Mam na imię Neo i jestem kotem. Takim domowym, nie dzikim. Posiadam puszystą czarną sierść, ostre pazury i przenikliwe zielone oczy, to są moje atrybuty, jeśli chodzi o mój charakter, to jest bardzo trudny, potrafię z byle powodu podrapać nawet najbliższą mi osobę.
Od młodości mieszkam w domu prywatnym, gdzie opiekuje się mną sympatyczna rodzina. Niczego mi nie brakuje i muszę powiedzieć, że bardzo się rozleniwiłem, nie pamiętam nawet kiedy ostatni raz polowałem na mysz.
Żyjąc już na tym świecie pięć lat, zrozumiałem wiele spraw. Na przykład to, że na miłość nie należy odpowiadać obojętnością. Nauczyło mnie tego życie poprzez bardzo mocne, traumatyczne doświadczenie.
Pewnego razu w ciepły, słoneczny dzień spacerowałem po trawniku blisko domu, gdzie są huśtawki, piaskownica i drewniany domek na drzewie. Nagle zauważyłem cudowną kotkę, gdzieś biegnącą. Nie miałem pojęcia gdzie, po co i dlaczego to nie miało w tamtej chwili dla mnie znaczenia. Była wspaniała; jej rude futro błyszczało w słońcu, ruchy były pełne wdzięku. Cudownie poruszała wąsami. A gdy popatrzyła w moją stronę i nasze spojrzenia się spotkały, poczułem jakby czas się zatrzymał. Potem jej spojrzenie zmieniło się z ostrzegawczego na figlarne. Podeszła do mnie i zamruczała:
– Witaj czarnulku, co tak się we mnie wpatrujesz?
Myśli kotłowały się w mojej głowie z szybkością samochodu, bo chciałem wymruczeć coś takiego, żeby zechciała się ze mną zaprzyjaźnić.
– Nigdy nie widziałem takiej piękności – zamruczałem nieśmiało – Masz futro o wspaniałych barwach.
– Komplemenciarz – zamiauczała, widziałem, że jest zadowolona – chodź pobiegamy trochę razem po okolicy.
I pobiegliśmy mrucząc o różnych sprawach. Zanim się zorientowałem, ściemniło się. Pożegnałem moją nową znajomą i umówiwszy się na jutro, na jak to nazwała „owadzi deser” rozeszliśmy się do swoich domów.
Następnego dnia, gdy słońce było wysoko, my hasaliśmy po łące polując na takie przysmaki jak świerszcze i trzmiele. Wracając dla zabawy przebiegałem przechodniom ulicę i głośno miauczęliśmy ze śmiechu, widząc reakcję ludzi. Wspólnie spędzony czas zbliżał nas do siebie.
I tak działo się przez kilkanaście kolejnych dni. Aż „Rudzia” – bo tak miała na imię – wymruczała mi miłość.
Odmruczałem jej to samo. I wtedy ona miauknęła o czymś, co mnie bardzo zasmuciło.
– Ci u których mieszkam przeprowadzają się w inne miejsce. Chcę byś pojechał ze mną.
– Ale ja mam swoich opiekunów, do których jestem przywiązany – odmruczałem i bardzo zasmucony spuściłem głowę.
– W takim razie musisz wybrać; albo oni, albo ja – wymruczała równie smutno.
– Zastanowię się i jutro dam ci odpowiedź – zamruczałem.
W nocy nie zmrużyłem oka. Byłem rozdarty i momentami bliski płaczu. Gdy na zewnątrz zaczynało robić się jasno, decyzja była podjęta. Wybrałem moją „Rudzie”.
Gdy wymiauczałem jej później, że z nią chcę spędzić życie i, że pojadę z nią choćby na koniec świata, czule polizała mnie po pysku, czego jeszcze nie robiła nigdy. Byliśmy szczęśliwi.
&&&
Opiekuni „Rudzi” wynajęli firmę przewozową, dzięki czemu przetransportowanie mnie przestało być problemem. Wskoczyłem niepostrzeżenie do ciężarówki i ukryłem się za meblami.
Podróż nie trwała długo, najwyżej pół godziny. Gdy drzwi się otwarły uciekłem na zewnątrz. Chwilę później byłem już z „Rudzią”.
– Znajdę dla ciebie jakieś miejsce do spania – podjęła ważny temat – może w piwnicy, albo na strychu.
Tego dnia jednak spałem pod drzewem. Następnego dnia „Rudzia” wymruczała:
– Dzisiaj pokażę ci mój nowy dom, tylko jak wszyscy wyjdą.
Nadszedł czas, kiedy gospodarze gdzieś wyjechali, zapewne w sprawach dotyczących remontu. Weszliśmy do środka mieszkania przez uchylone okno na ganku.
„Rudzia” pokazywała mi gdzie jest jej miejsce do spania. Potem weszliśmy do salonu i wtedy zobaczyłem coś, co tak mnie przeraziło, że głośno zapiszczałem a wszystkie włosy stanęły mi dęba. Przy ścianie ujrzałem zwisające bez życia z sufitu zwierzęta. Byli tam mieszkańcy lasu: dzik, jeleń, sarna, a później małpa. A na końcu najgorsze, kot! Dużo większy ode mnie, jego sierść miała żółty kolor z czarnymi kropkami, lecz bez wątpliwości był to mój krewniak.
Ze strachu się zsikałem. Nagle klucz w drzwiach wejściowych chrzęstnął. To gospodarz po coś wrócił.
– Lepiej uciekaj – mruknęła do mnie „Rudzia”
Czmychnąłem więc, a za mną usłyszałem krzyk oburzenia i szybkie kroki. Potem głośny huk, który sprawił, że niemal stanęło mi serce. I poczułem ból w łapie. Odrzuciło mnie, ale pod wpływem strachu uciekałem naprawdę szybko. I udało mi się przeżyć.
„Jakże ja byłem głupi” – żałowałem. Miałem wszystko; bliskich, którzy się mną opiekowali, ciepły kąt, byłem kochany. A mimo to podstąpiłem tak samolubnie.
Uciekłem daleko od tego domu, w którym znajdowały się przerażające martwe zwierzęta. Potem jeszcze długo miałem z nimi koszmary. Uciekłem od „Rudzi”.
Zwinąłem się w kłębek przy drodze i płakałem głośno, liżąc zranioną nogę. Mijały godziny. Wtedy pomyślałem, że może moi właściciele mi przebaczą i przyjmą mnie z powrotem.
Szedłem kuśtykając wzdłuż drogi. Dobrze, że zapamiętałem, w którą stronę mam się kierować. Trwało to długo, ale jakaż wielka była moja radość, jak ujrzałem znajomy kościół. Dalej już trafiłem bez problemu.
Z okna domu pierwsza dostrzegła mnie Basia.
– Neo wrócił! – krzyknęła i zaraz wybiegła na zewnątrz. Po chwili wszyscy otoczyli mnie i zaczęli tulić i badać moją ranę. Nigdy nie czułem się szczęśliwszy. Mruczałem i łasiłem się tak naprawdę nie wiedziałem jak mam się zachować by pokazać im, że ich kocham.
Wiedziałem, że już ich nigdy nie opuszczę.