
Opowiadanie bierze udział w konkursie świątecznym 2023.
Motyw: Nadejście Zbawiciela
Gatunek: Steampunk
To moje pierwsze w życiu opowiadanie steampunkowe. Miłej lektury!
P.S. Gloria in excelsis Deo betującym!
Opowiadanie bierze udział w konkursie świątecznym 2023.
Motyw: Nadejście Zbawiciela
Gatunek: Steampunk
To moje pierwsze w życiu opowiadanie steampunkowe. Miłej lektury!
P.S. Gloria in excelsis Deo betującym!
Londyn, 1858 rok
Zostałem oszukany w wyjątkowo brutalny i obrzydliwy sposób. Czy naprawdę wystarczy być uprzejmym i elokwentnym dżentelmenem, by zdobyć bezgraniczne zaufanie innych?
Z drugiej strony kim byśmy byli, gdyby nie wrodzona ufność?
Nie wiem, po co to wszystko zapisuję. Chyba pragnę ostrzec innych. Ale czy ktoś to w ogóle przeczyta? Lub, co gorsza: nadejdzie Zbawiciel i zniszczy moje zapiski?
Zbliżały się święta i muszę przyznać, że nawet taki przyziemny dżentelmen jak ja musiał docenić klimat i urodę wszechobecnych dekoracji. Ogromne girlandy złożone z soczyście zielonych gałązek, obleczone złotą farbą lampy naftowe na witrynach sklepów cieszyły oko każdego (no, może z wyjątkiem latarników, którzy musieli je co wieczór zapalać). Na wszystkich placach stały ogromne świerki misternie ozdobione bombkami z różnokolorowego szkła. Niektórzy lordowie dekorowali swoje powozy parowe czerwonymi i srebrnymi łańcuchami. Śnieg prószył delikatnie od dłuższego czasu, okrywał ulice i dachy białym puchem.
Niestety nie wszędzie panowała atmosfera świąt i beztroski.
Przed Bożym Narodzeniem zachorowała moja ukochana, Loretta. I to zaledwie kilka dni po moich oświadczynach! Tak bardzo cieszyła się z pierścienia, który jej podarowałem! Złoty, z rubinowym oczkiem, jej ulubionym kamieniem. Nosiła go dumnie na swoim pięknym, smukłym palcu…
Choć pocieszaliśmy się wzajemnie, oboje wiedzieliśmy, że jej koniec jest bliski. Cholera wybrała ją na kolejną ofiarę, jedną z wielu tysięcy londyńczyków.
Loretta umierała i za każdym razem, gdy spoglądałem na nią bezradnym wzrokiem, dzielnie siliła się na uśmiech. Przerażał mnie on miast pokrzepić – podkreślał bowiem jej zapadnięte policzki.
Jednak pewnego dnia zapłonęła we mnie nadzieja. Jak każdego ranka przeglądałem dziennik, a w nim znajdował się artykuł o projekcji, która wyświetlona miała być tegoż wieczora. Dotyczyła ona sławnego na cały świat medyka, doktora Paula Showa. Mało wyraźna rycina, tworzona zapewne w pośpiechu, przedstawiała postać w kitlu przy szpitalnym łóżku, na którym znajdował się jakiś pacjent. Podobno lekarzowi udało się wyleczyć już kilkanaście osób!
Zerwałem się na nogi, pragnąc powiadomić o tym Lorettę, ale na szczęście w porę się opanowałem. Sprawę należy dokładnie zbadać, by nie dawać ukochanej płonnej nadziei.
Najpierw wybiorę się do teatru i obejrzę projekcję.
Za każdym razem, gdy wpatrywałem się w ekran kinotropu, robił on na mnie wrażenie. Zastanawiałem się, jak ta maszyna wygląda za kulisami, ile trybików, lin i kołowrotków spaja to arcydzieło techniki.
Nawet gdy rozpoczęto projekcję, nadal zastanawiałem się nad jego mechanizmem. Czasami nie wszystkie bloki znikały natychmiast i nieco zaburzały całościowy efekt, jednak mi to zbytnio nie przeszkadzało.
Moje przemyślenia przerwało pojawienie się doktora na scenie. Gdy podchodził do mównicy, rozległy się brawa i okrzyki zachwytu.
Dżentelmen z pewnością nie narzekał na brak pieniędzy: jego cylinder miał wyjątkowo szerokie rondo, a kamizelka była ozdobiona wieloma złotymi łańcuszkami. Zakręcony, ciemny wąs i wysoka sylwetka dodawały mu uroku. Bystrym, a jednocześnie ciepłym spojrzeniem, objął audytorium.
– Drodzy bracia, drogie siostry, mieszkańcy Londynu – zaczął pewnym głosem. – Przynoszę wam nadzieję. Już nie musicie się bać cholery. Mam zaszczyt przedstawić wam mój najnowszy wynalazek.
Wyświetlacz zbielał, zniknęły prawie wszystkie czarne bloki, oprócz dwóch w rogu ekranu.
– Oto Wkład Parownik!
Na ekranie czarne kwadraty przedstawiły osobliwie wyglądający instrument medyczny, który przypominał pal. Przeraziłem się. Dopiero po chwili mój mózg ułożył sobie właściwy obraz: do pala czy też rury przytwierdzono koła oplecione cienkimi linkami. Na jednym końcu przyrządu dojrzeć można było korbkę, a na drugim rurka wyraźnie się zwężała.
– W tubie umieszczamy specjalne olejki, a ich właściwości lecznicze są aktywowane przez parę – tłumaczył arbitralnym głosem doktor. – Pacjent przykłada usta do końca tuby i wdycha olejki. I to wszystko. To naprawdę jest takie proste.
Zapadła cisza. Ludzie wyczekiwali kontynuacji wypowiedzi, ale Paul stał nieruchomo. W końcu ktoś zadał pytanie, które każdy miał w głowie:
– A co jest w tych olejkach?
Doktor uśmiechnął się lekko:
– O ile maszyna sama w sobie jest nieskomplikowana, to już pochodzenie olejków musi pozostać pilnie strzeżoną tajemnicą. Dość wiedzieć, że składnik pochodzi z Ameryki Łacińskiej.
Rozległy się szmery zwątpienia, ale Paul nie stracił rezonu nawet na sekundę. Donośnym głosem jak mieczem przeciął szepty:
– Juliette, czy mogę panią prosić na scenę?
Wszyscy ucichli, gdy na scenę weszła wysoka i piękna kobieta o gęstych, kruczoczarnych lokach. Miała wyjątkowo szeroką krynolinę i zastanawiałem się, w jaki sposób zmieściła się w przejściu, nie uginając ogromnej sukni. Przez moment chyba dziwnie się poruszała, więc obserwowałem ją pilnie, ale potem nie zauważyłem już nic podejrzanego. Uznałem więc, że było to przywidzenie.
– Ta oto kobieta, która stoi przed państwem, cieszy się urodą i zdrowiem. – Paul poprawił zsuwający się cylinder. – Jeszcze niedawno cierpiała z powodu cholery, jak większość londyńczyków. Zrozpaczona zwróciła się do mnie o pomoc. Nie ona jedyna. Postanowiłem coś zrobić: nie mogłem bezczynnie patrzeć na śmierć tylu osób. – Pociągnął nosem. Płakał?
– Na chorobę zapadła też moja małżonka. Niestety nie zdążyłem jej uratować, maszyna powstała o wiele później. Żona umierała na moich oczach. – Paul podniósł głowę, by każdy mógł ujrzeć jego błyszczące od łez oczy.
Po sali przemknęła fala współczucia. Jakaś otyła dama wycierała twarz chustką, a Juliette nieznacznie się przechyliła. Czy ona faktycznie została wyleczona?
– Juliette, pozwolisz? – Doktor chyba usłyszał moje myśli i zaprosił kobietę do mównicy.
Podeszła posłusznie i zrobiła zamaszysty obrót, chcąc się zwrócić do widowni. Wydało mi się to trochę dziwne, ale cóż – ludzie miewają różne problemy. Może ona miała akurat z biodrem.
– Drodzy państwo – zaczęła miłym dla ucha głosem. – Jestem Juliette Smith i tak jak wy, mieszkam w Londynie. Zachorowałam pół roku temu. Na szczęście doktor Paul zgodził się mi pomóc: kuracja trwała zaledwie kilka dni. Cholera zniknęła, a ja nie dość, że uniknęłam śmierci, cieszę się jeszcze lepszym zdrowiem niż wcześniej. – Jej oczy rozglądały się miarowo na boki. – Nie musimy już się bać. Doktor Paul Show jest specjalistą, na którego wszyscy czekaliśmy. Zbawi nas od cierpienia i choroby.
Nastała cisza, w której wyczuwałem skupienie. Nie wiedziałem, jak zareagować. Nagle się przestraszyłem: huknęły brawa, niektórzy nawet wstali, klaszcząc i krzycząc. Doktor kłaniał się nisko i uspokajającym gestem nieskutecznie prosił o ciszę.
A Juliette stała nieruchomo wpatrzona w jeden punkt.
Doktor Paul w dniu otrzymania tytułu lorda, to jest w Wigilię Bożego Narodzenia, urządził paradę. Nigdy wcześniej czegoś takiego nie widziałem i wiele rzeczy mnie dziwiło. Nie wiedziałem, że tak ogromne, poruszające się na gąsienicach platformy, mogą być wprawione w ruch jedynie za pomocą tłoków uruchamianych przez parę. I że mogą udźwignąć wysoką na dwadzieścia stóp rzeźbę! Obok kolosa w postaci doktora stała makieta Wkładu Parownika – narzędzia, które miało uratować mieszkańców Londynu. Tuba imponowała długością i niemal przebijała sterowiec unoszący się nad platformą. Powietrzny statek był okazałych rozmiarów, a światła ulicznych latarń i lampionów rozsianych w całym mieście odbijały się w jego blaszanej powierzchni. Na sterowcu widniał wielki napis: PAUL SHOW WYLECZY CIEBIE I TWOJĄ RODZINĘ. ZGŁOSZENIA PRZYJMUJEMY TYLKO DZIŚ!
Doktor z pewnością był zadowolony z frekwencji: paradę przyszli obejrzeć chyba wszyscy mieszkańcy.
– Niech żyje Zbawiciel! – Nagle rozległy się wokół mnie krzyki.
Rozejrzałem się. Zbawiciel? Ktoś się przebrał za Jezusa?
– Zba-wi-ciel! Zba-wi-ciel! – skandował rozentuzjazmowany tłum, wpatrując się w platformę.
Skierowałem tam wzrok. Pomiędzy swoją ogromną podobizną i makietą wynalazku stał doktor, pozdrawiający królewskim gestem zebranych. Wtedy zrozumiałem.
Zbawicielem był przecież doktor Paul Show, który miał uratować Londyn. Człowiek, który miał zbawić od cholery.
Jeszcze tego samego dnia, wieczorem, podarowałem mojej ukochanej najwspanialszy prezent. Przynajmniej tak wtedy myślałem.
Wręczyłem jej białą kopertę, którą nieumiejętnie oplotłem czerwoną kokardą. Loretta zaciekawiona, ostrożnie wyciągnęła maszynopis, jakby bała się go porwać. Przez dłuższą chwilę wpatrywała się w tekst, choć było go niewiele.
KONSULTACJA U LORDA DOKTORA PAULA SHOWA
Zapraszam na wizytę dnia 28 grudnia 1856 roku, godzina 6 wieczorem
Instytut Badań Maszynowych, gabinet nr 1
Płatność z góry
// uiszczona
– Ile to kosztowało? – zapytała rzeczowo, jak zwykle.
– Przecież to prezent na święta – odpowiedziałem. – Nie możesz wiedzieć.
Westchnęła ciężko, ale w jej oczach ujrzałem wdzięczność i ulgę.
– Nie wiem, jak ci się za to odwdzięczę – powiedziała drżącym głosem i wtuliła się we mnie mocno.
A ja nie wiem, jak mogłem ci to zrobić, Loretto. Ale przysięgam, że nie wiedziałem…
Im więcej czasu mija od tragedii, tym więcej rzeczy nie mogę sobie wybaczyć. Dopuściłem się tak wielu zaniedbań, że teraz jest to dla mnie niepojęte.
Dlaczego nie porozmawiałem wcześniej z pacjentami doktora? Chociażby z tą Juliette, która chwiała się, na miłość boską, chwiała się na tej pieprzonej scenie!
Przecież już wtedy, gdy odprowadziłem Lorettę do gabinetu, poczułem niepokój. Doktor nie pozwolił mi wejść i powiedział, bym wrócił do domu, bo kuracja trwa kilka dni. Dlaczego pokornie usłuchałem? Bo miał na sobie kitel? Bo był sławny?
Czekałem na telegram, który miał się pojawić najpóźniej po czterech dniach od rozpoczęcia kuracji. Telegraf jednak uparcie milczał.
Trzeciego dnia, to jest w ostatni dzień roku, przeglądałem TIMES’a i przeczytałem nagłówek, który zmroził mi krew w żyłach:
SŁYNNY DOKTOR PAUL SHOW POSZUKIWANY
Zakręciło mi się w głowie. Nie chciałem czytać artykułu, ale musiałem.
Doktor Paul Show, zwany przez londyńczyków Zbawicielem, jest obecnie poszukiwany za oszustwa, których dopuścił się w kwestiach medycznych i podatkowych. Zaginęli również wszyscy jego pacjenci. Za podanie miejsca pobytu oszusta rząd obiecuje nagrodę w wysokości stu funtów…
Dalej nie mogłem czytać. Nie mogłem też oddychać, czułem, jakby coś wielkiego usiadło mi na torsie.
W głowie miałem mętlik, nie potrafiłem nazwać żadnej myśli, która się pojawiała. Mój umysł pochłonął totalny chaos.
Gdy nieco ochłonąłem, wskoczyłem do automobilu i ruszyłem w stronę Instytutu. Ze łzami w oczach wtargnąłem do budynku i skierowałem się w stronę gabinetu numer 1. Recepcjonista chciał mnie zatrzymać, a ja uderzyłem go łokciem w szczękę.
Rzecz jasna, gabinet był zamknięty. Gdy szarpałem klamkę, pojawił się odźwierny, który coś do mnie krzyczał. Podbiegłem do niego.
– Otwieraj! – Złapałem go za kamizelkę.
– Nie mam klucza, doktor posiada jedyny egzemplarz…
Rozejrzałem się po korytarzu, szukając jakiegoś narzędzia. W jednym miejscu, we wgłębieniu ściany, zauważyłem siekierę za taflą szkła. Podbiegłem do niej i kopnąłem z całych sił – zraniłem nogę, ale przebiłem szybkę i sięgnąłem po narzędzie. Złapałem siekierę oburącz i wbiłem ją w drzwi gabinetu.
Po kilku próbach udało mi się roztrzaskać zamek. Okrutnie się zmęczyłem i dopiero wtedy poczułem ból w zranionej nodze. Zignorowałem go i wszedłem do gabinetu.
W pomieszczeniu panował półmrok – okna przysłaniały wyjątkowo długie, czarne draperie. Przeszedłem niepewnie kilka kroków i nagle stanęło mi serce.
W kącie stała Juliette. Patrzyła na mnie szeroko otwartymi oczami, ale nic nie powiedziała. Bałem się podejść bliżej. Poczułem silny niepokój, aż przez sekundę chciałem uciec. Kobieta nie przeraziła się włamaniem do gabinetu, nawet nie pisnęła, przecież bym usłyszał.
– Juliette? – zagaiłem niepewnie.
Nadal milczała. I nie mrugała. Wyglądała jak kukła.
Dezorientacja okazała się silniejsza niż strach. Podszedłem i położyłem rękę na jej ramieniu. Potrząsnąłem delikatnie: usłyszałem brzdęk czegoś metalowego na podłodze.
Skierowałem tam wzrok, ale przez panujące ciemności nie mogłem niczego dostrzec. Natychmiast podbiegłem do okna, by rozsunąć draperie i wtedy znów zamarłem. Za sobą usłyszałem metaliczny głos:
– Doktor… zbawi nas…
Bałem się odwrócić. Zapadła cisza, ale tylko na chwilę.
– …od chorób i cierpienia…
Gdy usłyszałem chrobotanie i stukot obcasów, z przerażenia nie mogłem nawet oddychać. Jednak niepewność zaczęła mnie trawić tak intensywnie, że przemogłem strach i powoli się obróciłem.
Juliette otwierała usta, z których czasem wypadało jakieś słowo. Poruszała się dziwnie, jakby jej nogi zasilane były… maszyną. Zza jej pleców wydobywał się dym.
Już wtedy się domyśliłem, kim, a tak naprawdę czym, była Juliette. Słyszałem wielokrotnie o ludzkich maszynach, ale nigdy nie myślałem, że sam takową ujrzę.
Wypadło z niej kilka kółek zębatych, trybików, śrubek i innych elementów, których nawet nie umiem nazwać.
Podbiegłem do kukły z zamiarem wyrzucenia jej zza drzwi, ale uderzyłem się o skrzynię, która kolorem zlewała się z podłogą. Zaintrygowany spojrzałem na nią i instynkt podpowiedział mi, by ją otworzyć, co natychmiast uczyniłem.
W środku mieniło się mnóstwo błyskotek: złotych naszyjników, pierścieni, brosz… Przerzucałem gorączkowo zawartość skrzyni, nie wiedząc właściwie, czego szukam. W pewnym momencie zastygłem.
Zobaczyłem złoty pierścień z rubinowym oczkiem. Sięgnąłem po niego i bezmyślnie obracałem w palcach, a do oczu napływały mi kolejne łzy. Poczułem ostrze w klatce piersiowej.
Nagle z głębin rozpaczy wyrwał mnie hałas. Mechaniczna kukła uderzała rytmicznie w jakiś szklany przedmiot.
Zerwałem się wściekły i pobiegłem w stronę Juliette, pragnąc ją zniszczyć. Wtedy zobaczyłem, o co się obijała i zamarłem, nie wiem po raz który tego dnia.
Maszyna doktora Paula.
Odsunąłem kukłę i upadła na podłogę. W tubie Wkładu Parownika majaczyło coś dziwnego. Zbliżyłem się i teraz żałuję, że to uczyniłem.
Tubę wypełniała dziwna ciecz. W środku pływały przedmioty o różowatym i czerwonym kolorze, miały galaretowatą konsystencję. Dopiero po kilku sekundach je rozpoznałem – nie wytrzymałem i zwymiotowałem.
Dokładnie w tym momencie wtargnęła policja. Chwycili mnie brutalnie za ramiona i wyciągnęli z gabinetu. Nie protestowałem, nie miałem siły. Próbowałem zrozumieć, jak można zrobić coś takiego…
Opisując to całe zdarzenie, bardzo się boję. Nikt nie wie, gdzie obecnie przebywa “Zbawiciel”. Ja też nie wiem, ale jestem pewny, że niedługo uderzy znowu, niekoniecznie w Anglii. Że znów będzie wykorzystywał desperację ludzi, że będzie ich okradał i sprzedawał na organy. Że będzie próbował unicestwić każdego, kto stanie mu na drodze.
Doktor Paul jeszcze tu wróci. Samozwańczy Zbawiciel znowu nadejdzie…
Pomysł i sposób poprowadzenia opowieści od początku do końca bardzo dobry. Może zakończenie sprawia wrażenie ciut uciętego. Nie jest też zbyt jasne jak on ma "powrócić" – tzn. on sam, czy jakiś jego następca? Zapewne limit znaków ciut tu zaszkodził.
Jeśli już miałbym się czegoś czepiać to sposobu wplecenia "steampunkowości" tego świata w narrację. Może to moje subiektywne odczucie, ale wydaje się ona być jakby "obok" opowieści. Świat nie do końca jest inherentą częścia narracji. Weźmy ten fragment:
Nigdy wcześniej czegoś takiego nie widziałem i wiele rzeczy mnie dziwiło. Nie wiedziałem, że tak ogromne, poruszające się na gąsienicach platformy, mogą być wprawione w ruch jedynie za pomocą tłoków uruchamianych przez parę. I że mogą udźwignąć wysoką na dwadzieścia stóp rzeźbę!
Jest oczywiście możliwe, że doktor jako pierwszy dał taki pokaz. Ale dla czytelnika brzmi to trochę jak jak gdyby narrator przyjechał właśnie z jakiejś prowincji. A tak nie jest. Z drugiej strony – jeśli doktor faktycznie był nie tylko lekarzem, sprytnym oszustem, ale i konstruktorem maszyn ruchomych jakich świat nie widział, to jest to nieco dziwne bo w paru miejscach jest mowa o różnych pojazdach, automobilach, itp. Czyli takie cuda raczej powinny już być londyńczykom znane.
Wec tak… Ale czyta się bardzo dobrze!
I parę drobiazgów:
Niektórzy lordowie dekorowali nawet swoje powozy parowe
Chyba lepiej bez "nawet".
Potem piszesz o "automobilach", wiec może jest tu niespójność.
Niestety nie wszędzie panowała atmosfera Gwiazdki i beztroski.
Polska "Gwiazdka" nie pasuje mi do tego świata, może sie czepiam…
Dotyczyła ona sławnego na cały świat w dziedzinie medycyny doktora Paula Showa
->
Dotyczyła ona sławnego na cały świat medyka, doktora Paula Showa. (?)
Czasami nie wszystkie bloki znikały natychmiast
Jakie bloki? Dalej o nich jest, ale tu jest to niejasne.
a ja uderzyłem go łokciem w szczękę
To chyba dość trudne i mało skutecznie, nie prościej klasycznie – pięścią?
W komentarzach robię literówki.
Cześć!
Dobre, wciągające opowiadanie. Narrator dał się oszukać "Zbawicielowi", ale czy można mu się dziwić? Desperacja ma to do siebie, że podejmuje się nieprzemyślane decyzje.
Świat przedstawiony jest wprawdzie mało steampunkowy, ale interesujący.
Bardzo podobała mi się scena, w której narrator odkrywa kim (czym) tak naprawdę jest Juliette.
Pozdrawiam i klikam. Powodzenia w konkursie! :)
Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"
Cześć HollyHell91,
Opowiadanie wciągnęło i dobrze oddało klimat XIX– wiecznej Anglii. Oczywiście językowo czy stylowo jest o.k. i nie ma do czego się przyczepić. Poruszona została tematyka eksperymentów medycznych i dziwnych, tzw. znachorów, którzy zapewne zbierali żniwo w owych czasach, nie tylko na Wyspach zresztą. Mam tylko pewne wątpliwości, jeśli chodzi o dość przewidywalną fabułę. Jakoś w niczym mnie zaskoczyła, od razu wiadomo było, że narrator jest naiwną ofiarą jawnego oszustwa i tak też poszło do samego końca. Ale to może mój problem, że zazwyczaj w połowie tekstu, potrafię odgadnąć zakończenie i jego szczegóły.
Powodzenia w konkursie i Pozdrawiam!
Witam Pana NaNa!
Zapewne limit znaków ciut tu zaszkodził.
Zapewne. Dużo się natrudziłam, by się zmieścić, a nie mogłam obiecać, że przeczytam połowę opowiadań wystawionych na konkurs.
Jest oczywiście możliwe, że doktor jako pierwszy dał taki pokaz. Ale dla czytelnika brzmi to trochę jak jak gdyby narrator przyjechał właśnie z jakiejś prowincji. A tak nie jest. Z drugiej strony – jeśli doktor faktycznie był nie tylko lekarzem, sprytnym oszustem, ale i konstruktorem maszyn ruchomych jakich świat nie widział, to jest to nieco dziwne bo w paru miejscach jest mowa o różnych pojazdach, automobilach, itp. Czyli takie cuda raczej powinny już być londyńczykom znane.
Hm, tutaj bardziej chodziło o to, że zdziwiła go wytrzymałość platformy, że jest w stanie wytrzymać taki ciężar. Ale może faktycznie zbytnio uwypukliłam istotę samej maszyny zamiast rzeźby…
Potem piszesz o "automobilach", wiec może jest tu niespójność.
W “Maszynie różnicowej” wydawcom to nie przeszkadzało, więc uznałam, że ja też mogę!
Polska "Gwiazdka" nie pasuje mi do tego świata, może sie czepiam…
Hm, nie jestem pewna, a skoro nie jestem pewna, to może faktycznie lepiej zamienić to słowo…
Jakie bloki? Dalej o nich jest, ale tu jest to niejasne.
Bloki w mechanizmie kinotropu. No tak, nie każdy jest fanem steampunku… ale limit znaków nie pozwala mi wytłumaczyć dokładnie, na czym mechanizm polega. Bardzo ładnie maszyna została przedstawiona w już wspomnianej przeze mnie “Maszynie różnicowej”. Abstrahując od mojego opowiadania, bardzo polecam tę książkę. Moim zdaniem jest bardzo ciekawa, i jako jedna z nielicznych, napisana (przetłumaczona?) bardzo pięknym stylem.
To chyba dość trudne i mało skutecznie, nie prościej klasycznie – pięścią?
Wtedy musiałby się obrócić, a ja to sobie wyobrażałam tak, że recepcjonista szedł za nim, a bohater nie odwracając się, gwałtownie podniósł łokieć do góry i w ten sposób go znokautował ;p
Dziękuję Ci serdecznie za odwiedziny, komentarz i wskazanie błędów :) Wesołych Świąt!
_____________________________________________
Dzień dobry cezary_cezary,
Świat przedstawiony jest wprawdzie mało steampunkowy, ale interesujący.
Ech. Starałam się wciskać ten steampunk, gdzie się da…
Bardzo podobała mi się scena, w której narrator odkrywa kim (czym) tak naprawdę jest Juliette.
Prawda? Mi też :P
Pozdrawiam i klikam. Powodzenia w konkursie! :)
O, dziękuję bardzo! I Wesołych Świąt!
_____________________________________________
Cześć JPolsky!
Opowiadanie wciągnęło i dobrze oddało klimat XIX– wiecznej Anglii. Oczywiście językowo czy stylowo jest o.k. i nie ma do czego się przyczepić.
No to super!
Mam tylko pewne wątpliwości, jeśli chodzi o dość przewidywalną fabułę. Jakoś w niczym mnie zaskoczyła, od razu wiadomo było, że narrator jest naiwną ofiarą jawnego oszustwa i tak też poszło do samego końca.
Ja też tak często mam, że zgaduję zakończenie, czy to w książkach, czy filmach. Mam nadzieję, że następnym razem uda mi się Ciebie zaskoczyć :)
Dziękuję bardzo i pozdrawiam również, Wesołych Świąt!
Bez sztuki można przeżyć, ale nie można żyć
Ech. Starałam się wciskać ten steampunk, gdzie się da…
Myślę, że tutaj tkwi diabeł pogrzebany. To jest normalny świat z wciśniętymi elementami steampunku :)
Niemniej uważam opowiadanie za bardzo udane.
Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"
Слава Україні!
Cześć HH!
Komentarz pobetowy.
Może po prostu trafiłaś w mój gust, ale tekst bardzo mi się spodobał. Czytało mi się dobrze i płynnie, nie wiem czy zamierzenie, ale całość przypomina mi trochę XIXwieczną brytyjską prozę. Brakowało mi tylko haseł na początku ;)
Sprawnie poprowadziłaś czytelnika przez fabułę i ciekawy świat, pokazałaś poruszającą historię bohatera oraz jak jego jak najlepsze dążenia obróciły się przeciw niemu, całość zamknęłaś satysfakcjonującym zakończeniem.
Jeżeli chodzi o ilość Steampunku – dla mnie ten klimat jest przede wszystkim fantastycznym odwzorowaniem XIX w., światem wyobraźni Verna, czy Dickensa. Niekoniecznie historia o wieku pary musi kręcić się wokół palonych węglem pieców. Ty zdecydowałaś się na bliżej nieopisane urządzenie medyczne (przypominające skąd inąd nebulizator) i to chyba jedyny steampunkowy element, którego tak naprawdę potrzebowałaś :) Szkoda że dostało tak mało miejsca, ale rozumiem – limit. Powiem tylko, że w mojej opinii usunięcie Parownika z historii zmusiłoby do tak daleko idących zmian, że opowiadanie moim zdaniem zdaje Steampunkową analogię brzytwy Lema ;)
Historia samego urządzenia i może wendetta głównego bohatera na pewno są czymś, co chętnie bym przeczytał.
Pozdrawiam i klikam :)
Żegnaj! Życzę Ci powodzenia, dokądkolwiek zaniesie Cię los!
Witaj ponownie cezary_cezary,
Myślę, że tutaj tkwi diabeł pogrzebany. To jest normalny świat z wciśniętymi elementami steampunku :)
Pewnie masz rację, mam problem z opisywaniem i kreowaniem otoczenia, środowiska. Jest to cecha, nad którą zdecydowanie muszę popracować.
Niemniej uważam opowiadanie za bardzo udane.
Bardzo dziękuję, to dla mnie bardzo ważne, tym bardziej że jak wspomniałam w przedmowie, pierwszy raz zmierzyłam się ze steampunkiem :)
Golodh,
kłaniam się szanownemu jury :)
Witaj ponownie BosmanMat! :)
no i ponownie dziękuję Ci za te ciepłe słowa, które motywują nad wyraz skutecznie :)
Historia samego urządzenia i może wendetta głównego bohatera na pewno są czymś, co chętnie bym przeczytał.
Bardzo mi to schlebia :) kto wie, może powstanie kiedyś prequel lub sequel o Wkładzie Parowniku…
Dziękuję raz jeszcze za wlewający miód w moje serce komentarz i klika, pozdrawiam bardzo serdecznie!
Bez sztuki można przeżyć, ale nie można żyć
Musiałam wygooglać steampunka;)
No i faktycznie napisałaś opowiadanie w tym stylu! Normalnie człowiek nie wie, że mówi prozą;)
Opowiadanie zaczyna się nieco łzawo, ale kończy całkiem inaczej (nie będę spoilerować).
Podoba mi się klimat Londynu i wiele XIX-wiecznych smaczków. Cała historia i sam złol są bardzo z tamtej epoki.
Uciekłaś mi z bety, bo jeszcze coś tam chciałam poprawiać, ale opowiadanie wyszło przyjemne i intrygujące.
"nie mam jak porównać samopoczucia bez bałaganu..." - Ananke
Hej Ambush,
przyznam Ci się szczerze, że jak wybrałam ten gatunek, to też musiałam wygooglać :p Miałam takie: w co ja się wpakowałam, przecież ja chyba nigdy żadnej powieści steampunkowej nie czytałam, z czym to się je…?
Przeczytałam kilka artykułów w internecie, otworzyłam “Maszynę różnicową” Gibsona i Sterlinga, robiłam notatki… I w taki sposób powstał Wkład Parownik, który teraz jest Maszyną doktora Paula.
I mimo tego, że nie wszyscy uważają to opowiadanie za udane, jestem z niego bardzo dumna. I z siebie też, bo dużo pracy w to włożyłam i tyle researchu, na ile pozwolił mi limit czasowy.
Uciekłaś mi z bety, bo jeszcze coś tam chciałam poprawiać, ale opowiadanie wyszło przyjemne i intrygujące.
Ależ nigdzie nie uciekłam, ja zawsze tu jestem! Wszelkie uwagi nadal są mile widziane, proszę się nie krępować. Jeszcze jedna osoba zgłosiła się do bety dzień przed deadlinem i czekam na jej uwagi również.
P.S. Dziękuję za klika!
Bez sztuki można przeżyć, ale nie można żyć
Bohater wydał mi się nieco naiwny, ale z drugiej strony rozumiem, że w takich sytuacjach człowiek czepia się każdego okrucha nadziei. Oczywiście łatwo się domyślić, że Zbawiciel jest oszustem, ale nie zepsuło mi to frajdy z czytania. Może końcówka jest trochę histeryczna, bo w sumie bohater stracił już wszystko, a oszustowi drugi raz ten sam numer może nie wyjść. To czas, w którym już funkcjonowały gazety, więc informacje się rozprzestrzeniały.
Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!
Witam Irka_Luz,
Oczywiście łatwo się domyślić, że Zbawiciel jest oszustem
Oczywiście? To niedobrze. A wyjawisz mi, co zdradziło wcześniej ten fakt? Chciałabym zwracać na to uwagę w przyszłości.
ale nie zepsuło mi to frajdy z czytania
No to bardzo się cieszę!
oszustowi drugi raz ten sam numer może nie wyjść. To czas, w którym już funkcjonowały gazety, więc informacje się rozprzestrzeniały.
No więc tak: tworząc postać doktora Paula zainspirowałam się historią innego, prawdziwego doktora (chociaż prawdziwego to nie jest dobre słowo, bo ostatecznie okazał się szarlatanem), o którym zresztą jest dokument na Netflixie (Zły chirurg). Dokument nie kończy się optymistycznie: mimo licznych ostrzeżeń w gazetach, internecie i telewizji fałszywy doktor nadal wykonuje swój zawód i nie wszyscy wierzą w to, że szkodził ludziom. Uznałam więc, że skoro w dzisiejszych czasach komuś przekręty uchodzą na sucho, to w XIX-wiecznej Europie tym bardziej.
Bardzo dziękuję za komentarz i klika, Szczęśliwego Nowego Roku!
Bez sztuki można przeżyć, ale nie można żyć
Oczywiście? To niedobrze. A wyjawisz mi, co zdradziło wcześniej ten fakt?
W sumie sama go zdradzasz, zaraz na początku ;)
O tu:
Zostałem oszukany w wyjątkowo brutalny i obrzydliwy sposób. Czy naprawdę wystarczy być uprzejmym i elokwentnym dżentelmenem, by zdobyć bezgraniczne zaufanie innych?
Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!
W sumie sama go zdradzasz, zaraz na początku ;)
O tu:
Zostałem oszukany w wyjątkowo brutalny i obrzydliwy sposób. Czy naprawdę wystarczy być uprzejmym i elokwentnym dżentelmenem, by zdobyć bezgraniczne zaufanie innych?
Hmm :) No tak, ale nie napisałam w jaki sposób… Hehe :P
No dobra, trochę się zdradziłam. Następnym razem lepiej rozplanuję, w których momentach odsłaniać karty.
Bez sztuki można przeżyć, ale nie można żyć
No to im Zbawiciel zrobił dobrze…
Bardzo fajna nazwa maszyny, sugestywna.
Trochę zaskoczyło mnie, że policja dotarła do gabinetu doktora dopiero po narratorze, który o poszukiwaniach przeczytał w gazecie. Co Scotland Yard robił podczas pisania tekstu, składania gazety, dostarczania do kupujących, śniadania narratora?
Babska logika rządzi!
Witaj Finkla,
Bardzo fajna nazwa maszyny, sugestywna.
Prawda? ;p
Trochę zaskoczyło mnie, że policja dotarła do gabinetu doktora dopiero po narratorze, który o poszukiwaniach przeczytał w gazecie. Co Scotland Yard robił podczas pisania tekstu, składania gazety, dostarczania do kupujących, śniadania narratora?
Policja dotarła na wezwanie odźwiernego, a nie po to, by przeszukać gabinet doktora Paula. Nie wspomniałam o tym, ale w domyśle policja była albo opieszała, jak to bardzo często bywa, albo opłacona przez Zbawiciela.
Dziękuję za odwiedziny, komentarz i klika :) Szampańskiego Sylwestra i wszystkiego dobrego w Nowym Roku!
Bez sztuki można przeżyć, ale nie można żyć
Dzięki, nawzajem. :-)
Babska logika rządzi!
Podobało mi się :)
Przynoszę radość :)
Bardzo się cieszę, Anet :)
Bez sztuki można przeżyć, ale nie można żyć
Hej!
Steampunk, Zbawiciel i święta, jestem ciekawa jak to połączysz. :)
Bardzo fajnie zaczynasz, notatka jest krótka, nacechowana emocjami, gdzieś w niej można wyczuć ten zawód, obrzydzenie, złość bohatera. Od razu też podkręcasz zainteresowanie tym, jak tu ten mężczyzna został oszukany.
atmosfera Świąt
Na pewno z dużej?
Na duży plus opisy przystrojonego miasta, czuć klimat, jeszcze ten padający śnieg… :)
Streszczenie z chorobą i pierścieniem – to już mniej w moim stylu. Wolę sceny.
wcześniej.–
Zabrakło spacji
Scena z doktorem, Juliette, maszyną – bardzo mi się podobała! Dodałaś nutę niepewności, kiedy Juliette dziwnie się poruszała, trochę przemyśleń bohatera, czy nadal jest zdrowa? To wszystko sprawa, że mamy niby cudowną maszynę do leczenia z cholery, ale pamiętając wstęp, wiemy, że coś jest nie tak. Tylko co? Ten haczyk rozpala wyobraźnię, chętnie odkryję tajemnicę.
Jeszcze co do fabuły – lubię takie pokazy, przypomniałam sobie serial „Supernatural”, gdzie pewien mężczyzna leczył z nieuleczalnych chorób i faktycznie mu się udawało, wszystkich to dziwiło, jakim cudem, a wyszło na to, że choroby przekazywał dalej, na inną osobę. Więc kogoś wyleczył, kogoś uśmiercił.
Świetnie wykorzystałaś motyw Zbawiciela. ;)
Umiejętnie racjonujesz napięcie.
nawet nie wiedziałem, że potrafię się bić.
Usunęłabym to, uderzenie kogoś w szczękę to nie jest bicie się, poza tym w tych emocjach ten fragment mniej pasuje.
Gdy szarpałem klamkę, pojawił się odźwierny, który coś do mnie krzyczał. Chwyciłem go za kamizelkę i zażądałem, by otworzył gabinet. Odmówił, twierdząc, że nie posiada klucza i jedyny egzemplarz należał do doktora.
Może lepiej zrobić scenę? Będzie dynamiczniej.
Wiesz, coś w stylu:
Szarpałem klamkę. Odźwierny coś do mnie krzyczał.
– Otwieraj! – Złapałem do za kamizelkę.
– Nie mam klucza, doktor posiada jedyny egzemplarz…
To było bardzo dziwne.
Usunęłabym, bo wiemy, że to dziwne.
Podbiegłem do kukły z zamiarem wyrzucenia jej zza drzwi, ale uderzyłem się o skrzynię, która kolorem zlewała się z podłogą. Zaintrygowany spojrzałem na nią i instynkt podpowiedział mi, by ją otworzyć, co natychmiast uczyniłem.
Bardziej dynamiczna wersja:
Podbiegłem do kukły z zamiarem wyrzucenia jej zza drzwi, ale uderzyłem się o skrzynię, która kolorem zlewała się z podłogą. Otworzyłem ją.
Poczułem ostrze w klatce piersiowej.
Hm, dość dosłowne.
Z minusów tej sceny: czemu doktor, tak znany i sławny, nie ma straży i tylko odźwierny pilnuje drzwi, pozwalając na wtargnięcie do gabinetu? I czemu skarby są trzymane w gabinecie w skrzyni, a nie w domu/willi/kwaterze?
Na plus Juliette jako taka maszyna.
Oszustwo było oczywiste od początku, ale nie wiedzieliśmy, co takiego zrobił doktor, więc mnie trzymało przy tekście zainteresowanie, co to będzie. Czytało mi się naprawdę dobrze, daję klika i pozdrawiam,
Ananke
Witaj Ananke,
jaki wspaniały komentarz pozostawiłaś, wszystko po kolei zanalizowane, opisane, co jest dobre, co niedobre – fantastyczne!
atmosfera Świąt
Na pewno z dużej?
Hm… https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/swieta-czy-Swieta;1829.html
Czyli może być z dużej.
Streszczenie z chorobą i pierścieniem – to już mniej w moim stylu. Wolę sceny.
I masz rację, opisy spowalniają akcję. Będę miała to na uwadze następnym razem.
Jeszcze co do fabuły – lubię takie pokazy, przypomniałam sobie serial „Supernatural”, gdzie pewien mężczyzna leczył z nieuleczalnych chorób i faktycznie mu się udawało, wszystkich to dziwiło, jakim cudem, a wyszło na to, że choroby przekazywał dalej, na inną osobę. Więc kogoś wyleczył, kogoś uśmiercił.
Hm, może sobie obejrzę? :)
Świetnie wykorzystałaś motyw Zbawiciela. ;)
Dziękuję! Obawiałam się, że ten motyw jest za słabo uwydatniony…
Usunęłabym to, uderzenie kogoś w szczękę to nie jest bicie się, poza tym w tych emocjach ten fragment mniej pasuje.
Racja. A jeszcze wcześniej miałam kolejne zdanie, że dżentelmenom przecież nie wypada się bić, dlatego bohater nie potrafi w rękoczyny ;p Ale usunęłam właśnie z tego powodu, że w moim odczuciu spowalniało to akcję. Czyli już powoli wyczuwam takie rzeczy! :)
Podbiegłem do kukły z zamiarem wyrzucenia jej zza drzwi, ale uderzyłem się o skrzynię, która kolorem zlewała się z podłogą. Otworzyłem ją.
Tylko że wtedy nie wiadomo, czy ją dotyczy skrzyni czy kukły.
Poczułem ostrze w klatce piersiowej.
Hm, dość dosłowne.
To jest możliwe. Wiem, bo kiedyś sama poczułam.
Z minusów tej sceny: czemu doktor, tak znany i sławny, nie ma straży i tylko odźwierny pilnuje drzwi, pozwalając na wtargnięcie do gabinetu?
W pewnym sensie miał straż: recepcjonistę i odźwiernego.
I czemu skarby są trzymane w gabinecie w skrzyni, a nie w domu/willi/kwaterze?
Moim zdaniem przewożenie skarbów do domu wiązało się z ryzykiem i wolał je trzymać w gabinecie, do którego nikt nie miał dostępu.
Czytało mi się naprawdę dobrze, daję klika i pozdrawiam,
Bardzo się cieszę! Dziękuję za przejrzysty komentarz, klika i odwiedziny :) Również pozdrawiam serdecznie!
Bez sztuki można przeżyć, ale nie można żyć
A ja na końcu przed oczami miałem jedną misję z Dishonored, więc IMO steampunk tu jest. :) Świąt trochę mniej, bo ta historia w sumie mogłaby się wydarzyć w dowolnym okresie roku. Ale w sumie gdyby jeszcze trochę bardziej to zarchaizować, to mógłbym się nabrać, że to prawdziwe XIX-wieczne opowiadanie grozy, więc chyba wyszło nieźle.
chwiała się na tej pieprzonej scenie!
Czy kulturalnemu angielskiemu dżentelmenowi przystoi takie słownictwo?
Show us what you've got when the motherf...cking beat drops...
Hej SNDWLKR,
Ale w sumie gdyby jeszcze trochę bardziej to zarchaizować, to mógłbym się nabrać, że to prawdziwe XIX-wieczne opowiadanie grozy, więc chyba wyszło nieźle.
Więc chyba dziękuję :)
chwiała się na tej pieprzonej scenie!
Czy kulturalnemu angielskiemu dżentelmenowi przystoi takie słownictwo?
Wiadomo, że nie, ale nawet najkulturalniejszy dżentelmen może się zdenerwować i przekląć, zwłaszcza po stracie ukochanej :)
Dziękuję za odwiedziny i pozdrawiam serdecznie!
Bez sztuki można przeżyć, ale nie można żyć
atmosfera Świąt
Na pewno z dużej?
Hm… https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/swieta-czy-Swieta;1829.html
Czyli może być z dużej.
Hm… x2
W przytoczonym liście mamy: Oczaruj święta produktem X
i pan Jerzy Bralczyk uznaje:
Jeśli to jednak konieczne, wolałbym małą literę.
Bo to nie życzenie świąt, a sama atmosfera. Ale ja często mam z tym problem, dlatego napisałam, bo tak na czuja źle mi wyglądała atmosfera świąt z dużej. ;p
Hm, może sobie obejrzę? :)
Ooch, to długi serial. Oglądałam go jeszcze w domu rodzinnym, z siostrą, ale jest na Prime, generalnie można tylko do piątego sezonu obejrzeć. ;)
Na początku jest o dwóch braciach, którzy polują na nadnaturalne istoty. A później robi się trochę inny klimat. :) Ja polecam, ale wiesz, przy tym nie jestem obiektywna. :D
Dziękuję! Obawiałam się, że ten motyw jest za słabo uwydatniony…
Dla mnie fajne było wykorzystanie samej nazwy, bo każdy spodziewał się Chrystusa, a tu inny Zbawiciel wszedł na scenę. :)
Tylko że wtedy nie wiadomo, czy ją dotyczy skrzyni czy kukły.
Hm, ale potyka się o skrzynię… i chyba nie otwiera się kukły. ;)
W pewnym sensie miał straż: recepcjonistę i odźwiernego.
Ale to nie straż.
Moim zdaniem przewożenie skarbów do domu wiązało się z ryzykiem i wolał je trzymać w gabinecie, do którego nikt nie miał dostępu.
Ale można też przenieść w inne, bezpieczne miejsce, no albo zakopać w domu/ukryć. Wiesz, jakby lekarz obecnie dostawał łapówki i trzymał wszystkie w szufladzie w biurku…
Pozdrawiam :)
Ej, ten obrazek już był!
Babska logika rządzi!
Desperackie postępowanie bohatera przywodzi mi na myśl powiedzenie tonący brzytwy się chwyta, ale całość ładnie przesiąknięta stosownym steampunkowym klimatem.
…jednak mi to zbytnio nie przeszkadzało. → …jednak mnie to zbytnio nie przeszkadzało.
– … od chorób i cierpienia… → Zbędna spacja po pierwszym wielokropku.
Wypadło z niej kilka kółek zębatych, trybików, śrubek i innych narzędzi… → Czy kółka zębate, trybiki i śrubki to na pewno narzędzia?
Proponuję: Wypadło z niej kilka kółek zębatych, trybików, śrubek i innych elementów…
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Cześć ponownie Ananke,
Bo to nie życzenie świąt, a sama atmosfera. Ale ja często mam z tym problem, dlatego napisałam, bo tak na czuja źle mi wyglądała atmosfera świąt z dużej. ;p
No właśnie też już teraz nie wiem, dlatego na razie zostawię.
jest na Prime, generalnie można tylko do piątego sezonu obejrzeć. ;)
aha no to jednak nie obejrzę, nie mam Prime’a :P
Dla mnie fajne było wykorzystanie samej nazwy, bo każdy spodziewał się Chrystusa, a tu inny Zbawiciel wszedł na scenę. :)
Właśnie o to chodziło! Kocham oryginalne pomysły, toteż sama staram się takowe realizować.
Hm, ale potyka się o skrzynię… i chyba nie otwiera się kukły. ;)
Skoro jest maszyną, to czemu nie?
W pewnym sensie miał straż: recepcjonistę i odźwiernego.
Ale to nie straż.
Racja, dlatego napisałam w pewnym sensie. Ale który doktor ma straż? Gdyby paradował z bodyguardem, ludzie szybciej by się zorientowali, że coś jest z nim nie tak. A w momencie ucieczki nie myślał z pewnością o formowaniu specjalnej straży.
Ale można też przenieść w inne, bezpieczne miejsce, no albo zakopać w domu/ukryć. Wiesz, jakby lekarz obecnie dostawał łapówki i trzymał wszystkie w szufladzie w biurku…
Zgadzam się, ale to miało też podkreślić, jak bardzo doktor się spieszył z ucieczką.
Pozdrawiam :)
Pozdrawiam również!
Witam Verus, szanowne jury :)
Faktycznie ten obrazek już był, ale z pewnością tylko pełni funkcję zakładki :)
Dzień dobry regulatorzy,
Desperackie postępowanie bohatera przywodzi mi na myśl powiedzenie tonący brzytwy się chwyta, ale całość ładnie przesiąknięta stosownym steampunkowym klimatem.
Dziękuję bardzo :) a nie powiesz, że wykonanie mogłoby być lepsze? Czyżbym już doczekała tego dnia? :O
Błędy poprawione. Dziękuję serdecznie!
Bez sztuki można przeżyć, ale nie można żyć
Bardzo proszę, Holly. :)
…a nie powiesz, że wykonanie mogłoby być lepsze?
Wykonanie zawsze może być lepsze, ale tym razem nie natknęłam się na nic szczególnego, zwłaszcza że zastosowałaś tu formę pamiętnika stylizowanego na czasy niezbyt nam bliskie i wyszło Ci to całkiem nieźle. :)
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Wiadomo, że nie, ale nawet najkulturalniejszy dżentelmen może się zdenerwować i przekląć, zwłaszcza po stracie ukochanej
Niech będzie, ale słowo ,,pieprzyć” brzmi mi… nieco anachronicznie. :) Nie znam żadnych typowo dziewiętnastowiecznych bluzgów, ale z tym tutaj nie spotkałem się w żadnym tekście z epoki, więc w opowiadaniu, które jest w innych miejscach całkiem ładnie stylizowane, trochę mnie uderzyło. Ale, jak wspomniałem, nie jestem znawcą. [shrug]
Show us what you've got when the motherf...cking beat drops...
Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.
Reg,
dziękuję Ci bardzo, więc mogę uznać, że poczyniłam jakiś postęp :)
SNDWLKR,
Niech będzie, ale słowo ,,pieprzyć” brzmi mi… nieco anachronicznie. :)
Hmm… masz rację. Mnie też to irytuje w książkach, np. teraz czytam powieść historyczną Cherezińskiej o wikingach i jak widzę takie wyrażenia jak “Ja pie*dolę” czy “Ku*wa”, to robi mi się mina jak po ugryzieniu cytryny :P Nie jestem w stanie wyobrazić sobie wikinga, który krzyczy polskie i współczesne przekleństwa…
Więc, jak widać w przytoczonym przeze mnie przykładzie, wielu pisarzy ma z tym problem. Niestety nie znam dziewiętnastowiecznych przekleństw, więc na razie owe pieprzone zostawię, ale jak tylko poszerzę swoją wiedzę, poprawię to określenie.
Witam Krokus, szanowne jury ;)
Bez sztuki można przeżyć, ale nie można żyć
Możesz, Holly. Postęp jest i to nie jakiś, a całkiem spory. :)
Powodzenia w dalszej pracy twórczej.
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Hmmm … nawet Regulatorzy ….
"jednak zbytnio MI to nie przeszkadzało"
Ogólnie :
MNIE to zabolało – KOGO zabolało ? Mnie
MNIE to zaciekawiło – KOGO zaciekawiło ? Mnie
MNIE to kosztowało – KOGO kosztowało ? Mnie
Przeszkadzało MI – KOMU przeszkadzało ? Mi
Świeciło mi w oczy – KOMU świeciło w oczy ? Mi
itd
Dobrze się czytało. Historia w sumie prosta. Ludzie często, zwłaszcza w obliczu jakichś problemów ze zdrowiem bliskich osób, dają się nabrać. Zastanawia mnie tylko, po co oszust do przekrętu użył takiej skomplikowanej maszyny, jaką była Juliette?
Pozdrawiam
SPW, dziękuję za czujność.
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
regulatorzy,
Możesz, Holly. Postęp jest i to nie jakiś, a całkiem spory. :)
I tym jednym zdaniem wlałaś we mnie tyle motywacji i radości, że nawet sobie nie wyobrażasz tej ilości :)
SPW,
dziękuję Ci za te przykłady, tak krótkim komentarzem wyjaśniłeś tę zagwozdkę :) poprawiłam z powrotem na “mi”.
AP,
Dobrze się czytało.
To świetnie.
Zastanawia mnie tylko, po co oszust do przekrętu użył takiej skomplikowanej maszyny, jaką była Juliette?
Bez tej maszyny (a raczej ozdrowieńca w oczach ludzi) przekręt mógłby nie wyjść. Widać to dobrze w tym fragmencie:
Rozległy się szmery zwątpienia, ale Paul nie stracił rezonu nawet na sekundę. Donośnym głosem jak mieczem przeciął szepty:
– Juliette, czy mogę panią prosić na scenę?
Pozdrawiam serdecznie!
Bez sztuki można przeżyć, ale nie można żyć
Holly, jestem przekonana, że taka masa radości spotka Cię jeszcze mnóstwo razy. ;D
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Bez tej maszyny (a raczej ozdrowieńca w oczach ludzi) przekręt mógłby nie wyjść. Widać to dobrze w tym fragmencie:
Rozległy się szmery zwątpienia, ale Paul nie stracił rezonu nawet na sekundę. Donośnym głosem jak mieczem przeciął szepty:
– Juliette, czy mogę panią prosić na scenę?
Rozumiem, że Paulowi łatwiej było skonstruować humanoidalną maszynę, która wyjdzie na scenę i skłamie, niż wynająć do tego jakąś kobietę.
No właśnie też już teraz nie wiem, dlatego na razie zostawię.
Za słownikiem:
https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/swieta-bozonarodzeniowe;23044.html
https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/zyczenia-swiateczne;5781.html
aha no to jednak nie obejrzę, nie mam Prime’a :P
Ja oglądałam kiedyś na CDA, no i w telewizji. ;)
Właśnie o to chodziło! Kocham oryginalne pomysły, toteż sama staram się takowe realizować.
Jak dla mnie wyszło. :)
Ale który doktor ma straż?
A który doktor trzyma takie skarby w gabinecie? :)
Zgadzam się, ale to miało też podkreślić, jak bardzo doktor się spieszył z ucieczką.
Hm, no to już bardziej, ale mimo wszystko ktoś tak ogarnięty, bawiący się w takie intrygi… Ciężko uwierzyć, że nie przemyślał schowania kosztowności w lepszym miejscu. ;)
Pozdrawiam,
Ananke
reg,
AP,
Rozumiem, że Paulowi łatwiej było skonstruować humanoidalną maszynę, która wyjdzie na scenę i skłamie, niż wynająć do tego jakąś kobietę.
Hem. No, masz rację, ale w ogóle mi to nie przyszło do głowy podczas pisania. Od razu w mojej wyobraźni pojawiła się mechaniczna kukła.
Ananke,
No dobra, czyli wychodzi na to, że święta powinny być z małej.
A który doktor trzyma takie skarby w gabinecie? :)
Łapówkowy! :P
Hm, no to już bardziej, ale mimo wszystko ktoś tak ogarnięty, bawiący się w takie intrygi… Ciężko uwierzyć, że nie przemyślał schowania kosztowności w lepszym miejscu. ;)
To, że w jednej sferze życia był geniuszem, nie znaczy, że był w każdej. Ktoś może być geniuszem matematycznym, a w prozaicznym życiu nie umie sobie nawet zrobić obiadu na przykład ;p
Ale będę przykładać większą wagę do takich kwestii w przyszłości, dziękuję za uwagi :)
Bez sztuki można przeżyć, ale nie można żyć
Witam.
Świetnie napisane opowiadanie w stylu steampunk nawiązujące do niedawnej pandemii, przypomina, że kiedyś też były epidemie i lekarstwa na nie (szczepionki).
Pozdrawiam.
Feniks 103.
audaces fortuna iuvat
No dobra, czyli wychodzi na to, że święta powinny być z małej.
Tak głoszą słowniki. XD
Łapówkowy! :P
Ale łapówki zabiera się do domu, żeby właśnie nikt ich nie zobaczył. :D
To, że w jednej sferze życia był geniuszem, nie znaczy, że był w każdej. Ktoś może być geniuszem matematycznym, a w prozaicznym życiu nie umie sobie nawet zrobić obiadu na przykład ;p
No jasne, ale zabranie skarbów jest łatwiejsze niż ugotowanie obiadu. :D Co nie znaczy, że nie mogło mu się przytrafić takie gapiostwo, w końcu różni ludzie po świecie chodzą. ;) Ja tak pisałam odnośnie realizmu, choć – jak to mówią – prawda bywa dziwniejsza od fikcji…
Opowiadanie, choć z przewidywalną fabułą to mimo wszystko trzymające moją uwagę – byłem bardzo ciekawy, co się wydarzy.
Wydaje mi się też, że albo zbyt mocno, albo w ogóle niepotrzebnie akcentujesz, czym jest Juliette (ale w sumie nie jestem pewien co do tego…).
Samo opowiadanie jest bardzo fajnie napisane i kliknąłbym, ale już nie trzeba ;)
Powodzenia w konkursie ;)
Hej feniks103,
dziękuję za komentarz i pół punkta w głosowaniu :)
Witaj ponownie Ananke,
Łapówkowy! :P
Ale łapówki zabiera się do domu, żeby właśnie nikt ich nie zobaczył. :D
Nie zawsze, słyszałam o przypadkach, że lekarze trzymali łapówki w gabinecie właśnie :P wiesz, najciemniej pod latarnią…
No jasne, ale zabranie skarbów jest łatwiejsze niż ugotowanie obiadu. :D Co nie znaczy, że nie mogło mu się przytrafić takie gapiostwo, w końcu różni ludzie po świecie chodzą. ;) Ja tak pisałam odnośnie realizmu, choć – jak to mówią – prawda bywa dziwniejsza od fikcji…
Dokładnie.
Tobie również dziękuję za pół punkcika, pozdrawiam serdecznie :)
Cześć grzelulukas,
Opowiadanie, choć z przewidywalną fabułą to mimo wszystko trzymające moją uwagę – byłem bardzo ciekawy, co się wydarzy.
Bardzo mnie to cieszy.
Wydaje mi się też, że albo zbyt mocno, albo w ogóle niepotrzebnie akcentujesz, czym jest Juliette
Może tak być.
Samo opowiadanie jest bardzo fajnie napisane i kliknąłbym, ale już nie trzeba ;)
Powodzenia w konkursie ;)
Dziękuję Ci serdecznie, wszystkiego dobrego!
Bez sztuki można przeżyć, ale nie można żyć
Może z łapówkami jest jak ze sklepową kasą – dzisiejszy utarg trzyma się na miejscu, a jak się trochę uzbiera, to zanosi się gdzie indziej… ;-)
Babska logika rządzi!
Nie zawsze, słyszałam o przypadkach, że lekarze trzymali łapówki w gabinecie właśnie :P wiesz, najciemniej pod latarnią…
Hm, ale pieniądze a klejnoty w skrzyni to trochę różnica. :D Ale tak, pewnie tacy się zdarzają. :)
Może z łapówkami jest jak ze sklepową kasą – dzisiejszy utarg trzyma się na miejscu, a jak się trochę uzbiera, to zanosi się gdzie indziej… ;-)
Przy pieniądzach – tak, ale przy klejnotach lepiej wynosić pojedynczo. Chyba. Choć z drugiej strony… Zawsze można do maszyny, która wszystko wyniesie. :D
Cześć, HollyHell!
Dziękuję za udział w krokusie!
Poniższy komentarz jest pisany jeszcze przed wstawieniem obrazka jurorsko-konkursowego :)
Choć wydarzenia dzieją się podczas Świąt, to one same nie są jakoś mocno osadzone w fabule. Lepiej wychodzi wykorzystanie hasła przewodniego i estetyki. Nie miałaś wiele miejsca żeby nakreślić napędzany parą świat, ale powstawiałaś tu elementy, które bardzo fajnie zagrały.
Klimat powieści przywodzi też na myśl takie wiktoriańskie opowieści o angielskich mieszcznach i szlachcie, co na pewno zaplusowało. Fabuła jest bardzo fajna, ale zgrzyta w niej jeden fakt – jakim cudem o zniknięciu doktora Paula rozpisują się już gazety, a policja nie dotarła jeszcze do jego gabinetu? Jakim cudem bohater jest tam pierwszy, skoro dowiaduje się o takiej rzeczy dopiero z gazety.
Wykonane jest bardzo fajnie – nic mnie nie raziło podczas lektury. Bardzo fajny tekst.
Pozdrówka!
Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.
Hej Krokusie,
Dziękuję za udział w krokusie!
Dziękuję za fajną zabawę i motywację do pisania!
Fabuła jest bardzo fajna, ale zgrzyta w niej jeden fakt – jakim cudem o zniknięciu doktora Paula rozpisują się już gazety, a policja nie dotarła jeszcze do jego gabinetu? Jakim cudem bohater jest tam pierwszy, skoro dowiaduje się o takiej rzeczy dopiero z gazety.
faktycznie może ten fakt zgrzytać (hehe), ale jak już wspomniałam (chyba Finkli) policja w moim zamyśle była opieszała i tylko powtarzała, że śledztwo jest w toku, a tak naprawdę nie robiła nic. Takich sytuacji w historii było i nadal jest baaardzo wiele. Za to media w poczuciu moralnego obowiązku i złości na opieszałość policji zaalarmowały od razu cały Londyn o oszuście.
Pozdrawiam również!
Bez sztuki można przeżyć, ale nie można żyć
Cześć!
Nie czytałam wcześniej Twoich opowiadań, więc w sumie fajnie, że pierwsze z nich było świąteczne, tym bardziej, że sam koncept i steampunkowy charakter całkiem przypadły mi do gustu. Mam jednak do tekstu garść zarzutów.
Zacznę od języka – odniosłam wrażenie, że często rzucasz dość suche stwierdzenia w miejscach, w których dobrze sprawdziłby się opis. Jasne, z zasadą „show, don’t tell” jak z każdą inną da się przesadzić, ale myślę, że klimat mocno by zyskał, gdybyś w niektórych miejscach pokusiła się o jakiś obraz w imię pojedynczego słowa. Weźmy na przykład to stwierdzenie:
Przez moment chyba dziwnie się poruszała.
Jako czytelnik rozumiem od razu, że to będzie istotne. Bohatera też to zaniepokoiło i ten niepokój mógłby odbić się w atmosferze, gdyby „dziwnie” było bardziej obrazowe.
No ale, jak już przy języku jesteśmy – nie mogę nie wspomnieć o „Wkładzie Parowniku”, bo przyznam, że parsknęłam nad komputerem. Zgrabne nawiązanie.
Idąc dalej – bohaterów masz tu dość prostych, ale to nieprzesadnie kłuje w oczy, bo to nie postaciami ten tekst stoi. Jedyne, co mi przeszkadzało w tym względzie to początek, gdzie główny bohater najpierw rozwodzi się nad dekoracjami świątecznymi i stwierdza, że nawet on nie mógł się nimi zachwycić… a potem pada, że umiera mu narzeczona. No mnie się wydaje, że w takiej sytuacji to te dekoracje nie mają wielkiego znaczenia.
Temat świąt zresztą jest w opowiadaniu raczej niezbyt istotny, co niezbyt spina się z ideą konkursu – fakt, że wydarzenia mają miejsce w okresie Bożego Narodzenia nie znaczy, że tekst jest świąteczny i tutaj mi tego trochę zabrakło.
Jeżeli chodzi o świat, jak już wspomniałam, wyszedł Ci fajny, choć delikatny, steampunk, a jedyną nieścisłość dostrzegłam w siekierze trzymanej za szybą, bo tak umieszczane narzędzia wydają mi się pomysłem nowszym niż maszyny parowe.
Fabuła również, jak wspomniałam na początku, przypadła mi do gustu, pomimo swojej liniowości. Jest choroba narzeczonej, jest Londyn w czasach zarazy, jest tajemniczy lekarz, który okazuje się oszustem. Tutaj jednak też trafiła się pewna niejasność – skoro doktor Paul zniknął i pisały o tym gazety, z jakiego powodu nie przeszukano jego gabinetu? Dlaczego to narrator, który dowiedział się o wszystkim z artykułu, dotarł tam pierwszy? No i dlaczego doktor Paul zostawił skrzynię kosztowności? Ot, trochę mi to nie zagrało.
Podobnie mam mieszane odczucia odnośnie fragmentów pamiętnika na początku i na końcu – z jednej strony fajna klamra, a z drugiej nie jestem przekonana, dlaczego narrator jest przekonany, że grozi mu jakieś szczególne zagrożenie. Skoro z gabinetu lekarskiego zgarnęła go policja, na pewno nie jest jedynym człowiekiem, który wie o tym, co Paul robił. Dlaczego boi się akurat o swoje notatki? O tak głośnej sprawie przecież mogli normalnie pisać w mediach.
Chyba tyle przychodzi mi do głowy. Opowiadanie, mimo wskazanych usterek i dziur fabularnych, czytało mi się całkiem w porządku, więc trzymam kciuki za kolejne. Dzięki za przyjemną lekturę i udział w konkursie!
Ponoć robię tu za moderację, więc w razie potrzeby - pisz śmiało. Nie gryzę, najwyżej napuszczę na Ciebie Lucyfera, choć Księżniczki należy bać się bardziej.
Cześć Verus,
Zacznę od języka – odniosłam wrażenie, że często rzucasz dość suche stwierdzenia w miejscach, w których dobrze sprawdziłby się opis.
Ja jestem żółtodziób, więc o konwencji “show, don’t tell” dowiedziałam się dopiero niedawno, dzięki Tarninie :) planuję zgłębić ten temat bardziej i zwracać na niego w przyszłości uwagę.
Jedyne, co mi przeszkadzało w tym względzie to początek, gdzie główny bohater najpierw rozwodzi się nad dekoracjami świątecznymi i stwierdza, że nawet on nie mógł się nimi zachwycić… a potem pada, że umiera mu narzeczona. No mnie się wydaje, że w takiej sytuacji to te dekoracje nie mają wielkiego znaczenia.
Heh, faktycznie, ale gdzieś musiałam wcisnąć te święta…
Tylko jak słusznie zauważyłaś, i nie tylko Ty zresztą, widać, że te święta są wciśnięte.
Jeżeli chodzi o świat, jak już wspomniałam, wyszedł Ci fajny, choć delikatny, steampunk, a jedyną nieścisłość dostrzegłam w siekierze trzymanej za szybą, bo tak umieszczane narzędzia wydają mi się pomysłem nowszym niż maszyny parowe.
Też się nad tym zastanawiałam, czy to nie jest zbyt współczesne.
skoro doktor Paul zniknął i pisały o tym gazety, z jakiego powodu nie przeszukano jego gabinetu? Dlaczego to narrator, który dowiedział się o wszystkim z artykułu, dotarł tam pierwszy? No i dlaczego doktor Paul zostawił skrzynię kosztowności? Ot, trochę mi to nie zagrało.
Rozumiem i nie Ty jedna miałaś co do tego wątpliwości, próbowałam je rozwiać w poprzednich komentarzach.
Podobnie mam mieszane odczucia odnośnie fragmentów pamiętnika na początku i na końcu – z jednej strony fajna klamra, a z drugiej nie jestem przekonana, dlaczego narrator jest przekonany, że grozi mu jakieś szczególne zagrożenie. Skoro z gabinetu lekarskiego zgarnęła go policja, na pewno nie jest jedynym człowiekiem, który wie o tym, co Paul robił. Dlaczego boi się akurat o swoje notatki? O tak głośnej sprawie przecież mogli normalnie pisać w mediach.
Hm, w ogóle o tym wcześniej nie pomyślałam, racja.
Dziękuję za naświetlenie moich potknięć i pomoc w zmianie perspektywy, no i za bogaty komentarz, jestem bardzo wdzięczna!
Bez sztuki można przeżyć, ale nie można żyć
Przyjemność po mojej stronie, mam nadzieję, że się na coś przyda. :D
Ja jestem żółtodziób, więc o konwencji “show, don’t tell” dowiedziałam się dopiero niedawno, dzięki Tarninie
To powodzenia tym bardziej. Polecam postarać się nie utonąć w tym koncepcie – czasami dalej można mówić, zamiast pokazywać. Sztuką jest chyba wyłapać kiedy, ale sama też jeszcze nie mam poczucia, że to ogarniam. :D
Ponoć robię tu za moderację, więc w razie potrzeby - pisz śmiało. Nie gryzę, najwyżej napuszczę na Ciebie Lucyfera, choć Księżniczki należy bać się bardziej.
Cytując Twój własny tekst:
Zbliżały się święta i muszę przyznać, że nawet taki przyziemny dżentelmen jak ja musiał docenić klimat i urodę wszechobecnych dekoracji.
Fajny tekścik generalnie:) Podoba mi się pomysł na samo opowiadanie – czyli oszust, który organizuje coś na rodzaj pokazów garnków, okazuje się tak naprawdę dealerem organów. Pod tym względem realizujesz tu rolę edukacyjną literatury, wplatając pewną przestrogę dla czytelnika:P
Klimat na plus i minus. Tak – czuć go, szczególnie w niektórych rekwizytach. Ale mam wrażenie, że dałoby się pójść dalej. Szczególnie przyszedł mi na myśl ten przykład:
Nadal milczała. I nie mrugała. Wyglądała jak kukła.
Dezorientacja okazała się silniejsza niż strach. Podszedłem i położyłem rękę na jej ramieniu. Potrząsnąłem delikatnie: usłyszałem brzdęk czegoś metalowego na podłodze.
Skierowałem tam wzrok, ale przez panujące ciemności nie mogłem niczego dostrzec. Natychmiast podbiegłem do okna, by rozsunąć draperie i wtedy znów zamarłem. Za sobą usłyszałem metaliczny głos:
– Doktor… zbawi nas…
Bałem się odwrócić. Zapadła cisza, ale tylko na chwilę.
– …od chorób i cierpienia…
Gdy usłyszałem chrobotanie i stukot obcasów, z przerażenia nie mogłem nawet oddychać. Jednak niepewność zaczęła mnie trawić tak intensywnie, że przemogłem strach i powoli się obróciłem.
Juliette otwierała usta, z których czasem wypadało jakieś słowo. Poruszała się dziwnie, jakby jej nogi zasilane były… maszyną. Zza jej pleców wydobywał się dym.
Już wtedy się domyśliłem, kim, a tak naprawdę czym, była Juliette. Słyszałem wielokrotnie o ludzkich maszynach, ale nigdy nie myślałem, że sam takową ujrzę.
Wypadło z niej kilka kółek zębatych, trybików, śrubek i innych elementów, których nawet nie umiem nazwać.
Sztuczny, mechaniczny człowiek to – mam wrażenie – coś, o czym fani fantastyki tylko czekają, żeby czytać. Taki oryginalny, bogaty, uderzający opis mógłby naprawdę zrobić wrażenie i zapaść w pamięć. Ale sama kukła i trybiki – po Twoim opisie, przynajmniej mi, ciężko jest sobie wyobrazić (o ile sam sobie nie dopowiem).
No i sama historia też jest trochę prosta, ale to aż tak nie powinno szkodzić w krótkim tekście.
Слава Україні!
Verus,
Sztuką jest chyba wyłapać kiedy, ale sama też jeszcze nie mam poczucia, że to ogarniam. :D
Dokładnie. A jedyną receptą na to jest pisać, pisać i pisać…
Golodh,
Fajny tekścik generalnie:) Podoba mi się pomysł na samo opowiadanie – czyli oszust, który organizuje coś na rodzaj pokazów garnków, okazuje się tak naprawdę dealerem organów. Pod tym względem realizujesz tu rolę edukacyjną literatury, wplatając pewną przestrogę dla czytelnika:P
Dziękuję, mam nadzieję, że to szczera opinia, że nie pełni jedynie roli pocieszyciela :)
Taki oryginalny, bogaty, uderzający opis mógłby naprawdę zrobić wrażenie i zapaść w pamięć. Ale sama kukła i trybiki – po Twoim opisie, przynajmniej mi, ciężko jest sobie wyobrazić (o ile sam sobie nie dopowiem).
A w jaki sposób to naprawić? W sensie: nad czym w takim razie Twoim zdaniem powinnam popracować?
Bez sztuki można przeżyć, ale nie można żyć
Fajne :) (na lic. Anet). Muszę poczytać, co to jest steampunk, więc opowiadanie ma jeszcze dodatkowy walor edukacyjny oprócz podstawowego: “Nie dać się nabrać oszustom”. :)
Dziękuję, mam nadzieję, że to szczera opinia, że nie pełni jedynie roli pocieszyciela :)
Szczery, szczery:P
A w jaki sposób to naprawić? W sensie: nad czym w takim razie Twoim zdaniem powinnam popracować?
Kluczowy wydaje mi się ten fragment:
Juliette otwierała usta, z których czasem wypadało jakieś słowo. Poruszała się dziwnie, jakby jej nogi zasilane były… maszyną. Zza jej pleców wydobywał się dym.
Już wtedy się domyśliłem, kim, a tak naprawdę czym, była Juliette. Słyszałem wielokrotnie o ludzkich maszynach, ale nigdy nie myślałem, że sam takową ujrzę.
Wypadło z niej kilka kółek zębatych, trybików, śrubek i innych elementów, których nawet nie umiem nazwać.
Verus dobrze podpowiada, że tu brakuje zasady “show, don’t tell” i głębszego, plastycznego opisu. Więc chyba właśnie popracowałbym nad opisami:D Próbować, wprawiać się i czytać dobrych w nie autorów.
Слава Україні!
Koala75,
dziękuję, miło Cię widzieć :)
Golodh,
Verus dobrze podpowiada, że tu brakuje zasady “show, don’t tell” i głębszego, plastycznego opisu. Więc chyba właśnie popracowałbym nad opisami:D Próbować, wprawiać się i czytać dobrych w nie autorów.
Oo, to świetnie, bo właśnie nad tą koncepcją się pochylam ostatnio :) dzięki Tarninie, która podzieliła się ze mną ciekawymi artykułami. Chwała wszystkim Fantastykowiczom!
Bez sztuki można przeżyć, ale nie można żyć