieja rozumiała ból kobiety. W obliczu końca świata samotność była błogosławieństwem.
Młoda złodziejka, Isna, z kolei chyba oszalała. Nadzieja wciąż słyszała jej krzyk wydany w chwili, gdy uświadomiła sobie, co zrobiła. Patrzyła naokoło śmiertelnie przerażona, a potem ukryła się pod pokładem i przestała wychodzić.
Nadzieja zaoferowała szefowi (Hiacynt, przedstawił się w końcu) i Tynowi swą pomoc w kierowaniu statkiem. Problem był taki, że nie mieli pojęcia, dokąd lecieć.
– Może jakiś ląd nie zatonął całkowicie – łudził się Hiacynt. – Gdzie było ich najwięcej? Gdzie były najgrubsze?
Nadzieja zasugerowała północ.
Brat Isny też był przerażony, więc działał, udając, że ma wpływ na cokolwiek.
Tyn w rozpacz wpadać nie zmierzał, choć jego coraz częstsze żarty zaczęły przypominać tarczę, za którą skrył się przed rzeczywistością.
Nadzieja z kolei była dziwnie spokojna. Świat znała tylko z książek, nie była jego częścią, więc opłakiwać go nie potrafiła. Żałowała jedynie matki. To od niej usłyszała kiedyś, że z każdej sytuacji jest jakieś wyjście. Strażniczka postanowiła go poszukać. Pierwszy dzień po – jak to zaczęli nazywać – Upadku spędziła, przywołując w umyśle różne książki, które przeczytała, i rozmowy z profesorami, które przeprowadziła. Gdzieś tam musiała kryć się odpowiedź na ich położenie. Czuła to.
– Zabierzcie ją spod pokładu – prosiła Isna Hiacynta, rankiem drugiego dnia. Miała na myśli ciało kapitan. – Wyrzućcie przez burtę.
– Nie – odparł Hiacynt.
Próbował udobruchać siostrę, lecz tylko się pokłócili, co musiało bardzo mu ciążyć. A może Nadzieja źle to interpretowała? Całe życie uczyła się świata z książek, kiedy inni po prostu go doświadczali. Co było lepsze? Nie wiedziała.
Lecieli na północ wolno, a w dodatku co pewien czas zatrzymywał ich brak wiatru. Po horyzont ze wszystkich stron rozciągało się morze. Widziała ptaki, które nie umiejąc znaleźć miejsca do lądowania, spadały do wody.
O zachodzie słońca ujrzeli obcy statek. To znaczy zobaczył go Hiacynt, bo wzrok Nadziei wciąż nie najlepiej sprawował się w jasnościach dnia. Punkt na niebie ruszył za nimi w pościg. Zgasili światła, lecz nic to nie dało.
Rankiem trzeciego dnia Hiacynt dał jej spojrzeć przez lunetę – trzy maszty, smukły, czarny kadłub.
– Piraci – oznajmił głosem, który brzmiał, jakby czytał własny nekrolog.
Po południu łupieżcy zbliżyli się niemal na rzut liny abordażowej. Hiacynt przywiązał się do masztu, wyskoczył na długim sznurze i rozbujał, podczas gdy Tyn uniósł „Cień Księżyca”. Szef szajki zdołał wychylić się na tyle, że rzucił przyciskaczem, zanim tamci zrównali wysokość i przyczepili się linami. Piraci poszli na dno.
Piątego dnia Tyn ugotował Noc w małym rondelku. Podzielił się posiłkiem. Nadzieja bardzo go żałowała. Kiedyś sama zaprzyjaźniła się z jednym szczurem, a ten przestał ją odwiedzać, więc wiedziała, czym jest strata przyjaciela. Tyn trzymał się jednak dzielnie.
Później tego samego dnia przyszedł do niej i trochę nieśmiało zaproponował pożycie intymne. Nadzieja była nieco wstrząśnięta. Przypomniał jej się dzień, gdy jeden z młodych profesorów próbował dobrać się do tego, co miała pod suknią. Zdołała wówczas zgasić wszystkie lampy i ukryć się w ciemności, a napastnik szybko spanikował. Nigdy więcej nie wpuścili go na czwarty poziom.
Tyn był przystojny i zawsze zwracał się do niej szarmancko. Stracił nietoperza, a za kilka dni i tak wszyscy będą martwi. Postanowiła się zgodzić. Nie miała zamiaru ukrywać się przez resztę życia, na tym statku i tak nie było to możliwe.
Poszli pod pokład. Było dziwnie i całkiem przyjemnie, poza chwilą, gdy Isna ich nakryła i zrobiła małą awanturę.
Po wszystkim pomyślała o mężczyźnie, którego władze Uniwersytetu wyznaczyły na ojca jej dziecka. Czasem o nim fantazjowała, często bała się myśli, że kiedyś ją odwiedzi. To przepadło. Tyn również przepadnie, uświadomiła sobie z bólem i nawet podzieliła się swoimi przemyśleniami.
– Nie wiem, jak będzie – powiedział do Nadziei. – Jestem jednak przekonany, że ty umrzesz ostatnia.
Szóstego dnia uderzył w nich sztorm, który niemal przewrócił statek. Przeżyli. Nazbierali wody do pojemników. Zaczęli jeść Kannę.
Ósmego dnia Tyn i Hiacynt dumali nad mapą i uznali, że nie mają pojęcia, gdzie się znajdują. Postanowili lecieć dalej na północ. Wiatr im sprzyjał.
Dziesiątego dnia odważyli się zniżyć, by nałapać ryb. Minęli resztki jakiegoś statku, znaleźli spokojne miejsce i zarzucili sieci. Z wody wyłonił się morski potwór, uderzył w nich i uszkodził kadłub. Nie złapali niczego. Isna zaczęła śpiewać pod pokładem.
Dwunastego dnia Hiacynt i Tyn pokłócili się o coś z gwałtownością, na którą pozwalały im ich wyczerpane ciała. Nadzieja podejrzewała, że szef szajki chce ją zabić, a kochanek ochronić. Ale może było na odwrót. Matka Nadziei siedziała na dziobie i czytała coś na bibliotecznym podwyższeniu. Zwidy. Niedobrze.
Trzynastego dnia złapali albatrosa. Był tak pyszny, że chciało jej się krzyczeć.
Czternastego dnia znalazła się na podwyższeniu z matką i czytała książki z marmurowego regału.
– O czym to? – zapytała piskliwym głosem. Mogła mieć siedem, osiem lat.
– Zakazana geografia – odparła starsza kobieta. – Lądy, o których ludzie nie powinni wiedzieć.
Nie, przecież odtworzyła treść tej książki w głowie wiele razy! Nie ma tam nic, co mogłoby pomóc.
– Czyżby? – zapytała matka. – Cały czas sugerujesz, by lecieć na północ.
– Ten ląd nie istnieje – odparła Nadzieja.
– Tak jak czwarty poziom biblioteki?
Nienazwany północny ląd, ponoć wznoszący się najwyżej ze wszystkich. Tak daleko od morza, że trwa na nim wieczna zima. Odległy od skupisk ludzi na tyle, że nikt się tam nie zapuszczał. Był też gruby, na tysiące stóp. Opis tego dziwnego miejsca zajmował tylko jeden niewielki akapit. Nic dziwnego, że dopiero teraz sobie przypomniała.
– Dziękuję, mamo – powiedziała.
Jak jednak znaleźć to miejsce?
Od Upadku już kilka razy podnosili „Cień Księżyca”, by się rozejrzeć. Może za nisko?
Niebo było bezchmurne.
– Musimy wznieść się bardzo, bardzo wysoko – powiedziała do Hiacynta.
Kadłub „Cienia Księżyca” piszczał i trzeszczał, drewno się oszroniło, z trudem oddychali i niemal zamarzli. Horyzont wykrzywił się niczym wygięty magiczną siłą. Isna krzyczała pod pokładem.
– Tam – powiedziała Nadzieja, odejmując od oka zimną jak lód lunetę. – Jest ląd.
*
O mało nie zginęli przy lądowaniu, gdyż kadłub zarył o skały. „Cień Księżyca” nigdy już nie miał wzlecieć w przestworza. Powstałe kilkanaście dni temu wybrzeże było surowe i skaliste, lecz w głębi wyspy rozciągał się ciemnozielony las.
Nadzieja jako pierwsza postawiła stopę na lądzie, za nią Tyn, Hiacynt i na końcu, bardzo niepewnie, Isna.
Tyn ucałował strażniczkę popękanymi wargami i próbował unieść. Nie udało mu się, choć ważyła mniej niż piórko. Hiacynt usiadł na ziemi i tylko skinął jej głową. Isna rozpłakała się i dotykała gruntu, jakby nie mogła uwierzyć, że jest prawdziwy. Później wbiegła do morza i zaczęła się pluskać.
– Musimy zorganizować wodę i jedzenie – powiedział Hiacynt. – Później schronienie. Ale najpierw wyciągniemy moją siostrę, zanim się utopi.
– Tam jest strumień – zauważył Tyn.
Nadzieja ich nie słuchała. Zrobiła już dość. Wróciła na „Cień Księżyca” i znalazła „Erozję”. Lektura niezbyt porywająca, lecz nie miała prawa wybrzydzać. Możliwe, że to ostatnia książka na świecie. Schowała ją pod suknią, po czym poszła zwiedzać swój nowy dom.
Bardzo ciekawy świat. Nawet udało Ci się przemycić kawałek jego historii. Trochę może się kojarzyć ze światem z “Verticala” Kosika . Spodobało mi się pytanie, czy został stworzony za karę, czy w nagrodę. Piekło czy raj? Interesujące zagadnienie.
Kradzież najważniejsza na świecie…
Bohaterowie w gruncie rzeczy tragiczni. Może i nie byli źli, ale tak jakoś życie się potoczyło. A Isna musi mieć przerąbane.
Fabuła trzymała w napięciu, dobrze się czytało.
Babska logika rządzi!
Dzięki, Finklo. “Verticala” nie znam, ale wygląda ciekawie.
W zasadzie za komentarz powinno starczyć to https://www.youtube.com/watch?v=JxvvriJDc5k
Ale wiem, że Loża bywa upierdliwa, a planuję klikać Twój tekst, więc się nieco rozpiszę.
Podczas czytania poczułam mdłości i zawroty głowy.
Mam świadomość, że może za mało czytałam, ale Twoje opowiadanie, było dla mnie nowym wymiarem światotwórstwa. Opadające okręty, ludzie, wyspy, podkop od spodu, nietoperz jako przyjaciel i Nadzieja, wszystko to mnie oszołomiło.
Ciekawe postacie (te poza Nadzieją;), okropna społeczność i tajemnicza sekta.
No i jeszcze happy end na koniec. Tak, to też mnie rozwaliło, bo od momentu stosów liczyłam się raczej z apokalipsą.
Gratuluję! Tylko trochę straciłam motywację do pisania, bo już całe podium przeczytałam w tym konkursie…
Ale co tam! Mam już książkę – nagrodę;)
"nie mam jak porównać samopoczucia bez bałaganu..." - Ananke
Ambush, dzięki za komentarz i cieszę się, że świat tak Ci się spodobał. Mam nadzieję, że trochę motywacji zostało i coś napiszesz, bo dobrych tekstów nigdy za wiele, a ja mam urlop na styczeń, żeby je czytać :) (tzn. urlop od dyżurownia, nie w pracy, niestety).
Hej
No dobra, świat jest naprawdę dobry. Może nie oryginalny (latających lądów już było sporo), ale dobrze opisany. Wszystko też co dzieje się wokół ma ręce i nogi oraz wpasowuje się w świat. Mi najbardziej podobali się odwróceni – bardzo ciekawy pomysł.
Sama kradzież i spisek profesora oraz Isny też mnie przekonują.
To z czym mam problem to bohaterowie. Bardzo mało wiemy o załodze Cieńa Księżyca, gdzieś tam przemycasz jakieś informacje, ale jest tego zdecydowanie za mało i są to raczej suche fakty z ich życia.
Podoba mi się Hiacynt bo jest skonstruowany jasno i wypada przekonywująco. Za to jego siostra to zwykła wariatka, która doprowadza do tragedii. Na koniec dostajemy Nadzieje (ktoś chyba oglądał Misia w święta ;)), która mogłaby być świetnym głównym bohaterem, gdyby fabuła bardziej skupiła się na niej.
Samo opowiadanie oczywiście jest dobre i zasługuje na kliki :). Jednak w porównaniu do Twoich poprzednich opowiadań wypada słabiej. Ale co ja się będę produkował, dostałeś już pochwały i nominację, a nawet umieszczono cię już na podium ;) Więc może to tylko ja się czepiam nie wiadomo po co :)
Pozdrawiam :)
"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."
Cześć, Zygfrydzie.
Czyta się dobrze i przyjemnie. Motyw złodziejskiego rodzeństwa o dualistycznej naturze jest solidną ramą opowiadania.
W tak silnie (nie przychodzi mi do głowy lepsze określenie) matematycznym świecie, brakuje mi jakiegoś autorskiego systemu miar, zamiast jardów i funtów.
Ciekawi mnie otwartość biblioteki (jako fundamentu/skarbcy wiedzy i praw ludzkich) wobec przyjmowania na nauki ludzi po prostu "płacących": z niższych klas społecznych, kobiet, itd. Zakrawa to na pewną naiwność bibliotecznych reguł – ten kto płaci, ten jest godny poznania sekretów.
Natomiast mniej więcej do połowy tekstu trudno było mi wyobrazić sobie płaskowyże – czy są osadzone w wodzie, czy są nad nią zawieszone, jak to możliwe, że rynnami są odprowadzane strumienie bez większej szkody dla krajobrazu i dlaczego nie wymyślono na to odpowiedniego rozwiązania? Dlaczego kryształy zdolne przewiercić się do wnętrza ziemi są popularną zabawką wśród mieszkańców, zamiast okultystyczną i stricte zakazaną niszczycielską wiedzę, która jest w stanie (dosłownie) zniszczyć świat? Jeśli górnictwo jest nielegalne, dlaczego kontrolowanie/zasilanie statków nie jest, szczególnie że nawalają kryształy grawitacyjne? Jak ma się do tego wiatr, woda?
Drewniane miecze wydają mi się trochę zaprzeczające swojemu założeniu. Rozumiem że zakaz górnictwa uniemożliwia wydobywanie rudy do tworzenia ostrej broni, ale czy kamień nie mógłby zastąpić drewna? Dlaczego nie jest prowadzone wydobywanie z dna oceanu?
Jak to możliwe, że odwróceni żyją na równi ze normalsami? Równocześnie działają i nie działają prawa grawitacji?
Pojawia się wiele fajnych, nieoczywistych szczegółów: niewidomy mędrzec, oswojony nietoperz.
Btw, sugeruję ujednolicić nazwę statku na Cień Księżyca.
Hiacynt był ostatni, gdyż miał nadzieję ubezpieczać siostrę
Zamiar?
co myśleć o pomyślnie Isny.
Pomyśle
Trochę męczy mnie pocięta dla kamery filmowa narracja. Czasami wtrącenia narratora są zbyt nachalne, nie wydaje mi się także żeby wyjaśnienia w nawiasach były potrzebne. Chociażby tutaj: „Wyłonili się z podłogi czwartego poziomu biblioteki Uniwersytetu Grolejskiego.” Znaczy, oni nie wiedzieli gdzie się wyłonili, po prostu we wnętrzu budynku, skoro ten poziom nie istniał jeszcze chwilę temu. Jednak narrator wie. „Znalazł drzwi, prawdopodobnie wejściowe” – ponowna zbędna dedukcja narratora. Są też inne problemy narracyjne, np. w ostatnim fragmencie tekstu, skąd Nadzieja wie, co to jest nekrolog? Skąd wie, czym jest pożycie intymne?
Strażniczka biblioteki jako element tragiczny opowiadania nieco mnie rozczarował. Bezradność i bezużyteczność stróża była niemal komiczna, a chyba nie o to tutaj chodziło. Kobiety wybuchające płaczem i ograniczone do roli "kazali mi" nie są moimi faworytami bohaterów. You had one job.
Dobry moment ulgi wobec fobii protagonistki, gdy uciekają statkiem.
Stojąc przed wyborem: zniżyć statek i spróbować nałapać ryb a zjeść parodniowe ciało swojej towarzyszki, załoga od razu decyduje się na kanibalizm? Zwalam ten zgrzyt na halucynacje z niedożywienia.
Końcówka w stylu Agathy Christie wychodzi w porządku, lecz odsłanianie po kolei wszystkich kart jest dość antyklimatyczne, szczególnie że służą do "zostania bohaterami".
Księga o wzniesieniu jako Biblia jest ok, tylko że nie zawiera nic religijnego, a wszystko naukowe. Istnieje zatem spore prawdopodobieństwo, że zbiór tych badań i ich wynik nie jest niczym wyjątkowym – inny ludzie mogliby dojść do tego samego wniosku, prędzej czy później. Nie jest to zatem aż tak bezcenne, jak mogłoby się wydawać. Moim zdaniem, jest to plus. Lecz ten mocno teoretyczny filar świata jest zestawiony z bardzo wygodną magią – świat po prostu runął, gdy strona została przeczytana. Wychodzi tu na to, że nauka i magia to jedno i to samo? To, moim zdaniem, jest natomiast minus.
Ta nuklearna końcówka tekstu i opowiadania jest w porządku, ale dość łatwo do niej doszło. Ten przycisk autodestrukcji był chyba zbyt łatwo dostępny, w dodatku podpisany czymś w rodzaju "nie dotykać". Całość przypomina mi mit o stworzeniu świata, skojarzeń mam wiele, chociażby złodziejski czyn Prometeusza, który ukradł bogom ogień – a Isna ukradła bibliotece księgę.
Powodzenia w konkursie.
Cześć!
Podoba mi się pomysł na konstrukcję świata, choć tu i ówdzie miewałem trudności z zawieszeniem niewiary. Intryga raczej bez większych zarzutów, niektórzy bohaterowie ciekawi. Jakość redakcyjna zgrzytała, postaram się zrobić mały przegląd.
wyobrażała sobie okruchy piaskowca odspajane i ciskane do morza. Któregoś dnia erozja miała strącić skałę z nieba
Nie potrafię sobie ułożyć w głowie, jak ma działać ta magia, że utrzymuje w górze całe lądy, a oderwane kamyczki spadają. I czemu wobec tego cała skała ma kiedyś spaść (i to w skali czasowej krótszej niż geologiczna).
sześćdziesiąt mili długości
Mil (dopełniacz liczby mnogiej). Poza tym “długość” to zwykle ten większy wymiar lądu, dla odległości od krawędzi byłoby istotniejsze, ile miał w poprzek.
Ot, proste role, które mógł wykonywać każdy.
Role raczej się odgrywa niż wykonuje.
nawet w Groleji widywało się więcej drewna niż skały.
Grolei (jak szyi, alei, nadziei). Rozważyłbym w ogóle zapis Grolea (jak Morea, Cheronea, Pangea) – końcówka -eja raczej nie występuje w nazwach miejscowych.
Zrozumiała, że musi pracować naprawdę ciężko, aby utrzymać się na uczelni.
Z czasem naprawdę polubiła studenckie życie
Powtórzone “naprawdę”.
mieszącej największe pisane zbiory świata
Mieszczącej (edytor nie podkreśla błędu, bo to imiesłów od miesić).
Za głowę jej brata wyznaczono czterdzieści miedzianych monet. Tyle starczyłoby na dwa lata nauki.
Ładne, zręcznie pokazujesz wartość metalu w świecie przedstawionym.
spełnili odpowiednie procedury.
Dopełnili odpowiednich procedur.
ostatnie zachowane egzemplarze kilka ważnych ksiąg.
Kilku. Mam kłopot z wyobrażeniem sobie biblioteki naukowej, która przechowuje unikat ważnej księgi i nie decyduje się na wykonanie kopii. Podobne sytuacje to w ogóle rzadkość (u nas wprawdzie 622 upadki Bunga Witkacego przetrwały wojnę w jednym egzemplarzu).
Wyglądał jak długi na stopę, czarny walec, zakończony stożkiem
Brakuje kropki. Obydwa przecinki opcjonalne. Lepiej “miał kształt walca” niż “wyglądał jak walec”, bo to bryła geometryczna.
Niezwykłość przedmiotów
Po prostu “ich niezwykłość”, chodzi o te kryształy, a nie o wszelkie możliwe przedmioty.
unieść się do nieba, albo z wielką mocą przeć w dół ku morzu albo płaskowyżom.
Przecinek przed “albo” zbędny, drugie zamieniłbym na “lub”.
podczas gdy żagle łapały wiatr i pozwalały na przemieszczanie się do przodu.
Chwytały? Rozważyć usunięcie drugiego członu, wszyscy wiemy, do czego służą żagle.
trudno było uwierzy że takie maleństwo
Uwierzyć, że…
Co więcej, to było bardzo nietypowe, ale jednak górnictwo. A górnictwo karano śmiercią.
Drążenie w ziemi, biedaszybnictwo; górnictwo to moim zdaniem zajęcie oficjalne.
– Jeśli mam to zrobić, wyjaśnił – powiedziała
Wyjaśnij.
Jest tam książka, którą chce zleceniodawca.
Której (lub: którą chce otrzymać).
– Mów dalej – poprosiła Isna, choć zdawała sobie sprawę, że słowa jej brata brzmią jak bełkot szaleńca.
Niejasne – sprawia wrażenie, jakby byli tam jacyś inni słuchacze i Isna zdawała sobie sprawę z ich prawdopodobnej reakcji.
Wystarczy zauważyć jasny, płonący punkt w ciemnościach
nocy
Zbyt poetyckie, jak sądzę. Poza tym jeżeli chce zupełnych ciemności, to na pewno nie tuż po zachodzie słońca (zmierzch może trwać jeszcze godzinę i dłużej, nie mówiąc już o tym, że płaskowyż będzie oświetlony od spodu jeszcze dłuższą chwilę po zachodzie z perspektywy jego powierzchni, to może być różnica kilku stopni łuku). Skądinąd dalej opisujesz to prawidłowo.
A potem zacząć kopać do góry
Brakuje kropki.
Isna spojrzała na czarny, ciężki przedmiot.
Odwróciłbym szyk przymiotników – trochę stylistyka, trochę kwestia gustu.
Zastanowiła się, co by powiedział profesor Kadere, gdyby ją teraz zobaczył.
Sądząc po dalszej części tekstu, powiedziałby coś w rodzaju “dobrze sobie radzisz, dalej realizuj plan”. Tutaj zastanawia się tak, jak gdyby miało to być dla profesora zaskoczeniem czy zawodem, co nie ma sensu w wewnętrznym monologu.
„Cień księżyca” zwinął żagle i zawisł w powietrzu.
W nazwie statku, jak w imieniu, wszystkie człony wielką literą (oprócz mało prawdopodobnych spójników i przyimków). Ciekaw jestem, czy zetknąłeś się z https://pl.wikipedia.org/wiki/Cie%C5%84_Ksi%C4%99%C5%BCyca.
Czy zamieszkiwali też na innych, mniejszych lądach?
Inne, mniejsze lądy.
Byli to ludzie, z którymi podczas Wzniesienia stało się coś dziwnego. Grawitacja działała na nich odwrotnie, zamiast ściągać do morza, pchała ich ku niebu.
Wypada przypuszczać, że podczas Wzniesienia wyrzuciłoby ich w przestrzeń kosmiczną.
Owszem Tyn był bogaty
Przecinek.
Słońce zaszło całkowicie, świat pogrążył się w czerni.
Ciąg dalszy uwag do zachodu słońca – gdyby to tak wyglądało, parę moich wycieczek górskich zakończyłoby się mniej przyjemnie. Wprawdzie w strefie międzyzwrotnikowej zmierzch trwa dużo krócej, ale wciąż istnieje.
Miejsce kaźni doglądał królewski kat.
Miejsca.
zagospodarowanym na port, co miało swoją przyczynę w jakiś ulgach podatkowych.
Jakichś!! Zagospodarowanym jako port (zaadaptowanym na port).
Sokolisko wznosiło się trzysta stóp powyżej Płaskowyżu Grolejskiego (…) Dwa tysiące stóp niżej błyszczało morze. (…) Jednak kiedyś nie wznosiły się o łokieć ponad morze!
Wysokości mi się nie dodają.
Hiacynt wręczył im przedmioty, które dostał od Dymu.
Od Dyma, to jest człowiek, a nie rzeczownik pospolity.
Hiacynt był ostatni, gdyż miał nadzieję ubezpieczać siostrę.
To powinien iść przodem i asekurować ją liną. To akurat jej brat, ale uwaga dla pań noszących spódnice: jeżeli ktoś wam powie, że chce wspinać się po drabinie za wami celem asekuracji, nie wierzcie w tę szlachetną intencję.
musieli jednak uważać, by nie poranić swoich dłoni
Z kontekstu dość jasne, że nie cudzych.
a zmęczenie i klaustrofobia skutecznie opóźniały wspinaczkę.
Klaustrofobia to także lęk nieprawidłowy, nadmierny, a nie normalne poczucie obawy przed ciasnymi przestrzeniami. Nie jest aż tak częste, aby występowała razem z lękiem wysokości.
przekleństwa Tyna świadczyły, że i on napotyka na problemy.
Napotyka problemy.
Zaczął powoli tracić czucie w dłoniach
Tyn?
wyglądając trochę jak jeden z odwróconych ze skrzydłami.
Niektórzy z odwróconych mieli skrzydła?
Na ścianach pełno było obrazów i gobelinów przedstawiających sceny, wywołujące w Isnie nie lada zdumienie.
Przecinka nie może być, w takiej konstrukcji ogólnie jest opcjonalny, ale wtedy sygnalizuje dopowiedzenie, a samo “Na ścianach pełno było obrazów i gobelinów przedstawiających sceny” byłoby opisem rozpaczliwie miałkim.
Hiacynt i jego siostra ruszyli przed siebie, tyn stał jeszcze chwilę i obserwował łóżko.
Tyn wielką literą.
Dajcie mi chwilę. Przeżyje.
Przeżyję.
– Ktoś tu mieszka? – zastanawiał się Hiacynt. – Jeśli tak, to już na pewno zawiadomił władze Uniwersytetu.
– Nie, jeśli nie może stąd wychodzić – powiedziała Isna
Co ma piernik do wiatraka? Istnieją takie wynalazki jak na przykład dzwonek na służbę.
głosem będącym przedziwnym połączeniem szeptu i krzyku.
Nic mi ten opis nie mówi.
lecz jej ubiór wyglądał, jakby chodziła w nim nieprzerwanie od roku.
Teraz mnie olśniło i zacząłem się zastanawiać, jak wyglądają kwestie higieniczne w Grolei, skoro za wykopanie latryny grozi kara spalenia na stosie. Dziw, że tam jeszcze wszyscy nie wymarli na cholerę i dur brzuszny.
– Możesz przejść przez barierę i podjeść do regału.
Podejść. (Choć przypomniała mi się taka książka o labiryncie z sera).
– Zaczniemy od palców – zdecydował. – Masz ich dużo. Po każdym obciętym będę powtarzał pytanie. Pomożesz?
W dwóch pierwszych noworocznych opowiadaniach pojawia się bardzo podobny wątek przesłuchań i kaleczenia palców… Bałbym się myśleć, co to za wróżba dla naszej społeczności na 2024.
A poważniej, zastanówmy się: masz księgi z tajemną wiedzą, nie chcesz, aby ktoś poznał ich treść; masz jedyną osobę zdolną je brać do ręki i odczytywać; i cóż… więzisz ją na stałe w bibliotece? Może miałoby to sens, gdyby ktoś potrzebował lektury dzień w dzień, ale też nic na to nie wskazuje (sukni nie zmieniała ponoć od roku).
Użyli liny z koca, by powiązać swoje ciała.
Zręczniej: Powiązali się liną z koca.
Tym wziął dziewczynę na plecy
Tyn.
silne lampy kierunkowe
Podejrzanie nowoczesna technologia jak na ten świat…
wyciągając drewniane miecze.
… zwłaszcza w porównaniu z tym. Z drewna robi się miecze ćwiczebne (jak chcesz komuś zrobić krzywdę, to już lepiej solidną pałę). Jakieś kopalnie rudy żelaza muszą tam przecież istnieć. Albo może obsydian?
drobny ruch liny, które sprawiły, że nieszczęśnik zaplątał się o takielunek.
Który sprawił.
Kiedyś powiedziała, że bardzo mnie kocha, ale jeśli ktoś przystawi nóż do mojego gardła, żądając przyniesienia książki, będzie musiała mnie poświęcić, bo taki jest obowiązek strażnika. – Oczy dziewczyny zaszkliły się nagle. Odbijał się w nich blask wschodzącego słońca. – Mama dobrze mnie wykształciła
Matkę ktoś potężnie zindoktrynował, a córki przygotowywanej do tej samej roli nawet nie próbowali?
– Znasz profesora Kadere?
W sumie odmieniałbym to nazwisko, Kaderego.
Każdy erozjanim się z tym gryzie
Erozjanin.
Najpierw do kajuty wleciał nietoperz, a to znaczyło, że zaraz zjawi się Tyn.
Zbędne “najpierw”.
mieszącym pracownię szewca.
Ten sam problem, co wcześniej.
Kiedy ujrzeli przystań, jej brat zaklął chicho.
Cicho.
Na pokładzie Kanna przerzuciła skrępowane dłonie przez szyję jednego ze strażników i zaczęła go dusić.
I dlatego ręce krępuje się za plecami (chyba że w zabawie za obopólną zgodą). Kto wiąże z przodu, zasługuje na to, aby dobór naturalny obszedł się z nim dotkliwie.
„Cień wiatru” uniósł się tak gwałtownie
Miał być księżyc…
Cały ten skok, wybór celu, pomysł podkopu, to w takim samym jego jak i moje pomysły.
W takim samym stopniu.
Przez wiele miesięcy dzielił się ze mną
swoimiprzemyśleniami.
Wiadomo przecież, że swoimi.
dorwali profesora i zmusili go, by wyjawił, gdzie mieliśmy spotkać się z Dymem.
A tak właściwie dlaczego on dysponował tą informacją? Może “dopadli”, klimat językowy… może po prostu “przyszli po profesora”, niewidomy starzec w gabinecie z tabliczką nie był wymagającym celem.
– To najważniejsza rzecz, którą mi wpoili – powiedziała strażnika.
Strażniczka.
Nie ma, jak uciec.
Nie powinno być przecinka.
zupełnie nie wiedzą, co myśleć o pomyślnie Isny.
Pomyśle. Zresztą i tak niezręczne, myśleć o pomyśle?…
Uderzył w lustro wody, zanurzył się i całkowicie utonął. Wszystkie utonęły.
To już bez znaczenia – jeżeli magia grawitacyjna ustąpiła nagle, a nie stopniowo, to ludzie i zwierzęta (może oprócz niektórych bezkręgowców) wyginęliby od samego impetu uderzenia. Swoją drogą – przed Wzniesieniem istniały kontynenty, a teraz wszystko niknie pod wodą? Gdzie się podziała brakująca masa skalna, licząc lekką ręką, miliardy ton? Jak ktoś wcześniej słusznie zauważył, jeżeli istnieje erozja, to i akumulacja.
przywołując w umyśle różne książki, które przeczytała i rozmowy z profesorami
Przecinek po “przeczytała”, domknięcie wtrącenia.
Hiacynt przewiązał się do masztu
Przywiązał.
Zdołała wówczas zgasić wszystkie lampy i ukryć w ciemności
Lampy ukryła czy siebie?
którego władze Uniwersytetu wyznaczyli
Wyznaczyły.
Szóstego dni uderzył w nich sztorm
Dnia.
Zaczęli jeść Kannę. (…) odważyli się zniżyć, by nałapać ryb.
Osobliwa kolejność.
Dwunastego dni
Dnia!
szef szajki chcę ją zabić
Chce.
Tak oddalony od morza, że trwa na nim wieczna zima.
Niezrozumiałe – ląd musi mieć brzegi i nie może być cały oddalony od morza, ale chyba chodzi o stan rzeczy sprzed Upadku, więc może po prostu “tak wysoko”?
Zastanawiam się jeszcze, co myśleć o tym zamknięciu fabuły. Wychodziłoby na to, że niebezpieczna herezja rzeczywiście okazała się niebezpieczna, a bohaterowie, próbując naprawić świat, przyspieszyli jego kres, przynajmniej w sensie cywilizacji ludzkiej. Musiałoby tam być przynajmniej około stu osób, aby realnie liczyć na odnowienie populacji, nie mówiąc o zachowaniu choć części jej dorobku. Również zwróciłem uwagę na dziwnie zatarte granice między nauką a magią. Nie wiem, dlaczego odczytanie “Erozji” na głos miało być istotną różnicą jakościową w stosunku do odczytania w myślach (i skąd władze Uniwersytetu miały pewność, że strażniczka nie zniszczy świata, mamrocząc pod nosem przy lekturze). Podsumowując, może są tutaj jakieś wnioski dotyczące ostrożności w obchodzeniu się z nieznanym, ale raczej mam wrażenie świata skazanego na zagładę i bezprzedmiotowości działań postaci. Drobne luki fabularne też mogły utrudnić sprawę. Ogółem opowiadanie jest sprawnie napisane i można się cieszyć lekturą bez zwracania większej uwagi na błędy, ale nie zachwyciło mnie tak jak Cmentarzysko sów, może też ze względu na mniej (moim zdaniem) błyskotliwy opis relacji międzyludzkich.
Pozdrawiam ślimaczo i polecam do Biblioteki!
Bardjaskier, dzięki za opinię i cieszę się, że dużo rzeczy Ci się podobało. Co Isny-wariatki, skoro tak ją nazwałeś, to chyba wzbudza emocje :) Czy pozytywne, to już inna bajka. Też polubiłem Nadzieję, ale myślę, że osadzenie jej w głównej roli to byłoby karkołomne zadanie narracyjne.
Żongler, również dzięki.
Co do Twoich wątpliwości – płaskowyże wiszą w powietrzu wysoko nad wodą. Zresztą, pod dwoma z nich dzieje się duża część opowiadania. Rynny nie zastępują systemu rzecznego, występują tylko przy krawędziach, aby spływająca woda (która tworzy wodospady) spływała z wysuniętej w przestwór rynny, a nie erodowała brzegu. Co do wskaźnika, nie jest on popularną zabawką, tylko czymś rzadkim i drogocennym, został dany Hiacyntowi przez potężnych ludzi, zwykli ludzie nie mają do takich rzeczy dostępu.
Ogólnie sprawa z erozją i górnictwem wygląda tak – nie kop w ziemi, bo przyspiesza to erozję, no chyba że jesteś kimś ważnym. Wykorzystanie surowców skalnych czy metali jest ekstremalnie ograniczone, ale zdarza się (miedziane pieniądze, złoto, czy sztylet Hiacynta). Kryształy grawitacyjne to tajemnica – bohaterowie nie mają o nich wiele informacji, a może są to twory syntetyczne, nie naturalnie wydobyte kryształy? W każdym razie wykorzystywanie ich na statkach jest czymś podobnym jak płacenie miedzianymi monetami – korzyści przewyższają koszta.
Jeśli chodzi o wiedzę Nadziei – to edukacja i wiedza z książek.
Natomiast, dlaczego tak późno zdecydowali się na próbę połowu? Mam nadzieję, że wyjaśnia to scena, w której zaatakowało ich coś dużego z morza :) W każdym razie taki połów to też nie jest prosta sprawa, statki bohaterów to statki latające, nieprzystosowane do pływania (zapewne inny kadłub), pewnie taki statek musi zawisnąć nad morzem i łowić z pewnej wysokości.
Ślimak Zagłady, wielkie dzięki za dokładną łapankę, zmiany naniosłem.
Co do książki – Nadzieja czytała "Erozję" wiele razy, lecz zawsze na podwyższeniu, które stanowiło barierę (jest fragment, w którym mówi, że to najważniejsza z zasad), wówczas nic się nie działo. W planie Isny równie ważne było zabranie książki jak i dziewczyny, bo tylko Nadzieja mogła "posłużyć się" tym tekstem i nie umrzeć przy czytaniu. Gdy dotarli do miejsca, gdzie nic nie mogło spaść im na głowę, Isna użyła Nadziei, by ta przeczytała książkę poza podwyższeniem, co doprowadziło do zagłady. Nie miało znaczenia, czy Nadzieja czytała na głos, czy w myślach.
W każdym razie dzięki wszystkim za dociekliwość, wymyślanie tego świata było pewnym wyzwaniem i cieszę się, że teraz każdy może dorzucić swoje spostrzeżenia.
Masz rację, było o tej najważniejszej z zasad – dla mnie jakoś nie wybrzmiało w stosunku do wagi zagrożenia, ale to dostateczne wyjaśnienie.
Płaskowyż Groleiski
Przepraszam, jeśli nie napisałem tego dostatecznie jasno, ale w przymiotniku wciąż powinien być Grolejski (Nemea – lew nemejski).
lecz nie może pojawić się Grolei.
Pojawić się w Grolei (brakuje przyimka).
Hej Zygfrydzie
Rozpisałem się na becie więc będzie krótko:
To fajne opowiadanie z dobrymi twistami i ciekawym zakończeniem. Miałem pewien dysonans z nieco lżejszą częścią początkową i z mocniejszą końcówką (która mi się podobała) ale wygląda że u Ciebie to się często zdarza :)
Klikam i pozdrawiam!
Cześć!
To już kolejne opowiadanie konkursowe, w którym najmocniejszą stroną jest świat przedstawiony. Stopniowe odkrywanie go i przemyconych przez Ciebie ciekawostek było czystą przyjemnością.
Dobrze nakreślona jest postać Hiacynta. Nie jest jednowymiarowy, ale wypada wiarygodnie. W sumie Isna, w tym całym swoim szaleństwie (to chyba dobre określenie? :P), także jest wiarygodna.
Zakończenie może nie wyrywa z fotela, ale podobało mi się.
Biegnę klikać :)
Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"
To, że światotwórczo poszło Ci świetnie, już wiesz i niewiele mogę tutaj dodać do opinii poprzedników. Bardzo spodobało mi się, jak ten świat wykorzystujesz fabularnie – sam pomysł na podkop od spodu i współpracę z Odwróconymi doskonale wpasowuje się w przedstawioną rzeczywistość i buduję klimat tego miejsca.
Szczególnie pierwsza połowa historii mnie wciągnęła i czytałem z zapartym tchem (i z podziwem dla Twojej wyobraźni). Później według mnie poziom nieco opadł – o ile sam pomysł na twist (współpraca z profesorem), jak i zakończenie (fajnie, że nie poszło tak, jak zaplanowała sobie Isna) ładnie wpasowują się w historię, to sposób ich przedstawienia nie do końca przypadł mi do gustu. To, jak bohaterka tłumaczy swój udział w „intrydze”, w mojej ocenie wyszło dość skrótowo i sztucznie. Podobnie sama akcja z odczytem książki i opadaniem lądów aż się prosi o dokładniejszy, dynamiczny opis, który spowodowałby u czytelnika opadnięcie szczęki. Myślę, że gdybyś miał do dyspozycji dodatkowe 20 tysięcy znaków, wyszłoby bardziej przekonująco.
Ktoś już wspomniał, że trzymanie dziewczyny na czwartym poziomie było głupim pomysłem i ja podczas czytania odniosłem takie samo wrażenie. Była totalnie nieprzygotowana do obrony książki, a umożliwiała ominięcie magicznego zabezpieczenia. Trochę tak, jakby obok zaawansowanego sejfu postawić słabo zabezpieczoną skrzynię, która w środku zawiera klucz do tego sejfu ;)
Zazgrzytała mi też naiwność bohaterki – jak zauważył Ślimak, już samo uderzenie lądu o wodę zabiłoby wszystkich, bez znaczenia czy się zatopią. Mogłeś w jakiś sposób zagrać ze stopniowym wygaszaniem działania magii grawitacyjnej i powolnym opadaniem.
Mimo tych kilku uwag, uważam opowiadanie za naprawdę dobre. Doskonałe pomysły budujące spójną opowieść i przede wszystkim wiarygodny świat, z którego mechanizmów czerpiesz garściami, zrobiły na mnie duże wrażenie.
Czytając tekst, miejscami kojarzył mi się z pisaniem Sandersona, w szczególności z cyklem Archiwum Burzowego Światła (np. oddzielone od siebie płaskowyże, magia grawitacyjna przypominająca tamtejsze wiązania, Isna budząca skojarzenia z Shallan, czy sam styl w kilku miejscach). Nie wiem czy skojarzenie słuszne, ale na pewno możesz je potraktować jako komplement :)
Dziękuję za kolejne komentarze.
Perrux, zaczytuję się w Sandersonie od dawna i jestem pod wrażeniem, jak jego magiczne światy współpracują z fabułą. Co do kwestii śmierci ludzi w momencie uderzenia – skoro erozjanie liczyli, że świat wróci do normy, to pewnie zakładali, że lądy opadną powoli. Tak jak zostały wzniesione.
Zygfrydzie, zobaczyłam w Erozji świat na tyle osobliwy, że miałam poważne kłopoty z wyobrażeniem go sobie. Pewnie dlatego lektura, choć miejscami budząca ciekawość, co do poczynań i kolei losów bohaterów, nie zdołała mnie w pełni usatysfakcjonować.
Wzniesiony niemal całkowicie z kamienia, najwspanialsza pozostałość z czasów sprzed Wzniesienia, gdy lądy oblewało morze i każdy mógł kopać w ziemi, nie przejmując się erozją. Okazał się miastem w mieście, gdzie nad labiryntem uliczek wznosiły się… → Nie brzmi to najlepiej.
Wskazał na Tyna, który na rufie karmił nietoperza. → skazał Tyna, który na rufie karmił nietoperza.
Wskazujemy kogoś, nie na kogoś.
Isna wyściskała Tyna, którego nie wiedziała od lat… → Literówka.
– … że ktoś tu jest – dokończyła jego siostra. → Zbędna spacja po wielokropku.
…w której siedziała jakaś skulona, chuda postać. → A może wystarczy: …której siedziała skulona, chuda postać.
– Śniadanie. – Isna położyła przed nią miskę. → – Śniadanie. – Isna postawiła przed nią miskę.
Dzięki padającego z niej światłu Isna dostrzegła… → Dzięki padającemu z niej światłu, Isna dostrzegła…
Dym wisiał powieszony za ręce na długim sznurze. → Brzmi to nie najlepiej.
Może: Dym kołysał się, powieszony za ręce na długim sznurze.
Jakieś dwie ciemne postacie ruszyły w ich kierunku. → Wystarczy: Dwie ciemne postacie ruszyły w ich kierunku.
Trycz runął w dół… → Masło maślane – czy coś może runąć w górę?
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Regulatorzy, bardzo dziękuję za wizytę i łapankę. Cieszę się, że losy bohaterów Cię zainteresowały i szkoda, że świat nie zdołał Cię przekonać :)
Bardzo proszę, Zygfrydzie. Miło mi, że mogłam się przydać. :)
A że świat mnie nie przekonał – cóż, niełatwo przekonać się do niewyobrażalnego. A Twojego świata nie umiałam sobie wyobrazić.
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Hej!
Początkowy opis przywodzi mi na myśl takie rozbudowane fantasy. Od razu zaczynasz ze światem, przyjemnie dzielisz akapity, czyta się dobrze.
Któregoś dnia erozja miała strącić skałę z nieba i dziewczynka wiedziała, że musi być wtedy gdzieś daleko.
Dziwne zdanie.
Isna cierpiała na lęk wysokości. W świecie, w którym ludziom przyszło żyć na kawałkach skał zawieszonych wysoko na niebie, taki lęk nie spotykał się ze zrozumieniem. Prawdę mówiąc, traktowano go jako połączenie obłędu i tchórzostwa.
Za dużo tłumaczysz. Lepiej pokazać, że miała ten lęk.
Poza tym – traktowanie lęku z niezrozumieniem to jeszcze mogę uznać, ale traktowanie jako obłędu i tchórzostwa? Czemu? Nie ma to sensu, to tak jakby obecnie traktować ludzi, którzy boją się wyjść z domu jako tchórzy na granicy obłędu. Są pewne choroby i tyle. Przy opisywaniu praw rządzących światem, przy nadmiernym wyjaśnianiu, można przejaskrawić. Bo piszesz, że tak traktowano, więc od razu można założyć, że ogół ludzi tak robił. A przecież ludzie są różni. Lęk wysokości nie jest niczym dziwnym, nawet w świecie, gdzie żyjemy na kawałkach skał. ;)
– Masz prawo się bać – powiedział jej kiedyś ojciec, kiedy stali nieopodal krawędzi. – Ale nikt nie musi o tym wiedzieć.
O, zobacz, tu fajnie pokazujesz, że ojciec mówi „masz prawo się bać”, więc chyba jednak nie wszyscy uważali to za przejaw tchórzostwa i obłędu?
Jak to się mówi… show, don’t tell, bo inaczej łatwo zaprzeczyć własnej narracji. ;)
Isna i Hiacynt skojarzyli mi się z bohaterkami innego opowiadania na złodziejskie, ale to pewnie przez motyw rodzeństwa i opieki starszego nad młodszym. ;)
Brat pozwalał Isnie na udział w rabunkach tylko wtedy, gdy było to naprawdę konieczne i zawsze drżał o jej bezpieczeństwo.
Tu też sporo streszczasz. Wolę pokazywanie.
Pierwszy rok początkowo nie był łatwy. Choć miała za sobą przygotowujące nauki opłacane przez brata, cechowała się też dobrą pamięcią i z pewnością nie brakowało jej zapału, wymagania grona profesorskiego okazały się przytłaczające. Zrozumiała, że musi pracować naprawdę ciężko, aby utrzymać się na uczelni.
Kurczę, praktycznie całe opowiadanie to na razie wielkie streszczenie…
Każda scena to streszczenie. Wspominanie, że brat obrabował to i tamto byłoby lepsze w listach, skoro i tak o nich wspominasz. Będę szczera – gdyby nie czytanie na konkurs, porzuciłabym opowiadanie, ta ilość streszczeń mnie wymęczyła.
Dotarłam do spotkania w gospodzie. Nareszcie robi się ciekawie!
O czwartym opowiadano głównie w legendach.
:)
Są też przechowywane ostatnie zachowane egzemplarze kilka ważnych ksiąg
Albo kilku ważnych albo zabrakło przecinka. ;)
Kurczę, Zygfrydzie, Ty naprawdę dobrze piszesz, scena w gospodzie i dialog wypadają dobrze, nie ma tu żadnej sztuczności, niezręczności. Nie wiem, dlaczego postanowiłeś na samym wstępie zarzucić nas takim ogromem informacji w formie streszczeń.
Podoba mi się cała intryga, co prawda pomysł na kradzież książki był już w innym opowiadaniu, ale bibliotek nigdy za wiele. :)
Grolea skąpana była w cieniu.
Wskaźnik trzymała w torbie.
Uciekł podmiot.
Zastanowiła się, co by powiedział profesor Kadere, gdyby ją teraz zobaczył. Najstarszy z tutejszych uczonych, wątły, niemal niewidomy Kadere wciąż dysponował wielkim umysłem. Studenci go uwielbiali. Isna nie była wyjątkiem.
Brakuje tu emocji. Nie znamy profesora Kadere, nie wiemy, jakie relacje łączyły go z Isną. Nic nie wiemy, po prostu mamy jedno zdanie, że Isna go uwielbiała jak wszyscy. Ale to nie niesie za sobą żadnego ładunku emocjonalnego, nic nie wnosi, równie dobrze mogłoby tego nie być. Problem streszczeń jest właśnie taki, że to puste słowa.
Dalej dostajemy scenę, która jest tylko wspomnieniem. I jedyne, co tam mamy, to propozycję Isny odnośnie czytania. Nie widać niczego, co by sprawiło, że Isna mogłaby profesora uwielbiać. Bo wzmianka, że pochwalił jej pracę… to za mało.
Hiacynt
Jaka ja jestem wdzięczna, że nie streszczasz życia Hiacynta od małego dzieciaka… Przez chwilę się tego bałam, więc – uff! Odetchnęłam, mogę czytać dalej.
Grawitacja działała na nich odwrotnie, zamiast ściągać do morza, pchała ich ku niebu. Zamieszkiwali głównie szczeliny, wydrążone tunele i naturalne jaskinie. Rzadko wychodzili na otwartą przestrzeń.
Ooo, a to jest bardzo, bardzo fajne! Lubię takie motywy. ;) Kojarzę film „Odwróceni”, ale w końcu nie oglądałam, bo chyba za bardzo zbaczał w stronę romansu. ;p
Stanowisko pierwszego oficera zajmował Mruk, stary pirat, wredny moczymorda, ale i najlepszy kryształowy, na jakiego Hiacynta było stać. Po ustabilizowaniu wysokości Mruk wyszedł spod pokładu i oparł się o reling.
Znowu streszczasz. ;p
– Widziołem! – krzyknął odwrócony nad ich głowami. – My oznaczyć i kopać.
Stylizacja bardzo na plus. ;)
Myśląc o siostrze i odwróconych, zdał sobie sprawę, jak nie lubi, gdy tak wiele w jego planach zależy od innych.
Hm… chyba nikt tego nie lubi, raczej zbędne.
Isna
– Jest erozjanką. To nie wystarczy?
– Czyli nie zrobiła nic, tylko wierzyła, że pewnego dnia lądy opadną.
– Hej, nie ja wydaję te wyroki
Świetnie ukazany świat. Czemu nie można tak przez całe opowiadanie? :)
Cały świat erodował, społeczeństwo nawet szybciej niż skały, rozumiała to jako historyk.
Bardzo dobry tekst.
Hiacynt
że człowiek ten jest tylko pośrednikiem wykonującym polecenia kogoś potężniejszego. Uruchomił
Podmiot uciekł
Isna
Stawiasz na dialogi i to jest fajne, ale tak wiele wyjaśniałeś w poprzednich scenach, że szczerze mówiąc to tu przydałoby się więcej wyjaśnień – bo te wiszące lądy są bardzo ciekawe i fajnie byłoby poczytać o nich trochę więcej, oczywiście bez tłumaczenia/streszczeń, ale właśnie tak jak tutaj – w dialogu.
Hiacynt
Hiacynt obserwował siostrę, która stała przy burcie i wypatrywała niebezpieczeństw. Wiedział, że Isna cierpi na lęk wysokości, lecz dobrze maskowała strach.
Wcześniej sporo o tym wspominałeś, myślę, że wystarczyłoby tutaj pokazać scenę, w której Isna bałaby się gdzieś wyżej wejść i wszelkie tłumaczenia byłyby zbędne. ;)
siostrę. Wszyscy przytroczyli do boków lampy.
– Dasz radę? – zapytał w połowie wysokości masztu, gdy jego siostra
Podoba mi się wędrówka korytarzami, jest klimat, akcja, bardzo dobrze wszystko opisujesz. I nie ma streszczeń. ;p Pełnoprawna fabuła. :D
Ciekawe z tą wartowniczką, która musi tam być, a jednocześnie jej nie widać i w jakiś sposób broni dostępu do księgi.
w białą suknię i miękkie pantofelki – lecz jej ubiór wyglądał, jakby chodziła w nim nieprzerwanie od roku.
Hm, jeśli chodziła od roku… to czy suknia by nie zszarzała/zżółkła?
Obwiązał ją w pasie, ostrzegając, że jeśli zrobi jeden głupi ruch, natychmiast ściągnie ją z podwyższenia.
Tu dialog też byłby fajny, dynamiczny. ;)
jednocześnie pocieszając.
Tu tak samo.
W sumie szkoda – poszło im zadziwiająco łatwo i trochę tak bez sensu, że taka ważna księga jest broniona przez dziewczynę, która za bardzo nie wie, co tam robi, płacze i zgadza się na wszystko, nie ma możliwości wezwania pomocy, uaktywnienia alarmu. Coś za łatwo im poszło…
Hiacynt wziął głęboki wdech. Już dawno nie stracił podczas skoku nikogo z ekipy. Nigdy nie zabił tak wielu ludzi. Musiał wziąć się w garść.
Sporo opisujesz, ale nie pokazujesz.
Jeszcze odnośnie zabrania dziewczyny – nie miało to za bardzo sensu, bo skoro nie chcieli nic zabierać, żeby nikt nie zorientował się, że podmienili księgę, no to zabranie (porwanie? Ratunek? XD) strażniczki też ich zdradzi. Poza tym… nie znali jej, nie widzieli, kim jest, może ma moc przyzywania swoich i zdradzi ich położenie? Albo wykradnie księgę? Rozsądniej byłoby związać i gdzieś zostawić, oczywiście tutaj szlachetne serca wzięły górę nad rozsądkiem, no ale… kuleje mi tu ten aspekt. Złodzieje, którzy kradną i biorą w opiekę strażników… Hm… Po prostu nie wyobrażam sobie, żeby przy okradaniu banku zrobili to samo. ;p
Isna
Dziewczyna siedząca w katakumbach przypomniała mi bohaterkę z „Grobowców Atuanu” Le Guin. ;)
Zamknęła oczy, próbowała powstrzymać strach przed wysokością. Niezbyt się udało, więc z szybko bijącym sercem za
O, no widzisz, dla mnie taka scena jest sto razy więcej warta niż wyjaśnienia, że bała się od dziecka, że brat wiedział, że się bała itd. ;p
Trochę tak ta strażniczka mieszkająca tam… no nie wiem, brakuje mi tu większej głębi. Skoro była wystraszona, ubrana w znoszony strój, no to jaki sens miało trzymanie jej tam jako strażnika? Powinna zawsze mieć kogoś przy sobie, jakiegoś gieroja, który by ją ochraniał dodatkowo i wszczynał alarm. ;p
Hiacynt
Na Isnie nie zrobiło to wrażenia.
Znowu tłumaczysz zamiast opisać. ;)
– Musimy nadłożyć sporo drogi, by nasza trasa nie wyglądała podejrzanie. Będziemy lecieć wysoko. – Zaakcentował ten ostatni wyraz, próbując rozbudzić jej lęk. – Zaakcentował ten ostatni wyraz, próbując rozbudzić jej lęk.
Isna tylko wzruszyła ramionami.
Tu też, wiemy, że Isna ma lęk wysokości, więc gdyby usunąć niepotrzebne wyjaśnienia, dodałbyś dynamiki.
– Musimy nadłożyć sporo drogi, by nasza trasa nie wyglądała podejrzanie. Będziemy lecieć wysoko.
Isna tylko wzruszyła ramionami.
Isna
Dym kołysał się, powieszony za ręce na długim sznurze. Jego głowa wygięta była pod nienaturalnym kątem, ubiór miał cały we krwi.
Świetny fragment. Czuć napięcie. I w końcu nie tłumaczysz. :)
to w takim samym stopniu jego jak i moje pomysły.
Przeczytałam do końca akapitu, a potem jeszcze raz i jeszcze.
Plot twist mocno zaskakujący. :D Łał, fajnie wyszło, Isna była niby taka niepozorna, ale mocno zmotywowana, żeby brać udział w całej wyprawie. ;)
Nigdy nie czytaj książek z podwyższenia poza nim.
Czy tu coś uciekło?
Hm… Cała akcja z zatapianiem płaskowyżów – dość szybko to poszło, stają w odpowiednim miejscu, czytanie i… już? Trochę szkoda, że tak szybko, ale za to bardzo podoba mi się, że kradzież wyszła też ze strony bohaterki, a nie tylko odległego zleceniodawcy, dzięki czemu ten złodziejski ruch nabiera głębi. ;)
Trochę tak zabrakło przemyśleń ze strony bohaterki no i profesora (chyba że też to planował), no bo jednak tak bez niczego wypowiadać zaklęcia i zatapiać wszystko…
Nadzieja
Hm, Nadzieja i jej zainteresowanie Tynem, bo „był szarmancki” to w takich okolicznościach mocno naciągane. Ja wiem, że w ekstremalnych warunkach zdarzają się takie sytuacje i są normalnym działaniem człowieka, ale Nadzieja to trochę takie wyrośnięte dziecko, które nie miało za bardzo do czynienia z ludźmi, siedziało w ukryciu, a jedyny kontakt z mężczyzną był taki, że chciał ją zgwałcić, ona się bała i chowała. Więc średnio mnie przekonuje takie nagłe pójście do łóżka z Tynem, zwłaszcza że nic o tym wcześniej nie było, ich relacji, a dostajemy streszczenie, że w sumie był miły. Mimo że wcześniej piszesz, że wstrząsnęło ją ta propozycja. Nie klei mi się wcale ta scena. :(
A szkoda, bo taki wątek seksu przy zniszczonym świecie byłby bardzo dobrym dodatkiem.
Niemal zamarzli
Skoro prawie zamarzli – jak dalej wybiegają, radują się itd.? Ludzie, którzy prawie zamarzają, raczej nie mają takich sił jak to opisałeś. ;)
Koniec w sumie dość prosty, znajdują ląd, są uratowani, brakowało mi tutaj większego dramatyzmu. Słabo odczułam, że świat się kończy, bo rodzeństwo i tak nie miało tam nikogo bliskiego, Nadzieja tylko matkę, ale co za matka, która gdzieś tam mieszka i zgadza się , żeby więzić córkę w samotni. XD Nie miały idealnego kontaktu.
Przez to koniec tego świata nie wybrzmiał tak mocno, jak mógłby. Może gdyby Isna czy Hiacynt mieli kogoś ukochanego, może gdyby Strażniczka nie była taka samotna i w sumie dla niej to wyjście (i poznanie Tyna) nie byłoby takie fajne – wtedy ten dramat miałby więcej sensu.
Ale świat i tak uważam za udany, bo mimo pewnych trudności z wyobrażeniem sobie, jak to działało – byłam zaintrygowana i na plus zaliczam wszelki wysiłek, jaki wkładałeś w tworzenie konstrukcji. Na pewno nie było to łatwe, a nadawało niepowtarzalnego klimatu. ;)
Pozdrawiam,
Ananke
Ananke, dzięki za wnikliwy komentarz.
Jeśli z czegoś chciałbym się wytłumaczyć, to chyba z tego lęku Isny. Ja to widzę tak. Wydaje mi się, że w ludziach żyjących w przestworzach lęk wysokości zanikłby i stałby się czym piętnowanym. Przekładając – czy jeśli w społeczności polinezejskich rybaków czy żeglarzy żyjących na morzu pojawiłby się ktoś, kto się boi wody, to nie zostałby wykluczony, uznany za tchórza albo szaleńca? Zwłasza, że kiedyś nikt nie myślał w kategoriach choroby, było natychmiastowe piętnowanie.
W każdym razie cieszę się, że czytelnicy rozkładają ten świat na czynniki pierwsze, to dość nowe dla mnie doświadczenie (może poprzednie moje światy były mniej kontrowersyjne :P).
Zygfrydzie, mi chodziło bardziej o to, że podałeś wprost, że ludzie uważają tych z lękiem za tchórzy i obłąkanych. Myślę, że w społeczności mieszkających nad morzem jak są ludzie niechętni na pływanie – robią inne pożyteczne rzeczy. Ludzie na morzu też mogą mieć traumy w związku z np. wypadnięciem, napaścią piratów, sztormem. I to w nich może siedzieć, choć dalej pływają, ale już się boją. Sam strach to chyba nie powód do aż takiego piętnowania, zwłaszcza że pokazujesz scenę z ojcem, który mówi, że to nic złego. ;)
Ja jestem z tych czytelników co rozkładają na części każde opowiadanie. :D
Interesujący świat, a tekst przypomina mi trochę Opowieści z Ziemiomorza – nie tylko przez wyspy, ale przede wszystkim przez klimat. Choć czytałam już kilka razy o tego typu lądach lewitujących nad ziemią, nie nudziłam się, bo tu zostały przestawione są w oryginalny sposób – jest problem z erozją, jest cała religia z nimi związana, są też Odwróceni, którzy mocno zaintrygowali i żałowałam, że ich wątek nie został bardziej rozbudowany. Twist z tym, że to Isna była jedną z inicjatorek całego przedsięwzięcia był satysfakcjonujący – nie spodziewałam się tego, a potem, gdy się okazało, to pomyślałam, że no przecież! Przecież interesowała się erozją, rozmawiała z profesorem, więc wszystko złożyło się w logiczną całość. Ogółem tekst czytało się dobrze, czasami tylko napotykałam miejsca brzmiące nieco zbyt streszczeniowo, ale generalnie podobało mi się i mnie wciągnęło.
Sonata, dziękuję za komentarz :)
three goblins in a trench coat pretending to be a human
Cześć, Zygfrydzie!
Na wstępie podziękuję za wersję na czytnik – skorzystałem ;)
To jeden z tych komentarzy, których nie lubię pisać, bo wiem, że jego proporcje nie będą oddawały faktycznych wrażeń. Może zatem pomarudzę skrótowo, a przy pochwałach poleję trochę wody – wtedy proporcje będą bardziej adekwatne do jakości.
Nie owijając w bawełnę – ten tekst zasługuje na dwukrotnie większą liczbę znaków, a gdybyś dodał jakiś wątek poboczny, albo dwa, to wyszła by powieść.
Rzucając przykłady na szybko: rozmowa Isna – Nadzieja na statku, walka z piratami, czy statkiem strażniczym. To są sceny (nie jedyne!), które można było rozwinąć, wprowadzić więcej napięcia, popieścić czytelnika opisami.
Przez to siadł klimat i nie potrafiłem do końca wejść w ten świat.
W pamięci wciąż mam Twój tekst „Spójrz, jak pięknie” i aż się zdziwiłem (bo sprawdziłem), że jest krótszy od powyższego, bo tam, jeśli dobrze pamiętam, przyjemnie wsiąkłem w zarośnięty na zielono Śląsk.
Natomiast całą intrygę obmyśliłeś sobie bardzo fajnie. Sama kradzież nie jest tu clou tekstu (co mnie akurat nie rusza, bo nie jestem w żiri konkursu), a tylko jego częścią, bo całość kręci się wokół nieco filozoficznych rozważaniach autora „Erozji”, oraz dalszych, można rzecz, postapokaliptycznych klimatach opowieści.
W końcówce przyszedł mi na myśl „Wodny Świat” (bardzo lubię ten film), a latające statki przywodziły mi na myśl „Planetę Skarbów”, zaś latające płaskowyże skojarzyłem z „Awatarem”. To iście szaleńczy miks, ale nie odczuwałem tu żadnej wtórności. Zresztą w samym światotwórstwie ograniczenie limitem zrobiło najmniej szkody, bo styl, choć prosty, potrafił dość obrazowo pokazać mi świat.
Pozdrówka!
Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.
Krokusie, dziękuję za komentarz.
Wymyśliłem ten świat na potrzeby powieści i zaczerpnąłem trochę fabuły z jednego z planowanych wątków, choć od momentu skoku fabuła skręca tu w innym kierunku. W każdym razie nie sądzę, by ta powieść powstała, więc dobrze, że ten świat jednak ujrzał światło dzienne.
Przeczytałem. Powodzenia. :)
Miło mi :)
Cześć!
Na początku zaznaczę, że mam pewną słabość do wizji wiszących w powietrzu wysp, a koncept ten (choć jakkolwiek absurdalny z racjonalnego punktu widzenia) uważam za jedną z kwintesencji fantasy. Widziałem/czytałem już różne realizacje, zazwyczaj tragiczne, ale Twoja bardzo mi się spodobała.
Primo, naturalnie wprowadzasz czytelnika w swoją wizję, choć nie obyło się miejscami od infodumpów (które ja akurat – dobrze podane – bardzo lubię), przykładowo:
Dla Isny kryształy te były czymś z pogranicza nauki i magii. Niezwykłość owych przedmiotów polegała na tym, że dało się ustawić siłę ich przyciągania grawitacyjnego. Mogły zawisnąć w powietrzu, unieść się do nieba albo z wielką mocą przeć w dół ku morzu lub płaskowyżom. Używano ich na statkach – odpowiednio zamocowany podnosił lub opuszczał kadłub, podczas gdy żagle łapały wiatr i pozwalały na przemieszczanie się do przodu.
Świetne, ale infodump… Inna sprawa, że jakoś trzeba to przemycić, a limit na horyzoncie.
Secundo, od pierwszych akapitów pokazujesz bohaterów, obok których trudno przejść obojętnie. Dzieci dociśnięte przez los zawsze jakoś człowieka ruszą, zwłaszcza jeżeli historia prędko się rozpędza i nie sposób się nudzić. A wszędzie przemycasz okruchy, pokazując toczący się świat, którego jedynie element widzimy.
Tertio, drobiazgi, przykładowo:
Zniknęło już pod płaskowyżem, lecz wciąż nie schowało się za morzem, przez co cała Grolea skąpana była w cieniu.
Niby drobnostka, ale świetnie pokazujesz różnice między światem za oknem a wykreowanym, zacnie.
Całość czyta się bardzo dobrze, nieźle to zaplanowałeś i napisałeś, choć po opadnięciu wysp zrobiło się… inaczej. Jednym – brutalnym – ruchem uciąłeś bajkę i zdeptałeś ją butem rzeczywistości. Dobrze, że chwilę wcześniej pokazałeś scenę ze stosami, co by przygotować czytelników.
Mnie – już po opadnięciu wysp – nieco odepchnęła (złe słowo, bardziej zasmuciła, choć też zaciekawiła na swój sposób) zmiana perspektywy. Pokazałeś końcówkę oczami Nadziei. Dzięki temu była szybka i treściwa, ale gdzieś w głowie pozostała rysa niedokończonej, wręcz urwanej historii. Trochę zabrakło perspektywy Isny i Hiacynta, wpływu na ich relację. Nieco też zgrzytało, jak szybko Nadzieja odnalazła się w nowej sytuacji…
Ale to drobnostki, biorąc pod uwagę tekst jako całość. Z rzeczy edycyjnych:
króla sprzed Wzniesienia, bardzo wartościowej, gdyż w całości marmurowej.
Rym
Możliwe do uzyskana moce zapisano w skali logarytmicznej
Literówka
Mieli zapas picia na pięć dni i jedzenia na trzy.
Brzmi trochę dziecinnie, ale może to właściwe słowo. Tyle póki co.
2P dla Ciebie: Pozdrawiam i Powodzenia w konkursie!
„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski
Hej, dzięki za komentarz. Jak wymyślałem ten świat, to wywał mi się dość nietypowy, a tu każdy teraz sypie tytułami podobnych wizji :) Zgadzam się, że doby infodump nie jest zły, a im bardziej świat odbiega od naszego, tym bardziej wyczekiwany.
Hej, na początek przepraszam za zwłokę. Miałam komcia napisanego i za cholerę nie wiem, czemu nie wrzuciłam :/
Uniwersum z jednej strony ciekawe, ale z drugiej… trudno mi było uwierzyć w ten świat. Wydaje się, że przed podniesieniem było to coś na kształt naszego świata, z obowiązującymi w nim prawami fizyki, jakich uczyliśmy się w szkole. Przynajmniej nic w opku nie wskazuje na to, by było inaczej, bo poza magią grawitacyjną, nie ma innych magicznych zdolności. I po prostu piekielnie ciężko sobie wyobrazić, że znalazł się ktoś, kto prawom fizyki nagle zaprzeczył i podniósł lądy. Na dodatek nie jest to żadne bóstwo, po prostu człowiek. I równie trudno mi sobie wyobrazić, że nagle, za sprawą przeczytania na głos kilku akapitów książki, tradycyjna fizyka zostaje przywrócona i lądy spadają do oceanu.
Już nie wspomnę o detalach. Jeśli taka masa lądu wali się nagle do oceanu, to powstałaby potężna fala, która zmiotłaby także naszych złodziei. Pytania mi się mnożą; skąd woda na tych płaskowyżach? Czemu lądy nie spadają, a mniejsze kamienie owszem? Jeśli ten stan rzeczy trwa tak długo, że wzniesienie lądów jest już jak dla nas średniowiecze, to skąd tam drzewa? Czemu właściwie północny ląd nie spadł razem z innymi?
Trudno mi też kupić Isanę. Nic nie wskazywało na to, że jest w ten sposób powiązana z kradzieżą, nie zauważyłam żadnych tropów, które dałyby mi do myślenie, sprawiłyby, że pomyślałabym: Eee, czekaj coś tu… Przeciwnie, zdaje się niewiele wiedzieć o ruchu erozjan, jest zaskoczona, że na karę śmierci skazano kogoś, kto po prostu był członkiem ruchu. Dobra, można powiedzieć, że profesor ją wkręcił, grał w swoją grę, bez powiązań z ruchem erozjan, ale i tak Isana wydaje się oderwana od rzeczywistości. Jest studentką i nie widzi tego, co się wokół niej dzieje? I skoro profesor nie był powiązany z ruchem, skąd miał kasę na zorganizowanie tego wszystkiego?
Generalnie zostałam ze zbyt dużą liczbą pytań, które nie pozwoliły mi się do końca cieszyć lekturą.
Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!
Irka_Luz, dzięki za komentarz. Już wyjaśniam.
Tak naprawdę w całym tym świecie jest tylko jedna rzecz, w którą trzeba uwierzyć – że przyciąganie działa inaczej na niektóre rzeczy. Bywało, że wierzyłem w bardziej bzdurne wymysły w tekstach fantasy :)
ktoś, kto prawom fizyki nagle zaprzeczył i podniósł lądy. Na dodatek nie jest to żadne bóstwo, po prostu człowiek
Tak naprawdę nie wyjaśniałem w tekście, kim on dokładnie był, więc nie można wykluczyć, że był bóstwem.
Jeśli taka masa lądu wali się nagle do oceanu, to powstałaby potężna fala, która zmiotłaby także naszych złodziei.
Wisieli niemal kilometr nad poziomem wody, żadna fala by ich nie dosięgła, zwłaszcza że tsunami wypiętrza się na płyciźnie, a tej nie było.
Pytania mi się mnożą; skąd woda na tych płaskowyżach?
Stąd, skąd i u nas – z opadów. Na lądach są cieki wodne, jeziora, woda gruntowa i wodospady, gdy woda dopływa do krawędzi.
Czemu lądy nie spadają, a mniejsze kamienie owszem?
Okruch skalne odpsaja się, więc przestaje być kawałkiem lądu, a więc przestaje działać na nie siła, która utrzymuje ląd w zawieszeniu. Tak samo jak spadają ludzie, woda czy wszystko inne.
Jeśli ten stan rzeczy trwa tak długo, że wzniesienie lądów jest już jak dla nas średniowiecze, to skąd tam drzewa?
Podniesione lądy to nie nagie skały – zostały poderwane ze wszystkim, co na nich było – w profilu nad litą skałą mamy pewnie zwietrzelinę (okruchową/gliniastą), na niej utwory lodowcowe, w dolinach rzeczne, a na tym wszystkim humus. Więc drzewa rosły w chwili poderwania i rosną dalej. Chyba że mówisz o tym, dlaczego nie zostały wykarczowane – to już myślę sprawa racjonalnej gospodarki – zepewne wymuszonej srogimi karami.
Czemu właściwie północny ląd nie spadł razem z innymi?
Spadł, ale był najgrubszy ze wszystkich, dlatego jako jedyny nie zatonął całkowicie, ale utworzył wyspę.
I skoro profesor nie był powiązany z ruchem, skąd miał kasę na zorganizowanie tego wszystkiego?
Profesor był powiązany z ruchem, w tekście nawet wspominam, że mu przewodził. Dlatego miał środki i możliwości. Kontakt Isny z innymi erozjanami nie był wielki, ale była ona dość świadoma. W scenie egzekucji Isna jest przede wszystkim przerażona i wzburzona (dlatego pyta, co tamta zrobiła, bo jest świadkiem, według niej, niesprawiedliwości). Wszyscy skazańcy trafili na stos za uczynki, które ona czyni albo uczyni w przyszłości – kradzież, górnictwo i uczestnictwo w ruchu erozji.
Zygfrydzie!
Na wstępie skomentuję coś a propos pomysłów w Twoich tekstach. Zawsze kojarzą mi się trochę z nieco klimatami japońskiego anime i nie zdziwiłbym się, gdybyś czerpał mocne inspiracje np. od Ghibli. Myślę generalnie, że te pomysły (a szczególnie światotwórstwo) to Twoja mocna strona. W tym przypadku latający, ulegający erozji świat urzekł moje serce.
Co więc nie zagrało? Generalnie mówiąc fabuła. Przede wszystkim ta główna intryga wyskakuje zupełnie znikąd. Nie chodzi nawet o brak jakichś większych wskazówek (bo niby wątek profesora Kadere wcześniej wspominasz), ale też niezbyt czuć, że to pasuje do charakteru Isny. Ten twist zamiast wywołać zaskoczenie bardziej wywołał reakcję “co?”.
Ogólnie też sami bohaterowie są, mam wrażenie, trochę bez wyrazu i stąd moje wrażenie, że coś tu nie do końca grało. Ciężko mi teraz nawet powiedzieć o nich coś charakterystycznego z samego ich zachowania, a co najwyżej te rzeczy, które były istotne fabularnie – jak np, to, że Nadzieja była generalnie ufna. Tu upatrywałbym najsłabszego miejsca Twojego tekstu.
No więc z dość mieszanymi uczuciami ostatecznie zagłosowałem na NIE. Choć na pewno nie żałuję lektury:)
Слава Україні!
Wpadam jeszcze z komentarzem z perspektywy.
Scenka ze spadnięciem wysp zdecydowanie zostanie ze mną na dłużej. Jest niby nieoczekiwana, choć dobrze zapowiedziana i podbudowana – na swój sposób – pasuje do reszty historii. Z tegorocznych tekstów (póki co) chyba tylko w tekście Zanaisa są sceny, które na równi zapadną mi w pamięć. To wyszło zdecydowanie świetnie, jeżeli czegoś tu brakuje, to ciągu dalszego ;-)
Świetny pomysł, napisany z dbałością o detale i trzymający w napięciu. Do niektórych zwrotów akcji czy zmiany perspektywy można się przyczepić, ale to – imho – drobiazgi przy całokształcie (zakładam, że tu limit też mógł zrobić swoje, bo historia jest rozbudowana jak na 60k znaków). Z czystym sumieniem byłem na TAK i niektóre elementy tej opowieści zdecydowanie zostały mi w głowie.
Pozdrawiam!
„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski
Dzięki za komentarze.
Golodh, filmy Ghibli uwielbiam (choć ostatni “Chłopiec i czapla” nieco mnie rozczarował), ale czy w tym akurat tekście się nimi inspirowałem, nie jestem pewien. Może nieświadomie. Po prostu postanowiłem wymyślić świat związany z czymś, na czym choć trochę się znam i jako geolog (co prawda trochę zasiedziały i biurowy, bo głównie piszę dokumentacje) wymyśliłem właśnie taki i było dla mnie ćwiczeniem umysłowym :)
Fajne, podobało mi się :)
Przynoszę radość :)
Dzięki :)
Cześć, Zygfrydzie!
Początek przyciężkawy, telling bez showingu, niezbyt emocjonalnie angażujący. Prawdę mówiąc czekałam z niecierpliwością, aż skończysz streszczać historię życia Isny i pokażesz mi wreszcie świat. (I'm a sucker for floating rocks.) Zwłaszcza że historia Isny nie była tak naprawdę do niczego potrzebna – nie dowiedziałam się z niej niczego o bohaterce, nie była jakoś szczególnie ciekawa, nie była niezbędna do zrozumienia czegokolwiek. Tak naprawdę opko spokojnie mogłoby się zaczynać od spotkania z bratem w gospodzie, a kilka niezbędnych informacji zawsze można wrzucić tu i tam w dalszej części rozmowy. Początek byłby dzięki temu dynamiczniejszy.
Światotwórczo mocno kojarzyło mi się z Łowcami smoków, moją ukochaną bajką z dzieciństwa. Motyw unoszących się skał i latających między nimi statków to nic nowego, pojawił się już w wielu tytułach, ale to jedna z tych estetyk, które nigdy mi się nie znudzą. Jest coś niezmiernie urzekającego w wizji lądów dryfujących przez przestworza, podobnie rzecz się ma z latającymi statkami (takimi legitnymi, drewnianymi statkami z żaglami i w ogóle).
Świat stworzyłeś bogaty i interesujący, a specyfika Twojego heistu jest świetnie do niego dopasowana. Świat nie jest tylko jedną z części składowych "Erozji" – jest w pełni wykorzystany, stawia przed bohaterami unikatowe przeszkody i narzuca im konieczność szukania rozwiązań zgodnych z prawami, które rządzą tym uniwersum. Nie wiem, czy nie popadam w tym momencie w zbytnią bełkotliwość, ale mam nadzieję, że rozumiesz, co próbuję przekazać. W regulaminie pisaliśmy o tym, żeby uczestnicy "wykorzystali w pełni elementy świata przedstawionego" i dokładnie o to nam chodziło.
Szkoda tylko, że opowiadanie tak wolno się rozpędza. Początek mnie nużył, miałam wrażenie, że jest po prostu zbędny. Ale już od momentu samego włamu lektura stała się znacznie płynniejsza, historia "gęstsza", śledziłam ją z zainteresowaniem. Postaci do końca wydawały mi się nieco papierowe – nie były bohaterami, lecz nośnikami historii, potrzebnymi, żeby wykonywać działania wymyślone przez autora i pchać opowieść do przodu. Na tym polu szczególnie kuleje Nadzieja – miała być strażniczką, a tymczasem kiedy ma w końcu okazję rzeczywiście czegoś strzec, chowa się przed intruzami, nawet nie próbując stawić im czoła.
Zdziwiły mnie drewniane miecze. Rozumiem, nie mieli materiału do zrobienia prawdziwych, ale w takim razie czemu upierać się przy kształcie miecza? Już nie lepiej zrobić włócznię z kamiennym grotem albo chociaż jakąś solidną pałkę?
Pomysł na sprowadzenie lądów na dół, choć sam w sobie fajny, nie wydaje się rozsądny z punktu widzenia postaci. Jak już zauważyli poprzedni komentujący, trzeba być prawdziwym ignorantem, żeby założyć, że takie dupnięcie z wysokości nie skończy się istną rzezią. Mam ogólnie wrażenie, że ta historia, odmienianie świata, ma trochę zbyt duży rozmach jak na opowiadanie. Tutaj przydałby się książkowy format, wyraźniejsze zaznaczenie motywacji bohaterów, rozbudowanie ich procesu decyzyjnego itd. No i w dłuższym tekście uniknąłbyś skrótowości – najpierw we wprowadzeniu, a potem w końcówce. Bo od momentu zatonięcia przyjąłeś formę narracji, która mi się skojarzyła z filmowymi migawkami, pokazującymi na szybko jakiś długotrwały proces.
Dziękuję za udział w konkursie i życzę powodzenia w dalszym pisaniu!
three goblins in a trench coat pretending to be a human
Dzięki za opinię. Rzeczywiście, świat stworzony na potrzeby powieści, więc pewnie trochę rozsadzał opowiadanie.
Cześć Zygfryd!
Od razu powiem, że w Twoim tekście najbardziej podobał mi się świat. Masz tu ładne i plastyczne opisy oraz spójny koncept problemu, który dręczy latające wyspy. Nie spotkałam się wcześniej z poruszeniem kwestii erozji w takiej rzeczywistości, a pasuje ona tu jak ulał. Za samo to wielkie plusy.
Mniej jednak zagrali mi bohaterowie – nie ich kreacja, bo z tą jest wszystko w porządku, postaci są żywe, ich motywacja jasna. Nawet poglądy Isny były dobrze podbudowane. Trafia się im jednak trochę zachowań, które nie współgrają mi z przedstawionymi charakterami – chociażby ich reakcja na dziewczynę zamkniętą w bibliotece. Odnieśli się do tego bez wielkich emocji, a sama Isna najpierw ją ratuje, a potem proponuje oddanie jej człowiekowi, który może dziewczynę zarówno zabić, jak i wtrącić do kolejnego lochu. Nie zgrało mi się to z tym, jak Isna kreowana była wcześniej.
Zgrzyt dostrzegam również, gdy Isna ujawnia swoje poglądy i dziwi się, że Hiacynt nie domyślił się ich wcześniej. Nie bardzo wiem, jak miałby to zrobić – nawet dla czytelnika foreshadowing był bardzo delikatny, a mieliśmy jakiś wgląd w myśli dziewczyny.
Jeśli chodzi o fabułę, przebiega ciekawie, ale nie zrozumiałam do końca, w jaki sposób opuszczono lądy – to słowa z książki sprawiły, że one opadły? Sądziłam, że to nauka, a tutaj bardziej widzę magię.
Ostatni zarzut mam do końcówki, która jest moim zdaniem nieco bezbarwna – być może przez limit. Wydaje mi się, że próbowałeś podbudować jej napięcie wątkiem kanibalizmu, ale nie wiem, dlaczego bohaterowie, lecący przecież nad wielką wodą, nie podjęli próby łapania ryb. Nie pasuje również fakt, że nie napotykają za bardzo innych statków – na pewno nie tylko oni byli w powietrzu podczas upadku.
Niemniej, mimo tych zgrzytów, opowiadanie przypadło mi do gustu. Namalowałeś nim ładny obraz, a jego najmocniejszą stroną moim zdaniem jest sam pomysł na dotykający świata problem. :D
Ponoć robię tu za moderację, więc w razie potrzeby - pisz śmiało. Nie gryzę, najwyżej napuszczę na Ciebie Lucyfera, choć Księżniczki należy bać się bardziej.
Verus, bardzo dziękuję za wyczerpującą opinię :)