- Opowiadanie: Kurtzz - Ze wspomnień kopacza

Ze wspomnień kopacza

Krótki tekst  inspirowany jedną z bardziej cenionych (zwłaszcza u nas) gier. 

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Ze wspomnień kopacza

-Krzesaj, krzesaj młody. Słonko cały dzień świeciło, płomień powinien już wesoło trzaskać a ty skulony jako ta kobyła i trzesz jak baba piernaty o kamień.

Skulona postać nazwana młodym nie uznała za stosowne odpowiedzieć. Młody mężczyzna usilnie starał się skrzesać iskrę nad wiechciem złożonym w dużej mierze z kory drzew i wiór wyciętych z leżącej nieopodal gałęzi. 

-Czekaj, nie tak! – do niedoszłego ogniska podszedł szczupły mężczyzna. Na jego twarzy widać było kilkudniowy zarost. Przejął od młodego kamienie i po chwili można było poczuć nikły zapach dymu. – O, widzisz? Dmuchaj teraz, dmuchaj mówię! Mocniej! Teraz podrzuć listowia. Nie tego, to ubłocone niemoto! Tego napchaj… o tak, teraz dmuchaj znowu. No, dobra. Beniu, gotowy udziec? 

Nieopodal, równie chuda postać, wypreparowawszy uprzednio z niewidocznego w świetle księżyca zwierzęcia jedną z kończyn, starannie obdzierała ją ze skóry.

-Prawie. 

-No to dobrze, pojemy. Cholera, cały dzień o jabłku i sucharach, porzygać się można. Taak – nieogolony położył się na rozpostartym na ziemi pledzie – powiem wam, że sytuacja jakkolwiek paskudna, nie jest beznadziejna.

-Toć dwa zwierza upolowalim… – z przeciwległego końca ogniska dobył się głos trzeciego z kompanii, nieco większego wzrostu i muskulatury. Siedział i patrzył tępo w płomień, który zagościł na nierokującym początkowo przedsięwzięciu, drapiąc się w łysą głowę. – I to wcale tłuste, zwłaszcza ten, o ….

-Ja nie o tym! – przerwał podniesionym głosem nieogolony – Mówię ogólnie o naszej sytuacji, wszystkich znaczy. Wy to młodziki, a ja tu już swoje odsiedziałem. Pamiętam, jak cały incydent się wydarzył. Oj, mówię wam, strachu żeśmy się najedli. Nie było takiego, co to w portki nie narobił. Ale najlepsze zaczęło się później. – Przerwał, wyciągnął z zakurzonej torby coś, co przypominało skręta, podpełzł do płonącego już teraz wesoło, ogniska i włożywszy jedną część zawiniątka do ust zbliżył drugą do ognia, zaciągając się przy tym. Po chwili wzbił się wokół jego głowy obłok dymu. Ukontentowany wrócił do swojego poprzedniego miejsca.

-Dajesz łysy, postaw paliki, mięso kładziemy.

Trafnie nazwany łysym przestał drapać się w głowę i ruszył wykonać swoje zadanie. Po niedługim czasie mężczyzna przygotowujący mięso podszedł do paleniska z rożnem na którym nabity był sporej wielkości, obdarty ze skóry udziec. Położył rożen na wyciętych w kształt litery Y palikach. Ogień buchał już wcale wesoło, odsłaniając szczegóły lokacji ukryte jeszcze przed chwilą w mroku rozjaśnionym nieznacznie światłem księżyca. Postać nazwana Beniem zarośnięta była na twarzy całkowicie, z nad krzaczastych wąsów spoglądały dwa ciemne ślepia. Większość twarzy zasłaniały włosy zlepione w liczne, różnej grubości strąki. Nosił bardzo sfatygowaną tunikę, której oryginalnego koloru nie sposób było się domyślić. Obecnie była bura. Na ramionach spoczywała skórzana, wyświechtana peleryna. Grupa znajdowała się na polance, w niewielkiej kotlinie zewsząd otoczonej drzewami. 

-Beniu też był tutaj, to wam powie. Co? Beniu, dobrze mówię? Narobili wszyscy w portki, e?

-Narobili. – Nazwany Beniem nie oponował.

-No, właśnie. Co to ja mówiłem…

-Że… ekhe, ekhe, ekhe – nazwany młodym zaniósł się kaszlem – że kolorowo nie było.

-A no tak, nie było kolorowo i później. Jako już wyrżnęliśmy królewskich i wydawałoby się, że sytuacja się na plus poprawiła, pojawił się nowy temat. Jeden jaki kretyn wpadł na pomysł, że skoro to-to nas zakrywa, to w końcu powietrza nie stanie, zwierza wymrą, rybów w wodzie niedostatek będzie i wszyscy tutaj, nie przymierzając, pomrzemy. Na to się zerwała wiara, panikować poczęła, tumulty wszczynać. Zebrały się tedy dziadygi, poczęli gdakać, że głupoty pieprzymy, że to wpuszcza i wypuszcza powietrze bez nijakiej przeszkody. Że mamy nie szerzyć herezyji, głupot nie wygadywać i paniki nie siać. Niby to ludkowie posłuchali, głową ze zrozumieniem pokiwali ale przez kilka jeszcze dobrych tygodni rozglądali się z przestrachem katastrofy jakiej oczekując. A to wszystko w pierwszych kilku dniach po incydencie. No ale nic z tego się nie sprawdziło, do dzisiaj chodzimy, jemy, łowimy i polujemy. Grzyby rosną, zwierzaki się parzą, jest co do kabzuna nawrzucać. Ej, pokręć Beniu, bo przypala z doła!

Beniu pokręcił. Na kilka chwil nastała cisza, słychać było trzaskanie ognia i granie świerszczy. Noc zapowiadała się bezdeszczowo i ciepło. Nieogolony zaciągnął się głęboko skrętem i wypuścił potężną chmurę dymu, która na krótką chwilę zawisła nad ogniskiem by po chwili rozmyć się jak mara. Skierował wzrok na tego, którego nazwał młodym.

-Nie da się ukryć – zaczął – że akcent masz niewyspiarski ale też nie nie ze stolca Cię ściągnęli. Mam racje?

-Macie Panie…

-Nie paniaj mi tu. Miano moje znacie, takim też niniejszym przyzwalam wam się tytułować. Beniu, jestem pewien, też nie będzie się boczył, jeśli wołać go będziecie po jego familiarnym przydomku… 

Beniu, zgodnie z oczekiwaniami, nie skomentował. Obracał flegmatycznie rożen.

-Dobra, dobra, nie przewracaj ślepiami – kontynuował mówca – Po pełnemu to on jest Berengar. Też jest z kontynentu ale dla odmiany prosto ze stolca. Ja, jeśliście już ciekawi, jestem tutejszy. Wyspiarz, znaczy.

Młody skłonił lekko głowę na znak zrozumienia. Łysy głowy nie skłonił, pozostawiając wrażenie albo braku wychowania albo zrozumienia. Względnie jednego i drugiego. 

-A miana wasze, przypomnij, bom pomniał…

-Vestel. A jego zwą Simonem.

-Simon! – krzyknął nieogolony. – iście potężne imię! Prosto ze dwora, wydawałoby się, choć wszystko inne temu przeczy.

Simon nie odpowiedział.

-Skądeś, Simonie?

-Ja z wysep, jako on. Mieszkałżem nieop…

-Aha – przerwał bez skrępowania nieogolony, najwyraźniej miejscem przebywania łysego nie interesując się wcale. 

-Tedy Pan… Patryku, widzicie, jednej rzeczy nie pojmuję – przytłumionym głosem począł Vestel

-A czego? – zainteresował się Patryk

-No bo… – zaczął młody mężczyzna, natychmiast jednak przerwał, a jego wzrok powędrował do skały nieopodal, na której siedziała skulona postać. Światło ogniska nie docierało do tamtego miejsca. Vestel kontynuował przytłumionym głosem – Oni. Znaczy się, jakeście to ich trafnie określili – dziadygi. Z tego co rzekliście, od razu po… incydencie, osadzeni przejęli tutaj władzę. A dyć oni, czerwoni, wespół z królewskimi pracowali, od króla oni, jednak dychają dalej… jakże to? 

-Jakże co?

-Nie wyrżnęliście ich pospołu, ze wszystkimi? Oni takoż was ostawili, mimo że powstaliście zbrojnie. 

-A jakże myślisz, dlaczego tak się stało, hę? – zapytał nie zmieniając głosu Patryk

-No… myślę że, nie sierdźcie się na mnie, ale że to ze strachu. Oni przecie znani są z tego, co potrafią z nieprzyjacielem zrobić

-Dobrze myślisz.

-Ale tedy – kontynuował młody – dlaczegoż oni was w spokoju ostawili?

Nastąpiła cisza. Berengar obracał rożen. 

-Ciężkie pytania zadajesz – podjął wreszcie nieogolony. Na takie nie sposób odpowiedzieć o pustym brzuchu. Na nasze szczęście widzę, że udzieć już będzie gotów. Co, Beniu? -

Beniu pochylił głowę, spojrzał na mięso i po chwili pokiwał lekko głową. – Dobrze. Wyjmujcie michy! – Patryk wstał, począł szperać w tobołku na którym przed momentem opierał głowę.– Wy, kleryku, zjecie z nami? – zwrócił się podniesionym głosem do ukrytej w ciemności postaci siedzącej na skale. 

-Nie, dziękuję – doleciała po chwili odpowiedź.

-No i dobrze – skomentował przyciszonym głosem Patryk – więcej dla nas. No, raz dwa, podłazić! Skocz, Beniu, po miche. Daj, ać ja nakroję, ty poczywaj. Boś kręcił.

Kiedy każdy z kompanii zasiadł na własnej derce z kawałem parującego pieczystego, przez kolejnych kilka minut słychać było mlaskanie. Kompania naprędce poradziła sobie jednak z pierwszą porcją. Po kolejne każdy podchodził już pojedynczo, dzisiejszego wieczoru mięsa było pod dostatkiem. Po kolejnych kilkunastu minutach do ognia trafił obrany do goła gnat. Kompania rozłożyła się, popuściła pasa i odetchnęła. 

-Ehh – westchnął Patryk tłumiąc pięścią beknięcie. – dobrzem pojadł. Dawno takiej uczty nie miałem. Nie ma co, trzeba to zapić. Na nasze szczęście mam tutej co, nieco… – z tobołka po chwili wyłonił się skórzany, wyświechtany kubłak. – Naczyń już nie zabrałem, będziemy sobie podawać. – jak zapowiedział, tak się stało. Po dwóch obejściach po drużynie, Patryk odpalił od ogniska kolejnego skręta. Z lubością wymalowaną na twarzy wypuścił obłok dymu.

-Tak tedy – począł mówić – sprawa jest jasna. Nikt z naszych nie podniósłby ręki na świątobliwych, głównie ze strachu. Nadto, rozejrzyj się jutro po obozie. Popatrz na facjaty. Ręki sobie nie dam uciąć, ale stawiam swój łuk, że nie uświadczysz wśród tej brudnej hałastry filozofa ni inżyniera. Nie chłopcze. Ja świadom jestem własnych słabości. Za głupiego siebie nie mam, jednakowoż na tropieniu zwierzyny i sporadycznym mordobiciu mój świat się kończy. Nie tylko dla mnie jasnym było, że bez dziadyg się stąd nie wydostaniemy. Przemówił rozsądek, wierz lub nie. Jasne, zrzucilim okowy, kilofy toporami i mieczami zastąpiliśmy, rzekłbyś – status nam się podniósł, hehe. Tak czy inaczej na myśl, że mielibyśmy tu ostać do końca świata, każdy oczy spuszcza i smutnieje. W nich to, czerwonych właśnie, jedyna szansa na wolność, powrót do rodziny, zobaczenie czegoś poza tym przeklętym miejscem. Tedy my o nich dbamy, chronimy, wikt i opierunek zapewniamy. Oni natomiast siedzą i myślą. Modlą się, pracują nad odwróceniem tego, co nabździli. 

Nikt nie skomentował, panowała cisza. W palenisku polana pulsowały czerwonym żarem. 

-Nadto – podjął Patryk – nie samiśmy tutaj.

Łysy podniósł głowę. Wbrew oczekiwaniu w jego oczach pojawiła się iskierka zainteresowania.

-Co mówicie? – zapytał cicho Vestel

Patryk uśmiechnął się. W uśmiechu tym nie było radości.

-Co, tego wam nie powiedzieli, he? – zapytał.

“Młodziki” nie odpowiedzieli. Berengar siedział w milczeniu patrząc na ogień.

-A miarkowaliście, że on – wskazał na siedzącą na skale postać – ruszył z nami, co by głowę przewietrzyć? Aktywności zażyć? Nie, on ma nas strzec. I tako wam rzeknę, że nie grzechem nieczystości. Zamknęli nas tutaj, dziadygi pieprzone, z gośćmi. Tak, słusznie się obawiacie. Z tymi samymi, z którymi król od lat wojuje. 

Panowała cisza.

-My tego nie wiedzieliśmy nawet jeszcze przed incydentem. Dopiero później, jak już się okazało że jesteśmy odcięci… Poczęli ludziska z polowania nie wracać, widzicie… Z początku mówiliśmy – wilcy czy inne pioruństwo. Ale coraz więcej poczęło naszych znikać. W końcu wysłaliśmy w kilka miejsc ekspedycje. Którejś nocy, z jednej z takich eskapad wrócił taki jeden… umarł zresztą bardzo szybko, tej samej nocy jeśli dobrze pamiętam. Dobrze mówię, Beniu?

Beniu nie odezwał się.

-Świeć panie nad jego duszą. Zdążył jednak, nieborak, wybełkotać co widział, przed czym uciekał. Co w końcu bebechy mu otworzyło i wywlekło flaki na zewnątrz. Dziw, prawdziwie dziw nad dziwy, że w ogóle dał radę do obozu wrócić. 

W świetle ogniska ciężko było powiedzieć, jednak wydawało się że twarze ‘młodzików’ przybrały jaśniejszą barwę. Coś zaszeleściło w krzaku nieopodal. Simon gwałtownie obrócił głowę w kierunku źródła hałasu. Tym razem była to jednak tylko wiewiórka. 

-Hehe – Patryk zaśmiał się ochryple. – Co, niespodzianka? Dałem wam temat do nocnego dumania, nie ma co. Późno już, trzeba się kłaść. Jutro o świtaniu wędrujem dalej. Miłych snów. – mężczyzna zawinął się w pled, głowę położył na tobołku.

Po krótkiej chwili Berengar poszedł w jego ślady. Nowi zesłańcy przez chwilę nie poruszyli się. W końcu podpełzli do ogniska, zawinęli w swoje koce. Broń zostawili blisko, pod ręką. Mag zniknął ze skały. Nastała głucha cisza, dogasające ognisko żarzyło się leniwie. Przez niebo przetoczyła się z grzmotem błyskawica rozświetlająca na moment sklepienie bariery.

 

Koniec

Komentarze

Jako fan gothica nie mogłem tutaj nie zajrzeć. Obawiam się jednak, że tekst nie przekona niczym szczególnym tych, co nie siedzą w temacie. Ot, zwykła pogawędka przy ognisku, całkiem nieźle miejscami wystylizowana, jeno to nadal tylko pogawędka, z jakąś namiastką świata w tle. Zawarłeś też mało charakterystycznych dla serii elementów. Jest co prawda skręt, bariera itd., ale zabrakło mi jakiegoś skrzeku ścierwojada zza krzaków czy czegoś w tym stylu. Jako krótka opowiastka w formie fanfiku ok, ale niewiele więcej można rzecz. Dialogi do poprawy, bo wyglądają nie zbyt dobrze.

Hej 

Zgadzam się z przedmówcą, dialogi do poprawy. Fabuła to jedynie rozmowa, do tego nie bardzo zrozumiałem co z niej miało wynikać. Na plus – czytało się całkiem dobrze i na początku rozmowa przy ognisku mnie zainteresowała, ale czym dalej tym coraz mniej rozumiałem, niestety.

Pozdrawiam

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

Kurtzz, na tym portalu szorty kończą się na dziesięciu tysiacach znaków. Bądź uprzejmy zmienić oznaczenie na OPOWIADANIE.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Zmienione! Dzięki za uwagi, postaram się w przyszłości dostosować. 

Dziękuję. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Mam tak samo jak Realuc – po tym jak zobaczyłem tytuł, musiałem zajrzeć.

Jako wprawka całkiem ok, ale raczej widać, że jesteś “literacko” początkujący. Polecam poczytać o zapisie dialogów (np. TUTAJ), bardziej uważać na powtórzenia, interpunkcję itd. No i zbyt często używasz określenia “nazwany młodym”, “nazwany łysym”, nazwany Beniem”…

Ale ogólnie nie czytało się źle – stylizacja nawet niezła i udało ci się przemycić co nieco z klimatu oryginału. Zgadzam się też z Realucem, że kilka dodatkowych elementów wyjętych ze Górniczej Doliny na pewno by nie zaszkodziło.

No i przede wszystkim: pierwszy krok masz już za sobą, więc polecam następnym razem – zamiast napisać dla funu scenkę przy ognisku – pójść poziom dalej i popracować nad konkretną historią i ograniczyć liczbę bohaterów, ale za to spróbować ich zbudować bardziej konkretnie, nadając każdemu przemyślany zestaw cech.

Super, dzięki wielkie za wskazówki!

Czytałem, oczekując, że coś zacznie się dziać. Taka pogawędka, jako wstęp do czegoś większego, tak, ale sama powoduje niedosyt.

Przyznam, że jest to bardzo spokojna opowieść. Interpunkcja kuleje i momentami zastanawiałam się o co chodzi autorowi. Ostatecznie tekst mi w głowie nie zawrócił, było fajnie, choć jutro już nie będę o tym pamiętać – to największy minus. 

Nowa Fantastyka