- Opowiadanie: NaN - Święta w Ostatnim Mieście

Święta w Ostatnim Mieście

Świąteczny noir w Polsce AD 2317? Czemu nie!

 

Prezent i konwencja to: 2. Nadejście zbawiciela +8. urbanfantasy

 

Aha: “Zobowiązuję się do skomentowania 50% tekstów konkursowych” tym samym liczę na zwiększenie limitu do 18 tysięcy zzs.

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

Święta w Ostatnim Mieście

Jest rok 2317. Zdewastowana przez zmiany klimatyczne Ziemia, przed ponad stuleciem została opuszczona przez ludzi. Pozostały jedynie nieliczne, zamieszkane enklawy. Jedną z nich jest “Ostatnie Miasto” – czteromilionowa aglomeracja powstała w miejscu stolicy państwa, które przed wiekami nosiło nazwę “Polska”.

 

Kap, kap, kap! Krople rozbijały się z hukiem na blaszanym parapecie. Dekster przeklął w myślach byłą żonę, której piętnaście lat temu zachciało się luksusu. Mieszkanie z oknem i widokiem na miasto! Przez pół roku widzisz deszcz i mgłę, a przez drugie pół walczysz z sześćdziesięciostopniowym żarem przenikającym przez podwójne patentowe żaluzje “Sol-Stop” (“102% skuteczności! Kup i powiedz NIE lato-klęsce”).

Kap, kap, kap! Krople zdawały się rozbijać na jego zwojach mózgowych. Jęknął i przewrócił się na drugi bok. Pusta flaszka potoczyła się z hałasem po podłodze. Znowu to samo – samotny wieczór z pilotem od holoboxu w jednej ręce, i butelką patriotycznej mocnej w drugiej.

Nadludzkim wysiłkiem podniósł się na nogi. Nie odmówił sobie masochistycznej satysfakcji zerknięcia w lustro. Pamięć wracała jak kawałki dziecięcej układanki szybko wskakujące we właściwe miejsca. Mamy rano, dwudziesty trzeci grujnia, czyli jutro Bosznar.

– Bosznar, co za koszmar – wymamrotał pod nosem.

Dotarł do łazienki i ponownie zerkając w lustro, stwierdził, że nie jest ani ciut lepiej. Rozważania na temat stanu własnej fizis przerwało mu natarczywe walenie do drzwi. Nieśpiesznie przemył twarz letnią wodą, wepchnął pomiętą koszulę w spodnie, przyczesał ręką włosy i poczłapał do drzwi.

– Znowu nocne chlanko?

Jego gość nie był znany ze szczególnie subtelnych manier.

– Ezekiel! Kopę lat! Rzecz jasna tobie też życzę spokojnego i chłodnego Bosznaru i wszystkiego dobrego w Nowym Roku!

– Kopę lat Dekster! Wszystkiego dobrego z okazji Święta Rocznicy Narodzin i Ponownego Przyjścia Naszego Zbawiciela, et cetera. Skoro mamy to już za sobą, czy mogę przejść do rzeczy?

– Jasne, klapnij sobie gdzieś… – Dekster rozejrzał się bezradnie po zaniedbanym mieszkaniu i wskazał gościowi rozbebeszoną kanapę.

Ezekiel z niesmakiem obrzucił wzrokiem wysłużony mebel:

– Dzięki Deks, ale postoję, tak lepiej mi się myśli, pewno jakieś kwestie krążeniowe – zachichotał.

– Jak wolisz. – Dekster wzruszył ramionami i sam rozwalił się na kanapie, nogi położył na stoliku kawowym.

– Masz dla mnie coś?

– A owszem! – Ezekiel znów nie wiedzieć czemu zachichotał i podał gospodarzowi kartkę papieru.

Dekster przebiegł wzrokiem po kilku linijkach maszynowego tekstu.

– Może i mamy za pół dnia Bosznar, ale po cudy zgłoś się do jednego z dwóch Świętych Ojców, albo jeszcze lepiej, do Ojca Perduranta.

– Ej! Dekster, nie bluźnij!

Gospodarz machnął lekceważąco ręką:

– Cytuję: ”Imię: Quyen lub podobnie, lat około dwudziestu do trzydziestu, włosy ciemne, sylwetka wysportowana. Ostatnio widziana w Górnym Mieście. Niebezpieczna, być może uzbrojona. Kod: dziewięć”. – Dekster z niesmakiem rzucił kartkę na stolik. – Po prostu pełen komplet informacji, Ezekiel! Nawet fotki brak. Wy tam w Wydziale rzeczywiście zajmujecie się tylko nabożeństwami, obchodami podniosłych rocznic i wzajemnym lizaniem się po…

– Ej, mówiłem i nie żartuję. Jest jeszcze to – wycedził Ezekiel i rzucił gospodarzowi wizytówkę.

– Hotel “Narodowy”, niezła miejscówka!

– Na drugiej stronie masz zapisany numer pokoju. Personel jest uprzedzony, wpuszczą cię. Ale ostrzegam, wszystko już sprawdziliśmy, żadnych śladów.

– To co to za trop? – prychnął Dekster.

– Chyba jesteś specjalistą? Ludzie, miejsca, rzeczy, zgadza się? Bierzesz robotę?

– Nie gorączkuj się. Dobra, biorę, potrzebuję kasy.

– Jeszcze jedno. Zadanie ma być wykonane w ciągu dwunastu godzin.

– Chyba się przesłyszałem?

– Nie. Co więcej, jeśli przekroczysz termin, z kasy nici.

– Niech ci będzie. Potrójna stawka. – Widząc, że Ezekiel czerwienieje i nabiera powietrza, aby dać wyraz oburzeniu, dorzucił swobodnym tonem: – Panie nadkomisarzu, przepraszam, że zabieram tak celną ripostę, ale nie, nie przesłyszał się pan. Obowiązuje dziś stawka świąteczna.

Ezekiel przeklął soczyście, wyłuskał jednak z kieszeni ciężki rulon monet i położył je na stole przy stopach Dekstera.

– Dwa pozostałe po robocie. Nie nawal – powiedział i bez słowa pożegnania skierował się do wyjścia.

– Ej! Bez bluźnierstw – zarechotał Dekster. – To nie moja sprawa, ale zdradzisz mi co ona przeskrobała? Dziewiątka nie zdarza się za często w dzisiejszych czasach.

Policjant odwrócił się w drzwiach.

– Rzeczywiście, nie twoja i wyobraź sobie, że nawet nie moja sprawa. Zlecenie przyszło z samej góry. Ale jedno ci powiem: tu nie chodzi o fałszerstwa czy bezbożność. – Ściszył głos – dano mi do zrozumienia, że panna Q dowiedziała się czegoś. Rozumiesz? Więc lepiej nawet nie odzywaj się do niej, tylko załatw sprawę szybko i dyskretnie.

* * *

 

Kap, kap, kap… Deszcz przestał padać kilka godzin temu, ale krople nadal ściekały po żelobetonowych filarach i ścianach domów, zasilając kałuże wypełniające wyrwy w połamanych kamiennych płytach starożytnego chodnika. To był najniższy, pierwotny poziom Ostatniego Miasta. Poziom rozpadu i zniszczenia, zrujnowanych kamienic i resztek pałaców, których zdobione fasady, kolumny portyków i gzymsy już dawno rozsypały się w sterty gruzu.

Quyen przytupywała – za długo tkwiła bez ruchu, przyczajona w ciemnym zaułku.

– Zimno, nawet jak na grujeń, chyba poniżej dziesięciu stopni.

Oparła dłoń na wilgotnym przęśle żelobetonu, wysunęła głowę i ostrożnie zlustrowała okolicę.

– Spokój – stwierdziła z satysfakcją. – Mała szansa, żeby jakiś pies odważył się zapuścić w te rejony.

Ponownie schowała się za strzeliste przęsło. W dotyku wydawały się miękkie i ustępliwe jak guma, a jednak wysmukłe, wznoszące się na ponad sto metrów filary, były w stanie utrzymać kolosalny ciężar zabudowań na wyższych poziomach.

– Jeden z cudów techniki podarowanych na odchodnym przez Unijczyków – zadumała się. Według wersji oficjalnej, żelobeton, tak jak i wiele innych wynalazków, to dzieło rodzimych konstruktorów. Ale w przypadku żelobetonu naprawdę trudno było uwierzyć w oficjalną propagandę, bo zarówno mobilny sprzęt zdolny do wznoszenia potężnych filarów, jak i sam produkt sygnowany był unicką gwiazdą. Najwyraźniej Wielebnym Ojcom nie udało się zmodyfikować maszyn. Podobnie było z Wiecznymi Generatorami i innymi instalacjami, kluczowymi dla przetrwania Ostatniego Miasta. Nikt o tym nie mówił, choć wszyscy wiedzieli. Oficjalnie Unijczycy to zdrajcy, uciekinierzy – “Kto Matkę swą opuszcza w potrzebie, ten grzeszy śmiertelnie!” – Grzmiał Wielki Ojciec Perdurant w cotygodniowym kazaniu.

– Gdyby ludzie poznali prawdę… – pomyślała.

* * *

 

Apartament w hotelu “Narodowym” był przestronny i urządzony ze smakiem. Klasa i elegancja. Dekster gorzko skonstatował, że sama łazienka jest większa od jego salonu. Wiedział dobrze, że hotel służy nie tylko jako miejsce oficjalnych spotkań, rautów i uroczystości. Mniej oficjalnie korzystali z niego co zamożniejsi obywatele klasy premium, którzy chcieli na kilka dni oderwać się od domowego zacisza i zrzędzących małżonek. A całkiem nieoficjalnie, był miejscem, w którym ważni Ojcowie mogli skorzystać z uroków życia w trybie incognito.

– A ty co zmalowałaś, czego się dowiedziałaś o Wielebnych Ojcach, dziewczyno? – zastanawiał się Dekster szperając w pokoju.

Uprzejmy recepcjonista zapewnił go, że po wizycie policji, numer pozostawiono w nienaruszonym stanie. Spodziewał się rozgardiaszu, jednak we wnętrzu panował nieomal sterylny ład. Szafy, szuflady i etażerka w łazience były puste, łóżko posłane. W sypialni przy oknie ustawiono niewielką syntetyczną choinkę, roztaczającą dyskretny zapach igliwia. Na barku z mahoniowym blatem ułożono ekskluzywne słodycze oraz kapsułki z syntetyczną herbatą najwyższej jakości. Przyjrzał się uważnie choince i zawartości lodówki przy barku. Westchnął ciężko i skierował uwagę na produkty spożywcze. Coś nie pasowało. Między starannie zapakowanymi w kolorowy papier łakociami leżało niepozorne, owinięte folią ciastko w kształcie ryby. Cá chép! Schował je do kieszeni płaszcza. Po chwili wahania dorzucił małpkę patriotycznej luksusowej i pogwizdując podchwyconą w hotelowym hallu starą kolędę “Barka Karpia”, opuścił apartament.

* * *

 

Bosznar, a więc oczywiście cá chép! Dla obywateli premium – prawdziwy, hodowany w mulistych cysternach Narodowych Farm (niech Bóg broni wnikać w to, jaką paszą karmiono te biedne stwory!). Ubogim, subpremiumom i niedotykalnym z Dolnego Miasta musiał wystarczyć substytut w postaci uformowanych na kształt brzuchatej ryby figurek z brunatno-kleistego synczoku.

Nieużywane wnętrza prowadzonej przez krewnych wytwórni słodyczy Bố Giám Dốc służyły Quyen za metę już od dawna. Interes szedł dobrze, więc produkcję przeniesiono kilka lat temu do sąsiedniej, większej hali. W dolnym mieście pełno było pustostanów nadających się na manufaktury, a wyrób słodyczy był jedną z nielicznych legalnych form praktykowanego tu biznesu.

Z sąsiedniej hali dobiegał stukot pracujących maszyn. Niskie, obszerne pomieszczenie zagracone było częściami zdezelowanych mechanizmów i pustymi beczkami po algosukrze. Było gdzie się przyczaić, a w razie czego, którędy uciekać. Quyen umościła się na stercie pudeł po synczoku. Z wąskiej antresoli pośrodku pomieszczenia miała dobry widok na wszystkie wejścia, a kilka kroków dalej znajdowała się stalowa drabinka prowadząca na dach. Na zewnątrz było już zupełnie ciemno. Do rozpoczęcia Bosznaru pozostało jakieś osiem godzin. Postanowiła przedostać się do miejsca ewakuacji na godzinę przed północą.

* * *

 

Tłumy zaaferowanych przechodniów przepychały się w zimnej mgle, która po deszczu spowiła Targ Marszałkowski. Mętne światełka ulicznych budek i straganów z trudem przebijały się przez opary. Stoiska przystrojone były bombkami i wyciętymi z błyszczącej folii sylwetkami ryb oraz choinek. Deksterowi te ostatnie wydawały się szczególnie absurdalne, w końcu ani prawdziwej choinki, ani żadnego innego drzewa nie dało się uświadczyć w promieniu kilkuset kilometrów od Ostatniego Miasta.

 

Były policjant wcisnął się do zatęchłego wnętrza jednej z budek i zaryglował za sobą drzwi. Sprzedawca, zwany Starym Tadziem, na odgłos przesuwającej się zasuwy z zaskoczeniem i złością podniósł rozczochraną głowę. Na widok Dekstera natychmiast uśmiechnął się przymilnie:

– Czego pan komisarz sobie życzy? Pół literka jak zwykle, a może jakąś świąteczną zakąskę? Mam tu…

– Setki razy ci mówiłem, Tadziu – były komisarz, by-ły! Zamknij się teraz i patrz!

Dekster wydobył z kieszeni starego deszczochronu strunową torebkę i ostrożnie położył ją na ladzie:

– Coś ci to mówi?

– He, he! Pan komisarz sobie żarty robi? Cá chép? Dla mnie?

Widząc minę byłego policjanta sprzedawca spoważniał i przyjrzał się uważnie kawałkowi ciastka. Za przyzwoleniem Dekstera rozpakował go z folii, powąchał, po czym odgryzł mały kawałek i przeżuł uważnie, utkwiwszy niewidzący wzrok w górnym rogu swojej budki.

– Całkiem niezły jak na tę ich masówkę. Pan komisarz popatrzy – wskazał palcem folię leżącą na blacie. – To opakowanie fabryczne, zakłada się je, aby masa nie wyschła, a potem hurtownik opakowuje we własny papier, sreberko, czy co tam…

– Pięknie! Ale mnie interesuje tylko jedno, Tadziu. Czy jesteś mi w stanie powiedzieć z jakiej wytwórni to pochodzi?

Stary wymownie zawahał się przestępując z nogi na nogę. Dekster westchnął i rzucił na blat mały błyszczący krążek, który sprzedawca schwycił, nadgryzł i schował za pazuchę.

– Rzecz jasna, panie szefie. Tajemnica tkwi nie tyle w produkcie, co w jego opakowaniu – uśmiechnął się chytrze. – O tu, tu i tu! – Wskazał ledwie widoczne linie tworzące deseń jodełki na folii. – Stara manufaktura Sinvietów, z tradycjami! Bố Giám Dốc, Dolne Miasto.

– Pewien jesteś?

– Przysięgam na radyjko Ojca Założyciela!

* * *

 

Pokój hotelowy, dwóch Wielebnych Ojców, są ubrani zwyczajnie, nie w ceremonialne szaty. Zna ich jednak dobrze, twarze pojawiające się stale w wiadomościach holo. A ten trzeci to… Nie może być! Wręcza Ojcu jakiś dokument, na górze kartki widnieje szatański znak – dwunastoramienna gwiazda Unii. Jeden z Ojców z szerokim uśmiechem odwraca się w jej kierunku i coś mówi, ale ona widzi, że już wie, przejrzał ją! Podłoga znika, a ona spada w przepaść. Macha rękami i szamocze się…

 

Obudziła się ze świadomością, że coś jest nie tak. Stukot maszyn z przyległego budynku ustał. Uspokoiła się, to chyba tylko to, ta cisza. Zerknęła na zegarek:

– Jedenasta dwadzieścia, mogę nie zdążyć!

Chciała natychmiast zerwać się, ale zadziałał instynkt. Powstrzymała się i rozejrzała po wnętrzu. Światło ze Średniego Miasta wpadające przez sufitowe okna padało na zaśmieconą podłogę hali kilka metrów pod nią. Wyostrzony zmysł obserwacji podsunął jej jeden jedyny niepasujący element – sylwetkę mężczyzny przyczajonego niedaleko wejścia, w cieniu pięćsetlitrowej beczki po algosukrze. Czekał na jej ruch, czy przyzwyczajał wzrok do ciemności? Chyba jej nie widział… Jak ją znalazł? Na szczęście i ona miała niespodziankę w zanadrzu: No to poświecimy panu ciekawskiemu – pomyślała.

Ostrożnie, bez najmniejszego szmeru, wyjęła z kieszeni owalny przedmiot, wcisnęła zawleczkę i natychmiast rzuciła w jego stronę. Rozległ się metaliczny stukot, facet błyskawicznie zwrócił się w kierunku dźwięku. W tej samej chwili Quyen zerwała się i wskoczyła na drabinkę. Głośne “pufff” i całe wnętrze zalało oślepiające białe światło. Mężczyzna krzyknął z bólu. Quyen mrużąc oczy wspinała się dalej w szalonym tempie. Facet znów coś krzyknął, tym razem chyba do niej. Nie zatrzymując się zawołała:

– Już zamknięte, zapraszamy dopiero po Świętach!

* * *

 

Wielki zegar pokazywał jak zawsze za pięć dwunastą. Odwieczne memento: “módl się i pracuj, albowiem nikt nie zna dnia ani godziny”. Nad ułamaną iglicą pałacu powoli obracał się w powietrzu błękitny hologram: “Ostatni na ziemi, Pierwsi w Niebie”. Litery drgały i rozmazywały się w strugach deszczu.

 

Był szybki, prawie tak szybki jak ona i co gorsze znał teren jak własną kieszeń. Myślała, że zgubi go bez trudu podczas wspinaczki na wyższe poziomy, ale on jakimś cudem nadążał, a nawet wydawało się, że skracał dystans.

W tej części Górnego Miasta dawne estakady i wiadukty, rozpięte pomiędzy niegdyś luksusowymi rezydencjami, niszczejące i reperowane dziesiątki razy, tworzyły chaotyczną i niebezpieczną plątaninę mostków, przełazów i kładek wiszących nad przepaścią.

– Quyen! Stój!

Nie posłuchała i nie odwróciła się. Zanurkowała pod przekrzywionym blokiem żelobetonu, zeskoczyła na niższy poziom i pobiegła w stronę górującej nad okolicą Wieży Zegarowej. Dekster wiedział, że dziewczyna przepadnie na dobre, jeśli tylko uda się jej skryć w ruinach Pałacu. Rzucił się górą, mostem łączącym dwa bliźniacze bloki mieszkalne. Widział Quyen jakieś pięć metrów pod sobą, na pomoście rozpiętym między niższymi piętrami. Kładka kołysała się niebezpiecznie, więc dziewczyna poruszała się wolno i ostrożnie. W desperackim akcie odwagi Dekster przełożył nogi przez barierkę i skoczył. Wylądował z hukiem kilka metrów za Quyen. Coś trzasnęło, kładka oderwała się od krawędzi balkonu. Dziewczyna krzyknęła, straciła równowagę i poleciała w dół. Dekster zdołał przytrzymać się sznurowej poręczy. Zerwana konstrukcja zwisała nieomal pod kątem prostym nad niedużym placykiem znajdującym się na przecięciu kilku estakad. Dziewczyna spoczywała bez ruchu na stercie śmieci. W ciemności trudno mu było określić jej stan. Ocenił odległość od krawędzi kładki do podłoża. Nie więcej niż dwa metry. Zsunął się po linach i zeskoczył obok jej bezwładnego ciała.

 

Dekster dysząc ciężko rozpiął deszczochron i sięgnął do przypiętej pod pachą kabury. Jednym ruchem wyszarpnął broń, odbezpieczył i wycelował w głowę leżącej bezwładnie Quyen.

– Zabawa skończona, choć osobiście nic do ciebie nie mam. – Zmrużył oczy i strzepnął krople wody ściekające mu po włosach, czole i brwiach.

Dziewczyna jęknęła, z wysiłkiem, podpierając się na jednej ręce, uniosła górną część ciała. Wzrok miała skierowany na jakiś punkt za plecami Dekstera.

– Chyba nie sądzisz, że nabiorę się na coś takiego? – prychnął pogardliwie.

Quyen pokręciła wolno głową. Krzywiąc się podniosła lewą rękę, nadgarstek zwisał pod dziwnym kątem. Nie mogła ruszać palcami, ale starała się pokazać coś za plecami Dekstera.

– Daj spokój Quyen.

– Ponowne nadejście… – wyszeptała.

– Niech ci będzie.

Nie spuszczając dziewczyny z muszki, ostrożnie okrążył ją zachowując bezpieczny dystans kilku kroków. Stanął za nią, tyłem do Wieży Zegarowej. Podniósł wzrok podążając za jej wyciągniętą ręką.

W strumieniach deszczu, w anemicznym poblasku świateł Ostatniego Miasta dostrzegł zarys gigantycznej betonowej figury Wiecznego Pielgrzyma wzniesionego przeszło dwieście lat temu na drugim brzegu rzeki. Nie to jednak wskazywała Quyen. Nad pomnikiem nadnaturalnym blaskiem jaśniała coraz wyraźniej wyłaniająca się z mroku gigantyczna twarz. Łagodne oblicze młodego mężczyzny o regularnych rysach i orzechowych oczach otaczały miękkie falujące pukle brązowych włosów. Obraz lekko drgał i rozmazywał się na krawędziach, był jednak niezwykle realistyczny. Z ciemności wyłoniły się stopniowo barki i ramiona. Postać, spowita w śnieżnobiałą szatę, powoli uniosła ręce rozkładając je w uniwersalnym i niemym geście wszechbłogosławieństwa.

– Zbawiciel nadszedł ponownie – wyszeptała. – Wrócił, tak jak wraca co roku w ten wyjątkowy dzień. Moje grzechy są… odpuszczone.

 

 

Koniec

Komentarze

Czołem NaN!

 

Bardzo ładnie operujesz językiem i bardzo podoba mi się Twój warsztat. Miałeś też bardzo ciekawy, oryginalny pomysł na kreację świata przedstawionego oraz interpretację prezentu.

 

Niestety, wg. mnie trochę tego nie wykorzystałeś – opowiadanie nie wydaje mi się domknięte, wątek przypadkiem podsłuchanej informacji nie znajduje zakończenia. Sam fakt współpracy kościoła z unitami? Nawet jeżeli opowiedziałaby o tym prasie? Nawet gdyby to opublikowali i wszyscy się dowiedzieli? Cytując klasyka: “No to teraz pan się dowiedział. Co z tego?” To jest dobry pomysł, ale brakuje mi jakiegoś słowa wyjaśnienia.

Wybrałeś bardzo ciekawy klimat (mniejszość wietnamska w Warszawie), ale go nie eksploatujesz, uciekinierka mogłaby tak naprawdę być polką.

 

Bardzo fajnie kreujesz postapokaliptyczną wizję świata, zalatuje mi cyberpunkiem, przeniesienie na te realia konfliktu poprzedniej władzy z UE i jednocześnie od niej zależności to też bardzo ciekawy i dobrze zaprezentowany motyw.

 

Koncepcja, twist i fabuła są bardzo dobre, pomysły i wykonanie bardzo mi się podobają, podejrzewam więc, że opowiadanie padło ofiarą limitu znaków :( Więc ogółem opowiadanie na plus.

Żegnaj! Życzę Ci powodzenia, dokądkolwiek zaniesie Cię los!

Cześć NaN,

 

Wizja postapokaliptycznego świata wykreowana została bardzo dobrze. Przypomniał mi się trochę “Blade runner”, trochę “Mad Max cz.3”, może nawet w tym pierwszym przypadku to celowy zabieg. Jest oko puszczone do czytelnika, cytat: “Przysięgam na radyjko Ojca Założyciela”, hmm… Czyżby jakaś aluzja do naszego, polskiego Ojca Dyrektora?:) 

 

Językowo nie mam prawa do niczego się przyczepić. Dialogi, konstrukcja zdań na wysokim poziomie. 

 

Nie jestem fanem opowiadań, których akcja dzieje się w dalekiej, odległej przyszłości, ale Twoje dobrze się czytało, nie zmęczyło mnie. Muszę zgodzić się z BosmanMat, że tekst prawdopodobnie padł ofiarą limitu znaków i krótkiej formy. Mam mały niedosyt, bo wydaje się, że związki przyczynowo-skutkowe można byłoby rozszerzyć, zagęścić intrygę i rzucić więcej światła na motywacje głównych bohaterów. Co do zakończenia to kwestia bardzo indywidualna, ja nie jestem zwolennikiem teorii, że wszystko musi być podane na tacy i kończyć się optymistycznie, ale inni czytelnicy pewnie będą trochę zawiedzeni.

 

Całościowo to niezłe opowiadanie. Powodzenia w konkursie i pozdrawiam.

Bosmanmat, JPolsky – dzięki za ciepłe słowa!

 

Bosmanmat – w punkt – dokładnie tak jak napisałeś, limit znaków nie pomógł, oj nie pomógł. Ale jest też tak, że lubię pozostawiać otwarte wątki, albo inaczej – lubię zostawiać coś czytelnikowi w domyśle, niech gp uwiera. Nie lubię łopatologii.

 

JPolsky – Aluzja? a skąd., gdzież tam ;-) I tak masz chyba rację z inspiracją przez BR, taki mini-BR wyszedł, tyle, że nie w LA…

W komentarzach robię literówki.

Bardzo fajnie wpisałeś się w konwencję noir. Świetnie odmalowałeś obraz miasta gęstego od budowli z padającym deszczem i detektywem z niejasnym co do intencji zleceniem. U Ciebie to miasto jest jakieś felerne, rozpadające się. Przyczyną tego może być po prostu ogólny upadek cywilizacji, bo nie chce mi się wierzyć, że chciałbyś przemycić w opowiadaniu krytykę polskiego sposobu gospodarowania.

 

Pozdrawiam

Hej NaN, mam wrażenie, że wszystko jest poucinane. Nie kończysz wątków, nie ma w opowiadaniu wyjaśnienia. Spodobało mi się miasto, które stworzyłeś, ale limit znaków działa na jego niekorzyść. Opisy porywają, dialogi są naturalne, a radio ojca założyciela rozbawiło. Jednak czuć że brakuje jeszcze kilku tysięcy znaków, aby wszystko domknąć. 

 

Pozdrawiam

Kto wie? >;

Niesamowity świat okazałeś. Co prawda, bohatersko właśnie ratowane wiadomości, mówią nam, że jest jeszcze szansa na realizację tej wizji, ale może jednak nie…

Ujęły mnie zarówno smaczki polityczne, jak i te światotwórcze, wyszedł Ci z tego śliczny, świąteczny wypiek.

Podoba mi się bohater w typie filmów noir i jego zlecenie.

Natomiast czepiając się “Pan Komisarz” powinien być chyba z małej.

Poza tym odrobinkę rozczarowało mnie zakończenie. W sumie nie wiem na co liczyłam, ale opowiadanie porwało mnie i czekałam na coś mrocznego i brutalnego, a tu Jezusek;)

Lożanka bezprenumeratowa

Skryty, Ambush – dzięki za uwagi i w sumie pozytywne opinie.

Skryty – limit nie wybacza, oczywiście moge mieć do siebie pretensje, że buduję historie za obszerne na limit, z pokorą się przyznaję i sam się za to chłoszczę.

Ambush – ale tak między nami ten Jezusek to trochę był taki na niby… ;)

 

W komentarzach robię literówki.

Hej NaN co można dodać, … Zgadzam się z komentarzami świat ładnie przedstawiony, nawet bardzo ładnie ale fabularnie coś utyka. A szkoda bo fajnie się czytało :) Pozdrawiam :)

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

Cześć NaN!

 

Spodobał mi się świat przedstawiony, aczkolwiek lektura pozostawiła więcej pytań niż odpowiedzi. Przez całość tekstu przewija się multum nazw odnoszących się do grup, organizacji czy instytucji, ale tak naprawdę niczego konkretnego się o nich nie dowiadujemy. Gdyby to był tekst osadzony w powszechnie znanym uniwersum to nie stanowiłoby to problemu, a tak…

 

Sama akcja jest nazbyt pospieszna. Kilka krótkich scen i nagle finałowe spotkanie detektywa z poszukiwaną. Gigantyczna twarz, która się pojawia to rozumiem Jezus. Nie rozumiem natomiast jakie to ma znaczenie dla fabuły czy też samego świata przedstawionego. Religia to temat tabu? Pojawienie się zbawiciela jakoś zaburzy porządek rzeczy? Jaki to w ogóle ma związek z tym, że dziewczyna coś podsłuchała? 

 

Pod względem językowym nie mam zarzutów. Czytało się płynnie i bez zgrzytow.

 

Czytając poprzednie komentarze dochodzę do podobnego wniosku. Limit znaków poważnie zaszkodził opowiadaniu i przez zbyt dużą ilość niedopowiedzeń sprawia wrażenie niedokończonego.

 

Tyle ode mnie, powodzenia w konkursie!

 

 

„Pokój bez książek jest jak ciało bez duszy”

Ponoć robię tu za moderację, więc w razie potrzeby - pisz śmiało. Nie gryzę, najwyżej napuszczę na Ciebie Lucyfera, choć Księżniczki należy bać się bardziej.

Obraz Pina z opowieścią

Слава Україні!

Dzień dybry,

 

Krople rozbijały się z hukiem na blaszanym parapecie. Przeklął w myślach byłą żonę, której piętnaście lat temu zachciało się luksusu.

Kto? Parapet?

 

Ezekiel przeklął soczyście, wyłuskał jednak z kieszeni ciężki rulon monet i położył je na stole przy stopach Dekstera

Kropka na końcu uciekła.

 

Deszcz przestał padać kilka godzin temu, ale krople nadal ściekały po żelobetonowych filarach i ścianach domów zasilając kałuże wypełniające wyrwy w połamanych kamiennych płytach starożytnego chodnika.

Oj, to zdanie jest pokraczne i o wiele, o wiele za długie. Spróbuj skrócić albo rozdziel.

 

Spodziewał się rozgardiaszu, jednak we wnętrzu panował nieomal sterylnym ład.

 

Co to jest synczok? Google nie wie.

 

Tłumy zaaferowanych przechodniów przepychały się we zimnej mgle

 

Stoiska przystrojone było bombkami

 

Widząc minę byłego policjanta sprzedawca spoważniał i przyjrzał się uważnie kawałkowi ciastka.

Ciastka? A to nie jest karp?

 

Uspokoiła się, to chyba tylko to, ta cisza.

Nie rozumiem tego zdania.

I ogólnie zrobiło się bardzo chaotycznie. Mam wrażenie, że pisząc, pędziłeś strasznie i nie czytałeś chyba tego ponownie.

 

Chciała natychmiast zerwać się, ale zadziałał instynkt. Powstrzymała się i rozejrzała po wnętrzu. Światło ze Średniego Miasta wpadające przez sufitowe okna padało na zaśmieconą podłogę hali kilka metrów pod nią.

 

Na szczęście i ona miała niespodziankę w zanadrzu:

– No to poświecimy panu ciekawskiemu.

Ostrożnie, bez najmniejszego szmeru, wyjęła z kieszeni owalny przedmiot

Bez sensu. Chciała, by facet jej nie usłyszał, więc bez najmniejszego szmeru wyjęła z kieszeni przedmiot, ale i tak mówi do siebie na głos? 

Zamieniłabym wypowiedź na myśl bohaterki.

 

(…) oślepiające białe światło. mężczyzna krzyknął z bólu.

 

Dziewczyna spoczywała bezwładnie na stercie śmieci. Nie ruszała się, a w ciemności trudno mu było określić jej stan. Ocenił odległość od krawędzi kładki do podłoża. Nie więcej niż dwa metry. Zsunął się po linach i zeskoczył obok jej bezwładnego ciała.

Skoro leżała bezwładnie, to wiadomo, że się nie ruszała – niepotrzebne powtórzenia.

 

Quyen pokręciła wolną głową.

Hę? Miało być wolno?

 

 

Jak dla mnie opowiadanie jest zbyt chaotycznie napisane, nie wszystko chyba zostało doprowadzone do końca, chyba że się po prostu nie wyspałam i nie zrozumiałam wszystkiego.

Niestety nie tylko fabuła, ale również warunki tworzenia opowiadania wydają mi się chaotyczne. Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że pisałeś ten tekst bardzo szybko i nie przejrzałeś go przed publikacją. Wniosek ten wyciągam z wyjątkowo dużej ilości literówek jak na tak krótki tekst i niezliczonych błędów interpunkcyjnych, których nie chciało mi się już wymieniać (gdybyś poprosił mnie o betę, oczywiście bym to zrobiła).

No i drugie niestety: fabuła w ogóle mnie nie wciągnęła. Może to wynika ze wspomnianej przez mnie wielokrotnie chaotyczności tekstu, może z nie do końca dobrze poprowadzonych wątków, może zawinił limit znaków a może po prostu nie jestem fanką gatunku urban fantasy.

Ale, ale – zawsze są jakieś plusy. Udało Ci się stworzyć cyberpunkowe, neonowe miasto i podczas gonitwy Quyen faktycznie odczułam klimat futurystycznego miasta, a żeby ten klimat oddać, trzeba mieć już doświadczenie w pisaniu i podszlifowany warsztat. Ja nadal uczę się wiarygodnych opisów otoczenia, więc szanuję Twoje umiejętności.

No dobra, wystarczy tego marudzenia. Życzę powodzenia w konkursie, szampańskiego Sylwestra i wszystkiego dobrego w Nowym Roku!

 

He's telling me more and more | About some useless information | Supposed to fire my imagination | I can't get no! No satisfaction...

HollyHell91 – dziękuję za uwagi, wcześniej prawie nie było uwag korekcyjnych, a i ja nie wyłapałem wszystkich babołów. Tekst jest już poprawiony, zaś poniżej ustosunkowuję się do kilku drobiazgów.

 

Co to jest synczok? Google nie wie.

 

Widać google jednak nie wszystko wie wink. Neologizm. Syntetyczna czekolada, czyli jakieś takie futurystyczne czekoladopodobne g..no.

 

Deszcz przestał padać kilka godzin temu, ale krople nadal ściekały po żelobetonowych filarach i ścianach domów, zasilając kałuże wypełniające wyrwy w połamanych kamiennych płytach starożytnego chodnika.

 

Oj, to zdanie jest pokraczne i o wiele, o wiele za długie. Spróbuj skrócić albo rozdziel.

Hmmm, Przeczytałem na głos trzy razy. Długie jest – to fakt, ale rytm ma dobry. Nie widzę problemu. A skoro nie widzę, to po co poprawiać? (OK, brakowało przecinka)

 

Widząc minę byłego policjanta sprzedawca spoważniał i przyjrzał się uważnie kawałkowi ciastka.

 

Ciastka? A to nie jest karp?

 

Nie, ciastko w kształcie ryby. Jest to dość dokładnie wyjaśnione w tekście. Nazwa po wietnamsku faktycznie oznacza karpia. Natomiast za 300 lat…

 

Uspokoiła się, to chyba tylko to, ta cisza.

 

Nie rozumiem tego zdania.

 

To zdanie jest “chaotyczne”, bo opisuje stan osoby nagle wybudzonej ze snu. Dalsza narracja chyba wyjaśnia sprawę.

 

Pozdrawiam i także życzę wszystkie dobrego w NR24!

W komentarzach robię literówki.

Zabrakło mi domknięcia kilku wątków i całości. Wolę wyobrażać sobie alternatywne warianty do pokazanego, Czytało się dobrze, interesowało. Pozdrawiam. Pomyślności. :) 

Hej!

Będzie na bieżąco. No to lecimy!

 

a przez drugie pół, walczysz

Bez przecinka

 

grujnia

Zamierzone?

 

dorzucił swobodnym tonem:

– Panie nadkomisarzu, przepraszam, że zabieram tak celną ripostę

W jednej linijce, bo wciąż mówi to Dekster.

 

Dość długi wstęp jak na zlecenie do znalezienia dziewczyny. Ale bardzo fajny pomysł na święta, które bohater spędzi w pracy, za świąteczną stawkę. :D Nie każdy może świętować.

Na plus, że nie zdradzasz od razu, co takiego zrobiła Q. To rozbudza ciekawość i utrzymuje mnie przy tekście.

 

tak jak i wiele innych wynalazków były

Przecinek przed „były”.

 

były dziełem rodzimych konstruktorów. Ale w przypadku żelobetonu naprawdę trudno było uwierzyć w oficjalną propagandę, bo zarówno mobilny sprzęt zdolny do wznoszenia potężnych filarów, jak i sam produkt sygnowany był unicką gwiazdą. Najwyraźniej Wielebnym Ojcom nie udało się zmodyfikować maszyn. Podobnie było

Byłoza.

 

Łał, powiem Ci, że tworzysz bardzo barwny świat, roztaczasz wizję z wielkim rozmachem. Ja to czuję, jestem tam, mam wrażenie, że już poznałam trochę ten świat przyszłości. To duży plus opowiadania.

 

Panie Szefie

Jeśli to nie jest pseudonim Dekstera – nie musisz używać wielkich liter.

 

Scena z rozgryzieniem ( ;)) ciastka jest bardzo przyjemna, w odpowiednim tempie akcja posuwa się do przodu. Pędzę czytać dalej.

 

Sprytna ta Quyen, dodatkowo podoba mi się przeplatanie perspektywy, raz Dekster, raz Quyen, ale dzięki temu, że postawiłeś na dwóch bohaterów i nie rozdrabniasz się, zachowujesz dynamizm, pokazujesz nam świat z dwóch perspektyw, wciąż podtrzymujesz zainteresowanie.

 

ze zgubi go

że

 

Dekster wiedział, że dziewczyna przepadnie na dobre, jeśli tylko uda się jej skryć w ruinach Pałacu.

Tutaj przydałyby się gwiazdki, bo zmiana perspektywy.

 

Ale… ale… co? Takie dobre opowiadanie! I tak nagle urwane, zakończone… A ja czekałam na rozmowę Quyen i Dekstera, na wyjaśnienie, co ona wie, na ciekawy finał. Czuję niewykorzystany potencjał. Szkoda. Ale może kiedyś rozwiniesz ten świat, nawet to opowiadanie, już bez skrępowania limitem.

 

Pozdrawiam,

Ananke

 

P.S. Klikam. ;)

Ciekawy świat, chociaż w niektóre rzeczy muszę wierzyć na słowo. Na przykład w ostatniość miasta. Ono jest dosyć złożone, sporo w nim ludzi… Nie wygląda na dogorywający świat postapo.

Zgadzam się z przedpiścami – wprowadzasz sporo wątków, ale brakuje zdecydowanego domknięcia większości z nich, wyjaśnień…

Ale czytało się przyjemnie.

Babska logika rządzi!

Rozumiem ograniczenie limitem i Twoją skłonność do zostawiania otwartych wątków, ale tym razem chyba zbytnio je okroiłeś, skutkiem czego historia jest dość chaotyczna i nie do końca pojęłam, co dzieje się w Ostatnim Mieście i dlaczego. I wcale nie chcę, abyś pisał łopatologicznie, ale to co jest jasne i oczywiste dla Ciebie, dla mnie już takie nie było, stąd spory niedosyt.

I jeszcze jedno – zastanawia mnie, że choć rzecz dzieje się parę wieków po naszych czasach, bohaterem jest pogruchotany życiowo były policjant, alkoholizujący się nocą, by w stanie takiego zmarnowania od rana wykonywać zleconą robotę. Jakoś ta postać do mnie nie trafiła.

Wykonanie pozostawia nieco do życzenia.

 

i bu­tel­ką “Pa­trio­tycz­nej Moc­nej” w dru­giej. → …i bu­tel­ką pa­trio­tycz­nej moc­nej w dru­giej.

Nazwy trunków piszemy małymi literami.

https://rjp.pan.pl/porady-jezykowe-main/304-nazwy-towarow

 

Mamy rano, dwu­dzie­ste­go trze­cie­go gruj­nia, czyli jutro Bosz­nar. -> Mamy rano, dwu­dzie­sty trze­ci grujnia, czyli jutro Bosznar.

 

Kod: dzie­więć.”Kod: dzie­więć”.

Kropkę stawiamy po zamknięciu cudzysłowu.

 

i na­bie­ra po­wie­trza, aby dać wyraz swo­je­mu obu­rze­niu… → Czy zaimek jest konieczny? Czy dawałby wyraz cudzemu oburzeniu?

 

nie prze­sły­szał się Pan. → …nie prze­sły­szał się pan.

Formy grzecznościowe piszemy wielką literą, kiedy zwracamy się do kogoś listownie.

 

– Zimno, nawet jak na gruj­dzień… → Wcześniej napisałeś: Mamy rano, dwu­dzie­ste­go trze­cie­go gruj­nia… → Która forma jest poprawna, grujeń czy grujdzień? W którym zdaniu jest literówka?

 

Po chwi­li wa­ha­nia do­rzu­cił małp­kę “Pa­trio­tycz­nej Luk­su­so­wej”… → Po chwi­li wa­ha­nia do­rzu­cił małp­kę pa­trio­tycz­nej luk­su­so­wej

 

wyrób sło­dy­czy była jedną z nie­licz­nych le­gal­nych form… → Piszesz o wyrobie, a ten jest rodzaju męskiego, więc: …a wyrób sło­dy­czy był jedną z nie­licz­nych le­gal­nych form

 

pod­niósł roz­czo­chra­ną głowę. → Rozczochrane mogą być włosy na głowie, ale nie głowa.

 

Stary wy­mow­nie zsu­mi­to­wał się… → Można się sumitować się, ale nie można się zsumitować.

 

– Rzecz jasna, Panie Sze­fie.– Rzecz jasna, panie sze­fie.

 

Wrę­cza Oj­co­wi jakiś do­ku­ment… -> Wrę­cza Oj­cu jakiś do­ku­ment

 

od­wra­ca się w jej kie­run­ku, uśmie­cha się i coś mówi, ale ona widzi, że już wie, do­my­ślił się! Pod­ło­ga znika, a ona spada w prze­paść. Macha rę­ka­mi i sza­mo­cze się

Obu­dzi­ła się ze świa­do­mo­ścią, że coś jest nie tak. Stu­kot ma­szyn z przy­le­głe­go bu­dyn­ku ustał. Uspo­ko­iła się, to chyba tylko to, ta cisza. Zer­k­nę­ła na ze­ga­rek:

– Je­de­na­sta dwa­dzie­ścia, mogę nie zdą­żyć!

Chcia­ła na­tych­miast ze­rwać się, ale za­dzia­łał in­stynkt. Po­wstrzy­ma­ła się… → Siękoza.

 

w cie­niu pięć­set li­tro­wej becz­ki… → …w cie­niu pięć­setli­tro­wej becz­ki

 

– No to po­świe­ci­my panu cie­kaw­skie­mu – po­my­śla­ła. → Przed myśleniem nie stawia się półpauzy.

Proponuję: No to po­świe­ci­my panu cie­kaw­skie­mu – po­my­śla­ła.

Tu znajdziesz wskazówki, jak można zapisywać myśli bohaterów.

 

My­śla­ła, ze zgubi go bez trudu… → Literówka.

 

Rzu­cił się górą, mo­stem łą­czą­cą dwa bliź­nia­cze bloki miesz­kal­ne. → Piszesz o moście, który jest rodzaju męskiego, więc: Rzu­cił się górą, mo­stem łą­czą­cym dwa bliź­nia­cze bloki miesz­kal­ne.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Ananke, Regulatorzy – dziękuję za wnikliwe uwagi smiley. Tekst już poprawiłem.

Regulatorzy – pytanie do kwestii zapisu myśli. Jak wyczytałem w paru miejscach, w tym także, w podanym przez Ciebie źródle, ścisłych reguł nie ma. W szczególności dopuszone jest zapisywanie myśli dokładnie tak jak dialogów. Czyż nie?

W komentarzach robię literówki.

Zawsze myślałem, że urban fantasy to wróżki, duszki i smoki we współczesności. Ostatnie Miasto to bardziej takie cyber-postapo (i to nawet pod względem fabuły, bo mamy spisek na szczytach władzy, zbuntowaną dziewoję i noirowego detektywa jako protagonistę). Końcówki z Dżizasem nie rozumiem – najpierw pomyślałem, że to jakaś dziwna mistyfikacja, hologram, czy coś takiego, ale… mam za mało danych, a to zakończenie wyskoczyło jak filip z konopi. W efekcie nie wiem, co właśnie przeczytałem (chociaż przez imię jednego z bohaterów po głowie kołatał mi się ,,Komornik”). :\

Najbardziej podoba mi się świat, ma klimat i dużo szczegółów. Chociaż przeniesienie akcji aż o trzysta lat w przyszłość to IMO przesada, bo życie ludzi nie różni się zbytnio od współczesnego. A porównaj sobie XXI w. z XIX albo XIX z XVI.

,,Nie jestem szalony. Mama mnie zbadała."

Bardzo proszę, NaN, miło mi, że mogłam się przydać.

 

W szczególności dopuszone jest zapisywanie myśli dokładnie tak jak dialogów. Czyż nie?

Nie do końca, albowiem dialog rozpoczyna półpauza, a myślenie obywa się bez niej. Półpauza przed myśleniem jest błędem. Ponadto uważam, że napisanie myślenia kursywą lub ujęcie go w cudzysłów sprawia, że zapis staje się bardziej czytelny.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Klimacik udało Ci się zbudować bardzo fajny. Osobiście nazwę świąt bym jednak zachowała, bo mam wrażenie, że Ostatnie Miasto jest mocno konserwatywne i do takich neologizmów by w nim nie dopuszczono. Czytałam z zaciekawieniem, zastanawiałam się, jakaż to tajemnica tkwi za zleceniem i tu się trochę rozczarowałam. Bo wiedza skąd pochodzą technologie nie wydaje mi się jakoś szczególnie niebezpieczna, tym bardziej, że władze pewnie kontrolują środki przekazu.

A może ową tajemnicą miało być powtórne przyjście. Zdaje się, że nikt nie wiedział o pojawiającej się twarzy. Mam też wrażenie, że był to hologram pojawiający się dość regularnie. I raczej nie z Jezusem ;) Ale z kim, to już nie mam pojęcia.

Generalnie czytało się dobrze, ale zakończenie budzi niedosyt i lekkie niezrozumienie.

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Sympatyczne :)

Przynoszę radość :)

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Hej, jestem pod wrażeniem świata przedstawionego w opku! Fajne neologizmy, władza i religia w natarciu, świat opuszczony przez ludzi. To wszystko działa na wyobraźnię. Mieszanka resztki ludzkości na naszym, rodzimym gruncie dawnej Polski. Dobry pomysł, dobre wykonanie. Tylko czemu zakończenie tak mi nie pasuje? Nie wiadomo, jaka tajemnica sprawiła, że dziewczyna ucieka. Nie wiadomo, co to za objawienie na końcu. Nie spina się. Świat na plus, fabuła na początku też. Zakończenie na minus. Ale sama nie raz padłam ofiarą limitów, i opka mi się sypały, bo trzeba było kończyć. Także rozumiem. :)

Pozdrawiam serdecznie i powodzenia w konkursie! :) 

Cześć :)

niestety opowiadanie do mnie nie do końca przemówiło, zarówno ze względu na kwestie bardziej techniczne, jak i te fabularne.

Zacznę jednak od tych pierwszych:

– zaczynasz opowiadanie infodumpem, który niewiele w sumie wnosi; lepiej by było odkrywać świat mimochodem, aby czytelnik, sam krok po kroku odrywał świat;

– tych infodumpów masz niestety dużo, zbyt dużo jak na tak krótki tekst, np tutaj:

Jeden z cudów techniki podarowanych na odchodnym przez Unijczyków – zadumała się. Według wersji oficjalnej, żelobeton, tak jak i wiele innych wynalazków, to dzieło rodzimych konstruktorów. Ale w przypadku żelobetonu naprawdę trudno było uwierzyć w oficjalną propagandę, bo zarówno mobilny sprzęt zdolny do wznoszenia potężnych filarów, jak i sam produkt sygnowany był unicką gwiazdą

– powyższy fragment obrazuje jeszcze jeden problem → postacie z jakiegoś powodu gadają do siebie i wtedy sposób (niestety dość toporny) przekazujesz informacje czytelnikowi; o wiele lepiej by to wyszło, gdybyś ujął to jako przemyślenia bohaterki;

– oprócz infodumpów masz też zbędne opisy, takie jak tutaj, które mocno spowalniają akcję i dynamikę opowiadania:

Apartament w hotelu “Narodowym” był przestronny i urządzony ze smakiem. Klasa i elegancja. Dekster gorzko skonstatował, że sama łazienka jest większa od jego salonu. Wiedział dobrze, że hotel służy nie tylko jako miejsce oficjalnych spotkań, rautów i uroczystości. Mniej oficjalnie korzystali z niego co zamożniejsi obywatele klasy premium, którzy chcieli na kilka dni oderwać się od domowego zacisza i zrzędzących małżonek. A całkiem nieoficjalnie, był miejscem, w którym ważni Ojcowie mogli skorzystać z uroków życia w trybie incognito.

Przechodząc do kwestii fabularnych: dla mnie wygląda to jak fragment czegoś dłuższego, co zostało pocięte pod limit. Widać to szczególnie we fragmencie, gdy Dekster nagle dogania uciekinierkę. Wprowadziło to chaos i mnie dość negatywnie zaskoczyło (dopiero co szukał jej śladów i już mamy scenę jak ją odnalazł?). Przyznam też, że końcówkę nie do końca zrozumiałam. 

Niemniej powodzenia w konkursie :) 

Witam.

Dobre opowiadanie, nawiązuje do Polski i naszej stolicy, które czeka czarna przyszłość. Nadchodzi zbawiciel, a kobieta oczyszcza się z grzechów. No i dobrze, trochę religii nie zaszkodzi. 

Urbanfantasy wyszło super.

Pozdrawiam.

Feniks 103.

audaces fortuna iuvat

Cześć, NaN!

Dziękuję za udział w krokusie!

Poniższy komentarz jest pisany jeszcze przed wstawieniem obrazka jurorsko-konkursowego :)

Bardziej od urban fantasy poszedłeś w coś pomiędzy cyberpunkiem a postapo. Co do „Przyjścia zbawiciela”, to hmm… jest, ale to urwany wątek, który też wziął się troszkę z czapy. Święta są, do tego zmodyfikowane pod klimat tekstu. To wyszło bardzo fajnie.

Mocną stroną opowiadania jest świat. Naszkicowany całkiem fajnie, choć może i bazujący na stereotypowych metropoliach przyszłości. Bohaterowie ucierpieli natomiast na limicie znaków, choć też nie są wcale źle oddani. Natomiast fabuła pozlepiała kilka wątków i chyba nie do końca wszystko ogarnąłem tak, jak trzeba.

Napisane całkiem sprawnie, choć infodumpowe przedstawienie świata na początku trochę zjeżyło moją infodumposceptyczność.

Pozdrówka!

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Cześć NaN!

Powiem szczerze, że opowiadanie niespecjalnie mnie kupiło. Spodobał mi się motyw kobiety, która dowiedziała się zbyt dużo, zafascynował mnie świat cyberpunka pomieszanego z teokracją, ale równocześnie odniosłam wrażenie, że otworzyłeś dużo wątków, a niewiele z nich zamknąłeś.

Bo tak, mamy noirowego bohatera, detektywa, który pije na potęgę i mieszka w czymś, co kiedyś było apartamentem, a teraz jest speluną. Nie widzimy jednak żadnego powodu, dla którego jest taki ani inny. Potem na scenę wchodzi Ezekiel i on również z początku wydał mi się postacią dość interesującą – a nawet nie tyle on, co jego relacja z głównym bohaterem. No i sama Queyen, o której jedyne co wiemy, to… że się czegoś dowiedziała i że jej wujek ma fabrykę słodyczy. Nigdy nie dostajemy informacji, kim ona jest, dlaczego w ogóle posiadła jakieś tajne informacje, dlaczego była świadkiem rozmowy w pokoju hotelowym, a jak już przy tym jesteśmy – kim była trzecia osoba w tymże pokoju.

Mam wrażenie, że fabuła w tym opowiadaniu była przeznaczona jednak na coś dłuższego i nie zadziałała w skróconej formie, bo dała tylko przedsmak bardzo wielu rzeczy w miejsce wyjaśnień i domknięcia wątków.

Jeśli chodzi o świat, tak jak wspomniałam, sam koncept rzeczywistości mi się podoba, ale pojawia się trochę elementów, których nie rozumiem, zaczynając od słowotwórstwa raczej wytrącającego z rytmu niż będącego realnym elementem przestawianego społeczeństwa (np. grujdzień, żelobeton), aż do tego klimatu narodowo-patriotycznego zestawionego z mówieniem na karpia „cá chép”. Nie zrobiło to na mnie wrażenia spójnego.

Podsumowując, wydaje mi się, że tekst mógłby znacznie zyskać na rozbudowie, bo końcówka była mocna, ale niepodbudowana resztą fabuły, przez co moim zdaniem nie wybrzmiewała zbyt dobrze. Chyba tyle. Dzięki za udział w konkursie!

Ponoć robię tu za moderację, więc w razie potrzeby - pisz śmiało. Nie gryzę, najwyżej napuszczę na Ciebie Lucyfera, choć Księżniczki należy bać się bardziej.

Mi też niestety coś tu nie grało – a mówiąc coś, mam na myśli głównie końcówkę. Ona nie jest dobra w tym sensie, że słabo podsumowuje tekst, nie daje żadnej konkluzji ani twistu i ten wątek zbawiciela niezbyt widać we wcześniejszych partiach.

A jest tak trochę, że sercem krótkiej formy jest właśnie zakończenie – pewnie większości opowiadań, nawet tych dłuższych, a przy tej długości i jeszcze w sf to już w ogóle:P

No więc właśnie. Językowo było w porządku, klimat i lekki zarys świata rzeczywiście intrygował na początku, potem gonitwa trochę dłużyła, ale przy dobrze obmyślonym twiście mogło to być solidne opowiadanie:P

 

Слава Україні!

Nowa Fantastyka