- Opowiadanie: AP - Lustereczko

Lustereczko

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Oceny

Lustereczko

1.

Wpa­try­wa­łem się w wi­szą­cy nad drzwia­mi zegar. Jesz­cze tylko pół go­dzi­ny. Wska­zów­ka se­kund­ni­ka prze­ska­ki­wa­ła w zwol­nio­nym tem­pie, jakby chcia­ła zro­bić mi na złość. Przy­ję­ty model biz­ne­so­wy ewi­dent­nie się nie spraw­dzał. Nie mia­łem z tej swo­jej dzia­łal­no­ści ani pie­nię­dzy, ani sa­tys­fak­cji. Po­raż­ka. Poza tym nie zna­łem się na tej ro­bo­cie.

Kiedy wy­wa­li­li mnie z po­li­cji, za­ło­ży­łem agen­cję de­tek­ty­wi­stycz­ną. Pla­no­wa­łem zaj­mo­wać się po­szu­ki­wa­niem za­gi­nio­nych osób, roz­wią­zy­wa­niem spraw kry­mi­nal­nych, przy któ­rych ofi­cjal­ne or­ga­ny nie da­wa­ły rady, wy­wia­dem go­spo­dar­czym i… tym po­dob­ny­mi. Za­ło­ży­łem, że klien­ci będą pchać się drzwia­mi i okna­mi i wtedy do­wiem się kon­kret­nie, ja­ki­mi spra­wa­mi zaj­mu­je się pry­wat­ny de­tek­tyw. Skoń­czy­ło się na zbie­ra­niu do­wo­dów zdra­dy mał­żon­ków. A i na tym polu nie mo­głem po­chwa­lić się żad­ny­mi suk­ce­sa­mi.

Byłem na ba­kier z no­win­ka­mi tech­nicz­ny­mi, niezbędnymi w tej ro­bo­cie. Te wszyst­kie GPS-y, ka­mer­ki in­ter­ne­to­we, pod­słu­chy, ha­ko­wa­nie, media spo­łecz­no­ścio­we to była czar­na magia. Dla mnie pod­sta­wo­wy­mi atry­bu­ta­mi de­tek­ty­wa były ka­pe­lusz oraz pa­pie­ros, który błąka się z jed­ne­go do dru­gie­go ką­ci­ka ust.

Spra­wi­łem sobie ka­pe­lusz, ale go nie uży­wa­łem. Głu­pio się w nim czu­łem, bo też głu­pio wy­glą­da­łem. Wi­siał więc jak re­kwi­zyt na sto­ja­ku tuż przy wej­ściu. Pa­pie­ro­sy, wia­do­mo, są fo­to­ge­nicz­ne i każdy de­tek­tyw, zwłasz­cza ten w ka­pe­lu­szu, do­brze się z nimi pre­zen­tu­je. Za­pa­li­łem raz, wkrót­ce po otwar­ciu agen­cji, ale się za­krztu­si­łem. Wrzu­ci­łem pacz­kę do szu­fla­dy biur­ka i wię­cej tam nie za­glą­da­łem. Przez ty­dzień w po­ko­ju śmier­dzia­ło, więc sie­dzia­łem przy otwar­tym oknie. Był gru­dzień, prze­zię­bi­łem się i dwa mie­sią­ce prze­cho­ro­wa­łem.

W re­cep­cji biu­row­ca po­wie­dzie­li, że wielu klien­tów py­ta­ło o moją agen­cję. Jej cza­so­we za­mknię­cie wzbu­dzi­ło jed­nak po­dej­rze­nie, że to firma krzak i ja­kieś oszu­stwo. Już na star­cie mia­łem kiep­ską re­pu­ta­cję.

Długo mu­sia­łem cze­kać na pierw­szych klien­tów. Do­sta­wa­łem marne spra­wy za marne pie­nią­dze. Moją spe­cjal­no­ścią stały się zdra­dy mał­żeń­skie wśród dołów spo­łecz­nych. Prze­waż­nie nikt ni­ko­go nie zdra­dzał i to w sumie było przy­czy­ną fru­stra­cji zle­ce­nio­daw­ców. Bo jeśli nie zdra­da, to co innego odbierało chęć do pożycia? A roz­wód z winy part­ne­ra wiele by uła­twił i otwo­rzył drogę do zwią­za­nia się z ko­chan­ką lub ko­chan­kiem bez po­no­sze­nia fi­nan­so­wych kon­se­kwen­cji. A jak już do­star­czy­łem zdję­cia i na­gra­nia do­wo­dzą­ce wia­ro­łom­stwa, to się oka­zy­wa­ło, że aku­rat ten klient ocze­ki­wał in­ne­go roz­strzy­gnię­cia. I tak źle i tak nie­do­brze.

Mu­sia­łem coś zro­bić, bo z tej mojej dzia­łal­no­ści nie dało się wyżyć. Spę­dza­łem więc całe dnie na snu­ciu pla­nów. Po pierw­sze In­ter­net. Nie mia­łem żad­nej pro­fe­sjo­nal­nej stro­ny. Po­dej­rze­wa­łem, że tylko dzię­ki por­ta­lo­wi zna­ny­de­tek­tyw ktoś od czasu do czasu do mnie tra­fiał. Wa­ru­nek był jeden – nie prze­czy­tał opi­nii. Bo tam były tylko takie w stylu: „od­ra­dzam”, „oszu­stwo”, „ser­decz­nie nie po­le­cam”.

Ko­niec roz­my­ślań. Jakoś prze­trwa­łem ko­lej­ny dzień w ro­bo­cie. Za pięć szó­sta – pora do domu. Te pięć ostat­nich minut po­sta­no­wi­łem wy­peł­nić prze­cią­ga­niem się, rzu­ca­niem okiem na biur­ko, wy­ci­ska­niem ja­kie­goś prysz­cza przed lu­strem. Wsta­łem i za­czą­łem się prze­cią­gać, gdy przez szkla­ne drzwi zo­ba­czy­łem syl­wet­kę ko­bie­ty. Za­pu­ka­ła.

– Pro­szę!

Od razu ją po­zna­łem.

– Czy mogę? Nie za późno przy­szłam? – za­py­ta­ła, ale chyba nie ocze­ki­wa­ła od­po­wie­dzi. We­szła, roz­pię­ła płaszcz, roz­sia­dła się w fo­te­lu przed biur­kiem, za­kła­da­jąc nogę na nogę.

– Wła­ści­wie już za­my­ka­my. Mo­że­my odło­żyć wi­zy­tę do jutra? Czy to coś pil­ne­go?

– Coś pil­ne­go. Mogę za­pa­lić? – Nie cze­ka­jąc na przy­zwo­le­nie, wy­cią­gnę­ła pa­pie­ro­sa, któ­re­go wło­ży­ła do prze­raź­li­wie dłu­giej lufki. Usłuż­nie po­da­łem jej ogień. – Po­czę­stu­je się pan?

– Mam swoje. – Co było robić? Wy­cią­gną­łem fajki z szu­fla­dy i za­pa­li­łem.

– Ma pan po­piel­nicz­kę?

– Strze­pu­ję na pod­ło­gę.

Przez chwi­lę pa­trzy­li­śmy na sie­bie w mil­cze­niu. Za­sta­na­wia­łem się, czy mnie po­zna­ła. Kiedy wi­dzie­li­śmy się ostat­ni raz, była pod­lot­kiem, a na tu­tej­sze stan­dar­dy dziec­kiem. Może w takim razie nie. Ale czy to moż­li­we, żeby tra­fi­ła do mnie przez przy­pa­dek?

– To czym mogę słu­żyć?

– Szu­kam pew­nej osoby.

– Spe­cja­li­zu­ję się w ta­kich spra­wach. O kogo cho­dzi?

– O moją sio­strę.

Wzią­łem dłu­go­pis do ręki. Wła­ści­wie po­wi­nie­nem zro­bić no­tat­kę na lap­to­pie, ale wy­łą­czy­łem rzę­cha. Zanim by się uru­cho­mił, mi­nę­ło­by z pięt­na­ście minut i wy­szło­by jesz­cze go­rzej.

– Pro­szę coś wię­cej po­wie­dzieć. Na po­czą­tek na­zwi­sko.

– Na­zwi­sko nic panu nie powie. Ale na pewno pan ją zna. To Ge­ne­vie­ve. Ta Ge­ne­vie­ve.  

– Przy­kro mi, nic mi to nie mówi – skła­ma­łem. Kto nie znał­by tej słyn­nej mo­del­ki?

– A to? – Ko­bie­ta wy­cią­gnę­ła plik zdjęć.

Rzu­ci­łem okiem.

– Pró­bo­wa­ła pani In­ter­ne­tu?

– Oczy­wi­ście. Widzi pan, ona za­gi­nę­ła.

Nic tu się nie zga­dza­ło. Za cien­ki bolek ze mnie na taką spra­wę. Mu­sia­ło się za tym kryć coś wię­cej. Coś, co się­ga­ło mojej prze­szło­ści, kiedy jesz­cze nie byłem stąd.

– Zgło­si­ła to pani po­li­cji?

– To de­li­kat­na kwe­stia. Wo­la­ła­bym za­cho­wać dys­kre­cję.

Jak się z tego wy­mi­gać? Roz­par­łem się na krze­śle i aku­rat w tym mo­men­cie coś mi strze­li­ło do głowy, że po­sta­no­wi­łem po­ło­żyć nogi na stole. Do tej pory przy in­nych klien­tach nie mia­łem oka­zji, by wy­ko­nać ten iko­nicz­ny gest. Przy tej ele­ganc­kiej ko­bie­cie, pa­lą­cej przez lufkę, uzna­łem, że bę­dzie się faj­nie kom­po­no­wał. Prze­chy­li­łem się zbyt­nio i wy­wa­li­łem na pod­ło­gę. Gwał­tow­nie wsta­jąc, za­ha­czy­łem nosem o pa­ra­pet. Wy­cią­gną­łem chu­s­tecz­kę hi­gie­nicz­ną, by za­ta­mo­wać krew.

– Wszyst­ko w po­rząd­ku? Nic się panu nie stało?

– Nie, pro­szę się nie mar­twić. – Usia­dłem na krze­śle i prze­chwał­ką spró­bo­wa­łem za­trzeć nie­ko­rzyst­ne wra­że­nie. – Wie pani, je­stem za­wa­lo­ny ro­bo­tą. Chyba nie znaj­dę czasu na tę spra­wę. Wy­da­je się pro­sta, więc pro­szę po­szu­kać ja­kie­goś in­ne­go de­tek­ty­wa w In­ter­ne­cie.

– Wła­śnie tam zna­la­złam pana – prze­rwa­ła. Czyż­by jed­nak przez przy­pa­dek do mnie tra­fi­ła?

– Do­my­śli­łem się, ale cho­dzi mi o…

– Bar­dzo pro­szę mi nie od­ma­wiać. – Po­ło­ży­ła ręce na moich, za­trze­po­ta­ła rzę­sa­mi i po­pa­trzy­ła, roz­sze­rza­jąc źre­ni­ce. Jak one to robią? Po­czu­łem w trze­wiach siłę jej uroku. – Je­stem go­to­wa na wiele. Pro­szę podać mi swoją cenę.

Wy­cią­gną­łem ręce i się od­su­ną­łem. Jesz­cze chwi­la, a był­bym stra­co­ny.

– Jeden kru­ger­rand dzien­nie plus kosz­ty ope­ra­cyj­ne.

– Roz­sąd­na cena. – A mnie wy­da­wa­ła się za­po­ro­wa.

– Za­sta­no­wię się. Spraw­dzę, czy mogę po­prze­su­wać ter­mi­ny.

– Będę cze­kać do jutra. Je­stem go­to­wa po­dwo­ić cenę. A także, jak już wspo­mnia­łam, dodam pre­mię w ja­kiejś innej po­sta­ci – po­wie­dzia­ła za­lot­nie, przy­gry­za­jąc ko­smyk wło­sów. Po chwi­li jed­nak zmie­ni­ła ton na po­waż­ny. – Ale ofer­ta nie bę­dzie cze­kać wiecz­nie. Ma pan czas do jutra, do dwu­dzie­stej dru­giej. Tu mnie pan znaj­dzie. – Po­da­ła mi wi­zy­tów­kę z nazwą ho­te­lu, wsta­ła i skie­ro­wa­ła się do wyj­ścia.

– A pani god­ność?

– Je­stem za­mel­do­wa­na pod na­zwi­skiem Ka­ro­li­na Schne­eball. Do zo­ba­cze­nia.

 

2.

Nie mia­łem nic wię­cej do ro­bo­ty, więc szyb­ko wró­ci­łem do domu i po­sze­dłem do ła­zien­ki. Po­sta­no­wi­łem wziąć zimny prysz­nic. Do­pie­ro tu, pa­trząc w lu­stro, uświa­do­mi­łem sobie, że od czasu mo­je­go nie­for­tun­ne­go upad­ku z nosa zwi­sa­ła mi pa­pie­ro­wa chu­s­tecz­ka. Twar­da ta Ka­ro­li­na. Miz­drzy­ła się bez mru­gnię­cia okiem mimo tego kre­tyń­skie­go wi­do­ku. Wy­ją­łem pa­pier. Na szczę­ście nos nie wy­da­wał się mocno uszko­dzo­ny. Ina­czej mu­siał­bym cho­dzić z głu­pim opa­trun­kiem na twa­rzy. A tego jesz­cze nie grali.

Po­ło­ży­łem się do łóżka. Przed snem po­sta­no­wi­łem po­ser­fo­wać po sieci. Ge­ne­vie­ve. Spraw­dzi­łem jej konta spo­łecz­no­ścio­we. Wcze­śniej bar­dzo ak­tyw­na, od kilku dni nie umie­ści­ła żad­ne­go postu. Od­szu­ka­łem dane kon­tak­to­we do niej, do jej agen­ta i paru miejsc, gdzie mógł­bym się cze­goś do­wie­dzieć.

Było już za późno, by gdzie­kol­wiek dzwo­nić. Zde­cy­do­wa­łem się iść spać i kon­ty­nu­ować śledz­two na­za­jutrz. Miał­bym kilka go­dzin, by coś usta­lić i oce­nić, czy pod­jąć się za­da­nia. Wiedź­ma ofe­ro­wa­ła nie­złe pie­nią­dze. Wie­dzia­łem jed­nak, że to nie one po­win­ny być w tej sy­tu­acji naj­waż­niej­sze.

Nagle mnie oświe­ci­ło. Pal­ną­łem te­atral­nie otwar­tą dło­nią w czoło. Ze­rwa­łem się z łóżka i po­sze­dłem do kuch­ni. Spraw­dzi­łem mleko w lo­dów­ce. Nie było skwa­śnia­łe!

Ostat­nio uprzy­krza­ły mi życie drob­ne nie­do­god­no­ści. Na­gro­ma­dze­nie tych zda­rzeń nie mogło być przy­pad­ko­we. To cią­głe po­szu­ki­wa­nie klu­czy do sa­mo­cho­du, oku­la­rów, ko­mór­ki czy in­nych dro­bia­zgów. Za­gi­nio­ne rze­czy znaj­dy­wa­ły się nagle w miej­scach wie­lo­krot­nie już prze­ze mnie spraw­dza­nych. Igno­ro­wa­łem te zda­rze­nia. Wy­pie­ra­łem moż­li­wą przy­czy­nę. I kilka dni temu wszyst­ko usta­ło. Nie mia­łem pro­ble­mu z pi­lo­tem do te­le­wi­zo­ra czy mysz­ką od lap­to­pa.

Ubra­łem się, wzią­łem naj­po­trzeb­niej­sze rze­czy i wy­sze­dłem z domu. Nie było sensu cze­kać do rana.

Prze­pro­wa­dzacz miał swoje biuro w ja­kiejś su­te­re­nie. Nigdy nie spał. I tym razem w jego oknie pa­li­ło się świa­tło. Był nie­za­wod­ny. Wsze­dłem. Sie­dział przy kon­tu­arze, po­chy­lo­ny nad ja­ki­miś pa­pie­ra­mi. Wy­glą­dał jak urzęd­ni­k czy buk­ma­che­r z pierw­szej po­ło­wy dwu­dzie­ste­go wieku.

– Witam sza­now­ne­go pana. Czym mogę słu­żyć?

– Dzień dobry. Za­gnieź­dzi­ły się u mnie kur­du­ple – prze­sze­dłem od razu do rze­czy.

– Czyż­by? – Po­pa­rzył na mnie znad oku­la­rów.

– Nie­chyb­nie – od­po­wie­dzia­łem i od razu wy­czu­łem fałsz w tej od­po­wie­dzi.

– Wal­de­mar, o ile do­brze pa­mię­tam?

– Tak, jam ci jest. – Nie wiem, co mi od­bi­ło.

– Ulu­bio­ny gwar­dzi­sta Al­ber­ta.

– Chyba jed­nak nie­ulu­bio­ny. Sie­dzę tu od lat i nikt ni­cze­go ode mnie nie chce, a de­le­ga­cja nie zo­sta­ła od­wo­łana. Może teraz coś się wy­ja­śni.

Prze­pro­wa­dzacz wstał i pod­szedł do szaf­ki z ma­ły­mi szu­flad­ka­mi. Wy­su­nął jedną z nich i po prze­wer­to­wa­niu wy­cią­gnął kar­to­nik. Prze­czy­tał, co było do prze­czy­ta­nia, po­my­ślał, po­dra­pał się w głowę i rzekł:

– Zle­ce­nie od­wo­ła­ne.

– Kie­dyż to? – Tfu, tfu, tfu. – Kiedy?

– Czte­ry dni temu.

– O co cho­dzi­ło i z ja­kie­go po­wo­du zle­ce­nie zo­sta­ło wy­co­fa­ne?

– Nie wiem, czego klient chciał od cie­bie, ale wy­co­fał się z po­wo­du usta­nia przy­czyn, dla któ­rych to zle­ce­nie miało mieć miej­sce.

– Czyli spra­wa roz­wią­za­ła się sama?

– Na to wy­glą­da.

Za­sta­no­wi­łem się, co robić. Zle­ce­nie od kur­du­pli i jego od­wo­ła­nie oraz wi­zy­ta wiedź­my mu­sia­ły być ze sobą zwią­za­ne. Wy­klu­czy­łem przy­pa­dek.

– Muszę przejść na Naszą Stro­nę – po­wie­dzia­łem.

– Klient od­wo­łał zle­ce­nie. Bę­dziesz mu­siał za­pła­cić z wła­snej kie­sze­ni.

– Jasna spra­wa. – Rzu­ci­łem so­li­da na ladę.

– Przy­kro mi. Staw­ka wzro­sła. To wy­star­czy tylko na one way tic­ket.

– Niech bę­dzie, ale ru­sza­my teraz.

– Umowa stoi.

Prze­pro­wa­dzacz zdjął ochra­nia­cze z ra­mion, oku­la­ry i da­szek z czoła, potem ma­ry­nar­kę. Wy­pro­sto­wał się, wy­cią­gnął, na­brał po­wie­trza, dzię­ki czemu za­pad­nię­ta klata wy­raź­nie się po­więk­szy­ła, za­ło­żył kurt­kę tra­per­ską, zmierz­wił uli­za­ną wcze­śniej bród­kę, wy­cią­gnął ręce przed sie­bie i po złą­cze­niu pal­ca­mi wydał serię stęk­nięć. Pod­szedł do jed­nej z szaf i po otwar­ciu drzwi za­pro­sił mnie do środ­ka.

Prze­su­ną­łem kilka wie­sza­ków z ciu­cha­mi i po paru kro­kach zna­la­złem się w wą­skim ko­ry­ta­rzu. Prze­wod­nik był tuż za mną i trzy­ma­jąc po­chod­nię, roz­świe­tlał mi drogę. Nie za­uwa­ży­łem, kiedy ją za­pa­lił i skąd wy­cią­gnął.

– Dalej! – za­ko­men­de­ro­wał.

Sze­dłem, nie za­trzy­mu­jąc się aż do pierw­sze­go roz­wi­dle­nia.

W prawo, w lewo, pro­sto. Po ko­lej­nym roz­sta­ju prze­sta­łem kon­tro­lo­wać drogę. Do­szli­śmy do krę­tych scho­dów, któ­ry­mi ze­szli­śmy kil­ka­set stop­ni. Mu­ro­wa­ny ko­ry­tarz wkrót­ce zmie­nił się w wy­żło­bio­ny w skale tunel. Mo­gli­śmy po­tknąć się o wy­sta­ją­ce gdzie­nie­gdzie ko­rze­nie lub o nie­rów­ne ka­mien­ne chod­ni­ki. Mi­ja­li­śmy sze­ro­kie ja­ski­nie i wą­skie przej­ścia. Do­tar­li­śmy do ko­lej­nych scho­dów, które za­pro­wa­dzi­ły nas do drew­nia­nej izby.

– Je­ste­śmy na miej­scu. Za­pła­ci­łeś za przej­ście tylko w jedną stro­nę. Jak za­ła­twisz swoje spra­wy, to wiesz, gdzie mnie szu­kać. Chyba że zde­cy­du­jesz się zo­stać na stałe.

– Dąb na Skra­ju?

– Tak.

– To wy­cho­dzę.

– Po­wo­dze­nia.

Po wyj­ściu z izby sta­ną­łem przed ol­brzy­mim bu­kiem. Ob­sze­dłem go, ale żad­nej moż­li­wo­ści wej­ścia do środ­ka, mimo licz­nych dziu­pli, nie zna­la­złem.

 

3.

Ro­zej­rza­łem się. W za­sied­mio­gór­skim lesie pa­no­wa­ła upior­na po­go­da. Mię­dzy po­zba­wio­ny­mi liści drze­wa­mi hulał mroź­ny wiatr, a wil­got­ne po­wie­trze prze­ni­ka­ło przez ubra­nie. Wokół nie wi­dzia­łem żad­nych sa­re­nek ani ko­lo­ro­wych ptasz­ków, tylko kru­ko­wa­te grze­bią­ce w gni­ją­cym po­szy­ciu. To miej­sce już nie było takie samo jak wtedy, gdy je opusz­cza­łem.

Ru­szy­łem przed sie­bie. Wska­zów­ki Prze­pro­wa­dza­cza były dość pre­cy­zyj­ne, więc bez kło­po­tu do­tar­łem do stru­mie­nia, przy któ­rym kie­dyś obo­zo­wa­łem, cze­ka­jąc na in­struk­cje od kró­le­wi­cza Wil­hel­ma. Teraz wy­star­czy­ło pójść w górę po­to­ku, by do­trzeć do miej­sca czer­pa­nia wody przez gwar­ków. Stam­tąd już mia­łem bli­sko do ich chaty.

Z da­le­ka wi­dzia­łem, jak pod­upa­dło to miej­sce. Na po­chy­łym, dziu­ra­wym pło­cie wi­sia­ły szare szma­ty, a obok le­ża­ły roz­bi­te gli­nia­ne garn­ki. Wsze­dłem na po­dwór­ko i od razu uty­tła­łem buty i spodnie w bło­cie. Oby to było tylko błoto, bo pew­no­ści nie mia­łem, zwłasz­cza że wokół bie­ga­ło kilka za­nie­dba­nych pro­sia­ków.

W cha­cie nie wy­glą­da­ło to le­piej. Widać było brak ko­bie­cej ręki. Stół w głów­nej izbie za­wa­lo­ny był brud­ny­mi na­czy­nia­mi i reszt­ka­mi je­dze­nia, mię­dzy któ­ry­mi błą­kał się jakiś szczur. Chcia­łem go prze­go­nić, ale gry­zoń po­ka­zał zęby i za­pisz­czał zło­wiesz­czo. Prze­trzy­ma­łem jego wzrok i wy­gra­łem w tej po­tycz­ce na miny, choć muszę przy­znać, że serce wa­li­ło jak osza­la­łe. Bydlę zbie­gło ze stołu i scho­wa­ło się za pie­cem. Zaj­rza­łem tam i zna­la­złem śpią­ce­go kra­sno­lud­ka. Szturch­ną­łem go, bo nie mia­łem ocho­ty prze­by­wać bez to­wa­rzy­stwa w tak upior­nym miej­scu.

Go­spo­darz coś za­bur­czał, otwo­rzył oczy i zwlókł się z le­go­wi­ska.

– Już po szych­cie? – za­py­tał, zanim się zo­rien­to­wał, że to nie jego to­wa­rzy­sze. – A, to ty. W końcu się po­ka­za­łeś. Nie prze­ka­zał ci Prze­pro­wa­dzacz, że zle­ce­nie jest od­wo­ła­ne.

– Prze­ka­zał.

– Więc na za­pła­tę nie masz co li­czyć. Do wi­dze­nia się z panem – za­beł­ko­tał.

– Słu­chaj no, co tu się dzie­je?

– A co się ma dziać? – Pi­ja­czy­na ro­zej­rzał się po izbie. W końcu zna­lazł to, czego szu­kał – ka­raf­kę. Pod­niósł drew­nia­ny kie­lich, potem drugi. Wylał z nich ja­kieś reszt­ki i nalał wina. – Trzy­maj.

– Za spo­tka­nie. – Unio­słem kie­lich do to­a­stu. Tro­chę się brzy­dzi­łem, ale nie chcia­łem ura­zić go­spo­da­rza. Po wy­pi­ciu od­ru­cho­wo wzią­łem ze stołu ka­wa­łek chle­ba, by za­gryźć marny tru­nek. Przy­po­mniał mi się jed­nak szczur ucztu­ją­cy tu przede mną, więc ukrad­kiem scho­wa­łem krom­kę do kie­sze­ni. 

– Niech bę­dzie. Za spo­tka­nie. Co tam w sze­ro­kim świe­cie?

– No, wiesz, Pi­ja­czy­no – stara bida. Ale widzę, że tu to do­pie­ro się dzie­je.

– Ach, Wal­de­ma­rze, szko­da gadać. Dawno cię u nas nie było. A tu wszyst­ko długo i nie­szczę­śli­wie.

– Czego ode mnie chce­cie?

– Chcie­li­śmy, ale było mi­nę­ło. Trze­ba było wcze­śniej się po­ja­wić. Teraz już nie ma spra­wy. Wszyst­ko się jakoś uło­ży­ło. Bez cie­bie.

– Śnież­ka u mnie była.

– A co mnie to ob­cho­dzi? – Pi­ja­czy­na wzru­szył ra­mio­na­mi, ale widać było, że po­ru­szy­ła go ta wia­do­mość. Wypił łyk i do­py­tał – i czego chcia­ła?

– A to już są spra­wy mię­dzy kró­lew­ną i mną.

– Kró­lew­ną. Hmm. Teraz to ona już kró­lo­wa. Oj­ciec Wil­hel­ma od kilku lat nie żyje.

Sie­dzie­li­śmy chwi­lę w mil­cze­niu. Nie wie­dzie­li­śmy, czy mo­że­my sobie ufać. Do tego ta wia­do­mość o królu Al­ber­cie tro­chę mnie po­ru­szy­ła.

– Po­wiedz, jak to wła­ści­wie z wami było – prze­rwa­łem krę­pu­ją­cą ciszę.

– Co kon­kret­nie chcesz wie­dzieć?

– Wi­dzisz, bo całą tę hi­sto­rię znam tylko z trze­ciej ręki. Po­ja­wi­łem się w tym dość późno. Jak to się stało, że Śnież­ka z wami za­miesz­ka­ła?

– Co ci będę mówił? – Pi­ja­czy­na wy­szedł z izby, by po chwi­li wró­cić z grubą księ­gą. Wy­tarł ją rę­ka­wem z kurzu i podał mi. – Skry­ba na swój uży­tek spi­sał tę hi­sto­rię.

Otwo­rzy­łem to­misz­cze i za­czą­łem czy­tać. Cięż­ko mi było po­ła­pać się w tych ba­zgro­łach. Pi­ja­czy­na, wi­dząc moje męki, od­szu­kał od­po­wied­ni frag­ment.

– Tu prze­czy­taj. Skry­ba uważa się za li­te­ra­ta, pióro ma jednak cięż­kie. Przy­jem­no­ści z lek­tu­ry nie gwa­ran­tu­ję, ale do­wiesz się przy­naj­mniej, jak było na­praw­dę.

– A mo­żesz stre­ścić? Bo widzę, że nie tylko styl ko­śla­wy, ale też go­tyc­ka czcion­ka nie po­ma­ga.

– Umiesz czy­tać?

– Oczy­wi­ście, ale sam zo­bacz. Po ja­kie­mu to?

– Umiesz, to prze­czy­taj. Ja muszę je­dze­nie chło­pa­kom przy­go­to­wać, bo awan­tu­ra bę­dzie.

Pi­ja­czy­na wziął się do po­rząd­ków. Ze­brał na­czy­nia do balii, prze­tarł szma­tą stół, wy­cią­gnął wa­rzy­wa i za­czął robić ko­la­cję.

 

4.

„Dawno, dawno temu sie­dzia­ła sobie kró­lo­wa El­wi­ra i pa­trzy­ła przez okno na spa­da­ją­ce płat­ki śnie­gu…” Oj, od­zwy­cza­iłem się już od ta­kie­go ję­zy­ka. Tekst oka­zał się dość długi i za­wi­ły. Tro­chę wkrę­ci­ły mnie roz­wa­ża­nia na temat kształ­tu spa­da­ją­cych płat­ków, które cią­gnę­ły się przez kilka stron, ale ni­cze­go nie wno­si­ły do spra­wy. Prze­rzu­ci­łem parę kar­tek i tra­fi­łem na wy­ja­śnie­nia do­ty­czą­ce imie­nia córki kró­lo­wej. I tu w końcu cze­goś się do­wie­dzia­łem. Imię było mo­ty­wo­wa­ne prze­wi­dy­wa­nym przez El­wi­rę zim­nym ser­cem córki oraz jej prze­ko­na­niem o nad­zwy­czaj­nej wy­jąt­ko­wo­ści.

Kró­lo­wa zmar­ła zaraz po po­ro­dzie. Owdo­wia­ły Ju­lian wkrót­ce oże­nił się po­now­nie. I tu na­stą­pił kil­ku­stron­ni­co­wy opis we­se­la. Byłem na po­cząt­ku tej hi­sto­rii, a już się nią zmę­czy­łem. Nie mo­głem być też pe­wien, że wy­ci­snę z tej lek­tu­ry coś wię­cej ponad to, co każdy zna. Jed­nak skoro Pi­ja­czy­na nie chciał współ­pra­co­wać, po­czu­cie obo­wiąz­ku ka­za­ło mi kon­ty­nu­ować czy­ta­nie.

Wkrót­ce przy­szedł ra­tu­nek. Fe­raj­na kra­sno­lud­ków wró­ci­ła z ko­pal­ni. Więk­szo­ści ra­czej nie ucie­szył mój widok. Tylko We­so­łek oka­zał en­tu­zjazm. Mieli pre­ten­sję, że zde­cy­do­wa­łem się od­po­wie­dzieć na ich na­ga­by­wa­nia tak późno, kiedy już, jak prze­ko­ny­wa­li, było po te­ma­cie. A może po pro­stu byli głod­ni? Rzu­ci­li się na je­dze­nie po zdaw­ko­wym po­wi­ta­niu. Kiedy już na­sy­ci­li głód, at­mos­fe­ra tro­chę się roz­luź­ni­ła i za­czę­li mnie wy­py­ty­wać o Drugą Stro­nę. Od­po­wia­da­łem krót­ko, ale grzecz­nie. W końcu i ja spró­bo­wa­łem cze­goś się do­wie­dzieć. Li­czy­łem, że wino roz­wią­że kur­du­plom ję­zy­ki.

– To po­wiedz­cie sta­re­mu dru­ho­wi, czego do­ty­czy­ło zle­ce­nie. Ja po­dzie­li­łem się z wami no­wi­ną o Śnież­ce.

– Ani ty nam druh, ani wie­ści o kró­lo­wej nam do ni­cze­go – burk­nął Mą­dra­la.

– Pa­no­wie, tyle mi na­szcza­li­ście do mleka, że chyba mogę ocze­ki­wać ja­kichś wy­ja­śnień.

– Dobra, niech ci bę­dzie. Wiesz, że Śnież­ka ma sio­strę? – Gbur zde­cy­do­wał się prze­rwać impas.

– Ge­no­we­fę?

– Tak. Przy­rod­nia sio­stra Śnież­ki. Córka króla Ju­lia­na i Mał­go­rza­ty.

– Ma­co­chy? – Za­sko­czy­ła mnie ta in­for­ma­cja.

– Ma­co­cha dla Śnież­ki, a dla Ge­no­we­fy matka – wtrą­cił się Mą­dra­la.

– Jasna spra­wa.

– A z Ju­lia­nem to…

– Cher­la­ku, dolej go­ścio­wi wina.

Gbur prze­rwał ko­le­dze wątek, ale i tak tama pu­ści­ła. Kra­sno­lud­ki prze­krzy­ki­wa­ły się. Każdy chciał dodać coś od sie­bie. Ledwo mo­głem wy­ło­wić ja­kieś sen­sow­ne zda­nia. Jeden opo­wia­dał o Śnież­ce, inny o Ge­no­we­fie, któ­ryś miał już dość ro­bo­ty w ko­pal­ni. Śpioch po krót­kiej drzem­ce też się oży­wił i opo­wie­dział jakiś sen. Ze wszyst­kie­go, co usły­sza­łem, udało mi się uło­żyć jako tako sen­sow­ny obraz tego, co się w Za­sied­mio­gó­rzu po ślu­bie Śnież­ki i Wil­hel­ma dzia­ło. Zresz­tą już samo we­se­le, na któ­rym byłem, mogło dać prób­kę przy­szłych rzą­dów wiedź­my. Okrut­ny mord na Mał­go­rza­cie pod­czas uro­czy­sto­ści wstrzą­snął całą kra­iną.

Po śmier­ci ma­co­chy rów­nież Za­sied­mio­gó­rze zo­sta­ło prze­ję­te przez Wil­hel­ma, a tak na­praw­dę przez Śnież­kę. By do­ko­nać osta­tecz­nej ze­msty, swoją małą sio­strzycz­kę wy­go­ni­ła do lasu i ka­za­ła za­miesz­kać z kra­sno­lud­ka­mi. Hi­sto­ria za­to­czy­ła koło. Mimo że Ge­no­we­fa była dużym ob­cią­że­niem dla go­spo­dar­stwa, wszy­scy się do niej przy­zwy­cza­ili. Pod opie­ką gwar­ków wy­ro­sła na pięk­ną ko­bie­tę. Śnież­ka za­żą­da­ła, by sio­stra wró­ci­ła na dwór. Mając w pa­mię­ci hi­sto­rię ro­dzi­ny, kra­sno­lud­ki po­sta­no­wi­ły ukryć pod­opiecz­ną po Dru­giej Stro­nie.

– A jaka miała być moja rola?

– Ge­no­we­fa za­czę­ła pro­wa­dzić bar­dzo in­ten­syw­ne życie. Prze­sta­ła li­czyć się z za­gro­że­nia­mi i tylko kwe­stią czasu było, by się Śnież­ka o niej do­wie­dzia­ła. Chcie­li­śmy, byś miał na nią oko. Nie­ste­ty nie od­zy­wa­łeś się i jest już za późno. Wiedź­ma od­kry­ła, gdzie się ukry­wa jej sio­stra. Dla­te­go nie było już sensu do­bi­jać się do cie­bie. Twoja ak­tyw­ność mo­gła­by zwró­cić uwagę szpie­gów. I jak sły­szy­my, mie­li­śmy rację. Nie mo­że­my ci ufać.

Słowa Mą­dra­li o braku za­ufa­nia przy­po­mnia­ły wszyst­kim ga­du­łom, by się uci­szyć i znowu za­pa­dła krę­pu­ją­ca cisza.

– Dobra, pa­no­wie. Dzię­ku­ję za go­ści­nę, ale na mnie już czas.

Wsta­łem, mając na­dzie­ję, że go­spo­da­rze mnie po­wstrzy­ma­ją. Byłem już zmę­czo­ny i nie chcia­ło mi się wy­cho­dzić na ziąb. Jed­nak nikt mnie nie po­wstrzy­mał.

– Wra­casz na Drugą Stro­nę? – za­py­tał Gbur.

– Na razie nie. Od­wie­dzę jesz­cze sto­li­cę i potem za­de­cy­du­ję.

– Po co tam idziesz? – Nie­ocze­ki­wa­nie oży­wił się Cher­lak. – Bę­dziesz wę­szył?

– Mam w gwar­dii tro­chę przy­ja­ciół. Chcę ich od­wie­dzić. Może tu, po tej stro­nie, się przy­dam.

– Cze­kaj, od­pro­wa­dzę cię – za­ofe­ro­wał się We­so­łek.

Po­że­gna­łem się z resz­tą kom­pa­nii i wy­szli­śmy.

– Sia­daj. Po­ga­daj­my.

– Tro­chę tu nie­faj­nie. – Spoj­rza­łem tę­sk­nie na drzwi chaty.

– Po­czę­stu­jesz się? – We­so­łek zi­gno­ro­wał moją uwagę i pod­su­nął mie­szek z su­szem.

– Chęt­nie. – Wy­cią­gną­łem garst­kę i wło­ży­łem ka­wa­łek do ust. Kra­sno­lu­dek zro­bił to samo.

– Na­praw­dę chcesz wró­cić? Po to do nas przy­sze­dłeś?

– A co?

– Ja chęt­nie wy­rwał­bym się na Drugą Stro­nę. Tylko wiesz, nie znam tam ni­ko­go, żad­ne­go za­cze­pie­nia. My­śla­łem o tobie, że mógł­byś mi pomóc.

– Pew­nie, ale wiedz, że lekko nie jest. Ja też sobie ledwo radzę. Oczy­wi­ście, zro­bię, co będę mógł. Ale coś za coś.

– Co chcesz wie­dzieć?

– Jak to ze Śnież­ką było?

– I po co ci to? Le­piej się w tym nie grze­bać. Wer­sję z bajki znasz.

– Przed­staw mi twoją.

– Dobra, to słu­chaj więc.

Usie­dli­śmy na ła­wecz­ce.  

 

5.

– Dawno, dawno temu, za sied­mio­ma gó­ra­mi, za sied­mio­ma rze­ka­mi…

– Daj spo­kój – prze­rwa­łem. – Stresz­czaj się, pro­szę. Nie je­ste­śmy dzieć­mi. Do rze­czy.

– Jak sobie ja­śnie pan ofi­cer życzy. A grzyb­ki?

– No, nie wiem. Chyba się od­zwy­cza­iłem. Nie dzia­ła­ją.

– W każ­dym razie przy­szedł do nas któ­re­goś razu król Ju­lian i po­pro­sił, że­by­śmy wzię­li na jakiś czas Śnież­kę.

– Jak to? – In­for­ma­cja kom­plet­nie mnie za­sko­czy­ła.

– W zamku życia nie miał. Śnież­ce na wszyst­ko po­zwa­lał. Chciał chyba zre­kom­pen­so­wać jej brak matki. Roz­piesz­czał ją. A ona była trud­nym dziec­kiem. Była nie­po­słusz­na i ka­pry­śna, miała bar­dzo wy­so­kie mnie­ma­nie o sobie, a do tego nie chcia­ła po­dej­mo­wać żad­nych obo­wiąz­ków. Ma­co­cha chcia­ła to ukró­cić i wziąć ją w karby. Ju­lian nie mógł już znieść cią­głych awan­tur. Wpadł na po­mysł, że wzo­rem in­nych ary­sto­kra­tów odda ją pod opie­kę kogoś z ludu.

– I padło na was. Pa­so­wa­ło wam to?

– Ależ skąd! No, ale mie­li­śmy pewne zo­bo­wią­za­nia wobec Ju­lia­na. Do­dat­ko­wo uzna­li­śmy, że przy­da­ła­by nam się pomoc. Wiesz, sied­miu chło­pa. Cią­gle w ro­bo­cie. Pan­ni­ca miała sprzą­tać, prać, go­to­wać, trosz­czyć się o obej­ście. Wia­do­mo, jak to ko­bie­ta. Król przy­stał na to i już dru­gie­go dnia wy­słał ją do nas z ga­jo­wym. My nie by­li­śmy na to przy­go­to­wa­ni. Wró­ci­li­śmy do domu i za­sta­li­śmy wszę­dzie ba­ła­gan. Każ­de­mu z ta­le­rza coś znik­nę­ło, wino wy­pi­te. Nagle Śpioch oświad­cza, że pada ze zmę­cze­nia i że się tro­chę prze­śpi. Dobra, niech mu bę­dzie, tak ma – po­my­śle­li­śmy. Za­czę­li­śmy szu­kać in­tru­za, bo nie wie­dzie­li­śmy, że król tak się po­śpie­szy. W końcu wpa­dli­śmy do sy­pial­ni, pa­trzy­my, a tam Śpioch do­bie­ra się do nie­przy­tom­nej dziew­czy­ny. Ścią­gnę­li­śmy go w ostat­niej chwi­li. Na szczę­ście dziew­czy­na była nie­przy­tom­na, spiła się na amen, więc nie zda­wa­ła sobie spra­wy, co się dzie­je. Bo wolę nie my­śleć, co Ju­lian by nam zro­bił, jakby się cór­cia po­skar­ży­ła. A wiesz, to był po­ryw­czy…

– We­soł­ku, bła­gam, stresz­czaj się. Ma­co­cha wie­dzia­ła, co się stało z kró­lew­ną?

– Oczy­wi­ście! Na po­cząt­ku opo­no­wa­ła, ale oka­za­ło się, że to było bar­dzo dobre roz­wią­za­nie dla dworu. Ju­lian odżył. Po­świę­cił się swoim pa­sjom. Wła­ści­wie jed­nej, która go w końcu zgu­bi­ła. Lubił po­lo­wać.

– A tak, pa­mię­tam.

– A ty skąd to mo­żesz pa­mię­tać?

– Nie­waż­ne.

– Jak chcesz. – We­so­łek wzru­szył ra­mio­na­mi.

– To mó­wisz, ma­co­cha wie­dzia­ła, gdzie była kró­lew­na?

– Wiesz, gdyby nie ona, to byśmy wy­rzu­ci­li fleję na zbity pysk. Leń śmier­dzą­cy z tej Śnież­ki był, ja­kich mało. Mał­go­rza­ta na po­cząt­ku chcia­ła ją za­brać z po­wro­tem do domu, bo wiesz, chata kra­sno­lud­ków, to nie miej­sce dla kró­lew­ny – mó­wi­ła. Ale i ona na tym w końcu ko­rzy­sta­ła. Miała spo­kój w domu. Po kry­jo­mu, żeby się ba­chor nie do­wie­dział, pod­rzu­ca­ła nam stro­je, je­dze­nie i pła­ci­ła jesz­cze.

– Czemu po kry­jo­mu?

– Nie chcia­ła wcho­dzić Śnież­ce w drogę. Pa­sier­bi­ca jej szcze­rze nie­na­wi­dzi­ła. Obar­cza­ła Mał­go­rza­tę winą za śmierć matki i była za­zdro­sna o ojca. Jakaś chora re­la­cja była mię­dzy nimi.

– Mię­dzy Ju­lia­nem i Śnież­ką?

– No prze­cież mówię. Ale w psy­cho­ana­li­zę bawić się nie będę. Nie, nie pytaj.

– Sam za­czą­łeś. Zo­staw­my. I co dalej?

– No i Śnież­ka cały czas na­rze­ka­ła na ma­co­chę. A to, że ta za­zdro­ści jej urody, a to, że chce ją za­mor­do­wać. Ga­jo­wy miał niby po­de­rżnąć jej gar­dło, a potem jako dowód wy­rżnąć płuca i wą­tro­bę, ale ten się uli­to­wał i ją wy­pu­ścił. I gów­nia­ra chyba do­my­śla­ła się, że ma­co­cha in­co­gni­to się z nami kon­tak­tu­je. Kie­dyś ją w po­bli­żu prze­bra­ną zo­ba­czy­ła i znowu za­czę­ła rzu­cać te same oskar­że­nia.

– Nie po­wie­dzie­li­ście Śnież­ce, że to Ju­lian chciał, by się u was zna­la­zła.

– No prze­cież wie­dzia­ła o tym, ale nam wma­wia­ła, że było ina­czej. Że ta­tu­lek nigdy by cze­goś ta­kie­go có­ruch­nie nie zro­bił. I wszyst­kie­mu winna jest ma­co­cha. Że su­kien­ka jest za cia­sna i że przez to nie może zła­pać po­wie­trza, i że to spe­cjal­nie, by się udu­si­ła. A że grze­bień jest za ostry i przez to się ska­le­czy­ła i o mało nie wy­krwa­wi­ła. No mówię ci, jaja. Ja, wiesz, mam tro­chę smy­kał­kę do prac kra­wiec­kich i lubię te za­ję­cia, to prze­ra­bia­łem te su­kien­ki, stro­je. Wła­ści­wie nie tylko jej. W ogóle szyje chło­pa­kom ubra­nia, do­bie­ram ko­lo­ry, do­dat­ki, ak­ce­so­ria. W warsz­ta­ci­ku pro­du­ku­ję tak na wła­sny uży­tek ga­lan­te­rię skó­rza­ną. Cze­szę i…

– Kończ, pro­szę.

– Dobra, już dobra. Przy­zwy­cza­ili­śmy się tro­chę do Śnież­ki, leń nic nie robił, ale ma­co­cha re­kom­pen­so­wa­ła do pew­ne­go stop­nia do­le­gli­wo­ści. I po­wiem ci, chło­pa­kom od­po­wia­da­ło, że się taka laska po domu kręci. Wia­do­mo, nikt nic, każdy się pil­no­wał, każdy taki pies ogrod­ni­ka, sam nie zjadł, ale innym też nie po­zwo­lił, bo jakby co, toby nam Ju­lian jaja z dupy po­wy­ry­wał, ale każ­de­go raj­co­wa­ło, że wiesz… Mnie nie, bo ja do in­ne­go klubu na­le­żę…

O cho­ler­cia, no tak. Do­pie­ro do mnie do­tar­ło. We­so­łek rze­czy­wi­ście jakiś taki wy­pie­lę­gno­wa­ny, cera świe­ża, ręce za­dba­ne… Ale że u gór­ni­ka takie ręce? De­li­kat­ne i żad­ne­go brudu pod pa­znok­cia­mi. Bród­ka przy­strzy­żo­na, rów­niut­ka, nie taka zmierz­wio­na jak u in­nych, czy­ściut­ka czer­wo­na cza­pecz­ka z bia­łym pom­po­nem, spodnie i ku­bra­czek od­pra­so­wa­ne, pod szyją apasz­ka.

We­so­łek opo­wia­dał, a ja aż się uśmiech­ną­łem do swo­ich myśli. Kra­sno­lu­dek to za­uwa­żył i chyba po­my­ślał, że do niego, bo od­wza­jem­nił uśmiech. I coraz bar­dziej oży­wio­ny mówił.

– …tak ty­łecz­kiem, no mówię ci cud ma­li­na, kręci. Myślę sobie, może coś z tego bę­dzie, a on z pła­czem siada…

– Kto? – za­py­ta­łem, bo mi się za­imek nie zgo­dził.

– Co kto?

– Kto siada? Śnież­ka?

– O Wil­hel­mie mówię! Ty mnie słu­chasz? – Prze­stał się uśmie­chać i zro­bił ob­ra­żo­ną minę.

– Prze­pra­szam, za­my­śli­łem się. Mo­żesz się tro­chę cof­nąć, bo mi coś umknę­ło.

– Przy czym od­pły­ną­łeś?

– Jak prze­ra­bia­łeś su­kien­ki Śnież­ki.

– No to chło­pie, nie będę po­wta­rzać. Idę, bo zimno się robi.

– Jakie zimno? Sło­necz­ko tak przy­jem­nie grze­je. Nie ob­ra­żaj się. Poza tym, pa­mię­tasz, co ci obie­ca­łem?

We­so­łek dał się prze­ko­nać.

– Przy­my­ka­li­śmy oczy na to ga­da­nie Śnież­ki.

– Że ma­co­cha chce ją zabić?

– Tak. Skup się!

– Jasne.

– Ale, jak wy­szła ta spra­wa z jabł­kiem, to tro­chę zwąt­pi­li­śmy.

– Uzna­li­ście, że jed­nak ma­co­cha chcia­ła śmier­ci pa­sier­bi­cy?

– No, a co mie­li­śmy my­śleć? Wra­ca­my z ko­pal­ni, a tu…

– A tak swoją drogą, za­wsze mnie to nur­to­wa­ło, co wy tam wy­do­by­wa­cie?

– A to nie twoja spra­wa. Słu­chaj, nie prze­ry­waj! Więc wra­ca­my, a w kuch­ni leży Śnież­ka. Nie od razu się prze­ję­li­śmy, ponieważ dziew­czy­na lu­bi­ła po­cią­gnąć z gą­sior­ka. Mą­dra­la się schy­lił, ale wina nie po­czuł. Ba, pra­wie nie od­dy­cha­ła i ledwo wy­czuł puls. Prze­stra­szy­li­śmy się, bo trochę lu­bi­ła eksperymentować z grzy­ba­mi i zio­ła­mi. Grze­ba­ła w ja­kichś księ­gach Skry­by, ale do tej pory je­dy­nie na nas te­sto­wa­ła prze­pi­sy, a sama trzy­ma­ła się od tego z da­le­ka. Pró­bo­wa­li­śmy ją ocu­cić, ja­kieś sztucz­ne od­dy­cha­nia, i tak, i siak, i nic. Le­ża­ła jak kłoda. Umie­ści­li­śmy ją z da­le­ka od domu, w ta­kiej na­szej zie­mian­ce.

– Po co?

– Spa­ni­ko­wa­li­śmy. Jakby Ju­lian do­wie­dział się o sta­nie Śnież­ki, to by­ło­by po nas. Za­sta­na­wia­li­śmy się, co robić. Oczy­wi­ście mie­li­śmy na­dzie­ję, że prze­ży­je. Gdyby umar­ła, to pod­rzu­ci­li­by­śmy ciało do lasu, żeby ją wilki zżar­ły, a Ju­lia­no­wi po­wie­dzie­li­by­śmy, że kró­lew­na ucie­kła. W każ­dym razie ba­li­śmy się trzy­mać mar­twe ciało kró­lew­ny w domu.

– Nie była mar­twa.

– Nie była, ale w każ­dej chwi­li mogła zejść.

– I ile to trwa­ło.

– Kilka dni. Aż za­wi­tał do nas kró­le­wicz Wil­helm. Gość, mówię ci, klasa, ele­ganc­ki, tu się nie wi­du­je ta­kich. Wcho­dzi taki przy­stoj­ny, a ty­łe­czek…

– Dobra, już mó­wi­łeś.

– Wil­helm był stra­pio­ny, kazał podać wina. Chyba po­my­lił naszą chat­kę z jakąś go­spo­dą. Od słowa do słowa do­wie­dzie­li­śmy się, co go trapi. Jeź­dził po kra­inach, żeby zna­leźć żonę. Do­tarł w końcu na zamek króla Ju­lia­na i spo­tkał tam naj­pięk­niej­szą ko­bie­tę, jaką kie­dy­kol­wiek wi­dział.

– Mał­go­rza­tę?

– Tak. Ale ona była żoną Ju­lia­na. Co praw­da król leżał po­tur­bo­wa­ny przez dzika, ale gwa­ran­cji, że nie prze­ży­je tego spo­tka­nia ze świ­nią, nie było. Wil­helm nie wie­dział, co robić. Wtedy Mą­dra­la wy­pa­lił, że wie, gdzie kró­le­wicz może zna­leźć naj­pięk­niej­szą ko­bie­tę na świe­cie. I tak za­re­kla­mo­wał urodę Śnież­ki, po­zy­cję spo­łecz­ną, pra­co­wi­tość i mą­drość, że Wil­helm nie prze­jął się ha­czy­kiem. Po­da­li­śmy mu wska­zów­ki, jak może tra­fić do miej­sca, gdzie ukry­li­śmy kró­lew­nę i po­wie­dzie­li­śmy, żeby za­brał ją do swo­je­go kró­le­stwa. Tam na pewno me­dy­cy ją ura­tu­ją. I ten dureń, jak my­śle­li­śmy, po­pę­dził co koń wy­sko­czy. Trzy­ma­li­śmy tylko kciu­ki, by jesz­cze Śnież­ka dy­cha­ła i by się kró­le­wicz nie roz­my­ślił. Od­cze­ka­li­śmy tro­chę, a potem ru­szy­li­śmy spraw­dzić, czy ciało z na­szej zie­mian­ki zo­sta­ło za­bra­ne. Pa­trzy­my, a tu Wil­helm ze Śnież­ką jadą do nas na koniu. Wy­obra­żasz sobie nasze zdzi­wie­nie?

– I jak wszyst­ko wy­tłu­ma­czył?

– No, wiesz, on nam za­czy­na opo­wia­dać, aż mi głu­pio po­wta­rzać, że po pro­stu, wiesz, do­brał się do niej, no wiesz, że aż się obu­dzi­ła.

– Tak, tak. Mo­głem się do­my­ślić. Z niego nie­zły był ob­lech ga­wę­dziarz. I uwie­rzy­li­ście mu?

– A co my tam mo­gli­śmy wie­dzieć? Mówił, to wie­rzy­li­śmy. Do­pie­ro Śnież­ka opo­wie­dzia­ła o jabł­ku i że jak kró­le­wicz do ca­ło­wa­nia się za­czął za­bie­rać, to jej z ust ka­wa­łek wy­padł. Śnież­ka do­sta­ła za­tru­te jabł­ko od ma­co­chy, ugry­zła je, ale nie zdą­ży­ła po­łknąć. Ka­wa­łek zo­stał w ustach i są­czył tru­ci­znę.

– Nie zdzi­wi­ło was, że Mał­go­rza­ta była tak mało sku­tecz­na w tym tru­ciu?

– Coś su­ge­ru­jesz?

– Za­sta­na­wiam się tylko.

– Zba­da­li­śmy ten ka­wa­łek i rze­czy­wi­ście był za­tru­ty, ale stę­że­nie było zbyt małe, by tak od razu zabić.

– To jesz­cze jedno i już idę. O czym Cher­lak chciał po­wie­dzieć, zanim mu Gbur prze­rwał?

– Kiedy?

– Jak za­py­ta­łem o Ge­no­we­fę. Że jest córką Ju­lia­na i Mał­go­rza­ty.

– Aaa, to. A skąd mam wie­dzieć? Trze­ba było jego za­py­tać. – We­so­łek wzru­szył ra­mio­na­mi.

– To jakaś ta­jem­ni­ca?

– Ta­jem­ni­ca, nie ta­jem­ni­ca, ale plot­ko­wać nie lubię.

– Teraz to już mu­sisz po­wie­dzieć.

– A co mi tam. Ale morda na kłód­kę.

Wy­ko­na­łem gest za­su­wa­nia ust na zamek bły­ska­wicz­ny.

– Co to ma być? – We­so­łek naj­wi­docz­niej nie zro­zu­miał. Oj, niełatwo mu bę­dzie od­na­leźć się po Dru­giej Stro­nie.

– No, że morda na kłód­kę – mówię.

– To mów, a nie po­ka­zuj nie wia­do­mo co. Bo wi­dzisz, pod­czas po­lo­wa­nia, wtedy kiedy Ju­lian miał wy­pa­dek, to dzik tak mu kłem udo roz­rył, że po­zba­wił go przy oka­zji mę­sko­ści.

– No i?

– Ju­lian nie mógł być ojcem Ge­no­we­fy.

– Co? – Nie mo­głem uwie­rzyć. – To wtedy jesz­cze jej nie było?

– Nie. Ona uro­dzi­ła się dzie­więć mie­się­cy po wi­zy­cie Wilhelma na zamku i tuż przed jego ślu­bem ze Śnież­ką.

– Co?

– Ona uro­dzi­ła się dzie­więć…

– Sły­sza­łem! Po pro­stu za­sko­czy­ła mnie ta wia­do­mość. Czyli… A Śnież­ka wie?

– Jaka ona jest, taka jest, ale nie jest głu­pia i li­czyć mie­sią­ce umie.

 

6.

Sze­dłem przez zie­lo­ny las. To­wa­rzy­szy­ły mi sa­ren­ki i za­jącz­ki. Wę­drów­kę umi­la­ły śpie­wem ko­lo­ro­we ptasz­ki. Mia­łem wspa­nia­ły na­strój. Do­wie­dzia­łem się tylu szo­ku­ją­cych rze­czy, a i tak nie po­psu­ło mi to hu­mo­ru. Pod­bie­ga­łem do wspa­nia­łych grzy­bów dum­nie eks­po­nu­ją­cych pięk­ne ka­pe­lu­sze, na któ­rych sia­da­ły wie­lo­barw­ne mo­ty­le. Chyba wrócę na Naszą Stro­nę.

Do­tar­łem do trak­tu, który pro­wa­dził pro­sto do sto­li­cy. Droga po­wo­li zmie­nia­ła się. Pięk­nie uło­żo­ne oto­cza­ki za­czę­ły ustę­po­wać błot­ni­stym ko­le­inom. Trud­no było przejść bez wpad­nię­cia do ka­łu­ży. Znik­nę­ły gdzieś ptasz­ki i mo­tyl­ki, a za­miast sa­re­nek mia­łem za to­wa­rzy­szy uja­da­ją­ce kun­dle, które tylko cze­ka­ły, aż zmę­czo­ny wę­dro­wiec opad­nie z sił. Głowa coraz bar­dziej bo­la­ła i do­sta­łem sracz­ki.

Ro­ga­tek przed mia­stem nikt nie pil­no­wał. Wszę­dzie brud i smród. Gdzie spoj­rzeć, tam wi­docz­ny upa­dek. Od lat żad­nych re­mon­tów. Ludzi jak na le­kar­stwo i każdy po­dej­rza­nie pa­trzył.

I coś ty, Śnież­ko, zro­bi­ła z tą mle­kiem i mio­dem pły­ną­cą kra­iną? Ale, ale. A gdzie w tym wszyst­kim jest Wil­helm? Nikt nigdy nie trak­to­wał go po­waż­nie. Wia­do­mo było, że jak za­brak­nie Al­ber­ta, to go­spo­dar­ka kró­le­stwa po­pad­nie w ruinę. Chyba dla­te­go każdy po­kła­dał na­dzie­ję w Śnież­ce i za­po­mi­nał o od­po­wie­dzial­no­ści Wil­hel­ma.

Przy­sze­dłem do sto­li­cy, roz­my­śla­jąc nad upad­kiem oj­czy­zny. Nie łu­dzi­łem się, że od­naj­dę w niej po­now­nie miej­sce dla sie­bie. Ni­ko­go już tu nie mia­łem. Al­bert nie żył i choć za moją prze­wi­nę ska­zał mnie na wy­gna­nie, je­dy­nie na nim mi za­le­ża­ło. Gwar­dia była tylko przy­kryw­ką i żad­nych przy­ja­ciół w niej nie mia­łem.

Pra­wie wszyst­ko już wie­dzia­łem i wy­łącz­nie sen­ty­ment mnie tu przy­cią­gnął. A skoro już tu przy­sze­dłem, to po­sta­no­wi­łem po­twier­dzić swoje przy­pusz­cze­nia.

Za­sze­dłem do Ap­te­kar­czy­ka. Zna­łem go jesz­cze z cza­sów służ­by u Al­ber­ta. Był jego za­ufa­nym zie­la­rzem i al­che­mi­kiem. Prze­ze mnie do­star­czał kró­lo­wi wszel­kie­go ro­dza­ju tru­cizn i po­cie­sza­czy, a jak trze­ba było, to i róż­nych ga­dże­tów.

– Witaj.

– Witaj. Co tu ro­bisz? – Ap­te­kar­czyk za­py­tał, nie oka­zu­jąc zdzi­wie­nia. – Wiesz, że Al­bert nie żyje?

– To już nie mogę zajść do przy­ja­cie­la i za­py­tać o zdro­wie?

– A dzię­ku­ję, do­brze. A twoje?

– Ogól­nie tak, ale chciał­bym, żebyś coś spraw­dził.

– Więc jed­nak in­te­res.

– Wy­bacz. Zro­bisz coś dla mnie?

– Czego po­trze­bu­jesz?

– Umiesz to prze­czy­tać?

Wy­cią­gną­łem z worka po­dróż­ne­go książ­kę, którą ukra­dłem kra­sno­lud­kom, kiedy Pi­ja­czy­na, przy­go­to­wu­jąc po­si­łek dla resz­ty braci, wy­szedł na chwi­lę z chaty, my­śląc, że je­stem kom­plet­nie po­chło­nię­ty lek­tu­rą. Księ­ga zwró­ci­ła moją uwagę, bo jako je­dy­na z ca­łe­go księ­go­zbio­ru wy­da­wa­ła się sto­sun­ko­wo nie­daw­no uży­wa­na. Mia­łem na­dzie­ję, że uda mi się ją zwró­cić, zanim ma­lu­chy się zo­rien­tu­ją.

Ap­te­kar­czyk rzu­cił okiem.

– Sta­ro­za­sied­mio­gó­rzań­ski. Nikt obec­nie, poza kra­sno­lud­ka­mi, nie po­słu­gu­je się tym ję­zy­kiem. Oczy­wi­ście prze­czy­tam, ale muszę tro­chę nad tym po­sie­dzieć.

– Wy­star­czy mi tytuł.

– Zo­staw mi ją i przyjdź za kilka go­dzin.

Za­sta­no­wi­łem się, czy mogę mu za­ufać. Al­bert ufał i cią­gle kon­sul­to­wał z nim różne spra­wy. Ale tego króla już nie było. Rzą­dził tu ktoś inny, któ­re­go ja nie byłem ulu­bio­nym umyśl­nym. Wła­ści­wie byłem nikim w tym obec­nym kró­le­stwie, więc na lo­jal­ność zie­la­rza nie mo­głem li­czyć. Ap­te­kar­czyk, wi­dząc moją nie­pew­ność, wy­szedł na chwi­lę do po­miesz­cze­nia obok i po po­wro­cie rzu­cił na ladę księ­gę. Wy­glą­da­ła po­dob­nie, ale róż­ni­ła się dro­bia­zga­mi i była bar­dziej zu­ży­ta.

– Więc wiesz, co w niej jest. Po co mam ci ją zo­sta­wiać?

– To inne wy­da­nia. Po­rów­nam je. Poza tym w mojej są ubyt­ki. Chciał­bym je uzu­peł­nić.

– Niech bę­dzie. Zo­sta­wię ci ją na kilka go­dzin. W za­mian, poza po­da­niem, co w niej jest, spraw­dzisz dwie rze­czy.

– Co chcesz jesz­cze wie­dzieć?

– Chyba zo­sta­łem otru­ty.

– Ale prze­cież ży­jesz.

– Ale co to za życie? Mam prób­kę. – Wy­cią­gną­łem chu­s­tecz­kę z eks­tre­men­ta­mi, które ze­bra­łem, kiedy mnie po­go­ni­ło tuż przed do­tar­ciem do sto­li­cy.

Ap­te­kar­czyk roz­wi­nął szmat­kę, po­wą­chał, po­my­ślał chwi­lę i za­py­tał:

– Grzyb­ki?

– Grzyb­ki. Ale jakie? I może coś jesz­cze.

– Dobra. A ta druga rzecz?

– Sprawdź to. – Wy­cią­gną­łem ko­lej­ne za­wi­niąt­ko.

– Nad­gry­zio­na krom­ka chle­ba? – Pierw­szy raz pod­czas roz­mo­wy wy­da­wał się zdzi­wio­ny. – Tu była tru­ci­zna?

– Nie. To inne spra­wy. Ale po­rów­naj prób­ki.

– A coś wię­cej?

– Nie chcę ci na­rzu­cać in­ter­pre­ta­cji.

– Muszę wie­dzieć, czego szu­kać.

– Sprawdź, czy coś łączy osobę, która ugry­zła ten chleb, z pierw­szą prób­ką.

– Przyjdź rano. A teraz zmia­taj. – Widać było, że Ap­te­kar­czyk aż za­śli­nił się na myśl, co znaj­dzie w księ­dze. Wy­cią­gnął jakąś sa­kiew­kę i mi ją wrę­czył. – I masz ode mnie mały gra­tis.

– Co to?

– Taka uni­wer­sal­na od­trut­ka. Po­łknij, popij winem dla zwięk­sze­nia sku­tecz­no­ści i może po­czu­jesz się le­piej.

Wy­na­ją­łem pokój w go­spo­dzie przy zamku, by od­po­cząć i po­ukła­dać sobie spo­koj­nie to, czego do­wie­dzia­łem się w cha­cie sied­miu kra­sno­lud­ków oraz to, co pa­mię­ta­łem z cza­sów mojej służ­by u boku Wil­hel­ma. Ku­pi­łem gą­sio­rek wina i po­sze­dłem do swo­je­go po­ko­ju.

Dużo do­wie­dzia­łem się od kra­sno­lud­ków, zwłasz­cza od We­soł­ka, ale oni znali hi­sto­rię Śnież­ki i Wil­hel­ma tylko z jed­nej stro­ny. Mu­sia­łem do tej wer­sji do­pa­so­wać wszyst­ko, co sam prze­ży­łem, a rano po­twier­dzić przy­pusz­cze­nia.

 

7.

– Wejdź. Mam za­da­nie. – Król wska­zał mi fotel na­prze­ciw­ko swo­je­go.

– Od tego je­stem.

– To de­li­kat­na spra­wa. – Spu­ścił wzrok. Czyż­by cho­dzi­ło o wy­jąt­ko­wo nie­bez­piecz­ne przed­się­wzię­cie?

Byłem naj­lep­szym szpie­giem i zło­dzie­jem Al­ber­ta. Po­wie­rzał mi naj­taj­niej­sze za­da­nia i naj­trud­niej­sze misje. Wy­kra­da­łem ta­jem­ni­ce, skry­cie za­bi­ja­łem prze­ciw­ni­ków. I nigdy nie bawił się w ce­re­gie­le. Knuł in­try­gi, a ja je prze­pro­wa­dza­łem.

– Je­stem do usług.

– Mam pro­blem z tym dur­niem.

– O kogo cho­dzi? – za­py­ta­łem, choć oczy­wi­ste było, że o Wil­hel­ma. Ale nie wy­pa­da­ło mi tak od razu dur­nia łą­czyć z jego synem.

– Nie uda­waj. Do­sko­na­le wiesz, o kim mówię. Muszę go pil­nie oże­nić, bo w końcu wy­buch­nie jakaś wojna. Dy­plo­ma­cja ma pełne ręce ro­bo­ty. Nie mogę bez końca od­rzu­cać ofer­ty ma­ria­ży. A ten się uparł. Od­rzu­ca wszyst­kie panny. Zro­bi­łem mu o to awan­tu­rę, wy­ja­śni­łem oko­licz­no­ści. To wiesz, co wy­my­ślił?

– Pro­szę po­wie­dzieć.

– Że sobie sam kogoś znaj­dzie!

– To może i dobry po­mysł? – nie­śmia­ło za­su­ge­ro­wa­łem.

– Daj spo­kój. – Al­bert mach­nął lek­ce­wa­żą­co ręką, jak­bym po­wie­dział coś wy­jąt­ko­wo głu­pie­go. – I wiesz, jak chce to prze­pro­wa­dzić? – Skąd mo­głem wie­dzieć. Wzru­szy­łem tylko ra­mio­na­mi. – Zor­ga­ni­zu­je or­szak i bę­dzie jeź­dził od kró­le­stwa do kró­le­stwa, a potem wy­bie­rze naj­ład­niej­szą z pa­nien, które mu na dwo­rach po­ka­żą.

– To rze­czy­wi­ście głu­pie! – nie ha­mo­wa­łem się. – I co mu od­po­wie­dzia­łeś?

– Zgo­dzi­łem się.

– Co? Osza­la­łeś?

Al­bert tylko się smut­no uśmiech­nął.

– Zgo­dzi­łem się, ale tro­chę zmo­dy­fi­ko­wa­łem jego plan. Nie ma mowy o żad­nym or­sza­ku. Weź­mie ze sobą tylko jed­ne­go sługę, któ­re­go ja wska­żę.

Czyli nie cho­dzi­ło o wy­jąt­ko­wo trud­ne za­da­nie, ale wy­jąt­ko­wo upo­ka­rza­ją­ce.

– I ja mam być tym sługą? – za­py­ta­łem chłod­no.

– Nigdy jesz­cze nie za­wio­dłem się na two­jej in­te­li­gen­cji. Nie spo­tka­łem jesz­cze czło­wie­ka o tak prze­ni­kli­wym umy­śle. – Kpił, czy się pod­li­zy­wał?

– Niech je­dzie sam. Do czego ja mu? Żeby zmie­niać pie­lu­chy?

– Dobra już. – Al­bert spo­waż­niał. – Bę­dziesz go pil­no­wał, żeby nie na­ro­bił głu­pot. Jutro ru­sza­cie. Idź do niego i pomóż przy­go­to­wać wy­pra­wę. Do­wiedz się, jakie ma plany i daj mi znać.

Co było robić? Nie mia­łem wyj­ścia.

Za­sta­łem Wil­hel­ma w po­ko­ju peł­nym otwar­tych ku­frów i po­roz­rzu­ca­nych stro­jów. Wokół krę­ci­ło się pełno słu­żek, pre­zen­tu­ją­cych różne fa­ta­łasz­ki.

– O, je­steś. – Kró­le­wicz ucie­szył się na mój widok. – Po­mo­żesz. Sam nie dam rady się spa­ko­wać. Tę, czy tę za­ło­żyć w pierw­szy dzień?

Po­pa­trzy­łem na dwie iden­tycz­ne białe ko­szu­le.

– Po­ga­daj­my w czte­ry oczy.

– Nie zre­zy­gnu­ję. Oj­ciec cię przy­słał, by mnie od­wieść? – Zje­żył się.

– Wręcz prze­ciw­nie. Dla­te­go mu­si­my do­ga­dać szcze­gó­ły.

Wil­helm wy­pro­sił dwo­rzan­ki. Kilka klep­nął na po­że­gna­nie w tyłek, a te się od­wdzię­czy­ły, po­sy­ła­jąc ca­łu­sy.

– Co chcesz omó­wić? – za­py­tał, zmie­nia­jąc roz­ba­wio­ną minę na prze­stra­szo­ną.

– Jakie masz plany?

– Mam, jakie mam i to nie twoja spra­wa. Jak wy­ru­szy­my, to się bę­dziesz na bie­żą­co do­wia­dy­wał. Albo i nie. Masz mi słu­żyć i to je­dy­ne, co mu­sisz wie­dzieć. – Był naj­wy­raź­niej za­do­wo­lo­ny z sie­bie. Po­ka­zał, kto tu rzą­dzi.

– Po­słu­chaj! Nie zda­jesz sobie spra­wy, ile czeka nas nie­bez­pie­czeństw. Muszę wie­dzieć, co za­mie­rzasz, by się do nich od­po­wied­nio przy­go­to­wać. Bę­dzie­my po­dró­żo­wać po ob­cych kra­inach i po­trze­bu­je­my li­stów uwie­rzy­tel­nia­ją­cych. Muszę przej­rzeć mapy…

– Dobra, już dobra. Ro­zu­miem. Ale nie wiem, czy mogę ci za­ufać – po­wie­dział stra­pio­ny.

– Oczy­wi­ście. Bę­dzie­my prze­cież dru­ży­ną.

– I nie po­wiesz ojcu?

– No, co ty? Teraz tobie służę. Mów śmia­ło. Je­stem znany z lo­jal­no­ści i dys­kre­cji.

– Przy­się­gnij na honor.

– Nie ob­ra­żaj mnie! Nie chcesz, to nie mów. Bę­dziesz sobie ra­dził sam.

Wil­helm za­wa­hał się jesz­cze przez chwi­lę, ale zaraz za­czął opo­wia­dać. Widać było ulgę, że w końcu może po­dzie­lić się z kimś swoim po­my­słem.

– Od­wie­dzi­my tylko dwa miej­sca – po­wie­dział to w taki spo­sób, jakby wy­obra­żał sobie, że roz­bu­dził tym moją cie­ka­wość.

– Dalej.

– Naj­pierw po­je­dzie­my do Za­sied­mio­gó­rza. – I znowu się za­trzy­mał, cze­ka­jąc na re­ak­cję.

Kraj był za­du­piem i nie leżał w kręgu za­in­te­re­so­wa­nia na­szych służb. Coś ko­ja­rzy­łem, że na dwo­rze króla Ju­lia­na roiło się od in­tryg, a sam wład­ca nie pa­no­wał nad kró­le­stwem. Był bez­dziet­ny czy też miał córkę z pierw­sze­go mał­żeń­stwa, która zmar­ła albo zwa­rio­wa­ła. Nie pa­mię­ta­łem do­kład­nie. W każ­dym razie od razu po­my­śla­łem, że to dziw­ny wybór.

– Czemu tam?

– Pa­nu­je tam kró­lo­wa Mał­go­rza­ta.

Jak bę­dzie daw­ko­wał mi in­for­ma­cje w taki spo­sób, to jesz­cze chwi­la i ner­wo­wo nie wy­trzy­mam. Nie będę zwa­żał, że to syn Al­ber­ta, tylko obiję mu mordę.

– Sły­sza­łem, że to pięk­na ko­bie­ta, ale nie­ste­ty za­męż­na. – Jakoś się opa­no­wa­łem i spró­bo­wa­łem uświa­do­mić idio­tę. – Czyż­byś miał in­for­ma­cję, że Ju­lian nie żyje, i roz­wa­żasz po­ślu­bie­nie cie­płej wdów­ki? – Coś mi się ko­ja­rzy­ło, że to ła­ma­ga i czę­sto ule­gał wy­pad­kom.

– Mał­go­rza­ta mnie nie in­te­re­su­je, ale ma coś, czego po­trze­bu­ję. – I znowu pauza. Po­wo­li za­ci­ska­łem pięść.

– Co ta­kie­go? – wy­sy­cza­łem.

– Lu­ste­recz­ko.

No, tak. Sie­dział przede mną idio­ta. Czy jak go walnę w nos, tak żeby mu jucha po­le­cia­ła, to zmą­drze­je?

– Panie, ale my tu na dwo­rze pełno lu­ster mamy. W samej two­jej kom­na­cie lekko li­cząc z dzie­sięć. – Ro­zej­rza­łem się po po­ko­ju.

– Ale lu­ste­recz­ko Mał­go­rza­ty nie jest zwy­czaj­ne.

– Aha, cza­ro­dziej­skie? – za­kpi­łem.

– Wła­śnie! Oj­ciec mi mówił, że je­steś in­te­li­gent­ny.

– Po­wiesz coś wię­cej?

– Lu­ste­recz­ko za­py­ta­ne mówi, kto jest naj­pięk­niej­szy na świe­cie. Ukrad­nie­my je, za­py­ta­my i po­je­dzie­my tam, gdzie wska­że. I to bę­dzie to dru­gie miej­sce, do któ­re­go się wy­bie­rze­my.

– Jak je ukrad­nie­my?

– Bę­dzie­my im­pro­wi­zo­wać.

– Ro­zu­miem. Świet­ny plan. A jak lu­ster­ko wska­że męż­czy­znę?

– Jak to?

– No wiesz, „lu­ste­recz­ko, po­wiedz prze­cie, kto jest naj­pięk­niej­szy w świe­cie?”, a ono wy­pa­li, dajmy na to: Szew­czyk Dra­tew­ka.

– Nie, ono wska­zu­je tylko ko­bie­ty. – Nie­mal­że wi­dzia­łem ko­tłu­ją­ce się myśli w gło­wie Wil­hel­ma. – Na pewno. Męż­czy­znę? Nie, nie – mru­czał zmar­twio­ny, że mu się plan wali, ale po chwi­li uśmiech roz­ja­śnił twarz.

– Po­my­śla­łeś, że może wska­zać cie­bie?

– Nie, no co ty?

– No dobra. Nie ma czasu. Spa­kuj się. Weź tylko to, co się tu zmie­ści. – Rzu­ci­łem mu worek po­dróż­ny. – Ja też idę się szy­ko­wać.

– Ale pa­mię­taj, ojcu ani mru-mru.

– Obie­ca­łem prze­cież! Za kogo mnie masz? – za­py­ta­łem obu­rzo­ny. – Za grosz za­ufa­nia!

– Nie ob­ra­żaj się. Jak przy­wio­zę naj­pięk­niej­szą ko­bie­tę, to się oj­ciec zdzi­wi. Chcę zo­ba­czyć jego minę. Bo wiesz, on ma mnie za ofer­mę.

– Nie­moż­li­we!

– A jed­nak.

Po spotkaniu z Wil­hel­mem uda­łem się pro­sto do Al­ber­ta i zre­la­cjo­no­wa­łem całą roz­mo­wę.

– Jed­nak nie jest taki durny, jak o nim my­śla­łeś – rzu­ci­łem na ko­niec.

Al­bert wy­słu­chał re­la­cji. Prze­szedł się kilka razy po po­ko­ju, po­dra­pał w głowę. W końcu wy­cią­gnął z biur­ka mały por­tre­cik i pod­szedł do mnie.

– Dobra nasza. Słu­chaj uważ­nie. Idź z tym do Ap­te­kar­czy­ka i każ mu przy­go­to­wać lu­stro, które za­py­ta­ne o naj­pięk­niej­szą osobę na świe­cie ukaże ten wi­ze­ru­nek.

Po­pa­trzy­łem na por­tret. Ko­bie­ta nie była szpet­na, ale żeby od razu naj­pięk­niej­sza?

– Co się dzi­wisz? Wiesz, kto to?

– Nie mam po­ję­cia.

– Księż­na Baj­ko­wych Po­ła­ci, Ho­no­ra­ta. Mam do­ga­da­ne z ich re­gen­tem, że zgo­dzi się na ślub z Wil­hel­mem. Ile mnie to kosz­to­wa­ło? Nie pytaj. – Nie mia­łem za­mia­ru. – Ale nie będą wiecz­nie cze­kać. Po wi­zy­cie u Ju­lia­na po­wiesz, że ukra­dłeś lu­stro i mu je dasz. Jak doj­dzie do ślubu z Ho­no­ra­tą, to wy­na­gro­dzę cię jak nigdy dotąd.

Od razu uda­łem się do Ap­te­kar­czy­ka.

– Na kiedy to ma być?

– Naj­póź­niej na jutro rano.

– Mało czasu. Zo­ba­czę, co da się zro­bić?

– Nic nie zo­ba­czysz, tylko zro­bisz.

– Już tak się nie unoś! Dawaj ten por­tret.

– To ona.

– Al­bert wy­so­ko mie­rzy.

– Wiesz, kto to?

– Ho­no­ra­ta.

Sku­ba­ny nie wy­cho­dził nigdy ze swo­je­go warsz­ta­tu, nie miał żad­nych po­moc­ni­ków, a i tak wszyst­ko wie­dział.

– Po­trze­bu­ję jesz­cze cze­goś?

Ap­te­kar­czyk uniósł brwi.

– Jakiś silny lub­czyk.

– Dla kogo?

– Nie mu­sisz wie­dzieć.

– Nie pytam, o kon­kret­ną osobę. Ma za­dzia­łać na ko­bie­tę, czy męż­czy­znę?

– Na ko­bie­tę.

– Jed­no­ra­zo­wo, czy ja­kieś dłu­go­ter­mi­no­we uza­leż­nie­nie?

– Jed­no­ra­zo­wo.

Po za­ła­twie­niu wszyst­kich spraw za­sze­dłem do Wil­hel­ma. Z pod­ło­gi ze­bra­łem parę ciu­chów i wpa­ko­wa­łem do worka po­dróż­ne­go.

 

Ju­lian nie przy­jął nas na au­dien­cji, bo jak nam po­wie­dzia­no, od­niósł po­waż­ne rany w ja­kiejś bi­twie i mu­siał się ku­ro­wać, ale i tak przy­ję­to nas bar­dzo cie­pło. Tak ważni go­ście nie zda­rza­li się tu czę­sto. Na naszą cześć Mał­go­rza­ta wy­da­ła uro­czy­stą ko­la­cję. Wil­helm oka­zał się cie­ka­wym i dow­cip­nym roz­mów­cą. Nie zna­łem go z tej stro­ny. Opo­wia­dał ze swadą o sze­ro­kim świe­cie, znał mnó­stwo aneg­dot i plo­tek z naj­waż­niej­szych dwo­rów. Wy­pi­li­śmy dużo wina i do­brze się ba­wi­li­śmy. Wszyst­kie oko­licz­no­ści nam sprzy­ja­ły i wy­da­wa­ło się, że plan, który uknu­li­śmy, łatwo bę­dzie zre­ali­zo­wać.

Wil­helm miał uwieść kró­lo­wą i spę­dzić z nią noc. Na wszel­ki wy­pa­dek do­sy­pa­łem do wina Mał­go­rza­ty przygo­to­wa­ny przez zie­la­rza spe­cy­fik. Nic nie mó­wi­łem ofer­mie, żeby nie ob­ni­żyć mu sa­mo­oce­ny. Gdy za­uwa­ży­łem, że kró­lo­wa jest już go­to­wa, szep­ną­łem o tym kró­le­wi­czo­wi, a na­stęp­nie po­in­stru­owa­łem go, jak ma się za­cho­wać w sy­pial­ni. Przy­wią­zaw­szy Mał­go­rza­tę do łóżka, miał za­sło­nić jej oczy apasz­ką i zo­sta­wić na chwi­lę dla pod­grza­nia at­mos­fe­ry. Ja w tym cza­sie wszedł­bym nie­po­strze­że­nie do kom­na­ty, by od­na­leźć lu­stro. Oczy­wi­ście nie mia­łem za­mia­ru ni­cze­go kraść. Cała ta ma­ska­ra­da miała na celu prze­ko­na­nie Wil­hel­ma.

Kró­le­wicz nie mógł uwie­rzyć, że ko­bie­ta dla za­ba­wy po­zwo­li się zwią­zać. Wie­dzę o relacjach dam­sko-mę­skich miał ra­czej ogra­ni­czo­ną i za­czerp­nię­tą z baj­ko­wych ro­man­sów, w któ­rych o ta­kich be­ze­ceń­stwach nie pi­sa­no. Ledwo go do tego prze­ko­na­łem. I trze­ba przy­znać, chło­pakowi nieźle szło. Wpu­ścił mnie do sy­pial­ni, gdzie mia­łem sy­mu­lo­wać po­szu­ki­wa­nia, a on tym­cza­sem miał zająć się swoją ro­bo­tą. Nie­ste­ty tak się prze­jął, że ze swo­je­go za­da­nia nie był się w sta­nie wy­wią­zać i za­cze­kał na ze­wnątrz. Cóż było robić? Służ­ba nie druż­ba. Nie mo­głem zo­sta­wić ko­bie­ty w po­trze­bie, a i za­le­ża­ło mi na opi­nii o męż­czy­znach z na­sze­go kró­le­stwa. Poza wszyst­kim byłem pa­trio­tą.

– Ale z pana nie­grzecz­ny chło­piec, panie ofi­ce­rze. Tak w cza­sie wie­cze­rzy krę­ci­łeś się wokół mnie, do­sy­py­wa­łeś cze­goś do wina, a teraz ta za­mia­na! – Mał­go­rza­ta chi­cho­cząc, szep­nę­ła mi w trak­cie igra­szek do ucha. – Czy kró­le­wicz pa­trzy?

– Nie pani, za­wo­łać go?

– Może innym razem. Ja już mam dość tych cią­głych przerw.

– To może i le­piej. Wo­lał­bym, żeby nie od­krył, że go zde­ma­sko­wa­łaś. To ro­man­tyk i wraż­li­wiec.

Po wszyst­kim wy­mkną­łem się z sy­pial­ni i ka­za­łem wró­cić Wil­hel­mo­wi, by zdjął za­sło­nę z oczu kró­lo­wej i uwol­nił ją z pęt.

Nie cze­ka­li­śmy do rana. Wy­mknę­li­śmy się z zamku i pę­dzi­li­śmy co sił w no­gach koni przed sie­bie. Kró­le­wicz bał się, że kra­dzież zo­sta­nie od­kry­ta, i chciał uciec jak naj­da­lej. Do­dat­ko­wo wsty­dził się chyba tego, co za­szło w sy­pial­ni Mał­go­rza­ty.

Zmę­cze­ni uciecz­ką przy­sta­nę­li­śmy przy ja­kimś stru­my­ku. Po­sta­wi­łem na­miot, roz­ło­ży­łem koce i za­pa­li­łem ogni­sko. Wil­helm był przy­bi­ty i wie­dzia­łem, że teraz nie byłby w hu­mo­rze na za­ba­wy z lu­ste­recz­kiem. Po­sta­no­wi­łem odło­żyć tę spra­wę na póź­niej. Mia­łem na­dzie­ję, że jak się chło­pak wyśpi, to na­strój mu się zmie­ni. Krę­cił się, wier­cił, za­sła­niał oczy i po­chli­py­wał. Tłu­ma­czy­łem mu de­li­kat­nie, żeby się nie przej­mo­wał. Każ­de­mu się taka chwi­lo­wa nie­moc zda­rza i na­stęp­nym razem na pewno pój­dzie mu le­piej. I takie ostre za­ba­wy le­piej spraw­dza­ją się, gdy uczest­ni­cy są bar­dziej do­świad­cze­ni. A on naj­wy­raź­niej nie był. Chcia­łem do­brze, ale moje sta­ra­nia przy­nio­sły od­wrot­ny sku­tek. Kró­le­wicz tylko się wku­rzył. Wsko­czył na koń i gdzieś po­je­chał. Rzu­cił je­dy­nie, żebym zo­stał, bo chce być przez chwi­lę sam.

Co było robić? Ro­zu­mia­łem go. Każdy cza­sa­mi musi się wy­pła­kać w sa­mot­no­ści.

Zanim za­czą­łem się nie­po­ko­ić, Wil­helm wró­cił cały pod­eks­cy­to­wa­ny. Kazał mi szyb­ko zwi­jać obóz i je­chać za nim. Po dro­dze wy­tłu­ma­czył, że zna­lazł naj­pięk­niej­szą ko­bie­tę na świe­cie. Na­zy­wa­ła się Śnież­ka i była wiedź­mą czy też kró­lew­ną. Sam do końca nie był pe­wien i tro­chę bre­dził.

Do­tar­li­śmy do ja­kiejś drew­nia­nej budy za­ko­pa­nej pra­wie w ca­ło­ści w ziemi, w któ­rej ta pięk­ność miała prze­by­wać. W środ­ku na pry­czy le­ża­ła dziew­czy­na. Była, trze­ba przy­znać, nie­brzyd­ka, może tro­chę pulch­na, ale nie to było głów­nym man­ka­men­tem. Wy­glą­da­ła na mar­twą. Spoj­rza­łem na kró­le­wi­cza. Mu­sia­ło być z nim na­praw­dę źle. Ten jed­nak nie prze­jął się zbyt­nio moją prze­ra­żo­ną miną i szyb­ko wy­tłu­ma­czył, o co cho­dzi. Dziew­czy­na we­dług niego nie była mar­twa, tylko wy­ma­ga­ła po­mo­cy me­dy­ka. Chciał, byśmy ją jakoś spa­ko­wa­li, wrzu­ci­li na koń i za­wieź­li do sto­li­cy.

Pod­sze­dłem do le­żą­cej Śnież­ki. Spraw­dzi­łem puls, do­tkną­łem w kilku miej­scach i zo­rien­to­wa­łem się w czym rzecz. Nie raz ku­po­wa­łem u Ap­te­kar­czy­ka spe­cy­fik, który wpro­wa­dzał w stan przy­po­mi­na­ją­cy śmierć. Do­ra­bia­łem na boku, roz­pro­wa­dza­jąc go w cza­sie wojen wśród żoł­nie­rzy. Można było bez na­ra­ża­nia się, uda­jąc mar­twe­go, prze­le­żeć całe bitwy. Otwo­rzy­łem jej usta i spod ję­zy­ka wy­cią­gną­łem ka­wa­łek jabł­ka. Mi­nę­ło kilka chwil i dziew­czy­na za­czę­ła wra­cać do ży­wych. Jak to Wil­helm zo­ba­czył, za­czął ze szczę­ścia ca­ło­wać po­licz­ki pa­nien­ki.

Po tym cu­dow­nym ozdro­wie­niu „de­nat­ki”, Wil­helm nie chciał wię­cej sły­szeć o lu­ste­recz­ku. Na nic wszyst­kie moje per­swa­zje, uparł się i już. Za­ko­chał się od razu i po­sta­no­wił, że wła­śnie Śnież­kę przed­sta­wi ojcu jako przy­szłą żonę.

Minął pra­wie rok na ga­sze­niu wszyst­kich dy­plo­ma­tycz­nych po­ża­rów. Baj­ko­we Po­ła­cie nie­mal wy­po­wie­dzia­ły nam wojnę. Wdowa po Ju­lia­nie oskar­ży­ła Al­ber­ta o po­rwa­nie córki. Punk­tem kul­mi­na­cyj­nym tego burz­li­we­go okre­su na­sze­go kró­le­stwa było wej­ście do ro­dzi­ny pa­nu­ją­cej wiedź­my z Za­sied­mio­gó­rza. Na uro­czy­sto­ści we­sel­ne zo­sta­li za­pro­sze­ni przed­sta­wi­cie­le naj­wspa­nial­szych rodów Na­szej Stro­ny. Ma­co­cha panny mło­dej za­pew­ne spo­dzie­wa­ła się, że spo­tka ją ja­kieś upo­ko­rze­nie, ale w końcu po wielu na­mo­wach rów­nież i ona przy­by­ła. Prze­czu­cie jej nie za­wio­dło. Nic do­bre­go jej tu nie cze­ka­ło. Za­ku­to Mał­go­rza­tę w roz­grza­ne do czer­wo­no­ści że­la­zne pan­to­fle i ka­za­no jej tań­czyć. Umar­ła w cier­pie­niach na oczach prze­ra­żo­nych gości.

Ja w tym cza­sie byłem już jedną nogą po Dru­giej Stro­nie. Po po­wro­cie z za­sied­mio­gór­skie­go lasu we­zwał mnie król.

– Za­do­wo­lo­ny je­steś z tego, jak po­ra­dzi­łeś sobie z za­da­niem?

– No cóż, nie do końca udało się zre­ali­zo­wać wszyst­kie za­pla­no­wa­ne cele, ale zwa­żyw­szy na oko­licz­no­ści…

– Aha, czyli je­steś?

– No, wiesz, Al­ber­cie…

– Dla cie­bie ja­śnie panie.

– Ja­śnie panie, ro­bi­łem wszyst­ko, aby…

– No, tak. Ro­zu­miem i do­ce­niam. Przed misją mó­wi­łem o na­gro­dzie i nie za­mie­rzam wy­co­fywać się z obiet­ni­cy.

– Panie… – spró­bo­wa­łem roz­ła­do­wać at­mos­fe­rę, ale król pod­niósł rękę na znak, bym za­milkł.

– Co to ja mó­wi­łem? Aha, na­gro­da. Czy wy­star­cza­ją­cą na­gro­dą bę­dzie, jak przy­wią­żę cię za jaja do miej­skie­go prę­gie­rza i ogło­szę, by miesz­kań­cy po­dzię­ko­wa­li ci za pod­wyż­szo­ne po­dat­ki, które na­rzu­cę z po­wo­du zbli­ża­ją­cej się wojny? – Pró­bo­wa­łem od­po­wie­dzieć, ale ge­stem na­ka­zał, bym się za­mknął. – Zro­bił­bym to i nikt by mnie nie po­wstrzy­mał od wy­mie­rze­nia kary, na którą za­słu­ży­łeś. Bła­gam, nic nie mów! Nawet nie zda­jesz sobie spra­wy, jakie masz szczę­ście. To twoje par­tac­two to nie je­dy­ny kło­pot.

– Zro­bię wszyst­ko. – Wy­czu­łem szan­sę na nową misję i znik­nię­cie z oczu, przy­naj­mniej na jakiś czas, pryn­cy­pa­ło­wi.

– Mamy po­waż­ny pro­blem.

– Za­mie­niam się w słuch – po­wie­dzia­łem, a Al­bert po­pa­trzył na mnie w taki spo­sób, jakby za­sta­na­wiał się, czy do­brze robi, od­pusz­cza­jąc karę za za­wa­lo­ną misję.

– Kra­sno­lu­dy do­ko­pa­ły się do Dru­giej Stro­ny. – Nie po­słu­chał jed­nak im­pul­su, który, jak wy­czu­wa­łem, kazał rzu­cić się mi do szyi i prze­gryźć tęt­ni­cę. Po­czu­cie obo­wiąz­ku wobec oj­czy­zny wy­gra­ło. – Bę­dziesz wy­ła­py­wał wszyst­kich par­szyw­ców, któ­rzy mi ucie­kli. Przej­dziesz tam i zo­sta­niesz, do­pó­ki nie upo­rząd­ku­je­my gra­ni­cy.

– Ku chwa­le oj­czy­zny! – Chyba mi się upie­kło.

 

Kogo trze­ba było zła­pać, zła­pa­łem. Cho­ciaż gra­ni­ca zo­sta­ła już uszczel­nio­na, ja jed­nak z ma­ły­mi prze­rwa­mi utkwi­łem na dobre po Dru­giej Stro­nie. Wie­lo­krot­nie wcze­śniej ana­li­zo­wa­łem, co po­szło nie tak, gdzie po­peł­ni­łem błąd, ale w końcu uzna­łem, że nie wy­lą­do­wa­łem źle. Na Na­szej Stro­nie je­stem do­pie­ro drugi dzień, a już chce mi się wra­cać.

 

8.

Po­łkną­łem od­trut­kę, za­pi­łem winem i za­sną­łem.

Rano uda­łem się nie­zwłocz­nie do zie­la­rza. Wy­da­ło mi się, że świat wokół wró­cił do normy, czyli stał się taki, jakim go za­pa­mię­ta­łem. Sto­li­ca była pięk­na, lu­dzie szczę­śli­wi, słoń­ce świe­ci­ło, a na nie­bie kilka pie­rza­stych chmu­rek.

– I czego się do­wie­dzia­łeś? – za­py­ta­łem zaraz po kilku sło­wach przy­wi­ta­nia i po wyj­ściu in­ne­go klien­ta.

– Od czego za­cząć?

– Tytuł.

Po­zna­nie zmy­sło­we, czyli wszyst­kie spo­so­by kształ­to­wa­nia cu­dzych opi­nii. Księ­ga za­wie­ra re­cep­tu­ry mik­stur oraz in­nych spo­so­bów na­rzu­ca­nia innym tego, jak byśmy chcie­li, by coś było po­strze­ga­ne. Cho­dzi o to, żeby…

– Tak, to mi wy­star­czy. Prze­pis na tru­ci­znę, którą mi po­da­no, był też tu opi­sa­ny?

– Nie. To aku­rat był pro­sty nar­ko­tyk, choć pod­ra­so­wa­ny. Naj­pierw eu­fo­ria i po­zy­tyw­ne po­strze­ga­nie świa­ta wokół, a potem zjazd i wi­dze­nie wszyst­kie­go w ciem­nych bar­wach. Mo­dy­fi­ka­cja do­ty­czy­ła tego dru­gie­go do­zna­nia. Do­da­no zwią­zek, który miał wzmoc­nić ne­ga­tyw­ne od­czu­cia.

– Czy moż­li­we, że nie do­da­no ce­lo­wo tego dru­gie­go skład­ni­ka, ale po pro­stu susz zo­stał za­nie­czysz­czo­ny przez przy­pa­dek?

– Tak. To cał­kiem praw­do­po­dob­ne.

– To jesz­cze ta trze­cia spra­wa.

– Chleb? Za­baw­ne, ktoś już pro­sił, bym spraw­dził po­dob­ne prób­ki. Jedna do­ty­czy­ła tej samej osoby, która ugry­zła twoją krom­kę. Ale się nie spa­ro­wa­ły. Ina­czej niż w tym przy­pad­ku.

– Kto cię o to pytał?

– Oj, to ta­jem­ni­ca. I tak już za dużo po­wie­dzia­łem.

– Nie będę w takim razie drą­żył. To mó­wisz, że moje prób­ki się spa­ro­wa­ły? Co to zna­czy?

– Wiesz prze­cież. Jeśli dałeś mi swoje gówno, to osoba, która jadła ten chleb, jest z tobą spo­krew­nio­na.

Wie­dzia­łem już wszyst­ko. Za­bra­łem księ­gę i zde­cy­do­wa­łem, że jed­nak pod­rzu­cę ją kra­sno­lud­kom. W końcu chcie­li do­brze. Ro­bi­li, co mogli, by chro­nić Ge­no­we­fę i nie mogli mi ufać. Trud­no było mi uwie­rzyć, żeby do­pro­wa­dzi­li swoją chat­kę do ta­kiej ruiny, jaką uj­rza­łem. Mu­sia­ła to być mi­sty­fi­ka­cja. Nigdy nie po­trze­bo­wa­li żad­nej ko­bie­ty, by im pro­wa­dzi­ła go­spo­dar­stwo. Utrzy­my­wa­nie po­rząd­ku i czy­sto­ści le­ża­ło w ich na­tu­rze, a już swo­bod­nie bie­ga­ją­cy po stole w kuch­ni szczur nie był w ogóle moż­li­wy. Na po­cząt­ku nie mia­łem pew­no­ści, ale od razu po­dej­rze­wa­łem, że wpły­nę­li na moje po­strze­ga­nie ich obej­ścia. Za­pew­ne roz­py­la­li w po­wie­trzu jakąś substancję. Zo­sta­łem po­czę­sto­wa­ny grzyb­ka­mi, które długo nie po­pra­wia­ły mi na­stro­ju, a Ap­te­kar­czyk po­twier­dził, że były czymś za­nie­czysz­czo­ne. No i ta proś­ba We­soł­ka, by pomóc mu urzą­dzić się po Dru­giej Stro­nie, bo poza mną ni­ko­go tam nie znał. Czyli rów­nież Ge­no­we­fy tam nie było. A prze­cież z jej zna­jo­mo­ścia­mi We­so­łek spo­koj­nie od­na­la­zł­by się w świe­cie mody.

Po wi­zy­cie w chat­ce sied­miu kra­sno­lud­ków po­sze­dłem pro­sto do Dębu na Skra­ju.

 

Do domu tra­fi­łem nad ranem. Mia­łem więc czas, by się ogar­nąć po po­dró­ży i tro­chę prze­spać.

Wie­czo­rem za­pu­ka­łem do drzwi apar­ta­men­tu Ka­ro­li­ny Schne­eball.

– Wal­de­ma­rze, pro­szę się roz­go­ścić. Zde­cy­do­wał się pan przy­jąć zle­ce­nie?

– Tak.

– Do­my­ślam się, że już pan od­na­lazł Ge­ne­vie­ve.

– Tak.

– Czyli spra­wa za­koń­czo­na. Gdzie jest nasza zguba?

– Naj­pierw mu­si­my usta­lić cenę.

– Jeden dzień, czyli dwa kru­ger­ran­dy. Do­brze liczę? – Po­czę­sto­wa­ła mnie drin­kiem i usia­dła na­prze­ciw­ko, za­kła­da­jąc nogę na nogę. Poła szla­fro­ka zsu­nę­ła się, od­sła­nia­jąc udo.

– Wy­cho­dzi mi ina­czej. Osiem kru­ger­ran­dów plus kosz­ty ope­ra­cyj­ne, czyli w sumie pięt­na­ście oraz nie za­po­mi­naj­my o obie­ca­nej pre­mii.

– Och, po­my­li­łam się z licz­bą dni, czyli był pan po Na­szej Stro­nie! Tam zna­lazł pan Ge­no­we­fę?

– Mam jeden wa­ru­nek. Włos z głowy pani sio­stry nie spad­nie.

– Ma pan moje słowo!

– Że­by­śmy się do­brze zro­zu­mie­li, nie za­bi­je jej pani.

– Och, drogi Wal­de­ma­rze, nie w gło­wie mi wy­ko­rzy­sty­wać se­man­tycz­ne krucz­ki. Bę­dzie żyć. Od kiedy do­wie­dzia­łam się, że nie jest córką Wil­hel­ma, ob­se­sja za­mor­do­wa­nia jej kom­plet­nie mnie opu­ści­ła. A poza tym, mam co do niej plany. Ro­zu­mie pan, po­li­ty­ka. Moja sio­stra – mó­wiąc to, Ka­ro­li­na wy­ko­na­ła rę­ka­mi znak cu­dzy­sło­wu – jest praw­ną dzie­dzicz­ką mo­je­go ojca, a co waż­niej­sze ma­co­chy. Nie mam in­te­re­su jej za­bi­jać.

– Do­brze więc, nie po­wiem, gdzie jest, ale przy­pro­wa­dzę ją do pani.

– Wobec tego za­pła­ta rów­nież po­cze­ka.

– Zgoda. Przy­pie­czę­tuj­my umowę za­licz­ką.

– Ile pan pro­po­nu­je?

– In­te­re­su­je mnie ta do­dat­ko­wa za­pła­ta.

– W takim razie za­pra­szam do sy­pial­ni.

 

Ko­lej­ne­go ranka wy­cho­dzi­łem z ho­te­lu po­dwój­nie usa­tys­fak­cjo­no­wa­ny. Po cu­dow­nej nocy prze­szu­ka­łem apar­ta­ment. Zna­la­złem przed­miot, który był źró­dłem wielu nie­szczęść. Tak, jak się spo­dzie­wa­łem, Śnież­ka nigdy nie roz­sta­wa­ła się z ma­gicz­nym lu­ste­recz­kiem. Teraz mia­łem je w kie­sze­ni i po­sta­no­wi­łem znisz­czyć raz na za­wsze.

 

Koniec

Komentarze

Troszkę mi Chinatown zaleciało, zwłaszcza ten detektyw z rozbitym nosem;)

 

Nie oddzielasz wypowiedzi narratora od myśli, to komplikuje czytanie.

 

Siedział przed ladą pochylony nad jakimiś papierami w stroju urzędnika czy bukmachera z pierwszej połowy dwudziestego wieku.

 

Papiery w stroju urzędnika?;)

 

Przeprowadzacz i przeprowadzenie zrobiło na mnie wrażenie. Jest w tym moc.

 

Już z daleka widziałem, jak podupadło to miejsce.

Wywal już, bo już jest w poprzednim zdaniu.

 

Ojciec Wilhelma od kilka lat nie żyje.

kilku

 

Opowieść niezwykle zawiła, ale smakowita. Nie zaszkodziła by Ci beta, bo jest trochę powtórzeń i parą niezręczności. Natomiast autorska wersja bajki, z dwoma siostrzyczkami, krasnoludkiem gejem i różnymi używkami bardzo fajna.

Motyw kradzieży może nie kluczowy, ale jest. Honoru też troszkę;)

 

EDIT: W związku z nominacją piórkową jeszcze kilka słów. Bardzo lubię zabawę bajkami i różnymi znanymi wątkami. Dlatego opowiadania jak twoje, chce się czytać. Galimatias, który wprowadziłeś do opowiadania jest zabawny i intrygujący, ale niesie ryzyko pogubienia się podczas czytania i mam wrażenie, że tego nie uniknąłeś. Podsumowując masz świetne pomysły, fajnie opowiadasz, ale powinieneś zadbać o warstwę techniczną i płynność czytania. Będę na NIE.

Lożanka bezprenumeratowa

Ambush, wielkie dzięki.

 

Troszkę mi Chinatown zaleciało, zwłaszcza ten detektyw z rozbitym nosem;)

No, co Ty?

 

 

Jeszcze z betą nie próbowałem. Będę to musiał kiedyś nadrobić. Nie zamierzałem pisać na Złodziei, ale udzielił mi się nastrój panujący na portalu wokół tego konkursu. Zabrałem się do tego dość późno, a opowiadanie jest długie i rzeczywiście przydałoby mu się odłożenie na jakiś czas przed publikacją.  

 

Opowieść niezwykle zawiła, ale smakowita.

Miód na serce. Zawiłość to jedna z cech charakterystycznych stylu noir.

 

Papiery pozbawiłem ubrania, “już” wywaliłem, “kilka” zmieniłem na “kilku”.

 

Pozdrawiam

 

PS

Gratuluję uzyskania mocy bezpośredniego nominowania.

 

Dzięki, cudowne uczucie.

Tylko loża się skarży, że jak mnie nie ma, to mało nominacji.

A straciliśmy (mam nadzieję, że na krótko) zbyt dobrą bruce, która w każdym gniocie potrafiła zobaczyć coś fajnego;)

Lożanka bezprenumeratowa

Cześć AP, środowy dyżurny melduje się na pokładzie! W czwartek, ale zawsze… ;)

 

Dzieje się w Twoim opowiadaniu, oj dzieje… Ale od początku. Zmyliłeś mnie pierwszą sceną, spodziewałem się typowo noirowego klimatu, a już chwilę później atakujesz czytelnika baśniowymi stworami… :)

 

W sumie fajna koncepcja na dekonstrukcję klasycznej bajki o Śnieżce Ci wyszła. Pomimo wszędobylskich używek wyszło naprawdę fajnie. Co do kradzieży… No była, ale ciężko uznać żeby odgrywała pierwsze skrzypce ;)

 

Nieco słabiej niestety wypadła warstwa techniczna i językowa. Popieram w stu procentach Ambush. Przydałaby się beta i to solidna. Wiele dialogów zlewa się z przemyśleniami narratora, sporo też jest długich dialogów pozbawionych jakichkolwiek didaskaliow. Przez to momentami tekst jest ciężki do czytania.

 

Wybacz, że nie wskażę konkretnych uchybień, ale komentarz piszę z telefonu i byłoby to dość uciążliwe…

 

Niemniej, pomijając narzekanie na technikalia, tekst mi się podobał.

 

Pozdrawiam i powodzenia w konkursie!

„Pokój bez książek jest jak ciało bez duszy”

Cześć cezary_cezary!

 

Dzięki za przeczytanie i komentarz.

 

spodziewałem się typowo noirowego klimatu, a już chwilę później atakujesz czytelnika baśniowymi stworami… :)

… które są bardzo ludzkie, podobnie jak androidy w Blade Runnerze.

 

Pomimo wszędobylskich używek…

Na swoje usprawiedliwienie napiszę tylko, że używki są przedstawione w złym świetle i kontakt z nimi kończy się nieprzyjemnie. Każdy adwokat mnie wybroni.

 

Co do kradzieży… No była, ale ciężko uznać żeby odgrywała pierwsze skrzypce ;)

Kradzieży było kilka, a ta najważniejsza (w kontekście konkursu) była udawana i miała na celu skłonić Wilhelma do ślubu z Honoratą. Coś poszło nie tak i w konsekwencji królewicz zdecydował się na ślub ze Śnieżką.

 

Nad betą pomyślę przy okazji kolejnych tekstów.

 

Pozdrawiam

Cześć, AP!

 

Kojarzysz serię komiksów BAŚNIE (Fables) i stworzoną na ich podstawie grę Wolf Among Us, z gburowatym łowcą-detektywem i Śnieżką w roli deuteragonistki?

Mnie się właśnie to skojarzyło ;) Mimowolnie. To skojarzenie (oraz znajomość legendy, czego raczej obejść się nie da) rzuca lekki cień na Twoją antybajkę – jednakże jest ono pozytywne, a co za tym idzie, w kwestii klimatu i bohaterów mogę być ciut nieobiektywna. Postaci znane i lubiane (lub też wcale nie) w popkulturze jest ciężko użyć we własnej historii, nie czyniąc z nich marnych kopii lub karykatury. Skłonienie ich do przyjęcia danej roli jest, mam wrażenie, ograniczone poprzez z góry ustalony archetyp, który zwykle daje się tylko nagiąć – przeciwstawienie się mu raczej sabotuje pomysł użycia ich w ogóle. Tak więc tkwi tutaj pewien cheatcode – nie musisz kreować postaci od początku, a wykorzystać gotowy wzór. Swoją drogą, to pozwala w kreatywny sposób oszukać konkursowy limit. ;) Tak czy siak. Kierując się tym ryzykownym pomysłem, pozostaje użyć Krasnali i Śnieżki w niebanalny sposób. Jako że oryginalny świat będzie pełen naleciałości lub zbudowany na ubitym gruncie sprawdzonego pomysłu, tekst musi bronić się oryginalnymi elementami: narracją, szczegółami, fabułą. Te rzeczy się udały, choć jeśli o światotwórstwo chodzi, jest tylko ok: zwróciłam uwagę na walutę, ale jeśli pojawiło się więcej autorskich pomysłów, przegapiłam je.

 

Fajnie odkrywasz karty – z początku wydaje się, że niewiedza, roztrzepanie i fajtłapowatość protagonisty jest wynikiem tego, iż jest on człowiekiem starej daty (a dodatkowo boomerem przeciwnym nowościom), jednak okazuje się, że nie jest on nawet tutejszy.

Zręcznie kontrolujesz scenę z wieloma bohaterami, a to nigdy nie jest łatwe: zasygnalizować kto co mówi, sparafrazować sytuację, podkreślić różnorodność postaci. Tymczasem podczas wizyty w krasnoludzkiej chacie wszystko było spójne, zabawne i płynne.

 

Natomiast granica magii tego świata całkowicie mi się zatarła: magia nauki – pozwalająca zidentyfikować próbki z pewnością stwierdzenia pokrewieństwa – połączona z magią podróży między światami daje obraz prawdziwego halucynogennego snu.

 

Jest trochę sztampy – najpewniej celowej – jak chociażby kobieca sylwetka rysująca się na szklanych drzwiach detektywistycznego biura; skryta natura ładniutkiego krasnala; zapłata w naturze dla triumfalnego, kipiącego od męskości mężczyzny. Tu i ówdzie nie byłam pewna czy bardziej kpiłeś z danych motywów, czy sarkastycznie sobie chichotałeś.

 

Ogółem: ciekawa interpretacja mroczniejszej wersji Śnieżki (która ma swoje mroczne wersje sama w sobie) z równie ciekawą otoczką narracyjną. Jak na obraną narrację pierwszoosobową, która moim zdaniem jest jedną z trudniejszych do napisania, czytało się bardzo płynnie. Zonk z „to wszystko były halucynacje z niedożywienia wywołane otruciem” jest zaskakujący – ale one chyba wszystkie takie są – a zarazem odświeżający. Raczej ubarwia tę historię niźli jej szkodzi. Pojawia się tylko pytanie, czy ten zwrot akcji jest także prześmiewczy, czy raczej większa część tej politycznej intrygi jest nieprawdziwa, przez co nieco jednak rozczarowuje. Nie jestem pewna, czy całkowicie pojęłam zabieg z kształtowaniem cudzych opinii, chociaż sam pomysł jest przedni. Być może skołował mnie tak samo jak bohatera.

Pozdrawiam!

Cześć, Żongler!

 

Nie znam serii komiksów Baśnie ani gry Wolf Among Us. Myślałem o tym, co napisałaś, i coś kojarzę ten motyw detektywa i Śnieżki w roli deuteragonistki z jakiegoś filmu animowanego.

 

Inspiracją dla mnie były styl noir oraz Królewna Śnieżka braci Grimm. Z Disneya wziąłem motyw pocałunku, którym królewicz uzdrowił Śnieżkę (choć nie jestem pewien, czy to nie jest z bajki o Śpiącej Królewnie) oraz niektóre imiona krasnali.

zwróciłam uwagę na walutę, ale jeśli pojawiło się więcej autorskich pomysłów, przegapiłam je.

Niestety krugerrandy i solidy nie są moim autorskim pomysłem tylko prawdziwymi monetami.

 

Wersja bajki braci Grimm jest faktycznie mroczna. Już samo oryginalne imię Schneewittchen może dać do myślenia. Jest tam też dużo wskazówek, które pozwoliły mi na zbudowanie takiej postaci Śnieżki, jaką przedstawiłem w Lustereczku. A to, jak postąpiono z macochą podczas wesela, nie pozostawia złudzeń co do jej faktycznego charakteru.

 

Cieszy mnie, że zauważyłaś z czego wynika fajtłapowatość detektywa. Rzeczywiście chciałem, by taki się wydawał (nawet użyłem słowa dziaders w jakimś zdaniu, które ostatecznie wyrzuciłem), zanim okazało się, że jest z innego świata. Tam radził sobie dużo lepiej, choć nie obyło się bez wpadki.

 

Jest trochę sztampy…

Tak, to celowy zabieg. Większość z tego, co wymieniłaś, to charakterystyczne motywy z filmów noir.

 

Dziękuję za przeczytanie i komentarz.

 

Pozdrawiam

Pewnie, noir noirem, ale czy wyłącznie dla klimatu noirowego (który uzyskałeś bez sztampowych momentów), czy celem przerysowania właśnie, karykatury? Parę razy się nad tym zastanowiłam, czytając.

Lubię ofermowatych bohaterów. Mam też dużą sympatię dla tego gatunku. Mieszanka tego plus moje poczucie humoru dały taki efekt.

Przerysowania są pewną cechą charakterystyczną dla noir, np. mężczyźni są twardzi, a piękne kobiety chętnie prowadzą rozmowy o podtekście seksualnym (u Chandlera). Trudno tu więc mówić o karykaturze. Oczywiście, gdy piszę:

Inaczej musiałbym chodzić z głupim opatrunkiem na twarzy. A tego jeszcze nie grali.

to puszczam oko do znających Chinatown. Jednak nie ma we mnie złośliwości czy kpiny, tylko próba (nie upieram się, że udana) żartu.

Hej

Lubię Philip Marlowe, który też jest nieogarnięty. Może nie tak jak Twój bohater, ale jednak. Jest naiwny i zbyt rycerski jak na swoje czasy. Twój bohater jest pierdołowaty bardziej dosadnie, ale to moim zdanie dodaje mu autentyczności. No i czy na pewno, w końcu wydymał Śnieżkę ;). To co mnie denerwowała i zarazem zachwyciło, to to że trzeba czekać na zamknięcie historii do ostatniego fragmentu. To bardzo dobre zagranie. A denerwowało mnie to, bo bałem się, że nie skleisz opowiadania w całość, a wtedy będę zły. Raz, że przeczytałem dużo tekstu, który zawiódł, a dwa bo mi się podobał i uśmiałem się nie raz i nie dwa podczas lektury :). Na szczęście wszystko fajnie się łączy, a ja musze sam siebie skarcić za brak wiary w autora. Opowiadanie bardzo dobre. Fajnie ci wychodzą dialogi i dodam, że to iż są długie i zawierają mało didaskaliów, w niczym mi nie przeszkadzało. Humor w opowiadaniu jest nieraz wulgarny ale nie nachalny – to też trzeba umieć zrobić – i wypada super :). Klikam i pozdrawiam :) 

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

Cześć Bardzie!

Bardzo przyjemny komentarz. Dzięki za niego oraz klika.

 

Pozdrawiam!

 

PS

Kiedyś wymieniliśmy się uwagami o Warthonie. Raymond Chandler to kolejny pisarz, który wydał swoją pierwszą powieść po pięćdziesiątce.

O nie wiedziałem :) więc jest nadzieja ;)

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

Śnieżka w wersji noir? Interesujące, także kolorystycznie. ;-)

Ogólnie lubię antybajki, więc Twoja również przypadła mi do gustu. Zwłaszcza plan ze zwierciadłem. Ładnie pogrywasz elementami oryginału. Ale że pozostałe krasnoludki nie mają nic przeciwko mieszkaniu z gejem… Czują się przy nim bezpiecznie? Nie obawiają się, że zostaną uznani za jego partnerów?

Ogólnie fajna historia, tylko czytałam na raty i trudno było mi się połapać w panujących dynastiach.

Babska logika rządzi!

Finklo, dzięki za przeczytanie i klika. Fajnie, że historia przypadła Ci do gustu. 

 

Nie znam się na krasnoludkach, ale mogę założyć, że są z nich dzielne stwory. Mieszkają wiele lat w męskim gronie, to może nawet zdarzyło się poeksperymentować. Ale nie wnikam. Wesołek jest dżentelmenem, a pozostali niekoniecznie są w jego guście.

 

Pozdrawiam

 

Świetne opowiadanie. Udało ci się na nowo opowiedzieć historię Śnieżki, a twoja wersja dużo bardziej przypadła mi do gustu niż oryginał. Pomimo że ostatecznie jest to mroczna, szpiegowska historia, to czytając, parę razy się zaśmiałam. Podobał mi się inteligentny niewymuszony humor, zgrabne, pełne swady dialogi i konstrukcja postaci. Żaden z twoich bohaterów nie jest taki, jaki z początku się wydawał, a opowieść usiana jest zaskakującymi zwrotami akcji. Chociaż nie ma w niej pościgów i szalonych pojedynków, to fakty, które stopniowo poznawałam, sprawiły, że obserwowałam śledztwo bohatera z wypiekami na twarzy. Bardzo zgrabnie wodziłeś mnie przy tym za nos umiejętnie splecioną intrygą.

Dziękuję za tę chwilę przyjemności, którą sprawiłeś mi swoim tekstem i życzę powodzenia w konkursie.

Ośmiornico, dziękuję za wszystkie miłe słowa.

 

Pozdrawiam

Hej!

Komentarz powstanie na bieżąco. ;)

 

1.

się konkretnie, jakimi sprawami zajmuje się prywatny detektyw. Skończyło się na zbieraniu dowodów zdrady małżonków. A i na tym polu nie mogłem pochwalić się

 

Byłem na bakier z nowinkami technicznymi, które w tej robocie były niezbędne. Te wszystkie gpsy, kamerki internetowe, podsłuchy, hakowanie, media społecznościowe to była czarna magia. Dla mnie podstawowymi atrybutami detektywa były kapelusz oraz papieros, który błąka się z jednego do drugiego kącika ust.

 

Sprawiłem sobie kapelusz, ale go nie używałem.

Kapelusz jako skojarzenie z Sherlockiem i Millerem, fajnie, że nie używa, dobre wtrącenie.

 

Z tymi papierosami aż się uśmiechnęłam. Dobre. Fajnie kreujesz bohatera. ;)

 

Skończyło się na zbieraniu dowodów zdrady małżonków.

Trochę dalej:

Moją specjalnością stały się zdrady małżeńskie wśród dołów społecznych.

Dość powtarzalne.

 

Zanim by się uruchomił, minęłoby z piętnaście minut i wyszłoby jeszcze gorzej.

XD Skąd ja to znam… Już lubię tego bohatera, ma takiego niewinnego pecha. :D

 

Wiadomo było, że byłem

 

Bohater pocieszny, Karolina szukająca siostry – ciekawa, czuję, że haczyk będzie nietypowy.

 

2.

 

Kurduple? XD O rany, poczułam jak absurd wjeżdża do tekstu. :D Ale ja lubię takie rzeczy, więc ode mnie plus. :)

a delegacja nie została odwołał.

odwołana?

 

O, łoo… Co Ty tu tworzysz? Bardzo podoba mi się ta nagła zmiana, nie mam pojęcia, czego oczekiwać, a lubię, kiedy nie wiem, co się dzieje.

 

 

3.

– Śnieżka u mnie była.

– A co mnie to obchodzi? – Pijaczyna wzruszył ramionami, ale widać było, że poruszyła go ta wiadomość. Wziął łyka i dopytał – i czego chciała?

Ach, Śnieżka, przypomniał mi się serial “Once Upon a Time”, w którym bohaterowie baśni są przeniesieni do naszego świata i chyba tracą pamięć.

Lubię takie motywy, u Ciebie o wiele ciekawiej to wypada. ;)

 

4.

się już od takiego języka. Tekst okazał się dość długi i zawiły. Trochę wkręciłem się w rozważania na temat kształtu spadających płatków, które ciągnęły się

I nie tylko tu, ale sporo miejsc w tekście cierpi bardziej lub mniej na siękozę i byłozę.

 

– Panowie, tyle mi naszczaliście do mleka, że chyba mogę oczekiwać jakichś wyjaśnień.

XD

 

Śpioch po krótkiej drzemce też się ożywił i opowiedział jakiś sen.

Okej, momentami narracja pierwszoosobowa bywa trochę męcząca, są przydługie zdania i opisy, ale ten fragment mnie szczególnie rozbawił. :D I mam wrażenie, że od wejścia do świata baśni, jest jakby lepiej, lżej, czyta się o wiele przyjemniej. ;)

 

– Trochę tu niefajnie. Spojrzałem tęsknie na drzwi chaty.

Brakuje myślnika.

 

5.

Leń śmierdzący z tej Śnieżki był, jakich mało.

Bardzo fajna zmiana baśni. :) Lubię takie odwrócenie perspektywy. Rozmowa ciekawa, Wesołek fajny, czyta się przyjemnie.

 

6.

Fabuła się zagęszcza. Co z tym truciem? Ciekawe… Na tym etapie powiem tylko, że trochę brakuje mi opisów, bo taka baśniowa kraina aż się prosi o więcej. ;) Ten skromny opisik:

Rogatek przed miastem nikt nie pilnował. Wszędzie brud i smród. Gdzie spojrzeć, tam widoczny upadek. Od lat żadnych remontów. Ludzi jak na lekarstwo i każdy podejrzanie patrzył.

to trochę za mało.

 

7.

I co mu odpowiedziałeś.

Dałabym znak zapytania.

 

Będziesz, sobie radził sam.

Bez przecinka.

 

– Lustereczko zapytane mówi, kto jest najpiękniejszy na świecie. Ukradniemy je, zapytamy i pojedziemy tam, gdzie wskaże. I to będzie to drugie miejsce, do którego się wybierzemy.

Ooo, dobre! :D

 

Za to na tym etapie rozmył się trochę wątek z początku. Mam wrażenie, jakbym czytała dwie rózne historie.

 

A jak lusterko wskaże mężczyznę?

:D

 

Można było bez narażania się, udając martwego, przeleżeć całe bitwy.

Świetne!

 

Hm, historia z punktu widzenia narratora to trochę taka powtórka z rozrywki, tyle że oczywiście z innej perspektywy.

Ale na plus to, że Wilhelm przy całym pomyśle kradzieży lustereczka, jednak się wycofał, chyba sam w komnacie do niego zajrzał, skoro pognał po Śnieżkę. ;)

 

8.

Końcówka trochę za dużo tłumaczy, zwłaszcza że sporo już wiemy.

 

Na minus sporo powtórzeń i językowo dość prosto. Ale podobało mi się, takie inne podejście do baśni, bo połączyłeś dwa światy, dodałeś kryminał na początku i na końcu, w środku zrobiłeś misz-masz… No, nietypowo. Ale ja lubię takie nietypowe historie, więc z przyjemnością klikam i mam nadzieję, że wpadniesz do biblio o czasie.

 

Pozdrawiam,

Ananke

Przyznaję, że miałeś pomysł na szczególne wykorzystanie baśni o Królewnie Śnieżce i pomieszanie jej z historią detektywistyczną, ale też muszę wyznać, całość mocno mnie zmęczyła, zwłaszcza licznymi wyjaśnieniami tudzież opisami, co też tam się wydarzyło i kiedy. Jeśli do tego doać nie najlepsze wykonanie oraz złodziejstwo, jakieś takie, jak na mój gust, mało złodziejskie, nie mogę powiedzieć, że to była lektura w pełni satysfakcjonującą.

 

Te wszyst­kie gpsy, ka­mer­ki… → Te wszyst­kie GPS-y, ka­mer­ki

 

– Po­ło­ży­ła swoje ręce na moich… → Zbędny zaimek – czy mogła położyć cudze ręce?

 

za­trze­po­ta­ła rzę­sa­mi i po­pa­trzy­ła, roz­sze­rza­jąc źre­ni­ce. → Czy można rozszerzyć źrenice tak na zawołanie?

 

Te cią­głe po­szu­ki­wa­nie klu­czy… → To cią­głe po­szu­ki­wa­nie klu­czy

 

wy­cią­gnął ręce przed sie­bie i po złą­cze­niu pal­ca­mi wydał serię stęk­nięć. → Czy dobrze rozumiem, że pal­ca­mi wydał serię stęk­nięć.

 

Unio­słem kie­lich do to­a­stu. → Za SJP PWN: toast «krótka przemowa wygłoszona w czasie przyjęcia dla uczczenia kogoś lub czegoś, po której następuje wypicie kieliszka alkoholu»

Uniesienie kielicha nie jest toastem.

 

Wziął łyka i do­py­tał – czego chcia­ła? → Łyków się nie bierze. Winno być:

Wypił łyk i do­py­tał:

– I czego chcia­ła?

 

Wy­tarł ją rę­ka­wem z kurzu i podał mi. → Czy dobrze rozumiem, że miał rękaw z kurzu i wycierał nim księgę?

A może miało być: Wytarł ją z kurzu rękawem i podał mi.

 

Cięż­ko mi było po­ła­pać się w tych ba­zgro­łach.Trudno mi było po­ła­pać się w tych ba­zgro­łach.

https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/Ciezko-a-trudno;19058.html

 

Pi­ja­czy­na wziął się za po­rząd­ki.Pi­ja­czy­na zabrał się do porządków.

http://filologpolski.blogspot.com/2016/11/brac-siewziac-sie-za-cos-brac-siewziac.html

 

i za­brał się za przy­go­to­wy­wa­nie ko­la­cji. → …i za­brał się do przygotowywania ko­la­cji.

 

I tu na­stą­pił kil­ku­stron­ni­co­wy opis we­se­la.I tu na­stą­pił kil­ku­stron­i­co­wy opis we­se­la.

 

Obar­cza­ła Mał­go­rza­tę o śmierć matki… → Oskarżała Mał­go­rza­tę o śmierć matki… Lub: Obar­cza­ła Mał­go­rza­tę śmiercią matki

Obarczamy kogoś czymś, nie o coś.

 

Oj, cięż­ko mu bę­dzie od­na­leźć się po Dru­giej Stro­nie.Oj, niełatwo mu bę­dzie od­na­leźć się po Dru­giej Stro­nie.

 

– Nie, ono tylko wska­zu­je ko­bie­ty.– Nie, ono wska­zu­je tylko ko­bie­ty.

 

– Ale pa­mię­taj, ojcu ani mru mru.– Ale pa­mię­taj, ojcu ani mru-mru.

 

Po roz­mo­wie z Wil­hel­mem uda­łem się pro­sto do Al­ber­ta i zre­la­cjo­no­wa­łem całą roz­mo­wę. → Czy to celowe powtórzenie?

 

do­sy­pa­łem do wina Mał­go­rza­ty prze­go­to­wa­ny przez zie­la­rza spe­cy­fik. → Literówka.

 

za­sła­niał oczy i po­chli­pi­wał. → Literówka.

 

Ka­ro­li­na wy­ko­na­ła rę­ka­mi gest cu­dzy­sło­wu→ Ka­ro­li­na wy­ko­na­ła rę­ka­mi znak cu­dzy­sło­wu

Cudzysłów nie jest gestem.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Doceniam za żywe dialogi i lekkość pióra, ale tym, co dla mnie wyróżnia tekst, jest misterna, a zarazem boleśnie ludzka, buduarowo-rozporkowa intryga, w którą czytelnik jest bardzo umiejętnie wciągany.

 

Zrobić antybajkę banalną jest łatwo, wystarczy zrobić kontrastową zbitkę z flakami albo erotyką. Tutaj mamy świat z bajkowym decorum, w którym dobrze znane postacie się pogubiły, ale robią dobrą minę do złej gry. Bohater musi przegadać ich konfabulacje niczym detektyw obyczajowy, by krok po kroku odkrywać ich słabostki, naiwność czy próżność. Czy mieszkańcy świata z bajki zwariowali? Nie, po prostu dorośli w bajkowym świecie i próbują sobie z tym poradzić, skutecznie komplikując sobie nawzajem życie.

 

To mnie właśnie ujmuje, że cierpiący na lekką paranoję i nielekki alkoholizm krasnoludek dalej jest postacią z bajki pełną gębą. Stylizacja języka i kreacja postaci jest bardzo umiejętnie trzymana w ryzach, tak, żebym uwierzył w ten świat, ale żebym nie zapomniał o jego umowności. Każdy dramat jest tu przełamany jakimś bon motem czy poczciwością. Częścią uroku psychologicznego tekstu jest chyba właśnie to, że patrzę na pozornie zagmatwane życiorysy i nawarstwiające się dramaty przez palce, bo ani postaci nie da się traktować w pełni poważnie, ani zdystansowany i złotousty narrator myśli to robić.

 

Co było robić? Rozumiałem go. Każdy czasami musi się wypłakać w samotności.

 

I coś ty, Śnieżko, zrobiła z tą mlekiem i miodem płynącą krainą?

 

Wilhelm był przybity i wiedziałem, że teraz nie byłby w humorze na zabawy z lustereczkiem.

 

Duch klatki schodowej kazał mi się zastanowić nad słabościami tekstu. Podbijanie klimatu detektywa z filmów noir niewiele robi, a powoduje, że tekst ma de facto dwa wstępy. Do tego odkrywanie prawdy w toku kolejnych dialogów to nieco za mało na porządne śledztwo.  

facebook.com/tadzisiejszamlodziez

Zabawna bajka dla dorosłych. Pewnie niejedna z opowiastek dziecięcych miała źródło w podobnych, choć może nieco bardziej realistycznych, przygodach.

Dobrze mi się czytało. Wartka, wciągająca akcja.

Wstęp w stylu Chandlera wpuszcza jednak w maliny. Niby wspomina co nieco o gliniarskiej przeszłości, ale jasno opisuje porażkę detektywa od samego początku. A przecież później stoi, że miał on pewne sukcesy na polu wyłapywania uciekinierów.

Przyznam też, że nie zrozumiałem zakończenia. Chyba za dużo skrótów fabularnych.

 

I jak zwykle garść uwag niefabularnych.

Bo jeśli nie zdrada, to skąd ta niechęć do pożycia.

Hm, pierwsza część z drugą się nie składa. Może “[…] to co innego odbierało chęć do pożycia”?

Przeważnie nikt nikogo nie zdradzał i to w sumie było przyczyną frustracji zleceniodawców. […] A rozwód z winy partnera wiele by ułatwił i otworzył drogę do związania się z kochanką lub kochankiem bez ponoszenia finansowych konsekwencji.

Brakuje mi spójności. Zdrad nie było, ale jednak były. Może idzie o to, że mało kto z objętych zleceniami zdradzicielem się okazywał?

Położyłem się do łóżka. […] Zdecydowałem się iść spać

Przecież już był w łóżku. Dokąd więc miałby iść?

Przesunąłem kilka wieszaków z ciuchami i po paru krokach znalazłem się w wąskim korytarzu. Przewodnik był tuż za mną i trzymając pochodnię, rozświetlał mi drogę. Nie zauważyłem, kiedy ją zapalił i skąd wyciągnął.

Niezła sztuczka pisarska! Nie trza się tłumaczyć.

Murowany korytarz wkrótce zmienił się na wyżłobiony w skale tunel.

Czy czasem jedna rzecz nie zmienia się w drugą?

Wskazówki Przeprowadzacza były dość precyzyjne

Przeoczyłem je gdzieś? Lub moment ich przekazania?

Na pochyłym dziurawym płocie

Przecinka mnie tu brakuje.

Skryba uważa się za literata, ale pióro ma ciężkie. Przyjemności z lektury nie gwarantuję, ale dowiesz się przynajmniej, jak było naprawdę

Też mam z tym problem. Łatwo się pisze, ale ciężko czyta serie wyłączeń za pomocą “ale”.

Zebrał naczynia do bali

A może “balii”?

Macochy dla Śnieżki, a dla Genowefy matka

“Matka” powinno być w tym samym przypadku co “macochy”.

Obarczała Małgorzatę śmiercią matki

A nie “winą za śmierć matki”, czasem?

Albert ufał i ciągle konsultował z nim różne sprawy. Ale tego króla już nie było.

Pogubiłem się. Albert czy Julian?

A, czekaj! Wyjaśniło się trochę dalej. A przy okazji nabrałem podejrzeń kto jest ojcem Genowefy.

Swoją drogą ciekawa transformacja Waldemara. Tu cwany chojrak – tam detektyw ciamajda.

chłopak prawie wywiązałby się z zadania

Skoro jest “prawie”, to po nim potrzebny jest tryb oznajmiający, nie przypuszczający.

Po tym cudownym ozdrowieniu denatki

Jeśli “denatki”, to “zmartwychwstaniu”. Jeśli “ozdrowieniu”, to np. “niedoszłej denatki”.

 

Serdecznie pozdrawiam z Bladobłękitnej Kropki, तारान्तरयात्री [tɑːrɑːntərəjɑːtri]

Cześć, Ananke!

 

Obejrzałem jakiś czas temu kilka odcinków „Once Upon a Time”. Pewnie zrezygnowałbym wcześniej, ale bardzo lubię Roberta Carlyle’a i on mnie trzymał przy tym serialu. Ostatecznie jednak chyba nie dotrwałem do końca nawet jednego sezonu.

 

Wprowadziłem poprawki zgodnie z Twoimi sugestiami. Dziękuję za nie oraz za klika. Z biblioteką się udało na czas.

 

Pozdrawiam 

Cześć, regulatorzy!

 

Dziękuję za przeczytanie i wszystkie uwagi. Poprawki zgodnie z Twoimi sugestiami wprowadziłem.

 

 

zatrzepotała rzęsami i popatrzyła, rozszerzając źrenice. → Czy można rozszerzyć źrenice tak na zawołanie?

Jeśli to byłaby każda inna kobieta, to pewnie należałoby napisać: „rozszerzyły jej się źrenice”. Jednak to była wiedźma i ona umiała takie rzeczy robić na zawołanie. Waldemar zdawał sobie sprawę, że Śnieżka próbuje nim manipulować, stąd to zdanie.

 

Uniosłem kielich do toastu. → Za SJP PWN: toast «krótka przemowa wygłoszona w czasie przyjęcia dla uczczenia kogoś lub czegoś, po której następuje wypicie kieliszka alkoholu»

Uniesienie kielicha nie jest toastem.

Zgadzam się. Toastem jest : „Za spotkanie”.

 

Pozdrawiam

Cześć, GreasySmooth!

 

Dziękuję za przeczytanie i komentarz. Sprawiłeś mi nim dużą przyjemność. 

 

Pozdrawiam

Cześć, Tārāntarayātrī!

 

Dziękuję za przeczytanie, komentarz i uwagi. Większość Twoich sugestii już uwzględniłem. Nad kilkoma muszę się chwilę zastanowić.

Waldemar, jako detektyw, choć nie obyło się bez wpadki, dużo lepiej radził sobie w swoim świecie (i z postaciami stamtąd) niż w naszym.

 

Pozdrawiam

Cieszę się, że mogłem pomóc!

Serdecznie pozdrawiam z Bladobłękitnej Kropki, तारान्तरयात्री [tɑːrɑːntərəjɑːtri]

Z góry zapowiadam – dziś bez wyczesywania błędów. Mogę ewentualnie poprzeczesywać później, jeśli bardzo Ci zależy.

 A mi wydawała się

Mnie! (No, dobra, jeden. Ja mogę przestać…)

 swobodnie biegający szczur po stole w kuchni nie był w ogóle możliwy

No, dobra, dwa. Ludzie, czyście się szaleju objedli? Z Yodą upili? Dlaczego robicie takie dziwne rzeczy z szykiem? Przecież to chyba oczywiste, że musi być: szczur swobodnie biegający po stole w kuchni nie był w ogóle możliwy (albo: swobodnie biegający po stole w kuchni szczur nie był w ogóle możliwy). Nie? Nie…? :(

… i już? Naobiecywałeś, naobiecywałeś, a wyszło jak zwykle, czy to nie po męsku? Tekst zaczyna się fajnie, ze swadą, ale potem puf, rozsypuje się w proch i pył. Szkoda.

 z początku wydaje się, że niewiedza, roztrzepanie i fajtłapowatość protagonisty jest wynikiem tego, iż jest on człowiekiem starej daty (a dodatkowo boomerem przeciwnym nowościom), jednak okazuje się, że nie jest on nawet tutejszy.

Niby tak, ale jakieś te wszystkie rewelacje… zdawkowe. Sama nie wiem.

 Większość z tego, co wymieniłaś, to charakterystyczne motywy z filmów noir.

To akurat jest dobre, buduje pewną atmosferę, która potem trafia donikąd, niestety. Ogólnie najlepszy tutaj jest początek.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Cześć, AP!

 

Zacząłeś w konwencji, którą bardzo szybko złamałeś, po czym płynnie przeszedłeś do całkiem oryginalnego retellingu.

Najbardziej w całej intrydze podoba mi się fakt, że jest oparta na niedoskonałościach poszczególnych bohaterów. Jest przez to tak ludzka, że z przyjemnością wytknąłbym brak fantastyki ;) ta na szczęście wyraźnie objawia się w wielu innych miejscach. Wracając do intrygi – umiejętnie odsłaniasz karty, co prowadzi do finałowego rozstrzygnięcia. Ciekawie. Pod kątem konkursu nie wiem, czy to takie złodziejskie opko, ale to już nie mój problem.

Niestety trochę gubiłem się na osi czasu, jak również w tym kto jest kim. W pewnym momencie nie wiedziałem, czy czasem Albert i Julian to nie jedna i ta sama osoba, musiałem zrobić przerwę, wrócić i trochę się w tym rozeznać.

Noirowa femme fatale weszła bardzo przyjemnie, aczkolwiek nie wiem, czy finalne oddanie się bohaterowi było konieczne, bo wyszło trochę jak mokry sen nastolatka.

Napisane może nie najlepiej pod kątem technicznym, to już samo prowadzenie akcji, swobodne prowadzenie intrygi, a do tego całkiem udane dialogi świadczą o całkiem fajnym poziomie pisania. Gdybyś znalazł przed publikacją dobrego betaczytelnika-korektora, z pewnością lektura byłaby jeszcze bardziej satysfakcjonująca.

I nie wiem ostatecznie jak piórkowo zakwalifikować ten tekst, będę musiał to przemyśleć.

 

Pozdrówka i powodzenia w krokusie!

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Tarnino, wielkie dzięki za przeczytanie i opinię. To, co wskazałaś, poprawiłem. 

 

Pozdrawiam

Cześć, Krokusie!

 

Sprawiłeś mi wielką przyjemność swoim komentarzem. Dziękuję. Nad betą zastanowię się przy kolejnej okazji. Jeszcze tego nie próbowałem.

 

Pozdrawiam!

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

GreasySmooth, dzięki za linka. Nie znałem tej gry wcześniej. Jak przeczytałem, maczał przy niej palce Terry Pratchett. To chyba dobra rekomendacja.

W stylu noir powstało wiele różnych filmów, ale chyba najbardziej rozpoznawanym motywem jest detektyw przyjmujący w jakimś biurze/spelunie klienta z prostą z pozoru sprawą, która, jak się później okazuje, ma drugie dno. Kilka lat temu oglądałem serial Jessica Jones, w którym detektywem jest kobieta i jednocześnie superbohaterka (to tak w związku z tym, na jakim portalu jesteśmy). 

Przeczytałem. :) Powodzenia. :)

Dzięki, Koalo!

 

Pozdrawiam!

Rozszerzyłem komentarz dzięki łaskawości ducha klatki schodowej :)

facebook.com/tadzisiejszamlodziez

Dopowiedzieć zawsze można. Gorzej, jak jakaś celna riposta za późno przyjdzie do głowy.

Na schodach ;)

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Cześć, AP!

Tekst ogólnie mi się podobał. Fabułę uważam za ciekawą, dobrze poprowadzoną, z umiejętnym wykorzystaniem i reinterpretacją wielu znanych motywów. Mam jednak wątpliwości co do wstępu, niemal jakby od innego opowiadania: dlaczego bohater parodiuje w tym miejscu detektywów z gatunku noir? Może zamysł jest taki, że jako postać z baśni byłby predestynowany do odgrywania sztampowych ról, więc i na Ziemi obiera sobie rolę? Obawiam się, że ten kłopot może wpływać na dalszy odbiór tekstu, trudno zbudować jakiś związek emocjonalny z Waldemarem, skoro nie mamy spójnego obrazu jego osobowości.

acha

Prawidłowo “aha” (https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/ach-i-aha;3244.html).

Wiesz, gdyby nie ona, to byśmy wyrzucili fleję na zbity pysk.

bo jakby co, to by nam Julian jaja z dupy powyrywał

“To” spójnikowe pisze się z “by” łącznie.

– Sprawdź, czy coś łączy osobę, która ugryzła ten chleb z pierwszą próbką.

I wskutek braku przecinka po wtrąceniu wychodzi na to, że ktoś zrobił sobie kanapkę z chleba z pierwszą próbką, czyli z ekskrementami Waldemara.

Przeczucie ją nie zawiodło.

Jej nie zawiodło (przeczenie wymusza dopełniacz).

że wpłynęli na poje postrzeganie ich obejścia.

Moje.

 

Intryga całkiem satysfakcjonująca intelektualnie, wymaga wgryzienia się w tekst, skupienia na imionach i powiązaniach postaci. Kilka szczegółów wydaje mi się jednak niejasnych, zwłaszcza odnalezienie Śnieżki przez Wilhelma. Całość musiała zostać ukartowana (dziewczyna świadomie sobie zaaplikowała podjęzykową tabletkę usypiającą w formie jabłka), a Małgorzata wydaje się jedyną osobą, która mogłaby to zorganizować (rozmawiała też na osobności z Wilhelmem – potrzebowałaby wprawdzie przewidzieć bieg zdarzeń i przekazać Śnieżce środek jeszcze przed ucztą). Tylko w takim razie trudno zrozumieć, dlaczego Śnieżka – ufając macosze na tyle, aby wspólnie przeprowadzić tak ryzykowną intrygę – jednocześnie okazywała jej nienawiść, a w końcu zamordowała.

Oczywiście mogła to być zwykła gra o tron: obie zdawały sobie sprawę, że starzejący się król Julian umrze przed nimi, nawet jeżeli wypadek z dzikiem był autentyczny (o tym jeszcze wspomnę). Śnieżka od czasu odesłania do krasnoludów rozpowszechniała pogłoski, że Małgorzata chce ją zabić – budując grunt pod przyszłą propagandę, aby usprawiedliwić własną zbrodnię. Tak naprawdę sama w to nie wierzyła, skoro przyjęła środek usypiający – albo może posłańcem był aptekarz i to jemu ufała? Królowa myślała, że wydanie pasierbicy za mąż w odległym królestwie załatwi sprawę, ale się przeliczyła, nie była dość bezwzględna. Wszystko to jednak daleka ekstrapolacja, można by podpowiedzieć czytelnikowi kilka słów więcej, chyba że sam tylko przeoczam coś istotnego w tekście.

I co z nieszczęsną Genowefą? Wyjaśnienie Śnieżki jest kompletnie niezrozumiałe – jako córka Wilhelma zawadzałaby jej dużo mniej niż jako prawna dziedziczka Juliana i Małgorzaty (możliwe pretensje do tronu Zasiedmiogórza).

Z drobniejszych kwestii fabularnych…

Ostatnio uprzykrzały mi życie drobne niedogodności. Nagromadzenie tych zdarzeń nie mogło być przypadkowe. To ciągłe poszukiwanie kluczy do samochodu, okularów, komórki czy innych drobiazgów. Zaginione rzeczy znajdywały się nagle w miejscach wielokrotnie już przeze mnie sprawdzanych. Ignorowałem te zdarzenia. Wypierałem możliwą przyczynę.

Miałem tutaj takie skojarzenie, że może lokalne służby bezpieczeństwa z jakichś względów są na jego tropie, chcą go zniechęcić lub zniszczyć mu reputację, Stasi ponoć stosowała podobne metody.

– Przykro mi. Stawka wzrosła. To wystarczy tylko na one way ticket.

– Niech będzie, ale ruszamy teraz.

Waldemar nic nie zarobił po “Naszej Stronie”, a jednak wraca potem na Ziemię bez problemu?

dzik tak mu kłem udo rozrył, że pozbawił go przy okazji męskości.

– No i?

– Julian nie mógł być ojcem Genowefy.

– Co? – Nie mogłem uwierzyć. – To wtedy jeszcze jej nie było?

– Nie. Ona urodziła się dziewięć miesięcy po wizycie na zamku Wilhelma i tuż przed jego ślubem ze Śnieżką.

Podczas ślubu Małgorzata występowała już jako wdowa (i pewnie dlatego zginęła), więc należy rozumieć, że Julian jednak zmarł z ran. Nawet jeżeli konał jeszcze długo, w każdym razie i tak trudno byłoby sądzić, że w tym stanie spłodził dziecko, więc nie rozumiem pokazania tutaj zasięgu urazu jako przełomowej informacji. “Po wizycie Wilhelma na zamku”, bardziej naturalny szyk.

Przywiązawszy Małgorzatę do łóżka, miał zasłonić jej oczy apaszką i zostawić na chwilę dla podgrzania atmosfery. (…) Królewicz nie mógł uwierzyć, że kobieta dla zabawy pozwoli się związać. Wiedzę o damsko męskich relacjach miał raczej ograniczoną

Związać się może i pozwoli, ale “zostawić na chwilę” to dość głupi pomysł. Królowa wydaje się doświadczona w takich rozrywkach i zaraz by młodego pouczyła, że skrępowanej osoby nie wolno spuszczać z oka. “Relacjach damsko-męskich”.

Zakuto Małgorzatę w rozgrzane do czerwoności żelazne pantofle i kazano jej tańczyć. Umarła w cierpieniach na oczach przerażonych gości.

Oparzenia trzeciego i czwartego stopnia około 4–5% powierzchni ciała? Zgon na miejscu nie jest niemożliwy, ale dość mało prawdopodobny. Bez dostępu do nowoczesnego leczenia miałaby małe szanse przeżyć (w każdym razie należałoby dokonać amputacji). Raczej potrwałoby to jednak parę dni albo i tygodni. Z kwestii technicznych – chyba łatwiej najpierw zakuć, potem rozgrzewać.

 

Na koniec jeszcze dodam, że moim zdaniem zręcznie pokazujesz działanie substancji zmieniających postrzeganie świata przez narratora pierwszoosobowego. O ile wiem, to dość rzadka technika narracyjna i nie potrafiłbym tak z marszu wskazać lepszego przykładu.

Piórkowo… będę musiał pomyśleć, co z tym zrobić. Dziękuję za podzielenie się tekstem i pozdrawiam!

Cześć, Ślimaku Zagłady!

 

Wskazane błędy poprawiłem.

 

Śnieżka nie przyjmowała do wiadomości, że to ojciec pozbył jej się z domu. Nienawidziła swojej macochy i próbowała ją oczernić, oskarżyć o próbę zabójstwa. Nikt jej nie wierzył. Dlatego zaaranżowała swoją śmierć. Gdy krasnoludki znalazły prawie martwą podopieczną, przestraszyły się konsekwencji. Nie wiedziały, co robić, i tymczasowo umieściły ją w jakiejś szopie. Gdy Wilhelm pojawił się w ich chacie, postanowiły pozbyć się problemu i namówiły królewicza, by zabrał Śnieżkę ze sobą. Miały nadzieję oddalić od siebie niebezpieczeństwo grożące ze strony Juliana.

Śnieżka sama wytworzyła specyfik, posługując się księgami, które były w posiadaniu krasnoludków.

 

I co z nieszczęsną Genowefą? Wyjaśnienie Śnieżki jest kompletnie niezrozumiałe – jako córka Wilhelma zawadzałaby jej dużo mniej niż jako prawna dziedziczka Juliana i Małgorzaty (możliwe pretensje do tronu Zasiedmiogórza).

Z drobniejszych kwestii fabularnych…

 

Śnieżka również jako córka Juliana miała prawo do tronu Zasiedmiogórza, a bez Genowefy nie mogła wykorzystać możliwości, wynikających z dziedzictwa związanego z rodem Małgorzaty. Śnieżka była osobą zawistną i mogło ją dręczyć, że Wilhelm ma dziecko z jej macochą. Mogła to być przyczyna jej wielkiej niechęci do Genowefy. Gdy się dowiedziała, że Wilhelm nie jest jej ojcem, to nie miała powodu do zazdrości, więc zostały tylko kalkulacje polityczne.

 

Ostatnio uprzykrzały mi życie drobne niedogodności. Nagromadzenie tych zdarzeń nie mogło…

W tym przypadku posłużyłem się, jak mi się wydaje, częstym sądem, że za takie przypadki odpowiadają krasnoludki. Posądza się też je o sikanie do mleka, co skutkuje jego skwaśnieniem. Te działania miały skłonić Waldemara do przyjęcia od nich zlecenia. Jednak detektyw ignorował te sytuacje i dopiero pojawienie się Śnieżki dało mu do myślenia.

 

Waldemar nic nie zarobił po “Naszej Stronie”, a jednak wraca potem na Ziemię bez problemu?

Słabo sobie radził w naszym świecie, więc przyszło mu do głowy, żeby wrócić do siebie. Jednak przekonał się, że tam też już nie chce być. Pewnie nie wydał wszystkich pieniędzy na przejście w jedną stronę. Musiał przecież też mieć jakieś pieniądze na wynajęcie pokoju w gospodzie, czy kupno wina.

 

… nie rozumiem pokazania tutaj zasięgu urazu jako przełomowej informacji.

Waldemar dowiedział się, że Julian nie mógł być ojcem Genowefy. Krasnoludki sądziły, że jest nim Wilhelm (dziewczyna urodziła się dziewięć miesięcy po jego pobycie na zamku). Długo też pewnie tak myślała Śnieżka. Jednak Waldemar wiedział, że również królewicz nie mógł być jej ojcem. W tym momencie dowiedział się, że najprawdopodobniej on nim jest. I to nim wstrząsnęło.

 

Związać się może i pozwoli, ale “zostawić na chwilę” to dość głupi pomysł. Królowa wydaje się doświadczona w takich rozrywkach i zaraz by młodego pouczyła, że skrępowanej osoby nie wolno spuszczać z oka. “Relacjach damsko-męskich”.

 

Ta chwila miała być bardzo krótka, tylko tyle by wpuścić Waldemara do środka.

 

Zakuto Małgorzatę w rozgrzane do czerwoności żelazne pantofle i kazano jej tańczyć. Umarła w cierpieniach na oczach przerażonych gości.

Wiele informacji o Śnieżce zaczerpnąłem z oryginalnej baśni braci Grimm. Między innymi rodzaj śmierci jaką zadano macosze.

 

Bardzo dziękuję za wizytę i wnikliwy komentarz. 

 

Pozdrawiam! 

Dzięki za obszerną i ciekawą odpowiedź!

Śnieżka nie przyjmowała do wiadomości, że to ojciec pozbył jej się z domu. Nienawidziła swojej macochy i próbowała ją oczernić, oskarżyć o próbę zabójstwa. Nikt jej nie wierzył. Dlatego zaaranżowała swoją śmierć.

Byłoby jednak całkiem niezwykłym zbiegiem okoliczności, aby Wilhelm odwiedził ich właśnie w tym momencie. Trudno w to uwierzyć, zwłaszcza gdy wszyscy wokół kombinują i knują spiski. A Małgorzata rzeczywiście miała sposobność, aby ukartować taką sytuację, chcąc odprawić pasierbicę jak najdalej i pozbyć się jej na dobre. Tylko trzeba by założyć, że Śnieżka przyjęła od niej środek usypiający, co kiepsko się klei z resztą tekstu – ale z kolei założenie, jakoby umiała go sama wyprodukować, też jest słabo ugruntowane.

Śnieżka była osobą zawistną i mogło ją dręczyć, że Wilhelm ma dziecko z jej macochą. Mogła to być przyczyna jej wielkiej niechęci do Genowefy.

W porządku, z tekstu miałem wrażenie, że raczej jest skłonna do zimnych kalkulacji, ale może nie doceniam tutaj potęgi uczuć.

W tym przypadku posłużyłem się, jak mi się wydaje, częstym sądem, że za takie przypadki odpowiadają krasnoludki. Posądza się też je o sikanie do mleka, co skutkuje jego skwaśnieniem.

To akurat nie była krytyka, przytoczyłem tylko jako ciekawostkę, o czym pomyślałem w pierwszej chwili, natomiast zaraz potem piszesz o krasnoludkach oraz kwaśnieniu mleka i sprawa jest jasna.

Pewnie nie wydał wszystkich pieniędzy na przejście w jedną stronę.

Wiesz, właśnie tak zrozumiałem tę scenę – chciał najpierw kupić bilet w obie strony, ale gdy się dowiedział, że stawki wzrosły, to powiedział tylko “niech będzie” i zapłacił za jedną – to mocno sugeruje brak funduszy.

Waldemar dowiedział się, że Julian nie mógł być ojcem Genowefy.

Jasne, ale zobacz: skoro podczas wesela Małgorzata była już wdową, czytelnik wnioskuje (z braku innych wskazówek), że Julian najpewniej nie wyzdrowiał po tym wypadku z dzikiem. Czyli Gbur może stwierdziłby błędnie, że Genowefa była córką Juliana, ale reszta krasnoludów poprawiłaby go jeden przez drugiego, iż przecież leżał już w tym czasie na łożu śmierci – nie byłoby w tym żadnej tajemnicy ani nie trzeba by dyskutować o tym, czy po hipotetycznym wyzdrowieniu zachowałby zdolność płodzenia.

Wiele informacji o Śnieżce zaczerpnąłem z oryginalnej baśni braci Grimm. Między innymi rodzaj śmierci jaką zadano macosze.

Ech, zastanawiałem się, czy się do tego nie odnieść, ale uznałem, iż baśnie braci Grimm są częścią naszego kodu kulturowego na tyle, że nie warto popisywać się ich znajomością. Zmieniasz w stosunku do oryginalnej fabuły sporo rzeczy, tak czy inaczej. Nie byłoby nadużyciem, gdybyś napisał, że zmarła przykładowo po dwóch tygodniach od tej kaźni, ale na pewno nie nalegam na taką zmianę, to Twoja decyzja.

 

Pozdrawiam ponownie!

Wilhelm chciał zdobyć lusterko, które mu powie, gdzie szukać narzeczonej. Jednak po nieudanej nocy z Małgorzatą był załamany i nie miał ochoty na kontynuowanie planu. Gdy dowiedział się o Śnieżce, leżącej w „śpiączce”, postanowił wykorzystać sytuację, by choć trochę ustrzec się porażki. Śnieżka nie była pierwszoplanowym wyborem i tylko przez przypadek została wybranką królewicza. Gdyby nie dowiedział się o niej od krasnoludków, to pewnie po jakimś otrząśnięciu się, pojechałby do Honoraty lub wróciłby do domu. Również Małgorzata nie mogła uknuć tej intrygi ze Śnieżką, bo nie znała zamiarów gości.

 

z kolei założenie, jakoby umiała go sama wyprodukować, też jest słabo ugruntowane.

Z opowieści Wesołka:

Prze­stra­szy­li­śmy się, bo trochę lu­bi­ła eksperymentować z grzy­ba­mi i zio­ła­mi. Grze­ba­ła w ja­kichś księ­gach Skry­by, ale do tej pory je­dy­nie na nas te­sto­wa­ła prze­pi­sy, a sama trzy­ma­ła się od tego z da­le­ka.

Może to i mało, ale w każdym razie w chacie krasnoludków Śnieżka nie zajmowała się sprzątaniem i gotowaniem.

 

W porządku, z tekstu miałem wrażenie, że raczej jest skłonna do zimnych kalkulacji, ale może nie doceniam tutaj potęgi uczuć.

Zimne kalkulacje często przegrywają z uczuciami, a zazdrość chyba jest jedną z silniejszych motywacji. O zawistnej naturze Śnieżki świadczy choćby okrutna zemsta na macosze podczas wesela.

 

Waldemar dowiedział się, że Julian nie mógł być ojcem Genowefy.

Jasne, ale zobacz: skoro podczas wesela Małgorzata była już wdową, czytelnik wnioskuje (z braku innych wskazówek), że Julian najpewniej nie wyzdrowiał po tym wypadku z dzikiem. Czyli Gbur może stwierdziłby błędnie, że Genowefa była córką Juliana, ale reszta krasnoludów poprawiłaby go jeden przez drugiego…

 

Z rozmowy w chacie krasnoludków:

– Macocha dla Śnieżki, a dla Genowefy matka – wtrącił się Mądrala.

– Jasna sprawa.

– A z Julianem to…

– Cherlaku, dolej gościowi wina.

Gbur przerwał koledze wątek,

W pewnym momencie Cherlak powiedziałby o Julianie prawdę, ale Gbur go powstrzymał. Krasnoludki dobrze się znały z królem i chciały sprawę ojcostwa zachować dla siebie, a innym prezentować oficjalną wersję. I dopiero Wesołek wyjawił, jak było. Ale oczywiście również krasnoludki nie wiedziały, jaką rolę odegrał Waldemar.

Po powrocie z wyprawy z Wilhelmem, Waldemar dostał od swojego króla inne zadania. Nie interesował się zbytnio, co się działo w Zasiedmiogórzu i mógł po prostu nie wiedzieć, kiedy urodziła się Genowefa. Mogła przecież urodzić się przed tą pamiętną nocą i przed wypadkiem z dzikiem. Dopiero podczas rozmowy z Wesołkiem dowiedział się, kiedy najprawdopodobniej została poczęta.

Całkiem wciągająca nowa interpretacja bajki. Te wszystkie zmiany, zwłaszcza charakteru postaci, to najmocniejszy punkt opowiadnia. Historia jest ciekawa, choć niektóre bardziej zawiłe zagadnienia mogłby być podane nieco jaśniej. Zgadzam się, że początkowa scena odstaje od opowiadania – i to zarówno klimatem, jak i zachowaniem bohatera. 

Cześć, Zygfrydzie!

 

Waldemar jest ze świata bajek, dlatego w naszej rzeczywistości zachowuje się trochę jak postać fikcyjna. Stąd przywiązywanie wagi do rekwizytów (kapelusz, papierosy) oraz gestów, które zna z filmów (położenie nóg na biurku). W swoim świecie radzi sobie dobrze, a w naszym jest nieporadny.

Część pierwsza oraz ostatnia scena dzieją się po naszej stronie, reszta po tamtej i w związku z tym klimat jest trochę inny, ale starałem się opowiedzieć całą historię zgodnie ze stylem noir. Cechami charakterystycznymi poza tym, że często bohaterem jest prywatny detektyw zatrudniany przez femme fatale, jest zawiłość intrygi. Oglądając niektóre filmy z tego gatunku trudno się połapać, o co w nich chodzi, i często pojawiają się pewne nielogiczności fabularne, ale co innego jest w nich istotne. Wiem, że fabuła w moim opowiadaniu jest zawiła, ale starałem się, by wszystkie wątki spajały się w logiczną całość.

 

Dziękuję za przeczytanie i opinię.

Pozdrawiam!

tylko przez przypadek została wybranką królewicza. Gdyby nie dowiedział się o niej od krasnoludków, to pewnie po jakimś otrząśnięciu się, pojechałby do Honoraty lub wróciłby do domu. Również Małgorzata nie mogła uknuć tej intrygi ze Śnieżką, bo nie znała zamiarów gości.

Po prostu wydawało mi się nieprawdopodobne, że Wilhelm natknął się na Śnieżkę tylko przez przypadek, zwłaszcza że Twoja historia jest tak bogata w intrygi. Dlatego dopatrywałem się roli Małgorzaty, która mogła przecież porozmawiać z Wilhelmem na osobności jeszcze przed ucztą lub poznać zamiary gości skądinąd.

Krasnoludki dobrze się znały z królem i chciały sprawę ojcostwa zachować dla siebie, a innym prezentować oficjalną wersję. I dopiero Wesołek wyjawił, jak było.

Jeżeli dziewięć miesięcy przed narodzinami Genowefy król leżał już śmiertelnie ranny, to trudno byłoby zbudować oficjalną wersję o jego ojcostwie. W sumie najłatwiej to spiąć w ten sposób, że wykurował się z ran zadanych przez dzika, ale potem odumarł ciężarną żonę np. wskutek osobliwego wypadku z mrówkojadem. Mógłbyś pokusić się o dopisanie jednego zdania w tym sensie. I wtedy też informacja o utracie zdolności płodzenia zyskałaby rzeczywiste znaczenie.

Obejrzałem jakiś czas temu kilka odcinków „Once Upon a Time”. Pewnie zrezygnowałbym wcześniej, ale bardzo lubię Roberta Carlyle’a i on mnie trzymał przy tym serialu. Ostatecznie jednak chyba nie dotrwałem do końca nawet jednego sezonu.

AP, też nie dotrwałam do końca pierwszego sezonu, bo pomysł był ciekawy, ale wykonanie słabsze.

Piona – Rumpelstiltskin dla mnie też był najlepszym bohaterem i może nie ze względu na aktora, ale po prostu na postać. :) Gdyby zrobili o nim, oglądałabym pewnie dalej. Ale główna bohaterka była tak irytująca…

 

Z biblioteką się udało na czas.

Cieszę się! heart

Ślimaku, przejrzę jeszcze raz te fragmenty, które traktują o ranach Juliana i zastanowię się nad Twoją propozycją.

 

Ananke, pełna zgoda.

No, zaskoczyłeś mnie :) Zaczyna się tak typowo, że aż przewróciłam oczami – detektyw, któremu w życiu nie wyszło i piękna klientka z nieodłącznym papierosem w długiej lufce. Pomyślałam sobie: Znowu! Skwaśniałe mleko i pozostałe znaki szczególne jakoś nic we mnie nie poruszyły. Przeprowadzacza w pierwszym momencie wzięłam za jakiegoś łącznika z półświatkiem. A potem nagle zrobiło się ciekawie :)

Światotwórstwo – podoba mi się misz-masz naszego i bajkowego świata. Fajna interpretacja bajki. Nie idziesz w przesadę (widziałam już Śnieżkę w wersji soft-porno ;)). Twoja jest ludzka, ma swoje za uszkami, ale wciąż mieści się w normie ;)

Główny bohater odbiega od obrazu, jaki sobie po pierwszych akapitach wyrobiłam, ale jednocześnie wciąż pozostaje w wybranej konwencji. Trochę się zdziwiłam, że na końcu tak łatwo zaufał królowej, ale w końcu to bajka. Pojawia się tu spora pobocznych gromadka postaci, ale ponieważ to jednak postacie w większej części znane, pogubienie się czytelnikowi raczej nie grozi.

Ciekawie akcentujesz zwroty akcji – spotkani z przeprowadzaczem, potem z krasnoludkami, z aptekarzem – każde y z nich owocuje nie tylko nowymi informacjami, ale też zwrotami akcji. Dodatkowo wplatasz między spotkaniami wspomnienia własne bohatera, które nie tylko pokazują czytelnikowi świat, ale też otwierają oczy samemu bohaterowi. Takie prowadzenie fabuły ma swoje minusy – krótko mówiąc więcej opowiadasz niż pokazujesz, ale pod tym wzgldem to akurat jestem mocno tolerancyjna ;) Poza tym opowiadałeś ciekawie :)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Cześć!

 

Ciekawy i nieco nierówny tekst. Najpierw mamy klasyczne – wręcz do bólu, jednocześnie, nieco prześmiewcze – spotkanie detektywa z klientką, rodem z kryminału. Potem gładko wpadamy w baśniowe fantasy, by za chwilę oberwać po głowie rozmową z krasnoludkami: kto, z kim, w jakiej sprawie? A pod koniec znowu wracamy w nieco kryminalne klimaty, zwłaszcza we fragmencie z retrospekcją. A wszystko okraszone specyficznym humorem, dodającym ostrości tej niecodziennej kompozycji.

Świetny pomysł, nieco zawile przedstawiony (czytałem 1.5 raza, bo po pierwszym czytaniu nie do końca wszystko złapałem i musiałem wracać). Dalej nie jestem pewien, czy wszystko rozumiem, wypada trochę dziwnie… Ale może tak miało być. Piórkowo będę na NIE, choć elementy intrygi naprawdę mi się podobały.

Z dłuższym komentarzem wpadnę jutro.

 

2P dla Ciebie: Pozdrawiam i Powodzenia w konkursie!

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Ponoć robię tu za moderację, więc w razie potrzeby - pisz śmiało. Nie gryzę, najwyżej napuszczę na Ciebie Lucyfera, choć Księżniczki należy bać się bardziej.

Cześć, Irko!

 

Waldemar zaufał Śnieżce z kilku powodów. Po pierwsze Genowefa, jak się okazało, nie była córką Wilhelma. Poza tym bohater kalkulował, że z jego pomocą, czy bez Śnieżka w końcu dopnie swego. Lepiej zrobić to na własnych warunkach. Genowefie też pewnie lepiej byłoby na dworze niż w ciągłym ukryciu. A poza tym, jak napisałaś, to bajka.

 

Dziękuję za przeczytanie i bardzo miły komentarz.

 

Pozdrawiam!

Cześć, Krarze!

 

Dziękuję za przeczytanie (po zaokrągleniu nawet dwukrotne) i komentarz. Opowiadanie przedstawia śledztwo. Detektyw dostał zadanie, ale wie, że pod tym kryje się drugie dno. Odkrywa powoli różne fragmenty historii i sam dokłada od siebie swoją wersję. Historia jest zawiła, bo jest budowana z klocków w trakcie dochodzenia, ale starałem się, by wszystkie wątki zostały na koniec rozplątane.

 

Pozdrawiam!

Cześć, Verus!

 

Ależ wielkie to lustro!

 

Pozdrawiam!

Miałem wpaść w poniedziałek, wyszło jak zwykle, dlaczego dorosłe życie bywa aż tak absorbujące?

 

Obraz śledztwa wypadł całkiem nieźle, aż za dobrze bym powiedział, przez co finalnie trochę się pogubiłem. Perspektywa bohatera oddana dobrze, ale bardziej niż jego własnymi oczami, widzimy ten świat w opowieściach, których słucha. Brakuje trochę – przynajmniej mi – nieco jego samego w tym wszystkim, zwłaszcza że informacje, które miejscami o nim przekazujesz nie są spodziewane i robią wrażenie doklejonych nieco. Brakuje jaskółek, zapowiedzi w postaci konkretnych działań, reakcji postaci, przykładowo:

Byłem najlepszym szpiegiem i złodziejem Alberta. Powierzał mi najtajniejsze zadania i najtrudniejsze misje. Wykradałem tajemnice, skrycie zabijałem przeciwników. I nigdy nie bawił się w ceregiele. Knuł intrygi, a ja je przeprowadzałem.

Tu aż się zatrzymałem, bo miałem wręcz wrażenie, że coś kliknąłem i czytam inny tekst, albo jakiś rozdział przescrollowałem, bo obserwując dotychczasowe działania bohatera miałem wrażenie, że to opowieść o innej osobie. Wiem, obniżenie nastroju, (al)chemia, ale to jakoś tak nie pasuje. Zabrakło przygotowania pod to gruntu imho (albo czegoś nie skumałem).

A jeszcze jak patrzę na interakcje z kobietami z 1. i 7., to też jakoś zgrzyta, jeśli to ma być forma żartu, ok, jak najbardziej, a wciąż mam z tyłu głowy zagwozdkę, czy to wciąż ta sama historia.

Ni i pamiętajmy, że bohater od początku zna temat, czytelnik nie, poznaje go wraz ze śledztwem, przez co tekst trzeba czytać uważnie, bo jeden zagubiony kamyczek powoduje niezrozumienie (tak przynajmniej ja wpadłem, i po pierwszej lekturze czytałem od połowy kolejny raz, by mi się to wszystko poskładało). Zabrakło – imho – przestojów i mniej lub bardziej oczywistych dopowiedzeń, by płynąć z historią a nie skupiać się wciąż, by nic nie przeoczyć.

Wielbiciele kryminałów pewnie będą mieli w tej materii inne zdanie, jak dla mnie próg wejścia i uważności stoją tu dosyć wysoko, co w połączeniu ze spora ilością relacji czyni opowiadanie nienajłatwiejszym w odbiorze. Albo może ja nie jestem fanem kryminałów i taka forma do mnie nie przemawia?

W każdym razie miałem spory problem z oceną tekstu, bo z jednej strony sama koncepcja, intryga i humor bardzo mi się podobały (kolejna sprawa, tekst nieco odbiega od “klasycznego złodziejskiego”), co jest zdecydowanie na plus, ale z drugiej po pierwszym czytaniu byłem w kropce, bo nie zrozumiałem, co się stało. Oraz miałem wrażenie, że części 1. , 7. i reszta pochodzą z trzech trochę różnych historii. Obraz poprawił się po kolejnej pół-lekturze, ale zdecydowanie wolę nie musieć czytać jeszcze raz gotowego tekstu. Finalnie byłem na NIE, ale niewiele zabrakło.

 

2P dla Ciebie: Pozdrawiam i Powodzenia w konkursie!

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Cześć, Krarze!

 

Byłem najlepszym szpiegiem i złodziejem Alberta. Powierzał mi najtajniejsze zadania i najtrudniejsze misje. Wykradałem tajemnice, skrycie zabijałem przeciwników. I nigdy nie bawił się w ceregiele. Knuł intrygi, a ja je przeprowadzałem.

Waldemar wydaje się safandułowatym poczciwiną, ale, zauważ, jest kilka rys na jego wizerunku, które mogą dać do myślenia oraz zmienić jego obraz na taki, który pasuje do tego opisu. Weźmy intrygę z próbą oszukania Wilhelma (maskarada z wykradzeniem lusterka). Bohater zamawia u Aptekarczyka lubczyk i podsuwa go Małgorzacie, by ułatwić sprawę królewiczowi. Lubczyk fajnie brzmi, ale w gruncie rzeczy teraz nazwalibyśmy to pigułką gwałtu. Chciałem złagodzić przekaz dialogiem między Małgorzatą, a Waldemarem podczas ich tête-à-tête, który świadczy o tym, że macocha zorientowała się i jej to nie przeszkadzało, ale nie zmienia to oceny postępku. Wcześniej zapewniał królewicza o swojej lojalności, a zaraz po tym całą rozmowę opowiedział Albertowi. Stan Śnieżki, którą odnaleźli ukrytą przez krasnoludki, rozpoznał, ponieważ miał doświadczenie z podobnymi preparatami jak ten, który zażyła. W czasie wojen dorabiał, sprzedając podobny środek żołnierzom, którzy chcieli uniknąć walki.

 

… że bohater od początku zna temat, czytelnik nie

Oczywiście Waldemar wie od początku więcej niż czytelnik, ale jedną z kluczowych informacji poznaje w czasie śledztwa. Chodzi mi oczywiście o sprawę ojcostwa. Poza tym zna tylko przebieg zdarzeń od strony Wilhelma. Nie interesował się wcześniejszą historią Śnieżki, bo po powrocie królewicza na dwór Alberta od razu zostaje zaangażowany w nową misję.

 

Pisałem o tym już wcześniej, więc wybacz, że się powtarzam, ale łatwiej będzie mi dzięki temu odnieść się do podniesionych przez Ciebie zastrzeżeń. Opowiadanie starałem się napisać w konwencji noir. Cechami tego gatunku są między innymi zawiłość fabuły oraz eksperymenty z chronologią, niejednoznaczność moralna bohaterów, a także bijący po oczach mizoginizm. Oczywiście, choć gatunek ma swoje prawa, nie trzymałem się ich ściśle i starałem niektóre elementy łagodzić lub podchodzić z humorem.

 

I krótko o złodziejstwie. To główne jest zmyślone. Mistyfikacja ma na celu oszukanie Wilhelma i skierowanie jego zainteresowania na Honoratę. Nieprawdziwa kradzież udaje się, ale jej przebieg powoduje, że załamany Wilhelm przypadkowo poślubia Śnieżkę. Dzięki intrydze z kradzieżą historia Śnieżki mogła potoczyć się tak, jak ją znamy z wersji braci Grimm.

 

Pozdrawiam!

APie!

Na pewno widać u Ciebie potencjał w operowaniu słowem, co szczególnie przebija się choćby w pierwszych dwóch “rozdziałach” opowieści i trzymaniu klimatu noir. Nie do końca rozumiem ten zabieg, ale bardzo mi przypadł do gustu tenże początek; w szczególności zaś, że lubię generalnie parodie klimatu noir;)

Przejście na drugą stronę i generalnie scena trzecia wydała mi się z kolei nieco niezrozumiała i chyba nawet odkładałem lekturę; miałem wrażenie, że tam przydałoby się dopowiedzieć nieco więcej i wolniej.

Co zaś do samej głównej fabuły – w zasadzie sam pomysł na główną historię wydaje się całkiem interesujący, choć nie wiem czy końcowa zagadka jest do rozwiązania. Prawdę poznajemy razem z bohaterem (jakże istotne są jego wspomnienia) i w tym kontekście też nie wszystkie jego działania od razu wydają się jasne/racjonalne.

Generalnie wydaje mi się, że dałoby się popracować nad przedstawieniem śledztwa, ale z zachowaniem oryginalnej intrygi. Interesujące byłoby podtrzymać przez całą objętość tekstu klimat z pierwszych scen (w końcu nikt nie zrobił jeszcze noir śnieżki, to byłoby istotnie coś nowego:P), ale to traktuj raczej jako kaprys:P Poza tym tekst dałoby się poprawić językowo i lepiej prowadzić przez niego czytelnika. Generalnie jednak stał za tym fajny pomysł, więc pozostaje mi tylko życzyć powodzenia w konkursie:)

Слава Україні!

Witaj Golodhu!

 

Dziękuję za miłe słowa oraz wskazówki.

 

Bohater lepiej sobie radzi w świecie, z którego pochodzi. W naszym  zachowuje się jak postać fikcyjna, poddaje się sztampie, co daje efekt pewnej karykatury. Stąd może wynika wyczuwalna różnica w klimacie między poszczególnymi częściami, ale konwencji noir starałem się trzymać przez całe opowiadanie. Często bohater opowieści z tego gatunku uwikłany jest w intrygę, do rozwiązania której został wynajęty. Tak jest również w przypadku mojego opowiadania.

 

Pozdrawiam!

Podobało mi się :)

Przynoszę radość :)

 

three goblins in a trench coat pretending to be a human

Anet, miło mi.

 

Gravel, zamek jak z bajki.

 

Dzięki.

Nowa Fantastyka