
1.
Wpatrywałem się w wiszący nad drzwiami zegar. Jeszcze tylko pół godziny. Wskazówka sekundnika przeskakiwała w zwolnionym tempie, jakby chciała zrobić mi na złość. Przyjęty model biznesowy ewidentnie się nie sprawdzał. Nie miałem z tej swojej działalności ani pieniędzy, ani satysfakcji. Porażka. Poza tym nie znałem się na tej robocie.
Kiedy wywalili mnie z policji, założyłem agencję detektywistyczną. Planowałem zajmować się poszukiwaniem zaginionych osób, rozwiązywaniem spraw kryminalnych, przy których oficjalne organy nie dawały rady, wywiadem gospodarczym i… tym podobnymi. Założyłem, że klienci będą pchać się drzwiami i oknami i wtedy dowiem się konkretnie, jakimi sprawami zajmuje się prywatny detektyw. Skończyło się na zbieraniu dowodów zdrady małżonków. A i na tym polu nie mogłem pochwalić się żadnymi sukcesami.
Byłem na bakier z nowinkami technicznymi, niezbędnymi w tej robocie. Te wszystkie GPS-y, kamerki internetowe, podsłuchy, hakowanie, media społecznościowe to była czarna magia. Dla mnie podstawowymi atrybutami detektywa były kapelusz oraz papieros, który błąka się z jednego do drugiego kącika ust.
Sprawiłem sobie kapelusz, ale go nie używałem. Głupio się w nim czułem, bo też głupio wyglądałem. Wisiał więc jak rekwizyt na stojaku tuż przy wejściu. Papierosy, wiadomo, są fotogeniczne i każdy detektyw, zwłaszcza ten w kapeluszu, dobrze się z nimi prezentuje. Zapaliłem raz, wkrótce po otwarciu agencji, ale się zakrztusiłem. Wrzuciłem paczkę do szuflady biurka i więcej tam nie zaglądałem. Przez tydzień w pokoju śmierdziało, więc siedziałem przy otwartym oknie. Był grudzień, przeziębiłem się i dwa miesiące przechorowałem.
W recepcji biurowca powiedzieli, że wielu klientów pytało o moją agencję. Jej czasowe zamknięcie wzbudziło jednak podejrzenie, że to firma krzak i jakieś oszustwo. Już na starcie miałem kiepską reputację.
Długo musiałem czekać na pierwszych klientów. Dostawałem marne sprawy za marne pieniądze. Moją specjalnością stały się zdrady małżeńskie wśród dołów społecznych. Przeważnie nikt nikogo nie zdradzał i to w sumie było przyczyną frustracji zleceniodawców. Bo jeśli nie zdrada, to co innego odbierało chęć do pożycia? A rozwód z winy partnera wiele by ułatwił i otworzył drogę do związania się z kochanką lub kochankiem bez ponoszenia finansowych konsekwencji. A jak już dostarczyłem zdjęcia i nagrania dowodzące wiarołomstwa, to się okazywało, że akurat ten klient oczekiwał innego rozstrzygnięcia. I tak źle i tak niedobrze.
Musiałem coś zrobić, bo z tej mojej działalności nie dało się wyżyć. Spędzałem więc całe dnie na snuciu planów. Po pierwsze Internet. Nie miałem żadnej profesjonalnej strony. Podejrzewałem, że tylko dzięki portalowi znanydetektyw ktoś od czasu do czasu do mnie trafiał. Warunek był jeden – nie przeczytał opinii. Bo tam były tylko takie w stylu: „odradzam”, „oszustwo”, „serdecznie nie polecam”.
Koniec rozmyślań. Jakoś przetrwałem kolejny dzień w robocie. Za pięć szósta – pora do domu. Te pięć ostatnich minut postanowiłem wypełnić przeciąganiem się, rzucaniem okiem na biurko, wyciskaniem jakiegoś pryszcza przed lustrem. Wstałem i zacząłem się przeciągać, gdy przez szklane drzwi zobaczyłem sylwetkę kobiety. Zapukała.
– Proszę!
Od razu ją poznałem.
– Czy mogę? Nie za późno przyszłam? – zapytała, ale chyba nie oczekiwała odpowiedzi. Weszła, rozpięła płaszcz, rozsiadła się w fotelu przed biurkiem, zakładając nogę na nogę.
– Właściwie już zamykamy. Możemy odłożyć wizytę do jutra? Czy to coś pilnego?
– Coś pilnego. Mogę zapalić? – Nie czekając na przyzwolenie, wyciągnęła papierosa, którego włożyła do przeraźliwie długiej lufki. Usłużnie podałem jej ogień. – Poczęstuje się pan?
– Mam swoje. – Co było robić? Wyciągnąłem fajki z szuflady i zapaliłem.
– Ma pan popielniczkę?
– Strzepuję na podłogę.
Przez chwilę patrzyliśmy na siebie w milczeniu. Zastanawiałem się, czy mnie poznała. Kiedy widzieliśmy się ostatni raz, była podlotkiem, a na tutejsze standardy dzieckiem. Może w takim razie nie. Ale czy to możliwe, żeby trafiła do mnie przez przypadek?
– To czym mogę służyć?
– Szukam pewnej osoby.
– Specjalizuję się w takich sprawach. O kogo chodzi?
– O moją siostrę.
Wziąłem długopis do ręki. Właściwie powinienem zrobić notatkę na laptopie, ale wyłączyłem rzęcha. Zanim by się uruchomił, minęłoby z piętnaście minut i wyszłoby jeszcze gorzej.
– Proszę coś więcej powiedzieć. Na początek nazwisko.
– Nazwisko nic panu nie powie. Ale na pewno pan ją zna. To Genevieve. Ta Genevieve.
– Przykro mi, nic mi to nie mówi – skłamałem. Kto nie znałby tej słynnej modelki?
– A to? – Kobieta wyciągnęła plik zdjęć.
Rzuciłem okiem.
– Próbowała pani Internetu?
– Oczywiście. Widzi pan, ona zaginęła.
Nic tu się nie zgadzało. Za cienki bolek ze mnie na taką sprawę. Musiało się za tym kryć coś więcej. Coś, co sięgało mojej przeszłości, kiedy jeszcze nie byłem stąd.
– Zgłosiła to pani policji?
– To delikatna kwestia. Wolałabym zachować dyskrecję.
Jak się z tego wymigać? Rozparłem się na krześle i akurat w tym momencie coś mi strzeliło do głowy, że postanowiłem położyć nogi na stole. Do tej pory przy innych klientach nie miałem okazji, by wykonać ten ikoniczny gest. Przy tej eleganckiej kobiecie, palącej przez lufkę, uznałem, że będzie się fajnie komponował. Przechyliłem się zbytnio i wywaliłem na podłogę. Gwałtownie wstając, zahaczyłem nosem o parapet. Wyciągnąłem chusteczkę higieniczną, by zatamować krew.
– Wszystko w porządku? Nic się panu nie stało?
– Nie, proszę się nie martwić. – Usiadłem na krześle i przechwałką spróbowałem zatrzeć niekorzystne wrażenie. – Wie pani, jestem zawalony robotą. Chyba nie znajdę czasu na tę sprawę. Wydaje się prosta, więc proszę poszukać jakiegoś innego detektywa w Internecie.
– Właśnie tam znalazłam pana – przerwała. Czyżby jednak przez przypadek do mnie trafiła?
– Domyśliłem się, ale chodzi mi o…
– Bardzo proszę mi nie odmawiać. – Położyła ręce na moich, zatrzepotała rzęsami i popatrzyła, rozszerzając źrenice. Jak one to robią? Poczułem w trzewiach siłę jej uroku. – Jestem gotowa na wiele. Proszę podać mi swoją cenę.
Wyciągnąłem ręce i się odsunąłem. Jeszcze chwila, a byłbym stracony.
– Jeden krugerrand dziennie plus koszty operacyjne.
– Rozsądna cena. – A mnie wydawała się zaporowa.
– Zastanowię się. Sprawdzę, czy mogę poprzesuwać terminy.
– Będę czekać do jutra. Jestem gotowa podwoić cenę. A także, jak już wspomniałam, dodam premię w jakiejś innej postaci – powiedziała zalotnie, przygryzając kosmyk włosów. Po chwili jednak zmieniła ton na poważny. – Ale oferta nie będzie czekać wiecznie. Ma pan czas do jutra, do dwudziestej drugiej. Tu mnie pan znajdzie. – Podała mi wizytówkę z nazwą hotelu, wstała i skierowała się do wyjścia.
– A pani godność?
– Jestem zameldowana pod nazwiskiem Karolina Schneeball. Do zobaczenia.
2.
Nie miałem nic więcej do roboty, więc szybko wróciłem do domu i poszedłem do łazienki. Postanowiłem wziąć zimny prysznic. Dopiero tu, patrząc w lustro, uświadomiłem sobie, że od czasu mojego niefortunnego upadku z nosa zwisała mi papierowa chusteczka. Twarda ta Karolina. Mizdrzyła się bez mrugnięcia okiem mimo tego kretyńskiego widoku. Wyjąłem papier. Na szczęście nos nie wydawał się mocno uszkodzony. Inaczej musiałbym chodzić z głupim opatrunkiem na twarzy. A tego jeszcze nie grali.
Położyłem się do łóżka. Przed snem postanowiłem poserfować po sieci. Genevieve. Sprawdziłem jej konta społecznościowe. Wcześniej bardzo aktywna, od kilku dni nie umieściła żadnego postu. Odszukałem dane kontaktowe do niej, do jej agenta i paru miejsc, gdzie mógłbym się czegoś dowiedzieć.
Było już za późno, by gdziekolwiek dzwonić. Zdecydowałem się iść spać i kontynuować śledztwo nazajutrz. Miałbym kilka godzin, by coś ustalić i ocenić, czy podjąć się zadania. Wiedźma oferowała niezłe pieniądze. Wiedziałem jednak, że to nie one powinny być w tej sytuacji najważniejsze.
Nagle mnie oświeciło. Palnąłem teatralnie otwartą dłonią w czoło. Zerwałem się z łóżka i poszedłem do kuchni. Sprawdziłem mleko w lodówce. Nie było skwaśniałe!
Ostatnio uprzykrzały mi życie drobne niedogodności. Nagromadzenie tych zdarzeń nie mogło być przypadkowe. To ciągłe poszukiwanie kluczy do samochodu, okularów, komórki czy innych drobiazgów. Zaginione rzeczy znajdywały się nagle w miejscach wielokrotnie już przeze mnie sprawdzanych. Ignorowałem te zdarzenia. Wypierałem możliwą przyczynę. I kilka dni temu wszystko ustało. Nie miałem problemu z pilotem do telewizora czy myszką od laptopa.
Ubrałem się, wziąłem najpotrzebniejsze rzeczy i wyszedłem z domu. Nie było sensu czekać do rana.
Przeprowadzacz miał swoje biuro w jakiejś suterenie. Nigdy nie spał. I tym razem w jego oknie paliło się światło. Był niezawodny. Wszedłem. Siedział przy kontuarze, pochylony nad jakimiś papierami. Wyglądał jak urzędnik czy bukmacher z pierwszej połowy dwudziestego wieku.
– Witam szanownego pana. Czym mogę służyć?
– Dzień dobry. Zagnieździły się u mnie kurduple – przeszedłem od razu do rzeczy.
– Czyżby? – Poparzył na mnie znad okularów.
– Niechybnie – odpowiedziałem i od razu wyczułem fałsz w tej odpowiedzi.
– Waldemar, o ile dobrze pamiętam?
– Tak, jam ci jest. – Nie wiem, co mi odbiło.
– Ulubiony gwardzista Alberta.
– Chyba jednak nieulubiony. Siedzę tu od lat i nikt niczego ode mnie nie chce, a delegacja nie została odwołana. Może teraz coś się wyjaśni.
Przeprowadzacz wstał i podszedł do szafki z małymi szufladkami. Wysunął jedną z nich i po przewertowaniu wyciągnął kartonik. Przeczytał, co było do przeczytania, pomyślał, podrapał się w głowę i rzekł:
– Zlecenie odwołane.
– Kiedyż to? – Tfu, tfu, tfu. – Kiedy?
– Cztery dni temu.
– O co chodziło i z jakiego powodu zlecenie zostało wycofane?
– Nie wiem, czego klient chciał od ciebie, ale wycofał się z powodu ustania przyczyn, dla których to zlecenie miało mieć miejsce.
– Czyli sprawa rozwiązała się sama?
– Na to wygląda.
Zastanowiłem się, co robić. Zlecenie od kurdupli i jego odwołanie oraz wizyta wiedźmy musiały być ze sobą związane. Wykluczyłem przypadek.
– Muszę przejść na Naszą Stronę – powiedziałem.
– Klient odwołał zlecenie. Będziesz musiał zapłacić z własnej kieszeni.
– Jasna sprawa. – Rzuciłem solida na ladę.
– Przykro mi. Stawka wzrosła. To wystarczy tylko na one way ticket.
– Niech będzie, ale ruszamy teraz.
– Umowa stoi.
Przeprowadzacz zdjął ochraniacze z ramion, okulary i daszek z czoła, potem marynarkę. Wyprostował się, wyciągnął, nabrał powietrza, dzięki czemu zapadnięta klata wyraźnie się powiększyła, założył kurtkę traperską, zmierzwił ulizaną wcześniej bródkę, wyciągnął ręce przed siebie i po złączeniu palcami wydał serię stęknięć. Podszedł do jednej z szaf i po otwarciu drzwi zaprosił mnie do środka.
Przesunąłem kilka wieszaków z ciuchami i po paru krokach znalazłem się w wąskim korytarzu. Przewodnik był tuż za mną i trzymając pochodnię, rozświetlał mi drogę. Nie zauważyłem, kiedy ją zapalił i skąd wyciągnął.
– Dalej! – zakomenderował.
Szedłem, nie zatrzymując się aż do pierwszego rozwidlenia.
W prawo, w lewo, prosto. Po kolejnym rozstaju przestałem kontrolować drogę. Doszliśmy do krętych schodów, którymi zeszliśmy kilkaset stopni. Murowany korytarz wkrótce zmienił się w wyżłobiony w skale tunel. Mogliśmy potknąć się o wystające gdzieniegdzie korzenie lub o nierówne kamienne chodniki. Mijaliśmy szerokie jaskinie i wąskie przejścia. Dotarliśmy do kolejnych schodów, które zaprowadziły nas do drewnianej izby.
– Jesteśmy na miejscu. Zapłaciłeś za przejście tylko w jedną stronę. Jak załatwisz swoje sprawy, to wiesz, gdzie mnie szukać. Chyba że zdecydujesz się zostać na stałe.
– Dąb na Skraju?
– Tak.
– To wychodzę.
– Powodzenia.
Po wyjściu z izby stanąłem przed olbrzymim bukiem. Obszedłem go, ale żadnej możliwości wejścia do środka, mimo licznych dziupli, nie znalazłem.
3.
Rozejrzałem się. W zasiedmiogórskim lesie panowała upiorna pogoda. Między pozbawionymi liści drzewami hulał mroźny wiatr, a wilgotne powietrze przenikało przez ubranie. Wokół nie widziałem żadnych sarenek ani kolorowych ptaszków, tylko krukowate grzebiące w gnijącym poszyciu. To miejsce już nie było takie samo jak wtedy, gdy je opuszczałem.
Ruszyłem przed siebie. Wskazówki Przeprowadzacza były dość precyzyjne, więc bez kłopotu dotarłem do strumienia, przy którym kiedyś obozowałem, czekając na instrukcje od królewicza Wilhelma. Teraz wystarczyło pójść w górę potoku, by dotrzeć do miejsca czerpania wody przez gwarków. Stamtąd już miałem blisko do ich chaty.
Z daleka widziałem, jak podupadło to miejsce. Na pochyłym, dziurawym płocie wisiały szare szmaty, a obok leżały rozbite gliniane garnki. Wszedłem na podwórko i od razu utytłałem buty i spodnie w błocie. Oby to było tylko błoto, bo pewności nie miałem, zwłaszcza że wokół biegało kilka zaniedbanych prosiaków.
W chacie nie wyglądało to lepiej. Widać było brak kobiecej ręki. Stół w głównej izbie zawalony był brudnymi naczyniami i resztkami jedzenia, między którymi błąkał się jakiś szczur. Chciałem go przegonić, ale gryzoń pokazał zęby i zapiszczał złowieszczo. Przetrzymałem jego wzrok i wygrałem w tej potyczce na miny, choć muszę przyznać, że serce waliło jak oszalałe. Bydlę zbiegło ze stołu i schowało się za piecem. Zajrzałem tam i znalazłem śpiącego krasnoludka. Szturchnąłem go, bo nie miałem ochoty przebywać bez towarzystwa w tak upiornym miejscu.
Gospodarz coś zaburczał, otworzył oczy i zwlókł się z legowiska.
– Już po szychcie? – zapytał, zanim się zorientował, że to nie jego towarzysze. – A, to ty. W końcu się pokazałeś. Nie przekazał ci Przeprowadzacz, że zlecenie jest odwołane.
– Przekazał.
– Więc na zapłatę nie masz co liczyć. Do widzenia się z panem – zabełkotał.
– Słuchaj no, co tu się dzieje?
– A co się ma dziać? – Pijaczyna rozejrzał się po izbie. W końcu znalazł to, czego szukał – karafkę. Podniósł drewniany kielich, potem drugi. Wylał z nich jakieś resztki i nalał wina. – Trzymaj.
– Za spotkanie. – Uniosłem kielich do toastu. Trochę się brzydziłem, ale nie chciałem urazić gospodarza. Po wypiciu odruchowo wziąłem ze stołu kawałek chleba, by zagryźć marny trunek. Przypomniał mi się jednak szczur ucztujący tu przede mną, więc ukradkiem schowałem kromkę do kieszeni.
– Niech będzie. Za spotkanie. Co tam w szerokim świecie?
– No, wiesz, Pijaczyno – stara bida. Ale widzę, że tu to dopiero się dzieje.
– Ach, Waldemarze, szkoda gadać. Dawno cię u nas nie było. A tu wszystko długo i nieszczęśliwie.
– Czego ode mnie chcecie?
– Chcieliśmy, ale było minęło. Trzeba było wcześniej się pojawić. Teraz już nie ma sprawy. Wszystko się jakoś ułożyło. Bez ciebie.
– Śnieżka u mnie była.
– A co mnie to obchodzi? – Pijaczyna wzruszył ramionami, ale widać było, że poruszyła go ta wiadomość. Wypił łyk i dopytał – i czego chciała?
– A to już są sprawy między królewną i mną.
– Królewną. Hmm. Teraz to ona już królowa. Ojciec Wilhelma od kilku lat nie żyje.
Siedzieliśmy chwilę w milczeniu. Nie wiedzieliśmy, czy możemy sobie ufać. Do tego ta wiadomość o królu Albercie trochę mnie poruszyła.
– Powiedz, jak to właściwie z wami było – przerwałem krępującą ciszę.
– Co konkretnie chcesz wiedzieć?
– Widzisz, bo całą tę historię znam tylko z trzeciej ręki. Pojawiłem się w tym dość późno. Jak to się stało, że Śnieżka z wami zamieszkała?
– Co ci będę mówił? – Pijaczyna wyszedł z izby, by po chwili wrócić z grubą księgą. Wytarł ją rękawem z kurzu i podał mi. – Skryba na swój użytek spisał tę historię.
Otworzyłem tomiszcze i zacząłem czytać. Ciężko mi było połapać się w tych bazgrołach. Pijaczyna, widząc moje męki, odszukał odpowiedni fragment.
– Tu przeczytaj. Skryba uważa się za literata, pióro ma jednak ciężkie. Przyjemności z lektury nie gwarantuję, ale dowiesz się przynajmniej, jak było naprawdę.
– A możesz streścić? Bo widzę, że nie tylko styl koślawy, ale też gotycka czcionka nie pomaga.
– Umiesz czytać?
– Oczywiście, ale sam zobacz. Po jakiemu to?
– Umiesz, to przeczytaj. Ja muszę jedzenie chłopakom przygotować, bo awantura będzie.
Pijaczyna wziął się do porządków. Zebrał naczynia do balii, przetarł szmatą stół, wyciągnął warzywa i zaczął robić kolację.
4.
„Dawno, dawno temu siedziała sobie królowa Elwira i patrzyła przez okno na spadające płatki śniegu…” Oj, odzwyczaiłem się już od takiego języka. Tekst okazał się dość długi i zawiły. Trochę wkręciły mnie rozważania na temat kształtu spadających płatków, które ciągnęły się przez kilka stron, ale niczego nie wnosiły do sprawy. Przerzuciłem parę kartek i trafiłem na wyjaśnienia dotyczące imienia córki królowej. I tu w końcu czegoś się dowiedziałem. Imię było motywowane przewidywanym przez Elwirę zimnym sercem córki oraz jej przekonaniem o nadzwyczajnej wyjątkowości.
Królowa zmarła zaraz po porodzie. Owdowiały Julian wkrótce ożenił się ponownie. I tu nastąpił kilkustronnicowy opis wesela. Byłem na początku tej historii, a już się nią zmęczyłem. Nie mogłem być też pewien, że wycisnę z tej lektury coś więcej ponad to, co każdy zna. Jednak skoro Pijaczyna nie chciał współpracować, poczucie obowiązku kazało mi kontynuować czytanie.
Wkrótce przyszedł ratunek. Ferajna krasnoludków wróciła z kopalni. Większości raczej nie ucieszył mój widok. Tylko Wesołek okazał entuzjazm. Mieli pretensję, że zdecydowałem się odpowiedzieć na ich nagabywania tak późno, kiedy już, jak przekonywali, było po temacie. A może po prostu byli głodni? Rzucili się na jedzenie po zdawkowym powitaniu. Kiedy już nasycili głód, atmosfera trochę się rozluźniła i zaczęli mnie wypytywać o Drugą Stronę. Odpowiadałem krótko, ale grzecznie. W końcu i ja spróbowałem czegoś się dowiedzieć. Liczyłem, że wino rozwiąże kurduplom języki.
– To powiedzcie staremu druhowi, czego dotyczyło zlecenie. Ja podzieliłem się z wami nowiną o Śnieżce.
– Ani ty nam druh, ani wieści o królowej nam do niczego – burknął Mądrala.
– Panowie, tyle mi naszczaliście do mleka, że chyba mogę oczekiwać jakichś wyjaśnień.
– Dobra, niech ci będzie. Wiesz, że Śnieżka ma siostrę? – Gbur zdecydował się przerwać impas.
– Genowefę?
– Tak. Przyrodnia siostra Śnieżki. Córka króla Juliana i Małgorzaty.
– Macochy? – Zaskoczyła mnie ta informacja.
– Macocha dla Śnieżki, a dla Genowefy matka – wtrącił się Mądrala.
– Jasna sprawa.
– A z Julianem to…
– Cherlaku, dolej gościowi wina.
Gbur przerwał koledze wątek, ale i tak tama puściła. Krasnoludki przekrzykiwały się. Każdy chciał dodać coś od siebie. Ledwo mogłem wyłowić jakieś sensowne zdania. Jeden opowiadał o Śnieżce, inny o Genowefie, któryś miał już dość roboty w kopalni. Śpioch po krótkiej drzemce też się ożywił i opowiedział jakiś sen. Ze wszystkiego, co usłyszałem, udało mi się ułożyć jako tako sensowny obraz tego, co się w Zasiedmiogórzu po ślubie Śnieżki i Wilhelma działo. Zresztą już samo wesele, na którym byłem, mogło dać próbkę przyszłych rządów wiedźmy. Okrutny mord na Małgorzacie podczas uroczystości wstrząsnął całą krainą.
Po śmierci macochy również Zasiedmiogórze zostało przejęte przez Wilhelma, a tak naprawdę przez Śnieżkę. By dokonać ostatecznej zemsty, swoją małą siostrzyczkę wygoniła do lasu i kazała zamieszkać z krasnoludkami. Historia zatoczyła koło. Mimo że Genowefa była dużym obciążeniem dla gospodarstwa, wszyscy się do niej przyzwyczaili. Pod opieką gwarków wyrosła na piękną kobietę. Śnieżka zażądała, by siostra wróciła na dwór. Mając w pamięci historię rodziny, krasnoludki postanowiły ukryć podopieczną po Drugiej Stronie.
– A jaka miała być moja rola?
– Genowefa zaczęła prowadzić bardzo intensywne życie. Przestała liczyć się z zagrożeniami i tylko kwestią czasu było, by się Śnieżka o niej dowiedziała. Chcieliśmy, byś miał na nią oko. Niestety nie odzywałeś się i jest już za późno. Wiedźma odkryła, gdzie się ukrywa jej siostra. Dlatego nie było już sensu dobijać się do ciebie. Twoja aktywność mogłaby zwrócić uwagę szpiegów. I jak słyszymy, mieliśmy rację. Nie możemy ci ufać.
Słowa Mądrali o braku zaufania przypomniały wszystkim gadułom, by się uciszyć i znowu zapadła krępująca cisza.
– Dobra, panowie. Dziękuję za gościnę, ale na mnie już czas.
Wstałem, mając nadzieję, że gospodarze mnie powstrzymają. Byłem już zmęczony i nie chciało mi się wychodzić na ziąb. Jednak nikt mnie nie powstrzymał.
– Wracasz na Drugą Stronę? – zapytał Gbur.
– Na razie nie. Odwiedzę jeszcze stolicę i potem zadecyduję.
– Po co tam idziesz? – Nieoczekiwanie ożywił się Cherlak. – Będziesz węszył?
– Mam w gwardii trochę przyjaciół. Chcę ich odwiedzić. Może tu, po tej stronie, się przydam.
– Czekaj, odprowadzę cię – zaoferował się Wesołek.
Pożegnałem się z resztą kompanii i wyszliśmy.
– Siadaj. Pogadajmy.
– Trochę tu niefajnie. – Spojrzałem tęsknie na drzwi chaty.
– Poczęstujesz się? – Wesołek zignorował moją uwagę i podsunął mieszek z suszem.
– Chętnie. – Wyciągnąłem garstkę i włożyłem kawałek do ust. Krasnoludek zrobił to samo.
– Naprawdę chcesz wrócić? Po to do nas przyszedłeś?
– A co?
– Ja chętnie wyrwałbym się na Drugą Stronę. Tylko wiesz, nie znam tam nikogo, żadnego zaczepienia. Myślałem o tobie, że mógłbyś mi pomóc.
– Pewnie, ale wiedz, że lekko nie jest. Ja też sobie ledwo radzę. Oczywiście, zrobię, co będę mógł. Ale coś za coś.
– Co chcesz wiedzieć?
– Jak to ze Śnieżką było?
– I po co ci to? Lepiej się w tym nie grzebać. Wersję z bajki znasz.
– Przedstaw mi twoją.
– Dobra, to słuchaj więc.
Usiedliśmy na ławeczce.
5.
– Dawno, dawno temu, za siedmioma górami, za siedmioma rzekami…
– Daj spokój – przerwałem. – Streszczaj się, proszę. Nie jesteśmy dziećmi. Do rzeczy.
– Jak sobie jaśnie pan oficer życzy. A grzybki?
– No, nie wiem. Chyba się odzwyczaiłem. Nie działają.
– W każdym razie przyszedł do nas któregoś razu król Julian i poprosił, żebyśmy wzięli na jakiś czas Śnieżkę.
– Jak to? – Informacja kompletnie mnie zaskoczyła.
– W zamku życia nie miał. Śnieżce na wszystko pozwalał. Chciał chyba zrekompensować jej brak matki. Rozpieszczał ją. A ona była trudnym dzieckiem. Była nieposłuszna i kapryśna, miała bardzo wysokie mniemanie o sobie, a do tego nie chciała podejmować żadnych obowiązków. Macocha chciała to ukrócić i wziąć ją w karby. Julian nie mógł już znieść ciągłych awantur. Wpadł na pomysł, że wzorem innych arystokratów odda ją pod opiekę kogoś z ludu.
– I padło na was. Pasowało wam to?
– Ależ skąd! No, ale mieliśmy pewne zobowiązania wobec Juliana. Dodatkowo uznaliśmy, że przydałaby nam się pomoc. Wiesz, siedmiu chłopa. Ciągle w robocie. Pannica miała sprzątać, prać, gotować, troszczyć się o obejście. Wiadomo, jak to kobieta. Król przystał na to i już drugiego dnia wysłał ją do nas z gajowym. My nie byliśmy na to przygotowani. Wróciliśmy do domu i zastaliśmy wszędzie bałagan. Każdemu z talerza coś zniknęło, wino wypite. Nagle Śpioch oświadcza, że pada ze zmęczenia i że się trochę prześpi. Dobra, niech mu będzie, tak ma – pomyśleliśmy. Zaczęliśmy szukać intruza, bo nie wiedzieliśmy, że król tak się pośpieszy. W końcu wpadliśmy do sypialni, patrzymy, a tam Śpioch dobiera się do nieprzytomnej dziewczyny. Ściągnęliśmy go w ostatniej chwili. Na szczęście dziewczyna była nieprzytomna, spiła się na amen, więc nie zdawała sobie sprawy, co się dzieje. Bo wolę nie myśleć, co Julian by nam zrobił, jakby się córcia poskarżyła. A wiesz, to był porywczy…
– Wesołku, błagam, streszczaj się. Macocha wiedziała, co się stało z królewną?
– Oczywiście! Na początku oponowała, ale okazało się, że to było bardzo dobre rozwiązanie dla dworu. Julian odżył. Poświęcił się swoim pasjom. Właściwie jednej, która go w końcu zgubiła. Lubił polować.
– A tak, pamiętam.
– A ty skąd to możesz pamiętać?
– Nieważne.
– Jak chcesz. – Wesołek wzruszył ramionami.
– To mówisz, macocha wiedziała, gdzie była królewna?
– Wiesz, gdyby nie ona, to byśmy wyrzucili fleję na zbity pysk. Leń śmierdzący z tej Śnieżki był, jakich mało. Małgorzata na początku chciała ją zabrać z powrotem do domu, bo wiesz, chata krasnoludków, to nie miejsce dla królewny – mówiła. Ale i ona na tym w końcu korzystała. Miała spokój w domu. Po kryjomu, żeby się bachor nie dowiedział, podrzucała nam stroje, jedzenie i płaciła jeszcze.
– Czemu po kryjomu?
– Nie chciała wchodzić Śnieżce w drogę. Pasierbica jej szczerze nienawidziła. Obarczała Małgorzatę winą za śmierć matki i była zazdrosna o ojca. Jakaś chora relacja była między nimi.
– Między Julianem i Śnieżką?
– No przecież mówię. Ale w psychoanalizę bawić się nie będę. Nie, nie pytaj.
– Sam zacząłeś. Zostawmy. I co dalej?
– No i Śnieżka cały czas narzekała na macochę. A to, że ta zazdrości jej urody, a to, że chce ją zamordować. Gajowy miał niby poderżnąć jej gardło, a potem jako dowód wyrżnąć płuca i wątrobę, ale ten się ulitował i ją wypuścił. I gówniara chyba domyślała się, że macocha incognito się z nami kontaktuje. Kiedyś ją w pobliżu przebraną zobaczyła i znowu zaczęła rzucać te same oskarżenia.
– Nie powiedzieliście Śnieżce, że to Julian chciał, by się u was znalazła.
– No przecież wiedziała o tym, ale nam wmawiała, że było inaczej. Że tatulek nigdy by czegoś takiego córuchnie nie zrobił. I wszystkiemu winna jest macocha. Że sukienka jest za ciasna i że przez to nie może złapać powietrza, i że to specjalnie, by się udusiła. A że grzebień jest za ostry i przez to się skaleczyła i o mało nie wykrwawiła. No mówię ci, jaja. Ja, wiesz, mam trochę smykałkę do prac krawieckich i lubię te zajęcia, to przerabiałem te sukienki, stroje. Właściwie nie tylko jej. W ogóle szyje chłopakom ubrania, dobieram kolory, dodatki, akcesoria. W warsztaciku produkuję tak na własny użytek galanterię skórzaną. Czeszę i…
– Kończ, proszę.
– Dobra, już dobra. Przyzwyczailiśmy się trochę do Śnieżki, leń nic nie robił, ale macocha rekompensowała do pewnego stopnia dolegliwości. I powiem ci, chłopakom odpowiadało, że się taka laska po domu kręci. Wiadomo, nikt nic, każdy się pilnował, każdy taki pies ogrodnika, sam nie zjadł, ale innym też nie pozwolił, bo jakby co, toby nam Julian jaja z dupy powyrywał, ale każdego rajcowało, że wiesz… Mnie nie, bo ja do innego klubu należę…
O cholercia, no tak. Dopiero do mnie dotarło. Wesołek rzeczywiście jakiś taki wypielęgnowany, cera świeża, ręce zadbane… Ale że u górnika takie ręce? Delikatne i żadnego brudu pod paznokciami. Bródka przystrzyżona, równiutka, nie taka zmierzwiona jak u innych, czyściutka czerwona czapeczka z białym pomponem, spodnie i kubraczek odprasowane, pod szyją apaszka.
Wesołek opowiadał, a ja aż się uśmiechnąłem do swoich myśli. Krasnoludek to zauważył i chyba pomyślał, że do niego, bo odwzajemnił uśmiech. I coraz bardziej ożywiony mówił.
– …tak tyłeczkiem, no mówię ci cud malina, kręci. Myślę sobie, może coś z tego będzie, a on z płaczem siada…
– Kto? – zapytałem, bo mi się zaimek nie zgodził.
– Co kto?
– Kto siada? Śnieżka?
– O Wilhelmie mówię! Ty mnie słuchasz? – Przestał się uśmiechać i zrobił obrażoną minę.
– Przepraszam, zamyśliłem się. Możesz się trochę cofnąć, bo mi coś umknęło.
– Przy czym odpłynąłeś?
– Jak przerabiałeś sukienki Śnieżki.
– No to chłopie, nie będę powtarzać. Idę, bo zimno się robi.
– Jakie zimno? Słoneczko tak przyjemnie grzeje. Nie obrażaj się. Poza tym, pamiętasz, co ci obiecałem?
Wesołek dał się przekonać.
– Przymykaliśmy oczy na to gadanie Śnieżki.
– Że macocha chce ją zabić?
– Tak. Skup się!
– Jasne.
– Ale, jak wyszła ta sprawa z jabłkiem, to trochę zwątpiliśmy.
– Uznaliście, że jednak macocha chciała śmierci pasierbicy?
– No, a co mieliśmy myśleć? Wracamy z kopalni, a tu…
– A tak swoją drogą, zawsze mnie to nurtowało, co wy tam wydobywacie?
– A to nie twoja sprawa. Słuchaj, nie przerywaj! Więc wracamy, a w kuchni leży Śnieżka. Nie od razu się przejęliśmy, ponieważ dziewczyna lubiła pociągnąć z gąsiorka. Mądrala się schylił, ale wina nie poczuł. Ba, prawie nie oddychała i ledwo wyczuł puls. Przestraszyliśmy się, bo trochę lubiła eksperymentować z grzybami i ziołami. Grzebała w jakichś księgach Skryby, ale do tej pory jedynie na nas testowała przepisy, a sama trzymała się od tego z daleka. Próbowaliśmy ją ocucić, jakieś sztuczne oddychania, i tak, i siak, i nic. Leżała jak kłoda. Umieściliśmy ją z daleka od domu, w takiej naszej ziemiance.
– Po co?
– Spanikowaliśmy. Jakby Julian dowiedział się o stanie Śnieżki, to byłoby po nas. Zastanawialiśmy się, co robić. Oczywiście mieliśmy nadzieję, że przeżyje. Gdyby umarła, to podrzucilibyśmy ciało do lasu, żeby ją wilki zżarły, a Julianowi powiedzielibyśmy, że królewna uciekła. W każdym razie baliśmy się trzymać martwe ciało królewny w domu.
– Nie była martwa.
– Nie była, ale w każdej chwili mogła zejść.
– I ile to trwało.
– Kilka dni. Aż zawitał do nas królewicz Wilhelm. Gość, mówię ci, klasa, elegancki, tu się nie widuje takich. Wchodzi taki przystojny, a tyłeczek…
– Dobra, już mówiłeś.
– Wilhelm był strapiony, kazał podać wina. Chyba pomylił naszą chatkę z jakąś gospodą. Od słowa do słowa dowiedzieliśmy się, co go trapi. Jeździł po krainach, żeby znaleźć żonę. Dotarł w końcu na zamek króla Juliana i spotkał tam najpiękniejszą kobietę, jaką kiedykolwiek widział.
– Małgorzatę?
– Tak. Ale ona była żoną Juliana. Co prawda król leżał poturbowany przez dzika, ale gwarancji, że nie przeżyje tego spotkania ze świnią, nie było. Wilhelm nie wiedział, co robić. Wtedy Mądrala wypalił, że wie, gdzie królewicz może znaleźć najpiękniejszą kobietę na świecie. I tak zareklamował urodę Śnieżki, pozycję społeczną, pracowitość i mądrość, że Wilhelm nie przejął się haczykiem. Podaliśmy mu wskazówki, jak może trafić do miejsca, gdzie ukryliśmy królewnę i powiedzieliśmy, żeby zabrał ją do swojego królestwa. Tam na pewno medycy ją uratują. I ten dureń, jak myśleliśmy, popędził co koń wyskoczy. Trzymaliśmy tylko kciuki, by jeszcze Śnieżka dychała i by się królewicz nie rozmyślił. Odczekaliśmy trochę, a potem ruszyliśmy sprawdzić, czy ciało z naszej ziemianki zostało zabrane. Patrzymy, a tu Wilhelm ze Śnieżką jadą do nas na koniu. Wyobrażasz sobie nasze zdziwienie?
– I jak wszystko wytłumaczył?
– No, wiesz, on nam zaczyna opowiadać, aż mi głupio powtarzać, że po prostu, wiesz, dobrał się do niej, no wiesz, że aż się obudziła.
– Tak, tak. Mogłem się domyślić. Z niego niezły był oblech gawędziarz. I uwierzyliście mu?
– A co my tam mogliśmy wiedzieć? Mówił, to wierzyliśmy. Dopiero Śnieżka opowiedziała o jabłku i że jak królewicz do całowania się zaczął zabierać, to jej z ust kawałek wypadł. Śnieżka dostała zatrute jabłko od macochy, ugryzła je, ale nie zdążyła połknąć. Kawałek został w ustach i sączył truciznę.
– Nie zdziwiło was, że Małgorzata była tak mało skuteczna w tym truciu?
– Coś sugerujesz?
– Zastanawiam się tylko.
– Zbadaliśmy ten kawałek i rzeczywiście był zatruty, ale stężenie było zbyt małe, by tak od razu zabić.
– To jeszcze jedno i już idę. O czym Cherlak chciał powiedzieć, zanim mu Gbur przerwał?
– Kiedy?
– Jak zapytałem o Genowefę. Że jest córką Juliana i Małgorzaty.
– Aaa, to. A skąd mam wiedzieć? Trzeba było jego zapytać. – Wesołek wzruszył ramionami.
– To jakaś tajemnica?
– Tajemnica, nie tajemnica, ale plotkować nie lubię.
– Teraz to już musisz powiedzieć.
– A co mi tam. Ale morda na kłódkę.
Wykonałem gest zasuwania ust na zamek błyskawiczny.
– Co to ma być? – Wesołek najwidoczniej nie zrozumiał. Oj, niełatwo mu będzie odnaleźć się po Drugiej Stronie.
– No, że morda na kłódkę – mówię.
– To mów, a nie pokazuj nie wiadomo co. Bo widzisz, podczas polowania, wtedy kiedy Julian miał wypadek, to dzik tak mu kłem udo rozrył, że pozbawił go przy okazji męskości.
– No i?
– Julian nie mógł być ojcem Genowefy.
– Co? – Nie mogłem uwierzyć. – To wtedy jeszcze jej nie było?
– Nie. Ona urodziła się dziewięć miesięcy po wizycie Wilhelma na zamku i tuż przed jego ślubem ze Śnieżką.
– Co?
– Ona urodziła się dziewięć…
– Słyszałem! Po prostu zaskoczyła mnie ta wiadomość. Czyli… A Śnieżka wie?
– Jaka ona jest, taka jest, ale nie jest głupia i liczyć miesiące umie.
6.
Szedłem przez zielony las. Towarzyszyły mi sarenki i zajączki. Wędrówkę umilały śpiewem kolorowe ptaszki. Miałem wspaniały nastrój. Dowiedziałem się tylu szokujących rzeczy, a i tak nie popsuło mi to humoru. Podbiegałem do wspaniałych grzybów dumnie eksponujących piękne kapelusze, na których siadały wielobarwne motyle. Chyba wrócę na Naszą Stronę.
Dotarłem do traktu, który prowadził prosto do stolicy. Droga powoli zmieniała się. Pięknie ułożone otoczaki zaczęły ustępować błotnistym koleinom. Trudno było przejść bez wpadnięcia do kałuży. Zniknęły gdzieś ptaszki i motylki, a zamiast sarenek miałem za towarzyszy ujadające kundle, które tylko czekały, aż zmęczony wędrowiec opadnie z sił. Głowa coraz bardziej bolała i dostałem sraczki.
Rogatek przed miastem nikt nie pilnował. Wszędzie brud i smród. Gdzie spojrzeć, tam widoczny upadek. Od lat żadnych remontów. Ludzi jak na lekarstwo i każdy podejrzanie patrzył.
I coś ty, Śnieżko, zrobiła z tą mlekiem i miodem płynącą krainą? Ale, ale. A gdzie w tym wszystkim jest Wilhelm? Nikt nigdy nie traktował go poważnie. Wiadomo było, że jak zabraknie Alberta, to gospodarka królestwa popadnie w ruinę. Chyba dlatego każdy pokładał nadzieję w Śnieżce i zapominał o odpowiedzialności Wilhelma.
Przyszedłem do stolicy, rozmyślając nad upadkiem ojczyzny. Nie łudziłem się, że odnajdę w niej ponownie miejsce dla siebie. Nikogo już tu nie miałem. Albert nie żył i choć za moją przewinę skazał mnie na wygnanie, jedynie na nim mi zależało. Gwardia była tylko przykrywką i żadnych przyjaciół w niej nie miałem.
Prawie wszystko już wiedziałem i wyłącznie sentyment mnie tu przyciągnął. A skoro już tu przyszedłem, to postanowiłem potwierdzić swoje przypuszczenia.
Zaszedłem do Aptekarczyka. Znałem go jeszcze z czasów służby u Alberta. Był jego zaufanym zielarzem i alchemikiem. Przeze mnie dostarczał królowi wszelkiego rodzaju trucizn i pocieszaczy, a jak trzeba było, to i różnych gadżetów.
– Witaj.
– Witaj. Co tu robisz? – Aptekarczyk zapytał, nie okazując zdziwienia. – Wiesz, że Albert nie żyje?
– To już nie mogę zajść do przyjaciela i zapytać o zdrowie?
– A dziękuję, dobrze. A twoje?
– Ogólnie tak, ale chciałbym, żebyś coś sprawdził.
– Więc jednak interes.
– Wybacz. Zrobisz coś dla mnie?
– Czego potrzebujesz?
– Umiesz to przeczytać?
Wyciągnąłem z worka podróżnego książkę, którą ukradłem krasnoludkom, kiedy Pijaczyna, przygotowując posiłek dla reszty braci, wyszedł na chwilę z chaty, myśląc, że jestem kompletnie pochłonięty lekturą. Księga zwróciła moją uwagę, bo jako jedyna z całego księgozbioru wydawała się stosunkowo niedawno używana. Miałem nadzieję, że uda mi się ją zwrócić, zanim maluchy się zorientują.
Aptekarczyk rzucił okiem.
– Starozasiedmiogórzański. Nikt obecnie, poza krasnoludkami, nie posługuje się tym językiem. Oczywiście przeczytam, ale muszę trochę nad tym posiedzieć.
– Wystarczy mi tytuł.
– Zostaw mi ją i przyjdź za kilka godzin.
Zastanowiłem się, czy mogę mu zaufać. Albert ufał i ciągle konsultował z nim różne sprawy. Ale tego króla już nie było. Rządził tu ktoś inny, którego ja nie byłem ulubionym umyślnym. Właściwie byłem nikim w tym obecnym królestwie, więc na lojalność zielarza nie mogłem liczyć. Aptekarczyk, widząc moją niepewność, wyszedł na chwilę do pomieszczenia obok i po powrocie rzucił na ladę księgę. Wyglądała podobnie, ale różniła się drobiazgami i była bardziej zużyta.
– Więc wiesz, co w niej jest. Po co mam ci ją zostawiać?
– To inne wydania. Porównam je. Poza tym w mojej są ubytki. Chciałbym je uzupełnić.
– Niech będzie. Zostawię ci ją na kilka godzin. W zamian, poza podaniem, co w niej jest, sprawdzisz dwie rzeczy.
– Co chcesz jeszcze wiedzieć?
– Chyba zostałem otruty.
– Ale przecież żyjesz.
– Ale co to za życie? Mam próbkę. – Wyciągnąłem chusteczkę z ekstrementami, które zebrałem, kiedy mnie pogoniło tuż przed dotarciem do stolicy.
Aptekarczyk rozwinął szmatkę, powąchał, pomyślał chwilę i zapytał:
– Grzybki?
– Grzybki. Ale jakie? I może coś jeszcze.
– Dobra. A ta druga rzecz?
– Sprawdź to. – Wyciągnąłem kolejne zawiniątko.
– Nadgryziona kromka chleba? – Pierwszy raz podczas rozmowy wydawał się zdziwiony. – Tu była trucizna?
– Nie. To inne sprawy. Ale porównaj próbki.
– A coś więcej?
– Nie chcę ci narzucać interpretacji.
– Muszę wiedzieć, czego szukać.
– Sprawdź, czy coś łączy osobę, która ugryzła ten chleb, z pierwszą próbką.
– Przyjdź rano. A teraz zmiataj. – Widać było, że Aptekarczyk aż zaślinił się na myśl, co znajdzie w księdze. Wyciągnął jakąś sakiewkę i mi ją wręczył. – I masz ode mnie mały gratis.
– Co to?
– Taka uniwersalna odtrutka. Połknij, popij winem dla zwiększenia skuteczności i może poczujesz się lepiej.
Wynająłem pokój w gospodzie przy zamku, by odpocząć i poukładać sobie spokojnie to, czego dowiedziałem się w chacie siedmiu krasnoludków oraz to, co pamiętałem z czasów mojej służby u boku Wilhelma. Kupiłem gąsiorek wina i poszedłem do swojego pokoju.
Dużo dowiedziałem się od krasnoludków, zwłaszcza od Wesołka, ale oni znali historię Śnieżki i Wilhelma tylko z jednej strony. Musiałem do tej wersji dopasować wszystko, co sam przeżyłem, a rano potwierdzić przypuszczenia.
7.
– Wejdź. Mam zadanie. – Król wskazał mi fotel naprzeciwko swojego.
– Od tego jestem.
– To delikatna sprawa. – Spuścił wzrok. Czyżby chodziło o wyjątkowo niebezpieczne przedsięwzięcie?
Byłem najlepszym szpiegiem i złodziejem Alberta. Powierzał mi najtajniejsze zadania i najtrudniejsze misje. Wykradałem tajemnice, skrycie zabijałem przeciwników. I nigdy nie bawił się w ceregiele. Knuł intrygi, a ja je przeprowadzałem.
– Jestem do usług.
– Mam problem z tym durniem.
– O kogo chodzi? – zapytałem, choć oczywiste było, że o Wilhelma. Ale nie wypadało mi tak od razu durnia łączyć z jego synem.
– Nie udawaj. Doskonale wiesz, o kim mówię. Muszę go pilnie ożenić, bo w końcu wybuchnie jakaś wojna. Dyplomacja ma pełne ręce roboty. Nie mogę bez końca odrzucać oferty mariaży. A ten się uparł. Odrzuca wszystkie panny. Zrobiłem mu o to awanturę, wyjaśniłem okoliczności. To wiesz, co wymyślił?
– Proszę powiedzieć.
– Że sobie sam kogoś znajdzie!
– To może i dobry pomysł? – nieśmiało zasugerowałem.
– Daj spokój. – Albert machnął lekceważąco ręką, jakbym powiedział coś wyjątkowo głupiego. – I wiesz, jak chce to przeprowadzić? – Skąd mogłem wiedzieć. Wzruszyłem tylko ramionami. – Zorganizuje orszak i będzie jeździł od królestwa do królestwa, a potem wybierze najładniejszą z panien, które mu na dworach pokażą.
– To rzeczywiście głupie! – nie hamowałem się. – I co mu odpowiedziałeś?
– Zgodziłem się.
– Co? Oszalałeś?
Albert tylko się smutno uśmiechnął.
– Zgodziłem się, ale trochę zmodyfikowałem jego plan. Nie ma mowy o żadnym orszaku. Weźmie ze sobą tylko jednego sługę, którego ja wskażę.
Czyli nie chodziło o wyjątkowo trudne zadanie, ale wyjątkowo upokarzające.
– I ja mam być tym sługą? – zapytałem chłodno.
– Nigdy jeszcze nie zawiodłem się na twojej inteligencji. Nie spotkałem jeszcze człowieka o tak przenikliwym umyśle. – Kpił, czy się podlizywał?
– Niech jedzie sam. Do czego ja mu? Żeby zmieniać pieluchy?
– Dobra już. – Albert spoważniał. – Będziesz go pilnował, żeby nie narobił głupot. Jutro ruszacie. Idź do niego i pomóż przygotować wyprawę. Dowiedz się, jakie ma plany i daj mi znać.
Co było robić? Nie miałem wyjścia.
Zastałem Wilhelma w pokoju pełnym otwartych kufrów i porozrzucanych strojów. Wokół kręciło się pełno służek, prezentujących różne fatałaszki.
– O, jesteś. – Królewicz ucieszył się na mój widok. – Pomożesz. Sam nie dam rady się spakować. Tę, czy tę założyć w pierwszy dzień?
Popatrzyłem na dwie identyczne białe koszule.
– Pogadajmy w cztery oczy.
– Nie zrezygnuję. Ojciec cię przysłał, by mnie odwieść? – Zjeżył się.
– Wręcz przeciwnie. Dlatego musimy dogadać szczegóły.
Wilhelm wyprosił dworzanki. Kilka klepnął na pożegnanie w tyłek, a te się odwdzięczyły, posyłając całusy.
– Co chcesz omówić? – zapytał, zmieniając rozbawioną minę na przestraszoną.
– Jakie masz plany?
– Mam, jakie mam i to nie twoja sprawa. Jak wyruszymy, to się będziesz na bieżąco dowiadywał. Albo i nie. Masz mi służyć i to jedyne, co musisz wiedzieć. – Był najwyraźniej zadowolony z siebie. Pokazał, kto tu rządzi.
– Posłuchaj! Nie zdajesz sobie sprawy, ile czeka nas niebezpieczeństw. Muszę wiedzieć, co zamierzasz, by się do nich odpowiednio przygotować. Będziemy podróżować po obcych krainach i potrzebujemy listów uwierzytelniających. Muszę przejrzeć mapy…
– Dobra, już dobra. Rozumiem. Ale nie wiem, czy mogę ci zaufać – powiedział strapiony.
– Oczywiście. Będziemy przecież drużyną.
– I nie powiesz ojcu?
– No, co ty? Teraz tobie służę. Mów śmiało. Jestem znany z lojalności i dyskrecji.
– Przysięgnij na honor.
– Nie obrażaj mnie! Nie chcesz, to nie mów. Będziesz sobie radził sam.
Wilhelm zawahał się jeszcze przez chwilę, ale zaraz zaczął opowiadać. Widać było ulgę, że w końcu może podzielić się z kimś swoim pomysłem.
– Odwiedzimy tylko dwa miejsca – powiedział to w taki sposób, jakby wyobrażał sobie, że rozbudził tym moją ciekawość.
– Dalej.
– Najpierw pojedziemy do Zasiedmiogórza. – I znowu się zatrzymał, czekając na reakcję.
Kraj był zadupiem i nie leżał w kręgu zainteresowania naszych służb. Coś kojarzyłem, że na dworze króla Juliana roiło się od intryg, a sam władca nie panował nad królestwem. Był bezdzietny czy też miał córkę z pierwszego małżeństwa, która zmarła albo zwariowała. Nie pamiętałem dokładnie. W każdym razie od razu pomyślałem, że to dziwny wybór.
– Czemu tam?
– Panuje tam królowa Małgorzata.
Jak będzie dawkował mi informacje w taki sposób, to jeszcze chwila i nerwowo nie wytrzymam. Nie będę zważał, że to syn Alberta, tylko obiję mu mordę.
– Słyszałem, że to piękna kobieta, ale niestety zamężna. – Jakoś się opanowałem i spróbowałem uświadomić idiotę. – Czyżbyś miał informację, że Julian nie żyje, i rozważasz poślubienie ciepłej wdówki? – Coś mi się kojarzyło, że to łamaga i często ulegał wypadkom.
– Małgorzata mnie nie interesuje, ale ma coś, czego potrzebuję. – I znowu pauza. Powoli zaciskałem pięść.
– Co takiego? – wysyczałem.
– Lustereczko.
No, tak. Siedział przede mną idiota. Czy jak go walnę w nos, tak żeby mu jucha poleciała, to zmądrzeje?
– Panie, ale my tu na dworze pełno luster mamy. W samej twojej komnacie lekko licząc z dziesięć. – Rozejrzałem się po pokoju.
– Ale lustereczko Małgorzaty nie jest zwyczajne.
– Aha, czarodziejskie? – zakpiłem.
– Właśnie! Ojciec mi mówił, że jesteś inteligentny.
– Powiesz coś więcej?
– Lustereczko zapytane mówi, kto jest najpiękniejszy na świecie. Ukradniemy je, zapytamy i pojedziemy tam, gdzie wskaże. I to będzie to drugie miejsce, do którego się wybierzemy.
– Jak je ukradniemy?
– Będziemy improwizować.
– Rozumiem. Świetny plan. A jak lusterko wskaże mężczyznę?
– Jak to?
– No wiesz, „lustereczko, powiedz przecie, kto jest najpiękniejszy w świecie?”, a ono wypali, dajmy na to: Szewczyk Dratewka.
– Nie, ono wskazuje tylko kobiety. – Niemalże widziałem kotłujące się myśli w głowie Wilhelma. – Na pewno. Mężczyznę? Nie, nie – mruczał zmartwiony, że mu się plan wali, ale po chwili uśmiech rozjaśnił twarz.
– Pomyślałeś, że może wskazać ciebie?
– Nie, no co ty?
– No dobra. Nie ma czasu. Spakuj się. Weź tylko to, co się tu zmieści. – Rzuciłem mu worek podróżny. – Ja też idę się szykować.
– Ale pamiętaj, ojcu ani mru-mru.
– Obiecałem przecież! Za kogo mnie masz? – zapytałem oburzony. – Za grosz zaufania!
– Nie obrażaj się. Jak przywiozę najpiękniejszą kobietę, to się ojciec zdziwi. Chcę zobaczyć jego minę. Bo wiesz, on ma mnie za ofermę.
– Niemożliwe!
– A jednak.
Po spotkaniu z Wilhelmem udałem się prosto do Alberta i zrelacjonowałem całą rozmowę.
– Jednak nie jest taki durny, jak o nim myślałeś – rzuciłem na koniec.
Albert wysłuchał relacji. Przeszedł się kilka razy po pokoju, podrapał w głowę. W końcu wyciągnął z biurka mały portrecik i podszedł do mnie.
– Dobra nasza. Słuchaj uważnie. Idź z tym do Aptekarczyka i każ mu przygotować lustro, które zapytane o najpiękniejszą osobę na świecie ukaże ten wizerunek.
Popatrzyłem na portret. Kobieta nie była szpetna, ale żeby od razu najpiękniejsza?
– Co się dziwisz? Wiesz, kto to?
– Nie mam pojęcia.
– Księżna Bajkowych Połaci, Honorata. Mam dogadane z ich regentem, że zgodzi się na ślub z Wilhelmem. Ile mnie to kosztowało? Nie pytaj. – Nie miałem zamiaru. – Ale nie będą wiecznie czekać. Po wizycie u Juliana powiesz, że ukradłeś lustro i mu je dasz. Jak dojdzie do ślubu z Honoratą, to wynagrodzę cię jak nigdy dotąd.
Od razu udałem się do Aptekarczyka.
– Na kiedy to ma być?
– Najpóźniej na jutro rano.
– Mało czasu. Zobaczę, co da się zrobić?
– Nic nie zobaczysz, tylko zrobisz.
– Już tak się nie unoś! Dawaj ten portret.
– To ona.
– Albert wysoko mierzy.
– Wiesz, kto to?
– Honorata.
Skubany nie wychodził nigdy ze swojego warsztatu, nie miał żadnych pomocników, a i tak wszystko wiedział.
– Potrzebuję jeszcze czegoś?
Aptekarczyk uniósł brwi.
– Jakiś silny lubczyk.
– Dla kogo?
– Nie musisz wiedzieć.
– Nie pytam, o konkretną osobę. Ma zadziałać na kobietę, czy mężczyznę?
– Na kobietę.
– Jednorazowo, czy jakieś długoterminowe uzależnienie?
– Jednorazowo.
Po załatwieniu wszystkich spraw zaszedłem do Wilhelma. Z podłogi zebrałem parę ciuchów i wpakowałem do worka podróżnego.
Julian nie przyjął nas na audiencji, bo jak nam powiedziano, odniósł poważne rany w jakiejś bitwie i musiał się kurować, ale i tak przyjęto nas bardzo ciepło. Tak ważni goście nie zdarzali się tu często. Na naszą cześć Małgorzata wydała uroczystą kolację. Wilhelm okazał się ciekawym i dowcipnym rozmówcą. Nie znałem go z tej strony. Opowiadał ze swadą o szerokim świecie, znał mnóstwo anegdot i plotek z najważniejszych dworów. Wypiliśmy dużo wina i dobrze się bawiliśmy. Wszystkie okoliczności nam sprzyjały i wydawało się, że plan, który uknuliśmy, łatwo będzie zrealizować.
Wilhelm miał uwieść królową i spędzić z nią noc. Na wszelki wypadek dosypałem do wina Małgorzaty przygotowany przez zielarza specyfik. Nic nie mówiłem ofermie, żeby nie obniżyć mu samooceny. Gdy zauważyłem, że królowa jest już gotowa, szepnąłem o tym królewiczowi, a następnie poinstruowałem go, jak ma się zachować w sypialni. Przywiązawszy Małgorzatę do łóżka, miał zasłonić jej oczy apaszką i zostawić na chwilę dla podgrzania atmosfery. Ja w tym czasie wszedłbym niepostrzeżenie do komnaty, by odnaleźć lustro. Oczywiście nie miałem zamiaru niczego kraść. Cała ta maskarada miała na celu przekonanie Wilhelma.
Królewicz nie mógł uwierzyć, że kobieta dla zabawy pozwoli się związać. Wiedzę o relacjach damsko-męskich miał raczej ograniczoną i zaczerpniętą z bajkowych romansów, w których o takich bezeceństwach nie pisano. Ledwo go do tego przekonałem. I trzeba przyznać, chłopakowi nieźle szło. Wpuścił mnie do sypialni, gdzie miałem symulować poszukiwania, a on tymczasem miał zająć się swoją robotą. Niestety tak się przejął, że ze swojego zadania nie był się w stanie wywiązać i zaczekał na zewnątrz. Cóż było robić? Służba nie drużba. Nie mogłem zostawić kobiety w potrzebie, a i zależało mi na opinii o mężczyznach z naszego królestwa. Poza wszystkim byłem patriotą.
– Ale z pana niegrzeczny chłopiec, panie oficerze. Tak w czasie wieczerzy kręciłeś się wokół mnie, dosypywałeś czegoś do wina, a teraz ta zamiana! – Małgorzata chichocząc, szepnęła mi w trakcie igraszek do ucha. – Czy królewicz patrzy?
– Nie pani, zawołać go?
– Może innym razem. Ja już mam dość tych ciągłych przerw.
– To może i lepiej. Wolałbym, żeby nie odkrył, że go zdemaskowałaś. To romantyk i wrażliwiec.
Po wszystkim wymknąłem się z sypialni i kazałem wrócić Wilhelmowi, by zdjął zasłonę z oczu królowej i uwolnił ją z pęt.
Nie czekaliśmy do rana. Wymknęliśmy się z zamku i pędziliśmy co sił w nogach koni przed siebie. Królewicz bał się, że kradzież zostanie odkryta, i chciał uciec jak najdalej. Dodatkowo wstydził się chyba tego, co zaszło w sypialni Małgorzaty.
Zmęczeni ucieczką przystanęliśmy przy jakimś strumyku. Postawiłem namiot, rozłożyłem koce i zapaliłem ognisko. Wilhelm był przybity i wiedziałem, że teraz nie byłby w humorze na zabawy z lustereczkiem. Postanowiłem odłożyć tę sprawę na później. Miałem nadzieję, że jak się chłopak wyśpi, to nastrój mu się zmieni. Kręcił się, wiercił, zasłaniał oczy i pochlipywał. Tłumaczyłem mu delikatnie, żeby się nie przejmował. Każdemu się taka chwilowa niemoc zdarza i następnym razem na pewno pójdzie mu lepiej. I takie ostre zabawy lepiej sprawdzają się, gdy uczestnicy są bardziej doświadczeni. A on najwyraźniej nie był. Chciałem dobrze, ale moje starania przyniosły odwrotny skutek. Królewicz tylko się wkurzył. Wskoczył na koń i gdzieś pojechał. Rzucił jedynie, żebym został, bo chce być przez chwilę sam.
Co było robić? Rozumiałem go. Każdy czasami musi się wypłakać w samotności.
Zanim zacząłem się niepokoić, Wilhelm wrócił cały podekscytowany. Kazał mi szybko zwijać obóz i jechać za nim. Po drodze wytłumaczył, że znalazł najpiękniejszą kobietę na świecie. Nazywała się Śnieżka i była wiedźmą czy też królewną. Sam do końca nie był pewien i trochę bredził.
Dotarliśmy do jakiejś drewnianej budy zakopanej prawie w całości w ziemi, w której ta piękność miała przebywać. W środku na pryczy leżała dziewczyna. Była, trzeba przyznać, niebrzydka, może trochę pulchna, ale nie to było głównym mankamentem. Wyglądała na martwą. Spojrzałem na królewicza. Musiało być z nim naprawdę źle. Ten jednak nie przejął się zbytnio moją przerażoną miną i szybko wytłumaczył, o co chodzi. Dziewczyna według niego nie była martwa, tylko wymagała pomocy medyka. Chciał, byśmy ją jakoś spakowali, wrzucili na koń i zawieźli do stolicy.
Podszedłem do leżącej Śnieżki. Sprawdziłem puls, dotknąłem w kilku miejscach i zorientowałem się w czym rzecz. Nie raz kupowałem u Aptekarczyka specyfik, który wprowadzał w stan przypominający śmierć. Dorabiałem na boku, rozprowadzając go w czasie wojen wśród żołnierzy. Można było bez narażania się, udając martwego, przeleżeć całe bitwy. Otworzyłem jej usta i spod języka wyciągnąłem kawałek jabłka. Minęło kilka chwil i dziewczyna zaczęła wracać do żywych. Jak to Wilhelm zobaczył, zaczął ze szczęścia całować policzki panienki.
Po tym cudownym ozdrowieniu „denatki”, Wilhelm nie chciał więcej słyszeć o lustereczku. Na nic wszystkie moje perswazje, uparł się i już. Zakochał się od razu i postanowił, że właśnie Śnieżkę przedstawi ojcu jako przyszłą żonę.
Minął prawie rok na gaszeniu wszystkich dyplomatycznych pożarów. Bajkowe Połacie niemal wypowiedziały nam wojnę. Wdowa po Julianie oskarżyła Alberta o porwanie córki. Punktem kulminacyjnym tego burzliwego okresu naszego królestwa było wejście do rodziny panującej wiedźmy z Zasiedmiogórza. Na uroczystości weselne zostali zaproszeni przedstawiciele najwspanialszych rodów Naszej Strony. Macocha panny młodej zapewne spodziewała się, że spotka ją jakieś upokorzenie, ale w końcu po wielu namowach również i ona przybyła. Przeczucie jej nie zawiodło. Nic dobrego jej tu nie czekało. Zakuto Małgorzatę w rozgrzane do czerwoności żelazne pantofle i kazano jej tańczyć. Umarła w cierpieniach na oczach przerażonych gości.
Ja w tym czasie byłem już jedną nogą po Drugiej Stronie. Po powrocie z zasiedmiogórskiego lasu wezwał mnie król.
– Zadowolony jesteś z tego, jak poradziłeś sobie z zadaniem?
– No cóż, nie do końca udało się zrealizować wszystkie zaplanowane cele, ale zważywszy na okoliczności…
– Aha, czyli jesteś?
– No, wiesz, Albercie…
– Dla ciebie jaśnie panie.
– Jaśnie panie, robiłem wszystko, aby…
– No, tak. Rozumiem i doceniam. Przed misją mówiłem o nagrodzie i nie zamierzam wycofywać się z obietnicy.
– Panie… – spróbowałem rozładować atmosferę, ale król podniósł rękę na znak, bym zamilkł.
– Co to ja mówiłem? Aha, nagroda. Czy wystarczającą nagrodą będzie, jak przywiążę cię za jaja do miejskiego pręgierza i ogłoszę, by mieszkańcy podziękowali ci za podwyższone podatki, które narzucę z powodu zbliżającej się wojny? – Próbowałem odpowiedzieć, ale gestem nakazał, bym się zamknął. – Zrobiłbym to i nikt by mnie nie powstrzymał od wymierzenia kary, na którą zasłużyłeś. Błagam, nic nie mów! Nawet nie zdajesz sobie sprawy, jakie masz szczęście. To twoje partactwo to nie jedyny kłopot.
– Zrobię wszystko. – Wyczułem szansę na nową misję i zniknięcie z oczu, przynajmniej na jakiś czas, pryncypałowi.
– Mamy poważny problem.
– Zamieniam się w słuch – powiedziałem, a Albert popatrzył na mnie w taki sposób, jakby zastanawiał się, czy dobrze robi, odpuszczając karę za zawaloną misję.
– Krasnoludy dokopały się do Drugiej Strony. – Nie posłuchał jednak impulsu, który, jak wyczuwałem, kazał rzucić się mi do szyi i przegryźć tętnicę. Poczucie obowiązku wobec ojczyzny wygrało. – Będziesz wyłapywał wszystkich parszywców, którzy mi uciekli. Przejdziesz tam i zostaniesz, dopóki nie uporządkujemy granicy.
– Ku chwale ojczyzny! – Chyba mi się upiekło.
Kogo trzeba było złapać, złapałem. Chociaż granica została już uszczelniona, ja jednak z małymi przerwami utkwiłem na dobre po Drugiej Stronie. Wielokrotnie wcześniej analizowałem, co poszło nie tak, gdzie popełniłem błąd, ale w końcu uznałem, że nie wylądowałem źle. Na Naszej Stronie jestem dopiero drugi dzień, a już chce mi się wracać.
8.
Połknąłem odtrutkę, zapiłem winem i zasnąłem.
Rano udałem się niezwłocznie do zielarza. Wydało mi się, że świat wokół wrócił do normy, czyli stał się taki, jakim go zapamiętałem. Stolica była piękna, ludzie szczęśliwi, słońce świeciło, a na niebie kilka pierzastych chmurek.
– I czego się dowiedziałeś? – zapytałem zaraz po kilku słowach przywitania i po wyjściu innego klienta.
– Od czego zacząć?
– Tytuł.
– Poznanie zmysłowe, czyli wszystkie sposoby kształtowania cudzych opinii. Księga zawiera receptury mikstur oraz innych sposobów narzucania innym tego, jak byśmy chcieli, by coś było postrzegane. Chodzi o to, żeby…
– Tak, to mi wystarczy. Przepis na truciznę, którą mi podano, był też tu opisany?
– Nie. To akurat był prosty narkotyk, choć podrasowany. Najpierw euforia i pozytywne postrzeganie świata wokół, a potem zjazd i widzenie wszystkiego w ciemnych barwach. Modyfikacja dotyczyła tego drugiego doznania. Dodano związek, który miał wzmocnić negatywne odczucia.
– Czy możliwe, że nie dodano celowo tego drugiego składnika, ale po prostu susz został zanieczyszczony przez przypadek?
– Tak. To całkiem prawdopodobne.
– To jeszcze ta trzecia sprawa.
– Chleb? Zabawne, ktoś już prosił, bym sprawdził podobne próbki. Jedna dotyczyła tej samej osoby, która ugryzła twoją kromkę. Ale się nie sparowały. Inaczej niż w tym przypadku.
– Kto cię o to pytał?
– Oj, to tajemnica. I tak już za dużo powiedziałem.
– Nie będę w takim razie drążył. To mówisz, że moje próbki się sparowały? Co to znaczy?
– Wiesz przecież. Jeśli dałeś mi swoje gówno, to osoba, która jadła ten chleb, jest z tobą spokrewniona.
Wiedziałem już wszystko. Zabrałem księgę i zdecydowałem, że jednak podrzucę ją krasnoludkom. W końcu chcieli dobrze. Robili, co mogli, by chronić Genowefę i nie mogli mi ufać. Trudno było mi uwierzyć, żeby doprowadzili swoją chatkę do takiej ruiny, jaką ujrzałem. Musiała to być mistyfikacja. Nigdy nie potrzebowali żadnej kobiety, by im prowadziła gospodarstwo. Utrzymywanie porządku i czystości leżało w ich naturze, a już swobodnie biegający po stole w kuchni szczur nie był w ogóle możliwy. Na początku nie miałem pewności, ale od razu podejrzewałem, że wpłynęli na moje postrzeganie ich obejścia. Zapewne rozpylali w powietrzu jakąś substancję. Zostałem poczęstowany grzybkami, które długo nie poprawiały mi nastroju, a Aptekarczyk potwierdził, że były czymś zanieczyszczone. No i ta prośba Wesołka, by pomóc mu urządzić się po Drugiej Stronie, bo poza mną nikogo tam nie znał. Czyli również Genowefy tam nie było. A przecież z jej znajomościami Wesołek spokojnie odnalazłby się w świecie mody.
Po wizycie w chatce siedmiu krasnoludków poszedłem prosto do Dębu na Skraju.
Do domu trafiłem nad ranem. Miałem więc czas, by się ogarnąć po podróży i trochę przespać.
Wieczorem zapukałem do drzwi apartamentu Karoliny Schneeball.
– Waldemarze, proszę się rozgościć. Zdecydował się pan przyjąć zlecenie?
– Tak.
– Domyślam się, że już pan odnalazł Genevieve.
– Tak.
– Czyli sprawa zakończona. Gdzie jest nasza zguba?
– Najpierw musimy ustalić cenę.
– Jeden dzień, czyli dwa krugerrandy. Dobrze liczę? – Poczęstowała mnie drinkiem i usiadła naprzeciwko, zakładając nogę na nogę. Poła szlafroka zsunęła się, odsłaniając udo.
– Wychodzi mi inaczej. Osiem krugerrandów plus koszty operacyjne, czyli w sumie piętnaście oraz nie zapominajmy o obiecanej premii.
– Och, pomyliłam się z liczbą dni, czyli był pan po Naszej Stronie! Tam znalazł pan Genowefę?
– Mam jeden warunek. Włos z głowy pani siostry nie spadnie.
– Ma pan moje słowo!
– Żebyśmy się dobrze zrozumieli, nie zabije jej pani.
– Och, drogi Waldemarze, nie w głowie mi wykorzystywać semantyczne kruczki. Będzie żyć. Od kiedy dowiedziałam się, że nie jest córką Wilhelma, obsesja zamordowania jej kompletnie mnie opuściła. A poza tym, mam co do niej plany. Rozumie pan, polityka. Moja siostra – mówiąc to, Karolina wykonała rękami znak cudzysłowu – jest prawną dziedziczką mojego ojca, a co ważniejsze macochy. Nie mam interesu jej zabijać.
– Dobrze więc, nie powiem, gdzie jest, ale przyprowadzę ją do pani.
– Wobec tego zapłata również poczeka.
– Zgoda. Przypieczętujmy umowę zaliczką.
– Ile pan proponuje?
– Interesuje mnie ta dodatkowa zapłata.
– W takim razie zapraszam do sypialni.
Kolejnego ranka wychodziłem z hotelu podwójnie usatysfakcjonowany. Po cudownej nocy przeszukałem apartament. Znalazłem przedmiot, który był źródłem wielu nieszczęść. Tak, jak się spodziewałem, Śnieżka nigdy nie rozstawała się z magicznym lustereczkiem. Teraz miałem je w kieszeni i postanowiłem zniszczyć raz na zawsze.
Troszkę mi Chinatown zaleciało, zwłaszcza ten detektyw z rozbitym nosem;)
Nie oddzielasz wypowiedzi narratora od myśli, to komplikuje czytanie.
Siedział przed ladą pochylony nad jakimiś papierami w stroju urzędnika czy bukmachera z pierwszej połowy dwudziestego wieku.
Papiery w stroju urzędnika?;)
Przeprowadzacz i przeprowadzenie zrobiło na mnie wrażenie. Jest w tym moc.
Już z daleka widziałem, jak podupadło to miejsce.
Wywal już, bo już jest w poprzednim zdaniu.
Ojciec Wilhelma od kilka lat nie żyje.
kilku
Opowieść niezwykle zawiła, ale smakowita. Nie zaszkodziła by Ci beta, bo jest trochę powtórzeń i parą niezręczności. Natomiast autorska wersja bajki, z dwoma siostrzyczkami, krasnoludkiem gejem i różnymi używkami bardzo fajna.
Motyw kradzieży może nie kluczowy, ale jest. Honoru też troszkę;)
EDIT: W związku z nominacją piórkową jeszcze kilka słów. Bardzo lubię zabawę bajkami i różnymi znanymi wątkami. Dlatego opowiadania jak twoje, chce się czytać. Galimatias, który wprowadziłeś do opowiadania jest zabawny i intrygujący, ale niesie ryzyko pogubienia się podczas czytania i mam wrażenie, że tego nie uniknąłeś. Podsumowując masz świetne pomysły, fajnie opowiadasz, ale powinieneś zadbać o warstwę techniczną i płynność czytania. Będę na NIE.
"nie mam jak porównać samopoczucia bez bałaganu..." - Ananke
Ambush, wielkie dzięki.
Troszkę mi Chinatown zaleciało, zwłaszcza ten detektyw z rozbitym nosem;)
No, co Ty?
Jeszcze z betą nie próbowałem. Będę to musiał kiedyś nadrobić. Nie zamierzałem pisać na Złodziei, ale udzielił mi się nastrój panujący na portalu wokół tego konkursu. Zabrałem się do tego dość późno, a opowiadanie jest długie i rzeczywiście przydałoby mu się odłożenie na jakiś czas przed publikacją.
Opowieść niezwykle zawiła, ale smakowita.
Miód na serce. Zawiłość to jedna z cech charakterystycznych stylu noir.
Papiery pozbawiłem ubrania, “już” wywaliłem, “kilka” zmieniłem na “kilku”.
Pozdrawiam
PS
Gratuluję uzyskania mocy bezpośredniego nominowania.
Dzięki, cudowne uczucie.
Tylko loża się skarży, że jak mnie nie ma, to mało nominacji.
A straciliśmy (mam nadzieję, że na krótko) zbyt dobrą bruce, która w każdym gniocie potrafiła zobaczyć coś fajnego;)
"nie mam jak porównać samopoczucia bez bałaganu..." - Ananke
Cześć AP, środowy dyżurny melduje się na pokładzie! W czwartek, ale zawsze… ;)
Dzieje się w Twoim opowiadaniu, oj dzieje… Ale od początku. Zmyliłeś mnie pierwszą sceną, spodziewałem się typowo noirowego klimatu, a już chwilę później atakujesz czytelnika baśniowymi stworami… :)
W sumie fajna koncepcja na dekonstrukcję klasycznej bajki o Śnieżce Ci wyszła. Pomimo wszędobylskich używek wyszło naprawdę fajnie. Co do kradzieży… No była, ale ciężko uznać żeby odgrywała pierwsze skrzypce ;)
Nieco słabiej niestety wypadła warstwa techniczna i językowa. Popieram w stu procentach Ambush. Przydałaby się beta i to solidna. Wiele dialogów zlewa się z przemyśleniami narratora, sporo też jest długich dialogów pozbawionych jakichkolwiek didaskaliow. Przez to momentami tekst jest ciężki do czytania.
Wybacz, że nie wskażę konkretnych uchybień, ale komentarz piszę z telefonu i byłoby to dość uciążliwe…
Niemniej, pomijając narzekanie na technikalia, tekst mi się podobał.
Pozdrawiam i powodzenia w konkursie!
Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"
Cześć cezary_cezary!
Dzięki za przeczytanie i komentarz.
spodziewałem się typowo noirowego klimatu, a już chwilę później atakujesz czytelnika baśniowymi stworami… :)
… które są bardzo ludzkie, podobnie jak androidy w Blade Runnerze.
Pomimo wszędobylskich używek…
Na swoje usprawiedliwienie napiszę tylko, że używki są przedstawione w złym świetle i kontakt z nimi kończy się nieprzyjemnie. Każdy adwokat mnie wybroni.
Co do kradzieży… No była, ale ciężko uznać żeby odgrywała pierwsze skrzypce ;)
Kradzieży było kilka, a ta najważniejsza (w kontekście konkursu) była udawana i miała na celu skłonić Wilhelma do ślubu z Honoratą. Coś poszło nie tak i w konsekwencji królewicz zdecydował się na ślub ze Śnieżką.
Nad betą pomyślę przy okazji kolejnych tekstów.
Pozdrawiam
Cześć, AP!
Kojarzysz serię komiksów BAŚNIE (Fables) i stworzoną na ich podstawie grę Wolf Among Us, z gburowatym łowcą-detektywem i Śnieżką w roli deuteragonistki?
Mnie się właśnie to skojarzyło ;) Mimowolnie. To skojarzenie (oraz znajomość legendy, czego raczej obejść się nie da) rzuca lekki cień na Twoją antybajkę – jednakże jest ono pozytywne, a co za tym idzie, w kwestii klimatu i bohaterów mogę być ciut nieobiektywna. Postaci znane i lubiane (lub też wcale nie) w popkulturze jest ciężko użyć we własnej historii, nie czyniąc z nich marnych kopii lub karykatury. Skłonienie ich do przyjęcia danej roli jest, mam wrażenie, ograniczone poprzez z góry ustalony archetyp, który zwykle daje się tylko nagiąć – przeciwstawienie się mu raczej sabotuje pomysł użycia ich w ogóle. Tak więc tkwi tutaj pewien cheatcode – nie musisz kreować postaci od początku, a wykorzystać gotowy wzór. Swoją drogą, to pozwala w kreatywny sposób oszukać konkursowy limit. ;) Tak czy siak. Kierując się tym ryzykownym pomysłem, pozostaje użyć Krasnali i Śnieżki w niebanalny sposób. Jako że oryginalny świat będzie pełen naleciałości lub zbudowany na ubitym gruncie sprawdzonego pomysłu, tekst musi bronić się oryginalnymi elementami: narracją, szczegółami, fabułą. Te rzeczy się udały, choć jeśli o światotwórstwo chodzi, jest tylko ok: zwróciłam uwagę na walutę, ale jeśli pojawiło się więcej autorskich pomysłów, przegapiłam je.
Fajnie odkrywasz karty – z początku wydaje się, że niewiedza, roztrzepanie i fajtłapowatość protagonisty jest wynikiem tego, iż jest on człowiekiem starej daty (a dodatkowo boomerem przeciwnym nowościom), jednak okazuje się, że nie jest on nawet tutejszy.
Zręcznie kontrolujesz scenę z wieloma bohaterami, a to nigdy nie jest łatwe: zasygnalizować kto co mówi, sparafrazować sytuację, podkreślić różnorodność postaci. Tymczasem podczas wizyty w krasnoludzkiej chacie wszystko było spójne, zabawne i płynne.
Natomiast granica magii tego świata całkowicie mi się zatarła: magia nauki – pozwalająca zidentyfikować próbki z pewnością stwierdzenia pokrewieństwa – połączona z magią podróży między światami daje obraz prawdziwego halucynogennego snu.
Jest trochę sztampy – najpewniej celowej – jak chociażby kobieca sylwetka rysująca się na szklanych drzwiach detektywistycznego biura; skryta natura ładniutkiego krasnala; zapłata w naturze dla triumfalnego, kipiącego od męskości mężczyzny. Tu i ówdzie nie byłam pewna czy bardziej kpiłeś z danych motywów, czy sarkastycznie sobie chichotałeś.
Ogółem: ciekawa interpretacja mroczniejszej wersji Śnieżki (która ma swoje mroczne wersje sama w sobie) z równie ciekawą otoczką narracyjną. Jak na obraną narrację pierwszoosobową, która moim zdaniem jest jedną z trudniejszych do napisania, czytało się bardzo płynnie. Zonk z „to wszystko były halucynacje z niedożywienia wywołane otruciem” jest zaskakujący – ale one chyba wszystkie takie są – a zarazem odświeżający. Raczej ubarwia tę historię niźli jej szkodzi. Pojawia się tylko pytanie, czy ten zwrot akcji jest także prześmiewczy, czy raczej większa część tej politycznej intrygi jest nieprawdziwa, przez co nieco jednak rozczarowuje. Nie jestem pewna, czy całkowicie pojęłam zabieg z kształtowaniem cudzych opinii, chociaż sam pomysł jest przedni. Być może skołował mnie tak samo jak bohatera.
Pozdrawiam!
Cześć, Żongler!
Nie znam serii komiksów Baśnie ani gry Wolf Among Us. Myślałem o tym, co napisałaś, i coś kojarzę ten motyw detektywa i Śnieżki w roli deuteragonistki z jakiegoś filmu animowanego.
Inspiracją dla mnie były styl noir oraz Królewna Śnieżka braci Grimm. Z Disneya wziąłem motyw pocałunku, którym królewicz uzdrowił Śnieżkę (choć nie jestem pewien, czy to nie jest z bajki o Śpiącej Królewnie) oraz niektóre imiona krasnali.
zwróciłam uwagę na walutę, ale jeśli pojawiło się więcej autorskich pomysłów, przegapiłam je.
Niestety krugerrandy i solidy nie są moim autorskim pomysłem tylko prawdziwymi monetami.
Wersja bajki braci Grimm jest faktycznie mroczna. Już samo oryginalne imię Schneewittchen może dać do myślenia. Jest tam też dużo wskazówek, które pozwoliły mi na zbudowanie takiej postaci Śnieżki, jaką przedstawiłem w Lustereczku. A to, jak postąpiono z macochą podczas wesela, nie pozostawia złudzeń co do jej faktycznego charakteru.
Cieszy mnie, że zauważyłaś z czego wynika fajtłapowatość detektywa. Rzeczywiście chciałem, by taki się wydawał (nawet użyłem słowa dziaders w jakimś zdaniu, które ostatecznie wyrzuciłem), zanim okazało się, że jest z innego świata. Tam radził sobie dużo lepiej, choć nie obyło się bez wpadki.
Jest trochę sztampy…
Tak, to celowy zabieg. Większość z tego, co wymieniłaś, to charakterystyczne motywy z filmów noir.
Dziękuję za przeczytanie i komentarz.
Pozdrawiam
Pewnie, noir noirem, ale czy wyłącznie dla klimatu noirowego (który uzyskałeś bez sztampowych momentów), czy celem przerysowania właśnie, karykatury? Parę razy się nad tym zastanowiłam, czytając.
Lubię ofermowatych bohaterów. Mam też dużą sympatię dla tego gatunku. Mieszanka tego plus moje poczucie humoru dały taki efekt.
Przerysowania są pewną cechą charakterystyczną dla noir, np. mężczyźni są twardzi, a piękne kobiety chętnie prowadzą rozmowy o podtekście seksualnym (u Chandlera). Trudno tu więc mówić o karykaturze. Oczywiście, gdy piszę:
Inaczej musiałbym chodzić z głupim opatrunkiem na twarzy. A tego jeszcze nie grali.
to puszczam oko do znających Chinatown. Jednak nie ma we mnie złośliwości czy kpiny, tylko próba (nie upieram się, że udana) żartu.
Hej
Lubię Philip Marlowe, który też jest nieogarnięty. Może nie tak jak Twój bohater, ale jednak. Jest naiwny i zbyt rycerski jak na swoje czasy. Twój bohater jest pierdołowaty bardziej dosadnie, ale to moim zdanie dodaje mu autentyczności. No i czy na pewno, w końcu wydymał Śnieżkę ;). To co mnie denerwowała i zarazem zachwyciło, to to że trzeba czekać na zamknięcie historii do ostatniego fragmentu. To bardzo dobre zagranie. A denerwowało mnie to, bo bałem się, że nie skleisz opowiadania w całość, a wtedy będę zły. Raz, że przeczytałem dużo tekstu, który zawiódł, a dwa bo mi się podobał i uśmiałem się nie raz i nie dwa podczas lektury :). Na szczęście wszystko fajnie się łączy, a ja musze sam siebie skarcić za brak wiary w autora. Opowiadanie bardzo dobre. Fajnie ci wychodzą dialogi i dodam, że to iż są długie i zawierają mało didaskaliów, w niczym mi nie przeszkadzało. Humor w opowiadaniu jest nieraz wulgarny ale nie nachalny – to też trzeba umieć zrobić – i wypada super :). Klikam i pozdrawiam :)
"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."
Cześć Bardzie!
Bardzo przyjemny komentarz. Dzięki za niego oraz klika.
Pozdrawiam!
PS
Kiedyś wymieniliśmy się uwagami o Warthonie. Raymond Chandler to kolejny pisarz, który wydał swoją pierwszą powieść po pięćdziesiątce.
O nie wiedziałem :) więc jest nadzieja ;)
"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."
Śnieżka w wersji noir? Interesujące, także kolorystycznie. ;-)
Ogólnie lubię antybajki, więc Twoja również przypadła mi do gustu. Zwłaszcza plan ze zwierciadłem. Ładnie pogrywasz elementami oryginału. Ale że pozostałe krasnoludki nie mają nic przeciwko mieszkaniu z gejem… Czują się przy nim bezpiecznie? Nie obawiają się, że zostaną uznani za jego partnerów?
Ogólnie fajna historia, tylko czytałam na raty i trudno było mi się połapać w panujących dynastiach.
Babska logika rządzi!
Finklo, dzięki za przeczytanie i klika. Fajnie, że historia przypadła Ci do gustu.
Nie znam się na krasnoludkach, ale mogę założyć, że są z nich dzielne stwory. Mieszkają wiele lat w męskim gronie, to może nawet zdarzyło się poeksperymentować. Ale nie wnikam. Wesołek jest dżentelmenem, a pozostali niekoniecznie są w jego guście.
Pozdrawiam
Świetne opowiadanie. Udało ci się na nowo opowiedzieć historię Śnieżki, a twoja wersja dużo bardziej przypadła mi do gustu niż oryginał. Pomimo że ostatecznie jest to mroczna, szpiegowska historia, to czytając, parę razy się zaśmiałam. Podobał mi się inteligentny niewymuszony humor, zgrabne, pełne swady dialogi i konstrukcja postaci. Żaden z twoich bohaterów nie jest taki, jaki z początku się wydawał, a opowieść usiana jest zaskakującymi zwrotami akcji. Chociaż nie ma w niej pościgów i szalonych pojedynków, to fakty, które stopniowo poznawałam, sprawiły, że obserwowałam śledztwo bohatera z wypiekami na twarzy. Bardzo zgrabnie wodziłeś mnie przy tym za nos umiejętnie splecioną intrygą.
Dziękuję za tę chwilę przyjemności, którą sprawiłeś mi swoim tekstem i życzę powodzenia w konkursie.
Ośmiornico, dziękuję za wszystkie miłe słowa.
Pozdrawiam
Hej!
Komentarz powstanie na bieżąco. ;)
1.
się konkretnie, jakimi sprawami zajmuje się prywatny detektyw. Skończyło się na zbieraniu dowodów zdrady małżonków. A i na tym polu nie mogłem pochwalić się
Byłem na bakier z nowinkami technicznymi, które w tej robocie były niezbędne. Te wszystkie gpsy, kamerki internetowe, podsłuchy, hakowanie, media społecznościowe to była czarna magia. Dla mnie podstawowymi atrybutami detektywa były kapelusz oraz papieros, który błąka się z jednego do drugiego kącika ust.
Sprawiłem sobie kapelusz, ale go nie używałem.
Kapelusz jako skojarzenie z Sherlockiem i Millerem, fajnie, że nie używa, dobre wtrącenie.
Z tymi papierosami aż się uśmiechnęłam. Dobre. Fajnie kreujesz bohatera. ;)
Skończyło się na zbieraniu dowodów zdrady małżonków.
Trochę dalej:
Moją specjalnością stały się zdrady małżeńskie wśród dołów społecznych.
Dość powtarzalne.
Zanim by się uruchomił, minęłoby z piętnaście minut i wyszłoby jeszcze gorzej.
XD Skąd ja to znam… Już lubię tego bohatera, ma takiego niewinnego pecha. :D
Wiadomo było, że byłem
Bohater pocieszny, Karolina szukająca siostry – ciekawa, czuję, że haczyk będzie nietypowy.
2.
Kurduple? XD O rany, poczułam jak absurd wjeżdża do tekstu. :D Ale ja lubię takie rzeczy, więc ode mnie plus. :)
a delegacja nie została odwołał.
odwołana?
O, łoo… Co Ty tu tworzysz? Bardzo podoba mi się ta nagła zmiana, nie mam pojęcia, czego oczekiwać, a lubię, kiedy nie wiem, co się dzieje.
3.
– Śnieżka u mnie była.
– A co mnie to obchodzi? – Pijaczyna wzruszył ramionami, ale widać było, że poruszyła go ta wiadomość. Wziął łyka i dopytał – i czego chciała?
Ach, Śnieżka, przypomniał mi się serial “Once Upon a Time”, w którym bohaterowie baśni są przeniesieni do naszego świata i chyba tracą pamięć.
Lubię takie motywy, u Ciebie o wiele ciekawiej to wypada. ;)
4.
się już od takiego języka. Tekst okazał się dość długi i zawiły. Trochę wkręciłem się w rozważania na temat kształtu spadających płatków, które ciągnęły się
I nie tylko tu, ale sporo miejsc w tekście cierpi bardziej lub mniej na siękozę i byłozę.
– Panowie, tyle mi naszczaliście do mleka, że chyba mogę oczekiwać jakichś wyjaśnień.
XD
Śpioch po krótkiej drzemce też się ożywił i opowiedział jakiś sen.
Okej, momentami narracja pierwszoosobowa bywa trochę męcząca, są przydługie zdania i opisy, ale ten fragment mnie szczególnie rozbawił. :D I mam wrażenie, że od wejścia do świata baśni, jest jakby lepiej, lżej, czyta się o wiele przyjemniej. ;)
– Trochę tu niefajnie. Spojrzałem tęsknie na drzwi chaty.
Brakuje myślnika.
5.
Leń śmierdzący z tej Śnieżki był, jakich mało.
Bardzo fajna zmiana baśni. :) Lubię takie odwrócenie perspektywy. Rozmowa ciekawa, Wesołek fajny, czyta się przyjemnie.
6.
Fabuła się zagęszcza. Co z tym truciem? Ciekawe… Na tym etapie powiem tylko, że trochę brakuje mi opisów, bo taka baśniowa kraina aż się prosi o więcej. ;) Ten skromny opisik:
Rogatek przed miastem nikt nie pilnował. Wszędzie brud i smród. Gdzie spojrzeć, tam widoczny upadek. Od lat żadnych remontów. Ludzi jak na lekarstwo i każdy podejrzanie patrzył.
to trochę za mało.
7.
I co mu odpowiedziałeś.
Dałabym znak zapytania.
Będziesz, sobie radził sam.
Bez przecinka.
– Lustereczko zapytane mówi, kto jest najpiękniejszy na świecie. Ukradniemy je, zapytamy i pojedziemy tam, gdzie wskaże. I to będzie to drugie miejsce, do którego się wybierzemy.
Ooo, dobre! :D
Za to na tym etapie rozmył się trochę wątek z początku. Mam wrażenie, jakbym czytała dwie rózne historie.
A jak lusterko wskaże mężczyznę?
:D
Można było bez narażania się, udając martwego, przeleżeć całe bitwy.
Świetne!
Hm, historia z punktu widzenia narratora to trochę taka powtórka z rozrywki, tyle że oczywiście z innej perspektywy.
Ale na plus to, że Wilhelm przy całym pomyśle kradzieży lustereczka, jednak się wycofał, chyba sam w komnacie do niego zajrzał, skoro pognał po Śnieżkę. ;)
8.
Końcówka trochę za dużo tłumaczy, zwłaszcza że sporo już wiemy.
Na minus sporo powtórzeń i językowo dość prosto. Ale podobało mi się, takie inne podejście do baśni, bo połączyłeś dwa światy, dodałeś kryminał na początku i na końcu, w środku zrobiłeś misz-masz… No, nietypowo. Ale ja lubię takie nietypowe historie, więc z przyjemnością klikam i mam nadzieję, że wpadniesz do biblio o czasie.
Pozdrawiam,
Ananke
Przyznaję, że miałeś pomysł na szczególne wykorzystanie baśni o Królewnie Śnieżce i pomieszanie jej z historią detektywistyczną, ale też muszę wyznać, całość mocno mnie zmęczyła, zwłaszcza licznymi wyjaśnieniami tudzież opisami, co też tam się wydarzyło i kiedy. Jeśli do tego doać nie najlepsze wykonanie oraz złodziejstwo, jakieś takie, jak na mój gust, mało złodziejskie, nie mogę powiedzieć, że to była lektura w pełni satysfakcjonującą.
Te wszystkie gpsy, kamerki… → Te wszystkie GPS-y, kamerki…
– Położyła swoje ręce na moich… → Zbędny zaimek – czy mogła położyć cudze ręce?
…zatrzepotała rzęsami i popatrzyła, rozszerzając źrenice. → Czy można rozszerzyć źrenice tak na zawołanie?
Te ciągłe poszukiwanie kluczy… → To ciągłe poszukiwanie kluczy…
…wyciągnął ręce przed siebie i po złączeniu palcami wydał serię stęknięć. → Czy dobrze rozumiem, że palcami wydał serię stęknięć.
Uniosłem kielich do toastu. → Za SJP PWN: toast «krótka przemowa wygłoszona w czasie przyjęcia dla uczczenia kogoś lub czegoś, po której następuje wypicie kieliszka alkoholu»
Uniesienie kielicha nie jest toastem.
Wziął łyka i dopytał – i czego chciała? → Łyków się nie bierze. Winno być:
Wypił łyk i dopytał:
– I czego chciała?
Wytarł ją rękawem z kurzu i podał mi. → Czy dobrze rozumiem, że miał rękaw z kurzu i wycierał nim księgę?
A może miało być: Wytarł ją z kurzu rękawem i podał mi.
Ciężko mi było połapać się w tych bazgrołach. → Trudno mi było połapać się w tych bazgrołach.
https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/Ciezko-a-trudno;19058.html
Pijaczyna wziął się za porządki. → Pijaczyna zabrał się do porządków.
http://filologpolski.blogspot.com/2016/11/brac-siewziac-sie-za-cos-brac-siewziac.html
…i zabrał się za przygotowywanie kolacji. → …i zabrał się do przygotowywania kolacji.
I tu nastąpił kilkustronnicowy opis wesela. → I tu nastąpił kilkustronicowy opis wesela.
Obarczała Małgorzatę o śmierć matki… → Oskarżała Małgorzatę o śmierć matki… Lub: Obarczała Małgorzatę śmiercią matki…
Obarczamy kogoś czymś, nie o coś.
Oj, ciężko mu będzie odnaleźć się po Drugiej Stronie. → Oj, niełatwo mu będzie odnaleźć się po Drugiej Stronie.
– Nie, ono tylko wskazuje kobiety. → – Nie, ono wskazuje tylko kobiety.
– Ale pamiętaj, ojcu ani mru mru. → – Ale pamiętaj, ojcu ani mru-mru.
Po rozmowie z Wilhelmem udałem się prosto do Alberta i zrelacjonowałem całą rozmowę. → Czy to celowe powtórzenie?
…dosypałem do wina Małgorzaty przegotowany przez zielarza specyfik. → Literówka.
…zasłaniał oczy i pochlipiwał. → Literówka.
Karolina wykonała rękami gest cudzysłowu… → Karolina wykonała rękami znak cudzysłowu…
Cudzysłów nie jest gestem.
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Doceniam za żywe dialogi i lekkość pióra, ale tym, co dla mnie wyróżnia tekst, jest misterna, a zarazem boleśnie ludzka, buduarowo-rozporkowa intryga, w którą czytelnik jest bardzo umiejętnie wciągany.
Zrobić antybajkę banalną jest łatwo, wystarczy zrobić kontrastową zbitkę z flakami albo erotyką. Tutaj mamy świat z bajkowym decorum, w którym dobrze znane postacie się pogubiły, ale robią dobrą minę do złej gry. Bohater musi przegadać ich konfabulacje niczym detektyw obyczajowy, by krok po kroku odkrywać ich słabostki, naiwność czy próżność. Czy mieszkańcy świata z bajki zwariowali? Nie, po prostu dorośli w bajkowym świecie i próbują sobie z tym poradzić, skutecznie komplikując sobie nawzajem życie.
To mnie właśnie ujmuje, że cierpiący na lekką paranoję i nielekki alkoholizm krasnoludek dalej jest postacią z bajki pełną gębą. Stylizacja języka i kreacja postaci jest bardzo umiejętnie trzymana w ryzach, tak, żebym uwierzył w ten świat, ale żebym nie zapomniał o jego umowności. Każdy dramat jest tu przełamany jakimś bon motem czy poczciwością. Częścią uroku psychologicznego tekstu jest chyba właśnie to, że patrzę na pozornie zagmatwane życiorysy i nawarstwiające się dramaty przez palce, bo ani postaci nie da się traktować w pełni poważnie, ani zdystansowany i złotousty narrator myśli to robić.
Co było robić? Rozumiałem go. Każdy czasami musi się wypłakać w samotności.
I coś ty, Śnieżko, zrobiła z tą mlekiem i miodem płynącą krainą?
Wilhelm był przybity i wiedziałem, że teraz nie byłby w humorze na zabawy z lustereczkiem.
Duch klatki schodowej kazał mi się zastanowić nad słabościami tekstu. Podbijanie klimatu detektywa z filmów noir niewiele robi, a powoduje, że tekst ma de facto dwa wstępy. Do tego odkrywanie prawdy w toku kolejnych dialogów to nieco za mało na porządne śledztwo.
facebook.com/tadzisiejszamlodziez
Zabawna bajka dla dorosłych. Pewnie niejedna z opowiastek dziecięcych miała źródło w podobnych, choć może nieco bardziej realistycznych, przygodach.
Dobrze mi się czytało. Wartka, wciągająca akcja.
Wstęp w stylu Chandlera wpuszcza jednak w maliny. Niby wspomina co nieco o gliniarskiej przeszłości, ale jasno opisuje porażkę detektywa od samego początku. A przecież później stoi, że miał on pewne sukcesy na polu wyłapywania uciekinierów.
Przyznam też, że nie zrozumiałem zakończenia. Chyba za dużo skrótów fabularnych.
I jak zwykle garść uwag niefabularnych.
Bo jeśli nie zdrada, to skąd ta niechęć do pożycia.
Hm, pierwsza część z drugą się nie składa. Może “[…] to co innego odbierało chęć do pożycia”?
Przeważnie nikt nikogo nie zdradzał i to w sumie było przyczyną frustracji zleceniodawców. […] A rozwód z winy partnera wiele by ułatwił i otworzył drogę do związania się z kochanką lub kochankiem bez ponoszenia finansowych konsekwencji.
Brakuje mi spójności. Zdrad nie było, ale jednak były. Może idzie o to, że mało kto z objętych zleceniami zdradzicielem się okazywał?
Położyłem się do łóżka. […] Zdecydowałem się iść spać
Przecież już był w łóżku. Dokąd więc miałby iść?
Przesunąłem kilka wieszaków z ciuchami i po paru krokach znalazłem się w wąskim korytarzu. Przewodnik był tuż za mną i trzymając pochodnię, rozświetlał mi drogę. Nie zauważyłem, kiedy ją zapalił i skąd wyciągnął.
Niezła sztuczka pisarska! Nie trza się tłumaczyć.
Murowany korytarz wkrótce zmienił się na wyżłobiony w skale tunel.
Czy czasem jedna rzecz nie zmienia się w drugą?
Wskazówki Przeprowadzacza były dość precyzyjne
Przeoczyłem je gdzieś? Lub moment ich przekazania?
Na pochyłym dziurawym płocie
Przecinka mnie tu brakuje.
Skryba uważa się za literata, ale pióro ma ciężkie. Przyjemności z lektury nie gwarantuję, ale dowiesz się przynajmniej, jak było naprawdę
Też mam z tym problem. Łatwo się pisze, ale ciężko czyta serie wyłączeń za pomocą “ale”.
Zebrał naczynia do bali
A może “balii”?
Macochy dla Śnieżki, a dla Genowefy matka
“Matka” powinno być w tym samym przypadku co “macochy”.
Obarczała Małgorzatę śmiercią matki
A nie “winą za śmierć matki”, czasem?
Albert ufał i ciągle konsultował z nim różne sprawy. Ale tego króla już nie było.
Pogubiłem się. Albert czy Julian?
A, czekaj! Wyjaśniło się trochę dalej. A przy okazji nabrałem podejrzeń kto jest ojcem Genowefy.
Swoją drogą ciekawa transformacja Waldemara. Tu cwany chojrak – tam detektyw ciamajda.
chłopak prawie wywiązałby się z zadania
Skoro jest “prawie”, to po nim potrzebny jest tryb oznajmiający, nie przypuszczający.
Po tym cudownym ozdrowieniu denatki
Jeśli “denatki”, to “zmartwychwstaniu”. Jeśli “ozdrowieniu”, to np. “niedoszłej denatki”.
Serdecznie pozdrawiam z Bladobłękitnej Kropki, तारान्तरयात्री [tɑːrɑːntərəjɑːtri]
Cześć, Ananke!
Obejrzałem jakiś czas temu kilka odcinków „Once Upon a Time”. Pewnie zrezygnowałbym wcześniej, ale bardzo lubię Roberta Carlyle’a i on mnie trzymał przy tym serialu. Ostatecznie jednak chyba nie dotrwałem do końca nawet jednego sezonu.
Wprowadziłem poprawki zgodnie z Twoimi sugestiami. Dziękuję za nie oraz za klika. Z biblioteką się udało na czas.
Pozdrawiam
Cześć, regulatorzy!
Dziękuję za przeczytanie i wszystkie uwagi. Poprawki zgodnie z Twoimi sugestiami wprowadziłem.
…zatrzepotała rzęsami i popatrzyła, rozszerzając źrenice. → Czy można rozszerzyć źrenice tak na zawołanie?
Jeśli to byłaby każda inna kobieta, to pewnie należałoby napisać: „rozszerzyły jej się źrenice”. Jednak to była wiedźma i ona umiała takie rzeczy robić na zawołanie. Waldemar zdawał sobie sprawę, że Śnieżka próbuje nim manipulować, stąd to zdanie.
Uniosłem kielich do toastu. → Za SJP PWN: toast «krótka przemowa wygłoszona w czasie przyjęcia dla uczczenia kogoś lub czegoś, po której następuje wypicie kieliszka alkoholu»
Uniesienie kielicha nie jest toastem.
Zgadzam się. Toastem jest : „Za spotkanie”.
Pozdrawiam
Cześć, GreasySmooth!
Dziękuję za przeczytanie i komentarz. Sprawiłeś mi nim dużą przyjemność.
Pozdrawiam
Cześć, Tārāntarayātrī!
Dziękuję za przeczytanie, komentarz i uwagi. Większość Twoich sugestii już uwzględniłem. Nad kilkoma muszę się chwilę zastanowić.
Waldemar, jako detektyw, choć nie obyło się bez wpadki, dużo lepiej radził sobie w swoim świecie (i z postaciami stamtąd) niż w naszym.
Pozdrawiam
Cieszę się, że mogłem pomóc!
Serdecznie pozdrawiam z Bladobłękitnej Kropki, तारान्तरयात्री [tɑːrɑːntərəjɑːtri]
Z góry zapowiadam – dziś bez wyczesywania błędów. Mogę ewentualnie poprzeczesywać później, jeśli bardzo Ci zależy.
A mi wydawała się
Mnie! (No, dobra, jeden. Ja mogę przestać…)
swobodnie biegający szczur po stole w kuchni nie był w ogóle możliwy
No, dobra, dwa. Ludzie, czyście się szaleju objedli? Z Yodą upili? Dlaczego robicie takie dziwne rzeczy z szykiem? Przecież to chyba oczywiste, że musi być: szczur swobodnie biegający po stole w kuchni nie był w ogóle możliwy (albo: swobodnie biegający po stole w kuchni szczur nie był w ogóle możliwy). Nie? Nie…? :(
… i już? Naobiecywałeś, naobiecywałeś, a wyszło jak zwykle, czy to nie po męsku? Tekst zaczyna się fajnie, ze swadą, ale potem puf, rozsypuje się w proch i pył. Szkoda.
z początku wydaje się, że niewiedza, roztrzepanie i fajtłapowatość protagonisty jest wynikiem tego, iż jest on człowiekiem starej daty (a dodatkowo boomerem przeciwnym nowościom), jednak okazuje się, że nie jest on nawet tutejszy.
Niby tak, ale jakieś te wszystkie rewelacje… zdawkowe. Sama nie wiem.
Większość z tego, co wymieniłaś, to charakterystyczne motywy z filmów noir.
To akurat jest dobre, buduje pewną atmosferę, która potem trafia donikąd, niestety. Ogólnie najlepszy tutaj jest początek.
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Cześć, AP!
Zacząłeś w konwencji, którą bardzo szybko złamałeś, po czym płynnie przeszedłeś do całkiem oryginalnego retellingu.
Najbardziej w całej intrydze podoba mi się fakt, że jest oparta na niedoskonałościach poszczególnych bohaterów. Jest przez to tak ludzka, że z przyjemnością wytknąłbym brak fantastyki ;) ta na szczęście wyraźnie objawia się w wielu innych miejscach. Wracając do intrygi – umiejętnie odsłaniasz karty, co prowadzi do finałowego rozstrzygnięcia. Ciekawie. Pod kątem konkursu nie wiem, czy to takie złodziejskie opko, ale to już nie mój problem.
Niestety trochę gubiłem się na osi czasu, jak również w tym kto jest kim. W pewnym momencie nie wiedziałem, czy czasem Albert i Julian to nie jedna i ta sama osoba, musiałem zrobić przerwę, wrócić i trochę się w tym rozeznać.
Noirowa femme fatale weszła bardzo przyjemnie, aczkolwiek nie wiem, czy finalne oddanie się bohaterowi było konieczne, bo wyszło trochę jak mokry sen nastolatka.
Napisane może nie najlepiej pod kątem technicznym, to już samo prowadzenie akcji, swobodne prowadzenie intrygi, a do tego całkiem udane dialogi świadczą o całkiem fajnym poziomie pisania. Gdybyś znalazł przed publikacją dobrego betaczytelnika-korektora, z pewnością lektura byłaby jeszcze bardziej satysfakcjonująca.
I nie wiem ostatecznie jak piórkowo zakwalifikować ten tekst, będę musiał to przemyśleć.
Pozdrówka i powodzenia w krokusie!
Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.
Co do intra, to od razu pomyślałem o Discworld Noir:
https://youtu.be/HuY8hEw5724?si=aDE3eNwSfiOmg5ed&t=479
facebook.com/tadzisiejszamlodziez
Tarnino, wielkie dzięki za przeczytanie i opinię. To, co wskazałaś, poprawiłem.
Pozdrawiam
Cześć, Krokusie!
Sprawiłeś mi wielką przyjemność swoim komentarzem. Dziękuję. Nad betą zastanowię się przy kolejnej okazji. Jeszcze tego nie próbowałem.
Pozdrawiam!
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
GreasySmooth, dzięki za linka. Nie znałem tej gry wcześniej. Jak przeczytałem, maczał przy niej palce Terry Pratchett. To chyba dobra rekomendacja.
W stylu noir powstało wiele różnych filmów, ale chyba najbardziej rozpoznawanym motywem jest detektyw przyjmujący w jakimś biurze/spelunie klienta z prostą z pozoru sprawą, która, jak się później okazuje, ma drugie dno. Kilka lat temu oglądałem serial Jessica Jones, w którym detektywem jest kobieta i jednocześnie superbohaterka (to tak w związku z tym, na jakim portalu jesteśmy).
Przeczytałem. :) Powodzenia. :)
Dzięki, Koalo!
Pozdrawiam!
Rozszerzyłem komentarz dzięki łaskawości ducha klatki schodowej :)
facebook.com/tadzisiejszamlodziez
Dopowiedzieć zawsze można. Gorzej, jak jakaś celna riposta za późno przyjdzie do głowy.
Na schodach ;)
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Cześć, AP!
Tekst ogólnie mi się podobał. Fabułę uważam za ciekawą, dobrze poprowadzoną, z umiejętnym wykorzystaniem i reinterpretacją wielu znanych motywów. Mam jednak wątpliwości co do wstępu, niemal jakby od innego opowiadania: dlaczego bohater parodiuje w tym miejscu detektywów z gatunku noir? Może zamysł jest taki, że jako postać z baśni byłby predestynowany do odgrywania sztampowych ról, więc i na Ziemi obiera sobie rolę? Obawiam się, że ten kłopot może wpływać na dalszy odbiór tekstu, trudno zbudować jakiś związek emocjonalny z Waldemarem, skoro nie mamy spójnego obrazu jego osobowości.
acha
Prawidłowo “aha” (https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/ach-i-aha;3244.html).
Wiesz, gdyby nie ona, to byśmy wyrzucili fleję na zbity pysk.
bo jakby co, to by nam Julian jaja z dupy powyrywał
“To” spójnikowe pisze się z “by” łącznie.
– Sprawdź, czy coś łączy osobę, która ugryzła ten chleb z pierwszą próbką.
I wskutek braku przecinka po wtrąceniu wychodzi na to, że ktoś zrobił sobie kanapkę z chleba z pierwszą próbką, czyli z ekskrementami Waldemara.
Przeczucie ją nie zawiodło.
Jej nie zawiodło (przeczenie wymusza dopełniacz).
że wpłynęli na poje postrzeganie ich obejścia.
Moje.
Intryga całkiem satysfakcjonująca intelektualnie, wymaga wgryzienia się w tekst, skupienia na imionach i powiązaniach postaci. Kilka szczegółów wydaje mi się jednak niejasnych, zwłaszcza odnalezienie Śnieżki przez Wilhelma. Całość musiała zostać ukartowana (dziewczyna świadomie sobie zaaplikowała podjęzykową tabletkę usypiającą w formie jabłka), a Małgorzata wydaje się jedyną osobą, która mogłaby to zorganizować (rozmawiała też na osobności z Wilhelmem – potrzebowałaby wprawdzie przewidzieć bieg zdarzeń i przekazać Śnieżce środek jeszcze przed ucztą). Tylko w takim razie trudno zrozumieć, dlaczego Śnieżka – ufając macosze na tyle, aby wspólnie przeprowadzić tak ryzykowną intrygę – jednocześnie okazywała jej nienawiść, a w końcu zamordowała.
Oczywiście mogła to być zwykła gra o tron: obie zdawały sobie sprawę, że starzejący się król Julian umrze przed nimi, nawet jeżeli wypadek z dzikiem był autentyczny (o tym jeszcze wspomnę). Śnieżka od czasu odesłania do krasnoludów rozpowszechniała pogłoski, że Małgorzata chce ją zabić – budując grunt pod przyszłą propagandę, aby usprawiedliwić własną zbrodnię. Tak naprawdę sama w to nie wierzyła, skoro przyjęła środek usypiający – albo może posłańcem był aptekarz i to jemu ufała? Królowa myślała, że wydanie pasierbicy za mąż w odległym królestwie załatwi sprawę, ale się przeliczyła, nie była dość bezwzględna. Wszystko to jednak daleka ekstrapolacja, można by podpowiedzieć czytelnikowi kilka słów więcej, chyba że sam tylko przeoczam coś istotnego w tekście.
I co z nieszczęsną Genowefą? Wyjaśnienie Śnieżki jest kompletnie niezrozumiałe – jako córka Wilhelma zawadzałaby jej dużo mniej niż jako prawna dziedziczka Juliana i Małgorzaty (możliwe pretensje do tronu Zasiedmiogórza).
Z drobniejszych kwestii fabularnych…
Ostatnio uprzykrzały mi życie drobne niedogodności. Nagromadzenie tych zdarzeń nie mogło być przypadkowe. To ciągłe poszukiwanie kluczy do samochodu, okularów, komórki czy innych drobiazgów. Zaginione rzeczy znajdywały się nagle w miejscach wielokrotnie już przeze mnie sprawdzanych. Ignorowałem te zdarzenia. Wypierałem możliwą przyczynę.
Miałem tutaj takie skojarzenie, że może lokalne służby bezpieczeństwa z jakichś względów są na jego tropie, chcą go zniechęcić lub zniszczyć mu reputację, Stasi ponoć stosowała podobne metody.
– Przykro mi. Stawka wzrosła. To wystarczy tylko na one way ticket.
– Niech będzie, ale ruszamy teraz.
Waldemar nic nie zarobił po “Naszej Stronie”, a jednak wraca potem na Ziemię bez problemu?
dzik tak mu kłem udo rozrył, że pozbawił go przy okazji męskości.
– No i?
– Julian nie mógł być ojcem Genowefy.
– Co? – Nie mogłem uwierzyć. – To wtedy jeszcze jej nie było?
– Nie. Ona urodziła się dziewięć miesięcy po wizycie na zamku Wilhelma i tuż przed jego ślubem ze Śnieżką.
Podczas ślubu Małgorzata występowała już jako wdowa (i pewnie dlatego zginęła), więc należy rozumieć, że Julian jednak zmarł z ran. Nawet jeżeli konał jeszcze długo, w każdym razie i tak trudno byłoby sądzić, że w tym stanie spłodził dziecko, więc nie rozumiem pokazania tutaj zasięgu urazu jako przełomowej informacji. “Po wizycie Wilhelma na zamku”, bardziej naturalny szyk.
Przywiązawszy Małgorzatę do łóżka, miał zasłonić jej oczy apaszką i zostawić na chwilę dla podgrzania atmosfery. (…) Królewicz nie mógł uwierzyć, że kobieta dla zabawy pozwoli się związać. Wiedzę o damsko męskich relacjach miał raczej ograniczoną
Związać się może i pozwoli, ale “zostawić na chwilę” to dość głupi pomysł. Królowa wydaje się doświadczona w takich rozrywkach i zaraz by młodego pouczyła, że skrępowanej osoby nie wolno spuszczać z oka. “Relacjach damsko-męskich”.
Zakuto Małgorzatę w rozgrzane do czerwoności żelazne pantofle i kazano jej tańczyć. Umarła w cierpieniach na oczach przerażonych gości.
Oparzenia trzeciego i czwartego stopnia około 4–5% powierzchni ciała? Zgon na miejscu nie jest niemożliwy, ale dość mało prawdopodobny. Bez dostępu do nowoczesnego leczenia miałaby małe szanse przeżyć (w każdym razie należałoby dokonać amputacji). Raczej potrwałoby to jednak parę dni albo i tygodni. Z kwestii technicznych – chyba łatwiej najpierw zakuć, potem rozgrzewać.
Na koniec jeszcze dodam, że moim zdaniem zręcznie pokazujesz działanie substancji zmieniających postrzeganie świata przez narratora pierwszoosobowego. O ile wiem, to dość rzadka technika narracyjna i nie potrafiłbym tak z marszu wskazać lepszego przykładu.
Piórkowo… będę musiał pomyśleć, co z tym zrobić. Dziękuję za podzielenie się tekstem i pozdrawiam!
Cześć, Ślimaku Zagłady!
Wskazane błędy poprawiłem.
Śnieżka nie przyjmowała do wiadomości, że to ojciec pozbył jej się z domu. Nienawidziła swojej macochy i próbowała ją oczernić, oskarżyć o próbę zabójstwa. Nikt jej nie wierzył. Dlatego zaaranżowała swoją śmierć. Gdy krasnoludki znalazły prawie martwą podopieczną, przestraszyły się konsekwencji. Nie wiedziały, co robić, i tymczasowo umieściły ją w jakiejś szopie. Gdy Wilhelm pojawił się w ich chacie, postanowiły pozbyć się problemu i namówiły królewicza, by zabrał Śnieżkę ze sobą. Miały nadzieję oddalić od siebie niebezpieczeństwo grożące ze strony Juliana.
Śnieżka sama wytworzyła specyfik, posługując się księgami, które były w posiadaniu krasnoludków.
I co z nieszczęsną Genowefą? Wyjaśnienie Śnieżki jest kompletnie niezrozumiałe – jako córka Wilhelma zawadzałaby jej dużo mniej niż jako prawna dziedziczka Juliana i Małgorzaty (możliwe pretensje do tronu Zasiedmiogórza).
Z drobniejszych kwestii fabularnych…
Śnieżka również jako córka Juliana miała prawo do tronu Zasiedmiogórza, a bez Genowefy nie mogła wykorzystać możliwości, wynikających z dziedzictwa związanego z rodem Małgorzaty. Śnieżka była osobą zawistną i mogło ją dręczyć, że Wilhelm ma dziecko z jej macochą. Mogła to być przyczyna jej wielkiej niechęci do Genowefy. Gdy się dowiedziała, że Wilhelm nie jest jej ojcem, to nie miała powodu do zazdrości, więc zostały tylko kalkulacje polityczne.
Ostatnio uprzykrzały mi życie drobne niedogodności. Nagromadzenie tych zdarzeń nie mogło…
W tym przypadku posłużyłem się, jak mi się wydaje, częstym sądem, że za takie przypadki odpowiadają krasnoludki. Posądza się też je o sikanie do mleka, co skutkuje jego skwaśnieniem. Te działania miały skłonić Waldemara do przyjęcia od nich zlecenia. Jednak detektyw ignorował te sytuacje i dopiero pojawienie się Śnieżki dało mu do myślenia.
Waldemar nic nie zarobił po “Naszej Stronie”, a jednak wraca potem na Ziemię bez problemu?
Słabo sobie radził w naszym świecie, więc przyszło mu do głowy, żeby wrócić do siebie. Jednak przekonał się, że tam też już nie chce być. Pewnie nie wydał wszystkich pieniędzy na przejście w jedną stronę. Musiał przecież też mieć jakieś pieniądze na wynajęcie pokoju w gospodzie, czy kupno wina.
… nie rozumiem pokazania tutaj zasięgu urazu jako przełomowej informacji.
Waldemar dowiedział się, że Julian nie mógł być ojcem Genowefy. Krasnoludki sądziły, że jest nim Wilhelm (dziewczyna urodziła się dziewięć miesięcy po jego pobycie na zamku). Długo też pewnie tak myślała Śnieżka. Jednak Waldemar wiedział, że również królewicz nie mógł być jej ojcem. W tym momencie dowiedział się, że najprawdopodobniej on nim jest. I to nim wstrząsnęło.
Związać się może i pozwoli, ale “zostawić na chwilę” to dość głupi pomysł. Królowa wydaje się doświadczona w takich rozrywkach i zaraz by młodego pouczyła, że skrępowanej osoby nie wolno spuszczać z oka. “Relacjach damsko-męskich”.
Ta chwila miała być bardzo krótka, tylko tyle by wpuścić Waldemara do środka.
Zakuto Małgorzatę w rozgrzane do czerwoności żelazne pantofle i kazano jej tańczyć. Umarła w cierpieniach na oczach przerażonych gości.
Wiele informacji o Śnieżce zaczerpnąłem z oryginalnej baśni braci Grimm. Między innymi rodzaj śmierci jaką zadano macosze.
Bardzo dziękuję za wizytę i wnikliwy komentarz.
Pozdrawiam!
Dzięki za obszerną i ciekawą odpowiedź!
Śnieżka nie przyjmowała do wiadomości, że to ojciec pozbył jej się z domu. Nienawidziła swojej macochy i próbowała ją oczernić, oskarżyć o próbę zabójstwa. Nikt jej nie wierzył. Dlatego zaaranżowała swoją śmierć.
Byłoby jednak całkiem niezwykłym zbiegiem okoliczności, aby Wilhelm odwiedził ich właśnie w tym momencie. Trudno w to uwierzyć, zwłaszcza gdy wszyscy wokół kombinują i knują spiski. A Małgorzata rzeczywiście miała sposobność, aby ukartować taką sytuację, chcąc odprawić pasierbicę jak najdalej i pozbyć się jej na dobre. Tylko trzeba by założyć, że Śnieżka przyjęła od niej środek usypiający, co kiepsko się klei z resztą tekstu – ale z kolei założenie, jakoby umiała go sama wyprodukować, też jest słabo ugruntowane.
Śnieżka była osobą zawistną i mogło ją dręczyć, że Wilhelm ma dziecko z jej macochą. Mogła to być przyczyna jej wielkiej niechęci do Genowefy.
W porządku, z tekstu miałem wrażenie, że raczej jest skłonna do zimnych kalkulacji, ale może nie doceniam tutaj potęgi uczuć.
W tym przypadku posłużyłem się, jak mi się wydaje, częstym sądem, że za takie przypadki odpowiadają krasnoludki. Posądza się też je o sikanie do mleka, co skutkuje jego skwaśnieniem.
To akurat nie była krytyka, przytoczyłem tylko jako ciekawostkę, o czym pomyślałem w pierwszej chwili, natomiast zaraz potem piszesz o krasnoludkach oraz kwaśnieniu mleka i sprawa jest jasna.
Pewnie nie wydał wszystkich pieniędzy na przejście w jedną stronę.
Wiesz, właśnie tak zrozumiałem tę scenę – chciał najpierw kupić bilet w obie strony, ale gdy się dowiedział, że stawki wzrosły, to powiedział tylko “niech będzie” i zapłacił za jedną – to mocno sugeruje brak funduszy.
Waldemar dowiedział się, że Julian nie mógł być ojcem Genowefy.
Jasne, ale zobacz: skoro podczas wesela Małgorzata była już wdową, czytelnik wnioskuje (z braku innych wskazówek), że Julian najpewniej nie wyzdrowiał po tym wypadku z dzikiem. Czyli Gbur może stwierdziłby błędnie, że Genowefa była córką Juliana, ale reszta krasnoludów poprawiłaby go jeden przez drugiego, iż przecież leżał już w tym czasie na łożu śmierci – nie byłoby w tym żadnej tajemnicy ani nie trzeba by dyskutować o tym, czy po hipotetycznym wyzdrowieniu zachowałby zdolność płodzenia.
Wiele informacji o Śnieżce zaczerpnąłem z oryginalnej baśni braci Grimm. Między innymi rodzaj śmierci jaką zadano macosze.
Ech, zastanawiałem się, czy się do tego nie odnieść, ale uznałem, iż baśnie braci Grimm są częścią naszego kodu kulturowego na tyle, że nie warto popisywać się ich znajomością. Zmieniasz w stosunku do oryginalnej fabuły sporo rzeczy, tak czy inaczej. Nie byłoby nadużyciem, gdybyś napisał, że zmarła przykładowo po dwóch tygodniach od tej kaźni, ale na pewno nie nalegam na taką zmianę, to Twoja decyzja.
Pozdrawiam ponownie!
Wilhelm chciał zdobyć lusterko, które mu powie, gdzie szukać narzeczonej. Jednak po nieudanej nocy z Małgorzatą był załamany i nie miał ochoty na kontynuowanie planu. Gdy dowiedział się o Śnieżce, leżącej w „śpiączce”, postanowił wykorzystać sytuację, by choć trochę ustrzec się porażki. Śnieżka nie była pierwszoplanowym wyborem i tylko przez przypadek została wybranką królewicza. Gdyby nie dowiedział się o niej od krasnoludków, to pewnie po jakimś otrząśnięciu się, pojechałby do Honoraty lub wróciłby do domu. Również Małgorzata nie mogła uknuć tej intrygi ze Śnieżką, bo nie znała zamiarów gości.
z kolei założenie, jakoby umiała go sama wyprodukować, też jest słabo ugruntowane.
Z opowieści Wesołka:
Przestraszyliśmy się, bo trochę lubiła eksperymentować z grzybami i ziołami. Grzebała w jakichś księgach Skryby, ale do tej pory jedynie na nas testowała przepisy, a sama trzymała się od tego z daleka.
Może to i mało, ale w każdym razie w chacie krasnoludków Śnieżka nie zajmowała się sprzątaniem i gotowaniem.
W porządku, z tekstu miałem wrażenie, że raczej jest skłonna do zimnych kalkulacji, ale może nie doceniam tutaj potęgi uczuć.
Zimne kalkulacje często przegrywają z uczuciami, a zazdrość chyba jest jedną z silniejszych motywacji. O zawistnej naturze Śnieżki świadczy choćby okrutna zemsta na macosze podczas wesela.
Waldemar dowiedział się, że Julian nie mógł być ojcem Genowefy.
Jasne, ale zobacz: skoro podczas wesela Małgorzata była już wdową, czytelnik wnioskuje (z braku innych wskazówek), że Julian najpewniej nie wyzdrowiał po tym wypadku z dzikiem. Czyli Gbur może stwierdziłby błędnie, że Genowefa była córką Juliana, ale reszta krasnoludów poprawiłaby go jeden przez drugiego…
Z rozmowy w chacie krasnoludków:
– Macocha dla Śnieżki, a dla Genowefy matka – wtrącił się Mądrala.
– Jasna sprawa.
– A z Julianem to…
– Cherlaku, dolej gościowi wina.
Gbur przerwał koledze wątek,
W pewnym momencie Cherlak powiedziałby o Julianie prawdę, ale Gbur go powstrzymał. Krasnoludki dobrze się znały z królem i chciały sprawę ojcostwa zachować dla siebie, a innym prezentować oficjalną wersję. I dopiero Wesołek wyjawił, jak było. Ale oczywiście również krasnoludki nie wiedziały, jaką rolę odegrał Waldemar.
Po powrocie z wyprawy z Wilhelmem, Waldemar dostał od swojego króla inne zadania. Nie interesował się zbytnio, co się działo w Zasiedmiogórzu i mógł po prostu nie wiedzieć, kiedy urodziła się Genowefa. Mogła przecież urodzić się przed tą pamiętną nocą i przed wypadkiem z dzikiem. Dopiero podczas rozmowy z Wesołkiem dowiedział się, kiedy najprawdopodobniej została poczęta.
Całkiem wciągająca nowa interpretacja bajki. Te wszystkie zmiany, zwłaszcza charakteru postaci, to najmocniejszy punkt opowiadnia. Historia jest ciekawa, choć niektóre bardziej zawiłe zagadnienia mogłby być podane nieco jaśniej. Zgadzam się, że początkowa scena odstaje od opowiadania – i to zarówno klimatem, jak i zachowaniem bohatera.
Cześć, Zygfrydzie!
Waldemar jest ze świata bajek, dlatego w naszej rzeczywistości zachowuje się trochę jak postać fikcyjna. Stąd przywiązywanie wagi do rekwizytów (kapelusz, papierosy) oraz gestów, które zna z filmów (położenie nóg na biurku). W swoim świecie radzi sobie dobrze, a w naszym jest nieporadny.
Część pierwsza oraz ostatnia scena dzieją się po naszej stronie, reszta po tamtej i w związku z tym klimat jest trochę inny, ale starałem się opowiedzieć całą historię zgodnie ze stylem noir. Cechami charakterystycznymi poza tym, że często bohaterem jest prywatny detektyw zatrudniany przez femme fatale, jest zawiłość intrygi. Oglądając niektóre filmy z tego gatunku trudno się połapać, o co w nich chodzi, i często pojawiają się pewne nielogiczności fabularne, ale co innego jest w nich istotne. Wiem, że fabuła w moim opowiadaniu jest zawiła, ale starałem się, by wszystkie wątki spajały się w logiczną całość.
Dziękuję za przeczytanie i opinię.
Pozdrawiam!
tylko przez przypadek została wybranką królewicza. Gdyby nie dowiedział się o niej od krasnoludków, to pewnie po jakimś otrząśnięciu się, pojechałby do Honoraty lub wróciłby do domu. Również Małgorzata nie mogła uknuć tej intrygi ze Śnieżką, bo nie znała zamiarów gości.
Po prostu wydawało mi się nieprawdopodobne, że Wilhelm natknął się na Śnieżkę tylko przez przypadek, zwłaszcza że Twoja historia jest tak bogata w intrygi. Dlatego dopatrywałem się roli Małgorzaty, która mogła przecież porozmawiać z Wilhelmem na osobności jeszcze przed ucztą lub poznać zamiary gości skądinąd.
Krasnoludki dobrze się znały z królem i chciały sprawę ojcostwa zachować dla siebie, a innym prezentować oficjalną wersję. I dopiero Wesołek wyjawił, jak było.
Jeżeli dziewięć miesięcy przed narodzinami Genowefy król leżał już śmiertelnie ranny, to trudno byłoby zbudować oficjalną wersję o jego ojcostwie. W sumie najłatwiej to spiąć w ten sposób, że wykurował się z ran zadanych przez dzika, ale potem odumarł ciężarną żonę np. wskutek osobliwego wypadku z mrówkojadem. Mógłbyś pokusić się o dopisanie jednego zdania w tym sensie. I wtedy też informacja o utracie zdolności płodzenia zyskałaby rzeczywiste znaczenie.
Obejrzałem jakiś czas temu kilka odcinków „Once Upon a Time”. Pewnie zrezygnowałbym wcześniej, ale bardzo lubię Roberta Carlyle’a i on mnie trzymał przy tym serialu. Ostatecznie jednak chyba nie dotrwałem do końca nawet jednego sezonu.
AP, też nie dotrwałam do końca pierwszego sezonu, bo pomysł był ciekawy, ale wykonanie słabsze.
Piona – Rumpelstiltskin dla mnie też był najlepszym bohaterem i może nie ze względu na aktora, ale po prostu na postać. :) Gdyby zrobili o nim, oglądałabym pewnie dalej. Ale główna bohaterka była tak irytująca…
Z biblioteką się udało na czas.
Cieszę się!
Ślimaku, przejrzę jeszcze raz te fragmenty, które traktują o ranach Juliana i zastanowię się nad Twoją propozycją.
Ananke, pełna zgoda.
No, zaskoczyłeś mnie :) Zaczyna się tak typowo, że aż przewróciłam oczami – detektyw, któremu w życiu nie wyszło i piękna klientka z nieodłącznym papierosem w długiej lufce. Pomyślałam sobie: Znowu! Skwaśniałe mleko i pozostałe znaki szczególne jakoś nic we mnie nie poruszyły. Przeprowadzacza w pierwszym momencie wzięłam za jakiegoś łącznika z półświatkiem. A potem nagle zrobiło się ciekawie :)
Światotwórstwo – podoba mi się misz-masz naszego i bajkowego świata. Fajna interpretacja bajki. Nie idziesz w przesadę (widziałam już Śnieżkę w wersji soft-porno ;)). Twoja jest ludzka, ma swoje za uszkami, ale wciąż mieści się w normie ;)
Główny bohater odbiega od obrazu, jaki sobie po pierwszych akapitach wyrobiłam, ale jednocześnie wciąż pozostaje w wybranej konwencji. Trochę się zdziwiłam, że na końcu tak łatwo zaufał królowej, ale w końcu to bajka. Pojawia się tu spora pobocznych gromadka postaci, ale ponieważ to jednak postacie w większej części znane, pogubienie się czytelnikowi raczej nie grozi.
Ciekawie akcentujesz zwroty akcji – spotkani z przeprowadzaczem, potem z krasnoludkami, z aptekarzem – każde y z nich owocuje nie tylko nowymi informacjami, ale też zwrotami akcji. Dodatkowo wplatasz między spotkaniami wspomnienia własne bohatera, które nie tylko pokazują czytelnikowi świat, ale też otwierają oczy samemu bohaterowi. Takie prowadzenie fabuły ma swoje minusy – krótko mówiąc więcej opowiadasz niż pokazujesz, ale pod tym wzgldem to akurat jestem mocno tolerancyjna ;) Poza tym opowiadałeś ciekawie :)
Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!
Cześć!
Ciekawy i nieco nierówny tekst. Najpierw mamy klasyczne – wręcz do bólu, jednocześnie, nieco prześmiewcze – spotkanie detektywa z klientką, rodem z kryminału. Potem gładko wpadamy w baśniowe fantasy, by za chwilę oberwać po głowie rozmową z krasnoludkami: kto, z kim, w jakiej sprawie? A pod koniec znowu wracamy w nieco kryminalne klimaty, zwłaszcza we fragmencie z retrospekcją. A wszystko okraszone specyficznym humorem, dodającym ostrości tej niecodziennej kompozycji.
Świetny pomysł, nieco zawile przedstawiony (czytałem 1.5 raza, bo po pierwszym czytaniu nie do końca wszystko złapałem i musiałem wracać). Dalej nie jestem pewien, czy wszystko rozumiem, wypada trochę dziwnie… Ale może tak miało być. Piórkowo będę na NIE, choć elementy intrygi naprawdę mi się podobały.
Z dłuższym komentarzem wpadnę jutro.
2P dla Ciebie: Pozdrawiam i Powodzenia w konkursie!
„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski
Cześć, Irko!
Waldemar zaufał Śnieżce z kilku powodów. Po pierwsze Genowefa, jak się okazało, nie była córką Wilhelma. Poza tym bohater kalkulował, że z jego pomocą, czy bez Śnieżka w końcu dopnie swego. Lepiej zrobić to na własnych warunkach. Genowefie też pewnie lepiej byłoby na dworze niż w ciągłym ukryciu. A poza tym, jak napisałaś, to bajka.
Dziękuję za przeczytanie i bardzo miły komentarz.
Pozdrawiam!
Cześć, Krarze!
Dziękuję za przeczytanie (po zaokrągleniu nawet dwukrotne) i komentarz. Opowiadanie przedstawia śledztwo. Detektyw dostał zadanie, ale wie, że pod tym kryje się drugie dno. Odkrywa powoli różne fragmenty historii i sam dokłada od siebie swoją wersję. Historia jest zawiła, bo jest budowana z klocków w trakcie dochodzenia, ale starałem się, by wszystkie wątki zostały na koniec rozplątane.
Pozdrawiam!
Cześć, Verus!
Ależ wielkie to lustro!
Pozdrawiam!
Miałem wpaść w poniedziałek, wyszło jak zwykle, dlaczego dorosłe życie bywa aż tak absorbujące?
Obraz śledztwa wypadł całkiem nieźle, aż za dobrze bym powiedział, przez co finalnie trochę się pogubiłem. Perspektywa bohatera oddana dobrze, ale bardziej niż jego własnymi oczami, widzimy ten świat w opowieściach, których słucha. Brakuje trochę – przynajmniej mi – nieco jego samego w tym wszystkim, zwłaszcza że informacje, które miejscami o nim przekazujesz nie są spodziewane i robią wrażenie doklejonych nieco. Brakuje jaskółek, zapowiedzi w postaci konkretnych działań, reakcji postaci, przykładowo:
Byłem najlepszym szpiegiem i złodziejem Alberta. Powierzał mi najtajniejsze zadania i najtrudniejsze misje. Wykradałem tajemnice, skrycie zabijałem przeciwników. I nigdy nie bawił się w ceregiele. Knuł intrygi, a ja je przeprowadzałem.
Tu aż się zatrzymałem, bo miałem wręcz wrażenie, że coś kliknąłem i czytam inny tekst, albo jakiś rozdział przescrollowałem, bo obserwując dotychczasowe działania bohatera miałem wrażenie, że to opowieść o innej osobie. Wiem, obniżenie nastroju, (al)chemia, ale to jakoś tak nie pasuje. Zabrakło przygotowania pod to gruntu imho (albo czegoś nie skumałem).
A jeszcze jak patrzę na interakcje z kobietami z 1. i 7., to też jakoś zgrzyta, jeśli to ma być forma żartu, ok, jak najbardziej, a wciąż mam z tyłu głowy zagwozdkę, czy to wciąż ta sama historia.
Ni i pamiętajmy, że bohater od początku zna temat, czytelnik nie, poznaje go wraz ze śledztwem, przez co tekst trzeba czytać uważnie, bo jeden zagubiony kamyczek powoduje niezrozumienie (tak przynajmniej ja wpadłem, i po pierwszej lekturze czytałem od połowy kolejny raz, by mi się to wszystko poskładało). Zabrakło – imho – przestojów i mniej lub bardziej oczywistych dopowiedzeń, by płynąć z historią a nie skupiać się wciąż, by nic nie przeoczyć.
Wielbiciele kryminałów pewnie będą mieli w tej materii inne zdanie, jak dla mnie próg wejścia i uważności stoją tu dosyć wysoko, co w połączeniu ze spora ilością relacji czyni opowiadanie nienajłatwiejszym w odbiorze. Albo może ja nie jestem fanem kryminałów i taka forma do mnie nie przemawia?
W każdym razie miałem spory problem z oceną tekstu, bo z jednej strony sama koncepcja, intryga i humor bardzo mi się podobały (kolejna sprawa, tekst nieco odbiega od “klasycznego złodziejskiego”), co jest zdecydowanie na plus, ale z drugiej po pierwszym czytaniu byłem w kropce, bo nie zrozumiałem, co się stało. Oraz miałem wrażenie, że części 1. , 7. i reszta pochodzą z trzech trochę różnych historii. Obraz poprawił się po kolejnej pół-lekturze, ale zdecydowanie wolę nie musieć czytać jeszcze raz gotowego tekstu. Finalnie byłem na NIE, ale niewiele zabrakło.
2P dla Ciebie: Pozdrawiam i Powodzenia w konkursie!
„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski
Cześć, Krarze!
Byłem najlepszym szpiegiem i złodziejem Alberta. Powierzał mi najtajniejsze zadania i najtrudniejsze misje. Wykradałem tajemnice, skrycie zabijałem przeciwników. I nigdy nie bawił się w ceregiele. Knuł intrygi, a ja je przeprowadzałem.
Waldemar wydaje się safandułowatym poczciwiną, ale, zauważ, jest kilka rys na jego wizerunku, które mogą dać do myślenia oraz zmienić jego obraz na taki, który pasuje do tego opisu. Weźmy intrygę z próbą oszukania Wilhelma (maskarada z wykradzeniem lusterka). Bohater zamawia u Aptekarczyka lubczyk i podsuwa go Małgorzacie, by ułatwić sprawę królewiczowi. Lubczyk fajnie brzmi, ale w gruncie rzeczy teraz nazwalibyśmy to pigułką gwałtu. Chciałem złagodzić przekaz dialogiem między Małgorzatą, a Waldemarem podczas ich tête-à-tête, który świadczy o tym, że macocha zorientowała się i jej to nie przeszkadzało, ale nie zmienia to oceny postępku. Wcześniej zapewniał królewicza o swojej lojalności, a zaraz po tym całą rozmowę opowiedział Albertowi. Stan Śnieżki, którą odnaleźli ukrytą przez krasnoludki, rozpoznał, ponieważ miał doświadczenie z podobnymi preparatami jak ten, który zażyła. W czasie wojen dorabiał, sprzedając podobny środek żołnierzom, którzy chcieli uniknąć walki.
… że bohater od początku zna temat, czytelnik nie
Oczywiście Waldemar wie od początku więcej niż czytelnik, ale jedną z kluczowych informacji poznaje w czasie śledztwa. Chodzi mi oczywiście o sprawę ojcostwa. Poza tym zna tylko przebieg zdarzeń od strony Wilhelma. Nie interesował się wcześniejszą historią Śnieżki, bo po powrocie królewicza na dwór Alberta od razu zostaje zaangażowany w nową misję.
Pisałem o tym już wcześniej, więc wybacz, że się powtarzam, ale łatwiej będzie mi dzięki temu odnieść się do podniesionych przez Ciebie zastrzeżeń. Opowiadanie starałem się napisać w konwencji noir. Cechami tego gatunku są między innymi zawiłość fabuły oraz eksperymenty z chronologią, niejednoznaczność moralna bohaterów, a także bijący po oczach mizoginizm. Oczywiście, choć gatunek ma swoje prawa, nie trzymałem się ich ściśle i starałem niektóre elementy łagodzić lub podchodzić z humorem.
I krótko o złodziejstwie. To główne jest zmyślone. Mistyfikacja ma na celu oszukanie Wilhelma i skierowanie jego zainteresowania na Honoratę. Nieprawdziwa kradzież udaje się, ale jej przebieg powoduje, że załamany Wilhelm przypadkowo poślubia Śnieżkę. Dzięki intrydze z kradzieżą historia Śnieżki mogła potoczyć się tak, jak ją znamy z wersji braci Grimm.
Pozdrawiam!
APie!
Na pewno widać u Ciebie potencjał w operowaniu słowem, co szczególnie przebija się choćby w pierwszych dwóch “rozdziałach” opowieści i trzymaniu klimatu noir. Nie do końca rozumiem ten zabieg, ale bardzo mi przypadł do gustu tenże początek; w szczególności zaś, że lubię generalnie parodie klimatu noir;)
Przejście na drugą stronę i generalnie scena trzecia wydała mi się z kolei nieco niezrozumiała i chyba nawet odkładałem lekturę; miałem wrażenie, że tam przydałoby się dopowiedzieć nieco więcej i wolniej.
Co zaś do samej głównej fabuły – w zasadzie sam pomysł na główną historię wydaje się całkiem interesujący, choć nie wiem czy końcowa zagadka jest do rozwiązania. Prawdę poznajemy razem z bohaterem (jakże istotne są jego wspomnienia) i w tym kontekście też nie wszystkie jego działania od razu wydają się jasne/racjonalne.
Generalnie wydaje mi się, że dałoby się popracować nad przedstawieniem śledztwa, ale z zachowaniem oryginalnej intrygi. Interesujące byłoby podtrzymać przez całą objętość tekstu klimat z pierwszych scen (w końcu nikt nie zrobił jeszcze noir śnieżki, to byłoby istotnie coś nowego:P), ale to traktuj raczej jako kaprys:P Poza tym tekst dałoby się poprawić językowo i lepiej prowadzić przez niego czytelnika. Generalnie jednak stał za tym fajny pomysł, więc pozostaje mi tylko życzyć powodzenia w konkursie:)
Слава Україні!
Witaj Golodhu!
Dziękuję za miłe słowa oraz wskazówki.
Bohater lepiej sobie radzi w świecie, z którego pochodzi. W naszym zachowuje się jak postać fikcyjna, poddaje się sztampie, co daje efekt pewnej karykatury. Stąd może wynika wyczuwalna różnica w klimacie między poszczególnymi częściami, ale konwencji noir starałem się trzymać przez całe opowiadanie. Często bohater opowieści z tego gatunku uwikłany jest w intrygę, do rozwiązania której został wynajęty. Tak jest również w przypadku mojego opowiadania.
Pozdrawiam!
Podobało mi się :)
Przynoszę radość :)
three goblins in a trench coat pretending to be a human
Anet, miło mi.
Gravel, zamek jak z bajki.
Dzięki.
Hej!
Po samym początku spodziewałam się satyry, delikatnie prześmiewczego noiru, co całkiem mi się spodobało, ale muszę powiedzieć, że nie zawsze konsekwentnie trzymasz się tej wybranej stylistyki i spowodowało to trochę zgrzytów i mocno wytrącało mnie z rytmu czytania, a przez to negatywnie wpływało na immersję.
Sam pomysł na świat jest ciekawy, podoba mi się koncepcja retellingu w tym klimacie i to, jak ujawniasz tożsamość kolejnych postaci, ale odnoszę wrażenie, że sam trochę się w tym wszystkim zamieszałeś. Jako czytelnik miałam wrażenie, że nie kleją mi się fakty, chociażby to czy Julian i Albert byli w końcu z jednego kraju czy to, czy Wilhelm ostatecznie był księciem przed poślubieniem Śnieżki.
Ze spraw technicznych – często gubiły się podmioty w dialogach, rzadziej (ale również się zdarzało) również w pozostałej części tekstu.
Ogólnie miałam po tekście bardzo mieszane odczucia. Z jednej strony zabawne (może poza prawie gwałtem), klimatyczne i pomysłowe. Z drugiej strony jednak mocno chaotyczne. Mam poczucie, że na koniec tekst zaliczył dużo cięć. W efekcie nie wyjaśnia się jak wyglądał Zasiedmiogórogród czy dlaczego Waldemar tak łatwo wydaje Śnieżce dziewczynę, choć nie ma pewności co do jej bezpieczeństwa.
Dzięki za tekst i udział w konkursie!
Ponoć robię tu za moderację, więc w razie potrzeby - pisz śmiało. Nie gryzę, najwyżej napuszczę na Ciebie Lucyfera, choć Księżniczki należy bać się bardziej.
Witaj, Verus!
Po samym początku spodziewałam się satyry, delikatnie prześmiewczego noiru, co całkiem mi się spodobało, ale muszę powiedzieć, że nie zawsze konsekwentnie trzymasz się tej wybranej stylistyki i spowodowało to trochę zgrzytów i mocno wytrącało mnie z rytmu czytania, a przez to negatywnie wpływało na immersję.
Bohater w naszym świecie jest obcy. Próbuje się dostosować, ale że sam pochodzi ze świata bajki, czerpie wzorce z innych fikcyjnych postaci. Może to dawać efekt karykatury.
odnoszę wrażenie, że sam trochę się w tym wszystkim zamieszałeś. Jako czytelnik miałam wrażenie, że nie kleją mi się fakty
Jedną z cech charakterystycznych noir jest zawiłość fabuły. Często też historie nie są przedstawiane w sposób chronologiczny. Nie dba się również o precyzyjną topografię miejsc, w których rzeczy się dzieją. Na wrażenia nic nie poradzę, ale w przypadku mojego opowiadania jestem pewien, że fakty się kleją.
Wilhelm był synem króla Alberta, więc królewiczem.
Julian i Albert byli królami różnych krain. Śnieżka, będąca dziedziczką Juliana, po poślubieniu Wilhelma, i śmierci jego ojca, czyli Alberta stała się faktyczną (formalnym był raczej jej mąż) władczynią obu królestw. Powiedzmy, że obie krainy tworzyły unię personalną.
dlaczego Waldemar tak łatwo wydaje Śnieżce dziewczynę
Waldemar odkrył, że on jest ojcem Genowefy, a nie Wilhelm. W związku z tym Śnieżka, która była osobą zawistną, nie miała powodu do zazdrości i potrzeba odnalezienia “siostry” mogła wynikać rzeczywiście z politycznych kalkulacji, a nie chęci mordu.
Waldemar nie wydaje Genowefy, lecz podejmuje się pośrednictwa w negocjacjach miedzy dziewczynami.
Z jednej strony zabawne (może poza prawie gwałtem), klimatyczne i pomysłowe.
Dzięki za “zabawne”, „klimatyczne i pomysłowe”. Z gwałtem miałem problem. Zastanawiałem się, czy intrygi nie przeprowadzić w inny sposób. Uznałem jednak, że (w ramach dekonstrukcji historii o Śnieżce) tak to zostawię. Te wszystkie lubczyki, eliksiry miłości potajemnie podawane i występujące tak często w bajkach, to teraz po prostu pigułki gwałtu. Również pocałunki królewiczów uskuteczniane na śpiących królewnach są mocno dwuznaczne. A i samo noir, poza wszystkim, jest strasznie mizoginistyczny.
Dawno nie zaglądałem do tego tekstu. Mam nadzieję, że czegoś nie pokręciłem, pisząc te wyjaśnienia.
Dzięki za odwiedziny i włożoną pracę przy konkursie.