Rok minął, minął tydzień, dzień
Kto jeszcze liczył wczoraj czas?
Słyszałem, że wycięliby nas w pień
A jednak za oknem coś grzmi, poszło w las
I gdybym wiedział od razu, że osiedle
Choć jeszcze niestrzeżone, było pod nadzorem
Tamtej i tej władzy, w jaskrawym świetle
Kultury takiej, że jak wypijesz to mielisz jęzorem
W tej hodowli, kura dla mnie była panem
A ja jajkiem, malowanym z kurczakami
Święta po święcie, wiotkie wejście nad ranem
Zostań synku z nami, tu masz być z nami
Lecz inne światło, wewnętrzne oczy
Z innych podniebnych pochodzą systemów
Ręce sięgają po rozum z życiowych poboczy
Po sztukę nad źródłem wszelkich problemów
Wpadam w marsz i krążę tak – raz w środku
Raz też na zewnątrz lub kładę się na wznak
Patrzysz na to, mój zmarły przodku?
Obwodu drogi nikt nie liczy, to znika w zarodku
Prosto przecież idziemy, raz tylko chwiejnie
Gdy potrzeba jest, by słowo w myśli zachować
Sumienia co wznieca wszechmocne czynienie
Zaprowadzić do kąta ego, super, cicho – pracować!
Obwodu nie liczymy, bo miary nie dają
W kiosku tytoń i wódka na zdrowie
Ktoś coś pomyśli, już zaraz sprzedają
Gładkie oklaski, słodkie na zdrowie
I brud te słowa pociągnął życiowo
Toteż warto zrozumieć samemu
Że nie punktem A z B – lecz obwodowo
Policzmy dni światu temu