- Opowiadanie: kasjopejatales - Niepamięć

Niepamięć

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Oceny

Niepamięć

– Gdzie ja po­sia­łem wi­de­lec? – Joe zrzu­cał ko­lej­ne rze­czy ze stołu. Kubki, pa­pier­ki po ba­to­ni­kach, nie­do­je­dzo­ne ka­wał­ki chle­ba. Wszyst­ko lą­do­wa­ło na pod­ło­dze. – Aha! – wy­krzyk­nął za­do­wo­lo­ny, od­naj­du­jąc sztu­ciec. Świa­tło brud­nej ża­rów­ki od­bi­ło się od me­ta­lu, rażąc przy­zwy­cza­jo­ny do ciem­no­ści wzrok. Krzy­wiąc się, Joe prze­tarł swe­trem wi­de­lec z za­schnię­tych dro­bi­nek je­dze­nia. Uśmiech po­wo­li nikł z nie­ogo­lo­nej, zmę­czo­nej twa­rzy. Joe przy­gar­bił ra­mio­na i po­trzą­sa­jąc głową, wsu­nął się głę­biej w znisz­czo­ny fotel. Pod­ku­la­jąc nogi, za­czął wy­ja­dać mie­lon­kę z pusz­ki, wpa­trzo­ny w mi­go­czą­cy ekran te­le­wi­zo­ra.

Stare pudło nie słu­ży­ło mu za źró­dło in­for­ma­cji a do za­głu­sza­nia ha­ła­sów zza ścia­ny. Są­sie­dzi nie na­le­że­li do po­wścią­gli­wych. Z jed­nej stro­ny miesz­ka­nia sły­szał gło­śne po­ję­ki­wa­nia, a z dru­giej wrza­ski i huk tłu­czo­nych na­czyń. Zwy­kle było mu obo­jęt­ne, co tam się dzie­je, ale mogli by to cho­ciaż robić ci­szej. Brud­nym od tłusz­czu pal­cem dał na pi­lo­cie gło­śniej.

Go­dzi­nę póź­niej obu­dzi­ło go wa­le­nie do drzwi. Kuląc się w fo­te­lu, uda­wał, że nie ist­nie­je. Czę­sto tak robił. Nie chciał mieć nic wspól­ne­go ze świa­tem za tymi drzwia­mi czy po­przed­nim ży­ciem. Za­mie­nił je na mniej skom­pli­ko­wa­ne i nie ża­ło­wał tego. No… może cza­sem. Po kilku, cią­gną­cych się w nie­skoń­czo­ność mi­nu­tach, wa­le­nie usta­ło. Mru­żąc oczy, zer­k­nął w stro­nę drzwi. Na­słu­chi­wał. Gdy był pe­wien, że na­tręt sobie po­szedł, wy­pu­ścił długo wstrzy­my­wa­ne po­wie­trze. Za­do­wo­lo­ny wsu­nął się głę­biej pod brud­ny koc, celem kon­ty­nu­acji drzem­ki. Nagle coś ude­rzy­ło o szybę.

Prze­stra­szo­ny spoj­rzał w tamtą stro­nę. Wzdy­cha­jąc, pod­szedł i uchy­lił okno. Naj­wy­raź­niej za­po­mniał, że za­mó­wił je­dze­nie. Wia­tra­ki drona krę­ci­ły się szyb­ko, nie­przy­jem­nie chło­dząc roz­grza­ną ner­wa­mi i stra­chem twarz. Igno­ru­jąc silne pra­gnie­nie, by uszko­dzić to me­cha­nicz­ne cho­ler­stwo, od­piął prze­sył­kę jedną ręką, drugą za­mknął okno. Na­rze­ka­jąc pod nosem, jak to kie­dyś było le­piej, po­czła­pał do kuch­ni. Niby komu prze­szka­dza­ły po­wab­ne wróż­ki w ską­pych ubra­niach do­star­cza­ją­ce je­dze­nie, nie­stro­nią­ce od do­dat­ko­wych usług za drob­ną opła­tą. Ten świat scho­dził na psy.

Po­mru­ku­jąc cicho, otwie­rał szaf­ki w po­szu­ki­wa­niu ostre­go sosu. Puste opa­ko­wa­nia i reszt­ki daw­nych po­sił­ków nie uła­twia­ły spra­wy. W końcu od­na­lazł bu­tel­kę w zle­wie. Była pusta. Wes­tchnął cięż­ko. Znowu bę­dzie mu­siał zro­bić za­ku­py. Znie­sma­czo­ny samym po­my­słem, usiadł w pod­nisz­czo­nym for­te­lu. Je­dząc, na te­le­fo­nie do­da­wał rze­czy do ko­szy­ka. Co­kol­wiek wpa­dło mu w oko, lą­do­wa­ło na li­ście. Pie­nią­dze nie sta­no­wi­ły pro­ble­mu. Miał ich wię­cej, niż zdo­łał­by wydać przez całe życie. Tylko nie bar­dzo wie­dział, skąd się wzię­ły i dla­cze­go były na kon­cie pod innym na­zwi­skiem. Jed­nak już dawno uznał, że nie bę­dzie my­ślał o zbęd­nych rze­czach. Mę­czy­ły go one. Pra­gnął je­dy­nie spo­ko­ju. No i może dużej bu­tel­ki ostre­go sosu. 

 

---✤---

 

Ja­sno­nie­bie­skie świa­tło wy­świe­tla­cza ośle­pi­ło Joe. Prze­cie­ra­jąc oczy, przyj­rzał się nie­przy­tom­nie ekra­no­wi te­le­fo­nu. „Do­star­czo­no za­mó­wie­nie nr. 383…”. Mam­ro­cząc prze­kleń­stwa, wstał nie­chęt­nie. Nie­na­wi­dził prze­su­wać góry rze­czy tylko po to, żeby otwo­rzyć drzwi. Jakby nie mogli do­star­czyć za­ku­pów przez okno jak żar­cia. Nie­kom­pe­tent­ne, małe…. Joe za­trzy­mał się, przez chwi­lę nie wie­dząc, co widzi. Wy­cho­dził ostat­nio? Za­ma­wiał coś? Przed­po­kój był pusty, a rze­czy uło­żo­ne w schlud­nych kup­kach. Na pu­dłach le­ża­ła pocz­ta.

Dra­piąc się jedną ręką po jaj­kach, drugą chwy­cił za klam­kę. Za­marł. Ostroż­nie spoj­rzał przez wi­zjer. Rybie oko znie­kształ­ca­ło widok. Awa­ryj­ne oświe­tle­nie wolno mi­ga­ło, nie­zbyt do­brze roz­pra­sza­jąc mrok. Ko­ry­tarz wy­da­wał się pusty, ale tego nigdy nie można było być pew­nym. Joe prze­krę­cił zamek, szyb­ko wcią­gnął za­ku­py i za­trza­snął drzwi, zanim czuj­ka włącz­ni­ka świa­tła mogła za­re­ago­wać. Cięż­ko dy­sząc, oparł się o ścia­nę. W przy­pły­wie nie­da­ją­cej się opa­no­wać zło­ści kop­nął jedną z toreb. Pusz­ki i bu­tel­ki po­to­czy­ły się po za­ku­rzo­nej pod­ło­dze, ude­rza­jąc w stos pudeł. „Nie były tego warte” – po­my­ślał, roz­trzę­sio­ny. Wci­snął sobie na­sa­dę dłoni w oko i przy­ci­snął. Prze­stał, do­pie­ro gdy ból stał się nie do znie­sie­nia.

Spoj­rzał na roz­sy­pa­ną pocz­tę. Białe, po­dłuż­ne pa­pier­ki go nie in­te­re­so­wa­ły, ale po­mię­dzy nimi wy­sta­wa­ła kart­ka do­brej ja­ko­ści pa­pie­ru. Się­gnął po nią. Roz­po­znał pismo, ale prze­cież to nie mogła być ona.

„Po­trze­bu­je two­jej po­mo­cy. A.

P.S. Znajdź słoik.”

Cięż­ko prze­łknął ślinę. Anna. Cały świat o nim za­po­mniał. Joe zmu­sił ich, by za­po­mnie­li, ale jej… nie mógł tego zro­bić. Sam też nie umiał od­pu­ścić. Nie wolno mu było tego zro­bić. Nagle opu­ści­ły go siły. Za­kry­wa­jąc głowę rę­ka­mi, kuc­nął, za­czy­na­jąc bujać się w przód i w tył. Nie po­wi­nien o niej my­śleć, nic do­bre­go z tego nie wyj­dzie. Na pewno po­ra­dzi sobie sama. Za­wsze była silna i za­rad­na. Nie­waż­ne jak cięż­ko było, Anna nigdy się nie pod­da­wa­ła. Za to ją uwiel­biał. Kie­dyś my­ślał, że nie mógł­by żyć bez niej. Życie zwe­ry­fi­ko­wa­ło tę teo­rię.

Zanim po­ja­wi­ła się w jego życiu, czuł się po­twor­nie za­gu­bio­ny. Do­ra­stał w prze­ko­na­niu, że nic do­bre­go go nie czeka. Ni­g­dzie nie pa­so­wał i nikt go nie chciał. Mając je­de­na­ście lat, uciekł z sie­ro­ciń­ca, do któ­re­go matka od­da­ła go zaraz po uro­dze­niu i już nie wró­cił. Tu­łacz­ka za­pro­wa­dzi­ła Joe do bo­gat­szej dziel­ni­cy me­tro­po­lii. Ich kosze na śmie­ci były jego głów­nym celem. Prze­my­kał się do nich nie­zau­wa­żo­ny, a nawet jeśli ochro­na go ła­pa­ła, za­wsze umiał się wy­kpić od kary. I wła­śnie w jed­nym z ta­kich domów zo­ba­czył Annę. Ba­wi­ła się na wiel­kim po­dwó­rzu, oto­czo­na przez słu­żą­cych i ko­cha­ją­cych ro­dzi­ców. Ni­cze­go jej nie bra­ko­wa­ło, a mimo to wy­da­wa­ła się smut­na. Gdy do­strze­gła Joe ukry­te­go w krza­kach, nie zdra­dzi­ła się nawet sło­wem. Póź­niej wy­mknę­ła się, przy­no­sząc mu kilka ba­to­nów i wodę. Wszyst­ko, co mogła zmie­ścić w ma­łych rącz­kach. Mając za­le­d­wie sześć lat, zro­bi­ła dla niego wię­cej niż kto­kol­wiek. Wziął rze­czy bez słowa, a ona uśmie­cha­jąc się, po­pro­si­ła, aby wró­cił jutro. Zro­bił to. Wró­cił też na­stęp­ne­go dnia i na­stęp­ne­go. Od tam­tej chwi­li byli nie­roz­łącz­ni. Razem pla­no­wa­li na­giąć świat do swo­jej woli, a przy­naj­mniej ugrać w nim jak naj­wię­cej się dało. I to wła­śnie zro­bi­li. Tylko co to zmie­nia­ło? Nie bar­dzo pa­mię­tał.

 

---✤---

 

Joe za­mknął oczy. Po­wi­nien zo­stać w domu. Wal­czył ze sobą przez kilka dni, ale w końcu prze­grał. Wie­dział, że nic do­bre­go z tego nie wyj­dzie, a jed­nak do niej przy­szedł. Spod uchy­lo­nych po­wiek po­to­czy­ły się łzy. Prze­szklo­na ścia­na no­wo­cze­sne­go apar­ta­men­tu uka­zy­wa­ła widok wiel­kiej me­tro­po­lii. Noc nigdy nie była tu ciem­na. Świa­tła lamp i ko­lo­ro­we neony za­nie­czysz­cza­ły po­wie­trze ja­sno­ścią. Dziś nawet bar­dziej niż zwy­kle. „Oczy­wi­ście, że aku­rat dzi­siaj mu­sia­ło padać” – po­my­ślał Joe, ście­ra­jąc łzy z po­licz­ka. Opad świę­to­ma­gicz­ny – noc, w któ­rej bo­go­wie zrzu­ca­li nie­po­trzeb­ną im magię, jak drze­wa owo­co­we zrzu­ca­ją za­wiąz­ki kwia­to­we. Mia­sto otwie­ra­ło nocny targ i or­ga­ni­zo­wa­ło fe­sty­ny, im­pre­zy trwa­ły nawet do rana. Nawet tu, na naj­wyż­szym pię­trze apar­ta­men­tow­ca dało się czuć wi­bru­ją­cą w po­wie­trzu ra­dość. Anna za­wsze lu­bi­ła skrzą­ce się od błysz­czą­cych dro­bi­nek po­wie­trze. Nie­skrę­po­wa­na tań­czy­ła w srebr­nym desz­czu. Śmie­jąc się, wy­cią­ga­ła ręce, by Joe do niej do­łą­czył. Ża­ło­wał, że nie mogła już zo­ba­czyć tego wi­do­ku.

Spoj­rzał pod nogi. W srebr­nym świe­tle krew wy­da­wa­ła się nie­mal czar­na. Twarz Anny za­sty­gła w wy­ra­zie prze­ra­że­nia, a może wście­kło­ści. Joe nie był pe­wien. Klęk­nął, uj­mu­jąc w dło­nie od­cię­tą głowę. Kciu­kiem piesz­czo­tli­wie prze­su­nął po zim­nej, bla­dej skó­rze. Łzy znowu po­pły­nę­ły. Wie­dział, że nie po­wi­nien tego robić, ale nie umiał się po­wstrzy­mać. Przy­tu­lił głowę do pier­si, cicho łka­jąc. Usły­szał za sobą hałas. Nie miał siły się od­wró­cić.

Dwóch po­li­cjan­tów we­szło do miesz­ka­nia. Wi­dząc go na pod­ło­dze wśród krwi i po­szat­ko­wa­ne­go ciała nie si­li­li się na py­ta­nia. Od razu go skuli, usta­wia­jąc kaj­dan­ki na za­trzy­ma­nie. Joe nie mógł­by się ru­szyć, nawet gdyby chciał. Igno­ru­jąc go, roz­glą­da­li się po miej­scu zbrod­ni. Niż­szy z nich przyj­rzał się za­trzy­ma­ne­mu kry­tycz­nym wzro­kiem. Pstryk­nął pal­ca­mi, a cie­ni­sta wer­sja Joe od­dzie­li­ła się od ciała i za­czę­ła cofać w cza­sie. Kaj­dan­ki zo­sta­ły zdję­te, po­now­nie klęk­nął na pod­ło­dze, wziął głowę w dło­nie, przy­tu­lił do pier­si, odło­żył, wstał, sta­nął przed szybą, ru­szył tyłem w stro­nę wej­ścia, roz­glą­da­jąc się, potem wy­szedł z miesz­ka­nia, za­my­ka­jąc otwar­te drzwi. Po­li­cjant spoj­rzał na part­ne­ra i prze­czą­co po­trzą­snął głową.

– Spraw­dzisz, kiedy na­stą­pił zgon? – po­pro­sił, za­pi­su­jąc coś w ta­ble­cie.

Wy­so­ki męż­czy­zna wziął głę­bo­ki wdech i ze spo­ko­jem go wy­pu­ścił. Pal­cem ścią­gnął odro­bi­nę krwi ze ścia­ny. Po­li­zał ją, oczy roz­bły­sły czer­wie­nią. Joe nie miał od­wa­gi ani moż­li­wo­ści sko­men­to­wać metod dzia­ła­nia po­li­cjan­tów.

– Dwa dni temu – od­po­wie­dział wam­pir. Krzy­wiąc się, wy­pluł po­zo­sta­łą w ustach krew.

– Tak da­le­ko nie spraw­dzę – oznaj­mił, ska­nu­jąc oto­cze­nie. W końcu od­na­lazł dłoń ofia­ry. Przy­ło­żył palec do czyt­ni­ka. Dane ko­bie­ty po­ja­wi­ły się na wy­świe­tla­czu. Gwizd­nął cicho.

– Cho­le­ra. Bę­dzie kupa ro­bo­ty. – Po­ka­zał ko­le­dze wy­świe­tlacz. Ten wes­tchnął, wy­cią­ga­jąc te­le­fon.

– Kim jest pan dla ofia­ry? – za­py­tał Joe, ocze­ku­jąc na po­łą­cze­nie. Przy­po­mi­na­jąc sobie, że nie może od­po­wie­dzieć, się­gnął do kaj­da­nek, wy­łą­cza­jąc pa­ra­liż.

– Przy­ja­cie­lem – za­wa­hał się, co nie uszło ich uwa­dze.

– Pro­szę tu przy­ło­żyć. – Wam­pir wska­zał miej­sce na ekra­nie, urzą­dze­nia trzy­ma­ne­go przez ko­le­gę, jed­no­cze­śnie od­bie­ra­jąc po­łą­cze­nie.

Joe przy­tak­nął, nie­pew­nie kła­dąc palec na zim­nej po­wierzch­ni urzą­dze­nia. Zanim zo­ba­czył, co się po­ja­wi­ło, po­li­cjant za­brał ta­blet. Mru­cząc, sunął pal­cem po ekra­nie, co jakiś czas zer­ka­jąc na Joe, który sta­rał się nie wier­cić.

– Ekipa już je­dzie – oznaj­mił wam­pir, przy­glą­da­jąc się gło­wie Anny z bli­ska.

– Trze­ba za­wia­do­mić jej córkę… – głos Joe za­drżał. Nie wie­dział, dla­cze­go to po­wie­dział. Czy Anna miała córkę? Nie­pa­mię­tał…

Wam­pir spoj­rzał na niego po­dejrz­li­wie. Prze­niósł wzrok na part­ne­ra, który chwi­lę stu­kał w ta­blet.

– W do­ku­men­tach nie ma wzmian­ki o córce. Poza tym… – Po­dra­pał się po bro­dzie. – Wiedź­my o takim po­zio­mie mocy chyba w ogóle nie mogą mieć dzie­ci.

– No, chyba że przed­tem. 

Spoj­rze­li na Joe. Ża­ło­wał, że ode­zwał się nie­py­ta­ny. Dło­nie miał spo­co­ne, a w ustach czuł nie­przy­jem­ną su­chość.

– Kiedy one w ogóle się prze­bu­dza­ją? – za­py­tał wam­pir.

– Coś koło osiem­nast­ki, choć chyba mogą wcze­śniej…

Po­wie­trze stało się dziw­nie cięż­kie.

– Może coś mi się po­my­li­ło – wy­mam­ro­tał Joe, ma­rząc, aby wró­cić do domu. – Dawno się nie wi­dzie­li­śmy.

– To co pan dziś tu robił?

– Po­pro­si­ła mnie o pomoc, ale…

– Spo­koj­nie. – Wam­pir uśmiech­nął się, ob­na­ża­jąc kły. – Na po­ste­run­ku wszyst­ko sobie wy­ja­śni­my.

 

---✤---

 

Ostat­nie dro­bi­ny magii osia­da­ły na ziemi, two­rząc skrzą­ce się ka­łu­że. Do­oko­ła wa­la­ły się ko­lo­ro­we śmie­ci, wśród nich Joe do­strzegł pod­ko­wę. Cen­tau­ry gu­bi­ły je kie­dyś na po­tę­gę i chyba nic się nie zmie­ni­ło od czasu, gdy Joe za­szył się w swo­jej norze. Cie­kaw był, co jesz­cze po­zo­sta­ło takie samo. Sto­jąc przed ko­me­dą mię­dzy­ga­tun­ko­wej po­li­cji, za­cią­gnął się chłod­nym, noc­nym po­wie­trzem. Prze­słu­cha­nie skoń­czy­ło się za­le­d­wie po go­dzi­nie, bo w sumie nikt nie wie­dział, co Joe robi na po­ste­run­ku. Ka­za­no mu wyjść, a jemu nie trze­ba było dwa razy po­wta­rzać. Nor­mal­nie nie mógł­by się do­cze­kać, by wró­cić do domu, ale teraz jakoś prze­sta­ło mu się spie­szyć. Szedł wolno, nie wie­rząc, jak bar­dzo mia­sto zmie­ni­ło się w ostat­nich kil­ku­na­stu la­tach. A może kil­ku­dzie­się­ciu? Ulice stały się czyst­sze, a za­bu­do­wa gęst­sza. Plama zie­le­ni w po­sta­ci nie­wiel­kie­go parku wy­glą­da­ła tu więc nie­mal eg­zo­tycz­nie. Joe był pe­wien, że wi­dział kie­dyś kró­lew­skie ogro­dy, a nawet ogrom­ne pola kwia­tów cią­gną­ce się aż po ho­ry­zont. Jed­nak to ta nie­wiel­ka wyspa zie­le­ni w szkla­no–be­to­no­wej dżun­gli coś w nim po­ru­szy­ła. Może cho­dzi­ło o jego pro­sto­tę albo fakt, że Joe nie wy­cho­dził z domu od kilku lat. Żadna ro­śli­na do­nicz­ko­wa nie była w sta­nie wy­trzy­mać jego opie­ki.

Uznał, że może po­świę­cić kilka chwil na nic­nie­ro­bie­nie. Przy­siadł na ławce i od­chy­la­jąc głowę, spoj­rzał na gwiaz­dy. Za­słu­cha­ny w ciszę koń­czą­cej się nocy, pró­bo­wał uło­żyć myśli. Gdy już pra­wie mu się udało, usły­szał cichy szloch. Nie­da­le­ko niego na ławce sie­dzia­ła ko­bie­ta. Młoda, ładna i w do­brej ja­ko­ści ciu­chach, teraz brud­nych i gdzie­nie­gdzie po­rwa­nych. Joe sta­rał się nie gapić, zi­gno­ro­wać wi­bru­ją­cą w tym pła­czu roz­pacz. Po­my­ślał o Annie.

Wstał z ławki i wolno pod­szedł do ko­bie­ty. Na po­cząt­ku nie wy­da­wa­ła się go za­uwa­żać, aż drgnę­ła nie­spo­koj­nie. Za­pła­ka­ne oczy spoj­rza­ły na niego. Roz­pacz nie do­da­wa­ła jej urody, po­dob­nie jak opuch­nię­ty po­li­czek. Joe z kie­sze­ni wy­cią­gnął ma­te­ria­ło­wą chu­s­tecz­kę. Ko­bie­ta za­wa­ha­ła się, ale się­gnę­ła po nią. Do­tknę­ła ma­te­ria­łu, ale on nie pu­ścił dru­gie­go końca…

Dla­cze­go mnie to spo­ty­ka? Co ze mną nie tak?!             ni­cze­go nie po­tra­fię zro­bić                           ? Za­wsze koń­czę z                 dup­kiem, który ma mnie za nic.              który tylko bie­rze i            . Nie­waż­ne ile daje,                           . Chcą wię­cej i                            sami         mało dając.                           wy­da­wał się taki miły!                                                                               Jak                            ślepa?                                                      zo­sta­wić                                                                               I tak                                                                                                          siły.                                                               z tym                           skoń­czyć.                                                                                                         most i sko­czę.                                                                                           Nikt                                                                                                                                                                                       

Joe z od­da­li ob­ser­wo­wał, jak ko­bie­ta roz­glą­da się zdzi­wio­na. Przez chwi­lę przy­glą­da­ła się chu­s­tecz­ce w wy­cią­gnię­tej dłoni, po czym scho­wa­ła ją do kie­sze­ni. Wy­gła­dza­jąc spód­ni­cę, wsta­ła i z sze­ro­kim uśmie­chem ru­szy­ła w stro­nę wyj­ścia z parku. Joe także się uśmiech­nął. Czuł, że zro­bił coś do­bre­go i cie­szy­ło go to. Przy­naj­mniej tak mu się wy­da­wa­ło. Całą drogę do domu nie mógł jed­nak po­zbyć się wra­że­nia, że kie­dyś mu pła­co­no za takie rze­czy.

 

---✤---

 

Sto­jąc na środ­ku po­ko­ju, nogą prze­ko­pał śmie­ci. Czub­kiem noża na­ry­so­wał wzór na dłoni. Robił to od­ru­cho­wo jak wiele razy przed­tem. Krew była gęsta i po­wo­li ście­ka­ła po skó­rze. Gdy wzór był go­to­wy, Joe za­ci­snął pięść, ry­su­jąc krwią iden­tycz­ny sym­bol na pod­ło­dze. Sta­jąc w nim, od­chy­lił głowę i za­mknął oczy. Gdy je otwo­rzył był w już w innym miej­scu. Rana na dłoni za­bliź­ni­ła się bły­ska­wicz­nie. Nie­mal ste­ryl­ne, wy­so­kie po­miesz­cze­nie ra­zi­ło ja­skra­wą bielą przy­zwy­cza­jo­ne do mroku oczy Joe. Mru­ga­jąc in­ten­syw­nie, za­sta­na­wiał się, kiedy ostat­ni raz tu był. Wy­da­wa­ło się, że mi­nę­ła wiecz­ność. Zresz­tą, jakie to miało zna­cze­nie? Tu nic się nie zmie­nia­ło i było tylko jego. Może i nie pa­mię­tał więk­szo­ści swo­je­go życia, ale widok tego po­ko­ju wyrył mu się w pa­mię­ci. Nie mógł­by go za­po­mnieć, nawet je­że­li nie wszyst­ko roz­po­zna­wał.

Na sto­łach po obu stro­nach znaj­do­wa­ły się rzędy du­żych, prze­źro­czy­stych słoi z nie­tłu­ką­ce­go się szkła. Te po lewej wy­peł­nio­ne były Czer­nią prze­pla­ta­ną sre­brzy­sty­mi nićmi, te z pra­wej per­ło­wą Bielą. Po obu stro­nach po­je­dyn­czy słoik za­wie­rał rów­no­cze­śnie Biel i Czerń, nie­mie­sza­ją­ce się ze sobą. Sub­stan­cja przy­po­mi­na­ją­ca bar­dziej mgłę niż płyn fa­lo­wa­ła w spo­wol­nio­nym tem­pie. Ety­kie­ty zna­czy­ły każdy słoik, ale od­wró­co­ne były nimi do ścia­ny. Po­środ­ku znaj­do­wa­ła się za­mknię­ta dwu­drzwio­wa szafa. Na sto­li­ku obok stał więk­szy od po­zo­sta­łych słój. Je­dy­ny, który miał ety­kie­tę z przo­du: „Tylko w na­głych wy­pad­kach!”. We­wnątrz Biel mie­sza­ła się z Czer­nią w bar­dzo nie­rów­nych pro­por­cjach.

Joe skie­ro­wał się w lewo. Od­krę­cił dwa sło­iki jed­no­cze­śnie. Nie wie­dząc, dla­cze­go wy­brał aku­rat te, przy­ło­żył dło­nie do każ­de­go z otwo­rów. Do jed­ne­go prze­lał wspo­mnie­nia i myśli dziew­czy­ny z parku, do dru­gie­go po­li­cjan­tów z po­ste­run­ku. Robił to ra­czej od ru­cho­wo, bo nie wie­dział, po co niby miał­by je za­trzy­mać. Za­krę­ca­jąc słoje, my­ślał in­ten­syw­nie. Wło­ski na karku zje­ży­ły mu się, a ucisk w żo­łąd­ku na­ra­stał. Su­chość w ustach iry­to­wa­ła, nie dając się sku­pić.

W końcu Joe od­wró­cił się w stro­nę rzędu słoi wy­peł­nio­nych Bielą. Po­wi­nien wyjść. Mu­siał, choć nie wie­dział dla­cze­go. Wbrew roz­sąd­ko­wi pod­szedł do nich. Fan­ta­zyj­ne wzory hip­no­ty­zo­wa­ły, uwo­dzi­ły. Zanim po­my­ślał, co robi, od­krę­cił pierw­szy ze słoi. Kwia­to­wy za­pach na­dziei i słod­ki po­smak ma­rzeń po­ła­sko­tał nos Joe. Nie po­tra­fił się oprzeć. Za­nu­rzył palec w Bieli…

– Ku­pi­my dom         je­zio­rem – mruk­nął, wo­dząc po                  ra­mie­niu ko­bie­ty. Bryza znad morza chło­dzi­ła roz­grza­ne od słoń­ca                           ciała. Nio­sła                            za­pach na­dziei                           . – Bę­dzie­my mieli gro­mad­kę dzie­ci i psa.

– Psa? – za­śmia­ła się roz­ba­wio­na. Dziec­ko w jej brzu­chu po­ru­szy­ło się ener­gicz­nie.

Ostroż­nie po­ło­żył tam rękę i uśmiech­nął się roz­ma­rzo­ny.

– Tak. A może nawet trzy! – Objął uko­cha­ną i za­sy­pał ją po­ca­łun­ka­mi. Ko­bie­ta śmia­ła się gło­śno, ści­ska­jąc go rów­nie mocno. Nadal nie mógł uwie­rzyć, że taka cu­dow­na isto­ta go ko­cha­ła. Zro­bił­by wszyst­ko, by była bez­piecz­na…

Joe wes­tchnął głę­bo­ko. Roz­ma­rzo­ny uśmiech wy­pły­nął na drżą­ce usta. Nie wie­dział, dla­cze­go miał­by się po­zbyć tak cu­dow­ne­go wspo­mnie­nia. Uznał, że mu­siał mieć ku temu powód, ale nic nie przy­cho­dzi­ło mu do głowy. Nie mógł się sku­pić. Przy­jem­ne uczu­cia tań­czy­ły na gra­ni­cy umy­słu, ale z każdą se­kun­dą bla­dły. Chciał je za­trzy­mać na dłu­żej. Zer­k­nął po­now­nie na słój. Było tego tak dużo. Jesz­cze odro­bi­na nie za­szko­dzi…

Nie mógł wy­sie­dzieć na miej­scu. Ra­dość,                  i duma wal­czy­ły o pierw­szeń­stwo. Serce wa­li­ło mu w                pier­si jak nigdy przed­tem. Wszyst­ko się w nim ko­tło­wa­ło. Tak długo                cze­kał!

– A teraz – Sala umil­kła, za­pa­trzo­na w męż­czy­znę na pod­wyż­sze­niu – mam nie­zwy­kłą przy­jem­ność wrę­czyć ostat­ni dzi­siej­sze­go dnia dy­plom. W mojej sto sześć­dzie­się­cio­let­niej ka­rie­rze pro­fe­so­ra nigdy nie mia­łem za­szczy­tu wrę­czać dy­plo­mu bar­dziej za­słu­żo­ne­go niż ten. Do­ko­na­nia tego mło­de­go czło­wie­ka po­win­ny być in­spi­ra­cją dla nas wszyst­kich. Je­stem pe­wien – Pro­fe­sor po­pra­wił oku­la­ry. – że jego wy­na­laz­ki w po­łą­cze­niu z ta­len­tem ma­gicz­nym za­pro­wa­dzą go na sam szczyt. I mam na­dzie­je, że gdy tam do­trze, nadal po­zo­sta­nie tym samym skrom­nym i sko­rym do po­mo­cy cza­ro­dzie­jem, jakim był do tej pory. Pro­szę o przyj­ście pana…

Joe za­to­czył się na stół. Dło­nią, która zda­wa­ła się nie być jego wła­sną, prze­cze­sał włosy. Utkwił wzrok w sło­iku, ob­li­zu­jąc spierzch­nię­te usta. Nie po­wi­nien…

– Na­praw­dę mogę go za­trzy­mać? – za­py­tał,                            w swoje szczę­ście. Cie­pło ma­łe­go,                      ciał­ka da­wa­ła przy­jem­ność i koiła zmy­sły. Szcze­niak lizał go po twa­rzy. Za­pach                nie cał­kiem uga­szo­nych świe­czek i lukru mie­szał się w po­wie­trzu z per­fu­ma­mi mamy.

– Oczy­wi­ście, ko­cha­nie.

– Dzię­ku­ję, dzię­ku­ję! – Twarz bo­la­ła go od uśmie­chu. – Kupię mu po­sła­nie i ob­ro­żę…

– Wspól­nie po­je­dzie­my do skle­pu – za­pew­ni­ła ko­bie­ta. – Ale pa­mię­taj, że je­steś za niego od­po­wie­dzial­ny. To nie jest za­baw­ka.

– Wiem, będę się nim opie­ko­wał…

Joe klę­czał na pod­ło­dze, jedną ręką wspar­ty o stół. Na twa­rzy czuł wil­got­ne ślady po psim ję­zy­ku, a w po­wie­trzu uno­sił się za­pach nie­do­ga­szo­nych świe­czek. Po­wi­nien wyjść. Na­tych­miast, póki jesz­cze mógł to zro­bić. Wró­cić do miesz­ka­nia, za­ko­pać się pod ko­ca­mi i za­snąć. Po­wi­nien…

 

---✤---

 

Puste sło­iki wa­la­ły się po pod­ło­dze już nie tak ste­ryl­ne­go po­miesz­cze­nia. Ścia­ny zda­wa­ły się szare, w nie­któ­rych miej­scach pęk­nię­cia za­cho­dzi­ły aż na sufit. Po­wie­trze było cięż­kie od potu i moczu. Prze­bu­dza­jąc się, Joe ude­rzył dło­nią o pusty słój, który po­to­czył się pod stół. Gdy ude­rzył o ścia­nę, dźwięk nie zga­dzał się z wła­ści­wo­ścia­mi ma­gicz­ne­go szkła ani be­to­no­wej ścia­ny. Był prze­su­nię­ty, pi­skli­wy i roz­cią­gnię­ty w cza­sie. Joe skrzy­wił się, roz­cie­ra­jąc uszy. Nie po­mo­gło. Na­tę­że­nie ha­ła­su rosło po­dob­nie jak iry­ta­cja męż­czy­zny. Pokój wi­bro­wał in­ten­syw­nie. Pul­so­wał i fa­lo­wał. Joe w ostat­niej chwi­li zdo­łał chwy­cić pusty słoik. Wy­peł­nił go wy­mio­ci­na­mi po sam brzeg. Kiedy pierw­sze spa­zmy mi­nę­ły, od­sta­wił po­jem­nik na pod­ło­gę. Hałas po­wo­li za­ni­kał, aż w końcu umarł cał­ko­wi­cie. Przez chwi­lę wy­two­rzył próż­nię chło­ną­cą inne dźwię­ki, a potem wszyst­ko wró­ci­ło do normy.

Joe ro­zej­rzał się nieprzy­tom­nie, dra­piąc się po za­ro­śnię­tym po­licz­ku. Nie wie­dział, ile czasu mi­nę­ło, bo rzad­ko wra­cał do domu. Szedł tam tylko by przy­nieść żar­cie i picie, ale nie pa­mię­tał, kiedy robił to ostat­ni raz. Za­pa­trzył się w słoik na stole. Je­dy­ny, który jesz­cze miał w sobie odro­bi­nę Bieli. Tak na trzy palce. Star­czy mu jesz­cze na chwi­lę, ale potem bę­dzie mu­siał po­szu­kać wię­cej. Chciał wię­cej. Nie było od­wro­tu. Z przy­czyn, któ­rych nie do końca ro­zu­miał, na­pa­wa­ło go to nie­chę­cią, ale i ra­do­ścią.

Się­gnął po słój. Sta­wia­jąc go sobie na ko­la­nach, dło­nią prze­szu­kał śmie­ci obok. W końcu zna­lazł długą słom­kę. We­tknął ją w Biel i po­cią­gnął so­lid­ny łyk…

Była zmę­czo­na                          . Długo cze­ka­ła na tę chwi­lę, nie będąc pewna czy kie­dy­kol­wiek się do­cze­ka. Le­karz mówił, że                                       jej prze­bu­dze­nie to kwe­stia za­le­d­wie kilku mie­się­cy. Może nie                            re­kord, ale mało która wiedź­ma zdo­by­wa­ła moc w tak mło­dym wieku. A im wcze­śniej to zrobi, tym po­tęż­niej­sza bę­dzie. Nie mogła już się do­cze­kać! Do­brze, że ro­dzi­ców nie było w domu, bo by się wy­ga­da­ła. A chcia­ła zro­bić im nie­spo­dzian­kę.

Ra­dość, którą czuła bu­rzy­ło jed­nak po­czu­cie za­gro­że­nia. Joe za­cho­wy­wał się dziw­nie – jakby nie­sta­bil­nie. Ko­cha­ła go jak brata, dbał o nią i chro­nił, ale trud­no było go ostat­nio znieść. Do­sko­na­le wie­dzia­ła, ile mu za­wdzię­cza. Jako córka bo­ga­tych i wpły­wo­wych ro­dzi­ców może i miała do­stęp do elity, ale nie do ich se­kre­tów. Joe to zmie­nił, ale nie po to tak cięż­ko pra­co­wa­ła… oboje pra­co­wa­li, by teraz to za­prze­pa­ścił. Nie wie­dzia­ła co z nim zro­bić.

Cięż­ko wzdy­cha­jąc, roz­pię­ła bluz­kę. Uchy­la­jąc drzwi szafy, do­strze­gła Joe w lu­strze. Prze­stra­szo­na za­kry­ła ma­te­ria­łem pier­si.

– Matko, prze­stra­szy­łeś mnie! – za­śmia­ła się ner­wo­wo. To nie tak, że nigdy się przy nim nie prze­bie­ra­ła, ale teraz nie czuła się kom­for­to­wo. Ani bez­piecz­nie. – Mo­żesz za­cze­kać na ze­wnątrz? – Gdy nie za­re­ago­wał, do­da­ła z uśmie­chem. – Zaraz przyj­dę.

Nie ru­szył się z miej­sca. Za­pa­trzo­ny w nią, wy­glą­dał, jakby nie usły­szał ani słowa. Z ca­łych sił pró­bo­wa­ła za­cho­wać spo­kój. To tylko Joe. Nie­waż­nie jak dziw­nie się za­cho­wy­wał, to nadal był tylko Joe. Jej Joe.

– Co po­wie­dział le­karz?

Wzdry­gnę­ła się. Nie po­do­bał jej się ten ton. Po­czu­ła ucisk w żo­łąd­ku.  

– Oj, wiesz, jacy oni są… – za­śmia­ła się ner­wo­wo, po­now­nie wkła­da­jąc uprzed­nio zdję­tą ko­szu­lę. – Ni­cze­go nie są pewni, ale mówił, że to jesz­cze chwi­lę po­trwa.

– To pew­nie je­steś za­wie­dzio­na – mruk­nął, ru­sza­jąc w jej stro­nę.

Po­czu­ła na­ra­sta­ją­cą pa­ni­kę. Nie mogła się po­ru­szyć, nie miała nawet od­wa­gi wziąć głęb­sze­go od­de­chu. Kiedy to się stało? Kiedy prze­sta­ła czuć się przy nim bez­piecz­na? Kiedy prze­sta­ła mu ufać?

– Wiem, jak na to li­czy­łaś.

Był tuż za nią. Zer­k­nę­ła w lu­stro. Uśmiech­nę­ła się słabo, pa­trząc w ciem­ne oczy.

– Jest, jak jest – głos jej drżał.

Nie mogła po­zwo­lić, by ją do­tknął. Nie miała na sobie amu­le­tu. Do­wie­dział­by się praw­dy, a ona mu­sia­ła­by się gęsto tłu­ma­czyć. Się­gnę­ła w głąb szafy, by tro­chę się od niego od­su­nąć. W lu­strze zo­ba­czy­ła, jak Joe pa­trzy na jej tyłek. Nie po­do­bał jej się ten wzrok. A jesz­cze bar­dziej to jak się uśmiech­nął, gdy zo­ba­czył, że ona to widzi.

Po­czu­ła szarp­nię­cie i ból w łok­ciu, gdy ude­rzy­ła nim o pod­ło­gę wy­ło­żo­ną ró­żo­wą wy­kła­dzi­ną. Prze­ra­że­nie roz­la­ło się po umy­śle jak fala. Pró­bo­wa­ła się od­czoł­gać, ale nie zdą­ży­ła. Po­czu­ła na sobie cię­żar dru­gie­go, więk­sze­go ciała. War­cza­ła, krzy­cza­ła i biła na oślep, ale nic z tego nie ro­bi­ło na Joe wra­że­nia. W końcu, gdy po­czu­ła ośli­zgły język na ustach, roz­chy­li­ła swoje i go ugry­zła. Joe zawył, a ona zy­ska­ła od­ro­bię swo­bo­dy. Ude­rzy­ła go pię­ścią w twarz, ale za­miast oka­zji do uciecz­ki otrzy­ma­ła rów­nie mocny cios. Ból, ja­kie­go jesz­cze nie czuła, wy­ci­snął z jej oczu wię­cej łez. Zła­ma­ny nos pul­so­wał, a krew spły­wa­ją­ca do gar­dła przy­pra­wia­ła o mdło­ści.

– Za­wsze mu­sisz stwa­rzać pro­ble­my, praw­da? – wark­nął, od­wra­ca­jąc ja na brzuch. Wie­dzia­ła, że nie był szcze­gól­nie silny… to ona była zbyt słaba. Mimo to wal­czy­ła. Nie umia­ła­by po­stą­pić ina­czej. Po­cią­gnął spodnie w dół. Pa­ni­ka do­da­ła jej sił. Wierz­ga­ła, krzy­cza­ła, ale nic z tego nie ro­bi­ło na nim wra­że­nia. Je­dy­nie opóź­nia­ło nie­unik­nio­ne, utrud­nia­jąc mu roz­pię­cie spodni.

– Pro­szę – prze­ły­ka­jąc łzy, sta­ra­ła się nie beł­ko­tać. – Joe… Joe, bła­gam, nie rób tego…

Za­marł. Nie wie­dzia­ła, czy to jej szan­sa na uciecz­kę, ale by się wy­rwać mu­siał po­lu­zo­wać uścisk. Po­czu­ła jego od­dech na uchu i palce wpla­ta­ją­ce się we włosy.

– Sama je­steś sobie winna – syk­nął, ale za­wa­hał się. Na chwi­lę głos stał się cie­plej­szy. Takim, jakim za­wsze go znała. – Kiedy się prze­bu­dzisz, nie bę­dziesz już mnie po­trze­bo­wa­ła.

– Niepraw­da… – jęk­nę­ła, ale za­mil­kła, gdy szarp­nął ją za włosy.

– To po co kła­ma­łaś? Nawet ro­dzi­com nie po­wie­dzia­łaś o tych wi­zy­tach. Bałaś się, że nie ukry­ją tego przede mną? Wiem, co po­wie­dział ci le­karz. Ukra­dłem mu wspo­mnie­nia. Wiem, co czuł, gdy na cie­bie pa­trzył. Je­steś jak złota gęś. Ale – głos mu się za­ła­mał – je­steś moją gęsią! Tylko moją! – Szarp­nię­ciem roz­piął spodnie do końca.

Po­czu­ła ból, obrzy­dze­nie, strach i wście­kłość jed­no­cze­śnie. Mimo że­la­zne­go uści­sku ro­bi­ła wszyst­ko by od­su­nąć się od tego bólu. Pul­so­wał, przy­pra­wia­jąc ją o mdło­ści, po­dob­nie jak ruchy Joe spra­wia­ją­ce ból jej ciału i duszy. Za­ci­ska­jąc pię­ści, po­ły­ka­ła łzy. Wła­sna nie­moc ją do­bi­ja­ła, ale wraz z nią wście­kłość na­ra­sta­ła jak tsu­na­mi. W końcu nie mogła już tego po­wstrzy­mać.

– Nie­na­wi­dzę cię! Nie­na­wi­dzę… – wrzesz­cza­ła zdła­wio­nym gło­sem, ale Joe tylko się śmiał.

– Oj, moja gąsko – wes­tchnął zdu­szo­nym od przy­jem­no­ści gło­sem, nie prze­sta­jąc się ru­szać. – Gdy z tobą skoń­czę, bę­dziesz mnie ko­cha­ła jak ni­ko­go in­ne­go. Nic z tego. – Wy­ko­nał mocny ruch bio­dra­mi. – Nie bę­dziesz pa­mię­ta­ła. Od­bio­rę ci każde wspo­mnie­nie i za­stą­pię je tymi, w któ­rych twoja mi­łość do mnie nie zna gra­nic. Gdzie z peł­nym od­da­niem i uwiel­bie­niem bę­dziesz mi ob­cią­ga­ła każ­dej nocy. Ale nie martw się – wy­dy­szał, przy­śpie­sza­jąc ruchy. – Gdy znu­dzę się twoją ule­gło­ścią, zwró­cę ci wspo­mnie­nia z dzi­siej­szej nocy. A potem znowu je od­bio­rę. Nie po­zwo­lę ci odejść. Zro­zum w końcu – wbił się w nią moc­niej – je­steś moja, gąsko!

Za­ci­snę­ła pię­ści, drżąc z prze­ra­że­nia, dła­wi­ła się łzami. W jed­nej upior­nej chwi­li zro­zu­mia­ła, co on chce jej ode­brać. Wszyst­ko. Nie tylko to, co miała, ale czym mogła być. Już nigdy nie bę­dzie sobą. Ból i upo­ko­rze­nie prze­sta­ły mieć zna­cze­nie. Po­zo­sta­ła tylko wście­kłość i go­rą­ce, nie­da­ją­ce się uga­sić pra­gnie­nie ze­msty.

– Za­bi­je cię! Za­bi­ję! ZA­BI­JĘ!…

Joe ze­rwał się z pod­ło­gi, ale zdrę­twia­łe nogi nie chcia­ły go nieść. Po­ty­ka­jąc się i krztu­sząc, pró­bo­wał utrzy­mać rów­no­wa­gę. Prze­ra­że­nie, ból wstyd i wszyst­ko po­mię­dzy wsią­ka­ło w niego po­wo­li, ale coraz głę­biej. Prze­cież nigdy by jej tego nie zro­bił! Nie­przy­tom­nie spoj­rzał na prze­wró­co­ny słój. W Bieli pły­wa­ły frag­men­ty Czer­ni, któ­rych tam nie po­win­no być. Roz­le­wa­ły się po niej le­ni­wie, wi­ru­jąc nie­spiesz­nie.

– Boli, praw­da? – ko­bie­cy głos po­ra­ził cią­gle wraż­li­we uszy Joe.

Ból roz­sa­dzał czasz­kę. Prze­cie­ra­jąc oczy, pró­bo­wał zo­ba­czyć in­tru­za. Wi­dział je­dy­nie ró­żo­wą wy­kła­dzi­nę, czuł w ustach jej smak wy­mie­sza­ny z krwią. Sku­pia­jąc wzrok w jed­nym punk­cie, w końcu udało mu się zo­ba­czyć wła­ści­wy pokój.

– Anna? – wy­mam­ro­tał, co­fa­jąc się o krok. Wpadł na stół, strą­ca­jąc nie­któ­re sło­iki. Roz­dzie­ra­ją­cy dźwięk wi­del­ca szo­ru­ją­ce­go o ce­ra­mi­kę, przy­pra­wił Joe o mdło­ści. Z ca­łych sił wal­czył, aby nie zwy­mio­to­wać. – Nie­moż­li­we.

– A to niby dla­cze­go? – za­py­ta­ła ko­bie­ta, uśmie­cha­jąc się dziw­nie.

– Ty… nie ży­jesz.

– Do­praw­dy? – Prze­su­nę­ła dło­nią po stole z Czer­nią. Kry­tycz­nie przyj­rza­ła się ku­rzo­wi. Roz­tar­ła go w za­my­śle­niu. – Je­steś pe­wien?

– Tak… – Prze­cież wi­dział jej ciało, do­ty­kał zim­nej skóry na po­licz­kach od­cię­tej głowy. – Tak – po­wtó­rzył z pew­no­ścią, któ­rej jesz­cze nie czuł.

– Więc to musi być praw­da. Prze­cież nie moż­li­we by ktoś ci wsa­dził – uśmiech­nę­ła się zło­śli­wie – te wspo­mnie­nia do głowy. Na siłę. Zmu­sił cię, byś pa­mię­tał to, co się nie stało. To by­ło­by nie­ludz­kie.

Joe za­wa­hał się. Le­piej niż kto­kol­wiek wie­dział, że było to moż­li­we. Od­ru­cho­wo zer­k­nął na sto­lik obok szafy. Za­marł.

– Tego szu­kasz? – Ko­bie­ta bez wy­sił­ku unio­sła duży słoik bez po­kryw­ki wy­peł­nio­ny Czer­nią po­prze­pla­ta­ną Bielą. Obie fa­lo­wa­ły w hip­no­ty­zu­ją­cym ryt­mie. Czer­ni było znacz­nie wię­cej.

– Oddaj mi go – za­żą­dał, prze­stę­pu­jąc krok.

– Ależ pro­szę bar­dzo – przy­tak­nę­ła i chlu­snę­ła za­war­to­ścią słoja w Joe.

Od­ru­cho­wo cof­nął się, ale stół za­blo­ko­wał mu drogę uciecz­ki. Wspo­mnie­nia za­la­ły wy­mę­czo­ny umysł…

重疊的記憶的混亂 重疊的記憶的混亂 重疊的記憶的混亂 重疊的記憶的混亂 重疊的記憶的混亂 重疊的記憶的混亂 重疊的記憶的混亂 Otwie­raj by­dla­ku! W końcu cię zna­la­złam. 重疊的記憶的混亂 重疊的記憶的混亂 重疊的記憶的混亂 重疊的記憶的混亂 重疊的記憶的混亂 Wszyst­ko pa­mię­tam! 重疊的記憶的混亂 重疊的記憶的混亂 重疊的記憶的混亂 My­ślisz, że teraz się przede mną ukry­jesz? 重疊的記憶的混亂 重疊的記憶的混亂 重疊的記憶的混亂 Krwa­wy znak na pod­ło­dze, wolno pul­so­wał. 重疊的記憶的混亂 重疊的記憶的混亂 重疊的記憶的混亂 重疊的記憶的混亂 Ste­ryl­ny pokój koił roz­chwia­ne nerwy. Dla­cze­go Anna była na niego zła? 重疊的記憶的混亂 重疊的記憶的混亂 重疊的記憶的混亂 Nie­pew­nie się­gnął po słoik z ety­kie­tą: „Tylko w na­głych wy­pad­kach!” . 重疊的記憶的混亂 重疊的記憶的混亂 重疊的記憶的混亂 Prze­cią­gnął się i uśmiech­nął pa­skud­nie. 重疊的記憶的混亂 Mogła nie wra­cać. 重疊的記憶的混亂 重疊的記憶的混亂 Od­po­czy­wał od wszyst­kie­go, nawet od swo­ich wła­snych zdol­no­ści. Cie­szy­ło go to nie­skom­pli­ko­wa­ne życie. Mu­sia­ła to psuć? 重疊的記憶的混亂 重疊的記憶的混亂 „Po­trze­bu­je two­jej po­mo­cy. A. P.S. Znajdź słoik.” – umiał pod­ro­bić pismo Anny do­sko­na­le. Kie­dyś robił to cią­gle. 重疊的記憶的混亂 Gdy z nią skoń­czy, bę­dzie mógł na stałe wró­cić do daw­ne­go sie­bie. 重疊的記憶的混亂 重疊的記憶的混亂 重疊的記憶的混亂 重疊的記憶的混亂

重疊的記憶的混亂 重疊的記憶的混亂 重疊的記憶的混亂 重疊的記憶的混亂 重疊的記憶的混亂 重疊的記憶的混亂 重疊的記憶的混亂 重疊的記憶的混亂 重疊的記憶的混亂 重疊的記憶的混亂 重疊的記憶的混亂 重疊的記憶的混亂

– Czy ty na­praw­dę my­śla­łaś, że mo­żesz mi za­gro­zić? – Pa­trzył na Annę twar­dym wzro­kiem.

– Nic mi nie zro­bisz – wark­nę­ła, co­fa­jąc się w stro­nę prze­szko­lo­nej ścia­ny apar­ta­men­tu. W dłoni ści­ska­ła amu­let na szyi.

Nie brzmia­ła tak pew­nie, jak miała na­dzie­ję. Joe znał ją na wylot. Bała się. Wście­kłość prze­sła­nia­ła zdro­wy roz­są­dek. A moc, którą dzier­ży­ła, da­wa­ła wię­cej pew­no­ści sie­bie, niż po­win­na mieć w tej sy­tu­acji. Fakt, po prze­bu­dze­nia stała się nie­wy­obra­żal­nie po­tęż­na i miała przy­ja­ciół w od­po­wied­nich miej­scach, ale za­po­mi­na­ła, z kim po­gry­wa­ła.

– Tak bar­dzo się my­lisz, moja gąsko…

– Nie na­zy­waj mnie tak – wrza­snę­ła. Przed­mio­ty wokół niej unio­sły się i po­le­cia­ły w stro­nę Joe. Od­bi­ły się od nie­wi­dzial­nej ba­rie­ry. Anna cof­nę­ła się zdzi­wio­na.

– Gąsko, gąsko… – Po­krę­cił głową roz­ba­wio­ny. – My­ślisz, że przy­cho­dził­bym tu, gdy­bym nie był pe­wien wy­gra­nej? Prze­cież wiem jaką mocą dys­po­nu­jesz. Nie je­stem głupi – wark­nął, ostrzej niż by chciał. – Wy­bacz. – Uśmiech­nął się prze­pra­sza­ją­co. – Nawet nie wiesz, jak bar­dzo chciał­bym po­wspo­mi­nać stare dobre czasy, ale czas mnie goni.

Świat roz­ma­zał się na chwi­lę. Po­wie­trze za­wi­ro­wa­ło, a srebr­ne nici za­lśni­ły w bla­sku do­pie­ro co wscho­dzą­ce­go księ­ży­ca. W jed­nej chwi­li Anna nie mogła już się ru­szyć. Linki cien­kie jak włos opla­ta­ły szczu­płe ciało, za­ci­ska­jąc się na skó­rze. Pró­bo­wa­ła prze­łknąć ślinę, ale nić wście­ła się w skórę. Krew po­pły­nę­ła po wą­skiej szyi.

– Wi­dzisz. – Joe pod­szedł bli­żej. – Nie­waż­ne, jaką mocą dys­po­nu­jesz, jakie masz za­bez­pie­cze­nia i ochro­nę, za­wsze znaj­dzie się ktoś sil­niej­szy. Ktoś, kto woli za­ry­zy­ko­wać pro­ble­my zwią­za­ne z twoją śmier­cią, niż mi się na­ra­zić. Wie­dzia­łem, że kie­dyś sobie wszyst­ko przy­po­mnisz. To było nie­unik­nio­ne. – Wzru­szył ra­mio­na­mi. – Dla­te­go się ubez­pie­czy­łem. Te wszyst­kie wspo­mnie­nia, myśli i se­kre­ty, które kra­dli­śmy… no, które ja kra­dłem, na­praw­dę my­śla­łaś, że od­da­ję ci je wszyst­kie? Tylko po to byś zdo­by­wa­ła wię­cej zna­jo­mo­ści i po­tęż­nych przy­ja­ciół? Jak­byś nie miała ich wy­star­cza­ją­co dużo, złota gąsko. Z twoim po­cho­dze­niem i bo­ga­ty­mi ro­dzi­ca­mi, któ­rzy speł­nia­li każdy ka­prys, mo­głaś mieć wszyst­ko, ale to ci nie wy­star­cza­ło. Za­wsze chcia­łaś wię­cej i wię­cej. Dla­te­go tak do­brze się ro­zu­mie­li­śmy. Je­ste­śmy tacy sami. – Po­gła­dził jej po­li­czek. Za­drża­ła, ale nie ode­zwa­ła się nawet sło­wem. Pa­trzy­ła na niego z nie­na­wi­ścią i chyba odro­bi­ną obrzy­dze­nia. – Wie­dzia­łem, co mnie czeka, więc co bar­dziej pi­kant­ne wspo­mnie­nia zo­sta­wia­łem sobie. Takie, za które po­tęż­ni lu­dzie zro­bią… no w sumie wszyst­ko. Wy­po­sa­żą mnie w naj­sil­niej­sze za­klę­cia ochron­ne, do­pil­nu­ją, byś była sama w domu, bez ochro­ny. Na­ra­żą się two­je­mu kla­no­wi. Po­świę­cą swo­je­go naj­lep­sze­go za­bój­cę. – Po­pu­kał w sre­brzy­stą nić. Za­ciął się, ale nie prze­sta­wał się uśmie­chać. – Gdyby coś po­szło nie tak.

Zli­zu­jąc krew, na­pa­wał się wście­kło­ścią Anny, jej bez­rad­no­ścią i po­ni­że­niem, tak jak robił to wiele razy przed­tem. Chciał­by się z nią po­ba­wić ostat­ni raz, ale nie za­mie­rzał ry­zy­ko­wać życia dla chwi­li przy­jem­no­ści. Gdy znik­nie, bę­dzie miał jesz­cze wiele oka­zji, by się za­ba­wić z in­ny­mi. Od teraz bę­dzie mógł robić wszyst­ko. No, pra­wie. Mu­siał jesz­cze chwi­lę pouda­wać głu­pie­go. Przed po­li­cją, z którą oczy­wi­ście sobie po­ra­dzi, ale głów­nie przed samym sobą. Nikt le­piej nie udaje nie­win­ne­go, jak osoba która na­praw­dę myśli, że jest nie­win­na. Już raz ode­brał sobie część wspo­mnień, może to zro­bić po­now­nie.

– Tak więc tu się twoja droga koń­czy… – Za­śmiał się, wi­dząc jej nie­po­rad­ne próby wy­rwa­nia się z uści­sku. – Czas pójść na rzeź, mała gąsko – mruk­nął, od­su­wa­jąc się na bok. Linki na­pię­ły się, bły­ska­wicz­nie roz­ci­na­jąc ciało Anny na wiele frag­men­tów. Mimo od­le­gło­ści parę kro­pel krwi spa­dło na usta Joe. Z pa­skud­nym uśmie­chem zli­zał ją z nich.

Joe otwo­rzył oczy. Prze­krę­ca­jąc głowę lekko w bok, spoj­rzał na ko­bie­tę. A wła­ści­wie dziew­czy­nę.

– Nie je­steś Anną – mruk­nął, uśmie­cha­jąc się pa­skud­nie. Prze­cze­su­jąc dło­nią zmierz­wio­ne włosy, roz­ru­szał spię­ty kark. Wy­ła­mał sobie kost­ki pal­ców, mru­cząc z za­do­wo­le­niem.

– Nie, tato, nie je­stem.

Joe za­marł. Za­ci­snął usta w wąską linię. Za­go­to­wa­ło się w nim.

– Wie­dzia­łem, że błę­dem było po­zwo­le­nie na uro­dze­nie cię – wark­nął.

– Nie ko­chasz mnie? – jęk­nę­ła, te­atral­nie przy­kła­da­jąc sobie wierzch dłoni do czoła. – Jak mo­żesz tak mówić… tato?

– Nie na­zy­waj mnie tak! – Ude­rzył pię­ścią w stół, prze­wra­ca­jąc kilka pu­stych sło­ików. – Ist­nie­jesz tylko dla­te­go, że opóź­nia­łaś jej prze­bu­dze­nie. Ist­nia­ła szan­sa, że w ogóle nie do­sta­nie mocy.

– Prze­cież wiem. – Wzru­szy­ła ra­mio­na­mi. – Na­praw­dę my­ślisz, że po tym, co jej zro­bi­łeś, chcia­ła­bym mieć z tobą co­kol­wiek wspól­ne­go? Nawet prze­by­wa­nie w tym samym po­miesz­cze­niu co ty przy­pra­wia mnie o mdło­ści.

– Więc co tu do cho­le­ry ro­bisz? I jak się tu do­sta­łaś?

– To aku­rat było ba­nal­nie pro­ste. – Po­kle­pa­ła jeden ze sło­ików z Czer­nią. – Wy­star­czy, że ko­bie­ta tro­chę po­pła­cze w parku i już zja­wia się jakiś ry­cerz na bia­łym koniu, by jej pomóc. – Wy­cią­gnę­ła chu­s­tecz­kę z kie­sze­ni i po­ma­cha­ła nią ener­gicz­nie. – Po­ma­ga też, jak ten ry­cerz nie ma wspo­mnień, jakim po­two­rem jest i chce wie­rzyć, że zro­bie­nie cze­goś do­bre­go leży w jego na­tu­rze. Na­praw­dę my­śla­łeś, że za­bra­nie myśli o sa­mo­bój­stwie, co­kol­wiek zmie­ni? Aż tak głupi je­steś?  – Z obrzy­dze­niem zgnio­tła chu­s­tecz­kę i rzu­ci­ła ją w Joe. – Odzie­dzi­cze­nie two­ich zdol­no­ści też oczy­wi­ście po­mo­gło.

– I niby co zro­bisz? Nic nie mo­żesz – syk­nął, pro­stu­jąc się. – Ni­cze­go nie udo­wod­nisz.

– Oj, źle mnie zro­zu­mia­łeś… pro­siacz­ku. – Dziew­czy­na mu­sia­ła być jego córką. Jak wcze­śniej miał wąt­pli­wo­ści, bo nie była zbyt do niego po­dob­na, tak teraz wy­zbył się ich cał­ko­wi­cie. Pa­skud­ny uśmiech, który po­ja­wił się na mło­dej twa­rzy, zbyt przy­po­mi­nał jego wła­sny. – Je­dy­ne czego chce, to byś cier­piał. – Za­ło­ży­ła ko­smyk ja­snych wło­sów za ucho. – Moc­niej i dłu­żej niż ona kie­dy­kol­wiek. Za­mie­rzam cię tor­tu­ro­wać, aż nie bę­dziesz w sta­nie zło­żyć z liter po­je­dyn­cze­go słowa. Na końcu za­po­mnisz nawet jak wy­ko­ny­wać pod­sta­wo­we czyn­no­ści. Wiesz, takie jak prze­ły­ka­nie czy od­dy­cha­nie.

– A niby jak chcesz to zro­bić? – za­śmiał się gło­śno, ale czuł się mniej pew­nie, niż chciał po­ka­zać.

Cho­le­ra wie­dzia­ła, co ta mała po­tra­fi­ła. Od­szedł, zanim się o tym prze­ko­nał. Gdy tylko zro­zu­miał, że nic nie za­trzy­ma prze­bu­dze­nia Anny. Ten ba­chor spra­wił nawet, że przy­po­mi­na­ła sobie rze­czy, któ­rych nie po­win­na. Joe nie mógł zo­stać. Zresz­tą nie­waż­ne, po­ra­dzi sobie. Jak zwy­kle. Nie był prze­cież jakąś tam bez­bron­ną ofia­rą. Z tyłu za pasek miał wsu­nię­ty nóż, który wcze­śniej od­kle­ił od spodu stołu. Wy­star­czy­ło wy­ce­lo­wać. Nie chciał i nie po­wi­nien się spie­szyć. Mu­siał…

– To pro­ste. Użyje tego, co ukry­łeś w sza­fie – wska­za­ła pal­cem w lewo, ro­biąc nie­win­ną minę.

To mogła być pu­łap­ka, ale za­dzia­łał in­stynkt. Joe do­padł do szafy, na któ­rej bra­ko­wa­ło zamka. Po­cią­gnął za rącz­ki. Nic. Na dnie zo­stał tylko wiel­ki okrą­gły ślad, a w po­wie­trzu uno­sił się za­pach roz­kła­du. Po­czuł, że serce traci rytm. Pa­ni­ka roz­la­ła się po wy­mę­czo­nym, nie jego wspo­mnie­nia­mi, umy­śle. Za dużo ich wziął, w zbyt krót­kim cza­sie. Pró­bo­wał przy­wo­łać się do po­rząd­ku, ale nic go nie słu­cha­ło. Ciało trzę­sło się nie­kon­tro­lo­wa­nie, a umysł pró­bo­wał wmó­wić mu, że jest rów­no­cze­śnie męż­czy­zną, ko­bie­tą, ne­kro­man­tą i cen­tau­rem. Nie wie­dział, ile ma koń­czyn. Przez chwi­le był wszyst­kim i wszyst­ki­mi.

Wziął kilka głę­bo­kich od­de­chów.

– Gdzie on jest?! – wrza­snął, się­ga­jąc po nóż. Wy­ma­chu­jąc nim, prze­stą­pił dwa kroki w stro­nę dziew­czy­ny. Ko­lej­ny był ostat­nim. Glif na pod­ło­dze roz­bły­snął ośle­pia­ją­cą bielą, ota­cza­jąc męż­czy­znę prze­źro­czy­sty­mi ścia­na­mi. I żadne wa­le­nie pię­ścią, czy próba wbi­cia w nie noża nie po­mo­gły. Mimo to pró­bo­wał. Sza­lał we­wnątrz pu­łap­ki. Walił rę­ka­mi i no­ga­mi w nie­wi­dzial­ne prze­szko­dy, wrzesz­czał, klął i gro­ził. Wi­dząc, że nic nie wskó­ra, oparł się dłoń­mi o ba­rie­rę i utkwił wście­kłe spoj­rze­nie w dziew­czy­nie.

– Czego chcesz? – wy­dy­szał, po­wstrzy­mu­jąc blu­zgi, które ci­snę­ły mu się na usta.

Po­de­szła bli­żej. Zmie­rzy­ła Joe wzro­kiem. Miała za­dzi­wia­ją­co spo­koj­ne spoj­rze­nie. Nie­mal… obo­jęt­ne. „Zu­peł­nie jak Anna, gdy była na­praw­dę wście­kła” – po­my­ślał, czu­jąc, jak pocą mu się dło­nie.

– Już ci mó­wi­łam, czego chcę. Ale skoro je­steś za głupi, by zro­zu­mieć, po­zwól, że przed­sta­wię ci to w naj­prost­szy z moż­li­wych spo­so­bów. – Nie od­ry­wa­jąc od niego spoj­rze­nia, wska­za­ła pal­cem sufit.

Joe uniósł wzrok i za­marł. Oblał go zimny pot. Ście­kał struż­ka­mi po karku i wzdłuż ple­ców. Od­dech nie chciał przejść przez ści­śnię­te stra­chem gar­dło. Pod su­fi­tem, do góry no­ga­mi le­wi­to­wał ogrom­ny słój, który Joe dawno temu ukrył w sza­fie. Ten sam, który mie­ścił wszyst­kie jego wspo­mnie­nia. Tych, któ­rych nie chciał lub nie mógł mieć. Tych, które za­wie­ra­ły twa­rze jego ofiar. Tych, które były nie­przy­dat­ne lub bez­war­to­ścio­we i za­wa­la­ły mu głowę. Cały ten śmiet­nik wi­siał dwa metry nad nim. Było ich tak wiele, że nikt nie zmie­ścił­by ich w sobie i za­cho­wał rozum.

Po­czuł, jak nogi się pod nim za­ła­mu­ją. Spoj­rzał na córkę. Strach wy­ma­zał całą butę i dumę.

– Nie – jęk­nął bła­gal­nie. Z oczu po­pły­nę­ły łzy. – Nie. Nie. Pro­szę… nie mo­żesz…

– Ona też cię bła­ga­ła – syk­nę­ła dziew­czy­na, prze­le­wa­jąc w te słowa całą swoją nie­na­wiść.

Po­ły­ka­jąc łzy, Joe zro­zu­miał, że nic co powie, nie zmie­ni jej zda­nia. Ciało za­czę­ło drżeć nie­kon­tro­lo­wa­nie. Nóż wy­lą­do­wał na pod­ło­dze. Cie­pły mocz po­pły­ną po no­gach. Joe nie mógł na­brać tchu. Spoj­rzał na córkę bła­gal­nie, ale jej wzrok nie stał się nawet na mo­ment cie­plej­szy.

– Je­steś do­kład­nie taka jak ona. 

– Tak i spra­wię, że nigdy o niej nie za­po­mnisz. Wła­ści­wie. – Na usta wy­pły­nął jej pa­skud­ny uśmiech. – Już nigdy ni­cze­go nie za­po­mnisz – wy­ce­dzi­ła. Pstryk­nię­cie pal­ca­mi uwo­lni­ło płyn z wiel­kie­go słoja.

Pierw­sza kro­pla wolno po­wę­dro­wa­ła w dół, a za nią na­stęp­na i na­stęp­na. Gdy ze­tknę­ła się ze skórą Joe, za­trząsł się. 重疊的記憶的混亂 重疊的記憶的混亂 重疊的記憶的混亂 重疊的記憶的混亂 重疊的記憶的混亂 重疊的記憶的混亂 Zawył 重疊的記憶的混亂 重疊的記憶的混亂 重疊的記憶的混亂 重疊的記憶的混亂 重疊的記憶的混亂 重疊的記憶的混亂 重疊的記憶的混亂 重疊的記憶的混亂 重疊的記憶的混亂 重疊的記憶的混亂 重疊的記憶的混亂 重疊的記憶的混亂 重疊的記憶的混亂 Był wszyst­ki­mi i ni­czym jed­no­cze­śnie. 重疊的記憶的混亂 重疊的記憶的混亂 重疊的記憶的混亂重疊的記憶的混亂 重疊的記憶的混亂 重疊的記憶的混亂 重疊的記憶的混亂 重疊的記憶的混亂 重疊的記憶的混亂 重疊的記憶的混亂 重疊的記憶的混亂 重疊的記憶的混亂 重疊的記憶的混亂 重疊的記憶的混亂 重疊的記憶的混亂 重疊的記憶的混亂 重疊的記憶的混亂 重疊的記憶的混亂 重疊的記憶的混亂 重疊的記憶的混亂 重疊的記憶的混亂 重疊的記憶的混亂 Już na za­wsze. 重疊的記憶的混亂 重疊的記憶的混亂 重疊的記憶的混亂 重疊的記憶的混亂 重疊的記憶的混亂 重疊的記憶的混亂 重疊的記憶的混亂 重疊的記憶的混亂 重疊的記憶的混亂 重疊的記憶的混亂 重疊的記憶的混亂 重疊的記憶的混亂 重疊的記憶的混亂 重疊的記憶的混亂 重疊的記憶的混亂 重疊的記憶的混亂 重疊的記憶的混亂 重疊的記憶的混亂…

Koniec

Komentarze

Wynik walki z edytorem portalowym – remis 1:1

Udało mi się dać spację, ale już nie zagęścić litery, tak jak chciałam ;) 

 

 

Przed dodaniem spacji i “krzaczków” tekst miał ok 38 tys. znaków ze spacjami

nie ważne – nieważne

nic nierobienie – nicnierobienie

bledły – bladły

SPW

Dzięki – poprawiłam :)

Cześć, kasjopejo!

 

Czytało się w porządku. Przekładanka pomysłów zaserwowana na zimno, w dość ponurej otoczce obyczajowego urban fantasy, ze starym dobrym motywem słodkiej zemsty.

 

Nabrałam podejrzenia, że doświadczam weirdu, gdy Joe wspomniał o bogach władających magią, a później mocą umysłu zmodyfikował czas i przestrzeń. Jednakże w chwili, kiedy pojawiły się wampiry i wiedźmy, straciłam orientację, w którym gatunku literackim jesteśmy. Nie mówię, że ta przeplatanka mi się nie podobała. Skojarzyła mi się z iluzorycznym i złowrogim uniwersum Kultu: Boskości Utraconej.

 

W kwestii fabuły:

Joe stosunkowo łatwo wykaraskał się z tarapatów wiążących go bezpośrednio z brutalnym morderstwem swojej bliskiej osoby. Mimo modyfikacji pamięci detektywów, śledztwo powinno rzucić choć cień podejrzenia na bliskie otoczenie ofiary.

Zażywanie esencji wydaje się silnie narkotyczne, a co za tym idzie, katastrofalne w skutkach. Jak bohater dotychczas opierał się tej pokusie, szczególnie że – jeśli dobrze rozumiem – odbycie podróży do pałacu umysłu/magazynu z Bielą i Czernią jest równoznaczne z narysowaniem symbolu, a więc jest banalnie łatwe i całkowicie pozbawione konsekwencji? Dlaczego, będąc alkoholikiem, nie pić alkoholu, jeśli ma się do niego stały i nieograniczony dostęp?

Jestem pod wrażeniem kontroli oddechu i monologu Joe’go podczas sceny gwałtu.

Kradzież myśli jest ciekawą interpretacją motywu złodziejskiego. Biel to Dobro, Czerń to Zło. Jednak można odnieść wrażenie, że jest to zbyt prostolinijne. Nie jest to zarzut, jednak osobiście wolę subtelniejszą zabawę metaforami.

 

Myślę, że najmocniejszym elementem tekstu są wstawki poszarpanych myśli bohaterów i ciekawa zabawa tekstem (oraz portalowym edytorem tekstowym). Ciekawe, że sterylnie przechowywane myśli są dziurawe, niekompletne – daje to interesujący potencjał światotwórczy. Wydaje mi się jednak, że zbyt dużą część fabuły oglądamy we wspomnieniach – co nie jest wadą samą w sobie, a raczej sugestią, że można było rozwinąć obyczajowy aspekt opowieści w czasie teraźniejszym, nie przeszłym. Rozumiem jednak, że historia ma zostać opowiedziana właśnie poprzez wspomnienia tego, co było; podobnie jak Joe, fabuła żyje przeszłością.

 

Myślę, że tekst miał świetny pomysł i duży potencjał – kradzież myśli i patologia wykorzystywania zrabowanych wspomnień do zawładnięcia drugim człowiekiem są absolutnie podłe – ale wydaje mi się również, że czegoś tu zabrakło. Nie odczułam przywiązania do bohaterów. Ciężko mi także zrozumieć ich motywację, poza tym, iż byli źli. Cieszy mnie natomiast, że miała miejsce zemsta. Oraz to, że była słodka ;)

 

Twist z córką nieco filmowy, aczkolwiek sensowny. Jest logiczną częścią układanki. Mniej spodobała mi się natomiast przepychanka słowna rodem z paradokumentu: „Niby co mi zrobisz?”; „Jesteś jak ona, taka podobna do matki”; „Chcę, żebyś cierpiał!” Przesadnie dramatyczne dialogi, chociaż sama scena jest obrazowa.

 

Upodlony protagonista dotknięty niepamięcią, powoli odzyskujący własne ja budzi u mnie pozytywne skojarzenia, także czytało mi się przyjemnie, nie mogę jednak powiedzieć, że jest to najoryginalniejszy z pomysłów.

 

Ze zgrzytów, głównie zapis dialogów i przecinkoza, chociażby tu:

ostatni, dzisiejszego dnia, dyplom

Proponuję przerobić składnię na: „ostatni dyplom dzisiejszego dnia”.

nie przytomnie

nieprzytomnie

Nie prawda

Nieprawda

 

Imię „Joe” się odmienia: Joe’go; Joe’m. Wydaje mi się, że dopuszczalna jest także wersja bez apostrof, chociażby kierując się przykładem “Poe” → Poego. 

Pstryknięcie palcami uwaliło płyn z wielkiego słoja.

Co zrobiło? D:

 

Anihilacja protagonisty poprzez tortury złymi wspomnieniami jest miłą dla oka zemstą, ale. Przedstawienie tego w postaci tajemniczych symboli jest jednocześnie wizualnie intrygujące (ze względu na nieznany człowiekowi świat, który objawia się w swej „magicznej” formie) oraz nieco rozczarowujący. Dlaczego? Wydaje mi się, że decyzja o przedstawieniu czegoś niewyobrażalnie bolesnego w postaci wyłącznie obrazkowej jest trochę pójściem na łatwiznę. Pytanie „jak przedstawić coś nieopisanego ludzką mową, opisując to w tekście?” należy odpowiedzieć sobie najpewniej przed popełnieniem owego tekstu. Osobiście nie wiem ;) Twoja wersja na pewno jest niekonwencjonalna.

 

Pozdrawiam!

Masz na początku ściany tekstu, które można by rozbić, żeby całośc była bardziej reader’s friendly :)

 

Krzywiąc się, Joe przetarł swetrem widelec z zaschniętych drobinek jedzenia. Uśmiech powoli nikł z nieogolonej, zmęczonej twarzy. Joe przygarbił ramiona i potrząsając głową, wsunął się głębiej w zniszczony fotel. Podkulając nogi, zaczął wyjadać mielonkę z puszki, wpatrzony w migoczący ekran telewizora.

Wiatraki drona kręciły się szybko, nieprzyjemnie chłodząc rozgrzaną nerwami i strachem twarz. Ignorując silne pragnienie, by uszkodzić to mechaniczne cholerstwo, odpiął przesyłkę jedną ręką, drugą szybko zamykając okno. Narzekając pod nosem, jak to kiedyś było lepiej, poczłapał do kuchni

Te imiesłowy ciut rażą w takim natężeniu.

 

Zwykle było mu obojętne, co tam się dzieje, ale mogliby to, chociaż robić ciszej. Brudnym od tłuszczu palcem dał na pilocie głośniej.

…ale mogli by to chociaż robić ciszej.

Dziwne to podkreślone “dać na pilocie (funkcja przycisku)”. Nie wiem czy to poprawne, bo może jest ok, ale mi to dziwnie brzmi :)

 

Zniesmaczony samym pomysłem, usiadł w podniszczonym fortelu.

Literówka.

Masz też kilka takich babolków jak ten:

Gdy uderzył o ścianę dźwięk, nie zgadzał się z właściwościami magicznego szkła ani betonowej ściany.

Powtórzenie, a to podkreślone sugeruje, że dźwięk uderzył o ścianę.

 

Tak – powtórzył z pewnością, której jeszcze nie czół.

Brzydka literówka.

 

Oprócz niemałej ilości różnego rodzaju wpadek z zapisem, całość czytało się w miare gładko. Gdzieś przy końcu się pogubiłem na moment, gdzieś przy dochodzeniu do tego, kim jest i jaki jest Joe, ale moment później się odnalazłem :)

Postać Joe jest ciekawa, a raczej ciekawe jest to, jak przedstawiasz go na początku i dośc szybko od kogoś, kogo widziałem jako introwertyka i postać tragiczną przechodzisz do zwyrodnialca, socjopaty z planem. Przywiązać się do tej postaci mi nie udało, ale – patrząc na końcówkę – to chyba dobrze :)

Trochę mnie trzepnęło gdzieś po drodze światotwórstwo. Myślałem, że to takie urban fantasy będzie, a po drodze dorzuciłaś fragmenty, które z cyberpunkowych klimatów Gibsona przeniosły mnie w ekspresowym tempie do konwencji d20 Modern, Shadowruna, a z kolei wspomnienie o otrzymaniu dyplomu objawiło mi się w hogwartowym anturażu. Pomieszanie z poplątaniem, lecz takie które intryguje a nie irytuje.

Zakończyłaś zemstą z malutkim plot twistem, który jednak mnie nie zaskoczył, ponieważ wcześniejsze wspomnienie o córce przy policjantach było strzelbą Czechowa, która musiała gdzieś wypalić. Scena gwałtu tylko mnie w tym przekonaniu utwierdziła. A, no właśnie, bo o scenie gwałtu chciałem jeszcze – może nie jestem pod jej wrażeniem, jednak jest ona jedną z takich scen, które pokazują umiejętności autora. Można to zrobić dosłownie, wulgarnie, albo przegiąc w drugą stronę i ugrzecznić gwałt – to ogólnie dość śliski dla każdego autora temat. A Tobie udało się tę scenę poprowadzić w taki sposób, że ani nie skrzywiłem się z powodu jej brutalności, ale tez nie odczułem zażenowania spłycaniem tego procederu. Ten gwałt jest u Ciebie opisany mocno, ale w moim odczuciu jest on odpowiednio zimny i bezosobowy, dzięki czemu ładnie komponuje się z psychotycznym charakterem Joe.

Wracając do zakończenia – pojawienie się córki przewidziałem, jednak sposób zemsty uważam za oryginalny i właściwy, bo wykorzystuje do pognębienia protagonisty narzędzie, które on sam wykorzystywał do czynienia zła. Takie rozwiązania zawsze się dobrze sprzedają.

Ogólnie z fabuły jestem dośc zadowolony, a głównym mankamentem Twojego tekstu są błędy, z których część przedstawiłem na początku komentarza. Widzę, że SPW i Żongler też zwrócili Ci uwagę na kilka rzeczy. Klikam awansem, mając nadzieję, że te wskazane uchybienia poprawisz :)

 

Pozdrawiam serdecznie

Q

Known some call is air am

Khaire!

 

Mam ten luksus, że moi przedpiścy już rozłożyli opowiadanie na czynniki pierwsze, więc ja skupię się na wrażeniach ogólnych…

 

[No, może z takim wyjąteczkiem, o którym jeszcze nikt nie wspomniał:

Jedyne czego pragnął to spokój. No i może dużą butelkę ostrego sosu.

Rozsypały się przypadki. Teoretycznie można byłoby dać butelkę sosu w mianowniku, ale według mnie ładniej będzie tak: Pragnął jedynie spokoju. No i może dużej butelki ostrego sosu.]

 

Pierwsze akapity niezbyt zachęcające. To jest może kwestia indywidualna, ale u mnie ten początkowy obraz wegetacji bohatera o generycznym imieniu od razu wywołał lustrzane odczucie znużenia. Może przydałby się tam jakiś malutki haczyk dla podtrzymania uwagi? Skąpo ubrane wróżki były pierwszym elementem, który mnie trochę wybudził z marazmu ;)

A im dalej w las, tym więcej pozytywnych zaskoczeń. Bardzo umiejętnie kręcisz Czytelnikiem, zacierasz tropy, mieszasz nastroje, twist goni twist, a historię obiera się jak cebulę (albo jak ogra) z kolejnych warstw. Z każdym fragmentem klimat zmienia się na coraz bardziej niepokojący.

Podobało mi się mnóstwo drobiazgów porozrzucanych w tekście: deszcz świętomagiczny, policjant wampir i jego metody śledcze, podkowa centaura… Może odrobinę szkoda, że to są tylko rekwizyty, a nie narzędzia, które coś wnoszą do fabuły, ale nie będę narzekał na taki bufet ciekawych pomysłów.

Świeżo po lekturze całego opowiadania jestem bardzo usatysfakcjonowany, a ponieważ wierzę w naprawę usterek, klikam do biblioteki.

 

Podobnie jak Żongler, zastanawiałem się, dlaczego Joe tak nagle poszedł w cug z Bielą, jeśli miał ją w zasadzie cały czas pod ręką? Chyba wcześniej mu się to nie zdarzało, skoro miał jej taki zapas?

 

Pozdrawiam,

D_D

Twój głos jest miodem... dla uszu

Cześć :) 

Wszyst­kie wska­za­ne błędy po­pra­wię (jak tylko skoń­czę od­pi­sy­wać). Wszyst­kim razem i z osob­na dzię­ku­ją za prze­czy­ta­nie.

 

Żon­gler

W kwe­stii fa­bu­ły: Joe sto­sun­ko­wo łatwo wy­ka­ra­skał się z ta­ra­pa­tów wią­żą­cych go bez­po­śred­nio z bru­tal­nym mor­der­stwem swo­jej bli­skiej osoby. Mimo mo­dy­fi­ka­cji pa­mię­ci de­tek­ty­wów, śledz­two po­win­no rzu­cić choć cień po­dej­rze­nia na bli­skie oto­cze­nie ofia­ry.

I tak i nie. Wia­do­mo, że samo wy­kra­dze­nie wspo­mnień nie za­dzia­ła (ka­me­ry czy in­for­ma­cje w kom­pu­te­rze zo­sta­ną). Ale póź­niej do­wia­du­je­my się, że Joe ma „przy­ja­ciół” w wielu miej­scach i to za­ła­twia spra­wę. To nie tylko tak, że uła­twi­li mu do­stęp do Anny, ale też i za­pew­ni­li opie­kę po. Cały pa­kiet :D

Dla­cze­go, będąc al­ko­ho­li­kiem, nie pić al­ko­ho­lu, jeśli ma się do niego stały i nie­ogra­ni­czo­ny do­stęp?

Apa­tia i za­po­mnie­nie. Do­pie­ro gdy na­pi­sał sobie wia­do­mość (niby od Anny) mó­wią­cą, aby od­na­lazł słoik – pa­mięć zo­sta­ła po­bu­dzo­na. Sku­ba­niec się przy­go­to­wał. A wcze­śniej jadł i pił bez umia­ru nie wie­dząc, czego mu na­praw­dę bra­ku­je. On nawet nie bar­dzo pa­mię­tał, co umie zro­bić. Pra­wie nie wy­cho­dził z domu i nie miał jak przy­pad­kiem się o tym prze­ko­nać. Choć gdy prze­czy­tał kart­kę niby od Anny, coś tam mu za­czę­ło świ­tać. A potem po­to­czył się jak kula śnież­na… dość po­wol­na, ale jed­nak.

Kra­dzież myśli jest cie­ka­wą in­ter­pre­ta­cją mo­ty­wu zło­dziej­skie­go. Biel to Dobro, Czerń to Zło. Jed­nak można od­nieść wra­że­nie, że jest to zbyt pro­sto­li­nij­ne.

Tro­chę tak, ale ra­czej mia­łam na myśli, że Czerń to wszyst­ko, czego w sobie nie chce­my, przy­kre, złe wspo­mnie­nia i myśli. A Biel to te przy­jem­ne, słod­kie i cenne dla nas. I jak się oka­zu­je uza­leż­nia­ją­ce dla Joe.

Wy­da­je mi się jed­nak, że zbyt dużą część fa­bu­ły oglą­da­my we wspo­mnie­niach – co nie jest wadą samą w sobie, a ra­czej su­ge­stią, że można było roz­wi­nąć oby­cza­jo­wy aspekt opo­wie­ści w cza­sie te­raź­niej­szym, nie prze­szłym. Ro­zu­miem jed­nak, że hi­sto­ria ma zo­stać opo­wie­dzia­na wła­śnie po­przez wspo­mnie­nia tego, co było; po­dob­nie jak Joe, fa­bu­ła żyje prze­szło­ścią.

Za­le­ża­ło mi na tym, by czy­tel­nik od­kry­wał i prze­cho­dził przez opo­wieść razem z Joe, który też nie wszyst­ko pa­mię­ta i nie­któ­rych rze­czy do­wia­du­je się na równi z nami. Rozumiem jednak, że może być to specyficzne opowiadanie historii i nie zawsze atrakcyjne.

Przed­sta­wie­nie tego w po­sta­ci ta­jem­ni­czych sym­bo­li jest jed­no­cze­śnie wi­zu­al­nie in­try­gu­ją­ce (ze wzglę­du na nie­zna­ny czło­wie­ko­wi świat, który ob­ja­wia się w swej „ma­gicz­nej” for­mie) oraz nieco roz­cza­ro­wu­ją­cy. Dla­cze­go? Wy­da­je mi się, że de­cy­zja o przed­sta­wie­niu cze­goś nie­wy­obra­żal­nie bo­le­sne­go w po­sta­ci wy­łącz­nie ob­raz­ko­wej jest tro­chę pój­ściem na ła­twi­znę.

Nie­ste­ty tutaj prze­gra­łam z edy­to­rem – więc tro­chę się zga­dzam. Za­mysł był taki, że opi­sa­ła­bym cały pro­ces, a potem ście­śni­ła tekst, by myśli i słowa na­kła­da­ły się na sie­bie w nie­mal nie­da­ją­cy się od­czy­tać na­tłok myśli. Edy­tor jed­nak po­krzy­żo­wał mój plan, więc je­dy­ne co mo­głam zro­bić by za­cho­wać pier­wot­ny po­mysł to go za­sy­mu­lo­wać.

 

Hej, Outta Sewer :)

 

Wszyst­ko po­pra­wię, jak tylko od­po­wiem na ko­men­ta­rze – tak to jest, jak od da­wa­na się nic nie pi­sa­ło ;)

Za­koń­czy­łaś ze­mstą z ma­lut­kim plot twi­stem, który jed­nak mnie nie za­sko­czył, po­nie­waż wcze­śniej­sze wspo­mnie­nie o córce przy po­li­cjan­tach było strzel­bą Cze­cho­wa, która mu­sia­ła gdzieś wy­pa­lić. Scena gwał­tu tylko mnie w tym prze­ko­na­niu utwier­dzi­ła.

Tu aku­rat taki za­bieg mi pa­so­wał, bo chyba nawet Joe wy­da­wał się zdzi­wio­ny, że to po­wie­dział. On nie po­wi­nien o niej pa­mię­tać. Może to bar­dziej pod­kre­ślę.

Trochę mnie trzepnęło gdzieś po drodze światotwórstwo. Myślałem, że to takie urban fantasy będzie, a po drodze dorzuciłaś fragmenty, które z cyberpunkowych klimatów Gibsona przeniosły mnie w ekspresowym tempie do konwencji d20 Modern, Shadowruna, a z kolei wspomnienie o otrzymaniu dyplomu objawiło mi się w hogwartowym anturażu. Pomieszanie z poplątaniem, lecz takie które intryguje a nie irytuje.

Nie bar­dzo chcia­łam sku­piać się na świe­cie (bo i nie to było celem opo­wia­da­nia) – to miała być przy­ziem­na opo­wieść o Joe (a on dawno od­su­nął się od tego świa­ta, dlatego poznajemy fragmenty świata z jego perspektywy). Ale tak jest tu tro­chę dziw­nych po­łą­czeń (wiedź­my, ne­kro­man­ci i cen­tau­ry – jak w moim opo­wia­da­niu na “Kawka z Kafką”) + su­ge­stia bo­skich in­ter­wen­cji i przy­wódz­twa. Choć cyberpunka nie miałam na myśli.

A, no wła­śnie, bo o sce­nie gwał­tu chcia­łem jesz­cze – może nie je­stem pod jej wra­że­niem, jed­nak jest ona jedną z ta­kich scen, które po­ka­zu­ją umie­jęt­no­ści au­to­ra. Można to zro­bić do­słow­nie, wul­gar­nie, albo prze­giąc w drugą stro­nę i ugrzecz­nić gwałt – to ogól­nie dość śli­ski dla każ­de­go au­to­ra temat. A Tobie udało się tę scenę po­pro­wa­dzić w taki spo­sób, że ani nie skrzy­wi­łem się z po­wo­du jej bru­tal­no­ści, ale tez nie od­czu­łem za­że­no­wa­nia spły­ca­niem tego pro­ce­de­ru. Ten gwałt jest u Cie­bie opi­sa­ny mocno, ale w moim od­czu­ciu jest on od­po­wied­nio zimny i bez­oso­bo­wy, dzię­ki czemu ład­nie kom­po­nu­je się z psy­cho­tycz­nym cha­rak­te­rem Joe.

Przy­znam, że nie było to łatwe. Choć wy­da­je się ła­twiej­sze, bo były to wspo­mnie­nia Anny, która nie dość, że była w szoku to chcia­ła te myśli od siebie odsunąć (w miarę moż­li­wo­ści). Ga­da­nie Joe tro­chę też po­mo­gło w opi­sie sceny, ale gdyby to były jego wspo­mnie­nia, to scena by­ła­by aż na­zbyt bru­tal­na. Wiem, że pewnie można uznać (albo i nie), że scena jest trochę spłycona lub oszczędna, ale chyba w takiej formie tu pasuje.

Ogól­nie z fa­bu­ły je­stem dośc za­do­wo­lo­ny, a głów­nym man­ka­men­tem Two­je­go tek­stu są błędy, z któ­rych część przed­sta­wi­łem na po­cząt­ku ko­men­ta­rza. Widzę, że SPW i Żon­gler też zwró­ci­li Ci uwagę na kilka rze­czy. Kli­kam awan­sem, mając na­dzie­ję, że te wska­za­ne uchy­bie­nia po­pra­wisz :)

Dzię­ki za prze­czy­ta­nie i kilka, zaraz wszyst­ko ogar­nę.

 

Du­ago­_De­ri­sme, cześć :)

 

Pierw­sze aka­pi­ty nie­zbyt za­chę­ca­ją­ce. To jest może kwe­stia in­dy­wi­du­al­na, ale u mnie ten po­cząt­ko­wy obraz we­ge­ta­cji bo­ha­te­ra o ge­ne­rycz­nym imie­niu od razu wy­wo­łał lu­strza­ne od­czu­cie znu­że­nia. Może przy­dał­by się tam jakiś ma­lut­ki ha­czyk dla pod­trzy­ma­nia uwagi? Skąpo ubra­ne wróż­ki były pierw­szym ele­men­tem, który mnie tro­chę wy­bu­dził z ma­ra­zmu ;)

Ja wiem, że cza­sem warto od razu przy­wa­lić ło­pa­tą…ale bo­ha­ter jest w ma­ra­zmie i chcia­łam, by czy­tel­nik też przez chwi­lę był, ale mia­łam na­dzie­ję, że przez to się nie znie­chę­ci.

Po­do­ba­ło mi się mnó­stwo dro­bia­zgów po­roz­rzu­ca­nych w tek­ście: deszcz świę­to­ma­gicz­ny, po­li­cjant wam­pir i jego me­to­dy śled­cze, pod­ko­wa cen­tau­ra… Może odro­bi­nę szko­da, że to są tylko re­kwi­zy­ty, a nie na­rzę­dzia, które coś wno­szą do fa­bu­ły, ale nie będę na­rze­kał na taki bufet cie­ka­wych po­my­słów.

Fak­tycz­nie, cią­gle ma­iłam w gło­wie, by czy­tel­nik mimo wszyst­ko zo­stał oto­czo­ny przez świat, ale aż tak się na nim nie sku­piał – by mógł go po ka­wał­ku po­zna­wać z Joe (który śred­nio w nim uczest­ni­czył na po­cząt­ku opo­wie­ści).

Po­dob­nie jak Żon­gler, za­sta­na­wia­łem się, dla­cze­go Joe tak nagle po­szedł w cug z Bielą, jeśli miał ją w za­sa­dzie cały czas pod ręką? Chyba wcze­śniej mu się to nie zda­rza­ło, skoro miał jej taki zapas?

Bo o nim nie pa­mię­tał :D do mo­men­tu, gdy sam do sie­bie nie na­pi­sał no­tat­ki.

 

Jesz­cze raz dzię­ki i idę po­pra­wiać błędy ;)

Jeszcze mały edit (niestety z telefonu, więc ciężko mi edytować poprzednią odpowiedź). Jeżeli chodzi o pokój i dlaczego Joe z niego nie korzystał. Napisałam, że o nim nie pamiętał i to jest prawda, ale też lekki skrótu myślowy. Przypomniał sobie o nim, gdy przeczytał spreparowaną notatkę. I to jest ok, ale to był drugi raz, gdy sobie o nim przypomniał. Pierwszy był, gdy Anna waliła do jego drzwi. Wtedy chciał gdzieś się schować i odruchowo (coś jak pamięć mięśniowa) schował się w tym pokoju. Tam zobaczył słoik na tylko nagłe wypadki i dalej wszystko poszło z górki :)

Stojąc przed Komedą międzygatunkowej policji, zaciągnął się chłodnym, nocnym powietrzem. 

Komeda to błąd, czy własna nazwa?

 

więc niemal egzotycznie. Joe był niemal pewien

 

Nic z tego – wykonał mocy biodrami. – nie będziesz pamiętała.

Tego nie rozumiem. Poza tym Wykonał z dużej, nie z dużej o kropka po tego.

 

Zmierzyła Joe wzrokiem. Miała zadziwiająco spokojny wzrok.

 

Oszukałaś z tym początkiem. Zastanawiałam się jak depresyjny menel cokolwiek ukradnie, albo co ktoś może zechcieć ukraść jemu!

Cóż, jesteś jak Joe;) potrafisz zmieniać rzeczywistość.

Opowiadanie niełatwe, mroczne i przygnębiające, ale niezwykle interesujące.

I ta czerń i biel, przelewana od początku, niemal do samego końca.

Lożanka bezprenumeratowa

Cześć, Ambush :)

Dzięki za przeczytanie i klika (oczywiście poprawiłam błędy).  

Oszukałaś z tym początkiem. Zastanawiałam się jak depresyjny menel cokolwiek ukradnie, albo co ktoś może zechcieć ukraść jemu!

Każdy „oszukany” czytelnik to miód na moje serduszko ;D Zwłaszcza, że zwykle gdzieś w tekście umieszczam rzeczy, które pozwalają przewidzieć zakończenie. Taka przypadłość, za młodu za dużo kryminałów oglądałam ;)

Opowiadanie niełatwe, mroczne i przygnębiające, ale niezwykle interesujące.

heart

 

Tekst na pewno ciekawy, udało się wpleść całkiem sporo różnych motywów.

Najmniej przekonała mnie warstwa obyczajowa / emocjonalna. Miłość chłopaka, który uciekł z sierocińca i bogatej, wrażliwej dziewczyny wydała mi się w pewnym sensie banalna. Podobnie jak myśli dziewczyny w parku i fragment z planowaniem dorobienia się domu, gromadki dzieci i psa. Bardzo trudno mnie „kupić” tego typu emocjami.

Nie wiem też, czy wplecenie wampirów i wiedźm nie zaszkodziło tekstowi. Choć mogę nie być obiektywny, bo choruję na wampirowstręt nabyty ;)

Bardzo fajnie z kolei wyszedł wstęp. Ładnie pokazujesz bohatera, wzbudzając niechęć / obrzydzenie / współczucie (pewnie zależnie od czytelnika, w moim przypadku głównie te 2 pierwsze), jednocześnie wprowadzając kilka ciekawych elementów Twojego świata, jak dron czy opad świętomagiczny. Ten świat jest niby podobny do naszego, ale jednak wyraźnie przebija się jego niezwykła aura.

Fabuła w wielu miejscach przypomina Black Mirror, w pewnej chwili miałem wrażenie, że pasowałaby na scenariusz kolejnego odcinka ;) To na pewno na plus.

Odnośnie bohaterów: Joe na pewno wyszedł charakterystyczny i budzący pewne emocje. Chociaż przydałby się ktoś, komu moglibyśmy kibicować – odniosłem wrażenie, że wszyscy bohaterowie są „złymi” ludźmi.

Spodobało mi się sporo ciekawych pomysłów na świat i zdolności bohaterów oraz to, jak je wykorzystujesz do zbudowania historii. Sterylne pomieszczenie ze słoikami – tak, to było fajne!

Warsztatowo naprawdę nieźle, potrafisz tworzyć ładne, obrazowe opisy. Poszarpane, dziwnie zapisane wspomnienia też mają tutaj sens.

 

Podsumowując, może nie wszystko mnie przekonało, ale całość wychodzi na plus. Udało Ci się upchnąć sporo pomysłów jak na tekst z 40 tysiącami znaków :)

Perrux, cześć :)

Dzięki za przeczytanie i cieszę się, że jako całość się spodobało.

 

Najmniej przekonała mnie warstwa obyczajowa / emocjonalna. Miłość chłopaka, który uciekł z sierocińca i bogatej, wrażliwej dziewczyny wydała mi się w pewnym sensie banalna. 

Tu coś chyba poszło nie tak – albo to źle opisałam, czegoś zabrakło lub coś innego się zadziało… albo suma sum ;) Wątpię, czy była to miłość normalna, jeżeli chodzi o Joe – raczej chora i wynaturzona. W końcu miał coś cudownego i nie zamierzał tego puścić.

Podobnie jak myśli dziewczyny w parku i […]

To miało być dość sztuczne (może nawet fajnie, że tak wyszło). Córka od początku chciała go oszukać i wiedziała, że nawet za bardzo się starać nie musi, bo Joe nie jest jeszcze sobą (nawet by jej nie rozpoznał) – musiała się dostać do pokoju z Bielą i Czernią, a to był najprostszy sposób.

[..] fragment z planowaniem dorobienia się domu, gromadki dzieci i psa. Bardzo trudno mnie „kupić” tego typu emocjami.

… bo to nie są jego wspomnienia ;) Wszystkie te, które pochłania, należały do kogoś innego. Pierwsze do mężczyzny szczerze zakochanego w swojej kobiecie, drugie do młodego studenta a trzecie do dziecka. Żadne z nich nie było Joe – on je ukradł (jak jeszcze pracował z Anną), żeby potem się nimi narkotyzować.

To pierwsze wspomnienie miało być niejasne (sugerować, że należy do Joe – on sam pewnie tak myślał, ale następne miały temu przeczyć). Gdzieś w tekście przewija się, że Joe nie mógłby skończyć szkoły, a do sierocińca oddany był zaraz po urodzeniu, więc nie mama nie mogłaby mu zrobić przyjęcia urodzinowego.

Fabuła w wielu miejscach przypomina Black Mirror, w pewnej chwili miałem wrażenie, że pasowałaby na scenariusz kolejnego odcinka ;) To na pewno na plus.

heart

Odnośnie bohaterów: Joe na pewno wyszedł charakterystyczny i budzący pewne emocje. Chociaż przydałby się ktoś, komu moglibyśmy kibicować – odniosłem wrażenie, że wszyscy bohaterowie są „złymi” ludźmi.

To dość częsta przypadłość moich bohaterów. Czasem ciężko, któregokolwiek lubić :( Ja już tak mam… a i jeszcze zazwyczaj wszyscy giną lub świat umiera XD

 

Jeszcze raz dzięki za przeczytanie :)

 

 

Tu coś chyba poszło nie tak – albo to źle opisałam, czegoś zabrakło lub coś innego się zadziało… albo suma sum ;)

Chyba jeszcze coś innego – po prostu wyraziłem się zbyt mało konkretnie. Dlatego opiszę dokładniej, co tak naprawdę miałem na myśli.

 

Wątpię, czy była to miłość normalna, jeżeli chodzi o Joe – raczej chora i wynaturzona

Co więcej, ja uważam że to w ogóle nie była miłość, ale totalnie egoistyczna relacja. Chodziło mi tylko o „banalną” historię poznania się i zbudowania znajomości. Chłopak z sierocińca grzebiący w koszach na śmieci w bogatej dzielnicy i smutna dziewczynka przynosząca mu codziennie jedzenie, stają się nierozłączni i „planują nagiąć świat do swojej woli”… Tego typu historie mnie po prostu irytują ;)

 

To miało być dość sztuczne (może nawet fajnie, że tak wyszło). Córka od początku chciała go oszukać

Tak, ja to zrozumiałem. Tylko czytając ten fragment, poczułem się jakbym słuchał jakiejś influencerki użalającej się na TikToku, która nie potrafi wybrać normalnego chłopaka.

 

… bo to nie są jego wspomnienia ;) Wszystkie te, które pochłania, należały do kogoś innego.

Tak, wiem. Ale jak dla mnie to wspomnienie zabrzmiało bardziej jak bajka: “będziemy żyli długo i szczęśliwie, z gromadką dzieci, domkiem nad jeziorem i psem”.

 

Podsumowując – czytając tekst, dobrze zrozumiałem to, co opisujesz w komentarzu, więc tutaj niczego nie zabrakło :) Możliwe, że w kilku miejscach mamy inny gust.

A ok, chodzi o pewną naiwność relacji. Spoko – przyznaję się do winy :D Niby miałam zapas znaków, no ale też nie chciałam zbędnie przedłużać. Poza tym postawiłam na tę niepamięć głównego bohatera i wynikające z tego niedopowiedzenia i może wyszło czasem dość naiwnie.

Po kilku akapitach miałem wrażenie, że czytając, odpłynąłem gdzieś myślami. Wróciłem więc do fragmentu wcześniej i okazało się, że jednak nie. Cały czas czytałem uważnie. Przypomniał mi się tytuł i uznałem, że może ten efekt był celowy.

Opowiadanie męczące, wymagające skupienia. I dobrze. O gwałcie chyba nie powinno czytać się lekko. Magia, centaury, wampiry, amulety lub chory umysł. Stawiam na to drugie.

 

Klikam. Pozdrawiam.

AP, dzięki za przeczytanie :)

 

Wybacz, że trochę wymęczyłeś się przy czytaniu. Fakt – miało być trochę nużące, przynajmniej na początku, ale miałam nadzieję, że czytelnik jakoś to przeboleje ;)

Magia, centaury, wampiry, amulety lub chory umysł. Stawiam na to drugie.

Jedno nie wyklucza drugiego ;)

 

Wybacz, że trochę wymęczyłeś się przy czytaniu.

Czasami trzeba. Poza tym zauważ, że dodałem:

I dobrze.

Powodzenia w konkursie.

Dzięki, tobie również! Ja się powoli przetaczam po opkach konkursowych, może w weekend będę miała więcej czasu na czytanie ;)

Hej!

Komentarz powstanie na bieżąco.

Początek całkiem niezły, fajnie pomyślane z dronem, ale tutaj:

Niby komu przeszkadzały powabne wróżki w skąpych ubraniach dostarczające jedzenie

już zyskałaś moją całkowitą uwagę. Oo, fajnie poczytać urban fantasy, w którym stare porządki odchodzą. Mocne skojarzenie z “Carnival Row”, aż poczułam klimat. :D Choć może bliżej będzie Ci do “Bright”. ;)

 

Nienawidził przesuwać góry rzeczy, tylko po to

Czemu przecinek?

 

Niekompetentne, małe….

Coś za dużo kropek.

 

się o ścianę. W przypływie niedającej się opanować złości kopnął jedną z toreb. Puszki i butelki potoczyły się

 

Zanim pojawiła się w jego życiu, czuł się potwornie zagubiony. Dorastał w przekonaniu, że nic dobrego go nie czeka. Nigdzie nie pasował i nikt go nie chciał.

Ten akapit (nie wkleiłam w całości) to jedno wielkie streszczenie. Wymęczyło mnie.

 

– Dwa dni temu – odpowiedział wampir. Krzywiąc się, wypluł pozostałą w ustach krew.

Robi się ciekawie.

 

Masz bardzo dobre, takie świeże pomysły: a to oddzielenie Joe od ciała i sprawdzenie, co się działo (trochę taki nasz monitoring w wersji fantasy), a to wampiry po krwi sprawdzające, kiedy nastąpił zgon.

 

zapytał Joe, oczekując

Wygląda, jakby to Joe pytał. Ale rozumiem, że imię nieodmienne.

 

Niepamiętał…

Nie pamiętał…

 

Poza tym – Podrapał się po brodzie

Poza tym – podrapał się po brodzie

 

– Kiedy one w ogóle się przebudzają? – zapytał wampir

Brak kropki.

 

– To, co pan dziś tu robił?

Bez przecinka.

 

Ostatnie drobiny magii, osiadały na ziemi

Bez przecinka.

 

Dlaczego mnie to spotyka?

To dziwne ułożenie tekstu zamierzone? :O

 

na podwyższeniu. – mam

Bez kropki.

 

Teksty kursywą wydają mi się dziwnie wyjustowane, może taki był zamiar, ale… wygląda to po prostu niechlujnie. Na plus znikające słowa.

 

Jestem pewien – Profesor poprawił okulary. – że jego

Jestem pewien – profesor poprawił okulary – że jego

 

Scena ze słoikami – trochę zabrakło mi tu emocji, nie wiem czemu. Sam pomysł fajny, wspomnienia ukryte w słoikach, kradzież pamięci jako ta konkursowa kradzież?

 

– To poco kłamałaś?

– To po co kłamałaś?

 

Wykonał mocy biodrami.

Coś tu jest nie tak.

 

Patrzył na Anne

Annę

 

się i poleciały w stronę Joe. Odbiły się od niewidzialnej bariery. Anna cofnęła się zdziwiona.

 

– Widzisz – Joe podszedł bliżej. – nieważne

Albo:

– Widzisz – Joe podszedł bliżej – nieważne

Albo:

– Widzisz. – Joe podszedł bliżej. – Nieważne

 

zabójcę – Popukał

zabójcę. – Popukał

 

po udawać

poudawać

 

Niemal… obojętny.

obojętne

 

właściwie – Na usta wypłynął jej paskudny uśmiech. – już nigdy niczego nie zapomnisz

właściwie – na usta wypłynął jej paskudny uśmiech – już nigdy niczego nie zapomnisz

 

Jest już taka godzina, a ja jestem zmęczona i jutro wcześnie wstaję, więc nie wszystkie błędy zdołałam wypisać. Warto przeczytać jeszcze raz, może rzucą się w oczy. ;)

 

Te wspomnienia wybijały mnie z rytmu. Scena z córką wpadła nagle i w sumie wszystko potoczyło się szybko, brakowało tutaj chwili na wzięcie oddechu. Bohater kradł wspomnienia, a do tego był sadystą, a teraz córka robi to samo. Lubię motyw zemsty, choć tutaj wydaje się zbyt prosty.

Szkoda, że zabrakło tego urban fantasy, bo zapowiadało się naprawdę ciekawie, ale potem wkroczyły słoje, wspomnienia i… ten natłok wspomnień trochę mnie zmęczył. I nie poczułam przy nim większych emocji, bo jednak takie rzewne wspomnienia jako same wspomnienia, wrażenia nie robią.

 

Na plus na pewno świat, w którym osadziłaś historię, zabawa pamięcią – ten motyw uwielbiam, także przypadły mi do gustu zabawy w takie wymazywanie wspomnień. Jest taki genialny film – “Porwana pamięć”, tak mi się skojarzyło. ;)

 

Pozdrawiam,

Ananke

ale potem biedzie musiał poszukać więcej. ← …będzie…

Przeczytałem. Powodzenia. :)

Bardzo umiejętnie wykorzystany wątek wspomnień, który mi jest szczególnie bliski. Kara zadana złolowi jest wyszukana i brutalna zarazem. Dzięki temu, że mścicielka wydaje się niewiele lepsza, unikamy prostego happy endu.

 

Klimat samego opowiadania jest mroczny i gęsty, ale zdecydowanie słabszym punktem są dialogi i migawki z ckliwej przeszłości – czasem wkrada się nieco kiczu, jak dla mnie.

 

Bohater w psychopatycznym wydaniu wydaje mi się nieco przewidywalny i jednostajny, za to trudno mi uwierzyć transformację z opiekuna szczeniaczka. Ja rozumiem, że zazdrość czy poczucie zagrożenia mogły go zmienić, ale jednak jakiś element walki wewnętrznej by się przydał. 

 

 

 

 

facebook.com/tadzisiejszamlodziez

Ananke

Jestem wdzięczna za przeczytanie i wyłapanie błędów (większość chyba poprawiłam).

Wiem, że to urban fantasy dość oszczędne, ale i bohater dość odizolowany – przez co i czytelnikowi się dostaje rykoszetem :)

Koala75

Dzięki :)

GreasySmooth

Dzięki za przeczytanie i cieszę się, że coś tam się podobało. Zdaje sobie sprawę, że trudno lubić bohaterów – to u mnie częsta przypadłość. 

Cześć!

 

Przyznam szczerze, że niewiele tekstów mnie porusza, ten poruszył. Wzięłaś na warsztat trudny temat i ciekawie go przedstawiłaś, przy okazji pokazując jak ból zamienia się w moc (by moc zmienić w kolejny ból). Bohater z początku wydaje się ciapą, trwającym bez sensu i celu. Przy scenie z policjantami robi się dziwnie i… fantastycznie. Przyznam, że tu na chwile się zgubiłem, ale jak po chwili zauważyłem było to celowe. Scena z dziewczyną tłumaczy co się dzieje i jaką to moc posiada protagonista.

Właśnie, protagonista, długo ukrywasz karty, a kiedy je w końcu odrywasz dostajemy bezwzględnego seksualnego drapieżnika, który ogarnia sumienie usuwając również sobie wspomnienia. Scena gwałtu na dziewczynie niesmaczna, paskudna, realna. Zastanawiam się, czy nie warto by tu dać oznaczenie 18+, bo osoby wrażliwe mogą się zdziwić. “Przemiana” wychodzi bardzo dobrze, naturalnie, okrutnie, trochę zgrzytało mi raptowne ogarnięcie się bohatera, ale to też ciekawy smaczek do rozkmin.

Paskudne i nieźle napisane opowiadanie. Jeśli czegoś mi zabrakło, to wyraźniejszego zarysowania wcześniejszych perypetii. Obecna forma pasuje do “odzyskiwania wspomnień”, ale łatwo się w tym pogubić. Świat pokazałaś wystarczająco, trochę może zabrakło postaci drugoplanowych i szerszej perspektywy, ale wtedy “protagonista” tak by nie wybrzmiał.

Dobry, nieco osobliwy tekst.

 

2P dla dla Ciebie: Pozdrawiam i Powodzenia w konkursie!

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Cześć, krar85 :)

Dzięki za przeczytanie i wybacz tak późną odpowiedź.  

“Przemiana” wychodzi bardzo dobrze, naturalnie, okrutnie, trochę zgrzytało mi raptowne ogarnięcie się bohatera, ale to też ciekawy smaczek do rozkmin.

Cieszę się, że protagonista się jako tako udał – forma, jaką przybrałam faktycznie ograbia go z przeszłości i możliwości zarysowania jego przeszłości i motywacji. Ta nagła przemiana była zamierzona – słoik na nagłe przypadki był jego ubezpieczeniem, zaworem bezpieczeństwa, gdyby coś się stało. Wymazanie wspomnień to jedno, ale zakładam, że jakaś pamięć „mięśniowa” (w tym wypadku wzorzec zachowań) pozostaje i reakcja była automatyczna.

Przyznam szczerze, że niewiele tekstów mnie porusza, ten poruszył.

heart

Zastanawiam się, czy nie warto by tu dać oznaczenie 18+, bo osoby wrażliwe mogą się zdziwić.

Myślałam o tym, ale w końcu zrezygnowałam z tego pomysłu.

 

Jeszcze raz dzięki za komentarz!

 

three goblins in a trench coat pretending to be a human

– Trzeba zawiadomić jej córkę… – głos Joe zadrżał. Nie wiedział, dlaczego to powiedział. Czy Anna miała córkę? Niepamiętał…

Nie pamiętał.

Sympatyczne :)

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka