- Opowiadanie: Ananke - Wesele na rozkaz, czyli skutki picia musów, uciekający pan młody, zapobieganie kosmicznej wojnie i inne przygody Ano - wyścigowego rakietowca

Wesele na rozkaz, czyli skutki picia musów, uciekający pan młody, zapobieganie kosmicznej wojnie i inne przygody Ano - wyścigowego rakietowca

Tu-ru-ru.

 

Ostrze­że­nia: jest fa­bu­ła, jest przy­go­da, jest bo­ha­ter, jest pięk­na ko­bie­ta (albo wię­cej) i jest seks (poza ka­drem, ale dla­cze­go – wy­ja­śnie­nie w tek­ście), jest gra wstęp­na (nie poza ka­drem), są prze­kleń­stwa (ale mało).

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Wesele na rozkaz, czyli skutki picia musów, uciekający pan młody, zapobieganie kosmicznej wojnie i inne przygody Ano - wyścigowego rakietowca

To kwe­stia życia i śmier­ci.

No więc bie­głem. Na gwiaz­dy, sa­pa­łem, to przez musy! Musy-prze­ką­ski, mu­sy-cia­sta, mu­sy-obiad­ki. Płyn­na dieta, a cukru w niej tyle, że trasa ze stre­fy re­lak­su do ka­ju­ty ka­pi­ta­na zaj­mo­wa­ła wiecz­ność.

Wpa­dłem do No’na czer­wo­ny i par­szy­wie cuch­ną­cy.

A w ka­ju­cie sie­dzia­ła Midaj.

– Co tak długo? – No złą­czył dło­nie, wy­pu­ścił z ust obłok ró­żo­wej pary.

– Joga – jęk­ną­łem, sku­pia­jąc uwagę na Midai.

– Ga­pie­nie się na cycki to żadna joga – po­wie­dzia­ła Midaj, a jej nie­bie­skie usta wy­krzy­wił gry­mas nie­chę­ci. Pra­wie za­po­mnia­łem, że jest tak wy­so­ka, na gwiaz­dy, pa­trzy­ła na mnie z góry! Nogi dłuż­sze niż u mo­del­ki. Wciąż szczu­pła i biała ni­czym śnieg. Włosy prze­far­bo­wa­ła na czer­wo­no. – Co ty sobie my­ślisz, wzy­wa­jąc wła­śnie jego? – rzu­ci­ła w kie­run­ku No’na jak roz­wście­czo­na tor­pe­da.

– Mi… daj – zdo­ła­łem wy­szep­tać.

– A ty, ki­ho­ra, nie uży­waj mo­je­go imie­nia! W two­ich ustach brzmi jak obe­lga!

– A w two­ich ustach, Midaj, chęt­nie… – za­czą­łem, ale urwa­łem, bo się­gnę­ła do pasa.

– Chęt­nie coś ci dam, ki­ho­ra. – Przy­sta­wi­ła broń do mojej głowy. Aku­rat w miej­scu, gdzie za­czy­na­łem ły­sieć, ech.

– Spo­koj­nie, Mi. – No wstał. Ota­czał go ró­żo­wy dym z lejka. Palił issi na okrą­gło, pach­nia­ło gumą ba­lo­no­wą. – Mój brat jest klu­czem do po­wo­dze­niu misji.

– Za­stą­pię go. – Midaj stała na sze­ro­ko roz­sta­wio­nych no­gach, jej ob­ci­sły kom­bi­ne­zon za­pię­ty aż pod szyję opi­nał ciało jak la­tek­so­wy strój pro­sty­tu­tek z Mer­ku­re­go. Pew­nie o tym nie wie­dzia­ła, nie la­ta­ła w takie miej­sca. Czu­jąc lufę przy skro­ni, my­śla­łem tylko o tym, czy pa­nien­ki z przy­byt­ku „Od­ku­pie­nie Win – Na Ko­la­na” wzo­ro­wa­ły stro­je na ma­ry­nar­ce We­nu­sja­nek, czy może to pro­jek­tant mun­du­rów po­sta­no­wił zro­bić żart We­nu­sjan­kom.

– Bę­dziesz mnie uda­wać? – za­py­tał No.

Midaj scho­wa­ła pi­sto­let.

– Co ty znowu wy­my­ślasz? – Unio­słem brwi. – Za ty­dzień bie­rzesz ślub.

– Tak, a ty mu­sisz być wtedy na Mer­ku­rym.

– Co? Po co?

– Też weź­miesz ślub.

– Chyba cię gwiaz­dy opu­ści­ły. Śluby i inne wię­zie­nia tylko wtedy, gdy wy­wa­lą mnie w próż­nię.

– To bę­dzie mój ślub.

– Etona nie cier­pi upa­łów Mer­ku­re­go… Zaraz, cze­kaj, jak twój… mój… – Try­bi­ki w gło­wie za­czę­ły dzia­łać.

– Weź­miesz ślub, uda­jąc mnie. – No wstał, wy­pu­ścił słod­ko-mdlą­cy dym issi.

– Na gwiaz­dy, No! Nie będę za cie­bie ślu­bo­wał, nawet z naj­pięk­niej­szą ko­smit­ką we wszech­świe­cie!

– To nie ko­bie­ta.

– Z męż­czy­zną tym bar­dziej!

– To nie męż­czy­zna.

Prze­łkną­łem ślinę.

– Spa­ghet­ti. – No uśmiech­nął się tak miło, że ścię­ło mi krew. Rzad­ko wi­dy­wa­łem jego uśmiech, bo widok był ra­czej ma­ka­brycz­ny, a wszyst­ko przez bli­znę nad górną wargą. Coś jak usta klau­na z kosz­ma­rów dzie­ciń­stwa.

– Nie mogę.

– To roz­kaz, Ano.

– Wspa­nia­le – za­kpi­łem. – Jesz­cze ja­kieś roz­ka­zy?

– Tak, drugi ślub.

– Chyba roz­bi­ję się przy naj­bliż­szym wy­ści­gu.

– Nie dra­ma­ty­zuj. – No mach­nął ręką. Był ide­al­nie ziem­ski, w gra­na­to­wym uni­for­mie, gład­ko ogo­lo­ny, z czar­ny­mi wło­sa­mi za­cze­sa­ny­mi tak równo, że nie od­sta­wał żaden wło­sek. Miał ciem­ną, zdro­wą kar­na­cję, gęste brwi, pro­sty nos. Nie wpro­wa­dził żad­nych ulep­szeń.

– Kto tym razem?

– Ta­jem­ni­ca.

– Dobra – unio­słem ręce – ja spa­dam.

– Głu­chy je­steś? – Midaj bez skrę­po­wa­nia wy­ce­lo­wa­ła we mnie pi­sto­let. – Do­sta­łeś roz­kaz.

– Roz­ka­zów brata nie słu­cha­łem nawet, jak mia­łem pięć lat. – Ale ręce tro­chę mi się trzę­sły.

– Cóż. – No złą­czył palce. – Kon­fi­sku­ję ści­gacz. Za mie­siąc masz wy­ścig, tak?

– Świet­nie. Mam zdra­dzić moją Betkę z in­ny­mi, żeby jej nie stra­cić? Przez spo­tka­nia z tymi głu­pi­mi klu­ska­mi sam je­steś jak nie­do­go­to­wa­ny ma­ka­ron.

– Wiesz, że to obe­lga na po­zio­mie dziec­ka z Marsa? – No uniósł brwi. – Daj rękę, za­szcze­pię ci chipa z moją au­to­ry­za­cją. Za­dzia­ła do­pie­ro w dzień ślubu, więc nie pró­buj na­mie­szać. Kody przy za­trzy­ma­niach podam ci, jak ru­szysz na we­se­le.

 

***

 

Mus o smaku tortu cze­ko­la­do­we­go z wi­śnio­wą na­lew­ką – nie­zły. Wcią­gną­łem cały, za­pią­łem pasy, od­bi­ło mi się sfer­men­to­wa­ny­mi owo­ca­mi. Na czas świę­to­wa­nia ku­pi­łem jesz­cze spe­cjal­ny mus „Luuz!” o wy­so­kiej za­war­to­ści sub­stan­cji psy­cho­ak­tyw­nej. Coś jak al­ko­hol, ale dzia­ła przez go­dzi­nę i póź­niej – sio, ula­tu­je z or­ga­ni­zmu. Można po nim ste­ro­wać bez prze­szkód.

Czu­jąc zna­jo­mą pust­kę ko­smo­su, ode­tchną­łem. Klik­ną­łem opcję od­świe­ża­nia i ro­bo-kur­czak za­czął prze­mia­nę. Na gwiaz­dy, nie stać mnie na takie dro­gie ga­dże­ty, ale był wart swo­jej ceny. No dał mi go na za­wsze, a ja od­zy­ska­łem włosy w ły­sie­ją­cych miej­scach – cud! Okej, che­mia, jasne, ale i tak dała mi dużo ra­do­ści.

Go­rzej, że far­bo­wa­ne na biało włosy od­zy­ska­ły dawny czar­ny kolor. A wszyst­kie ta­tu­aże z rąk i szyi znik­nę­ły. Kur­czak za­brał mi też so­czew­ki z gwiazd­ka­mi. Stra­ci­łem wszyst­kie znaki roz­po­znaw­cze. W za­mian do­sta­łem brzyd­ką bli­znę nad usta­mi.

Z lu­stra pa­trzył na mnie No. Tylko bez tego za­du­fa­nia i spoj­rzeń w stylu ja-wiem-le­piej-o-sześć-mi­nut-młod­szy-bra­cie.

– Nie stra­cę cię, skar­bie. – Po­gła­dzi­łem pul­pit ste­row­ni­czy. – Muszę palić to mdłe świń­stwo, żebym nie za­czął rzy­gać, jak mnie tym po­czę­stu­ją. Dasz radę znieść gor­sze za­pa­chy niż moje skar­pe­ty sprzed ty­go­dnia?

Betka za­bu­cza­ła.

– Dobra, słaby żart.

Los po­ka­rał mnie za durne gadki – blo­ka­da ko­smicz­na. Spraw­dza­li wszyst­kich pi­lo­tów, czy są trzeź­wi, za­je­bi­ście. Za­wró­ci­łem.

Cho­le­ra, jak nie po­le­cę skró­tem – spóź­nię się na ślub! Do­brze, że No nie robił wiel­kie­go za­mie­sza­nia z praw­dzi­wym ślu­bem z Etoną: gdzieś na Mar­sie, z dala od prasy, w ukry­ciu, małe przy­ję­cie. Mógł robić ko­lej­ne dwa śluby na boku, też ciche i skrom­ne, kan­ciarz jeden!

Niby ka­pi­tan wszyst­kich sił ziem­skich, a dzi­wak i ślu­bo­ma­niak.

A w sumie to nie – bo sam trzy­mał się od tego z da­le­ka. No więc po co mu te śluby? Co chciał osią­gnąć?

Skrót był mię­dzy Jo­wi­szem a Sa­tur­nem, ale pil­no­wa­ły go ziem­skie stat­ki.

Wy­le­cia­łem przed sze­reg, od razu się po­łą­czy­li, szyb­cy są. I wy­ce­lo­wa­li we mnie dzia­ła.

– Obiekt X88Bet­ka­23, na­tych­miast za­wróć.

– Mówi ka­pi­tan No.

Cisza. No więc lubię ten mo­ment, kiedy milk­ną woj­sko­wi, ale mimo wszyst­ko te dzia­ła ro­bi­ły na mnie wra­że­nie i kon­ty­nu­owa­łem:

– Prze­sy­łam kody. Bez od­bio­ru.

Ręka mi drża­ła jak przy pierw­szym od­pi­na­niu sta­ni­ka We­nu­sjan­ce, ale ru­szy­łem dalej. Ko­lej­ka wy­glą­da­ła na wie­lo­go­dzin­ną. Na gwiaz­dy, skąd u nas tyle stat­ków?!

Ledwo wle­cia­łem przez pier­ścień, ko­mu­ni­ka­tor włą­czył mi się bez po­zwo­le­nia.

– Gdzie ty je­steś?! – No stał w pół­mro­ku, oczy­wi­ście uli­za­ny jak za­wsze, w czar­nym gar­ni­tu­rze ni­czym z tych sta­rych fil­mów.

– Przed Mer­ku­rym, wy­lu­zuj.

– Ląduj!

– Wiesz, że złość na ślu­bie to zła wróż­ba? – Się­gną­łem po mus, nie zer­k­ną­łem na ety­kie­tę.

– Ano, jak coś spa­przesz, roz­wa­lą Betkę na two­ich oczach!

Betka wście­kle za­mi­go­ta­ła. Roz­po­czę­ła pro­ce­du­rę lą­do­wa­nia.

– Na gwiaz­dy. – Wcią­gną­łem pra­wie cały mus. – No, nie do twa­rzy ci z czer­wo­ną gębą, le­piej się upij, mó­wi­łem, że śluby zmie­nia­ją. Ja już cię nie po­zna­ję.

– Masz ślub za pół go­dzi­ny. Nie rób nic głu­pie­go.

– Aha, jasne, bo wła­śnie robię coś mą­dre­go. – Siorb­ną­łem. Mer­ku­ry był coraz bli­żej. – Uda­wa­ny ślub za brata ze Spa­ghet­ti. Nie praw mi kazań, co?

– Nie schrzań tego.

– Niech cię próż­nia ssie! – Wy­łą­czy­łem od­bior­nik, rzu­ci­łem puste opa­ko­wa­nie po musie. Na gwiaz­dy, schrza­nię wszyst­ko, bo wła­śnie wy­pi­łem „Luuz!”, mocny śro­dek psy­cho­ak­tyw­ny.

Wy­lą­do­wa­łem.

Betka roz­pię­ła mi pasy, uak­tyw­ni­ła pod­ło­gę, prze­su­wa­łem się bez­wied­nie w kie­run­ku drzwi, choć wcale tego nie chcia­łem. Mus nie za­czął jesz­cze dzia­łać, ale nogi były mięk­kie. Ska­fan­der – klik, klik, wszyst­ko ma­chi­nal­nie. Wy­cho­dzi­łem jak po li­ba­cji w sau­nie, pra­wie spa­dłem ze schod­ków. Mer­ku­ry po­wi­tał mnie czer­wie­nią pia­sku i słoń­ca.

Pra­wie ucie­kłem, ale po­dob­no Spa­ghet­ti są gor­sze niż panny młode – wszyst­ko wy­wę­szą.

Wiel­ka ma­ka­ro­no­wa łapa (albo nie wiem co) ob­ję­ła mnie w pasie i zdję­ła na dół. Spa­ghet­ti bez ślubu są tylko po­tra­wą na ta­le­rzu. Cho­dzi o to, że leżą jak taki ma­ka­ron. Chyba bre­dzę. Musik dzia­ła. Na gwiaz­dy, co ja tu robię? Śmie­ję się? Nie, to tylko Spa­ghet­ti roz­cią­ga mi usta… Po­ca­łu­nek?!

Błeee! Ma­ka­ron w ustach jak macka.

No chciał ze mnie za­kpić. Już ja mu dam po­wo­dy do śmie­chu!

My­śle­nie w życiu wy­ści­go­we­go ra­kie­tow­ca jest po­trzeb­ne ra­czej do zna­le­zie­nia skró­tów i omi­ja­nia prze­szkód. Przy za­wie­ra­niu sto­sun­ków z in­ny­mi ra­sa­mi już rza­dziej. O Spa­ghet­ti wie­dzia­łem tylko tyle, że kie­dyś nad­le­ciał La­ta­ją­cy Po­twór Spa­ghet­ti, lu­dzie spa­ni­ko­wa­li, a oka­za­ło się, że jest taki mięk­ki, jak klu­ski na obie­dzie u babci. Zna­czy – bez wro­gich za­mia­rów.

I nie ma płci.

Mój wy­bra­nek, zna­czy, wy­bran­ka… zna­czy – wy­bran­ko­wo? No więc ono – obej­mo­wa­ło mnie śli­ski­mi, ma­ka­ro­no­wy­mi mac­ka­mi, które nie­bez­piecz­nie zbli­ża­ły się do pasa.

Spa­ghet­ti po­ka­zał mi napis na­ba­zgra­ny na kart­ce: „Nasz ślub”. Ledwo to od­czy­ta­łem, w oczach mi się mie­ni­ło.

– Na gwiaz­dy, nie tak… hik! bli­sko!

Czkaw­ka przed ślu­bem. A mia­łem… coś o bra­cie… Co pla­no­wa­łem? Czu­łem, że o czymś za­po­mnia­łem. Co ga­da­li w bur­de­lach o Spa­ghet­ti?

We­szli­śmy. Nie wiem, dokąd, bo za­mkną­łem oczy, żeby nie rzy­gać, ale jak otwo­rzy­łem – cho­le­ra, wie­cie, co zna­czy po­peł­nić naj­więk­szy błąd w życiu?

Nie wie­cie.

I ja też nie, bo mus „Luuz” siek­nął mnie tak, że rze­czy­wi­stość po­pły­nę­ła tuż przed ostat­nią trzeź­wą myślą – ślub Spa­ghet­ti to jedno wiel­kie mie­sza­nie ma­ka­ro­nów.

 

***

 

Obu­dzi­łem się nagi, po­kry­ty kle­istym ma­ka­ro­nem.

Mój łeb… Spró­bo­wa­łem usiąść, ale tony ma­ka­ro­nu gnio­tły mnie jak po na­ło­że­niu obia­du na ta­lerz – a ja byłem ta­le­rzem. Pod tył­kiem też mia­łem klu­ski. Wszyst­kie roz­mię­kłe. Do­brze, że żadna nie…

Roz­mię­kłe. Teraz. A wcze­śniej?

Nie, nie, nie, my­śle­nie boli, po co my­śleć, trze­ba mi ruchu.

– Hej, wy.

Jakiś dal­szy ma­ka­ron za­czął zwi­jać się w po­wie­trzu w nie­okre­ślo­ny kształt. Oczy miał al dente. Resz­ta ciała wciąż roz­go­to­wa­na. Pod­le­ciał. Pod­su­nął ma­ka­ro­no­wą nitkę z na­pi­sem:

„Miu, Zięć!”.

– Co? – Za­mru­ga­łem. Na gwiaz­dy, to moja te­ścio­wa?

„Miusz­ny”.

– Nie czaję, ale może le­piej nie czaić.

Trze­cia nitka naj­pierw po­tar­ła mój po­li­czek, zanim od­czy­ta­łem:

„Lubię się za tobą czaić”.

„Pod tobą”.

Za­mkną­łem oczy. Nie będę wię­cej czy­tał, nie.

Zer­k­ną­łem, bo wal­nę­ła mnie macką w czoło.

„W tobie”.

Po­rzy­ga­łem się jak no­wi­cjusz po pierw­szej im­pre­zie. Ze zgro­zą za­uwa­ży­łem, że wy­mio­to­wa­łem ka­wał­ka­mi ma­ka­ro­nu.

Te­ścio­wa, czy jak to w ogóle na­zwać, bez za­że­no­wa­nia wchło­nę­ła w sie­bie reszt­ki ma­ka­ro­nu, któ­rego nie stra­wi­łem. Po­de­tknę­ła ko­lej­ną mackę.

„Mój syn do­brze wy­brał”.

– Syn? Macie płcie?

„Nie, zię­ciu. Wy macie, a teraz ty i my”.

Gła­ska­nie macką po po­licz­ku.

„Moje dziec­ko może być córką. Twoją mężą”.

– Eee… Po­mo­żesz mi wstać?

Obu­dzi­ła resz­tę im­pre­zo­wi­czów, Spa­ghet­ti zy­ski­wa­ły sprę­ży­stość. Nie zna­la­złem mo­je­go ubra­nia, ale wy­bie­głem stam­tąd, nie oglą­da­jąc się za sie­bie, wpa­dłem na drzwi. Za­trzy­mał mnie jeden z nich, pod­su­nął ska­fan­der.

 

***

 

– Przej­mij lot, Betka. – Chwy­ci­łem puste opa­ko­wa­nie po musie. Ob­ró­ci­łem drżą­cą ręką. – „Opa­ko­wa­nie za­wie­ra czte­ry su­ge­ro­wa­ne por­cje”.

Betka za­mi­go­ta­ła. Start był dość ła­god­ny, ale żo­łą­dek i tak za­pro­te­sto­wał. Za­kry­łem usta dło­nią, po­my­śla­łem o Midaj. Wrę­czy­ła mi ślub­ny ka­mień, wtedy, na Wenus, rok temu. Rzu­ci­łem ka­mień za sie­bie. I tak zo­sta­łem ki­ho­ra – wróg. Cho­ciaż na ziem­ski pew­nie prze­tłu­ma­czy­li­by to jako „pa­da­lec” albo „dupek”, „naj­więk­szy gno­jek”. No więc tak – ja, w całej oka­za­ło­ści.

A teraz le­cia­łem – co za iro­nia losu – na Wenus, żeby znowu brać ślub.

No wy­słał ko­or­dy­na­ty pla­no­wa­nej im­pre­zy.

Otwo­rzy­łem szaf­kę nad pul­pi­tem, wy­ją­łem ka­mień. Tak, cza­sa­mi też je­stem jak cie­płe klu­chy. Wtedy, gdy Midaj ode­szła, jed­nak wró­ci­łem po ka­mień. Było mi żal zo­sta­wiać coś tak cen­ne­go. Teraz mocno go ści­sną­łem. Włą­czy­łem tryb uśpie­nia, bo szyb­kość lotu prze­grza­ła­by mój słabo dzia­ła­ją­cy mózg.

 

***

 

Wy­lą­do­wa­li­śmy pod pry­wat­ną ko­pu­łą. Sztucz­na at­mos­fe­ra, więc ska­fan­der zo­sta­nie na stat­ku. Wło­ży­łem ko­lej­ny gar­ni­tur. Ro­bo-kur­czak latał przy mnie jak sza­lo­ny, po­pra­wiał, pry­skał, do­pro­wa­dzał do użyt­ku.

A może nie jest tego warta? – po­my­śla­łem, wy­sia­da­jąc ze stat­ku.

Betka – moja spu­ści­zna po matce, wiel­kiej ści­gacz­ce, je­dy­nej Zie­mian­ce, która za­ję­ła trzy razy pod rząd pierw­sze miej­sce w Naj­dłuż­szym Wy­ści­gu.

Po­zwo­lić No’nowi ją znisz­czyć, to jak znisz­czyć pa­mięć o kimś, kto przed wstą­pie­niem do armii po­wie­dział mi: „Ano, nie rób tego, żeby za­do­wo­lić ojca i brata”. No więc ola­łem woj­sko, a matka zgi­nę­ła rok póź­niej w ostat­nim wy­ści­gu przed wojną.

I tak oto sze­dłem po Wenus – ja, wy­dzie­dzi­czo­ny przez ojca, za­wsze po­ni­ża­ny przez brata, ale przy­naj­mniej ro­bi­łem to, co…

Na gwiaz­dy!

Znowu No zde­cy­do­wał za mnie… Chciał cho­rych ślu­bów? Nie­do­cze­ka­nie jego!

Ale or­szak po­wi­tal­ny na Wenus już mnie od­na­lazł. Ze dwa­dzie­ścia osób. I panna młoda – biała jak śnieg, o błę­kit­nych ustach, wło­sach ko­lo­ru sre­bra. Szczu­plut­ka, choć za­okrą­glo­na jak ra­so­wa Zie­mian­ka, w tra­dy­cyj­nym stro­ju ki-ne. To z kraju Elian na Wenus. Pa­mię­tam, bo Midaj mi to po­ka­zy­wa­ła. Suk­nia jak z płat­ków róży. Do po­ło­wy uda, bez do­dat­ków.

– Ka­pi­ta­nie – rze­kła panna młoda. Sta­li­śmy w oto­cze­niu le­wi­tu­ją­cych skał i świer­go­czą­cych pta­ków neku o dia­men­to­wych dzio­bach. – To za­szczyt.

Go­ście stali w ta­kiej od­le­gło­ści, że nie sły­sze­li na­szych szep­tów. Zresz­tą ga­da­li pod­nie­ce­ni jak prze­kup­ki na targu.

– Nie wiem, jak masz na imię – przy­zna­łem.

– Nie żar­tuj. – Młoda pach­nia­ła szis­sem. Lu­bi­ę ten za­pach, przy­wo­dzi na myśl ziem­ski ogród ró­ża­ny.

– Ślubu nie bę­dzie – po­wie­dzia­łem.

– Ale Sa­turn, nowa umowa…

– Jaka umowa?

Młoda po­ło­ży­ła mi rękę na pier­si.

– Wspar­cie w razie wojny z Mar­sem.

– Wa­szej wojny? – Ból serca na kacu to pa­skud­ne do­świad­cze­nie.

– Na­szej. – Po­gła­dzi­ła mnie po po­li­czku. Wi­dzia­łem ją z bli­ska, o twa­rzy bia­łej i ob­sy­pa­nej bro­ka­tem, z ocza­mi jak lo­do­we so­pel­ki, taką młodą i chęt­ną. Do wojny.

– Nic nie pod­pi­szę! Ślu­bów, pak­tów, nic!

– Nie mo­żesz teraz od­mó­wić! Zdraj­ca! Brać go!

I razem z panną młodą rzu­ci­li się na mnie wszy­scy go­ście we­sel­ni. Na gwiaz­dy, nigdy tak nie zwie­wa­łem! Ucie­ka­ją­cy pan pod­mie­nio­ny?

– Łap­cie go!

Wpa­dłem do stat­ku i drzwi za­trza­snę­ły się za mną jak za ostat­nim ży­ją­cym czło­wie­kiem, któ­re­go go­ni­ła horda zom­bie.

Nie wiem, jakim cudem Betka otwo­rzy­ła drzwi, za­mknę­ła na czas i jesz­cze przy­go­to­wa­ła wszyst­ko do star­tu, ale…

Dobra, wiem.

– Sia­daj. – Midaj zaj­mo­wa­ła moje miej­sce za ste­ra­mi.

– Pla­nu­jesz mnie wy­rzu­cić w próż­nię?

– Co? – Midaj zmru­ży­ła oczy. – Sia­daj!

Po­słu­cha­łem. Start prze­biegł bez za­kłó­ceń. Le­cie­li­śmy w mil­cze­niu, aż za­dzwo­nił ko­mu­ni­ka­tor. Oczy­wi­ście brat łą­czył się ze mną bez po­zwo­le­nia.

– Co ty zro­bi­łeś, gów­nia­rzu?!

Ode­zwał się star­szy o sześć minut. Mil­cza­łem, a on dalej wrzesz­czał:

– Wszyst­ko ze­psu­łeś! Miała być wojna!

– Jaka wojna?

– W Ukła­dzie Sło­necz­nym, idio­to!

– Aha. – Sie­dzia­łem z otwar­ty­mi usta­mi.

– A jak my­ślisz, po co po­sy­łam ta­kie­go idio­tę…

– Hej!

– …na ślub ze Spa­ghet­ti? Prze­cież oni rżną się bez prze­rwy! I żą­da­ją tego sa­me­go na Ziemi, na Mar­sie, wszę­dzie! Nie star­cza im wy­zna­czo­na stre­fa na Mer­ku­rym. Trze­ba ich wy­koń­czyć!

– Co? – Za­schło mi w gar­dle. – Ślub…

– To miał być nie­wy­pał! Po­sła­łem cie­bie, żebyś tam wpadł i za­czął ich ob­ra­żać, a nie do­łą­czał do orgii! Mia­łeś ich spro­wo­ko­wać do walki! Spa­ghet­ti są po­ko­jo­wi, do­pó­ki ktoś nie ob­ra­ża ich od­mo­wą seksu na ślu­bie!

– C-co?

– Tak, póź­niej wy­szło­by, że pod­szy­łeś się pode mnie i wojna jest z two­jej winy, ale już byśmy ich za­ła­twi­li. Cała na­dzie­ja w ślu­bie z Exi.

– Tej z Sa­tur­na?

– Le­cisz tam, tak? – No miał ob­li­cze jak z ka­mie­nia.

– Wra­cam.

– Wra­casz. – Zimna stal za­miast głosu. – Już po przy­się­dze?

– Nie.

– To za­pier­da­laj tam, albo cię ostrze­la­ją.

– Nie będę bawił się w twoje gier­ki! Co ty znowu kom­bi­nu­jesz, co? Jaka wojna?! Tu po­wy­rzy­nać Spa­ghet­ti, bo lubią ma­ka­ro­no­we mie­szan­ko, tu wy­ki­wać Marsa i pod­pi­sać nową umowę z Sa­tur­nem? I co, jak coś się syp­nie, to nic nie wie­dzia­łeś, bo wszyst­ko spad­nie na mnie, tak?! Na brata, który się do cie­bie upodob­nił i siał zamęt?

– Wy­da­łeś na sie­bie wyrok. Nie przy­la­tuj na Zie­mię. Ze­strze­li­my cię. Każda pla­ne­ta w so­ju­szu z Zie­mią spro­wa­dzi cię do mnie. Mer­ku­ry, Wenus, Mars, Uran, Jo­wisz. A nie­dłu­go Sa­turn.

– Nie, ka­pi­ta­nie. – Midaj od­pię­ła pasy, stuk­nę­ła bu­ta­mi an­ty­gra­wi­ta­cyj­ny­mi. Po­ka­za­ła się na ekra­nie. – Sa­tur­na w to nie mie­szaj.

– Midaj?

– Mia­łam roz­kaz śle­dzić twoje ruchy.

– Ze­strze­lę was!

– Wasze roz­mo­wy były na­gry­wa­ne. Wszyst­ko szło do kwa­ter na Sa­tur­nie i w in­nych ba­zach. Strze­lać mo­żesz do sie­bie. Wszyst­ko wie­dzą. Le­piej za­cznij noc po­ślub­ną, bo w wię­zie­niu mo­żesz mieć inne roz­ryw­ki.

Wy­łą­czy­ła od­bior­nik. Chcia­łem za­cząć roz­mo­wę pierw­szy, więc wy­pa­li­łem:

– Je­steś boska.

Midaj uśmiech­nę­ła się – pierw­szy raz, odkąd ją od­rzu­ci­łem.

– Cza­sa­mi ża­łu­ję – po­wie­dzia­łem. Wy­ją­łem ka­mień.

Midaj pa­trzy­ła na niego tak długo, że zwąt­pi­łem, czy coś od­po­wie.

I nie od­po­wie­dzia­ła. Trza­snę­ła mnie w głowę o wiele za mocno, chyba wło­ży­ła w to wszyst­kie uczu­cia, które miała.

– Wróć do daw­nej po­sta­ci. Nie pa­su­je ci ta uli­za­na fry­zur­ka. Le­ci­my na ślub.

– Dokąd?

– Na Zie­mię. Bę­dziesz przy mnie?

Po­ki­wa­łem głową.

 

***

 

Zo­sta­łem świad­kiem Midaj, która brała ślub z Exi. Tej mło­dej z Sa­tur­na, co mia­łem się z nią chaj­tać na Wenus.

W me­diach mu­sie­li dać za­stęp­czy temat, żeby wy­ga­sić pa­ni­kę po woj­nie, która pra­wie do­szła do skut­ku przez mo­je­go cho­re­go brata.

Zie­mia miała dobre ukła­dy ze Spa­ghet­ti, nie pod­pi­sa­ła umowy o wspar­ciu Wenus w razie jej wojny z Mar­sem. Ga­lak­ty­ka mogła spać spo­koj­nie. Mój brat pró­bo­wał zwiać z we­se­la, ale tra­fił na ko­smicz­ną blo­ka­dę. Przed wię­zie­niem ura­to­wa­li go Spa­ghet­tia­nie. Myślę, że są chęt­ni prze­żyć z nim to, co ze mną. I nie bę­dzie mógł od­mó­wić ma­ka­ro­no­wa­nia. A wszyst­ko na trzeź­wo.

No więc ba­wi­łem się na we­se­lu tak świet­nie, że nie pa­mię­tam, które panny tylko ca­ło­wa­łem, a które za­pro­si­łem do Betki.

Lubię we­se­la. Ale nie swoje.

Koniec

Komentarze

Hej,

 

Zabawne opowiadanie z dynamiczną fabułą. Międzygalaktyczna polityka to jednak zagmatwana sprawa o.o Fajnie, że jest wyjaśnione dlaczego główny bohater ostatecznie ma dość rozkazów brata.

 

Chociaż są małe niespójności w tekście. Raz spaghetti jest pisane wielką literą, a raz małą. Albo nie mam pojęcia skąd Midaj nagle się znalazła w śmigaczu, bo wcześniej był tam sam. Z początku myślałem, że to sprawka musu, ale skoro później poleciała wziąć ślub, to raczej tam była.

 

No wysłał współrzędne lotniska, które było tuż przy planowanej imprezie. – może lokalizacji planowanej imprezy?

No odpięła pasy, stuknęła butami antygrawitacyjnymi. –  Midaj?

 

Pozdrawiam :)

 

 

Bywacie czasem w galeriach sztuki nowoczesnej? Wyobraźcie sobie, że wchodzicie do sali i widzicie płótno, na którym ktoś rozmazał spaghetti.

Można pogardliwie prychnąć i pójść dalej. Można udawać, że go nie ma. Można też na chwilę zapomnieć o wszelkich regułach kompozycji obrazu i zauważyć pomysł.

Pomysł zdecydowanie mi się podoba. Odważny, zabawny, mojej granicy dobrego smaku nie przekroczył, a nieźle ubawił. Może wykonanie chaotyczne, łatwo się zgubić… ale to jak jazda na wesołym miasteczku. Wiadomo, że kosmoloty kartonowe i że wagonik z torów nie wypadnie, ale i tak można dać się ponieść temu szaleństwu. Jeśli tylko się chce. Ja się przejechałem i nie żałuję. Chyba wsiądę jeszcze raz :)

 

Pozdrawiam!

 

Dybry,

 

No, po tytule od razu wiadomo, kto jest autorem :P

Chyba że to taka podpucha…

 

Musy przekąski, musy-ciasta, musy-obiadki

Czemu pierwsze musy nie są sklejone łącznikiem?

 

Rzadko widywałem jego uśmiech, a kiedy już to robił, blizna nad górną wargą łączyła się z ustami tworząc raczej makabryczny widok.

Ale blizna nad wargą zawsze łączy się z ustami, nawet jeśli delikwent się nie uśmiecha.

 

Mam zdradzić moją Betkę z innymi

Aww, Betka :) sweet.

 

Cisza. No więc lubię ten moment, kiedy milkną wojskowi, ale mimo wszystko te działa robiły na mnie wrażenie

 

Oczy miał al dente.

Al dente to określenie konsystencji, a nie koloru.

 

Teściowa, czy jak to w ogóle nazwać, bez zażenowania włączyła do siebie resztki makaronów

Bardziej mi pasuje: wchłonęła w siebie

 

 

Hem. Sprawnie jest to napisane, ale czego się spodziewać po wielkim Ave… <wink>

 

Zabawne też, choć nie każdy gag mnie bawił, ale to chyba oczywiste.

 

Powodzenia w konkursie!

Bez sztuki można przeżyć, ale nie można żyć

Anonim dziękuje Ci, Pnzrdiv.117 za komentarz i wyłapanie błędów, zwłaszcza przy literowym zamieszaniu ze Spaghetti. :D

 

Anonim dziękuje także Tobie, Marzanie, za porównanie opowiadania do wesołego miasteczka i za budujący komentarz. :D

 

Anonim pragnie także podziękować HollyHell91 za komentarz, zauważa jednak, iż al dente to nie określenie koloru oczu, a konsystencji. Spaghetti całe było rozgotowane, poza oczami. :D

 

Ukłony dla wszystkich. :)

Witaj, Anonimie. :)

Dobrze, że Pluton nie jest już planetą, bo dopiero by się odstawiało! :)

Przezabawny tekst, choć wplotłeś z przeszłości głównego bohatera nieco smutnych treści, co jest wielkim plusem, ponieważ opko daje do myślenia i zawiera dodatkowe refleksje. :)

Pozdrawiam serdecznie, klik, powodzenia. :)

Pecunia non olet

Anonim wita Cię, Bruce dziękując za komentarz. :) 

Może i kiedyś ukaże się część z Plutonem, anonim tego nie wyklucza. Refleksje były skutkiem ubocznym pisania tekstu, anonim jest wdzięczny za okazaną życzliwość w postaci klika i pozdrawia równie serdecznie. :D

heart

Pecunia non olet

Hej, no poleciałeś, Anonimie, przez Układ Słoneczny jak przez miasteczka w mazowieckim, niczym kapela po weselach! Spaghetti szalone, fajny pomysł na obcą rasę, musy zamieszały, nicym w blenderze. Dla mnie śmieszne, ale wiesz, Anonimie, Was dwóch to jak nas trzech… Humor, który do mnie trafia, prawie jak beza na torcie weselnym. 

Podobało mi się, chociaż nie wiem skąd wzięła się Midaj na statku…

Pozdrawiam cieplutko! :) 

klik

Hej, mnie ilość absurdu pokonała, ja jestem zbyt prosty, by nie powiedzieć prostacki na tak zakręcone teksty – więc z całą świadomością, będąc zdrowym na ciele i chyba umyśle – twierdzę, że to nie może być tekst Szyszuni… Znaczy się C_C , no Cezarego ;)

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

Jest pomysł, jest osobliwa intryga i trudne do ogarnięcia szalone tempo kolejnych wydarzeń, ale to wszystko wzięte zusammen do kupy, nie zdołało mnie rozbawić.

Nie wykluczam, że przyczyną jest właśnie trwająca, szalenie przygnębiająca pora roku…

 

– Mi…daj – zdołałem wyszeptać. → Brak spacji po wielokropku.

 

czy panienki z przybytku „Odkupienie win – na kolana”… → Skoro to nazwa przybytku, to: …czy panienki z przybytku „Odkupienie Win – Na Kolana”

 

– Ano, jak coś spaprasz, rozwalą Betkę na twoich oczach! – Ano, jak coś spaprzesz, rozwalą Betkę na twoich oczach!

 

Nie znalazłem moich ubrań… → Nie znalazłem mojego ubrania

Ubrania wisza w szafie, leżą na półkach i w szufladach. Odzież, którą ktoś ma na sobie to ubranie.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Mnie zaciekawiło i poniosło tak, że nie zdążyłem się uśmiechać. To przez tempo dziejów. Potem meandry polityki. Całość się łatwo czytała, rozrywkowo. I o to chodziło. Za to plus. Powodzenia:)

Nie wykluczam, że przyczyną jest właśnie trwająca, szalenie przygnębiająca pora roku…

 

Regulatorzy, dzień coraz dłuższy, wiosna idzie! laugh

 

Mam jeszcze do Anonima krótkie wtrącenie, przepraszam, bo skojarzyłam imię bohatera ze skeczem:

https://www.youtube.com/watch?v=bvd2cNwLT6M

(Fronczewski i Pszoniak “Student Awas”)

 

“– Masz jakieś imię?

Ano, mam”. wink

Pecunia non olet

Bruce, poprawi mi się dopiero z pierwszą wiosenną zielenią.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Bruce, poprawi mi się dopiero z pierwszą wiosenną zielenią.

Rozumiem, Regulatorzy, też zawsze czekam na wiosnę z utęsknieniem, ale cieszy, ile zimy już za nami. :) 

Pecunia non olet

Owszem cieszy, ale czekać i tak trzeba.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Bruce, poprawi mi się dopiero z pierwszą wiosenną zielenią.

Rzeżuchę i rzodkiewki na parapecie uprawiać, a nie czekać. Wiosna nie rycerz na białym koniu ;)

Marzanie, zieloności w doniczkach to u mnie dostatek, ale brakuje zieleni za oknem. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Przyznaję, czekanie na wiosnę jest trudne. Na szczęście umilają nam ten czas tacy Twórcy, jak Anonimheart

Pecunia non olet

To ogłoście konkurs na wiosenno-fantastyczne opowiadanie. Będziecie zapewne miały kilkanaście wiosen, i pewnie przy czytaniu tak się poczujecie :)

Jak czegoś brakuje – zrób tak, żeby się pojawiło. Wiosenny rycerz nie przyjeżdża – wyczarujcie go sobie same :P

Anonim serdecznie dziękuję za niezwykle interesującą dyskusję. :)

 

Edit: cholera, za bardzo się wczulem! To pewnie przez tytuł…

Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"

A czemu Anonim się ujawnił? ;)

Pecunia non olet

Cezary tak się ujawnił, że nadal jest anonimowy, to jest dopiero wyczyn :)

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

laugh

Pytam, bo może coś mi umknęło i Autorzy mają się ujawniać. :)

Pecunia non olet

Cezary tak się ujawnił, że nadal jest anonimowy, to jest dopiero wyczyn :)

Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"

Anonim wita i Ciebie JolkaK, zwłaszcza że porównanie z bezą było wyśmienite i za to też dodatkowo dziękuję. A co do Midaj – być może była tam wcześniej, ale bohater nie wiedział, że ma pasażera na gapę. :D

 

Anonim z przyjemnością wita także Ciebie Bardzejaskrze, dziękując za komentarz dotyczący autorstwa, który warto umieścić w oficjalnym wątku zgadywanek autorów. :D Zawsze to może się komuś przydać przy odgadywaniu autora. :D

 

Anonim równie serdecznie wita Ciebie, Szanowna Regulatorzy, dziękując za wskazane babole, które bardzo szybko usunął. Przygnębiająca pora roku może być przyczyną odbioru opowiadania, choć anonim nie wyklucza, że coś zrobił nie tak. :) I także wyczekuje wiosny. :D

 

Anonim również Tobie drogi Koalo, śle podziękowania za komentarz i dobre słowo. Niech się wieść niesie! :D

 

Anonim bardzo dziękuje Bruce za skecz i za dobre słowo na koniec. heart

 

Anonim wita i Ciebie, Cezary I! Jako Cezary II melduje, że system chwilowo się zawiesił i podzielił naszą osobowość w połowie. Komentarze od Cezarego I będą nieanonimowe, a od Cezarego II anonimowe. 

Bardzo proszę, Anonimie. Miło mi, że mogłam się przydać.

Byle do wiosny. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

system chwilowo się zawiesił i podzielił naszą osobowość w połowie.

Nasze imię to Legion! ;)

Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"

Anonimie, cała przyjemność po mojej stronie. heart

Pecunia non olet

Czyli poza Cezarym duplex istnieje jeszcze 4Cezar.

Właśnie legion, a imię jego 44!;)

"nie mam jak porównać samopoczucia bez bałaganu..." - Ananke

Czterdzieści i cztery to bardzo dobra liczba…

Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"

No więc biegłem.

Hmm. Jakby brakowało przecinka…

jej niebieskie usta wykrzywił grymas niechęci

Hmm.

Prawie zapomniałem, że była tak wysoka

C.t.! Że jest.

Co ty sobie myślisz, wzywając właśnie jego?

?

rzuciła w kierunku No’na, jak rozwścieczona torpeda.

Potrzebny Ci tu przecinek?

– A ty, kihora, nie używaj mojego imienia! W twoich ustach brzmi jak obelga!

Jakieś to angielskawe takie.

Chętnie to ja ci coś dam

Chętnie, to ja ci coś dam.

Mój brat jest kluczem w powodzeniu misji.

Kluczem do powodzenia misji.

wzorowały stroje na marynarce Wenusjanek

Hę?

może to ktoś projektujący mundury

Może to projektant mundurów.

W głowie trybiki zaczęły działać.

? A nie: Trybiki w głowie zaczęły działać. ?

miło, że ścięło

Rym.

Rzadko widywałem jego uśmiech, a kiedy już to robił

Do czego odnosi się "to"?

Chyba rozbiję się przy najbliższym wyścigu

…?

Był idealnie ziemski

…?

Rozkazów brata nie słuchałem nawet jak miałem pięć lat

Rozkazów brata nie słuchałem nawet, jak miałem pięć lat.

Wiesz, że to obraza na poziomie dziecka z Marsa?

Nie miała być "obelga"?

ale musiał być wart swojej ceny

Musiał?

odzyskałem włosy w łysiejących miejscach

Hmmm.

Traciłem wszystko, co stanowiło moje znaki rozpoznawcze

Straciłem wszystkie znaki rozpoznawcze.

ja-wiem-lepiej-sześć-minut-młodszy-bracie.

Znikło "o".

Dasz radę znieść tu gorsze zapachy niż moje skarpety sprzed tygodnia?

A po co to "tu"?

A w sumie to nie

A w sumie, to nie.

albo nie wiem co

Albo nie wiem, co.

rozciąga moje usta

Rozciąga mi usta.

taki miękki jak kluski na obiedzie babci

Taki miękki, jak kluski na obiedzie u babci.

Nie wiem, gdzie

Nie wiem, dokąd.

wiecie co znaczy

Wiecie, co znaczy.

Jakiś dalszy makaron

Makaron to, ekhm, kolektyw klusek. Tego…

Trzecia nitka najpierw potarła mój policzek, zanim odczytałem

… poddaję się…

Ze zgrozą zauważyłem, że wymiotowałem kawałkami makaronu.

C.t: wymiotuję.

resztki makaronów, których nie strawiłem

Resztki makaronu, którego nie strawiłem.

Nie znalazłem mojego ubrania, ale wybiegłem stamtąd bez oglądania za siebie

Nie znalazłem mojego ubrania, ale wybiegłem stamtąd,nie oglądając się za siebie.

„Produkt zawiera cztery sugerowane porcje”.

Opakowanie, nie produkt – to są porcje produktu.

mój żołądek i tak zaprotestował

"Mój" zbędne, innych żołądków tu nie ma.

No wysłał lokalizację planowanej imprezy.

Mógł wysłać koordynaty, ale lokalizacji w żadnym razie.

szybkość lotu przegrzałaby mój słabo działający mózg

ależeco

wychodząc ze statku

Wysiadając.

Ano, nie rób tego, żeby ojciec i brat byli zadowoleni

? Ma tego nie robić, to będą zadowoleni, czy nie robić tego po to, żeby ich zadowolić?

No zdecydował za mnie, zastraszając

Kto jest agensem tego imiesłowu, bo raczej nie No?

Lubiłem ten zapach

Ale już przestałem?

Młoda położyła rękę na mojej piersi

Młoda położyła mi rękę na piersi.

Pogładziła mój policzek.

Pogładziła mnie po policzku.

I razem z panną młodą rzucili się na mnie wszyscy goście weselni.

Hmm.

Układu Słonecznego, idioto!

…? Układu Słonecznego z czym?

zaczął obrażać

Zaczął ich obrażać.

– To zapierdalaj tam albo cię ostrzelają.

Brak przecinka.

Każda planeta mająca sojusz z Ziemią sprowadzi cię do mnie.

Każda planeta w sojuszu z Ziemią wyśle cię do mnie.

Mój przełożony polecił mi pilnować twoich ruchów.

Angielskie. I za dużo zaimków.

Podłączyłam tajne nagrywanie do waszych rozmów.

… gdzie rozmowa ma gniazdko do podłączania?

Lepiej skonsumuj noc poślubną

Konsumuje się małżeństwo, a nie noc.

chyba włożyła w to wszystkie uczucia, które miała.

Hmm.

– Gdzie?

Dokąd?

wygasić panikę po wojnie, która prawie doszła do skutku przez mojego chorego brata

Ale nie doszła do skutku?

Przed więzieniem uratowali go Spaghettianie, chętnie przeżyją z nim kolejne makaronowanie.

Rym.

Ooookeeeej… co ja właśnie przeczytałam? laugh Jest światotwórstwo, i to takie, że buzi dać, ale całość chyba coś piła :D

No, po tytule od razu wiadomo, kto jest autorem :P

XD

“– Masz jakieś imię?

– Ano, mam”. wink

:D

Rzeżuchę i rzodkiewki na parapecie uprawiać, a nie czekać.

I szczypior czosnkowy! Taki ładny! A jaki zdrowy!

Anonim serdecznie dziękuję za niezwykle interesującą dyskusję. :)

He, he, he :D

Jako Cezary II melduje, że system chwilowo się zawiesił i podzielił naszą osobowość w połowie.

Tekst o bliźniakach, a Cezary podwójny… XD

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

I szczypior czosnkowy! Taki ładny! A jaki zdrowy!

Nie trawię czosnku. :(

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

To nie jedz :) Posadź na parapecie i patrz, jak się zieleni ślicznie ^^

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Ave Cezary! 

 

Oj pomyłka.

 

Świetne, świetne i jeszcze raz świetne. Trafiło do mnie to opowiadanie. Fajnie tworzysz świat. Niby prosty w budowie, ale makarony to strzał w dziesiątkę. Bardzo dobrze się bawiłem. 

 

Klikam i nominuję do piórka :D

Kto wie? >;

To nie jedz :) Posadź na parapecie i patrz, jak się zieleni ślicznie ^^

To niemożliwe, Tatnino. Czosnku do ręki nie wezmę i do doniczki nie wsadzę.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Hmm. To może jakiś hiacynt?

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Hiacynt jest OK. I woń jego jest piękniejsza od czosnkowej. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

O! Wiosenne piękności! :D

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Pora na odę do kwiatka :D

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Przeczytawszy.

Babska logika rządzi!

Anonim wita wszystkich użyszkodników aktywnie działających pod opowiadaniem.

 

Nasze imię to Legion! ;)

Cezary_1, połączenie nastąpi, kiedy system zadziała poprawnie. :D

 

Czyli poza Cezarym duplex istnieje jeszcze 4Cezar

Anonim wita i Ciebie, Ambush, informując, iż niezbadane są losy rozdzielonych w wyniku błędu. :D

 

Świetne, świetne i jeszcze raz świetne. Trafiło do mnie to opowiadanie. Fajnie tworzysz świat. Niby prosty w budowie, ale makarony to strzał w dziesiątkę. Bardzo dobrze się bawiłem. 

Skryty, Anonim jest wdzięczny za tak pozytywny odzew na opowiadanie. :)

 

Klikam i nominuję do piórka :D

Kosmicznie dziękuję. :D

 

Tarnina – nie ze wszystkimi uwagami anonim się zgodzi. Te, z którymi się zgodził, wprowadził i dziękuje. :)

No więc biegłem.

Hmm. Jakby brakowało przecinka…

Nie brakuje. Jest poprawnie.

 

Potrzebny Ci tu przecinek?

Niekoniecznie.

 

Chętnie, to ja ci coś dam.

To nie są dwa zdania, to jest jedno, stąd brak przecinka.

miło, że ścięło

Rym.

Miło rymuje się ze ścięło?

 

Nie miała być "obelga"?

Miała.

 

A w sumie, to nie.

Anonim nie widzi potrzeby stawiania przecinka.

 

Ooookeeeej… co ja właśnie przeczytałam? laugh Jest światotwórstwo, i to takie, że buzi dać, ale całość chyba coś piła :D

Anonima cieszy zwłaszcza informacja o dawaniu buzi od Tarniny, może już zawsze pisać opowiadania z takim światotwórstwem i pić jedno piwo mniej dla odpowiedniego efektu. :D

 

Anonim wita jakże serdecznie Finklę. :D

Cezary_1, połączenie nastąpi, kiedy system zadziała poprawnie. :D

Nie ma rzeczywistości, istnieje tylko matrix :D

To nie są dwa zdania, to jest jedno, stąd brak przecinka.

Hmm. Musiałabym poszperać, ale coś tu jest nie tenteges…

Miło rymuje się ze ścięło?

Trochę tak.

może już zawsze pisać opowiadania z takim światotwórstwem i pić jedno piwo mniej dla odpowiedniego efektu. :D

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Nie ma rzeczywistości, istnieje tylko matrix :D

TAAAAK! :D

 

Hmm. Musiałabym poszperać, ale coś tu jest nie tenteges…

Bo to wyrażenie podobne do "ja ci dam".

 

Trochę tak.

Nie wiem jak.

"Trochę tak" Rymuje się z "nie wiem jak", ale "miło" i "ścięło" są dla anonima nierymowane.surprise

 

Dziękuję za szampana, Tarnino. :D

Bo to wyrażenie podobne do "ja ci dam".

Mmm, ale nie o wyrażenie idzie, tylko o… kurczę, jak to się nazywa? Gdyby było, powiedzmy, “ja ci coś chętnie dam” to pewnie, na przecinek nie ma miejsca. Ale przy takim szyku?

"miło" i "ścięło" są dla anonima nierymowane.surprise

Mi-ło

ścię-ło.

Hmmm… wink

Dziękuję za szampana, Tarnino. :D

Twoje zdrowie! heart

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

 

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Tarnina

Szyk niefortunny, naprawić się nie da, żeby nie umknął sens, aczkolwiek drobna zmiana:

Chętnie coś ci dam, kihora.

 

Anonim nie czuje rytmów ani poezji. Ale… 

Mi–ło

Wysz–ło

Też nijak się nie rymuje. Można to zrzucić na brak wyczucia anonima. 

 

Twoje zdrowie podwójnie! 

 

Anonim wita też serdecznie Irkę. :D

 

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Czując lufę przy skroni(+,) myślałem tylko o tym, czy panienki z przybytku „Odkupienie Win – Na Kolana” wzorowały stroje na marynarce Wenusjanek…

O Spaghetti wiedziałem tylko tyle, że kiedyś nadleciał Latający Potwór Spaghetti, ludzie spanikowali, a okazało się, że jest taki miękki(-,) jak kluski na obiedzie (+u?) babci.

Weszliśmy. Nie wiem(-,) dokąd, bo zamknąłem oczy, żeby nie rzygać, ale jak otworzyłem – cholera, wiecie, co znaczy popełnić największy błąd w życiu?

Czy nie powinno tu być “gdzie”?

To zapierdalaj tam(-,) albo cię ostrzelają.

Takie nieśmiałe sugestie.

 

Opowiadanie jest ciekawe, lekkie, wciągnęło mnie. Czytało się szybko i raczej bez przeszkód. Nie rechotałam, ale humor dostrzegłam. Podobał mi się wątek polityczny i intrygi, zaskoczył mnie pasażer na gapę, ale to już wskazywano w komentarzach wcześniej. Szkoda, że nie wiemy więcej o starszym bracie, bo tak łatwo przyszło mu poświęcenie bliźniaka…

Generalnie opko oceniam pozytywnie! Podobało się!

Pozdrawiam

MG

Czy nie powinno tu być “gdzie”?

Nie, wchodzi się dokądś, jest się gdzieś.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

No, czasem jak siądę i myślę…

Cały czas mowa o bombkach choinkowych ;)

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Nie, zwyczajnie głupieję na starość!

Anonim wita Cię, M.G.Zanadro, meldując, iż poprawił błędy, które uznał za warte poprawy, a te sugestie, z którymi się nie zgadza, Anonim zostawił, jak było. 

Anonima cieszy pozytywny odbiór opowiadania i również ubolewa nad brakiem znaków do zagłębienia się w historii starszego brata. 

Anonim śle serdeczne pozdrowienia! 

 

I również dla Tarniny podziękowania za czujność. :) 

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Ananke podszywająca się pod Cezarego, hehe;)

"nie mam jak porównać samopoczucia bez bałaganu..." - Ananke

Ktoś musiał :D

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Byłem święcie przekonany, że to CC :D

Kto wie? >;

Starałam się. :D

Cześć, Ananke!

 

Gra o tron w Układzie Słonecznym. Podobało mi się. Trochę jazdy bez trzymanki, picia nie tych musów, co trzeba – dobre podejście do tematu zabawnego opka, bo gdzie jest szansa, że coś pójdzie nie tak, jest miejsce na sytuacyjne żarty… i dałaś radę.

Spaghetti, cóż… chyba będę na nie patrzył już trochę inaczej. Szczęście, że niedawno było, więc trochę czasu minie, zanim znowu upichcę.

Teraz tak patrzę na tytuł i faktycznie próbowałaś podszywać się pod Doppelcesare. Myślę, że całkiem udanie ;)

 

Pozdrówka!

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Hej, Krokusie!

 

Wreszcie się pojawiłeś, w końcu wiosna. :D

 

jest miejsce na sytuacyjne żarty… i dałaś radę.

Dziękuję. :) Trochę się bałam, że moje poczucie humoru nie podoła, a tu jednak większości przypasowało, jestem w szoku. :D

 

Spaghetti, cóż… chyba będę na nie patrzył już trochę inaczej.

Oj, zawsze można zrobić zwykłe spaghetti, nie podkradać tego kosmicznego. :)

 

Teraz tak patrzę na tytuł i faktycznie próbowałaś podszywać się pod Doppelcesare. Myślę, że całkiem udanie ;)

Głównie w komentarzach, co nawet nieźle wyszło. :D

 

Pozdrawiam serdecznie,

Ananke

Oj, zawsze można zrobić zwykłe spaghetti, nie podkradać tego kosmicznego. :)

Ale skąd wiadomo, że to zwykłe jest zwykłe? XD

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Ale skąd wiadomo, że to zwykłe jest zwykłe? XD

Bo nie rusza się na talerzu. :D

Bo nie rusza się na talerzu. :D

Udaje XD

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Tematyka raczej z tych obyczajowych, więc nie rzuciła na kolana. I za dużo romansu jak na mój gust.

Ale za to humor jest, więc nie ma co się czepiać. Dużo ślubów, czyli to musi być komedia.

Fantastyka również obecna. Seks ze spaghetti poruszył moją wyobraźnię. Ale zgadzam się z Autorem – skoro ten makaron może być bogiem, to dlaczego nie miałby sobie poświntuszyć? Absurd przyjemny.

Trochę mi brakło pokazania świata – jak to możliwe, że celebryta bierze śluby dzień po dniu i nikomu to nie przeszkadza? Czy to coś tak powszechnego i niezobowiązującego jak kolacja w restauracji? Czy to dlatego nikt porządnie nie sprawdza tożsamości młodych? BTW, nie wierzę, że bliźniak z nadwagą może z powodzeniem udawać szczupłego brata, który praktycznie całe życie spędził w wojsku.

Fabuła daje radę, chociaż nie gryzłam paznokci w nerwach. Ot, takie lekkie przygody. No i zakończenie nieco deus ex machina.

Bohaterowie w porządku, główni mają ciekawe imiona.

Język też niezły, zauważyłam tylko jedną literówkę, w imieniu Midaj.

Babska logika rządzi!

– Zjadłeś moje dziecko…

 – Nie ruszało się.

– Bo spało!

 

 

 

jak to możliwe, że celebryta bierze śluby dzień po dniu i nikomu to nie przeszkadza?

Wyjaśnienie kryje się w słowie "celebryta" XD

– Bo spało!

Kurka, weźcie z tym kanibalizmem ><

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Finklo, pięknie dziękuję za komentarz. :)

 

Tematyka raczej z tych obyczajowych, więc nie rzuciła na kolana. I za dużo romansu jak na mój gust.

Ale romansu ze spaghetti? :D

 

Dużo ślubów, czyli to musi być komedia.

Początkowo miał być jeszcze pogrzeb, żeby nawiązać do znanego filmu… Ale jakoś tak zaginął w akcji. XD

 

– skoro ten makaron może być bogiem, to dlaczego nie miałby sobie poświntuszyć?

Dokładnie, nawet spaghetti ma prawo do międzygatunkowego seksu. :D

 

Trochę mi brakło pokazania świata – jak to możliwe, że celebryta bierze śluby dzień po dniu i nikomu to nie przeszkadza?

Ale śluby nie były dzień po dniu, tylko tego samego dnia. Brat bohatera (No) brał ślub ze swoją wybranką potajemnie, bez udziału mediów, które w tym czasie miały śledzić jego ślub z Wenusjanką (przy czym na tym ślubie fizycznie stawiłby się brat – Ano). 

Ślub ze spaghetti miał być niewypałem i przyczyną wojny, którą rozkręci No. Do tego ślubu nie miało dojść, zresztą prawnie i tak nie zostałby uznany, bo zamiast No, był tam Ano.

Jak w tekście:

– To miał być niewypał! Posłałem ciebie, żebyś tam wpadł i zaczął ich obrażać,

Wiem, ciut skomplikowane. :D

 

Czy to coś tak powszechnego i niezobowiązującego jak kolacja w restauracji? Czy to dlatego nikt porządnie nie sprawdza tożsamości młodych?

Co do ślubu u spaghetti – kiedy bohater ląduje przed Merkurym, podaje kody, które tylko on zna. Zresztą wygląda jak kapitan, a same spaghetti są specyficzne, więc raczej z dowodu nie sprawdzają…

 

Za to masz rację przy lądowaniu na Wenus – brakuje sceny sprawdzenia, czy to ten bohater. Jakoś nie uznałam za konieczną przy komedii, żeby go przebadali, może za bardzo chcieli tego ślubu i względy polityczne przeważyły. :D

 

BTW, nie wierzę, że bliźniak z nadwagą może z powodzeniem udawać szczupłego brata, który praktycznie całe życie spędził w wojsku.

Hm, ale jako kapitan nie musiał być aż mocno szczupły, a nasz bohater używał robo-kurczaka upodabniającego wyglądem do brata, choć może wzmianka o wyszczuplającej bieliźnie by się przydała. :D

 

Fabuła daje radę, chociaż nie gryzłam paznokci w nerwach.

Dobrze, przynajmniej spokojnie zjesz spaghetti. :D

 

Tarnina

Kurka, weźcie z tym kanibalizmem ><

Coś ostatnio popularny… Podejrzane…

Ale romansu ze spaghetti? :D

XD

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Ale romansu ze spaghetti? :D

Fakt, spaghetti nieco zmiękcza ten element romantyczny.

Dokładnie, nawet spaghetti ma prawo do międzygatunkowego seksu. :D

Kto wie, może się pojawi na następnej paradzie równości. ;-)

Babska logika rządzi!

Sympatyczne :)

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka