- Opowiadanie: Realuc - Wszystko, czego nie widać

Wszystko, czego nie widać

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

Wszystko, czego nie widać

Zimna ścia­na.

Opusz­ki pal­ców znają jej każde za­głę­bie­nie. Każdą wy­pu­kłość, ostrość, gład­kość. Każdy naj­mniej­szy detal ukry­ty w skal­nym la­bi­ryn­cie wy­żło­bio­nym przez czas. Dawno temu po­trze­bo­wa­łam obu rąk, aby się prze­miesz­czać. Dło­nie wy­zna­cza­ły kie­ru­nek, stopy po­wol­nie za nimi po­dą­ża­ły. Teraz ko­ry­ta­rze te są moim świa­tem, który wy­bu­do­wa­łam w gło­wie klo­cek po kloc­ku, aby w końcu po­czuć na­miast­kę życia ludzi z po­przed­niej ery. Palce tylko cza­sa­mi upew­nia­ją się, czy zmy­sły nie za­wo­dzą, a kroki sta­wiam pew­nie, jak­bym spa­ce­ro­wa­ła par­ko­wą alej­ką z opo­wia­dań, a nie pod­ziem­nym tu­ne­lem rze­czy­wi­sto­ści.

Ze szcze­lin wy­do­by­wa się ja­zgo­tli­we na­wo­ły­wa­nie Ka­pła­na. Po­dą­żam w stro­nę Sali Po­kut­nej, gdzie roz­po­czy­na się co­dzien­ny cykl. Po­czą­tek dnia.

Dzień.

Słowo uży­wa­ne wy­łącz­nie przez Wi­dzą­cych. Jaki sens ma dla ludzi bez oczu? Co ozna­cza ja­sność i ciem­ność, skoro każdą se­kun­dę spo­wi­ja mrok?

Cza­sa­mi mam wra­że­nie, że od­czu­wam tę­sk­no­tę za tym, czego szcząt­ko­wy obraz stwo­rzy­ło małe dziec­ko. Ale to wszyst­ko już dawno się ulot­ni­ło. Jak wy­obra­zić sobie pro­mie­nie słoń­ca, skoro nie ma moż­li­wo­ści po­czuć cie­pła na skó­rze? Tę­sk­nię za słoń­cem, któ­re­go lu­dzie tacy, jak ja, nie pa­mię­ta­ją lub też nie znają wcale. Za słoń­cem, które było nie­gdyś osto­ją nor­mal­ne­go świa­ta.

Za słoń­cem, które znisz­czy­ło tam­ten świat.

 

Po­ku­ta

 

– …i nie­chaj was nie zwo­dzą myśli pod­stęp­ne, gdyż te są naj­czę­ściej słu­ga­mi Ha­la­la. To, czego nie mo­że­cie do­tknąć, nie jest praw­dzi­we. Wszyst­ko, co mo­że­cie po­czuć, jest praw­dą. Niech was Haram pro­wa­dzi w dro­dze ku wi­dze­niu.

Ka­płan koń­czy co­dzien­ne ka­za­nie. Wy­jąt­ko­wo nie na­ka­zu­je się tym razem chło­stać, ude­rzać ani klę­czeć przez go­dzi­nę. Obej­mu­ję dłoń Idy. Jest spo­co­na, wil­got­na ni­czym ota­cza­ją­ce nas ścia­ny i skle­pie­nie.

– Mia­łam sen, że w końcu się uda. Że zo­sta­nę wy­lo­so­wa­na – szep­cze mi do ucha.

– Ale nasza umowa nadal obo­wią­zu­je, praw­da? Razem albo wcale? – upew­niam się.

– Razem albo wcale – po­twier­dza, za­ci­ska­jąc palce na moich.

Brzdęk ude­rza­ją­cych o sie­bie kul. Ma­szy­na, ste­ro­wa­na boską wolą, pra­cu­je z ło­sko­tem, wy­peł­nia­jąc całą Salę Po­kut­ną nie­sa­mo­wi­tym ha­ła­sem. Kie­dyś do niej po­de­szłam i po­czu­łam to cudo. Jest jesz­cze zim­niej­sza od ścian, ale zu­peł­nie gład­ka. Zdaje się, że owal­na, ni­czym jakiś me­ta­lo­wy cy­lin­der. W środ­ku ty­sią­ce imion, a na ze­wnątrz ko­tłu­ją­ce się na­dzie­je ty­się­cy ich po­sia­da­czy.

Wszyst­ko cich­nie. Sły­szę przy­spie­szo­ny od­dech Idy. Ści­ska mnie jesz­cze moc­niej.

– Ivan z Chi­no­ro­sji, numer zero pięć pięć sie­dem dwa.

Słowa Ka­pła­na długo wę­dru­ją po ścia­nach ogrom­nej sali, mie­sza­jąc się z ję­ka­mi roz­cza­ro­wa­nia. Przez chwi­lę jesz­cze na­słu­chu­je­my, jak wy­bra­niec klęka przed Ka­pła­nem, dzię­ku­je mu po trzy­kroć, ca­łu­je szatę, znowu dzię­ku­je, aż w końcu od­cho­dzą razem do stre­fy po­kut­nej. Tam odda ostat­ni hołd Ha­ra­mo­wi, za co otrzy­ma Że­la­zne Oczy, które po­zwo­lą mu wyjść na po­wierzch­nię i do­łą­czyć do Wi­dzą­cych.

– Może jutro… – mówi Ida, cią­gnąc mnie za rękę.

– Może jutro – po­wta­rzam.

Fala ślep­ców roz­le­wa się po róż­nych ko­ry­ta­rzach, my skrę­ca­my w ten pro­wa­dzą­cy do Sali Badań. Taki nasz cykl. Każdy robi tutaj to samo, ale w róż­nej ko­lej­no­ści, po­nie­waż tylko Sala Po­kut­na jest na tyle wiel­ka, aby po­mie­ścić wszyst­kich. Za­głę­bia­jąc się z czer­ni w czerń, sły­szy­my za ple­ca­mi, jak sta­lo­we wrota za­my­ka­ją się, od­gra­dza­jąc Ka­pła­na i wy­brań­ca.

Ten Ivan musi być teraz naj­szczę­śliw­szym czło­wie­kiem w pod­ziem­nym świe­cie. W końcu przyj­dzie i moja kolej.

W końcu przyj­dzie.

 

Ba­da­nia

 

Sala Badań to je­dy­ne miej­sce, w któ­rym nie od­czu­wam uci­sku.

Wszy­scy mówią tutaj, że jak czło­wiek po­zba­wio­ny jest jed­ne­go zmy­słu, wy­czu­la­ją się wów­czas inne. Coś w tym jest, bo mam nie­mal pew­ność, że sły­szę świst po­wie­trza, które do­pro­wa­dza­ne jest z po­wierzch­ni do tego po­miesz­cze­nia, aby potem zo­stać ro­ze­sła­ne po wszyst­kich kom­na­tach i ko­ry­ta­rzach.

– Harry gadał kie­dyś, że to rury – od­zy­wa się Ida, jakby czy­ta­ła mi w my­ślach.

– Rury?

– No, rury. Wcią­ga­ją po­wie­trze na górze i przy­no­szą tutaj. Cały sys­tem rur. Nie wiem, skąd o tym wie, ale pew­nie ma rację. Sama mó­wi­łaś, że bez po­wie­trza nie da się żyć.

Ostat­nie okru­chy pa­mię­ci z po­przed­nie­go życia plą­czą się jesz­cze gdzie­nie­gdzie w gło­wie. Mia­łam pięć lat, gdy to się wy­da­rzy­ło. Ida jest młod­sza, tra­fi­ła tutaj póź­niej i nie zna życia przed Roz­bły­skiem. Do tej pory czuję cza­sa­mi smak tru­skaw­ki na ko­niusz­ku ję­zy­ka, widzę skłę­bio­ne chmu­ry na nie­bie­skim nie­bie, sły­szę głos matki. Są to ulot­ne se­kun­dy, roz­trza­ski­wa­ne przez bicze ciem­no­ści w kru­szy­ny. W końcu na­dej­dzie dzień, w któ­rym nie będę po­tra­fi­ła po­skła­dać już z tych resz­tek ni­cze­go.

Chyba, że wcze­śniej zo­sta­nę wy­bra­na.

– Nie ocią­gać się, każdy dzień jest na wagę złota dla ludz­ko­ści! No, już, każdy do apa­ra­tu­ry! – wy­dzie­ra się Dok­tor. Za­wsze jest opry­skli­wy. Nikt go nie lubi, ale wszy­scy słu­cha­ją.

– Jak­bym skoń­czy­ła wcze­śniej, to wi­dzi­my się na obie­dzie, tak? – Ida za­wsze koń­czy ba­da­nia szyb­ciej ode mnie, choć nie wiem, dla­cze­go tak jest.

– Jasne – od­po­wia­dam i pro­wa­dzo­na przez jed­ne­go z asy­sten­tów Dok­to­ra, pod­cho­dzę do stołu. Kładę się, po­słusz­nie i bez ocią­ga­nia. Ba­da­nia nie są przy­jem­ne, a cza­sa­mi mam pod­czas nich dziw­ne wizje, ale to ele­ment cyklu. Od­bęb­nić i już.

Pla­stry ob­le­pia­ją czoło i skro­nie, kable plą­czą się mię­dzy no­ga­mi. Leżę na wznak, bez ruchu, pod­da­jąc się pro­ce­so­wi, który zaraz się roz­pocz­nie. Nagle świ­dru­ją­cy ból w po­ty­li­cy ude­rza z siłą więk­szą, niż za­zwy­czaj. Za­ci­skam zęby, przy­ci­skam dło­nie do twa­rzy. Palce lą­du­ją w pu­stych oczo­do­łach.

Niknę.

 

– Ernst, mamy pierw­szą grupę dzie­ci. Jedna dziew­czyn­ka już się wy­bu­dzi­ła, ale źle znio­sła za­bieg i nie wiem, czy prze­ży­je. O, ta tutaj.

– Trud­no. Bę­dzie, co ma być.

– Ernst?

– Co?

– Je­steś pe­wien, że…

– Je­stem pe­wien. A tak z innej becz­ki, to wiem już, jak je na­zwie­my.

– Hm?

– Że­la­zne Oczy.

 

Po­si­łek

 

Wgry­zam się w twar­dy ka­wa­łek mięsa. Bolą mnie zęby, ale igno­ru­ję ten ból, tak samo jak ten z tyłu głowy. Ten drugi to przez ba­da­nia. Wiem, że mia­łam ja­kieś wizje, kom­plet­nie jed­nak nie po­tra­fię ich od­two­rzyć. Mam wra­że­nie, że po każ­dym ba­da­niu pa­mię­tam coraz mniej.

Do­sia­da się do nas Harry. Po­zna­ję go po nie­przy­jem­nym za­pa­chu i nie­usta­ją­cym chrzą­ka­niu.

– Cześć, gdzieś jesz­cze może wy­ma­casz jakiś ka­wa­łek – mówi Ida, która skoń­czy­ła już jeść.

– Nie je­stem głod­ny. – Jego głos brzmi chło­pię­co, ale do­bie­ga z góry, jest co naj­mniej o głowę wyż­szy od nas.

– Harry – za­czy­nam nie­śmia­ło – ty dużo wiesz. Mo­żesz po­wie­dzieć coś o ba­da­niach? Po co je robią?

Już nie­raz zże­ra­ła mnie cie­ka­wość, więc może coś z niego wy­cią­gnę. Na stole stu­ka­ją ta­le­rze, chyba jed­nak zgłod­niał i szuka resz­tek mięsa.

– To żadna ta­jem­ni­ca. – Za­czy­na mla­skać, po­szu­ki­wa­nia za­koń­czy­ły się zatem suk­ce­sem. – Grze­bią nam w mó­zgach, aby zba­dać wpływ Roz­bły­sku na ludzi. To, że stra­ci­li­śmy wzrok, a w oczach zro­bi­ło się ja­kieś gówno, przez co trze­ba je było wy­dłu­bać, to jest ponoć wierz­cho­łek góry lo­do­wej. Za­cho­dzą pro­ce­sy, o któ­rych nie mamy jesz­cze peł­nej wie­dzy, ale pew­nie ko­lej­ne po­ko­le­nia już ją będą miały. Dzię­ki nam, mię­dzy in­ny­mi.

Tyle to i ja po­dej­rze­wa­łam, ale mia­łam skry­tą na­dzie­ję, że wie nieco wię­cej. W za­sa­dzie brzmiał iro­nicz­nie i nie do końca szcze­rze, jakby nie mówił tego, co w rze­czy­wi­sto­ści myśli. Trud­no, taka wie­dza musi wy­star­czyć.

– Lena, wiesz co ci po­wiem?

Cisza. Nikt nie od­po­wia­da. Do kogo mówi Ida, nie znam żad­nej… cho­le­ra, prze­cież to ja!

– Halo, je­steś tutaj!? – Po­trzą­sa mną. Na­praw­dę za­po­mnia­łam imie­nia? To mi się jesz­cze nie przy­tra­fi­ło…

– Tak, prze­pra­szam, za­my­śli­łam się. Co chcia­łaś po­wie­dzieć?

Mla­ska­nie usta­je, krze­sło szura. Harry od­cho­dzi bez słowa po­że­gna­nia.

– Jak już bę­dzie­my razem na ze­wnątrz to chcia­ła­bym z tobą za­miesz­kać.

Uśmie­cham się na tę myśl.

– Pew­nie! I tak ni­ko­go już tam nie mam. Ida?

– No?

– Ko­cham cię.

Opie­ra głowę na moim ra­mie­niu.

– Też cię ko­cham.

Po chwi­li wsta­je­my od stołu, bo trze­ba kon­ty­nu­ować cykl. Na­stał czas pracy.

 

Praca

 

Ma­szy­ny wy­da­ją naj­róż­niej­sze dźwię­ki.

Cię­cie, wier­ce­nie, pi­ło­wa­nie, mie­le­nie, mie­sza­nie, ła­ma­nie, tar­ga­nie.

Je­stem przy­dzie­lo­na do roz­drab­niar­ki. Nie wiem, jak wy­glą­da, ale znam na pa­mięć roz­kład przy­ci­sków, które nią kie­ru­ją. Dwa po lewej, po­środ­ku jeden więk­szy, na górze dwie dźwi­gnie, po pra­wej gałka do ste­ro­wa­nia. Wy­star­czy ru­szać le­war­kiem, aż usły­szę sy­gnał po­twier­dza­ją­cy, że ostrze znaj­du­je się nad ka­wał­kiem zwie­rzę­cia. Na­stęp­nie na­ci­skam przy­cisk, ten z sa­me­go krań­ca pul­pi­tu, i robię mię­sną papkę. Ko­lej­ny przy­cisk, ten obok. Teraz w sumie nie je­stem pewna, co do­kład­nie robię. Zo­sta­ły dźwi­gnie. Lekko do góry, potem w prawo, aż roz­brzmi ko­lej­ny sy­gnał. Środ­ko­wy, naj­więk­szy przy­cisk. Mięso lą­du­je na ko­lej­nym sta­no­wi­sku. I tak jesz­cze ja­kieś kil­ka­set razy i ko­niec cyklu.

– Nie tak szyb­ko, Leno, nie płacą ci za akord. W sumie to w ogóle nam nie płacą. A moja ma­szy­na się psuje i nie na­dą­żam.

Harry? Prze­śla­du­je nas dziś.

– Ako co?

– Nie­waż­ne. Po pro­stu zwol­nij i już.

Niech mu bę­dzie, co mi tam.

– Za­sta­na­wia­ło was, skąd biorą zwie­rzę­ta, skoro Roz­błysk dzia­ła na nie tak, jak na ludzi? – za­ga­du­je Harry. Jego ma­szy­na ha­ła­su­je naj­bar­dziej.

– Są sztucz­nie wy­ho­do­wa­ne, nic nad­zwy­czaj­ne­go. Przed Roz­bły­skiem ponoć po­ło­wa je­dze­nia i zwie­rząt to były już sztucz­ne twory. Tak ma­wiał przy­naj­mniej Ka­płan na jed­nym z kazań – od­po­wia­dam, obej­mu­jąc le­wa­rek.

– Wy to wie­rzy­cie w każde jego słowo, praw­da?

Za­czy­na mnie de­ner­wo­wać. Prze­mą­drza­ły chłop­czyk, co myśli, że wszyst­kie ro­zu­my po­zja­dał.

– A dla­cze­go mia­ła­bym mu nie wie­rzyć? – pytam.

Harry nie od­po­wia­da. Milk­nie i wię­cej już się nie od­zy­wa.

Po dłu­gim cza­sie, gdy po­ślad­ki za­czy­na­ją boleć, krę­go­słup do­skwie­rać, a palce cierp­nąć, roz­brzmie­wa sy­gnał ozna­cza­ją­cy zmia­nę. Koń­czy­my nasz cykl, a pracę za­czną ci, co są jesz­cze w jego trak­cie. Na­stał czas na sen. Pa­mię­tam, że kie­dyś czas ten zwany był nocą. Tutaj jed­nak każdy śpi o innej porze, a ciem­ność za­wsze jest ciem­no­ścią, nie­za­leż­nie od tego, czy gdzieś tam nad nami wę­dru­je księ­życ, czy słoń­ce.

 

Noc”

 

– Ida? – pytam szep­tem, gdy ktoś wdzie­ra się sub­tel­nie pod koł­drę.

– Mhm.

W za­sa­dzie wcale nie mu­sia­łam pytać. Nie je­stem w sta­nie po­my­lić jej do­ty­ku z żad­nym innym, bo też nikt inny nigdy mnie w ten spo­sób nie do­ty­kał.

Przy­le­ga­my do sie­bie udami, pier­sia­mi, usta­mi. Bli­skość ciała uko­cha­nej osoby jest naj­wspa­nial­szym ro­dza­jem bli­sko­ści. Czu­cie jej lekko zzięb­nię­tej skóry, naj­cu­dow­niej­szym uczu­ciem. Przy­śpie­szo­ny od­dech, mu­śnię­cia, po­ca­łun­ki.

To nic, że wokół nas jest pełno ludzi, bo mię­dzy cy­kla­mi od­po­czy­wa­my w zbio­ro­wych sa­lach.

To nic.

Prze­cież i tak nikt ni­cze­go nie zo­ba­czy.

 

Po­ku­ta

 

– …i pa­mię­taj­cie, że Roz­błysk nie był tylko jed­no­ra­zo­wym wy­bry­kiem Ha­ra­ma! Nasz Pan Wszech­świa­ta za­cza­ro­wał słoń­ce i ono wciąż jest nie­bez­piecz­ne dla wszyst­kich ży­wych istot na Ziemi! A bę­dzie takie do­pó­ty, do­pó­ki nasza rasa nie zro­zu­mie po­peł­nio­nych na prze­strze­ni epok błę­dów! Póki zbio­ro­wa i nie­usta­ją­ca po­ku­ta nie spra­wi, iż nasze miej­sce w gwiezd­nej prze­strze­ni znowu bę­dzie miało sens! Tak więc, bra­cia i sio­stry, dzie­sięć bi­czów dla to­wa­rzy­sza po swej pra­wi­cy. Ja tym­cza­sem włą­czam ma­szy­nę kie­ro­wa­ną ręką Pana, aby­śmy za chwi­lę po­zna­li ko­lej­ne­go Wi­dzą­ce­go!

Ida, sto­ją­ca po lewej, wy­raź­nie zwle­ka, więc ją po­na­glam:

– No, dawaj. By­wa­ły o wiele gor­sze po­ku­ty.

Zdej­mu­ję kurt­kę i ko­szu­lę, od­sła­nia­jąc plecy. Ziąb prze­szy­wa skórę. Świ­sty batów wy­mie­sza­ne z ję­ka­mi ude­rza­nych wy­peł­nia­ją salę.

Świst.

Tłu­mię ból.

Świst.

Za­sta­na­wiam się, jak wy­glą­da­ją moje plecy. Jak w ogóle wy­glą­da moje ciało? Czy kie­dyś spoj­rzę w lu­stro i ujrzę wła­sną twarz przez Że­la­zne Oczy?

Świst.

Przy­gry­zam wargę. Wiem, że musi robić to z ca­łych sił, ina­czej Ka­płan bę­dzie zły. Po­ku­ta ma być szcze­ra i bez kom­pro­mi­sów.

Świst…

 

Ba­da­nia

 

Kładę się na stole.

Pla­stry, kable, stu­ka­nie w ekra­ny.

Ze­rwa­ne z ja­bło­ni za domem czer­wo­ne jabł­ka. Palce lep­kie od cia­sta. Ocze­ki­wa­nie na naj­pysz­niej­sze danie mamy.

Ra­cu­chy z pie­czo­ny­mi jabł­ka­mi ob­fi­cie opró­szo­ne cu­krem pu­drem.

Czuję ten smak całą sobą.

I niknę.

 

– Że­la­zne Oczy. Dobra nazwa.

– Wiem, my­śla­łem nad nią przy bu­tel­ce stu­let­niej whi­sky, więc musi być dobra.

– Ernst, ona za­czy­na wyć. Co mam z nią zro­bić? Nie po­win­na była się wy­bu­dzić, póki je­ste­śmy na górze. Resz­ta śpi.

– Co za durne py­ta­nie, uspo­kój ją!

– Ale ja nie znam się na dzie­ciach!

– To się le­piej za­cznij uczyć. Jak się u two­jej Ka­ro­lin­ki obu­dzi zew matki, bę­dziesz miał cho­ciaż ja­kieś do­świad­cze­nie.

– Ernst?

– No?

– Co się z nimi stało?

– Z kim?

– Z ro­dzi­ca­mi tej małej. W sen­sie pod­czas, no wiesz, Roz­bły­sku. Jak mam ją niań­czyć, zanim tra­fi­my na dół, chce coś o niej wie­dzieć.

 

Po­si­łek

 

Twar­dy ka­wa­łek śmier­dzą­ce­go mięsa wal­czy z bo­lą­cy­mi zę­ba­mi i nie je­stem prze­ko­na­na, kto tę walkę wygra. W końcu jed­nak prze­żu­wam i po­ły­kam. Obrzy­dli­we. Znowu wraca smak ra­cu­chów. Przy oka­zji usi­łu­ję przy­po­mnieć sobie wizje z badań, ale nic z tego. I tym razem wszyst­ko się roz­my­ło.

– Cie­ka­we, czy opra­cu­ją Że­la­zne Oczy dla zwie­rząt – za­ga­du­je Ida, prze­ły­ka­jąc mięso.

– Czemu cię to cie­ka­wi? Za­le­ży ci na zwie­rzę­tach? Prze­cież nigdy żad­ne­go nawet nie wi­dzia­łaś ani nie do­ty­ka­łaś – mówię bez­na­mięt­nie. Czuję się dziś wy­jąt­ko­wo wy­czer­pa­na.

– Racja, ale Harry mówił kie­dyś, że psy są naj­wspa­nial­szy­mi zwie­rzę­ta­mi na Ziemi. Ko­cha­ją bez­gra­nicz­nie ludzi, bro­nią ich, są mięk­kie i miłe w do­ty­ku, a do tego pil­nu­ją domu. Po­my­śla­łam, że jak już za­miesz­ka­my razem, faj­nie by­ło­by mieć ta­kie­go psa.

– Ten Harry to dużo wie, jak na ta­kie­go chłop­ca – stwier­dzam.

– Bo słu­cha ksią­żek – od­zy­wa się ktoś za moimi ple­ca­mi, aż się wzdry­gam. Nie­przy­jem­ny za­pach jest do­brze zna­jo­my.

– O rany, wy­stra­szy­łeś mnie.

– A my­śla­łem, że nie da się za­sko­czyć śle­pe­go.

Wszy­scy w trój­kę wy­bu­cha­my śmie­chem. Nie pa­mię­tam, kiedy ostat­nim razem się śmia­łam. Harry siada po lewej, a ja cią­gnę go za język:

– W jaki spo­sób niby słu­chasz ksią­żek?

– Daj spo­kój, nie ży­je­my w epoce ka­mie­nia łu­pa­ne­go! Cho­ciaż, w sumie to miesz­ka­my w ja­ski­niach. Ale wra­ca­jąc do te­ma­tu, to zu­peł­nie zwy­czaj­nie. Kli­kam i się czyta.

– Serio? – Ida pod­eks­cy­to­wa­ła się, jakby wła­śnie usły­sza­ła o ist­nie­niu ma­szy­ny do te­le­por­ta­cji.

– Bez ście­my.

– A skąd je masz? – do­py­tu­ję, bo prze­cież wszy­scy, któ­rzy tu tra­fia­ją, nie mają ze sobą ni­cze­go.

– Po­wiedz­my, że po­błą­dzi­łem raz lub dwa. I tra­fi­łem w miej­sca, do któ­rych nie­ko­niecz­nie po­wi­nie­nem tra­fić.

Krze­sło szura, Harry od­cho­dzi. Bez po­że­gna­nia, jak za­wsze.

My też wsta­je­my od stołu. Trze­ba kon­ty­nu­ować cykl.

 

Praca

 

Przy­dzie­li­li nas do tych sa­mych sta­no­wisk, co po­przed­nim razem. Roz­drab­niam mięso, po czym prze­no­szę do sta­no­wi­ska obok.

– Mo­żesz szyb­ciej!?

Pierw­szy raz sły­szę ten głos. Dam­ski, chro­po­wa­ty, nie­przy­jem­ny.

– Gdzie Harry? – pytam, bo skoro nie było ro­szad, po­wi­nien być po pra­wej.

– Nie wiem, o kim ga­dasz. Obu­dzi­li mnie i po­wie­dzie­li, że na wa­szej zmia­nie bra­ku­je jed­ne­go pra­cow­ni­ka i mam się sta­wić. No to je­stem i pró­bu­ję kurwa nie za­snąć, więc po­da­waj to pier­do­lo­ne mięso szyb­ciej!

Dziw­ne, prze­cież do­pie­ro co z nim roz­ma­wia­ły­śmy pod­czas po­sił­ku. Może za­słabł? To czę­sty przy­pa­dek pod zie­mią. Ko­bie­ta po pra­wej dalej prze­kli­na, ale słowa do mnie nie do­cie­ra­ją. Czuję się okrop­nie. Wszyst­ko boli, a myśli wi­ru­ją w gło­wie bez ładu i skła­du. 

– Wszyst­ko ok?! – prze­krzy­ku­je ma­szy­ny Ida, ale nie od­po­wia­dam.

Pies po­sy­pa­ny cu­krem pu­drem, ra­cu­chy w Że­la­znych Oku­la­rach, książ­ki z ka­mie­nia łu­pa­ne­go.

Jak ja mia­łam na imię?

 

Noc”

 

– Mam sobie pójść? – pyta Ida, bo je­stem nie­obec­na.

– Nie, zo­stań. Przy­tul mnie i nic nie mów. Po pro­stu tutaj bądź, ok?

Krę­co­ne włosy ła­sko­czą twarz, gdy kła­dzie głowę na moich pier­siach.

– Lena, czy wszyst­ko w po­rząd­ku?

No prze­cież, Lena!

– Jasne. Po pro­stu mia­łam gor­szy dzień. Nic wię­cej.

– Bądź silna. Wkrót­ce musi być nasza kolej. – Przy­tu­la mnie mocno. Tego wła­śnie po­trze­bo­wa­łam.

– Musi – mówię, szu­ka­jąc w nie­koń­czą­cej się ciem­no­ści cze­goś, co po­twier­dzi­ło­by to słowo.

 

Po­ku­ta

 

Cuch­nie potem i al­ko­ho­lem.

Dla­cze­go wy­bra­niec Boga tak capi? Sto­imy w pierw­szym rzę­dzie, co rzad­ko się zda­rza. Z re­gu­ły nie chce mi się prze­py­chać, ale Ida tym razem na­le­ga­ła. Ka­płan prze­ma­wia, a ślina z jego ust obry­zgu­je nasze twa­rze.

–…i dla­te­go wła­śnie na­le­ży bez­gra­nicz­nie ufać Ha­ra­mo­wi! Tylko on wie, co jest praw­dą, po­nie­waż tylko on widzi wszyst­ko! Dwa­dzie­ścia ude­rzeń prę­tem!

Wy­mie­rzam ciosy w Idę. Za­czy­nam od łydek. Robię to bez­na­mięt­nie, jak­bym biła w skałę, choć wiem, że krzyw­dzę naj­bliż­szą osobę. Setki ludzi okła­da­ją się me­ta­lo­wy­mi przed­mio­ta­mi, aby uzy­skać wy­ba­wie­nie. Nikt nie krzy­czy, nikt nie pro­te­stu­je.

Po­wie­trze jest gęste od tłu­mio­ne­go bólu, ale tak być musi.

Musi?

 

Ba­da­nia

 

Mam za­wro­ty w gło­wie. Ktoś po­ma­ga mi się po­ło­żyć. Jest coraz go­rzej. Pew­nie to jakaś cho­ro­ba, ale tu i tak nie ma le­ka­rzy. Przej­dzie. Każdy stan jest przej­ścio­wy. Minie i już.

– Hej, je­steś tu? Nie śpij, po­trze­bu­je­my ak­tyw­ne­go mózgu! – wy­dzie­ra się Dok­tor. On też się ślini i brzyd­ko pach­nie. Nie lubię go. Nikt go nie lubi.

Pla­stry, kable, stuki w ekran.

Niknę.

 

– Wiąz­ka la­se­ro­wa w łeb. To się stało. Da ci coś ta wie­dza w opie­ce nad dziec­kiem?

– Nie­wie­le.

– No wła­śnie, Alek­sy, no wła­śnie. Prze­stań tyle roz­trzą­sać. Takie za­cho­wa­nie nie przy­stoi naj­wyż­sze­mu ka­pła­no­wi.

– Racja. Ernst?

– Co znowu?

– Obyś miał słusz­ność.

– W czym?

– We wszyst­kim.

 

Po­si­łek

 

Znowu twar­de, cuch­ną­ce mięso.

Nie mogę prze­łknąć ani kęsa. Żo­łą­dek jest skur­czo­ny do gra­nic moż­li­wo­ści, w do­dat­ku mla­ska­nie ludzi wy­bit­nie mnie dziś draż­ni.

– Mar­twię się. Czy mogę ci jakoś…

– Nie! – krzy­czę na Idę, cho­ciaż wcale nie chcia­łam tego zro­bić.

Szu­ram gło­śno krze­słem, jak za­zwy­czaj Harry, który znik­nął.

– Prze­pra­szam. Jutro wszyst­ko wróci do normy. Po pro­stu muszę się wy­spać. Nic wię­cej.

Skoń­czyć cykl. Szyb­ko skoń­czyć cykl i za­ko­pać się pod dziu­ra­wą, zimną koł­drą.

 

Praca

 

Znowu roz­drab­niar­ka.

Chyba wolę jed­nak kra­jal­ni­cę. Wci­skam przy­cisk, szum taśm ma­szy­no­wych ko­ły­sze do snu, ale muszę wy­trwać. Już nie­dłu­go.

– Ru­szże się, kurwa!

Znowu to bab­sko po pra­wej. Nie zwra­cam na nią uwagi. Nie zmie­niam tempa.

– Ty głu­pia, nie­po­słusz­na suko!

Ob­ry­wam w twarz czymś twar­dym z taką siłą, że spa­dam z krze­sła. Od­da­ła­bym jej. Od­da­ła­bym z wiel­ką chę­cią, gdy­bym tylko miała siłę i ocho­tę wstać z tej zim­nej i wil­got­nej pod­ło­gi. Pod­no­szą mnie dwie pary rąk. Mocny chwyt du­żych dłoni. Je­stem cią­gnię­ta, ale nic nie robię. Bo i po co?

– Niech sobie dziś pani już od­pocz­nie. Znaj­dzie­my za­stęp­stwo – mówi jeden z tra­ga­rzy. Wy­da­je się miły, ale z uści­skiem prze­sa­dza.

Jutro wszyst­ko wróci do normy. Po pro­stu muszę się wy­spać. Nic wię­cej.

 

Noc”

 

Nie przy­cho­dzi.

Cze­kam już tak długo, ale jej nie ma. Ob­ra­zi­ła się? Wsta­ję, sta­wiam po cichu kilka kro­ków, ale łóżko jest puste. Czte­ry pry­cze po lewej od mojej, nie po­my­li­ła­bym się. Koł­dra równo zło­żo­na, jakby Ida wcale się nie kła­dła. Czy ja w ogóle za­snę­łam, jak mnie tu przy­nie­śli, czy cały czas na nią cze­ka­łam? Ile czasu mi­nę­ło? A może wciąż jesz­cze pra­cu­je?

Nie, mi­nę­ło znacz­nie wię­cej. Prze­cież inni z na­szej zmia­ny już śpią. Muszę ją po­szu­kać. I prze­pro­sić.

Idę ostroż­nie mię­dzy le­żą­cy­mi. Chra­pa­nie, wier­ce­nie, kasz­le­nie, ma­ja­cze­nie. Mam na­dzie­ję, że wy­bra­łam dobry kie­ru­nek. Ale jeśli mam ją gdzieś zna­leźć, to tylko w Sali Po­kut­nej. Pew­nie klę­czy przed oł­ta­rzem i się modli. Tam ją znaj­dę. Na całe szczę­ście nieco od­ży­łam, mimo że chyba nie zmru­ży­łam… że nie za­snę­łam ani na mo­ment.

Zo­sta­wiam za sobą od­gło­sy „nocy” i po­dą­żam ko­ry­ta­rzem. Liczę kroki, tylko cza­sa­mi wspo­ma­ga­jąc się dłoń­mi. Zdaje się, że droga w ta­kiej ciem­no­ści nigdy nie bę­dzie miała końca, ale nagle palce na­tra­fia­ją na zna­jo­my pul­pit. Nie re­agu­je, więc sta­wiam jesz­cze kilka kro­ków. Wrota są uchy­lo­ne, choć żadna grupa nie od­by­wa teraz po­ku­ty. Wie­dzia­łam, że ją tutaj znaj­dę.

Wcho­dzę do Sali Po­kut­nej.

– Ida? Ida, je­steś tutaj? – pytam cicho, ale nikt nie od­po­wia­da.

Kie­ru­ję się w stro­nę oł­ta­rza. Tak mi się przy­naj­mniej wy­da­je. Jesz­cze nigdy nie byłam tutaj poza wy­zna­czo­nym na to cza­sem.

Po­ty­kam się, wy­wra­cam. Wy­so­ki sto­pień. Tu musi być oł­tarz.

– Ida, sły­szysz mnie? Nie bądź zła, pro­szę…

Pod­no­szę się, po­ko­nu­ję kilka scho­dów.

Dłoń tra­fia na klam­kę. Drzwi. Na­ci­skam, uchy­la­ją się. Prze­cho­dzę na drugą stro­nę. Z ciem­no­ści w ciem­ność. Chra­pa­nie. Gło­śne, wręcz obrzy­dli­we. I zna­jo­my smród. Mie­szan­ka potu i al­ko­ho­lu. Ta sama, którą na po­cząt­ku dzi­siej­sze­go cyklu czu­łam od Ka­pła­na. Czyż­by tu spał? Stopa tra­fia na coś śli­skie­go i sze­lesz­czą­ce­go. Za­mie­ram. Szata?

Od­wra­cam się, po­ma­łu. Chcę stąd wyjść. Nie po­win­no mnie tu być. Tylko ostroż­nie, nie mam w gło­wie mapy tego po­miesz­cze­nia…

Wpa­dam na stół.

Ja­kieś na­czy­nie z ło­sko­tem lą­du­je na pod­ło­dze. Łóżko skrzy­pi. Ka­płan mla­ska, rusza się, wy­pusz­cza ze świ­stem po­wie­trze. Se­ple­ni coś, ale po chwi­li za­czy­na chra­pać dalej. Do­pie­ro od­ry­wa­jąc dło­nie z blatu orien­tu­ję się, że jedna z nich wal­nę­ła wcze­śniej o ekran i coś uru­cho­mi­ła, ale jest już za późno. Z urzą­dze­nia za­czy­na­ją do­bie­gać słowa:

 

Pro­jekt: Roz­błysk 1.0

Prze­słu­cha­nie jed­nost­ki ba­daw­czej o nu­me­rze: 08842

Imię: Harry

Po­cho­dze­nie: Zjed­no­czo­ne Emi­ra­ty Pół­no­cy

 

– Dla­cze­go pró­bo­wa­łeś uciec?

– Od­słu­cha­łem wasze na­gra­nia! Wiem, że na górze lu­dzie nadal żyją nor­mal­nie, że nie było żad­ne­go Roz­bły­sku! Wy­dłu­bu­je­cie dzie­ciom oczy, psy­cho­le, żeby badać przy­sto­so­wa­nie czło­wie­ka do ta­kie­go życia! Do czego wam to po­trzeb­ne, tego nie wiem, ale żaden cel nie uspra­wie­dli­wia ta­kiej pod­ło­ści!

– Żaden? Je­steś pe­wien?

– Prze­ko­nasz mnie, że jest ina­czej?

– A co, jeśli ci po­wiem, że pewna or­ga­ni­za­cja opra­co­wa­ła broń o za­się­gu świa­to­wym, która może wy­wo­łać do­kład­nie taki efekt, jak Roz­błysk? I że data jej uży­cia jest już od dawna usta­lo­na, tak więc każdy rok przy­go­to­wań do tego dnia jest na wagę złota? Poza tym, mło­dzień­cze, wiesz, jakie miał­byś życie, gdy­byś tu nie tra­fił?

– A skąd ty mo­żesz to wie­dzieć!?

– Tak się skła­da, że twój oj­ciec był psy­cho­pa­tą, a matka al­ko­ho­licz­ką. Po­za­bi­ja­li się kilka mie­się­cy po tym, jak cię stam­tąd za­bra­li­śmy. Praw­do­po­dob­nie też już byś nie żył, ewen­tu­al­nie ta­rzał się we wła­snych szczy­nach i rzy­gach po za­ży­ciu pro­chów, które jako je­dy­ne da­wa­ły­by po­czu­cie sensu ist­nie­nia.

– Pró­bu­jesz mi po­wie­dzieć, że tak na­praw­dę wszyst­kich tych ludzi ra­tu­je­cie, tak? Że po­win­ni być jesz­cze wdzięcz­ni za to, że zo­sta­li oka­le­cze­ni i zmu­sze­ni do pod­ziem­ne­go życia jak szczu­ry? Kim­kol­wiek je­steś, w żad­nej od­słu­cha­nej książ­ce nie po­zna­łem gor­sze­go su­kin­sy­na.

– Ty mo­żesz to na­zy­wać jak chcesz, na przy­kład tra­ge­dią kil­ku­na­stu ty­się­cy osób, któ­rych życie i tak było z góry na prze­gra­nej po­zy­cji. Ja na­to­miast na­zy­wam to szan­są na prze­trwa­nie ludz­ko­ści. Nauką ad­ap­ta­cji do no­we­go świa­ta, który nie­ba­wem na­sta­nie.

– A przy oka­zji zro­bie­nie z ludzi zu­peł­nie pod­po­rząd­ko­wa­nych jed­no­stek, tak? Czemu in­ne­mu miał­by słu­żyć ten cały cykl, który od lat wszy­scy tutaj po­wta­rza­ją?

– Wszyst­ko cze­muś służy. Harry, skoro tak dużo wiesz, po­wiedz, co ro­bi­cie pod­czas czasu pracy?

– Kli­ka­my w przy­ci­ski, a co to ma za zna­cze­nie?

– Cho­dzi mi o to, co jest na ta­śmie. To nie mięso z krowy, świni ani żad­ne­go in­ne­go zwie­rzę­cia. Choć w sumie, po czę­ści może i ze zwie­rzę­cia.

– Co masz na myśli?

– Dla przy­kła­du, w ostat­nim mie­sią­cu ob­ra­bia­li­ście jeń­ców z Je­me­nu. Są oczy­wi­ście od­po­wied­nio uśpie­ni i znie­czu­le­ni, bo, jak mnie­mam, ich kwi­le­nie róż­ni­ło­by się odro­bi­nę od świń­skie­go. Ale tylko odro­bi­nę.

– Czy ty wła­śnie, chory po­je­bie, pró­bu­jesz mi po­wie­dzieć, że ćwiar­tu­je­my ludzi!?

– Ćwiar­tu­je­cie, roz­drab­nia­cie, mie­li­cie, przy­pra­wia­cie, a na końcu do­da­je­cie spe­cjal­ne pre­pa­ra­ty, które opra­co­wa­li­śmy. No i potem, oczy­wi­ście, spo­ży­wa­cie. Jeśli zwie­rzę­ta nie po­ra­dzą sobie z ad­ap­ta­cją do no­we­go świa­ta, a ra­czej tak bę­dzie, lu­dzie będą mu­sie­li coś jeść. 

– Nie wie­rzę w to, co sły­szę… gdyby inni wie­dzie­li…

– Na szczę­ście inni się nie do­wie­dzą. Tak się skła­da, Harry, że ta­kich od­chy­łów od za­kła­da­nej normy, jak ty, jest sto­sun­ko­wo mało. Ale dzię­ki tobie, mię­dzy in­ny­mi, wiemy, co zmie­nić, aby było ich jesz­cze mniej. Na pewno trze­ba ogra­ni­czyć pewną swo­bo­dę, bo, jak widać, szpe­ra­nie po ką­tach nie przy­słu­ży­ło ci się. Nie­mniej jed­nak, mo­żesz umrzeć z myślą, że w pe­wien spo­sób do­ło­ży­łeś wła­sną ce­gieł­kę do no­we­go świa­ta.

– Za­cze­kaj! Ja…

 

Ko­niec prze­słu­cha­nia.

Na­gra­nie za­pi­sa­ne.

 

 

Ostat­nia Po­ku­ta

 

– Gdzie się włó­czy­łaś i po co!? – Ida po­trzą­sa mną, ale rów­nie do­brze mo­gła­by gadać do po­są­gu. Mó­wi­łam prze­cież wczo­raj, że były braki w ka­drze i zgło­si­łam się do nad­go­dzin, ale pew­nie nie słu­cha­łaś. Nawet nie wiesz, jak się prze­ra­zi­łam, czu­jąc puste łóżko. Zna­la­złam cię do­pie­ro tutaj, le­żą­cą pod oł­ta­rzem. Mó­wi­łam to w ostat­nich dniach już dzie­siąt­ki razy, ale po­wtó­rzę jesz­cze raz. Na­praw­dę się o cie­bie mar…

– Miło, że zgło­si­łaś się do nad­go­dzin. Kilku prze­mie­lo­nych jeń­ców z Je­me­nu wię­cej prze­ry­wam.

– O czym ty mó­wisz? pyta Ida, ale Ka­płan w tym samym cza­sie za­czy­na walić czymś o po­sadz­kę, uci­sza­jąc ze­bra­nych.

Nie słu­cham ka­za­nia. Nie słu­cham Idy, która upo­rczy­wie usi­łu­je coś ze mnie wy­cią­gnąć. Po­wiem jej wszyst­ko, ale naj­pierw sama muszę po­ukła­dać myśli, a nie jest to łatwe. Mam wra­że­nie, jakby całe życie oka­za­ło się tylko snem. Ktoś ude­rza mnie łok­ciem, raz, drugi, trze­ci. To Ida. Sły­szę, jak się cie­szy, ale nadal je­stem nie­obec­na. Słowa do­cie­ra­ją do­pie­ro po dłuż­szej chwi­li:

– Ock­nij się! Je­steś wy­bra­na! Wy­bra­na! Nie sły­sza­łaś Ka­pła­na?

– Po­wta­rzam! Cze­kam na osobę o nu­me­rze zero zero trzy­dzie­ści dwa. Leno z Unii Bał­tyc­kiej, czy je­steś w tej sali?

Teraz sły­szę. Słowa, na które cze­ka­łam całe życie. Słowa, które już nic dla mnie nie zna­czą. Co może mieć zna­cze­nie, skoro nic nie jest praw­dą?

– No dawaj, na co cze­kasz? Idzie­my razem, tak jak się uma­wia­ły­śmy, tak? Ida chwy­ta mnie za nad­gar­stek i pró­bu­je cią­gnąć za sobą. Opie­ram się i obej­mu­ję jej dło­nie.

– Nie.

– Co ta­kie­go?

– Nie mo­żesz ze mną pójść. Idę sama.

– Co ty wy­ga­du­jesz, prze­cież to był nasz plan. Od za­wsze…

Wyj­mu­ję z kie­sze­ni urzą­dze­nie z na­gra­niem. Wci­skam Idzie do ręki.

– Bądź praw­dzi­wym zba­wie­niem.

Nasze palce długo ze­śli­zgu­ją się z sie­bie, ale w końcu tracą kon­takt. Idę. Sa­mot­na, w ciem­no­ści mrocz­nej jak nigdy. Pierw­szy sto­pień, drugi, trze­ci. Od­dech ka­pła­na na karku. Smród.

– Brawa dla wy­bra­nej! A teraz, opu­ście salę, aby mogła od­pra­wić swą ostat­nią po­ku­tę!

Ob­śli­nił mi kark. Lu­dzie po­słusz­nie wy­cho­dzą, jak za­wsze. Jak­kol­wiek dziw­nie to brzmi, czuję na sobie wzrok Idy. Ten mar­twy, pusty wzrok, który szuka mnie w mroku, aby się po­że­gnać. I wiem, że mimo, iż nie mamy oczu, pa­trzy­my teraz na sie­bie. Pa­trzy­my ser­ca­mi i umy­sła­mi, tak jak po­tra­fi­my naj­le­piej.

W końcu wrota za­trza­sku­ją się.

– Roz­bierz się. Do naga na­ka­zu­je Ka­płan, ude­rza­jąc mnie prę­tem w po­ślad­ki. Ciało do­brze zna to na­rzę­dzie.

Sły­szę teraz wszyst­kie te jęki i krzy­ki ko­biet, które do­bie­ga­ły zza sta­lo­wej bramy. Nie­raz, tar­ga­na cie­ka­wo­ścią, zo­sta­wia­łam po­dą­ża­ją­cy za cy­klem tłum i przy­kła­da­łam ucho. Dźwię­ki były ledwo sły­szal­ne, ale nie spo­sób było je po­my­lić z czymś innym. Po­ku­ta musi boleć, wma­wia­łam sobie. Po­ku­ta to po­ku­ta i tak musi być.

– Głu­cha je­steś!? Roz­bie­raj się, albo zaraz znaj­dzie się ktoś inny na twoje miej­sce!

– Nie – mówię krót­ko, bez emo­cji.

– To sam zedrę z cie­bie te łach­ma­ny, głu­pia pizdo, a potem cię ze­rżnę i wy­ba­to­żę, aż na­uczysz się słu­chać po­le­ceń!

Wszyst­kie wspo­mnie­nia wró­ci­ły nagle i nie­spo­dzie­wa­nie. Szcze­gól­nie te, które wy­ma­zy­wa­li mi pod­czas badań. Wy­ma­zy­wa­li! Tak, to dobre okre­śle­nie. Teraz to zro­zu­mia­łam.

– Cie­ka­we, Alek­sy, co na to twoja Ka­ro­lin­ka? Wie, co ro­bisz w pracy, czy ka­pła­nem je­steś po go­dzi­nach?

Ude­rza mnie pię­ścią w skroń. Nie upa­dam, choć nogi mocno dy­go­czą. Dzię­ki wy­czu­lo­nym zmy­słom sły­szę świst i re­agu­ję w od­po­wied­niej chwi­li. Łapię obu­rącz zimny pręt, chro­niąc twarz przed ko­lej­nym cio­sem. Szar­pie­my, prze­kli­na­my, plu­je­my, char­czy­my. Tłu­mio­na przez te wszyst­kie lata złość wzbie­ra we mnie, bu­zu­je, kipi. W końcu eks­plo­du­je z całą mocą.

Wy­ry­wam Ka­pła­no­wi pręt. Po­ty­ka się, zwala po stop­niach pod oł­tarz. Szyb­ko do niego do­ska­ku­ję i ude­rzam gdzie po­pad­nie. Chwy­ta mnie za kurt­kę i przy­cią­ga do sie­bie, ale nie daję się obez­wład­nić. Wbi­jam w coś zęby. To chyba ucho. Za­gry­zam, roz­szar­pu­ję. Za­czy­na wrzesz­czeć, ale nie mam za­mia­ru dać mu ani chwi­li na re­ak­cję.

– Pro­szę, oto Że­la­zne Oczy, su­kin­sy­nu!

Znaj­du­ję kciu­ka­mi na jego twa­rzy to, co mi nie­gdyś za­bra­no, i wbi­jam palce z ca­łych sił.

 

*

 

Pro­mie­nie słoń­ca śli­zga­ją się po skó­rze, zo­sta­wia­jąc na niej okru­chy cie­pła, a wiatr ła­sko­cze kark, sub­tel­nie pod­rzu­ca­jąc przy tym włosy. Nie są­dzi­łam, że ist­nie­je tak cu­dow­ne uczu­cie. Uczu­cie wol­no­ści i prze­strze­ni, pod­czas któ­re­go roz­ja­śnia się nawet wszech­obec­na ciem­ność.

Stoję na kra­wę­dzi cze­goś. Palce u stóp wiszą w po­wie­trzu.

Każdą se­kun­dę chło­nę całą sobą. Wdy­cham rześ­kie po­wie­trze i wy­obra­żam sobie życie tutaj, na górze. Dom z dużym ogro­dem. Ida stoi na ta­ra­sie i macha. Ma pięk­ne, błę­kit­ne oczy. Zza niej wy­bie­ga biały, pu­cha­ty pies, ra­do­śnie pę­dząc w moją stro­nę. Ale wizję prze­ry­wa głos tego, któ­re­go we wspo­mnie­niach Ka­płan zwał Ern­stem. Głos spo­koj­ny, cichy, sta­now­czy. Głos bez emo­cji, jakby na­le­żał do ro­bo­ta, nie czło­wie­ka.

– Jak my­ślisz, kto cię jutro po­kroi, a kto po­ju­trze zje?

Ręce i stopy mam zwią­za­ne. Ostry szpi­ku­lec wbija się w plecy.

Będę na cie­bie cze­kać, Ido. W tym, w na­stęp­nym, czy ja­kim­kol­wiek innym życiu. Wy­bu­du­je­my nasz wspól­ny dom, choć­by miał być stwo­rzo­ny wy­łącz­nie w na­szych umy­słach.

– Zrzu­cić jed­nost­kę ba­daw­czą o nu­me­rze zero zero trzy­dzie­ści dwa do dołu jeń­ców.

Pchnię­cie.

Spa­dam.

Wiatr jest przy­jem­ny nawet w ta­kiej chwi­li.

Nawet w ta­kiej chwi­li…

 

Koniec

Komentarze

Przy­po­mi­na się, luźno i od­le­gle, “Dzień try­fi­dów”. Bli­żej i sil­niej – opo­wia­da­nie z NF (lub NF wy­da­nie spe­cjal­ne), któ­re­go ty­tu­łu i au­to­ra od dawna nie pa­mię­tam. Ale ka­ni­ba­li­stycz­ne­go fi­na­łu nie za­po­mi­nam…

Nie po­dej­mu­ję się oceny tek­stu. Po­mi­mo tego, że czyta się do­brze, że in­try­gu­je. Przy­czy­ną tego stanu rze­czy jest nie­moż­ność, a może tylko nie­umie­jęt­ność, od­na­le­zie­nia sensu w do­ko­ny­wa­nych na mło­dych lu­dziach eks­pe­ry­men­tów. (?) Bo czy to są rze­czy­wi­ście ba­da­nia, czy tylko for­mo­wa­nie grupy tak ści­śle in­dok­try­no­wa­nych, ogłu­pio­nych, po­zba­wio­nych woli ludzi, któ­ry­mi w nie­od­gad­nio­nym celu za­ba­wia­ją się jacyś pseu­do­nau­kow­cy? Naj­kró­cej uj­mu­jąc, mię­dzy przy­czy­ną – nową bro­nią i wojną – a skut­kiem – odła­mem po­pu­la­cji zma­ni­pu­lo­wa­nym do słu­że­nia za­ba­wie swo­istej elity i za­mknię­tym w pod­zie­miach – nie do­strze­gam po­wią­za­nia, które by mnie prze­ko­ny­wa­ło do wizji Au­to­ra.

Cześć, Ada­mie.

Dzię­ku­ję za ko­men­tarz.

Nie czy­ta­łem tek­stu, o któ­rym wspo­mi­nasz, więc nie był na pewno in­spi­ra­cją.

Cie­szy mnie, że do­brze się czy­ta­ło i że in­try­go­wa­ło.

Co do po­wią­za­nia, któ­re­go nie do­strze­głeś – nie chcia­łem tego wy­kła­dać kawa na ławę. Ba, w ogóle nie chcia­łem tego wy­kła­dać, toteż wiemy je­dy­nie tyle, co sama bo­ha­ter­ka zdo­ła­ła się do­wie­dzieć. Umyśl­nie więc po­zo­sta­wi­łem wiele miej­sca na do­my­sły i po­łą­cze­nia, nie mó­wiąc wprost, kim są “zwy­ro­le” i do czego tak na­praw­dę dą­ży­li. Myślę jed­nak, że praw­da leży gdzieś po­środ­ku Two­ich spe­ku­la­cji. Chcia­łem uka­zać to po­nie­kąd przez po­stać ka­pła­na – w wi­zjach, czy dal­szej prze­szło­ści, nie­pew­ny tego ca­łe­go pro­jek­tu, szu­ka­ją­cy od­po­wie­dzi, a pod ko­niec po­zba­wio­ny skru­pu­łów psy­chol. Być może po­cząt­ko­we po­bud­ki były słusz­ne, ale z cza­sem prze­ro­dzi­ły się w fa­na­tycz­ne prak­ty­ki i wy­ko­rzy­sty­wa­nie ludzi?

 

Dzię­ki i po­zdra­wiam.

Lubię motyw sztucz­ne­go ob­lę­że­nia – jak w Sek­smi­sji, Me­trze, czy Bila jed­nom jedna ze­ml­ja (po­le­cam!). 

Zgrab­nie po­łą­czy­łeś dłuż­sze opisy z oszczęd­niej­szą formą. Gdzie trze­ba, wi­dzia­łem to, co za­pew­ne chcia­łeś, gdzie nie – mo­głem sobie sam do­po­wia­dać. Opo­wia­da­nie ma rytm.

 

Po­dob­nie jak AdamKB, za­sta­na­wia mnie cel badań, choć da się jakoś wy­wnio­sko­wać. Może to hi­sto­ria rodem z Na­sta­nia nocy  Asi­mo­va i Si­lver­ber­ga, może Zie­mię prze­nio­są ko­smi­ci na drugi skraj ga­lak­ty­ki, jak w Dok­to­rze Who, a może to po pro­stu zwy­ro­le, któ­rzy “chcą do­brze”, lub uspra­wie­dli­wia­ją się sami przed sobą. A może to me­ta­fo­ra, że za­śle­pie­ni lu­dzie stają się bar­ba­rzyń­ca­mi – a za­śle­pio­nym można być na kilka spo­so­bów. ;)

 

Po­do­ba­ło mi się, po­zdra­wiam!

Me­sem­bri, cześć.

Mam ten­den­cję do po­zo­sta­wia­nia pola do do­my­słów w tek­stach, tak jak i w tym opo­wia­da­niu. Cza­sa­mi lekko z tym prze­ho­lu­ję i wy­cho­dzi to na minus, cza­sa­mi na plus. Nie wiem, jak fi­nal­nie okaże się w tym przy­pad­ku, nie­mniej jed­nak po­sta­wi­łem na pewne nie­do­po­wie­dze­nia oraz zo­sta­wi­łem sporo miej­sca na in­dy­wi­du­al­ne po­łą­cze­nia in­for­ma­cji i zbu­do­wa­nia z nich wła­snej, czy­tel­ni­czej wizji.

 

a może to po pro­stu zwy­ro­le, któ­rzy “chcą do­brze”, lub uspra­wie­dli­wia­ją się sami przed sobą. A może to me­ta­fo­ra, że za­śle­pie­ni lu­dzie stają się bar­ba­rzyń­ca­mi – a za­śle­pio­nym można być na kilka spo­so­bów. ;)

We wszyst­kich Two­ich spe­ku­la­cjach jest wiele sensu :) A ostat­nie zda­nie cał­kiem zgrab­nie od­da­je to, co mię­dzy in­ny­mi chcia­łem prze­ka­zać.

 

Dzię­ki za ko­men­tarz i po­zdra­wiam. 

Cie­ka­we, cho­ciaż tro­chę rąb­nę­ło takim old­scho­olo­wym scien­ce fic­tion, które sza­nu­ję, ale ra­czej nie lubię. A z now­szych rze­czy to ,,Wyspa” (lo­te­ria + kłam­stwa wci­ska­ne ,,obiek­tom”). W sumie do­brze by to wy­glą­da­ło w pa­pie­ro­wym NF-ie, po­mi­ja­jąc lekko, hm, ło­pa­to­lo­gicz­ne prze­słu­cha­nie, które jak dla mnie tro­chę po­da­je czy­tel­ni­ko­wi wszyst­kie wy­ja­śnie­nia na tacy. Za­sta­na­wiam się, czy da­ło­by się to prze­ka­zać sub­tel­niej.

Ze świa­ta po­zna­wa­ne­go bez uży­cia wzro­ku, w do­dat­ku w spe­cy­ficz­nych wa­run­kach, można by, IMO, wy­cią­gnąć wię­cej. Może tro­chę wię­cej ja­kichś neo­lo­gi­zmów (Lena wy­da­je się cał­kiem elo­kwent­na, jak na dziew­czy­nę trzy­ma­ną od dziec­ka w pod­zie­miach; nie je­stem psy­cho­lo­giem dzie­cię­cym, ale czy pię­cio­lat­ka by tyle za­pa­mię­ta­ła?). Oso­bi­ście po­le­ciał­bym w ono­ma­to­pe­je. ;) 

Dom z dużym ogro­dem. Inga stoi na ta­ra­sie i macha.

A nie Ida? Czy coś mi umknę­ło?

Show us what you've got when the motherf...cking beat drops...

SNDWLKR, dzię­ki za wi­zy­tę.

Jasne, że da­ło­by się wy­cią­gnąć wię­cej, masz rację. Wy­cią­gną­łem tyle ile czu­łem za sto­sow­ne, ale pełna zgoda, że można pod­krę­cić to i owo. Jak w więk­szo­ści tek­stów. 

Co do pa­mię­ci pię­cio­lat­ki, aku­rat tu tro­chę ob­ra­cam się w tym te­ma­cie, i z moich do­mnie­mań po pierw­sze:

– każdy w mniej­szym lub więk­szym stop­niu prze­ży­wa pew­ne­go ro­dza­ju reset pa­mię­ci od mniej wię­cej 6 roku życia wstecz. Nie są to jed­nak sztyw­ne ramy, a sy­tu­acje sil­nie emo­cjo­nal­ne dla dziec­ka po­tra­fią tkwić w jego umy­śle przez całe życie. Sam pa­mię­tam kilka sy­tu­acji z wieku przed­szkol­ne­go, a więc wieku 5-6 lat, i to do­brze pa­mię­tam (mimo, że mię­dzy nimi jest pust­ka), a wła­śnie dla­te­go, że mocno wów­czas na mnie wpły­nę­ły w ja­kimś sen­sie. A myślę, że za­bra­nie od ro­dzi­ców i ośle­pie­nie jest dla dziec­ka wy­star­cza­ją­co sil­nym prze­ży­ciem, aby je za­pa­mię­tać.

Pod dru­gie:

– wizje były nie­ja­ko wy­wo­ły­wa­ne przy po­mo­cy tech­no­lo­gii (wy­wo­ła­ne po to, aby ska­so­wać nie­wy­god­ne frag­men­ty z pa­mię­ci).

 

A nie Ida? Czy coś mi umknę­ło?

Umknę­ło Ci, to trój­kąt był :P

A tak serio to dzię­ki za wy­ła­pa­nie.

 

Po­zdra­wiam.

Cześć,

 

Faj­nie wy­ko­rzy­sta­łeś motyw za­mknię­te­go, fał­szy­we­go świa­ta. Bar­dzo do­brze na­pi­sa­ne, przez co prze­le­cia­ło się przez tekst eks­pre­so­wo, będąc cie­ka­wym za­koń­cze­nia. Do­brze tek­sto­wi zro­bi­ło po­dzie­le­nie go na roz­dzia­li­ki (cykle) – dwie pie­cze­nie na jed­nym ogniu. Po­do­ba­ło mi się też, że wspól­nie z bo­ha­ter­ką prze­mie­rza­łem świat, roz­k­mi­nia­jąc jak to jest, nic nie wi­dząc – cie­ka­wa per­spek­ty­wa. Wy­da­je mi się, że ten motyw mo­głeś jesz­cze bar­dziej pod­krę­cić, uwy­dat­nia­jąc opisy pły­ną­ce z in­nych zmy­słów (oczy­wi­ście one się w tek­ście po­ja­wi­ły). Jak to mawia kla­syk: do­brze się ba­wi­łem :)

 

Co do cze­pial­stwa → zga­dzam się z SNDWLKR, że info w prze­słu­cha­niu jest zbyt ło­pa­to­lo­gicz­nie po­da­ne, szcze­gól­nie że przed mo­ty­wem prze­słu­cha­nia można się już do­my­ślić, o co cho­dzi, więc część rze­czy jest tam zbęd­na.

 

– Nie wiem, o kim ga­dasz. Obu­dzi­li mnie i po­wie­dzie­li, że na wa­szej zmia­nie bra­ku­je jed­ne­go pra­cow­ni­ka i mam się sta­wić. No to je­stem i pró­bu­ję kurwa nie za­snąć, więc po­da­waj to pier­do­lo­ne mię­sko szyb­ciej!

To mię­sko mi tu nie gra. Może po pro­stu mięso?

 

Mi­łe­go dzion­ka

grze­lu­lu­kas, hej.

 

Cie­szę się, że wiele za­bie­gów uży­tych w tek­ście jak i sam tekst oka­za­ły się dla Cie­bie dobrą za­ba­wą :)

 

Co do cze­pialstw, czyli pod­krę­ce­nie od­czuć zmy­sło­wych oraz motyw prze­słu­cha­nia – po do­głęb­nej kom­ple­ta­cji nad tymi za­gad­nie­nia­mi przy­zna­ję rację Tobie i wyżej ko­men­tu­ją­cym. No ale cóż, nie może być ide­al­nie, zwłasz­cza po nie­mal dwu­let­niej prze­rwie w ba­zgra­niu :P

 

Mię­sko uży­łem umyśl­nie, bo mia­łem wy­obra­że­nie ta­kiej Ha­lin­ki na pro­duk­cji i jakoś tak mi spa­so­wa­ło tego typu okre­śle­nie, ale jak to na­pi­sa­łeś to też za­czę­ło mnie draż­nić, osz Ty.

 

Dzię­ki za ko­men­tarz i mi­łe­go dzion­ka z wza­jem­no­ścią.

 

Za­po­mnia­łam już Re­alu­cu jakie we­so­łek opka pi­szesz. Uff…

Od po­cząt­ku wie­dzia­łam, że nie bę­dzie do­brze, ale za­koń­cze­nie i tak mnie za­sko­czy­ło.

Nie do końca wiem skąd Lena wie­dzia­ła o Ka­ro­lin­ce.

Bar­dzo dużo bólu, po­mi­jam po­ku­ty, po­ka­le­cze­nie, to ohyd­ne je­dze­nie i brak pry­wat­no­ści, ale roz­sta­nie z Idą, zwłasz­cza z tą nową świa­do­mo­ścią, jest okrop­ne.

In­try­gu­je mnie na­wią­za­nie do Is­la­mu, czy Ju­da­izmu i to per­fid­nie od­wró­co­ne.

Mam na­dzie­ję, że cho­ciaż wy­dłu­ba­ła mu te oczy sku­tecz­nie!

 

 

 

"nie mam jak po­rów­nać sa­mo­po­czu­cia bez ba­ła­ga­nu..." - Anan­ke

Am­bush, dzię­ki za wi­zy­tę i ko­men­tarz!

 

Za­po­mnia­łam już Re­alu­cu jakie we­so­łek opka pi­szesz.

Rad je­stem z tego, że mo­głem Ci przy­po­mnieć :D

 

Nie do końca wiem skąd Lena wie­dzia­ła o Ka­ro­lin­ce.

Chwi­lę wcze­śniej przy­po­mnia­ła sobie wizje/wspo­mnie­nia, które do­świad­cza­ła pod­czas badań, a tam była o niej mowa. 

 

In­try­gu­je mnie na­wią­za­nie do Is­la­mu, czy Ju­da­izmu i to per­fid­nie od­wró­co­ne.

Per­fid­ne od­wró­ce­nie umyśl­ne, a że wybór padł aku­rat na tę a nie inną re­li­gię, to już tak wy­szło.

 

Mam na­dzie­ję, że cho­ciaż wy­dłu­ba­ła mu te oczy sku­tecz­nie!

Też mam taką na­dzie­ję :D

 

Po­zdra­wiam!

Nawet mi się po­do­ba­ło, mrocz­ny świat i dra­ma­ty bo­ha­te­rów. I wszyst­ko opie­ra się na ilu­zji, baj­kach. Tak jak cały nasz świat współ­cze­sny.

au­da­ces for­tu­na iuvat

Fe­niks, dzię­ki za ko­men­tarz i cie­szę się, że Ci się po­do­ba­ło. A spo­strze­że­nie masz cał­kiem słusz­ne. Po­zdra­wiam

Hej, hej,

 

ge­ne­ral­nie mi się po­do­ba. Do­strze­gam jed­nak te wszyst­kie mi­nu­sy, które wska­za­li przed­pi­ś­cy – zwłasz­cza ło­pa­to­lo­gia od­słu­cha­ne­go na­gra­nia oraz brak po­wią­za­nia po­mię­dzy nową bro­nią a ba­da­nia­mi nad dzieć­mi. Wy­tłu­ma­cze­nie, że dzie­ci zo­sta­ły wy­łu­ska­ne z pa­to­lo­gicz­nych domów rów­nież wy­da­je mi się mocno na­cią­ga­ne.

Ja bym rów­nież nieco spo­wol­nił akcję i spó­bo­wał dodać ja­kieś ele­men­ty “po­zy­tyw­ne” tego pod­ziem­ne­go świa­ta, coś poza tą uni­kal­ną w grun­cie rze­czy mi­ło­ścią dwóch dziew­czyn. IMHO cykl po­wi­nien za­kła­dać jakąś “roz­ryw­kę”czy “speł­nie­nie”, brak tego ele­me­men­tu na­tu­ral­nie ro­dził­by bunt.

Do­dat­ko­wo w każ­dym to­ta­li­ta­ry­zmie dość spraw­nie dzia­ła me­cha­nizm in­wi­gi­la­cji i re­pre­sji – tutaj, poza dość ta­jem­ni­czym znik­nię­ciem Har­re­go, in­nych dzia­łań tego typu brak.

Pod­su­mo­wu­jąc – wię­cej i bar­dziej prze­my­śla­ne­go kon­ten­tu, ale sam po­mysł oce­niam bar­dzo po­zy­tyw­nie.

 

Daję klika.

 

Po­zdra­wiam!

Che mi sento di morir

Ba­se­ment­Key, hej, hej!

 

Co do mi­nu­sów, racja, już się z nimi po­go­dzi­łem i za­ak­cep­to­wa­łem.

Z tym spo­wol­nie­niem też się po­nie­kąd zga­dzam, gdyż zdaję sobie spra­wę, że czę­sto prze­sad­nie pędzę i mi­ni­ma­li­zu­ję pewne wątki i aspek­ty. No ale tak już mam. Zaś jeśli cho­dzi o po­zy­tyw­ne aspek­ty, to wła­śnie wątek mi­ło­ści miał być takim pod­trzy­my­wa­czem na duchu, a resz­ta ca­ło­ścio­wą i umyśl­ną bez­na­dzie­ją.

Co do buntu, ro­zu­miem Twój punkt wi­dze­nia, jed­nak z dru­giej stro­ny lu­dzie, któ­rzy nie znają in­ne­go życia i od dziec­ka są w taki a nie inny spo­sób tre­so­wa­ni, mu­sie­li­by ra­czej wy­krze­sać z sie­bie jakąś we­wnętrz­ną po­trze­bę buntu, tylko skąd by się ona wzię­ła, skoro ktoś nie wie, że może być ina­czej? Ba, myśli ra­czej, że wła­śnie po­słu­szeń­stwem do­pro­wa­dzi do wy­ma­rzo­ne­go, lep­sze­go życia. Do­pie­ro ten, kto od­krył praw­dę lub za­zna­jo­mił się z in­for­ma­cja­mi o świe­cie ze­wnętrz­nym (Harry), po­sta­no­wił coś zro­bić.

Re­pre­sje dla nie­po­słusz­nych jed­no­stek, na­to­miast skoro wszyst­kie są ślepo po­słusz­ne (ślepo – he he :P), to nie ma po­trze­by może do­dat­ko­wo ich w jakiś spo­sób na­ci­skać.

Na ko­niec oczy­wi­ście przy­zna­ję bez bicia, że z tego po­my­słu można było wy­ci­snąć wię­cej.

 

Dzię­ki za do­ce­nie­nie po­my­słu i klika!

 

Po­zdra­wiam!

Uhm… Ro­zu­miem Twój punkt wi­dze­nia. To spo­łe­czeń­stwo wy­da­je się taką zgrab­ną an­ty­uto­pią, z pracą, re­li­gią, od­po­czyn­kiem i na­dzie­ją na wy­ba­wie­nie przez lo­so­wa­nie. Tylko dla­cze­go ktoś to stwo­rzył? Wła­śnie tak dzia­ła­ją­ce? Czego tutaj mi bra­ku­je, ja­kie­goś ele­men­tu, który by spiął do kupy tę opo­wieść.

Che mi sento di morir

Ro­zu­miem Cię, gdyż spe­cjal­nie nie do­po­wie­dzia­łem tego i owego. Aby z kilku in­for­ma­cji można było sobie spiąć to wedle wła­sne­go uzna­nia.

Zdaję sobie jed­nak spra­wę, że być może prze­gią­łem w drugą stro­nę.

Na­stęp­nym razem trza le­piej na­sta­wić waj­chę do wy­środ­ko­wa­nia mię­dzy po­zo­sta­wie­niem pola do in­ter­pre­ta­cji dla czy­tel­ni­ka a kon­kre­ta­mi.

Ech, Re­alu­cu… Wiel­ce oso­bli­we to opo­wia­da­nie.

Z jed­nej stro­ny wcią­ga­ją­ce i bu­dzą­ce cie­ka­wość, a z dru­giej – kiedy już wie­dzia­łam, co tam się wy­pra­wia – na­pa­wa­ją­ce smut­kiem, współ­czu­ciem i swego ro­dza­ju nie­sma­kiem. No cóż, taki świat wy­my­śli­łeś i o takim świe­cie trak­tu­je ta hi­sto­ria.

Nie wiem, czy to wła­ści­we wy­zna­nie, ale muszę po­wie­dzieć, że czy­ta­ło się do­brze.

 

… I nie­chaj was nie zwo­dzą myśli pod­stęp­ne… → – …i nie­chaj was nie zwo­dzą myśli pod­stęp­ne

Skoro za­czy­nasz wie­lo­krop­kiem to ro­zu­miem, że czy­tam kon­ty­nu­ację wy­po­wie­dzi, więc po wie­lo­krop­ku, bez spa­cji, po­win­na być mała li­te­ra.

 

Coś w tym jest, bo je­stem nie­mal pewna… → Nie brzmi to naj­le­piej.

Pro­po­nu­ję: Coś w tym jest, bo mam nie­mal pew­ność

 

Ostat­nie okru­chy pa­mię­ci z po­przed­nie­go życia plą­ta­ją się… → Ra­czej: Ostat­nie okru­chy pa­mię­ci z po­przed­nie­go życia plą­czą się

 

Za­gry­zam zęby, przy­ci­skam dło­nie do twa­rzy. → Można za­gryźć usta/ wargę, ale nie można za­gryźć zębów. Zęby można za­ci­snąć.

 

… I pa­mię­taj­cie, że Roz­błysk nie był… → …i pa­mię­taj­cie, że Roz­błysk nie był

 

Nasz Pan Wszech­świa­ta za­cza­ro­wał słoń­ce i te wciąż jest nie­bez­piecz­ne… -> Nasz Pan Wszech­świa­ta za­cza­ro­wał słoń­ce i ono wciąż jest nie­bez­piecz­ne

 

Ra­cu­chy z pie­czo­ny­mi jabł­ka­mi ob­fi­cie po­kru­szo­ne cu­krem pu­drem. → Pew­nie miało być: Ra­cu­chy z pie­czo­ny­mi jabł­ka­mi ob­fi­cie opró­szo­ne cu­krem pu­drem.

 

– Wiem, my­śla­łem nad nią przy bu­tel­ce stu­let­nie­go whi­sky… → Whi­sky jest ro­dza­ju żeń­skie­go, więc: – Wiem, my­śla­łem nad nią przy bu­tel­ce stu­let­niej whi­sky…

 

–… I dla­te­go wła­śnie na­le­ży bez­gra­nicz­nie ufać Ha­ra­mo­wi!– …i dla­te­go wła­śnie na­le­ży bez­gra­nicz­nie ufać Ha­ra­mo­wi!

 

Setki ludzi ob­kła­da się me­ta­lo­wy­mi przed­mio­ta­mi… → Setki ludzi o­kła­dają się me­ta­lo­wy­mi przed­mio­ta­mi

Sprawdź zna­cze­nie wy­ra­żeń: ob­kła­dać sięokła­dać się.

 

Szu­ram gło­śno krze­słem, jak Harry za­zwy­czaj, który znik­nął.Szu­ram gło­śno krze­słem, jak za­zwy­czaj Harry, który znik­nął.

 

Łapię obu­rącz za zimny pręt→ Łapię obu­rącz zimny pręt

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Reg, dobry wie­czór.

Na wstę­pie uwy­pu­klę: nawet nie wiesz jak to do­brze prze­czy­tać Twój ko­men­tarz po ta­kiej prze­rwie. To jak skosz­to­wa­nie do­bre­go dania po nie­speł­na dwóch la­tach wpier­dzie­la­nia su­cha­rów.

Bar­dzo mnie cie­szy, że do­brze się czy­ta­ło mimo tej oso­bli­wo­ści i pew­nych nie­sma­ków.

No i jak za­wsze ra­du­ję się jak mysz do sera czy­ta­jąc Twoje po­praw­ki, bo choć­by człek robił dzie­sięć edy­cji, to Ty i tak wy­naj­dziesz nie­jed­ne smacz­ki.

Wszyst­ko po­pra­wio­ne.

Dzię­ku­ję za wi­zy­tę.

Po­zdra­wiam 

 

Re­alu­cu, przy­kro mi, że dwa lata kar­mi­łeś się su­cha­ra­mi, ale cie­szę się, że w końcu zja­dłeś coś do­bre­go. Dodam, że wy­łącz­nie od Cie­bie za­le­ży, jak Twoja dieta bę­dzie wy­glą­dać w przy­szło­ści. :D

Nie­zmier­nie mi miło, że ła­pan­ka zna­la­zła Twoje uzna­nie, a skoro do­ko­na­łeś po­pra­wek, mogę udać się do kli­kar­ni. :)

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Dodam, że wy­łącz­nie od Cie­bie za­le­ży, jak Twoja dieta bę­dzie wy­glą­dać w przy­szło­ści. :D

Zdaję sobie z tego spra­wę, dla­te­go wal­czę ze złymi na­wy­ka­mi z ca­łych sił :)

Dzię­ki za klika i do zo­ba­czy­ska!

Cześć!

 

Prze­czy­ta­łem już wczo­raj i wy­sła­łem do bi­blio­te­ki, ale nie mia­łem siły na pi­sa­nie ko­men­ta­rza. Praw­da jest taka, że dziś też nie mam siły, ale spró­bu­ję coś z sie­bie wy­krze­sać :)

No to za­cznij­my od tego, że ja tutaj widzę – nie wiem czy ce­lo­wą – in­spi­ra­cję “Atla­sem chmur” Da­vi­da Mit­chel­la, a kon­kret­niej tymi jego frag­men­ta­mi, które do­ty­czą życia i re­la­cji Sonmi i Yoony, a także tego, czym są, po co są i co się z nimi dzie­je, kiedy zo­sta­ją wy­bra­ne. AdamKB przy­wo­łał w ko­men­ta­rzu “Dzień try­fi­dów”, choć z ta­kich sta­rych kla­sy­ków to ra­czej bar­dziej pa­so­wa­ła­by “Zie­lo­na po­żyw­ka” (oryg. Soy­lent Green) – i po­dej­rze­wam, że o ten kon­kret­nie film mu cho­dzi­ło, a nie o Try­fi­dy. Ko­re­la­cja z Atla­sem Chmur jest mocna, choć kli­mat nieco inny.

Je­śli­bym miał po­dą­żać za tym, co mi jesz­cze Twoje opo­wia­da­nie przy­po­mi­na, to mu­siał­bym wy­mie­nić wszyst­kie filmy i książ­ki, które znam, a które za­wie­ra­ją motyw ka­ni­ba­li­zmu – więc tutaj łapie się nawet “Droga” Mac­Car­thy’ego, czy “Księ­ga oca­le­nia” z Den­ze­lem Wa­shing­to­nem.

Nie je­stem do końca prze­ko­na­ny do Two­je­go tek­stu. Jest nie­źle na­pi­sa­ny, motyw ka­ni­ba­li­zmu jest mocny, motyw oszu­ki­wa­nia ludzi dla ja­kichś ko­rzy­ści rów­nież, bo to two­rzy dys­to­pię lub jej na­miast­kę (wspo­mnia­na przez SNDWL­KRa “Wyspa”, ale też bar­dziej kla­sycz­na “Uciecz­ka Lo­ga­na”, albo – z pol­skie­go po­dwór­ka li­te­rac­kie­go – “Dom na wzgó­rzu” Kuby Ćwie­ka), w do­dat­ku wpro­wa­dzi­łeś opcję ro­mans i dy­rek­ty­wę “wiarą za ryj trzy­maj ho­ło­tę”. I choć każdy z tych mo­ty­wów jest dobry, dałby radę ucią­gnąć tekst, to mnie bra­ku­je tutaj ja­kiejś wy­raź­nej pod­wa­li­ny, na któ­rej to wszyst­ko jest zbu­do­wa­ne. Mó­wiąc bar­dziej kon­kret­nie – bra­ku­je mi kon­tek­stu dla tego, co robią Ernst i Alek­sy. Bo su­ge­ru­jesz, że to oni tym za­rzą­dza­ją, bo coś wie­dzą, bo ist­nie­je broń zdol­na wy­pa­lić oczy i po­zba­wić wzro­ku, więc oni prze­pro­wa­dza­ją sy­mu­la­cję, jak bę­dzie dzia­łać spo­łe­czeń­stwo po tej apo­ka­lip­sie. Ale skoro oni za­rzą­dza­ją, to przy tak dużym przed­się­wzię­ciu (wy­ła­py­wa­nie dzie­ci, po­zba­wia­nie ich wzro­ku, ła­pa­nie ofiar prze­ra­bia­nych na po­ży­wie­nie, utrzy­my­wa­nie całej in­fra­struk­tu­ry dla tych nie­szczę­śni­ków) muszą mieć ja­kieś za­ple­cze, do­dat­ko­we ręce do ro­bo­ty. I to jest chyba to, co mi naj­bar­dziej zgrzy­ta, bo to od­bie­ra wia­ry­god­ność Two­je­mu po­my­sło­wi. No dobra, to może być tajny pro­jekt rzą­do­wy, to może być fik­sa­cja mi­liar­de­ra psy­cho­la, to może być nawet za­ba­wa na­ukow­ców po­zba­wio­nych ha­mul­ców, ale jakby na to nie pa­trzeć, to dwie osoby cze­goś ta­kie­go nie ogar­ną. Moż­li­we, że w do­my­śle takie osoby, to­tum­fac­cy i po­ma­gie­rzy Ern­sta i Alek­sa, są, tylko że nie ma nawet pół słowa o nich, a to dla mo­je­go od­bio­ru źle.

Re­la­cja mi­ło­sna bo­ha­te­rek jest w po­rząd­ku, nie ma się czego cze­piać. Harry jest OK, bo może pa­no­wie E i A chcie­li zo­ba­czyć co się sta­nie, jeśli komuś dadzą wię­cej swo­bo­dy. Z po­sta­ci to ja mam pro­blem z Alek­sym jako Ka­pla­nem. Po co? To zna­czy ja ro­zu­miem, że re­li­gia to jedno z naj­po­tęż­niej­szych na­rzę­dzi kon­tro­li, ale mając kil­ka­na­ście ty­się­cy ślep­ców w ja­kimś od­izo­lo­wa­nym ha­bi­ta­cie, mając świe­że do­sta­wy jeń­ców do ćwiar­to­wa­nia, re­li­gia nie jest po­trzeb­na – wy­star­czy strach przed złym świa­tem i na­dzie­ja na od­zy­ska­nie wzro­ku. Czy­zby Alek­se­go po­nio­sło za bar­dzo i dla­te­go wy­my­ślił ja­kie­goś Ha­ra­ma? Czyż­by Alek­sy był za­kom­plek­sio­nym małym gnoj­kiem, któ­re­mu wła­dza po­prze­pa­la­ła styki jesz­cze bar­dziej niż były? No, dobra, ku­pił­bym to, ale to mi się gry­zie z pro­jek­tem rzą­do­wym, który naj­bar­dziej uwia­ry­gad­nia całe przed­się­wzię­cie.

Motyw prze­słu­cha­nia to oczy­wi­ście ło­pa­ta, i je­stem pe­wien, że masz tego świa­do­mość. Oczy­wi­ście ło­pa­to­lo­gia jest za­wsze mocno kry­ty­ko­wa­na, in­fo­dum­py są be, ale cza­sem ina­czej się nie da. I o ile sam ino­dump i ło­pa­to­lo­gia mi nie prze­szka­dza­ją, to już spo­sób w jaki Harry zwra­ca się do Ern­sta jest IMO sztucz­ny. Czemu sztucz­ny? Bo zbyt grzecz­ny, za mało emo­cjo­nal­ny i nieco za sztyw­ny. Gdyby tam dodać wię­cej wrza­sków, ja­kieś panie lek­ke­go oby­cza­ju, czy in­wek­ty­wy, to ten in­fo­dump zy­skał­by na wia­ry­god­no­ści.

Po­ma­ru­dził, po­joj­czył, ale w ogól­nym roz­ra­chun­ku mi się po­do­ba­ło, choć ja­kie­goś du­że­go wra­że­nia na mnie nie zro­bi­ło <ulu­bio­na emot­ka Baila>

 

Po­zdra­wiam ser­decz­nie :)

Q

 

PS. Za­po­mniał­bym o jed­nej, być może naj­waż­niej­szej, rze­czy.

Skoro Roz­bły­sku tak na­praw­de nie było, to dla­cze­go w tej fla­sh­bac­ko­wej roz­mo­wie Alek­se­go i Ern­sta pada coś ta­kie­go:

 

– Ernst?

– No?

– Co się z nimi stało?

– Z kim?

– Z ro­dzi­ca­mi tej małej. W sen­sie pod­czas, no wiesz, Roz­bły­sku. Jak mam ją niań­czyć, zanim tra­fi­my na dół, chce coś o niej wie­dzieć.

?

I ja się tutaj gubię – to był ten roz­błysk czy go nie było?

 

 

Known some call is air am

Outta, wiel­kie dzię­ki za tak ob­szer­ny ko­men­tarz. Wie­czo­rem tutaj wrócę i sze­rzej od­pi­szę.

gdy ktoś wdzie­ra się sub­tel­nie pod koł­drę.

Trud­no sobie wy­obra­zić ten pro­ces. Sub­tel­ne wdzie­ra­nie się. Może le­piej wsu­wa­nie?

 

Trze­ba po­wie­dzieć, że roz­ta­cza­nie mrocz­nych wizji wy­jąt­ko­wo do­brze Ci wy­cho­dzi. Mi cią­gle wy­cho­dzi, choć bru­tal­na, ale uto­pia.

To że coś jest nie tak zro­zu­mia­łem od razu z tej dzi­wacz­nej re­li­gii, gdzie Bóg zwie się Haram (czyli grzech po arab­sku), a po tra­dy­cyj­nych re­li­giach nie ma śladu. Gdyby ludz­kość po­ha­ra­tał taki ka­ta­klizm jak Roz­błysk, re­li­gia i kul­tu­ra ucier­pia­ły­by ra­czej po­wierz­chow­nie, no chyba że ludz­kość już wcze­śniej tak zde­gra­do­wa­ła, że mało co z nich zo­sta­ło.

Prze­ko­nu­ją­ca jest ewo­lu­cja an­ty­bo­ha­te­ra od nie po­zba­wio­ne­go su­mie­nia ba­da­cza do sa­dy­sty i de­ge­ne­ra­ta, który prze­pił su­mie­nie i po świń­sku ko­rzy­sta ze swo­jej wła­dzy, nawet swoją rolę gra nie­chluj­nie. We­dług mnie temat zo­stał po­trak­to­wa­ny nieco zbyt zdaw­ko­wo.

Cie­kaw je­stem świa­ta na po­wierzch­ni. Czy ten pod­ziem­ny obóz mię­sny jest jeden, czy jest ich cała sieć? Czy ist­nie­je jak hi­tle­row­skie obóz za­gła­dy, o któ­rych lu­dzie wie­dzie­li i nie wie­dzie­li za­ra­zem? Przy­pusz­czam, że ze spo­łe­czeń­stwem na po­wierzch­ni też dzie­je się coś nie­do­bre­go. Jako osoba nie lu­bią­ca opo­wia­dań, lubię pa­trzeć na po­do­ba­ją­ce mnie tek­sty, jako na frag­men­ty więk­szej ca­ło­ści, chciał­bym więc prze­czy­tać coś wię­cej z tego uni­wer­sum.

Outta, a więc tak:

Przede wszyst­kim dzię­ki za po­świę­co­ny czas. Wiem, jak każdy z nas cier­pi na jego brak, dla­te­go tym bar­dziej po­dwój­ne dzię­ki, gdyż Twój ko­men­tarz jest wiel­ce tre­ści­wy i po­moc­ny.

Jeśli cho­dzi o in­spi­ra­cje, nie będę wcho­dził głę­bo­ko w temat, gdyż nigdy, prze­nig­dy, kiedy coś piszę, nie opie­ram się na ja­kim­kol­wiek tek­ście/fil­mie ŚWIA­DO­MIE. Oczy­wi­ście wiele rze­czy, które ro­bi­my, my­śląc, że są nasze, pod­świa­do­mie są czer­pa­ne z tego, co znamy, no ale to już nie jest umyśl­ne zży­na­nie.

Co do pod­wa­li­ny, więk­szość ko­men­tu­ją­cych zwró­ci­ła na to uwagę, i zga­dzam się. Przy­naj­mniej po czę­ści. Pi­sa­łem gdzieś wyżej, że z pre­me­dy­ta­cją zo­sta­wi­łem wiele pola do wła­snej in­ter­pre­ta­cji, ale teraz już pra­wie je­stem prze­ko­na­ny, że jed­nak zbyt wiele.

Do­dat­ko­we ręce do ro­bo­ty – mamy wzmian­ki cho­ciaż­by o dok­to­rze, który ogar­nia temat badań, lub cho­ciaż­by go­ściach, któ­rzy za­no­szą bo­ha­ter­kę (zaraz po tym, jak obe­rwa­ła mię­chem w twarz) do sali sy­pial­nia­nej. Tak więc do­dat­ko­we po­sta­cie po­ja­wia­ją się, więc nie jest tak, że mamy wy­łącz­nie dwóch złych typów, jed­nak zdaję sobie spra­wę, że są to krót­kie mo­men­ty i być może nie­wie­le mó­wią­ce o szer­szej struk­tu­rze ca­łe­go przed­się­wzię­cia.

Co do Alek­se­go, Ni­kol­zol­lern ide­al­nie roz­pra­co­wał mój za­mysł, a więc po­zwo­lę sobie za­cy­to­wać:

Prze­ko­nu­ją­ca jest ewo­lu­cja an­ty­bo­ha­te­ra od nie po­zba­wio­ne­go su­mie­nia ba­da­cza do sa­dy­sty i de­ge­ne­ra­ta, który prze­pił su­mie­nie i po świń­sku ko­rzy­sta ze swo­jej wła­dzy, nawet swoją rolę gra nie­chluj­nie.

W za­sa­dzie po czę­ści może od­no­sić się to do obu tych złych, ale przede wszyst­kim chcia­łem na­kre­ślić zmia­nę ka­pła­na.

Ło­pa­ta ło­pa­tą po­zo­sta­nie, tak więc na­stęp­nym razem wpierw grzmot­nę się szpa­dlem w łeb, zanim ta­ko­wej w tek­ście użyję.

I ja się tutaj gubię – to był ten roz­błysk czy go nie było?

Roz­bły­sku nie było. W zda­niu:

Z ro­dzi­ca­mi tej małej. W sen­sie pod­czas, no wiesz, Roz­bły­sku.

Okre­śle­niem no wiesz chcia­łem za­zna­czyć, że to jest takie umow­ne dla nich okre­śle­nie. Nie chcia­łem bo­wiem jesz­cze na tym eta­pie prze­ka­zać wprost, że Roz­bły­sku nie było, więc nie byłem prze­ko­na­ny jaki za­bieg za­sto­so­wać. Jak widać Cie­bie wpro­wa­dzi­łem w za­gu­bie­nie w tym te­ma­cie, więc pew­nie można było zro­bić to w inny spo­sób le­piej.

 

Dzię­ki raz jesz­cze!

 

Ni­kol­zol­lern, i Tobie pra­gnę po­dzię­ko­wa­nia zło­żyć za ko­men­tarz.

Z tym wdzie­ra­niem chyba masz rację, ale jesz­cze jutro ze świe­żym umy­słem to roz­wa­żę.

Mrocz­ne wizje, oj tak. Nie­gdyś pi­sa­łem wiele lek­kiej fan­ta­sy, czę­sto YA itp. Z cza­sem jed­nak za­wład­nął mną mrok i teraz rzad­ko piszę coś, co mroku jest po­zba­wio­ne. Ale co zro­bić, z siłą ciem­no­ści nie wy­grasz.

O Twoim spo­strze­że­niu do­ty­czą­cym ewo­lu­cji pi­sa­łem wyżej, więc krót­ko po­wtó­rzę, że jest cał­kiem traf­na.

Na­to­miast co do aspek­tów, któ­rych je­steś cie­kaw, po­wie­lam Twą cie­ka­wość. Myślę, że tego ro­dza­ju wizja świa­ta może być spo­koj­nie roz­wi­nię­ta. Ba, praw­do­po­dob­nie gdy­bym nie był zwo­len­ni­kiem krót­szych opo­wia­dań i zro­bił z tego ob­ję­tość x2, wów­czas był­bym w sta­nie po­do­my­kać wszyst­ko to, co spra­wia nie­do­syt czy­ta­ją­cym.

 

Po­zdra­wiam! 

 

 

Jeśli cho­dzi o in­spi­ra­cje, nie będę wcho­dził głę­bo­ko w temat, gdyż nigdy, prze­nig­dy, kiedy coś piszę, nie opie­ram się na ja­kim­kol­wiek tek­ście/fil­mie ŚWIA­DO­MIE.

To słowo pi­sa­ne cap­sem jest tutaj klu­czo­we. Kilka razy zda­rzy­ło mi się coś “wy­my­ślić”, a potem, kiedy nad tym my­śla­łem, do­cho­dzi­łem o mo­men­tu, kiedy uświa­da­mia­łem sobie, że gdzieś coś po­dob­ne­go czy­ta­łem/wi­dzia­łem/sły­sza­łem. Oczy­wi­ście, Re­alu­cu, to nie jest żaden za­rzut, czy próba dys­kre­dy­to­wa­nia Two­je­go tek­stu, tylko po pro­stu pat­tern re­co­gni­tion, które robi mój mózg w trak­cie lek­tu­ry w za­sa­dzie każ­de­go tek­stu – i nie tylko por­ta­lo­we­go :)

 

Tak więc do­dat­ko­we po­sta­cie po­ja­wia­ją się, więc nie jest tak, że mamy wy­łącz­nie dwóch złych typów, jed­nak zdaję sobie spra­wę, że są to krót­kie mo­men­ty i być może nie­wie­le mó­wią­ce o szer­szej struk­tu­rze ca­łe­go przed­się­wzię­cia.

Mu­sia­ły mi umknąć te do­dat­ko­we po­sta­ci :/ No cóż, dobra, rze­czy­wi­ście one są, ale po­trak­to­wa­ne tak zdaw­ko­wo, że wy­glą­da to dla mnie tak, jakby ta dwój­ka ogar­nia­ła całe przed­się­wzię­cie.

 

W za­sa­dzie po czę­ści może od­no­sić się to do obu tych złych, ale przede wszyst­kim chcia­łem na­kre­ślić zmia­nę ka­pła­na.

OK. Skoro taki był za­mysł, to nie ma się co cze­piać :)

 

Okre­śle­niem no wiesz chcia­łem za­zna­czyć, że to jest takie umow­ne dla nich okre­śle­nie.

Tak po­dej­rze­wa­łem, i tak to sobie tłu­ma­czy­łem, bo to je­dy­ny lo­gicz­ny wnio­sek. W innym wy­pad­ku by­ła­by to duża nie­kon­se­kwen­cja fa­bu­lar­na :) Teraz już wiem na pewno, więc jest git :)

 

Po­zdra­wiam ser­decz­nie

Q

Known some call is air am

Re­aluc, ży­je­my w upa­dłym świe­cie i mrok w nim jest wszech­obec­ny, jak i w nas upa­dłych isto­tach. Nie jest on jed­nak nie­zwy­cię­żo­ny. Jest pa­so­ży­tem po­zba­wio­nym wła­sne­go bytu, lecz czy­ha­ją­cy nie­ustan­nie, by za­wład­nąć cu­dzym. Jak po­wie­dział ktoś mądry, świat bez gówna jest nie­wia­ry­god­ny. Na tym bu­du­je się dra­mat eg­zy­sten­cji.

Nie piszę lek­kie­go fan­ta­sy. Po­my­sły mam ra­czej twar­de, choć moim zda­niem nie mrocz­ne.

Outta,

Ro­zu­miem Twoje od­czu­cia, tak więc do­cho­dzi­my do peł­ne­go kon­sen­su­su.

 

Teraz już wiem na pewno, więc jest git :)

 

No i gi­ta­ra :)

 

 

Ni­kol­zol­lern,

 

świat bez gówna jest nie­wia­ry­god­ny.

Nie­ste­ty, ale zga­dzam się z tym stwier­dze­niem. 

Chyba jesz­cze nie ko­men­to­wa­łeś ni­cze­go mo­je­go. Je­stem cie­kaw Two­ich wra­żeń od Uni­wer­sum Wiel­kiej Rze­szy.

Ni­kol­zol­lern

wy­da­ję mi się, że nie­gdyś czy­ta­łem jakiś Twój tekst, choć nie je­stem pe­wien, czy ko­men­to­wa­łem.

Nie­mniej jed­nak zer­k­nę na pewno w naj­bliż­szym cza­sie.

Bar­dzo fajne opo­wia­da­nie, po­do­ba­ło mi się :)

Przy­no­szę ra­dość :)

:)

Re­alu­cu, nie na­pi­sa­łeś, że to hor­ror, więc za­czą­łem czy­tać. Wcią­gnę­ło i nie ża­łu­ję. Wpraw­dzie hu­mo­ru nie po­pra­wia, ale warto prze­czy­tać. Ja bym dał tag hor­ror. Po­zdro­wie­nia. :)

Koalo, hej.

Ten tekst rze­czy­wi­ście hu­mo­ru nie po­pra­wi, jak pew­nie więk­szość moich (choć daw­niej czę­ściej po­ry­wa­łem się na hu­mo­ry­stycz­ne tek­sty), tym bar­dziej cie­szę się, że Cię wcią­gnę­ło i do­czy­ta­łeś do końca, wbrew wła­snym pre­fe­ren­cjom.

Jeśli cho­dzi o tag hor­ror, ra­czej go nie dodam. Ja wiem, że jest mo­men­ta­mi tro­chę prze­ra­ża­ją­co, obrzy­dli­wie i krwa­wo, ale nie je­stem prze­ko­na­ny, czy tego typu hi­sto­rię można pod ten ga­tu­nek za­kwa­li­fi­ko­wać. 

Po­zdra­wiam!

 

Nowa Fantastyka