Kynofobia – strach, bądź lęk przed psami.
KASETA 1
________
Pierwszy przypadek
NAGRANIE ZE ZGŁOSZENIA NA NUMER “112”
> Numer “112”, w czym mogę pomóc?
(Dziwne, nieznane sapanie do telefonu)
> Halo? Czy wszystko w porządku?
> Pomocy!
> Uspokój się. Gdzie się znajdujesz?
> K****. Ja p*******
> HALO!
Telefon natychmiast się urwał. Trudno było zlokalizować tę osobę, ale jak się później okazało numer pochodził ze skrzyżowania Reymonta i Krasickiego. Natychmiast wysłano patrol policji. Potwierdzono, że prawdopodobnie mają do czynienia z napadem rabunkowym. Boże… Jak bardzo się wtedy pomylono.
>>>
– Nie mogliśmy mieć spokojnej służby, kurwa – zaklnął młodszy aspirant.
– Co poradzisz. Czubek wybrał jakąś dziewczynę, którą można łatwo sterroryzować.
– Żeby chociaż ładna była… – rozmarzył się.
– Ej, ty masz żonę, do cholery. Opanuj się.
– Nie praw mi morałów, Grabowski. Za niedługo będziemy na miejscu.
Chociaż Wiesiek był starszy o kilka stopni, to znaliśmy się z czasów jeszcze, gdy chodziliśmy do szkółki policyjnej. Znałem też jego żonę i dwójkę dzieci. Całkiem miła rodzina, chociaż starszy syn nieco dokazywał w szkole i miał problemy z nauką. Przyjaźniliśmy się. W przeciwieństwie do mnie, prawiczka, kawalera bez dziewczyny u boku prowadził spokojne życie. Mnie w głowie ciągle były imprezy. Na moje szczeście nie kończyły się tragicznie. Mogły.
Dotarliśmy do skrzyżowania, o którym była mowa w zgłoszeniu. Żadnych konkretnych śladów, tylko kilka budynków, sklep i ludzie, którzy spacerowali chodnikiem. No i nasz radiowóz, zaparkowany niedaleko. Coś czułem w powietrzu. Unosiło się. Wtedy po raz pierwszy usłyszałem szczekanie. Obróciłem się, mimo że żadnego psa nie widziałem. Zorientowałem się, że w kilka chwil okolica opustoszała. Został tylko nasz radiowóz. Wieśka też gdzieś wciągnęło.
– WIESIEK!!! WIESIEK!!!
Próbowałem krzyczeć.
– Ja pierdolę, ty stary chuju. Gdzieś polazł? – rzuciłem bardziej do siebie. W okolicy tak naprawdę nikogo nie było.
Znalazłem się pomiędzy budynkami, w jakimś zaułku. Dostrzegłem kogoś na końcu ślepej uliczki. Siedział pochylony. Słyszałem coś w rodzaju… Eee… Na początku wydawało mi się, że to było warczenie? Jakby psie?
Nie, nie podejrzewałem wtedy, że mogłoby ono być wydawane przez człowieka.
Wyciągnąłem służbowy pistolet. Model i numer seryjny nie ma teraz znaczenia. Ostrożnie zbliżałem się do podejrzanego.
– Proszę pana? – powiedziałem spokojnie.
Mężczyzna nie reagował.
– Proszę pana – powtórzyłem, ale bardziej stanowczo.
Odwrócił się. Drugą dłonią wyciągnąłem latarkę. Poświeciłem mu prosto w oczy, odsunął się, gwatłownie odwracając oczy od światła. Miał je nienaturalnie czerwone, dostrzegłem też, że z ust leciała mu piana. Gdy tylko zrozumiałem, co się dzieje, rzuciłem się do ucieczki. Podejrzany, prawdopodobnie ten sam, rzucił się za mną.
Dlaczego ulica opustoszała? I… To była największa zagadka.
Część ludzi prawdopodobnie była już tym zarażona. Warto wspomnieć, że latarnie uliczne były zapalone. Może się schowali?
Czemu o tym nie wspomniałem wcześniej?
Niech pani spróbuje uciekać przed hordą warczących jak psy pojebańców, to może będzie pani miała więcej rozumu, by zadawać takie pytania. Mogę zapalić?
Zakaz palenia? Co wy? Ech… No dobra.
Wszedłem do bloku, parę minut po pierwszym spotkaniu. Miałem szczęście, że nie zdążył mi nic zrobić. Wewnątrz czekali również inni ludzie.
NAGRANIE NR 1, “Deja vu?”
– Spokojnie, spokojnie! – Wszyscy byli wyraźnie podnieceni i nie wiedzieli, co robić. – Jestem młodszy aspirant Henryk Grabowski. Tak, kurwa, ten aktor… Puknij się w łeb, panie – zwróciłem się do awanturującego się dziadka, który mówił do mnie niecenzuralnymi epitetami odnośnie mojej afiliacji politycznej.
– Tylko nie tym tonem, gówniarzu!
– Proszę pana – kobieta, lat dwadzieścia pięć, z dzieckiem w ręku pojawiła się przy mnie. – Co się właśnie wydarzyło?
– Droga pani, ja sam nie jestem pewien. Szukałem kolegi, a zamiast tego natrafiłem na nadpobudliwego gościa z pianą w ustach. Podobnie jak pani, jestem tym zjawiskiem przerażony.
– To koniec świata! – wrzasnął tym razem ksiądz z różańcem w ręku. Towarzyszyło mu dwóch ministrantów. – Za niedługo spełni się obietnica pańska!
– Uspokójmy się wszyscy. To na pewno tymczasowa sytuacja – ponowiłem. – Gdzie państwo mieszkają?
– Na różnych piętrach, panie aspirancie – odparła młoda kobieta, wyraźnie bardziej skłonna do kooperacji. – Na niektórych… Słyszałam wycie. Odgłosy szczekania i warczenia. Ja… Wie pan… Boję się psów. Ich widoku na ekranie telewizora mniej, ale…
– Spokojnie. – Położyłem jej rękę na ramieniu. – Pomogę.
>>>
Wszystko działo się dosyć szybko. Na którymś z pięter znajdowała się świetlica. Miejsc wystarczyło dla wszystkich. Po drodze zajrzeliśmy do mieszkań pozostałych osób i zebraliśmy zapasy. Chleb, ciastka, herbata… Musieliśmy się jakoś zorganizować. Część rzeczy była nawet już dostępna.
Brakowało nam informacji. Chłopak w skórzanej kurtce miał przy sobie smartfona. Wyciągnął go, ale nie był w stanie nic zrobić. Odcięto nas od dostępu do informacji. Starszy facet, który wciąż wyzywał mnie od nierobów i nieudaczników był weterynarzem.
– Na moje oko to infekcja bakteryjna albo wirusowa… Wścieklizna.
– To by miało sens – oznajmiłem jasno. – To dziwne zachowanie przypominające psy? Na pewno coś… takiego.
– Co robimy, panie aspirancie?
– Módlmy się! – kontynuował kapłan. – Albowiem godzina nadejścia Pana jest blisko!
Kapłan powinien wydać mi się najbardziej niebezpieczny z nich wszystkich i zostać zakuty przeze mnie w kajdanki. Część osób to była młodzież, ale niektórzy byli w podeszłym wieku. Takie gadanie bardzo udzielało się im. Ja również byłem… jestem wierzący i nie zaprzeczam. Jednak gdzieś są bezpieczne granice rozróżniające szaleństwo od zdrowego rozsądku.
– Potrzebuję telefonu. Nie smartfona. – Spojrzałem wymownie na chłopaka, który chciał już się odezwać, że “próbował się skontaktować”. – Potrzebuję telefonu, najlepiej stacjonarnego. Czy wiedzą państwo, gdzie taki znajdę?
– Nie wiem, czy uda się panu, jeśli odłączono nas od internetu – odezwała się jakaś starsza babka z kręconymi włosami. – To mi bardzo przypomina stan wojenny.
– Stan wojenny, nie wojenny musimy się zastanowić, co dalej!
Taki stan rzeczy trwał chwilę.
KASETA 2
_______
Brak łączności
NAGRANIE NR 2, “Kocham cię, skarbie”
– Pamiętałeś! Pamiętałeś! – wykrzyczała radośnie.
– Wiesz dobrze, że zależy mi na tobie, prawda?
– Mhm. – Kiwnęła głową, a w kącikach oczu dostrzegłem łzy. Ze szczęścia. – Tak bardzo chciałam mieć psa!
– Jak go nazwiesz? – spytałem.
– Hmm… Może Farcik? Podoba ci się?
– Co tylko powiesz, skarbie.
– Kocham cię, wiesz?
– To daj całusa – poprosiłem, nachylając się i robiąc “dziubek”.
>>>
Nagle telewizja przestała nadawać.
– Co jest?!
– Kochanie? – Małgorzata popatrzyła na mnie z niepokojem, trzymając psa, którego przed chwilą jej podarowałem. – Wszystko gra?
– Mieli właśnie grać komedię romantyczną. Teraz nagle ucięli kompletnie – stwierdziłem. – Super. Jutro pojadę wymienić dekoder.
– Jest ślisko, w dodatku pada śnieg. Może warto się wstrzymać?
– Na pewno. A to co?
Na ekranie znikąd pojawił się długi ton, po czym krótkie oświadczenie z lokalnych służb Agencji Bezpieczeństwa Epidemiologicznego:
UWAGA:
Do wszystkich obywateli, do wszystkich obywateli. To nie są ćwiczenia. Jeśli możesz zostań w domu, zabezpiecz dobytek, pozamykaj okna. Cokolwiek robisz, nie rób hałasu. Nie wykonuj żadnych czynności, które mogą zwabić osoby niepożądane. W przypadku krytycznej sytuacji zachowuj spokój.
Dnia [OCENZUROWANO] na terenie miasta Dolnej Iglicy doszło do wybuchu nieznanego patogenu. Do objawów mogą należeć:
* Zaczerwienienie oczu,
* Agresja
* Piana z ust
* Światłowstręt
* Wodowstręt
*Gorączka
Pierwsze objawy mogą być bardzo niewinne i przypominać zwykłe przeziębienie lub grypę. Nie daj się zwieść i natychmiast zadzwoń na “211”. Jest to numer do Centrali Telefonicznej ABE. Nasi specjaliści zajmą się sprawą natychmiast.
– K– Kochanie, boję się!
– Spokojnie. Ostatnio robiliśmy zakupy w Pasikoniku, pamiętasz? Nie umrzemy z głodu.
Rzuciłem okiem na psiaka. Mały był szczeniakiem, ale strasznie się wiercił i gryzł. Na szczęście zadbałem o to, by został zaszczepiony. Musiałem działać szybko, bo Małgosia każdy prezent umiała znaleźć i czar niespodzianki pryskał.
– Farcik i ja jesteśmy z tobą. To nic…
I właśnie wtedy, na domiar złego, elektryczność szlag trafił. Małgosia panicznie bała się ciemności…
>>>
RAPORT
Młodszy Aspirant Henryk Grabowski
Sytuacja eskalowała. Jak mówiłem wcześniej: Gdybym zakuł księżulka w kajdanki nic by się nie stało, ale część z nas musiała uciekać. Nie będę mówił, dlaczego. To chyba logiczne.
Jak nie? Czego tu nie rozumieć?
Postradał zmysły, pasuje? Odwaliło mu w zupełności. Stworzył jakiś… apokaliptyczny kult, czy coś w rodzaju. O dziwo dziadek, który najbardziej mi ubliżał nie był za specjalnie religijny. O nie. Zacząłem go nawet lubić. Dziadzio miał nawet jeszcze parę w rękach, bo przywalił wariackiemu kapłanowi prosto w…
twarz.
Dobrze, ograniczę ilość niecenzuralnych słów, żeby ta wasza maszyna mogła nadążyć, pasuje?
Jezu Chryste… Znowu muszę zapalić.
No na miłość boską… Otwórzcie okno, jak wam nie pasuje!
Dobra, dobra, zrozumiałem aluzję, tylko niech tych dwóch panów wycofa lufy karabinów sprzed mojej twarzy, w porządku?
Zajrzeliśmy do jednego z mieszkań. Było puste. Dla pewności sprawdziłem jeszcze szafę, drugi pokój, kuchnię i łazienkę. Zostało nas dziesięciu. Koło różańcowe liczyło około trzydzieści osób. Nazwali się jeszcze “Armią Boga”, czy coś w tym stylu…
>>>
– Jeszcze tylko tego brakowało… – powiedziałem wycieńczony. – Banda fanatyków.
– Niektórzy zawsze mieli nierówno pod sufitem – stwierdził dziadek. – Może warto zawiadomić posiłki? Jak był stan wojenny…
– To nie stan wojenny, proszę pana – wtrąciła się kobieta z dzieckiem. – Na ulicach biegają zarażeni wścieklizną wariaci, podczas gdy my tutaj musimy mierzyć się z sektą, której przewodniczy były ksiądz.
Spojrzałem wówczas na dwójkę młodych ministrantów. Jednemu trzęsły się ręce. Na moje miał jakieś osiem, czy dziesięć lat, ale to wciąż był dzieciak. Pomyślałem, że może uda mi się go uspokoić.
– Wszystko w porządku? Jak się nazywasz? – zacząłem. – Może nie usłyszeliście wcześniej, ale nazywam się Henryk Grabowski, jestem policjantem.
– S– Słyszeliśmy, p– proszę p– pana – głos drżał chłopcu. – Jestem M– Mikołaj. To Patryk.
– Miło mi. To wasza pierwsza kolęda, chłopcy?
– N– Nie – kontynuował Mikołaj. – Wcześniej też towarzyszyliśmy księdzu. Wydawał się normalny.
– Boicie się?
W tamtym momencie nie zdawałem sobie sprawy, że być może jest głupie pytanie, jakie można zadać w momencie, gdy zostaje nałożony na miasto lockdown, a w okolicy krążą wariaci i zainfekowani wścieklizną.
– Bardzo.
– To wszystko na pewno się szybko skończy. Nie bójcie się.
Wstałem i od razu zauważyłem telefon stacjonarny. Postanowiłem wykręcić numer do centrali, ale po drugiej stronie odpowiedziała mi cisza.
– Telewizor też nie działa! – oznajmił ktoś siedzący w głównym pokoju.
Mieszkanie nie było duże, ale jakoś się pomieściliśmy. Z czasem miało okazać się, że nasza grupa szybko zmniejszy liczebność. Nie wiedziałem tylko, że to nastąpi tak szybko.
>>>
BRAK PRĄDU
Robert Skroń
– Spokojnie. Korki są w porządku – odparłem. – Pewnie mają jakąś awarię sieci w elektrowni.
– Czyli nikt nie ma prądu?
Kiwnąłem głową na znak potwierdzenia. W międzyczasie udało mi się zaryglować drzwi i zapalić świeczki. Zdziwiło mnie, że pies w tym czasie spał spokojnie. Szczęściarz. Miał to w dupie. Chciałbym móc powiedzieć to samo o sobie wtedy.
– Miejmy nadzieję, że Agencja i wojsko zrobią z tym porządek. W międzyczasie poczekamy do rana, aż…
Usłyszałem nieludzki ryk, jakby kogoś zarzynano.
– C– Co to było?
– Nie wiem.
– Mógłbyś… Mógłbyś to sprawdzić? Może ktoś potrzebuje pomocy.
– Serio? Przecież komunikat Agencji… Mamy nie wychodzić bez potrzeby.
– Jesteśmy ludźmi, na Boga! Bądź mężczyzną!
Nie miałem wyjścia, jak tylko się zgodzić. Kochałem Małgosię i zrobiłbym dla niej wszystko. Bez wahania.
– Dobra, będę za niedługo.
Dla bezpieczeństwa wziąłem nóż. Nie wiedziałem tylko jak obronię się przed ich płynami ustrojowymi, ale coś mogłem wymyślić w razie potrzeby.
Pracowałem jako ochroniarz korporacji “Pilga”. Wyszkolili mnie jak radzić sobie z agresywnymi osobami. W większości wynajmowano nas do pilnowania sieci supermarketów “Pasikonik”, gdzie robiliśmy zakupy. Tylko, że tam nie zdarzało się często, żeby dochodziło do zarażenia wścieklizną.
Wyszedłem na ciemny korytarz. Sąsiedzi, w większości przypadków, zabunkrowali się w swoich mieszkaniach, mając nadzieję, że choroba ich ominie. Nikt nie zdawał sobie sprawy, że wszyscy wkrótce staną się ofiarami tej nowej zarazy. Przypomniałem sobie również, że mogłem wziąć pistolet z mieszkania. Na szczęście dobrze się stało, że tego nie zrobiłem. O czym miałem sobie zdać sprawę kilka godzin później.
Drzwi na klatce od jednego z mieszkań były otwarte. Z powodu braku oświetlenia moim jedynym przyjacielem była kieszonkowa latarka za parę złotych. Już tylko zbliżając się poczułem odór świeżych zwłok. To, co zrobiłem było być może błędem, ale na jakiś czas oddaliło zagrożenie od miejsca, gdzie mieszkaliśmy razem z narzeczoną.
Ostrożnie kierowałem kroki do poszczególnych pokoi, upewniając się, że nikogo w nich nie ma. Było to co najmniej dziwne.
“Puste mieszkanie?”, pomyślałem. “Jaki tu sens?”
Poświeciłem latarką na ziemię i ślady krwi, które z powrotem prowadziły na klatkę. Obróciłem głowę powoli, by zobaczyć stojącą na progu postać. Słyszałem warczenie. Zauważyłem też, że jego ręce były w pozycji, która sugerowała, że był gotów mnie zaatakować.
To był mój pierwszy raz, gdy zabiłem człowieka w obronie własnej.
>>>
NAGRANIE NR 3, “Kilka godzin wcześniej.mp4”
– I jak? Słychać mnie dobrze? – spytała Agnieszka. Początkująca reporterka, która miała ambicję zaistnieć w OST, Ogólnokrajowej Stacji Telewizyjnej. Nie miałem do niej jednak żadnych zażaleń. Była… dobrą przyjaciółką, a ja jako jej kamerzysta starałem się nie utrudniać pracy, którą wykonywała.
Pokazałem gest “OK” za pomocą dłoni.
– Dobry wieczór! – powiedziała, trzymając profesjonalnie mikrofon z logo “I24”. – W kolejnym odcinku z “Ludzie Służby” pokażemy państwu, czym zajmują się strażacy, abyście państwo mogli spać spokojnie.
– Jesteś pewna, że to dobry pomysł? – spytałem, wychylając się zza obiektywu trzymanej przez siebie kamery.
– A czemu nie?
– Nie uważasz, że to trochę zrzynka z tego, co widziałaś w tym hiszpańskim horrorze?
– W jaki sposób?
– Eee… Jest noc?
– Daj spokój, przecież to nie jest tak, że za chwilę pojawi się tu zombi i zaatakują cię.
– Ostatnio mówili, że gdzieś musieli uśpić sporą ilość bydła, bo stratowała swojego właściciela na śmierć. Bez przyczyny.
– To nie dowodzi prawdziwości twojej teorii.
– Nie? Bo ostatnio dostałem na telefon lokalny alert RCW powiązany z Agencją, który mówi by nie wychodzić z domu. Coś się kroi, Agnieszka, mówię ci.
– Nie bądź dziecko! To tylko…
[Niezrozumiałe wyrazy]
– UCIEKAJ!!!
– O kurwa… O KURWA!!!
Mężczyzna w uniformie strażaka z obłędem w oczach rzucił się na nas.
KASETA 3
_______
Klatki
NAGRANIE Z KAMERY PRZEMYSŁOWEJ NA FERMIE KURCZAKÓW “PROPOL”
– Hej! Chodź tutaj!
– Co się stało?
Wskazał na kurę, które od jakiegoś czasu dziwnie się zachowywała. Na początku była spokojna, nawet zbyt spokojna. Potem bardzo agresywnie odnosiła się do pozostałych w jej klatce. Odizolowaliśmy ją. Z dzioba leciała jej ślina, czy coś podobnego.
– Co to, kurwa, jest, panie Heńku?
– Nie wiem, młody, ale leć po pana naczelnika. Możliwe, że mamy do czynienia z jakimś choróbskiem. Kurza twarz, to może być nawet ptasia grypa.
Tak jak pan Heniek kazał pobiegłem po właściciela fermy. Razem ze mną przyszedł do klatek zobaczyć na swoje kury.
– Co się dzieje, Heńku?
– Panie Jurku, ta kura, co żeśmy ją odizolowali jak pan kazał… Dziwnie się zachowuje.
– To wiemy nie od dziś – stwierdził. – Co się dzieje, konkretnego?
– Ślini się.
– Co?
– No ślini się. Niech pan sam zobaczy.
Pan Heniek otworzył klatkę. Ostrożnie kucnął i spojrzał na kurę. Ta błyskawicznie zaatakowała i dziobnęła go prosto w oko.
– Pierdolona… – zaklnął, trzymając się jedną dłonią za oko. – Zastrzelcie ją. Pozostałe, które miały z nią kontakt też. I jeszcze jedno. – Pan Jurek zbliżył się do Heńka, szepcząc mu coś do ucha. – Jeśli sanepid albo co najgorsze Agencja będzie węszyć, to my o niczym nie wiemy, jasne?
– Oczywiście, panie Jurku. Zajmę się tym od razu.
Addendum: Właściciel firmy “Propol” zachorował i stał się nieosiągalny. Po analizie nagrania z kamery i rozmów wysłano specjalny oddział Agencji do złapania możliwego pacjenta zero. Po dotarciu znaleziono jedynie zwłoki żony i dwójki synów w domu. Obecnie poszukuje się wyżej wymienionego “Pana Jurka”.
>>>
RAPORT II
Młodszy aspirant Henryk Grabowski
Teraz to mogę tak? Ale wcześniej to już nie można było?!
Ma pan zapalniczkę? Koleżanki wolę nie pytać.
Dziękuję.
Odgłosy zapalniczki. Zapalany papieros.
Naprawdę miałem wrażenie, że tam umrę. I to nie z powodu tych zarażonych wykolejeńców, czy jak oni się tam zwali. Zarażeni wścieklizną, bądź nie. Dopadli ich. Wszystkich ich dopadli.
Kogo?
Chłopie, ciesz się, że ciebie tam nie było. Miałem tyle szczęścia, że zabrałem ze sobą Mikołaja, dziadka i tą matkę z dzieckiem. Oczywiście ryzyko było spore. Zastanawiające było to, że dziecko cały czas spało. Ani razu się nie odezwało. Może, żeby nakarmiła je mlekiem. Na szczęście piło już z butelki. Każdy tam był zarażony. Ja cudem tylko się uchowałem, bo jak nadarzyła się okazja, to stamtąd spierdoliłem i udało mi się wydostać tylko tego ministranta.
Dzieciaka. Poza mną przeżył dzieciak.
>>>
– Strasznie ciche to pani dziecko – oświadczyłem.
– Prawda? – Uśmiechnęła się ciepło. – Mówią, że dzieci są strasznie rozbrykane.
– Zgaaadza się…
Nie wchodziłem z nią w dyskusję, jednak w tamtym momencie coś mi mówiło, że ta kobieta ukrywała jakieś fakty przede mną. Ona też była jakoś dziwnie spokojna. I nawet późniejsza konfrontacja z jednym z sekciarzy powiedziała mi, czemu tak naprawdę było.
Schodziliśmy właśnie na niższy poziom. Nie korzystaliśmy z wind, bo były głośne. Logiczne. Zarażeni od razu by nas usłyszeli, nie mówiąc o tamtej grupie, którym przewodził szalony kapłan.
Wtedy jeden z nich pojawił się na półpiętrze i nas zaatakował. Kobieta wyciągnęła nóż i trzymając dziecko bez wahania wbiła mu go pod żebra. Nawet nie pisnął. I wówczas dostrzegłem, że dziecko to nie dziecko. Tylko lalka. Na twarzy miało ślady z mleka. Obróciła się w naszą stronę z nożem skąpanym jeszcze we krwi.
– Teraz wasza kolej.
Wyciągnąłem pistolet. Wymierzyłem w nią.
– Jeden ruch, a będę musiał strzelić – oświadczyłem stanowczo. Ręce trzęsły mi się gorzej, jak Mikołajowi wcześniej.
– Spróbuj, a…
I wtedy ktoś przyłożył jej w głowę. Na koniec dobił kilka razy i wbił drewniany kołek pomiędzy żebra. Nie wiedziałem, czy można mu zaufać.
– Jestem Robert – przedstawił się. – Mieszkam… Mieszkałem w bloku obok.
– Młodszy aspirant Henryk Grabowski, miło poznać.
– Widzę, że was też prawie dorwali.
– Kto? – Zdziwiłem się.
– Zarażeni. To jakaś odmiana wścieklizny.
– To akurat nasze najmniejsze zmartwienie. Skąd pan wziął… Ten…
– To? – przerwał mi, wskazując na wbity w ciało kawałek drewna. – Wyłamałem nogę od stołka z mieszkania. U mnie już zachorowali. Przeszedłem przez przewiązkę na piętnastym piętrze.
– Tutaj jeszcze są sekciarze.
– Sekciarze? Skąd oni się wzięli?
– Ksiądz, co chodził po kolędzie, chłopak jest od niego, oszalał. Zaczął mówić o końcu świata.
– To u mnie wcale nie było lepiej…
>>>
BRAK PRĄDU
Robert Skroń
– Kochanie, jestem – oznajmiłem. – Musiałem…
Usłyszałem warczenie, gdy zamykałem drzwi. Z wolna kątem oka dostrzegłem wykrzywioną w grymasie wściekłego psa twarz mojej niedoszłej narzeczonej i psa, który również wyglądał podobnie.
– KURWA JEBANA MAĆ!!! – ryknąłem na cały głos. – Pierdolę, pierdolę, pierdolę…
Rzuciła się w moim kierunku, ale zdążyłem uskoczyć. W komodzie, w drugim pokoju była broń. Przyblokowałem drzwi krzesłem, choć wiedziałem, że na niewiele to pomoże. Ręce trzęsły mi się, jakbym co najmniej pił od dobrych paru dni. Kusiło, ale chodziłem na spotkania AA, więc uznałem, że jeśli już to najpierw ucieknę z tego koszmaru, a później porządnie się napiję.
Znalazłem. Załadowałem magazynek i czekałem, aż tu wejdzie.
Drzwi otworzyły się z hukiem. Zamarłem, ale oddałem kilka strzałów na oślep. Celowałem również w psa. Nigdy nie byłem osobą, która skrzywdziłaby jakiekolwiek zwierzę, ale nie było dla Farcika ratunku. Ani dla Małgosi. Parę chwil później dwa ciała leżały na marmurkowej posadzce z płytek w przedpokoju.
Rozkleiłem się.
>>>
– A co z resztą pana sąsiadów? – zapytałem.
– Pozagryzali się nawzajem. Jak psy w klatkach.
– Jak mogło do tego dojść?
– Sam się zastanawiam.
Wtedy kompletnie o tym zapomniałem, ale jakiś czas temu była mowa o “chorym mięsie” z fermy “Propol”. Sanepid wydał komunikat, że przy współpracy z Agencją wycofał wszystkie partie zarażonego mięsa ze sklepów. Niestety większość została kupiona przez niczego niespodziewających się ludzi.
– Ja sam jestem chyba zarażony.
– Co? Czuję się coraz słabiej, chyba mam gorączkę.
– Pokaż pan! – powiedział dziadek i dotknął jego czoła. – Stan podgorączkowy co najwyżej.
– W telewizji mówili, że ta choroba może przypominać grypę lub przeziębienie.
– Robert – zwróciłem się. – Dasz rady nas osłaniać przez jakiś czas?
– Spróbuję. Jeśli jednak przyjdzie, co do czego… Nie wahaj się, panie młodszy aspirant.
– Może być Heniek.
>>>
NAGRANIE NR 4, “Rozbita kamera”
– Wypad! – krzyknąłem, uderzając moją dawną koleżankę. Zarażony strażak ugryzł ją w ramię. Kilka godzin później po całym zdarzeniu spotkało ją to samo. – Spieprzaj!
Odgłosy uderzenia czegoś ciężkiego w coś bardzo twardego i miękkiego.
– Mój Boże…
KASETA 4
_______
Operacja Hycel
RAPORT III
Młodszy aspirant Henryk Grabowski
Tak jak mówiłem wcześniej. Uciekł ze mną tylko dzieciak. Zostawiliśmy sekciarzy za sobą. Robert, którego poznaliśmy podczas dalszej ucieczki był chory. Możliwe, że czegoś nam nie powiedział i pies, którego podarował swojej narzeczonej również nie wyglądał na okaz zdrowia. Ugryzł. Tak lub nie. Odebrał sobie życie. Poprosił o pistolet. Błagał wręcz.
Dziadek… Dziadka złapali. Powiedział, że poświęci się, żebyśmy mogli uciec. Podobno złożyli go później w ofierze. Z gazet wyczytałem, że po opanowaniu epidemii strażacy z okolicznych miast i wsi przyjechali gasić pożar.
Nie wiem, wiele więcej.
>>>
– Heniek, nie daj się prosić. Wiesz dobrze, że mogę być dla was później zagrożeniem.
– Robert może uda się…
– Nie uda się – wszedł mi w słowo. – Wolę sobie palnąć w łeb. Rozumiesz?
Wiedziałem, że nie uda mi się go w żaden sposób przekonać. Postanowiłem mu dać moją służbowa broń. Huk było słychać w całym bloku. Tak mi się przynajmniej wydawało.
– Idą! – rzucił dziadek. – Grabowski idź pan stąd, ja ich zatrzymam.
– Ale…
– Żadnych ale! W osiemdziesiątym szóstym służyłem w “Solidarności”. Nie uczono nas tchórzostwa!
– Dziękuję.
– Władysław Wałęsa. Zbieżność przypadkowa.
Uśmiechnąłem się. Zrozumiałem.
– A teraz spierdalaj pan!
Addendum 2: Zgodnie z późniejszymi zeznaniami młodszego aspiranta Henryka Grabowskiego faktycznie uciekł on, ale był sam. Zaprzecza się jakoby w jego towarzystwie znajdował się chłopak o imieniu Mikołaj. Podejrzewa się, że Henryk Grabowski wymyślił jego postać, aby lepiej poradzić sobie z sytuacją.
Addendum 3: Sprawdzono rodzinę Henryka Grabowskiego. Żaden z nich nie został zarażony. Podano im przeciwciała niezwłocznie. Henryk Grabowski posiada trzy córki, żadna z nich nie nosi imiona Mikołaj.
Addendum 4: Henryka Grabowskiego uznaje się za zarażonego. Podczas obowiązkowej kwarantanny wykazał on liczne objawy świadczące o zachorowaniu. Weryfikuje się jego wersję historii.
Addendum 5: Ocalały z Operacji Hycel operator kamery zeznał, że Henryk Grabowski wykazywał objawy obłąkania. Potwierdził obecność sekty i spalenia w charakterze ofiary jednego z mieszkańców, lecz część wydarzeń w toku postępowania śledczego mogła zostać przez niego zmanipulowana.
>>>
OPERACJA HYCEL
Kapitan Jan Twardoch, dowódca jednostki likwidacyjnej ws. Incydentu In-01/90 w Dolnej Iglicy, województwo śląskie
Odpowiem na każde pytanie, pani Generał Nadagent.
Zgodnie z rozkazami zostaliśmy wydelegowani do wyczyszczenia miasta z ofiar epidemii czegoś, co można by w gruncie rzeczy nazwać wścieklizną. Wiemy, że obróbka termiczna drobiu nie odnosiła skutków i nawet po zjedzeniu patogen uaktywniał się, doprowadzając do zarażenia osób.
Akcja odbyła się bez żadnych problemów. Wszystkie cele zostały zlikwidowane. Zarówno potencjalne elementy okultystyczne, jak i biologiczne.
Wiem, proszę wybaczyć, pani Generał. Nie zajmujemy się okultyzmem. To raczej robota brytyjskiego M9. Natrudniejszym elementem było złapanie pierwszego pacjenta zero. Jerzego Owczarka.
>>>
– Wchodzę!
– Czysto!
– Czysto!
Słyszałem moich podwładnych. Na stan uzbrojenia wchodziły peemki z celownikami typu “czerwona kropka” i pistolety półautomatyczne H&K. Dostaliśmy cynk od anonimowego “znalazcy”, że podejrzana jednostka kręci się w pobliżu opuszczonych ogródków działkowych. Warto dodać, że zostały one opuszczone w Dolnej Iglicy ze względu na rozkaz ewakuacji. Wiele z tamtych osób poddaliśmy kwarantannie i sprawdzeniu, czy nie są zarażone.
– Kapitanie, znalazłem go! – powiedział jeden z moich.
Przyszedłem. Biznesmen trzymał coś w dłoniach. Wyglądało to jak ludzka ręka.
– Najwyższa ostrożność. Zabrać go.
>>>
To by było na…
>>>
– Co pani wyprawia! Pani Generał!
Uśmiechnęła się tylko.
– Wszystko to należy do Armii Boga – oznajmiła.
– J– Jak?!
– Henryk Grabowski mówił prawdę. Nie powiedział, że wśród ocalałych byli także sekciarze, którzy opuścili blok. Miałam szczęście, że jestem podobna do tamtej ślicznotki. Agencja jest teraz naszą własnością.
Usłyszałem huk. Potem ciemność.
Koniec odtwarzania.
>>>
Wszelkie imiona i nazwiska, a także funkcje, organizacje i firmy są przypadkowe. Jakiekolwiek wydarzenia mogły, bądź wydarzyły się już.